E-book
17.31
drukowana A5
27.78
Błąd w nawigacji

Bezpłatny fragment - Błąd w nawigacji

wiersze tom 1


5
Objętość:
79 str.
ISBN:
978-83-8245-174-0
E-book
za 17.31
drukowana A5
za 27.78

Śpieszmy się powtarzać hasła wolności

jestem błędem w nawigacji

skręć w lewo  powiedział głos męski

skręć w prawo  sprzeciwił się damski

ruszyłam prosto w kierunku obłędu


wszystko było pewne i zatwierdzone

jednym uderzeniem młotka

tylko ja przyznałam się do winy

żadna ze stron nie zabrała już głosu


nie ma jutra

a tylko jutro mogę mieć szczęście

i wrócić do punktu wyjścia dla uwięzionych

w niewłaściwym funkcjonowaniu


nie wiem kto tak mocno trzyma mnie w garści

może ten którego nazywam bogiem

a może to co wydaje się być życiem

Hojność twoja nie zna granic

mogę przytulić się do wiersza i zasnąć

między słowami

mogę nic nie czuć bo nic ma znaczenie


boję się wypuścić wyobraźnię z rąk

kiedy myślę o słońcu — wypala mi twarz

kiedy o szalejącym wietrze — nie potrafię iść


umieram po raz czterdziesty pierwszy

przechodząc przez czasy

które kiedyś były ważne


ja nie jestem i krzyczę ratunku

jakbym była gotowa

na natychmiastowe udzielenie ostatniej pomocy


wrzaski teraźniejszości nie budzą do życia

podobno nikogo


kto woli odejść

byle tylko nie wżerały się nowe rodzaje

postradanych zmysłów


przestań mówić do mnie pielęgnując

te same rzeczywistości

widzę w nich wszystko oprócz ciebie

Gest halt

może lepiej że nie mówimy pierwszych słów

ostatnie mogłyby nas zranić

i doprowadzić do kresu niedokonanej łączności


może lepiej że nie upadamy na głowy

ostrożnie podtrzymując konstrukcję

która pozwala na niepodobność

do szczęśliwych


bezpiecznie jest kiedy złudzenie

wymyka się z rąk

by polec na wydeptanej trawie


bo czym orać ciała

leżące ugorem u podnóża śmierci


trzymajmy się z daleka

niech nagłe myśli katapultują

w niezbadanych kierunkach wiatru


unikając siebie mamy pewność

że żaden ruch nie przeszyje nas na wylot

Prawo odciążenia z iluzorycznych granic

w powszechnym mniemaniu jest niewygodnie

ciąży odnosząc się tam gdzie już byłam


umieram tu i teraz

bo nie potrafię być jednocześnie

w dwóch miejscach


niechcący rozrywają mnie na połowy

trudnostrawną przynętą


ujawniona tu

w sześćset sześćdziesiątym szóstym wierszu

żeby teraz być linią prostą

do celu który kształtuje się w bezdechu


zanim do niego dotrę pozwól mi

nacieszyć się tym że jestem

W ciemnej dolinie

powstałam dla nikogo

może dla niewidocznych spojrzeń

i słów których nie słyszę


jestem na brzegu

tym drugim trudniej rozpływa się

w agoniach kurczowo trzymając fale


morze jest może nie ma

roztkliwiania się nad zarosieniem traw

w głowie otulonej czymś

co wydaje się być prawdziwe


rozpleniona w przestrzeni zapominam

wczorajsze ślady poplątanych stóp


przestań tworzyć mnie w roztargnieniu chwil

trudno znosić odległość

dla zachowania twarzy w lustrze

Bezsenność rozjaśnia noc

śpię coraz krócej

łagodnie zmieniam pozycje

otulając się ciepłem kołdry


dobrze jest w ciszy nie tracąc głosu

dotykasz słońcem i księżycem

szumem drzew i kolorem kwiatów

już niedługo zabierzesz mnie w podróż

bez powrotu do miejsc

które ciągle usiłuję pamiętać


wiem że nie zapytasz o nic

związki bywają trudne

gdy tworzą się pod znakiem zapytania

lepiej gdy są czarno białe

a każdy z nas jest lustrzanym odbiciem


kiedyś zaprowadzę się do ciebie

pokażę jak echem odbijam się od myśli

która oddala nas od siebie

tworząc obraz i niepodobieństwo swoje

Boso i nago umiera się najwygodniej

sen jest krótki

rozciągnięty pomiędzy czekaniem a brakiem


śmierć etapuje się kolorami

nuży mnie i wypluwa na powierzchnię

rozrywając zimę o wschodzie

by rozniecić zachodnie pożary


idę w niepamięć

kończę się i zaczynam jak sygnał ratunkowy

wypuszczany ustami nabrzmiałymi

od nadmiaru próśb


jestem biedna więc w oczach hula wiatr

rozwiewa nadzieje odbierając to

co z mozołem nagromadziło się w zanadrzu


zakaz wstępu tam gdzie rodzą się cuda

sterylna przestrzeń nie przepuszcza błota

zużytych butów duszących zmęczeniem stóp

Zamglone drogowskazy

na bezdomnych skrzyżowaniach

mieszkają ci którzy zgubili siebie

nadzy z ledwo widocznym zarysem


wspierają się choć nie widzą nic

prócz przestrzeni pomiędzy sobą


pobici otwarciem dłoni wciąż

rozmnażają nasienia kontrastu


lecz ich lecz niech wreszcie poruszą

oczami zamarłymi na cuda

w cichych pomrukach prawdy


interakcje nie przychodzą świadomie

skoro jest tylko ten który jest

błogo samotny

Bezgłos błyszczy jak rybie łuski

dzisiaj zabiję się na milion sposobów

i będę nosić krwiste makijaże

w każdej śmierci inny dla odmiany

bo na takie mnie stać


wiem kim jesteś

wiem że porzucasz kochanki

jak zużyte ciała tworząc nowe

pozbawione szlafroków


potem ubierasz je dla własnej wygody

dziwiąc się że mają podcięte gardła

które nie potrafią wyrzucać

właściwych obrazów wnętrzności


nie martwi cię purpura morza

ani wpijanie w rany

najważniejszy jest wspólny język


od teraz milczę

W obiegu tysiąca i jednego mórz

gdybym dziś powiesiła się na drzewie

nie zauważyłoby niczego


wtopione w odgłosy martwe zastygło

w skórze parkowego prosektorium


mogę wieszać się do bólu

do ostatniego oddechu obumarłych alejek

i przysięgać na kolanach że to ostatni raz

że teraz rozkwitnę zielenią

bo wyszłam z głowy na fali tworzącej raj


kiedy otwierają się konary kładę ciało na język

przeżywam boże narodzenie

we własnej skórze

i pękam do krwi na widok torów

ginących w coraz większym rozjechaniu


płynę ustrojowo niebezpiecznie

na tę samą ławkę

Każdego dnia z martwych wstają przed bramą

pani święci się wiosennie

rozkwita wierzbą przed lustrem

jakby miała tylko łzy


pan jest bezsenny

wyrasta domem i drogą

odciśniętą w całunie


piękni są gdy podają się sobie

każde z nich ma taką samą tęczę


po cichu biorą by stworzyć świt


oddzielnie czy razem zapełniają przestrzeń

wieczni bosonodzy

zryci piaskiem i gwoździem


jeszcze nie otwieraj dla mnie —

mówi ona

jeszcze śnij — mówi on

aż przebudzimy noce na skrzyżowaniu dróg

Szukam sposobu, czas i miejsce nie mają znaczenia

ścielę łóżko choć cały czas śnię

wymyślając okrutne postaci

niezrozumiałych halucynacji


przybieram wtedy bezpostaciowość

snując się obok w szerokości geograficznej

pozbawionej granic


nic tu do mnie nie należy

a przypisuję sobie prawo

nawet do posiadania śmierci


pewnie dlatego tak trafnie wróżę z blizn


gdy ledwo szemrzesz w zapachu włosów

przemieszczam cię tam gdzie nie byłeś

i wydaje mi się że to już tu

Adresat

wiem że nie lubisz kiedy grzeszę

wtedy doskonale przedzieram się do ciebie

przez setki spraw


jedyna forma kontaktu

by zupełnie nie zapomnieć

że kiedyś znaczyliśmy dla siebie wiele


nie martw się upadki mam wyćwiczone

jak ojcze nasz wciąż pamiętam

zblizenia

drobnymi krokami mimo woli


może straciłeś cierpliwość nie znajdując

miejsca w którym mógłbyś zaistnieć

nie wiadomo czyja to wina

pewnie nieprawidłowości meteorologicznych


zacznę pisać do ciebie listy

by podtrzymać rozmowę

po tym jak odebrałeś mi głos

Perfekcyjnie zasypiam i budzę się by żyć

jest łagodniej jakby życie przemnożyło się

biorąc na siebie moją śmierć


nie wiem ile to już razy

widać odnawiam się wiecznie jak ziemia

w której zakopią imię i nazwisko


odrzuciłam przejawy egzaltacji od plew

rozpoczynając nienaturalny proces

braku starzenia


kiedy jestem w sobie choruję

na przemożną ciszę

lub nieposkromione ataki gadulstwa


śmiejesz się z tego wpuszczając

jednym uchem

drugim pozwalasz wyjść na nowo


osobiście obliczyłeś mnie na nieskończoność

algorytmem który zapisuje

każdą sekundę jednego oddechu

Orbitralnie

naliczyłam czternaście tysięcy siedemset

siedemdziesiąt trzy gwiazdy i pół

kiedy pojawiłeś się na środku jeziora


myślałam wielbię je i każdą kroplę

której dotyka twoja stopa

a okazuje się że żyłam tylko częścią

świetlistych punktów w głowie


nadal zasypiam łatwo i tak samo

budzę się w ramionach lub poza

sięgam klifów i wiatru

tulącego niczym druga skóra


coraz mniej w pamięci

obecności strzepuję bezruchem

nie zostawiając śladów


a przecież chcesz żebym odbiła się

na wydeptanym piasku w nowym języku

niezrozumiałym jeszcze dla nikogo


jesteś spokojny ja jestem

w twoim odbiciu połową

której nie doliczyłam

Kochana córeczko, czyli pierwszy list z zaświatów

tu gdzie jestem nie mówi się o miłości

rozpinam ją jak żagiel by cię objąć

we śnie utrwalam nas bezpiecznie


zostawiając wszystkie światy w porankach

widzę że kiedy się budzisz

szukasz namacalnie wśród ścian


jestem z tobą i poza choć nie wiesz

czy ogrodzenie przepuszcza powietrze

kiedy oddechem otwierasz się na oścież

chwytam cię płynąc wśród ogrodów

Misja ograniczonych możliwości

częściowo nie odbijam się już w lustrze

coraz mniej wierząc w swoją nieśmiertelność


ze szczelin sączę narodziny

jakby płodzone z myśli o seksie


nie jestem już łącznikiem z nikim

ani z niczym

wchłaniam wszystko co przykuśtyka

jak kręgi na wodzie błyskam życiem

i śmiercią łąk na pustyni


nie ma sensu dla zamkniętych oczu

tylko pagórki wyznaczają kąt pochylenia ciała


cokolwiek miałam przekazać

poszło z dymem zgaszonych ust

osadzając się na tym co było niewidzialne

Rozmyła się po przebudzeniu

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 17.31
drukowana A5
za 27.78