CIEŃ
Paulina Klecz
Przeczytaj kontynuację na:
http://cienfanfic.blogspot.com/
„Chciałem cię chronić, będąc twoim cieniem…”
Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone. Zakaz kopiowania, przetwarzania, publikacji, rozpowszechniania tekstu niniejszej książki w jakiejkolwiek formie bez zgody autora i wydawnictwa.
Podziękowania
Chciałabym podziękować Marcie Krynickiej, bez której ta opowieść nie ujrzałaby światła dziennego. To właśnie ona wspierała i motywowała mnie w trakcie pisania.
Ponadto dziękuję moim czytelnikom, bez których nie byłoby mnie w tym miejscu, w jakim znajduję się teraz. Książkę dedykuję Wam, bo spełniłam zarówno swoje, jak i Wasze marzenie.
Dług wdzięczności mam również u najbliższych przyjaciół, którzy kibicowali mi od samego początku.
Prolog
Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak ogromne konsekwencje może nieść całkiem nieświadomy błąd? Wyobraź sobie, że wracasz piechotą z imprezy w towarzystwie najlepszych przyjaciół. W dłoni ściskasz butelkę whisky, którą schowaną pod skórzaną kurtką wyniosłeś z klubu. Między palcami trzymasz papierosa, ale nie byle jakiego, oczywiście Marlboro. W twojej głowie szumi, a obraz przed oczami drży; nie możesz złapać ostrości przez alkohol płynący w żyłach, jednak nie przejmujesz się tym, bo kto znowu miałby się przejmować taką błahostką? Tradycją imprez są przecież toasty do samego rana. Pokonujesz kolejne metry trasy, chwiejąc się na nogach. Ramieniem obejmujesz swojego przyjaciela, który jako jedyny z waszej ekipy jest w stanie trzeźwym. Dba o ciebie, nie pozwala ci upaść. Odprowadza cię do ostatniej ulicy, a później puszcza twoją rękę i odchodzi. Zostaje ci do przejścia ostatnia, krótka uliczka. Ta, gdzie postawione zostały tylko dwie latarnie oświetlające jezdnię. Ta, która powoduje dreszcze na twojej skórze. Ta, którą wolałbyś omijać szerokim łukiem. Ta, którą musisz przejść, bo nie ma innej drogi do domu. W końcu ruszasz; powodem tej decyzji jest brak innego wyjścia. Twoje nogi suną niechętnie po chodniku. Pocierasz dłońmi ramiona, aby rozgrzać swoje ciało i dodać sobie otuchy. Nie oglądasz się za siebie. Starasz się iść prosto, w miarę szybko. Myślisz sobie: Jeszcze kilka metrów i będę w domu. Cieszysz się, widząc w oddali znajomy budynek, który był twoim celem. Nagle zatrzymujesz się z powodu przypadkowo usłyszanego krzyku. Odwracasz swoją twarz. Rejestrujesz ruch przy uliczce naprzeciwko ciebie. Impulsywnie zatrzymujesz się, a później po prostu obserwujesz z oddali zdarzenie. Dlaczego to robisz? Odpowiedź jest prosta. Czysta ciekawość.
— Proszę, nie rób mi tego — słyszysz słowa, które nie pozwalają ci ruszyć dalej — Mam dziewczynę, ona tego nie przeżyje — pewien mężczyzna błaga o litość.
Próbujesz dostrzec jak najwięcej szczegółów. Widzisz tylko kontury. Trzech lub czterech osobników otacza klęczącego mężczyznę.
— Masz rację — kolejny męski głos dobiega do twoich uszu — Ona nie przeżyje, ponieważ zabiję ją tak samo, jak ciebie — wyznaje.
Pada strzał. Z twoich ust ulatuje głośny pisk. Ptaki, które już dawno powinny spać, zrywają się z gałęzi i wylatują spod drzew przestraszone intensywnym dźwiękiem rewolweru. Kilka par oczu kieruje się na ciebie. Bicie twojego serca gwałtownie przyśpiesza. Trzeźwiejesz. Żałujesz swojej reakcji w momencie, kiedy jeden z mężczyzn stawia pierwsze kroki w twoją stronę. Odzyskujesz kontrolę nad swoim ciałem, widząc, jak reszta podąża za nim. Zaczynasz biec; sprawdzasz swój poziom aktywności fizycznej. Masz szczęście, że nie opuszczałaś zajęć wychowania fizycznego dość często, bo prawdopodobnie twój żywot zakończyłby się kilka minut później. Udaje ci się dotrzeć do domu. Zamykasz drzwi na każdy możliwy zamek tuż po wejściu. Opierasz się o ścianę; oddychasz głęboko. Powoli osuwasz się na podłogę. Odtwarzasz w kółko sytuację, której jeszcze kilka minut temu byłeś świadkiem. Czuwasz przez noc w obawie, że podzielisz los mężczyzny, którego śmierć miałeś okazję zobaczyć.
Brzmi szalenie, czyż nie? Gdyby ktoś opowiedziałby mi taką historię — nie uwierzyłabym.
Pech sprawił, że tę historię opowiadałam ja — Caitlin Teasel — dziewiętnastolatka z Sydney, która pewnego feralnego dnia znalazła się w złym miejscu, o niewłaściwej porze i widziała to, czego widzieć nie powinna, tym samym pakując się w wielkie kłopoty.
Rozdział 1
Ukochany przez uczniów oraz studentów piątek nareszcie nadszedł. Ostatnie dzwonki rozbrzmiały w klasach, a dzieciaki z uśmiechem na ustach opuszczały w biegu sale. Pamiętam dni, w których otwierałam, jako pierwsza drzwi i wpadałam na korytarz, wzrokiem szukając swojej szafki. Otwierałam ją w pośpiechu, po czym wrzucałam podręczniki na wolne półki. Wybiegałam ze szkoły, czując się wreszcie wolna. Wszystko uległo zmianie, kiedy dorosłam.
Szybkim ruchem ściągnęłam ze swoich włosów gumkę, a blond kosmyki opadły swobodnie na ramiona. Zsunęłam ze swojej szyi błękitny fartuch, do którego przyczepiona została plakietka z moim imieniem. Wzruszyłam niedbale ramionami, wzdychając. Pogładziłam dłonią materiał uniformu po zawieszeniu go na wieszak.
Pochowałam wszystkie tace, wymyłam starannie naczynia i po raz ostatni tego dnia przetarłam blat baru ścierką zwilżoną wcześniej wodą. Schowałam produkty alkoholowe, zamknęłam kasę, a następnie uprzątnęłam stoliki klientów. Spojrzałam na pomieszczenie z uśmiechem na twarzy. Skończyłam; dzisiejsza zmiana w barze nareszcie dobiegła końca.
— Mój drogi Boże, a ty wciąż tutaj! — podskoczyłam, kiedy głos ciotki obił się o moje uszy. Kobieta o jasnych i pełnych błękitu oczach patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Stała krzywo; jej nogi lekko uginały się pod wpływem ciężaru całego ciała. Miała blisko pięćdziesiąt lat, ale wygląd wskazywał na znacznie większą liczbę wieku. Drobniutka, niskiego wzrostu osóbka z kilkoma siwymi włosami, które starała się przykryć czerwoną farbą to opis pasujący idealnie do poczciwej Eleanor. Przerażała ją moja obecność, zostawanie po godzinach i harowanie za resztę. Mimo wszystko nigdy nie zabroniła mi zostać dłużej. Nie mówiła tego głośno, ale była dumna, bardzo dumna.
Uśmiechnęłam się słabo, spuszczając wzrok. Rudowłosa pogładziła dłonią moje ramię, spoglądając na mnie z troską w oczach. Na jej zmęczonej buzi, pełnej zmarszczek dostrzegłam również zmartwienie. Wyraźnie przejęła się moim stanem. Zdążyła nauczyć się, że kiedy zostaję po godzinach, mam konkretny powód. Nigdy jednak nie wyznałam, dlaczego czuję się źle. Nie jej.
— Szkoda, że twoi rodzice nie mogą zobaczyć, jak ambitną mają córkę — wyszeptała, przywracając straszne wspomnienie, którego do dziś staram się pozbyć.
Tego dnia obudziłam się w przepełnionym bielą pokoju. Światło poraziło moje oczy, gdy tylko uniosłam powieki. Zakryłam dłonią twarz, prosząc jękiem, aby ktoś zgasił tę okropną lampę. Zanim ktokolwiek zdecydował się pofatygować, przyzwyczaiłam się do oświetlenia. Odsunęłam rękę, a później rozejrzałam się po pokoju. Ból w okolicach skroni szybko dał o sobie znać. Powalił mnie prosto na poduszkę. Pewien nieustający dźwięk przyprawiał mnie o bóle głowy. Odwróciłam się, a wtedy spostrzegłam szpitalną aparaturę. Zadawałam sobie pytania, co robię w szpitalu, dlaczego nie mogę sobie niczego przypomnieć? Opuszkami palców dotykałam swojego ciała, jakby było zupełnie nieznajome. Śledziłam zadrapania na moim ramieniu, wędrując dłonią na swoje policzki, gdzie również znalazłam ranę. Sięgała ona pod samo oko. Cud, że wciąż dobrze widziałam.
Na moim dekolcie doczepiono dziwne przyssawki. Nie miałam pojęcia, jak nazwać ten sprzęt, ani do czego on służy. Byłam otoczona kablami, które uniemożliwiały mi ruch. Mogłam tylko oglądać wnętrze pomieszczenia, wsłuchiwać się w irytujące dźwięki i zastanawiać się, co się dzieje.
Klamka opadła, a drzwi otwarły się szeroko. W ich progu stała ciocia. Jej widok sprawił, że odetchnęłam z ulgą. Odrzuciłam myśl o porwaniu czy napadzie. Gdy popatrzyłam się na jej twarz, która wyrażała troskę i poruszenie, zdałam sobie sprawę, że mimo wszystko sytuacja jest poważna. Zanim kobieta spojrzała prosto w moje oczy, obejrzała moje posiniaczone czoło. Szybko odwróciła wzrok, widząc wymalowaną na mojej twarzy nieświadomość. Zapytała cicho doktora, czy jestem bezpieczna, na co skinął głową. Dopiero wtedy zdecydowała się podejść bliżej. Powoli szła w moim kierunku, a znajdując się obok mnie, usiadła i splotła nasze dłonie. Już otwierała usta, żeby wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, jednak za każdym razem udało jej się wypuścić tylko powietrze i z powrotem złączyć wargi w cienką linię. Wyszeptałam jej imię niepewnie, czekając na wyjaśnienia.
— Nawet… nawet nie wiem, od czego zacząć — uśmiechnęła się słabo, nie zauważając, kiedy pojedyncza łza wypłynęła z jej oka. Jej usta drżały. Wydawała się zagubiona; nieco rozgarnięta. Pomyślałam, że może również trafiła do szpitala, ale nie ucierpiała tak, jak ja. Dochodziła do siebie i było jej ciężko opowiadać całą historię od początku do końca. Odnosiłam wrażenie, że stało się coś strasznego, a moja intuicja bardzo rzadko zawodziła.
— Jak się czujesz? — wtrącił lekarz, chcąc jakoś uratować naszą prawie niemą rozmowę. Zauważył, jak na monitorze liczby przeskakują z powodu idącego wzwyż ciśnienia.
— W porządku — powiedziałam szybko — Co się stało?
Po moim pytaniu oczy lekarza i ciotki Eleanor rozszerzyły się, jakbym swoim zapytaniem stworzyła kolejny problem. Doktor zerknął w dokumenty, zaciskając usta. Jego oczy poruszały się szybko, od prawej do lewej, śledząc tekst zawarty w aktach. Pomrukiwał, przekręcając co chwila kartki. Jęknął z rezygnacją, kiedy nie znalazł poszukiwanej informacji. Odłożył plik na stolik, a następnie zwrócił się do mnie.
— Nic nie pamiętasz?
Pokręciłam przecząco głową.
Widziałam zmieszanie na jego twarzy. Dla niego ta sprawa była również dziwna. Cokolwiek się wydarzyło, powinnam widzieć jakieś obrazy. Urywki ostatnich zdarzeń. A ja nie przypominałam sobie niczego.
— Wiesz, jak się nazywasz?
— Caitlin. Caitlin Teasel. — odparłam — Mam dziewiętnaście lat i pochodzę z Sydney.
Zaśmiałam się, patrząc na dwójkę ludzi. Nie spodziewałam się, że kiedyś usłyszę tak głupie pytanie. Byłam pewna tego, kim jestem, dopóki nie zobaczyłam zaniepokojenia na ich twarzach.
— Zgadza się… prawda? — zawahałam się, widząc ich przerażenie — Czy ktoś może mi wyjaśnić, dlaczego…
— Miałaś wypadek — oświadczył lekarz, uniemożliwiając mi zakończenie wypowiedzi.
Moje ciało odrętwiało. Nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Jedno zdanie mężczyzny sprawiło, że masa wspomnień uderzyła we mnie ze zdwojoną siłą, pokazując w mojej głowie nowe obrazy. Pojawiały się, a potem znikały, pozostawiając za sobą dezorientację. Skrzyżowanie, dwa samochody, przednie światła czerwonej Toyoty przed moimi oczami, które widziałam, jako ostatnie. Zatrzepotałam szybko rzęsami, wracając do rzeczywistości. Ścisnęłam dłońmi pościel, po czym wzięłam kilka głębokich wdechów. Ciotka wciąż siedziała obok, ze wzrokiem wbitym w podłogę. Zaciągnęła nosem, co przykuło moją uwagę. Widok spływających łez po jej policzkach rozrywał moje serce na milion kawałków. Zastanawiałam się, co było powodem jej smutku, skoro przeżyłam. Mogła mnie dotknąć, czy objąć. Byłam cała i zdrowa.
— Możesz nie pamiętać pewnych rzeczy — mężczyzna znowu interweniował, kontynuując wyjaśnienia — Wybudziłaś się ze śpiączki, skutkiem ubocznym jest urwany film…
— Ile czasu ja…
— Tydzień — najwyraźniej ten człowiek czytał w myślach, skoro odpowiadał na pytania bez wypowiadania żadnego na głos — Przypuszczaliśmy, że będzie to trwało o wiele dłużej. — dodał.
Przytaknęłam, chociaż wcale nie akceptowałam tego, co do mnie mówił. Czułam, jakbym śniła. Nic, co sobie przypominałam, nie mówiło mi, że było rzeczywistością. Nie wierzyłam w żaden film odtworzony w mojej głowie.
— Chcę widzieć się z moją mamą — zarządziłam chłodno. Nie chciałam dłużej dyskutować z lekarzem udzielającym zdawkowych i mało interesujących mnie informacji. Nie podobało mi się także milczenie ciotki. Doprowadzała mnie do obłędu. Dzięki niej moje zdenerwowanie wzrastało.
— Mamy tutaj nie ma… — odparła prawie szeptem ciotka, wreszcie znajdując swój język.
— W takim razie zabierzcie mnie do ojca — pomyślałam o drugim rodzicu.
— Jego również nie ma…
— Więc gdzie są? Chcę ich widzieć! Natychmiast! — mój głos zdawał się stanowczy i surowy jak nigdy przedtem. Uderzyłam pięściami o materac, błagalnie patrząc na ciotkę, która unikała mojego spojrzenia. — Gdzie są moi rodzice! — powtórzyłam pytanie tym razem desperacko, jakby potrzeba ich widoku była w tej chwili tak samo ważna, jak potrzeba wdychania powietrza.
Eleanor odważyła się unieść wzrok. Z trudem popatrzyła na mnie. Swoją dłoń przyparła do piersi. Daję słowo, że gdyby miała takową możliwość, wyjęłaby swoje serce i ścisnęła je mocno, aby przypadkiem nie przestało bić, podczas oznajmiania mi tej strasznej wiadomości, którą próbowała wydusić od samego wejścia do pokoju.
— Oni nie żyją, Caitlin.
To jedyne wspomnienie, jakie zachowałam z tamtych czasów. Reszta ulatywała każdego dnia. Obrazy były zamglone, aż w końcu znikały. Tylko ten jeden zawsze widziałam wyraźnie, a wypowiedzi znałam tak dobrze, że mogłabym z nich ułożyć piosenkę.
— Chcesz, żebym jeszcze coś zrobiła? Mam sporo wolnego czasu, więc…
— Przepracujesz się! — wtrąciła się w moje zdanie — Jedź do domu, zrób coś dla siebie — poprosiła, a ja zgodziłam się pomimo wahania i grymasu na twarzy, którego tak bardzo Eleanor nie lubiła.
A ja nie lubiłam pracować wbrew jej woli, chociaż zdarzało się, że myślałam o buncie. Wtedy jednak cofałam się, przypominając sobie, że ciotka wie, jak bardzo potrzebuję pieniędzy, więc gdyby miałaby do powierzenia jakąś robotę, na pewno oddałaby ją w moje ręce. Ciśnienie opadało, a ja zaczynałam myśleć racjonalnie.
Zabrałam z wieszaka swój płaszcz i opuściłam gabinet, zamykając za sobą drzwi. Sięgnęłam po torebkę, z której wyjęłam kluczyki i pokierowałam się do czarnego Volvo, które robiło za mój środek transportu. Zanim jednak wsiadłam, usłyszałam dźwięk swojego telefonu. Pośpiesznie wyszukałam komórkę w kieszeni płaszcza. Nie zerkając na wyświetlacz, przesunęłam palcem po ekranie, odbierając przychodzące połączenie.
— Słucham?
— Tęskniłaś?
Westchnęłam ciężko, słysząc znany irytujący głos po drugiej stronie słuchawki. Rozejrzałam się po parkingu, ale nie zauważyłam żadnego przechodnia czy obserwatora.
— Nie znudziłeś się jeszcze? Czekasz, aż zmienię numer? Zapewniam cię, że wkrótce to zrobię, skoro tak ci na tym zależy — oznajmiłam obojętnie.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, a samochodem zadrżało.
— Czemu uważasz, że moje telefony są efektem nudy?
— Bo każdy, kto do mnie dzwoni, przedstawia się i mówi o istotnych rzeczach.
— Co zmieni fakt, że podam ci swoje dane? — spytał — Zaczniesz szukać mnie na facebooku? — zaśmiał się.
Kąciki moich ust uniosły się. Zaprzeczyłam jego teorii, ale prawda była taka, że ten pomysł kilka dni temu zrodził się w mojej głowie. W końcu w XXI wieku większość nastolatków żyje portalami społecznościowymi i nie potrafi wytrzymać godziny bez internetu. Dlaczego człowiek, który do mnie wydzwaniał, miał być kimś innym? Nie wiedziałam, ile miał lat. Czasem brzmiał dziecinnie, a innym razem jego głos był twardy, niemal nierealny. Nie znałam również jego imienia. Wydzwaniał do mnie od miesiąca, nie podając konkretnego powodu swych telefonów. Rozmawiał ze mną na każdy temat. Prosił, abym opowiadała mu swoje dni. Często żartował, ale gdy rzucałam pytanie dotyczące jego bądź jego tożsamości stawał się nieswój. Swoją złośliwością dawał mi do zrozumienia, że nie lubi dyskutować na swój temat. Ze mną lub z nikim.
Czasami przeraża mnie, mówiąc, w co jestem ubrana, co jadłam na śniadanie czy gdzie byłam cały dzień. Przypomina stalkera, który obserwuje mnie dzień i noc. Kiedyś układałam historię, w której przychodzi, a później mnie zabija. To absurdalne, a tak przynajmniej sobie powtarzam, ponieważ nie chcę zwariować.
— Więc wolisz znać moje imię? — drążył rozmowę, mając świadomość, że wcale nie mam na nią ochoty.
— Szczerze? Już mnie ono nie obchodzi — rzuciłam ostro — Naciesz się ostatnimi telefonami, bo niedługo nie uda ci się wykonać połączenia.
— Nie jesteś za pewna siebie, Caitlin? Możesz zmienić numer, ale gwarantuję ci, że zdobędę go takim samym sposobem, jakim zdobyłem ten.
— Nie sądzę! Musiałbyś mieć dostęp do bazy komórkowej mojej sieci! — zauważyłam — Ha! Mam cię! — krzyknęłam triumfalnie. Szach i mat.
— Skąd wiesz, że go nie mam? Nie masz pojęcia, kim jestem. Mogę być pracownikiem sieci komórkowej albo informatykiem czy hakerem. Mogę być pedofilem, który teraz obserwuje cię zza krzaków, czekając na odpowiedni moment, aby wyrzucić cię z auta i wykorzystać. Mogę być złodziejem, który zaraz wsiądzie do twojego wozu, przyłoży pistolet do twojej głowy i porwie cię w nieznane. A mogę być także świetnym włamywaczem, który nie napracował się przy otwarciu drzwi do twojego mieszkania, ponieważ zostawiłaś je otwarte.
Otworzyłam usta, ale nie umiałam wydusić z siebie ani słowa. Nie mogłam stwierdzić, czy nieznajomy blefował. Zakończyłam połączenie, po czym rzuciłam komórkę na siedzenie obok. Wrzuciłam wsteczny, a po wyjechaniu z miejsca parkingowego, zmieniłam bieg na jedynkę i ruszyłam w kierunku ulicy. Z każdą minutą mój niepokój coraz bardziej rósł. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie obcego człowieka penetrującego każdą szafkę w moim mieszkaniu. Przemierzając ulice, widziałam przed oczami leżące na ziemi kartki oraz poprzewracane meble. Żałowałam, że nie zgłosiłam swojego problemu policji. Nie przewidziałam włamań. Liczyłam, że to tylko głupie zabawy jakiegoś chłopaka z osiedla. Wydzwaniał do mnie przestępca, a ja nie reagowałam. Teraz ponosiłam tego konsekwencje.
Uwzględniałam również myśl, że nieznajomy chciał wyprowadzić mnie z równowagi. Z doświadczenia, jakie zyskałam podczas każdej naszej konwersacji, zauważyłam, że odczuwał ogromną satysfakcję, kiedy udawało mu się doprowadzić mnie do białej gorączki. Nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, gdybym po dojechaniu do domu, zastała moje mieszkanie puste i pełne porządku. Niestety, mój rozum podpowiadał mi, że nie mogę pozostać obojętną na jego aluzje i sugestię. Zdążyłam spostrzec, iż nie należy do osób poczytalnych. Przykładem są, chociażby jego telefony i groźby, którymi potrafił rzucać niczym kartami z rękawa.
Zaparkowałam auto pod budynkiem. Po wyjęciu kluczy ze stacyjki, uderzyłam plecami o siedzenie i wzięłam głęboki wdech. Wierzchem dłoni przetarłam wilgotne od potu czoło. Zmęczenie oraz zdenerwowanie wystarczająco dało mi w kość. Nie myślałam o niczym innym jak o zakończeniu tego feralnego dnia. Na wyobrażenie włamywacza, którego mogłam za moment zastać w swoim mieszkaniu, opadały mi ręce. Później jednak odpowiedziałam na swoje myśli śmiechem. Nieznajomy próbował jedynie mnie sprowokować. Głupi dzieciak robił sobie ze mnie żarty. Nie miałam czym się przejmować.
Wysiadłam ze srebrnego Volvo s40, zamykając następnie drzwi. Odwróciłam się, a wtedy moje serce niemalże stanęło na widok palącego się światła w mieszkaniu na pierwszym piętrze. Oparłam ciało o drzwi auta, czując jak kręci mi się w głowie. Zaklęłam, kiedy cień przebiegł po jednej z białych zasłon. On tam był, nie kłamał. Włamał się do mojego mieszkania.
Odszukałam w torebce gaz pieprzowy, który zdecydowałam się zabierać ze sobą wszędzie. Czytałam, że to skuteczna i niezawodna broń. W drugiej dłoni ściskałam telefon z wybranym numerem na policję. Nie mogłam pozwolić na manipulację, którą stosował nieznajomy. Sądził, że ma mnie w garści, ale ja nie zamierzałam się poddać. Pewnym krokiem weszłam do budynku, chociaż gdzieś w moim ciele ukrywał się strach. Musiałam jednak kontrolować sytuację, wziąć ją we własne ręce.
Położyłam dłoń na klamce, delikatnie pociągając ją w dół. Zamek odblokował się, a drzwi otwarły, lekko skrzypiąc. Widząc nienaruszony korytarz, zdecydowałam się przejść do środka, na palcach, aby nie spłoszyć włamywacza. W mieszkaniu panowała cisza. Chłód oplatał moje nagie ramiona. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Wszystko zdawało się na swoim miejscu. Gdy zerknęłam do salonu, również nie zauważyłam różnic poza uchylonym balkonem, który przed wyjściem z mieszkania zamknęłam oraz palącym się światłem w całym mieszkaniu.
Zastygłam, kiedy usłyszałam szmery dochodzące z mojej sypialni. Szybko cofnęłam się o kilka kroków, aby skryć się za ścianą. Ciężkie kroki stawały się coraz to wyraźniejsze. Włamywacz szedł w moim kierunku.
Zacisnęłam gaz, po czym wyprostowałam rękę. Powtarzałam sobie w głowie, że muszę być dzielna, ale strach za wszelką cenę nie chciał mnie opuścić. Drżałam, panikując. Wyobrażałam sobie, jak wygląda mój przeciwnik. Wysoki, umięśniony i zdeterminowany szedł na mnie z bronią — takiego człowieka utworzyła moja podświadomość, abym w wyniku przerażenia skorzystała ze swoich sił, bo podobno pod wpływem adrenaliny jesteśmy w stanie zrobić rzeczy, o których wcześniej niedane nam było nawet śnić.
Zauważając skrawek czarnej kurtki, ruszyłam do ataku. Po wzięciu głębokiego wdechu i przełknięciu śliny wyskoczyłam zza ściany, prostując rękę w łokciu tak, aby znajdowała się na wysokości mojej głowy, zakładając, że mój przeciwnik jest wyższy. Przycisnęłam palec do guzika odblokowującego działanie środka służącego do samoobrony. Odwróciłam się, a potem trysnęłam substancją prosto w twarz włamywacza.
— Cholera! — usłyszałam znajomy głos i zwróciłam swą twarz ku chłopakowi.
— Drogi Boże… Danny! — pisnęłam, kiedy stanęłam twarzą w twarz z domniemanym kryminalistą, który okazał się moim najlepszym przyjacielem.
Do oczu chłopaka napłynęły łzy. Brunet oparł się o ścianę. Skóra jego twarzy przybierała kolor czerwony. Krztusił się, a nawet dusił. Miał problem ze złapaniem oddechu. Dłonią dotykał szyi, pokazując, że brakuje mu powietrza. Powoli osuwał się na podłogę, tracąc kontakt ze światem. Jego klatka piersiowa w szybkim tempie unosiła się i opadała. Wpadłam w panikę, nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Nie sądziłam, że użycie gazu niesie za sobą tego typu skutki. Oglądając Dana w tym stanie, nagle zapomniałam, jak wykonuje się pierwszą pomoc. Wymachiwałam rękoma, nawołując jego imię oraz błagając, aby został ze mną i nie tracił przytomności. Złapałam torebkę w dłonie, żeby czym prędzej znaleźć komórkę. Dan jednak ostatkami sił uniósł rękę i wskazał na salon. Popatrzyłam na niego pytająco, a wtedy on wyszeptał.
— Okna…
Otworzyłam szeroko oczy, jakby lampka umieszczona nad moją głową rozświetliła się. Doznałam nie lada olśnienia! Rzuciłam się do biegu, a kiedy znalazłam się przy balkonie, rozsunęłam drzwi, a później okna, żeby świeże powietrze dostało się do mieszkania. Wróciłam po przyjaciela. Z moją pomocą wstał i przeszedł do salonu. Brał głębokie i wolne wdechy, rozkoszując się niezanieczyszczonym powietrzem. Po paru minutach doszedł do siebie, a mi kamień spadł z serca, ponieważ wszystko skończyło się dobrze i nikomu nie stała się krzywda… w teorii.
— Najmocniej cię przepraszam! — mówiłam po kilkanaście razy, dopóki Dan nie kazał mi przestać.
— Mogłem uprzedzić cię o mojej wizycie.
Skinęłam głową, po czym ścisnęłam jego dłoń, posyłając mu spojrzenie pełne troski. Wyglądał uroczo. Lekko zmierzwione brąz włosy odejmowały mu lat. Pomimo dwudziestki na karku, nie przypominał dojrzałego faceta. Szczupły i wysoki chłopak, który uwielbiał koszule w kratę, wciąż nosił spojrzenie dziecka. Owalna twarz, a także pulchne policzki dodawały mu słodkości. Danny mógł mieć każdą dziewczynę. Być może nie należał do umięśnionych modeli wyciętych prosto z gazety Vogue, ale jego charakter przyciągał nawet sknerę. Potrafił rozbawić towarzystwo w najmniej odpowiedniej sytuacji. Rozkręcał imprezy, chociaż na uczelni uchodził za najlepiej uczącego się gościa, a tacy przecież nie spędzają nocy poza domem. Właśnie, dlatego Danny był tym, który niszczył stereotypy i szło mu całkiem nieźle.
— Jakim cudem dostałeś się do środka? — zapytałam.
— Nie zamknęłaś drzwi. — odparł. — Dzwoniłem, aż w końcu pociągnąłem za klamkę. Wszedłem i pomyślałem, że poczekam na Ciebie. — Dan wyjaśnił, obdarowując mnie swoim szarmanckim, śnieżnobiałym uśmiechem.
Zaklęłam w myślach. Jak mogłam być na tyle nieodpowiedzialna i nie zamknąć drzwi? Byłam święcie przekonana, że jednak to zrobiłam! Moje rozkojarzenie działało tylko na moją niekorzyść. Na szczęście tym razem los zlitował się nade mną, jednak mogło być o wiele gorzej i musiałam sobie to uświadamiać.
— Napijesz się czegoś? — spytałam, odbiegając od tematu.
— Właściwie, wpadłem tylko na chwilę. — Dan machnął ręką, abym nic nie przygotowywała, po czym oparł się o framugę lustrując mnie od góry do dołu. Skrzyżowałam ręce na piersiach i podniosłam brwi do góry, po czym zaczęłam się śmiać z jego wciąż zaczerwienionej twarzy. Jego brązowe tęczówki błyszczały pod wpływem światła, jakby uśmiechały się prosto do mnie. — Chciałem Cię zapytać, czy nie wyszłabyś w piątek na imprezę ze mną i Cassie? — rzucił swą myśl — Nasza trójka dawno nie spędzała wspólnie czasu, zwłaszcza na mieście. Moglibyśmy przywrócić nasze szalone przygody. — powiedział Dan, a moje kąciki ust powędrowały ku górze, mimo że wcale nie ucieszył mnie w stu procentach jego pomysł. Po moim umyśle wciąż błąkał się obraz mordowanego mężczyzny. Nie mogłam jednak żyć ciągle przeszłością, więc postanowiłam dać sobie szansę i pochwalić pomysł przyjaciela. Zbyt długo zwlekałam z nocnymi wyjściami.
Kiedy brunet opuścił moje mieszkanie, zamknęłam drzwi dwukrotnie upewniając się, czy na pewno każdy zamek zablokował wejście do mojego ciepłego zakątka. Poczułam ulgę, gdy zerknęłam na zegarek, a ten wskazywał późną godzinę. Dzień dobiegał końca, czyli moje marzenia spełniały się. Mogłam odetchnąć i odpocząć.
Zadecydowałam wziąć prysznic, aby zaznać odrobiny relaksu. Krople wody spływające po moim ciele dawały mi ukojenie. Orzeźwienie i rozkosz, jakich doznałam, były nie do opisania. Wyszłam spod prysznica szczęśliwa i rozluźniona. Świadomość, że nie pozostało mi nic więcej, tylko sen sprawiała, że chciałam tańczyć walca angielskiego w drodze do łóżka.
Docierając do swojej sypialni, przystanęłam w progu, ponieważ to, co zobaczyłam wprawiło mnie w dezorientację. Na posłanym łóżku znalazł się bukiet czerwonych róż. Rozejrzałam się po korytarzu, jakbym szukała ponownie włamywacza lub ukrytych kamer, ale nikt nie wyskoczył zza ściany wrzeszcząc o niespodziance, a więc nie mogłam uznać tego za żart. Podeszłam bliżej. Zauważyłam małą karteczkę wrzuconą w kwiatki. Natychmiast wyjęłam ją z bukietu i rozłożyłam, rozpoczynając czytanie liściku.
— Mam nadzieję, że lubisz czerwone… — wyszeptałam — I niespodzianki…
Połączyłam fakty w jedną logiczną całość. Danny nie przyszedł tu tylko po to, żeby zaprosić mnie na imprezę. On zostawił te kwiaty… on do mnie wydzwaniał. Nie rozumiałam jedynie, w jakim celu, ale wiedziałam, że muszę poznać prawdę.
Rozdział 2
Minął dzień od incydentu zaaranżowanego przez Dana, którego uważałam za swojego prześladowcę. Nadal nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów, aby rozpocząć z nim rozmowę i zakończyć bez stworzenia między nami bariery. Stałam przy kasie w pubie zastanawiając się nad rozegraniem naszego spotkania. Pomysłów miałam masę, jednak każdy wydawał się zły. W końcu nie wytrzymałam i w geście poddania się, rzuciłam ścierkę trzymaną w dłoni na blat baru. Westchnęłam, po czym oparłam swoje łokcie na barze, a dłońmi podparłam głowę. Rozejrzałam się po pomieszczeniu świecącym pustkami. Dochodziła godzina jedenasta, a w lokalu znajdowały się dwie osoby. Poza mną, między stolikami krzątał się drugi pracownik — George. W rytm muzyki ruszał biodrami, przejeżdżając mokrym mopem po podłodze. Podśpiewywał pod nosem zapewniając sobie rozrywkę, jak to miał w zwyczaju. Nie rozumiałam, jakim cudem przebywanie w tym miejscu sprawiało mu taką frajdę. Mógł mieć każdą pracę, a tymczasem spośród wszystkich robót wybrał właśnie bar. Po pewnym czasie dotarło do mnie, że George lubił skupiać na sobie uwagę. Był o dwa lata starszy ode mnie, a także wyższy i lepiej zbudowany. Żadna dziewczyna nie śmiała odmówić drinka, którego podawał. Czarował śnieżnobiałym uśmiechem i brązowymi niczym ciemna czekolada błyszczącymi oczami. Zapadał w pamięci. Swoimi wygłupami oraz żartami zdobywał serca klientów. Uczył się szybko. Wystarczyły cztery godziny szkolenia, a on potrafił przygotować większość drinków. Znał każdy rodzaj wina, umiał wypełniać kieliszki trunkami bez rozlewania ich wokół baru. Z uśmiechem na ustach obsługiwał ludzi, nawet, gdy miał gorszy dzień. Podziwiałam go, ponieważ utrzymywał studia wraz z pracą o niedużych zarobkach. Pomimo podwyżki, jaką dostał od ciotki za swoje opanowanie czy też urok osobisty, jego pensja nadal nie była na tyle wysoka, aby opłacać czynsz, studia i samochód. Podejrzewałam, że ma drugą fuchę, ale zaprzeczał. Rodzice przysyłali mu pieniądze prosto z Hiszpanii, gdzie mieszkali. Nie zagłębiałam się w temat, gdyż mina George’a wyraźnie dawała do zrozumienia, że temat jego rodziców znajduje się na liście rozmów zakazanych.
— Panno Teasel, wszystko w porządku? — usłyszałam za sobą, a gdy odwróciłam się, ujrzałam George’a. Nie spostrzegłam, kiedy zaprzestał sprzątania i postanowił przyjść na pogawędkę.
Pokiwałam twierdząco głową, chociaż myślami błądziłam po wspomnieniach z wczorajszego wieczoru. Nie chciałam wplątywać George’a do mojego dziwnego świata, dlatego postanowiłam przytaknąć i pociągnąć dyskusję dalej, żeby mój współpracownik zapomniał o temacie, który chciał poruszyć.
— Słaby dziś ruch, co? — spytałam.
— Z tego powodu zmieniłem koszulkę i nie stylizowałem włosów — odparł, a ja zlustrowałam go wzrokiem. Faktycznie — opinający jego mięśnie t-shirt znalazł swoje miejsce w szafce, a burza brązowych loków układała się według własnego uznania.
Spojrzałam na chłopaka z politowaniem, śmiejąc się.
— Nie ma foczek, którym skradłbyś serce?
George objął mnie w talii, a następnie pokręcił moimi biodrami. Chwycił mnie za dłoń, po czym obrócił dwukrotnie.
— Zawsze mógłbym skraść je pewnej blondynce stojącej tuż obok mnie.
Brunet połaskotał mnie po żebrach i ruszył prosto na parkiet. Sięgnął po ścierkę, która leżała na małym dębowym wieszaku. Uniósł rękę, po czym zakręcił dłonią, w której trzymał białą szmatkę, do czyszczenia stolików. Krzyknął radośnie „woo hoo”, cokolwiek miało to znaczyć, a później ruszył na środek pomieszczenia. Sięgnął po pilota leżącego na jednym ze stolików i włączył nim radio. W całym barze zagościła muzyka country. George tanecznym ruchem rozpoczął ścieranie kurzów. Nigdy jeszcze nie spotkałam tak rozrywkowego dwudziestodwulatka.
Powróciłam do swojej pracy, rozbawiona zachowaniem swojego towarzysza. Ale za to właśnie lubiłam George’a. Nieważne, jak źle toczyło się życie; on zawsze potrafił znaleźć powód, dla którego uśmiech powinien gościć na naszych ustach. Uważał, że bycie zadowolonym z nawet najmniejszych rzeczy sprawia, że zapominamy o wszystkim, co złe. Czasami zazdrościłam mu toku rozumowania, a także braku pesymizmu, który obejmował mnie od stóp do głów. Gdy tylko zapominałam o problemach, do moich drzwi pukały nowe.
Na ekranie mojej komórki pojawiła się informacja o przychodzącym połączeniu. Nie trudno było mi domyślić się, kto dzwoni. Z numeru zastrzeżonego dzwoniła tylko jedna osoba. Ta, która nękała mnie od kilku miesięcy, mając z tego dobry ubaw.
— Słucham? — odebrałam przychodzące połączenie.
— Zmęczona? Czyżbyś nie spała w nocy? — zapytał wyraźnie rozbawiony Danny.
— Niezłe żarty trzymają się ciebie, wiesz?
— Nie raz mówiono mi, że mam świetne poczucie humoru.
A więc mój przyjaciel postanowił grać w moją grę. Zaśmiałam się.
— Wystraszyłeś mnie na śmierć! — zauważyłam.
— Uznaję to za swego rodzaju komplement.
Nie miałam pojęcia, że Dan lubił się droczyć w ten sposób. Widocznie nie znałam go na tyle dobrze, w jakim stopniu sobie myślałam.
Postanowiłam nie kontynuować naszej zdawkowej konwersacji, tylko przejść do sedna sprawy.
— Tak.. — wydukałam — Ale musimy sobie coś wyjaśnić..
Moja szczęka zaczęła drżeć, a dłonie stały się wilgotne. Już od dawna próbowałam porozmawiać z Danem o nas i oczyścić nasze relacje, ale nie potrafiłam złamać mu serca, chociaż nieświadomie zapewne to robiłam, skoro nie dałam mu jasno i wyraźnie kosza. Chłopak myślał, że ma szanse, gdzie ja nie zwracałam na niego uwagi i nie zamierzałam zwrócić. Przyjaźniliśmy się odkąd sięgam pamięcią. Nie chciałam niczego zmieniać.
— Zamieniam się w słuch — odparł melodyjnie, oddając mi prawo do przemówienia.
Wzięłam głęboki wdech.
— Ja… nie jestem zainteresowana — wypaliłam — Rozumiem, że jesteś typem romantyka i tym słodkim sposobem anonimowych telefonów starałeś się ściągnąć na siebie moją uwagę, ale jesteś moim przyjacielem Danny i na zawsze nim zostaniesz.
— Och.. — ciche westchnięcie oznaczało nic innego jak rozczarowanie.
Poczułam ukłucie w sercu. W duchu przeklinałam siebie za słowa, które wyleciały z moich ust. Chciałam być łagodna, delikatna i subtelna. Bałam się jego reakcji, bo nie chciałam go stracić. Był dla mnie niczym brat, nie umiałam bez niego żyć. Kochałam go, ale nie miłością, jakiej oczekiwał.
— Przykro mi.. — szepnęłam.
— Mi również — odpowiedział — Ale całkiem nieźle ci poszło, kiedy zamierzasz mu to powiedzieć?
Otworzyłam szeroko usta. To nie mogła być prawda.
— Słu.. słu.. słucham?! — wyjąkałam — To ty nie je…
— Nie — szybko odpowiedział, nie pozwalając mi dokończyć — Ale doceniam trud, jaki włożyłaś w sformułowanie swej wypowiedzi. Śmiem twierdzić jednak, że Danny poczuje się urażony bądź gotów do podjęcia wyzwania wyjścia ze strefy przyjaźni, więc radziłbym ci nieco zmienić ten krótki monolog.
Zaczerwieniłam się. Niech to szlag! Nie sądziłam, że mogę się pomylić.
— Włamałeś się do mojego mieszkania… — warknęłam rozgniewana.
Odwróciłam się do ściany, mówiąc cicho, ale ze złością w głosie. Liczyłam, że George zajęty pracą nie zauważy, ani nie usłyszy mojej rozmowy z prześladowcą. Anonim nie pierwszy raz dzwonił do mnie podczas zmiany w barze. Zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zależy mu na tym, aby ktoś nakrył mnie na pogawędce. Być może chciał, żeby ktoś dowiedział się o nim, o nas. Im dłużej jednak analizowałam swą myśl, tym bardziej wydawała mi się absurdalna. Gdyby dzwoniącemu zależało na uwadze, podałby swoje dane. Za cel zapewne obrał irytowanie mnie, co wychodziło mu perfekcyjnie.
— Wybacz mój nietakt, następnym razem wynajmę kuriera — odparł, a ja mogłam sobie jedynie wyobrazić, jak wywraca oczami. Mogłam tylko w głowie narysować tego chłopaka, nazwać go i określić, jako „wrzód na tyłku”. Nie opowiadał o sobie, nie zostawiał w swoich słowach wskazówek lub kamuflował je tak, żebym przypadkiem ich nie odczytywała. Dzwonił, żeby rozmawiać, nawet, gdy nie miałam na to ochoty.
— Następnym razem zajmie się tobą policja — powiedziałam oschłym tonem.
W życiu trzymamy się pewnych zasad. Nie przekraczamy granic. A ten chłopak przesadził naruszając moją sferę prywatności. Prześladował mnie poprzez komórkę, co w ostateczności akceptowałam. Czasami czując się samotnie lubiłam z nim pogadać. Nie spodziewałam się, że Anonim będzie planował zrobić krok w przód i dopuścić się włamania. Posunął się za daleko. Walczyłam ze swoim strachem w nocy, podczas gdy on spokojnie spał, dumny z zostawienia bukietu w mojej sypialni.
— Grozisz mi, skarbie? — spytał z nutką flirtu w głosie.
— Nie — burknęłam, robiąc kilkusekundową pauzę. Usłyszałam trzask drzwi wejściowych w towarzystwie dzwonka przywieszonego na suficie, który dawał o sobie znać, kiedy tylko ktoś zagościł w barze. — Ostrzegam — mruknęłam — Jeżeli nie jesteś Dannym, to, kim do jasnej cholery?
— Kimś, kogo drugiego odbicia nie chcesz znać — powiedział, zakańczając konwersację. Nacisnął szybko czerwoną słuchawkę, nie dając mi możliwości na odpowiedź. Wsunęłam telefon do tylnej kieszeni. Ruszyłam na zaplecze, odnajdując, czym prędzej puste skrzynki. Po dokładnym obejrzeniu spostrzegłam komplet butelek w ostatniej skrzyni. Podwinęłam rękawy swojej koszulki. Wzięłam głęboki wdech i podniosłam pięć ciężkich skrzyń w momencie, gdy ciotka szła w kierunku swojego biura.
— Dziecko, czy ty oszalałaś?! — wrzasnęła, a ja w geście przerażenia rozluźniłam uścisk puszczając po chwili całkowicie swój pakunek. Drewniane skrzynki rozleciały się po podłodze robiąc masę hałasu. Dziesięć butelek wódki potłukło się, a ich zawartość rozlała się po korytarzu, zapełniając go intensywnym zapachem alkoholu.
Zaklęłam w myślach. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Ciotka stała naprzeciwko z szeroko otwartymi oczami. Dokumenty, które ściskała, mało nie wypadły z jej rąk. Zdawało mi się, że pobladła. Zerkała na mnie, a później na podłogę. Otworzyła usta, bo zamierzała coś powiedzieć, ale dopiero szukała słów. Postanowiłam zacząć pierwsza.
— Ja… ja… — dukałam — Nie chciałam ich upuścić!
Na miejscu tragedii pojawił się George. Widok rozbitych butelek sprawił, że od razu złapał się za głowę i popatrzył na mnie pytająco.
— Dlaczego je wzięłaś? — zapytała ciotka spokojnym głosem.
— Bo to moja praca…. — szepnęłam.
Ręce Eleanor opadły w bezradności. Posłała znaczące spojrzenie George’owi, ale on wzruszył ramionami. Stałam tam jak kołek, nie mając pojęcia, co zrobiłam źle.
— Ile razy powtarzałam ci, że liczeniem oraz przenoszeniem butelek zajmują się George i Tay? — przypomniała mi, powodując doznanie olśnienia. — Geo, proszę posprzątaj to, a Caitlin zapraszam do siebie — zarządziła.
Popatrzyłam na George’a przepraszająco. Ten zaś machnął ręką, uśmiechając się słabo. Zwaliłam na niego czarną robotę. Zupełnie nie wpadło mi do głowy, że zadanie przenoszenia produktów nie leży w moich powinnościach. Z drugiej strony, poczucie winy nie powinno mnie dręczyć, gdyż George mógł mnie powstrzymać, do czego w ogóle się nie palił.
Powędrowałam za rudowłosą prosto do jej gabinetu. Krocząc przede mną, Eleanor nie widziała jak rozpuszczam włosy, a później trę oczy, żeby nieco wybudzić się z mojego nie ogarnięcia. Troskliwa część ciotki nie pozwoliłaby mi zostać w pracy, której potrzebowałam tak samo, jak tlenu do życia. Po klaśnięciu dłońmi posłałaby mnie do domu, wrzucając do mojej torebki środki przeciwbólowe. Wolałam uniknąć tej sytuacji.
Nie miałabym serca, jeśli opowiedziałabym jej o tym, co aktualnie się dzieje wokół mnie. Doprowadzanie jej do stanu załamania czy wywoływanie u niej zdenerwowania rozbiłoby samą mnie. Ciotka przeszła w życiu o wiele więcej niż ja. Spadłam jej na głowę, gdy bar przechodził kryzys. Odkąd zobaczyłam jak w dzień pogrzebu rodziców zatapiała swój żal, smutek oraz gorycz siedząc samotnie w barze przy butelce Jacka Danielsa, obiecałam sobie, że nigdy nie sprawię jej kłopotu. A obietnicy zamierzałam dotrzymać, więc w moim obowiązku było zachować nieznajomego prześladowcę w sekrecie.
— Caitlin, nie możesz przychodzić do pracy nierozgarnięta … — Eleanor stosowała swój stały monolog dotyczący mojego zdrowia — Jeżeli nie czujesz się dobrze, zawsze możesz mi powiedzieć…
Wygłosiła zaledwie jedną trzecią swojej przemowy, a ja już zaprzestałam słuchania. Zerkałam na biurko, gdzie wyłożone były sterty dokumentów. Kobieta przed swoją twarzą ułożyła gazetę, którą zamierzała przeczytać po odbytej ze mną dyskusji. Czytałam nagłówek odwróconego ode mnie nowego numeru Herald Sun. Zmarszczyłam brwi, gdy ułożyłam zapowiedź artykułu w jedną całość. Moje zainteresowanie wzrosło. Nie zwracając uwagi na to, że ciotka wciąż do mnie mówi, zabrałam jej gazetę. Otworzyłam ją na odpowiedniej stronie i zatopiłam się w lekturze, zapominając o Bożym świecie.
„Kolejne morderstwa już za nami, co będzie dalej? Sydney żyje w strachu!
Prawdopodobnie gangi znowu wróciły na ulice, chcąc władzy. Przestępcy domagają się swoich rządów, planując liczne sabotaże, a także tocząc walki między sobą o dominacje. Winni nie zostali jeszcze odnalezieni. Czy policja weźmie się do roboty i zamknie zbirów, którzy codziennie łamią prawo? Ile jeszcze niewinnych ludzi musi cierpieć?
Około dwóch dni temu młody chłopiec o imieniu Adam, mający jedynie 14 lat został zastrzelony blisko Promenady. Tydzień temu zginęły dwie osiemnastolatki wskutek brutalnego gwałtu oraz pobicia, a jeszcze miesiąc temu trzydziestoletni biznesmen z Newsweeka! Kto będzie następny? Czego chcą bandyci? Ilu ich jest?”
Moje oczy zarejestrowały ruch. Ciotka Eleanor zajęła miejsce na krześle. Pochyliła się, zaglądając na stronę, którą przestudiowałam. Spojrzała na mnie z troską, po czym zabrała gazetę. Pogniotła kartki papieru, a później znalazła dla nich miejsce w koszu na śmieci.
— To bzdury — fuknęła — Od dwóch lat nic specjalnego nie działo się w mieście, a te akcje to zwykły przypadek.
Zaskoczyła mnie wypowiedź opiekunki. Eleanor często przejmowała się licznymi kradzieżami i włamaniami dokonywanych w Sydney. Bała się, że kiedyś to samo spotka ją lub bar. To miejsce kosztowało ją wiele pieniędzy. Włożyła w ten biznes cale swoje serce. Kiedyś wspominała, że nie potrafiłaby funkcjonować bez baru. Po śmierci wuja stał się jej domem. Tylko tutaj czuła się dobrze.
— A jeśli nie? — pomyślałam głośno.
— Zapomnij o tym, Caitlin — powiedziała obojętnie rudowłosa — Media lubią koloryzować.
Ale zapomnieć nie było łatwo. Zwłaszcza, kiedy sama mogłam być na celowniku.
Rozdział 3
Pomimo chęci pozostania w pracy dłużej, musiałam zrezygnować z nadgodzin. Życie lubi płatać nam figle, a los jest chytry i nieprzewidywalny. Gdy tylko wybiła osiemnasta, do baru wpadła Cassie — moja najlepsza przyjaciółka, a zarazem jedna z najładniejszych, najlepiej ubranych i najbardziej znanych dziewczyn w mieście. Jej matka pracowała w policji, dzięki czemu jej nazwisko, a także wizerunek nie był obcy ludziom z Sydney. W porównaniu do swojej matki Cassie nie uchodziła za ambitną czy nawet inteligentną dziewczynę. Każdy, kto miał z nią styczność, bez wahania uznawał ją za typową córkę bogatych rodziców. Pomimo zachwycającej urody, moja przyjaciółka rzeczywiście nie tryskała mądrością. Długowłosa szatynka o kasztanowych oczach często mówiła o rzeczach najmniej istotnych, gdyż o ważnych nie miała pojęcia. Czasami wygląd nie pomagał jej w zdobyciu faceta, bo kiedy dochodziło do rozmowy, kończyła się ona na jednym spotkaniu. Cassie jednak nie czuła się odrzucona. Jej egoizm idący w parze z samouwielbieniem był zbyt wysoki, aby mogła pomyśleć, że może mieć jakąś wadę. Pomimo swych niedoskonałości, Cassie potrafiła być lojalną i wspierającą przyjaciółką. Po wypadku i śmierci moich rodziców, to właśnie ona spędzała najwięcej czasu przy moim szpitalnym łóżku ściskając moją dłoń i pozwalając mi wypłakać się w jej ramię. Nie odwróciła się ode mnie ani ja od niej, gdy ludzie zrównywali ją z błotem. Dlatego właśnie naszą relację nazywałyśmy przyjaźnią. Bez względu na zło, trzymałyśmy się razem.
Udałyśmy się do Paddington, na zakupy. Biegałyśmy po sklepach przeglądając ubrania, jednak głównie Cassie skakała z podekscytowania na widok nowych kolekcji. Po mojej głowie wciąż chodził pomysł wymiany zamków w mieszkaniu, który odrzuciłam dopiero po godzinie naszych podróży po butikach. Nie zdążyłam opłacić jeszcze czynszu, a za zamek oraz klucze na pewno nie zapłaciłabym małej sumy. Postanowiłam zaoszczędzić pieniądze na zakupach i poczekać miesiąc. Przy moich zarobkach musiałam rezygnować z niektórych planów, a zastępować je innymi. Zamiast więc wymiany zamków, zdecydowałam się spać z nożem pod poduszką albo zakupić gaz pieprzowy.
Cassie jak zwykle zaciągnęła mnie do stoiska z sukienkami. Nie miałabym nic przeciwko, gdybym, chociaż w jednej wyglądała tak samo dobrze, jak moja przyjaciółka. Ona była ideałem dla każdego chłopaka. Szczupła, wysoka szatynka, na której wszystko wyglądało przepięknie. Gdyby Cassie założyła najgorsze ubranie na świecie i tak każdy by ją chwalił, bo ciuch leżałby na niej perfekcyjnie.
Cassie poszła przymierzyć jedną z sukienek, którą sobie upatrzyła. Biała, asymetryczna kiecka z wydłużonym tyłem — znając życie będzie wyglądać na niej świetnie, pomimo swojej zwyczajności. Ja zaś nadal rozglądałam się po sklepie sprawdzając, czy nikt nas nie śledził. Jak to mawiają, przezorny zawsze ubezbieczony.
— I jak? — zapytała Cassie. Odwróciłam się na pięcie i obejrzałam przyjaciółkę od stóp do głów. Sukienka wpasowała się idealnie na jej drobne ciało. W dodatku Cassie dobrała do niej brązowy pasek, który oplotła wokół swojej talii podkreślając niewielkie, ale widoczne krągłości bioder.
— Wow — wykrztusiłam, a szatynka się zaśmiała.
— Czyli kupować? — spytała niepewnie, rozkładając materiał i obracając się kilkakrotnie przez lustrem. Skinęłam głową posyłając przyjaciółce uśmiech, a ona zawróciła do przymierzalni, aby zdjąć z siebie sukienkę, a później dokonać jej zakupu.
Poczułam wibrację w kieszeni spodni. Wyjęłam telefon, a na ekranie komórki ukazał się ten numer. Znowu dzwonił do mnie On. Gdybym odebrała, Cassie usłyszałaby rozmowę i dopytywała o nieznajomego. Jeżeli zaś nie odebrałabym, prześladowca dzwoniłby do skutku. Najlepszym wyjściem było więc odrzucenie połączenia od anonimowego towarzysza i wyłączenie komórki. Przytrzymałam palec na górnym przycisku telefonu, który po chwili zgasł. Wrzuciłam urządzenie do torebki w momencie, gdy Cassie opuściła przymierzalnie trzymając w ręku mierzoną wcześniej sukienkę.
— Ktoś dzwonił? — zadała pytanie, które wywołało u mnie dreszcze.
— Um, tylko Dan, pytał co u nas. — odparłam, po czym ugryzłam się w język. Zaczęłam obrzucać się obelgami w myślach za wybranie naszego wspólnego przyjaciela. W każdej chwili Cassie miała możliwość zatelefonowania do niego i sprawdzenia mnie.
— Dziwne — szatynka zmarszczyła brwi — Przecież mówiłam mu, że będziemy na zakupach…
— Powiedziałam Dan? — zaśmiałam się nerwowo — Chodziło mi o ciotkę, ciotkę Danny — uderzyłam dłonią w czoło udając pomyłkę.
— I powiedziałaś ‘pytał’? — Cassie nie dawała za wygraną.
— Przejęzyczenie — wypaliłam szybko — Chodziło mi o ciotkę Danielle, tą ze Stanów, nie mówiłam ci o niej? — grałam głupią, aby czym prędzej zbić przyjaciółkę z tropu. Zabrałam sukienkę z jej rąk i pociągnęłam za sobą. — Chodźmy zapłacić — ponagliłam.
— Nigdy nie słyszałam o Danielle ze Stanów — Cas spojrzała na mnie zdziwiona.
— Opowiadałam ci o niej ze sto razy Cassie! Nie słuchałaś mnie albo byłaś pijana — zażartowałam.
Na moje szczęście, Cassidy McGie świeciła również naiwnością. Kłamstwo miało krótkie nogi, a kłamcą nazywał się ten, który posiadał dar opowiadania bajek. Zdecydowanie nie należałam do grona najlepszych oszustów, ale mogłam dziękować Bogu za to, że w odpowiedniej sytuacji, Cassie wchłaniała każdą brednię.
— Hm — wzruszyła ramionami. — Może wspominałaś, widocznie nie pamiętam — uśmiechnęła się ciepło, a ja odwzajemniłam jej uśmiech. W duchu jednak miałam ochotę skakać i tańczyć ze szczęścia wymachując pomponami. Cassie McGie nabrała się! Cassie McGie uwierzyła w moje kłamstwo!
Kiedy zakupy zmęczyły moją przyjaciółkę, wybrałyśmy się do McDonalds. Ta restauracja, jako jedyna wpadała w oko, jeżeli chodziło o Paddington. Obok niej znajdowały się marne kopie KFC oraz Subwaya. Jedzenie było niesmaczne i niezdrowe. Oczywiście McDonalds również nie słynął z mało kalorycznych przekąsek, jednak nie zamawiałyśmy tam niczego niezwykłego, a najczęściej lody. Prawdziwych restauracji ze zdrowym jedzeniem można było szukać jedynie przy Promenadzie. Rozmieszczone rzędem sklepy oraz placówki z jedzeniem były o późnych porach dnia zatłoczone. Zrezygnowałyśmy z podróży, decydując się na fast food, w którym łatwo znalazłyśmy wolne stoliki. Cassie poszła zamówić dwie porcje lodów, natomiast ja zajęłam nam miejsce. Usiadłam przy stoliku umieszczonym na tarasie z widokiem na miasto. Postanowiłam, że wykorzystam sytuację, póki Cassie tkwi przy kasie i włączę swoją komórkę z nadzieją, że anonim w końcu zrezygnował i się odczepił.
Czekając na włączenie się telefonu rozglądałam się na lewo oraz na prawo. Para nastolatków, matka z dziećmi, uczniowie, samolot lecący na niebie, autobus zatrzymujący się przy przystanku, sprzątaczka szorująca stolik obok… nic specjalnego. Aczkolwiek mój wzrok zatrzymał się w kącie tarasu, gdy zobaczyłam zerkającego na mnie blondyna. Zgarbiony, siedział na krześle udając skupionego na swoim telefonie, jednak jego wzrok uciekał w moim kierunku. Przygryzał wargę, na której wisiał srebrny kolczyk, gdy jego spojrzenie zmieniało kierunek. Co chwila poprawiał opadającą na twarz grzywkę, kiedy wiatr rozwiewał jego włosy. Zauważyłam, że końcówki jego włosów mają ciemniejszy odcień. Wcześniej musiał być brunetem. Wyglądał na nastolatka, pomimo swojego wzrostu. Prawdopodobnie mierzył dwa metry.
Gdy nasze spojrzenia spotkały się, poczułam chłód otulający całe moje ciało. Wpatrywał się we mnie intensywnie, bez skrępowania. Spuściłam wzrok, kiedy przestałam czuć się komfortowo. Kątem oka widziałam, że on wciąż gapi się w moim kierunku. Byłam pewna, że obserwuje mnie, ale nie miałam pojęcia, dlaczego. Odwracając się ponownie, zauważyłam, jak pisze na klawiaturze swojego telefonu. Od razu zaczęłam podejrzewać, że jestem jakimś celem. Moje serce zabiło niczym szalone na myśl, że to mój prześladowca. Wyglądał dziwnie i sprawił, że sama poczułam się nieswojo. Był zwykłym dzieciakiem, ale mógł poruszyć człowieka samym wzrokiem.
Krzesło obok zaskrzypiało, a wtedy powróciłam myślami do rzeczywistości widząc Cassie przy stoliku. Położyła przede mną porcję lodów, po czym usiadła tuż przy mnie. Rzuciła na blat gazetę, którą dostała przy zamówieniu. Popatrzyłam na nagłówek brukowca.
— To mnie nęka.. — mruknęłam pod nosem widząc artykuł, który czytałam w pracy.
— Słucham? — spytała Cassie usłyszawszy moje słowa.
— Czytałam już o tym — powiedziałam, wskazując na główny wątek.
Cassie obejrzała pierwszą stronę gazety, a potem wzruszyła ramionami.
— Mama twierdzi, że Cień wrócił — rzuciła obojętnie.
Zmarszczyłam brwi.
— Kim jest Cień?
Cassie obrzuciła mnie zdziwionym spojrzeniem, jakbym rzuciła pytanie z fizyki.
— Niezłą szychą w czarnych strefach — odparła, ale widząc moje zmieszanie na twarzy kontynuowała myśl — Miejscach zakazanych? Niebezpiecznych dzielnicach? Kojarzysz? — dopytywała, a ja dla świętego spokoju skinęłam mówiąc, że coś mi świta. Nie byłam fanką spraw kryminalnych i nie otaczałam się w tych kręgach w porównaniu do Cassie, która robiła to ze względu na matkę.
— On stoi za wszystkimi burdami? — zapytałam.
— Możliwe — burknęła — Podobno nie odwiedzał Sydney przez kilka lat, więc ciężko znaleźć dowody na jego powrót.
Cassie rozgadała się na temat słynnego Cienia, a ja nadal słuchając dziewczyny, zwróciłam się ku stolikowi, przy którym zajmował miejsce podejrzany blondyn. Rozejrzałam się wokół i spostrzegłam jego czuprynę kierującą się w stronę wyjścia.
— Cait, słuchasz mnie? — zapytała Cassie piorunując mnie spojrzeniem.
— Co? T-tak — zająknęłam się, jednak dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. Obserwowałam wychodzącego z restauracji chłopaka, który przy drzwiach zarzucił na głowę czarny kaptur, a później zniknął w tłumie.
— To dobrze — usiadła odgarniając swoje ciemne loki z twarzy — Właściwie wszędzie piszą o tych przestępstwach. Znajomi ze studiów twierdzą natomiast, że stoi za tym jakieś dziesięć osób! Określają ich wyrzutkami, niektórych widzieli na własne oczy — odrzuciła białą serwetkę na tacę tuż po tym, jak wytarła kąciki ust. — A ty, co o tym myślisz?
— Ja? — zapytałam jakby sama siebie, kiedy mój telefon kolejny raz zawibrował, a na jego wyświetlaczu pojawił się ten sam, dobrze znany mi numer.
— To znowu ta ciotka? — szatynka podniosła się z krzesła przechylając głowę w stronę mojej komórki, aby sprawdzić, kto się do mnie dobija. Szybkim ruchem dłoni zsunęłam telefon na kolana odrzucając połączenie i po raz kolejny wyłączając sprzęt.
— Nie — zaprzeczyłam. — Bateria jest słaba, zapomniałam ją naładować… — odparłam z wymuszonym uśmiechem. Cassie pokiwała jedynie głową, ale widziałam, że to, co powiedziałam nie miało dobrej wiarygodności i w ogóle jej nie przekonało. Pocieszał mnie fakt, że nie drążyła tematu. Nie wiedziałam, co może być gorsze — rozmowa na temat przestępców, czy rozmowa na temat prześladowcy. Kto wie, może rozmowa dotyczyła jednej i tej samej osoby?
— Tak w ogóle to Dan planuje się z tobą umówić — powiedziała.
Mało nie zakrztusiłam się wodą, kiedy usłyszałam jej słowa.
— Że co?! — wybuchłam wstając z wrażenia.
Moja znajomość z Danem trwa od pięciu lat. Zawsze podkreślałam, że jest świetnym przyjacielem, nie dając mu nadziei na coś poza tą relacją. Odkąd zaczęłam mówić, dręczyłam mamę, aby mieć brata. Niestety moje prośby nie spełniły się, ale pojawił się Dan. On podbił moje serce, jako brat, nie jako chłopak. Skoro Cassie napomknęła o jego uczuciach w stosunku do mnie, zaczęłam zastanawiać się, czy nieznajomy nie skłamał w trakcie rozmowy, żeby zbić mnie z tropu. Być może za telefonami stał Danny, ale nie śmiał mi się przyznać.
— Ciszej Cait, nie jesteśmy tu same! — przyjaciółka skarciła mnie, prosząc gestem dłoni, żebym siadła z powrotem na krzesło — Oh, proszę cię, kocha się w tobie od szóstej klasy.
— To nie znaczy, że ja w nim — odparłam zgryźliwie.
— Hej! — Cas obdarowała mnie kuksańcem — Gdyby Dan to słyszał, byłoby mu przykro.
— Przepraszam — wymamrotałam opanowując się — Ale on po prostu nie jest w moim typie. Jest dla mnie tylko i wyłącznie przyjacielem — wyjaśniłam jasno i wyraźnie moje stanowisko w sprawie naszego romansu.
— Rozumiem — moja przyjaciółka głęboko westchnęła przeczesując swoje włosy — Porozmawiam z nim, ze względu na jego dobro. I twoje również. — Cas wysiliła się na uśmiech.
— Dzięki — mruknęłam, po czym wzięłam do ust ostatni kawałek lodów. Nie zauważyłam, kiedy puchar stał się pusty.
Zabrałyśmy z Cassie swoje rzeczy z krzeseł i opuściłyśmy restaurację podążając na parking. Zapchałyśmy torbami cały bagażnik, a potem już tylko zasiadłyśmy w samochodzie kierując się do domu. Na szczęście to moja przyjaciółka prowadziła, gdyż ja miałam obawy, co do mojej jazdy samochodem po nieprzespanej nocy. W czasie powrotu zdążyłam się zdrzemnąć na pół godziny, co w późniejszym czasie dodało mi trochę sił.
Wpadłam do domu, wycieńczona dniem. Z uśmiechem na twarzy zdejmowałam buty w korytarzu, a płaszcz rzucałam na wieszak. Rzuciłam siatki z zakupami spożywczymi w kuchni. Ruszyłam do pokoju, po czym rzuciłam się na łóżko głęboko wzdychając i zamykając zmęczone oczy. Jeszcze na chwilę ponownie je otworzyłam i wstałam, aby włączyć swój telefon, który najpierw musiał zostać odszukany jak każda inna przydatna rzecz w mojej torebce.
Komórka tuż po odnalezieniu sieci rozpoczęła wibrować w zniewalająco szybkim tempie, co oznaczało przychodzące połączenia oraz nieodczytane wiadomości o połączeniach, których nie odebrałam.
— Czego!? — krzyknęłam wściekła, doskonale wiedząc kto dzwoni.
— Dlaczego wcześniej nie odbierałaś? — poirytowany męski głos dobiegł do moich uszu.
— Może dlatego, że prowadzę swoje życie i nie jestem psem, którego masz na smyczy? — ironizowałam — Uważasz, że będę codziennie w każdej chwili odbierać twoje durnowate telefony, żebyś mógł się powygłupiać? — warknęłam wstając z łóżka. Podeszłam do okna, aby sprawdzić podwórko, aczkolwiek nikogo nie zauważyłam. Zsunęłam kremowe rolety, które obiły się o okna spadając na dół.
— Radziłbym ci to robić — syknął.
— Hm, niech pomyślę — mruknęłam — Nie — odparłam pewnie.
— Pożałujesz — burknął niezadowolony chłopak, rozłączając się.
Rzuciłam telefon na kanapę zupełnie nie przejmując się słowami nieznajomego. Gdybym tylko pomyślała, jakie konsekwencje idą w parze ze sprzeciwianiem się mojemu prześladowcy…
Rozdział 4
Moje serce prawie zaprzestało bicia, kiedy nagle w pokoju zapadła ciemność. Światła zgasły, jak i również kuchenny sprzęt, co oznaczało brak prądu. Stałam nieruchomo w kuchni, a moja dłoń zaciśnięta była na rączce od szafki, jakby ktoś ją przykleił. Wzrokiem przebiegałam od prawej do lewej strony, chociaż obraz, który widziałam niczym się nie różnił. Wszędzie kolor czarny, a do tego irytująca cisza wypełniająca mieszkanie sprawiły, że moja wyobraźnia poszła w ruch i zaczęłam myśleć nad tym, co może wydarzyć się dalej. Do mojej głowy napływały dziwne i przerażające rzeczy. Wydawało mi się, że nie jestem sama we własnym mieszkaniu. Powtarzałam, że nic się nie dzieje, aby pocieszyć i uspokoić samą siebie, jednak żadne słowa nie pokonywały strachu kłębiącego się w moim ciele.
Puściłam rączkę szafki, a drżącą dłoń położyłam na blacie i przesuwałam nią w celu wyszukania jakiegokolwiek sztućca, który mógłby posłużyć mi za broń. Stukot ciężkich butów, który dochodził z korytarza sprawił, że w moich oczach pojawiły się łzy. Przyłożyłam dłoń do ust, zanim krzyk wydobył się z mojego gardła. Wcześniej pochwycony nóż spadł na podłogę, a ja mogłam się z nim pożegnać, bo nie było szans, abym znalazła go w tym mroku.
Otrząsnęłam się. Zaciągnęłam nosem, a łzy otarłam z policzków, które zapewne ozdobione zostały startym makijażem. Wzięłam głęboki wdech i podjęłam próbę opanowania swoich emocji. Nie mogłam stać jak ten posąg i czekać na zbawienie. Ruszyłam do drzwi wejściowych. Moje bose stopy oderwały się od podłogi, powoli sunąc do przodu. Palcami muskałam każdy sprzęt kuchenny; robiłam to delikatnie, ledwo dotykając tych rzeczy, a także mebli, jakby wszystko nagle zmieniło się w cukier lub stało się kompletnie obce. Nie mogłam powstrzymać swojego szczęścia, gdy odnalazłam ostatnią szafkę. Złapałam za uchwyt i otworzyłam ją, później szukając swojej ostatniej deski ratunku. Odetchnęłam z ulgą czując w ręku latarkę. Nigdy przedtem nie wychwalałam w swojej głowie ciotki tak, jak zrobiłam to w mej sytuacji bez wyjścia. Dzięki Bogu kiedyś namawiała mnie do zakupu tego narzędzia. Nie mogłam żałować.
— Nie, nie, nie… — przyciskałam swój palec do guzika, który miał za zadanie dać mi światło błagając, aby moje przypuszczenia nie okazały się słuszne, jednak po kilku sekundach przypomniałam sobie, że zapomniałam o kupnie przeklętych baterii. Moja radość szybko zmieniła się w złość i panikę. Załkałam, po czym rzuciłam latarkę w kąt, gdyż bez baterii była nic nie warta.
Chwiejnym krokiem przeszłam przez próg, lądując na korytarzu. Oparłam się o framugę, ciężko dysząc, zupełnie jakbym przebiegła maraton. Gdy w mieszkaniu rozległo się głośne pukanie, odwróciłam głowę w kierunku wejścia i szeroko otwartymi oczyma gapiłam się w otchłań. Moje serce łomotało niczym oszalałe. Osunęłam się na podłogę. Zacisnęłam powieki, chcąc jakimś sposobem wyrzucić strach ze swojego ciała. Zamknęłam usta, powstrzymując szloch. Miałam wrażenie, że znajduję się w horrorze, a za drzwiami czai się seryjny morderca. Toczyłam walkę w swojej duszy; musiałam zabić chore myśli.
Dzwonek odezwał się raptownie, dołączając do pukania właśnie wtedy, kiedy zamierzałam podejść do drzwi i spytać o tożsamość człowieka znajdującego się za nimi. A może w ogóle nie powinnam tego robić? Co, jeśli za ścianą są włamywacze? Albo mordercy? Przeczesałam palcami swoje włosy, które opadły na moje plecy. Kombinowałam, szukałam planu, a nawet pomysłu ułatwiającego mi wyjście z tej sytuacji. Pot spływał z mojego czoła, a w okolicach klatki piersiowej odczuwałam kłucia. Wciągnęłam powietrze nosem, próbując zwolnić pracę serca. Jeszcze brakowało, abym padła we własnym domu na zawał!
Wstałam. Oderwałam swoje ciało od ściany, zostawiając przy niej tylko gorącą rękę. Przedostałam się pod drzwi, a później zacisnęłam dłoń na klamce. Przycisnęłam ucho do kawałka drewna w celu zarejestrowania dźwięków. Musiałam upewnić się, że nikogo nie ma na zewnątrz.
— Kto tam?
Zapytałam łamiącym się głosem, gdy nareszcie zebrałam się na odwagę, żeby przemówić.
— Pani Teasel? Wszystko w porządku? Z tej strony dozorca Gordon, chciałem tylko poinformować o awarii prądu, co pewnie zdążyła pani zauważyć. Elektrycy powinni zjawić się koło dziewiątej rano! — oświadczył mężczyzna, a ja westchnęłam ciężko, bo wielki kamień spadł z mojego serca.
— Dziękuję! — odkrzyknęłam.
Nogi bezwładnie wysunęły się w przód, a lekka już głowa uderzyła o ścianę. Ogarnęła mnie ulga i spokój. To koniec, koniec tego mrożącego krew w żyłach scenariusza. Moje złe myśli odeszły, a ja poczułam się bezpiecznie.
Tym razem w mieszkaniu rozbrzmiał telefon. Światło bijące z wyświetlacza wypełniło część salonu, dzięki czemu nie musiałam się martwić o zlokalizowanie komórki. Przeczołgałam się do pomieszczenia. Zanim wstałam, rozejrzałam się i sprawdziłam wzrokiem każdy mebel. Wszystko wydawało się na swoim miejscu, więc odpuściłam. Sięgnęłam po komórkę, a następnie odebrałam połączenie.
— Tak?
— Nigdy nie testuj mojej cierpliwości, Caitlin — warknął mój prześladowca wyraźnie poirytowany.
— Myślisz, że się ciebie boję? — spytałam, śmiejąc się.
— Mnie? Nie, ale przedyskutowałbym kwestię ciemności. — przypomniał mi o moich przejściach sprzed kilku minut.
— Jesteś szalony — stwierdziłam śmiało — Zgłoszę wszystko na policji!
Przez kilka minut milczał, jednak później zabrał głos pełen obojętności, jakby moja groźba zupełnie nim nie wstrząsnęła.
— W porządku.
Prawie pisnęłam, gdy usłyszałam jego słowa.
— W porządku?! — oburzyłam się — W porządku! Pójdę tam!
— A więc idź — odparł — Ale zrobisz ze swojego życia piekło, uprzedzam.
Ścisnęłam mocniej telefon w dłoni.
— Ja?! — warknęłam — Ty już je robisz!
Ze słuchawki dobiegło ciche westchnięcie, jakoby mój nieznajomy miał mnie dość, ale czy to w ogóle było możliwe, skoro taką przyjemność sprawiało mu torturowanie mnie?
— Mylisz się — powiedział zrezygnowany — Ja próbuję doprowadzić twoje życie do ładu.
— Szantażując mnie? Włamując się do mojego mieszkania? Zastraszając mnie?! — nie mogłam zapanować nad towarzyszącym mi zdenerwowaniem, a także przerażeniem. Dreszcze opatulały całe moje ciało, a szczęka drżała z zimna, które nagle zakłębiło się w mieszkaniu. Ta sytuacja przerastała mnie i nie potrafiłam tego ukryć. Nie kontrolowałam już niczego. Ktoś wszedł ze swymi buciorami do mego życia i przewracał je do góry nogami. Cofając się w czasie, nigdy taka sytuacja nie miała miejsca. Prowadziłam spokojne i zwyczajne życie nastolatki, więc zastanawiałam się, co uległo zmianie? Czy popełniłam jakiś błąd, a teraz ponoszę konsekwencje swego czynu? Bo przecież nic nie dzieje się bez powodu.
Rozłączył się. Przerywany dźwięk zakończonego połączenia odbijał się echem w moim umyśle nawet, gdy rzuciłam komórką o podłogę w akcie złości. Złapałam się za głowę i zaczęłam chodzić po całym domu, myśląc o wydzwaniającym do mnie człowieku. Nic nie rozumiałam. Jakim cudem ja robiłam ze swojego życia piekło? To on mnie prześladował! Zero odpowiedzi, a masa pytań włóczyła się za mną. Szukałam w swojej pamięci pewnych wydarzeń lub wyrazów, które pomogłyby mi odszyfrować tożsamość anonimowego przyjaciela, bądź fragment jego historii czy chociażby dowody na jego dobre intencje, bo ciężko było mi wierzyć w to, że jest mym aniołem stróżem.
Wzięłam głęboki wdech, po czym wypuściłam powietrze ze swoich płuc. Podniosłam telefon, który leżał na ziemi. Zajęłam miejsce na kanapie, przyciągnęłam nogi do klatki piersiowej, a głowę opadłam na kolanach. W takiej pozycji przebrnęłam przez noc, w międzyczasie podejmując jedną z ważniejszych decyzji. Gdy słońce oświetliło salon o czwartej nad ranem, uniosłam powieki, które na pół godziny opadły, aby dać sobie oraz mi chwilę odpoczynku.
Szybko zregenerowałam swoje siły, jedząc obfite śniadanie i pijąc kawę. Zebrałam najpotrzebniejsze rzeczy do torebki, ściągnęłam płaszcz z wieszaka, po czym opuściłam mieszkanie. Zdeterminowana pognałam do samochodu. W przeciągu dziesięciu minut znalazłam się na głównej drodze, prowadzącej do centrum, gdzie znajdował się komisariat.
Wszystko przemyślałam. Podjęłam pewną decyzję. Wydzwaniający do mnie człowiek miał pożałować swoich gróźb. Doprowadził mnie do stanu, w którym nie czułam się bezpiecznie we własnym domu. Zastraszał mnie, szydził i poniżał, czemu postanowiłam zaradzić. Stwierdziłam, że matka Cassie na pewno mi pomoże. Poza tym, gdy opowiem o całej sytuacji, nieznajomy nie śmie do mnie kolejny raz dzwonić, bo będzie przerażony. Nie zamierzałam żyć dłużej w obawie, iż ktoś dostanie się do mojego domu lub spróbuje mnie skrzywdzić. Moim celem nie była również walka z tym człowiekiem, a powstrzymanie go.
Moja komórka rozdzwoniła się, gdy dojeżdżałam do wyznaczonego przeze mnie punktu. Zerknęłam na wyświetlacz. Widząc dobrze znane mi połączenie przychodzące, z pełną satysfakcją zgodziłam się na nadchodzącą rozmowę.
— Nie jedź tam.
Te trzy słowa nie brzmiały, jak prośba, a raczej rozkaz, który mi wydał.
— Skąd wiesz, dokąd jadę? — spytałam.
— Masz włączony GPS — wyjaśnił krótko, jednak dał mi wiele wskazówek, które pomagały w dalszej dyskusji.
— Jesteś hackerem?
— Nie — odparł twardo, a potem wrócił do poprzedniego tematu — Pożałujesz, jeżeli zgłosisz tę sprawę na policję.
— Boisz się? — przesłodzonym głosem zapytałam wyraźnie wystraszonego chłopaka.
— To nie jest zabawa, Caitlin!
— A więc co takiego?!
Skręciłam, po czym wjechałam na parking mieszczący się przed komisariatem. Wyłączyłam silnik, następnie wysiadłam z samochodu i stanęłam przed budynkiem, mierząc go wzrokiem.
— Jeszcze możesz się wycofać — usłyszałam, gdy postawiłam pierwszy krok.
Zaśmiałam się, a potem odpowiedziałam chłodno.
— Powinieneś był powiedzieć to sobie, kiedy po raz pierwszy cię ostrzegłam — syknęłam — Teraz jest już za późno.
Zakończyłam połączenie, rozłączając się i ruszyłam w kierunku komisariatu.
Rozdział 5
Westchnęłam cicho. Postawiłam nogę na pierwszym stopniu schodów, a za nią drugą. Wspięłam się na górę, trafiając do dużych dwuskrzydłowych drzwi. Otworzyłam je, aby później znaleźć się wewnątrz komisariatu.
Moim oczom rzuciła się duża ilość ludzi, krzątających się po pomieszczeniu. Większość była ubrana w niebieskie koszule i czarne spodnie, z czego mogłam wywnioskować, iż byli funkcjonariuszami. Wychodzili z jednego pokoju, aby zaraz znaleźć się w drugim. Kobiety biegały ze stertami dokumentów lub siedziały przy komputerach przepisując dane z kartek. Ten widok przypominał ulice Nowego Jorku w godzinach szczytu. Panował tu ogromny chaos, pośród którego zwyczajnie stałam ja, gapiąc się na zabieganych ludzi. Kiedy się tu nie zjawiłam, zawsze dzień pracowników wyglądał tak samo. Przerażała mnie ta sytuacja. Zastanawiałam się, jak ktokolwiek może się tutaj odnaleźć? Nie jestem anty towarzyska, ale nie słyszałabym na komisariacie własnych myśli. Wieczny dźwięk telefonów, krzyki, skargi, donosy, obelgi rzucane w stronę policjantów niewykonujących dobrze swojej służby, rozkazy…. Zero chwili wytchnienia, całkowity rozgardiasz. Nie miałam pojęcia, jak ci wszyscy ludzie potrafili wytrzymać w tym istnym burdelu, ponieważ gdy tylko przekroczyłam próg drzwi wejściowych tego budynku dostawałam migreny.
Z ponurą miną ruszyłam przez korytarz, aby dojść do windy. Przepchałam się do środka, żeby dostać się szybko na trzecie piętro, bo tam właśnie znajdował się gabinet Tris McGie — matki Cassie. Idąc korytarzami mijałam alkoholików, którzy starali się wytrzeźwieć, kłócącego się komendanta ze starszą babcią, krzyczącego mężczyznę na kobietę ledwo utrzymującą sterty papieru i małego, zapłakanego chłopczyka. Nie oni jednak zwrócili na siebie moją uwagę.
Znowu widziałam blondwłosego chłopaka. Tego samego, który obserwował mnie w McDonaldzie. Zatrzymałam się, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Swoim wyrazem twarzy dał mi do zrozumienia, że nie spodziewał się mnie w takim miejscu jak komisariat. Uchylił delikatnie wargi, a jego oczy wyrażały zaskoczenie. Tym razem mogłam przyjrzeć mu się z bliska. Ubrany był jak normalny chłopak w moim wieku. Czarne spodnie, opięte na łydkach, a luźne w kroku, przez co wyglądał komicznie, jakby nosił worek, ale nie czepiałam się, bo taka była moda, a on najwyraźniej śledził najnowsze trendy. Ciemna bluza, pod którą skrywał koszulkę z logiem Nirvany. Dzięki niej mogłam rozszyfrować, jakiej muzyki słucha. Sądziłam, że gatunek będzie współgrał z wyglądem, ale nie spostrzegłam tatuaży czy kolczyków na jego ciele poza jednym. Skrywał go pod dolną wargą — małą kuleczkę, która przypominała pieprzyk. Mimo wszystko ta maleńka biżuteria nie oszpecała jego twarzy, a dodała mu powagi. Z twarzy przypominał trzynastolatka, który nie miał pojęcia o problemach z trądzikiem. Brakowało mu opalenizny oraz mięśni, chociaż mógł je skryć włącznie z tatuażami pod większą o rozmiar bluzą.
Wstał, a ja zesztywniałam widząc, jak podąża w moim kierunku. Dopiero, kiedy przechodził obok mnie, mogłam zobaczyć, że przewyższał mnie o głowę. Mijając mnie nie spojrzał w moje oczy. Patrzył prosto, przed siebie. Gdy się odwróciłam, zauważyłam, że wysuwa telefon z kieszeni. Wybrał numer, a potem przyłożył komórkę do ucha. Zniknął za ścianą.
Czym prędzej ruszyłam do gabinetu Tris, aby mieć tę jedną sprawę z głowy i nareszcie zaznać spokoju. Nikt nie miał praw do szantażowania, dręczenia, czy też nękania drugiej osoby. Musiałam skończyć z nieznajomym, który za żadne skarby nie chciał powiedzieć mi prawdy.
Weszłam do gabinetu, bo asystent Tris zaoferował mi zaczekanie na nią wewnątrz pomieszczenia. Pokój nie należał do największych, ale na pewno było w nim ciszej niż w innych częściach komisariatu. Na trzecie piętro nie wjeżdżali poszkodowani lub bandyci. W tym miejscu zajmowano się głównie biurokracją — segregowano akta, zamykano sprawy, konsultowało się z resztą funkcjonariuszy, tworzono grupy, organizowano patrole.
Ze względu na wypadek Tris, gdzie przy ostatniej akcji została postrzelona, jej szef przeniósł kobietę na trzecie piętro w celu zregenerowania sił. Spędzała drugi miesiąc przy dbaniu o dokumenty, modląc się o szybki powrót na poprzednie stanowisko. Nie potrafiła się odnaleźć w tej robocie, co można było zauważyć po zerknięciu na jej stanowisko pracy, gdzie panował bałagan. Porozrzucane akta zmieszała z ogłoszeniami, prasą i wydrukami. Ale mogłam być jej wdzięczna, bo wpadłam na coś, co w pierwszej chwili mnie zainteresowało.
Poświęciłam swoją uwagę brązowej teczce, którą zatytułowano „Cień”. Zamrugałam kilkakrotnie dla pewności. Mogłam śnić lub mieć przywidzenia, ale nie.. ta teczka leżała przede mną, naprawdę! W ostatnim czasie zdołałam usłyszeć o tym człowieku zbyt wiele, żeby przepuścić taką okazję. Dotknęłam jej, była prawdziwa. Serce zabiło mi szybciej. Byłam podekscytowana. Miałam kilka minut, aby przejrzeć akta jednego z najgroźniejszych, a w dodatku poszukiwanych ludzi! Mogłam poznać jego imię, nazwisko, dowiedzieć się, co na niego ma policja! Musiałam tylko wykazać się odrobiną sprytu i szybkością.
Spojrzałam za szybę, która oddzielała gabinet oraz korytarz. Sprawdziłam, czy znajdują się na zewnątrz osoby bez zajęcia. W kącie stali tylko dwa mężczyźni, którzy zacięcie kłócili się o wyniki wczorajszego meczu. Pomimo zamkniętych drzwi, słyszałam każdy wulgaryzm. Poza nimi dwoma droga była wolna. Wykorzystałam, więc okazję i wysunęłam dokumentację, a potem pochwyciłam ją. Ciekawość zżerała mnie od środka. Potrzebowałam poznać tajemnicę Cienia, o którym mówiło całe Sydney.
Gdy zabierałam się za otwarcie mojego skarbu, na korytarzu rozbrzmiał wrzask Tris. Dłonie zadrżały, a akta spadły na ziemię. Zaklęłam cicho i padłam na podłogę, żeby zebrać karki, które opuściły teczkę. Nawet nie zerknęłam na żadną z informacji w obawie, że nie zdążę odłożyć akt na biurko. W oczy rzuciła mi się tylko jedna z dzielnic o nazwie Hurstville. Zanim Tris wpadła do gabinetu, wszystko wyglądało tak, jak przed jej wyjściem, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
— Caitlin! — pisnęła radośnie, rozchylając swoje ręce — Dawno cię nie widziałam! Chodź, przytul mnie! — poprosiła, a ja z uśmiechem na ustach wykonałam jej polecenie.
Tris miała około czterdziestki. Była dość szczupłą osobą, wcześniej nawet podejrzewałam ją o anoreksję. Praca policjanta w końcu wykańcza nerwowo. Rzadko miałam szansę widzieć, aby kobieta cokolwiek jadła. Niski wzrost sprawiał, że wyglądała jak krucha, mała dziewczynka, którą dotknięciem można łatwo ranić. To nadzwyczajne, w życiu nie widziałam osoby o tak niespotykanej urodzie. Miała kręcone, farbowane na kolor blond włosy do ramion. Poprzez swoją jasną, nieskazitelną cerę przypominała nieco porcelanową laleczkę. Trzymała się świetnie, jeżeli chodzi o wiek. Pokusiłabym się o stwierdzenie, że nawet lepiej niż niektóre nastolatki.
— Co cię do mnie sprowadza? — spytała, siadając na krześle — Chyba nie chcesz załatwić żadnej koleżance praktyk na komisariacie, prawda? Mam nadzieję, że tylko Cassidy trzymają się takie głupie pomysły!
Pokręciłam przecząco głową.
— Przyszłam w innej sprawie — powiedziałam ze spokojem — Ja… — zaczęłam, ale powstrzymałam się patrząc znów na akta Cienia. Możliwe, że doszukiwałam się drugiego dna, ale plotki o jego powrocie pojawiły się, gdy mój nieznajomy rozpoczął swoje telefonowanie. Widziałam w tym związek i nie potrafiłam wybić sobie tego pomysłu ze swojej głowy, przez co powstrzymałam się przed zeznaniami. — Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej na temat tego całego Cienia.
— Cienia? Dlaczego chcesz rozmawiać o nim?
Tris posłała mi pytające spojrzenie, ale jej wzrok palił bardziej niż ogień. Sprawiała wrażenie czytającej mi w umyśle. Czekała aż palnę głupotę, żeby później mnie z niej rozliczyć. A ja czułam, jak po moich plecach płynie kropla potu, bo zagotowałam się na samą myśl, że matka Cassie może zdjąć moją maskę kłamstwa i zrównać mnie z ziemią.
— Właściwie to nie chcę — wypaliłam, improwizując — Cassie ma do zrobienia referat, a aktualnie jest na uczelni i poprosiła mnie, abym wpadła do ciebie po informacje lub materiały, bo nie zobaczycie się pewnie przez najbliższe dwa dni.
Nie miałam pojęcia, czy Tris połknęła haczyk, a mój nerwowy śmiech nie okazał się podejrzanym. Patrzyła na mnie cały czas tak samo. Kąciki jej ust nie uniosły się, nawet nie drgnęły. Słyszałam jak wskazówki zegara przesuwają się po tarczy. Mierzyłam nam czas. Kilkanaście sekund Tris mierzyła mnie wzrokiem, a ja chciałam wrzasnąć i uciec, bo byłam pewna, że za chwilę powie tylko jedno słowo, miażdżąc mnie.
— Jaki temat?
Wypuściłam powietrze, gdy nie usłyszałam oskarżenia pod tytułem: Kłamiesz! Jednak po chwili znów zapadłam w ciężką konsternację, główkując nad tematem. Wybrałam najgorszy z najgorszych.
— Kryminalne zagadki Sydney.
Ale swoją głupotą zmieniłam wyraz twarzy Tris. Kobieta uniosła brwi i popatrzyła na mnie z niedowierzaniem.
— Poważnie? — zapytała, a ja skinęłam — Wykładowca ma poczucie humoru — skwitowała.
Wzruszyłam ramionami.
— Najwyraźniej.
Tris uciekła wzrokiem do kartoteki Cienia. Pogładziła ją dłonią, ale nie wysunęła ze sterty akt, a zaś wsunęła ją do środka, abym nie mogła jej zobaczyć. Przełknęła ślinę, a potem przemówiła.
— Nie ma co dużo mówić. Chłopak ma kilka akcji na koncie, jest podejrzany o kilka morderstw. Nic specjalnego, nie wiem, czemu media przeżywają jego sprawę bardziej niż Kubę Rozpruwacza.
— Im mniej wiesz, tym bardziej ciekaw jesteś — mruknęłam, czym wywołałam uśmiech na twarzy policjantki.
— Zgadzam się — powiedziała cicho. Z biurka zgarnęła kilka dokumentów, a następnie podała mi je. — Wiele informacji związanych z Cieniem jest tajnych, ale polecam sprawy tych gości, są interesujące.
Z grymasem przyjęłam wręczone mi dokumenty. Widząc moją minę, Tris położyła dłonie na moich barkach. Odwróciła moje ciało w kierunku drzwi. Popchnęła mnie, a nogi same zaczęły iść w kierunku wyjścia.
— Powiedz Cassie, żeby następnym razem znalazła sobie lepszy temat, ewentualnie uczelnię — poradziła — Niestety mam mnóstwo roboty, ale miło było cię zobaczyć, Caitlin.
Udałam się do windy; nacisnęłam guzik, a potem cierpliwie czekałam na jej przyjazd. Przyzwyczaiłam się do bycia spławianą przez Tris. Odkąd tu pracowała, nie miała czasu na pogaduszki. Przyjaciele czy rodzina mieli prawo do zajęcia jej dosłownie pięciu minut. Po tym czasie wyganiała wszystkich z gabinetu. Nie lubiła, gdy ktoś przeszkadzał jej w pracy.
Przeskakiwałam z nogi na nogę, myśląc, jaki związek może mieć Hurstville z Cieniem. Możliwe, że był podejrzewany o większość przestępstw, bo media doszukały się informacji, że to właśnie tam zamieszkiwał. Zaczynałam powoli wierzyć w każde słowo, które przeczytałam, mimo że w mojej głowie nadal tkwiła myśl, iż prasa lubi koloryzować. Zadawałam sobie również pytanie, czy takie przypadki są możliwe? Czy możliwe jest, że mój prześladowca dzwoni z miejsca, gdzie niegdyś swoją siedzibę miał morderca, który mógł znowu wrócić do miasta? Czy to on mógł nim być?
Maszyna pojawiła się na piętrze, a ja przeszłam przez próg, wchodząc do środka. Dotknęłam przycisku z napisem ‘Piętro minus pierwsze’, ponieważ tam znajdował się parking. Drzwi zamknęły się, a winda ruszyła. Wybrałam na telefonie numer Cassie, ale automatycznie po naciśnięciu zielonej słuchawki zostałam przekierowana na pocztę głosową. Oznaczało to tylko jedno. Cassidy McGie nie zamierzała rozmawiać ze mną ani nikim innym na żaden temat. Niestety, potrzebowałam jej, bo wiedziałam, że sama jestem bezradna. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo musiała być na mnie wściekła za milczenie, ale jej bezpieczeństwo miało większe znaczenie.
Nagle winda zatrzymała się awaryjnie między trzecim a drugim piętrem. Moje ciało zakołysało się pod wpływem agresywnego hamowania. Impulsywnie pisnęłam, zaskoczona zdarzeniem. W ostatniej chwili chwyciłam dłońmi poręcz, która uchroniła mnie przed upadkiem. Po odzyskaniu równowagi rozejrzałam się po pomieszczeniu, czekając na moment, w którym winda ponownie ruszy. Ten moment nie nastąpił. Podeszłam do konsoli, a tam wcisnęłam alarm, następnie guzik przy numerze piętra, na którym chciałam się pojawić. Uderzyłam również w przycisk awaryjnego otwierania drzwi, ale na nic zdały się moje próby. Winda zatrzymała się na dobre. Zauważyłam opcję pomocy technicznej, którą od razu postanowiłam wykorzystać, jednak skutki nie różniły się od reszty przycisków. Brak reakcji, kompletny brak reakcji. Z sekundy na sekundę coraz bardziej żałowałam jazdy windą. Kompletny idiota zamontował przyciski, na które nikt nie odpowiadał. Powoli dostawałam szału i histerii.
Dzwonek mojego telefonu obił się echem w pionowym tunelu. Zerknęłam na komórkę, która przypomniała o swoim istnieniu. Moja twarz zbladła, kiedy na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer.
— Ha..h… halo? — drżącym głosem zapytałam, ledwo przełykając ślinę.
— Sprawdzasz moją cierpliwość, Caitlin?
Był zły, słyszałam to w jego głosie. Moja dociekliwość działała na jego nerwy, ale dzięki temu zaczynałam go rozgryzać. Nie chciał, abym poznała jego tożsamość.
Jednak w pamięci miałam twarz chłopaka, który mijał mnie w korytarzu. To był na pewno on. W przeciwnym razie nie zareagowałby tak szybko. Wyglądał tak niewinnie. Nigdy bym nie pomyślała, że mógłby kogokolwiek skrzywdzić. Ale na tym polegała cała zabawa. Nikt go nie podejrzewał.
— Igrasz z losem — stwierdziłam, próbując zabrzmieć pewnie — Wiesz, gdzie jestem. Wybrałeś zły moment na gierki, w każdej chwili mogę…
— Możesz iść do któregoś z policjantów i powiedzieć, że właśnie dzwonię? — dokończył moje zdanie, wyjmując mi słowa prosto z ust — W porządku, ale interesuje mnie sposób, w jaki wydostaniesz się z windy?
Zaczęłam dotykać kolejno każdego przycisku znajdującego się na panelu z nadzieją, że winda nareszcie ruszy. Ta krótka dyskusja przyprawiła mnie o wystarczającą ilość dreszczy na skórze. Chciałam za wszelką cenę wydostać się z tego malutkiego i ciasnego pomieszczenia, bo czułam, że nie jestem w nim bezpieczna. Właściwie, byłam pewna, że to on zatrzymał windę, żeby mnie wystraszyć.
— Przestań — warknął — Dopóki nie skończymy, winda nie ruszy.
Odsunęłam się od guzików. Zrobiłam kilka kroków w tył. Wysuniętymi do tyłu dłońmi szukałam poręczy bądź ściany, o którą mogłabym się oprzeć. Kiedy dotarłam na koniec windy, przylgnęłam ciałem do jednej z czterech ścian, nie mając w zamiarze wykonywać żadnego ruchu. W mojej głowie pojawiały się dziwne i przerażające wizje, które nasilały się z każdym kolejnym słowem nieznajomego, chcącego obudzić we mnie wszystkie lęki.
— Czego ode mnie chcesz? — pytałam, szukając po kątach kamer, aby sprawdzić, czy osoba, która zatrzymała windę może mnie teraz widzieć.
— Chcę, abyś przestała węszyć — rzucił swoim żądaniem niczym kartkami papieru.
— Więc powiedz mi kim jesteś i skończymy tę farsę.
Prychnął.
— Zależy mi na poznaniu prawdy — powiedziałam cicho.
— Za prawdą, której tak bardzo pragniesz poznać podąża tornado pustoszące wszystko, co możliwe — odparł, jakby zmęczony swoją własną grą — Nie jesteś na to gotowa, Caitlin.
— Skąd możesz to wiedzieć?!
W momencie wypowiedzenia przeze mnie tego pytania, światło w windzie zgasło. Głośny krzyk wydobył się z mojego drobnego ciała, gdy maszyna zaczęła lecieć w dół niesamowicie szybko. Bicie mojego serca znacznie przyśpieszyło. Upadłam na ziemię, głową uderzając o podłogę. Na szczęście nie straciłam przytomności. Całym dźwigiem miotało, przez co nie potrafiłam utrzymać się w jednej pozycji. Winda zatrzymała się dopiero między kolejnymi piętrami. Chwilę później ruszyła w górę normalnym tempem. Odnalazłam telefon, który wypadł z moich rąk w trakcie nagłego ruchu windy. Ponownie przyłożyłam słuchawkę do ucha.
— Strach, ból, cierpienie, smutek, złość.. — wymieniał.
Winda stanęła, a po kilku sekundach osunęła się w dół z prędkością światła o kilka metrów. Piszczałam histerycznie i płakałam. Kręciło mi się w głowie, zaczynałam wyobrażać sobie, co wydarzy się później. Odnosiłam wrażenie, że spadam i za chwilę dobiję dna. Sufit zmiażdży moje ciało, którego zdjęcia tydzień później będą na okładkach gazet. Światło migotało, przez co zdawało mi się, iż pomieszczenie stawało się mniejsze. Ściany przysuwały się coraz bliżej, a ja nie miałam na to wpływu. Od śmierci dzieliło mnie tylko kilka minut.
— To nie twój świat — stwierdził ze spokojem, ale w jego głosie wyczułam pewne rozczarowanie — Nie mogę cię do niego wprowadzić, przykro mi.
Chłód muskał moją skórę. Temperatura uległa zmianie. Trzęsłam się z zimna, pomimo ciepłej marynarki oraz długich jeansowych spodni, które ubrałam. Wydawałam ciche odgłosy, przypominające nieświadome jęki. Brakowało mi tchu, dusiłam się. Nie byłam w stanie mówić ani krzyczeć. Zaciągałam nosem, modląc się o cud, który wyratowałby mnie raz-dwa.
Połączenie zostało urwane. Winda nareszcie odnalazła poziom minus pierwszy, a jej drzwi rozsunęły się tuż po zatrzymaniu. Przeczołgałam się przez wyjście, zalana łzami. Połączenie zostało zakończone przez nadawcę. Oparłam się o ścianę, łapiąc zachłannie powietrze do swoich ust. Zacisnęłam palce na kosmykach swoich włosów ciągnąc je w górę.
Zadawałam sobie jedno pytanie.
W co ja się wpakowałam?
Rozdział 6
Ostatnie dni dały mi do myślenia. Zrozumiałam, że nieznajomy czuje się u władzy, bo wie, że ja jestem jedna, a on może mieć wspólników, dzięki którym z łatwością mnie kontroluje. Postanowiłam, że również znajdę pomoc. A szukałam jej u nikogo innego jak u Cassie McGie.
Wiedziałam, że nie będzie zadowolona z moich kłamstw i będzie czuła się urażona. Miałam również świadomość, że się zdenerwuję, ale nie myślałam, że będzie bliska furii.
— Dlaczego o niczym mi nie powiedziałaś wcześniej!? — wrzasnęła, a każdy klient w barze usłyszał jej głos pełen pretensji i złości — Czy ty wiesz jak poważna to sprawa?!
Wywróciłam oczami. Milczałam, czekając aż Cassie wreszcie się uspokoi i zda sobie sprawę, że nie jest w swoim domu, a w miejscu publicznym, gdzie robi z siebie wariatkę. Zachowywałam się naturalnie. Obsługiwałam klientów, uśmiechałam się do nich, przyjmowałam pieniądze i wydawałam zamówienia. Różnica była taka, że dodatkowo słuchałam oburzenia swojej przyjaciółki, której policzki ze zdenerwowania zmieniły kolor na czerwony, a brązowe oczy stały się czarne jak smoła.
— Mogę dostać moją whisky? — wtrącił stojący obok chłopak, wyraźnie znudzony jej szczebiotaniem.
— Za chwilę — mruknęłam i zwróciłam się do Cassie, mówiąc szeptem — Bałam się, rozumiesz? To wariat! Zamknął mnie w windzie na komisariacie nie licząc się z tym, że jest tam masa policjantów. Jest sprytny i inteligentny.
— Może moja mama po…
— Nie — kategorycznie zabroniłam jej wplatania w tę sprawę Tris — To najgorszy z pomysłów.
— Masz lepszy?
— Ekhem.. — chłopak znów nam przeszkodził chrząkając i unosząc dłoń — Whisky — przypomniał, a ja zmierzyłam go wzrokiem. Blondyn o lekko kręconych włosach i okularach na nosie kompletnie nie pasował do takiego miejsca, jakim był bar Eleanor. Przypominał typowego mola książkowego, a tymczasem popijał sobie whisky o dwunastej w południe zamiast ślęczenia nad podręcznikami. Niesamowite, jak bardzo pozory potrafią mylić.
— Jasne — mruknęłam niezadowolona — George! — zawołałam kolegę, aby obsłużył klienta, ponieważ miałam zbyt wielką sprawę na głowie.
Brunet zmierzył wzrokiem klienta. Jego wyraz twarzy był poważny. Uniósł głowę, zmarszczył lekko brwi i patrzył z wyższością na blond chłopaka nieco wyższego niż on sam. Ten zaś patrzył na niego ze spokojem. Palcami wystukiwał o blat stołu, robiąc się coraz to mniej cierpliwy. George widząc jego zachowanie, zabrał się do przelewania alkoholu z butelki w szklankę. Zerkali na siebie przez pewną chwilę, aż kąciki ust blondwłosego uniosły się delikatnie tworząc półuśmiech.
— Nie za wczesna pora na mocny trunek? — spytał mój współpracownik.
— Gdy braknie rozwiązań do zagadki, trzeba sięgnąć po inne środki — Głos miał niski, interesujący, seksowny. Swoją wypowiedzią przykuł moją uwagę.
— A jeżeli inne środki zawiodą?
Kompletnie zapomniałam o Cassie i naszej rozmowie. Obserwowałam ich ze zdumieniem. Mogłabym pokusić się o stwierdzenie, iż są sobie znajomi. Ich rozmowa wydawała się zwykła, ogólnikowa, ale ja znajdywałam w niej coś prywatnego. Patrzyli na siebie, jakby toczyli walkę o przetrwanie. Kto pierwszy spuści wzrok — przegrywa. George wyglądał na zdenerwowanego. Zaciskał pięść na blacie stołu i mrużył powieki. Nasz klient zaś przyglądał mu się z rozbawieniem nadal wystukując palcami nieznajomą mi melodię.
— Skąd ten pesymizm?
Blondyn przechylił szklankę, a jej zawartość wpłynęła do jego ust. Powoli przełykał porcje whisky, delektując się jej smakiem. Gdy skończył, a w szklance pozostał sam lód, odłożył naczynie na stół i ostatni raz obrzucił George’a swym hipnotyzującym spojrzeniem.
— Wychodzę z założenia, że zawsze jest jakieś wyjście z sytuacji — powiedział z dezaprobatą — Wystarczy je znaleźć.
I wstał, a potem skierował się do wyjścia, zostawiając nas w ciszy. George odprowadzał go pogardliwym wzrokiem. Gdy drzwi zamknęły się, a chłopak zniknął z naszego pola widzenia, brunet wrócił do pracy. Poszedł na zaplecze, gdzie zaszył się do końca swojej zmiany.
Atmosfera rozluźniła się dopiero po kilku minutach, chociaż Cassie wciąż wściekała się na mnie za milczenie. Siedziała naburmuszona na krześle, a ja gapiłam się na nią znudzona. Obie układałyśmy pomysły w swoich głowach, aby rozwiązać mój problem. Nieznajomy zawsze miał swój plan, który szedł zgodnie z planem, bo ja nie próbowałam mu przeszkodzić. Poza jedną rzeczą…
— Nie chce, żebym go poznała — rzuciłam krótko, ale zwięźle, przez co Cassie miała kłopot ze zrozumieniem — Wkurzał się za każdym razem, gdy starałam się dowiedzieć czegoś o nim — wyjaśniłam, a brunetka klasnęła ochoczo w dłonie.
— Świetnie! — pisnęła szczerząc się — Spotkamy się z nim w klubie.
Cassie słynęła z pomysłów, które brzmiały świetnie. Ich wadą był fakt, że jedynie zapowiadały się dobrze. W praktyce wszystko wyglądało inaczej.
Rozdział 7
Zegarek wskazywał za piętnaście jedenastą wieczorem, kiedy spakowałam swoje rzeczy do torby, włożyłam na siebie płaszcz, a następnie ruszyłam na zaplecze w poszukiwaniu George’a, aby oddać mu klucz. W każdym pomieszczeniu znajdowałam narzędzia, naczynia, zapasy, a właściwie wszystko oprócz osoby, którą chciałam zobaczyć. Straciłam nadzieję na wyjście dziesięć minut przed czasem bez informowania o tym ciotki. Skoro George zaszył się w budynku, oznaczało to tylko jedno. Rozmowę ze swoją dziewczyną.
Pomimo bycia bezpośrednim wykorzystującym swą atrakcyjność flirciarzem, Brooks potrafił ustatkować się. O swojej wybrance mówił w wyjątkowy sposób, chwaląc ją i opisując niczym księżniczkę z bajki. Nigdy nie pokazał jej zdjęcia, przez co zdawało mi się, że wcale nie istnieje, ale George nie miał powodu, żeby kłamać. Chociaż mógł być ukrywającym się gejem, który uciekał na poddasze w celu rozmów ze swoim lubym.
Oddałam klucze Eleanor i opuściłam lokal równo o godzinie dwudziestej trzeciej.
Skręciłam w stronę pasów, aby przejść na parking, jednak mijając zaułek położony tuż przy barze, usłyszałam znajomy głos.
— Puszczaj świrze… — wydukał George słabo.
— Zastanów się, u kogo masz więcej korzyści — warknął mężczyzna, którego twarzy nie widziałam. Stał tyłem, a jego głowę osłaniał kaptur. Mogłam polegać tylko na jego ciężkim tonie głosu, który zwiastował same kłopoty.
Pisnęłam, a wtedy napastnik automatycznie puścił koszulę George’a. Ten opadł na ziemię, dysząc. Odwrócił twarz w moim kierunku, a kiedy mnie ujrzał, na jego twarzy pojawiło się przerażenie.
— Uciekaj — poruszył ustami, a kiedy mój mózg przeanalizował komendę, zaczęłam w końcu działać. Moje nogi przesunęły się o kilka kroków w tył, a gdy ciało oprawcy obróciło się do połowy, rzuciłam się do biegu. Nie sądziłam, że kiedykolwiek uda mi się osiągnąć taką prędkość, ale adrenalina dodawała mi sił. Nie czułam zmęczenia, bo nie miałam na nie czasu. W przeciągu dwóch minut znalazłam się za parkingiem, do którego początkowo zmierzałam. W ostatniej chwili zmieniłam swój cel podróży na park. Gdybym wsiadła do samochodu, zapewne sporo czasu zajęłoby mi włożenie kluczyka do stacyjki drżącymi dłońmi. W parku natomiast miałam możliwość zgubienia się w wycieczce, czy w gąszczu krzaków.
Odwróciłam się tylko raz, ale zauważywszy zakapturzonego wysokiego faceta, nie śmiałam zwalniać tempa. Przyśpieszyłam. Skręcałam między drzewami szukając wzrokiem dobrej kryjówki. Moje oczy spostrzegły dość spory mur wystający zza górki, na której dzieci lubiły się bawić o zimowej porze. Czym prędzej tam się udałam. Ukryłam się za murem pełnym graffiti i co chwilę dyskretnie wyglądałam w poszukiwaniu bandy. Nikogo nie było.
Oparłam się o mur trzymając dłonie na kolanach i nierówno oddychając. Właśnie wtedy, kiedy zatrzymałam się na dłuższą chwilę poczułam ból w nogach i ich drganie. Ledwo mogłam na nich ustać. Zamknęłam oczy próbując się uspokoić. Słysząc szelest trawy, znów poderwałam się do biegu. Ruszyłam w stronę ulicy, mając nadzieję na złapanie taksówki lub zwykłego kierowcy z dobrym sercem.
— Caitlin! — usłyszałam za sobą.
Będąc pośrodku ulicy przystanęłam, odwracając się. Ale chwilę później do moich uszu dobiegł ryk silnika samochodu pędzącego prosto na mnie.
— Mój Boże. — wyszeptałam, kiedy dzieliło mnie tylko kilka metrów od zderzenia.
W ciągu sekundy moje życie przebiegło mi przed oczami. Osłoniłam rękoma twarz, jakby to miało złagodzić ból po uderzeniu, które przewidywałam. Aczkolwiek wszystko potoczyło się zupełnie inaczej.
Moje ciało uderzyło z impetem o ziemię. Poczułam silny ucisk na brzuchu i piersiach, ale strach, który przeze mnie przemawiał zabraniał mi otworzyć oczy. Oddychałam szybko, wpuszczając i za chwilę wypuszczając powietrze. Sądziłam, że umarłam i znalazłam się na drugim świecie, chociaż wydawało mi się to zbyt szybkie. Podejrzewałam, że wyolbrzymiam. Samochód potrącił mnie, byłam w stanie krytycznym i majaczyłam. Stąd moje pomysły. Po głębszym zastanowieniu się stwierdziłam, że nie mogłam zostać potrącona, bo nie czułam, jak przelatuję przez maskę. Wtedy zdecydowałam się unieść prawą powiekę. Ujrzałam leżące na mnie ciało. Nadzwyczaj szczupły chłopak powoli uniósł się na łokciach, a później przesunął się w kierunku krawężnika, aby dać mi wolną drogę do zejścia z ulicy. Białą koszulkę, którą ubrał zdobiły teraz kolory czerni i szarości, a także dziury. Oparł się plecami o zaparkowany samochód. Spuścił głowę i wziął kilka głębokich wdechów, starając się uspokoić swój oddech. Wyglądał na młodego chłopaka, nastolatka. Nieskazitelna cera, delikatna opalenizna, którą zapewne zyskał spędzając trochę czasu na plaży w Sydney. Krótkie kruczoczarne włosy, przystrojone jasnym blondem na końcówkach dodawały mu uroku, bo spojrzenie miał zabójcze, dosłownie. Gdy popatrzył na mnie, po moim ciele przeszły dreszcze. Zdecydowanie nie biło od niego sympatią.
— Frajer — syknął chłopak, po czym zwrócił się do mnie — To, że cię zawołałem nie znaczyło, że miałaś zatrzymać się na środku ulicy i dać temu kretynowi możliwość przejechania cię.
Otworzyłam szeroko usta siedząc na ulicy i nie dowierzając w jego słowa. On zaś podniósł się z ziemi, a następnie strzepał piach znajdujący się na jego jeansach gołymi dłońmi. Podał mi dłoń, abym wstała, jednak poradziłam sobie bez jego pomocy. Zmierzył mnie wzrokiem pełnym pogardy.
— Wiesz, kto to był? — zapytałam — Skąd mnie znasz? Kim jesteś?
Pokręcił głową z niechęcią, co mówiło samo za siebie. Zadawałam zbyt wiele pytań. Nie mógł udzielić na nie odpowiedzić bądź nie chciał. Wyjął z kieszeni spodni komórkę, a na niej począł wystukiwać palcami numer. Przyłożył telefon do ucha czekając i rozglądając się po ulicy.
— Range Rover, czarny, przyciemniane szyby, numery prześlę w wiadomości — oznajmił — Wpadł z wizytą do naszego starego przyjaciela i chciał dobrać się do nietykalnej — zdawał relację z całego zdarzenia, niczym funkcjonariusz policji — Czekam na Lukasa.
Schował komórkę do kieszeni, po czym znowu zerknął na mnie. Wywrócił oczami, a potem położył dłoń na moim biodrze i przyciągnął do siebie. Wprowadził mnie tym samym na chodnik, a kierowca auta, które przejechało tuż za mną tylko uderzył płaską dłonią w swoje czoło i zaklął pod nosem, bo mógł mnie potrącić. Zabrał swoją rękę, gdy byłam już bezpieczna.
— Wracaj do domu — rozkazał, a jego ton był ostry niczym nóż.
— Nie jesteś moim ojcem, żebyś mógł mną rządzić — odparłam z dumą, gdyż po raz pierwszy sprzeciwiłam się komuś w tak bezczelny sposób.
— Za to będę tym, który pójdzie siedzieć za zabójstwo młodej dziewczyny, jeżeli mnie nie posłuchasz — warknął prosto do mojego ucha — Nie jestem tym, który ma mnóstwo cierpliwości, koleżanko.
Nie spostrzegłam, kiedy moje nogi automatycznie zaczęły ciągnąć mnie do tyłu. Kilka minut później biegłam prosto do domu, aby następnie zamknąć się w mieszkaniu i udawać, że nie istnieję.
Rozdział 8
Z rana obudził mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Zsunęłam swoje nogi z łóżka i leniwie ruszyłam przez korytarz. Otarłam zaspane oczy dłońmi, ziewając. Noc była długa, niemająca końca. Spędziłam około godziny na rozmowie z moim nagabywaczem, który nagle wyraził chęć na luźne pogaduszki.
— Cameron jest bardzo specyficzny…
— A więc znasz go?
— To mój przyjaciel — oświadczył — Poprosiłem go, aby miał na ciebie oko. Doskonale wiedziałem, że nie będziesz śmiała negować jego próśb.
— Próśb?! Masz na myśli rozkazy, które wydawał? — spytałam — Fakt, nie odważyłabym się mu przeciwstawić.
— Widzisz, nie pomyliłem się.
Nie spostrzegłam, kiedy nasza rozmowa przestała być napięta i oparta na złośliwościach. Po kilku minutach zaczęliśmy prowadzić zwykłą konwersację dwóch osób chcących poznać się bliżej. A przecież zależało mi na poznaniu swojego prześladowcy. Budził we mnie przerażenie, ale również ciekawość, która z dnia na dzień rosła.
— Powiedz mi coś o sobie — poprosiłam szepcząc. Nie liczyłam na masę szczegółów, ale skoro nieznajomy zdecydował się kontynuować dyskusję tuż po tym, jak chwilę ze mnie żartował, miałam nadzieję, że jednak pociągnę go za język. Poza tym lubiłam go słuchać. Pomimo zniekształconego głosu, wydawał się dojrzały i interesujący. Drażnił mnie, ale jednocześnie ciekawił. Chciałam go poznać, chciałam wiedzieć o nim więcej. — Możesz mi na przykład zdradzić swój kolor oczu.
— Piwny — odparł po namyśle — Ale dlaczego akurat zapytałaś o oczy?
— Podobno są zwierciadłem duszy — zaśmiałam się, a on mi zawtórował. Po raz pierwszy usłyszałam jego śmiech. Nie triumfalny, szyderczy czy sztuczny, z którego korzystał przy każdej konwersacji, a zwykły szczery śmiech wyrażający jego rozbawienie.
Rzucałam różnymi pytaniami, prowadząc swoje małe śledztwo. Zapisywałam na kartce każdą jego odpowiedź, aby później móc połączyć fakty i doszukać się wskazówek. Nasza rozmowa szybko zmieniła się w poważną, kiedy zadałam jedno pytanie, które okazało się nadzwyczaj ważne.
— Mieszkasz z rodzicami?
Niby nic takiego, a jednak zapaliło żarówkę w mojej głowie, gdy mój anonimowy kompan nagle przycichł, żeby potem stanowczym głosem odpowiedzieć.
— Straciłem rodziców.
— No cóż, to jest nas dwoje — skomentowałam wzruszając ramionami, bo dopiero później dotarło do mnie, jak istotną wiadomość przekazał mi nieświadomie prześladowca.
Szłam w tym kierunku, dopytując go o rzeczy związane z rodzicami. Przy okazji opowiadałam o swoich, aby zyskać jego zaufanie. Głęboko w duszy modliłam się, żeby podchwycił temat, ale on nie był takim głupim facetem. Omijał pytania, które według niego nie powinny zostać zadane, a na resztę odpowiadał, ale ogólnikowo. Zdawało mi się, że zrozumiał, do czego dążę i za wszelką cenę uniemożliwiał mi dojście do istotnych dla mnie informacji. Zastanawiało mnie tylko, dlaczego nie chciał, abym poznała jego tożsamość. A może było odwrotnie? Chciał, żebym szukała drugiego dna, kopała głębiej i głębiej, aż odkryłabym prawdę? Bo przecież zakazany owoc smakuje najlepiej, a do niemożliwego człowieka zawsze ciągnie…
— Spotkaj się ze mną — zaproponowałam wreszcie — Klub Glow, jutro o dwunastej przy barze.
Od początku myślałam tylko i wyłącznie o odpowiedniej sytuacji, w której oznajmię swoją wielką prośbę. Dla jednego zdania toczyłam dyskusję, którą mogłam również określić wywiadem. W odpowiedzi dostałam milczenie, co spotęgowało moją obawę, że za moment nieznajomy rozłączy się. W słuchawce słyszałam jedynie jego spokojny oddech. Zamknęłam oczy i cierpliwie czekałam, chociaż serce waliło mi niczym dzwon kościelny. Na szczęście on nie mógł tego usłyszeć.
— W porządku.
Zgodził się! Nie sądziłam, że będzie na tyle łatwo. W duchu tańczyłam, skakałam i wrzeszczałam, czując ogrom satysfakcji. Umówiłam się z mężczyzną, w klubie! Ha, niewiarygodne. Nigdy przedtem nie praktykowałam zapraszania facetów na spotkanie, a zwłaszcza kompletnie mi nieznajomych.
Myślami wróciłam do rzeczywistości, zapominając o naszej nocnej rozmowie. Otworzyłam drzwi, a w ich progu napotkałam listonosza trzymającego w rękach niewielkie pudełko. Podpisałam się na liście, po czym zabrałam przesyłkę. Przeniosłam ją do salonu w celu postawienia na stole.
Pudełko było obwiązane czerwoną wstążką. Natychmiast pozbyłam się dekoracji, a później nakrycia. To, co zobaczyłam, przerosło moje oczekiwania.
Moje oczy rozszerzyły się wyglądając jak dwie ping- pongowe kuleczki, a kąciki ust uniosły się na widok prezentu. Obserwując dokładnie zawartość pudełka ze strachem, aby nic nie zniszczyć wsunęłam dłonie do środka, wplatając na palce biżuterię. W świetle lamp mieniła się niczym najdroższy diament. Wyciągnęłam wisiorek z wnętrza opakowania. Zawieszkę stanowiła pierwsza litera mojego imienia.
Na dnie pudełka widniał list. Chwyciłam go w swoje dłonie, a następnie przeczytałam głośno.
— Załóż go, z łatwością cię odnajdę.
Rozdział 9
Neonowy napis „Glow” rozświetlał ulicę zaludnioną pijanymi bądź trzeźwymi imprezowiczami, którzy z niecierpliwością czekali na wejście do klubu. Stojąc w długiej kolejce byliśmy również my — Ja, Cassie oraz Dan. Ściany budynku drżały pod wpływem uderzającej muzyki. Ochrona z łaską sprawdzała bilety, a później przyglądała się każdej osobie, decydując o jej wejściu do środka. Wątpiłam, czy są w stanie zapewnić komukolwiek bezpieczeństwo przy swych mozolnych ruchach. Z trudem pełnili funkcję nawet selekcjonerów.
Nie wyglądałam najgorzej. Właściwie, prezentowałam się naprawdę znośnie w porównaniu do niektórych dziewczyn odwiedzających tego typu miejsca. Czułam się komfortowo w sukience, którą podarował mi prześladowca. Nie rzucałam się w oczy, nie świeciłam częściami ciała, które zazwyczaj kobieta ma zakryte, więc mogłam uznać, że nieznajomy trafił w mój gust. Sama również zadbałam o to, aby nie wyróżniać się z tłumu i zachować swoją normalność. Słabo pokręciłam średniej długości blond włosy, a na twarz położyłam delikatny makijaż.
— Myślisz, że pojawi się w tym klubie? — Szepnęłam Cassie do ucha, ponieważ tylko to pytanie siedziało w mojej głowie.
— Myślę, że jeżeli tego nie zrobi, to jego genitalia zostaną naruszone, gdy go spotkam — odparła Cassie z uśmiechem, a później wręczyła ochroniarzowi bilet. Czekała, aż facet na nią spojrzy, a kiedy to uczynił, puściła mu oczko. Odsunął się, żeby zrobić nam przejście. Przeszliśmy przez bramki, a chwilę później znaleźliśmy wewnątrz klubu. Odnaleźliśmy starych dobrych znajomych, po czym zajęliśmy jeden stolik, rozpoczynając naszą imprezę.
Kilka osób bawiło się samemu, a niektórzy przybyli do „Glow” ze swoją drugą połówką, lub dopiero poznaną „przyszłą” drugą połówką. Tańczyli, a raczej robili coś, co mogło przypominać taniec — kiwanie się w przód i w tył, od czasu do czasu gwałtowny skłon, machnięcie ręką. Kolorowe światła przelatywały po parkiecie zamieniając go w krainę tęczy. Spocone ciała, co chwilę ocierały się o siebie bez zbędnego zainteresowania i wstrętu. Liczyła się muzyka i jej trans, w który wchodziłeś, kiedy tylko zaczynałeś się dogłębnie wsłuchiwać.
Wymieniłyśmy się spojrzeniami z Cassie, po czym na naszych twarzach pojawił się promienny uśmiech. Nie czekając na resztę poszłyśmy w tłum na sam środek parkietu bawić się. Tańczyłyśmy w rytm muzyki wykonując zabawne i dziwne ruchy. Byłyśmy już po kilku drinkach. Nie zauważyłam, nawet, kiedy Cas zniknęła w fali ludzi. Musiałam tańczyć sama, ale nie przeszkadzało mi to. Wykonywałam kilka skłonów chcąc wypaść seksownie. Prześlizgiwałam się w głąb parkietu obracając się i wymachując głową. Moje ręce chodziły jak maszyna, jakby były zahipnotyzowane i dostały dokładny rozkaz, co mają robić. Uśmiech nie schodził z mojej twarzy, mogłam bawić się ile tylko chciałam, pić ile tylko chciałam, robić co tylko chciałam nie licząc się z konsekwencjami. Krótkim spojrzeniem obdarowywałam kilku mężczyzn, którzy snuli się po parkiecie w poszukiwaniu towarzyszki do wspólnego tańca. Nie chciałam nawiązywać dłuższego kontaktu wzrokowego, więc po narobieniu im nadziei, odwracałam się i gnałam dalej korzystając z wolności.
Powolnie kierując się w stronę miejsca DJ’a, moje oczy zarejestrowały na samym przodzie Cassie. Jej ciało falowało w takt muzyki. Kusiła wzrokiem chłopaka zza konsoli, który wyglądał jak dzieciak ze szkoły średniej. Prawdopodobnie znalazł ogłoszenie w internecie do poprowadzenia dzisiejszej imprezy. Zaproponowali mu sporo kasy i takim sposobem znalazł się wśród głodnych wrażeń oraz napalonych ludzi. Przepchałam się przez tłum ludzi, a kiedy w końcu znalazłam się obok przyjaciółki, złapałam ją za rękę i ponownie zaprowadziłam na środek pomieszczenia, gdzie było najbezpieczniej. Na samym przodzie zazwyczaj ludzie się pchali chcąc być jak najbliżej konsoli, z której muzyk co kilka godzin wyrzucał płyty, koszulki i inne gadżety. Wtedy toczyła się tam zacięta walka o zdobycie jakiejkolwiek rzeczy. Mogłam spokojnie nazwać te bitwę łowami. Na przodzie rządzono się tak zwanym prawem dżungli. Kto pierwszy, ten lepszy. Z punktu widzenia obserwatora wyglądało to dość komicznie. Oglądając ich szarpaninę, wyobrażałam sobie walki małp o kawałek banana. Wiedziałam, że Cassie nie zamierzała w tym uczestniczyć, bo nie umiała się bić, więc uchroniłam ją przed staranowaniem.
Powróciłyśmy do tańca ignorując wszystkich. Podłoga kleiła się od rozlanych drinków oraz innych trunków, co utrudniało poruszanie się. Cassie przyciągnęła mnie do siebie i mocno objęła, a ja myśląc, iż chce w ten sposób tańczyć, odwzajemniłam jej uścisk. Ona jednak miała do przekazania ważną informację.
— Zjawił się — wrzasnęła do mojego ucha, aby muzyka nie zdołała jej zagłuszyć.
Gdy zrozumiałam, co do mnie powiedziała, moje oczy od razu uniosły się przeglądając facetów za plecami mojej przyjaciółki. Spostrzegłam wysokiego bruneta patrzącego wprost na mnie z zainteresowaniem. Opierał się o bar, sącząc powoli swoją whisky. Mimo że co chwila obracał szklankę, która w każdej chwili mogła wypaść z jego dłoni, nie spuszczał ze mnie wzroku. Nie sądziłam, że mój prześladowca może prezentować się dobrze. Wyobrażałam sobie dzieciaka w okrągłych okularkach sprezentowanych przez babcię, a tymczasem zawiesiłam oko na przystojnym, szczupłym mężczyźnie, który pożerał mnie wzrokiem. Czarna i rozpięta na samej górze koszula, którą ubrał dodawała mu charakteru i pasowała do ciemnych oczu. Wyglądał niczym model, idealna twarz — na kształt trójkąta, wysunięta szczęka, lekko zarysowane kości policzkowe, niskie czoło i zgrabny nos. Zauważyłam opaleniznę, co oznaczało, że wcale nie siedział w zamknięciu jak przypuszczałam, a rozkoszował się słońcem na plaży w Sydney lub innym mieście. W dodatku urokliwe spojrzenie, którym mnie obdarował, gdy złapaliśmy kontakt wzrokowy sprawiło, że nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Mężczyzna puścił mi oczko, a potem wypił całą zawartość szklanki za jednym zamachem. Postawił ją na blacie, po czym ruszył w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Zdjęłam dłonie Cassie ze swoich ramiom, prosząc, aby zaczekała na mnie. Obijając się o tańczących ludzi, przeszłam przez cały labirynt, jaki wytworzyli na parkiecie. Znalazłam się przy drzwiach, ale nie popchnęłam ich. Zanim zdecydowałam się stanąć z nim twarzą w twarz, myślałam co powinnam zrobić. Miałam ochotę porozmawiać z nim, ale również wygarnąć mu za wyrządzone mi przykrości. Musiałam jednak zobaczyć się z nieznajomym, poznać prawdę o nim. Nie wahałam się ani chwili dłużej, kiedy stwierdziłam, że to może być jedyna szansa na spotkanie, jaką mi podarował. Podjęłam ryzyko i wyszłam na zewnątrz.
Chłodny wiatr muskał moje nagie ramiona. Skarciłam siebie w myślach za to, że nie zatrzymałam się przy szatni po kurtkę. Rozejrzałam się po uliczce, ale nie znalazłam nikogo. Marszcząc brwi po raz kolejny przeszukiwałam wzrokiem otaczające mnie mury oraz dróżkę prowadzącą na główną aleję. Przecież nie mógł tak po prostu sobie pójść, skoro dał mi do zrozumienia, abym podążyła za nim, jeżeli mam ochotę na spotkanie! Nie zauważyłam żadnego człowieka kręcącego się przy śmietnikach lub załatwiającego potrzeby fizjologiczne za drzewami. Nie rozpłynął się, to było niemożliwe. Gdzie on się podział do diaska?
Westchnęłam zawiedziona. Odwróciłam się na pięcie i pociągnęłam za klamkę, aby wrócić do klubu, bo nic innego mi nie pozostało. Kiedy drzwi ani drgnęły, szarpnęłam drugi raz i trzeci, a potem czwarty oraz piąty, co nie przyniosło żadnego skutku. Patrzyłam z przerażeniem na zamknięte wyjście ewakuacyjne mając nadzieję, że to przeklęty sen. Dopiero, gdy czyjaś dłoń uderzyła o drzwi, zdałam sobie sprawę, że to koszmarna rzeczywistość, a ja wpadłam w jej sidła.
Odwróciłam twarz, patrząc na bruneta z klubu, który uśmiechnął się triumfalnie, widząc strach w moich oczach.
— Kogo my tu mamy… — mruknął niskim głosem, oglądając mnie od stóp do głów.
Niespodziewanie zacisnął dłonie na moich ramionach i odepchnął mnie od drzwi. Krzyknęłam, wpadając prosto na mur, ponieważ mnie popchnął. Czułam jak nierówno położone cegły wbijają się w moje plecy. Z chytrym uśmieszkiem na twarzy, chłopak przełożył swoją dłoń na moją szyję. Przyduszając, podciągnął mnie do góry. Złapałam jego rękę i próbowałam wyswobodzić się spod uścisku, ale na marne. Nie miałam wystarczających sił. Za jego plecami stało jeszcze dwóch mężczyzn, którzy wyłonili się jakby znikąd. Moje szanse na ucieczkę znikły.
— I...i...ile chcesz pieniędzy? — wydukałam naiwnie licząc, że po oddaniu im forsy dadzą mi spokój.
Zaśmiał się, a jego koledzy mu zawtórowali. Zbliżył swoje usta do mojego ucha, a po opanowaniu śmiechu, spotęgował mój strach, szepcąc.
— A kto powiedział, że zależy nam na kasie?
Dreszcze obrzydzenia przebiegły przez całe moje ciało. Szybko zmieniłam zdanie o tym mężczyźnie. Może przedtem wydawał się idealny, ale po jego ataku czułam tylko i wyłącznie wstręt. Chciałam uciec jak najdalej od niego i nigdy więcej nie widzieć go na oczy. Moje serce kołatało niczym szalone, a twarz pobladła. Zbliżała się… moja śmierć. Brakło mi tchu. Nie miałam dostępu do powietrza. Bandzior zaciskał mocniej dłoń spoczywającą na mojej szyi.
Wtem usłyszałam znajomy mi głos, za który w duchu podziękowałam.
— Ticks, znów wybrałeś złą kandydatkę na wieczór.
Każdy z obecnych obejrzał się w stronę uliczki. Na jej środku stało dwóch chłopaków. Jeden z nich średniego wzrostu, drugi zaś wyższy o kilka centymetrów. Obaj ubrani byli na czarno. Dopiero, gdy zrobili kilka kroków do przodu i wyszli z ciemności, a samotna latarnia oświetliła ich twarze, poznałam ich.
Blondyn, którego spotkałam w Paddington oraz na komisariacie towarzyszył ciemnowłosemu chłopakowi, który uratował mnie przed potrąceniem przez rozpędzone auto.
Kiedy facet zwany Ticksem, na widok niespodziewanych gości rozluźnił uścisk, wykorzystałam sytuację. Przełknęłam ślinę, po czym z całej mojej siły wymierzyłam cios kolanem w jego krocze.
— Ty suko! — wrzasnął, gdy zgiął się w pół.
Jęczał niczym pies zwijając się z bólu, a ja tymczasem omijając jego kolegów pobiegłam prosto do moich wybawców. Wpadłam w ramiona blondyna, wtulając się w niego. Trzęsłam się z przerażenia.
— Pomóżcie mi — wyszeptałam desperacko, patrząc prosto w oczy chłopaka, który posłał mi szczery uśmiech.
— Z przyjemnością — odpowiedział i zwrócił głowę w stronę towarzysza, kiwając. Ten zaś odpowiedział mu tym samym z satysfakcją wymalowaną na twarzy. Chłopak ponownie zwrócił się do mnie. Otarł łzy z mojej twarzy i przytulił mnie, mówiąc cicho. — Nie patrz.
Ale ja nie omieszkałam się nie spojrzeć.
Wściekli koledzy Ticksa, zaczynali podążać w naszym kierunku, a wtedy ciemnowłosy wyciągnął zza pleców broń, na której widok ponownie zbladłam. Wycelował w jednego z mięśniaków, a potem bez wahania pociągnął za spust, strzelając prosto w nogę. Krzyknęłam, ale wybawiciel przyciągnął mnie do siebie, i przytrzymał za głowę, aby stłumić wrzask za pomocą ubrań. Potem rozległ się następny strzał, którego już nie oglądałam. Usłyszałam nowy jęk, co pozwoliło mi sądzić, iż kolejny towarzysz Ticksa oberwał.
— Błąd panowie — syknął Ticks — Wiecie, co za to grozi…
— Daruj sobie te sceny — rzucił ciemnowłosy szorstko — Błąd popełniłeś ty, zabierając się za coś, co nie należy do ciebie — wyjaśnił — Dziewczyna idzie z nami — oświadczył jasno i wyraźnie.
— A to dlaczego, McNealy? — zapytał rozbawiony zdawkową rozmową, która kryła za sobą wiele tajemnic. Przynajmniej dla mnie.
Chłopak nazwany McNealym wyciągnął mnie z objęć blondyna, a następnie popatrzył na moją szyję. Bez mojej zgody, sięgnął po wisiorek i ścisnął palcami literę. Wysunął ją w kierunku Ticksa, pozwalając, aby ją oglądał.
— Chociażby dlatego — odpowiedział uradowany, górując nad przeciwnikiem — Jest nietykalna.
— Niemożliwe… — szepnął Ticks, a w jego oczach ujrzałam przerażenie — On nie mógł…
Blondyn pociągnął mnie za rękę i ruszył w stronę ulicy. McNealy zaś pognał za nami, zostawiając moim napastnikom krótką wiadomość na pożegnanie.
— Trzymajcie się z daleka, dla waszego dobra.
Rozdział 10
Wraz z dwoma chłopakami szłam aleją parku. Ich kroki były duże i szybkie, przez co musiałam biec, aby nie zgubić się w gąszczu drzew. Zadawałam liczne pytania, na które nie uzyskiwałam odpowiedzi nawet, jeżeli chciałam dowiedzieć się, którą mamy godzinę. Po prostu podążali w ciszy czasem tylko wymieniając się spojrzeniami, co doprowadzało mnie do irytacji. Na ich twarzach malowało się skupienie, jakby właśnie wypełniali ważną misję, chociaż blondyn wyglądał na bardziej rozluźnionego w porównaniu do swojego kolegi. Chłopak zwany, jako McNealy zaciskał dłoń na moim ramieniu prowadząc mnie przez ścieżkę, niczym małe dziecko, które coś zbroiło. Między palcami lewej dłoni trzymał papierosa, którego co jakiś czas umieszczał w swoich ustach, zaciągając się. Sprawiał wrażenie wkurzonego. Patrzył przed siebie, nie śmiąc nawet na mnie zerknąć. Zauważyłam, jak zaciska szczękę, aby przekleństwa nie wyszły poza jego myśli. Zastanawiałam się tylko, czy to ja byłam powodem jego złości, czy może wariat, przed którym uratował mnie wraz ze swoim kumplem.
W każdym razie nie podobały mi się ich rządy. Byłam wdzięczna za ratunek, ale niczego innego nie oczekiwałam, a zwłaszcza traktowania mnie jak niemowlaka. W dodatku pakowałam się w kolejne kłopoty idąc z nieznajomymi mi chłopakami w miejsce, o którym pojęcia nie miałam.
Zatrzymałam się, a razem ze mną przystanął ciemnowłosy chłopak, który tuż po zepsuciu jego planu bezprzystankowej podróży, posłał mi zabójcze spojrzenie. Szarpnęłam ręką, a wtedy jego dłoń puściła moją skórę, zostawiając jedynie czerwone ślady uścisku. Zrobiłam dwa kroki w tył, po czym skrzyżowałam ręce na piersi i czekałam na ich ruch, a raczej wyjaśnienia, bo to właśnie one budziły moje największe zainteresowanie.
— Z tego, co wiem, nie powiedziałem, że robimy sobie przerwę — warknął McNealy kładąc dłonie na biodrach — Więc wyjaśnij mi, co to za szopka?
— Chcę wiedzieć, dokąd idziemy albo postoję tu do rana — zarządziłam wciąż stojąc nieruchomo.
Oni zaś znowu spojrzeli się na siebie porozumiewawczo. Obaj wzruszyli ramionami, a następnie ruszyli w moim kierunku. Zaczęłam cofać się coraz szybciej, jednak oni nie zwalniali kroku. Blondwłosy chłopak złapał w dłonie moje nadgarstki i przyciągnął do siebie. Próbowałam się szarpać, jednak na nic zdał się cały mój wysiłek. Dał swojemu przyjacielowi wolną drogę do zapanowania nade mną. Wystarczyło kilka sekund, a McNealy uniósł mnie, później przerzucając przez ramię. Pomimo moich protestów i uderzeń w jego plecy, rozpoczęliśmy ponownie wędrówkę. Szybko zrezygnowałam z krzyków i pisków, kiedy zobaczyłam, że blondyn trzyma chustę i jest gotowy do zatkania moich ust.
Weszliśmy na parking. Zostałam zaprowadzona do stojącej na samym końcu Toyoty RAV4 i dopiero tam stanęłam o własnych nogach na ziemi. Brunet otworzył przede mną drzwi, a następnie nakazał mi wsiąść do samochodu. Nie opierałam się, bo wiedziałam, że po alkoholu, w szpilkach i przy dwóch wyższych, a w dodatku bardziej umięśnionych ode mnie facetach nie mam zwyczajnie szans. Zajęłam miejsce na tylnym siedzeniu, a chłopak zamknął drzwi. Razem z kolegą usiedli z przodu — brunet za kierownicą, blondyn obok. Odpalił silnik, po czym bez zbędnego czekania wyjechał z piskiem opon na jezdnię.
Nasza podróż przebiegała w ciszy. Byłam naprawdę rozdrażniona swoją przegraną. Nie miałam pojęcia, gdzie zmierzamy, ani dlaczego nie mogłam wrócić sama. Doceniałam ich pomoc przy starciu z bandytą, ale nasze drogi powinny rozejść się tuż po wyciągnięciu mnie z opresji. Ich milczenie doprowadzało mnie do obłędu. Brakowało mi informacji na ich temat, naszej podróży oraz wydarzenia sprzed kilku minut. Potrzebowałam rozmowy, odpowiedzi, czegokolwiek, o co mogłabym zaczepić swoje podejrzenia względem ostatnich dziwnych sytuacji.
— Możecie, chociaż włączyć to pieprzone radio? — powiedziałam przez zaciśnięte zęby patrząc w dół.
Alkohol potęgował moje zdenerwowanie. Na moim telefonie zbrakło powiadomień od zmartwionej Cassie, co oznaczało, że nawet nie zauważyła mojego długiego zniknięcia. Świetnie. Zostałam porwana, a żadne z moich przyjaciół nie pofatygowało się chociaż zatelefonować.
Blondyn włączył radio ustawiając pierwszą lepszą stację. Z głośników samochodu poleciała najnowsza piosenka Eminema i Rihanny — The Monster. Zaczęłam nucić utwór pod nosem.
— Och, Eminem, lubię go — rzuciłam po prostu, żeby nareszcie zacząć rozmowę — Podobno wychodzi jego nowa płyta, słyszeliście? Ostatnio słuchałam Berzerk, fajny kawałek, w sumie Survival też świetny, zaimponował mi ten koleś i w ogóle… — kontynuowałam rozgadując się, jak zwykle po alkoholu. Mówiłam niczym najęta w nadziei, że chłopcy podłapią temat i włączą się do dyskusji. Wyglądali na osoby słuchające rapu, więc wydawało mi się, że trafiłam w dziesiątkę mówiąc o Eminemie. — Uważam, że jego utwory z Rihanną są bardzo trafione i… — chciałam już dokończyć, kiedy chłopak kierujący samochodem odchrząknął.
— Nie chcę ci przerywać tej twojej inteligentnej wypowiedzi, ale mam jedno małe pytanie — wtrącił chłopak spoglądając na mnie przez przednie lusterko. Skinęłam głową czekając, aż w końcu usłyszę trochę więcej jego głosu, aby móc go w jakikolwiek sposób zapamiętać — Kilkanaście minut temu prawie cię zabili, jedziesz z dwoma nieznajomymi nie wiedząc, dokąd i zamiast tutaj histeryzować chcesz z nami pogadać o jakimś raperze wydajającym album, który na dodatek nas nie obchodzi? Co jest z tobą nie tak? — spytał odwracając się do mnie, kiedy stanęliśmy na światłach. Jego brązowe jak czekolada oczy patrzyły prosto na mnie. Przełknęłam głośno ślinę i spuściłam wzrok, gdy jego spojrzenie zaczęło mnie przerażać. Było pełne gniewu, niezrozumienia, a ja znowu poczułam dyskomfort. Zielone światło pojawiło się, na lampie, a chłopak powrócił do kierowania pojazdem. Zamilkłam spoglądając na blondyna, którego najwyraźniej zainteresowałam tematem Eminema, bo wciąż nie odrywał ode mnie wzroku pełnego zaskoczenia. Ja natomiast zacisnęłam usta i nie odzywałam się już do końca drogi. Wolałam już nic nie mówić niż miałabym dostać kolejną niemiłą odpowiedź.
Samochód zatrzymał się pod moim blokiem. McNealy wysiadł z auta i pokierował się do wejścia budynku, a po chwili zniknął za drzwiami. Czekałam w milczeniu na kolejny krok. Chłopak po chwili wyszedł i pomachał do blondyna. Ten zaś wysiadł z pojazdu, a następnie otworzył tylne drzwi i pomógł mi wyjść z wozu. Rzuciłam ciche „dzięki” w jego kierunku i nie czekając poszłam w stronę bloku. Przytrzymując się poręczy weszłam po schodach na pierwsze piętro, a kiedy ujrzałam otwarte drzwi moje serce zaczęło bić szybciej. Ciemnowłosy stał obok nich opierając się o ścianę i patrząc na mnie z obojętnością.
— Czy… t..ty… właśnie… — wyjąkałam, a on skinął jedynie głową.
— Otworzyłem twoje mieszkanie? Tak, właśnie to zrobiłem, więc może wejdziesz? — zapytał, jakby zapraszał mnie do mojego własnego domu. Spojrzałam na niego pełna strachu, po czym ruszyłam do mieszkania i przekroczyłam jego próg. Postawiłam torebkę na komodzie i podeszłam do przodu oglądając wnętrze. Wszystko było w porządku tak jak przed wyjściem. Rozejrzałam się w salonie oraz w kuchni, a następnie korytarzem podążyłam do łazienki oraz sypialni sprawdzając, czy nikogo tam nie ma. Wolałam być pewna, że w moim mieszkaniu nie ma żadnych niespodziewanych gości. Gdy przeszłam do pokoju zobaczyłam list leżący na moim łóżku. Podniosłam go i wzięłam do ręki, jednak nie otworzyłam. Powędrowałam do drzwi wejściowych gdzie stali jeszcze chłopcy. Podeszłam do nich i stanęłam naprzeciwko z miną pełną powagi.
— Dobra, który z was wydzwania do mnie? — warknęłam.
Obaj spojrzeli na mnie jak na wariatkę, po czym zaczęli się śmiać. Oglądałam ich rozbawienie, ale w końcu przestałam i zajęłam się listem. Zaczęłam powoli czytać zdanie po zdaniu.
„Droga Caitlin, niestety na kilka dni muszę cię opuścić. Moje sprawy trochę się skomplikowały, a ja muszę postawić wszystko ponownie na nogi. Wybacz moją kilkudniową nieobecność w Twoim życiu, ale nie martw się, nie potrwa to długo. Nie chcę, żebyś się beze mnie nudziła. Wiem, że często myślisz o tym, aby mnie usłyszeć, więc jakbym mógł pozbawić Cię tej możliwości?
Dzisiejsze sprawy wymknęły się spod kontroli, za co przepraszam. Na szczęście nasi przyjaciele wybrnęli z kłopotów. Mam ogromną nadzieję, że nigdy więcej taka sytuacja nie będzie miała miejsca.
Śpij dobrze i postaraj się nie tęsknić.
A.”
Westchnęłam głęboko, a potem zgniotłam w ręku kawałek papieru. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie teraz mój prześladowca postanowił zrobić sobie wolne. Zostawił mnie z problemami, które pojawiły się przez niego.
Zdjęłam z szyi łańcuszek, który podarował mi nieznajomy. Obejrzałam go dokładnie próbując zrozumieć, co przeraziło Ticksa. Rozum podpowiadał mi, że litera wcale nie oznaczała mojego imienia.
Miałam przeczucie, że była ona symbolem.
Symbolem Cienia.
Rozdział 11
Wbiegłam do kawiarni, w której czekała na mnie Cassie. Słysząc najnowsze wieści, natychmiast postanowiłam spotkać się z przyjaciółką. Ta wiadomość nie mogła czekać.
Gdy zauważyłam szatynkę siedzącą przy stoliku w kącie lokalu, od razu ruszyłam w jej kierunku. Zajęłam miejsce naprzeciwko dziewczyny. Splotłam dłonie i oparłam łokcie na blacie stolika. Wgapiałam się w Cassie, dopóki nie pokazała prezentu dla mnie. Wyjmując ze swojej torebki dokumenty, moje oczy rozbłysły niczym świetliki na polanie. Zabrałam akta od przyjaciółki, a gdy miałam je już w swoich rękach, przesortowałam kartki przebiegając wzrokiem po tekście. Nie wiedziałam, jakim sposobem Cassie zabrała akta Cienia z komisariatu, ale mogłam śmiało nazywać ją perfekcjonistką.
— Mam nadzieję, że jednak ten człowiek nie ma nic wspólnego z wydzwaniającym do ciebie wariatem — powiedziała Cassie, a w jej głosie usłyszałam troskę.
Ścisnęłam dłoń swojej przyjaciółki i uśmiechnęłam się słabo.
— Ja również — mruknęłam, jakbym próbowała przekonać samą siebie do słów wypowiedzianych przez szatynkę.
Nie rozmawiałyśmy długo. Cassie spieszyła się na zajęcia, natomiast ja miałam do przestudiowania stos dokumentów o człowieku, którego szukało całe miasto. Zamierzałam zgłębić swoją wiedzę o tym kryminaliście, bo wiele szczegółów wskazywało na to, że mamy ze sobą coś wspólnego. Jeżeli były to jedynie moje spekulacje, wolałam dmuchać na zimne niż później zostać zaskoczoną przez przestępcę. Musiałam przygotować się na każdą ewentualność.
Schowałam plik kartek do torebki. Pożegnałam się z przyjaciółką, która nie wyglądała na zachwyconą moimi działaniami, jednak musiałam posuwać się do ostateczności i chwytać za każdą deskę ratunku. Nie wiedziałam, kto ani dlaczego mnie ściga, a w dodatku miałam na karku prześladowcę, który twierdził, że próbuje mi pomóc. Postanowiłam działać na własną rękę, skoro nie mogłam uzyskać żadnej informacji od człowieka, który bawił się w mojego anioła stróża.
Ruszyłam prosto na parking, gdzie zostawiłam swój samochód. Moja podróż jednak nie przebiegła spokojnie. Zatrzymałam się, gdy usłyszałam huk dochodzący z uliczki, którą miałam minąć. Cofnęłam się, po czym przystanęłam przy budynku. Wolałam zostać niezauważoną. Wychyliłam tylko głowę, aby sprawdzić, czy wpadłam w kolejne kłopoty.
Zobaczyłam znajomego mi blondyna, a także faceta, który napadł na mnie pod klubem. Szybko schowałam się za murami, aby tylko mnie nie zauważył. Zaklęłam w myślach. Wiedziałam, że pech depcze mi po piętach i znowu wpakowałam się w bagno.
Usłyszałam jęk chłopaka i zacisnęłam dłoń przy ustach, żeby nie wrzasnąć. Zerknęłam ponownie w głąb ulicy. Brunet popchnął blondyna na ścianę, a następnie zadał cios w brzuch. Młody zawył z bólu, jednak trzymał się na nogach. Ticks zacisnął dłonie na jego koszulce i uniósł, a potem puścił, żeby cisnąć nim o ziemię. Blondyn uderzył o dwa metalowe kontenery. Jego twarz zalewała się krwią. Po jego ciężkim oddechu wywnioskowałam, że mógł mieć połamane żebra.
Brunet zbliżył się do leżącego na ziemi blondyna. Zacisnął palce na końcówkach jego włosów i uniósł głowę. Z uśmiechem na ustach patrzył na chłopaka, któremu krew spływała z ust.
— Przekaż Cieniowi, żeby zajął się swoimi sprawami — warknął, a potem puścił blond kosmyki.
Prawie pisnęłam słysząc ten pseudonim. A więc moje obawy sprawdzały się. Ludzie, którzy uratowali mnie pod klubem, współpracowali z Cieniem, co oznaczało, że ten wrócił do Sydney i każdy napad był jego sprawką. O wiele gorszą rzeczą był fakt, iż to on mógł do mnie wydzwaniać.
Nie oglądając się za siebie, Ticks zaczął iść w kierunku wyjścia z uliczki. Nałożył kaptur na głowę i nasunął okulary słoneczne na nos. Gdy tylko zorientowałam się, że pędzi w moją stronę, wbiegłam do sklepu, który znajdował się tuż za mną. Poczekałam, aż zbir będzie wystarczająco daleko i wyszłam, czym prędzej wpadając w zaułek, aby pomóc biednemu chłopakowi. Uklękłam obok, a później dotknęłam blondyna, ale gdy drgnął zabrałam swoją dłoń. Obrócił się na plecy oddychając głęboko. Patrzył na mnie przez napuchnięte oczy zaskoczony, jakby nie spodziewał się mojego widoku. W milczeniu lustrowaliśmy się wzrokiem, dopóki nie zakasłał. Wtedy zdecydowałam się rozpocząć rozmowę.
— W porządku? — wypaliłam, po czym ugryzłam się w język. Najgłupsze pytanie padło właśnie z moich ust. Blondyn spiorunował mnie spojrzeniem, a ja w zupełności nie zdziwiłam się. Powinnam była pomyśleć, a dopiero później mówić. Narobiłam sobie wstydu.
Ścisnęłam jego ramię, żeby podciągnąć jego ciało. Chłopak oparł się plecami o mur. Zasyczał, kiedy palcami przejechałam po jego posiniaczonym policzku.
— Mój samochód jest na parkingu za rogiem — oświadczyłam — Pomogę ci wstać, a później zabiorę cię do domu.
Nie czekając na zgodę, położyłam jego rękę na moje barki i objęłam wokół brzucha. Wspólnymi siłami udało nam się postawić go na nogi. Wyszliśmy z uliczki i wolnym krokiem, utykając, przeszliśmy na parking. Posadziłam chłopaka na miejscu pasażera, po czym zajęłam miejsce po stronie kierowcy. Razem odjechaliśmy w kierunku mojego mieszkania.
Gdy tylko wpadliśmy do domu od razu pokierowałam blondyna na łóżko, gdzie położył się wygodnie. W międzyczasie ja przeszukałam całą kuchnię, aby znaleźć apteczkę. Ledwo robiłam porządki, a już miałam problemy z odnalezieniem się. Po wyjęciu prostokątnego pudełeczka otworzyłam je i wyszukałam wodę utlenioną oraz gazy.
Kiedy znalazłam się w pokoju, blondyn kurczowo ściskał się za brzuch i pojękiwał. Przy uchu trzymał telefon.
— Jedź do Caitlin — zawiadomił, a moje oczy rozszerzyły się. Znał moje imię, a w dodatku rozmawiał na mój temat z kimś, kto również mnie znał. Pomyślałam, że dzwonił do kolegi, który towarzyszył mu w klubie, jednak uznałam, że byłoby to zbyt proste. Zapewne kontaktował się z moim prześladowcą.
Gdy skończył, podeszłam bliżej. Nalałam niewielką ilość wody na kawałek gazy, a następnie przyłożyłam do jego ust, które krwawiły. Chłopak gwałtownie złapał mnie za rękę i odsunął od siebie.
— Piecze. — syknął.
— Sorry.. — mruknęłam — Nie znam się na medycynie, ale jeśli piecze to znaczy, że robię to dobrze.
Blondyn zdjął swoją dłoń z twarzy pozwalając mi kontynuować czynność, która przebiegła dość sprawnie. Gdy oczyściłam jego ranę na wardze zaczęłam tamować krew wypływającą z nosa. Ta znowuż lała się strumieniami.
— Z kim rozmawiałeś? — zapytałam, jednak tak jak się spodziewałam — nie dostałam odpowiedzi — Jak masz na imię? — zadałam inne pytanie licząc, że może jednak będzie rozmowny.
— Lukas — odparł.
— Czyli jednak umiesz mówić — zauważyłam — Współpracujesz z Cieniem? To on do mnie wydzwania?
— Nie powinno Cię to obchodzić — powiedział.
— Dlaczego?
— Co za dużo informacji to nie zdrowo — parsknął, a ja przewróciłam oczami.
— Jeśli to on, pójdę na policję — zagroziłam, czym rozbawiłam blondyna.
— I co im powiesz? Nawet go nie widziałaś.
— Znajdą go i zamkną.
— Nie złapali Cienia od kilku lat, bo nie mają dowodów — prychnął patrząc na mnie z politowaniem.
— A więc on nim jest? — spytałam wyraźnie zasmucona.
— Nawet jeśli, to co?
— To, co? — oburzyłam się i wstałam odrzucając całą medycynę — Przecież to morderca! — krzyknęłam nie rozumiejąc obojętności Lukasa.
— Wiesz o nim tyle, ile wiedzą media, czyli nic — warknął, po czym wstał z miejsca — Miło było, ale na mnie już pora, dzięki — burknął i utykając skierował się ku wyjściu. Poszłam za nim, aby chociaż zamknąć drzwi, jednak gdy pojawiłam się na korytarzu, zobaczyłam opierającego się o komodę blondyna, który w dłoni trzymał akta Cienia. Otworzyłam usta i zatrzymałam się mierząc chłopaka wzrokiem. Ten zaś uniósł brwi machając papierami przed moimi oczami. Pokręcił karcąco głową, w tym samym czasie sięgając do kieszeni swoich spodni. Wyjął zapalniczkę, a później zbliżył ją do dokumentów. Chciałam go powstrzymać, ale wiedziałam, że jeżeli zrobię jakikolwiek ruch, on otworzy ogień.
— Proszę, nie.. — wyszeptałam wyciągając rękę ku niemu.
— Skąd to masz? — spytał.
— Z policji, moja przyjaciółka zabrała jego akta — wyjaśniłam grzecznie.
— Wciągnęłaś w to przyjaciółkę? — popatrzył na mnie, jakbym była szalona.
Lukas odpalił zapalniczkę i przysunął ją do akt. Podpalił papiery Cienia na moich oczach. Krzyknęłam panicznie rzucając się do biegu, ale chłopak zapalił każdy róg dokumentów. Informacje o Cieniu przepadły.
— Dlaczego?! — wrzasnęłam.
Przykucnęłam przy papierach, które podpalił wcześniej Lukas i rzucił na podłogę. Patrzyłam jak beztrosko płoną, a wiadomości zawarte w aktach odchodzą w niepamięć.
Lukas dotknął dłonią mojego ramienia. Pochylił się nade mną czekając, aż spojrzę na niego.
— Wiesz już naprawdę dużo — stwierdził — Za dużo, Caitlin.
Gdy jego telefon zadzwonił, wyprostował się i podszedł do drzwi. Pociągnął za klamkę, po czym opuścił moje mieszkanie. Stojąc w progu, pokusił się o ostatnie słowa.
— Pożałujesz, że podzieliłaś się swoim sekretem z przyjaciółką… — mruknął.
Tuż potem zniknął, a ślad po nim zaginął. Pod budynkiem nie było żadnego auta, a ja sama nie zauważyłam, aby Lukas w ogóle wyszedł. Rozpłynął się niczym zjawa.
Rozdział 12
Z samego rana wyruszyłam w podróż do baru na kolejny dzień pracy. W drodze nadal myślałam o spalonych aktach Cienia. Lukas nie chciał, abym je przeczytała, więc oczywistą rzeczą było, że chodzącym za mną krok w krok duchem był nikt inny, jak poszukiwany w mieście przestępca.
Zastanawiałam się, dlaczego na mnie spadł ten pech. Nie miałam zatargów z mafią ani gangami. Nie potrafiłam zrozumieć, z jakiego powodu Cień torturował właśnie mnie.
Powstrzymałam swoje rozmyślania na czas pracy. Ciotka nie mogła zauważyć, że coś mnie gnębi. Musiałam trzymać bliskich z daleka, bo groźba Lukasa nie zdawała się rzuconą na wiatr. Jego przyjaciel zapewne już wiedział o moim długim języku i planował zemstę za nieposłuszność, a przynajmniej takie miałam wrażenie, Dopóki nie podjechałam pod lokal Eleanor, gdzie stały dwa policyjne radiowozy.
— Ciociu? — zapytałam przekraczając próg drzwi wejściowych do baru.
Widok zniszczonego pomieszczenia przeraził mnie do szpiku kości. Na ziemi leżały potłuczone butelki wraz z połamanymi krzesłami. Poprzewracane stoliki nie nadawały się do użytku, tak samo, jak reszta mebli. Naczynia, które właśnie zbierał George były zbite, pakowane do worka na śmieci. Klamka od drzwi prowadzących na zaplecze została wyłamana, natomiast w jednym z okien zabrakło szyby. Podniosłam jedno ze szkieł leżących na ziemi przypatrując się mu z ostrożnością. Odrzuciłam je, kiedy tylko moje oczy spostrzegły Eleanor.
Ciotka rozmawiała z policjantami stojąc za barem. Wymachiwała rękoma, czasem chwytając się za głowę. Jej zmartwiona mina przyprawiła mnie o wyrzuty sumienia. Dostałam nauczkę. Cień dopiął swego.
Stałam nieruchomo nie mogąc uwierzyć w to, co musiało się tutaj wydarzyć. Odtwarzałam sytuację w swojej głowie. Lukas przekazał Cieniowi o wciągnięciu Cassie w mój problem, a także o aktach. Ten wpadł w furię i nakazał chłopakowi zniszczyć bar. Chciał uderzyć w mój czuły punkt. Jego koledzy przyjechali do lokalu. Wybili szybę, po czym weszli do środka, żeby zdewastować miejsce. Rzucali meblami, łamali krzesła i bili butelki z alkoholem w rytm muzyki grającej w radiu, które zapewne włączyli. Po całym napadzie odjechali, jakby nic się nie stało. Dotykając ścian, w mojej głowie pojawiał się obraz uderzającego krzesła, które po odbiciu upadało na ziemię z hukiem. Zapach zmieszanych alkoholi roznosił się po pomieszczeniu. Wyobrażałam sobie, jak Lukas i jego sfora rozlewają wódkę, a później whisky po podłodze. Drżałam, gdy okropny odór drażnił moje nozdrza.
— Cait? — ciepły głos George’a obił się o moje uszy. Chłopak ściskał moją dłoń, obdarowując mnie troskliwym spojrzeniem. Uśmiechnęłam się słabo.
— W porządku? — spytałam.
— To chyba ja powinienem o to zapytać — George zaśmiał się, jednak jego śmiech pozbawiony był wesołości.
Odwróciłam się ciałem, stając twarzą w twarz ze swoim kolegą. Zmierzyłam bruneta wzrokiem, patrząc na niego pytająco. Zachowywałam śmiertelną powagę.
— Kto napadł cię przed barem?
Wypięłam pierś i skrzyżowałam ręce, oczekując od George’a wyjaśnień. Zauważyłam jego zmieszanie. Zastanawiał się, co powinien powiedzieć lub formułował kłamstwo.
— Cień? — dopytywałam.
George wzdrygnął się, gdy ze śmiałością wypowiedziałam pseudonim kryminalisty. Pełen zaskoczenia, z otwartymi ustami gapił się na mnie, jakbym zbiła go z pewnego tropu.
— Cień? — powtórzył unosząc brwi, a następnie zaśmiał się — Skąd przyszło ci do głowy, że jakiś przestępca na mnie napadł? Nie miałby powodu. — odpowiedział szybko — To gość z konkurencji, starał się mnie przekupić, ale nie wyszło. — wzruszył ramionami.
Kiwnęłam głową, chociaż nie uwierzyłam w słowa George’a. Jego zdenerwowanie zdecydowanie zdradziło, że podczas rozmowy nie był do końca szczery. Skoro nie miał ochoty spowiadać mi się ze swoich zatargów, stwierdziłam, że nie ma potrzeby, abyśmy obrzucali się wzajemnie kłamstwami przez następne piętnaście minut. Ruszyłam w kierunku ciotki, od której chwilę wcześniej odeszli funkcjonariusze. Chwyciłam rudowłosą kobietę za dłoń, a ta odwróciła się wpadając prosto w moje ramiona. Uściskałam ciotkę szepcąc jak mi przykro.
— Włamanie było w nocy — mruknęła pod nosem, gdy odsunęła się ode mnie. Podeszła do baru, na którym stała jedna ocalała szklanka wraz ze zbitą u góry butelką whisky. Wlała do szklanki pozostałości po alkoholu, a potem wypiła duszkiem zawartość. — Policja zbiera odciski palców. — oświadczyła.
— Pomóc ci sprzątać? — zapytałam widząc jak zdruzgotana jest widokiem lokalu prawie zrównanego z ziemią.
Eleanor otworzyła segregator z dokumentami. Zabrała się za wypełnianie formularzy dotyczących dowozu nowego asortymentu.
— George już się tym zajmuje — odparła — Bezpłatnie.
Przytaknęłam.
— Jedź do domu — poprosiła, spoglądając na mnie — Zanim dowiozą sprzęt, minie tydzień. Do tego czasu zamykam bar, więc naprawdę nic tutaj po tobie, słońce.
— Ciociu, nie mogę iść na urlop — powiedziałam błagalnie siadając naprzeciwko kobiety — Muszę mieć jak zapłacić czynsz, mogę dziś sprzątać, jutro też, cokolwiek, ale nie mogę mieć uciętego tygodnia.
— Caitlin, postaram się pomóc jak mogę, obiecuję — Rudowłosa ścisnęła moją dłoń — Do zobaczenia.
Westchnęłam cicho odprowadzając ciotkę wzrokiem do gabinetu. Ostatni raz obejrzałam wnętrze baru, który wymagał remontu. Nie opuszczały mnie wyrzuty sumienia. Gdybym nie sprzeciwiła się prześladowcy, nie próbowała doszukać się informacji na jego temat, nie dosięgnęłaby mnie żadna kara. Przez moją głupotę oraz ciekawość cierpiały niewinne osoby. A ja mogłam jedynie stać i przyglądać się tragedii, bo cofnięcie czasu było niemożliwe.
Skierowałam się do wyjścia. Kiedy jedną nogą byłam na zewnątrz lokalu, ktoś zacisnął palce na moim nadgarstku. Obok mnie zjawił się George.
— Chciałem tylko… — dukał niczym przerażone horrorem dziecko — U.. Uważaj na siebie, Caitlin.
Wpatrywałam się intensywnie w brązowe tęczówki pozbawione blasku. Wyrwałam swoją rękę z uścisku chłopaka.
— Mówisz to świadomie, a może całkiem przypadkiem masz jakieś przeczucie? — warknęłam oschle.
George upewnił mnie w moich przekonaniach. Skoro ostrzegał mnie o niebezpieczeństwie, musiał wiedzieć więcej niż mówił. A jego milczenie oznaczało, że wiele nas dzieli, a praktycznie nic nie łączy. Przyjaciele powinni dbać o siebie, natomiast George robił zupełnie co innego. Działał na moją niekorzyść.
Wsiadłam do samochodu, ale nie wsadziłam klucza do stacyjki. Uderzyłam pięścią w kierownicę wozu, a głośny dźwięk klaksony krótki pobrzmiewał podczas uderzeń. Ogarnęła mnie złość. Wszystko szło w złym kierunku. Kłopoty ogarniały moich bliskich, a w dodatku traciłam pracę. Nie umiałam poradzić sobie z problemami, które nagle pojawiły się nieproszone w moim życiu.
Jak mogłam nie przewidzieć, że Cień zemści się w perfidny sposób? Nigdy nie ponosiłam konsekwencji swoich czynów uchodząc z nich bez szwanku. Prześladowca zostawiał ślady na mojej psychice. Grał ostro, ale mądrze. Nie krzywdził mnie pod względem fizycznym. Odnajdywał moje słabe punkty, aby później skorzystać z nich. Musiałam przyznać, że był sprytny.
Oparłam głowę o siedzenie łapiąc kilka wdechów. W tym samym momencie odezwał się mój telefon. Dobrze wiedziałam, kto dzwoni, więc w głowie od razu przygotowałam odpowiedni monolog, jakim zaskoczę domniemanego Cienia.
— Możesz krzywdzić mnie, ile chcesz, ale moich bliskich zostaw w spokoju zawszony popieprzeńcu! — wrzasnęłam.
— Spuść z tonu — odpowiedział grzecznie, co tylko spotęgowało mój gniew.
— Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, rozumiesz? — zapytałam spokojnie, ale szybko przeszłam do gróźb — Zadzwoń do mnie jeszcze raz, a wyśpiewam wszystko na komisariacie. Na początek opowiem o twoich wspólnikach.
— Nie napadłem na bar twojej ciotki — odezwał się ponownie.
— Mam ci wierzyć po tym, jak twój sługus obiecał mi, że zapłacę za poszerzanie swojej wiedzy na twój temat?
— Wiem, że sprawy pokryły się, ale…
— Nie ma żadnego „ale” — syknęłam — Wynoś się z mojego życia i zabierz całe piekło, które ze sobą przyniosłeś.
Zakończyłam połączenie. Rzuciłam telefon na siedzenie pasażera, a dłonie zacisnęłam na kierownicy. Oddychałam szybko, moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w nierównym tempie. Zagryzłam wargę rozglądając się po parkingu, jednak nie dostrzegłam nikogo. Osunęłam się po fotelu, a lewą dłonią zakryłam twarz. Próbowałam uspokoić się po nieprzyjemnej rozmowie z prześladowcą. Mimo zaprzeczeń, jakie złożył, nadal wierzyłam, że miał swój udział we włamaniu. A jeżeli miałam rację, bałam się myśleć, do czego jeszcze zdolny jest Cień, przez którego miasto żyje w strachu.
Rozdział 13
Minęły dokładnie dwa dni, odkąd mój kontakt z Cieniem został przerwany, a raczej stracony na dobre. Zmieniłam numer telefonu, aby nigdy więcej nie próbował do mnie zadzwonić. Zdawałam sobie sprawę z tego, iż zna mnie lepiej, niż ja samą siebie i wie, gdzie mieszkam, jednak w ciągu dni mej wolności nikt nie zapukał do moich drzwi, co uznałam za poddanie się prześladowcy. Odetchnęłam wiedząc, że nareszcie zaznałam spokoju. A przynajmniej tak myślałam, bo wszystko uległo zmianie, gdy zdecydowałam się spotkać z Cassie.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce auta, jednak Volvo nawet nie drgnęło. Podjęłam kolejną próbę, a później następną, jednak efekt wciąż był ten sam. Wysiadłam z wozu, po czym obejrzałam go z każdej strony. Nie znałam się na samochodach, więc nie zaglądałam pod maskę, ponieważ straciłabym jedynie czas. Napisałam przyjaciółce krótką wiadomość o moim opóźnieniu. Nieco później zadzwoniłam do mechanika, który obiecał stawić się następnego dnia pod moim budynkiem mieszkaniowym, aby znaleźć usterkę.
Nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć w drogę na przystanek autobusowy, który od pewnego czasu był dla mnie czymś obcym. Po zdaniu egzaminu na prawo jazdy, rodzice kupili mi auto, więc przestałam korzystać z komunikacji miejskiej. Niezdarnie szłam po chodniku starając się ominąć kałuże, w których lądowałam pomimo całego wysiłku. W przeciągu ostatnich dni pogoda uległa pogorszeniu. Z nieba codziennie spadały krople deszczu, przedstawiając Sydney, jako szare i smutne miasto. Rozglądałam się mrużąc oczy, aby dojrzeć przez strugi deszczu oznaczenie przystanku.
Usłyszałam chluśnięcie i od razu odwróciłam się, jednak nikogo nie spostrzegłam. Kontynuowałam swój spacer, ale po chwili mój spokój zakłócił odgłos ciężkich butów, uderzających o każdą napotkaną kałużę. Przyśpieszyłam kroku, aby pozbyć się dźwięków, które pobudzały moją wyobraźnię. Musiałam się przesłyszeć, nie było innej możliwości.
Zadrżałam i prawie pisnęłam, gdy mój telefon zadzwonił. Przystanęłam, po czym wzięłam głęboki wdech. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni, a następnie zerknęłam na nadawcę połączenia. O mały włos, a urządzenie wylądowałoby w wodzie. Na widok znajomego numeru, prawie stanęło mi serce. Kątem oka sprawdzałam, czy aby nikt mnie nie śledzi. Odrzuciłam przychodzącą rozmowę i ponownie ruszyłam na przystanek.
Ale telefon nie przestawał dzwonić. Połączenie po połączeniu, prześladowca dzwonił wyczekując mojej odpowiedzi. Ukryłam komórkę w kieszeni bluzy i skupiłam się na drodze, aby chociaż na chwilę zapomnieć o nękającym mnie wariacie.
Wtedy wrócił odgłos kroków, a gdy przekręciłam twarz w prawo, na oświetlonym murze spostrzegłam dwa ludzkie cienie. Oddech uwiązł mi w gardle, a głos zanikł, jakby nigdy go nie było. Czułam jak strach paraliżuje moje ciało. Nie miałam odwagi odwrócić się i spojrzeć, kto kroczył tuż za mną. Moja podświadomość mówiła mi, że to nie był nikt przypadkowy. Głupia melodyjka wciąż wydobywała się z mojej kieszeni, doprowadzając mnie do obłędu. Szukałam w głowie pomysłu na ucieczkę. W ostatniej chwili skręciłam w uliczkę, która prowadziła do domu Dana, jednak popełniłam kolejny błąd, bo wpadłam prosto w pułapkę.
Ekran telefonu, który w swojej dłoni ściskał chłopak stojący kilka metrów ode mnie, oświetlał mały fragment uliczki. Przesunął palcem po wyświetlaczu, a potem zablokował komórkę. W tym samym czasie melodyjka, którą wygrywało moje urządzenie ucichła, a ja zrozumiałam, że czeka mnie spotkanie z diabłem we własnej osobie. Zrobiłam kilka kroków w tył, aby następnie obrócić się i uciekać, gdzie pieprz rośnie, ale nim zdążyłam rzucić się do ucieczki, zza rogu wyszło dwóch chłopaków blokując mi przejście.
Zwróciłam się ku mężczyźnie z telefonem w ręku. Ledwo zdołałam przełknąć ślinę. Przyglądałam mu się, jakbym chciała zapamiętać każdy detal pomimo ciemności, jaka panowała wokół. Widziałam jedynie kontury jego ciała. Mogłam wywnioskować, że był dobrze zbudowany. Jako profesjonalny przestępca na pewno sporo ćwiczył, aby móc szybko zwiać z miejsca zbrodni. Skrywał włosy pod kapturem, który także osłaniał jego twarz. Wciąż utrzymywał swoją anonimowość. Nie rozumiałam więc celu naszego spotkania.
— Ci..Cień, prawda? — spytałam jąkając się.
Nie odpowiedział, ale miałam przeczucie, że kąciki jego ust uniosły się, gdy z moich ust padł jego pseudonim. Ponownie włączył komórkę, którą po chwili przyłożył do ucha. Cofnął się o kilka kroków w głąb ulicy. Moje urządzenie znowu zaczęło dzwonić, a na wyświetlaczu pojawił się jego numer. Zmarszczyłam czoło zerkając w ciemność pytająco z nadzieją, że zauważy moje zdezorientowanie. Ze względu na brak jakiejkolwiek odpowiedzi, odebrałam nadchodzące połączenie.
— Nie dałaś mi wczoraj szansy na wyjaśnienia — Jego głos był zmiękczony, zdeformowany. Dlatego stworzył między nami większy dystans — abym nie mogła usłyszeć, jak brzmi w rzeczywistości.
— Jesteś żałosny — prychnęłam — Daj mi spokój.
Odsunęłam słuchawkę od ucha, a później podążyłam prosto w stronę dwóch chłopaków. Widziałam blond kosmyki wystające spod kaptura, dzięki czemu od razu rozpoznałam Lukasa. Wiedząc, że on tutaj był czułam się nieco pewniej, ponieważ wiedziałam z kim mam do czynienia.
Lukas nie przepuścił mnie. Zacisnął dłonie na moich ramionach i odwrócił w stronę Cienia.
Zaśmiałam się.
— To jest wasza taktyka? — zapytałam pogardliwie — Zmuszanie mnie do przebywania w waszym towarzystwie?
Usłyszałam brzęczenie w telefonie i wróciłam do rozmowy z prześladowcą.
— Jak mam udowodnić ci, że nic nas nie łączy z włamaniem do baru Eleanor?
— Nie możesz tego zrobić — odparłam szorstko — Możesz jedynie przestać do mnie wydzwaniać, śledzić mnie i zastraszać.
— Naprawdę tego chcesz?
Jego pytanie wydało się takie stanowcze, jakby był gotów zostawić mnie dokładnie w tym momencie i już nigdy więcej nie nawiedzać mnie nawet w snach. Poddałam swoją decyzję wątpliwości. Bałam się, że utrata Cienia przyniesie większe kłopoty, ale w końcu to głównie przez niego je miałam.
— Tak — powiedziałam na wdechu, ale sama nie wiedziałam, z jakiego powodu właśnie ta odpowiedź cisnęła mi się na usta, skoro ciągle rozważałam za oraz przeciw. Niemniej jednak nie zagłębiałam się dłużej w swoje rozważania, a czekałam na reakcję przestępcy. W głębi duszy miałam nadzieję, że nie zmienił zdania i odda mi wolność, a także beztroskie życie, które zabrał kilka miesięcy temu.
Zauważyłam jego uniesioną dłoń, a później usłyszałam kroki. Chłopcy stojący za mną rozsunęli się zostawiając mi wolny środek ulicy do przejścia. Niepewnie kroczyłam chodnikiem opuszczając powoli zaułek. Gdy znalazłam się tuż obok Lukasa, zmierzyliśmy się wzajemnie wzrokiem.
— Popełniasz błąd — wyczytałam z ruchu jego warg.
W milczeniu zniknęłam z pola zasięgu bandziorów. Słowa blondyna nie zrobiły na mnie wrażenia. Popełniłam błąd, ale już dawno, kiedy zamiast pójść na policję, aby złożyć zeznania o nękającym mnie chłopaku, uznałam jego telefony za głupi żart. Tym razem potraktowałam sprawę poważnie i nie zamierzałam być pobłażliwa w stosunku do grupy chłopaków.
Rozdział 14
Oglądałam dzieci bawiące się beztrosko na placu zabaw. Przypomniały mi się czasy, kiedy i ja mogłam swobodnie wychodzić na podwórko, bawić się w piaskownicy wraz z moimi przyjaciółmi, gdy rodzice żyli i byli przy mnie. Obraz uśmiechniętej mamy i taty wciąż tkwił w mojej głowie. Wspomnienia miały ogromną siłę i przynosiły masę cierpienia. Tęskniłam za nimi, bardzo. Gdyby byli obok mnie, na pewno te wszystkie złe rzeczy nie oddziaływałyby na mnie tak, jak robiły to, kiedy musiałam iść przez życie samotnie.
Wstałam z ławki, po czym ruszyłam w kierunku baru ciotki Eleanor. Bezsilność oraz brak zajęć zabijały mnie od środka. Czułam, że muszę jej pomóc. Mogłam zrobić cokolwiek, byle nie siedzieć bezczynnie w miejscu i patrzeć, jak lokal marnuje się i upada.
Kiedy przekroczyłam próg baru na mojej twarzy wymalowało się zaskoczenie. Pomieszczenie wyglądało znacznie lepiej. Krzesła były dostawione do nowych nieposiadających ani jednej rysy stolików. Barek został uzupełniony w najlepsze alkohole oraz przeróżne napoje. Na ścianie w kącie widniały dwie tarcze do rzutek, a po przeciwnej stronie stał stół bilardowy, który wcześniej nie miał możliwości zmieszczenia się przez stojącą tam wcześniej szafę grającą. Szyby zostały poddane wymianie. Ciotka zamontowała również system antywłamaniowy.
Kroczyłam powolnie między krzesłami na wprost oglądając wszystko z uwagą. W kątach ścian wisiały nowe, czarne głośniki, z których leciała muzyka głównie z lat osiemdziesiątych. Przy barze stał George szorując nowe kieliszki. Na jego twarzy malował się uśmiech. Obracałam się wokół własnej osi kilkakrotnie podziwiając pomieszczenie, które zostało odbudowane tak szybko w bardzo małym odstępie czasowym. Byłam pod wrażeniem, jednak bardziej ciekawił mnie fakt, skąd Eleanor wzięła tyle pieniędzy na remont w trybie natychmiastowym.
— Hej — przywitałam się z moim kolegą zajmując miejsce na krześle przy barze. George skinął głową, a następnie powrócił do szorowania szklanki, która i tak już lśniła, kiedy podsuwał ją pod światło padające z nowego żyrandola. — Co tu się stało? — zapytałam. George jedynie zaśmiał się pod nosem i wzruszył ramionami. — George? — wysunęłam swoją szyję do przodu podnosząc brwi do góry w oczekiwaniu na odpowiedź chłopaka. — No dawaj — strzeliłam mu kuksańca w ramię.
— Dobra, już dobra! — krzyknął podnosząc ręce w geście niewinności — Więc… — nachylił się w moim kierunku, aby być równy wzrostem z moją osobą — Znalazł się sponsor! — pisnął klaszcząc w dłonie, a następnie zaczął się śmiać.
— George! — skarciłam bruneta. — Pytam poważnie.
— Mówię prawdę! — oburzył się, a później postanowił wyjaśnić mi całą sytuację — Twoja ciotka otrzymała sporą ilość pieniędzy na wyremontowanie baru.
— Jak to? — zapytałam kompletnie zdezorientowana.
— Po prostu — odparł, po czym dodał — Na jej konto została przelana niezła suma, a następnie otrzymała wiadomość od jakiegoś anonimowego gościa. Napisał, że ma poświęcić pieniądze na remont baru, ponieważ nie może się doczekać, kiedy go ponownie otworzy i ujrzy jedną ze swoich ulubionych kelnerek znowu w pracy.- Brunet puścił mi oczko.
— Jasne — prychnęłam.
— Naprawdę, Caitlin — powiedział poważnym tonem — Poza tym, jesteś jedyną pracowniczką. Chyba, że miał na myśli Eleanor. — George parsknął śmiechem.
Wzięłam głęboki wdech. Miałam mętlik w głowie.
W tym samym czasie ciotka wyszła z zaplecza. Tuż po tym, jak mnie zauważyła, zaczęła iść w naszym kierunku. Rzuciła się na mnie, obejmując. Pomimo mojego zdziwienia, odwzajemniłam uścisk. Nie trudno było dostrzec jej szczęścia. Uśmiech nie schodził z twarzy kobiety, a oczy błyszczały niczym gwiazdy na niebie.
— Nie wiem jak mogę ci podziękować, córciu-wszeptała prosto do mojego ucha.
Odsunęłam rudowłosą od siebie, posyłając jej pytające spojrzenie. Zmarszczyłam czoło, a na mojej twarzy pojawiła się konsternacja. Nie miałam pojęcia, o czym mówi moja ciotka.
— Za co? — zapytałam.
— Jak to, za co?! — wrzasnęła karcąco — Twój chłopak to największy skarb! Dziwię się, że jeszcze o nim nie słyszałam.
Moje usta otwarły się z wrażenia. Stałam i tępo patrzyłam na kobietę, nie wiedząc, co powinnam odpowiedzieć. Zaniemówiłam. Nagle zbrakło mi głosu, a świat zaczął wirować. Oparłam się o blat baru, aby nie upaść. Powoli analizowałam jej słowa w głowie, jakby nie dotarło do mnie, co przed momentem wywnioskowała.
— Wow — wydusiłam z siebie.
— A więc kim jest ten cudowny człowiek, który podarował nam pieniądze? — spytała.
Wplotłam palce w kosmyki włosów, a później nerwowo ciągnęłam za ich końce próbując wymyślić jakieś logiczne wyjaśnienie, w które uwierzyłaby ciotka. Domyślałam się, kto mógł podarować pieniądze na bar, jednak odsuwałam od siebie tę myśl, aby nie zdenerwować się bardziej. Jeżeli za wszystkim stał Cień, oznaczałoby to, że obwiniłam go za coś, czego nie zrobił albo stwarzał pozory, abym uwierzyła, że nie miał z włamaniem nic wspólnego. Przerażała mnie wiadomość, jaką zostawił. Wyraźnie dał do zrozumienia, że potrafił obserwować mnie prosto z baru, a przynajmniej tak wyglądały moje spekulacje.
W każdym razie na pewno nie mogłam powiedzieć ciotce o nękającym mnie przestępcy. Musiałam stworzyć plan, który byłby bezpieczny zarówno dla mnie, jak i dla niej. Brakowało mi jednak czasu na szukanie dobrego pomysłu, więc wypaliłam to, co stanowiło pierwszą myśl przychodzącą do mojej głowy.
— Danny — rzuciłam, a dopiero potem zdałam sobie sprawę, jak wielki błąd popełniłam.
— A więc ty i on…
— Tak! — odpowiedziałam rozkładając ręce — Jesteśmy parą, właśnie tak.
Nagle w mojej kieszeni zawibrował telefon. Pisnęłam pod nosem krótkie „cholera” błagając, aby na wyświetlaczu nie ukazał się numer Cienia. Ale gdy zobaczyłam, kto zdecydował się zadzwonić, wolałabym rozmawiać z przestępcą, niż z osobą, którą właśnie przedstawiłam, jako swojego chłopaka.
Wstrzymałam oddech wpatrując się przerażona w ekran telefonu, na którym migotało zdjęcie mojego przyjaciela. Ciotka przyglądała mi się z zaciekawieniem.
— To Daniel? — zapytała z pełnym cierpliwości i wyrachowania spojrzeniem. Skinęłam — Oh, daj mi go, muszę mu podziękować! — kobieta wyciągnęła dłoń ku mnie, a bicie mojego serca nabrało jeszcze szybszego tempa.
— Em.. Jasne, tylko się z nim przywitam — powiedziałam niepewnie, uśmiechając się krzywo. Przyłożyłam słuchawkę do ucha odwracając się plecami do ciotki i zaczęłam szeptać do telefonu. — Ratuj mi życie i po prostu przytakuj na wszystko, co ci powie ciotka — wymamrotałam nie dając dojść chłopakowi do słowa, a następnie powiedziałam normalnym głosem. — No, kochanie, to teraz daję ci ciocię Eleanor, pragnie ci podziękować za to, co dla nas zrobiłeś — oderwałam od siebie komórkę podając ją kobiecie. Słyszałam jedynie jak Dan pisnął „Co?!” i prosił, abym zaczekała.
Ciotka przyłożyła słuchawkę do ucha patrząc na mnie porozumiewawczo. Skinęłam głową i machnęłam ręką, aby sobie nie przeszkadzała i śmiało rozmawiała, chociaż tak naprawdę miałam nadzieję, że skończy się na zwykłym „Dziękuję”.
— Daniel? Tak, tutaj ciocia Caitlin, nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna. Koniecznie muszę wynagrodzić ci ten hojny gest! — przysłuchiwałam się, jak ciotka składała mojemu przyjacielowi podziękowania z wielką ekscytacją — Zamontowałam głośniki! I nareszcie jest stół bilardowy.
Usiadłam na jednym ze stołów nie angażując się więcej w słuchanie rozmowy tych dwojga. Dłońmi mocno ściskałam blat stołu, a obcasy butów wbiłam malutkie dziury między kafelkami. Wpatrywałam się ze skupieniem w stół bilardowy odpływając myślami gdzieś daleko.
Myślałam o Cieniu, a raczej o jego zamiarach wobec mnie. Nie rozumiałam jego postępowania, działań, ani toku myślenia. Czy naprawdę po tym wszystkim da mi spokój? Nie zadzwoni nigdy więcej? Dlaczego przelał pieniądze na konto Eleanor? Chciał odpokutować?
— Caitlin! — moje ciało podskoczyło, kiedy głos ciotki obił się o moje uszy. Kobieta stała z wysuniętą ku mnie dłonią trzymając w ręku telefon — Wołam cię już trzeci raz! — spojrzała na mnie karcąco, a ja wbiłam swój wzrok w komórkę. Zabrałam urządzenie od Eleanor i pożegnałam ją uśmiechem. Pokierowałam się do wyjścia, a kiedy już znalazłam się przed barem, przyłożyłam telefon do ucha.
— Boże, dziękuję ci — powiedziałam spuszczając ze swojego ciała powietrze.
— Twoja ciotka uważa, że jesteśmy parą — mruknął zdezorientowany — Z jakiego powodu?
— Wybacz, długo by opowiadać — rozejrzałam się na prawą i lewą stronę sprawdzając, czy żaden samochód nie przejeżdża. Przeszłam przez ulicę, gdy tylko zrobiło się pusto wędrując na parking do swojego auta. — Dzięki za podtrzymanie kłamstwa. Obiecuję, że niedługo wyjaśnię ci wszystko.
Właśnie, kłamstwo. Każdy dobrze wiedział, że ma ono krótkie nogi. Zastanawiałam się, jak krótkie może mieć moje oszustwo, bo wolałam, aby nikt nie poznał prawdy, zanim sama nie zdecyduję się jej wyznać.
Rozdział 15
Podjechałam na parking. Westchnęłam ciężko, gdy wysiadłam z samochodu i spojrzałam na budynek mieszkalny. Na drugim piętrze światło zapaliło się w salonie. W oknie stanęła starsza kobieta, a tuż za nią jej mąż. Oglądali osiedle z uśmiechem na twarzy. Patrzyłam na nich z zazdrością, bo wiedziałam, że nie mogę prowadzić zwykłego beztroskiego życia, jakie im zostało dane. Chciałam codziennie wchodzić do domu po skończeniu ośmiogodzinnej pracy, czekać na powitanie swojego chłopaka przygotowującego mi obiad, a później korzystać i cieszyć się z wolnych chwil. Taki tryb życia nie został mi dany. Żyłam w ciągłym biegu, myśląc tylko o problemach, których było coraz więcej. Bandyci spragnieni mojej śmierci, śledzący i wydzwaniający do mnie kryminalista, który postanowił posłuchać moich gróźb i zrobić sobie wolne, bo nie wierzyłam, że zakończył naszą znajomość na zawsze, a do tego moi przyjaciele…
Zabrałam swoje rzeczy z samochodu i wolnym krokiem podążyłam do wejścia budynku. Nie otworzyłam jednak drzwi, gdy zobaczyłam, kto stoi przy drzwiach mojego mieszkania. Szybko cofnęłam się, a potem skryłam za murami budynku, zaklinając. Serce omal mi nie stanęło na widok Ticksa, który schodził po schodach. W głębi duszy modliłam się, żeby nie zauważył, jak uciekam.
Przykucnęłam za murem, lekko wychylając głowę, aby sprawdzić, czy chłopak już poszedł. Kiedy go nie spostrzegłam, wyciągnęłam telefon i wybrałam połączenie do Cienia. Na szczęście nie blokował swojego numeru, więc mogłam swobodnie dzwonić, a przynajmniej tak myślałam.
— Nie można wykonać połączenia do tego użytkownika — odezwała się sekretarka, a ja zaklęłam. Spróbowałam drugi raz, a potem trzeci i czwarty, ale każde moje połączenie kończyło się w ten sam sposób.
Wstałam, a wtedy zobaczyłam, jak Ticks wychodzi i idzie w moją stronę. Ukryłam się w krzakach, żeby przypadkiem mnie nie zauważył. Po cichu cofałam się za budynek, aby przejść go od drugiej strony i trafić do wejścia. Ten zaś wsiadł do czarnego BMW. Chwilę spędził w samochodzie jedynie siedząc, ale po kilku minutach rozległ się ryk silnika. Oglądając jak odjeżdża, kamień spadał mi z serca.
Popędziłam do mieszkania. Drzwi od mojego domu były otwarte. Stawiałam krok za krokiem mając w głowie najczarniejsze scenariusze i nie pomyliłam się. Moje zmysły ostrzegały mnie przed tym, co mogę zobaczyć. Z moich ust wyszedł cichy jęk, który stłumiłam zakrywając twarz dłońmi. Mój wzrok podążał za każdą napotkaną rzeczą na podłodze. Doniczki… ubrania… gazety.. ramki ze zdjęciami.. wszystko było porozrzucane i potłuczone. Oglądałam ten bałagan mając łzy w oczach. Bałam się zwiedzać pokoje, aby nie napotkać gorszego widoku, ale czy mogło być gorzej? Przecież to, co zdążyłam zauważyć już przyjmowało definicję tragedii.
W salonie leżała sterta kartek, które Ticks znalazł w moich dokumentach. Wyraźnie szukał czegoś na mój temat, bo zobaczyłam informacje o moich zarobkach, pracy, akt urodzenia, akt chrztu, dosłownie każda wiadomość związana z moim życiorysem leżała na ziemi.
Stolik był przewrócony i przesunięty pod okno, co oznaczało, że włamywacz musiał nim rzucić. Świadczyły o tym wszelkie zarysowania na szklanej szybie, która o dziwo nie zbiła się.
Szafka z książkami również została zepchnięta na podłogę. Po porcelanowych słonikach, które trzymałam na półkach nie pozostało nic, poza kawałkami ceramiki.
Usiadłam na kanapie, która jako jedyna przeżyła tę katastrofę. Podsunęłam kolana pod brodę. Siedziałam samotnie między tym całym chaosem cicho szlochając, bo nic innego mi nie pozostało, jak użalanie się nad swoim marnym losem. Myślałam, że już gorzej być nie może, a jednak pech gonił pech. Sprawy znacznie skomplikowały się, skoro Ticks zastraszał mnie poprzez włamanie. Udało mu się. Panikowałam, histeryzowałam, przeżywałam jeden wielki dramat. Zastanawiało mnie, czym sobie zasłużyłam na takie tortury? Odchodziłam od zmysłów widząc, co dzieje się wokół. Prosiłam jedynie o normalne życie, a tymczasem los płatał mi figle i zabawiał się moim kosztem. Czy za mało przeszkód napotkałam na swojej drodze? Czy nie wystarczająco cierpiałam z powodu śmierci rodziców? Dlaczego nie mogłam żyć jak normalny człowiek? Dlaczego?
Nie ruszałam się z miejsca przez około dwie godziny. Mój telefon rozbrzmiał na cały pokój, dając sygnał przychodzącej wiadomości.
— Sprawdź pocztę, zdobyłam akta — Cassie. — przeczytałam na głos.
Odnalazłam swój laptop, którego na szczęście Ticks nie zniszczył w porównaniu z resztą rzeczy w mieszkaniu. Cassie McGie zdobyła tajne akta Cienia, które policja za wszelką cenę chciała uchronić. Nie potrafiłam ukryć mojego zdziwienia. Byłam ciekawa, jakim sposobem Cassie ubłagała matkę o pokazanie jej dokumentów. A może wcale tego nie zrobiła, a ukradła je z biurka tak, jak ja sama planowałam? Nieważne! W końcu mogłam rzucić na nie okiem! Chociaż jedna dobra wiadomość przytrafiła mi się tego pechowego dnia.
Pobrałam zdjęcia, a potem otworzyłam każde z nich. Zaczęłam od samego początku, czyli jego danych.
— Alexander… Walden… — szeptałam — Lat dwadzieścia dwa… zamieszkały w Hurstville…
Chłonęłam informację za informacją, spamiętując każdy fakt, każde nazwisko i każdą ulicę. Wiedziałam gdzie, jak i kogo mordował. Pod znakiem zapytania stały jedynie motywy, których nie zawarto w protokołach. Niemniej jednak miałam o wiele większą wiedzę niż wcześniej.
Ale pragnęłam czegoś jeszcze.
Chciałam ujrzeć jego twarz i liczyłam, że Cassie zostawiła mi małą niespodziankę w postaci jego fotografii. Ten prezent byłby niczym wisienka na torcie. Dobiłabym do sedna sprawy, rozwiała wszystkie wątpliwości, a przede wszystkim umożliwiłabym mu ukrycie.
Przewijałam więc slajdy, aby dobić do ostatniego, gdy nagle ekran stał się czarny, światło zgasło, a w pokoju zapadła ciemność.
— Co do cholery… — szepnęłam pod nosem.
Siedziałam nieruchomo na krześle ze skrzyżowanymi nogami. Usłyszałam ciężkie kroki. Ich dźwięk nasilał się, a przez moje ciało nieustannie przechodziły ciarki. Moje ręce zaczęły drżeć. Nawet nie spostrzegłam, kiedy mój oddech przyśpieszył. Wpatrywałam się w jeden punkt, bo nie miałam odwagi odwrócić się i spojrzeć, kto się zbliża. Miałam nadzieję, że wariuję albo moja wyobraźnia zaczęła działać. Nikt nie mógł przecież dostać się do domu. Zamknęłam drzwi. Jeżeli ktokolwiek wpadł bez zapowiedzi — musiał mieć klucz. Niespodziewanie tupot ucichł. Przez kilka sekund nie słyszałam niczego poza uderzeniami wskazówek zegara. Ale kiedy drzwi od mojego pokoju zaskrzypiały, rozpoczął się istny horror.
Znieruchomiałam. Nie potrafiłam unieść nogi, żeby uciec czy stanąć do walki. Zaschło mi w gardle i jedynym dźwiękiem, jaki wydusiłam z siebie, był zaskrzypiały jęk przerażenia. Zamknęłam oczy, aby myśleć, że jest to tylko koszmar.
— Witaj Caitlin.
Wyprostowałam palce w dłoniach, a wtedy laptop runął na podłogę z hukiem.
— Alex — powiedziałam drżącym głosem, starając się stłumić płacz.
Zapadła cisza. Upiorna, pełna strachu i tajemnic cisza, która niszczyła mnie od środka. Moje serce biło znacznie szybciej, jakby za chwilę miało przestać, a ja przeszłabym w tym czasie na drugi świat.
Ledwo zdołałam przełknąć ślinę. Alexander Walden zwany Cieniem oskarżony o kilkanaście morderstw, łamiący non stop prawo i przeklęty przez życie facet znajdował się w moim mieszkaniu, tuż za moimi plecami. I chociaż byłam pełna obaw, nie mogłam ukryć zdumienia, jakie wywołał zjawiając się u mnie.
Ale skoro przyszedł, to nie musiałam zgadywać celu jego wizyty. Złamałam zasady. Zabronił mi szukania informacji na jego temat, a ja kopałam głębiej i głębiej, aż przekroczyłam granicę. A skoro to zrobiłam, moim obowiązkiem było ponieść konsekwencje swej głupoty.
Śmiało mogłam zmówić ostatnią modlitwę przed egzekucją.
— Zanim mnie zabijesz, chciałabym porozmawiać…
Walden wybuchł śmiechem. Zmarszczyłam brwi przysłuchując się jego rozbawieniu. Jego głos, a także śmiech wydawały się znajome, ale nie potrafiłam dopasować ich do żadnej ze znanych mi osób.
— Uważasz, że to po to przyszedłem? — spytał. Kanapa zaskrzypiało, co oznaczało, że Alex zajął na niej miejsce, tuż obok mnie — Boisz się mnie? — zadał pretensjonalnie kolejne pytanie.
Jego zachrypiały niski głos obił się o moje uszy niczym echo. Nie pozwalał mi na poczucie swobody, spokoju. Mój żołądek wręcz wariował, myślałam, że za moment zwymiotuję. Tkwiłam w strachu, ale w życiu bym mu tego nie przyznała. Jeśli miałabym umrzeć to tylko i wyłącznie z godnością.
— Nie — odparłam szybko i pewnie, a przynajmniej liczyłam, że tak właśnie to zabrzmiało.
Nie chciałam okazać moich słabości. Miałam nadzieję, że jeśli zauważy moją odwagę odejdzie, ale na razie siedział w bezruchu. W ręku ściskałam swoją komórkę, aby w razie czego szybko wybrać numer alarmowy i wezwać pomoc. Byłam na to przygotowana.
Wiedziałam, że stąpam po cienkim lodzie. Mogłam się wszystkiego spodziewać zwłaszcza, że mój prześladowca kilkakrotnie pokazał mi, na co go stać. Byłam głupia, że pozwoliłam mu na kontrolowanie mnie.
Nerwowo odgarniałam kosmyki z moich włosów zaciągając je za ucho. Czekanie na jego ruch powodowało większy stres w moim organizmie niż presja zdobycia jak najlepszej oceny na egzaminach szkolnych. Co chwila ocierałam dłońmi swoje ramiona, aby pozbyć się nieprzyjemnych dreszczy przechodzących przez moje ciało. Miałam wrażenie, że Alex widzi moje zachowanie, mimo że w pokoju było całkowicie ciemno.
— Nie sprawdziłaś swojej sypialni — oznajmił.
— C-co..? — wydukałam.
— Ktoś zostawił ci prezent — powiedział, a kiedy w odpowiedzi dostał ciszę, kontynuował — Kartę, króla kier — wyciągnął rękę, a wierzch jego dłoni otarł o moje ramię. Przez moje ciało przebiegły nieprzyjemne prądy. Chwyciłam kartę, którą podał. Ścisnęłam kartonik w dłoni, ledwo powstrzymując się przed jego zgnieceniem.
— Co ona oznacza? — spytałam.
— Śmierć — odparł śmiało.
O mały włos, a wypuściłabym paniczny krzyk ze swoich ust.
— Mam w dłoni telefon, zadzwonię na policję, jeśli nie wyjdziesz stąd w ciągu dwóch minut — zagroziłam mocniej przyciskając telefon do swojej klatki piersiowej, która unosiła się i opadała dość porywczo.
— Spróbuj, ale pamiętaj.. — szepnął, a kanapa znowu zaskrzypiała. Chwilę później poczułam dłoń przejeżdżającą po moim barku opuszkami palców. — Jeżeli to zrobisz, sprawię, że będziesz bała się każdego niewinnego dźwięku — wybełkotał z nutką rozbawienia.
Tym właśnie dla niego byłam — zabawą. Zachowywał się jak kot, który w końcu dopadł upragnioną mysz. Miał świadomość, że się go boję, dlatego perfidnie wykorzystywał przewagę.
— To dlatego tak cię nazywają? — spytałam drżącym głosem — Cieniem? Nikt cię nie może zobaczyć, ukrywasz się.
— Jak na blondynkę myślenie całkiem dobrze ci idzie — skwitował.
Dłoń Alexa sunęła po moim ramieniu, aż dodarła do pięści, w której mieściła się komórka. Bez sprzeciwu pozwoliłam mu wyjąć telefon z mojej ręki oddając go tym samym w jego posiadanie. Zostałam bez broni.
— Mogę być każdym — powiedział zachowując naturalny ton głosu — Sprzedawcą w kiosku, gdzie kupujesz swoją ulubioną gumę do żucia; kierowcą czerwonej Toyoty, która stoi zaparkowana naprzeciwko twojego volvo; chłopakiem chodzącym na uczelnie oddaloną o pięć kilometrów od baru twojej ciotki; policjantem, który podsunął Cassie akta…
Zachłysnęłam się powietrzem, gdy Alex wspomniał o mojej przyjaciółce. Już chciałam się odwrócić, ale moje usta otarły się o jego policzek. Odsunęłam gwałtownie twarz.
— Wiesz tyle, ile chciałbym abyś wiedziała, Caitlin — oznajmił cicho, a później oddalił się i kontynuował naszą rozmowę — Wróćmy do tematu. — poprosił grzecznie, chociaż ja wiedziałam, że jego cierpliwość szybko dobiega końca — Nasz kontakt z momentem mojego wyjścia zostanie zakończony.
— Co.. — szepnęłam nie dowierzając i uniosłam głowę — O czym ty mówisz?
— Sama mówiłaś, że nie chcesz, abym dzwonił, chociaż sama dzisiaj wykonywałaś do mnie połączenie, dlaczego?
Milczałam. Zacisnęłam wargi nie chcąc wydać z siebie ani jednego dźwięku. Bałam się odpowiadać na jego pytania. Do moich oczu cisnęły się łzy. Przestało mnie interesować to, jak wyglądał. Chciałam jedynie, aby opuścił moje mieszkanie i zostawił mnie w spokoju. Wiedziałam już, kim był, więc dostałam nauczkę za swą ciekawość. W moim pokoju znajdował się kryminalista, poszukiwany przez policję. Wydzwaniał do mnie, śledził mnie, a także włamywał do mojego mieszkania. Doznałam wystarczających wrażeń i zrozumiałam, że popełniłam błąd.
— Odpowiedz mi! — wrzasnął.
Alex uderzył pięścią o moje kanapę, a ja podskoczyłam piszcząc histerycznie.
— Myślałam, że mi pomożesz!
Moje dłonie wsunęły się w kosmyki włosów ściskając je. Zamknęłam oczy licząc, że to w jakikolwiek sposób pomoże mi zapanować nad emocjami. Kolana automatycznie podsunęły się pod samą głowę. Oparłam na nich brodę wciąż drżąc ze strachu. Moje oczy niesamowicie piekły. Wypłynęła z nich ogromna ilość łez, nie miałam siły dłużej płakać. Zacisnęłam zęby starając się oddychać. Zamiast tego wydawałam z siebie syczenie, ale tylko tak potrafiłam powstrzymać się od krzyków. Chociażby na moment.
Alex mruknął coś niezrozumiałego pod nosem, po czym głośno rzekł.
— Sprawy są skomplikowane — burknął — Moi ludzie będą dbać o twoje bezpieczeństwo.
— Skoro zależało ci na moim życiu, po co w ogóle nawiązywałeś ze mną kontakt? Twoi wspólnicy od początku mogli mnie chronić, a ja nie musiałam w ogóle z tobą rozmawiać.
Odwróciłam się, jednak ciemność nie pozwalała mi zobaczyć nawet konturów czy oczu Alexa.
— Brakowało mi towarzystwa.
— Lub było ci mnie żal.
— Nie czułem żalu — odpowiedział — Nie czułem niczego względem ciebie, Caitlin.
— Nie rozumiem…
— Żyję w świecie, w którym uczucia nie istnieją, bo gdyby jednak istniały, przynosiłyby same problemy — wyjaśnił, wzdychając ciężko.