Tę akurat książkę dedykuję Kobietom i kobiecej cielesności…
Postaci literackie oraz wydarzenia opisane w książce są fikcyjne. Zbieżność imion i wydarzeń jest przypadkowa.
Wstęp
Kobieta lat czterdzieści pięć. Po tym, jak dwa lata temu wycięto mi macicę, bardziej kobieca niż kiedykolwiek. Już Mąż śmieje się, że już niedługo przyjdzie taka pora, że zacznę ubierać krótkie spódniczki i buty na wysokiej szpilce. To prawda. Moją szafę zaczęły odwiedzać sukienki i spódnice, ale na przekór Już Mężowi wszystkie maksi. Mam dziwną niechęć do mini. Odsłanianie wszelkich części mojego ciała nie koreluje z moją zasadą powściągliwości.
Gdyby jednak spojrzeć na długość i smukłość moich nóg, to (jak wypowiedział się o nich nie jeden ginekolog) sięgają do samej ziemi. Zachwyt z ust lekarzy wydostawał się z chwilą, kiedy samodzielnie wchodziłam na ginekologiczny fotel, a następnie samodzielnie opierałam moje nogi o przęsła przylegające do fotela. Wchodzili wtedy pomiędzy moje uda i ogarniali te moje nogi centymetr po centymetrze.
Nie ukrywałam (i nadal nie ukrywam), że długość i smukłość moich nóg zawdzięczam genom po ojcu.
Jak można się domyślić, zahaczając o temat książki, to nieraz właśnie one, te moje nogi, oplatały męskie biodra i przyciągały na tyle, ile to było możliwe. Silne.
Przyspieszona menopauza jednak robi swoje.
— Jak wytniemy jajniki, to bardzo szybko i bardzo brzydko się pani zestarzeje — przestrzegał mnie pięć minut przed operacją ginekolog, który za chwilę już trzymał w swoich rękach nóż plazmowy.
— Wycinamy! Przeanalizowaliśmy z mężem wszystkie „za” i „przeciw” i zdecydowaliśmy, że trzeba się ich pozbyć. — odpowiedziałam w dużą pewnością w głosie.
— Rozumiem. I rozumiem, że pani dokładnie wie, że wycinając jajniki, dojdzie w niedługim czasie do rozstroju emocjonalnego. Nagłe wybuchy agresji i płaczu przeplatane odczuwaniem szczęścia. Jest na to pani gotowa?
— Tak. Jestem z tych, które panują nad sobą, a agresja jest mi zupełnie obca.
— Były już tutaj takie. Zdecydowane. Po trzech miesiącach błagały, aby im pomóc w zapanowaniu nad sobą. Jeżeli postawimy w dniu dzisiejszym kropkę na „i” to nie będzie już odwrotu.
— Wiem. I jestem zdecydowana.
Skąd to zdecydowanie? Od śmierci naszej córki, która zmarła dobę po porodzie, minęło już dziewiętnaście lat. Po olbrzymich staraniach o drugie dziecko, które spełzły na niczym, wiedzieliśmy z Już Mężem, że nie jest nam dane powiększyć rodzinę. Do tego co miesiąc tak bolesne jajeczkowanie, że praktycznie nie chodziłam. Nie chcę już tego bólu. Tym bardziej, że jest on całkowicie bez sensu. Bo po co jajeczkowanie, kiedy w moim brzuchu nastała pustka? Po co mi ból, który za sobą niesie jedynie przykre wspomnienie?
Po co rozdrapywać, co miesiąc, mentalną ranę olbrzymiej straty i straconych nadziei, że akurat w tym miesiącu się uda?
— Muszę jeszcze dodać, że w momencie wycięcia jajników, nie tylko zestarzeje się pani na zewnątrz. Nastąpi niesamowicie szybka starość również w pani wnętrzu. Tak o dziesięć lat. — kontynuował swoją wypowiedź lekarz.
W końcu. W końcu będę miała swoją upragnioną starość — pomyślałam. Nikt nie daje mi tyle lat, ile mam. Stając naprzeciwko drugiego człowieka za każdym razem mam wrażenie, że traktuje mnie jak gówniarę. Pozbędę się i tego odczucia.
— Czy ktoś w rodzinie miał osteoporozę? — zapytał.
— Tak. Tata. — odpowiedziałam i jednocześnie na mojej twarzy pojawiło się zdumienie.
— No to kochana, tak pół roku po dzisiejszej operacji, zrobi pani pierwsze badanie gęstości kości.
— Dobrze. — zgodziłam się jakby nie słysząc już jego wskazówki.
— I jeszcze jedno. Proszę się nie zdziwić, że znajdzie się pani po dzisiejszej operacji w innym szpitalu. Zamówiłem karetkę, która w sytuacji przymusowego otwarcia brzucha, przewiezie cię na mój oddział, do mojego szpitala. Ale liczmy na to, że do tego nie dojdzie.
Teraz już mnie wystraszył. Jak to do innego szpitala?
— Widzę, że jednak się wystraszyłaś. Spokojnie. Podczas dzisiejszej mojej ingerencji w twój brzuch, będzie z nami chirurg od ratowania jelit.
No tak. Po ostatnim rezonansie widoczne było, że najbardziej choroba zrostowa odbiła się na moich jelitach sklejając wszystko ze wszystkim.
— To proszę teraz wyrazić zgodę. — i podsunął mi formułkę do podpisania.
Podpisałam. Uniósł się ze swojego fotela, a ja wstałam ze swojego krzesła. Ubrana jedynie w prześwitujący fartuch, który mógł jedynie odkryć moją cielesność.
— A teraz życzmy sobie, tak wzajemnie, powodzenia — powiedział i mocno mnie przytulił.
Poczułam, że od tego momentu trzyma w swoich rękach moje życie. O zdrowiu nie wspomnę.
Poczułam, że boi się tak samo, jak ja. Z tym, że w cudowny sposób potrafimy tą naszą bojaźń obydwoje przykryć uśmiechem.
Poczułam, że mam przy sobie kogoś, komu mogę zaufać. On zapewne poczuł, że ma przy sobie kobietę, która w pełni jemu zaufała.
Fartuch delikatnie się rozchylił bezwstydnie odsłaniając nagość, która się pod nim kryła. Nie spojrzał. Wskazał drzwi i zaprosił na salę obok swojego gabinetu.
— Zaraz panią poprosimy — powiedział i poszedł w swoim dobrze znanym kierunku.
Siedziałam na łóżku i patrzyłam jak inne kobiety przygotowują się również do operacji.
Dotąd rozgadana ta po prostu zamilkłam.
Wchodząc na salę operacyjną w głowie miałam jedynie pustkę. Strach został pokryty wstydem, ponieważ ściągnięto ze mnie fartuch i ukazała się pełna nagość.
— Jak się pani czuje? — zapytał anestezjolog.
— Dobrze — odpowiedziałam zupełnie nie pewnym głosem.
— To jak się pani nazywa? — zadała kolejne pytanie wpuszczając jednocześnie do mojej żyły środek na zwiotczenie.
Odpowiedziałam, spojrzałam w lampę i… zasnęłam.
Po trzygodzinnej operacji, usiadł przy łóżku. Majstersztyk.
— Nie mielibyśmy wyjścia. Tak czy siak. Jajniki byłyby wycięte i bez pani zgody. — poinformował mnie ginekolog, operator noża plazmowego — Wrosły w jelita, co mogło być dla pani zbyt niebezpieczne i przysporzyć dodatkowy ból. No bo pani wie; jak działa perystaltyka jelit, to odczuwałaby pani ból jajników. A przynajmniej jednego z nich. Jakby dochodziło do jajeczkowania, to ból nie tylko dotyczyłby tego jednego jajniki, ale również i jelit.
Spojrzałam na niego. Spojrzałam w sufit. I wymamrotałam „miałam jednak rację”.
Przez dwa miesiące od operacji nic się nie działo. W trzecim miesiącu, zaczęłam odczuwać uderzenia gorąca. W czwartym miesiącu moja skóra zaczęła dziwnie się zachowywać. Szczególnie ta na dłoniach. I teraz wiem, że jak człowiek o czymś marzy, to musi bardzo uważać, bo marzenia się spełniają. Osobiście bardzo zazdrościłam kobietom dłoni, które wskazywały na ich dojrzałość. Wysmuklone palce zakończone pięknymi paznokciami, a do tego te przecudowne zmarszczki.
Teraz mam i ja.
— A co ty masz na tym udzie? — zapytał mocno zdziwiony Już Mąż.
— A co ja mam na tym moim udzie? — odpowiedziałam pytaniem na pytanie Już Męża.
— Zrobię zdjęcie i zobaczysz.
Zrobił, a ja zobaczyłam. Starość.
Co do butów na wysokiej szpilce. Nie! I jeszcze raz nie! Wolę albo chodzić boso, albo w moich chodaczkach. Czy podniecają Już Męża? Oczywiście, że nie podniecają.
Są sytuacje, kiedy przebywamy w gronie młodych kobiet, które na nogach zamiast chodaczków mają szpilki, Zdaję sobie sprawę z tego, że Już Mąż (jak każdy facet) zawiesza oko na tych cudeńkach. I zdaję sobie sprawę z tego, że bardzo by chciał, abym to była ja. Nie chcę. To nie mój styl, nie moja wygoda.
Wchodzę w upodobania Matki Rodzicielki i zmarłego Ojca. Wszystko się wymieszało. Chcę wyglądać tak młodo, jak ona i przyznaję rację Ojcu, że trzeba starzeć się z godnością. Czym jest godność? Czy wkładając mini i odsłaniając część biustu pozbywamy się godności? Raczej nie. Skąd się w ogóle wzięło to powiedzenie „starzeć się z godnością?”. Może bardziej chodzi o styl zachowania się podczas, kiedy zostają odsłonięte pewne części ciała? I tutaj przypomina mi się sytuacja sprzed dobrych kilkunastu lat.
Siedzimy na kanapie. Mama bacznie przygląda się mojemu makijażowi, który sobie zafundowałam w ramach świętowania nie pamiętam już jakiego święta. Było dużo ludzi, a ona cały czas wpatrzona była tylko we mnie.
I się w końcu odezwała.
— Nie za dużo tego pudru nałożyłaś na twarz?
No nie za dużo! Od kiedy pamiętam, to każdy mój makijaż jest praktycznie niedostrzegalny. W tamtym momencie już denerwował mnie jej wzrok wbity we mnie, a jak wypowiedziała na głos swoją krytykę, to się zapaliłam. Od środka. Zanim jednak zdążyłam użyć słownej kontry i przeciwstawić się krytyce, moja kuzynka ukazała się w drzwiach. W pełnej okazałości. I nastała cisza.
Biorąc pod uwagę, że za oknami panowała wtedy zimowa aura, a temperatura spadła do minus dziesięciu, to obraz, który ukazał się nam wszystkim nie jednemu zaparł dech. Niezależnie czy kobieta, czy mężczyzna. Wszyscy oniemieli z „wrażenia”.
Czy ktoś zaprosił właśnie kurewkę na tę imprezę? — wpadło mi do głowy od razu pytanie. Oczywiście pytanie nie wypowiedziane na głos.
Podobno zaczynamy oceniać człowieka przesuwając swój wzrok od dołu do góry.
I oto opis.
Białe kozaczki na wysokiej szpilce. Takie do połowy łydki. Zaraz za ich górną linią rozpocząć można było wędrówkę pod samą cipkę. Jednak aby nie było zbyt nudno ubrała kabaretki z dużymi dziurami. Biodra przepasane minimalistyczną mini, a następnie odsłonięty brzuch. Musiał być odsłonięty. Niedawno przebiła pępek, by dumnie prezentować tandetny kolczyk.
Teraz sobie przypominam, że w moim pępku też gościł kolczyk. Ale nie tandeta, jak w przypadku Emilii. Pamiętam, że długo szukałam złotego i z diamencikami. Teraz spokojnie odpoczywa w pudełku wypełnionym moją wysmakowaną biżuterią, choć Już Mąż wciąż namawia mnie do jego założenia. A ja się pytam po co? Przecież nie zmieni to nic w naszym harmonogramie małżeńskiego pożycia. Jeżeli w ogóle można mówić o pożyciu. Słowo „jutro”, przy ciągłej powtarzalności, stało się naszym „dobranoc”. Idziemy więc spać.
Do tego dochodzi, wspomniana już, zasada powściągliwości, która obowiązuje również i w tym przypadku.
Zasada od której Emilia jest daleko, daleko…
Prześwitująca bluzeczka odsłoniła koronkowy biustonosz, który z daleka przywoływał facetów i krzyczał „ściągnij mnie!”. Na ramionach białe futerko nie futerko. Lekko zahaczało o linię talii. I jak tylko Emilia się schylała, odsłaniało połowę jej pleców. A przecież Matka Rodzicielka zawsze powtarzała, że najważniejsze to chronić nerki! No tak. Ta przestroga obowiązywała tylko mnie…
Długie blond włosy spływały po ramionach, a na twarzy zaistniał makijaż. Może lepiej będzie jak napiszę MAKIJAŻ. Teraz już przynajmniej wiadomo, jakiego stylu był ten owy Emilii.
— Jak ty pięknie wyglądasz! — zachwyciła się na głos Matka Rodzicielka.
No nie wierzę! Nie wierzę w to, co właśnie usłyszałam! Jak można się zachwycić tym, co właśnie się nam pokazało. Jak można zachwycić się tym, co każdego dnia było przez nią całkowicie nietolerowane. Ja, jej córka, dziesięć lat starsza i karmiona wszechobecną destruktywną krytyką. Ona, młodsza ode mnie o dziesięć lat, była karmiona zachwytem. Dwie twarze Matki Rodzicielki.
Kiedy „piękność” wyszła, zajęliśmy się swoimi tematami.
Kiedy „niepiękność” wróciła, my nadal zajęci byliśmy swoimi tematami.
Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na to, w jakim stanie wróciła? Przemknęła przez przedpokój i padła na łóżko. Jak długa. Celina, matka Emilii, ściągnęła jej białe kozaczki, które już nie były białe i podsunęła pod łóżko miskę. Na bank będzie rzygała.
Godność?
Wchodząc w upodobania Już Męża. Właśnie. Jakie Już Mąż ma upodobania? Wieszając swój wzrok na młodych kobietach, to zapewne podoba mu się to, co widzi. Tylko czasami przymyka jedno oko, łapiąc ostrość, i uśmiecha się w kierunku tej młodości. A ja widzę i wtedy potrafię nakarmić go wszystko mówiącym wzrokiem. Wtedy składa na moich ustach przelotny pocałunek, o którym za chwilę zapomina. A ja? A ja na przekór świata młodych kobiet i ich podkreślanej cielesności, mam na sobie spodnie z dresu i wygodną koszulkę, która w świetny sposób maskuje pojawiającą się już otyłość brzuszną.
Moje poczucie nieograniczenia świetnie nie dodaje mi kobiecości. I jak się z tym czuje? Cudownie!
Mam jeszcze jedną dziwną przypadłość, którą zauważyłam z dobre trzy lata temu. Ciekawa jestem czy inne kobiety też tak mają jak ja. Wkładam biustonosz, a mój nabrzmiały biust zaczyna wyglądać. W tym samym momencie zaczyna też wyglądać okrągłość mojego brzucha. Jak pięciomiesięczna ciąża. Jakby brzuch zazdrościł moim piersiom i, nie dając za wygraną, sam postanawia również się uwidocznić.
Jak ściągam biustonosz to brzuch wraca do swoich normalnych rozmiarów.
Rzadko więc biustonosz gości.
Wiem, wiem. Nie jedna kobieta w tym momencie powie, że to tak nie wypada. Że obwisną, a sam wygląd obwisłych piersi to już nie wygląd. Od momentu wejścia w przyspieszoną menopauzę, po wycięciu jajników moje piersi jednak wyglądają tak, jakby ktoś wszczepił w nie silikon. Są po prostu piękne. A to już opinia Już Męża.
— Zapłaciłem za twoją operację dwadzieścia tysięcy — mówi. — W zamian dostałem w prezencie zdrową kobietę i cudowne piersi. Opłacało się.
Moje dłonie lądują na tych nabrzmiałych i pięknych. Za każdym razem i ja wchodzę w zachwyt.
To już moja cielesność, więc wejdźmy w nią głębiej, a potem jeszcze głębiej.
Zakładam, że przyjdzie taki moment, że nawet w lustrze nie będę siebie poznawała. Zakładam, że demencja wymaże pamięć ze wszystkich zdarzeń, które miały miejsce na przestrzeni kilkudziesięciu lat. A przecież pamięć już stała się produktem. Zdarzenia zbudowane na bazie autentycznych relacji damsko — męskich. Już Mąż zapowiedział, że akurat tej książki nie będzie czytał. Zostawia mnie z moimi czytelnikami i czytelniczkami sam na sam. Sam jednak tytuł książki go poruszył. Na tyle poruszył, że zaczął wspominać swoje przygody ze swoimi byłymi kobietami. Niby przypadkiem, ale w ramach jego podniecenia widzę, że ma ochotę wrócić czasami tam, w tamte rejony, kiedy mnie jeszcze w jego życiu nie było. A były one. I były okoliczności przyrody. I była jego młodość. Czy on czasami nie ratuje się tymi wspomnieniami przed swoją starością? Wtedy ubóstwiany, wtedy doceniany. Każdy jego centymetr ciała zapewne dotknięty był przez kilkadziesiąt obcych mi kobiet. Jadły go wzrokiem, obsypywały pocałunkami, dopieszczały i karmiły go westchnieniami.
Nie ukrywam, że seks z Już Mężem jest tym, co daje największą przyjemność. Z tym, że teraz zbyt rzadko po siebie sięgamy. A on? Na całego chce zwrócić na siebie moją uwagę. Paraduje wtedy z gołą dupą i dumnie prezentuje penisa, który tylko czeka na penetrację mojej waginy.
Moja reakcja na tego typu zaproszenie do baraszkowania jest zgoła odmienna od jego oczekiwań.
— Mam wrażenie, że w niedługim czasie zaczniesz tak paradować przed kobietami w pracy! Weź się ubierz! — wykrzykuję w jego kierunku.
Nie czuję obrzydzenia. Tylko, że ja lubię jak okrywa mnie ta tajemnica. Sama nagość i eksponowanie własnego przyrodzenia przed żoną są podobno czymś naturalnym. A, że ja jestem z tych, nazwijmy to „nieśmiałych”, to jednak kawa na ławę nie sprawia, że za moment rzucę się w jego objęcia i zaczniemy po prostu uprawiać seks. A może ja po prostu nie chcę uprawiać seksu. Może dbam, aby nasze zbliżenie miało charakter miłosnych uniesień…
— Wszędzie jest napisane, że kobieta po czterdziestym roku życia, ma ochotę przynajmniej raz na dzień — informuje Już Mąż.
— Zapominasz kochany, że choć jestem po czterdziestym roku życia, jestem zgoła inną kobietą niż te, które zostały poddane ankiecie na którą się powołujesz. — odpowiadam bez najmniejszej ochoty na to, aby właśnie teraz mogło dojść do naszego zaistnienia w pogniecionej pościeli.
Inna kobieta. Oczywiście mam na myśli to, że zamiast pochwy mam jej kikut, który zawieszony jest na mięśniach obłych. I to, że nie mam szyjki macicy, która zwiększała podniecenie obijana przez dobijające do niej prącie.
Pozostała łechtaczka… Czy chcę, aby przez nią doznawać orgazmów? Nie czuję takiej potrzeby.
Przeczytałam mnóstwo artykułów na temat jakości życia seksualnego po histerektomii i wycięciu jajników. Tylko, że w moim przypadku żadne ze stwierdzeń typu „seks jest wspaniały” lub „odczuwam o wiele mocniej” i „teraz nie mam już żadnych zahamowań” nie ma pokrycia w mojej rzeczywistości.
Już Mąż i tak nadal paraduje przede mną. Nagi. Piękny. I co z tego?
Był moment, kiedy posiłkowaliśmy się filmami porno. Zanim jednak znalazłam taki, który mógłby mnie rozbudzić, Już Mąż już spał. Czyżby wydłużyła się moja ścieżka podejmowania decyzji?
Temat mojej cielesności jest na ten moment tak zaskakujący, że zaczęłam sobie przypominać jak to kiedyś bywało. Żaden tam poradnik. Idę w kierunku pobudzenia własnej seksualnej atrakcyjności, którą bardzo bym chciała jeszcze zaprezentować przez Już Mężem. To jak pierwsze dotknięcie stref erogennych, pierwszy złożony pocałunek na ustach, który zostawia ślad w psychice na długie lata. To jak pierwsze wejście w pochwę, które nigdy już się nie powtórzy jako pierwsze, a każda następna penetracja jest niczym nieudana kopia. To jak poczucie pięknej naturalnej mokrości pomiędzy nogami, gdzie teraz pojawia się przede wszystkim jej suchość i bez użycia intymnego żelu ani rusz.
Wracam więc pamięcią. Do byłych związków. Do relacji bez relacji. Do związków bez związku. Do odkrycia siebie na nowo. A może do odnalezienia odpowiedzi na pytanie „co teraz nie działa, a powinno działać?”.
Już Mąż znika z pola widzenia, wskrzeszam te emocje, które praktycznie teraz nie mają żadnego znaczenia. Z perspektywy doświadczeń chyba nie da się zapomnieć o tym co było, i co stanowiło moją cielesność, której zawsze towarzyszyło uduchowienie. Bo dusza jest w głowie, czy dusza jest w sercu? Nie znam jej dokładnej lokalizacji, choć czuję, że w wielu przypadkach pomogła mi przebrnąć przez związek bez perspektywy na przyszłość. Związek, który powodował ból tak duży, że ból zęba przy tym to trzepot skrzydeł motyla.
Zakradam się. W zaułku, pomiędzy jednym koszem na śmieci, a drugim koszem na śmieci, stoją oni. Mężczyźni, którzy karmili mnie mrzonkami o pięknej przyszłości jednocześnie realizując własny plan. Skupieni na sobie nawet nie zauważyli, że krzywdzą.
Podchodzę do każdego z nich z osobna i nagle to, co pokryte jest mrokiem przeszłości, zaczyna się rozświetlać teraźniejszością. Mogę, tak bez ich pozwolenia, z nimi pobyć. Mogę każdego z nich dotknąć. Dłoń położyć na policzku lub kopnąć z całej siły w najczulsze miejsce. Mogę złożyć na ich ustach delikatny pocałunek lub splunąć im prosto w twarz. Mogę spojrzeć z wielką miłością w ich oczy, albo wziąć do ręki widelec, którym te ich oczęta wykłuję.
Nie stawiam sobie już pytania czy tego chcę. Stawiam pytanie czy tego pragnę.
Z pozoru jestem silną kobietą. Pewność siebie stanowi zasłonę przed wstydem i nieśmiałością w relacjach damsko-męskich. Twarz ekstrawertyczki, która potrafi powiedzieć wszystko, i wszystko obiecać. I wszystko z siebie dać. Ale tylko słowem. Jak tylko dochodzi do czynów mam ogromną ochotę przedstawić milion wymówek, aby do niczego nie doszło. Jeżeli druga strona w to uwierzy, mam święty spokój. Jeżeli nie uwierzy i pociągnie w kierunku realizacji założonego planu, przepadam. Poddaję się i niczym nie zmuszona wchodzę do klatki pragnąc aby to, co za chwilę się stanie, już minęło. Przecież jutro jest nowy dzień i nic nie muszę. Mogę przecież wymyślić nową, lepszą wymówkę.
Nie sądzę, abym do końca życia coś w tym względzie zmieniła. I teraz zdarza mi się zastosować unik nim wyląduję z Już Mężem w łóżku. Akceptuje. Nie naciska. Nie unosi go pragnienie posiadania tu i teraz. Koniec miłości przerodził się właśnie w przyjaźń? Mnie to pasuje.
Z perspektywy to Już Mąż dał mi najwięcej, co może wydarzyć się pomiędzy kobietą, a mężczyzną. Seks zawsze udany, mniej udawany. Te dwadzieścia lat temu dopasowaliśmy się do siebie niczym spójni genami. Tak bardzo jesteśmy do siebie podobni, że w lot chwytamy czego druga strona oczekuje. Poukładaliśmy siebie w ten sposób. Przesadziliśmy jednak z tą organizacją, bo nikt nikogo już nie jest w stanie niczym zaskoczyć. No może natychmiastowe ściągnięcie przez niego majtek i zademonstrowania penisa, którym rzuca do przodu i do tyłu, może wydać się zachowaniem zaskakującym i jakby spontanicznym (choć zapewne mocno przemyślaną strategią zwrócenia na siebie uwagi). Już Mąż nazywa to „dzwoneczkami”. Kiedyś jeszcze mnie to śmieszyło. Teraz przestało. „Dzwoneczki” jednak od czasu do czasu pojawią się w przestrzeni naszego normalnego życia.
W sumie spontaniczność to dla nas tylko słowo, a nie nagły ruch. Poza tym nagłych ruchów, w codziennym naszym życiu, jest jak na lekarstwo. I nie wiem czy to dobrze. Jeszcze niedawno byłam przekonana, że tak, że to dobrze. Teraz po prostu nie wiem.
Zapraszam Cię moja droga Czytelniczko, mój drogi Czytelniku, do mojej cielesności. I jestem przekonana, że będą momenty, kiedy Ty też zapragniesz. Zapragniesz uciec lub zapragniesz całą / całym sobą.
Zapraszam Cię w relacje przyprawione i miętą i pieprzem….
Opowiadanie nr 1
Pierwsza penetracja mojej pochwy — Pan Ktoś
Pan P.
Niewysoki mężczyzna z zębami tak białymi, jakby właśnie wyszedł z gabinetu stomatologicznego, po ich wybieleniu. Na jego twarzy gości uśmiech i zupełna pewność siebie. Doświadczony życiowo i przez inne kobiety. Nieznajomy, który sprawia, że wszystko zdaje się być znajome. Nie czeka. On bierze to, co właśnie los podsuwa. A podsunął jemu mnie. Nie obiecuje, nie karmi mrzonkami o życiu przy jego boku. Pan bez miłości, ale w miłosnym uniesieniu dbający o każdy szczegół podczas zbliżenia.
Dopiero co skończył służbę wojskową, gdzie uzyskał sprawność szybkiego rozebrania kobiety zupełnie ubranej. Tak. Szybkość na wejściu, spowolnienie podczas aktu.
A potem już nic. Znika. Na zawsze.
„Pierwszy raz”, dla młodej kobiety, jest jak wypalone rozżarzonym metalem znamię, które pozostaje już do końca życia. W ramach relacji ja — Matka Rodzicielka, najważniejsze było zachować Pana P. w największej tajemnicy. Ukryć przed nią każdy pocałunek, który złożył na mnie. Ukryć dotyk jego dłoni, który przesuwał się po moim młodym ciele. Ukryć ból i podniecenie. Ukryć go całego przed jej światem.
Nie udało się…
Od tej chwili stałam się dla niej kimś. Mam wrażenie, że kimś nad kim, nie do końca, miała teraz kontrolę. Stałam się rywalką w dorosłym, kobiecym, życiu. Seks od zawsze był tematem tabu. Teraz przybrał wizerunek diabła, którego usilnie próbowała wytępić. Słowem, pasem. Czymkolwiek, co mogłoby spowodować, że nie dane jest mi odczuwać największą przyjemność obcowania z mężczyzną. Wiedziała, że kara, którą mi wymierza, nigdy nie stanie się dla mnie nagrodą. I już zawsze będę odczuwała wszechogarniający wstyd przed aktem, w trakcie, i po nim. Zaprogramowała mnie.
Fakt. Pierwszy raz boli.
Fakt. Zapach spermy jest tak mdły, jak zapach krwi na udach po przebiciu dziewiczej błony.
Fakt. Już nigdy nie będzie tego pierwszego razu.
Fakt. Pierwszy raz zapada w pamięć i nigdy już z niej się nie wydostanie.
Fakt. W tym momencie zaczyna się praktyczna cielesność każdej kobiety.
Fakt. Stałam się, w jej mniemaniu, tak po prostu szmatą.
Jestem tak zmęczona i tak mocno podekscytowana. Przed chwilą wypiłam drinka z pokrzyw z dodatkiem musztardy i pieprzu, a na moim pośladku wylądowało mokre wiosło. Następnie wylali na moją głowę świeżo ugotowany makaron i polali go ketchupem. Nakazali zjeść mokry chleb z solą więc zjadłam. W ten sposób zostałam przyjęta do grona kajakarzy.
To był pierwszy i ostatni raz, kiedy chwyciłam za wiosło.
To był pierwszy raz, kiedy…
* * *
— Ja nie jadę. — oznajmiła stanowczym tonem Matka Rodzicielka.
— Jak to? Przecież już zapłaciłem! — oburzył się Ojciec.
— Nie jadę. — powtórzyła jeszcze bardziej stanowczym tonem, który w tym momencie odebrał Ojcu wenę na przedstawienie argumentów przemawiających za wyjazdem. I tak po prostu westchnął i zamilkł.
Ojciec zawsze podkula ogon. On — spokojny do szpiku kości facet, ona — choleryczka. Podobno przeciwieństwa się przyciągają. W tym jednak przypadku jedyne co Ojciec zawsze miał na uwadze, po „rozmowie” z własną żoną, to ucieczka. Jak najdalej. I zazwyczaj wybierał nie za długą drogę do swojego bezpiecznego miejsca na ziemi, którym był garaż.
Mam piętnaście lat. Nienawidzę sytuacji, kiedy Matka Rodzicielka krzykiem wzmacnia swoją dominację nad wszystkim, i nad wszystkimi. Nienawidzę sytuacji, kiedy Ojciec ucieka i zostawia mnie na pastwę tego potwora, który właśnie się w Matce uruchamia. Potwór, który zabiera jej zdrowy rozsądek. Boli. I to, w jaki sposób krzyczy, i to w jaki sposób bije.
A potem cisza i życie w świecie, który stanowi tylko jej świat.
W moim pokoju bluszcz rośnie do góry nogami. Tapeta, którą rodzice przykleili odwrotnie. Kiedy zorientowali się, przy ostatnim pasku, że coś chyba jest nie tak, wymyślili śpiewkę, że tak musiało być. Ta właśnie tapeta, z bluszczem rosnącym na odwrót, jest piękną metaforą mojego życia. Wszystko do góry nogami!
Siedzę na łóżku przy białym, małym stoliczku, na którym piętrzą się książki z działu „biologia”. Uwielbiam pochłaniać wiedzę, która zbliża mnie do sedna czym i kim jestem. Wymarzyłam sobie, że zostanę biologiem genetykiem, co w sumie wywołało aprobatę rodziców. Dlaczego nie piszę „wywołało zadowolenia rodziców”? Nie przypominam sobie, aby w którymkolwiek momencie odnoszonego przeze mnie sukcesu, stać ich było na taki wyraz, jakim jest zadowolenie (o dumie nie wspomnę). A przecież sukcesów w moim życiu nie brakowało.
Jak to jest celebrować sam na sam? Jak to jest ukryć w sobie, jak najgłębiej się da, całą radość z pełnej akceptacji obcych ludzi? Jak to jest wrócić do domu i ukryć przed światem, pomiędzy książkami, dyplom uznania? Jak to jest zaraz po przeżyciu tak ogromnego szczęścia, już tego samego dnia, o tym szczęściu zapomnieć? Jak to jest przedłożyć sukces innych nad własnym sukcesem?
W tym momencie wstępująca samotność jest niczym zanurzenie się w szambie pełnym gówna. Nie bez przyczyny wspominam. Każda moja emocja związana z sukcesem, i ta dobra, i ta mniej dobra, „pięknie” w późniejszych latach przełożyła się na moje związki z mężczyznami. Odbicie jak przez kalkę. Matka Rodzicielka wdrukowała we mnie poczucie beznadziejności, a wszystko co mogło być wszechogarniającym dobrem stanowiło jedynie pasmo porażek.
Na frontowej ścianie mojego pokoju gości meblościanka, która przywędrowała z dużego pokoju. To przez nią znalazłam się w szpitalu na pumatologii. Wydobywające się opary kleju z płyt paździerzowych doprowadziły do opuchnięcia tchawicy, a tym samym do duszności. Raz, za razem, w okolicy drugiej w nocy, wybiegałam do przedpokoju z wydobywającym się charczeniem i błaganiem w oczach o przywrócenie możliwości oddychania. Ojciec chwytał mnie wtedy za ramiona i mocno wypychał moją klatkę piersiową do przodu. Ratował. Matka Rodzicielka do dzisiaj wspomina, że wyglądało to, jak zawał. To nie był zawał. To ta cholerna meblościanka.
Po tym jak wróciłam ze szpitala i poddana zostałam odczulaniu, meblościanka nadal znajdowała się na swoim miejscu, w moim pokoju, przypominając mi, raz za razem, te okropne lęki przed zaśnięciem i poranne zrywanie się z łóżka, bez możliwości oddychania. A to tylko dlatego, że zmiana mebli w moim pokoju w żaden sposób nie pokrywała się z teraźniejszymi planami Matki Rodzicielki.
Za to półko — tapczan (kto był urodzony w okolicy 1975 roku, ten wie co to za mebel) poszedł w odstawkę i w końcu otrzymałam normalne łóżko, które wylądowało pod oknem. Okno mieszkania na czwartym piętrze budynku czteropiętrowego. Na przeciwko tego okna znajduje się hotel dla pracowników kopalni „Bobrek”. Młodzi, zjeżdżający się całymi tabunami z bloku wschodniego (tak, jak mój Ojciec), starający się mocno dopasować do miejskich realiów, zamieszkiwali właśnie tego rodzaju „apartamenty”. Za każdym razem, kiedy na dworze zaczynała panować ciemność, a w moim pokoju zapalało się światło, stali tam. W swoich oknach. I patrzyli. Kiedy się zorientowałam? Chyba za późno. Zdążyłam się już przed nimi rozebrać dziesiątki razy, pokazując ciało młodej, dojrzewającej kobiety. Nie do końca przemyślane posunięcie Matki Rodzicielki, za to piękny prezent w kategorii seansu dla wpatrzonych już nie tylko w moje okno.
To ten czas, kiedy poznawałam własne ciało. Dogłębnie centymetr po centymetrze. Przed nimi? Nie. Chowałam się pod kołdrą i wszystkie westchnienia tłamsiłam w gardle z całych sił, a następnie z rozchylonymi ustami, wypiekami na twarzy, pięknie sterczącymi sutkami, odkrytą nagością stawałam na łóżku licząc na to, że oni nadal tam są. Stoją w swoich oknach i podziwiają.
Nie zawsze tak było. Że pod kołdrą. Jak tylko zorientowałam się, że ten akt daje mi poczucie pozbycia się napięcia, szczególnie podczas podniecenia z jakiegoś powodu, starałam się doprowadzać siebie do orgazmu, kiedy to tylko było możliwe. Przed snem (to całkiem normalne), podczas kursu języka niemieckiego dla dorosłych, który zafundował mi Ojciec (siedząc w ostatniej ławce), w szkolnej ławce (kiedy było zbyt duże skupienie ludzi w sali wykładowej), w tramwaju (dojazd do domu). Było masę takich miejsc, kiedy mogłam zaoferować sobie tą przyjemność. Dość szybko nauczyłam się panować nad własnymi reakcjami tak, aby nikt niczego nie zauważył.
Za chwilę wpadnę w wir przeszukiwania szafek i odnajdywania tego, co może przydać się podczas wyjazdu. Muszę tylko odczekać moment. Matka Rodzicielka wychodzi do sąsiadki na tak zwaną kawę. Zapewne będą, jak to zwykle bywa, plotkować na temat tej sąsiadki, która właśnie odmówiła wspólnego plotkowania i nie bierze udziału w ich spotkaniu.
Są momenty, kiedy Matki Rodzicielki po prostu nie powinno być w domu. Zależy mi na tym, aby nie zobaczyła źle poukładanych rzeczy (książek, zeszytów, ciuchów itd.) ponieważ, jak to zwykle bywa, a bywa że zauważy wchodzący brak ładu w jej organizacyjnym mniemaniu, to wszystko ląduje na dywanie. Wszystko i ze wszystkich szafek, półek, szaf itd. I niezależnie, czy jest, czy też nie jest, poukładane i odpowiednio poskładane. To tak, jak z moimi szkolnymi zeszytami. Kto na ostatnich dwóch stronach brulionu stara się nadal pięknie pisać mając w perspektywie nowy zeszyt? Jak Matka Rodzicielka zauważała brak staranności (przede wszystkim na tych dwóch ostatnich stronach zeszytu) nakazywała cały zeszyt przepisać od początku. Z dochowaniem największej staranności. I do ostatniej kartki. Gdy przychodził moment sprawdzania przez nią zeszytów, jedynym ratunkiem przed bezsensownym przepisywaniem, było poinformowanie Matki Rodzicielki, że właśnie ten zeszyt został albo u nauczycielki, albo właśnie przekazany chorej koleżance, która przepisuje notatki.
I nie lubię kolędy. Nie przez księdza, który wywołuje w tym momencie swojego rodzaju podniecenie, a wszystko w domu stoi na baczność. Nie lubię kolędy, ponieważ jako dziecko jedyna rozmowa z odwiedzającym nas księdzem toczyła się na temat mojego zeszytu do Religii. A jego prowadzenie graniczyło ze sztuką! Piękny? Mało powiedziane. Przepiękny! Godzinę przed tym, jak ksiądz rozsiadł się w naszym fotelu, skończyłam go przepisywać na rozkaz Matki Rodzicielki.
Powoli zdaję sobie sprawę, że wpadłam w swojego rodzaju psychiczną chorobę, która polega na unikaniu awantur, które to awantury stały się codziennym rytuałem Matki Rodzicielki.
Kanapki śniadaniowe, które w drodze powrotnej ze szkoły zapomniałam umieścić na trawniku i tym samym nakarmić ptaki, lądują pod łóżkiem, tak aby Matka Rodzicielka nie zauważyła, że znowu nic nie jadłam. Skończyłoby się to awanturą.
Majtki po menstruacji, które zakrwawiłam, a nie zdążyłam ręcznie wyprać, również lądują pod łóżkiem. Przypomnę, że są to czasy, kiedy podpaski były zbudowane w waty pokrytej siateczką. Podpaski, które bardzo często zamiast spokojnie leżeć pod cipką, wybierały wędrówkę w stronę pleców. Zakrwawione majtki równa się awantura.
Dlaczego wszystko ląduje pod łóżkiem? Matka w amoku sprzątania i tak wszystko znajdzie. Liczę jednak na taki dzień, w którym albo będzie miała dobry humor, albo mnie w tym domu nie będzie. Wtedy wścieknie się później, a nie teraz. Ten dodatkowy czas wcale nie spędzam na posprzątaniu pod łóżkiem. Ten dodatkowy czas spędzam na celebrowaniu świętego spokoju.
Teraz tak się zastanawiam, że te wszystkie moje zachowania, obarczone lękiem przed przemocą, są nielogiczne.
Matka Rodzicielka trzasnęła drzwiami i nastała cisza. Mam dla siebie co najmniej godzinę zanim wejdzie z nowymi pomysłami na rozpętanie kolejnej awantury.
„Czeka nas niezła przygoda.” — pomyślałam. I dziękowałam Bogu, że bez Matki. Nigdy nie lubiła z nami wyjeżdżać. Ojciec co kilka miesięcy zapisywał nas na listę zakładowych wycieczek. Spływ kajakowy, wczasy w Wiśle, biwakowanie w Brennej. Zawsze w tym samym gronie. Z tego też względu znajomi Ojca stali się dla mnie nieformalnymi wujkami i ciociami.
Ojciec również mocno dbał o bliższe stosunki, ale przede wszystkim z kobietami. Padało hasło „kładziemy dzieci spać” i jak tylko lądowałam w łóżku, wymykał się z pokoju. Nie raz, nie dwa, poszłam za nim. I widziałam, jak w namiętny sposób okazuje swoją radość z relacji damsko — męskiej. Czy było mi przykro? Nie. Wiedziałam, że jutro będzie lepsze od dzisiaj, chociażby z tego faktu, że ojciec się zrealizował. Czy po powrocie biegłam do Matki z ciekawostką? Nie. Po co wkurwionej Matce dodawać kolejnych pretekstów do jeszcze większego wkurwienia?
Z tego co pamiętam, to były czasami takie momenty, że Ojciec Matkę w końcu przekonywał do wspólnego wyjazdu. Zachowywała się wtedy w taki sposób, że wszystkim odechciewało się urlopu. Wiecznie niezadowolona i na wszystko narzekająca. Nie odpowiadało jej już znane towarzystwo. Kobieta potrzebowała nowej publiki, z której wydobywały się okrzyki zachwytu „jak Ty młodo i pięknie wyglądasz!”.
Ojciec nigdy Matce nie prawił komplementów. Może to właśnie był jeden z powodów, który powodował jej wewnętrzną frustrację? Nie wiem. Może.
A co z ich pożyciem małżeńskim? Nigdy nie słyszałam, a zawsze miałam uchylone drzwi do mojego pokoju, aby cokolwiek ze sobą robili. Zgasła wielka miłość, nie pokazała się przyjaźń. Po prostu ze sobą byli spełniając jedynie rodzicielski obowiązek. Przykre.
Teraz, jak już Matka Rodzicielka tak stanowczo stwierdziła, że nie weźmie udziału w spływie kajakowym po Dunajcu, odetchnęłam z ulgą.
Zajrzałam w swoje starocie. Kilka bluzek nadających się do zaprezentowania, a udających „nowe” wylądowało w torbie. Matka Rodzicielka od niedawna ma nowy sposób na kupowanie dla mnie ubrań. Po zmroku przechodzimy do klatki schodowej numer obok naszej klatki schodowej, gdzie jej znajoma prowadzi interes polegający na sprzedaży używanych ciuchów. Oficjalna wersja jest taka, że te wszystkie ciuchy przychodzą w paczce z Niemiec. Nieoficjalnie wiem, że zbiera ciuchy z kontenerów dla PCK lub ze śmietników. Zawsze jednak znajdzie się jakaś perełka, która powoduje, że się uśmiecham. Matka rodzicielka nie kupuje tych ciuchów. Zazwyczaj PEWEX albo ciuchy sprowadzane z Turcji. Wszystko nowe i pachnące. Moje ciuchy mają specyficzny zapach lumpeksu.
Były momenty, kiedy zrywałam przyjaźń z moją szafą i rozpoczynałam przyjaźń z szafą Matki. Jaka ja byłam naiwna sądząc, że ona niczego nie zauważy!
— Ubierałaś dzisiaj mój sweter? — zapytała gotowa już do startu w ramach rozpętania kolejnej awantury.
— Nie, nie ubierałam. — odpowiedziałam, tak po prostu kłamiąc.
Nauczyłam się kłamać na zawołanie.
— Przecież widzę, że ruszałaś! — krzyknęła w moim kierunku.
Tak. To już pretekst do wysłuchania, co ma do powiedzenia na mój temat. Ile radości musi dawać jej wyżywanie się na mojej osobie i doprowadzanie mnie do stanu człowieka niezdatnego do jakiegokolwiek życia? A może to nie radość, a przymus? Znowu nie wiem. Na mojej skórze i tak poczuję jej rękę. To mam na bank zagwarantowane.
No i przeleciała. Potem tylko pociągnięcie za moje długie włosy i wręcz nie do zniesienia krzyk. Ja jednak potrafię skryć się głęboko w sobie. To co boli na zewnątrz, nie boli aż tak bardzo w środku. Przywykłam.
Do mieszkania wchodzi Ojciec. Wrócił z własnej ucieczki przed nią. Cisza. Jakby nic się nie wydarzyło. Do wieczora mam spokój. Bo Ojciec jest i czuwa, żeby koniec dnia był jednak po prostu spokojny.
Autokar stanął przed naszym blokiem. Złapałam szybko torbę i pobiegłam przywitać się ze znajomymi Ojca. Całą sobą jestem już w zupełnie innym miejscu.
Autokar ruszył. Siedzenia mają swój specyficzny zapach. Zapach spoconych ludzi. Nie przeszkadza. Ważne, że już jestem w drodze do „gdzieś tam”.
Uwielbiam obserwować ludzi. Już pijani, a przejechaliśmy dosłownie kilka kilometrów. W najlepsze odgrywają się sceny zażyłych przyjaźni oraz próby wyśpiewania całego biwakowego repertuaru. Lata osiemdziesiąte są jednak piękne.
Przybyliśmy na miejsce i od razu w moje nozdrza wbiła się wolność z nutą alkoholowych wyziewów już mocno pijanych ludzi. Na myśl nie przyszło mi nawet zastanowić się co porabia Matka Rodzicielka. Ważne, że jestem tu i teraz. I bez niej. Spojrzałam po sobie. Długie, szczupłe nogi ubrane w czarne spodnie, na stopach adidasy i bluzka z krótkim rękawem, pod którą znajdują się piękne młodzieńcze piersi. Myślę, że już stałam się kobietą, chociaż jeszcze wszyscy kwalifikują mnie do kategorii „dziecko”.
Tylko, że to „dziecko” ma już mocno wykształtowane ciało dorosłej kobiety. Mocno wyćwiczone poprzez katujące zajęcia z gimnastyki artystycznej. Dwugodzinne treningi trzy razy w tygodniu. To, że trener lubi sobie nas wziąć na tak zwane kolanko, a przy wykonywaniu figur gimnastycznych zawsze jego ręka ląduje albo na naszym biuście, albo w naszym kroku, jest nawet do zniesienia. Efektem jego działań i tak jest to co piękne. Zresztą po co komu cokolwiek mówić? Nikt nam nie wierzy, że ten stary drań ma do nas słabość. Starsze dziewczyny robią uniki, a my — te młodsze — uczymy się od nich, jak te uniki sprytnie stosować. To my określiłyśmy granice do których trener może się posunąć i, co może dziwić, on tych granic nie przekracza. Pilnuje się aby nie trafić za kratki, a my pilnujemy jego, by nie trafił za kratki. Przecież zależy nam na ciągłości treningów.
Przypominam sobie, że jako dziecko przeżyłam jeszcze jedno spotkanie z pedofilem. Zrobiło się głośno po tym, jak małe dziewczynki zaczęły do domu wracać z lalkami. Ja też dostałam. Była ładna. Za co dostałam lalkę? Za to, że huśtałam się na huśtawce. Na tyle wysoko, aby on mógł sobie popatrzeć na białe majtki, które odsłaniała spódnica podrywana wiatrem. Nie było pytań ze strony rodziców, czy coś mi zrobił, czy czegoś nie proponował. Zabrali lalkę i poszli na milicję. Pedofil wylądował za kratami.
Mam wąskie biodra, i to na nich spoczywa gruby skórzany pas z metalową klamrą. Pas, który niejednokrotnie dotknął nie tylko moich bioder, ale również i mojego chudego tyłka. Nie trzeba długo myśleć, aby się domyślić kto i w jakim celu go jeszcze używa.
Po tym, jak razem z Ojcem rozbiliśmy namiot, ja zajęłam się docenianiem otaczającej mnie przyrody. Podeszłam do brzegu Dunajca i zanurzyłam dłonie.
— Nie jest za zimna? — zapytał Ktoś.
— Nie, nie jest za zimna. — skłamałam, bo wykręciło mi z zimna palce.
Spojrzałam za siebie.
— Mogę ci potowarzyszyć? Jestem Pan P. — złożył swoją propozycję Ktoś.
— Chyba możesz — odparłam bez przekonania.
„Bez przekonania” zmieniło się w „przekonanie” w momencie, kiedy zobaczyłam jego twarz. Jego oczy, jego uśmiech. Twarz mężczyzny, który do tej pory widniał jedynie w mojej wyobraźni, kiedy doprowadzałam siebie do łechtaczkowych orgazmów.
— Skąd jesteś? — zapytał zbliżając się do mnie.
— Ze Śląska — odparłam.
— Ja z Białegostoku.
Zaczęliśmy ze sobą rozmawiać. Nic na temat. Każde z nas z osobna miało już coś innego w głowie. To „coś” wisiało w powietrzu i pachniało majowym powietrzem.
— Spotkamy się dzisiaj, jak będą paliły się ogniska? — zapytał.
— Jak tylko Ojciec mi pozwoli. — odparłam i zamilkłam.
No tak. Nie mam własnego zdania i muszę Ojca prosić o zgodę. Nadal tkwię w kategorii „dziecko”.
— Oczywiście, że się spotkamy! — krzyknęłam prosto Panu P. w twarz.
Tym razem ze zbyt dużym przekonaniem w głosie, które mogło doprowadzić do jego zniechęcenia.
Wróciłam do namiotu i zaczęłam odgrywać rolę posłusznej córki.
— Coś się stało? — zapytał Ojciec.
— Dostałam zaproszenie od znajomych z innego namiotu. — odparłam. — Spotkanie wieczorem.
— Fajnie. Może zdobędziesz nowe przyjaźnie. W końcu trzeba przyznać, że nasze towarzystwo nie jest zbyt odpowiednie dla ciebie.
Mocno zdziwiona pozytywnym odzewem Ojca na moją informację, ale i mocno zadowolona, zaczęłam panicznie szukać wzorkiem Pana P. Nic z tego. Pole namiotowe wypełnione po brzegi i namiotami i ludźmi. Powoli rozpoczęły się przygotowania do rozpalania ognisk. I nastał mrok.
Iskry delikatnie dopadały ciemnego sklepienia nieba. Przekonana o niefortunnym zapoczątkowaniu nowej znajomości postanowiła jednak pójść w stronę spotkania z Panem P. Dunajec szemrał, a ja nawet nie wiedziałam, czy sensem było tutaj przyjść. W to miejsce. W perspektywie żadnego przemyślanego planu. Po prostu dwoje ludzi zupełnie sobie nieznanych i niezapoznanych. Jeżeli oczywiście się sobie nadarzą.
Podchodząc do rzeki usłyszałam szept:
— Fajnie, że jesteś.
Wziął mnie za dłoń i pociągnął w swoją stronę. Poddałam się temu bez wahania. Objął swoim ramieniem, a ja poczułam się na tyle bezpiecznie, by podarować mu swoje usta.
— Idziemy? — zapytał.
— Dokąd?
— Pokażę Cię najpiękniejsze miejsce.
Zgodziłam się bez wahania.
— Zahaczymy jeszcze o mojego Ojca? — zapytałam nieśmiało.
— Jak chcesz to możemy. Z miłą chęcią go poznam.
Kieliszek, który zdążył okrążyć siedzących wokół ogniska ludzi, wylądował właśnie w dłoni Ojca.
— Tato mogę pójść do znajomych? — zapytałam wskazując ognisko obok.
Spojrzał na mnie. Spojrzał na Pana P.
— Dobry wieczór Panu. Jesteśmy w paczce MŁODYCH ludzi i zapraszamy Aleksandrę do nas. — oznajmił Pan P.
— No dobrze. Tylko proszę o nią zadbać.
Nie wierzyłam w to, co właśnie usłyszałam. W tym samym momencie Pan P. dotknął moich pleców, a ja poczułam jeszcze większe szczęście.
— Może mi Pan zaufać.
I Ojciec zaufał. W sumie nawet nie spojrzał w naszą stronę, jak oddalałam się z nieznajomym.
— Pójdziemy jeszcze do mojego namiotu. Wezmę koc, żeby nam było wygodnie. — oznajmił.
Skinęłam głową na zgodę.
Przeszliśmy koło rozbawionych ludzi. Młoda dziewczyna spojrzała w moją stronę. Poczułam na sobie, że nie jestem tutaj mile widziana. A do tego wzbudziła we mnie swojego rodzaju zażenowanie. Poczułam się tak, jakbym była złodziejem i właśnie teraz kradnę jej skarb. Nie, może inaczej. Poczułam się jak panienka, która rozdaje siebie na prawo i lewo. Nie chcąc dopuścić do uruchomienia w sobie chęci ucieczki odwróciłam od niej głowę i mocniej złapałam Pana P. za rękę.
— Idziemy? — zapytał zapewne widząc na mojej twarzy toczącą się swojego rodzaju wewnętrzną walkę.
— Tak. — stanowczym głosem odpowiedziałam, jednocześnie opuszczając szlaban na słowie „ucieczka”.
Przeszliśmy w dość odległe miejsce, z którego widać było palące się ogniska. Weszliśmy na wzgórze i weszliśmy w noc. Bez ciszy, ponieważ słychać było bawiących się ludzi. Pan P. rozłożył koc i zaprosił wprost w swoje ramiona.
Nic mi nie grozi. Nie tak łatwo przecież pozbyć się mojego potężnego skórzanego paska. — pomyślałam i spojrzałam w dół.
„Kiedy go rozpiął? W którym momencie?” — spanikowałam.
Wiedział, że ma przed sobą bardzo młodą kobietę. A ja wiedziałam, że mam przy sobie doświadczonego mężczyznę.
— Nie bój się. — szepnął do ucha, jednocześnie całując.
Poczułam, że zaczynam cała płonąć podnieceniem.
W momencie, kiedy zbliżył się do szyi, rozchyliłam nogi. Tak naturalnie, jakby to co się właśnie zdarzyło, było dla mnie w gruncie rzeczy znane.
Dopadł ust. Całował namiętnie. Chwycił za rąbek moich majtek i powoli zaczął je zsuwać. Złapałam go za rękę.
— Będzie bolało? — zapytałam.
— Pierwszy raz? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
— Tak.
— Nie, nie będzie. Zrobię wszystko, żebyś zapamiętała tylko to, co piękne.
Uwolniłam uścisk jego ręki i pozwoliłam, by zszedł niżej. To znam. Sama co wieczór dotykam swoje intymne miejsce.
Powoli uniósł się nade mną, a ja zobaczyłam jego uśmiechnięte oczy.
Powoli ściągnął spodnie i powoli zaczął wsuwać się we mnie.
Pomyślałam: — będzie bolało, ostrożnie.
Przesunął się delikatnie po mnie, a ja poczułam się na tyle bezpiecznie, aby w momencie zrelaksować swoje uda. Wszedł. Wszedł za trzecim razem.
Poczułam. Ból poczułam, a potem już tylko coraz większe pragnienie.
Szczytowaliśmy razem. Ja wewnątrz, on na zewnątrz.
Otulił mnie sobą, zapytał czy wszystko w porządku, a potem na chwilę oddaliśmy się pełnej ciszy.
Minęła może godzina. Podniosłam się z koca i poczułam, że mam mokre uda. Ściągnęłam flanelową koszulę i zawiązałam ją w pasie. W pierwszej chwili pomyślałam, że może to być jego sperma i zapewne zaraz wyschnie.
— Oddaję córkę w całości. — zwrócił się do Ojca Pan P.
— A dziękuję, dziękuję. I jak było? — zadał pytanie Ojciec, który już był mocno podchmielony.
— Dobrze. — odpowiedziałam mając na względzie, że muszę się teraz szybko położyć na swoim materacu i to w swoim namiocie.
Przez półotwarte wejście do namiotu usłyszałam szept Ojca.
— Chyba coś się stało, bo szybko poszła spać.
— Nie przesadzaj. Pewnie zmęczona. Albo coś wypiła i nie chce ci się pokazywać w takim stanie. — odpowiedział znajomy kobiecy głos.
Jak to wypiłam? — zapytałam siebie pewnym głosem i coś nakazało mi się poderwać.
— Jeszcze nie śpisz? — odezwał się trochę zdziwiony Ojciec.
— Nie, nie śpię. Jak widzisz. I stoję równo na nogach. Nie piliśmy.
Ojciec wrócił do towarzystwa, a ja usidłam na krześle obok niego. Udawałam, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nadal pomiędzy nogami czułam, że to co miało dawno wyschnąć, nie wysycha.
Zasnęliśmy po drugiej nad ranem, a już o szóstej nastąpiła pobudka. Przenosimy się w inne miejsce. Na kolejny etap spływu.
Miejsce porannej toalety — brzeg Dunajca. Jak tylko zostałam sama, ściągnęłam spodnie. Uda były pokryte zaschniętą krwią. Majtki praktycznie do wyrzucenia. W nozdrzach pojawił się mdły zapach spermy.
Po zmyciu z siebie tego, czego nie chciałam zmyć z pamięci i po przebraniu się w dres, zaczęłam zastanawiać się czy dzisiejsza noc przyniesie ze sobą Pana P.
— Pakujemy się. — oznajmił Ojciec.
Autokar zawiózł nas na miejsce kolejnego etapu. Chyba, bo oprócz tego, że pamiętam całe to pakownie się i wejście do autokaru, to już drogi nie pamiętam. Panicznie szukałam sobie jednak miejsca z daleka od Ojca i tych wszystkich, którzy mogliby cokolwiek zauważyć.
— No to jesteśmy. — oznajmił Ojciec.
— Tutaj? A gdzie są pozostali? — zapytałam jednocześnie szukając wzrokiem mojego obiektu westchnień.
— Pojechali dalej.
Kolejne dni chodziłam do tyłu. Nic do mnie nie docierało. Zupełnie zatraciłam się w emocjach, które towarzyszyły nocy, kiedy Pan P. uwolnił mnie od dziewictwa.
Jak wróciłam do domu? Autokarem. I tyle. Wpatrzona w szybę i uduszona przez własną namiętność do kogoś, kto zanim się na dobre pojawił, to zniknął.
Autokar zatrzymał się przed naszym blokiem. Nie miałam ochoty jeszcze na wejście w realia Matki Rodzicielki i stałam na chodniku tak długo, aż autokar odjechał.
Nie zdążyłam tym samym wyprzedzić Ojca, który łaskawie doniósł Matce, że nie zdołał mnie przypilnować, i tak naprawdę to już po wszystkim. Córka już wie co to jest seks.
Stojąc na półpiętrze usłyszałam głos Matki Rodzicielki: — Chyba żartujesz? Zeszmaciła się?
Tak droga Matko Rodzicielko. Zeszmaciłam się przeżywając swój pierwszy raz.
Pięknie się zeszmaciłam.
Opowiadanie nr 2
Seksualność w wiejskiej odsłonie — Pan W.
Pan W.
Lubelszczyzna i złote łany zboża. Wieś.
Pan W. — sąsiad zza miedzy, który zanim okrył mnie sobą, zdążył nacieszyć mną oko.
Niespodziewanie inny od tych wszystkich chłopów, których w tamtym czasie mijałam.
To on odkrył, że nie przód jest u mnie erogenny, a tył. Dotykał moich pleców w taki sposób, w jaki ja dotykałam własnej łechtaczki. Cudownie umięśniony i cudownie zadbany. To po spotkaniu z nim moją szyję pokryły tak zwane „malinki”. To po spotkaniu z nim odkryłam, że to noc służy mojej cielesności, a poranek powoduje, że od niej uciekam.
Zastanawia fakt, że weszłam w niego całą sobą, a on wszedł we mnie całym sobą, w taki sposób, że nie da się tego nie pamiętać.
Drewniane łóżko. Nad nim obraz Matki Boskiej. Wielka poducha i wielka pierzyna. A ja pod nią. Henia, siostra ojca, zawsze śpiewała mi kołysankę „Z popielnika na Wojtusia iskiereczka mruga, chodź opowiem ci bajeczkę, bajka będzie długa (…)”.
Teraz przyszedł moment, gdzie nie było kołysanki. Przyszedł moment, kiedy noc przeszła w dzień. Przyszedł moment, kiedy, tak na szybko, trzeba było zmyć ze mnie to, co dawało największe szczęście. Zmyć tak, żeby nie było śladu, że obcowałam z mężczyzną. Zmyć tak, żeby nie dopuścić do tego, aby oko Matki Rodzicielki cokolwiek zauważyło.
Po prostu majstersztyk.
Nie zauważyła, a życie potoczyło się dalej. Jego życie też…
Zupełnie normalne życie beze mnie, ale z nią.
Fakt. Nie należy osądzać wszystkich jedną miarą.
Fakt. To co, może się niemiło rozpocząć, może się całkiem miło zakończyć.
Fakt. Tylna kanapa w samochodzie zbliża.
Fakt. Spontaniczność jest dodatkową podnietą.
Fakt. Można namiętnie kochać się z facetem bez jego pokochania.
Fakt. Szczytowanie raz za razem jest możliwe.
Fakt. Wszystko z siebie można zmyć i normalnie żyć własnym życiem.
Fakt. Jestem jak żmija, która nie pozostawia śladu, a pozostawia w człowieku jad. Na długie lata.
Ojciec pochodził z Lubelszczyzny. Pochodził, ponieważ zmarł w 2013 roku.
Od kiedy pamiętam, to każde wakacje spędzaliśmy właśnie tam. A przynajmniej jeden miesiąc, kiedy trwały sianokosy i dwóch starszych braci wraz z młodszą siostrą pomagali w obróbce pola temu jednemu, który został na roli. Henia, siostra Ojca i młoda wdowa, przeniosła się do miasta. Do bloków. Zdążyła pochować swojego męża. Znaleźli go na polu. Obrażenia wskazywały na to, że ktoś przejechał go ciągnikiem. Tym „ktoś” okazał się sąsiad. Wdali się w kłótnię, potem w bójkę. A potem mąż Heni dostał się pod koła osierocając chodzące już po świecie dziecko i zmieniając status Heni z „żony” na „wdowę”. W dodatku w ciąży.
Henia od zawsze była dla mnie oparciem i wsparciem. Sama przeżyła wiele, ale to nie zabiło w niej pogody ducha. To ona, zastępując mi Matkę, nauczyła mnie jak sobie radzić chociażby w sytuacji wystąpienia pierwszej menstruacji cierpliwie tłumacząc co się właśnie w moim ciele właśnie podziało.
Codziennie rano i wieczorem zanurzam swoje usta w mleku, które dopiero co wydostało się z krowich wymion. Smak, za którym do dnia dzisiejszego tęsknię. I ta pianka, która pieści moją górną wargę… Jednym tchem wypijam pół litra mleka jeszcze przed jego przecedzeniem przez tetrową pieluchę. Ciepłe, gęste…
Wujek Zygmunt oprócz krów posiadał jeszcze konie i świnie i kury i króliki. Takie gospodarstwo pełną parą. To gospodarstwo zapoczątkował dziadek Józef. Józef Hołota. Najstarszy brat mojego ojca zmienił nasze rodowe nazwisko na Darski, ponieważ to rodzime zbyt mocno przeszkadzało mu w karierze.
W sumie teraz jesteśmy rodziną jakby bez korzeni. Bo jak zbudować drzewo genealogiczne na zapożyczonym nazwisku? Póki jeszcze niektórzy z nas żyją, to tym faktem się raczej nie chwalimy. Taka rodzinna tajemnica.
Do dzisiaj mam przed oczami jak dziadek Józef siedzi przed swoim domem, na swoim taboreciku, wpatrując się w dal. Siedzi przed domem, gdzie wszystko można byłoby teraz zaliczyć do zabytków ziemi lubelskiej. Swojego rodzaju skansen, który porywa specyficznym zapachem i wyglądem.
Dlaczego wpatrywał się w dal, tego akurat nikt nie mógł zrozumieć. Dlaczego, jak już się tak napatrzył w tą dal, kład się do łóżka, gdzie zamiast materaca miał słomę? Tego też nikt nie był w stanie zrozumieć. Dlaczego nigdy nie chciał rozmawiać o tym, co przeżył podczas wojny? To akurat rozumieli tylko jego synowie. Podobno zdradził Ojczyznę i służył w Armii Czerwonej. Podobno pod swój dach przyjął kobietę, która została zgwałcona i zapłodniona przez wielkiego panicza w trakcie jej służby jako pomoc domowa. A potem została wypędzona, bo ciąża. Faktem jest, że dziadek Józef oprócz tego, że uwielbiał milczeć, to również uwielbiał zatapiać nowo narodzone kocięta, które my, jego wnuki, usilnie staraliśmy się odratować brodząc po kolana w piekielnie zimnej wodzie pobliskiej rzeki.
A potem dziadek umarł. Spalił się też jego dom. Nikt nie płakał, bo za tym spalonym domem stał już piękny murowany dom wujka Zygmunta. Za dużo powiedziany, że piękny. Po prostu piętrowy dom, który czekał na lepsze czasy, aby go można było wykończyć. Zaraz, zaraz. Ten dom dalej czeka na wykończenie, choć wujka Zygmunta na tym świecie już nie ma. Jak tylko dowiedział się, że otyłość jego żony Grażyny, nie jest otyłością, a jedynie ciążą bliźniaczą, to nie wytrzymał. Na świecie trójka dzieci do wykarmienia, olbrzymie gospodarstwo, wszystko na jego barkach. No i do tego alkohol, który nie dawał żadnej szansy na poprawę jakości życia. Wypił roztwór na zwalczanie stonki. Dwa dni przywiązany pasami do szpitalnego łóżka i non stop morfina. A i tak zmarł w wielkich męczarniach.