Śpieszmy się powtarzać hasła wolności
jestem błędem w nawigacji
skręć w lewo — powiedział głos męski
skręć w prawo — sprzeciwił się damski
ruszyłam prosto w kierunku obłędu
wszystko było pewne i zatwierdzone
jednym uderzeniem młotka
tylko ja przyznałam się do winy
żadna ze stron nie zabrała już głosu
nie ma jutra
a tylko jutro mogę mieć szczęście
i wrócić do punktu wyjścia dla uwięzionych
w niewłaściwym funkcjonowaniu
nie wiem kto tak mocno trzyma mnie w garści
może ten którego nazywam bogiem
a może to co wydaje się być życiem
Hojność twoja nie zna granic
mogę przytulić się do wiersza i zasnąć
między słowami
mogę nic nie czuć bo nic ma znaczenie
boję się wypuścić wyobraźnię z rąk
kiedy myślę o słońcu — wypala mi twarz
kiedy o szalejącym wietrze — nie potrafię iść
umieram po raz czterdziesty pierwszy
przechodząc przez czasy
które kiedyś były ważne
ja nie jestem i krzyczę ratunku
jakbym była gotowa
na natychmiastowe udzielenie ostatniej pomocy
wrzaski teraźniejszości nie budzą do życia
podobno nikogo
kto woli odejść
byle tylko nie wżerały się nowe rodzaje
postradanych zmysłów
przestań mówić do mnie pielęgnując
te same rzeczywistości
widzę w nich wszystko oprócz ciebie
Gest halt
może lepiej że nie mówimy pierwszych słów
ostatnie mogłyby nas zranić
i doprowadzić do kresu niedokonanej łączności
może lepiej że nie upadamy na głowy
ostrożnie podtrzymując konstrukcję
która pozwala na niepodobność
do szczęśliwych
bezpiecznie jest kiedy złudzenie
wymyka się z rąk
by polec na wydeptanej trawie
bo czym orać ciała
leżące ugorem u podnóża śmierci
trzymajmy się z daleka
niech nagłe myśli katapultują
w niezbadanych kierunkach wiatru
unikając siebie mamy pewność
że żaden ruch nie przeszyje nas na wylot
Prawo odciążenia z iluzorycznych granic
w powszechnym mniemaniu jest niewygodnie
ciąży odnosząc się tam gdzie już byłam
umieram tu i teraz
bo nie potrafię być jednocześnie
w dwóch miejscach
niechcący rozrywają mnie na połowy
trudnostrawną przynętą
ujawniona tu
w sześćset sześćdziesiątym szóstym wierszu
żeby teraz być linią prostą
do celu który kształtuje się w bezdechu
zanim do niego dotrę pozwól mi
nacieszyć się tym że jestem
W ciemnej dolinie
powstałam dla nikogo
może dla niewidocznych spojrzeń
i słów których nie słyszę
jestem na brzegu
tym drugim trudniej rozpływa się
w agoniach kurczowo trzymając fale
morze jest może nie ma
roztkliwiania się nad zarosieniem traw
w głowie otulonej czymś
co wydaje się być prawdziwe
rozpleniona w przestrzeni zapominam
wczorajsze ślady poplątanych stóp
przestań tworzyć mnie w roztargnieniu chwil
trudno znosić odległość
dla zachowania twarzy w lustrze
Bezsenność rozjaśnia noc
śpię coraz krócej
łagodnie zmieniam pozycje
otulając się ciepłem kołdry
dobrze jest w ciszy nie tracąc głosu
dotykasz słońcem i księżycem
szumem drzew i kolorem kwiatów
już niedługo zabierzesz mnie w podróż
bez powrotu do miejsc
które ciągle usiłuję pamiętać
wiem że nie zapytasz o nic
związki bywają trudne
gdy tworzą się pod znakiem zapytania
lepiej gdy są czarno białe
a każdy z nas jest lustrzanym odbiciem
kiedyś zaprowadzę się do ciebie
pokażę jak echem odbijam się od myśli
która oddala nas od siebie
tworząc obraz i niepodobieństwo swoje
Boso i nago umiera się najwygodniej
sen jest krótki
rozciągnięty pomiędzy czekaniem a brakiem
śmierć etapuje się kolorami
nuży mnie i wypluwa na powierzchnię
rozrywając zimę o wschodzie
by rozniecić zachodnie pożary
idę w niepamięć
kończę się i zaczynam jak sygnał ratunkowy
wypuszczany ustami nabrzmiałymi
od nadmiaru próśb
jestem biedna więc w oczach hula wiatr
rozwiewa nadzieje odbierając to
co z mozołem nagromadziło się w zanadrzu
zakaz wstępu tam gdzie rodzą się cuda
sterylna przestrzeń nie przepuszcza błota
zużytych butów duszących zmęczeniem stóp
Zamglone drogowskazy
na bezdomnych skrzyżowaniach
mieszkają ci którzy zgubili siebie
nadzy z ledwo widocznym zarysem
wspierają się choć nie widzą nic
prócz przestrzeni pomiędzy sobą
pobici otwarciem dłoni wciąż
rozmnażają nasienia kontrastu
lecz ich lecz niech wreszcie poruszą
oczami zamarłymi na cuda
w cichych pomrukach prawdy
interakcje nie przychodzą świadomie
skoro jest tylko ten który jest
błogo samotny
Bezgłos błyszczy jak rybie łuski
dzisiaj zabiję się na milion sposobów
i będę nosić krwiste makijaże
w każdej śmierci inny dla odmiany
bo na takie mnie stać
wiem kim jesteś
wiem że porzucasz kochanki
jak zużyte ciała tworząc nowe
pozbawione szlafroków
potem ubierasz je dla własnej wygody
dziwiąc się że mają podcięte gardła
które nie potrafią wyrzucać
właściwych obrazów wnętrzności
nie martwi cię purpura morza
ani wpijanie w rany
najważniejszy jest wspólny język
od teraz milczę
W obiegu tysiąca i jednego mórz
gdybym dziś powiesiła się na drzewie
nie zauważyłoby niczego
wtopione w odgłosy martwe zastygło
w skórze parkowego prosektorium
mogę wieszać się do bólu
do ostatniego oddechu obumarłych alejek
i przysięgać na kolanach że to ostatni raz
że teraz rozkwitnę zielenią
bo wyszłam z głowy na fali tworzącej raj
kiedy otwierają się konary kładę ciało na język
przeżywam boże narodzenie
we własnej skórze
i pękam do krwi na widok torów
ginących w coraz większym rozjechaniu
płynę ustrojowo niebezpiecznie
na tę samą ławkę
Każdego dnia z martwych wstają przed bramą
pani święci się wiosennie
rozkwita wierzbą przed lustrem
jakby miała tylko łzy
pan jest bezsenny
wyrasta domem i drogą
odciśniętą w całunie
piękni są gdy podają się sobie
każde z nich ma taką samą tęczę
po cichu biorą by stworzyć świt
oddzielnie czy razem zapełniają przestrzeń
wieczni bosonodzy
zryci piaskiem i gwoździem
jeszcze nie otwieraj dla mnie —
mówi ona
jeszcze śnij — mówi on
aż przebudzimy noce na skrzyżowaniu dróg
Szukam sposobu, czas i miejsce nie mają znaczenia
ścielę łóżko choć cały czas śnię
wymyślając okrutne postaci
niezrozumiałych halucynacji
przybieram wtedy bezpostaciowość
snując się obok w szerokości geograficznej
pozbawionej granic
nic tu do mnie nie należy
a przypisuję sobie prawo
nawet do posiadania śmierci
pewnie dlatego tak trafnie wróżę z blizn
gdy ledwo szemrzesz w zapachu włosów
przemieszczam cię tam gdzie nie byłeś
i wydaje mi się że to już tu
Adresat
wiem że nie lubisz kiedy grzeszę
wtedy doskonale przedzieram się do ciebie
przez setki spraw
jedyna forma kontaktu
by zupełnie nie zapomnieć
że kiedyś znaczyliśmy dla siebie wiele
nie martw się upadki mam wyćwiczone
jak ojcze nasz wciąż pamiętam
zblizenia
drobnymi krokami mimo woli
może straciłeś cierpliwość nie znajdując
miejsca w którym mógłbyś zaistnieć
nie wiadomo czyja to wina
pewnie nieprawidłowości meteorologicznych
zacznę pisać do ciebie listy
by podtrzymać rozmowę
po tym jak odebrałeś mi głos
Perfekcyjnie zasypiam i budzę się by żyć
jest łagodniej jakby życie przemnożyło się
biorąc na siebie moją śmierć
nie wiem ile to już razy
widać odnawiam się wiecznie jak ziemia
w której zakopią imię i nazwisko
odrzuciłam przejawy egzaltacji od plew
rozpoczynając nienaturalny proces
braku starzenia
kiedy jestem w sobie choruję
na przemożną ciszę
lub nieposkromione ataki gadulstwa
śmiejesz się z tego wpuszczając
jednym uchem
drugim pozwalasz wyjść na nowo
osobiście obliczyłeś mnie na nieskończoność
algorytmem który zapisuje
każdą sekundę jednego oddechu
Orbitralnie
naliczyłam czternaście tysięcy siedemset
siedemdziesiąt trzy gwiazdy i pół
kiedy pojawiłeś się na środku jeziora
myślałam wielbię je i każdą kroplę
której dotyka twoja stopa
a okazuje się że żyłam tylko częścią
świetlistych punktów w głowie
nadal zasypiam łatwo i tak samo
budzę się w ramionach lub poza
sięgam klifów i wiatru
tulącego niczym druga skóra
coraz mniej w pamięci
obecności strzepuję bezruchem
nie zostawiając śladów
a przecież chcesz żebym odbiła się
na wydeptanym piasku w nowym języku
niezrozumiałym jeszcze dla nikogo
jesteś spokojny ja jestem
w twoim odbiciu połową
której nie doliczyłam
Kochana córeczko, czyli pierwszy list z zaświatów
tu gdzie jestem nie mówi się o miłości
rozpinam ją jak żagiel by cię objąć
we śnie utrwalam nas bezpiecznie
zostawiając wszystkie światy w porankach
widzę że kiedy się budzisz
szukasz namacalnie wśród ścian
jestem z tobą i poza choć nie wiesz
czy ogrodzenie przepuszcza powietrze
kiedy oddechem otwierasz się na oścież
chwytam cię płynąc wśród ogrodów
Misja ograniczonych możliwości
częściowo nie odbijam się już w lustrze
coraz mniej wierząc w swoją nieśmiertelność
ze szczelin sączę narodziny
jakby płodzone z myśli o seksie
nie jestem już łącznikiem z nikim
ani z niczym
wchłaniam wszystko co przykuśtyka
jak kręgi na wodzie błyskam życiem
i śmiercią łąk na pustyni
nie ma sensu dla zamkniętych oczu
tylko pagórki wyznaczają kąt pochylenia ciała
cokolwiek miałam przekazać
poszło z dymem zgaszonych ust
osadzając się na tym co było niewidzialne
Rozmyła się po przebudzeniu