drukowana A5
40.45
Chłopak z sąsiedztwa

Bezpłatny fragment - Chłopak z sąsiedztwa


4.9
Objętość:
200 str.
Blok tekstowy:
papier offsetowy 90 g/m2
Format:
145 × 205 mm
Okładka:
miękka
Rodzaj oprawy:
blok klejony
ISBN:
978-83-8126-590-4

1. Poznajcie Tony’ego

Wiecie, wszystkim wydaje się, że bycie popularnym, to taka prosta sprawa. Rodzisz się pod szczęśliwą gwiazdą, w odpowiednim miejscu, w bogatym domu, idealnie przystojny, pewny siebie, pewnie dodatkowo od razu z olśniewającym uśmiechem na ustach. I wszystko przychodzi ci łatwo, wszystko spada ci z nieba… Kobiety cię pragną, mężczyźni chcą być na twoim miejscu… Cudowne życie, dane nielicznym wybrańcom.

Naprawdę, to wszystko jedna, wielka bzdura.

Wciskają wam lipę.

Poważnie.

Obarczam za to winą te wszystkie głupie filmy dla nastolatek, które zawsze robią z nas czarne charaktery. Całkiem serio, nie wymyślili chyba jeszcze takiego, w którym „popularny” nie byłby tym złym. Albo nie potrzebował magicznej metamorfozy, żeby stać się chociaż znośnym.

Jasne, zdarzają się wśród nas palanty, ale wcale nie jest ich więcej, niż wśród tych niepopularnych! Na nas po prostu więcej osób patrzy. Więcej osób o nas mówi.

Powiem wam, jak to jest tak naprawdę. Bycie popularnym to ciężka harówka.

— Tony! — usłyszałem łomotanie w drzwi łazienki i poirytowany głos własnej rodzicielki. — Jeśli zaraz nie wyjdziesz…

Tak, nam też zdarza się dzielić z kimś łazienkę. Ja na przykład w mieszkaniu mam tylko jedną i nawet nie ma w niej wanny. Są za to kolorowe żele pod prysznic mojej siostry, Amy. Takie z księżniczkami. Zaprosilibyście dziewczynę do TAKIEJ łazienki?!

— Tony!

Ostatni raz spojrzałem w lustro, marszcząc w palcach skórę na brzuchu. Znowu przytyłem. To pewnie ta pizza z zeszłego tygodnia.

— Tony, miałeś mnie zawieść do szkoły, pamiętasz? — teraz, do nerwowego głosu mamy, dołączył jeszcze piskliwy głosik mojej siostry. Warknąłem tylko coś pod nosem i opuściłem białą koszulę przepisowego, szkolnego mundurka. Faktycznie, wydawała się jakaś przyciasna, albo zaczynałem popadać w paranoję. Jeszcze raz przeczesałem palcami modnie skrócone po bokach włosy, skrzywiłem się na widok siedmiu piegów zdobiących mój nos…

Nie było tak źle.

Jeszcze szybka kontrola zapachu z ust…

Dobra, można wychodzić.

— Jasne, że pamiętam– oznajmiłem, otwierając drzwi, i niemal natychmiast do mojej nogi przykleiła się mała, rudowłosa istotka. Pisnęła z uciechy, kiedy podniosłem ją do góry i posadziłem sobie na ramionach.

— Tylko jedź bezpiecznie — przestrzegła mnie jeszcze matka, odruchowo poprawiając klapy granatowej marynarki na mojej piersi. — To naprawdę w porządku? — zerknęła na Amy. — Nie spóźnisz się do szkoły? Chciałabym ją odwieźć, ale…

— W porządku mamo –urwałem szybko, nie pozwalając jej się rozkręcić. Gdybym dał jej mówić, monolog nie miałby końca i faktycznie byśmy się spóźnili. Oboje.

— Ale…

— Naprawdę, wszystko jest OK — powtórzyłem, całując ją krótko w policzek i szybko zbierając się w stronę wyjścia. Musiałem przykucnąć w drzwiach, żeby mała nie uderzyła głową w futrynę, bo wciąż siedziała mi na barkach, udając teraz najwyraźniej, że jestem rumakiem.

— Szybciej Tony! — zawołała.

— Jedźcie prosto do szkoły i nie…

Nie dowiedziałem się czego mam „nie”, bo drzwi windy otworzyły się w odpowiednim momencie i zdążyliśmy tylko pomachać jej na do widzenia, zanim ponownie się za nami zamknęły.

Od razu lepiej. Tylko Amy nadal wydawała jakieś dziwne, klaszczące dźwięki językiem, chyba mające imitować odgłos końskich kopyt.


Mój dzień zaczyna się koło godziny czwartej nad ranem od przebrania się w dres i godzinnego biegania po parku. Kondycji nie da się kupić, wiecie? Nie każdy też rodzi się szczupły. Ja na przykład kiedyś byłem pyzą. Rudą, piegowatą pyzą z aparatem na zębach. Poważnie.

Spaliłem wszystkie zdjęcia z tego okresu, żeby nie został po tym ślad, ale niewykluczone, że któraś z cioteczek jeszcze chowa jedno lub dwa w albumie. I sprzeda je kiedyś prasie. Jak już będę sławny, oczywiście.

Po bieganiu prysznic (obowiązkowo) i włosy. Nie wierzcie w cuda — nikt nie budzi się z idealną fryzurą z samego rana.

Ja na pewno się nie budzę.

Kretyński mundurek też trzeba nosić z odpowiednią nonszalancją. Odpowiednio rozpięty, odpowiednio niedbale… Bez koszuli w spodniach, jak to czynili niektórzy, sami prosząc się o kpiny. Niestety, w liceum Edisona nie można chodzić w kurtach drużyny, jeśli danego dnia nie ma żadnego meczu. To też bujda wyssana z palca przez tych niezorientowanych twórców głupich romansideł. A szkoda, w kurtce dużo bardziej mi do twarzy.

Kiedy już wyglądam nienagannie dochodzi godzina siódma, więc zabieram się do przygotowania śniadania (tak, umiem zrobić śniadanie). Taka jest umowa, skoro matka zajmuje się obiadem i kolacją. Poza tym, Amy bywa z rana marudna i nie chce jeść niczego, czego nie przygotował jej wspaniały starszy brat.

I co?

Widzieliście takie rzeczy w tych swoich głupich filmach?!

W dodatku wożę na tylnym siedzeniu różowy, dziecięcy fotelik, gdybym musiał podwieźć młodą do szkoły.

To akurat dobrze działa na laski.

Rozumiecie.

Jestem taki opiekuńczy. I odpowiedzialny.

Ale stanowczo przeszkadza, kiedy próbujesz z taką dziewczyną poczarować coś w jakimś ustronnym miejscu. Mało romantyczny dodatek.

Po szkole, w poniedziałki, środy i piątki mam treningi koszykówki. We wtorki, czwartki i soboty (w soboty nie ma szkoły oczywiście) dorabiam w sklepie sportowym.

Markowe ciuchy też nie kupią się same.

Za randkę przecież nie zapłaci dziewczyna.

Nie mamy problemów z forsą, matka całkiem nieźle zarabia. Ojciec też pomaga — płaci za tą absurdalnie drogą szkołę i w ogóle… Ale nie mamy milionów na koncie, nie jeździmy na wakacje na Majorkę, nie mam też osobistego lokaja. A kieszonkowe wystarcza najwyżej na kino od czasu do czasu.

— Siema Trent!

— Cześć Tony…

Bycie „popularnym"zaczyna się już na szkolnym parkingu. Mam swoje miejsce, niepisane oczywiście, ale wątpię żeby ktoś ośmielił się je zająć. O ile chciał odjechać po zajęciach własnym samochodem.

Bez kół to trudne.

A z dodatkowymi ozdobami wypisanymi sprayem zwyczajnie wstyd.

Dlatego mam swoje miejsce, tuż obok innych chłopaków z drużyny, którzy zazwyczaj zbierają się tam żeby pogadać zanim nie wygna ich pierwszy dzwonek. Czasem dołączają dziewczyny, cheerleaderki i inne, te co ładniejsze.

Trzeba wiedzieć z kim się przywitać.

Do której się uśmiechnąć.

Chociaż ja uśmiecham się w zasadzie do wszystkich, na skutek czego wzdychają do mnie też kujonice i brzydule. Nie żebym kiedykolwiek się z taką umówił, to nie byłoby dobrze widziane. One wiedzą o tym prawdopodobnie tak samo dobrze jak ja…

Ale co mi szkodzi?

Jestem ich bohaterem, rycerzem w srebrnej zbroi, tym który z nich nie szydzi.

— Rudy! — kiedyś to byłaby dla mnie obelga, ale odkąd moje włosy ściemniały i nabrały kasztanowego koloru, nie przejmuję się tym już tak bardzo. Albo przynajmniej staram się, żeby inni tak myśleli, chociaż mam poważne podejrzenia, że Adam doskonale wie jak to na mnie działa, mimo moich starań.

Taaak. Adam to idealny kandydat na szkolnego palanta. Takiego, któremu przydałaby się metamorfoza. W jego spojrzeniu jest coś takiego… Człowiek momentalnie czuje się gorszy. I to jeszcze zanim zdąży otworzyć te swoje idealnie wykrojone usta.

Gdyby dobrał się do ciotuniowych zdjęć…

Bilbord pod szkołą, to byłoby za mało.

Zapytacie mnie zapewne, dlaczego wciąż się z nim trzymam, skoro jest takim palantem. Odpowiedź jest prosta — chcesz być popularny, zadajesz się z popularnymi. I, o ile sam nie jesteś królem, nie masz szczególnego wyboru.

No i urządza świetne imprezy przy basenie, kiedy rodzice znikną z horyzontu.

Przyjechałem dość późno, więc załapałem się tylko na chwilę rozmowy o sobotnim meczu i późniejszym spędzie na plaży, oraz na kilka komentarzy odnośnie krótkich dziewczęcych spódnic… Wiecie. Standard. Jednym uchem słuchałem tego, drugim wyłapywałem komentarze cheerleaderek odnośnie tego kto schudł, kto przytył, kto przyszedł w butach niepasujących do torebki. Standardowe sprawy szkolnej gwiazdy sportu.

Zazwyczaj obok mnie stał mój najlepszy kumpel, Eddy, ale dziś akurat nigdzie go nie widziałem. To nawet całkiem logiczne, na dziś stara Perks, nauczycielka matematyki, zapowiedziała sprawdzian. Eddy nie znosił matematyki, a matka już po ostatniej jedynce zapowiedziała mu, że przy kolejnej załatwi mu korepetytora i skończą się wolne soboty. Pewnie wolał coś zasymulować i przygotować się na poprawę.

Ha, ha.

Jakby to naprawdę zmieniało cokolwiek.

Tak czy inaczej, kiedy zabrzmiał pierwszy dzwonek, chcąc nie chcąc powlokłem się za Adamem który chodził ze mną na matmę, po raz kolejny wysłuchując jego przechwałek o jakiejś lasce którą wyrwał w trakcie lata. Na Hawajach. A jakże. Podobno była instruktorką windsurfingu, była dwa lata starsza i miała genialny tyłek.

Podobno.

— Patrz jak leziesz! — w trakcie historii Adama trochę odpłynąłem, na ziemię sprowadził mnie dopiero jego rozeźlony głos. — Głupi mięczak. Zobacz co zrobiłeś z moją koszulą!

Faktycznie, resztka kawy w papierowym kubku ze Starbucksa w którym Adam zatrzymywał się co rano w ramach protestu przeciw braku kawy w szkolnych automatach, rozbryznęła się malowniczo na podłodze. Kilka kropel dosięgło też idealnie białej koszuli szkolnego mundurka. Siłą powstrzymałem cichy chichot.

Dobrze mu tak.

Odruchowo podniosłem wzrok żeby zobaczyć który nieszczęśnik tak bardzo poprawił mi humor z rana… I prawie od razu go odwróciłem. Parker. Preston Parker, Kujon Parker, Ta Ciota Parker… Różnie go nazywali.

Pewnie się zdziwicie, czemu ja, Tony Trent, uciekam wzrokiem przed jakimś cherlawym kujonem w za dużych okularach i koszulą (a jakże!) włożoną w spodnie?


TRZY LATA WCZEŚNIEJ:

Kiedy pierwszy raz przekroczyłem próg światłej placówki jaką jest Liceum im. Edisona w Holly Head, nie byłem jeszcze królem. Byłem (choć pewnie ciężko wam w to uwierzyć) nikim. Moja matka postanowiła przeprowadzić się tu z zakurzonego Waszyngtonu niedługo po rozwodzie, tuż przed początkiem pierwszej klasy, co miało swoje dobre i złe strony. Dobre były takie, że tutaj nikt nie pamiętał Rudego Trenta, niskiego, z aparacikiem na zębach i nadwagą. Złe? NIKT NIE PAMIĘTAŁ TONY’EGO TRENTA. Co przekładało się na to, że Tony Trent nie znał tu nikogo.

Większość dzieciaków, które zaczynały pierwszą klasę, znała się już z równie absurdalnie drogiej podstawówki znajdującej się kilka ulic dalej. Hierarchia była ustalona, paczki stworzone. A ja jeszcze wtedy byłem zbyt nieśmiały, żeby podejść do kogokolwiek.

Ba!

Nawet zapytanie kogoś o drogę do właściwej klasy było dla mnie problemem.

Poważnie. Naprawdę nie umiałem się odezwać.

Ponieważ teoretycznie wszyscy tu byli nowi, oszczędzona została mi wątpliwa przyjemność wyciągnięcia mojej osoby na środek sali i żenującego przesłuchania na oczach całej klasy.

Skąd się przeniosłeś?

Podoba ci się Holly Head?

A szkoła?

A koledzy?

Żenada.

Tak czy inaczej, stanąłem przed trudnym wyborem jakim było znalezienie odpowiedniego miejsca w sali. Tudzież JAKIEGOKOLWIEK miejsca, bo większość najwyraźniej była już poumawiana co do partnerów z ławki. Stałem tak, niezdecydowany, odbijając się od jednej osoby do drugiej i słysząc „zajęte”.

Wtedy pojawił się Parker.

— Tu jest wolne miejsce — usłyszałem po swojej lewej i zauważyłem jak chudy chłopaczek spycha z krzesła obok siebie wypchaną po brzegi torbę, żebym mógł usiąść. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że wypchana po brzegi torba to jego standardowy kumpel z ławki.

Tak, wiem, to ładnie z jego strony.

Tak, właśnie tak zaczynają się te wszystkie piękne, filmowe, licealne przyjaźnie.

I wtedy naprawdę przyjąłem to z wdzięcznością. Tak samo jak jego miły uśmiech spod czarnych kędziorów spadających na grube szkła okularów.

I nasza piękna przyjaźń trwała… Od pierwszej lekcji, przez lunch na stołówce, aż do W-F’u, którym kończył się dzień. Preston był małomówny, ale oprowadził mnie po szkole, pomógł trafić na wszystkie zajęcia i nawet czytaliśmy razem przyniesiony przez niego komiks o Batmanie przez pół godziny wychowawczej.

Było naprawdę w porządku.

Dopóki nie podzieliliśmy się na drużyny i nie zaczęliśmy grać w koszykówkę.

Widzicie, odkąd tak strasznie urosłem w ostatniej klasie podstawówki, okazało się że mam smykałkę do kosza. Zawsze to lubiłem, a wzrost sprawił, że stałem się w tym naprawdę niezły.

Między facetami tak już jest.

Sport nas łączy.

Jeśli jesteśmy w nim dobrzy oczywiście.

Wystarczyło kilka dobrych wsadów, kilka sprawnych podań, żeby chłopaki z klasy spojrzeli na mnie inaczej. Kapitanem mojej drużyny był Eddy, który już wtedy miał ambicje, żeby dostać się do drużyny.

Wszyscy znali i lubili Eddy’ego.

A Eddy polubił mnie.

Polubił mnie na tyle, żeby następnego dnia przy lunchu zaprosić mnie do swojego stolika i przedstawić wszystkim swoim kumplom. To nie tak, że nie chciałem zabrać Prestona ze sobą. Chciałem, naprawdę. Ale on do nich nie pasował.

Jeśli chce się być popularnym, trzeba wiedzieć z kim się zadawać.

Wiem, że brzmię jak palant. Ale wtedy naprawdę miałem dość bycia nikim.

Na początku jeszcze witaliśmy się na korytarzu, siedzieliśmy czasem w jednej ławce… Ale to nie było zbyt dobrze widziane przez moich nowych kumpli. Preston zawsze był i będzie klasowym dziwakiem, w śmiesznych okularach i koszulce z superbohaterem pod koszulą szkolnego mundurka. Wszyscy śmiali się z Prestona. Więc któregoś dnia po prostu przestałem odpowiadać na jego powitania.

Do tej pory pamiętam rozczarowanie na jego twarzy kiedy pierwszy raz go zignorowałem.

No dobra, może jestem trochę palantem.

Czasem.

Ale zrozumcie — nie można być jednocześnie kumplem takiego Prestona i zadawać się z popularnymi dzieciakami.

Teraz rozumiecie, dlaczego wolę go unikać?

Nie żeby on nie unikał mnie.

Od tamtej pory nie odezwał się do mnie ani razu.

— Daj spokój West — złapałem Adama za ramię, starając się delikatnie odciągną ćgo od Parkera. Czerwona twarz mojego kumpla nie wróżyła szczególnie dobrze. — Jeśli się spóźnimy, Perks posadzi nas w pierwszej ławce.

— Zapłacisz mi za to cioto — West w końcu opuścił pięść, wyszarpnął się z mojego uścisku i ruszył do sali, a ja starałem się nie wnikać, czy będzie chciał odpłaty w zębach, czy wystarczy kupon do pralni.

Zerknąłem jeszcze przez ramię na czarnowłosego, którego rzeczy ucierpiały od kawy znacznie bardziej niż tych kilka ciemnych kropel na koszuli Adama. Kiedy tylko odeszliśmy ukląkł i wyciągnął z bocznej kieszeni torby jakiś gruby zeszyt, najwyraźniej żeby sprawdzić, czy nie doznał żadnego uszczerbku.

Chyba wyczuł, że na niego patrzę, bo po chwili podniósł wzrok i nasze spojrzenia spotkały się pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna.

Preston Parker, ten miły chłopak który czytał ze mną Batmana pod ławką, teraz patrzył na mnie z wściekłością. Prosto na mnie, nie na plecy Westa.

Trochę jakby chciał powiedzieć „Spadaj Trent, nie potrzebuję twojego wstawiennictwa.”

A trochę z pogardą.

Bardzo szybko odwróciłem się, żeby dogonić Westa.

2. Za jakie grzechy?

Jak on w ogóle śmiał?

Jak ktokolwiek może patrzeć na mnie w ten sposób?

Zazdrość? Rozumiem. Nie byłby pierwszy.

Ale pogarda?

Nikt nie patrzy na Tony’ego Trenta z pogardą. Nie od kiedy… A już na pewno nie powinien tego robić taki, taki… Taki kujon w okularach, taki nikt, takie pośmiewisko w koszulce dla pięciolatka.

— Jesteś palantem Trent — wyburczałem pod nosem, dźgając leżącą przede mną żabę, jakby to ona była wszystkiemu winna. — Naprawdę jesteś palantem.

Eddy nie pojawił się na kolejnych lekcjach, więc na biologii, tak samo jak na reszcie zajęć, siedziałem sam. Miałem szczerą nadzieję, że wróci jutro. Nie lubię kwitnąć w ławce samotnie, nie ma się do kogo odezwać. Jeszcze trochę i zacząłbym z nudów notować to co mówił nauczyciel! Gdyby był obok, na pewno odciągnąłby mnie od tych głupich myśli, z nim zawsze było mi jakoś raźniej.

Mój wzrok niemal bezwiednie powędrował do Parkera, który siedział kilka rzędów dalej, jak gdyby nigdy nic notując każde słowo nauczyciela. Przez resztę dnia nawet na mnie nie zerknął, zresztą… Czemu miałby? Ja też zazwyczaj na niego nie patrzę. Na co dzień całkiem łatwo jest przegapić fakt, że Parker istnieje, jeśli sam nie wepchnie ci się pod nogi jak mu się to dzisiaj udało.

Dawno też nie myślałem o tych pierwszych dniach w szkole.

Jakby to było, gdybym nie załapał się do drużyny? Przyjaźnilibyśmy się? Siedziałbym teraz obok niego i zachowywał się jak on?

Nie… Niemożliwe.

Nawet kiedy byłem nikim nie przykładałem się do nauki. Za dużo zachodu.

Czy to możliwe, żeby nadal miał mi za złe tą głupotę sprzed trzech lat?

Nie…

To był tylko jeden dzień!

Jasne, zachowałem się później jak ostatni dupek.

Ale minęła kupa czasu.

Na pewno chodzi o coś zupełnie innego albo w ogóle mi się wydawało.

O co mogło chodzić?

Wgapiałem się w jego plecy, zupełnie jakby od tego miał się odwrócić i mi wytłumaczyć. Zupełnie jakbym nie miał się czym przejmować, naprawdę…

— Panie Trent, czy pan mnie w ogóle słucha? — w moje rozmyślania wdarł się głos nauczyciela, w dodatku napływający z bardzo bliska. Wyprostowałem się gwałtownie i zorientowałem, że pan Foster stoi obok mojej ławki, spod uniesionej brwi obserwując masakrę jaką urządziłem swojej żabie. Najwyraźniej trzeba było odłożyć skalpel zanim zacząłem myśleć o Parkerze, bo na pierwszym dźgnięciu się nie skończyło.

— Jasne panie F. — uśmiechnąłem się rozbrajająco i wyciągnąłem trochę pewniej na krześle. Naprawdę lubiłem tego gościa, zdecydowanie najbardziej ze wszystkich nauczycieli. Był młody, wyluzowany i całkiem przystojny, przynajmniej jeśli wierzyć dziewczynom. Sam przecież nie zwróciłbym na coś takiego uwagi.

To byłoby dziwne, nie?

W każdym razie, Foster jeszcze kilka lat temu, zanim skończył studia, sam chodził do naszego liceum. To był jego drugi rok pracy w szkole i jako jedynemu spośród naszego wspaniałego grona pedagogicznego jeszcze mu się chciało. Wiecznie opowiadał, że możemy przyjść i z nim pogadać w razie czego, tego typu brednie. Nie żebym kiedykolwiek miał zamiar ZWIERZAĆ SIĘ nauczycielowi, ale… To było miłe. Gdyby wszyscy nauczyciele byli tacy, kto wie? Może moja średnia wyglądałaby lepiej? I matka nie załamywałaby rąk nad moim losem po każdej wywiadówce?

Przecież i tak zamierzałem zdobyć stypendium sportowe. To, że w innym wypadku nie dostanę się na żadne studia, było raczej jasne…

Preston pewnie nie miał tego problemu.

Zaraz… wróć.

Co?

Nieobecność Eddy’ego naprawdę źle na mnie działa.

— Tak? — Foster prychnął, rozbawiony, pod nosem i spojrzał na mnie z powątpiewaniem. — Co w takim razie odpowiesz?

Myślałem gorączkowo, czując na sobie palące spojrzenia całej klasy. Myślenie dodatkowo utrudniał fakt, że jedna połowa mózgu skupiała się na powtarzaniu „nie czerwień się, nie czerwień się Trent, sportowcy się nie czerwienią, nie…” — przekleństwo rudego.

— E… — podrapałem się w tył głowy, zerkając z nadzieją na tablicę, ale wyjątkowo była zupełnie pusta. — Układ krążenia?

Klasa zgodnie ryknęła śmiechem, nawet przez twarz biologa przemknęło coś na kształt rozbawienia, upewniając mnie w przekonaniu, że jeszcze raz mi się upiekło.

— Niezła próba Trent– zauważył kpiąco. — Wiesz że kurtka kapitana nie zwalnia cię z obowiązku uważania na lekcjach? Stypendium sportowe w niczym ci nie pomoże, jeśli zawalisz biologię.

Ta… Jakby ktoś taki jak Foster mógł kogokolwiek uwalić.

— Pytałem, kto będzie twoim partnerem przy pisaniu referatu. Referat, kojarzysz? Na zaliczenie semestru.

Klasa znowu się zaśmiała i podłapałem kilka dziewczęcych spojrzeń. Mówiły wyraźnie, że sprzedałyby własną matkę, nie wspominając o koleżance z ławki, gdybym tylko zechciał im partnerować. Cóż… Sława…

— Z Eddy’m –odpowiedziałem mimo tego, że niektóre z nich były całkiem, całkiem. — Znaczy z Edwardem Litsnerem, profesorze. Nie ma go dzisiaj, ale na pewno przyjdzie na następne zajęcia.

Foster spojrzał na mnie uważnie, jakby się nad czymś zastanawiał, po czym powiódł wzrokiem po sali.

— Zrobimy inaczej…

Czy tylko mi się wydawało, czy jego uśmiech nagle stał się złośliwy?

— Skoro pan Litsner nie pofatygował się na zajęcia, chociaż wiedział, że dziś będziemy rozdzielać tematy prac semestralnych, przygotuje referat sam. Damy szansę na współpracę komuś kto raczył się pojawić, a nie ma partnera… — czułem, dosłownie czułem jak cała krew odpływa mi z twarzy, kiedy jego wzrok spoczął na siedzącym z przodu Prestonie. Prestonie, który wyglądał na tak samo szczęśliwego jak ja. Prestonie który patrzył nauczycielowi prosto w oczy i kręcił lekko głową, jakby to mogło powstrzymać jego kolejne słowa.

— Panie Parker, pan nie ma partnera, prawda? Dołączy pan do pana Trenta.

Powiedział to.

Naprawdę to powiedział.

Nie mogłem uwierzyć, że mi to zrobił.

Naprawdę kiedykolwiek powiedziałem, że go lubię?

— Ale Eddy…

— Panie profesorze, ja naprawdę… — zaczęliśmy protest w tym samym momencie i umilkliśmy jak na komendę. Preston pierwszy wrócił do negocjacji. — Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Mogę to napisać sam. Zawsze…

— No właśnie! — podchwyciłem. — Par… Preston zawsze sam pisze referaty. A ja i Eddy…

— Koniec tematu –Foster przerwał mi w pół słowa i nie miałem już wątpliwości. Uśmiech który rozciągał jego wargi z całą pewnością był złośliwy i mógłbym przysiąc, że cała ta sytuacja bardzo go bawi. — Podjąłem już decyzję. Trent jest specjalistą od działania w grupie, Parker wie, że biologia to nie tylko układ krążenia — teraz już drwił ze mnie prosto w twarz. — Nie mogę się doczekać efektów, panowie.

— Panie profesorze… — spróbowałem jeszcze raz, ale uniósł dłoń, dając mi tym samym znak, że nie ma zamiaru tego słuchać.

— Powinieneś być mi wdzięczny Trent — poklepał mnie przyjaźnie po ramieniu i ruszył w stronę swojego biurka. — Dam sobie obciąć rękę, że ty i Litsner nie macie nawet jednej notatki do spółki…

Foster wrócił do rozdawania tematów, a ja po raz kolejny tego dnia spojrzałem przez całą salę na Parkera. Różnica była taka, że teraz i on mi się przyglądał. I nie wyglądało na to żeby był tym wszystkim choć odrobinę bardziej ucieszony niż ja.

Za co?

No pytam się: za jakie grzechy?


— Żartujesz? — Eddy spojrzał na mnie zaskoczony i aż podniósł się z kanapy na której zalegał cały dzień, oglądając najwyraźniej jakieś głupie seriale. — Naprawdę kazał ci robić referat z tym frajerem?

Siedzieliśmy właśnie w salonie jego rodziców, których na szczęście nie było w domu, żeby zobaczyć, że otworzyliśmy sobie po piwie. Niby przywiozłem Eddy’emu lekcje, ale obaj wiedzieliśmy, że ani ja nie mam nic zanotowane, ani on nie ma zamiaru niczego przepisywać.

— Chciałbym — odpowiedziałem cierpiętniczym tonem i zsunąłem się niżej na fotelu. — W dodatku zrobił to specjalnie, mówię ci. Żebyś widział jak się cieszył…

— E tam, nie masz się co martwić — mój najlepszy kumpel spojrzał na mnie z mieszaniną współczucia i rozbawienia, upijając kilka łyków piwa. — Parker tak bardzo drży o swoją średnią, że na bank odwali za ciebie całą robotę. Mogło być gorzej. Mógł cię zmusić, żebyś napisał całość sam — jęknął. — Przecież ja nie mam pojęcia czym jest… — zerknął na kartkę z zapisanym tematem pracy i tylko jęknął jeszcze głośniej.

Nie, żebym ja w tym wypadku miał być jakoś szczególnie pomocny.

Po prostu.

Razem raźniej.

— Przykro mi stary. Naprawdę próbowałem go przekonać.

— Daj spokój — Eddy machnął ręką. — Wiem przecież jaki jest Foster, kiedy już sobie coś wbije do głowy. To pewnie jego misja na ten rok, wiesz, pomaganie samotnym frajerom. Pamiętasz jak w zeszłym wziął się za recykling?

Zarechotaliśmy obaj i stuknęliśmy się butelkami.

Mówiłem?

Z Eddy’m zawsze jest raźniej.


Tej nocy zasypianie nie wychodziło mi szczególnie dobrze, choć zazwyczaj nie mam z tym problemu. Przewracałem się tylko z boku na bok, myśląc o tym głupim referacie. Miałem nadzieję, że Eddy miał rację i Preston po prostu weźmie większość roboty na siebie. Może wystarczy, jak trochę pogrzebię w internecie i podeślę mu materiały?

Nie miałem pojęcia, dlaczego raptem tak bardzo się tym przejmuję. W sumie nie stało się nic strasznego. To nie było duże świństwo. W dodatku wydarzyło się dawno temu. Poza tym… Nigdy mu nie dokuczałem, ani nic. Nie śmiałem się kiedy chłopaki stroili sobie z niego żarty.

Nigdy też nie powiedziałem im, żeby przestali… Ale zaraz?

Dlaczego JA mam go bronić?

I dlaczego raptem jest mi z tego powodu głupio?

Tak czy inaczej, nie byłem w stanie skupić się na niczym innym. Cały czas miałem przed oczami to jego rozeźlone spojrzenie. I tamto, wtedy. Takie rozczarowane.

Zupełnie bez sensu.


Na skutek swoich nocnych rozważań przegapiłem pierwszy budzik i zaspałem. Niedobrze. Musiałem trzymać formę, zwłaszcza teraz, kiedy na każdy mecz mógł przyjechać selekcjoner z jakiegoś uniwersytetu… Ale tym razem bieganie załatwiłem pobieżnie, tyle musiało wystarczyć. Amy też musiała się zadowolić kanapkami na śniadanie.

— Obiecałeś mi naleśniki — zauważyła marudnie, ale chyba wyczuła, że coś jest ze mną nie w porządku, bo na tym temat się skończył. — Co się stało, Tony? — zapytała, przyklejając się do mojej ręki, w czasie kiedy nasza rodzicielka szykowała się do wyjścia w łazience. — Jesteś smutny.

— Ja… — chciałem jej skłamać, nie będę przecież zwierzał się młodszej o ponad 10 lat siostrze. Ale Amy patrzyła na mnie tak poważnie i w takim skupieniu, że nie mogłem się na to zdobyć. — Zrobiłem komuś przykrość — stwierdziłem w końcu oględnie. — I nie wiem co teraz.

Mała popatrzyła przez chwilę na mnie, jakby się nad czymś zastanawiała.

— Mógłbyś przeprosić — przekręciła rudą główkę na bok. — Mama mówi, że tak trzeba, jeśli zrobi się komuś przykrość.

Jasne…

Przeprosić.

Na przeprosiny to był czas jakieś trzy lata temu.


Wiecie, poza tym, że trzeba wiedzieć z kim się zadawać i jak wyglądać, powinno się też wiedzieć, z kim się spotykać. Ja chwilowo spotykam się z Jen Summer.

Jen jest naprawdę w porządku. Poznaliśmy się lepiej w wakacje, na obozie niedaleko Holly Head. Ja pojechałem tam, żeby dorobić, ona udziela się społecznie. Rozumiecie, uniwersytety lubią takie rzeczy. Nie jest cheerleaderką ani nie należy do żadnej z żeńskich drużyn sportowych, jak wszystkie moje wcześniejsze dziewczyny, ale jest naprawdę śliczna i dobrze sobie radzi towarzysko. W zeszłym roku była w samorządzie uczniowskim, wiedziałem, że w tym chciałaby zostać przewodniczącą. Ciągle tylko o tym gadała.

— Wiem, że… jestem dopiero… w trzeciej klasie — poważnie, ciągle. Nawet kiedy obściskiwaliśmy się przy jej szafce, między pocałunkami udało jej się wcisnąć to zdanie. — Ale nie zaszkodzi… spróbować. Nawet jeśli… się nie dostanę… — poddałem się i odsunąłem od niej trochę. Tej dziewczynie naprawdę nic nie było w stanie zamknąć ust. — To zawsze całkiem niezłe doświadczenie na przyszły rok, prawda? Przynajmniej będę miała już pierwszą debatę za sobą.

— Jasne Jen — przyznałem jej rację, jakby faktycznie to miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. Kiedy odkleiliśmy się od jej szafki wyjęła potrzebne książki, cały czas trajkocząc o pomyśle na swoją kampanię. Co gorsza — pytała mnie o zdanie. Jakbym faktycznie wiedział, czy granatowe plakaty będą bardziej widoczne od butelkowozielonych.

— Hej, Trent! — drgnąłem, w pierwszej chwili nie wiedząc za bardzo kto mnie woła, ale odruchowo odwróciłem się w stronę głosu. — Możemy pogadać?

To w końcu zamknęło mojej dziewczynie usta. Stała na środku korytarza, z zaskoczeniem patrząc na Parkera, który zmierzał w naszą stronę z dość… Zaciętą miną.

Zastanawiałem się, czy jej lewa brew może powędrować jeszcze wyżej.

I czy gapi się na to cała szkoła, czy tylko połowa.

— Zgubiłeś się? — brew wprawdzie już się nie uniosła, ale za to zmarszczyła się widowiskowo. Parker już otwierał usta, najwyraźniej żeby odpowiedzieć, na szczęście udało mi się go wyprzedzić.

— W porządku Jenny, robimy razem projekt na biologię. Pójdziesz do klasy sama?

— Projekt? Z nim? A co z Eddy’m? — spojrzała na mnie z powątpiewaniem, ale na szczęście dała sobie spokój z dalszym drążeniem tematu. Wspięła się tylko na palce, żeby jeszcze raz mnie pocałować, zanim spojrzała na czarnowłosego jak na robaka i ruszyła w swoją stronę.

W ogóle nie mogłem się skupić, widząc kątem oka jak trampek Prestona uderza niecierpliwie o posadzkę. Kiedy podniosłem na niego wzrok, minę miał raczej zdegustowaną.

— Możemy pogadać? — powtórzył, poprawiając okulary które zsunęły mu się na czubek nosa. — Skoro już przestałeś obśliniać tę swoją pannę?

— Jen. Jasne — ja, dla odmiany, podrapałem się w tył głowy, nie bardzo wiedząc co więcej mógłbym powiedzieć. — To… Co tam Pres?

— Preston — poprawił mnie i spojrzał na mnie z politowaniem. — Nic. Referat. Mamy oddać konspekt na poniedziałek. Tego też nie słyszałeś?

— Em… No jasne. Konspekt. Przecież wiem.

Z każdą chwilą czułem się coraz bardziej jak idiota.

— Dziś po lekcjach może być? Bibliotekę zamykają o 18.00 — naprawdę miałem dość tego jak na mnie patrzył.

— Dziś nie mogę.Trening.

— W porządku — skrzywił się trochę. — Jutro?

— Jutro? — zapytałem głupio, jakbym nie wiedział, że po „dziś” zazwyczaj jakieś „jutro” następuje. — Jutro też nie bardzo…

Jakoś nie miałem ochoty przyznawać się, że jutro po lekcjach muszę się stawić w pracy. Wystarczyło że on, jako jeden z niewielu, zapewne pamiętał jeszcze czasy przed moją świetnością.

— Umówmy się na inny dzień, co?

Chyba nie spodobała mu się moja odpowiedź. Zacisnął usta w sposób, w jaki robiła to moja matka, kiedy wyjątkowo jej podpadłem.

— Słuchaj Trent –wycedził, podchodząc jeszcze krok bliżej. — Wiem, że masz to gdzieś, ale naprawdę zależy mi na tej ocenie. I jeśli wydaje ci się, że odwalę całą robotę za ciebie, to grubo się mylisz — jego szare oczy naprawdę ładnie wyglądały kiedy się złościł. Może ludzie częściej by to zauważali, gdyby zbliżał się do kogokolwiek bardziej niż na kilka metrów i gdyby nie chował ich za tymi grubymi szkłami. Uśmiechnąłem się do siebie lekko na tą myśl, ale to nie spodobało mu się jeszcze bardziej. — Słuchaj, w dupie mam to, że jesteś…

— Jutro wieczorem? — rzuciłem szybko, bo zaczął już lekko podnosić głos, a wokół nas nadal była masa ludzi. Nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby Parker krzyczał na mnie publicznie. — Może być u mnie.

Jakoś tak odruchowo ułożyłem mu rękę na ramieniu, bo zbliżał się coraz bardziej, po części żeby go za trzymać, po części żeby go uspokoić. To drugie chyba mi się udało, bo zamarł nagle, patrząc na mnie jakoś tak dziwnie.

— Może być — wymamrotał po dłuższej chwili, wycofując się o krok i strącając moją rękę z ramienia. Przez chwilę staliśmy tak i żaden z nas nie bardzo wiedział co zrobić dalej.

— Daj mi swój numer –zaproponowałem w końcu, a jego oczy rozszerzyły się z zaskoczenia. — Wyślę ci adres SMS-em jak już będę wolny — dodałem, widząc że nie bardzo wie o co mi chodzi.

Nadal patrzył na mnie dziwnie, kiedy wyjmowałem telefon z tylnej kieszeni spodni i wbijałem rząd cyfr, po czym wycofał się pospiesznie, w zupełnie inną stronę niż powinien, zważywszy na to że zaraz zaczynaliśmy matematykę. Było już po pierwszym dzwonku, więc po korytarzu kręcili się już tylko pojedynczy maruderzy.

— Hej, Pres!

Naprawdę nie wiem co mi strzeliło do głowy. On chyba też nie, bo zerknął na mnie przez ramię, wciąż z tym dziwnym wyrazem twarzy.

— Przepraszam — wyrzuciłem z siebie razem z resztką powietrza, dużo ciszej niż kiedy go wołałem, ale chyba mnie usłyszał.

Patrzył na mnie przez chwilę, ale w końcu prychnął tylko pogardliwie i ruszył przed siebie.

Brawo Anthony.

Jesteś skończonym kretynem.

3. Popołudnia w domu Trent'ów

Preston obracał się na krześle stojącym przy moim biurku i rozglądał po pokoju, chyba nie czując się do końca komfortowo. Nie mogłem go winić, mi też wyjątkowo ciążyła panująca w pomieszczeniu cisza.

Było już dość późno, ale zadzwoniłem do niego od razu po pracy, proponując nawet, że po niego podjadę, skoro i tak wracałem do domu. Praktycznie mnie wyśmiał. Wysłałem mu więc adres i zjawił się jakieś kilka minut po mnie, najwyraźniej nie miał szczególnie daleko. Nie zdążyłem nawet zebrać z podłogi rzeczy Amy, na które spojrzał jakby w życiu nie widział zabawki. Potem zerknął na mnie podejrzliwie, jakby myślał, że to ja bawię się lalkami Barbie.

— Masz… dzieciaka? Czy coś? — zapytał w końcu niepewnie, a ja parsknąłem śmiechem.

— Jasne — odpowiedziałem niezrażony, wyciągając się na łóżku. — Nie wiedziałeś? Strzeliłem sobie jednego jeszcze w podstawówce… Matka go nie chce, więc zamieszkał ze mną.

Przez chwilę wpatrywał się we mnie z osłupieniem, ale chyba w końcu dotarło do niego, że żartuję.

— Bardzo śmieszne — prychnął niezbyt przyjemnie, chociaż na jego twarzy pojawiło się coś na kształt uśmiechu. Punkt dla Trenta.

— To mojej siostry. Amy. Ma sześć lat, teraz jest z mamą na basenie — zacząłem tłumaczyć, chociaż nie podejrzewałem, żeby interesowało go to w najmniejszym choćby stopniu. Chciałem po prostu w jakiś sposób zagłuszyć tą koszmarną ciszę która zapadła zaraz po tym jak się przywitaliśmy.

— Aha.

I właśnie tyle wyszło z moich starań.

A Preston wrócił do kontemplowania pucharów i medali dumnie wyeksponowanych na niewielkiej półce nad biurkiem.

Dziwnie było widzieć go poza szkołą. Ciężko mi było nawet wyobrazić sobie, że ma jakieś życie poza nią, tak się na niej skupiał. Chyba wydawało mi się, że rozpływał się zaraz po ostatnich zajęciach, żeby zmaterializować się tuż przed pierwszą lekcją. Chociaż było całkiem ciepło, miał na sobie wielką szarą bluzę z kapturem, której rękawy cały czas nerwowo naciągał na nadgarstki, jakbyśmy siedzieli w chłodni. Serio, ten facet miał jakiś problem. W życiu nie widziałem żeby miał na sobie coś na krótki rękaw, nawet na WF’ie nosił długą bluzkę, chociaż nauczyciel zazwyczaj dawał nam niezły wycisk.

Na plażę chodził pewnie w stroju płetwonurka.

Ha, ha…

Spod bluzy w nijakim kolorze, wyzierał (a jakże) t-shirt z superbohaterem. Poważnie, ktoś powinien mu powiedzieć, że noszenie takich rzeczy po podstawówce to straszny obciach. Ale czego można się spodziewać po kujonie w okularach ze szkłami jak denka od słoików?

Jego fryzura też pozostawiała wiele do życzenia, o ile w tym wypadku można w ogóle mówić o jakiejkolwiek fryzurze. Włosy miał stanowczo za długie, w dodatku mocno kręcone, przez co tworzyły dosłownie czarną aureolę wokół jego głowy. Tym razem postanowił chyba jakoś je poskromić, bo zebrał wszystkie w dziwną kitę, sterczącą z tyłu jak antenka.

Jakby się nad tym zastanowić, mógłbym trochę dla niego zrobić. Wiecie, żeby wyglądał jak człowiek. Nie był taki zły. Gdyby poświęcił choć chwilę dziennie na spojrzenie w lustro, ubrał się w coś co nie przypomina worka i zmienił okulary na kontakty, mógłby wyglądać całkiem znośnie.

Nie jak ja znośnie.

Ale, wiecie… Normalnie.

Może nawet mógłbym mu znaleźć jakąś dziewczynę?

— Możesz przestać się we mnie wgapiać? — zapytał w końcu zirytowany, a ja zorientowałem się, że od dłuższej chwili nic nie robię, tylko na niego patrzę. Chyba zrobiło mu się głupio, że wygląda jak wygląda, bo jego policzki zrobiły się jakby czerwieńsze.

Albo było mu zwyczajnie gorąco w tym paskudnym worze.

— Nie jest ci za ciepło? — zapytałem ostrożnie, ale odpowiedziało mi tylko prychnięcie. — W porządku… Chcesz piwo? Soku? Herbaty?

— Daj spokój Trent — i znów to politowanie w jego spojrzeniu. — Możesz przestać udawać, że się lubimy? Chciałbym zrobić ten konspekt i wyjść.

— Mogę — zgodziłem się, dźwigając z łóżka z przewrotnym uśmiechem. — Ale moglibyśmy też spróbować naprawdę się polubić. Chociaż trochę.

— Jasne — jakakolwiek inicjatywa z mojej strony znów została stłamszona w zarodku. — I teraz, tak nagle przyszło ci to do głowy? Wcześniej jakoś nie miałeś ochoty…

— Przecież przeprosiłem, Pres.

— Preston — poprawił mnie ze złością. — Przeprosiłeś i co? Myślisz, że mi na tym zależy? Myślisz, że chciałbym się zadawać z tobą i tą twoją bandą troglodytów? — wysyczał pogardliwie przez zęby. — Zejdź na ziemię Trent. Cały świat nie kręci się wokół ciebie.

Bezczelny…

Tym razem i ja się wkurzyłem.

Wyszedłem z inicjatywą, starałem się być miły, jakoś pogodzić, jakoś przebrnąć ten semestr który będziemy musieli spędzić w swoim towarzystwie… Ale niezależnie od tego co bym zrobił, napotykałem na ścianę z jego oślego uporu.

— Uznałem po prostu, że skoro spędzimy razem trochę czasu, dobrze by było nie warczeć na siebie przy każdym otwarciu ust — wywarczałem, zdając sobie nagle sprawę z tego, że stoję. Nawet nie wiedziałem kiedy się podniosłem. — Ale skoro dla ciebie warczenie jest w porządku, to dobrze.

— I świetnie! — Parker też wstał, patrząc na mnie wyzywająco. Efekt psuł nieco fakt, że był ode mnie o dobrą głowę niższy.

— Świetnie! — potwierdziłem, czując jak w pokoju raptem robi się naprawdę gorąco.

Staliśmy tak naprzeciw siebie, mierząc się pełnymi wściekłości spojrzeniami i chyba żaden z nas nie miał zamiaru ustąpić pola pierwszy.

Głupi… Bezczelny…

Zero chęci współpracy. Zero.

Nie wiem jakby się to skończyło, gdyby nie dźwięk klucza przekręcającego się w zamku.

— Tony! — usłyszałem rozradowany głosik mojej siostry, która wołała mnie już od progu. — Tony! Trener — wymówiła to słowo z namaszczeniem, dumna z tego, że jak ja ma trenera — kazał mi zanurzyć całkiem głowę! I wcale się nie bałam! Wcale… — jej radosny bieg w stronę starszego brata przerwał intruz, stojący na środku mojego pokoju.

Intruz który drgnął gwałtownie i z którego w jednej chwili zeszło powietrze.

— To naprawdę super — jeszcze przez chwilę obserwowałem jak Preston opada na fotel, ale zaraz zwróciłem się do swojej nagle onieśmielonej siostrzyczki. — Amy — złapałem ją za rączkę, żeby poczuła się trochę pewniej. — To Preston, mój… kolega. Ze szkoły. Prestonie, przedstawiam ci moją siostrę, Amy.

Miałem szczerą nadzieję, że chociaż przy niej da sobie na chwilę spokój z tą całą vendettą i zachowa się jak człowiek. Najwyraźniej nie miałem się o co martwić. Spojrzenie Parkera zmiękło trochę i z pełną powagą podał małej dłoń.

— Bardzo miło mi panią poznać, pani Trent — zapewnił uprzejmie, na co miałem ochotę parsknąć śmiechem. Amy była w siódmym niebie. Zachichotała z całą kokieterią na jaką stać było jej sześcioletnią osobę, po czym podała mu dłoń.

— Nie jestem panią! — zawołała radośnie. — Jestem Amy.

— Amy? Nie przeszkadzaj… — do pokoju postanowiła również zajrzeć moja matka, najwyraźniej chcąc uwolnić mnie na chwilę od rudego szatana i również zatrzymała się w progu. — Och.

Chyba spodziewała się zastać w środku Eddy’ego który był u nas stałym gościem.

— Dzień dobry — Parker poderwał się do góry jak grzeczny chłopiec i policzki trochę mu poczerwieniały. — Ja tylko…

— To Preston mamo — jak wielkiej satysfakcji nie sprawiałoby mi jego zmieszanie, postanowiłem przyjść mu z pomocą. — Piszemy razem projekt na biologię.

— Projekt? — zapytała zaskoczona, jakbym nigdy w życiu nie pisał żadnego projektu na żadne zajęcia.

No dobra…

Było w tym trochę racji.

Troszeczkę.

— Bardzo miło mi cię poznać Preston — mama szybko odzyskała rezon i wzięła protestującą Amy na ręce. — Nie przeszkadzajcie sobie w takim razie chłopcy, na pewno macie dużo pracy.

— Ale ja chcę zostać z Prestonem… — zamarudziła jeszcze młoda, na co parsknąłem w końcu krótkim śmiechem.

No tak.

Mały, rudy zdrajca.

— Pomożesz mi przygotować kolację, dobrze? Preston na pewno zostanie, żeby z nami zjeść.

— Zostaniesz, prawda? — zdrajca spojrzał na czarnowłosego z nadzieją, a ja patrzyłem rozbawiony jak jego twarz staje się coraz bardziej czerwona.

— Ja… — zerknął na mnie niepewnie, jakby się spodziewał, że zaprotestuję i każę mu się wynosić jak tylko skończymy. Nie zamierzałem mu niczego ułatwiać, ale nie umiałem też zetrzeć z twarzy rozbawionego uśmiechu. — Myślę, że będę mógł chwilę zostać — poddał się w końcu, do wtóru radosnego, pełnego zwycięstwa okrzyku mojej siostry, który słychać było nawet kiedy mama wyniosła ją już z mojego pokoju.

Chyba go to rozbawiło, bo jego usta rozciągnęły się w uśmiechu, który zupełnie odmienił jego twarz.

— Dzięki — wymruczałem przystawiając sobie drugie krzesło do biurka, żebyśmy w końcu mogli zabrać się do tego konspektu, a napięcie które jeszcze przed chwilą szalało między nami, zniknęło w magiczny sposób. — Za moją siostrę — dodałem, widząc że nie bardzo wie o co chodzi. — Potrafi być bardzo… atencyjna.

— Skąd znasz takie Trudne słowa Trent? — prychnął, ale już bez złości, czy złośliwości. Jak na Parkera zabrzmiało to wyjątkowo przyjaźnie.

— Spadaj — odpowiedziałem w podobnym tonie, sadowiąc się obok niego na krześle.

Wymieniliśmy się spojrzeniami, obaj nadal z uśmiechem błąkającym się po wargach. Może trochę zbyt długimi spojrzeniami?

— Konspekt — rzucił w końcu Preston, odwracając się w stronę monitora.

— Konspekt — potwierdziłem pospiesznie.


Wżyciu nie pomyślałbym, że pisanie konspektu to taka skomplikowana sprawa. Nie przyszłoby mi nawet do głowy, że ktoś może wkładać tyle pracy w przygotowanie jakiegoś beznadziejnego projektu! Przecież to kompletna strata czasu, my z Eddy’m zazwyczaj sklecaliśmy coś w 10 minut, a potem przechodziliśmy płynnie do jakiejś strzelanki czy innych wyścigów na konsoli.

Z Prestonem było inaczej, oczywiście.

Od dobrej godziny zadręczał mnie, opowiadając o jakichś doświadczeniach które powinniśmy przeprowadzić, najlepiej każdy na własną rękę, żeby porównać rezultaty. Używał przy tym takich trudnych słów, że łapałem się za włosy, niwecząc przy tym swoją idealną fryzurę.

Cały ten wieczór miał jeden plus — wtargnięcie mojej siostry sprawiło najwyraźniej, że Parker nieco się rozluźnił. Wrogość gdzieś wyparowała i śmiał się z każdego mojego jęku.

Naprawdę ładnie się śmiał.

Powinien robić to częściej.

Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że chociaż znam go już od trzech lat, nigdy nie widziałem, żeby się choćby uśmiechał. No… Może poza tym pierwszym dniem w szkole, ale to wydawało mi się teraz bardzo dawno temu.

Przestałem zwracać uwagę na to jak jest ubrany, nie zauważałem już nawet nerdowskiej koszulki i grubych szkieł okularów. Było… Fajnie. Inaczej niż z Eddy’m czy chłopakami, ale Preston był naprawdę w porządku kiedy przestawał się na mnie wściekać.

— Skończyliśmy — oznajmił w końcu litościwie, patrząc jak walam się po łóżku. W zasadzie większość roboty odwalił sam, ja tylko jęczałem i godziłem się na wszystkie jego pomysły. Przez ostatnie kilka minut już nawet nie pytał, tylko śmigał palcami po klawiaturze, chcąc chyba jak najszybciej skończyć.

W sumie było już całkiem późno.

— Słuchaj… — zacząłem, patrząc jak wyjmuje pendrive’a z wejścia USB i chowa go do kieszeni. Najwyraźniej nie ufał mi nawet na tyle, żeby powierzyć mi choćby wydrukowanie pracy która w założeniu miała być naszą wspólną. — Jeśli masz coś ważniejszego do roboty… Znaczy, wiem, że moja siostra cię zmusiła i w ogóle… — plątałem się trochę, nie bardzo wiedząc jak to powiedzieć, żeby nie pomyślał że go wyrzucam czy coś. — Jakoś cię wytłumaczę jeśli nie chcesz zostać.

— Nie… Znaczy… Amy jest w porządku — chyba też się trochę zmieszał. — Lubię ją. Jest naprawdę miła…

— … w przeciwieństwie do jej okropnego, starszego brata? — dokończyłem za niego rozbawiony, nie wiedzieć czemu, czując nagłą ulgę, kiedy stwierdził że zostanie.

— Dokładnie — uśmiechnął się pod nosem. — Zamierzałem tam wprawdzie wcisnąć jeszcze „palanta”…

Zaśmiał się, kiedy rzuciłem w niego poduszką i zaskakująco sprawnie zrobił unik. Dziwne. Na WF’ie zazwyczaj miał refleks szachisty. Chyba, że trzeba było odbić piłkę, na przykład na siatkówce… Wtedy zawsze udało mu się od niej uciec. Ale może to dlatego, że nauczyciel ciągle się na niego darł, tak samo z resztą jak uczniowie, a teraz wydawał się już całkiem wyluzowany.

— Idziemy? — zapytał, znów speszony, jakby sam właśnie zdał sobie z tego sprawę. Taki rozluźniony na terytorium wroga? Kolejny punkt dla Trenta! — Chyba, że czekamy jeszcze na twojego ojca, czy coś.

— Nie, spokojnie — zebrałem swoje potargane zwłoki z łóżka i ruszyłem w stronę drzwi. — Możemy iść.

Patrzył na mnie jakby chciał dopytać, ale ostatecznie dał sobie spokój i powlókł się za mną do kuchni.


Przyjemnie było mi patrzeć jak przez całą kolację przekomarza się z Amy. Dawno nie widziałem, żeby moja siostrzyczka polubiła kogoś tak od razu i bez zastrzeżeń. Jedynym moim znajomym z którym zachowywała się w ten sposób był Eddy, ale Eddy zawsze ją pytał kiedy w końcu umówi się z nim na randkę, co niezmiennie wprawiało ją w zachwyt.

Mała, paskudna flirciara.

Jen na przykład ignorowała całkowicie… Zresztą Jen wolała spotykać się na mieście niż u mnie w domu, więc nie miała zbyt wielu okazji żeby ją poznać.

Prestonowi za to, złapanie z nią kontaktu nie sprawiło najmniejszego problemu, z miejsca było widać, że całkiem podbił jej serduszko i przez kilka najbliższych dni będzie opowiadała tylko o nim. Zresztą… Nie tylko ona, moja własna matka też wydawała się nim zachwycona.

Cóż…

Musiałem się pogodzić z faktem, że kobiety w moim domu całkowicie oszalały na jego punkcie. Może moje podejrzenie, że Preston nie ma dziewczyny, było błędne..?

Może po prostu nie chodziła z nami do szkoły, czy coś?

Najwyraźniej radził sobie z płcią piękną znakomicie, chociaż ciężko było to stwierdzić na podstawie jego kontaktów z koleżankami z klasy.

Przyłapał mnie na gapieniu się na ich dwójkę z głupawym uśmiechem na ustach, ale, ku mojemu zaskoczeniu, nie wyglądał na zagniewanego. Uśmiechnął się tylko lekko i wrócił do komplementowania zdolności kulinarnych mojej matki.

Może gdybym był trochę jak Preston rodzice Jen lubiliby mnie bardziej?

Chociaż nie, chyba nie chodziło o to. Żeby rodzice Jen mnie polubili, musiałbym mieć kilka milionów na koncie i jeździć jakimś nowiutkim Lexusem zamiast mojego starego Camaro.

— Musisz koniecznie znowu do nas wpaść, prawda Tony? — matka objęła mnie ramieniem, kiedy Preston zaczął zbierać się do wyjścia, ale ten tylko uśmiechnął się uprzejmie w odpowiedzi. Nie chciałem robić jej przykrości informacją, że czarnowłosy „wpadnie” do nas tylko kiedy już naprawdę będzie musiał, w dodatku na pewno nie z własnej woli.

— Koniecznie! Możesz przyjść jutro? — zapytała zaraz Amy. — Pokaże ci moje lalki.

— To bardzo kuszące, ale… — widziałem jak Preston robi się coraz bardziej speszony, więc po raz kolejny przyszedłem mu z pomocą.

— Odwiozę cię — zaproponowałem, w pośpiechu wyswobadzając się z uścisku matki i chwytając za wiszącą przy drzwiach lekką kurtkę.

— Świetny pomysł! Już tak późno, a Preston ma tylko bluzę.

— Ja nie… Naprawdę…

— Chodź — nie dałem mu zbyt wielu możliwości wyboru, stanowczo wyciągając go za ramię z mieszkania, zanim któraś z pań zdążyła coś dodać. — Tak jest najszybciej — mruknąłem półgębkiem, kiedy drzwi windy zamknęły się za nami. — Inaczej jeszcze przez pół godziny biadoliłaby, że się przeziębisz. Zawsze to robi moim znajomym…

— W porządku — Preston nie wyglądał na szczególnie zniesmaczonego tym faktem. Wprost przeciwnie, nie przestawał się uśmiechać. — Twoja mama jest naprawdę miła.

— Wiem. I czasami trochę zbyt przyjacielska — westchnąłem cierpiętniczo, ale na pokaz, bo w rzeczywistości cieszyłem się że nie przeszkadza mu moja nachalna, wściubiająca we wszystko nos rodzina.

Nie wiem dlaczego mi na tym zależało.

Po prostu…

Miło mi było, że się polubili.

— Teraz przez tydzień będę wysłuchiwał ich zachwytów nad twoją osobą — dodałem rozbawiony, kiedy dojechaliśmy na podziemny parking i dotarliśmy w końcu do mojego samochodu. — Nie dadzą mi żyć, jeśli znowu cię nie przyprowadzę…

Chyba chciałem go sprowokować do zapewnienia, że jeszcze kiedyś przyjdzie.

Że CHCIAŁBY jeszcze kiedyś przyjść.

Cóż… Przeliczyłem się, bo Parker tylko wzruszył ramionami i uśmiechnął się uprzejmie, zupełnie jak do mojej matki jeszcze kilka chwil wcześniej, po czym otworzył sobie drzwi od strony pasażera i wsiadł do samochodu, zostawiając mnie na zewnątrz z głupią miną.


Podróż powrotna minęła nam w ciszy i wydawało mi się, że wszystko co udało nam się tego wieczoru „osiągnąć”, wszystkie moje starania, poszły na marne. Z każdą minutą Preston marszczył brwi coraz bardziej i wydawał się coraz bardziej spięty, aż w końcu kazał mi się zatrzymać. Dziwne miejsce sobie wybrał, nie przed blokiem czy domem jak się spodziewałem. Byliśmy już prawie na skraju miasta, w okolicy było tylko kilka drzew i przystanek.

— Dalej trafię — poinformował mnie, zanim zdążyłem zaprotestować. Nie wyglądał jak ktoś z kim mógłbym się w tej chwili spierać, więc dałem za wygraną, włączyłem światła awaryjne i stanąłem w zatoczce dla autobusu.

Może mieszkał w jakimś paskudnym miejscu i było mu wstyd?

Nie wiem jak mógłby się wstydzić czegokolwiek, skoro już widział moje mieszkanie, ale wolałem nie wnikać. Przez chwilę patrzyłem jak wyplątuje się z pasów, otwiera drzwi…

— Tony? — odwrócił się w moją stronę, jedną nogą będąc już poza samochodem. — Dzięki za podwózkę. To był miły wieczór.

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, wysiadł pospiesznie i zatrzasnął za sobą drzwi. Pomachał mi jeszcze tylko, po czym zniknął na wąskiej drodze pomiędzy drzewami.

Uśmiechnąłem się do siebie.

Miał rację.

To był zaskakująco miły wieczór.

4. Kłamstwa, kłamstewka

Przez całą drogę do domu, nie potrafiłem zetrzeć z ust głupawego uśmiechu. I nie przeszkadzało mi nic, nawet uważne spojrzenie mojej matki, kiedy już wszedłem do mieszkania.

— Ten Preston… To miły chłopak — zagadnęła, udając że sprząta blaty w kuchni. Skąd wiedziałem, że udaje? Było tuż przed północą… Moja matka nawet w normalnych godzinach niezbyt przepadała za sprzątaniem czegokolwiek i jako-taki stan naszego domu rodzinnego przypisywałem głównie sobie. Ewidentnie czekała, żeby wściubić nos w moje sprawy.

Nie zamierzałem jej niczego ułatwiać, więc mruknąłem tylko potwierdzająco, nadal szczerząc się jak głupi do sera.

— Taki grzeczny — spojrzała na mnie kątem oka. — Uprzejmy. I ma tak dobrze poukładane w głowie… Naprawdę, powinieneś mieć więcej takich…

— Zmierzasz do czegoś konkretnego? — zapytałem w końcu, bo widziałem, że aż ją skręca z ciekawości. Cóż… Parker nie był jak reszta moich kolegów.

— Do niczego! — oburzyła się natychmiast, niemal świątobliwie. — Chciałam się po prostu dowiedzieć… Czy to taki zwykły kolega?

Naprawdę nie miałem pojęcia, dokąd zmierza ta rozmowa.

— Zwykły..?

— Czy może… Ktoś ważniejszy?

— Ważniejszy? — w dodatku robiło się coraz dziwniej. — Przyjaciel w sensie?

— Tak, przyjaciel — nadal patrzyła na mnie tak uważnie, że zaczynałem powoli czuć się nieswojo. — To chyba dobry materiał na… przyjaciela. Prawda?

Naprawdę nie miałem bladego pojęcia o co jej chodzi. Nigdy nie mieszała się za bardzo do tego z kim się spotykam czy przyjaźnię. Chyba wyczytała to z mojej miny, bo westchnęła tylko i poklepała mnie po ramieniu.

— Pamiętaj, że cię kocham synku — musiała wspiąć się na palce, żeby pocałować mnie w policzek. — I zawsze będę. Jeśli będziesz chciał porozmawiać o… O czymkolwiek, wiesz gdzie mnie szukać.

Wygłosiła co miała do wygłoszenia i zniknęła w swojej sypialni, zostawiając mnie na środku kuchni z bardzo głupią miną.


Tej nocy spałem wyjątkowo dobrze i wstałem w wyjątkowo dobrym humorze. Ze zdwojonym zapałem wziąłem się do biegania i porannej toalety, podśpiewując pod nosem piosenkę z radia, która utkwiła mi w głowie. Nadal ją nuciłem kiedy podjechałem pod szkołę i wpadłem prosto na Jen.

— A tobie co tak wesoło? — ona nie miała za to szczególnie uszczęśliwionej miny.

— Cieszę się, że cię widzę — odbiłem. Lata wprawy w zadowalaniu kobiet moi drodzy… Lata wprawy. Nawet uśmiechnęła się lekko. — Coś się stało?

— Ojciec mnie zadręcza — poskarżyła się, wtulając w mój bok. — Mówiłam ci, że próbuje ostatnio pozyskać nowego kontrahenta, prawda?

Pewnie mówiła…

Czasem nie bardzo ją słucham.

Tylko kiwam głową z uśmiechem…

Nie oceniajcie mnie! Ta baba naprawdę potrafi zagadać człowieka na śmierć i ciężko za nią nadążyć! A ja mam dużo ciekawych rzeczy do przemyślenia.

Moja fryzura.

Zestawy ubraniowe na najbliższy tydzień.

Taktyka naszej drużyny.

Lista zakupów w internetowej drogerii.

Same ważne sprawy.

No dobra. Nie dostanę dyplomu za bycie facetem roku. Zadowoleni?

— …i okazało się, że to ojciec Parkera — dopiero znajome nazwisko sprawiło, że mój umysł przestał dryfować, bo. nawet w trakcie tej krótkiej wypowiedzi, udało mi się odpłynąć.

— Zaraz — wszedłem jej w słowo. — Tego Parkera?

— Tak. Dziwaka Parkera — zrobiła nieszczęśliwą minę, a ja przez chwilę poczułem się jakby ktoś w moim otoczeniu zgrzytnął widelcem o talerz na hasło „dziwak”. — Wyobrażasz sobie? Ojciec kazał mi być dla niego miłą i spróbować jakoś się do niego zbliżyć. To przecież kompletna katastrofa, znajomość z kimś takim ZUPEŁNIE zrujnuje moją reputację. Zwłaszcza przed samymi wyborami… Słuchasz mnie Tony? — zatrzymała się, złożyła ręce na piersi i zrobiła groźną minę, więc przytaknąłem momentalnie.

Ojciec Jen współpracował z ojcem Prestona?

Ale…

To zupełnie burzyło mój obraz biednej chałupinki której czarnowłosy tak się wstydził, że nie chciał żebym ją oglądał. Skoro Summer starał się pozyskać względy jego ojca… Cóż, Summerowie nie zadawali się z płotkami. Czego najlepszym dowodem był stosunek ojca mojej wybranki do mnie.

Dlaczego w takim razie nie chciał, żebym go podwiózł?

DLACZEGO?

Przecież…

— Stary Parker podobno jest bardzo związany z synem od śmierci żony i ojciec twierdzi, że „to by nam nie zaszkodziło, gdyby trochę mnie polubił”, rozumiesz? — dziewczyna trajkotała dalej, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. — Wcale go nie interesuje jak to zaszkodzi MI. Jak mam zostać przewodniczącą, jeśli będą mnie widywać w TAKIM towarzystwie?

Tym razem wyłączyłem się na hasło „śmierć żony”.

Matka Prestona nie żyła?

Ale…

Nawet słowem się o tym nie zająknął!

Chociaż, z drugiej strony, czemu miałby? Spędziliśmy razem jeden przyzwoity wieczór, to jeszcze nie znaczyło że zostaliśmy przyjaciółmi. A Preston nie sprawiał wrażenia szczególnie wylewnej osoby. Tylko…

— Matka Parkera nie żyje? — zapytałem, starając się żeby zabrzmiało to jak czysto grzecznościowa ciekawość. — Długo?

— Ja wiem? — Jen najwyraźniej mnie wyczuła i zirytowała się, że ten temat interesuje mnie bardziej niż jej „wielkie nieszczęście”. — Chyba zmarła jakieś trzy lata temu. Ojciec zaciągnął nas na pogrzeb, to było jakoś w wakacje. Tony, czy możemy się w końcu skupić na moim problemie?

Trzy lata temu.

Jakoś w wakacje.

Nagle zrobiło mi się dziwnie zimno.

Bo wiecie, trzy lata temu, zaraz po wakacjach, Preston próbował się ze mną zaprzyjaźnić, a ja go kompletnie olałem. Próbowałem sobie przypomnieć, czy był wtedy jakoś smutniejszy niż normalnie… Ale nie przyglądałem mu się nigdy szczególnie uważnie i ciężko było mi to jednoznacznie stwierdzić.

Wychodzę na większego dupka, niż myślałem że jestem.

Czyto możliwe, żeby Preston wtedy… A ja… I pewnie nawet nie miał z kim porozmawiać… Nic dziwnego, że zbliżył się do ojca.

Nic dziwnego, że polubił moją matkę. Była wścibska i momentami zbyt nachalna w troszczeniu się o wszystkich wokół, ale była przy tym bardzo… matkowata.

Nie wyobrażałem sobie nawet jak bym się poczuł gdyby jej zabrakło. A Preston…

Potrząsnąłem głową.

— Nie wiem co się dziś z tobą dzieje — Jen spojrzała na mnie z pretensją. — Mam wrażenie, że wcale nie obchodzą cię moje problemy.

— Bo to nie są prawdzie problemy — rzuciłem, zanim zdążyłem się zastanowić, a twarz mojej dziewczyny zmieniła się z prędkością światła. Widziałem jak drga jej powieka, jeszcze tylko chwila i wybuchnie… — Znaczy, to nie są problemy których nie można szybko rozwiązać — dodałem pospiesznie, zanim zaczęła się drzeć. — Preston jest całkiem w porządku. Możemy spotkać się gdzieś we trójkę, w jakimś mało uczęszczanym miejscu. W sklepie z komiksami czy coś. Pomogę ci.

To ją chyba nieco uspokoiło, bo uśmiechnęła się promiennie i zarzuciła mi ręce na szyję.

— Mam lepszy pomysł — naprawdę ciężko było mi się skupić, kiedy całowała mnie w ucho. — A może… Skoro Preston jest taki w porządku, może wprowadziłbyś go do waszej grupy, co? — zaćwierkała słodko. — Jeśli zacznie zadawać się z wami, szkoła przestanie mieć go za takie straszne dziwadło.

Zaraz…

Co?!

— Tony, nie daj się prosić — mruczała dalej, skutecznie mnie rozpraszając. Chyba się zgodziłem, bo podskoczyła nagle i klasnęła w dłonie. — Wspaniale! Pamiętaj, że dziś wieczorem przygotowujemy u mnie plakaty do kampanii!

Jen ruszyła w stronę szkoły, a ja zostałem na parkingu, czując jak jakaś wielka łapa zaciska mi się na żołądku. Wiecie… Nie wiem kim byłem w poprzednim życiu.

Ale musiałem naprawdę paskudnie nagrzeszyć.


Po tej zbyt dużej dawce informacji znowu przez pół lekcji wgapiałem się w plecy Parkera. Na szczęście nie była to biologia i nie miałem przed sobą nic co mógłbym zniszczyć, więc tylko rysowałem bezmyślnie kółka na tyle mojego zeszytu z historii.

W co ja się wpakowałem?

Jasne, chciałem się zaprzyjaźnić z Prestonem. Naprawdę go polubiłem. Tylko… Nie w ten sposób. Nie na prośbę Jen. Nie chciałem nawet myśleć na jakiego dupka wyjdę, jeśli ta sprawa kiedykolwiek wyjdzie na jaw.

To byłoby milion razy gorsze od mojego ostatniego wyskoku.

A tamten miał miejsce zaraz po śmierci jego matki.

— Jesteś takim kretynem Trent… — jęknąłem sam do siebie i opadłem na ławkę, nie zważając na zaskoczone spojrzenie Eddy’ego.


— Hej, Pres! — przyuważyłem go popołudniu, kiedy zmierzał przez parking w stronę przystanku autobusowego. Jen suszyła mi głowę przez wszystkie przerwy i naprawdę musiałem to zrobić, chociaż na samą myśl że Parker odkryje moje pobudki robiło mi się niedobrze. — Czekaj!

Spojrzał przez ramię zaskoczony, ale chyba uznał że się pomyliłem, bo tylko wzruszył ramionami i ruszył dalej w swoją stronę.

Jasne…

Bo przecież wokół nas kręcił się przynajmniej milion Prestonów których mógłbym wołać.

Głupek.

No dobra, trochę mi się należało, dlatego przebiegłem tych kilkanaście metrów które nas dzieliło i złapałem go za ramię.

— Wołam cię! Mógłbyś się zatrzymać.

— Zgubiłeś się? — zapytał przez zaciśnięte zęby, świadomie lub nie powtarzając słowa Jen sprzed dwóch dni. Nawet na mnie nie spojrzał, tylko ruszył w swoją stronę, ignorując zupełnie rękę na swoim ramieniu. — Napisaliśmy konspekt. Nie mamy żadnych wspólnych tematów aż do poniedziałku.

— Wiem — odpowiedziałem rezolutnie idąc za nim i uśmiechnąłem, mimo paskudnego tonu jakim się do mnie zwrócił. Przestałem się nawet przejmować tym, że wszyscy na parkingu patrzą na nas jakoś dziwnie. — Ale wczoraj było fajnie. Chciałem zapytać, czy wybierasz się jutro na mecz. Mógłbyś wpaść później na imprezę na plaży.

To w końcu sprawiło, że się zatrzymał i spojrzał na mnie jak na ostatniego idiotę. Nie powinienem być zaskoczony. Mogłem się założyć, że nikt nigdy nie zaprosił go na żaden ze szkolnych spędów, a nawet ja nie robiłem tego z czysto przyjacielskich pobudek.

— Dostałeś za mocno piłką w głowę na ostatnim treningu? — zapytał, na szczęście na tyle cicho, że nikt poza mną nie mógł go słyszeć. — Ja nie chodzę na mecze Trent. I definitywnie nie chodzę z wami na imprezy.

— Nie marnujesz też czasu na troglodytów, wiem — podpowiedziałem mu. — Ale zazwyczaj nie spędzasz też ze mną wieczorów, a wczoraj było fajnie, nie?

— Masz nierówno pod sufitem Trent — oznajmił, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— To nie jest odpowiedź.

— To jest odpowiedź, w dodatku wystarczająca…

— Przyjdziesz? — nie ustąpiłem, chociaż wokół nas zbierała się coraz większa grupa zainteresowanych, trochę wytrącając mnie z równowagi. Musieliśmy stanowić niezłe widowisko. Król Trent i Dziwak Parker.

Mogłem sobie wyobrazić te plotki w poniedziałek.

— Zastanowię się — warknął w końcu, chyba też czując się niezręcznie pod tymi wszystkimi spojrzeniami, coraz bardziej czerwony na twarzy.

— To też nie jest odpowiedź… — kiedy tak patrzyłem jak się rumieni, wszyscy wokół nagle stracili na znaczeniu. Poczułem jakąś dziwną potrzebę, żeby go dotknąć. Odgarnąć z twarzy zabłąkany kosmyk włosów… Objąć ramieniem i zabrać gdzieś, z daleka od ciekawskich.

— Postaram się Trent! — rzucił w końcu zirytowany. — Wystarczy?

Musiało wystarczyć.

Podjechał jakiś autobus i Preston podbiegł w jego stronę, chociaż z tego co wiedziałem jechał w zupełnie inną część miasta niż ta, w której czarnowłosy mieszkał.


Miałem naprawdę szczerą nadzieję, że Preston się nie pojawi. To nie tak, że nie chciałem się z nim spotkać… Po prostu nie miałem ochoty być pośrednikiem przyjaźni jego i Jen, zwłaszcza że nie wypływała ona z czystych pobudek i chęci pomocy koledze w potrzebie. Zresztą… Wszystko na to wskazywało. Preston nigdy nie przejawiał szczególnej chęci do integrowania się z resztą szkoły i od trzech lat ani razu nie pojawił się na meczu. Rozglądałem się wyjątkowo uważnie po trybunach i, choć osób przyszło wiele, nie dostrzegłem nigdzie znajomej czarnej czupryny. Nie widziałem go też kiedy mecz się skończył a kibice naszej drużyny wylegli przed salę drąc się wniebogłosy dla uczczenia zwycięstwa. Nie było go kiedy ładowaliśmy się do samochodów, żeby wspólnie pojechać na plażę.

Wszystko będzie dobrze.


Trochę trwało, zanim udało mi się do końca rozluźnić. Muszę przyznać, że krążące wśród nas butelki ułatwiły nieco zadanie. Wieczór był ciepły, słońce dopiero zaszło, a na plaży już płonęło wielkie ognisko, ktoś puścił muzykę z samochodu, dziewczyny pozdejmowały buty, póki co taplając bose stopy w piasku i płytkiej wodzie. Nie nadszedł jeszcze czas na szalone kąpiele i wrzucanie do wody.

Było przyjemnie.

Siedziałem, oparty o drzewo, tuż obok Eddy’ego i paru innych kumpli z drużyny, sącząc leniwie piwo i obserwując tańczącą kawałek dalej Jen. Wyglądała wyjątkowo ładnie w rozkloszowanej sukience w grochy i wiedziałem, że też na mnie patrzy. Co chwilę zerkała z uśmiechem przez ramię jakby tańczyła specjalnie dla mnie.

— Komuś się dzisiaj poszczęści — prychnął pod nosem Gab, patrząc na mnie ni to z podziwem ni z zazdrością.

W sumie…

Czemu nie?

— A ten co tu robi? — Eddy zmarszczył brwi, patrząc gdzieś w stronę lasu za którym większość zebranych zaparkowała auta. Musiałem przyjrzeć się uważniej żeby zrozumieć o kim mówi, bo czarna bluza w ciemnościach nie rzucała się szczególnie w oczy. — Od kiedy to Parker przychodzi na nasze imprezy?

— Zaprosiłem go — dźwignąłem się trochę z zamiarem wstania, bo Preston wyglądał jakby nie do końca wiedział co ze sobą zrobić. Stał na skraju lasu, rozglądając się niepewnie i nerwowym gestem naciągał rękawy bluzy na dłonie. Chyba jeszcze się wahał, czy nie odwrócić się i nie uciec, zanim ktoś go zauważy…

— Poważnie stary, o co chodzi? — zaniepokojony głos Eddy’ego zatrzymał mnie w miejscu i zmusił do oderwania wzroku od chłopaka. — Szantażuje cię czy coś? Masz z nim jakiś problem? Powiedział, że napisze za ciebie ten durny konspekt, jeśli wciągniesz go do towarzystwa?

— Nie… — nie do końca wiedziałem jak się wytłumaczyć ze swojej nagłej sympatii do czarnowłosego, zwłaszcza że nie tylko Eddy przysłuchiwał się tej rozmowie.

Z jednej strony chciałem, żeby polubili Parkera.

Parker był naprawdę spoko.

Z drugiej…

Coś było w tym co powiedziała Jen o towarzyskim samobójstwie. Kiedy zerknąłem na niego, w tych jego okularach, z rozczochranymi włosami…

Potrzebowałem lepszej wymówki niż „Parker jest spoko”.

Cała masa ludzi była „spoko” i nie trzymała się z nami.

— Jen mnie poprosiła — wydusiłem w końcu niechętnie, czując na sobie zaciekawione spojrzenia chłopaków. — Jej ojciec próbuje urobić ojca Parkera.

Cóż…

To nie była do końca prawda. Ale nie było to też całkowite kłamstwo.

Cokolwiek to było, podziałało. To potrafili zrozumieć. Skoro poprosiła mnie moja dziewczyna, całkiem normalnym było, że powinienem jej pomóc. A prawdziwej wersji nie rozumiałem do końca nawet ja sam.

— Nie mówcie mu, co? — spojrzałem jeszcze po nich, nawet nie chcąc myśleć jak poczułby się Preston gdyby ta sprawa dotarła do jego uszu. — Za kilka tygodni będzie po wszystkim.

— Jasne stary — Eddy wyszczerzył zęby i upił kilka łyków, po czym wskazał butelką w stronę gdzie stał czarnowłosy. — Z resztą, Jen chyba też wzięła się do roboty.

Zerknąłem jeszcze raz i zobaczyłem, jak moja dziewczyna idzie do kompletnie osłupiałego Parkera przez tłum tańczących. Zobaczyłem jak chwyta go za nadgarstek z szerokim uśmiechem i ciągnie prosto w naszą stronę, szczebiocząc coś wesoło.

Prawie się zaśmiałem na widok jego miny. Wyglądał zupełnie jak Amy kiedy odkryje, że tym razem pod hasłem „lody” tak naprawdę kryje się dentysta. Nawet tak samo jak ona próbował się zapierać, chociaż nie miał najmniejszych szans z Jen. Ta kobieta potrafi postawić na swoim, wierzcie mi, wiem coś o tym.

Przepchnęła go niemal na siłę przez pół plaży, aż do miejsca w którym siedzieliśmy i spojrzała w moją stronę błagalnie zza jego pleców.

— Chłopaki — błagalny wyraz zniknął bardzo szybko, kiedy znów opadłem na piasek i zastąpił go jej zwyczajny, szeroki uśmiech — znacie Prestona, prawda?

Tym razem już się zaśmiałem.

Był taki… Taki nieporadny.

Jakby nie do końca zdawał sobie sprawę z tego gdzie jest i dlaczego.

W sumie… Nie powinienem mu się dziwić, nie? Raczej nie był przyzwyczajony do takiej atencji, zwłaszcza ze strony „popularnych”.

Jen usadziła go na piasku prawie jak lalkę i wcisnęła mu piwo w dłoń. Poważnie, zacisnęła mu palce na butelce i własnoręcznie ją odkapslowała, zanim usiadła obok i oparła się o mnie bokiem.

— Co słychać Preston? — Eddy przyłączył się do zabawy i trącił jego butelkę swoją.

— Ja… — spojrzał na mnie z przerażeniem, jakby spodziewał się, że wszystko mu wytłumaczę, albo chociaż zawołam „mamy cię!” czy coś. — W… W porządku.

Ponieważ tylko wzruszyłem ramionami uśmiechając się pod nosem, przeniósł wzrok na butelkę i zważył ją w dłoni, jakby się nad czymś zastanawiał. Chyba doszedł do jakichś wniosków, bo też wzruszył ramionami i…

Wychylił ją prawie całą naraz, zupełnie jakby uznał, że na trzeźwo tego nie zrozumie.

Chłopaki zakrzyknęli z entuzjazmem, ktoś podał mu kolejne piwo…

Tak.

Zapowiadało się całkiem ciekawie.

5. Anthony Trent — obrońca uciśnionych

W życiu nie pomyślałbym, że z Prestona jest takie imprezowe zwierze. Poważnie. Spodziewałem się, że nawet jeśli przyjdzie, usiądzie gdzieś w kącie i do nikogo się nie odezwie. Nie podejrzewałem go też o to, że pije.

No…

Z tym drugim chyba miałem rację. Zachowywał się, jakby nie miał pojęcia jak działa mieszanie piwa z whisky i ile butelek jest mu potrzebnych, żeby dobrze się bawić a nie puścić pawia żadnej dziewczynie na sukienkę.

Pił i pił, zachęcany przez chłopaków którzy zapewne mieli nadzieję, że nawali się i zrobi coś głupiego. A on śmiał się głośno, dyskutując podniesionym głosem o jakimś tam najnowszym filmie ze studia Marvela, coraz bardziej podpierając się o drzewo.

Jeśli nie chciałem dać mu się skompromitować, trzeba było działać.

I to szybko, bo właśnie częstował się papierosem z czyjejś paczki. To już musiało się skończyć źle… Dlatego odnalazłem Jen i poinformowałem ją, że zbieram się do domu, na wszelki wypadek gdyby chciała wracać razem, ale zbyt była zainteresowana rozmowami o wyborach do samorządu. Niech jej będzie, któraś z koleżanek na pewno ją zgarnie.

Zadzwoniłem po taksówkę, przechodząc nad jakąś miętoszącą się z zapałem na piasku parą. Nie byłem bardzo pijany, tylko tyle, żeby przyjemnie mnie zamroczyło. Nie upijam się do nieprzytomności, lubię nad sobą panować… Na wszelki wypadek. Wiecie, nie zniósłbym, gdyby następnego dnia po imprezie opowiadali sobie o moich pijackich wyczynach.

Tak czy inaczej, nie byłem na pewno na tyle trzeźwy, żeby prowadzić samochód, nie wziąłem go zresztą nawet ze sobą, podejrzewając jak to się skończy. A Preston był na tyle pijany, że trzeba go było stąd zabrać w trybie natychmiastowym.

— Ej! To moje! — zawołał z oburzeniem, kiedy zabrałem mu papierosa. — Oddaj! — chyba chciał odebrać „swoją własność”, bo zamachnął się, ale nie udało mu się trafić. Zatoczył się tylko i zaśmiał, kiedy stracił równowagę wpadając prosto na mnie. — Anthony Trent, obrońca uciśnionych… — wybełkotał, wciąż śmiejąc się głupkowato, oparty o mój tors. — Po co przyszedłeś?

Z tej odległości, w takich ciemnościach, jego szare oczy wydawały się niemal czarne za grubymi szkłami okularów, kiedy tak na mnie patrzył.

— Koniec zabawy Pres — poinformowałem go cicho i z westchnieniem zarzuciłem sobie jego rękę na ramiona. — Wracamy do domu.

— Ale ja nie mogę wrócić do domu.

Dalej się śmiał, opierając o mnie tak bardzo, że praktycznie niosłem go w stronę ulicy. Cóż… Przynajmniej on upijał się na wesoło.

— Nie mogę, Tony! — powtórzył, starając się stawić jakiś opór. — Nie mogę! Ojciec mnie zabije.

Przyjrzałem mu się.

Chyba miał rację, żaden rodzic nie ucieszyłby się widząc swoje dziecko w takim stanie.

— Hej!

Kiedy znaleźliśmy się na cichym parkingu na który miała podjechać taksówka, przysunąłem się trochę bliżej, żeby wyciągnąć mu telefon z tylnej kieszeni spodni.

— Czy ty macasz mnie po tyłku?

— Nie wyglądasz jakby ci to szczególnie przeszkadzało — odciąłem się złośliwie, szukając w kontaktach numeru jego ojca, a Preston zaczerwienił się gwałtownie. Zanim podjechała nasza podwózka, zdążyłem skreślić krótkiego SMSa: „Śpię u Tony’ego”.


Jasne, że zabrałem go do siebie. A co innego niby miałbym zrobić? Słaniał się na nogach i ewidentnie nie wiedział co się wokół niego dzieje. Nie wiedziałem zresztą gdzie dokładnie mieszka, a miałem poważne wątpliwości, czy trafiłby do domu gdyby taksówkarz wysadził go tam gdzie go ostatnio podwoziłem. Poza tym, Eddy często sypiał u mnie po imprezach i mama zazwyczaj nie miała nic przeciw temu, o ile ja wracałem w przyzwoitym stanie. Pod pewnymi względami była naprawdę w porządku, chociaż śmierdziało mi to trochę podwójną moralnością.

Całą drogę w taksówce Preston przespał, ułożony jak dziecko z głową na moim ramieniu, a ja starałem się żeby nie trząchało nim przy co większych wybojach. Uregulowałem rachunek i rozważałem właśnie czy powinienem go obudzić czy wziąć na ręce i zanieść, kiedy otworzył oczy.

— Tony? — wymruczał sennie, patrząc na mnie wzrokiem zaspanego Cocker Spaniela zanim ziewnął szeroko. — Dokąd mnie zabierasz?

Potrafił być naprawdę rozczulający, kiedy nie kontaktował. Aż szkoda, że na trzeźwo prawie cały czas na mnie warczał.

— Chodź — mruknąłem łagodnie i pomogłem mu wydostać się z taksówki, bo nadal ledwie trzymał się na nogach. — Idziemy spać, dobrze?

— Dobrze Tony — nie Trent, nie palancie, nie troglodyto… Tony. Wtulił się w mój bok kiedy ciągnąłem go na górę i dziękowałem w duchu za panujące wokół ciemności i późną porę. Mniejsze prawdopodobieństwo, że napatoczy się któryś z sąsiadów. Wyglądaliśmy co najmniej… Dziwnie. I idąc w ten sposób i później w windzie… I nawet kiedy grzebałem po kieszeniach szukając kluczy, bo kiedy tylko próbowałem oprzeć go chociaż na chwilę o ścianę, zaraz znów przechylał się w moją stronę.

Nawet nie zapalałem światła, nie chcąc nikogo alarmować, że już wróciłem. Możliwie najciszej przetransportowałem go do swojego pokoju i zamknąłem uważnie drzwi. Niby mógłbym zostawić go na kanapie w salonie, ale wiecie, nawet moja matka ma jakieś granice tolerancji. Gdyby postanowił coś… zmalować w trakcie nocy, lepiej żeby ani ona. ani Amy tego nie widziały.

— Teraz musisz chwilę postać — uprzedziłem, chwytając go mocno za ramiona i zaglądając mu uważnie w twarz. — Dasz radę?

Skinął głową i parsknął śmiechem, a ja puściłem go na próbę. Zachwiał się, ale wytrzymał. Przynajmniej na tyle długo, żebym mógł rozpiąć jego bluzę.

— Zostaw — zaprotestował niemal natychmiast i wycofał się o krok. — Co robisz..?

— Zdejmuję to — nie zamierzałem z nim dyskutować na temat jego wariactwa. — Będzie ci niewygodnie.

— Ale…

— Preston — spojrzałem na niego poważnie w ciemnościach i zbliżyłem się dokładnie o tyle ile on się wycofał, patrząc na niego z góry. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, ale nie powiedział już ani słowa. — Od razu lepiej.

Zadrżał lekko, kiedy zsunąłem mu bluzę z ramion, jakby w pomieszczeniu naprawdę było zimno i dalej uparcie nie chciał na mnie spojrzeć.

— Było tak strasznie? — zapytałem rozbawiony, widząc jak ten pociera nadgarstki, i przesunąłem dłońmi po jego ramionach. Faktycznie były zimne. Stałem tak, dopóki na mnie nie spojrzał zagryzając wargi i nie pokręcił głową. — Widzisz? — parsknąłem śmiechem, widząc przerażenie w jego oczach kiedy pociągnąłem za szlufkę spodni. — Nie lubisz jak ktoś cię dotyka, co?

Znów pokręcił głową, ale nie protestował więcej, kiedy rozpiąłem znoszone jeansy i posadziłem go na łóżku, żeby zdjąć je razem z butami. Naprawdę… Jak na syna takiej grubej ryby, ubierał się dziwacznie. Zachowywał chwilami też, ale to akurat zwaliłem na karb alkoholu, przynajmniej dzisiaj.

W krótkim czasie spodnie wylądowały obok bluzy, na krześle pod moim biurkiem, a Pres został tylko w za dużym podkoszulku z wizerunkiem Kapitana Ameryki (nie pytajcie proszę skąd wiem takie rzeczy) i… bieliźnie do kompletu.

— Dobierasz gacie do koszulki? — zapytałem, szczerząc się idiotycznie, a Parker w odpowiedzi schował się natychmiast pod kołdrą. Cóż… Każdy JAKOŚ dba o swój image.

— Skarpetki też?

— Zamknij się Trent — usłyszałem zduszony głos z miejsca w którym powinna znajdować się jego głowa i zarechotałem jeszcze głośniej, zrzucając z siebie koszulę. Powinienem iść do łazienki i nałożyć swoją maseczkę… Ale przecież nie pomarszczę się, jeśli raz sobie odpuszczę, prawda? A niekoniecznie chciałem się pokazywać komukolwiek z tak oryginalnym dodatkiem.

— Posuń się — trąciłem go lekko kiedy pozbyłem się spodni i kokon złożony z Parkera i mojej kołdry przemieścił się trochę w stronę ściany. — Bardziej się posuń — zamarudziłem i pociągnąłem za róg przykrycia. — I daj trochę, mam tylko jedną…

Przystawiłem jeszcze trochę bliżej butelkę z wodą, która zazwyczaj gdzieś się tu walała, (nawilżanie zaczyna się od środka moi drodzy) bo przeszło mi przez myśl, że rano czarnowłosy może jej potrzebować, pociągnąłem mocniej kołdrę i zgasiłem stojącą przy łóżku nocną lampkę.

— Dobranoc Pres — senność przyszła niemal od razu, kiedy tylko zamknąłem oczy, pierwszy raz od kilku dni nie nękany wyrzutami sumienia. Już zrobiło mi się ciepło i przyjemnie, powoli wszystkie myśli uciekały mi z głowy, kiedy poczułem jak Preston porusza się niespokojnie.

— Dziękuję Tony — wyszeptał, chyba spodziewając się, że już śpię i przysunął odrobinę bliżej, żeby oprzeć czoło o moje ramię.

Chciałem jakoś zareagować…

Ale usnąłem jak dziecko, czując jego gorący oddech na skórze.


Jen zmieniła szampon do włosów?

Pachniały nieziemsko, chociaż odrobinę łaskotały mnie w nos.

Mięta, cytrusy…

I cholera, coś jeszcze, chociaż nie byłem w stanie dokładnie określić co.

Niedziela jest jedynym dniem w ciągu tygodnia kiedy mogę się wyspać, bo zazwyczaj nawet w soboty zrywam się z samego rana. Żadnego biegania, godzinnych przygotowań… Amy też wstawała później, więc nie musiałem się spieszyć ze śniadaniem. Dlatego właśnie wcale nie kwapiłem się do wstania, zwłaszcza, że nie byłem sam.

Przez myśl mi przeszło, że mama nie ucieszy się, kiedy zastanie dziewczynę w moim łóżku. Pewnie czeka mnie przynajmniej godzinne kazanie o odpowiedzialności…

Ale co tam.

Skoro już się stało…

Uśmiechnąłem się do siebie i przesunąłem nosem wzdłuż linii jej szyi, żeby złożyć delikatny pocałunek w miejscu w którym zaczyna się ucho. Uwielbiałem to miejsce. Prawie tak samo jak kark, tuż na granicy włosów. Jen westchnęła cicho, choć zazwyczaj irytuje się kiedy ją budzę, co uznałem za wystarczającą zachętę. Pewna część mojego ciała, zazwyczaj z rana potrzebowała… najczulszej opieki.

Ha, ha.

Nie otwierałem jeszcze oczu, chcąc jak najdłużej utrzymać resztki snu pod powiekami, chociaż moja dłoń już pełzła w górę jej uda, zawadzając o materiał bielizny, aż na płaski brzuch.

Jak ona to robi, że ma taką miękką skórę?

Jak satyna.

Dosłownie.

W dodatku nie byłem chyba jedynym który miał ochotę na małą rozgrzewkę z rana, bo kolejne jej westchnienie przypominało już bardziej gardłowy jęk. Jeszcze raz pocałowałem jej kark, zaciągając się tym niesamowitym zapachem, a moja dłoń wędrowała coraz wyżej i wyżej. Prosto między jej dwie jędrne, piękne…

Co?

Gdzie są…?

— Kurwa — poderwałem się do góry jak oparzony, potykając o własne nogi i wypadłem z łóżka prosto na drewniane panele.

Czemu?

Bo w łóżku wcale nie leżała moja piękna dziewczyna. O nie.

To nie moją słodką Jen właśnie zmacałem.

Oczywiście, że nie Jen.

Bo w łóżku, w moim własnym łóżku, pod moją własną kołdrą, leżał Preston Parker we własnej osobie.

Boże.

Zmacałem Prestona Parkera.

Zmacałem Prestona Parkera i w zasadzie całkiem mi się to podobało.

— Nie, nie, nie, nie… — powtarzałem jak mantrę pod nosem, wyglądając nad krawędź łóżka, żeby upewnić się, że to nie sen. Albo zwidy. Może to przywidzenie? Może ktoś mi czegoś dosypał do drinka..?

Ale Preston nadal tam był i, sądząc po wydawanych odgłosach, spał w najlepsze, z lekko rozchylonymi wargami, owinięty szczelnie kołdrą, tak mocno, jak może spać tylko człowiek który pił pół nocy.

Biedny, niczego nieświadomy Pres.

Nieświadom tego, że jego kolega z klasy właśnie próbował…

Co, tak właściwie?

Już po raz drugi tego ranka poderwałem się gwałtownie i ruszyłem w stronę łazienki. Stanowczo potrzebowałem prysznica. Bardzo długiego i bardzo zimnego prysznica.


Dwadzieścia minut które spędziłem pod strumieniem lejącej się nieustannie wody pozwoliło mi na zebranie się do kupy i wysnucie kilku mądrych wniosków. Nic wielkiego przecież się nie stało. Gdybym wiedział, że to Preston i nadal bym go macał, wtedy miałbym problem. Ale przecież nie wiedziałem. Nie miałem pojęcia, że to on jest obok, wziąłem go za Jen. Chciałem macać Jen, nie Parkera. To przecież nie Parker był powodem mojego porannego… namiotu.

Jęknąłem głośno w trakcie mycia zębów, chyba już nie pierwszy raz, bo zaraz usłyszałem pukanie do drzwi i zaniepokojony głos własnej rodzicielki:

— Wszystko dobrze Tony?

— Jasne mamo — wyplułem resztki pasty, opłukałem twarz…

Będę musiał mu spojrzeć w oczy.

Czy coś takiego widać po drugim człowieku?

Ja tam zawsze widzę, jak laska chce mnie zmacać…

ALE JA NIE CHCĘ ZMACAĆ PARKERA DO CHOLERY!

Myliłem się, prysznic jednak nie pomógł mi wiele, a perspektywa spotkania z moim niedoszłym obiektem gwałtu sprawiała, że zimny pot spływał mi po kręgosłupie.

Jak mogłem się nie zorientować?

To dlatego, że pachniał tak przyjemnie.

I ta jego skóra…

Jakim cudem miał taką miękką skórę?

I był taki… taki…

— Starczy — powiedziałem stanowczo swojemu odbiciu w lustrze, a później szybko, zanim zdążyłem stchórzyć, wyszedłem z łazienki i skierowałem się prosto do kuchni, w której czekała już Amy, niecierpliwie zaglądając do lodówki.


Parker wyłonił się z mojej sypialni gdzieś tak w połowie śniadania, sprawiając że moja rodzicielka zakrztusiła się kawą.

— Tony? — spojrzała na mnie karcąco, wciąż kaszląc. — Nie wspominałeś, że mamy gości.

— Preston! — tylko mały, rudy zdrajca zachowywał się w miarę neutralnie, ja wciąż byłem zbyt zażenowany żeby się odezwać. Moja siostra najwyraźniej nie miała z tym żadnego problemu, bo zsunęła się z krzesła i podbiegła objąć jego nogi. — Cieszę się, że przyszedłeś.

— Cześć Amy, dzień dobry pani Trent… — bardziej czerwony już chyba nie mógł być. — Przepraszam, ja…

— Wystarczy Charlie — zapewniła go zaraz moja kochająca wszystkich przyjaciół syna matka, której chyba nie chciało się tłumaczyć, że od rozwodu nie jest „panią Trent”. — Siadaj Preston. Gdybym wiedziała że jesteś, poczekalibyśmy ze śniadaniem… — znów pełne wyrzutu spojrzenie w moją stronę.

— Naprawdę, ja…

— No chodź Preston — Amy pociągnęła go za rękę w stronę stołu. — Tony zrobił naleśniki. Robi najlepsze naleśniki na świecie, wiedziałeś?

Na wspomnienie o jedzeniu twarz czarnowłosego pozieleniała, co zresztą nie było wcale takie dziwne po ilości alkoholu jaką wlał w siebie poprzedniego wieczora. Moja matka pojęła to w lot, z młodą było trochę gorzej.

— Odwiozę cię — zaproponowałem i pokręciłem lekko głową, kiedy zaczął otwierać usta. W tym stanie nie nadawał się ani do jazdy taksówką, ani tym bardziej autobusem.

— Ale naleśniki… — twarz mojej siostrzyczki wygięła się niebezpiecznie w podkówkę.

— Następnym razem, dobrze? — zapytałem, nalewając Parkerowi mocnej, słodkiej kawy do termicznego kubka i wciskając mu go w dłoń. Wyglądał naprawdę jakbyśmy zaraz mieli zobaczyć całą jego imprezę od tyłu.

— A zrobimy na nich buźki z czekolady? — chciała koniecznie wiedzieć, idąc za nami do drzwi za które już zacząłem wypychać swojego kolegę.

— Jasne. Preston kocha buźki z czekolady na naleśnikach, prawda Preston?

— Uwielbiam — pozieleniał jeszcze trochę bardziej, ale muszę mu przyznać, że trzymał się całkiem dzielnie.


Przez całą drogę milczeliśmy jak zaklęci. Preston, bo najwyraźniej starał się nie zwymiotować, ja, bo wciąż nie byłem pewny co się wydarzyło rano. Kilka razy wyglądało na to, że Parker chciałby przerwać panującą między nami ciszę, ale zerkał tylko na mnie i zniechęcony chował twarz w kubku z kawą.

— Tutaj wystarczy — rzucił w końcu cicho, kiedy dojechaliśmy do przystanku na który podwoziłem go poprzednim razem, ale kiedy zatrzymałem samochód, wcale nie kwapił się do wysiadania. Przyglądał się tylko mojemu profilowi, kiedy ja uparcie patrzyłem przed siebie, zaciskając mocno dłonie na kierownicy.

A co jeśli tylko udawał, że śpi?

Żeby nie było mi głupio?

Tylko…

Po co wtedy te jęki?

— Ja… — zaczął i zaciął się, czerwieniejąc trochę na twarzy. — Ja chyba nie zrobiłem niczego głupiego..? — zapytał w końcu niepewnie. — Byłem pijany, jeśli powiedziałem… albo zrobiłem coś… cokolwiek…

— Nic nie zrobiłeś Pres — poczułem jak powietrze ze mnie uchodzi, a dłoń zaciskająca się od rana na żołądku trochę odpuszcza. — Naprawdę. Po prostu poszedłeś spać.

— Och.

— A co miałbyś..?

— Nie wiem — odpowiedział szybko, jemu też chyba ulżyło, kiedy usłyszał moją odpowiedź. — Ale różnie to bywa… po pijaku. Czyli między nami wszystko w porządku?

Spojrzałem na niego kątem oka, teraz to on wpatrywał się przed siebie i zaciskał palce na kubku tak mocno, że zbielały mu opuszki.

— Jasne, że tak — zdobyłem się na trochę wymuszony uśmiech.

Gdybyś wiedział Pres…

Gdybyś wiedział, uciekałbyś z tego samochodu, aż by się za tobą kurzyło.

— To w porządku.

— To…

— To na razie Tony — zreflektował się i otworzył sobie drzwi. Znów, tak jak za pierwszym razem, uciekł zanim zdążyłem zareagować.

— Na razie Preston — mruknąłem już do siebie i z całej siły walnąłem pięścią o kierownicę.

Zabolało.

6. Czego wstydzi się Tony?

Żeby udowodnić sobie i reszcie świata (który rzecz jasna o niczym nie miał pojęcia), że to co wydarzyło się rano było tylko głupią pomyłką, zaprosiłem Jen na późny obiad. Z początku trochę się opierała, ale kiedy stwierdziłem, że możemy iść do „Georga”, ulubionej pizzerii uczniów naszego liceum, jakoś dała się namówić.

Czułem się trochę jakbym ją zdradził, co przecież było kompletnie niedorzeczne.

Prawda?

Tak czy inaczej, późnym popołudniem wylądowaliśmy przy jednym z okrągłych stolików, jak zawsze okrytym obrusem w czerwoną kratę i nawet pozwoliłem jej wybrać pizzę.

Co było z mojej strony dużym wyrzeczeniem.

Wiecie, ja uwielbiam pizzę.

Normalną pizzę, bez rukoli, szpinaku i innych udziwnień.

A pozwalam sobie na nią wyjątkowo rzadko, żeby nie powtórzyło się… No wiecie. Ruda pyza Trent i te sprawy. Dlatego kiedy już uzgodnię sam ze sobą, że nie spasę się niemożliwie od jednej pizzy raz na jakiś czas, to musi być pizza marzenie. Z podwójnym serem, pepperoni i w ogóle.

A Jen lubi trawę.

Tym razem jednak jakoś to przebolałem, pogawędziliśmy nawet od niechcenia z kilkoma osobami z mojej klasy, które również postanowiły odchorować wczorajszą imprezę u „Georga”. Głównym tematem plotek był oczywiście Parker i jego niespodziewane pojawienie się poprzedniego dnia.

Idealnie.

W sam raz na nie-będę-myślał-o-Parkerze-i-tym-jak-go-macałem popołudnie, prawda?

Jakoś to wszystko zniosłem, bo Jen wydawała się zachwycona. Jej plan działał, poznała trochę Parkera, w dodatku lubiła pokazywać się z moimi „modnymi” znajomymi.

To wszystko sprawiło, że stała się bardziej… podatna.

Na różne rzeczy.

A ja nadal nie wyciągnąłem fotelika Amy z bagażnika, jeśli wiecie co mam na myśli.

Kiedy odwoziłem ją do domu było już całkiem ciemno. Wystarczająco ciemno, żeby zatrzymać się niedaleko parku, tam, gdzie zwykli zatrzymywać się nastolatkowie w naszym mieście w drodze z przeróżnych randek. Camaro nie jest może szczególnie dużym samochodem, ale miejsca na tylnym siedzeniu jest dość na dwie osoby. Zwłaszcza, jeśli jedna siedzi na drugiej.

Zwłaszcza jeśli ta druga przyciska pierwszą mocno do siebie.

— Oups — uśmiechnąłem się, kiedy zapięcie drogiego, koronkowego stanika Jen przestało być problemem i zanurzyłem twarz w jej głębokim dekolcie. Smakował jak… Jak sklep z kosmetykami, szczerze mówiąc. Było dokładnie jak wtedy, kiedy ziewając prysnąłem sobie niechcący perfumami wprost do ust przy porannej toalecie.

Czy ona zawsze musiała wylewać na siebie taką ilość Chanel?

To by było na tyle, jeśli chodzi o całowanie mojej dziewczyny po szyi, ale nie zamierzałem się zniechęcać. Wspólnymi siłami jakoś pozbyliśmy się jej bluzki która wylądowała na kierownicy. Jen spojrzała za nią oczywiście, żeby upewnić się, że nie trafiła na podłogę.

Taa.

Nie ma to jak pasja i zaangażowanie, nie?

Ale tego dnia nic nie mogło mnie powstrzymać. Ani perfumeria na skórze, ani jej dbałość o rozrzucane przez nas części garderoby. Przekręciłem się trochę, tak, żeby móc ułożyć ją na siedzeniu, co przyjęła dźwięcznym, dziewczęcym chichotem. Od razu lepiej.

Przesunąłem dłońmi po jej ciele, wsłuchując się w nasze przyspieszone oddechy, zanim nachyliłem się żeby ją pocałować. Jen zawsze nosiła pończochy bez pasa. Wystarczyło podciągnąć obcisłą spódnicę, zsunąć odrobinę jej majtki…

Och, rany.

Naprawdę była piękna.

Naprawdę, naprawdę, naprawdę zjawiskowa.

Błądziłem dłońmi po tym ciele jak aksamit, na oślep, coraz szybciej i szybciej, byle tylko być bliżej, czuć mocniej, więcej jego gładkiej, gorącej skóry, obok mnie, na mnie…

Cholera.

Był naprawdę wspaniały.

Ciemne, prawie czarne w ciemnościach oczy, wpatrujące się we mnie zza grubych szkieł, kształtne wargi rozchylone w niemej prośbie, policzki pokryte delikatnym rumieńcem…

CO?!

Oderwałem się od Jen tak gwałtownie, że zaryłem głową w niski dach samochodu.

CO TO BYŁO DO CHOLERY?!

Ja…

Jak?

Ja?

O nim..?

— Wszystko w porządku Tony? — jak przez mgłę dotarł do mnie zaniepokojony głos mojej dziewczyny, więc odsunąłem się jeszcze dalej, spanikowany jak nigdy w życiu. — Tony?

— Jasne — odpowiedziałem po dłuższej chwili, starając się uspokoić oddech. Mocno zacisnąłem powieki, ale to nic nie pomogło. Nadal tam był, z czarnymi włosami rozrzuconymi wokół głowy jak aureola. — Odwiozę cię do domu, dobrze?

Coś się ze mną stało.

Coś bardzo niedobrego.

I nie miałem bladego pojęcia co z tym zrobić.


Raz w życiu pożałowałem, że nie palę. Papieros chyba pomógłby mi zebrać myśli, kiedy tak krążyłem po swoim pokoju, odbijając się od ścian i nie wiedząc co ze sobą zrobić. Zimny strach oplótł mnie jak macki, zacisnął żołądek i płuca, nie pozwalając mi oddychać normalnie.

Naprawdę to zrobiłem.

Naprawdę wyobrażałem sobie Prestona, będąc z Jen na tylnym siedzeniu samochodu i…

Miałem ochotę krzyczeć. Miałem ochoty rwać włosy z głowy i uciekać gdzieś daleko, z dala od tego wszystkiego co nagle się na mnie zawaliło.

Nie mogłem w ten sposób myśleć o Prestonie.

Nie mogłem i już.

Nie byłem przecież… gejem. Nie mogłem być. Miałem kilka dziewczyn, dziewczyny zawsze mi się podobały. Nigdy na żadnego faceta nie spojrzałem w ten sposób. Nawet nie przyszło mi do głowy, że mógłbym. Po prostu nie i koniec.

To wszystko przez tę głupią poranną pomyłkę. Myślałem o nim przez cały dzień, uparcie starając się nie myśleć i tak jakoś… Utkwił mi w głowie. Na pewno o to chodziło. Przecież mnie zupełnie nie interesowali faceci.

— Weź się w garść, Trent — przemówiłem sam do siebie, jak to zawsze robię w chwilach wyjątkowego stresu. — To wszystko jedno wielkie nieporozumienie. Powinieneś jutro przeprosić Jen i udawać, że to się nigdy nie wydarzyło. Bo przecież nie wydarzyło się, jasne?

Chociaż zazwyczaj biegam tylko rano, zabrałem ipoda i zrobiłem kilka rundek po parku. Byłem naładowany jak nigdy i wysiłek na pewno dobrze mi zrobi.

To wszystko…

...nieporozumienie.


Wróciłem do domu wyjątkowo późno i od razu ruszyłem pod prysznic. Miałem nadzieję, że bieganie zmęczyło mnie na tyle, żeby zasnąć od razu, jak tylko przyłożę głowę do poduszki. Nie miałem siły na dalsze wałkowanie tematu Prestona w swojej głowie.

Oczywiście były to tylko pobożne życzenia.

Za każdym razem kiedy zamykałem oczy, widziałem jego twarz. Zarumienioną, z rozchylonymi wargami, skroniami zroszonymi potem. Blade usta bardzo miękko układały się, kiedy szeptał moje imię rozgorączkowanym głosem.

Preston, Preston, Preston.

Tu, w moim łóżku, tak blisko.

Niemal czułem jego zapach. Niemal czułem jego gorący oddech na moim ramieniu. Koniuszki palców swędziały delikatnie, nadal pamiętając idealną strukturę jego skóry.

Preston, Preston, Preston…

Z przerażeniem stwierdziłem, że zaczynam się podniecać. Próbowałem jakoś to powstrzymać, myśleć o czymś odrażającym… Nic nie pomogło.

— Tony — wydawało mi się, że słyszę jego szept w moim uchu, chociaż nigdy nie słyszałem żeby szeptał moje imię. Zażenowany zsunąłem dłoń w dół swojego brzucha, aż pod wilgotny już materiał bokserek, zagryzając wargi niemal do krwi, żeby stłumić jęk. Zanim dotarło do mnie co właściwie robię, już obciągałem sobie mocno, z jego twarzą przed oczami i z jego westchnieniami odbijającymi się od wnętrza czaszki.

Preston, Preston, Pre…

Krzyknąłem z twarzą ukrytą w poduszce i doszedłem mocno, jak chyba jeszcze nigdy, brudząc przy tym pościel i bieliznę.

Przez dłuższą chwilę leżałem bez ruchu, wsłuchując się w swój własny przyspieszony oddech. Czułem jak przerażenie zaciska mi gardło.

Co ja najlepszego zrobiłem?


W poniedziałek rano powiedziałem matce, że źle się czuje. Nie miała szczególnych obiekcji żebym został w domu, zwłaszcza że nigdy jakoś szczególnie nie symulowałem i nie próbowałem migać się od szkoły. Zawsze lubiłem nasze liceum i nie miałem powodów żeby udawać chorobę. Poza tym… Nie wyglądałem najlepiej i chyba to zauważyła. Problemy ze snem odbiły się ciemnymi śladami pod oczami, wyjątkowo widocznymi na jasnej cerze.

— Na pewno nie masz gorączki? — spojrzała na mnie z troską, na którą czułem, że nie zasługuję i przyłożyła przyjemnie chłodną dłoń do mojego czoła. — Jeśli chcesz mogę zadzwonić do pracy i zostać. Co ty na to? Upichcę ci coś dobrego…

— Daj spokój mamo — schowałem głowę pod kołdrę, bo jasne światło raziło mnie w oczy. — Nie mam już pięciu lat, dam sobie radę sam.

— Ale…

— Na pewno.

Potrzebowałem pobyć sam na sam ze swoimi myślami. Jakoś odciąć się od tego wszystkiego, przemówić sobie samemu do rozsądku. Albo przynajmniej nabrać dystansu, jeśli okaże się to niemożliwe. Nikt nie mógł wiedzieć. Nikt.


— Tent ty szczęściarzu! Głupia Perks urządziła nam kartkówkę. Ona jest niepoczytana, serio… I poważnie, mam nadzieję, że jutro wracasz. Siedziałem przez osiem godzin z Adamem w ławce. Osiem godzin narzekania na kapitana, który nie raczy zjawiać się na treningach. Wiesz, jakbyś przynajmniej połowę w tym semestrze odpuścił — Eddy zarechotał do słuchawki. — Pojaw się. I odbieraj telefon pałko.


— Tony? Czemu nie odbierasz? Tony, coś się stało? Wczoraj zachowywałeś się tak dziwnie… Odezwij się. Niedługo debata, pamiętasz? Potrzebuję twojego wsparcia. Musisz mi koniecznie powiedzieć czy moja przemowa…


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.