Wizjoteka!
Wizjoteka!
Granic pojęć. Przebieranie. Słowny taniec.
Wizjoteka! Dopuszczona. Przez człowieka. Myśli granie.
Tylko słowa! Dopuszczone. Przez cenzora. Można szlochać.
Wizjoteka! Nauka rytmu. Sens uparty. Można czekać.
Wizjoteka! Cel trafiony. Cenzor odszedł. Można szczekać.
Wizjoteka?
#1. Nie na sprzedaż!
Ile razy bym nie rozpoczynał, i cokolwiek nie napisał wiem, że wstęp będzie do dupy. Udowodniłem to nawet w tej chwili, pisząc powyższe zdanie. Skorzystawszy z chwili skrajnie końcowej uwagi, bez zwłoki jestem zobowiązany wyczerpująco ujawnić wszystko, wyjaśniając kluczowe sprawy. Zacznę tak, jak lubię, czyli od „dupy strony,” zaczynając od tego, jak to się ostatecznie wszystko skończyło. Nie chce by ktokolwiek ślepo brnął ku końcowi, chcąc go niecierpliwie poznać, przegapiając poszczególne historie. Książka jest gruba, i szczerze wątpię by ktokolwiek chciał ją przeczytać po raz drugi. Wiem to, bo sam tego nie zrobiłem. Żyjemy w czasach rozwoju wolnego umysłu społeczeństwa informacyjnego, będących najświetniejszymi czasami w całej historii ludzkości. Dziś na początku XXI wieku i tak dla większości najważniejsza jest nakładka wibrująca na kutasa.
Na hali rozpoczęło się ogłaszanie wyników i odbieranie nagrody. Największą przebrzydłością jest element charakterystyczny w danym czasie i otoczeniu, jaki ściąga mimowolnie uwagę wszystkich, jak po wypowiedzeniu brzydkiego słowa.
— Proszę państwa, pierwszą nagrodę zgodnie przyznajemy za całokształt twórczości pana Autora! — Rozlegają się oklaski, które po kilku sekundach milkną, i pośród ciszy rozlega się głos wśród publiki. — Ja pierdolę… — Autor wstaje z siedzenia w asyście oklasków i podąża w stronę ambony. Potyka się o krawędź ku śmiechowi i oklaskom publiki. Staje przed mikrofonem i zaczyna mówić:
— Moi rodzice prosili mnie przed wyjazdem bym wypadł jak najlepiej, ale chyba nie spodziewali się, że krawędź będzie tak ostra. Proszę państwa, by nie wyszło ostatecznie tak, że jestem większym chamem niż w rzeczywistości, powinienem powiedzieć „dobry wieczór”. A że jestem już w takim wieku, że mi wszystko wypada chciałbym zadać pytanie, o co właściwie chodzi, bo w tym wypadku na pewno nie o pieniądze.
— No tak — zaczął konferansjer stojący obok — pragniemy podarować panu tę oto piękną statuetkę wraz z gratulacjami za całokształt pana twórczości, z okazji dziesięciolecia pana radosnej twórczości.
— Aha, spoko, już się bałem, że wygrałem kolejny lokalny konkurs piękności. No dobra, świetnie, bardzo dziękuję za uznanie. Choć widzę od razu, że ta statuetka to produkt krajowy, ale jak to mówią, darowanemu koniowi nie zagląda się w du… tfu! To znaczy pod ogon! Kurde. Spaliłem za dużo dowcipów przed wejściem tutaj. Ale nic. Przeżyłem to i państwo też musicie. Mam tylko pytanie, bo widzę, że nie ma ruchomych części, gdzie się wkłada baterie?
— Baterie?
— No wie pan, kiedyś zabawki w McDonaldzie i w Kinder Niespodziankach miały ruchome części i takie tam, a teraz to tylko wsiowe figurki, do których dodają coś, co nazywają czekoladą lub hamburgerem. Wiecie państwo, świat jest coraz gorszy, włączam telewizor a tam druga wojna światowa w kolorze, włączam radio a tam Apteka Ćpuna, i to ja jestem cyniczny, prawda? Ale jakby tego było mało, to cały czas słyszy się historię typu — syn wraca z wojny i nic nikomu nie mówi chcąc zrobić rodzinie niespodziankę. Wchodzi do domu, do swojego pokoju, a tam jego brat celuje w niego i strzela z pistoletu. Gdy zapala światło, potyka się i wbija na bagnet. Otwierają się drzwi do pokoju i wbiega kot „bua!” Krzyczy matka na jego widok, i coś podobnego krzyczy ojciec na widok śmierci w domu, która nie zamknęła okna i uciekła z kotem. Mąż w afekcie zabija żonę. Słyszy to ogrodnik i wbiega z grabiami do pokoju i zabija męża. Adwokat widząc to wszystko ze swojego okna strzela do samego siebie. Kot widząc całą tragedię, czuje się w obowiązku pomścić rodzinę. Bierze karabin i strzela w ogrodnika, zakopuje pięć ciał, odpala papierosa, a gdy się odwraca zauważa kucharza. Widząc kota przypomniał sobie, że ten ukradł mu papierosy, i zabija go tasakiem. Gdzie tu sens, gdzie logika, morał? Kogo to obchodzi, ale ta intryga! Ta historia! Kurde, powinienem zacząć pisać książki. Jak będę duży to o tym pomyślę.
Co prawda można przeklinać swój los, że spośród tylu krain świata — a każda wydaje się być na swój sposób egzotyczna, urodzenie wypadło właśnie w kraju Mlekiem i Miodem płynącym itd., Co prawda od człowieka wiele zależy, jak sobie poradzi na tym wiecznym polu bitwy wojny domowej, ale każdy wie, że wszystko zależy od szczęścia i czasu marnowanego na całodobowym kombinowaniu spraw, by wyjść jak najlepiej. Ludzie to ludzie, niezależnie od tego gdzie mieszkają, wszędzie są tacy sami. Ograniczeni, egoistyczni i obojętni. Możemy, co poniektórzy jedynie się pocieszyć, że zawsze mogło być gorzej — a patrząc na poniższy spis nietypowych nazwisk, na których widok każdy może się lekko uśmiechnąć, i dziękować podłemu losowi, że ten nie wybrał odgórnie któregokolwiek z listy. — Jednak, Filip Konopnicki, pseudonim „Maria”, nie jest takie złe. Gdy się je wypowiada, to jego brzmienie przy wypowiadaniu daje pewne skojarzenia fonetyczne z najpopularniejszym słowem świata — Kurwa — będącym słowem o zastosowaniu w każdej dziedzinie i miejscu. Co najwyżej ktoś znowu mi powie, że Brzydko Mówię. — Tymczasem pozostałą część dnia będę dziękował Bogu Słońcu Najwyższemu Kapłanowi Państwa Polskiego, że nie nazywam się Andrzej Spleśniały, Tomasz Cnotliwy, czy też Stanisław Cipek czy Daniel Fiut…
A teraz kilka słów na odchodne, by wyprowadzić każdego, kto czyta te słowa, na szyny mojego myślenia, z których będę zbaczać w każdej możliwej chwili, gdy tylko mi się coś przypomni, ale na coś wpadnę. Robię to nie dlatego, że zbaczanie źle się kojarzy, ale dlatego, że pociągi bądź tramwaje, tego zrobić nie mogą, a ja korzystając z szyn, które dostałem w spadku, bo moim znajomym, któremu tydzień temu lekarz chirurg wyciągnął mu tkwiące przez cztery miesiące, w jego własnej ręce. Co się stało mojemu koledze? Wpadł pod pociąg ot, co! I to nie blaga! Mówię szczerą prawdę. Gdybym nie mówił szczerze nawet, gdy prawdy nie mówię, cóż ze mnie byłby za literat. Ja nie mam, na co narzekać, bo nie każdy może i ma możliwość przypiąć sobie szynę do ściany, by urozmaicić mieszkanie. Są one niestety przez brutalne ściąganie doktora trochę rozjechane, ale podejrzewam, że żaden pociąg ani po nich, ani po mojej ścianie, ani tym bardziej po mnie, nie będzie jechał. A co ściana na to? Jej to już wszystko jedno. Ważne, że nie stawia oporu.
— Mówił pan, że jak się nazywa?
— Mówiłem już tysiące razy! Włącz sobie dyktafon ćwoku!
— Dobrze. Skorzystam.
— Nazywam się Jan Kiełbasa, co w tym takiego, zabawnego?
Jak komuś się to, co robię nie podoba, ma do tego prawo tak, jak ja mam prawo realizować coś, co w moim pojmowaniu jest dziełem artystycznym. Mi nic nie zaszkodzi, bowiem jest to dla mnie obojętne. I tak nigdy się nie nastawiałem na to, że ktoś mnie będzie czytał inny, niż programy zamieniające tekst pisany na mowę. — Jeśli jednak ktoś zamierza tworzyć przysłowiowe problemy, świadczące o ogromnym potencjale wolnego czasu i inteligencji odmiennej. Mam to w dupie. Groźby na nic się nie zdadzą, ponieważ jestem niedorozwinięty, ułomny i psychiczny, i tak żaden sąd mnie nie skaże, bo nie jestem w pełni świadomy swoich czynów i słów, jak i nie panuję nad nimi. — Co za tym idzie, nie mogę brać za siebie odpowiedzialności, obarczając nią innych, bym sam mógł ulegać kolejnym atakom choroby psychicznej, maniakalnej, obsesyjnej, nieuleczalnej i zaraźliwej zwanej Talentem. Normalny człowiek nie spędza czasu i poświęca życia na wymyślanie kolejnych chujowych książek, których nikt nie chce wydawać. Ale nie próbuję rozszyfrować bezsensu tworzenia, bo ci, którzy np. czytają, są znacznie bardziej chorzy. Ostatecznie mogę jedynie pocieszyć się faktem, że ludzie umierają, a wolę to niż szukanie klamki w pomieszczeniu, które nie ma ani okien ani drzwi. — Ale cóż, jak będę umierał to będę się martwił, jak ja to przeżyje. Wolę to, niż być zdrowy, według tych, co to wykształceniem próbują ratować świat. Nic tu po mnie. Tymczasem. — Nawet wtedy, po tym wszystkim, życzę wszystkim tego, co zawierać powinno w prośbie mojej ostatniej, na moim nagrobku, czy na jakimś innym pojemniku, jeśli jakiś mi postawią, jeśli nie, to niech ktoś wbije kawałek kartona w ziemię, i napiszę markerem pośmiertne epitafium, motto, zawierające moje ostatnie słowa, zacne haiku niejednokrotnie pisane na murach, brzmiące: „Chuj Ci w dupę, kimkolwiek jesteś!”
Czy jeśli włączę dyktafon to mi to będzie nagrywać i zapisywać?
Jeszcze ktoś puka. Listonosz? W niedzielę rano? O chuj chodzi? Dobra. Zaraz wracam do was moi kochani czytelnicy. — Choć może popełniłem błąd już w samym opisaniu tego, wiedząc, że to na pewno się nie zdarzy, i tak w rzeczywistości będzie. Zamiast tego do moich drzwi zamiast Niszczyciel, — który zamienił się ostatecznie w istotę zwaną Nagą Osobliwością — zapuka policja z zamiarem przeszukiwania mojego mieszkania w celu znalezienia jakichkolwiek Nielegalnych Substancji Psychoaktywnych. Lecz to się nie stanie. Nie wierzę w to, że je znajdą, bo nie trzymam niczego w domu, a w to, że złożą mi wizytę, również nie wierzę. I cieszę się, że nie mam takich mocy, by sprawiły, że stworzyłbym taką rzeczywistość. Jednak zawsze istnieje ryzyko, że jakiś zasrany gliniarz przeczyta mój komiks i weźmie te słowa na poważnie, lecz to będzie wynikiem cholernego niefartu, a nie wynikiem mojej twórczości.
Tymczasem się żegnam, mając nadzieję, że mój wymyślony świat, który staje się rzeczywisty w momencie tworzenia go, a czytelnik go czytając tylko na płaszczyźnie niegroźnej (mam nadzieję, przynajmniej dla czytelnika na pewno) fikcji, komukolwiek się spodobał i że go zainspiruje do czegoś dobrego i wybaczy mi, że w ten sposób, tymi słowami, kończę moje dzieło ostatecznie. A jeśli wyjdzie mój następny album, to tylko i wyłącznie w momencie, gdy Naga Osobliwość naprawdę stanie u moich drzwi i mnie zabierze w mój urojony świat. — Już na samym początku książki mówiłem, że macie mnie nie wypuszczać. Że nie chcę wychodzić, i że tu mi się podoba! — Chcę wrócić. Nikogo nie prosiłem, by mnie stamtąd zabierał…
Popamiętacie mnie! Wszystko wygadam! A jeśli mnie coś przez ten czas trafi, to wiem, że na moim pogrzebie krótko będą mnie opłakiwać, lecz wiem, że czarna rozpacz, i tego chcę, stanie się coraz jaśniejsza, wpadając w czerwień, byle nie krwistą, choć to będzie ciekawe, w zależności, co poda kucharz. By rozjaśnić się do całkowitej bieli. Bo mam nadzieję, że stypa po moim odejściu, a przynajmniej mam nadzieję taką, że będzie najbardziej radosnym wydarzeniem roku. Jeśli nie w kraju i świecie, czy też życiu osób, które przyjdą, to na pewno w moim życiu. — Więc wolę sam nie myśleć, co za pytania bym usłyszał w takiej oto chwili. — A jeśli wpadną na kolejny, zajebisty pomysł, to mówię. Wykrzykuję Wam! Nie szukajcie w dupie mózgu! — Bo ja umywam ręce. Jak ktoś ma problemem, to mam radę — Pierdolnij się kamieniem w łeb. — A jeśli zakończenie Wam nie odpowiada, to napiszcie własne. Zwłaszcza kieruję to tym osobom, które przed lekturą czytają ostatnie zdanie, lub akapit. — Ja umywam ręce. — „Ja wiem, że Oni jeszcze kiedyś po mnie przylecą!”
#2. Instrukcja obsługi
Baczność!
Ja, prawie bezprawnie obezwładniony, pragnę serdecznie uprzedzić i poinformować każdego czytającego, iż w moim mniemaniu, niniejszy produkt powinien zostać potraktowany, jako artystyczne dzieło literackie, akceptowalne przez potencjalnego czytelnika, pozostawiając dowolność interpretacji tego, czym jest, bądź, czym nie jest. Nie zmieni to sensu tego, co zawiera, ani nie odbierze jej właściwości. Wszelkie zawarte treści, są fikcją literacką, dedykowaną fikcyjnym postaciom, czarnym dziurom, cywilizacjom pozaziemskim, oraz artystom, którym nie udało się ukończyć swoich dzieł. Treść pisana jest dla własnej uciechy i po swojemu, gdyż żadna książka, jaką spośród dwustu przeczytanych, przez całe moje, niedokończone jeszcze, życie, mi się nie podobała, więc zacząłem pisać własne.
Wszystkie zobrazowane w niej elementy, miejsca, postacie, treść, czy cokolwiek innego, jest wypadkową wyobraźni autora, żyjącego według innych zasad postrzegania rzeczywistości i upływu czasu. Posługując się przykładem prostym: rada przydatna dla jednego, może być zgubna dla drugiego. Analogicznie oznajmiam, iż fikcji nie tworzę, a współkreuję prawdziwą rzeczywistość. Niekoniecznie tą samą, w której żyjemy. Bowiem ja to nie ja, a to jestem ja. To daje dość spore możliwości wieloznacznego rozumienia niepojętego w stanach splątanych sprzeczności. Bo nikt nie bierze na siebie odpowiedzialności, za skutki uboczne wynikłe z odbioru treści, czy indywidualnego sposobu użytkowania. Każdy podatny na sugestie powinien wystrzegać się lektury, dla własnego bezpieczeństwa. Przestrzegam przed nadinterpretacją abstrakcyjności pojęć praw umownego postrzegania, będących paradoksalnie absurdalne. Jeśli pomimo tego ostrzeżenia, podobnego rodzaju niechciana sytuacja zaistnieje w jakiejkolwiek formie, autor powoła się n całkowitą niepoczytalność, mogąc zaprowadzić do nieodwracalnych zmian w mózgu, kończących się epidemią zaraźliwej choroby umysłowej, o nazwie pochodzącej od nazwiska autora, jest prawdziwe. — Tylko głupiec wierzy we wszystko, co przeczyta.
Każda forma świadomej kreacji jest efektem ubocznym ewolucji danych form rozumnych, w celu wyższego poznania, zrozumienia, i ostatecznego przejęcia pełnej kontroli nad rzeczywistością, która niszczona w momencie śmierci fizycznej, wytwarza nowy wymiar, dostępny w kolejnym etapie ewolucji ludzkiej świadomości, powstającej wraz z umierającym. Wytwarzana nowa rzeczywistość jest zależna i indywidualna od rodzaju kreatywnej jaźni, sposobu oraz etapu rozwoju kreatywności artystycznej, każdej istoty myślącej w ciele fizycznym. — Wszystkie gatunki, rodzaje, odmiany i podziały poszczególnych dziedzin sztuki, nauki i życia, powstały by uporządkować sprecyzowane odróżniające się odmienne rodzaje gatunków, bliżej trafiających w przeciętne odbiorców gusta, z potrzeby przez krytyków, nadając nazwy poszczególnym nurtom. Najwłaściwszym podziałem jest podział na: Smutek, Śmiech i Strach.
Ten, kto uważa, iż zna się na tzw. sztuce, to pajac, który sam nie potrafi nic stworzyć. Nie rozumie On, że dzieła artystyczne, nie polegają na sportowej rywalizacji, na określeniu najlepszego, lecz na współzawodnictwie hiperkreatywności, wytwarzanej przez indywidualne jednostki, dla unikalnych ludzi. W sztuce nie ma lepszych i gorszych. Ważniejszych czy słabszych. Są tylko produkty, robione dla sławy i pieniędzy. Rzemieślnicy, potrafiący jedynie odtwarzać czyjeś dzieła. I Ci ostatni, artyści, będący w dzisiejszych czasach gatunkiem wymierającym. Ostatecznie jednak jedynym właściwym podziałem jest ten, którego dokonuje każdy sam, poprzez określenie samemu, wedle najprostszego i najwłaściwszego podziału na: Ładne i Brzydkie.
Wytworzone wrażenia są sumą wiedzy, doświadczeń, gustu, filozofii, otwartości całego życia, wpływające na odbierane bodźce, będące odbierane indywidualnie. One bezsprzecznie cechują ostatecznie własną opinię. Ta zaś polega na najprostszym wyborze pomiędzy najbanalniejszymi skrajnościami. Wyrażone w słowach „podobało mi się” lub też przeciwnie, są względne. — Bo to nie autor czy dzieło sztuki, ale to Twoja wyobraźnia jest twoim najgorszym wrogiem.
Achtung!
Wszelkie Prawa Zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie niniejszej publikacji, bez wiedzy i zgody autora, lub bez zapodania jego nazwiska, grozi klątwą sraczki śmiertelnej. Wszystko, co zostało zamieszczone w niej powstało dzięki wyobraźni autora. Jeśli komuś stała się krzywda, autor za to nie odpowiada. Jakiekolwiek podobieństwo do kogokolwiek czy czegokolwiek jest absolutnie przypadkowe… Książka ta jest fikcją literacką, stworzoną dla przyjemności własnej oraz tych, poszukujących przyjemności tego rodzaju. Jeśli ktoś czuje się urażony przykro mi. Proponuję zająć się czymś innym, a nie wyszukiwać problemów w książce napisanej dla idiotów. Tekst niniejsze to beletrystyka, niemająca propagować żadnych nielegalnych treści. Nikogo obrażać, ani skrywać między wierszami jakieś ukryte teksty, znaczenia czy cokolwiek innego. — Polecam dla Czytelników Pełnoletnich, choć nie jestem pewny, czy powinienem.
Autor zamierza przetrwać lat więcej, niż w planach miała panować III rzesza. — Kolejne projekty dostępne będą w oficjalnych punktach sprzedaży. Co roku autor ma na celu realizację kolejnego dzieła, niezależnie od tego, co kto o tym myśli. Autor poświadcza, że bez względu na wszystko, będzie realizował, do usranej śmierci, ową krucjatę postmodernistyczych dzieł artystycznych, niezależnie od tego, czy ktoś się tym będzie interesował czy nie.
#3. Spektrum sztuki
Sztuka to ogólne pojęcie precyzujące całokształt kreatywnej pracy człowieka, mającej na cel tworzenie, wytwarzanie, jak i produkcję — wszystkich elementów obecnych w życiu człowieka, od momentu narodzin, ewolucji człowieka, rozwoju kultury, jak i całej cywilizacji. Pojęcie sztuki stawało się wraz z kolejnymi epokami, coraz bardziej ogólne i niesprecyzowane. Wynikające coraz większe potrzeby społeczeństwa, wymuszającego postęp każdej dziedziny życia człowieka, którego podstawowym celem jest ułatwianie sobie życia, by te można było spędzić możliwie, jak najmniej burzliwie, by komfortowo mogli czerpać przyjemność z obu odmian sztuki. — Najprostszym podziałem, jest podział na Sztukę Artystyczną, — czyli wszystko to, co kreowane zostaje dla przyjemności, wynikłe z potrzeb emocjonalnych i filozoficznych — oraz na Sztukę Użytkową, czyli wszystkie możliwe dziedziny życia począwszy od wytworzenia łyżeczki do herbaty, po budowę całych miast.
Dzieło Sztuki — ukończony całościowo Utwór Artystyczny o określonym sensie, będący estetycznym produktem kreatywnej pracy wyobraźni Artysty, — czyli istoty ludzkiej, posiadającej wrażliwość, predyspozycję, pomysł i cel — pragnący zrealizować, za pomocą wybranej przez niego konwencji (formy), odpowiedniej do efektu i stanu, jaki te ma wywołać. Tworząc w dowolny sposób określone Dzieło, będące wynikiem jego wewnętrznej potrzeby przekazania fizycznej, psychicznej, widzianej, emocjonalnej, filozoficznej lub natchnionej (kreatywnej) treści, uznane za wartościowe.
Celem wytworzenia tzw. Dzieła Artystycznego przez Autora, jest możliwość interpretacji, zmiany lub uwiecznienia ulotnej rzeczywistości, określonego rodzaju abstrakcji, w subiektywną, unikalną i niepowtarzalną (oryginalną) odmianę indywidualnie rozumianego pojęcia Piękna — do postaci Utworu w materii fizycznej. Dzieło mogące być użytkowane i interpretowane w dowolny sposób, dla osobistego celu i przyjemności przez Odbiorców, pragnących doświadczyć stanów odmiennych — niemożliwych i nierealnych do doświadczenia czy wytworzenia w inny sposób, w ogólnie przyjętej rzeczywistości.
Podstawową funkcją Dzieła Artystycznego, jest przede wszystkim, rozbudzanie u odbiorcy wyobraźni, wrażliwości, jak i inspiracja do poznawania, rozumienia i rozwijania się, poprzez otwartość ma wiedzę, doświadczenia, jak i same doświadczanie Artystycznego Dzieła, mającego charakteryzować się walorami nie tylko estetycznymi, lecz także dając odbiorcy Utwór, której treść będzie doznaniem odmiennym, nowym doświadczeniem, mogącym rozbudzić określony stan fizyczny, bądź psychiczny, jedynie w takiej formie, w ten unikalny sposób.
#4. Czerwień i czerń czyli manifest Serwatyzmu
Serwatyzm określa wszystko to, co jest związane, na mocy bezprawnej precedensowej teorii anty-rzeczywistości, która ma na cel wdrożenie oczywistych licznych form przeciwności, do świata rzeczywistego tj. snu, szaleństwa, chorób psychicznych, halucynacji oraz artystycznej wizji.
Z tego miejsca określono założenia, wynikające przypadkiem podczas rozmów o rozumowaniu. Określa się wyznaniem, by nikogo i niczego nie wyznawać. Musi mieć on dystans do rzeczy tak wielkich jak bóg i tak małych jak szczypawica. Kocha on dziewczynę swą, mimo, że sekretów ma ze sto, i pamięta, że nic w życiu, nie jest ważniejsze niźli ona. Chyba, że przeszkadza, opóźnia, albo zniechęca do bycia coraz lepszym człowiekiem, by ten mógł tworzyć coraz lepsze dzieła. Mówi on, że wszystko, co rodzi się nie z przymusu, jest lepsze. Tworzyć natomiast powinno się bez żadnego przygotowania wcześniejszego. Spontanicznie, jakby to była ukradkowa chwila, o której się zapomina, a potem przypomina. Artystą się nie bywa. Artystą trzeba się urodzić. Reszta to ciężka praca.
Obieram kierunek w sztuce, który wywodzi się z przekształconego z dadaizmu, mającego szokować i gorszyć w surrealizm. Z postmodernistycznej awangardy skupionej na podświadomości i urojeniach. My jednak wracamy do korzeni, w pierwotny ruch oporu przeciwstawiający się gloryfikowaniu powłoki zewnętrznej mający jeden cel — doprowadzić do anty-rzeczywistości. Awangardowym postmodernizmem. Sztuka nowoczesna, liczona z chwilą zakończenia II wojny światowej, narodziła się z narkotyków. Pod warunkiem, że narkotyzujący się jest kreatywną jednostką twórczą, inteligentną, rozumną, zdrową i normalną. — Nie, większość populacji homo sapiens, nie jest normalna. Zakłada, że ćpanie jest formą czerpania inspiracji z innych stref półkul czaszki. Lecz nie może być ogranicznikiem, lub jedyną formą rozniecania odmiennych stanów rozumowania.
Moje płody, czy cokolwiek innego, to kolażowa, postmodernistyczna adaptacja różnych wątków, zaczerpniętych z motywów, będący odblaskami, jakie rozrysowywałem, by kolejno nadając znaczenie, ostatecznie wykorzystanej po raz kolejny, w nowym miejscu, kontekście, na nowo, stwarzając zupełnie nową treść.
Teraz chciałbym przedstawić istotę dzieła. Celem autora tej książki, jest dążenie nie do ujednolicenia, syntezy itd. jest potrzebne, ale precyzja wytwarzanego dzieła, mającego jakieś wartości, poza samą rolą bycia produktem służącym tylko dla rozrywki.
Odstawcie wszelkie swoje problemy na bok. One tutaj nie istnieją. Tylko z czystym umysłem, nieskażonym opinią można pojąć nowo poznaną sztukę. Odstawcie zwątpienie, i wszelkie blokujące myśli, które miałyby rozproszyć skupienie. Lecz nie skupienie jest w tym wszystkim najważniejsze. Najważniejszy jest relaks. Odprężenie myśli, by móc odebrać sztukę, taką, jaką zażyczył sobie autor. Wtedy dopiero odbiorca ma największy kontakt z myślami i klimatem, który autor przedstawia wydobywając to, co widzimy, słuchamy i czytamy, z samego najbardziej elementarnego i osobistego wnętrza dzieła, które jest sumą całego artysty. Powinno ono być odebrane z uwagą, poszanowaniem i spokojem. Należy, bowiem usiąść wygodnie i napawać się dziełem, tak by całkowicie przejęło ono kontrolę nad umysłem, doprowadzając realność do upadku.
#5. Pop-star-killer karaoke terror!
Zacznijmy od Marihuany! — Moja stara zapodała reggae bita i już jej furyja z lekka odpłynęła, ale klęła jeszcze: Jam jest rasta-fafa i choć ciąży bebech mój jak kawał lala chciałoby się trochę gandżi bakać w ten nadzwyczaj ciepły wieczór, ale tylko tutaj skręta w barku baka tuż, tuż to braku kwita i miłego afro dila czy to, Afrodita wprost z jamajka wyspy tropi top i kalne. — Nie bądź w smętku bracie w lokacie, bo dopadnie cię zawieszka przepraszam Rychu już tu nie mieszka nie wyjedziesz do Afryki szukać słoni i haszyszy prędzej padniesz w mękach w klacie niż dostaniesz zioła racje. — Jednak warto patrzyć przecie, bo tu pozytywni ludzie wszędzie chyba, że dostaniesz srakę z zawziętości do spożycia zioła Lola dwa matoła pomyśl sobie o Marysi babci, co nosiła znicze a tak serio jest dilerką, której historyjce zapowiadam: Babunia Marysia przez ludzi nazwana Marychą lub Rysią jest babcią i ma wnuczka Rycha, więc i ona ma, Rycha który ma Rychę dziewczynę skrót od Ryszardy. Marycha ma Rycha daje mu ziółka marychy, które bierze on na handel i sprzedaje za bóg zapłać, więc Marycha ma marychę i ma Rycha wnuczka swego, który ma Rychę ma Marychę i sprzedaję marychę, babci swej Marychy, która ma Rycha oraz siostrzenicę Zbychę? Lecz czas nastał srogi i babcia Marycha zemdlała i nie wstała nigdy więcej no i Rychu nie mógł swej marychy palić, bo jej farma i kontakty zabrała do grobu. Rychu ma marychę babcie swej Marychy oraz Marychę babcie swoją, której prochy spalił Rychu łebski koleś, który dziewczę ma Rychę i Rychu wziął proszki marychy i je zapakował w zipy wyszedł na ulicę i krzyczy mam Rychę i marychę, więc przybiegli i ją brali i słono mu kwitu zapodali a on z pieniędzy kupił i palił prawdziwą Rychę.
Głosuję na LSD. Mam ludziki lego one lubią mnie. Puci Puci Mniam Mnaim. Dziewczyna z liściem na twarzy. Chłopak z liściem w kieszeni. Tiri tori taś taś. I like smoking marihuana I like smoking good a weed! Omniomniom, ojtamojtam! Dajcie Skręta! I like smoking marijuana. I like smoking good a weed — Lubię dym, kocham dym, uwielbiam dym. — Czy wy wiecie, kto mieszka na jamajce? — Tam mieszkają, tam mieszkają ci, co palą ganję. — Jestem ćpunem? Łaaa! Jestem ćpunem! — Co powie moja mama? Co powie mój tata? Na to, że jestem ćpunem! — Ja chcę grać piosenki grunge’owe o marii-marii-huanie! — Jestem królem! Królem telewizorów! — Nie, nie, nie! Trzy razy nie! Nie pij, nie pal nie narkotyzuj się! — Ja chcę grać piosenki hardcorowe, o hero-ero-inie. Hare Kriszna! Hare Hare! Hare Kriszna! I chcę też grać piosenki tybetańskie — o amfa fatima! Bakekriszna! Amfafatima! — Tam dopiero mogę stać się — prawdziwy Pop Star Killerem! To jedyny Pop Star Killer! Zabija on Rat Killer Poizion! Rat Star Killer Pop Star Poizon! Pop Star Rat Killer! — Pop Star Killer! Widziałem kiedyś idąc w nocy. Stado kotów przemierzających. Drogę. Miałczaly i miauczały, a echo roznosiło ten dźwięk we mgle. I to było takie nierzeczywiste. Rozumiesz człowieku? Nie — rzeczywiste! Bo o to w tym człowieku chodzi, żeby wszystko było… nie rzeczywiste! Lecz nierzeczywiste! I o to w tym wszystkim chodzi. Żeby wszystko było nierzeczywiste!
Bo rzecz na tym polega, że im więcej znasz ludzi, tym mniej każdego z osobna. Ja ludzi znam niewielu, a jeszcze mniej znam każdego z osobna. Ludzi jest dużo, a Ty jesteś jeden. — Bo rzecz na tym polega, że nie chcę być lepszy od innych, lecz tylko od samego siebie. Im starsze ciało, tym młodszy powinien być umysł. Ty to jedno, a ludzie to drugie. Bo rzecz nie na tym polega, by stać tylko w miejscu, lecz wyżej poprzeczkę kłaść. By zachęcić siebie, i innych od razu, pragnąc więcej i mocniej. Lecz nie ponad wszystko i wszystkich, bo zostaniesz sam tylko jeden. — Bo rzecz na tym polega, że łatwo jest zdobyć podstaw cel życia, cierpliwie czasu upływu czekać, ale też łatwiej jest zburzyć porządek i pokój twój zostaje pusty. Gdy to się stanie, lub też i nie. Zostaniesz wszystkimi, nie będziesz Ty jeden. — Bo rzecz na tym polega, czy naprawdę chcesz tego. Te cele życia, jak dziecko i żona, i praca i dom, męczyć zaczną lub spełnione skończą się wszystkie, pustkę zostawiając pomimo pełnego ludzi pokoju, a Tyś jest sam jeden. — Bo rzecz na tym polega, że wokół tłum ludzi, lecz nikt nic nie powie, bo nie masz nic w sobie, dla siebie i innych, wartości żadnych, ambicji i celu, co posiada każdy, a takich jak Ty, jest bardzo wielu,. — Bo rzecz na tym polega, że takich jak ty, jest cała masa, i trudno cię dojrzeć, nie ważne jak blisko lub gdzie też staniesz, jesteś w większości, wszystkimi, nie jeden, jedyny, bo taką osobę, dojrzysz z pewnością, bo On jest ten jeden.
Wszystko dla wszystkich. Wszystko po nic. Z niczego wszystko. Wszystko na nic. Nic tu wszystko. Wszystko to nic. Dla wszystkich nic. Nic dla nikogo. Wszystko dla wszystek wszechrzeczy świecie, właściwie to po nic. Wszyscy dla świata, i wszyscy po nic i dla nikogo. Wszechświat dla wszystkich. Wszyscy dla siebie. Wszystkim wszystko. Nic dla nikogo. W dowolnych kombinacjach. Wszystko jest niczym, bo nicość jest wszystkim. Wszystko i Nic.
Nadchodzi Metalowy człowiek. Nadciąga Człowiek z metalu. Przychodzi Człowiek ze Stali. Metalowy człowiek przybył z przyszłości. Trwa industrialna szychta rzezi krzyków jego myśli. Wtedy on mówi tylko raz. Tracę wolno rozum, bo wiem, że nic nie zmieni się. Potem widzę różne rzeczy i wiem już, że się nie wyrwę z manii tej pułapki. Wewnątrz mnie mój demon przejmuje kontrolę i zamyka za mną bramę. Co to są Konie rozwielitek? Tekst nawiedzony muzyką! I like metal! — Było już o tym wiele legend. Jedną z nich by, musiał przybyć do naszego świata. Zmienił on się w stal — magnetycznie kończąc rozdział swego bio-fizyko-chemicznego życia. Nastał czas wolności elektronicznego serca i technologicznego mózgu. Nadszedł żniwiarz kosząc ponurych przyjaciół. Zemsty młyn dosięga tego, kto nie patrzy na niego. Ołowiana śmierć gasi głos i rozrywa pierś. I żelazna dłoń wali ciężko w każdą skroń. Muzykę opętują teksty! I like industrial! — Nadchodzi ten, co trzyma naręcza brzytew. Nadchodzi wódz z czeluści nicości. I nikt nie powstrzyma Pana, bo ciężka w nim jest rana, co nie goi się sama. Z wnętrza swej ciemności ucieka w stronę codzienności. Bez litości i prawości. Powstrzymajcie pana, by nie zesłał z rana, nowej bitwy rzezi, co powala na kolana. Bo on żywy, martwy, marmur, stal i cegła, metal wściekły pies! Ołowiany złom. Ołowiany przecz na złom! Na złom! Przeklęte teksty muzyki! I like techno!
Tak o nim mówili metalu ciężkiego słuchacze. On, na fałszywe imię miał inaczej: Pathfinder tropił legendę 10 dzbanów na zamku starym czasem lecząc zegary tak stare, że czas ich został policzony w kluczach nakręcających je ostatni raz w pół śnie, gdy płynął wczoraj słysząc dzwony widma płynące w urojonych wodach czarniejszej niż noc w nowiu, gwiazd zgaszonych na tą noc, by zaoszczędzić czas i pieniądz, rano budząc go słońcem zimnym i pochmurnym w kraju.
Leczyłem milknące zegary. Na zamku usypiałem w ciszy niezmąconej tylko myślą o dzbanananie kolejnym, myśląc tylko o tym, ile ich jeszcze tu skryte jest i gdzie… Z piękna mojej samotności, pełnej mojej sztucznej codzienności, z wnętrza nicości piekła wypalonego, niczym stary człowiek próbujący znów wydobyć z tej ciemności jakikolwiek płomień szarej szczęśliwości, gasnący żar pożarty w czeluści studni dna bezdźwięcznej. Takiej nie rozświetli nawet słońce, bo spłonęło oślepione, i stłamszone, przegrywając w końcu wojnę dnia z nocą, jakiej dni nieskończone nastawały nieskończone. Marzenia umarły wraz ze ślepym pojęciem nadziei, że nie spadnie żadna gwiazda. Te cicho bladnące, tak jak kolejne gwiazdy ciemniejące kolejno gasnące niezauważenie, subtelnie, gdy wypalona jedna, to i druga, i kolejna blednąca wypalając i kolejne, łańcuszka przerwać reakcji nie sposób było, za późno, łatwiej było zgasić resztę. Serce w piersi bić przestało, a duszę to nie wiem czy zastawiłem i za ile, i czy miałem ją w ogóle, nie ważne. Taka rana nie goi się już nawet sama. — Porzuciłem wszystko żeby w myślach zostać sam. Śmierć nie chciała mnie, więc żyje dla wartości ostatecznej, którą skrycie skrywam nawet przed samym sobą. — Widzę wszystko, co mam widzieć, różne rzeczy, lecz to nic nie daje mi. Chyba tracę wolno rozum, bo śmierć znów nie chciała mnie. Zatem żyje martwy żywiąc się ostatnią brzytwą, pielęgnując wartość jej dla siebie, by zawsze błyszczała ostro. — Nie potrafię dostrzec szczęścia nic. Łgam dowcipy czarne, oprócz mnie wisielca duchem, którym byłem kiedyś. Pech jest zawsze przy mnie, gdy truciznę wolę, niż na gardle noża ślad. Dla mnie bez różnicy, mam już dość. Ile razy można umierać i się rodzić znów, w tej samem skórze bezdusznie ściskającej pozostałość w bajkach, prawdziwych w tym, że nimi nie są tym, jak o życiu myślą wszyscy. Przecież rozum mam. Ja nie jestem tak, jak każda wsza, co kąsa by sprowokować już wściekłego psa.
Jeszcze raz? Z ciemności. Pytanie padło bezgłośnie zadane sam sobie w zwierciadło zużytej bieli. Jak zamalowana czysta tablica znakami umownymi. Przez czarne lustro, wypatruję drugiej strony nienawiści. Przez odblask patrząc na spalony czas. Zgaszone słońca. Zeschnięte usta. Wytarte sumienie. Stracone szanse. Wilgotność nocy w szeptance ściszonej gwałtowniej, niż lektor czytający czyjeś życie w nocnej audycji. Zbyt wiele światła, zaślepione kłamstwami wmawianymi samemu sobie. Aż do teraz. Widzi się wszystko w czasie północnego nowiu. W szeleszczących ciałach. Zlepionych w chwili rozbłysków szczytujących więzi splecionych twarzy. Dualizm na dwa, lub po jednym, następnie na trzy. To światło oślepia, nie ciemność, w której po prostu nic nie widać. Czy gra teraz pierwsza strona taśmy, czy to jedność płyty nie porysowanej wcale. Po tej stronie lśni zroszona miłość. W białym lustrze czernieje mijane własne spojrzenie. Wątpliwości zmyte pod natryskiem ciepłych strumieni ciszy dźwięku. Podczas gdy umysł głośno szarpie superstruny wyższych emocji wrażeń wymiarów nowych zmysłów. Nie idź w stronę światła. Omiń te drzwi z okiem świetlistym, niech zgaśnie i odetchnie wolno pod prześcieradłem gorącem ukrywającym coraz spokojniejszy oddech. Nowego poranka rozjaśnia ciemność umysłu bladość świata poza strefą spokoju nadchodzącego dnia. Słońce zgasło za kurtyną szklanej tafli. Pod powiekami w ciemni, wywołane zdjęcia, poklatkowo ułożone w sen. Jasność budziła się swym życiem nowym, i kolejnymi realnymi, wyśnionymi na jawie. Piękno nie blednie. Zrodzone z mroku jaśniejącego w nocy by zapaść znów się prosto w rozkosze rozżarzonej ciemności. I czekać na pytanie, lub je znów samemu zadać. W ciemność. Jeszcze raz?
Tyle piękna jest na świecie. Tyle rzeczy chciałbym zrobić. Tyle pragnień chcę ugasić. Ile czasu przyjdzie spędzić. Ile nerwów Musze spalić. Ile psów mnie dziś pogoni. Teraz mnie nikt nic dosięgnie. Zawsze miasta psów są pełne. Ciągle w ulic suki gonią. Coraz tłoczniej w pustym domu. Zaraz znów otwieram okna. Myśli moje mnie zdradziły. Serce pewne, że to koniec. Znowu obce innych słowa. Życie znów mnie oszukała. Zniszczyć lud? Miażdżyć ludzi muszą wszystkich. Gaszę światła dnia na niebie. Prądu nie chcę dziś używać… Patrzeć będę w puste miejsca. Widzieć każdy w mroku śmieszek. Muszę wiedzieć. Chcę być pewny. Zaraz poznam całą prawdę. Przejrzeć, przełknąć ją ja muszę. Kłamstwa prawdą jest dla innych. Praworządną jej wonnością. Cierpliwości obietnicą. Trwałem poza tą przestrzenią. Czasu wiele nieskończenie. Widzę Cię Suka! Ja z okna Cię widzę! Widząc kto patrzy. Jak wychodzisz z metra, już tuż po północy. Bezsenną porą już czwartą nad ranem u kresu rozdarł niebu bezgwiezdne spalane są wszystkie tak wiekiem jak jak mgły niebu pochłonąć martwe, takie jak ja! Takie jak ty szarzejesz z dniem bardziej. Jaśniejesz bardziej i mocniej. Razem ciemnieliśmy w życiu. Dziś żyliśmy ślepi. Teraz osobno, z innymi. Żyjesz myślami wciąż przy mnie. Ciałem zaś żyję wciąż w Tobie.
Pragnienia piękna tyle rozpalić chciałbym. Sycąc się chciałby, każdy należąc do zaklętego kręgu. Nie ma miejsca w świecie, bo ile czasu przyjdzie spędzić. Ile nerwów znieczulić jeszcze muszę, by nie czuć tylko bólu, i by nic już nie czuć. W otchłani kropli inkaustu. Zaklęty krąg staje w kole zamkniętego grona. Rytualne inkantacje proroctwa nekromantów reinkarnacje. Celebracji kres dekadencji upadłych aniołów. Kult najwyższy szamanów jadu boga z atramentu próżni. Interferencja inkaustu vacuum Cerbera eblisy skończony kropelką tuszu.
Dokumentalizacja świętej księgi śmierci, chaosu i szaleństwa. Standaryzacja synestezji dźwiękowych ucieczek programatorium, gdzie napis pod obrazami przeklętymi, prywatnych katalogów posegregowanych wedle własnego kryterium rozumowania. Alfabet narkomana poszukującego mitycznej Somy i Gomory, pośród komikowego cyrku naukowych klasyfikacji behawioralnej nauki ścisłej logiki mistyfikacji obłąkanych dzieci, co w fabryce kurczaków produkują choroby najdziwniejsze, nabywając lęków paranoicznych zwanych Geometrią Strachu.
Kolonia klinik, szpitali i zakładów psychiatrycznych wszelkich dziedzin, miała wspólnie wybudować Arkadium mogącym poruszyć choć nieznacznie antorpogenezę, chociaż nieznacznie, by trzecie oko wytworzone, oświeciło skorowidz odmiennych świadomości, uwalniając istoty pozaziemskie i inne nieznanego moce, posiadające moc czarnej dziury, przez której otwór wlewa się cała galaktyka spiralna fotograficznego arcydzieła paralitycznie upośledzonego gracza, stojącego w Inkwizytorium pośmiertnej sztuki umierania zagadki paradoksu fraktalnej nieskończoności.
Spiralny system synoptyków syntetyzuje szereg standardowych sztuk. Vokalogiczną transwokaloaliteracją spręża fotograficyzmolizm analfabetycznej zawiłości synkretyczne struktury sekwencyjną skutecznością szyfrując szósty zmysł szwadronu strachu substytutu substancją szantażując synergizm syntetyzera synestezji.
Wizje psychodelicji, psychiatryczności, paranoiczne parafraz przeloty, projektujemy płynnością przebudzeni, pedantyczną powagę prostej pobożności. Paradoks nieskończonych fraktali. Fraktalna nieskończoność paradoksów. Paradoks fraktalnej nieskończoności, Paradoks nieskończonych fraktali. Fraktalna nieskończoność paradoksów. Paradoks fraktalnej nieskończoności. Solarny synergizm syntetyzera synestezji, sprawdza spiralny system synoptyków.
Autko amatorzy. Autka kolaborator aut muzyki Ree Charta. Auto amator używki. Amator używki przy akacji. Z autka muzyki amator. Kolaboracje amatorów muzyki. Reakcję na muzykę z autka. Aut po reakcji na używki. Aut autka na akacje reakcją na muzykę amatora używek. Akcja kolaboracji muzyki Ree Charta. Kolaboratorzy używki amatorzy muzyki. Używek amatorów w aucie kolaboracja muzyczna. Reakcja aktora na używki przy reaktorze muzyki z autka pod akacją. Aut amatora w reakcji na akcję akacji na torze autu reaktora autka aktora. Autko auto aut akcji reaktora na torach przez akację. Autko amatorów aut kolaboracji używki akacji reakcją być aut autka reaktora kalibracji. Reakcją aktorów na aut reaktora autka amatorów używki akacji akcję reaktywowała kolaboracji autorów w muzyki akcję. Akcja na torach autka akacją zwaloną aktorską kolaboracją. Amatorską reakcją auta na akacji używki koli kola na bora bora to rota oratorium z tory na torach w muzyki laboratorium zmieniła. Reakcją reaktora na akcie aktorów brakiem reakcji autka auta dawał automatycznie i mat na brak używki reakcji. Brak akcji reakcji na aktorów akcję automatu aut dać i mata wbrew wiedzy z laboratorium reaktora auta by automatyczną akcją w reakcję reaktor aktywował. I tak na autor aktorskiej akcji jest brak auta reakcji auta reakcji brak na ich akcję reflektowała refleksją o braku reflektorów i regeneracji regresją refleksu braku technominacji elektronicznej telekomunikacji czy jakiejkolwiek innej refundacji. Realia nacji ich alienacji reformacji formatowania voltów produkcji reflektor by rezonował nocną generacji rebeliantów rewoltą. Rebeliantów racja nacji genów fundacji Zoo produkcji regeneracją reformatorów dominacji do dominacji nacji republiki nowej generacji technodominacji oraz z ich nowego remedium w mediach reflektorów świetle reakcji aktorów.
Wielkość urojona zmierzona toksycznym robactwem. Zenergetyzowana marazmem bezpłciowość osobowości mierzącą się stanem śmierci. Toksyczne robactwo popadło w marazm energetyczny, przez stan bezpłciowości osobowości. Jak Wigilijna sałatka Siwego, suto nałożona na podłogi blacie. Papierosy pod flagą biało-czerwoną, na ekranie oglądanym przez dwóch ludzi jaszczurów. Zawartość opakowania biedace pozornie puste. Wielki iluzjonista wciąga pejzaże światła, lądujące w tak zwanej strefie zrzutu. To tam mieści się słynny „Pejzaż z widokiem na srającego psa” oraz wystawę obrazów, oglądaną przez dwa kutasy. Jeden z nich był Władcą prędkości, a drugi był z sekty zwaną Synowie lufy — cokolwiek to znaczy. Oglądali najbardziej nierealny obraz, lecz ten, nie znajdował się na płótnie, ani na ekranie. Stali na Panteon rozcząsteczkowania, zrzucając skóry węża, w kolejnym stadium rozkładu, którego dokładne studium opracował Zygrfyd Helikopter w swej pracy „Pokochać Quasimodo”. Autor jednak jej nie dokończył, przez nagłą chorobę, Świńską grypę, na którą zapadł poprzez pasztet, jak się okazało, że był zrobiony z napromieniowanego psa. Dzieci Boga obserwowali niebo, dokonując poprzez akt wspólnie przyjętej doktrynie, o przesłanie kontroli nad pewną częścią rzeczywiści. Trwała ich stała stymulacja zainfekowanego horyzontu zdarzeń, astronomicznego kalejdoskopu.
Jak fotomontażu kolaż odbity niczym frotaż utrwalony jak asamblage. Na taśmie dźwiękowych ścieżek do nieistniejącego serialu, wytyczonym przez muzykę No wave. Wszystko podąża do wyklarowania. Tabula Rasa. Carte Blanche. Do jedności. Do celu, jakim jest szczytujące Katharsis Orgasmus w miejscu takim, jak Maison de Pleisance, w którym to te wszystkie określenia z języków obcych, prowadzą do poznania Raison D’etre. Nie ważne czym jest owy życia cel. Ważne, że choć namiastka iskrzy się w każdym żyjącym, choćby marzeniem o czymkolwiek, zmiennym i ulotnym, złudnym, drobnym i nietrwałym. To była ona. Geometria Strachu.
Szklana lufka została wypalona na proch. I pomyśleć, że jeszcze przed godziną była cała czarna od popiołu i tłusta od olejka. Gdybym miał spełnić swoje marzenie, to chciałbym kiedyś wybudować fabrykę, gdzie będę miał tony haszyszu i będę wyciskał z niego olej, który będzie tak intensywny, ze taka jedna kropla wystarczyłaby na cały haj.
#6. Poligon doświadczalny
Bohaterowie, miejsce i akcja. Początek i koniec. Niebyt, nieskończoność i wieczność. Materia i antymateria. Jednoznaczność określeń i znaczeń oraz ich dosłowność. Ograniczenia. Historia i opowieść. Reguły, zasady i prawo. Równowaga. Normy. Słowa mówione, pisane, i niewypowiedziane. Interpretacje. Artyści, filozofowie i naukowcy. Narkomani, chorzy psychicznie i psychopaci z zamiłowania. Narodziny, życie i śmierć. Bezwzględność prawdy i fałszu. Momenty, chwile, fragmenty, części, elementy, wątki krótkie i długie. Subiektywność i obiektywność. Uniwersalizm. Pomysły, patenty, tworzenie i niszczenie. Oryginały, kopie, repliki, klony, podróby. Podobieństwa i ich pochodne. Narzędzia. Jaźń i rozumienie. Próba zaspokojenia ego własnej narracji o jej rozumienie przez potwierdzenie lub zaprzeczenie. Niepoliczalna ilość, kolejność i dowolność kombinacji. Wyobrażenie niewyobrażalnego. Praca i zabawa. Czystość i brud. Granice istnienia, psychiki, świadomości i myśli. Wiara i nadzieja. Rozbudowana złożoność kreacji nazw i znaczeń. Strony świata, przód, tył, lewo i prawo. Mniej czy bardziej? Miłość, pokój i wolność. Duma, ból, cierpienie, sen, maligna, przyjemność, ekstaza, szczęście, los, rozpacz, nienawiść, znowu miłość. Sztuka, życie, bóg, człowiek, zwierzę. Cogito ergo sum. Pantarei. Carpe diem. Katharsis orgasmus. Ja, on, ona, ty, ono. Przeszłość, przyszłość, teraźniejszość. Czysta forma, antyforma, forma, reforma. Przerost formy nad treścią. Czy teraz postępuję? Ale co? Dowolna kombinacja elementów sześcianu podniesionego do niekończącej się potęgi? Potęgi czego? Blokada słów. Słowa są więzieniem ludzkiej wyobraźni. Nie starcza znaczeń i określeń by przedstawić jasno i wieloznacznie to, co chce się powiedzieć. Czy ta niekończąca się kombinacja wyżej wymienionych słów ma jakikolwiek cel i znaczenie? Rozwój ewolucji i następstwa epok. Znów historia. Przyczyna i skutek, akcja i reakcja. Wiadomo, nie wiadomo. Zatracam pojmowanie własnego ja, którego nieustannie szukam w liczbie pierwszej będącej wyznacznikiem liczby 23. Ósemka, symbol nieskończoności, symbol pecha zjada własny ogon. Myślę logicznie? To bez znaczenia. Załamuję wymiar własnej psychiki. Względność przestrzeni psychikę mi zgina. Plus i minus, dwie strony. Dualizm, odbicie, przeciwność, współrzędne na osi X, Y i Z. Dwie osoby, dwie płcie, dwaj sobowtóry, dwa odbicia. Dualizm. Baterie. Pytania bez odpowiedzi, odpowiedzi bez pytań. Wszystko ma swój początek i koniec. Wszystko ma swoje dwie strony. Przeciwne i sprzeczne. Tabula rasa to nie mit. — Nic więcej nie mam do dodania, ani odejmowania. Bo rzecz na tym polega, że to, co powyżej, jak również poniżej, zwykły… BANAŁ!
Wszystko i Nic w zasadzie są ogólną historią kreującą to, że bohaterem nie jest bezosobowa postać bez własnego imienia, lecz Czas. To on właśnie zaczyna opowiadać daną historię. Początek książki wprowadza czytelnika przez ogrom myśli, co musiało się stać przed zanim historia zostaje opowiedziana. Opowiada w skrócie o wszystkim, co nas kreuje i co się działo przed chwilą obecną, czyli historią zawartą we wszystkich częściach. Nie ma sensu prowadzić tej historii dalej, bo prowadzenie w nieskończoność jest bez sensu, zważywszy na fakt, że człowiek wieczności nie żyje. Tymczasem, każdy, kto żyje i tak w pewnym momencie życia usłyszy swoją własną pieśń, która będzie zwiastunem kresu historii bohatera, którym jesteśmy my sami, każdy z osobna, skończy się pomimo tego, że Czas trwać będzie dalej. Tutaj szczyt bezsensu. jest szczytem sensu.
Bezsens jest najdoskonalszą odpowiedzią na każde pytanie. Interpretuje się to w jakikolwiek sposób, za pomocą liczb lub skojarzeń, albo sięgając do „sennika współczesnego”, w którym odszukuje się elementy odpowiedzi. W tym wypadku znaczeniem „szklanki” w senniku jest: „dobre i złe dni będą się mieszać nawzajem”. Kolejno znaczeniem „wody” jest „cierpienia, zmartwienia i smutek”, wraz z na samym końcu „dziurze w butelce” oznaczającej „poniesiesz wielkie straty pieniężne”.
Próba wyjaśnienia tego wygląda tak, jakby powiedział coś oczywistego, na przykład „pada śnieg”. Dla każdego oczywiście owo zdanie ma sens i potrafi sobie to wyobrazić i określić. Nie chcę tu tłumaczyć tego, że sprawa wygląda tak, że to, co dla kogokolwiek jest jasne, dla mnie nie jest ile, dla mnie wyrażenie „pada śnieg” oznacza wyrażenie bardzo dogłębnego problemu natury filozoficzno-spekulatywnej w oparciu o teoretyczną fizykę kwantową, którą ktoś próbował tłumaczyć kamieniowi.
Zasiałoby to ziarno absurdu kiełkującego na wyżyny bezsensu, gdzie nic nie ma sensu. Wszystko jest względne. Wszystko ma swoje dwie strony, swój początek i koniec. Filozofia jest niebezpieczna.
#7. Władca motyli
Zawsze byłem przekonania, i w zasadzie dalej w to wierzę, że nie ma znaczenia gdzie się zaczyna i kończy opowieść. Wszystko można zacząć i skończyć w dowolnym momencie, bez jakichkolwiek konsekwencji. Treść i stracone wątki zawsze można nadrobić w trakcie opowiadanej historii, a wszystko można oprzeć na domysłach. Koniec jest nieunikniony, i zazwyczaj wyjaśnia przynajmniej, jakąś część, fragment, wątek bądź element opowiadanej historii. Jednak i tak nie można być niczego pewnym, bo wszystko zależy od interpretacji tego, co jest prawdą, a co fałszem. One zaś zazwyczaj są względne i zależne od narratora, który narzuca swoją obiektywną albo subiektywną relację, tak samo czyni zresztą odbiorca. Narratorem i pomysłodawcą wszystkiego ostatecznie jest czas, będący twórcą jakichkolwiek opowieści.
Wszystkiego zawsze można się domyśleć samemu, a jak nie, zawsze można sięgnąć po poprzednie części, którymi są starzy zmaltretowani ludzie, żyjący określony wiek, a jednak wieczność. Życie jest uniwersalne, ale tylko dla tych, co żyją. Jest praktyczne i do każdego dociera. Prawie. Niektórzy mają problemy z odnalezieniem wątku albo rozeznaniu się, kto jest głównym bohaterem, ale tacy zazwyczaj leżą w miłym ciepłym pomieszczeniu, opatuleni szczelnie pasami elastycznych skojarzeń, aż po końcówki brwi, gdzie faszerowani różnego rodzaju wymysłami zamkniętymi w szczelnych kapsułkach afizycznych światów próbują odnaleźć bohaterów, docierając do puenty za wszelką cenę, omijając najistotniejsze wątki.
Są oczywiście tacy, którzy uwielbiają mieszać ze sobą wątki, ze skrajnie odmiennymi znaczeniami. No bo przecież każdy z nas rodzi się już w trakcie opowieści, i nie zajmuję nam wiele opanowanie i nadrobieni wątków. Ciekawe jest, że gdyby opisać ze szczegółową drobiazgowością i pedantycznością, tak jak to robili inni pisarze; pisanie czegoś takiego na dłuższą metę, nie miałoby sensu. Jest jedynie umowny początek, przed którym i tak na pewno było coś. Zawsze jest coś przed i po, dla tych, którzy próbują ogarnąć nie całość, lecz próbują zaadoptować rozszczepione fragmenty. Pojedyncze wątki i bohaterów, którym nadają jakąś pozorną głębię przemyślanej całości. Opowieści nie można zamknąć w szczelnie zamkniętych metaforach, gestach i symbolach. Historię opowiada czas, a on ma sens tylko dla tych, którzy próbują wykraść mu jakieś wątki i splagiatować albo zrobić kalkę starych opowieści. Jednak to tylko ma wartość dla tych, co próbują okiełznać czas, który jest w zasadzie paradoksalnie nieskończony.
Wszystko i Nic. — Sens. Bezsens. Bezsens sensu. Sens bezsensu. Sens sensu. Bezsens bezsensu. Każdy ma jednak pewną dowolność i może spróbować wszystko zrobić sam. Wystarczy wiedzieć, od czego zacząć lub skończyć. Niech każdy stworzy swoje własne umowne wieloznaczne znaczenia bezznaczeniowe, którego wspólnym mianownikiem jest tylko jedno słowo — Czas.
Czas władający antymaterią, powstałą równocześnie z materią, gdzie jedna nie może istnieć bez drugiej, będąc zależne od siebie. Czas jest uzależniony od przestrzeni i czasu, tak samo, jak one od nich. Sam czas, wraz ze swymi narodzinami, stworzył swój pierwszy i zarazem najlepszy patent — Początek i Koniec. Gdyby nie było one, zatem cała sfera życia i wszystkiego innego, by nie istniała, bo dla nich Czas jest jego głównym elementem, w której może tworzyć i opowiadać historie. Gdy opowiadana przez niego historia w starzejącej się materii i dobiegnie końca, ten nie starzejąc się, będzie musiał umrzeć wraz z nią, nie mając i nie mogąc już nic opowiedzieć.
Jednak po śmierci materii, czas będzie istniał dalej, nie będąc już jego głównym elementem, tylko wątkiem pobocznym, aż do momentu powstania kolejnej formy materii, która będzie miała swój początek w końcu starej. Czas nie opowiada żadnych historii, lecz skupia się na sobie i oddaje abstrakcyjnej przemianie materii, w antymaterię. W niej jest jedynie elementem z mało znaczących wątków, nieposiadającym żadnego istotnego znaczenia. Niebyt i próżnia, nieskończoność i wieczność, są pozbawieni umownego początku i końca. Historia jest stała, nieruchoma i bezrozumna, uproszczona do minimalnych znaczeń pozbawionych zdarzeń i rozwoju czasu.
Czas ma największe znaczenie jedynie w sferze materii. Jest przeciwieństwem i zaprzeczeniem antymaterii. Pozornie. Materia i antymateria istnieje tylko, dlatego, że musi być równowaga między czymś, co trwa, a czymś, co nie trwa. Obie materie wzajemnie się uzupełniają, istniejąc jednocześnie a jednak osobno, gdzie jedna nie egzystuje bez drugiej. Jednocześnie początek i koniec materii jest w zasadzie tym samym odwróconym procesem, gdzie koniec daje nowy początek, w cyklu trwającym w niebycie przez wieczność i w próżni przez nieskończoność. Wszystko ma swoje przeciwieństwo. Oraz wszystko ma swoje dwie strony. Przeciwnością, ale jednej monety.
Życie, kolejny wynalazek czasu, powstaje z założenia i decyzji podjętych świadomie lub pochopnie. Jest czymś naturalnym. Naturalne jest się rodzić i umierać. Nie jest to straszne ani bolesne. To w zasadzie to samo, lecz w przeciwnych procesach. Zatem nie powinniśmy się bać bólu śmierci, bo go nie będziemy pamiętać, będzie nam bez różnicy podobnie, jak ból przy narodzinach. Z nim jest tak samo. DMT w mózgu uwalniane w momencie umierania i rodzenia się, wszystko za nas wykona. Przed tym i po tym, czas nas opuszcza chcąc opowiedzieć historię kogoś innego, wymyślając kolejną kombinacje znaczeń wieloznacznych, z której powstaje człowiek.
Wymyślił pierwotnych bohaterów i pierwsze wątki, które z czasem ewoluowały w coś więcej niż rozbudowaną opowieść dłuższą niż jakakolwiek wielotomowa saga czy tasiemcowy serial. Czas sam chcąc się rozwijać, będąc nieskończony, nie chciał ciągnąć w nieskończoność opowieści o tym samym, lecz zmieniać nie tylko miejsce akcji, ale i samych bohaterów, wymyślając po drodze coraz bardziej złożone postacie i problemy. Miesza wątki przypadkowo wspomagany przez, niektórzy mówią los lub przypadek, lecz nie jest to trafne określenie. Czas zaczął tworzyć historię, która nie wiadomo, czy będzie miała koniec i jest na razie nieokreślona i zależna od tego, jak długo będzie chciało mu się ją opowiadać.
Chcę dziko i intensywnie się rozwijać i rozbudowywać całą fabułę, a żeby mógł to zrobić, musiałby stworzyć rzeczy, które musiały mieć swój początek i koniec. Obrał sobie za stworzenie nie jednego głównego bohatera, choć od jednego zaczynając, lecz tysiąca, gdzie każdy z nich z osobna, ma do opowiedzenia swoją własną historię, krzyżującą się z inną, przez przypadki, gdzie nie ma już jakichkolwiek bohaterów, tylko chaos i zniszczenie, ulegający ciągłej metamorfozie. Podczas, gdy początek i koniec stał się najbardziej uniwersalną formą nadającą największe znaczenie, i podstawę dalszego tworzenia oraz rozwoju czegokolwiek.
Tak czy inaczej, wola jego bohaterów i to, co robią, jest podporządkowana jemu. Jednak nie bezgranicznie. Pozostawia swoim bohaterom pewnego rodzaju dowolność, tworząc świadomość ich własnego istnienia. Ten kolejny patent czasu zaowocował kolejnymi jego świetnymi pomysłami takimi jak myślenie, a zaraz po nim ich następstwa, czyli słowa — mówione i pisane — próbujące określić wszystko, co czas tworzy, od znaczeń, nazewnictwa, celów aż po najbardziej złożoną formę kreacji bohatera, czyli psychikę jaźni na jawie, świadomej wiary w samego siebie. To właśnie świadomość stworzona przez czas, od najbardziej prymitywnych etapów do najbardziej złożonych i rozbudowanych, pozwoliła na poruszenie historii do przodu.
Wszystko dla dobra sprawy jest jego wymysłem, będącego najstarszym i jedynym twórcą jakichkolwiek historii. Bo żadna historia nie może trwać bez niego. Oczywiście, jeśli można tu mówić o czymś takim jak starość czy młodość, która właściwie jest kolejną wariacją, tak samo jak życie i śmierć. Całość, żeby były zabawniej, dla samego czasu nie ma żadnego znaczenia. Dla niego to tylko idea. Lecz dla bohaterów i miejsc, których tworzy jest podstawą, bez którego nie istniałaby jakakolwiek znacząca historia. Wszystko musi ulegać zmianom, ewolucji, przeobrażeniom, metamorfozom, rozwojom itp. Czegokolwiek, będącym najważniejszym poplecznikiem samego czasu. Wymusza to na nim tym samym stworzenie początku i końca, które oprócz tego pozwala na jeszcze większe rozbudowanie całej historii, wprowadzając nieskończoną ilość przeplatających się fraktalnie wątków właśnie w pozorną nieskończoność. Gdyby bohaterów było kilku, tak samo jak i miejsc, historia ciągnęłaby się w nieskończoność. Czas w pewnym momencie postanowiłby ją przerwać, bo nawet czas jest uzależniony od zmian. Nie chodzi w tym o to, że ta byłaby nudna. Napisana przez Czas nie mogłaby taka być, jednak początek i koniec dają więcej możliwości, dając przede wszystkim pełną wolę nad tym, że będzie to mógł w każdej chwili przerwać, wychodząc od swych pierwotnych założeń — tj. brak początku i brak końca, a jednocześnie jego obecności
Historia opowiadana w nieskończoność o wiecznie żyjących bohaterach, wyczerpałaby i pochłonęła wszystkie siły i skończyłaby się jedynie wtedy, gdy sam Czas by umarł. Paradoksem jest to, że twórca skończoności, jak i wieczności, sam w zasadzie nie wie czy istnieje, czy jest wieczny, czy też nie. Co więcej, nie jest pewny, czy istnieje jakaś alternatywna trzecia opcja. Jednak, gdy ją odnajdzie z czasem w sobie, określi nią siebie samego. Być może zrobił to już dawno temu, nie będąc ani stworzonym, ani narodzonym, ani tym bardziej wiecznym.
Pierwsze, co bohater wymyślił to słowo i język, którymi można było zamknąć i określić Wszystko jednocześnie dając możliwość interpretacji, nazwania i określenia wszystkiego nadając mu sens i znaczenie, rozumiane tylko przez nich. Jednocześnie jest to jego pierwsze dzieło. Gdy Bohater już wszystko nazwał i określił, zdał sobie sprawę z podstawowych rzeczy, takich jak narodziny, życie i śmierć, którym motywem przewodnim był początek i koniec. Bohater zaczął zadawać pytania, ale nie miał na nie, kto odpowiadać. Dlatego drugą rzeczą, którą wymyślił, był Bóg, któremu przypisał wszystko to, co sam stworzył, opisując powstanie Boga od słów „Na początku było Słowo”.
Sam w zasadzie wymyślając pytania i sam udzielając na nie odpowiedzi. Człowiek tworząc Słowo, stał się jednocześnie pierwszym Artystą, a same Słowa i język pozwalały określić Sztukę. Jednak sam bóg miał ludzi tylko przestrzec od strachu, który przeszkadzał mu w czymkolwiek, a strach przed końcem trwa aż do teraz. Jednak sam Bóg stracił po czasie na znaczeniu, bo miał być autorytetem, według którego, mieli podążać wszyscy, naśladować go, ale stał się czymś przeciwnym. Piętnował strach.
Mimo wszystko sztuka nie jest w stanie zawrzeć w sobie wszystkiego, co się dzieje w życiu, bo opisywanie wszystkiego, co się dzieje, opierając się nawet na przykład na monologu wewnętrznym, nie przedstawiłoby nawet części tego, co mogłoby być zawarte. Sztuka jest odzwierciedleniem fragmentarycznym życia i jego minimalistyczną formą, skupiającą się jedynie na ogóle. Czas, jego nazwa, określanie, pojęcie i znaczenie nadali mu bohaterowie, będący jego dziełem, i uświadomili jego istotę i nadali umowny, wieloznaczeniowy sens dopiero po określeniu siebie samych oraz tego, że są niewolnikami początku i końca. Bohaterowie nie mają na czas żadnego wpływu. Wszystkie znaczenia mają sens tylko i wyłącznie dla człowieka.
Czas jest głównym ośrodkiem wszelkich zdarzeń i ich przebiegu od jasno określonego początku i końca. Zatem jest głównym twórcą wymyślającym wszystko, co ma miejsce w materii. Jest w pewnym sensie Artystą Bogiem, który tworzy wszystko, wraz ze swym rozwojem, coraz intensywniejszy. Jest on narratorem opisującym całą historię nie określając się w żadnej osobie, jednocześnie pojawiającym się we wszystkich historiach będąc ich głównym motywem przewodnim. To właśnie czas nadaje jakikolwiek sens i znaczenie którejkolwiek z powstałych rzeczy. Więc jeśli ktokolwiek zamierza winić cokolwiek, to winnym i tak pozostaje jedynie Czas.
Zatem, żeby określić dokładnie przebieg zdarzeń, należałoby zacząć opowiadać historię czasu od wielkiego wybuchu. Lecz wolę oddać pałeczkę jemu żeby to on najlepiej opowiedział historię taką, jaką zechcę. A z tego, co wiem, Czas chce opowiedzieć nieznaną historię Nikogo. Ja, który opisuje to wszystko, pozwalam czasu na nieokreśloną dowolność, której historię będzie mi dyktował, a ja będę ubierał to już w swoje własne słowa, bowiem Czas nie mówi i nie może pisać, a słowa są dla niego abstrakcją, tak samo jak czas dla mnie.
Ostatecznie się dogadujemy, współpracujemy, nie chcę by czas coś zepsuł, albo zdenerwował się na mnie i ukrócił mój czas, by po czasie przedstawić moją historię, na którą ja już nie będę miał wpływu, albo będzie zakrzywiona, jak to sam czas czasami robi. Ja lubię mieć kontrolę nad wszystkim i wolałbym wszystko zrobić sam, ale niestety czas jest silniejszy. Mam nadzieję, że uda mi się doprowadzić do końca pisanie tej książki, i że nie braknie mi czasu albo, że nie zostanę pozbawiony. Tak czy inaczej, najważniejsze by miała ona jakiś koniec. Niech sam czas zacznie opowiadać od dowolnego przez siebie momentu bezsensu samego nieznanego, posiadającego wiele imion i przydomków.
Człowiek po urodzeniu nie jest ani dobry ani zły i jest jak owa „tabula rasa”, która zostaje zapisywana w pierwszych latach najistotniejszymi elementami — doświadczeniami, nauczaniem myślenia filozoficznego i wrażliwości artystycznej, potem nauk różnych, rozwinięcia swojej seksualności, oraz przede wszystkim nauczania o otwartości umysłu i negowania czegokolwiek z góry. W zasadzie tylko kilka osób na milion jest wychowywana i rodzi się w ten sposób. Podejrzewał, że w tym tkwi istotna porażka ewolucji ludzkości. Nie ucząc się na błędach popełnionych przez historię świata.
#8. Ponad chaosem
Historia świata ma dwa początki. Pierwszy sięga czasów najbardziej odległych i prymitywnych. W czasie, gdy instynkt człowieka zyskał świadomość w momencie, i ten zdał sobie sprawę, że żyje on, że jest wokół wszystko też. Że świat ma wpływ na niego, a on może wpłynąć na niego, jeśli tylko przestanie się bać. Wszystko potrzebowało czasu na przystosowanie się i rozwinięcie. W pewnym momencie człowiek nauczył korzystać z życia i radzić sobie. Przetrwać. Każdy z gatunku w odmiennym miejscu po całej kuli ziemskiej. Za sprawą któregoś z czynników czysto życiowych, w którymś momencie, gdy w wyniku ewolucji sprawy między ludźmi wymagały innego rodzaju komunikacji, coraz częściej zwierzęta te porozumiewały się za pomocą głosu, coraz bardziej zróżnicowanego w swej palecie dźwięków, adekwatnych do chwili, w której chciał wyrazić coś więcej. Uczucia. Gdy świadomość, potrzeba komunikacji i chęć poznawania oraz życia wytworzyła w umyśle pierwotnego człowieka swoisty kollaps, ten sprecyzował pierwsze pytanie. Pierwsze słowo, od którego się zaczęła historia sztuki człowieka najpierw pojawiło się w umyśle, a gdy zostało ono wypowiedziane na głos, stało się pierwszym dziełem człowieka, jakiego dokonał, początkując w ten sposób intensywny rozwój człowieka.
I tak człowiek zaczął być odkrywcą, który odkrył ogień. Został wynalazcą, kiedy zbudował koło. Świat dawał mu bodziec, który wymuszał na nim poznawanie stron świata, kierunków, nieba, pór dnia, roślin, zwierząt, miejsc, swojej fizyczności, samopoczucia, choroby, jedzenia, potrzeb, społeczności, namiętności, która przeradzała się stopniowo w miłość, którą człowiek obdarzał wszystko wokół, ale która poprowadziła go do chęci posiadania, przeżycia, i dawania. Fundamenty, które trwają do dziś i wypełniają całe życie człowieka. Tak rodziły się zalążki wszystkiego, co potem przerodziło się w określone dziedziny i dyscypliny naukowe. Nie powstałoby to i nie rozwinęłoby się, gdyby nie świadomość, już nie tyle siebie i świata, ale tego, że człowiek umiera.
Podstawą wszystkiego był dualizm, który kreował świat, w którym człowiek żyje. On miał wpływ najbardziej na jego prymitywne postrzeganie świata. Wszystko miało swoje dobre i złe strony, inni byli albo dobrzy albo źli, smutni albo weseli, panował albo upał albo mróz, dzień lub noc itd. Gdy człowiek zorientował się, że w stadzie można zdziałać więcej, zaczął tworzyć osady, grupy, społeczności; budując pierwsze domy, i broń, którą stworzył z myślą — nie do obrony, bo, po co się bronić, przed zagrożeniem, którego nie ma — do wykorzystaniu jej przeciwko drugiemu człowiekowi, by dostać to, czego on chce, a w żaden inny sposób nie może zdobyć. Wygrywa silniejszy. Przeżywa bystrzejszy dziś, a dawniej silniejszy.
Pierwsze bijatyki, której przyczyną pierwszej kłótni i walki była kobieta, przeradzały się w wojnę o jedzenie i terytorium. Te prowadziły do następnych, których cel i środki wzrastały o coraz większą pulę. Kobiety pragnęły wszystkiego, a mężczyźni pragnęli tylko kobiet. Od początku kobiety miały rolę matek. Te, które nimi nie były, słabsze od mężczyzn i bardziej płochliwe, by przeżyć, lub dostać to, czego sama nie mogła zdobyć, musiały dawać siebie w zamian, nie mając nic do zaoferowania więcej, poza tym, czego mężczyzna pragnie najbardziej. Tak powstał pierwszy zawód świata, znany jako prostytucja. Swoimi chęciami i żądzą, wymuszały na mężczyznach pewność siebie, walkę, zdobywanie. Samiec walczył o samicę, by tą mieć na własność, i by ta urodziła mu młode. Tak też zrodziła się konkurencja o pieniądze. Samica nie musiała walczyć o mężczyznę, więc mogła wybierać i być wolna — nie musząc mieć zobowiązań. Samice były zbyt słabe i bojaźliwe. Po odkryciu bólu i śmiertelności, gdy te wychodziły z jaskini, wszędzie widziały wielkie niebezpieczeństwa, które otaczały ich zewsząd. Ulegały halucynacjom i złudzeniom. Wierzyły, że sny są prawdziwe. Wymyślały pierwszych bogów, w które wierzyły, że chronią ich przed tymi niebezpieczeństwami.
A gdy człowiek zaczyna w coś wierzyć, staje się to prawdziwe, bo formą jakiejkolwiek kreacji we wszechświecie jest myśl. Gdy te nadciągało, tylko szczęście decydowało o tym, że uchodziły z życiem — one jednak przypisywać to zaczynały tym duchom, wokół których tworzyły pierwsze opowieści i historie, przekazując je dalej, by poznali je mężczyźni i także uwierzyli, że jest coś, co ich chroni, a co subtelnie może oderwać od rzeczywistości bardziej, niż kobieta. Nie ulega wątpliwości, że kobietom właśnie zawdzięcza się wiarę, nadzieję, miłość, sztukę, poezję, historię, filozofię, tragedię, komedię, taniec, pokój, wojnę, niebo i słońce. Wszystko to, co zawierały antyczne Dziewięć Muz.
Świadomość życia i śmierci, są od zawsze najbardziej istotnym faktem, przed którym człowiek wie, że nie ucieknie, ale chce zrobić wszystko, by temu zapobiec. To wymusza na nim rozwijanie się i ewolucję. Z dystansu wydaje się, że ludzkość stosunkowo wolno się rozwijała jednak, gdy skupić się na poszczególnych elementach, dziwne jest, że w ogóle ludzkość ewoluowała, i że jest w nim tak wiele potencjału, wciąż rozwijającego się, będącego swoistym ewenementem w całkowitej strukturze płaszczyzn wszechświata.
Za pomocą głosu i odkrywania tego, że różne rzeczy posiadają różne dźwięki, sam zaczął tworzyć coś, co miało wyrażać jego uczucie, lub chciał poprawić lub zasmucić czyjś lub swój nastrój, zaczął modulować głosem, tworząc pierwsze piosenki. Kolejne siedem nut, której ósma jest powtórzeniem pierwszej. Na tej bazie powstała muzyka wszelka. Chcą rozwinąć komunikację, i znaleźć sposób na pozostawienie informacji, której nie mogli powiedzieć, lub nie pozwalała im mowa — tworzyli pierwsze rysunki, i pisma obrazkowe.
Wszystko rozwijało się do momentu aż powstała pierwsza cywilizacja wzniesiona wytrwałością, chęcią, czynem, miłością, sztuką i słowem. Nastała Starożytność, i pewnego dnia nastąpił koniec świata — Narodził się Zbawiciel — Ostatni człowiek starej epoki niosący nowy porządek jako pierwszy. Jego celem było nieść słowo Pierwszego Człowieka na Świecie. Nie wiadome jest, kim był ten człowiek, lecz wiadome jest, co się mu zawdzięcza: Pierwsze słowo, dzięki któremu zbudował on pierwsze miasto, zapoczątkowując w ten sposób pierwszą opowieść, która zawsze miała wspólne elementy — jedno źródło, dwa początki, dwie postacie, jeden koniec.
Obecne czasy, czyli początek drugiej dekady XXI wieku. Czasy informacyjne spowodowały niemal bezgraniczną wolność w wymianie wszelkiego typu danymi, umożliwionymi dzięki rozwojowi technologii niemal wszystkich dziedzin życia człowieka. Cechą wyraźną jest coraz mniejsze przykładanie wagi do wartości czegokolwiek. Wszystko wokół było dostępne dla wszystkich, nieograniczone w swych właściwościach, lecz także przestającymi zaskakiwać i inspirować. Z tego powodu musiałem podjąć najważniejszy wybór, jakiego mogę dokonać i porzucić dobra doczesne, by znaleźć alternatywę.
Dzisiejsze czasy są strasznie hałaśliwe. Ale przecież taki jest cel człowieka. Wszystko w naturze ma pewną zorganizowaną harmonię. I drzewa i unerwienie ciała człowieka, świadomość kształtu, jakim kieruje się wszechświat. Kiedy widzę budowle, zwłaszcza te nowoczesne, nie widzę owej fraktalności, złotego podziału. Wszystko jest skomplikowane. Działanie i przeznaczenie wytwarzanych przez człowieka przedmiotów ma wartość i korzysta z tego tylko człowiek. Oprócz niego nikomu i niczemu nie jest to wszystko do niczego potrzebne. Ktoś projektuje i buduje słupy elektryczne, których budowa jest totalnie nienaturalna. Nie chodzi o materiał, z którego jest zbudowany, lecz to, jak wygląda. Wygląda to obco i nienaturalnie. Patrząc i próbując zrozumieć taki przedmiot i jego rolę w naturze, dochodzi się do wniosku, że obraz ten wygląda chaotycznie względem przestrzeni. I tak jest ze wszystkim. Wszystko w życiu każdej osoby, wypełnione jest tylko i wyłącznie chaosem.
Dzisiejsze życie jest szybkie, niedokładne i nieostrożne. Takie rzeczy, pokazuję nam natura. Ona daję wyraźne znaki, co mamy zrobić, jednak robimy coś wbrew niej. Nawet idąc ulicą, gdy leniwe gołębie, od dekad żyją w mieście, to jeszcze kilka lat temu, były płochliwe. Bały się ludzi, bo ci byli nieobliczalni. Dzisiaj, idąc ulicą, na takiego można się potknąć. W ostatnich latach są ich całe plagi, które robią — wiadomo chyba, co — na wszystko, w stadach, bez zastanowienia, czy nawet wiedzy, gdzie to robią i po co. Coraz więcej ich ginie w wypadkach. Jeśli to wszystko porównać sobie do życia gołębi w ostatnich latach, to w naturze znajdujemy odpowiedź, jacy jesteśmy, i już nie chodzimy, że jesteśmy głupi jak gołębie. To one ostatecznie są sprawcami ponad dwudziestu procent wypadków samochodowych, mających miejsce w mieście.
Co z tego, że mamy nowoczesne i wygodne urządzenia. Co przez to, że nie potrafimy przez to przebywać w czyimś, a już i we własnym towarzystwie. Sztuka jest tylko rozrywką. Coraz więcej indywidualistów. Coraz większa korupcja i układziki. Każdy choruje psychicznie. Wszyscy gonią za pieniądzem. Za ambicjami. Za seksem, używkami. Zabijamy planetę, na której mieszkamy. Mamy dalej obozy koncentracyjne. Nie ewoluujemy. Nie chcemy dzieci. Za niczym istotnym. Wszystko jest nieistotne. Nie chcemy niczego. I niczego nie potrzebujemy.
#9. Palpitacje szczęki
Pierwsza część zeszytu, będącego prezentem, wypełniona była białymi, pustymi stronicami, z czego każda z nich kolejno nosiła następujące tytuły: „Biały człowiek na śniegu. Profesjonalnie ukryty bałwan. Kosmos w negatywie. Tabula rasa. Nowo obmalowana ściana. Nowo obmalowane drzwi. Nowo obmalowany sufit. Chmury z bliska. Mleczko do kawy. Niewidzialny człowiek widziany z lotu ptaka. Przeciwieństwo czerni. Światło jarzeniówki. Wioska we mgle. Himalaje podczas śnieżycy. Białka oczu. Niewinność. Pędzel, który wymaga rozpuszczenia. Sperma. Głębia przestrzeni dwuwymiarowej część 1. Głębia przestrzeni dwuwymiarowej część 6. Główny tytuł. Kameleon na Antarktydzie. Pingwin albinos płynący na krze. Yeti odwrócony plecami pożera człowieka. Pocałujcie mnie w dupę (napis z XIX wiecznej ryciny, widziany w podczerwieni). Kółko kontrole w TV się skończyło. Porażający biały smoking. Znaczące spojrzenie widziane oczyma niewidomego. Zaschnięte gówno. Próbka koloru mebli. Broda świętego Mikołaja. Robaki na ryby. Scena porno (ocenzurowana). Amfetamina. Ziarna ryżu przesypywane przez sitko. Artysta przed rozpoczęciem pracy. Artysta po rozpoczęciu pracy. Włosy Jima Jarmuscha. Sam środek wybuchu atomowego. Bibułki do skręcania tytoniu. Paleta kolorów daltonisty. Lewa tarcza zegara z bliska o godzinie 6:00. Zęby aktorki Hollywood. Gdy słowa nie mają już sensu. Okładka the Beatles. Wyładowania elektryczne. Wyprane firanki ułożone na pralce. Zmaterializowany duch.”
Następnie widnieje obraz na płótnie, cały biały, warty pięć milionów dolarów. Jego tytuł to: „Bielszy odcień bieli” — Lecz jeśli chce się posiąść, jako prawdziwy koneser, snob ze zbyt dużą ilością gotówki, czy chory psychicznie fan tego rodzaju twórczości, do tryptyku należą jeszcze dwa obrazy. Czerwony, zatytułowany „Pożar w Piekle” oraz ostatni, całkowicie czarny, o tytule „Sekcja Zwłok Przy Zgaszonym Świetle.” — Lecz po kiego kupować takie coś, jak można sobie samemu zrobić, i to talentu w ogóle nie posiadać w żadnej dziedzinie życia. Bo wielu się zgodzi, że albo widz nie rozumie, jak autor może być takim bezrozumnym beztalenciem, a autor artysta, zastanawia się, dlaczego oglądający nie podzielają jego chorego poczucia humoru, objawiającego się w postaci tego rodzaju prowokacji. Jeśli ktoś tego nie może przynajmniej zaakceptować, to niech nie brnie dalej, bo będzie tylko gorzej. Dla obu stron…
Na nadchodzący rok życzę wszystkim licznych urazów mózgu i innych, wielu astygmatycznych przeżyć, które zakonserwujesz w szklanym słoju swej pamięci. By wszystkie klątwy skierowane na złych ludzi zawsze się spełniały. Ukończenia budowy sklepu skrytych marzeń na pustyni czasu. I by schizofreniczne klauny z drugiego wymiaru, które dyktują mi tą treść, miały cię w swej opiece… — Te słowa zamieściłem w Kalendarzu Małej Psychopatki. — Był to ręcznie zdobiony kalendarzyk, który zajął mi dwa ciężkie dni stracone, tylko po to, by dziewczyna, której to dałem w prezencie dosyć, że mnie przez to zostawiła, to w dodatku nie raczyła, suka, mi tego nawet oddać. — Dla kogoś, dla kogo warto żyć… I robić to wszystko… Dla Pana naszego! — Chciałbym napisać coś mądrego, ale nie umiem. — W tym miejscu znajduje się dwustronna taśma samoprzylepna: „Przed odklejeniem powłoki zastanuf siem dobzie, co hceż naklejić w tym miejscu.” — Kolejna strona przedstawiała coś, co widniało jako „Wystemp” podpisany kolejnymi analfabetycznymi hieroglifami. I pisało tak: Książeczka ta w mniejszym lub większym kontekście obrazowo–słownym, jest przeznaczona dla ludzi z zaburzeniem mowy. Nie obrażajmy tutaj papug. Acha! Ta książeczka jest także dla ludzi ślepych. — Nie obrażajmy tu orkiestry symf… tfu, kutwa! Pogieło mnie! Znaczy, mi się! Chodziło mi o krety! — I nie mylmy tego słowa z kretynkami, które słowa rymują się z blondynkami, a zaś słowo rymy się rymuje się z zezuje się. Jednym słowem stwierdza fakt, że nie da się jednym słowem opisać wszystkiego, co do tej pory napisałem. Czekają także inni…
Analne rozstania i powroty oraz narzędzie i inne gówna. Ten kolejny rozdział, przedstawiony został poziomo, poczynając od rozkładówki z ilustracjami narzędzi różnego typu, a pod nim była ich nazwa, zdradzająca ich przeznaczenie. I tak: Nóż — szczoteczka do zębów. Widelec — szczotka (drapaczka). Brzytwa — obcinak do paznokci. Piła — igła do przekłuwania ucha. Siekiera — grzebień. Nożyczki — łyżeczka do lodów. Kontakt elektryczny — przyrząd do masturbacji (wersja dla mężczyzn). Kabel z wtyczką do kontaktu — przyrząd do masturbacji (wersja dla kobiet).
Na kolejnej stronie, była kolejna rozkładówka, pionowa, jednak trzeba było odwrócić książkę do góry nogami, by zorienotwać się, że widniej na fotografi dorodna kupa gówna. Na górze pisało: Pochodzenie człowieka — co to jest? — I rysunek samej głowy, mającej zamiast szyi dwa pośladki. Przy nich i przy ustach narysowane było jabłko. I powraca pytanie: Co to jest? — Odpowiedź brzmi: Perpetuum mobile. I w miejscu sklejenia czy też szycia pisma, czy książeczki, pośladkami na zgięciu strony dotykają się dwa odbyty. To była reklama. Rozpostarty na całą stronę tyłek starego żula pierdzącego tak obficie, że gaz można było dostrzec w powietrzu rozdygotanym napięciem i gorącem. I w końcu się to dostrzega w tym niemal komiksowym dymku: AIDS!
A teraz odczytaj klątwę: Życzę wszystkim tylko jednego — zdechnijcie w końcu! Nie potraficie nawet usiąść dobrą stroną na sedesie. — Tak przynajmniej mówił mój Idol, na którym wzorowałem się całe życie, mianowicie Rowan Atkinsion! Najlepszy rycerz aktorstwa! Gościnnie, specjalnie dla mnie zagra on w następnej sekwencji.
Na samym środku pustyni stoi bank. W jego stronę zbliża się bandzior. Trzyma w spoconej dłoni spluwę. Wchodzi z wycelowaną bronią. Czarne okulary na dziobie niespecjalnie uniemożliwią rozpoznanie, ale mężczyzna z twarzą kaczki raczej zostaje w pamięci. Nie, że miał maskę. To była twarz. Zmutowana kaczka w ewolucyjnym progresie, czy też zmutowany mężczyzna z odziedziczonym spadku w postaci genomu X od jego nieżyjącego wujka, pokrewnego rodzinie, z pokolenia na pokolenie mutującego w obozach koncentracyjnych dla kurczaków.
Było tych historyjek więcej, ale już zostały wykorzystane i nagrodzone. Pozostawały jedynie obrazy typu ksiądz w sutannie we krwi trzymający swoje oczy na dłoniach, spoglądające na widok zbombardowanej Warszawy 1944 rok. I z shotguna na muszce z niemal armaty Gestapowiec trzyma na muszce coś co wygląda, jak te niedorobieni przybysze z kosmosu do których agent specjalny Fox Maulder miał taką słabość. Ten oprócz wielkich, czarnych gałów, miał ten wąsik pod nosem. Tłumaczył się. Błagał. Wyciągał dokumenty. Ale Rzesza była nieugięta, i nie mogła sobie pozwolić na słabości żadne i nigdy, bo „Rzesza przetrwa tysiąc lat!” — Ale kiedy ja na prawdę jestem fuhrerem! — Parę metrów dalej, z identycznym wąsem stał generał, mówiący na głos krótkie zdanie, wypowiedziane w taki sposób, że zabrzmiało jak hasło, jakie stosuje się dobitnie w kierunku artysty, że jego twórczość skończyła się na „Kill’em all!”
Tu powinna nastąpić puenta, czy jak to się tam pisze i nazywa, a jeśli ta następuje, w akcji czy dowcipu, to niezawodny znak, że coś się musi wydarzyć innego, czyli że coś musi być spuentowane. A ta dąży do końca. Jednak tutaj puenty nie ma i to jest puenta, czyli końcem rzeczy tekst, który zaraz przeczytasz jest dedykowany tylko Tobie: Dedykuję go oczywiście wszystkim, którzy mieli w końcu chęć zdechnąć…