E-book
15.75
drukowana A5
29.88
Boska nieludzkość

Bezpłatny fragment - Boska nieludzkość

wiersze


Objętość:
64 str.
ISBN:
978-83-8431-943-7
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 29.88

Życie to sztuka udawania

Udaje się nam lub nie.

Justyna Lipińska

Śmierć żyje we mnie pełnią życia

Początek i koniec niewiele dzieli

dzisiaj rano urodziło mnie kwadrans po kwadransie

kawałek po kawałku


przestałam myśleć o ucieczce

kładąc wzrok na oczekiwaniu bez końca

wyrzucana na brzeg


w sitowiu trudno o poruszenie

myśli splątane uczuciami zostawiły ślady

umyłam je

całe godziny po opróżnieniu bagaży

wysiadając na bocznicy


najnowsze notowania wskazują na polepszenie

sytuacji lądującej na barkach

boli wciąż kiedy bezwiednie przesuwam wzrok

w jej kierunku


przecież mogło być wreszcie bez zaćmień

oraz niewiadomych

dlaczego pierwsze słowo budzi a ostatnie zbija

Choć opowiem ci bajeczkę, tyle mogę dać

nie nadajesz się do niczego

śpiewała mama w kołysankach na niedobranoc


zapomniałam melodię

która zasnęła w środku

przybierając odczyn obojętny


skazana na pobyt

w przedziale przeciętnej umieralności na jedno życie

wychylam się za burtę

by chociaż dotknąć tego co patrzy

zdziwione nieobecnością


nie jestem tym

co mogłoby wstrząsnąć resztą świata

jedynie punktem zaczepienia

na drodze donikąd

Wszystko chodzi parami, tylko nie ona

pani nie potrafi latać bez skrzydeł

dziecko zabijają języki

skrzypią oboje wchodząc po drabinie

niewidzialnych lęków


jest jeszcze chłodniej niż zapowiadała prognoza


pani odpina się od przeciążonych obłoków

spada

na łeb na szyję rękę nogę i ciało

dziecko też

przywiązane nieistniejące samo

bezbronnie podąża w wytyczonym kierunku


zamyka je w sobie

ucisza i tuli do snu śpiewnie


a a a były sobie trupy dwa

Na bezdrożach nawet raki nie zimują

wśród tłumu śpiących drzew

trudno znaleźć słowa pokrewne

mają geny nieprzystosowane do zmienności

wewnątrzplanetarnych


osamotnione uderzają o wszystko

co pojawia się na drodze

odbite jak echo powroty do miękkich łóżek

swoich stron świata

zamkniętego dla niewtajemniczonych


zbudzone rześkością świtu

i ciepłem wschodzącego słońca

rozwijają skrzydła

by potem kolejny raz przeżyć lot Ikara


tam w górze panuje zbyt duży ruch

a mylne drogowskazy kierują do miejsc

gdzie nic nie dociera

Trampolina

w dole jest smutno i pusto

krzyczą w nim kończące się pory roku

na przemian z nałogowym zachmurzeniem

które zwykle zagląda w szyby


myślę o odpłynięciu i porzuceniu znajomych zasad

które spotykam przy każdym otwarciu drzwi


na wysokości zadania są ci

których opuściłam

przez światło notorycznie zapalające się w głowie


idą bez związku ze mną i wszystkim

co przypominałoby żywotność


ciekawe czy ktoś mnie szuka

przeczesując trawę ciepłymi dłońmi

w każdym kilometrze kwadratowym nieistnienia

Wołam do ciebie

panie drogi panie

jestem wśród miliardów niezauważanych gwiazd


zbyt nieostrożna i chciwa

łapię wszystko co zdołam sobie wyobrazić


panie drogi panie

rozbieram siebie z samego rana

potem tworzę od nowa

byle tylko cię zadowolić


służę do oblizywania a nawet gryzienia

ze smakiem resztek rozsypanych na podłodze

po której stąpasz


panie drogi panie

byś mógł dalej żyć muszę umrzeć

bo nie mieścimy się razem w sobie


rzuć mnie ptakom na pożarcie

rekinom na lepsze trawienie

i ludziom by zdeptali wszystko

co nie przypomina ciebie

Szopka pijanych serc

tato

przywołuję cie do porządku rodzinnego

tato

zostaw te latające talerze


mamo zrób coś


boże gdzie ja jestem

zjadają mnie nieludzie

bezosoby


ratuj


nie przechodź obok

widząc pokalane poczęcie nieużytków


tato-mamo-boże


spadam z księżyca urwana z choinki

prosto w wypalone twarze

ale patrzą wciąż

wzrokiem surowym

potem usprawiedliwiającym się

na koniec martwym


nie wiem dlaczego weszłam do tego domu

pewnie pomyliły mi się drzwi

w amoku nowonarodzenia

Pogrzebana w sobie

spotykam człowieka

eksplodujemy w zależności

od stosunków wewnątrzcielesnych


czasem nadchodzi ratunek

a czasem śmierć wśród murów

wyrosłych w okowach


żaden koniec świata nie przywraca do życia

jedynie zabiera po kawałku

w niebieską dal


ujmę się za sobą żeby zostało cokolwiek

choć wiem że to niepotrzebne przedłużanie


nauczyłam się odchodzić milcząco

bez zbędnych pożegnań

mimo desperackiej potrzeby trwania

by zostawić ślad imienia w ziemi

Stopklatka

papierowe miasta oświetlane słowami

nigdy nie widać ostatnich

w drodze do nieskończoności


mieszkańcy zamknięci w architekturze dźwięków

nie słyszą tego co brzmi poza


mogłabym mówić ponad wszelkie mury

tworząc nowe odgłosy firmamentu


ale odbijam się tylko od znajomych konstrukcji

które wciąż budują nas niepodobnych

do siebie

W szerszej perspektywie wymykam się z ust

lepią ze swojej gliny żeby przystosować do ludzkości

myślą że uzyskam pożądany kształt

pieszczotą nakazów i zakazów

pod dyktando wysłowionych oczekiwań


żeby tylko się nie potknąć

nie uderzyć w stół z nożycami

które ucinają członki pisane z innej litery


patrzę zdziwiona i stawiam

metaliczne znaki zapytania

które błyszczą jak eony na firmamencie retoryki


trzeba uważać na wygłodniałych żebraków istnienia

by nie popełnić błądu kolejnych narodzin

i na oczach wszystkich

zostać pożartym przez sen

I nic tu po mnie

wyrzuć mnie do reszty

po co ci skrawki obijające się o wiatr


nie chcę już rozpalać się w sobie

mówić ciągle pierwsze słowa

na nowe drogi prowadzące donikąd


rozręczyłam się z niepokojem i odeszłam

w świat pozbawiony niewierzytelności


tam wszystko układa się w całość

ja też

zbieram się i zszywam grubymi nićmi


myślisz że nie przetrwam

ale jesteś w błędzie

za każdym razem gdy rozbijasz o nierealność


mogę żyć nie istniejąc

i nic ci do tego

czy jestem czy tylko udaję

powolne rozpływanie się

bez reszty

Pijawka

zwykle ożywam pod chmielem

tak bardzo przywykła

że nie znajduję szczęścia w niczym

poza


czasem pozwalam sobie na czerwień

gdy krew wysącza się ze mnie

z każdym ruchem w przód

trzymana w tym samym miejscu

za wszelką cenę


wydaję się bezcenna

a nawet bezdenna

przemierzam siebie turystycznie

pochłonięta widokami

których efekty uboczne zabijają

jak co dzień


znam siebie z kadrów zapisanych w pamięci

i żadną miarą nie potrafię wywołać się

z negatywu

Spotkanie nieuniknione

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 29.88