E-book
10.29
drukowana A5
78.62
Barbarzyńskie wspomnienie

Bezpłatny fragment - Barbarzyńskie wspomnienie

Dom amazonek


3.4
Objętość:
593 str.
ISBN:
978-83-8221-242-6
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 78.62

Rozdział 1

Na rozległej polanie pośrodku gęstego lasu stała drewniana chałupa z dachem pokrytym strzechą. Z wysokiego komina bez pośpiechu wydobywał się dym i płynął wysoko ponad koronami leśnych drzew. Ptaki, niecierpliwie latając wokoło chaty, głośno zapowiadały nadejście nowego dnia. Jednak nie wszystko było dzisiaj takie jak zawsze… Jedna z łań, przechadzając się ostrożnie po ściółce, była świadkiem niecodziennego widoku. Chatę już od jakiegoś czasu obserwował Czarny Jeździec. Jego twarz była ludzka, lecz dziwne oczy błyszczały czerwienią. Z daleka nie można było rozróżnić rysów jego skrytego głęboko pod kapturem oblicza. Stalową zbroję przykrył długi czarny płaszcz. Koń — czarny jak jego pan — nerwowo stukał kopytami. Jeździec pogalopował ku chacie, której wcześniej się przyglądał.

Gdy zapukał, odpowiedziała mu głucha cisza. Dom był otwarty. Ostrożnie pchnął drzwi i wszedł do środka. Przy każdym jego kroku drewniana podłoga niemiłosiernie trzeszczała. Na ścianach znajdowało się kilka obrazów przedstawiających martwą naturę oraz pejzaż leśny. Czarny Jeździec znalazł się w przestronnym pokoju. Pod ścianą duży regał uginał się pod ciężarem książek, a przy nim stał drewniany stół, na którym ktoś zostawił opasłe tomy w twardych oprawach oraz pojedyncze zapisane drobnym pismem kartki. Po drugiej stronie wisiały półki z woluminami, a pod nimi stało łóżko zaścielone puchatym brązowym kocem. Naprzeciw drzwi rudawy ogień trzaskał i skwierczał w kominku, a obok leżało dziecko w wiklinowym koszu. Owinięty w białą tkaninę chłopczyk spał niespokojnie, o czym świadczył jego nierówny oddech. Pomiędzy czarnym jeźdźcem a dzieckiem stanął czarodziej ubrany w brązowy skórzany płaszcz podróżny, który przysłaniał jego szaty.

Magowie byli jedną z najbardziej interesujących ras na świecie. Niezwykle długowieczną, przy czym bardzo wolno starzejącą się i posiadającą wady, o których woleliby nie mówić i które skrzętnie trzymali w tajemnicy. Posiadali również moc, dzięki której rządzili żywiołami, leczyli, mącili w umysłach i władali pozagrobowymi, innymi, nieznanymi i niezrozumiałymi dla pozostałych, tajemniczymi światami. Czarodziej znajdujący się w pokoju miał długą brodę, która świadczyła o jego wieku, a w jego oczach można było dostrzec aurę łagodności i mądrości. Mag wznosił złowrogo ku intruzowi żelazną laskę, z której emanowało ostre czerwone światło.

— Daj mi je — wysyczał Czarny Jeździec, podchodząc bliżej do czarodzieja i wyciągając ku niemu rękę w stalowej rękawicy.

— Precz stąd! — odparł mag, wznosząc kij jeszcze wyżej.

— Przyjacielu… — Jeździec spojrzał mu w oczy, w których pojawił się ból i niepewność.

— Proszę, idź stąd… — Głos czarodzieja się załamał.

— Nie zrobię mu krzywdy.

— Ja dobrze wiem, co chcesz mu zrobić… — Czarodziej znów spojrzał na Czarnego Jeźdźca wyzywająco. — To samo, co zrobiłeś z jego ojcem. Nie zabierzesz go stąd, dopóki ja tu jestem. Precz!

Z końca laski wystrzeliły czerwone promienie i jeździec zniknął, rozpływając się we mgle. Mag szybko odwrócił się w stronę dziecka, niepokojąc się o nie, jednak chłopiec nadal spał. Oparł głowę o laskę i spojrzał na niego, uśmiechając się łagodnie…

***

Nagle z paleniska, które żarzyło się na środku okrągłego kamiennego pomieszczenia, wystrzeliły iskry. Ściany pokryte były grubymi kłodami drewna, ułożonymi ciasno od podłogi aż po dach, który podpierały kamienne kolumienki. U góry znajdowała się otwarta dziura, która umożliwiała ulatywanie dymu ku niebu, a jednocześnie nie pozwalała na to, by śnieg czy deszcz dostawały się do środka. Pomimo otwartej przestrzeni w chacie było stosunkowo ciepło. Za oknami sypał śnieg, jednak chłopiec zdawał się tego nie zauważać. Wpatrzony był oczyma wyobraźni w obraz Czarnego Jeźdźca znikającego w czerwonym świetle i spojrzeniem pełnym emocji obserwował maga, który siedział na niewielkim drewnianym stołeczku, opowiadając historię nie tylko jemu, ale również zgromadzonym dookoła ogniska dzieciom w różnym wieku.

Czarodziej miał długą białą brodę i siwe proste włosy, a na nosie małe okulary, w których odbijały się tańczące energicznie płomienie rozpalonego ognia. Za nimi widoczne były niebieskie, wypełnione łagodnością oczy. Ciemnoczerwone szaty w wielu miejscach ozdobione były napisami w języku elfickim. Obok czarodzieja stał oparty o krzesło żelazny kostur, pokryty runami podobnymi do tych, jakie znajdowały się na szatach jego odzienia. W zwieńczeniu laski błyszczał czerwony kamień.

***

Chłopcem, który z uwagą słuchał opowieści czarodzieja, był dwunastoletni barbarzyńca o imieniu Numek. Miał on długie, brązowe, kręcone włosy oraz oczy w tym samym kolorze. Wyróżniał się spośród innych dzieci w grupie; był raczej cichy i przygaszony. Należał do wojowniczej rasy barbarzyńców, krępych niczym krasnoludy i jednocześnie wysokich jak ludzie, posiadających niezwykle grubą skórę, odporną na niskie temperatury. Mały barbarzyńca ubrany był w grubą szarą skórę wilka oraz ciepłe skórzane spodnie. Buty miał wysokie, przed kolano, by gruba warstwa śniegu pokrywająca ulice miasta nie dostawała się do środka i nie ziębiła w stopy.

W pomieszczeniu było ciemno, jedynie blask ognia sprawiał, że skupione w kręgu dzieci mogły zobaczyć swoje twarze. Naprzeciw chłopca, po prawej stronie czarodzieja, siedział barczysty młodzieniec. Krótko ostrzyżony z niebieskimi, szeroko otwartymi oczami. Z uwagą obserwował czarodzieja sypiącego kolejne porcje proszku, dzięki któremu iskry strzelały z płomieni, a jęzory ognia zaczęły jeszcze dynamiczniejszy taniec. Chłopak ubrany był w skórę dzika oraz szerokie bawełniane spodnie. Naprzeciwko niego siedziała piętnastolatka, która razem ze swoimi trzema koleżankami również wsłuchiwała się w opowieść maga. Chłopiec uśmiechnął się, widząc tę wiecznie plotkującą blondynkę, której usta praktycznie w ogóle się nie zamykały teraz taką milczącą i zasłuchaną. Dziewczyna miała długie, kręcone jasne włosy, szerokie usta pokryte krwiście czerwoną szminką, pewnie ukradzioną od matki, oraz zbyt wyraźny makijaż na twarzy. Jej sarnia skóra była błyszcząca i pokryta futrem przy szyi oraz przy nadgarstkach. Spodnie miała grube, skórzane, a buty wysokie na szerokim obcasie. Oczy dziewczyny były koloru ciemnej zieleni. Jej koleżanki — brunetka, blondynka i ruda — również miały długie włosy, wyraźny makijaż i szminkę na ustach. Chłopiec mógłby się założyć, że tę samą co ich przywódczyni.

Po lewej stronie, kilka miejsc dalej, siedział jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa. Chłopiec o rok młodszy od niego. Barczysty, większy od Numka, co wcale nie było czymś wyjątkowym. Właściwie każdy w mieście, może poza kobietami, chociaż też nie wszystkimi, był bardziej barczysty od niego. Numek z dużą determinacją starał się przybrać na wadze i dorównać swoim kolegom. Niestety bezskutecznie. Jego kolega miał sięgające do ramion długie kręcone czarne włosy, dość mocno jak na tak młodego chłopca zarysowaną męską szczękę, oraz oczy koloru niebieskiego. Jego nos był szeroki, a usta uśmiechnięte. Chłopak nie należał do tych, którzy każdą wolną chwilę poświęcają treningom walki oraz doskonaleniu swoich zdolności bojowych. Wolał towarzystwo książek oraz czarodzieja, dzięki którym mógł bez pamięci chłonąć opowieści o dalekich krainach oraz o wydarzeniach sprzed wieków. Co więcej, przyjaciel Numka był księciem samego Hagradu i jedynym synem lorda Gordana. Chłopiec miał w tym momencie na ramionach niedźwiedzią skórę, a na nogach — grube spodnie ze skóry barana. Kiedy spojrzenia obu młodzieńców się spotkały, książę Nardan, pieszczotliwie nazywany Nardi, uśmiechnął się do Numka, który w tej samej chwili poczuł dotyk dziewczęcej dłoni, gdy jedna z dziewczynek przytuliła się do jego barku. Nardi, kiedy to zobaczył, spiorunował wzrokiem przyjaciela, który poczuł się z jednej strony skrępowany, z drugiej — dumny. Dziewczynka miała długie, proste, czarne włosy oraz małe niebieskie oczy. Była bardzo piękna i całkowicie naturalna. Nie jak jej starsze koleżanki. Miała na sobie miękkie futro jelenia, a na nogach skórzane spodnie oraz buty z baraniej skóry.

Mag nagle wstał i zapalił pochodnie przytwierdzone do ścian, odgarniając resztki mrocznej atmosfery, którą sam wytworzył swoją opowieścią oraz sztuczkami wywoływanymi przez ogień. Dzieci zaczęły wychodzić na zewnątrz. Dziewczynka o imieniu Ania gwałtownym ruchem puściła chłopca i poszła w stronę brata. Była pierwszym dzieckiem lorda Gordana. Niezwykły dziewczęcy urok oraz buntownicza mina były od zawsze bardzo atrakcyjne dla Numka, zwłaszcza że Ania wiele razy wstawiała się za nim, kiedy inni chłopcy, starsi i lepiej zbudowani, śmiali się z niego. Rodzeństwo wyszło na zewnątrz, narzuciło na głowy duże kaptury i zostawiło przyjaciela z czarodziejem, który — wziąwszy do ręki kostur — zmierzał również do wyjścia, by odprowadzić swojego wychowanka do domu.

Mag Renkard, który należał do hagradzkiej rady czarodziejów, nie był związany więzami krwi z chłopcem, jednak Numek traktował go jak przybranego wujka, który zajmował się nim, odkąd tylko pamiętał. To właśnie on opowiadał dzieciom najciekawsze historie i legendy. Razem z nimi brał udział w wielu zabawach. Młody barbarzyńca zawsze mógł liczyć na jego wsparcie i otworzyć się przed nim całkowicie. Jeszcze nigdy nie zawiódł się na radach starego maga.

Historia, którą opowiedział tego wieczora czarodziej, stała się dla barbarzyńców legendą z powodu występującej w niej postaci, dobrze im znanej i zagrażającej ich światu. Opowieść oprócz przestrogi niosła też nadzieję na zwycięstwo i pokonanie zła — nadzieję, która rosła w sercach mieszkańców Hagradu — miasta leżącego na dalekim i mroźnym Południu, gdzie zima trwała przez cały czas, a śnieg i lód były wszechobecne. Wysokie i grube kamienne mury broniły mieszkańców Hagradu.

Życie w barbarzyńskim mieście nie należało do łatwych. Każdy od małego musiał nauczyć się walczyć, by przetrwać w srogim klimacie Południa. Strażnicy na murach czuwali dzień i noc, a zwykli mieszkańcy do swoich codziennych obowiązków podążali ulicami miasta poprzez bruk pokryty śniegiem. Place ćwiczebne, z których dobiegały odgłosy i okrzyki walki, zajmowały znaczną część miasta. Budynki mieszkalne, zbudowane z grubego i twardego kamienia, oblepione były lodem. Dachy w całości pokrywał śnieg, a z ich krawędzi luźno zwisały sople.

Mieszkańcy — pomimo surowego trybu życia, zimnego i trudnego klimatu — byli jednak zadowoleni i dumni ze swojego miasta i z domu. W Hagradzie znajdowały się bowiem również piękne ogrody, pełne drzew i żywopłotów pokrytych śniegiem. Fontanny dopełniały piękna miasta. Woda nie była w nich zamarznięta, lecz płynęła swobodnie. Miejsce, w którym się znajdowały, było bardzo lubiane przez mieszkańców chcących oderwać się od codziennych kłopotów i przenieść się myślami gdzieś daleko, w zupełnie inną rzeczywistość.

Na ubiór barbarzyńców składały się bardzo grube stroje z futer niedźwiedzich i wilczych, grube rękawice i buty z mocnej skóry. Żołnierze i wojownicy, których tutaj nie brakowało, chodzili ubrani w żelazne zbroje i kolczugi. Na głowach nosili hełmy, które również chroniły ich przed mrozem. Byli niezwykle wysocy i dobrze zbudowani dzięki nieustannym ćwiczeniom. Kobiety ubierały się w grube futra i rękawice podobne do tych, jakie nosili mężczyźni.

Jedną z atrakcji odrywających chłopców i dziewczynki od ćwiczeń były walki na placach treningowych. Numek, pomimo swojej nieśmiałości, przejawiał niezwykły dar do walki mieczem. Już od najmłodszych lat pokonywał dużo starszych od siebie na sparingach nadzorowanych przez dorosłych trenerów — barbarzyńców w żelaznych kolczugach, którzy bardzo często karcili swoich uczniów za błędy techniczne. Numek wiele razy słyszał kąśliwe uwagi wypowiadane podniesionym głosem przez swoich nauczycieli, jednak nigdy z tego powodu się nie poddawał. Ciągle rozwijał swoje umiejętności i piął się w górę.

Teraz, gdy mag zamykał drzwi mosiężnym kluczem, młody barbarzyńca stał po kolana w grubej warstwie śniegu i niecierpliwie poruszał się na mrozie. Na głowę założył kaptur podszyty futrem, który szczelnie ochraniał go przed ostrym, mroźnym wiatrem. Idąc za czarodziejem, który pewnie stawiał krok za krokiem w wysokiej warstwie śnieżnego puchu, Numek nie odzywał się zupełnie, choć od długiego czasu coś nie dawało mu spokoju… Kiedy mijali ściany budynków pokrytych szklistą warstwą lodu, mały wojownik mógł się uważniej przypatrzyć mieszkańcom miasta, którzy, tak jak i oni, szli opatuleni kapturami, skupieni na dotarciu do swoich domostw możliwie jak najkrótszą drogą. Obok nich przeszła właśnie starsza otyła kobieta, która kątem oka spojrzała na Numka. Skręcając za róg jednego z budynków, z którego zwisały niebezpiecznie ostre sople lodu, zobaczyli dużego kudłatego psa przechadzającego się po śniegu. Pies miał gruby czarny pysk oraz długi, puchaty ogon, którym energicznie machał, rozganiając spadające płatki śniegu. Kiedy zobaczył czarodzieja i jego wychowanka idących do domu, zaszczekał przyjaźnie i podbiegł do chłopca. Numek uśmiechnął się szeroko i natychmiast pogłaskał kudłacza po głowie i długich uszach. W alejce, w której właśnie się znajdowali, poustawiane były ogromne beczki z żywnością i wodą pitną — zamknięte oraz zapieczętowane. Drzewa, których korony pokryte były grubą warstwą mroźnej bieli, kwitły przez cały rok, a pod śnieżnym przykryciem skrywały bujną szatę roślinną. Numek cały czas szedł skulony, patrzył pod nogi, ponieważ wiatr oraz opady śniegu utrudniały mu nie tylko widzenie, ale również poruszanie się po mieście.

Cały czas głowę zajmowała mu jedna myśl, kwestia, o którą chciał zapytać swego opiekuna. Gruby i długi płaszcz maga, pokryty wilczym futrem przy kołnierzu oraz przy krawędziach, zasłaniał szaty, lśniące czarnymi runami tylko wtedy, gdy wiatr podwiewał jego poły. Ubranie, jakie miał na sobie Renkard, teraz w wielu miejscach pokryte było zimną śnieżną bielą. Na jego okularach skraplał się śnieg, a czerwone światło wydobywające się z kamienia na lasce odbijało się od zalegającego na ulicach białego puchu. Idąc dalej za magiem, Numek przeszedł obok dwóch strażników ubranych w grube stalowe zbroje, pokryte brunatną skórą niedźwiedzia i czarną — borsuka. Na głowach mieli szczelnie zamknięte hełmy przypominające wyszczerzone paszcze wilków, ich ręce zabezpieczone były stalowymi naramiennikami, natomiast nogi — nagolennikami. Pokryte szarym futrem grube buty z łosiej skóry zostawiały na śniegu wyraźne i głębokie ślady. Ręce strażników oparte były o rękojeści stalowych mieczy wiszących u ich boku. Jeden z nich spojrzał z góry na opatulonego kapturem chłopca. Numek zastanawiał się, dlaczego żołnierz na chwilę zatrzymał się, by na niego spojrzeć. Po chwili jednak wartownik podążył za swoim towarzyszem, a chłopiec pobiegł za oddalającym się czarodziejem, który zbliżał się już do ich domu.

Brzęk kluczy w zamku poprzedził skrzypienie ciężkich drzwi, które zostały otwarte na zewnątrz. Chłopiec szybko potruchtał w stronę ciepłego pomieszczenia, a mag zdjął płaszcz i powiesił go na wieszaku stojącym w kącie nieopodal wejścia. Izba, w której się znaleźli, była niezwykle przestronna. Pod ścianą stało wiele regałów, które uginały się pod ciężarem książek. Śnieżyca sprawiała, że przez duże i zamarznięte okna niewiele światła wpadało do pokoju. Renkard podszedł do stojącej przy ścianie lampy olejnej. W szklanym kloszu delikatnie podrygiwał płomień. Pod oknami znajdował się prostokątny stół z drewna dębowego, a na nim wazon pełen białych lilii, karafka do połowy napełniona białym winem oraz głęboki kieliszek z grubego ozdobnego, rżniętego szkła. Na środku pomieszczenia leżał okrągły dywan, granatowy z żółtą nicią tworzącą na nim runiczne wzory. Oprócz regałów, kilku stolików i dużego stołu było tu niewiele przedmiotów. Sala miała bardzo dużo wolnego miejsca. W pokoju znajdowały się jedne drewniane drzwi, łączące pomieszczenie z kuchnią, oraz schody prowadzące na wyższe piętro. Na ścianie, pod barierką schodów, stał kominek, a leżące w środku szczapy drewna błyszczały żywicą. Pod sufitem natomiast zawieszony był żyrandol, składający się z dwóch połączonych ze sobą okręgów, na których ustawione zostały rzędy świeczek, teraz zapalonych. Numka za każdym razem intrygowało i dziwiło to zjawisko. Zastanawiał się, w jaki sposób wszystkie zapalały się w tym samym momencie i do tego jeszcze bez użycia ognia. Renkard podszedł zdecydowanym i pospiesznym krokiem do jednej z dużych waliz leżących na podłodze przy regale z książkami. Gdy otwierał jej wieko, chłopiec mógł zobaczyć, jak wiele ksiąg oraz różnego rodzaju aparatury alchemicznej, począwszy od zwykłych próbek z menzurką, a skończywszy na szklanych rurkach służących do mierzenia, znajduje się na półkach. Czarodziej zaczął przeglądać księgi, a niektóre z nich wkładał z powrotem do walizki. Mag nawet nie spojrzał na swojego wychowanka, kiedy ten cicho podszedł do niego i zapytał:

— Jutro wyjeżdżasz do Lokrandu? — Głos małego wojownika był pełen zawodu.

— Czemu pytasz? — Czarodziej odwrócił się, spojrzał na niego znad swoich okularów. — Wydawało mi się, że rozmawialiśmy już na ten temat.

— Dlaczego nie możesz mnie zabrać? — Numek nie dawał za wygraną. Bardzo chciał wyruszyć na tę wyprawę i źle się czuł z myślą, że już niedługo zabraknie przy nim czarodzieja.

Spojrzał na jedną ze ścian, na której zawieszona była mapa piaszczystej pustyni z zaznaczonym na niej miastem, na którego temat słyszał i czytał wiele fascynujących opowieści. Lokrand to miasto tętniące życiem. Jego mieszkańcy, pochłonięci tańcem, śpiewem i wystawnymi ucztami, oddawali się przyjemnościom oraz nauce, zgłębiając filozoficzne pisma, księgi oraz papirusy. Niektórzy z nich spisywali nawet własne przemyślenia. Po ulicach przechadzały się egzotyczne zwierzęta, takie jak kapibary czy hipopotamy. Miasto miało swój park pełen palm oraz ptaków: papug, kolibrów, tukanów. Chłopiec znał opowieści o romansach, które zaczynały się wieczorem w cieniach drzew tego lasku. Nad tym wszystkim górował kolorowy jasny pałac zbudowany z błyszczącego szkła, które w magiczny sposób odbijało promienie pustynnego słońca, okrywając okolicę wielobarwną poświatą. Należał on do najpotężniejszego władcy ludzi — lorda Tarandala — człowieka mężnego oraz honorowego, ale o łagodnym usposobieniu; wojownika, który nie tylko prowadził swoich ludzi do walki, ale również sam ich bronił oraz świętował z nimi jak równy z równym. Chłopiec podszedł do mapy i tęsknym wzrokiem spojrzał na zaznaczony na niej czarny punkt. Dookoła ziemia była pokryta falującą pomarańczową linią, symbolizującą zalegający na pustyni piasek. Numek urodził się w Hagradzie, mieście, gdzie od zawsze panowała mroźna i surowa zima, dlatego ciężko mu było sobie wyobrazić tak wysokie temperatury. Przez to miasto zdawało się mu jeszcze bardziej fascynujące. Mapa była umieszczona w przyozdobionej złotymi listkami złotej ramie, podobnie jak obrazy zawieszone na ścianie.

Czarodziej wkładał swoje szaty, bieliznę oraz kosmetyki do kolejnych waliz.

— Ponieważ nie jesteś jeszcze gotowy, by wyruszyć w tak niebezpieczną podróż — westchnął Renkard. Długo zmagał się z pytaniem, a teraz patrzył ze smutkiem na swojego wychowanka.

— Mógłbym ci pomóc… — w głosie chłopca wciąż tliła się nadzieja. — Być dla ciebie wsparciem.

Mag odłożył walizkę i jedną z grubych ksiąg, a następnie podszedł do Numka, stając naprzeciw niego.

— Wiem — uśmiechnął się, z dumą patrząc mu w oczy. — Obiecuję ci, że pojedziesz na swoją wyprawę… — Chłopiec cały czas słuchał w milczeniu. — Ale jeszcze nie teraz… — rzekł głośno, po czym odwrócił się gwałtownie.

— Powiedz mi, dlaczego nie dziś… — zażądał ze złością Numek.

— Bo nie mogę pozwolić, by ten potwór cię znalazł! — krzyknął mag.

Chłopiec zbladł. Renkard nigdy nie mówił, że ktoś go szuka. Ta informacja wstrząsnęła nim, jednak w dalszym ciągu nie odpuszczał.

— Jestem wojownikiem Hagradu — powiedział dziarsko dwunastolatek, prostując się. — Potrafię się o siebie zatroszczyć.

Mag uśmiechnął się, widząc dumną i niewzruszoną twarz Numka. Podchodząc do chłopca, przytulił go.

— Jestem z ciebie dumny. W przyszłości staniesz się wspaniałym wojownikiem i będziesz gotowy na swoją wyprawę.

Chłopiec westchnął ciężko, pogodziwszy się z tym, że zostaje w mieście, i mocniej przytulił się do swego wujka. Pożegnał się z nim, mówiąc, że już późno i chciałby się położyć, po czym pobiegł po schodach na górę do swojej sypialni.

Górny korytarz był wąski, znajdowało się tam tylko dwoje drzwi prowadzących do oddzielnych pokoi. Poprzez umocowaną wzdłuż korytarza barierkę chłopiec mógł jeszcze zobaczyć krzątającego się na dole czarodzieja. Na ścianie pokrytej jasnymi deskami wisiał obraz wojownika Hagradu — z zamkniętym żelaznym hełmem, w stalowej grubej zbroi, na której znajdowały się zdobienia: po prawej stronie umieszczono postać niedźwiedzia, po lewej — wilka, szykujących się do skoku.

Numek wpadł do pokoju z dębowymi ciemnymi drzwiami i szybko rzucił się na swoje łóżko. Płakał. Nie mógł powstrzymać potoku łez. Na dole starał się dumnie maskować swoje prawdziwe odczucia, jednak kiedy był już sam, pozwalał, by emocje z niego ulatywały. Łzy płynęły mu po policzkach, a myśli krążyły wokół mapy, która wisiała w salonie. Leżał na narzucie z jeleniej skóry, na łóżku, którego nagłówek był przysunięty do jednej ze ścian, a nad nim wisiały dwa krótkie miecze. Trochę dłuższe stalowe noże, które dostał od swojego wujka na jedenaste urodziny. Wśród barbarzyńców już od najmłodszych lat dzieci były przyzwyczajane do posługiwania się toporami, mieczami, łukami oraz innymi rodzajami białej broni. Numek najbardziej lubił te krótkie miecze wiszące na ścianie. Technika walki dwiema broniami jednocześnie nie tylko dobrze mu wychodziła, ale również sprawiała mu dużą radość. Na prawo od łóżka stał masywny regał wypełniony przywiezionymi przez maga książkami, pełnymi opowieści dawnych bohaterów, a obok niego biurko z lampą olejną i kartkami zapełnionymi rysunkami chłopca. Obok biurka stał kosz na śmieci pełen zmiętych kartek i niedokończonych rysunków — nieudanych prób, niedopracowanych szkiców. Chłopiec spojrzał na drugą ścianę, przy której stała komoda na jego ubrania, bieliznę, koszulki i kurtki ze zwierzęcych skór, oraz skrzynia z figurkami wykonanymi z drewna — wojownikami, zwierzętami, takimi jak konie, wilki i niedźwiedzie, oraz wieloma zabawkami zręcznościowymi, łącznie z kendamą, na której zawieszona była kulka wykonana z gumy. Zabawa polegała na tym, że Numek musiał trafić kulką w wydrążenie w trzonku. Mały barbarzyńca podszedł do komody i — przebierając się w piżamę — spojrzał przez okno na dużą kulę księżyca, której promienie przenikały przez przemarznięte okno do jego pokoju. Niewielkie światło dawała lampa olejna postawiona na biurku. Podłoga była drewniana, a sufit podparty dębowymi grubymi kłodami. Numek wsunął się pod grubą i ciepłą puchową kołdrę, nasunął na siebie koc i — mimo że miał oczy opuchnięte od łez — zasnął mocnym snem.

Rano promienie słoneczne, z trudem przedostające się przez okno pokryte grubą lodową taflą, zbudziły chłopca. Numek szybko wybiegł na korytarz i ruszył w kierunku łazienki, by obmyć zaspane oczy i jak co dzień przeprowadzić rytuał mycia zębów. Z dołu już dochodził go zapach gotowanej owsianki z dodatkiem orzechów, migdałów i… — ku wielkiemu zaskoczeniu Numka — bananów. Widocznie jakaś karawana kupiecka zawitała do Hagradu. Chociaż jego miasto znajdowało się na dalekim i mroźnym Południu, od czasu do czasu pojawiał się w mieście wóz kupiecki wyładowany po brzegi różnymi towarami — jedzeniem, egzotycznymi przyprawami, rozmaitą bronią, zbrojami, malowidłami oraz księgami, papirusami i mapami. Otworzywszy dębowe drzwi, wszedł do łazienki wyłożonej malutkimi płytkami w kolorze ciemnej zieleni. Na ścianach znajdowały się zapalone świeczki osłonięte szklanymi kloszami postawionymi na półeczkach, które wystawały ze ścian. Naprzeciwko drzwi znajdowała się duża balia, do której mogłyby wejść przynajmniej cztery osoby. Wanna przez cały czas wypełniona była wodą, systematycznie wymienianą. Zrobiona została w całości z drewna, lecz siedząc w niej nie czuło się szorstkiej powierzchni, ale przyjemną gładkość. Numek zdjął piżamę i zanurzył się w ciepłej wodzie, zmywając z siebie ślady wieczornego zmęczenia. Po odświeżającej kąpieli chłopiec podszedł do dużego lustra zawieszonego obok drewnianej balii i — wytarłszy się bawełnianym ręcznikiem — zaczął szczotkować zęby, wypłukując brud do drewnianego kubła stojącego obok misy. Następnie przebrał się w swoim pokoju w czyste ubranie. Mały barbarzyńca włożył luźne skórzane spodnie oraz bawełnianą koszulę z futrem białego lisa przy kołnierzu. Włosy miał potargane, więc wziął do ręki szczotkę i zaczął walczyć z nimi, by po chwili zbiec na dół do salonu, pośrodku którego stał kwadratowy drewniany stół przykryty granatowym obrusem. Stała na nim biała waza pełna parującej i znakomicie pachnącej owsianki. Zastawę przygotowano nie dla dwóch, ale dla trzech osób. Talerze były w kolorze pasującym do wazy, ze wzorem w kształcie winorośli. Obok stał dzbanek z sokiem z winogron oraz trzy szklanki pełne orzeźwiającego napoju. Chłopiec ze zdziwieniem spojrzał na trzy nakrycia, zastanawiając się, dla kogo jest to dodatkowe. Czarodziej z kimś jeszcze krzątał się po kuchni. Mały barbarzyńca zbiegł szybko po schodach i — wchodząc do kuchennego pomieszczenia — zobaczył swojego najlepszego przyjaciela rozmawiającego z Renkardem, który w białym fartuchu mył ogromny gliniany gar po owsiance. Nad nim wisiały szafki z metalowymi talerzami oraz sztućcami. Pośrodku znajdowało się miejsce na palenisko, nad którym jeszcze niedawno stał kocioł. Pod oknem, które lekko przymarzło lodem, stały drewniane regały z wieloma szufladami, a po drugiej stronie znajdowała się pompa, z której sączyła się woda do małej studzienki w podłodze. Ściany były białe, pełne wiszących na nich chochli, tasaków, patelni oraz skór dzików, saren i zająców.

— Witaj, Nardi — zaczął Numek i usiadł koło przyjaciela na drugim drewnianym taborecie. — O czym tak plotkujecie? — zapytał chłopiec i uśmiechnął się.

— Witaj, Numek. — Młody książę był wyraźnie przejęty wcześniejszą dyskusją z czarodziejem. — Rozmawialiśmy o podróży do Lokrandu.

— Niestety ominie mnie ta przyjemność — odpowiedział chłopak, starając się okazać obojętność.

Jego przyjaciel popatrzył na maga, który kończył płukać garnek.

— Chodźcie na śniadanie. — Czarodziej wyszedł do salonu, a za nim podreptali obaj chłopcy. Wszyscy usiedli przy stole i zaczęli z apetytem pochłaniać owsiankę.

— Skąd wzięliście banany? — zapytał Numek.

— A skąd moglibyśmy je mieć, geniuszu? — z przekąsem odpowiedział młody książę.

— W mieście pojawił się wóz kupiecki — rzekł barbarzyńca, udając, że nie usłyszał sarkazmu w głosie przyjaciela.

— I to nie byle jaki wóz. — Nardi był podniecony, pochłaniał jedzenie i jednocześnie już nakładał sobie kolejną porcję. Renkard patrzył na chłopców z lekkim rozbawieniem, obserwując ciekawość świata zarówno u jednego, jak i drugiego.

— Wóz, który przyjechał, obładowany jest najróżniejszymi towarami pochodzącymi z wielu miast — Nardi mówił dalej prawie na jednym wydechu. Numkowi właśnie w tym momencie zaświeciły się z zaciekawienia oczy.

— Czyli są tam towary przywiezione z Lokrandu… — Chłopiec oderwał się od swojej miski i wstał od stołu. — Możemy tam pójść? — spytał z przejęciem maga, który spojrzał na swojego wychowanka z wypisaną na twarzy surową powagą, po czym roześmiał się i odpowiedział:

— A jeśli bym wam zakazał, to nie poszlibyście tam?

Numek cały poczerwieniał na twarzy i wlepił wzrok w stół.

— Poszlibyśmy — wydukał z siebie.

— Więc znasz już odpowiedź. — Rozbawienie nie zniknęło z twarzy czarodzieja, a chłopiec, gdy tylko to usłyszał, spojrzał z radością na swojego przybranego wujka i rzucił się mu na szyję, przytulając się do jego szat.

— Tylko zjedz śniadanie — usłyszał od maga i zaczął szybko pochłaniać talerz owsianki.

Wypił duszkiem sok z winogron i w jednej chwili znalazł się przy swojej kurtce, która wisiała na wieszaku. Nardi też już stał przy drzwiach. Czarodziej za każdym razem nie mógł się nadziwić, jak sprawnie chłopcy potrafią się wyszykować, kiedy im na czymś naprawdę zależy.

Barbarzyńca spojrzał na młodego księcia. Długie i kręcone czarne włosy, a na nich zimowa czapka z niedźwiedziej sierści. Miał na sobie także gruby płaszcz ze skóry niedźwiedzia brunatnego. Nardi zapiął się szczelnie pod szyją i założył jeszcze bawełniany czarny szalik, którego końcówki luźno opadały na jego barczyste ramiona. Chłopcy wyszli na zewnątrz i szybkim krokiem udali się w stronę bramy miasta. Nardi prowadził swojego przyjaciela po dobrze im znanych terenach. Nie trzymali się głównej drogi, przy której było wielu mieszkańców Hagradu. Zamiast tego szli wąskimi alejkami pomiędzy wysokimi budynkami, gdzie zapuszczali się tylko nieliczni, przede wszystkim z obawy przed wystającymi lodowymi soplami, które mogły się w każdej chwili urwać z krawędzi dachu. Co dziwne, nigdy nie doszło do takiego wypadku, choć tymi alejkami przechodziło dużo dzieciaków, które chciały sobie skrócić drogę. Bruk pod ich stopami był tylko delikatnie przysypany śniegiem.

Numek, spojrzawszy w górę, zobaczył ogromny kamienny mur, który w całości przykryty był lodową taflą. Mur tak wysoki, że chłopiec mógł zobaczyć jedynie cienie postaci — wartowników spacerujących na jego szczycie. Szli pod górę, mijając po drodze okna, za którymi słyszeli rozmowy mieszkańców miasta. Kłótnie par, reprymendy rodziców, ale też odgłosy wykładów nauczycieli. W jednym z budynków Numek słyszał odgłosy uderzania metalu o metal — dźwięki walki na miecze. Niektórzy z mieszkańców mieli prywatne treningi wojskowe w domach. Pomimo mroźnego powietrza, które dawało o sobie znać, pogoda znacznie poprawiła się przez noc. Śnieg przestał sypać. Oddech młodego barbarzyńcy był widoczny w postaci mgiełki, która co rusz się pojawiała. Niebo było szare, lecz blade słońce przemykało przez tę szarość, oświetlając krajobraz niezwykłym blaskiem a śnieg trzeszczał pod nogami. W końcu, skręcając już któryś raz w boczną alejkę, wyszli na otwartą przestrzeń. Szli wzdłuż szerokiej barierki, na której zaległa gruba warstwa śniegu. Co kilka metrów mijali szklane lampki w kształcie szerokich klepsydr zamkniętych w metalowych obudowach. Z tego miejsca bardzo dobrze była widoczna ściana muru oraz teren przy bramie miasta ze stojącym tam ogromnym drewnianym wozem, do którego zaprzęgnięte były konie pociągowe, puszczające z pyska kłęby pary przy każdym oddechu. Zwierzęta nie były przyzwyczajone do tak niskich temperatur, dlatego dużo trudniej znosiły mroźny klimat niż wierzchowce należące do wojowników Hagradu. Nardi przeszedł przez murek, który graniczył z pokrytymi grubą warstwą śniegu schodami, prowadzącymi na dół, do wozu kupieckiego. Młody książę przywołał gestem Numka, dając mu do zrozumienia, by za nim poszedł.

Rozdział 2

Przyspieszyli zbiegając po śniegu. Nikt nie zwracał uwagi na dwóch małych chłopców pędzących po stromym zboczu w kierunku bramy. Kiedy w końcu się zatrzymali, cudem unikając upadku, Numek zobaczył grupę żołnierzy, którzy — jak się domyślał — byli najemnikami ochraniającymi wóz kupiecki. Chłopcy ukryli się szybko za rogiem wysokiego budynku, obok dużego placu, na którym śnieg unosił się w powietrzu, podrywany podmuchami silnego wiatru. Ściana była w całości zamarznięta, a pobliską bramę z ciężką żelazną kratą pokrywał lód, wypełniając wolną przestrzeń i tworząc jednolitą taflę zabezpieczającą wejście do miasta. Z łańcucha podtrzymującego kratę zwisały wielkie lodowe sople.

Młody barbarzyńca obserwował ludzi znajdujących się przy wozie kupieckim. Dowódcą rozmawiającym ze strażnikami był — nieco niższy od pozostałych — łysawy mężczyzna w średnim wieku z rudymi i krzaczastymi bokobrodami. Miał na sobie brudną stalową kolczugę, proste spodnie i duże żołnierskie buty przed kolano, a przy pasie — żelazny miecz w brązowej i nieco przetartej pochwie. Po drugiej stronie pasa wisiał mieszek, prawdopodobnie ze złotem. Dwójka jego towarzyszy stała z tyłu, a dwie kobiety, ubrane w proste suknie z białego i niebieskiego materiału, siedziały na koźle i przyglądały się im z przejęciem. Jedna z nich była brunetką z dużymi orzechowymi oczami i długimi rzęsami, druga — szatynką o kręconych włosach i błękitnych oczach. Chłopiec spojrzał na jednego z mężczyzn stojących przy swoim dowódcy. Był duży i postawny, choć nie tak jak barbarzyńcy. Miał krótko ostrzyżone włosy, ogoloną twarz pokrytą piegami oraz szeroki, nieco krzywy nos. Jego przymrużone oczy skrywały pewność siebie, a umięśnione ręce, które skrzyżował na piersiach, potęgowały wrażenie siły jego charakteru. Ubrany był, podobnie jak dowódca, w kolczugę, a na jego plecach wisiał duży żeliwny topór z dwustronnym ostrzem. Za nim stał jeszcze jeden żołnierz, znacznie młodszy od swoich towarzyszy. Dwudziestoparoletni mężczyzna z bujnym zarostem niemalże na całej twarzy. Miał długie kręcone włosy oraz gęstą brodę. Jego szare oczy wydawały się lekko rozbawione. Nosił odrapane naramienniki i nagolenniki, poplamione spodnie, wysokie buty z poszarzałej skóry i kolczugę tak zniszczoną, że znoszone pancerze jego kolegów wydawały się przy tym prawie nieużywane. Przy pasie miał przewieszony miecz ze stalowym ostrzem w zniszczonej pochwie.

Numkowi lekko zakręciło się w nosie i cicho kichnął, co spowodowało, że brodacz obejrzał się za siebie ze zdziwieniem. Pozostała dwójka była zajęta rozmową ze strażnikami ubranymi w żelazne zbroje, grube płaszcze z wilczej skóry, ciepłe buty oraz hełmy w kształcie otwartych paszczy wilka lub borsuka. Stal dominowała w ich uzbrojeniu. Przy pasie z jednej strony mieli przewieszone topory, z drugiej — krótkie miecze. Jeden z nich trzymał rozłożony zwój papieru, na którym zapisywał coś piórem. Miał ogoloną twarz, szeroką szczękę oraz małe zielone oczy z grubymi, krzaczastymi brwiami. Drugi — blondyn z bujną brodą — był nieco szczuplejszy od swojego towarzysza. Trzymał rękę ubraną w skórzaną rękawicę na rękojeści miecza.

Nardi poklepał delikatnie przyjaciela i razem weszli pod plandekę wozu. Chłopcom od razu zaświeciły się oczy, kiedy zobaczyli znajdujące się tam towary. Oręż oraz zbroje przywiezione z różnych stron świata i wykonane w różnym stylu: sejmitary, szable, łuki myśliwskie, szerokie dwuręczne topory oraz korbacze z jedną kulą i z paroma nabijanymi stalowymi kolcami. Beczki z żywnością oraz z alkoholem — głównie piwem i winem — stały z odsuniętym wiekiem. Były tu również kosze z owocami — bananami, pomarańczami, jabłkami i winogronami, skrzynie z migdałami, orzechami, rodzynkami, pistacjami. Nardi podszedł do tej, która wypełniona była po brzegi daktylami, i wziął jednego do ust, a następnie zainteresował się stertą papirusów, luźnych zapisanych kart oraz całych książek. Numek z coraz większym zainteresowaniem przyglądał się towarom. Były tutaj zrulowane i położone na stercie dywany ze złotą i srebrną nicią, w wielu kolorach oraz wzorach, a także wspaniałe obrazy, przedstawiające między innymi młodą, elegancką kobietę ubraną w szeroką czerwoną suknię balową ze sztywnym i wysokim kołnierzem. Kufry zabezpieczone mosiężną kłódką stanowiły dla małego wojownika kolejną tajemnicę. W wozie pachniało nieznanymi przyprawami oraz olejkami. Szklane butle były wypełnione tajemniczymi miksturami i podpisane runicznymi symbolami. Zmysły Numka wyostrzyły się, kiedy nagle usłyszał chichot kobiet zsiadających z wozu. Widocznie rozmowa ze strażnikami dobiegła już końca. Wóz został sprawdzony już wcześniej, więc kupcy razem z najemnikami odchodzili w głąb miasta, co dawało chłopcom szansę, by trochę dłużej pobyć w tym miejscu. Nardi cały czas wertował zwoje, pogrążając się całkowicie w lekturze, ale Numkowi coś nie dawało spokoju. Kupcy nie mogli całkowicie zostawić wozu bez opieki w obcym mieście, na środku placu. Ktoś musiał go pilnować. Nie potrzebowali wszystkich najemników, będąc za murami miasta, jednak musieli kogoś zostawić.

— Nardi… — cicho syknął do przyjaciela.

— Co? — Młody książę był nadal zajęty czytaniem. Jego wzrok wręcz obłąkańczo wertował księgi.

— Zrobiło się dziwnie cicho… — Numek podszedł do płachty z boku wozu i ostrożnie wyjrzał na zewnątrz. Nikogo nie było, a po ulicy hulał wiatr, podrywając do góry płatki śniegu.

— Pewnie poszli do karczmy — odpowiedział lekceważąco przyjaciel. — Dorośli często tam chodzą.

— Ale nie zostawiają w obcym miejscu całego dobytku… — Chłopiec był coraz bardziej zaniepokojony złowrogą ciszą panującą przy wozie, a książę, zamykając księgę, spojrzał ze zrozumieniem na kolegę.

— Masz rację. Niedługo mogą wrócić. — Otworzył przygotowany wcześniej płócienny worek i zaczął pakować książki oraz papirusy. Numek szeroko otworzył oczy z przerażenia.

— Co ty robisz? — spytał, wpatrując się w przyjaciela.

— A na co ci to wygląda? — Sarkazm młodszego barbarzyńcy zdenerwował Numka, który, zamykając oczy, próbował się uspokoić.

— Na kradzież. — Chłopiec starał się zapanować nad narastającą złością. — Jesteśmy barbarzyńcami i wojownikami. Nie złodziejami. — Złapał Nardiego za ramię. — Nie możesz tego zrobić. Jesteś księciem. — Cały czas starał się przemówić przyjacielowi do rozsądku. Ten jednak, wciąż trzymając w ręku jedną z ksiąg historycznych o Lokrandzie, spojrzał tylko na niego i warknął:

— Zostaw, to boli. — Faktycznie, chłopiec ściskał ramię towarzysza trochę za mocno. Cofnął rękę.

— Przepraszam. Po prostu nie rób tego. — Numek patrzył z nadzieją na kolegę, który pokiwał tylko głową.

— Nie mogę — odpowiedział. — Muszę się przygotować do podróży do Lokrandu.

Numek w tym momencie zaniemówił. Patrzył pustym spojrzeniem na księcia pakującego księgi. To miała być jego wyprawa. Tymczasem najlepszy przyjaciel zabierał mu nie tylko marzenie, ale również ukochanego wujka. To on miał przecież wyruszyć na tę wyprawę. Szybkim ruchem złapał z półki długi stalowy nóż i wycelował ostrzem w księcia, patrząc na niego ostrzegawczo.

— Zostaw to — warknął.

— Nie. — Nardi również wziął do ręki długi nóż, po czym przyjął bojową pozę. W drugiej ręce trzymał już zapakowany worek z księgami i zwojami. Zrobił krok do przodu, w kierunku wyjścia i zamachnął się swoim ostrzem. Klinga przeleciała przed twarzą Numka, który — osłaniając się przed ciosem — odparł po części atak, a następnie, odwróciwszy rękojeść w stronę twarzy księcia — uderzył go z całej siły, tak że Nardiemu pociemniało przed oczami, a z nosa zaczęła lecieć krew. Upuścił nóż na ziemię i rzucił się na chłopca, nie zważając na krwawienie. Obaj, szamocząc się bez broni, okładali się pięściami. Numek był wściekły na księcia. Zabierał mu marzenie choć na to nie zasługiwał. Chciał okraść ten wóz, chociaż przyszli tu tylko po to, by obejrzeć księgi. W pewnym momencie Numek usiadł okrakiem na towarzyszu i zaczął go uderzać, krzycząc ze złości. Nie zważał na to, że ktoś z pewnością go usłyszy. Książę uderzył czołem w szczękę Numka tak mocno, że dolna warga zaczęła mu intensywnie krwawić, po czym zręcznym ruchem zrzucił go z siebie i kopnął w kierunku wyjścia. Młody barbarzyńca upadł na ziemię z twarzą opuchniętą od stłuczeń oraz pogryzień. Nardi już zeskakiwał z wozu, kiedy nagle duża ręka dorosłego mężczyzny złapała go za przegub nadgarstka.

— Co tu się dzieje? — spytał brodacz, jeden z najemników, których Numek widział przy wozie. To on został, by zabezpieczyć wóz przed intruzami czy złodziejami. Co więcej, chłopiec miał wrażenie, że wiedział o ich obecności już od dłuższego czasu. W jego oczach nie było widać wściekłości, lecz rozbawienie. Numek leżał na ziemi i przestraszonym wzrokiem wpatrywał się w dorosłego. Książę próbował się wyszarpnąć mężczyźnie, ale ten cały czas go trzymał.

— Co tu się dzieje? — powtórzył nieco ostrzej.

— Uciekaj stąd! — krzyknął Nardi do przyjaciela, który leżał wciąż oszołomiony.

— Zwariowałeś? — wydyszał stłumionym głosem Numek. — Nie zostawię cię.

Brodacz zaśmiał się i puścił rękę księcia. Nardi podbiegł do przyjaciela i usiłował go podnieść, chciał biec jak najdalej stąd, lecz młody barbarzyńca ze zdumieniem spoglądał na śmiejącego się najemnika, który teraz odwrócił się, a jego wzrok padł na worek z wysuniętymi z niego książkami.

— Chcieliście nas okraść? — spytał, patrząc na pozostawiony łup.

— Jak śmiesz oskarżać o coś takiego syna lorda Gordana? — Nardi wyprostował się dumnie, a jego dłonie, ułożone wzdłuż ciała, zacisnęły się w pięści.

— Raczej nie poprawiasz swojej sytuacji, informując mnie o tym, książę. — Najemnik patrzył teraz z rozbawieniem na czerwonego ze wstydu Nardiego. Numek natomiast powstrzymywał śmiech.

— Jak się zastanowić, jest to wóz kupiecki. — Mężczyzna składał fakty. — A w nim towary, które są na sprzedaż. — Numek wiedział, do czego zmierza dorosły, dlatego szybko mu przerwał.

— Jakby się zastanowić, jesteśmy dziećmi i nie nosimy przy sobie złota, jak to robią dorośli.

— Słuszna uwaga. — Najemnik pochwalił młodzieńca za jego błyskotliwość, zaraz jednak dodał: — Dlatego postanowiliście nas okraść? — Chłopcy pospuszczali głowy, a Nardi przeprosił za swoje zachowanie.

— Zobaczmy, co my tu mamy… — Mężczyzna cały czas był w wesołym nastroju. Odwrócił się i wyjmował poszczególne księgi z worka. — Same ambitne pozycje: Zbiór przepisów urzędniczych Lokrandu, książka historyczna władców miasta pustynnego, Pogoda i jej zmienne na pustyni… — Numek, słuchając tego, wpatrywał się ze złością w przyjaciela, który, zawstydzony, udawał, że ogląda swoje buty. Prawie się pozabijali dla książek, które ich kompletnie nie interesują, a wręcz nudzą… — O, tu jest coś interesującego. — Najemnik wyjął grubą księgę obleczoną pozłacaną kolorową okładką z tytułem Pustynne legendy Lokrandu. Była trochę zakurzona, ale chłopcu od razu zaświeciły się oczy i z zaciekawieniem obserwował książkę. Nardi natomiast spojrzał w końcu przed siebie z dumnym uśmieszkiem na ustach. Brodacz podszedł do księcia, ukucnął przed nim i podał mu książkę, mówiąc:

— Wystarczyło tylko poprosić. — Uśmiechnął się, kiedy Nardi z radością i ekscytacją przyjął prezent i podziękował za niego.

Numek patrzył w tym momencie tęsknym wzrokiem na książkę. Chciał ją dla siebie, jednak w duchu cieszył się ze swoim przyjacielem. Nie mógł uwierzyć, że przed chwilą pożarli się o coś takiego. Najemnik spojrzał na chłopca i dodał:

— Dziękuję, że stanąłeś w obronie moich towarów i postawiłeś się swojemu przyjacielowi. — Cały czas patrzył z podziwem na młodzieńca, który stał zmieszany zaistniałą sytuacją. — Kiedy się zjawiłem, nie uciekłeś, choć miałeś okazję. Cały czas byłeś z przyjacielem — mówił dalej brodacz. — Dziękuję ci.

Chłopiec tylko kiwnął głową. Nie mógł wydobyć z siebie słowa. Nagle usłyszał coraz głośniejszy chichot dwóch kobiet oraz stukot ich butów. Spojrzał w stronę wysokiego budynku — zbliżały się towarzyszki kupca. Brodacz tylko syknął na chłopców.

— Idźcie już.

Nie trzeba było powtarzać dwa razy, obaj pognali z powrotem do chaty czarodzieja. Krążąc między alejkami, Numek cały czas zastanawiał się nad zaistniałą sytuacją. Ciągle jeszcze miał żal do przyjaciela o tę podróż. W dodatku to Nardi otrzymał dużą księgę z legendami oraz historiami związanymi z pustynnym miastem. Mijając dwóch mężczyzn, Nardi gwałtownie się zatrzymał. Mężczyźni nawet ich nie zauważyli. Żywo o czymś rozmawiali, a po chwili zniknęli za rogiem wysokiego niebieskiego domu. Numek otrząsnął się z zadumy i spojrzał na przyjaciela, który bez słowa odwrócił się na pięcie i wyciągnął obie ręce, ofiarowując mu księgę. Mijało ich wiele osób ubranych w grube płaszcze oraz zbroje zbudowane z małych stalowych płytek. Kobiety i mężczyźni, którzy nosili broń — sztylety, miecze, topory oraz duże tarcze całe pokryte żelazną płytą, stalowe korbacze z łańcuchami błyszczącymi w promieniach popołudniowego słońca. Barbarzyńcy, którzy mieli na sobie grube czapy z foczym oraz niedźwiedzim futrem, rękawice i buty z ciepłej wełny. Jedynie starsza, przygarbiona kobieta, która szła, podpierając się na żelaznym drągu, pobieżnie omiotła ich spojrzeniem. Pośród całego tego zamieszania stali dwaj młodzi chłopcy: zakrwawieni i posiniaczeni, a jeden z nich wyciągał do drugiego opasłą księgę w kolorowej okładce.

— Proszę, to dla ciebie. — Mały barbarzyńca był wstrząśnięty tym, co usłyszał.

— Jesteś pewien? — spytał z niedowierzaniem. — Tak bardzo chciałeś ją mieć…

— Wyjeżdżam do Lokrandu — odpowiedział ze szczerym uśmiechem, odsłaniając zakrwawione zęby. — Będę miał tam dość ksiąg. — Uśmiech księcia sprawił, że Numek przyjął prezent z wdzięcznością.

— Wybacz, że tak cię poturbowałem. — Popatrzył na krwawiącą górną wargę Nardiego, który delikatnie parsknął śmiechem.

— Obaj się poturbowaliśmy. Zupełnie jak hagradcy wojownicy.

Numek również nie mógł powstrzymać śmiechu, krew popłynęła mu z nosa na grubą warstwę śniegu pod jego stopami. Zastanawiali się jednak, co powiedzą czarodziejowi. Przecież obaj wyglądali tak, jakby rozwścieczone tornado właśnie przeszło przez miasto. Młodzi barbarzyńcy ruszyli zakłopotani do domu czarodzieja. Zanim jednak dotarli do alejki, przy której stał dom Numka, skręcili za róg wysokiego kamiennego budynku, gdzie znajdowała się mała okrągła fontanna z marmurowym murkiem i krystalicznie czystą, ciepłą wodą, co było dla tubylców dość niezwykłym zjawiskiem. Chłopcy nie pobrudzili wody, starali się jednak choć trochę zmyć ślady walki z twarzy, szczególnie zakrzepłą krew na ustach oraz przy nosie — tak, by mag nie widział aż tak drastycznych skutków ich przygody. W fontannie swobodnie pływały małe rybki, które co pewien czas zbliżały się z zaciekawieniem do powierzchni wody, na której unosiły się zielone liście lilii wodnych. Fontanna otoczona była kamiennymi i marmurowymi budynkami, pokrytymi lodem. Na placu — wszędzie poza fontanną — zalegały warstwy śniegu, również na drzewach, które rosły nad wodą.

Chłopcy nie spodziewali się, że przed domem maga będą stali wojownicy w grubych stalowych zbrojach, pokrytych małymi, ciasno ułożonymi płytkami, uzbrojeni w miecze oraz topory obustronne. Obok nich znajdowała się gruba skrzynia z drewna leszczynowego, okuta metalem i na wpółotwarta, w której młody barbarzyńca zauważył podręczne rzeczy — ubrania, kosmetyki, a także przybory do pisania. Jeden z żołnierzy był wysokim, łysym, ogolonym mężczyzną w średnim wieku o zmęczonych niebieskich oczach. Drugim wojownikiem była kobieta — blondynka o długich kręconych włosach oraz małym haczykowatym nosie. Z rozbawieniem przyglądała się chłopcom, którzy ostrożnie zbliżali się do domu. Kobieta trzymała dużą walizkę podróżną. Nardi, kiedy tylko przyjrzał się przedmiotowi, zrozumiał, co robią tu ci strażnicy. Oprócz tych dwojga, przyglądających im się z zainteresowaniem i rozbawieniem, stali też wartownicy w hełmach, które kształtem przypominały paszcze dzikich zwierząt — wilków, niedźwiedzi i borsuków. Żołnierze stali oparci o wysokie halabardy z błyszczącymi ostrzami, a ich grube zbroje zrobiły na chłopcach duże wrażenie. Niektórzy z nich mieli na ramionach przerzucone krótkie skóry zwierząt. Ich towarzysze stojący przy drzwiach domu uzbrojeni byli w krótkie miecze przypominające sztylety. Książę cały czas wpatrywał się w walizkę, którą trzymała blondynka.

— Przynieśli moje bagaże. — Numek był zaskoczony tym, co usłyszał od przyjaciela. Nie spodziewał się, że tak szybko będą musieli się pożegnać.

— Rozumiem — powiedział tylko i pociągnął nosem, w którym zakrzepła już krew. Po chwili Numek obserwował, jak drzwi się otwierają i z wnętrza wychodzi Renkard w szatach mieniących się srebrnymi znakami. Mag wyglądał na zdenerwowanego, jednak nie wściekłego, co zauważył chłopiec. Mróz na dworze sprawiał, że oddech dzieci był widoczny w postaci mgiełki. Ze środka dobiegały odgłosy przewalających się ksiąg, ubrań i przyśpieszone kroki. Czarodziej minął szybko strażników i podszedł do swojego wychowanka. Kucając naprzeciw niego, spojrzał mu w oczy. Mały barbarzyńca wciąż walczył z emocjami, jakie mu towarzyszyły. Bardzo przeżywał rozstanie z dwoma najlepszymi przyjaciółmi.

— Widzę, że już wiesz — powiedział mag. Numek przytaknął kiwnięciem głowy. — Przepraszam, że nie powiedziałem ci tego wcześniej i osobiście…

Chłopiec przerwał czarodziejowi.

— Nie musiałeś — oznajmił, próbując zachować dystans wobec sytuacji, tak jak robią to dorośli. — Pogodziłem się już z tym.

— Aha, właśnie widzę. — Mag żartobliwie skomentował ślady opuchnięć i zakrzepłej krwi na twarzy chłopców. Obydwaj natychmiast pospuszczali głowy i wybąkali przeprosiny.

— Jesteś zły? — spytał Numek.

— Owszem, ale bardziej na siebie — odpowiedział szczerze czarodziej. — Powinienem ci powiedzieć.

— Pójdę się spakować — powiedział książę, próbując uniknąć kary.

— Proszę bardzo. — Czarodziej uśmiechnął się chytrze i spoglądając na Nardiego kątem oka powiedział: — Twoja siostra już na ciebie czeka. Na was obydwu… — dodał, widząc zabawne, pełne sprzecznych emocji spojrzenie Numka. Chłopcy powędrowali do domu, spodziewając się tego, co ich czeka. Pierwszy wszedł Nardi, mijając stertę ubrań. Swoich ubrań. Bielizny, skarpet oraz koszul. Rzeczy były porozrzucane po wielkim salonie, a pod ścianami stały walizki. Numek zastanawiał się, w jaki sposób dwóch mężczyzn, z których jeden jest jedenastoletnim chłopcem, przewiezie to wszystko do odległego miasta. W izbie oprócz dwóch barbarzyńców znajdowała się pulchna kobieta, a także młody żołnierz. Była tu też trzecia postać; to jej chłopcy najbardziej się obawiali. Naprawdę wkurzona dziewczynka zaczęła iść w ich kierunku, kiedy tylko zobaczyła przybyszów.

— Jak mogliście tak się narażać i to jeszcze przed samym wyjazdem! — Ania krzyczała, zwracając się głównie do brata. Ręce miała wyprostowane wzdłuż ciała, a dłonie zaciśnięte w pięści. Numek stał zaraz obok i był jak zwykle zafascynowany ogniem, jaki wrzał w tej dziewczynie. — Masz szczęście, że nie ma tu ojca, bo by cię chyba rozszarpał. — Książę nie mógł spojrzeć siostrze w oczy. — Dlaczego chłopcy muszą być takimi idiotami, przecież mogliście się nawzajem pozabijać! — Dziewczyna cały czas krzyczała. — Może zamiast tu stać, pomógłbyś mi w pakowaniu!

— Dobrze, Aniu — powiedział Nardi, prostując się i spoglądając na dziewczynkę. — Nie gniewaj się, zaraz ci pomogę. A z Numkiem już sobie wszystko wyjaśniliśmy — dodał, puszczając oko do przyjaciela.

— Chłopaki… — westchnęła księżniczka.

Młody barbarzyńca dopiero teraz się jej przyjrzał. Miała na sobie płócienną, szeroką koszulę z wyszytymi na niej błękitnymi liniami w kształcie runicznych znaków, szare spodnie z wilczej skóry i czarne buty pokryte futrem. Jej długie czarne włosy były rozpuszczone. Kiedy książę pospiesznym krokiem udał się w kierunku bagaży, Ania została z Numkiem i — wpatrując się w bałagan w pokoju — powiedziała już spokojniejszym tonem:

— Też zawsze marzyłam o podróży do Lokrandu, ale nie zachowałabym się tak głupio. — Numek cały czas milczał. — Co w was wstąpiło? Nigdy wcześniej tak się nie zachowywaliście. — Ania była przejęta.

— Daj spokój — powiedział chłopiec. — Słyszałaś przecież, że już sobie wszystko wyjaśniliśmy. — Zaraz potem pomyślał o księdze, którą dostał od kupca… Nardiego… Sam już nie wiedział od kogo. — Chcesz zobaczyć coś ciekawego? — spytał, a dziewczynie od razu zaświeciły się oczy.

— Pewnie — odpowiedziała z przejęciem.

— To chodź na górę.

Razem pobiegli po schodach do pokoju Numka, zostawiając na dole całą trójkę zajętą pracą oraz rzeczy rozrzucone na podłodze. Nie tylko ubrania, ale również naczynia alchemiczne, w tym menzurki, próbki, zlewki, a także kosmetyki i inne mikstury czyszczące oraz myjące, wiele ksiąg i sterty kartek. Chłopiec, idąc na górę, cały czas zastanawiał się, jak Renkard poradzi sobie z tym wszystkim. Tak go to nurtowało, że w końcu nie wytrzymał i spytał.

— Jak oni zamierzają to wszystko przetransportować?

— A skąd, geniuszu, oboje z Renkardem wiedzieliśmy o waszych wyczynach w wozie? — odpowiedziała pytaniem na pytanie dziewczynka. Chłopiec dopiero teraz zaczął kojarzyć fakty. — Kupcy przyjechali karawaną, by rozładować część towaru. Następnie, w drodze powrotnej, mają ich zabrać. Oczywiście, nie za darmo — tłumaczyła dalej Ania, idąc za Numkiem po schodach.

— Skąd ty to wszystko wiesz? — spytał zaskoczony.

— Podczas gdy wy się tłukliście, byłam z Renkardem i pomagałam mu w przygotowaniach — odfuknęła.

— Jesteś niezwykła — powiedział Numek, po czym dziewczyna się zarumieniła i odpowiedziała:

— Zamknij się i chodź na górę.

Wchodząc do pokoju, chłopiec od razu legł na łóżku, a Ania — kładąc się obok niego — powiedziała:

— Miałeś mi coś pokazać.

Wyjął księgę i położył ją na środku koca przykrywającego pościel. Podczas gdy książę Nardi wraz z czarodziejem w czerwieni szykowali się do podróży i czekali na nadjeżdżający wóz kupiecki, on i księżniczka Ania byli pochłonięci lekturą. Księga zawierała wiele rozdziałów, z których każdy opowiadał osobną historię na temat ludzkich władców, wojen pomiędzy żołnierzami ludzi a siłami potworów, takich jak nieumarli, zakonserwowani rytualnymi olejami oraz bandażami. Legendy opowiadające o oazach znikających zupełnie bez wieści, by pojawić się przed tymi, którzy się kompletnie ich nie spodziewali. Baśnie o duchach spełniających życzenia i o czarodziejach z mocą daleko przekraczającą znany Numkowi świat. Opowieści o starożytnych grobowcach dawnych władców, którzy po dziś dzień zamieszkują piramidy. Młody barbarzyńca czytał właśnie historię miłosną, w której mężczyzna musiał odpowiedzieć na zagadkę dużego lwa z fezem na łbie. Czytając z ogromnym podnieceniem o tropikalnym parku otaczającym pałac, który był miejscem spotkań nie tylko kochanków, ale i całych rodzin oraz uczonych, zerknął na Anię, która nie widziała już świata poza księgą. Chłopiec, gdy tylko ujrzał jej skupione na tekście oczy, nagle poczuł się szczęśliwy. Nie jechał do miasta jego marzeń, ale mógł dzięki temu zostać w domu i cieszyć się towarzystwem swojej przyjaciółki oraz wspaniałą księgą pełną interesujących i zajmujących historii. Pośród tej ciszy Numek usłyszał za oknem stukot kół wozu. Widocznie kupcy sprzedali już towary i czekali na dalsze instrukcje maga. Ania podbiegła szybko do okna, a następnie rzuciła się w stronę wyjścia, by pożegnać brata i Renkarda. Numek podreptał za nią. Kiedy schodził, obserwował, jak dziewczyna rzuciła się w ramiona czarodzieja, niemal znikając w czerwieni jego szat, które błyszczały srebrnymi napisami. Mag uśmiechał się. W jego oczach schowanych za okularami Numek jak zwykle widział ciepło oraz szczęście. Ten wzrok zawsze będzie kojarzył mu się z domem. Obok czarodzieja stał Nardi z dużą walizką z grubej skóry z owalną rączką. Książę — opatulony długim, grubym i puchatym płaszczem zrobionym z futra brunatnego niedźwiedzia — ściskał swoją siostrę bardzo serdecznie. Odkąd Numek pamiętał, rodzeństwo często się kłóciło. Mimo tego, że brat doprowadzał siostrę do gniewu i wciąż dawał powody do zmartwień, przez co siostra wiele razy krzyczała na niego, byli ze sobą bardziej zżyci niż ktokolwiek inny w Hagradzie. W każdym razie Numek nikogo takiego nie znał. Chłopiec podbiegł do swojego opiekuna i sam zatonął w jego szatach.

— Zostawiam cię pod opieką lorda Gordana oraz jego pięknej córki. — Głos maga był spokojny i kojący. — Opiekujcie się domem. — Renkard spojrzał na chłopca z dumą.

Ania stała obok swojego brata i z powagą na twarzy słuchała poleceń maga.

Wreszcie dwóch chłopców stanęło naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Po chwili Numek usłyszał:

— Zostawiam siostrzyczkę w twoich rękach. — Barbarzyńca przyjął powierzone mu zadanie, a Ania tylko prychnęła ze złości.

— Na razie, Nardi! — Numek uściskał rękę przyjacielowi. — Opowiesz mi, jak było w Lokrandzie. — Chłopiec zdążył już pogodzić się z tym, że to przyjaciel wyjeżdża i szczerze życzył mu szczęścia.

— Na pewno kiedyś i ty tam pojedziesz — odpowiedział, uśmiechając się łobuzersko, a potem obaj z magiem wyszli z mieszkania w kierunku wozu kupieckiego. Czarodziej, wspierając się na kiju, szedł przez grubą warstwę śnieżnego puchu, ciągnąc za sobą czerwień swoich szat z błyszczącymi w promieniach słonecznych znakami. Młody książę prędko wdrapał się na kozła, a Renkard, odwracając się w kierunku dzieci stojących przy strażnikach, powiedział szeptem:

— Opiekujcie się sobą wzajemnie. — Chłopiec i dziewczyna patrzyli ze smutkiem na wysoką postać maga. — Jestem z was dumny. — Numek wiedział, że Renkard mówił o tym, że wznieśli się ponad własne pragnienia i dali Nardiemu możliwość zrealizowania swojego marzenia. — Z was obojga — szybko dodał czarodziej, po czym odwrócił się i sam wszedł na kozła.

Kupiec pomagał właśnie dwóm kobietom wsiadać na wóz, podając im rękę i wciągając je z dżentelmeńską uprzejmością. Brodaty najemnik, kiedy tylko kobiety weszły pod plandekę, puścił oko do Numka, uśmiechając się łobuzersko. Chłopiec zastanawiał się, czy mężczyzna wiedział, że za pomocą księgi podarował mu coś o wiele cenniejszego. Dzięki niemu wiedział, jak ważna jest przyjaźń obu chłopców. Brodacz wsiadł na konia i ruszył obok wozu wraz ze swym umięśnionym towarzyszem. Ten drugi był skupiony i skoncentrowany na wyznaczonym mu zadaniu. Wierzchowce szły wolno przy pojeździe, stąpając ostrożnie pośród zasp. Mag z księciem zajęli miejsce na koźle obok powożącego szefa najemników, który z poważną miną delikatnie popędzał dwie rosłe klacze do powolnego marszu przez śnieg. Dowódca podrapał się po bokobrodach i założył puchatą czapkę na swoją łysiejącą głowę, a następnie opatulił się szczelniej długim skórzanym płaszczem, który był przetarty w wielu miejscach. Kostur czarodzieja oparty był o brzeg kozła, a obok niego siedział chłopiec podekscytowany podróżą. Kobiety żywo o czymś plotkowały, a z ich ust, tak jak i z chrap zwierząt unosiły się cieniutkie, ale wyraźne smugi pary. Dzieci patrzyły jeszcze długo za odjeżdżającymi.

Ania przyglądała się temu wszystkiemu ze smutną miną. Chłopiec wiedział, że już tęskniła za swoim bratem. Obok nich stali żołnierze w ciężkich zbrojach. Starszy mężczyzna ziewnął i poprawił swój miecz przy pasie, a kobieta — żołnierka o blond włosach, którą chłopiec widział wcześniej przed wejściem do domu — stała teraz za plecami dzieci, podając im grube skóry, by te przykryły się nimi w ochronie przed mrozem. Numek nie czuł jednak zimna. Czuł się samotny. Już teraz. Jego opiekun opuścił go na rok, a może i na lata. Czuł, że zakończył się właśnie pewien etap w jego życiu. Cieszył się jednak, że obok stała jego przyjaciółka. Księżniczka odwróciła się w kierunku chłopca i rzekła stanowczym tonem:

— Chodźmy do środka, bo pochorujemy się w końcu przez tego mojego głupiego brata.

Numek tylko przytaknął, uśmiechając się ze zrozumieniem. Wiedział, że księżniczka bardzo kocha i szanuje księcia i pod płaszczem szorstkości ukrywa swoje prawdziwe emocje. Oboje weszli do domu wraz ze strażniczką. Reszta wojowników, wpatrzona w horyzont i w oddalający się pojazd, została na zewnątrz, wyczekując ewentualnego zagrożenia.

Rozdział 3

Życie bez czarodzieja w czerwieni było niezwykle trudne, zwłaszcza dla dwunastoletniego chłopca. Numek jednak dzielnie radził sobie z codziennymi czynnościami, takimi jak sprzątanie czy zajmowanie się domem. Lord Gordan co prawda codziennie wysyłał służbę do domu czarodzieja, jednak Numek bardzo starał się wykazywać dużą samodzielnością.

Dom, który powierzył mu jego wujek, był codziennie czysty i uprzątnięty, dlatego też w niedługim czasie przestano wysyłać sprzątaczki. Kucharki nadal przynosiły gotową pieczeń z dzika, niedźwiedzia czy saren oraz inne specjały. Jedzenie było bardzo smaczne i chłopiec odczuwał wdzięczność wobec władcy barbarzyńców, dzięki któremu mógł codziennie najeść się do syta. Od czasu do czasu odwiedzała go również księżniczka w towarzystwie pulchnej służącej, którą chłopiec widział w dniu wyjazdu Renkarda. Ania pojawiała się, by sprawdzić, jak sobie radzi jej przyjaciel, a później wieści przekazywała ojcu. Mały wojownik nigdy w swoim życiu nie widział samego władcy Hagradu, gdyż nieczęsto opuszczał on pałac, a gdy już to robił, to zwykle w czasie, kiedy chłopiec zajęty był treningami na arenie.

Numek musiał się czymś zająć, by nie zwariować, zatracając się w melancholii. Wieczorami bardzo dużo czytał, czasami te same opowieści po kilka razy. Można by przypuszczać, że znał całą księgę już na pamięć. Zatapiał się w lekturze przy ognisku w tym samym pomieszczeniu, w którym kiedyś słuchał opowieści Renkarda. Sam rozpalał ogień i z opasłą księgą w dłoniach spędzał długie wieczory. Bawił się też magicznym proszkiem — przyprószał nim płomienie, które wówczas rozpoczynały swój złocisty taniec w kręgu ogniska, sprawiając, że opowieści jeszcze wyraźniej malowały się w jego głowie.

Numek często spotykał się z Anią, która chętnie odwiedzała go, by rozmawiać z nim przez znaczną część dnia i dzielić się swoimi troskami i radościami. Dziewczynka tak samo jak i on była przygnębiona z powodu nieobecności brata. Oboje starali się też jak najwięcej ćwiczyć na arenie, poznając przy tym swoje słabości i zdobywając nowe umiejętności. Wszystko odbywało się co prawda pod okiem trenerów, jednak Numek coraz częściej utwierdzał się w przekonaniu, że najlepszą nauczycielką jest dla niego właśnie księżniczka. Ania również uważała Numka za doskonałego nauczyciela, z którego brała przykład; nigdy nie dawała mu tego odczuć, udając zadziorną i zarozumiałą. Chłopiec domyślał się jednak prawdy i z coraz większym zapałem walczył z dziewczynką, co po jakimś czasie stało się powodem kpin ze strony kolegów. Numek starał się nie przywiązywać do nich wagi, choć bardzo się denerwował, gdy żartowali z jego męskości.

Kiedy któregoś dnia późnym wieczorem rozmawiał o tym z księżniczką, ta tylko uderzyła go pięścią w bark i powiedziała stanowczo:

— Nie przejmuj się takimi bzdurami! — Dziewczynka w tym momencie patrzyła na niego, uśmiechając się tak, że chłopiec nie mógł zgadnąć, jakie emocje jej towarzyszą i co o nim myśli, a to jeszcze bardziej go irytowało.

Arena była ogromnym obiektem, w którym dookoła piasku usypanego na środku umocowano rzędy wielu miejsc siedzących, stworzonych z dużych i zimnych kwadratowych płyt marmurowych. Do piasku prowadziły schody wykonane z tego samego materiału.

Teraz miejsca siedzące były puste, gdyż aktualnie nie odbywały się żadne turnieje. Jedynie dwoje uczniów walczyło między sobą pod czujnym okiem starszej kobiety. Trenerka wyróżniała się muskularną budową ciała. Przechadzała się między siedzeniami i pilnie obserwowała walczących.

Na polu walki Numek starał się nadążyć za ruchami księżniczki, która w posługiwaniu się mieczem radziła sobie bardzo dobrze. Ania przechodziła od parowania przez piruety do szybkich i pewnych ataków na ciało przeciwnika. Chłopiec nie tylko się bronił, ale również wyprowadzał celne riposty. Dwoje nastolatków trzymało w rękach dwa stalowe miecze, które na potrzeby treningu miały przytępione ostrza. Odgłos uderzania metalu o metal był wszechobecny. Oboje, zmęczeni oraz przepoceni, uśmiechali się jednak podczas walki. Ania wykonała obrót wokół własnej osi, by wyprowadzić silniejsze cięcie, które zostało sparowane przez młodego wojownika. Numek natychmiast zaatakował, celując czubkiem miecza w nogę księżniczki, która odskoczyła w porę i uderzyła z dołu do góry w kierunku twarzy chłopca, ten zaś — okręcając się — zdołał uniknąć uderzenia.

W takiej dynamice oraz precyzji toczyła się walka. Oboje byli niezwykle wyszkoleni. Oboje również uwielbiali ze sobą ćwiczyć. Numek nie widział w nikim innym takiego wyzwania, jakim była dla niego młoda księżniczka. Twarz jej była skupiona i zdeterminowana, kiedy z nim walczyła. On był bardziej rozkojarzony, lecz nie do tego stopnia, by mogła to wykorzystać. Lubił jej odważny charakter oraz wytrwałość w dążeniu do celu. Ponadto w jej oczach i uśmiechu było coś magicznego. Coś, czego nigdy nie potrafił wyjaśnić ani zgłębić.

Numek odbił płazem miecza miecz Ani i natarł na nią, uderzając bokiem ciała w jej korpus, co sprawiło, że księżniczka cofnęła stopę, nieszczęśliwie tracąc równowagę. Przy okazji również trzymała chłopca za mankiet jego kurtki, skutkiem czego oboje upadli na ziemię. Numek leżał zdezorientowany na księżniczce, która szamotała się wściekle, kiedy nie mogła wydostać się spod ciężaru chłopca. Mały wojownik triumfował. Był dumny z siebie, że powalił przyjaciółkę na ziemię. Księżniczka zaś warczała i piszczała z gniewu, próbując zepchnąć z siebie Numka lub wyjść spod niego, przesuwając się do tyłu i kołysząc biodrami, by mieć możliwość poruszania się w tak niekorzystnej sytuacji. Przy szarpaninie uderzyła go w nos czołem, sprawiając, że ten zaczął krwawić. Mimo że krew leciała mu z nosa, chłopiec był zadowolony z siebie i zaczął się śmiać. Wściekłość księżniczki momentalnie minęła i sama również wybuchła śmiechem.

Starsza kobieta w końcu zeszła do nich i zarządziła przerwę. Jej mina była bezcenna. Dzieci starały się zapanować nad śmiechem, a trenerka z zaniepokojonym wyrazem twarzy zwilżyła chusteczkę wodą i podała chłopcu, by przytrzymał ją przy nosie, z którego ciekła krew.

— Następnym razem uprzedźcie, że będziecie walczyć, leżąc na sobie — powiedziała to tak surowo, że dzieci na moment przestraszyły się konsekwencji swojego zachowania. — Mam nadzieję, że kiedy mnie tu nie będzie, to się nie pozabijacie. Na dziś zajęcia skończone! — dodała i na moment się do nich uśmiechnęła, sprawiając, że oboje się roześmiali. To rzekłszy, ruszyła dość niepewnie po schodach ku wyjściu z areny, oglądając się często za siebie.

Takie wypadki były codziennością na arenie. Jednak ten widok niepokoił osoby dorosłe. Dziewczynka wstała i pochylając się ku ziemi dyszała ze zmęczenia. Chłopiec także był wykończony. Usiadł na jednym z siedzeń w najniższym rzędzie, cały czas trzymając przy nosie chusteczkę, którą dała mu trenerka. Po krótkiej przerwie, gdy czekał z czerwoną chusteczką aż minie krwawienie, napił się wody, którą przyniósł ze sobą w butelce. Ania podeszła do niego i trąciła go łokciem w ramię, uśmiechając się zaczepnie.

— Trochę poćwiczyłeś? — zagadnęła, kiedy podał jej butelkę z wodą, by też się napiła po wyczerpującym treningu.

— Trochę? — zdziwił się i oburzył chłopiec. — Powaliłem cię na ziemię! Wygrałem! — Młody wojownik chciał ją sprowokować, co oczywiście mu się udało.

— Tak właściwie, to gdyby nie trenerka, wciąż krwawiłbyś od ciosu, który ode mnie otrzymałeś, więc to ja wygrałam! — podniesionym głosem powiedziała księżniczka i zrobiła urażoną minę.

— Chyba śnisz! — odpowiedział naburmuszony, po czym oboje się roześmiali, widząc swoje miny.

Nagle usłyszeli głos:

— Hej, gnojku!

Na arenę właśnie schodziło trzech piętnastolatków, którymi dowodził wysoki blondyn z niebieskimi oczami. Chłopak miał na głowie mocno potargane luźne kosmyki włosów. Jeden z jego kolegów był niższy od niego, a swoje żółte zęby szczerzył w złośliwym uśmiechu. Twarz miał pokrytą piegami, a włosy czarne, średniej długości i potargane przez wiatr — tak jak jego przywódca. Trzeci towarzysz był z nich wszystkich najbardziej umięśniony i jeszcze wyższy od blondyna. Miał całkowicie ogoloną głowę, beznamiętne spojrzenie, oczy wyzute z inteligencji, a nos szeroki i złamany.

Numek zmrużył oczy, kiedy ich zobaczył.

— Wynoście się z areny, teraz będą walczyć mężczyźni, a nie takie żałosne kurduple jak wy! — Barczysty chłopak stanął nad nimi i próbował przegonić z ich miejsca do ćwiczeń.

Numek był wściekły, jednak się nie ruszył, nienawistnym spojrzeniem patrzył starszemu barbarzyńcy prosto w oczy. Trenerka jeszcze nie wróciła i byli sami.

— Zatkało cię, gnojku?! — jego niższy towarzysz zaśmiał się chłopcu prosto w twarz.

Numek nie wstał, natomiast zrobiła to księżniczka.

— To wy się stąd wynoście! — Ania była wściekła, a młody wojownik wiedział, że w takim stanie może zrobić coś głupiego. W momencie, kiedy podnosił się, chcąc powstrzymać Anię przed atakiem, cała piątka usłyszała gruby dźwięk rogu strażnika, pełniącego wartę na murach, co musiało oznaczać czyjeś przybycie. Chłopiec widział już wcześniej ten ogromny kręcony róg wykonany w całości ze srebra. Dźwięk został powtórzony i wszyscy w mieście wiedzieli, że ktoś zbliża się do bram. Już dawno nie mieli gości, a na dzisiejszy dzień — z tego, co było wiadomo chłopcu — nie zapowiadała się żadna karawana.

— Baba cię musi bronić, gnoju?! — roześmiał się blondyn, zwracając uwagę chłopca z powrotem do tego, co działo się na arenie.

— Ta baba jest w stanie cię pokonać — odwarknęła dziewczynka.

Brunet się tylko roześmiał.

— Więc na co czekasz?! — odpowiedział przywódca grupy, dobywając długiego stalowego miecza z rękojeścią przewiązaną skórzanymi paskami. — Przytrzymajcie go — zwrócił się do swoich kumpli, którzy szybko złapali Numka i przycisnęli go do ziemi.

Uścisk wielkoluda unieruchomił chłopca, który tylko poderwał głowę do góry i spojrzał na swoją przyjaciółkę, która już — trzymając w dłoniach stalowy miecz — przyjęła bojową pozę. Zanim się blondyn zorientował, już atakowała pchnięciem w brzuch, a właściwie dźgnięciem, przy którym ostrze momentalnie wróciło do właścicielki. Na twarzy chłopaka malowało się zaskoczenie i wyraźnie zaczął się bać. Starał się ukryć strach, udając, że lekceważy młodszą dziewczynę. To jednak nie zmyliło Numka. Patrzył spokojnie, jak księżniczka przechodzi w skupieniu od kombinacji do kombinacji. Chłopak, denerwując się coraz wyraźniej, zaatakował w końcu z wielką wściekłością, tnąc powietrze mieczem, przed którym dziewczynka w samą porę się uchyliła. Następnie sama zadała cios rękojeścią w brzuch przeciwnika, sprawiając, że blondyn wypluł ślinę i zatoczył się gwałtownie do tyłu, upuszczając przy okazji swoją broń. Niższy napastnik już zbierał się, by pomóc swojemu koledze, lecz księżniczka, widząc bruneta, okręciła się wokół własnej osi i z całym impetem swojego ciała uderzyła ostrzem w ostrze przeciwnika, które ten wysunął z pochwy i zasłonił się nim dosłownie w ostatniej chwili. Ania miała w oczach zimną wściekłość. Jej ruchy były wyćwiczone, kiedy parowała, uderzała i ripostowała ataki dwóch piętnastolatków, którzy już teraz zaczęli walczyć, mając wściekłość wypisaną na twarzy.

Numek zaczął się bać o księżniczkę i chciał jej pomóc, jednak cały czas nie mógł się ruszyć. Wielka góra bezmózgich mięśni dociskała go jeszcze mocniej do ziemi — tak, że z ledwością łapał oddech. W końcu Ani udało się sparować uderzenie i wyprowadzić tak skuteczny atak, że blondyn znów się zachwiał i omal nie przewrócił do tyłu. W tym samym czasie zaatakował brunet, starając się cięciem tępego miecza uderzyć dziewczynkę w bark. Ona odwinęła się wokół osi, zbliżając się do przeciwnika na odległość zaledwie paru centymetrów i pchnęła go z całej siły barkiem, jednocześnie podcinając mu nogę tak, że upadł twarzą na piach, łykając go trochę, krztusząc się i nie mogąc przez chwilę złapać oddechu. Jego miecz leżał kawałek dalej. Widząc, że brunet klęczy i jest odwrócony do niej tyłem, dziewczynka, niewiele myśląc, kopnęła go z całej siły tak mocno, że upadł twarzą po raz drugi. Blondyn wrzasnął i natarł na dziewczynę. Ta tylko zeszła z linii ciosu i okręcając się dookoła osi uderzyła, ale nie bronią, lecz tylko kopnięciem prosto w pośladki chłopaka, który — upadłszy na piasek — przejechał po nim twarzą parę metrów. Brunet i blondyn byli poobijani i upokorzeni. Nie chcieli nawet spojrzeć na księżniczkę, która zaczęła się z nich śmiać. Trzeci piętnastolatek tylko rozdziawił usta i puścił w końcu Numka, który podbiegł do przyjaciółki i przytrzymał ją, by nie upadła. Była wykończona. Blondyn, kipiąc cały czas z wściekłości, spojrzał na wejście na arenę, którym wchodziła właśnie trenerka i ktoś jeszcze. Ktoś, kto właśnie przybył do Hagradu. Trójka napastników zaczęła biec w kierunku tylnego wyjścia z areny. Chłopiec spojrzał na nich, uśmiechając się tryumfująco.

— Ania! — Numek bardzo martwił się o księżniczkę, która z trudem łapała oddech. — Jak się czujesz?!

— Rewelacyjnie — odpowiedziała, a Numek nie wiedział, czy żartuje, czy mówi poważnie. Po chwili jednak dodała: — Mogłabym ich skopać po dupskach jeszcze raz!

Numek śmiał się razem z nią i — spojrzawszy w końcu w kierunku trenerki — otworzył szerzej oczy ze zdumienia. Kobieta z kimś żywo rozmawiała, wyjaśniając sytuację tak, jak umiała najlepiej. Widać było, że czuła odpowiedzialność za całe zajście, które wydarzyło się na arenie. Obok niej stał czarodziej Renkard, w którego oczach malowała się wesołość, wyraźnie widoczna za małymi szkiełkami okularów. Opierał się na długim żelaznym kosturze z wyrytymi w nim magicznymi runami oraz z czerwonym kamieniem w zwieńczeniu. Nie było go cały rok. Chłopiec nie spodziewał się jego powrotu. A jednak, kiedy tylko go zobaczyli, pobiegli szybko, by uściskać wujka, który, kucając, rozłożył ramiona i pozwolił, by oboje wpadli w jego objęcia, ściskając mocno za szyję.

— Możecie mi wyjaśnić, czemu nigdy nie mogę was zastać niepoobijanych i niepokrwawionych? — powiedział, śmiejąc się głośno i serdecznie.

Numek dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak oboje wyglądają. Nie przejął się tym jednak. W tym momencie czuł radość. Wrócił jego wujek. Cała trójka wkrótce wyszła z areny po stromych, drewnianych i wąskich schodach wprost na grubą warstwę zalegającego śnieżnego puchu. Szli szeroką alejką, którą wędrowali mieszkańcy w pogoni za swoimi obowiązkami. Pulchna barbarzynka z dużym biustem w brązowej sukience trzymała za rękę dziesięciolatka z kręconymi czarnymi lokami, takimi jak u jego mamy. Oboje mieli również te same błękitne oczy, przymrużone i wpatrzone w podłoże. Chłopiec opatulony był skórą szarego wilka, a pod kurtką miał białą koszulę z zapiętym mosiężną klamrą kołnierzykiem. Przy pasie nosił długi stalowy nóż, a jego nogi tonęły w grubej warstwie śniegu. Tak jak sukienka jego matki, która zatapiała się w białym puchu. Wiele rodzin szło ze swoimi dziećmi na arenę. Wielu zestresowanych kilkunasto- albo nawet kilkulatków zaciskało piąstki w oczekiwaniu na swój pierwszy pojedynek. Starszy, łysiejący mężczyzna z długim kręconym wąsem szedł dziarskim krokiem, prowadząc dziewczynkę mającą nie więcej niż dziewięć lat. Dźwigała na sobie spiżową zbroję ze stalowymi nagolennikami i naramiennikami. Za plecami niosła przewieszony duży obustronny topór, a przy pasie sztylet z ładną rękojeścią z wyrytymi w metalu podobiznami wyjących wilków.

Numek starał się nadążyć za magiem, który wydawał się dzisiaj czymś bardzo przejęty. Wiatr był stosunkowo łagodny i tylko delikatnie podnosił sypki śnieg z podłoża. Księżniczka również z ledwością nadążała za czerwonymi szatami sunącymi po grubej warstwie śnieżnego puchu. Budynki, które mijali, były niezwykle wysokie, a lód, który zalegał na ścianach, sprawiał, że chłopiec był w stanie zobaczyć nawet swoje odbicie. Niebo wyglądało jak gruba warstwa mleka. Pochmurne, lecz bez jakichkolwiek opadów. Słońce ukrywało się gdzieś za obłokami. Idąc cały czas w zamyśleniu, Renkard w końcu odezwał się do swojego wychowanka:

— Jak się czujesz? — spytał.

Numek poczuł w jego głosie pewną troskę, co go nieco zdziwiło.

— A dlaczego pytasz? — Chłopiec nie mógł nie dostrzec dziwnego zachowania czarodzieja, który, skręcając w alejkę z ich domem, stanął i odwrócił się do nich obojga. Ania patrzyła na maga zdezorientowana. Renkard spojrzał na księżniczkę i uśmiechnął się w jej kierunku, po czym odezwał się ciepłym głosem:

— Muszę coś pokazać Numkowi. Muszę cię więc prosić, byś zostawiła nas na moment — powiedział uprzejmym tonem. — Potem do ciebie przyjdę, młoda damo.

Ania skinęła głową, po czym pobiegła w sobie tylko wiadomym kierunku.

— Jutro na radę ty też jesteś zaproszony — po chwili rzekł mag do Numka, który nieomal się zakrztusił, gdy to usłyszał. Nie spodziewał się takiego zaproszenia z ust maga, który teraz śmiertelnie poważnie szedł dalej w kierunku domu.

— Ja, a dlaczego? — z nieukrywanym zaskoczeniem w głosie zapytał Numek. Chciał iść na radę, każdy o tym marzył, jednak przerażała go myśl, że tylko jemu spośród jego kolegów to się udało.

— Tego się dowiesz na radzie, a teraz chodź, chcę ci coś pokazać.

Po wejściu do domu chłopiec zobaczył na środku ogromne zwierciadło otoczone złotą ramą, w której wyryte zostały dziwne znaki, których Numek nie mógł zrozumieć. Domyślał się, że muszą pochodzić z języka elfickiego lub języka czarodziei. Jednak nie rama przykuła uwagę chłopca, lecz to, co znajdowało się pomiędzy nią. W zimnej tafli szkła pojawiały się niepokojące sceny, których Numek nie rozumiał. W ogóle nie widział swojego odbicia. Tylko obraz walki — wielkiego czerwonego stwora walczącego z pięknym aniołem. Widział, jak ich miecze odbijały się od siebie w śmiertelnym pojedynku. Skrzydła dobrego wojownika były przeogromne. Biel, która z nich emanowała, niemal oślepiała chłopca. Anioł nosił piękną błyszczącą złotem zbroję. Na piersi miał ozdobione szafirem języki płomieni. Na ramionach opływowe ochraniacze, które mieniły się barwą złota. Blond włosy falowały w takt płynnych ruchów, a oczy koloru jasnej zieleni cały czas były skupione na celu. Dłonie gładkie, niemal jak u małego chłopca, pewnie trzymały miecz. Ostrze wykonane z niebieskiego materiału błyszczało w oku Numka niczym gwiazda na niebie. Chłopiec słyszał już o tym materiale. Nikt tak naprawdę nie znał jego pochodzenia, uznawany był przez wielu za najwspanialszy z metali — najlżejszy, a jednocześnie najbardziej wytrzymały. Przez uczonych nazwany został niebiańskim kruszcem. Rękojeść jego stworzona z jasnego, błyszczącego srebra miała wyryte runy w języku dawno zapomnianych ras. Potwór miał nagą skórę w kolorze ciemnej czerwieni, bardzo podobnej do krwi, która leciała z ran barbarzyńców na arenie. Ostre, długie palce, zakończone pazurami, trzymały czarny żelazny miecz, który przez cały czas pojedynku niebezpiecznie dymił. Nogi stwora również były nienaturalnie wydłużone i zakończone podobnie jak ręce. Rogi, które skręcały się w wielu miejscach, dopełniały tego okropnego widoku. Numek widział w jego oczach żądzę mordu oraz nienaturalny żywy płomień. Gdy potwór wył, odsłaniał swoje zęby, przypominające rzędy cienkich i czarnych szpilek. Chłopiec patrzył osłupiały na tę walkę. Widział, jak obydwaj są zmęczeni, jednak ciągle jeszcze atakują i się bronią. Krzyki potwora mroziły skórę, a spojrzenie anioła powodowało, że miało się ochotę uklęknąć i błagać o zmiłowanie. Usta Numka się otworzyły i wtedy — drżąc — spytał:

— Co to jest?

Renkard podszedł do niego i stanął obok, wpatrzony w taflę szkła.

— To jest Zwierciadło Charakterów — zaczął spokojnie wyjaśniać. — Każdy, kto w nie spojrzy, ujrzy swoje prawdziwe oblicze.

Numek nie był kompletnie przygotowany na to, co usłyszał. Czuł, że nie może wypuścić z siebie oddechu. Patrzył tępym wzrokiem to na maga, to znów na starcie w zwierciadle.

— A co ujrzałeś? — Renkard nagle odwrócił głowę w jego stronę, a spojrzenie nie było już łagodne. Teraz patrzył skupiony, oczekując odpowiedzi swojego wychowanka. W oczach chłopca odbiło się przerażenie. Nagle czarodziej złapał go za barki i delikatnie potrząsnął nim. Numek zdał sobie właśnie sprawę, jak musiał wyglądać i jakie miał w tym momencie przestraszone spojrzenie. Renkard patrzył, bojąc się o niego. Cały czas czekał na to, co mu odpowie.

— Co zobaczyłeś? — powtórzył stanowczo mag.

— Walkę potwora z aniołem — wyjąkał Numek.

Znów zmienił się wzrok czarodzieja, który teraz delikatnie się uśmiechnął. Przytulił chłopca do siebie. Numek czuł się w tym momencie odrobinę pewniej, choć nadal nie mógł zrozumieć, czemu ten zaciekły pojedynek miał być jego prawdziwym obliczem.

— Przepraszam, że cię zmuszam do rzeczy niemiłych, ale zrozum, robię to dla twojego dobra — powiedział łagodnie Renkard, po czym delikatnie odsunął chłopca od siebie, a Numek zobaczył uśmiech na jego ustach i kompletnie zapomniał już o lęku. — Chodź! — mag wstał i mrugnął do niego. — Czeka nas porządna kolacja — powiedział lekko ze śmiechem, podchodząc do drzwi prowadzących do kuchni. — No i musisz się wyspać przed jutrzejszą naradą.

Numek poszedł za czarodziejem do kuchni, gdzie dostał wielki kawał upolowanego i przyrządzonego przez Renkarda wilka z pieczonymi ziemniakami oraz z sokiem z winogron rosnących zapewne w jednym z ogrodów Hagradu. Kolacja smakowała mu podwójnie, a nawet i potrójnie. Po pierwsze z radości, jaką odczuwał po powrocie czarodzieja, po drugie po wysiłku na arenie, a po trzecie wreszcie dlatego, że dawno już nie jadł wyśmienitych posiłków swojego opiekuna, za którymi bardzo tęsknił. Jedna myśl jednak ciągle nie dawała mu spokoju. Czarodziej wrócił całkiem sam, a przecież wyruszył na tę wyprawę z jego przyjacielem — bratem księżniczki Ani. Co się działo z księciem i dlaczego ten nie wrócił?

— Dlaczego Nardi nie wrócił razem z tobą, wujku? — zapytał chłopiec, przełykając kawałek ziemniaka. Renkard, który siedział po drugiej stronie stołu i przy swojej porcji, spojrzał na swojego podopiecznego lekko zmieszanym wzrokiem, po czym odpowiedział szczerze.

— Książę chciał zostać dłużej w Lokrandzie, by jeszcze bardziej zgłębić księgi, jakie znajdują się w tamtejszej bibliotece. — Czarodziej mówił to ze spokojem, choć chłopiec wiedział, że decyzja o pozostawieniu tam jego przyjaciela była niełatwa dla maga. — Lord Tarandal przekonał mnie, że zapewni mu należytą opiekę, a jest to władca, któremu akurat można zaufać.

Chłopiec pokiwał głową, rozumiejąc zachowanie przyjaciela. Nardi przez całe życie marzył o szansie, jaka była mu dana przez czarodzieja w czerwieni. Renkard, pomimo że miał serdeczny uśmiech na twarzy i mówił ze spokojem, to przez cały czas martwił się o dalsze losy najmłodszego chłopca.

— Potem jeszcze będę musiał pogadać z naszą wyrozumiałą księżniczką — rzekł czarodziej i wstał od stołu, by pozmywać naczynia nad lejącym się do studzienki strumieniem wody. — A ty idź, wypocznij po dzisiejszym dniu. Jutro czeka cię tyle samo wrażeń.

Młody wojownik szybko wstał, podziękował, po czym pobiegł na górę do swojego pokoju.

Leżąc w łóżku, miał trudności z zaśnięciem. Emocje, jakie mu towarzyszyły, były przeogromne. Nazajutrz miał ruszyć na radę, o której wielu w mieście mówiło i na którą wielu chciało pójść. Ciągle też myślał o walce, jaką widział w zwierciadle i o słowach czarodzieja. Zastanawiał się, w jaki sposób ten pokaz walki czystego dobra i czystego zła był odzwierciedleniem jego własnego oblicza. Przede wszystkim jednak myślał o przyjacielu i o tym, co mogło się z nim dziać. Mag zapewniał go, że Nardi jest w dobrych rękach i Numek mu wierzył jak nikomu innemu na świecie, jednak zwyczajnie tęsknił za przyjacielem. Układając sobie poduszkę pod głową i przewracając się parę razy z boku na bok, w końcu zasnął.

Wcześnie rano Numek został obudzony przez Renkarda. Na zewnątrz świeciło słońce, które — śmiało wpadając przez okno — oślepiało chłopca swoim złocistym blaskiem. Dni, w których promienie słoneczne odbijały się od płatków śniegu, były naprawdę cudowne. Numek szybko ubrał się w grube skórzane spodnie i w szarą kurtkę z wilczej skóry. Wyszedł do głównego pomieszczenia ze zwierciadłem, gdzie czekał już na niego czarodziej. Jak zwykle uśmiechnięty, poczekał, aż Numek zbliży się do niego i obaj wyszli na zewnątrz. Szli po grubych warstwach śniegu przez ciasną uliczkę, po czym skręcili w prawo, dochodząc główną trasą, otoczoną przez rzędy pojedynczych domów, do placu pałacowego. Numek nieraz tutaj przebywał. Razem z przyjaciółmi bawił się przy fontannie ustawionej na środku przed pałacem. Tworzyły ją trzy zbiorniki wodne, ustawione jeden na drugim i zwieńczone u szczytu ogromną rzeźbą wojownika. Numek słyszał, że był to jeden z pierwszych władców Hagradu, jednak nie pamiętał jego imienia. Woda — zupełnie jak we wszystkich fontannach — nie zamarzała. Płynęła swobodnie. Co więcej, gdy Numek się zbliżył i zamoczył rękę, nie odczuł wcale zimna. Wycierając dłoń, spojrzał w górę na posąg. Mag stał obok, nie przeszkadzając swojemu wychowankowi. Cierpliwie czekał. Było jeszcze trochę czasu do rozpoczęcia rady czarodziei. Rzeźba wojownika miała twarde rysy twarzy, przystrzyżone włosy i wielką kręconą brodę. Oczy oraz wyraz całego oblicza wskazywały, że władca jest gotowy do walki. Ubrany w zbroję i długi płaszcz ze skóry jakiegoś zwierzęcia, najprawdopodobniej niedźwiedzia, oparty był na wielkim mieczu. Numek wiedział, że ten miecz był atrybutem każdego lorda Hagradu. Miano lorda przypisywano każdemu męskiemu władcy wszystkich znanych Numkowi miast. W końcu odwrócił się i wszedł razem z Renkardem przez bramę pałacową. Pałac był ogromną budowlą, znacznie przewyższającą inne budynki w Hagradzie. Jego ściany, wykonane z twardego kamienia i pokryte prawie że szklaną taflą lodu, nadawały mu imponujący wygląd. Pałac miał na dachu kilka wieżyc strażniczych. Lód i zwisające sople stwarzały niesamowite wrażenie, a wyrzeźbione na bramie kształty mieczy, wilków oraz niedźwiedzi spowodowały, że od tego momentu Numek baczniej przyglądał się wszystkiemu dookoła.

Strażnicy pilnujący bramy, wsparci stalowymi błyszczącymi rękawicami na wielkich halabardach i noszący żelazne wysokie wilcze hełmy, obserwowali uważnie wchodzących. Chłopiec zauważył, że obaj byli mniej więcej w wieku dwudziestu paru lat. Jeden z nich nosił krótką rudą brodę i miał piegi na twarzy oraz nieco odstający nos. Drugi z nich był całkowicie ogolony, a długie blond loki wystawały mu spod hełmu. W stalowych zbrojach odbijały się promienie słoneczne. Renkard poprowadził chłopca dalej krótkim korytarzem do mniejszego pomieszczenia, w którym po dwóch przeciwnych stronach ustawione były rzeźby barbarzyńskich wojowników, po czym dwaj kolejni strażnicy, ubrani podobnie jak poprzednicy, otworzyli przed nimi drzwi do komnaty tronowej. Ci byli już mężczyznami w średnim wieku z gęstym czarnym zarostem oraz krzaczastymi brwiami. Ciemnoniebieskie lub zielone oczy patrzyły beznamiętnym spojrzeniem w dal, nie zauważając czarodzieja przechodzącego z nastolatkiem. Numek jeszcze nigdy nie widział tak ogromnego pomieszczenia. Podłoga była pokryta szarymi marmurowymi płytami, a przy suficie zawieszono wykonane z czarnego żelaza okrągłe żyrandole z rzędami zapalonych świec. Posągi dawnych władców i barbarzyńskich wojowników budziły u Numka pewien niepokój, a jednocześnie podziw. Widział kobietę w pięknej sukni balowej z ozdobami z niezwykłych kamieni szlachetnych i ogromnym kołnierzem zrobionym z koronki. Kobieta miała delikatne dłonie i jeszcze delikatniejsze rysy twarzy, mały nos i oczy, teraz przymrużone tak, jakby szykowała się do bitwy. Usta były pełne, a piersi duże i widoczne pod obszernym dekoltem. Po przeciwnej stronie stał barczysty młody władca, ogolony i z zarysowaną kwadratową szczęką. Jego długie proste włosy zachodziły częściowo na czoło, przykrywając jedno jego oko, natomiast drugie wydawało się nienaturalnie duże, tak samo jak jego lekko złamany nos. Nosił obcisły kaftan ze wzorami w kształcie niedźwiedzi i wilków. Jego spodnie były szerokie i ciepłe, a buty wysokie, obszyte puchatym futrem. Przy jego boku wisiał ogromny topór obustronny. Wydawać się mogło, że każda z tych rzeźb patrzyła teraz na niego.

Na samym końcu ustawiony był na podwyższeniu tron, do którego prowadziły marmurowe schody. Tron był szeroki i wykonany z czegoś, czego Numek nie mógł się spodziewać. Cały składał się z lodu. Chłopiec zaczął zastanawiać się, czemu nigdy nie topniał i czy był zimny, czy może ciepły jak woda w fontannach. Nie dowiedział się tego jednak, ponieważ Renkard poprowadził go jednym z bocznych korytarzy do innego pomieszczenia. Młody barbarzyńca szedł cały czas przy swoim opiekunie, podziwiając po drodze liczne portrety oraz inne obrazy zawieszone na ścianach. Numek mijał wiele różnych pomieszczeń, do których prowadziły ozdobione srebrnymi znakami i wizerunkami żelazne drzwi. Renkard popchnął delikatnie te, które znajdowały się na końcu korytarza i wszedł do środka, a chłopiec podążył pośpiesznie za nim. Kiedy znaleźli się wewnątrz, Numek zobaczył wielką komnatę, jednak o połowę mniejszą od sali tronowej. Ozdobiona była wieloma obrazami i rzeźbami, które przedstawiały osoby w długich szatach. Niektóre z nich miały w ręku kije z różnymi zwieńczeniami. Nad głowami unosił się żyrandol, znacznie przewyższający te znajdujące się w komnacie tronowej, ale był w podobnym stylu. Pod nim ustawiono w okręgu wiele bogato ozdobionych foteli, stojących nieco nad podłogą, na podwyższeniach, do których prowadziły marmurowe schody. Większość z nich była w stylu hagradzkim. Metal i żelazo górowały nad innymi surowcami. Wszystkie miały na sobie znaki wykonane ze srebra. Na luksusowych krzesłach siedziało wielu magów ubranych w rozmaite szaty. Przy nich oparte były laski, wykonane z różnych tworzyw i w różnych kolorach. Niektóre wytworzono z żelaza, inne zaś z drewna, a jeszcze inne ze złota. Zwieńczenia były jeszcze bardziej różnorakie. Numek zauważył mieszaninę kolorów, z uwagą przypatrując się temu niecodziennemu widokowi. Tkaniny zielone, błękitne, turkusowe mieszały się z pomarańczowymi, czarnymi, fioletowymi i wieloma innymi. Niektórzy ubrani byli w szaty o jednym kolorze, inni zaś — jak Renkard — mieli elfickie znaki.

Chłopiec spojrzał na dwoje ubranych w szaty, z których wydobywało się blade światło. Siedzieli na tronach wykonanych z nefrytu z oparciem i poręczami w kształcie falujących płomieni. Oboje byli młodzi. Kobieta miała długie granatowe włosy spięte rubinami. Jej nos był haczykowaty, a oczy duże i błękitne. Skóra tak jasna, że wydawać się mogło, że prawie błyszczy. Jej towarzysz miał krótką kozią, rudą bródkę, a w oczach figlarny błysk. Na jego ramiona spływały rozczochrane, proste włosy, a twarz wyróżniał duży i nieco haczykowaty nos. Inny czarodziej, krótko ostrzyżony i ogolony, o surowych rysach twarzy oraz małych brązowych oczach, nosił ubranie, które mieniło się wieloma kolorami. Barwy zmieniały się w ułamku sekundy. Siedział na prostym metalowym tronie ze znakami wyrytymi w oparciu fotela. Jego dłonie były nerwowo zaciśnięte. W pewnym momencie chłopak zorientował się, że jeden z czarodziei patrzył na niego zupełnie innym niż pozostali wzrokiem. Większość z nich uśmiechała się przyjaźnie, patrzyli z zaciekawieniem lub w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Jednak u jednego z nich Numek zauważył coś bardzo dziwnego. Szacunek pomieszany z ciekawością. Mag siedzący obok krótko ostrzyżonego miał całkowicie czarne szaty ze wzorami w kształcie cienkich płomieni po obu stronach klatki piersiowej. Czarodziej nosił długą czarną brodę i czarne proste włosy, które swobodnie opadały mu na plecy. Widać było, że miał rysy twarzy starszego maga, który już wiele w swoim życiu doświadczył, posiadał bowiem nadające mu ten wygląd zmarszczki, jednak Numek zauważył, że jego uroda była zbliżona bardziej do wyglądu młodszych na tej sali, niż do urody siwych czarodziei, takich jak Renkard. Mag w czerni był jak na swój wiek bardzo przystojny. Oczy miał całkowicie czarne, jak jego włosy. Chłopiec dostrzegł jeszcze jedną rzecz wyróżniającą go wśród innych zgromadzonych na sali, a właściwie jej brak. Nie posiadał żadnego kija opartego o jego fotel. Numek słyszał o nim już wcześniej od swoich kolegów, którzy bali się tego czarodzieja. Nekromanta Sarantar — taki miał przydomek. Bardzo często przebywał zamknięty w swojej komnacie w wieży pałacowej i rzadko wychodził na zewnątrz.

Najbardziej jednak zaciekawiło chłopca wielkie złote podium z wizerunkiem ogromnego niedźwiedzia szykującego się do ataku. Za nim stał Gordan — pan Hagradu. Barczysty, wysoki barbarzyńca, ubrany w zbroję z łusek smoka — szarą i niezwykle mocną, od której odbijało się światło padające ze świec zatkniętych na żyrandolu. Lord okryty był długim płaszczem z grubego brązowego futra niedźwiedzia, na które luźno opadał kaptur. Gordan miał długie i gęste kręcone włosy. Twarz była częściowo zakryta ogromną, również kręconą, ostrą brodą. Niebieskie oczy, jakie miały także jego dzieci, należały do doświadczonego wojownika — najwyraźniej wiele już w swoim życiu przeżył. Szczęka lorda była szeroka i po męsku zarysowana. Nad nią znajdował się szeroki i duży nos. Zbroja była długa i zachodziła na uda pokryte szarym materiałem skórzanych grubych spodni. Czarne i błyszczące buty wyłożone były futrem. Gordan nieznacznie się uśmiechnął, gdy tylko zauważył, że chłopiec mu się przygląda. Władca opierał się na wielkim mieczu o złotej rękojeści z wyrytymi na niej podobiznami niedźwiedzi i ostrzu z błyszczącej stali. Miecz Hagradu — atrybut władzy w barbarzyńskim mieście.

Czarodziej w czerwieni oraz jego podopieczny zajęli swoje fotele. Numek niemal całkowicie utonął w nim, gdy usiadł. Krzesło było dla niego o wiele za duże. Pewnie przeznaczone było dla innego czarodzieja, a nie dla małego barbarzyńcy.

— Witajcie, przyjaciele! — zaczął Gordan swoją przemowę, a głosy, które jeszcze niedawno były słyszalne na sali, całkowicie ucichły. — Wczoraj wieczorem czarodziej w czerwieni, Renkard, powrócił z wyprawy do Lokrandu, którą odbył wraz z moim synem.

Wszyscy zgromadzeni byli skupieni na stojącym za ołtarzem lordzie, zaś sam Gordan spojrzał w stronę opiekuna Numka i rzekł:

— Teraz mamy szansę dowiedzieć się o celu tej podróży. — Władca patrzył w skupieniu na maga w czerwonych szatach, który odwzajemnił spojrzenie. — Przyjacielu, proszę. Czy mógłbyś nam to wyjaśnić?

Renkard uśmiechnął się i zaczął mówić. Mały barbarzyńca ucieszył się w duchu, że teraz dowie się o tym wszystkim, co robił jego przybrany wujek, kiedy go nie było.

— Wyjechałem do Lokrandu, aby dowiedzieć się czegoś o Diuralu, panu zła na tej ziemi — zaczął Renkard. — Kiedy przeglądałem stare zwoje sprzed minionych wieków, dowiedziałem się, gdzie są kamienie mocy, którymi niegdyś rozporządzał Diural. Jeden znajduje się w Labiryncie Księżycowej Wieży, a drugi, bezpiecznie schowany, ma Gordan. Ostatni natomiast ukrywa jeden z was. — Na sali nagle podniosły się głosy wielu magów, którzy byli zaskoczeni, a niektórzy wręcz wściekli. Numek widział, jak dłonie Sarantara coraz bardziej zaciskały się na oparciach fotela.

— To oszczerstwo! — wrzasnął nekromanta, z wściekłości wstając z fotela i podnosząc rękę wskazującą palcem na Renkarda. — Jak możesz nas wszystkich oskarżać? — reszta magów teraz umilkła i patrzyła na Sarantara oraz czarodzieja w czerwieni, który siedział spokojnie, patrząc na swojego rozmówcę.

— Przecież ja jeszcze nikogo nie oskarżam — wyjaśnił, zachowując cały czas spokój. Sarantar usiadł i wściekle spojrzał na czarodziei, którzy jeden przez drugiego prześcigali się w rzucaniu oskarżeń pod adresem maga w czerwieni. — Jeżeli jednak — Renkard zwrócił się do pozostałych — jeden z was ma kamień mocy, to niech nam go da.

Znów zapadła cisza, którą przerwał głos Gordana.

— Mamy osądzić jeszcze jedno — gdy to wypowiedział, wielu z czarodziei spojrzało na Numka. Chłopiec zauważył nawet, że wściekłość na twarzy Sarantara minęła i na nowo przyglądał się mu z zaciekawieniem i szacunkiem. — Dlaczego tak mały chłopiec jak Numek przybył na radę?

Gordan umilkł i zapadła cisza, która naprawdę przestraszyła małego barbarzyńcę. Czarodziej złapał go za rękę, by dodać mu odwagi.

— Numek, znasz legendę o Czarnym Jeźdźcu? — spytał powoli Gordan. Chłopiec teraz patrzył na władcę, próbując cały czas przełamać lęk, który na nowo w nim odżył.

— Tak — odpowiedział ledwo słyszalnie.

— A wiesz, że ona jest prawdziwa? — zapytał władca i kontynuował. — Tym dzieckiem, którego strzegł Renkard… tak, Renkard — dodał, gdy zobaczył zaskoczone spojrzenie Numka — jesteś ty.

Chłopiec nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Wiedział, że teraz patrzyło na niego wielu magów oczekujących jego reakcji. Wiedział, że Sarantar patrzył teraz z troską na chłopaka i że sam władca Hagradu obserwuje go wyczekującym spojrzeniem.

— Ale czego wy ode mnie oczekujecie? — wyjąkał Numek.

— Chcemy, żebyś powstrzymał swego ojca przed zniszczeniem świata — powiedział stanowczo Gordan.

— Chcemy, żebyś pojechał za Czarnym Jeźdźcem — ton Renkarda był nieco spokojniejszy niż władcy Hagradu, jednak nadal stanowczy.

— A więc mam jechać… — powiedział zrezygnowany chłopiec.

— Jeszcze nie teraz. Jak trochę podrośniesz — zaśmiał się Renkard, kierując ręką jego twarz tak, by na niego spojrzał. Chłopiec z trudem odwzajemnił uśmiech. Mag patrzył teraz na chłopaka z dumą.

— Chciałbym, żeby ktoś przyszedł do mnie z kamieniem mocy — głos Gordana znów zabrzmiał w sali. Lord powoli schodził ze złotego podium. — Kończymy radę.

Rozdział 4

Minęły dwa lata od momentu, kiedy Numek, siedząc w głębokim fotelu, usłyszał wieść o swoim ojcu oraz o misji powstrzymania go przed zniszczeniem świata. Tyle samo czasu upłynęło, odkąd zobaczył w swoim domu ogromne Zwierciadło Charakterów, a w nim majestatyczną walkę potwora z aniołem. Nie byłby sobą, gdyby od razu nie podzielił się tymi informacjami ze swoją przyjaciółką. Ania była równie zmieszana jak on. Rozmawiali o tych sprawach bardzo często, jednak nie dochodzili do żadnych istotnych wniosków. Była to po prostu zwykła przyjacielska dyskusja o niezwykłych rzeczach. Numek, słysząc legendę o Czarnym Jeźdźcu, nigdy nie myślał o mrocznej postaci jako o swoim ojcu. Zawsze była to budząca grozę zapowiedź niebezpieczeństwa. Młody wojownik wiedział, że niebawem będzie musiał stoczyć walkę z tą złowrogą legendą, a wizja nadchodzącego starcia napawała go lękiem. Nie były to ćwiczenia ani misja, do której mógłby w jakikolwiek sposób się przygotować, lecz bardzo niebezpieczna podróż w nieznane, być może bez powrotu.

Anię równie mocno przeraziło to odbicie w zwierciadle, przedstawiające majestatyczną walkę dobra i zła. Numek zastanawiał się, w jaki sposób ten obraz symbolizuje jego własny charakter oraz wnętrze i co inni widzą w lustrze. Czy również obserwują bitwę, czy też wizje zmieniają się w zależności od tego, kto spogląda na gładką powierzchnię niezwykłej tafli?

Dwa lata minęły dzieciom bardzo szybko, spędzone głównie na treningach walki, które coraz częściej obserwował nie tylko czarodziej w czerwieni, ale też sam władca — ojciec Ani. Gordan z ogromną dumą patrzył na córkę poruszającą się z taką gracją w niebezpiecznym tańcu z mieczem. Numek widział, jak kochający ojciec obserwuje zza gęstych brwi każdy występ swego dziecka. Władca Hagradu przyglądał się w milczeniu pracy, jaką wykonywała Ania, ćwicząc razem z młodym barbarzyńcą. Mag siedział obok na jednej z ław i wpatrywał się w dzieci z niewiele mniejszym podziwem i dumą.

Dni spędzane w towarzystwie czarodzieja były dla Numka o wiele bardziej przyjemne od tych, które nierzadko przeżywał samotnie w czterech ścianach własnego pokoju. Renkard dbał o chłopca i otaczał się ciekawymi ludźmi. W ich domu coraz częściej pojawiała się księżniczka w towarzystwie ojca. Wieczorami, kiedy nastolatkowie zamknięci w pokoju rozmawiali nie tylko o wizjach i misjach, ale także o postępach w nauce, lord Gordan i mag przesiadywali w salonie, debatując o zagadnieniach, których chłopiec nawet nie próbował podsłuchiwać. Jeden temat jednak zawsze powracał. Przedłużony pobyt księcia Nardiego w Lokrandzie. Młody barbarzyńca zastanawiał się, jak sobie radzi i jakie sekrety odkrył jego przyjaciel, przechadzając się po piętrach wielopoziomowych bibliotek oraz przeglądając historie dawno już zapomniane przez resztę świata. Zazdrościł trochę Nardiemu, jednak bardziej tęsknił za czasami, kiedy razem błąkali się po zakamarkach miasta. Wspominał, jak w ogrodach wspinali się na wysokie drzewa rosnące przy pięknej altanie przykrytej śniegiem.

Numek przeczuwał, że książę odkrył coś bardzo istotnego w związku z jego straszną misją. Jakim człowiekiem był lord Tarandal, skoro nie tylko Renkard mu ufał, ale nawet władca Hagradu odetchnął z ulgą, dowiedziawszy się, pod czyją opieką znajduje się jego syn?

Mając piętnaście lat, Numek coraz częściej chodził razem z Anią do karczmy, w której przebywali dorośli. Nie mogli jeszcze pić alkoholu, ale było to miejsce, gdzie mrok i stoliki stojące w części oddzielonej od reszty karczmy pozwalały na spokojną rozmowę. Barbarzyńca i Ania siedzieli za dużym, dębowym blatem i z cynowych kubków popijali sok gruszkowy. Na środku stołu stał dzbanek, jeszcze wypełniony napojem. Dzieci dopiero co usiadły i rozmawiały o zwierciadle. Wokół panowała cisza, zagłuszana jedynie przez pochrapywanie starszego brodatego barbarzyńcy, który zasnął nieopodal z głową na stole. Mężczyzna miał na sobie gruby skórzany kaftan z mosiężnymi guzikami, zapięty prawie pod samą szyję. Jego dłonie były szerokie, a pod paznokciami znajdował się brud. Brodę miał pozlepianą alkoholem, oczy — przymknięte, a krótkie włosy — tak przetłuszczone, że błyszczały w mdłym oświetleniu karczmy. Koło niego, między stolikami, przeciskał się gruby karczmarz w szarym fartuchu, który właśnie pucował blaty białą ściereczką. Wnętrze było całkiem przytulne jak na karczmę. Na środku pomieszczenia obok blatu, za którym piętrzyły się półki wypełnione flaszkami pełnymi grogu, wina i gorzałki, leżał dywan zrobiony z ostrej sierści dzika. Po prawej stronie znajdował się kominek — płomienie ognia tańczyły w półmroku i dostarczały choć odrobinę ciepła do zimnego pomieszczenia. Całości dopełniała głowa jelenia z wyszczerzonymi zębiskami oraz ogromnym porożem przytwierdzona do ściany. W oknach mróz tworzył niezwykłe wzory na szybach — tak, że ledwo promyki światła dostawały się do pomieszczenia.

— Dowiedziałaś się czegoś? — spytał młodzieniec.

— Nie. — Księżniczka pokręciła głową. — Przykro mi, ale w książkach ojca nie ma żadnej wzmianki o tym lustrze.

Numek tylko kiwnął głową. Domyślał się, że tak będzie. Po tym, jak zobaczył walkę potwora z aniołem, zwierciadło zniknęło.

— Jest tylko jedno miejsce, w którym oboje nie szukaliśmy — oznajmiła żywo dziewczynka. Chłopiec otworzył szerzej oczy.

— Myślisz o komnacie nekromanty? — spytał, choć znał już odpowiedź.

— Jedynie tam jeszcze nie szukaliśmy. — Księżniczka była zdecydowana.

— Jak zamierzasz się tam dostać? — Numek nie był przekonany do tego pomysłu, jednak wiedział, że nie ma innego sposobu, by dowiedzieć się, gdzie jest zwierciadło.

— Jestem księżniczką — odpowiedziała ze śmiechem. — Mogę spacerować po całym pałacu.

— Nie zapominaj, że dostęp do samej komnaty ma tylko nekromanta. — Numek starał się trzeźwo myśleć o wszystkich punktach planu dostania się do pokoju Sarantara.

— To prawda. — Dziewczyna przytaknęła. — Nekromanta nigdy nie zostawia otwartego pokoju. — Ania głęboko się zamyśliła. — Zawsze zamyka drzwi dużym mosiężnym kluczem.

Chłopiec zaczął patrzeć w stronę solidnych dębowych drzwi, które — skrzypiąc — otworzyły się do środka i wpuściły wiatr oraz trochę fruwającego śniegu. Widocznie na dworze znów sypało.

— Wybacz, ale jestem marną złodziejką i włamywaczką. — Ania roześmiała się i upiła duży łyk soku.

— Ci… — syknął chłopiec i pochylił się bardziej nad blatem, by być mniej widocznym i by móc mówić szeptem w stronę zdezorientowanej księżniczki.

— Co się stało? — spytała zaskoczona.

— Właśnie wszedł do środka. — Numek obserwował teraz wysokiego mężczyznę w długim czarnym płaszczu z kapturem.

— Kto? — Ania nawet się nie odwróciła. Była przestraszona tak nagłym rozwojem zdarzeń.

— Sarantar właśnie wszedł do karczmy — wyszeptał Numek, po czym, widząc rozbiegane oczy przyjaciółki, dodał: — To może być dla nas szansa.

Nekromanta szedł spokojnym i pewnym krokiem, stąpając po trzeszczących deskach. Gruby karczmarz, kiedy tylko zobaczył swojego gościa, natychmiast — wycierając w pośpiechu ręce o fartuch — podbiegł do baru, gdzie już czekał wyprostowany czarodziej. Sarantar ściągnął kaptur, odsłaniając lśniące czarne, proste włosy, i — wciąż obserwując niezdarne ruchy karczmarza — czekał, stukając długimi palcami o blat, aż ten wyciągnie z zaplecza małą drewnianą skrzynkę wypełnioną jakimiś płynami. Numek jeszcze bardziej wytrzeszczył oczy ze zdumienia, kiedy jedna z butelek z szerokim dnem i czerwonym płynem zaczęła niebezpiecznie dymić. Ani barbarzyńca za ladą, ani Sarantar nie robili z tego problemu — tak jakby negocjacje między tymi dwoma były sprawą codzienną. Nekromanta wyciągnął swą dłoń w kierunku całej skrzynki. Butelki były różnej wielkości. Niektóre bardziej przypominały zlewki. Wszystkie oprócz parującej dymem były zakorkowane. W jednej z nich młody wojownik zauważył pływające szczątki jakiegoś małego zwierzęcia. Zważywszy na łuski, należały one zapewne do jakiegoś gada. W innej pęcherzyki powietrza w przezroczystym płynie przemieszczały się bardzo szybko od ścianki do ścianki. Kolejna była wypełniona ciężkim żelem. Barwy płynów były różne, a jedna substancja co chwilę zmieniała kolor — tak, jakby za wszelką cenę chciała się dostosować do otoczenia.

— Ciężko je było zdobyć, nekromanto. — Chłopca rozbawił dźwięk służalczego głosu grubasa za ladą.

Sarantar tylko uśmiechnął się serdecznie i powiedział:

— Dziękuje, karczmarzu.

Gruby barbarzyńca kiwnął głową w geście szacunku i w pośpiechu wziąwszy od gościa worek złotych monet, które ten położył przed nim, wrócił do swojego poprzedniego zajęcia.

Nekromanta dyskretnie rozejrzał się po karczmie. Następnie zakorkował parującą butlę i — biorąc w obie ręce skrzynkę z miksturami — ruszył pospiesznie w stronę wyjścia. Numek i księżniczka już zakładali swoje kurtki i przykrywali głowy głębokimi kapturami dla ochrony przed śnieżycą. Ania niemalże w biegu rzuciła karczmarzowi parę złotych monet, którymi opłaciła napój. Szli bardzo szybko, a miejscami wręcz biegli truchtem, by nie zgubić czarodzieja, który znacznie ich przerastał i miał o wiele dłuższe nogi. Jego czarny płaszcz, pokryty już grubą warstwą śnieżnej bieli, powiewał w powietrzu, unoszony przez ostry i zimny wiatr. Pod nim lśniły czarne proste szaty. Zarówno chłopiec, jak i dziewczyna miejscami zapadali się w śniegu. Podążali za magiem w odległości zaledwie kilku kroków. Opady były tak gęste, że Sarantar nawet się nie rozglądał. Szedł prosto w stronę znajdującego się coraz bliżej pałacu. Alejki, które po drodze mijali, były bardzo ciasne. Lodowe ściany znajdowały się tak blisko nich, że Numek, mimo iż mieszkał w Hagradzie całe swoje życie i był przyzwyczajony, patrzył z obawą na zwisające z dachu sople. Przez przezroczystą taflę można było dostrzec kamienną ścianę. Po drodze mijali beczki z wodą i z żywnością oraz otwarte kosze z futrami. Siedzieli tutaj bezdomni barbarzyńcy, którzy na tyle uodpornili się na srogie warunki mroźnego klimatu, że spali opatuleni w grube wilcze futra. Jakiś czarny kot z dużymi zielonymi ślepiami przebiegł im drogę, a następnie wdrapał się na daszek wystający ze ściany domu przy jednej z bocznych uliczek. Barczysty mężczyzna z gęstym zarostem na twarzy i przetłuszczonymi długimi czarnymi włosami spojrzał na nich spod grubego koca ze skóry jelenia. Jego palce były całe skostniałe oraz fioletowe, jednak nieobumarłe. Wciąż mógł nimi sprawnie poruszać. Obok niego leżał długi nóż. Chłopiec przyspieszył kroku, pociągając za sobą księżniczkę. Na górze znajdowały się duże kwadratowe okna, również pokryte zmarzliną. Pomimo zalegającej lodowej tafli okna otwierały się na zewnątrz, o czym świadczyły spadające na gęsty śnieg pomyje. Klucząc dalej między alejkami, doszli w końcu na rozległy plac przed pałacem, na którym znajdowała się fontanna z posągiem jednego z lordów barbarzyńców. Plac był niezwykle zatłoczony i dzieci musiały bardzo uważać, by nie zgubić idącego szybko nekromanty. Kamienny władca spoglądał srogo na przechodzących obok niego barbarzyńców, ale mieszkańcy, całkowicie pochłonięci swoimi sprawami zdawali się w ogóle go nie zauważać.

Starając się nie zgubić Sarantara dzieci, przedarłszy się w końcu przez tłum, dotarły do schodów, u szczytu których czekał na nich gwardzista w wilczym hełmie opierający się o halabardę.

Czarodziej dawno już zniknął za bramą. Wartownik, niewiele myśląc, otworzył wrota, głównie przed księżniczką. W środku znajdował się mały korytarz, gdzie stało dwóch innych wojowników pilnujących wewnętrznej bramy. Zobaczywszy księżniczkę, i ci bez słowa wpuścili przybyszów do ogromnej sali tronowej. Z powodu dużych opadów śniegu na szarej posadzce pozostały ślady stóp nekromanty oraz jeszcze innych osób, ale w tym momencie pomieszczenie było puste. Lodowy tron znajdujący się u szczytu sali błyszczał samotnie w blasku świec.

Numek, biegnąc po rozległym pomieszczeniu za Anią, czuł na sobie kamienny wzrok byłych władców Hagradu. Kobieta w balowej sukni zdawała się obserwować przybyłych. Młody władca w ozdobnym kaftanie wręcz piorunował wzrokiem biegnące do schodów prowadzących na jedną z wieżyc pałacowych dzieci. Na samym końcu znajdowała się komnata Sarantara, w której przebywał właśnie mag, pracując nad jakimś podejrzanym eksperymentem. Po przejściu przez ciężkie żelazne drzwi ozdobione starożytnymi srebrnymi runami zobaczyli schody, zrobione z szarych, ciasno do siebie przylegających kamieni, tworzące spiralę prowadzącą na sam szczyt. Na ścianach z gładkiego białego kamienia przytwierdzone były zapalone pochodnie z tańczącymi płomieniami, a przy suficie zawieszono duży czarny żyrandol.

Ania spojrzała szybko w górę, w stronę komnaty. Wzrok chłopca również tam powędrował. Drzwi były lekko uchylone. Nikt nie zapuszczał się do tej części pałacu, ponieważ wszyscy bali się tego, co mogą zastać w tym pomieszczeniu, dlatego Sarantar niespecjalnie przejmował się nieproszonymi gośćmi. Ponadto miał poparcie całej rady czarodziejów, więc bez przeszkód mógł prowadzić swoje eksperymenty. Poręcz, która otaczała schody wykonane z mlecznobiałego marmuru, była w całości pokryta złotymi znakami runicznymi. Kiedy żelazne drzwi zamknęły się za dwójką dzieci, w korytarzu zapanował półmrok, w którym przebijało się jedynie światło paru pochodni i świec na żyrandolu. Młodzi barbarzyńcy zaczęli się wspinać w stronę uchylonych drzwi. Ściany tu były wykonane z kamiennych bloków ułożonych ciasno jeden na drugim, a podłoga pod schodami — z czarnych, gładkich płyt. Zbliżając się do tajemniczego pomieszczenia, Ania i Numek zaczęli się przygotowywać na ewentualne spotkanie z magiem i wymyślać historyjkę, która pozwoli im wyjaśnić to wtargnięcie. Młody wojownik zastanawiał się również nad kamieniem mocy, o którym mówił Renkard. W trakcie posiedzenia rady nekromanta jakby się przyznał do posiadania mrocznego przedmiotu. Co dziwne, nikt poza chłopcem nie odniósł takiego wrażenia, co świadczyło tylko o jednym — Sarantar miał ogromne poparcie pozostałych magów i nikt nie śmiał mu otwarcie i personalnie postawić takiego oskarżenia. Nawet sam władca Hagradu.

Kamień jednak musiał gdzieś tam być. Wspinali się w całkowitym milczeniu coraz szybciej i szybciej. Serce biło młodemu wojownikowi jak szalone. Wieża, w której się znaleźli, była wysoka, a wejście do komnaty maga — coraz bardziej widoczne. Teraz Numek już widział na czarnej metalowej płycie drzwi srebrne runiczne znaki. Ze środka dochodził dławiący i słodkawy smród rozkładającego się ciała oraz krwi. Księżniczka odetchnęła głęboko, wyczuwając, że fetor staje się coraz silniejszy. Światło pochodni sprawiało, że młody wojownik zobaczył po swojej prawej stronie duże cienie należące do nich samych, zmierzające w kierunku komnaty nekromanty. W pewnym momencie Numek usłyszał potworny jęk, a potem wodę płynącą gdzieś w rurach. Wchodząc do komnaty, zobaczyli wijące się rury laboratoryjne, w których płynął ciemnozielony płyn. Na stoliku, przy dużej szklanej konstrukcji, spoczywały zlewki oraz probówki z płynami, które Sarantar zakupił od karczmarza oraz wiele innych odczynników. Płyny mieniące się jaskrawymi kolorami, gęste ciemne żele parujące niebezpiecznymi oparami, mikstury z unoszącymi się pęcherzykami powietrza oraz ciemnoczerwone ciecze z poruszającymi się w środku małymi stworzeniami przypominającymi niewielkie płazy ogoniaste. Przy naczyniach otwarta była duża księga z rysunkami martwych i pokrojonych ciał oraz z symbolami okręgów wypełnionych dziwnymi znakami. Numek podszedł bliżej i przyjrzał się krótkiemu sztyletowi leżącemu obok miski z krwią i białej szmatki umoczonej w tej krwi. Ania delikatnie krzyknęła, łapiąc się szybko za usta, by stłumić przerażenie. Chłopiec powędrował wzrokiem w kierunku, w którym przerażona księżniczka patrzyła i sam poczuł zimny dreszcz na całym ciele. Rury, wijąc się wokół siebie, dochodziły w końcu do ogromnej kulistej szklanej komory, w której stał nagi i słaniający się mężczyzna.

— Kto to jest? — spytała księżniczka stłumionym głosem.

Numek podszedł bliżej do grubego szkła. Dłoń mężczyzny gwałtownie oparła się o ścianę komory. Chłopiec mógłby przysiąc, że młodzieniec w komorze był czarodziejem. Był, ponieważ nie wyglądał jakby żył, a przynajmniej nie w takim sensie jak oni. Mag stał, głęboko oddychał i był przerażony, a jego ciało było tak sine, że niemal fioletowe. Krew w nim już od dawna nie płynęła, a skóra straciła dawną barwę. Nie miał oczu. Puste oczodoły przypominały czerwono-czarne dziury. Usta pozbawione języka były wypełnione brudną i czarną krwią. Nieumarłego otaczała ciemna chmura zielonego dymu.

— Numek… — Ania delikatnie szarpnęła go za rękaw kurtki. — Tu są też inni.

Chłopiec zmusił się w końcu, by oderwać wzrok od wpatrującego się w nich, a przynajmniej zwróconego w ich stronę, mężczyzny. Faktycznie, schodząc w dół po niewielkich schodkach, zobaczyli wiele metalowych blatów z martwymi ciałami. Na blacie przypominającym stół operacyjny leżała martwa kobieta. Piękna barbarzynka z dużymi piersiami oraz oczami w kolorze błękitu, wytrzeszczonymi z bólu, jakiego doświadczyła w chwili śmierci. Usta były sine, tak samo jak reszta jej nagiego ciała. Kobieta była całkowicie łysa. Dłonie miała delikatne oraz niewielkie, tak samo jak stopy. Pośladki ponętnie wypukłe, brzuch szczupły oraz kształtny. Chłopiec, idąc między łóżkami, przypatrywał się z niemym przerażeniem innym ciałom spoczywającym na zimnych blatach. Niektóre z nich były przykryte białym materiałem. Inne natomiast pokrojone tak, że ciężko było dostrzec, jak wyglądali za życia. Nieopodal łóżek stały stoliki z miskami wypełnionymi krwią oraz zanurzonymi w nich niegdyś białymi ściereczkami. Obok mis leżały rozmaite noże do cięcia ciała. Ania przechodziła teraz między stołami, powstrzymując wymioty. Na jednym z blatów leżał nagi mężczyzna z umięśnionym i szczupłym ciałem oraz wyrzeźbionym brzuchem i szeroką klatką piersiową. Ogolony był na łyso, tak samo jak kobieta. Miał zarysowaną po męsku szczękę, rzymski nos oraz małe orzechowe oczy, wytrzeszczone w chwili śmierci. Usta sine tak, jak całe ciało.

Chłopiec zastanawiał się, gdzie w tej komnacie może znajdować się Sarantar. Po nekromancie nie było jednak śladu. Oprócz potężnej aparatury alchemicznej z nieumarłym stworzeniem oraz stołami operacyjnymi z martwymi czarodziejami było tu wiele regałów z jeszcze większą ilością grubych ksiąg. Większość z nich miała okładki oznaczone srebrnymi runami oraz rytualnymi symbolami. Księżniczka szybko podbiegła do regałów i zaczęła pośpiesznie wertować książki.

— Sprawdzę, czy nie ma czegoś na temat Zwierciadła Charakterów, a ty idź przeszukaj resztę komnaty. — Ania w tym momencie była całkowicie pochłonięta lekturą, a chłopiec szedł dalej w głąb pracowni Sarantara.

Na suficie wisiały dwa potężne czarne żyrandole, które dawały większość światła w komnacie, w której było jedno niewielkie okno. Podłogę wyłożono czarnymi płytami, a na ścianach, które nie były przeznaczone na regały, znajdowały się obrazy z podobiznami różnych czarodziejów oraz czarodziejek. Numkowi zdawało się, że postacie z portretów przez cały czas go obserwują. Spojrzał więc na maga z długą białą brodą, w śnieżnobiałych szatach z delikatnymi srebrnobiałymi wzorami. Czarodziej miał oczy w kolorze błękitnego nieba oraz niezwykle łagodne spojrzenie. Twarz należała do starszego mężczyzny, ale jego skóra była bardzo delikatna, przez co Numek mimowolnie poczuł sympatię do tego dziadka. Potem zwrócił wzrok ku innej postaci, przez co tak się zarumienił, że Ania — przestając na moment czytać — podeszła do przyjaciela i zdenerwowana uderzyła go w bark. Obraz przedstawiał kobietę z długimi czerwonymi i kręconymi włosami. Oczy miała duże i jasnozielone, umalowane mocnym tuszem podkreślającym ich urodę. Niewielki nos i idealnie gładka skóra sprawiały, że twarz kobiety była niezwykle piękna. Na jeszcze innym portrecie przedstawiono maga z krótkimi siwymi włosami zaczesanymi do tyłu, ogolonego na twarzy. Starszy mężczyzna miał orzechowe oczy oraz surowe, wyniosłe spojrzenie i prosty, krótki nos. Miał na sobie szatę w kolorze czerni z białą lamówką u samej góry. Po minie Ani wpatrującej się w portret kobiety z czerwonymi włosami widział, że i ona doceniła urodę czarodziejki.

Pod jedną ze ścian znajdował się drewniany stół nakryty białym obrusem. Obok stały drewniane krzesła z wysokim oparciem. Tutaj również nie było Sarantara, za to na stole leżało jeszcze więcej ksiąg poświęconych nekromancji. Pod ścianą, głęboko w sali, znajdowały się duże lustra w ramach z wyrzeźbionymi figurami rogatych, czerwonych potworów z wyszczerzonymi zębiskami oraz nieumarłych szkieletów z zębami ułożonymi w sarkastycznym uśmiechu i dziurami po oczach. Żadne nie przypominało Zwierciadła Charakterów. Dzieci nie znalazły więc ani jego, ani kamienia mocy Diurala. Młoda barbarzynka zaczęła wertować księgi w poszukiwaniu jakiejś wzmianki na interesujący ich temat, kiedy chłopiec zbliżył się do aparatury alchemicznej oraz szklanego naczynia z rozkładającym się mężczyzną. Mag będący w naczyniu odwrócił się gwałtownie do chłopca, który przyglądał się płynowi płynącemu w kierunku słoja. W rurach pęcherzyki powietrza wędrowały w różnych kierunkach, a twarz nieumarłego i jego puste oczodoły, w których zionęła czerń, wpatrywały się wściekle w młodego barbarzyńcę. Stwór zaczął walić zaciśniętą pięścią w szkło, które było na tyle wytrzymałe, że nie pękło, jednak Numek cofnął się zaskoczony i przerażony, widząc rosnącą wściekłość oraz desperację potwora napierającego na ścianę naczynia. Księżniczka zatrzasnęła gwałtownie księgę, obserwując z trwogą, jak jej przyjaciel przewraca się na próbki oraz zlewki. Chłopiec, upadając na ziemię, czuł, jak jakiś płyn poparzył mu skórę na ręce. Inna mikstura przy kontakcie z podłożem utworzyła mgłę, która zaczęła ostro szczypać młodego wojownika w oczy. Ania, podbiegając do przyjaciela, odciągnęła go od czegoś, czego on w pierwszym momencie nie zauważył. Nieumarły bił cały czas w szkło, które nawet się nie zarysowało. Wokół niego dym stawał się coraz gęstszy, a mag wył przeraźliwie z bólu, kiedy zielona chmura dotykała jego skóry. Księżniczka znajdowała się już bardzo blisko przyjaciela, próbując go odciągnąć od czegoś innego niż wyjący i uwięziony potwór. W końcu to zobaczył — stopy w materiałowym czarnym obuwiu i długą czarną szatę, która w pośpiechu się do niego zbliżała. Sarantar nakrył ich w swoim laboratorium. Chłopiec z przerażeniem zaczął się wycofywać. Ramię niesamowicie go bolało, a oczy miał przesłonięte mgłą, w dodatku krztusił się czymś ostrym i mdłym, co znajdowało się w powietrzu.

Nekromanta był coraz bliżej, a Numek w pośpiechu wycofywał się, siedząc wciąż na ziemi. Spojrzawszy do góry, zobaczył wpatrujące się w niego wściekłe czarne oczy oraz napiętą skórę na twarzy wysokiego czarodzieja, który teraz wyciągnął z fałd swoich szat białą chusteczkę i — wylewając na nią jakiś środek z małej zielonej butelki, którą w pośpiechu wziął ze stolika z fiolkami i próbkami — pośpieszył w kierunku chłopca. Księżniczka zaczęła ponaglać go, by wstał, ale on nie był w stanie. Sarantar zbliżył się i — rzucając się gwałtownie na chłopaka — przyłożył mu chusteczkę do ust oraz nosa. Numek był przerażony i na moment pociemniało mu przed oczami, ale potem zorientował się, że ból w ramieniu słabnie, a on coraz wyraźniej zaczyna widzieć zaniepokojoną twarz starszego maga z czarnymi oczami wypełnionymi troską.

— Wszystko w porządku, mój panie? — Sarantar pomagał chłopcu dojść do siebie.

Chłopiec powoli odzyskiwał zmysł wzroku oraz węchu. Słyszał na zewnątrz gruby dźwięk barbarzyńskiego rogu zwiastującego czyjeś przybycie. Ania była tak samo zaskoczona oraz przerażona jak jej przyjaciel, widząc postawę nekromanty, jednak i ona usłyszała ten dźwięk. Podtrzymując plecy chłopca, tak by nie upadł, siedziała przy nim, ciężko oddychając. Czarodziej, widząc, że jego mikstura przynosi ulgę chłopcu oraz że poparzenie młodego wojownika schodzi, podszedł bez słowa do szklanego naczynia, gdzie stwór bił ciągle pięściami w szkło i krzyczał w agonii. Mag położył na szkle dłoń i zaczął cicho wypowiadać zaklęcia, po których nieumarły się uspokoił i usiadł, opierając się o szklaną ścianę. Następnie Numek obserwował, jak Sarantar wolnym krokiem podchodzi do szklanych wijących się rurek i zakręca niektóre z pokręteł, sprawiając, że zielona mgła w naczyniu rozrzedza się i znika.

— Przepraszamy — wymamrotała księżniczka, kucając za przyjacielem i obserwując czynności wykonywane przez nekromantę.

Ten podszedł do okna i wyjrzał na plac przed pałacem, opierając swoją dłoń o parapet i przechylając się delikatnie, by mieć lepszą widoczność. Numek bardzo chciał wiedzieć, co takiego widzi Sarantar, ale nie mógł się przemóc, by w tym momencie spytać o to czarodzieja.

— Przepraszamy — wyjąkał chłopiec, a nekromanta ciężko westchnął.

— Jeżeli nie interesuje was piękna nauka o magii śmierci… — Sarantar zaczął mówić, po czym odwrócił się do dzieci i, widząc ich miny utwierdzające go w przekonaniu, że tak właśnie jest, kontynuował: — To przykro mi, ale obawiam się, że nie znajdziecie tu nic dla siebie.

Ania pomogła wstać przyjacielowi, który ze zdziwieniem zauważył, że oparzenie całkowicie zniknęło, a on nie czuł już pieczenia oczu oraz zawrotów głowy.

— Kim oni są? — spytała przerażona dziewczyna, wskazując na martwe ciała ułożone na blatach oraz głęboko oddychającego mężczyznę siedzącego w szklanym naczyniu z uniesioną głową.

Mag tylko spojrzał na nią zdenerwowany i surowym oraz stanowczym tonem odpowiedział:

— Proszę, byście nie nadużywali mojej wyrozumiałości oraz cierpliwości. — Sarantar, widząc zawstydzenie na twarzy Ani, dodał: — Zwłoki, które tu widzicie, należą do tych, którzy po śmierci sami chcieli, by ich ciała przyczyniły się do wyższych celów.

Numek, obserwując surową twarz Sarantara wpatrującego się w coś na placu, szybko podszedł do księżniczki i — pociągając ją za rękę — ruszył do wyjścia.

— Nie obawiajcie się — powiedział surowym tonem mag, wciąż zapatrzony w coś na zewnątrz. — To, co tu się wydarzyło, zostanie między nami.

Oboje jeszcze raz przeprosili, podziękowali i ruszyli w stronę wyjścia z pałacu, pozostawiając zamyślonego nekromantę.

Idąc po schodach z szarego kamienia, Numek zastanawiał się, co takiego działo się przed pałacem, a co tak bardzo zainteresowało nekromantę. Kiedy spojrzał na księżniczkę, która szła obok niego, zobaczył na jej twarzy zawód spowodowany tym, że nie udało im się niczego odkryć w komnacie czarodzieja i nadal nie wiedzieli nic na temat Zwierciadła Charakterów. Chłopiec wciąż miał przed oczami majestatyczną walkę potwora z aniołem.

Szli dość szybko w półmroku oświetlonym przez mdłe światło pochodni oraz świec na żyrandolach. Kiedy weszli do głównej sali, gdzie czekały na nich posągi dawnych władców, nie zauważyli nikogo, kto przechodziłby właśnie do poszczególnych komnat w pałacu. Zwrócili za to uwagę na głosy dochodzące z zewnątrz, od głównej bramy pałacowej, co wskazywało na to, że na placu odbywało się właśnie zgromadzenie wielu mieszkańców miasta. Szli po marmurowych płytach, na których widać było ślady topiącego się śniegu. Tron stał pusty, a w lodowym krysztale chłopiec ujrzał swoje odbicie. Przestraszoną twarz piętnastolatka z potarganymi długimi i falującymi włosami i bladą cerą. Kiedy spojrzał na jednego z władców — barbarzyńcę ubranego w kaftan ozdobiony podobiznami wilków i niedźwiedzi — zobaczył w jego oku niezrozumiały dla młodego wojownika strach. Patrząc obok na kobietę w sukni balowej, ujrzał gniew wydobywający się z kamiennych, nieruchomych oczu. Z jednej strony lęk oraz groza, z drugiej — gniew połączony z ostrzeżeniem. Coś miało się wydarzyć. Ściany tej sali przepowiadały nadejście czegoś, z czym wkrótce miał się zmierzyć młody barbarzyńca. Czuł jakby ogromna komnata, w której razem z Anią się znaleźli, pogrążała się w mroku. Spojrzał w oczy swojej przyjaciółki i ujrzał w niej radość. Wiedziała, kto przybył. On też to wiedział. Dlaczego więc czuł, że zbliża się coś strasznego? Dlaczego nekromanta, kiedy wyglądał przez okno, miał takie spojrzenie, jakby coś sprawdzał, jakby badał nową sytuację?

Księżniczka pociągnęła wojownika za rękę i razem pobiegli po marmurowych płytach w stronę głównej bramy. Dźwięki ich szybkich kroków odbijały się echem od ścian komnaty tronowej. Wbiegli do przedsionka prowadzącego na zewnątrz i zatrzymali się przed wyjściem obok dwóch strażników, którzy obserwowali ze spokojem główną bramę. Jeden z nich uśmiechnął się serdecznie do księżniczki i — widząc radosne napięcie na twarzach dzieci — pchnął obiema rękami potężne żelazne wrota. Na zewnątrz, koło placu z fontanną, zebrał się tłum barbarzyńców zwróconych w stronę, z której miał nadjechać książę Hagradu. Opady ustały, jedynie lekki mroźny wiatr delikatnie szczypał po policzkach, sprawiając, że twarze stawały się lekko zaróżowione. Nie tylko przed samym pałacem, ale również po obu stronach wolnej alejki, stały zarówno kobiety jak i mężczyźni. Społeczność miasta była w różnym wieku. Kobiety stały przy swoich dzieciach, które patrzyły na środek placu, naśladując swoich rodziców. Mężczyźni, krzyżując ręce na piersi, z powagą na twarzy oczekiwali przyjazdu młodego księcia.

Nieco dalej, w jednym z budynków przy alejce gwałtownie otworzyło się okno, krusząc lód osadzony na ramie i spadający na dół w grubą warstwę śniegu. W oknie pojawiła się starsza, tęga kobieta, która z zainteresowaniem obserwowała zgromadzonych.

Dźwięk rogu barbarzyńców jeszcze głośniej zabrzmiał w mieście, kiedy z ogromnej bramy pałacowej wyszedł pospiesznym krokiem władca Hagradu, powłócząc za sobą po śniegu długim niedźwiedzim płaszczem i trzymając miecz tak, jak to władca ma w zwyczaju. Za rękojeść, ostrzem do dołu. Smocze łuski na zbroi świeciły jasno w promieniach słońca, a z twarzy lorda Numek nie wyczytywał żadnych emocji poza surową powagą. Gordan odtrącił na bok wartowników, którzy nie zdążyli mu zejść z drogi, szybkim krokiem — zostawiając na śniegu ślady swoich czarnych wysokich butów — zszedł ze schodów i — wpatrując się w pustą alejkę otoczoną tłumem barbarzyńców — czekał.

Młody wojownik w końcu ich zobaczył. Trzech jeźdźców wyróżniających się na tle mieszkańców Hagradu. Jechali na rumakach, które z gracją stąpały po kamieniach pokrytych warstwą śniegu. Dwie brązowe klacze z czarno-białymi grzywami miały na sobie siodła obłożone brązową, puchatą wełną. Na nich siedzieli wojownicy w bardzo dziwnych strojach. Mieli na sobie długie, białe, proste i pozbawione jakichkolwiek ozdób szaty, kurtki z wilczych, a także borsuczych skór z futrem przy szyi oraz przy zapięciach. Chłopiec zauważył, że pod nimi świeciły pierścienie długich żelaznych kolczug. Zarówno szaty, jak i kolczugi luźno opadały na siodła. Na nogach mieli szerokie materiałowe spodnie. Jeden z jeźdźców, mężczyzna dwudziestoparoletni, miał granatowe spodnie. Jego twarz była starannie ogolona, z niewielkim zarostem po bokach, tworzącym coś na kształt bokobrodów, oczy — orzechowe, a nos — orli oraz wąski. Jego włosy były ukryte pod wysokim stalowym hełmem z długim włosiem ciemnozielonego koloru, opadającym na plecy. Drugi z mężczyzn był w podobnym wieku, miał krótką czarną brodę i wąsy, jasnozielone oczy oraz szeroki i duży nos. Tak samo jak jego towarzysz miał na głowie biały materiał, który przykrywał mu szyję od strony pleców oraz po bokach. Na materiale osadzony był duży hełm z granatowym włosiem. Obaj mieli na nogach skórzane buty przed kolano z dziwnym wykończeniem. Zainteresowany Numek przechylił delikatnie głowę. Tam, gdzie były palce, but przechodził w czub, który zawijał się ku górze. Przy pasie obaj nosili sejmitary — szerokie miecze z zakrzywionym ostrzem i drewnianą rękojeścią, w której wyryte były runiczne symbole. Przy ich siodłach przyczepione były długie włócznie z niezwykle ostrymi, długimi ostrzami. Najbardziej chłopca zaskoczył kolor skóry przybyszów. Nie była biała i delikatnie zaróżowiona przez zimno, tak jak u barbarzyńców. Miała jasnobrązowy odcień. Zarówno twarz, jak i ręce, które trzymały wodze i z niebywałym kunsztem kierowały ruchem zwierząt, miały ciemny kolor.

Pośrodku, między tymi dwoma wojownikami na gniadym koniu z długą czarną grzywą opadającą na bok, siedział książę Nardan, cały zadowolony z siebie. W jego niebieskich oczach widać było radość. Na jego twarzy malował się piękny uśmiech. Numek patrzył na przyjaciela, kiedy ten dumnie wyprostowany jechał w stronę ojca w asyście swoich dwóch żołnierzy. Książę ubrany był w grube futro z niedźwiedziej skóry, które tak jak płaszcz jego ojca, miało kaptur opadający na plecy. Nardi był starannie ogolony na twarzy, ale jego włosy pozostały długie oraz kręcone. Powiewające czarne kosmyki sprawiały, że młode barbarzynki wzdychały, kiedy książę przejeżdżał koło nich. Pod płaszczem miał błękitną grubą koszulę ze wzorami w formie czarnych linii tworzących kanciaste labirynty, szerokie czerwone spodnie uszyte z aksamitnego materiału, a na nogach — złote buty z wysuniętym ku górze czubkiem, podobnie jak u żołnierzy, z którymi przybył. Przy jego boku wisiał sejmitar ze srebrną, misternie wyrzeźbioną rękojeścią, na której Numek zobaczył wizerunki niedźwiedzi, zupełnie takie same jak na rękojeści miecza Hagradu, na którym opierał się teraz władca. Trzech jeźdźców zbliżyło się do lorda Gordana, a Nardi, podjeżdżając jeszcze bliżej ojca, powiedział oficjalnym tonem:

— Witaj, ojcze. — Numek już od tak dawna nie słyszał głębokiego głosu swojego przyjaciela. Dostrzegł, że kątem oka Nardan spojrzał na niego i na stojącą po jego prawej stronie siostrę. — Lord Feser przesyła pozdrowienia — dokończył książę, uśmiechając się serdecznie.

Przez tłum mieszkańców przebiegł cichy szelest pobudzonych głosów. Młody wojownik sam nie mógł zrozumieć, czemu jego przyjaciel nie użył imienia pana Lokrandu.

— Bluźnisz, synu. — Ton Gordana był surowy i poważny. — Władcą Lokrandu jest lord Tarandal.

— Już nie, panie — odezwał się jeden z żołnierzy Nardiego, ten z krótko ostrzyżoną brodą. Żołnierz z bokobrodami pokiwał tylko głową z żałobną powagą. — Lord Tarandal umarł przebity strzałą.

Wśród barbarzyńców wzniósł się głośniejszy szmer głosów. Wszystkich zszokowała wiadomość o śmierci władcy sojuszniczego miasta. Gordan spojrzał na syna, z którego twarzy zniknął uśmiech, a pojawił smutek.

Władca barbarzyńców po chwili odetchnął ciężko, przyjmując tak tragiczną wiadomość, po czym spojrzał na syna już z bardziej serdecznym uśmiechem.

— Cóż… — zaczął. — Witaj, synu. — Nardan delikatnie odwzajemnił uśmiech. Widząc, że książę ciągle spogląda w stronę Ani oraz Numka, lord dodał: — Chcę cię widzieć u siebie, Nardanie. — Ton Gordana był spokojny, ale stanowczy. — Później — dodał i odwrócił się w miejscu, powłócząc przy tym płaszczem po śniegu.

Władca Hagradu przeszedł przez ogromną bramę pałacową, a za nim jego gwardziści. Książę patrzył na odchodzącego ojca nieobecnym wzrokiem, tak jakby się z czymś wewnętrznie zmagał.

Rozdział 5

Numek patrzył na zmęczoną i zatroskaną twarz swego przyjaciela. Obok niego znajdowała się Ania, która tylko czekała na to, aby móc wreszcie rzucić się bratu na szyję. Przez cały czas, stojąc pośród tłumu, obserwowała chłopca, a w jej oczach widać było czystą radość. Barbarzyńcy powoli rozchodzili się do swoich domów. Okna przy szerokiej alejce zamykały się, a dzieci wracały do zabawy, pojedynkując się na drewniane miecze.

— Wszystko w porządku, książę? — zapytał jeden z gwardzistów.

Nardi wyglądał tak, jakby nie docierała do niego żadna informacja, żaden głos. W końcu jednak odwrócił się i skinął głową w kierunku żołnierzy.

— Tak, oczywiście. — W tym momencie na ustach księcia pojawił się uśmiech, jednak Numek czuł, że coś nie daje spokoju jego przyjacielowi. — Dziękuję wam, dalej sam sobie poradzę — kontynuował oficjalnym tonem.

Żołnierze Lokrandu ukłonili się, po czym sprawnym ruchem zawrócili wierzchowce i pogalopowali z powrotem do pustynnego miasta. Tłum coraz bardziej się rozrzedzał i nikt już nie był zainteresowany tym, co działo się na placu. W oddali Numek zauważył czerwień szat czarodzieja. Renkard zbliżał się teraz do nich szybkim krokiem. Jego brązowy płaszcz przykrywający szkarłatne szaty powiewał od czasu do czasu na delikatnym wietrze, a biała broda była teraz pokryta płatkami śniegu. Młody wojownik widział, jak Ania podbiegła do brata, gdy ten tylko zsiadł z konia i zdołał dotknąć stopami ziemi. Rzuciła mu się na szyję i bardzo mocno go przytuliła. Nardi odwzajemnił uścisk i przymrużył ze szczęścia oczy. W końcu znalazł się w domu i mógł wreszcie zobaczyć swoją rodzinę oraz przyjaciół. Numek również podszedł do przyjaciela.

— Witaj, Nardi — zaczął młody wojownik.

Książę spojrzał na niego ze szczerym uśmiechem.

— Coś ty na siebie włożył? — Numek parsknął głośnym śmiechem.

— Taka moda panuje w Lokrandzie, przyjacielu.

Książę podszedł do niego i mocno go uścisnął. Obok nich stała Ania, której oczy były mokre od łez szczęścia. Już od tak dawna nie widziała ukochanego brata. Numek odwzajemnił uścisk jeszcze mocniej. Jemu też brakowało przyjaciela.

— Udało ci się znaleźć to, czego szukałeś? — spytał Renkard, który stał obok oparty o swój żelazny kostur. Książę spojrzał na czarodzieja ze zrozumieniem.

— Znalazłem informacje, gdzie tego szukać — odpowiedział chłopiec z ożywieniem. Magowi wyraźnie zaświeciły się oczy.

— Czego szukałeś? — zapytała zaintrygowana dziewczyna.

— Odpowiedzi — odparł wymijająco. — Chodźcie, muszę się napić. — Książę był bardzo podekscytowany.

Numka natomiast interesowały wieści na temat bajecznego miasta pustyni: jej mieszkańców, flory, fauny, a także kultury i zwyczajów, jakie panowały tam na co dzień. Wiedział, że księżniczka ma podobne odczucia.

— Zostawię was, byście mogli spokojnie porozmawiać. — Renkard spoglądał w stronę pałacu. Czarodziej był ożywiony i bardzo czymś zainteresowany. Młody wojownik zastanawiał się, czy ma to jakiś związek z tym, czego szukał jego przyjaciel. — Cieszę się, że znów cię widzę, Nardi. — Spojrzał z uśmiechem na młodego księcia, a w jego okularach odbiła się twarz roześmianego chłopca. — Witaj w domu. — Mag, opierając się na swojej lasce, ruszył w kierunku bramy pałacowej, a jego płaszcz oraz szaty pokryte runami powiewały na delikatnym mroźnym wietrze.

Renkard minął młodzieńca o jasnych i potarganych włosach oraz dużych błękitnych oczach. Chłopak podszedł do księcia, ukłonił się, a następnie wziął z jego rąk wodze i — delikatnie uspokajając konia — wolnym krokiem odprowadził konia do pałacowych stajni.

Natomiast trójka przyjaciół, śmiejąc się, ruszyła w stronę karczmy. Po drodze książę opowiadał o życiu oraz studiowaniu w Lokrandzie, o zwyczajach tam panujących oraz o zachowaniu mieszkańców pustynnego miasta. Mówił o egzotycznej przyrodzie oraz o pięknie architektury. Przez cały czas w jego głosie słychać było podniecenie oraz fascynację. Oczy błyszczały mu czystą radością, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. Numek widział, że jego przyjaciel myślami był wciąż daleko, że w jego oczach czaiła się tęsknota za tamtym miejscem.

Młody barbarzyńca szedł, słuchając w skupieniu opowieści przyjaciela. Wiatr delikatnie przybierał na sile, a temperatura wciąż spadała. Wojownik musiał więc szczelniej okryć się kurtką z wilczej skóry. Kątem oka zauważył, że Ania również schowała twarz głębiej w sarnie futro, a jej policzki mocno zaróżowiły się od zimna. Numek przez moment nie słyszał tego, co mówił jego przyjaciel, całkowicie zatracił się w widoku delikatnej twarzy księżniczki. Przyglądał się jej niebieskim oczom oraz długim, czarnym i lśniącym włosom.

Szli przez ciasne zaułki miasta w stronę karczmy, przez uliczki wyłożone wysokimi kamieniami, pokrytymi teraz śnieżnym puchem. Po obydwu stronach ulicy stały wysokie budynki z lodową taflą na ścianie oraz ostrymi zwisającymi soplami. Tutaj również porozrzucane były kosze z bielizną, beczki z wodą oraz z żywnością, które, choć zaplombowane, były młodemu wojownikowi dobrze znane. Skręciwszy w prawo, musieli na chwilę przystanąć na niewielkich schodkach, by przepuścić rudego, puchatego kota uciekającego w cień wąskich alejek oraz wysokich budowli. Obok, na ziemi, przysypiał stary barbarzyńca opatulony w zniszczone, cuchnące lisie futro. Mężczyzna miał gęstą czarną brodę oraz włosy tak bujne, że pasma kręconej grzywki opadały mu na oczy. Był przykryty dodatkowo borsuczym futrem, a jego fioletowe od zimna palce ściskały butelkę grogu. Kiedy dzieci przechodziły, słyszały jego głębokie pochrapywanie. Nawet wówczas entuzjazm księcia ani na moment nie przygasł. Numek nigdy nie widział przyjaciela tak szczęśliwego i podnieconego. Zazdrościł mu tej wyprawy, ale dopiero teraz widział, jak wiele znaczył dla księcia pobyt w Lokrandzie. Na moment spojrzenia Ani i Numka się spotkały i wtedy młody wojownik zrozumiał, że i księżniczka, która także pragnęła wyruszyć na pustynię, doceniła wagę tego doświadczenia i cieszyła się radością brata. Wyszli w końcu na szerszą ulicę, którą swobodnie przechadzał się tłum barbarzyńców. Stał tam drewniany budynek, wyróżniający się na tle innych wysokich kamiennych budowli.

Karczma zbudowana w całości z dębowego drewna wyglądała zachęcająco, zwłaszcza dla księcia, który wciąż nie przestawał mówić. Nardi, ciągnąc po grubej warstwie śniegu poły swego płaszcza, przyspieszył kroku i udał się w kierunku wejścia do gospody, a za nim podążyli Numek wraz z księżniczką. Tłum spokojnie przemieszczający się w różnych kierunkach pozwolił młodzieży na dostanie się na drugą stronę ulicy. Numek przez chwilę obserwował reakcję szczupłej i zgrabnej dziewczyny, która rozpoznała w tłumie księcia i wpatrywała się w niego swoimi dużymi orzechowymi oczami. Numek przyjrzał się również innej osobie, obserwującej ich trójkę. Postawny żołnierz szedł pośród tłumu, trzymając rękę na głowicy swego miecza przewiązanej sznurem. Ostrze znajdowało się w skórzanej pochwie. Książę obiema rękami pchnął masywne dębowe drzwi, które — głośno trzeszcząc — otworzyły się do środka, wpuszczając trochę mroźnego powietrza wraz z delikatnymi płatkami śniegu, a także trzech zajętych rozmową nastolatków. Gruby karczmarz stanął przy ladzie, na której znajdowały się butelki pełne czerwonego wina oraz grogu i — wycierając białą ścierką denko głębokiego kufla — patrzył na przybyłych z odrazą i złością. Numek uśmiechał się w myślach, widząc, że Nardi całkowicie pochłonięty własną opowieścią nawet nie zauważył tego spojrzenia pełnego nienawiści oraz zazdrości. Ania, gdy opuściła na ramiona swoją sarnią kurtkę i rozpuściła długie czarne włosy, wyglądała przepięknie. Przechodząc po szorstkiej sierści dzika i ciągnąc po drewnianej podłodze swój niedźwiedzi płaszcz, książę z uśmiechem na twarzy dał karczmarzowi kilka złotych monet i poprosił o przygotowanie napoju z dojrzałych brzoskwiń, które tak bardzo lubił. Po chwili właściciel gospody wyłonił się z zaplecza i postawił na tacy pełny dzbanek soku oraz trzy duże kubki, a następnie zaprowadził ich do stolika. Książę, idąc za karczmarzem, cały czas z podekscytowaniem opowiadał towarzyszom o swoich przygodach oraz o życiu w pustynnym mieście. Trójka przyjaciół usiadła w kącie sali, gdzie na dużym drewnianym stole gruby szynkarz postawił tacę z napojami i odszedł do swoich obowiązków z nieukrywaną niechęcią na twarzy. Numek i Ania powiesili swoje kurtki na oparciach krzeseł, natomiast długi płaszcz księcia leżał niemal w całości na drewnianej podłodze karczmy. Nardi, popijając sok z brzoskwiń, mówił dalej, gestykulując przy tym rękami.

— Osoby studiujące księgi, papirusy czy też piszące własne prace są niemalże w każdym miejscu w pałacu. — Numek przyglądał się rozentuzjazmowanemu przyjacielowi. — Na podłodze leżą setki różnokolorowych poduszek, na których ludzie siedzą i zajmują się studiowaniem.

— A biblioteki? — spytał zainteresowany Numek. — Jak wyglądają?

Książę spojrzał z szelmowskim uśmiechem na przyjaciela.

— Bibliotek w Lokrandzie jest naprawdę dużo, lecz jest jedna w samym pałacu… — zarówno Numek, jak i Ania słuchali z uwagą — …wielopiętrowa, znajdują się tam labirynty regałów z pozłacanymi kantami deseczek z zielonego drewna, z naprawdę ogromną ilością różnorakich woluminów. — Oczy księcia cały czas błyszczały. — Tam też na miękkich poduszkach można było zatonąć w lekturze.

Widząc pytające spojrzenie przyjaciela, książę dodał:

— Książki pełne legend, baśni oraz historii z głębokiej i dzikiej pustyni, z runicznymi tytułami, z posrebrzanymi i pozłacanymi okładkami.

— A jak wyglądają parki? — spytała księżniczka, rozmarzona dzięki opowieściom brata.

— To lasy tropikalne, w których dominują palmy, juki oraz eukaliptusy, z sadzawkami, w których pływają lilie, i mnóstwem wygrzewających się w słońcu zwierząt: flamingów, kapibar czy dużych hipopotamów. — Widząc, że księżniczka z rumieńcem na twarzy chciała spytać o coś innego, dodał: — Tak, siostrzyczko. Jest to miejsce spotkań zakochanych. — Nardi opowiadał dalej, a Ania cicho westchnęła. — W bladym blasku księżyca na zdobionych runami ławeczkach widziałem wiele wtulonych w siebie, a nawet całujących się par.

Numek, patrząc na ubranie przyjaciela, szybko zmienił temat.

— Czy ludzie w Lokrandzie tak się ubierają?

Nardi roześmiał się, widząc niepewne spojrzenie Numka.

— Mężczyźni tak, choć niektórzy noszą spodnie i same kamizelki zrobione z wielbłądziej skóry.

— I mają widoczne torsy? — spytała rozmarzona księżniczka.

— Zgadza się. — Nardi miał szelmowski uśmiech na twarzy. — Satynowe spodnie oraz sukienki wkładają także kobiety. Mężczyźni noszą turbany na głowach, a panie nierzadko mają wplecione we włosy klejnoty: diamenty, rubiny oraz szafiry.

— A jak wygląda życie poza pałacem? — Numek był coraz bardziej zafascynowany tym miejscem.

— Na ulicach czuć zapach ziół i przypraw: imbiru, kolendry, cynamonu… — Nardi przez cały czas miał iskry radości w oczach, a w przerwach między zdaniami popijał sok. — Na targach kupcy sprzedają migdały, orzechy nerkowca, daktyle czy rodzynki, a także banany, pomarańcze i granaty. — Numek kątem oka patrzył na rozmarzony wzrok księżniczki odpływający w kierunku pustynnego miasta. — Budynki są kwadratowe, a ściany w kolorze piasku. — Nardi usiłował przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. — Do środka wchodzi się przez otwarte tunele prowadzące do podziemi.

Młodemu wojownikowi oczy zaświeciły się z ciekawości. Nigdy nie słyszał, żeby ludzie mieszkali w podziemiach.

— Już z oddali widać kopułę pałacu ozdobioną kawałkami kolorowego szkła. — Książę wypił łyk soku i mówił dalej: — Mury są zrobione z zielonego nefrytu i podobno zostały wzmocnione zaklęciami, by wytrzymały każde oblężenie.

— Braciszku… — zaczęła nieśmiało Ania. Nardi na chwilę przerwał opowiadać i przeniósł wzrok na siostrę. — Co się stało z lordem Tarandalem?

— Zginął od strzały, podczas jednej z wypraw na pustynię — odpowiedział rzeczowo książę, a jego głos lekko się załamał. — Szczegółów nie znam, ale Feser bardzo to przeżył.

— Jaki on jest? — zapytał Numek, widząc, że przyjacielowi zaświeciły się oczy.

Ten jednak odpowiedział tylko jednym słowem.

— Cudowny. — Nardi wstał od stołu i, zakładając płaszcz, powiedział poważnym tonem pełnym obawy: — Przepraszam was, ale już i tak kazałem ojcu długo czekać.

Numek poczuł nieprzyjemny dreszcz przebiegający po plecach, kiedy przyjaciel tak na niego patrzył. W karczmie, poza nimi oraz karczmarzem, który czyścił blat pod półkami z alkoholem i spoglądał na nich z niechęcią, nie było nikogo.

— Rozumiem, braciszku. — Ania wstała i sięgnęła po kurtkę. — Pójdę z tobą.

Numek patrzył, jak rodzeństwo szykuje się do powrotu do pałacu.

— Cieszę się, że wróciłeś — powiedział chłopiec, patrząc na księcia ubranego w długi gruby płaszcz. — Będziemy mieli teraz dużo czasu, by nadrobić te chwile, kiedy cię tu nie było.

Nardi uśmiechnął się i — pożegnawszy się z Numkiem — ruszył w kierunku wyjścia z karczmy. Za nim podążyła księżniczka. Młody barbarzyńca siedział cały czas na swoim miejscu, popijając sok i przyglądając się, jak rodzeństwo opuszcza karczmę. Miał w planach poćwiczyć jeszcze dzisiaj walkę mieczem między alejkami.

Niedaleko gospody znajdowała się uliczka otoczona przez kamienne budowle. Schody ustawione pośrodku niej, również zbudowane z wystających kamiennych garbów, przykrył coraz mocniej sypiący śnieg. Stopnie po obu stronach zabezpieczały szerokie poręcze pokryte kwadratowymi płytami, na których stały szklane latarnie w formie zamkniętych stożków, w których tlił się płomień świecy. Wiatr przybierał na sile, a chmury przysłoniły niebo, sprawiając, że młody wojownik miał nad sobą szare sklepienie. Barbarzyńca, ubrany w wilczą kurtkę zapiętą pod samą szyję, trzymał w rękach pozbawione ozdób ostre noże z żelaznymi rękojeściami o prostej budowie. Jedynie sznur przewiązany na metalu sprawiał, że Numek mógł pewniej i wygodniej chwycić swoją broń. Zrobił w powietrzu pełen piruet i zamachnął się tak mocno, że ostrze przecięło powietrze, w którym unosiły się małe płatki śniegu. Młody wojownik stanął w pozycji obronnej, zasłonił się swoim ostrzem, po czym uderzył mieczem z prawej strony na ukos, ku dołowi, i od razu pchnął końcówkę ostrza głęboko w przód. Miecz niemal natychmiast wrócił do jego boku i mógł dalej ciąć powietrze z góry na dół. Barbarzyńca robił piruety, cięcia, pchnięcia oraz trzymał gardę. Cały czas pamiętał o pracy bioder i barków.

Nad młodym wojownikiem znajdował się szeroki balkon, z którego zwisały sople zamarzniętej wody. Barierka wykonana została, podobnie jak ściany budynku, z ogromnych głazów, ściśle ze sobą połączonych i dodatkowo scalonych lodową taflą. Na szczycie tej balustrady siedział gawron i przypatrywał się zmaganiom Numka. W tę pustą alejkę nie zapuszczali się inni barbarzyńcy. Było to jego miejsce, do którego od czasu do czasu dopuszczał Anię trenującą razem z nim walkę na noże i miecze. W tym momencie jedynie stary pies z białą sierścią zachodzącą na oczy, oklapniętymi uszami i szerokimi łapami obserwował ćwiczenia piętnastolatka. Numek niekiedy zapuszczał się do tego miejsca, by potrenować z dala od srogich i ostrożnych spojrzeń swoich nauczycieli.

Nad nim, oprócz szarych chmur, znajdowały się zamarznięte szyby okien, z których nikt nie wyglądał. Budynek po prawej stronie został na górze dodatkowo podparty przymarzniętymi drewnianymi balami. Jedynie liny łączące obydwa obiekty świadczyły o tym, że kiedyś ktoś interesował się tą częścią miasta. Pies ziewnął głęboko i potruchtał w stronę innej alejki, gdzie stały ciężkie drewniane skrzynie, na których ktoś poustawiał duże pudła, poruszane przez delikatny wiatr. Mały chudy kot w białe i rude łaty przemknął przez alejkę, a brodaty łysiejący barbarzyńca, otulony grubym kocem z zajęczego futra, zataczał się na ulicy, niosąc w ręku butelkę grogu. Mężczyzna zwymiotował pod zlodowaciałą ścianą budynku i — nie interesując się trenującym młodzieńcem — ruszył dalej w swoją stronę.

Numek również nie zwracał uwagi na nic poza własnym treningiem, kiedy w pewnym momencie poczuł na plecach dreszcz strachu. Usłyszał głos niosący się w powietrzu oraz dźwięk szybkich kroków. Ktoś biegł w tę stronę i wyraźnie krzyczał jego imię. Odwrócił się gwałtownie, trzymając przez cały czas w dłoniach noże, i patrzył, jak Ania biegnie po schodach w jego kierunku. W oczach miała panikę i Numek widział, jak resztkami sił starała się podbiec do swego przyjaciela. Jej kurtka była rozpięta i łopotała na wietrze. Numek wybiegł jej naprzeciw i przytrzymał ją tak, by nie upadła. Ania spojrzała na niego i piętnastolatek naprawdę się przeraził. Cała była spocona, a w jej oczach widział tylko strach.

— Nardi… — zaczęła, łapiąc mroźne powietrze. — …Numek, proszę…

— Co się stało? — Chłopiec, trzymając księżniczkę i chroniąc ją przed upadkiem, pytał, nie rozumiejąc jej reakcji.

— On kompletnie oszalał! — Ania płakała i jednocześnie krzyczała. — Wybiegł na zewnątrz murów.

Źrenice chłopca nagle się rozszerzyły, a lodowaty dreszcz przeszył jego ciało.

— Wyjechał w taką pogodę? — Opady śniegu oraz wiatr przybierały na sile.

— Nie wziął konia… — Księżniczka nie mogła mówić. Była przerażona oraz zmęczona.

Chłopiec widział w jej oczach bezradność i błaganie o pomoc. Zdawał sobie sprawę, że Nardi bardzo przywiązał się do pustynnego miasta, ale nie sądził, że jego przyjaciel będzie na tyle szalony, by samotnie wyruszyć z powrotem w taką podróż, w dodatku bez żadnego wierzchowca. Złorzecząc na głupotę swojego przyjaciela, puścił się biegiem po schodach. Obok niego biegła Ania, która przez nadmiar adrenaliny zapomniała o zmęczeniu. Nie było już czasu, by pobiec po czarodzieja ani nikogo dorosłego, musieli sami wyruszyć za mury i sprowadzić księcia z powrotem.

Numek był wściekły i jednocześnie przerażony, przypomniał sobie spojrzenia posągów — władców Hagradu — z sali tronowej. Widział przed oczami obraz śmierci swojego przyjaciela, którego znał od dzieciństwa. Nie rozumiał, co się w tym momencie z nim działo. Czuł, jakby to wszystko było tylko okropnym koszmarem, z którego zaraz się obudzi. Jego ciało reagowało. Biegł w stronę bramy miasta najszybciej, jak tylko mógł, i wybierał najkrótszą drogę. Ciągle czuł obecność Ani znajdującej się tuż obok niego. Przeżywał jej strach, zdenerwowanie oraz rosnącą wściekłość. Wiedział, że byli zbyt wolni, że duże zaspy śnieżne mocno utrudniały im drogę. Mimo to nieustannie biegli, cały czas widząc przed sobą tylko kształty wysokich budowli oraz okropną wizję tego, co mogło się wydarzyć za murami. Mijali kolejne alejki otoczone przez wysokie budowle. Nad nimi wznosiły się balkony oraz zwisały długie lodowe sople. Śnieg sypał coraz mocniej, Numek niewiele widział. A zaspy wciąż się powiększały. W pewnym momencie księżniczka poślizgnęła się na już udeptanym śniegu i cudem uniknęła upadku, przytrzymana przez przyjaciela.

Wzdłuż drogi wznosiły się budowle z dużych kamiennych płyt, a niektóre z nich były dodatkowo zabudowane drewnianymi elementami. Młody wojownik kątem oka zobaczył jakieś postacie stojące na balkonie i patrzące się na niego. Było to dziwne, ponieważ w taką pogodę wszyscy mieszkańcy albo pochowali się już w swoich domach, albo zmierzali właśnie w kierunku jakiegoś schronienia. Kiedy spojrzał na jeden z tarasów ponownie, przeraził się jeszcze bardziej. Stały tam posągi władców, które widział wcześniej w komnacie tronowej. Skręcając gwałtownie w prawo, w wąską alejkę, zobaczył na balkonie barbarzyńcę w kaftanie, który miał odsłonięte tylko jedno oko. Drugie przykrywała długa, zachodząca na twarz grzywka. Numek w odsłoniętym oku zobaczył strach oraz przerażenie, które spowodowały, że zaczął biec jak szalony, jeszcze szybciej niż do tej pory. Panika i wściekłość u młodego wojownika wzrosły, kiedy na końcu alejki, na jednej z szerokich marmurowych płyt ustawionych na wysokiej poręczy schodów, zobaczył patrzącą na nich z gniewem i pogardą kobietę w sukni balowej z koronką sterczącą wokół szyi.

Numek, wybiegając z alejek wprost na pola uprawne, miał łzy w oczach ze zmęczenia oraz z rosnącej frustracji. Nastolatkowie biegli obok wysokiego muru, zmierzając prosto do bocznej bramy, znajdującej się obok terenów uprawnych oraz domków zbudowanych z grubego ciosanego kamienia i przykrytych drewnianym szpiczastym dachem, pokrytym śniegiem. Spod grubej warstwy bieli wyrastały kominy, z których ulatywał dym. W ogrodach rosły warzywa, a także drzewa owocowe: jabłonie, grusze oraz śliwy. Chociaż rośliny przykryte były śnieżnym puchem, to nie obumierały w tak niskiej temperaturze, jaka panowała w mieście barbarzyńców. W jednym z ogrodów młody wojownik zobaczył kamienną studnię, na której ściankach zalegał śnieg. Na górze wykończona była drewnianym daszkiem, pokrytym śniegiem. Z boku znajdował się kołowrotek służący do wyciągania wiadra ze studni. Obok ogrodzenia stały kosze z owocami — truskawkami, wiśniami, jagodami oraz jabłkami i gruszkami. Beczki wypełnione były nie tylko krystalicznie czystą wodą, ale także alkoholami: winem oraz grogiem. Numek biegł najszybciej jak mógł prosto do bocznej bramy. Z oczu płynęły mu łzy, których część pewnie powodował pęd, ale większość z nich wynikała ze strachu i frustracji. Mijał właśnie stragan z drewnianą ladą pokrytą białym kocem, na której ustawione były topory, miecze oraz noże z rękojeściami obleczonymi sznurami. Nad ladą zawieszona została na czterech żelaznych słupach ogromna kremowa plandeka. Za straganem i drewnianym ogrodzeniem bawiło się dwóch chłopców. Walczyli, używając stępionych noży. Jeden z nich, brunet z krótkimi włosami oraz dużymi brązowymi oczami, ubrany w szarą kurtkę z ciepłym wykończeniem na klatce piersiowej i przy kołnierzu, uśmiechał się szelmowsko, kiedy starał się celnie wyprowadzać ciosy noża i trafić w swojego kolegę. Drugi chłopiec był skupiony na parowaniu ciosów przeciwnika. Numek, widząc zmagania tych dwóch chłopców oraz ich skupione spojrzenie pełne pasji, myślał o sobie samym oraz o swojej relacji z Nardim. Przypomniały mu się niezliczone treningi i przygody związane z wykradaniem owoców. Zapatrzył się na obraz walki ćwiczebnej i nie zauważył brodatego mężczyzny wychodzącego zza sosnowej ścianki straganu. Numek wpadł z impetem na mężczyznę, a następnie obaj staranowali stragan, który najpierw się zachybotał, a potem runął na ziemię. Drewniane paliki podtrzymujące plandekę były połamane, a sama płachta pofrunęła nieco dalej od leżącego i przestraszonego młodzieńca. Kiedy wstawał, widział wściekłe spojrzenie barbarzyńcy, który krzyczał w jego kierunku niezrozumiałe słowa i groźby, oraz przestraszoną twarz Ani. Wszystko działo się tak szybko. Nie mógł pozwolić sobie na chwilę zwłoki, dlatego błyskawicznie podniósł się z ziemi i — nie zważając na krzyki brodacza — pobiegł za księżniczką do małej bramy z szerokimi dębowymi drzwiami okutymi żelazem i otwieranymi za pomocą grubego stalowego łańcucha, którego pierścienie wisiały obok, wznosząc się na samą górę po przekątnej, do miejsca ulokowanego w dziurze obok drzwi. Tak jak i przy głównej bramie, tutaj łańcuch też był przymarznięty. Na dole znajdowało się leszczynowe koło z grubymi żelaznymi pałąkami, które sprawiało, że łańcuch był zwijany bądź rozwijany przy otwieraniu i zamykaniu pierwszych wrót, prowadzących na bardzo mały dziedziniec porośnięty zaśnieżoną teraz trawą oraz do drugiej bramy, która wiodła na zamarznięte pustkowia poza Hagradem, gdzie panowały gwałtowne i porywiste wiatry sprawiające, że nawet barbarzyńcy traktowali pustkowie z szacunkiem i pokorą.

Numek klął w momencie, kiedy kręcił ciężkim kołem razem z Anią. Nie czekali na całkowite otwarcie wrót. Wystarczyło im tylko delikatne odchylenie. Brama działała na zasadzie wyjścia. Kiedy wybiegli na zamarznięte równiny, księżniczka Hagradu była jeszcze na tyle przytomna, że zatrzasnęła za nimi bramę, aby nikt niepowołany nie miał szansy dostać się do środka. To sprawiło jednak, że i dla nich drzwi zostały zamknięte. Chłopiec nie zważał jednak na fakt, że znaleźli się w sytuacji, w której nie mogli już zawrócić. Nie przeszkadzały mu teraz ani wiatry, ani zimno, ani opady wielkich kawałów śniegu przysłaniających widoczność.

Nie mogli już biec. Śnieg był tak duży, że z trudem przesuwali się po lodowej równinie. Chłopiec przez gęste opady nie mógł już zobaczyć, jak daleko znaleźli się od muru. Cały czas miał na oku księżniczkę, która nawet nie zapięła kurtki, powiewającej gwałtownie w powietrzu i unoszonej przez ostry i mroźny wiatr. Ania szła, mając obłęd w oczach. Oboje mieli. Numek nie wiedział, którędy mogliby pójść, po prostu zmierzali przed siebie, walcząc z nierównym i śliskim podłożem oraz z zalegającą śnieżną zaspą, z wiatrem, który naprzemiennie popychał ich w nieznanym kierunku, żeby później wiać im prosto w twarz i utrudniać drogę. Włosy Ani fruwały w różnych kierunkach, przysłaniając część twarzy. Ponadto cała była oblepiona śniegiem. Począwszy od ubrania, a skończywszy na rozwianych włosach. Jej skóra była sina, a oddech wyraźnie zauważalny w postaci mgiełki. Chłopiec, spojrzawszy na swoje ręce, zorientował się, że sam drży i ma skórę w kolorze fioletu. Skupił się jednak na jedynym celu — odnalezieniu przyjaciela, który znalazł się gdzieś w tej zamieci.

— Nardi! — krzyknęła księżniczka, a jej głos poniósł się głośnym echem po równinie.

Młody wojownik zauważył, że znajdowało się tutaj wiele wzniesień, na których sypki śnieg podrygiwał przy wietrze. Błądzili cały czas we mgle oraz w przysłaniających widoczność opadach. Niebo było całe czarne od gęstych chmur, a na równinie dało się słyszeć gwizd gwałtownego wiatru. Numek miał łzy w oczach. Był wściekły i zmęczony. Czuł wzmagającą się bezradność. Jedynie samotne drzewa, którym brak było liści i których gałęzie wiły się, tworząc upiorny widok, sprawiały, że młody wojownik miał złudzenie, że wie, gdzie się znajduje.

Nastolatkowie, idąc wciąż naprzód, usłyszeli przerażający przeciągły dźwięk, który niósł się po całym terenie. Było to wycie wilków. Nie jednego samotnego osobnika, lecz przynajmniej kilku. Numek szybko wyjął nóż, drugi podał swojej przyjaciółce, która w oczach miała rosnącą determinację i morderczą wściekłość. Szli pod górę i przedzierali się przez zaspy śnieżne, aż udało im się dotrzeć do szczytu niewielkiego pagórka. Na wzniesieniu chłopiec zobaczył kilka niewyraźnych, ciemnych cieni, które po chwili odkryły straszny obraz. Na śniegu, w kałuży krwi leżały zwłoki. Nie było to ciało zwierzęcia żyjącego na lodowej równinie, lecz barbarzyńcy. Ania krzyknęła, zakrywając usta dłonią, a z jej oczu popłynęły łzy. Była czerwona od płaczu. Księżniczka Hagradu w tym momencie wrzasnęła wściekle na całe gardło, a jej krzyk poniósł się po równinie. Numek stał jak sparaliżowany, patrząc na kawałki zmasakrowanego ciała, które były pożerane przez ciemne sylwetki zwierząt. Jeden z tych cieni podniósł łeb i czarnymi ślepiami zaczął się im przyglądać. Numek z jeszcze większym przerażeniem zorientował się, że na wzgórzu stał wilk, a za nim cała wataha zjadająca jego przyjaciela. Kogo innego mogli znaleźć na tym jałowym pustkowiu? Wilk był ogromny i pokryty czarną, ostrą sierścią. Z jego paszczy ciekła krew, która natychmiast wsiąkała w śnieg. Zwierzę zaczęło warczeć i podchodzić coraz bliżej do nastolatków stojących obok siebie w bojowych pozycjach i trzymających przed sobą tylko krótkie noże. Serce barbarzyńcy biło jak oszalałe. Stracił przyjaciela, a teraz jeszcze miał umrzeć razem z Anią. Tego było dla niego za dużo. Przerażenie wzrosło, kiedy nagle księżniczka — krzycząc wściekle — rzuciła się z nożem na skaczącego na nią wilka i wbiła swoje ostrze w jego ogromną pierś.

Numek patrzył jak wilk i dziewczyna walczą o przetrwanie w tej zamarzniętej krainie i — spodziewając się śmierci Ani — usłyszał głośny pisk zwierzęcia, które zdychało na grubej warstwie śniegu. Księżniczka była posiniaczona na twarzy oraz na dłoniach. Jej oczy były całe zaczerwienione, a po rękach płynęła krew z ran zadanych przez ostry lód, który znajdował się w miejscu walki. Za umorusaną we krwi księżniczką, zatapiającą ostrze noża w truchle wilka, pojawiły się kolejne szare oraz czarne kształty. Parę z nich zaczęło wyć w powietrze, inne rzuciły się gwałtownie w stronę Ani. Paraliż, który do tej pory hamował ruchy Numka, nagle ustąpił. Rzucił się gwałtownie przyjaciółce na ratunek i — podciągając ją do góry — zaczął biec daleko od wyjących i wściekłych wilków. Zaspy nie były już dla nich przeszkodą. Podobnie jak opady śniegu, czy też wiatr, który smagał ich lodowatym zimnem po twarzach. Chłopiec nie mógł tutaj stracić dwójki swoich najlepszych przyjaciół. Nie teraz i nie w tym przeklętym miejscu. Sam czuł wściekłość i przerażenie. Tym bardziej że wilki były szybsze niż dzieci i w niedługim czasie jeden z szarych kształtów rzucił się gwałtownie na Numka, zatapiając pazury w jego plecach i sprawiając, że zarówno on, jak i księżniczka stoczyli się po stromym pagórku wprost pod skalną ścianę, która przysypana była przez śnieg.

Chłopiec uderzył głową w lodową ścianę i z brwi popłynęła mu krew, sprawiając, że jeszcze mniej wyraźnie widział, co się dzieje na równinie przed nimi. Plecy piekły go niemiłosiernie i czuł, że jest cały mokry od własnej krwi. Ania krzyczała i szamotała się w jego objęciach. Numek nie mógł jej puścić. Wiedział, że jeśli to zrobi, dziewczynka umrze. Młody barbarzyńca nigdy nie widział tylu stworzeń naraz. Cały horyzont usiany był ciemnymi i warczącymi kształtami. Przed sobą widział dziesiątki zębisk, które zbliżały się wolno i ostrożnie w ich stronę. Czarne ślepia z dziką żądzą mordu wpatrywały się w niego. Numek dygotał na całym ciele i sam już nie wiedział, czy z przerażenia, czy z zimna.

Trzymał szamoczącą się dziewczynkę, która chciała konfrontacji ze zwierzętami. Czuł w tym momencie jej wściekłość i doskonale ją rozumiał. Ani nie zależało już na własnym życiu. Straciła brata i liczyła się tylko krwawa zemsta na stworzeniach, które go zabrały. Dosłownie czuł, jak jej ciało dygotało z nienawiści. Ciągle krzyczała, pełna dzikiej furii. Słyszał wycie, warczenie oraz ujadanie. Czuł smród krwi oraz martwego ciała, które zostało na pagórku. Numek płakał i był przerażony. Nie wiedział, co powinien zrobić. Ręce bolały go od trzymania wyrywającej się księżniczki, jednak nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby ją puścić.

— Błagam… — Numek wyszeptał tylko jedno słowo w momencie, kiedy jeden z wilków zaczął na nich biec. W oczach bestii widział głód oraz furię. Sierść zwierzęcia była zjeżona na grzbiecie. W chwili, kiedy wilk rozwarł szczęki i skoczył w ich stronę, inne zwierzę przywaliło go gwałtownie do ziemi i zaczęło rozrywać mu gardło. Pisk oraz powarkiwanie wzrosło, kiedy reszta wilków rzuciła się na siebie. Chłopiec, cały ochlapany krwią, która kleiła się do jego ciała oraz włosów i niemiłosiernie śmierdziała, patrzył, jak krajobraz przemieniał się w prawdziwą rzeź. Czarne i szare ciała, skacząc na siebie, sklejały się w kłębowisku sierści. Widział, jak wiele osobników rozrywa ciała innych zwierząt, wyrywając i zjadając ich mięso. Nad równiną usłyszał krakanie czarnych ptaków, które przyłączyły się do krwawej uczty.

Numek, ciągle trzymając księżniczkę, która nawet na moment nie przestała się wyrywać i krzyczeć, zrozumiał, że oszalała ona od nadmiaru emocji towarzyszących tej masakrze. Czarny wilk ze stojącą na grzebiecie sierścią oraz kłami ubrudzonymi we krwi odwrócił się gwałtownie w stronę dzieci, zaczął warczeć i wlepiać w nie wściekłe spojrzenie. Pośród tego horroru Numek usłyszał słowa. Znajome słowa niosące się echem po równinie. Nagły błysk uprzedził skok wilka, niebezpiecznie zbliżającego się w ich kierunku. Przez ułamek sekundy Numek widział niebieskie płomienie i ręce wyciągnięte w ich stronę dokładnie wtedy, gdy zbliżały się wilcze zęby. Ręce ubrane w czerwone szaty pokryte błyszczącymi runami objęły dzieci i sprawiły, że łeb bestii rozpadł się na kawałki, ochlapując krwią twarz chłopca, który stracił przytomność.

Rozdział 6

Numek otworzył oczy i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że znajduje się we własnym łóżku. Przez chwilę nawet wydawało mu się, że to, co go spotkało poprzedniego wieczora, było tylko okropnym koszmarem. Jednak silny ból przy kręgosłupie oraz zszyta rana, którą wymacał na łuku brwiowym, świadczyły o tym, że niedawno stracił przyjaciela i sam omal nie zginął.

Teraz zaczynał rozumieć. Renkard przeniósł go z tamtego okropnego miejsca z powrotem do miasta — do domu. Numek przypomniał sobie o Ani i zaczął się poważnie niepokoić. Wszystko go piekło i bolało. Całe ciało miał posiniaczone oraz opuchnięte, a świeże rany na plecach bolały go dotkliwie. Po takim ataku nie powinien się ruszać, jednak kiedy tylko pomyślał o Ani, poderwał się gwałtownie z łóżka i usiadł, zwieszając natychmiast głowę, gdyż w tym momencie pociemniało mu przed oczami od przeszywającego bólu. Ubrany był w swoją błękitną piżamę, pod którą wyraźnie odznaczały się bandaże i opatrunki. Wolnym i chwiejnym krokiem podszedł do przymarzniętego okna i spojrzał w niebo. Był wczesny ranek, a słońce dopiero wschodziło — promienie delikatnie oślepiały Numka. Chłopiec odwrócił wzrok i przyjrzał się ścianie nad łóżkiem. Wisiały tam dwa noże. Jeden z nich należał do księżniczki i był używany poprzedniego wieczora podczas walki z wilkami. Co więcej, nie widać było na nim śladów krwi, został starannie wyczyszczony, zanim ktoś zawiesił go na ścianie. Rana na plecach gwałtownie dała o sobie znać, tak że chłopiec przymknął oczy i zagryzł gwałtownie zęby, by stłumić jęk.

Skulony wolno podszedł do biurka, na którym znajdowały się rysunki. Wśród kartek przedstawiających wojowników Hagradu w pełnym uzbrojeniu oraz egzotyczne zwierzęta, inspirowane ilustracjami z książek, zobaczył portret księżniczki, który sam namalował. Jej rysy na obrazie nie były tak idealne jak w rzeczywistości, ale uchwycone zostały najładniejsze cechy — długie czarne włosy, mały nosek oraz tajemnicze oczy skrywające nieznane myśli i uczucia. Nie był pewien, co ukrywała. Z jednej strony widział podziw oraz fascynację, z drugiej — delikatną drwinę z lekką dozą dziewczęcego wstydu. Na jej ustach pojawiał się łobuzerski uśmiech. Była cudowna.

Wspomnienia wróciły i znów zobaczył jej wściekłość, frustrację wypisaną na twarzy i mordercze spojrzenie, kiedy rzuciła się na dwa razy większego od siebie wilka. Wciąż słyszał jej obłąkańczy krzyk pomieszany z wyciem i warkotem zwierząt. Łzy popłynęły z jego oczu i pojedyncze krople spadły na rysunek.

Nagle usłyszał za drzwiami rozmowę dwóch osób, a właściwie — kłótnię. Spojrzał na dębowe drzwi i — trzymając się za bok, który wciąż go piekł — wolnym krokiem zaczął podążać ku nim.

— To ty zaraziłeś ich opowieściami i baśniami o tym mieście! — Usłyszał gruby i głęboki głos dorosłego barbarzyńcy.

Przykucnął, z trudem tłumiąc gwałtowną reakcję na ostry ból, i delikatnie wychylił się, by między szczeblami drewnianej barierki podejrzeć rozmówców. Zobaczył umięśnionego i wysokiego mężczyznę z długimi, kręconymi włosami i wyraźnie zarysowaną kwadratową szczęką, pokrytą gęstą, ostrą i kręconą brodą. Ledwo rozpoznał władcę Hagradu, tym bardziej że nie miał on na sobie zbroi z łusek smoka, a jego niedźwiedzi płaszcz wisiał na wieszaku znajdującym się koło drzwi. Ubrany był w granatową koszulę z wyszytymi runami oraz niedźwiedzimi głowami i brązowe ocieplane spodnie ze skóry barana. Tylko buty miał te, co zawsze — czarne, lśniące i wysokie pod kolano. Opierał się o swój miecz z błyszczącej stali ze złotą rękojeścią, która błyszczała w świetle ognia rozpalonego w kominku. Stał odwrócony w stronę wiszącej na ścianie mapy, ale Numek po tonie głosu poznał, że władca jest wściekły. Koło kominka stał czarodziej w czerwieni. Laska pokryta runami oparta była o stół przykryty białym obrusem, na którym ustawiono butelkę z winem z grubego i zdobionego szkła oraz kieliszki. Jednak ani mag, ani barbarzyńca nie pili — byli zbyt zajęci kłótnią, wściekali się na siebie nawzajem. Chłopiec drżącymi rękoma przytrzymywał się szczebli barierki i obserwował sytuację. Dorośli nawet na moment nie spojrzeli w górę.

— Gordan… — Głos Renkarda był spokojny, ale słychać w nim było ból i smutek spowodowany ostatnimi wydarzeniami. — On miał dopiero czternaście lat… — Numek wiedział, że mówią o Nardim. — Jeszcze wiele mogło się zmienić… — kontynuował z wyrzutem.

Gordan odwrócił się od mapy i — podchodząc do stołu — powiedział z odrazą w głosie:

— Ten szczeniak naraziłby miasto na utratę władcy, a przez to nas wszystkich czekałaby zagłada.

— On miał dopiero czternaście lat… — powtórzył mag, podnosząc głos jeszcze bardziej. Był wściekły. — A ty skazałeś swego syna na śmierć, ponieważ się zakochał! — krzyknął z wściekłości Renkard.

Numek nie mógł dalej patrzeć na to, co działo się na dole. Łzy płynęły mu po policzkach. Zapomniał już o bólu, usiadł pod ścianą i chciało mu się wyć. Gwałtownie zagryzając zęby, powstrzymywał się, by nie krzyknąć. Cały się trząsł z nienawiści, frustracji oraz smutku.

— To nie było zwykłe szczenięce zakochanie — powiedział z lodowatym spokojem władca barbarzyńców. — W jego oczach było obłąkańcze uwielbienie oraz poświęcenie dla tego, co tam znalazł. — Gordan cedził słowa z zimną odrazą i nienawiścią w głosie. Numek usłyszał, jak lord Hagradu podszedł do drzwi i założył swoje futro. — Dobrze, że mam jeszcze mądrą córkę. — Skrzypienie ciężkich drzwi oraz powiew mroźnego wiatru znaczyły, że otworzono drzwi wyjściowe.

— Gordan… — Renkard zatrzymał go w pół kroku. — Prawie straciłeś ich oboje. — W głosie czarodzieja nie słychać było nienawiści, tylko żal oraz ogromny smutek.

Chłopiec gwałtownie zaczął się trząść, tak że ból kręgosłupa się wzmógł. Gordan był ojcem jego przyjaciółki i Ania kochała go najmocniej na świecie. Nie mógł jej powiedzieć o tym, co właśnie usłyszał, bo oprócz brata straciłaby także i ojca. Po prostu nie chciał przysparzać jej cierpienia. Na drżących nogach, cały mokry od łez i z posiniaczoną wargą, wrócił do swojego pokoju i położył się na łóżku z postanowieniem, że zatrzyma szczegóły tej rozmowy dla siebie.

***

W wieku osiemnastu lat chłopak wyglądał już jak dorosły mężczyzna. Nie zmienił uczesania, ale zapuścił brodę i wąsy. Miał typowo rzymski nos i umięśnione ręce oraz korpus, co było skutkiem codziennych treningów. Nie wyróżniał się jednak na tle innych barbarzyńców. Numosoft, bo takie nosił już imię, miał na sobie długą flanelową koszulę, brązowe skórzane spodnie i szarą kurtkę z wilczej skóry, pokrytą przy kołnierzu miękkim futrem i zapinaną na guziki w kształcie wilczych głów. Na nogach miał brązowe, błyszczące buty, które sięgały mu przed kolano i zachodziły na spodnie.

Pomimo tragedii, jaką przeżył trzy lata temu, wilcze emblematy mu nie przeszkadzały i ciągle nosił je z pewnego rodzaju sentymentem. Jego oczy były wciąż czujne, a wzrok kierował w dal. Jakby widział rzeczy, które jeszcze się nie wydarzyły, a które niedługo nadejdą.

Od czasu wizyty w komnacie nekromanty, wizji w Zwierciadle Charakterów oraz pogoni po równinie i ucieczki przed wilczymi bestiami Numosoft stał się niezwykle dojrzałym mężczyzną. Wciąż ćwiczył na arenach i doskonalił swoje umiejętności. Czytał coraz więcej książek, nie tylko baśnie i legendy, ale również pozycje o tematyce historycznej oraz geograficznej, opisujące odległe krainy, a także ważne minione wydarzenia. Bardzo dużo rysował — szkicował portrety znanych osób oraz bronie, a także przerysowywał ilustracje z innych książek — zwierzęta oraz osoby w strojach pasujących do mody pustynnego miasta. Wciąż szukał informacji o Zwierciadle Charakterów, lecz dotąd nic nie znalazł. Spędzał również dużo czasu z Anią. Patrząc w jej piękne oczy, wciąż słyszał rozmowę władcy Hagradu z Renkardem. Pomimo tego nigdy nie zdradził jej szczegółów tego spotkania.

Oprócz treningów, na których oboje radzili sobie coraz lepiej, spędzali czas na rozmowach w altankach przy płynącym strumieniu oraz pachnących kwiatach wiśni, które kwitły nad ich głowami, na drzewach pokrytych śniegiem. Kolorowe karpie oraz inne ryby podpływały do powierzchni wody, by wynurzyć swoje pyszczki i zaczerpnąć powietrza. Numosoft rzadko przebywał w pałacu i na tyle, na ile mógł, unikał kontaktu z lordem barbarzyńców. Razem z Anią dużo czasu spędzali w jego pokoju oraz w salonie, pochłonięci rozmową o zwierciadle, książce, którą Numosoft dostał od przyjaciela, oraz opowieściach Nardiego o Lokrandzie, o tym, co wydarzyło się w mieście, i o lordzie Feserze. Obydwoje unikali jednak tematu śmierci księcia.

Numosoft przez cały ten czas pamiętał o tajemniczej misji wyruszenia w pogoń za swoim ojcem. Nie miał pojęcia, co go spotka na tej wyprawie i co zrobi, kiedy w końcu stanie twarzą w twarz z Czarnym Jeźdźcem. Patrząc na swój ogród, miał świadomość, że musi wyruszyć za mury już jutro.

Przyjęcie, które wyprawił mu Renkard, należało do najhuczniejszych, jakie Numosoft widział. Odbywało się w otoczonym zaśnieżonym żywopłotem ogrodzie maga i pojawiło się na nim wiele osób. Młody barbarzyńca widział roześmiane twarze przyjaciół, partnerów sparingowych, trenerów, a także nieznajomych popijających wino i zajadających się mięsnymi przysmakami oraz tortem urodzinowym na bazie truskawek, przystrojonym sporą porcją słodkiego śmietankowego kremu. Jeden z chłopców, nastoletni brunet z długimi i kręconymi włosami, stał przy stole i jadł kawałek ciasta. W jednej ręce trzymał malutki widelczyk, w drugiej — porcelanowy talerzyk. Miał całą twarz w kremie. Jego błękitne oczy błyszczały, kiedy pochłaniał kolejne porcje ciasta.

Numosoft widział, jak wielu mężczyzn i chłopców bawiło się razem z kobietami i dziewczynami, jak wiele par tańczyło — podrygując w takt muzyki — pośrodku ogrodu. Bawili się przy akompaniamencie muzyki granej przez grupę szczupłych, jak na barbarzyńców, muzyków ubranych w purpurowe rajtuzy oraz fioletowe kaftany przyozdobione złotymi liśćmi oraz wizerunkami harf. Było to dwóch przystojnych blondynów, grających na mandolinie i na dużych kotłach, oraz szczupła rudowłosa dziewczyna z fletem.

Wojownik, przechodząc wolno obok grających, kątem oka zobaczył pieszczącą się w rogu parę. Kobieta miała na sobie rozpięty płaszcz z szarego zajęczego futra, opięte skórzane spodnie z białym futerkiem i cienką białą bluzeczkę, spod której wystawał czarny koronkowy stanik, a na nogach — skórzane buty na wysokim obcasie. Była długowłosą blondynką z dużymi zielonymi oczami i wachlarzem długich rzęs. Mężczyzna, który ją obejmował, był umięśniony oraz łysy na czubku głowy. Miał szeroki, delikatnie spłaszczony nos i nieco wydłużoną szczękę. W jego wełniany kaftan wszyto czerwone rubiny. Szerokie ocieplane spodnie opadały na duże żołnierskie buty z błyszczącej skóry.

Numosoft oderwał wzrok od pary kochanków i przyjrzał się potrawom, które stały na długich stołach. Mięso z wilków, niedźwiedzi, jastrzębi, dzików oraz bażantów ozdobione warzywami — ziemniakami, marchwią, ogórkami. Jubilat widział także najróżniejsze ciasta: serniki, jabłeczniki, oraz desery z owocami: poziomkami, truskawkami i morelami, ustawione między dzbanami z winem i sokiem.

Renkard siedział przy stole, popijając ze szklanego, kryształowego kieliszka białe wino i patrzył na gości. Przyglądał się mlecznobiałej zastawie przyozdobionej błękitnymi figurami geometrycznymi i zobaczył, że nieopodal siedział inny czarodziej, również delektujący się winem. Przystojny starszy mag z ciemnymi oczami, ubrany w czarne szaty. Sarantar obserwował Numosofta z takim samym błyskiem zainteresowania i podziwu jak dawniej, podczas rady, i kiedy zauważył, że ten odwzajemnia spojrzenie, uśmiechnął się, wznosząc kieliszek do góry symbolizując toast. Renkard obserwował swojego podopiecznego, a w jego oczach widać było szczerą troskę, a także wsparcie.

Nagle Numosoft spostrzegł dwoje wchodzących na przyjęcie gości. Serce zabiło mu gwałtowniej. Jednym z nich był opierający się na wypolerowanym mieczu lord Gordan, który przez lata praktycznie wcale się nie zmienił. Gęsta, ostra broda wciąż skrywała część jego twarzy, a kręcone włosy opadały na kark. Władca włożył stalową i starannie wyczyszczoną zbroję, której łuski błyszczały w promieniach słonecznych, lśniące buty ze skóry oraz ogromny niedźwiedzi płaszcz, którego poły ciągnęły się po śniegu zalegającym w ogrodzie. Na szyi miał rubinowy naszyjnik w kształcie niedźwiedzia szykującego się do skoku z otwartą paszczą. Numosoft zauważył u niego coś szczególnego. Uśmiech.

Władcy barbarzyńców towarzyszyła bowiem Ania. Numosoft ledwie poznał tę piękną kobietę idącą obok lorda i trzymającą go pod rękę. Jej długie czarne i lśniące włosy łagodnie opadały na plecy. Niebieskie oczy o hardym spojrzeniu, teraz delikatnie podkreślone były tuszem, a usta — czerwoną szminką. Numosoft dobrze wiedział, że Ania nie znosiła się stroić. Z pewnością zrobiła to, by przypodobać się ojcu. Młody barbarzyńca zauważył, że miała na sobie błękitną satynową suknię, odkrywającą ramiona, szyję oraz dekolt, i poczerwieniał na twarzy. Jej nogi przystrojone w buty na delikatnym obcasie, z futerkiem u góry, zaczęły poruszać się w rytm muzyki.

Ania odkryła w sobie pasję do tańca. Uwielbiała muzykę i gdy poruszała się w jej rytm, mężczyźni patrzyli na nią z pożądaniem, a kobiety — z zazdrością. Na przyjęciu ciągle zmieniała partnerów, tańcząc z wieloma barbarzyńcami. Numosoft, jak zahipnotyzowany, nie mógł oderwać od niej oczu. Suknia powiewająca na wietrze co chwilę odkrywała jej delikatne łydki oraz kolana. Księżniczka ciągle się śmiała a w oczach miała prawdziwą radość. Barbarzyńca dawno nie widział swojej przyjaciółki tak szczęśliwej. Długo po śmierci brata była pogrążona w smutku, nie mogła znaleźć w sobie choć odrobiny radości, dlatego tym bardziej Numosoft cieszył się, widząc ją w takim stanie.

W pewnym momencie Ania znalazła się obok niego, składając mu życzenia i wręczając prezent. Była to książka przybliżająca sylwetki wielu bohaterów — władców sprawujących rządy jeszcze przed jej dziadkiem. Jubilat spojrzał na książkę, podziękował przyjaciółce i zrobił coś niespodziewanego. Wręczył jej swój kawałek tortu. Zwyczaj ten wskazywał na to, że się kogoś bardzo kocha. Ania przyjęła talerzyk, podziękowała mu i pobiegła dalej tańczyć, zostawiając ciasto blisko swojego talerza. Numosoft widział jej uśmiech, wskazujący na uprzejmość i delikatne rozbawienie, ale nic poza tym. Barbarzyńca pomyślał, że może Ania nie powiązała tego gestu ze zwyczajem panującym w całym mieście. Było to jednak bardzo mało prawdopodobne.

— Zechce cię, zobaczysz — usłyszał za sobą głos Renkarda.

— Tak myślisz? — zapytał, nie odwracając się do maga i cały czas patrząc tęsknym spojrzeniem na tańczącą księżniczkę.

— Na pewno. — W tym momencie Numosoft odwrócił się i zobaczył uśmiech oraz zrozumienie na twarzy czarodzieja opierającego się na swoim kiju. — Musisz tylko poczekać.

Barbarzyńca wyszedł poza obszar, gdzie wszyscy tańczyli, by pobyć przez chwilę sam na sam z własnymi myślami. Szedł wzdłuż wysokiego żywopłotu, w którym rosły róże, fioletowe, żółte i czerwone, wszystkie pokryte białymi płatkami śniegu. Mężczyzna zastanawiał się nad swoją podróżą. Z tego, co mu mówił Renkard, jego ojciec wyruszył w stronę pustyni, by tam zebrać armię, która miała zniszczyć ten świat. Numosoft nie wiedział, w jaki sposób Czarny Jeździec miał tego dokonać. Ta wizja jednak dostatecznie go przerażała.

Musiał dostać się do Twierdzy Trzech Wyroczni, miasta amazonek, o których słyszał, że już od najmłodszych lat szkoliły się w łucznictwie. W tej społeczności kobiety walczą, umierają i rządzą na równi z mężczyznami. Przedstawiciele tego ludu są niżsi od ludzi, mają delikatnie szpiczaste uszy i w niezwykły sposób rozumieją naturę i świat snów. Ponadto Twierdzą Trzech Wyroczni włada starsza kobieta. Numosoft niewiele jednak o niej wiedział.

By dostać się do tej warowni, musiał najpierw przebyć ogromne pustkowie pokryte lodem i dotrzeć do granic Zapomnianego Lasu. Drzewa od tej strony były obumarłe i bezlistne, pokryte całkowicie zmarzniętym śniegiem, ale głębiej ustępowały one miejsca coraz bujniejszej roślinności i po jakimś czasie odsłaniały skrywane wcześniej bogactwo przyrody. Las, do którego wojownik miał pojechać, był niesamowicie rozległy i niebezpieczny.

Gdy mężczyzna tak zastanawiał się nad dalszymi planami, usłyszał za sobą kroki ciężkich butów. Odwrócił się i ujrzał samego władcę Hagradu. Gordan oparty o swój błyszczący miecz podszedł do Numosofta i z uśmiechem na ustach powiedział:

— Moja córka chciała wręczyć ci jeszcze jeden prezent, który może okazać się przydatny w twojej podróży.

Numosoft zdziwił się na te słowa, mając ciągle w pamięci rozmowę, którą usłyszał parę lat temu. Zmusił się, by odpowiedzieć lordowi uśmiechem.

— Dziękuję, panie…

— Chodź za mną, to niedaleko. — Gordan szedł po śniegu wzdłuż ogromnego żywopłotu. Tę część miasta Numosoft znał dobrze. Bawił się tutaj bardzo często jako dziecko, zarówno z Anią, jak i z Nardim. Ściany żywopłotów biegnące po jednej i drugiej stronie łączyły się, tworząc sieć ciasnych tuneli — niemal labirynt. Numosoft obserwował, jak płaszcz władcy barbarzyńców sunie po gęstym śniegu. Czuł przyjemny wiatr, który nadlatywał z przeciwka. Idąc tym niecodziennym labiryntem, wojownik poczuł zapach kwiatów. W końcu wyszli na rozległą polanę otoczoną ścianą z roślin. Niedaleko płynął mały strumyk i barbarzyńca poczuł delikatną bryzę.

Pośrodku, przy wysokim drzewie z bujną koroną zaróżowioną od kwiatów, których listki unosiły się w powietrzu, stała księżniczka. Wojownikowi znów serce szybciej zabiło, gdy tylko ją zobaczył. Zwłaszcza że towarzyszył jej wysoki, piękny, brązowy rumak z czarną długą grzywą. Władca podszedł do księżniczki i — objąwszy ją szerokim ramieniem — odwrócił się do wojownika. Na twarzy miał szczery uśmiech, a w oczach dumę, kiedy Numosoft podszedł do konia i — pogłaskawszy zwierzę po szyi — zbliżył swoją głowę do niego. Rumak od razu spodobał się wojownikowi.

— Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Numosoft — odezwała się Ania, podając wodze zszokowanemu wojownikowi. Księżniczka uśmiechała się serdecznie i ciepło, a jej oczy błyszczały szczerą radością, kiedy przekazywała konia przyjacielowi. — Jest twój — dokończyła, a jej ojciec potwierdził to skinieniem głowy.

Dookoła nich prószył delikatnie śnieg. Stopy wojownika zatapiały się w gęstej bieli, a z pyska konia wydobyło się delikatne rżenie.

— Pomyślałem, że przyda ci się towarzysz podczas podróży — odezwał się głębokim głosem lord barbarzyńców.

Numosoft po raz kolejny zmusił się, by spojrzeć w stronę tego mordercy, tym bardziej że zobaczył radosne spojrzenie Ani. Była wdzięczna ojcu za to, że wręczył jej przyjacielowi tak cudowny prezent. Numosoft, trzymając chrapy rumaka w swoich dłoniach, patrzył mu głęboko w oczy. Był niebywale spokojny i miał bardzo mądre spojrzenie. W oczach zwierzęcia barbarzyńca zobaczył ciekawość świata, która przypomniała mu księcia Nardiego i jego miłość do opowieści i legend z dalekich krain. Przymknąwszy oczy, by łzy znowu się w nich nie pojawiły, pomyślał o swoim przyjacielu, którego traktował jak brata, a który umarł gdzieś na zamarzniętym pustkowiu. Otworzył oczy i spojrzał na konia, który przyglądał mu się tak, jakby rozumiał jego uczucia. Zwierzę delikatnie szturchnęło jego bark swoim łbem, co Numosoft odczuł jako emocjonalne wsparcie. I choć stracił ludzkiego przyjaciela to wiedział, że zyskał zwierzęcego.

— Nazwę cię Mit. — Powiedział wojownik do konia, a ten zarżał na znak zgody. — Ponieważ widzę u ciebie taką samą ciekawość świata jak u Nardiego. — Powiedział to już jednak szeptem tak, by ani księżniczka ani władca go nie usłyszeli.

— Jest piękny — powiedział Numosoft głośniej, bardziej do Ani niż do Gordana, a to, co mówił, było jak najbardziej szczere. — Dziękuję — dokończył, spojrzawszy na księżniczkę, która rzuciła mu się na szyję. Serce barbarzyńcy zaczęło bić jeszcze szybciej i poczuł narastające podniecenie, kiedy Ania przylgnęła mocno do jego ciała.

— Będę tęsknić — wyszeptała. Numosoft spojrzał na przyglądającego się im władcę. Jego radość zniknęła, pojawiła się powaga. Wojownik jednak o to nie dbał, dla niego były to najpiękniejsze urodziny w życiu.

***

Żelazna krata powoli unosiła się ku górze, lód na niej kruszał, a jego ostre kawałki spadały na bruk pokryty śniegiem. Łańcuch przesuwał się, wydając piskliwy dźwięk. Słońce pojawiło się na horyzoncie, jak zwykle słabo przebijając się przez gęste chmury. Wiatr szarpał włosami oraz ubraniami. Nie kłuł jednak zimnem w ręce czy w twarz. Był to dzień, w którym Numosoft miał wyruszyć w podróż. Opuścić miasto, w którym przeżył całe swoje dzieciństwo. To była jego pierwsza wyprawa. Stał przy bramie z czarodziejem w czerwieni. Renkard jak zwykle opierał się o swoją laskę, na której błyszczały runy. Szaty powiewały na wietrze, podobnie jak biała długa broda. Mag z dumą patrzył na stojącego naprzeciwko wojownika. Niebieskie oczy kryły się za parą okularów. Barbarzyńca ubrany był w stalową kolczugę, której pierścienie błyszczały w promieniach słońca. Na nogach miał skórzane spodnie z żelaznymi ochraniaczami na kolanach. Skórzane buty sięgały mu przed kolano i były starannie wyczyszczone. Kolczugę przykrywał długi brązowy płaszcz. Długie brązowe włosy powiewały na wietrze, a broda częściowo pokryta była płatkami śniegu.

Oprócz maga i jego dorosłego już wychowanka przy bramie znajdowało się dwóch strażników. Jeden z nich, nieco wyższy, ubrany w żelazny wilczy hełm był brunetem z bujnym zarostem na twarzy. Grube brwi odwracały uwagę od jego małych błękitnych oczu. Stał oparty o długą halabardę. Drugi — w hełmie w kształcie paszczy rozwścieczonego rosomaka — miał gęstą rudą brodę oraz skośne piwne oczy. Podobnie jak towarzysz opierał się na ogromnej halabardzie. Przy pasie mieli ostre, obosieczne topory. Barbarzyńca spoglądał za bramę swoim głębokim i nieobecnym wzrokiem.

Obok niego stał wspaniały wierzchowiec, którego dostał od swojej przyjaciółki. Koń z czarną grzywą i bystrym spojrzeniem czekał cierpliwie na swego właściciela. Między Mitem i barbarzyńcą zdążyła się już nawiązać pewna więź. Numosoft czuł, że rumak bardzo dobrze go rozumiał. Wojownik nie musiał nic mówić ani też wydawać żadnych poleceń. W oczach konia można było zaobserwować przywiązanie. Barbarzyńca odwrócił się i popatrzył na pokryte śniegiem ulice i domy. Przed oczami stanęły mu tak prozaiczne sytuacje, jak walka dzieci na drewniane miecze, spotkania z przyjaciółmi w karczmie pod okiem grubego gospodarza, jedzenie na śniadanie owsianki zrobionej przez Renkarda, upokarzające pobicie dużo starszych chłopaków przez księżniczkę, słuchanie opowieści czarodzieja i patrzenie, jak przerażony Nardi ukrywa przed siostrą fakt, że pobił się ze swoim najlepszym przyjacielem.

Numosoft zdawał sobie sprawę, że opuszcza swój dom i może już nigdy tutaj nie wrócić. Trzymając w prawej ręce wodze, skierował znów swój wzrok w stronę zaśnieżonych równin rozciągających się wokół Hagradu. Słońce świeciło coraz jaśniej, a śnieg i lód błyszczały. Światło odbijało się od lodowej masy zastygłej na budynkach i kratach. Barbarzyńca ledwo mógł zobaczyć krawędzie muru, po którym chodzili wartownicy z ogromnymi halabardami oraz innymi broniami drzewcowymi.

— Obiecaj mi coś — poprosił mag, spoglądając na swojego wychowanka z powagą oraz troską. Numosoft spojrzał Renkardowi w oczy. — Będziesz ufał swojemu sercu i nie oprzesz się mocy, która w tobie jest. — Barbarzyńca kiwnął głową na znak, że zrozumiał, jednak czarodziej dodał: — Masz w sobie cząstkę Diurala.

— Obiecuję — odparł Numosoft.

— Daję ci jastrzębi miecz, który podarował mi mój mistrz i nauczyciel Terkal. — Renkard wyjął z fałd szat miecz z połyskującą stalową klingą ze srebrnym zwieńczeniem w kształcie skrzydeł ptaka.

Numosoft zauważył, że broń jest bardzo ostra i niezwykle wyważona. Doskonale pasowała do dłoni. W rękach doświadczonego wojownika mogła być naprawdę śmiercionośnym narzędziem. Młodzieniec wziął od maga miecz, machnął nim dwa razy w powietrzu, po czym schował do pochwy przywieszonej przy jego boku.

— Ruszaj w drogę — powiedział Renkard i pożegnał się z wychowankiem.

Kolejna osoba, którą opuszcza — pomyślał wojownik, wsiadając na konia.

— Żegnaj Numosofcie, synu Pasarma. Jedź do Twierdzy Trzech Wyroczni.

Jeździec spiął swego wierzchowca i ze stukotem końskich kopyt odbijających się od lodowatego podłoża pogalopował daleko na zaśnieżone ziemie. Jechał po rozległych zamarzniętych równinach, a Mit dzielnie przedzierał się przez grubą warstwę śnieżnej bieli. Mroźny wiatr przeszkadzał im w jeździe i Numosoft patrzył przed siebie, mrużąc oczy. Płatki śniegu nieustannie opadały na drogę i na jeźdźca. Barbarzyńca miał założony kaptur, który chronił go przed śniegiem, a pod nim stalowy hełm. Inaczej mógłby nie przetrwać takiej podróży. Mimo to wciąż dotkliwie odczuwał mroźne powietrze. Jego dłonie i stopy były przemarznięte. Ubranie przemokło i tylko w niektórych miejscach błyszczał jeszcze metal zbroi. Wąsy i brodę pokrył śnieg, a skóra na twarzy się zaróżowiła. Jego oddech był widoczny w powietrzu, tak samo jak pędzącego pod nim rumaka. Bieg konia powodował, że w powietrze wzbijał się sypki śnieg.

Jeździec i jego wierzchowiec jechali pod wiatr, mrużąc oczy i unikając kłującego zimna. Wkrótce na horyzoncie widać było tylko śnieg i pojedyncze obumarłe drzewa. Gdzieś po prawej stronie barbarzyńca zobaczył mały, podłużny kształt, który przez moment dotrzymywał mu tempa. Rozpoznał sylwetkę śnieżnego lisa, którego długie i nieproporcjonalnie duże w stosunku do reszty ciała uszy poruszały się przy gwałtownym wietrze. Widoczność była bardzo mała. Numosoft widział tylko spadające z nieba płatki śniegu. Warunki pogodowe stały się bardzo trudne, dlatego gdy barbarzyńca zauważył samotną ogromną skałę z wydrążoną grotą, postanowił się tam skryć i przeczekać nawałnicę. Podjeżdżając do jaskini, Numosoft zsiadł z Mita i — trzymając w lewej ręce wodze, a w drugiej jastrzębiowca — wkroczył do groty. Była niewielka oraz lodowata. Wojownika jednak to nie zraziło. Razem ze swoim wierzchowcem mógł się skryć, ogrzać przy ognisku i odpocząć. Koń stanął przy jednej ze ścian i pił wodę z niewielkiego lodowego wgłębienia. Barbarzyńca rozpalił ogień za pomocą krzesiwa, które zabrał na wyprawę i zasnął, trzymając dłoń na rękojeści miecza.

Następnego dnia trochę się przejaśniło, a po wyjściu z jaskini wojownik zobaczył na niebie cudowne zielone światło tworzące ogromną połyskującą wstęgę. Barbarzyńca naciągnął na twarz poły płaszcza i jechał dalej przez mroźny krajobraz. Przy zbiornikach zamarzniętej wody spały ogromne pomarszczone zwierzęta, które miały tak wielkie i długie kły, że niemal zahaczały nimi o lodowate podłoże. Numosoft słyszał o tych stworzeniach. Morsy w tym klimacie występowały bardzo licznie. Tak samo jak foki — ich mniejsze odpowiedniki o ciekawskim spojrzeniu, nieposiadające kłów.

Wojownik miał okazję zobaczyć również inny krajobraz. Jadąc w stronę pasących się stworzeń z wielkimi porożami, które znał z nazwy jako jelenie, dotarł do małego zagajnika z drzewami pokrytymi śniegiem. Tutaj również pohukiwała śnieżna sowa, która siedziała na zmarzniętej gałęzi i przyglądała się jeźdźcowi pokonującemu wysoki śnieg. Zagajnik był jednak niewielki i Numosoft bardzo szybko z niego wyjechał.

Czas płynął, a niebo za dnia miało dokładnie ten sam odcień co ziemia. W nocy natomiast blask księżyca i gwiazd, które migotały na polarnym niebie, tworzył niesamowicie piękny efekt.

Po pewnym czasie barbarzyńca dotarł do lodowego labiryntu rozciągającego się na długie kilometry. Każda ze ścian tej budowli była tak krystalicznie czysta, że wojownik mógł się przejrzeć w lodowej tafli. Korytarze wiły się przez wiele kilometrów. Numosoft czuł, jak wspina się ostro pod górę, by następnie gwałtownie zjechać w dół. Obok, przez lodowe lustro, widział ogromne połacie śniegu, błyszczące od promieni słonecznych, a w nocy — od blasku księżyca. W korytarzach, którymi jechał, hulał silny wiatr. Kiedy zatrzymał się na odpoczynek w miejscu, gdzie kryła się niewielka grota i ostre sople zwisały z górnej krawędzi wejścia, usłyszał beczenie. Wychylił się ostrożnie z groty i zobaczył kozicę. Zwierzę zwinnie poruszało się po ścianie lodowego korytarza, skacząc z jednej półki na drugą.

Rano, gdy wzeszło słońce, Numosoft wspinał się ostro w górę, aż w końcu — opuściwszy lodową bryłę — znalazł się na półce skalnej, z której rozciągał się cudowny widok na całą śnieżną równinę. Biel była dosłownie wszędzie. Z tego miejsca nie mógł już zobaczyć swojego domu. Przez chwilę patrzył smutnym wzrokiem w horyzont, a następnie ruszył dalej. Nad nim i pod nim znajdowały się różnej wielkości sople lodu. Miał świadomość, że na tle góry i śnieżnych równin wyglądał jak mała mrówka.

W końcu wjechał na kolejną równinę pokrytą śniegiem, gdzie od czasu do czasu mijał zamarznięte zbiorniki wodne, zagajniki pełne obumarłych drzew oraz stada jaków. Podróż do Zapomnianego Lasu trwała kilka dni, w trakcie których Numosoft kilkakrotnie musiał chować się przed zbyt ostrym wiatrem albo zbyt gęstymi opadami śniegu.

Zapadał już zmrok, a ciemność ogarnęła przestrzeń. Barbarzyńca wjechał w końcu między drzewa. Dało się wyczuć nieco cieplejszy klimat. Zdjął swój hełm, zebrał śnieg z twarzy i części ubrania. Poklepał z wdzięcznością Mita, po czym pozwolił przejść mu do stępa. Jechali już powoli przez gęstą połać drzew. Z każdą przejechaną godziną klimat ulegał zmianie. Na początku drzewa były obumarłe, a bezlistne gałęzie pokrywał gęsty śnieg. Teraz nie było już tak przeraźliwie zimno, a krakanie gawronów i pohukiwanie sów oznaczało, że było tu więcej życia. Pod kopytami konia coraz gęściej pojawiały się wystające korzenie, które utrudniały przejazd. Numosoft musiał więc jechać niezwykle powoli. Wiatr tracił na sile, tak że wojownik mógł odetchnąć przyjemniejszym powietrzem.

Podróż między drzewami trwała całą noc, a w pewnym momencie delikatne promienie słońca przebijały się już przez pokryte liśćmi korony wysokich drzew. Poszycie leśne zdawało się coraz bardziej zielone, a w wielu miejscach, również i na drzewach, pojawiał się mech. Jadąc głębiej w las, Numosoft widział coraz gęstszą roślinność i coraz słabsze ślady zimy. Tutaj drzewa były już pokryte zielonymi liśćmi, a zwierzęta, takie jak wiewiórki czy ptaki, przeskakiwały wśród gałęzi. Wojownik, spoglądając w prawo, zobaczył samotnego zająca. Zwierzę postawiło swoje długie uszy i po chwili zniknęło w poszyciu. Gdy barbarzyńca spojrzał w górę, zobaczył różnokolorowe ptaki, które odpoczywały na drzewach, przyglądając się mu z zainteresowaniem. Słyszał ich delikatny i melodyjny śpiew przemieszany z pohukiwaniem sowy. Roślinność była już tak gęsta, że wojownik musiał zsiąść z konia. Poruszał się teraz ostrożnie, wybierając drogę między licznymi gałęziami oraz konarami — tak, by i jego wierzchowiec mógł bezpiecznie przemierzać gęsty las. Miał świadomość, że znalazł się w miejscu mało uczęszczanym, co miało pewne zalety. Mógł podróżować niezauważony. Jednak korzenie oraz gałęzie utrudniały bardzo przejazd, a nie chciał przecież, żeby Mit okulał.

Dlatego Numosoft poruszał się bardzo ostrożnie. Z szerokich gałęzi zwisały liczne liany pokryte liśćmi, zdolne utrzymać duży ciężar. Barbarzyńca przytrzymał się jednego pnącza i zmęczony podróżą zaprowadził Mita między drzewa. Przywiązał go do gałęzi, po czym — znajdując miejsce, gdzie poszycie leśne było trochę rzadsze — rozpalił ognisko. Siedząc przy ogniu, przyglądał się tańczącym płomieniom i rozmyślał nad dalszą podróżą. W oczekiwaniu na sen zacisnął dłoń na rękojeści miecza.

Rozdział 7

Następnego dnia Numosoft siedział już przy rozpalonym ognisku pośrodku gęstego lasu. Jego wierzchowiec stał przywiązany do jednej z wijących się w lesie gałęzi, skubiąc liście, które rosły w tak wielu miejscach. Barbarzyńca, żyjąc przez wiele lat w Hagradzie, na zamarzniętym pustkowiu, nie był przyzwyczajony do takiego klimatu. Pomimo że w jego rodzinnym mieście również rosły drzewa oraz kwitły w ogródkach owocowe krzewy, to tam pokryte były one bielą śniegu. Tutaj wszystko wydawało się nagie. Zieleni nie przykrywał żaden puch. Ptaki swobodnie przemieszczały się po gałęziach. Niebo było w ogóle niewidoczne i tylko promienie słoneczne przebijały się przez korony drzew. Płomienie spokojnie unosiły się ku górze. Drzewa były na tyle wysokie, że dym znikał, zanim dotknął ich wierzchołków. Nad ogniskiem, na drewnianych patykach związanych grubym sznurem, piekł się zając, którego wojownik wcześniej upolował za pomocą sideł stworzonych z ostrych gałęzi znalezionych w lesie. Podczas budowania tych wszystkich prowizorycznych urządzeń wykorzystywał ostrze, które dostał od wujka.

Przyjemny zapach pieczonego mięsa towarzyszył barbarzyńcy kiedy czyścił swój miecz. Siedział na niewielkim pieńku, a podłoże dookoła porośnięte było miękkim i lekko wilgotnym mchem. Ciemnozielone poszycie leśne było dla Numosofta kolejnym nowym odkryciem. Jego prowizoryczne obozowisko znajdowało się w miejscu, gdzie teren był obniżony, ale sam wojownik siedział na podwyższeniu, przyglądając się tańczącym w powietrzu płomieniom. Oprócz unoszącego się aromatu zajęczego mięsa dominował tutaj zapach roślinności. Wszystko było żywą zielenią. Wiatr delikatnie muskał policzki barbarzyńcy. W oddali rozbrzmiewał śpiew ptaków, ciche, regularne pohukiwania sowy, a od czasu do czasu — rytmiczne stukanie dzięcioła. Co jakiś czas na ściółkę spadały duże liście, dzięki czemu krajobraz stawał się jeszcze piękniejszy.

Nagle Numosoft usłyszał kroki. Wstał i zaczął pospiesznie przeszukiwać okolicę. Trzymając w ręku miecz, poruszał się niemal bezgłośnie i starał się objąć wzrokiem jak największy obszar. Zostawił Mita przywiązanego do gałęzi i smacznie skubiącego zieleń, a sam zaczął wspinać się między grubymi pniami drzew w kierunku, z którego dochodziły odgłosy kroków. Co dziwniejsze, niektóre z tych dźwięków wskazywały na to, że ci, którzy je wydawali, nie poruszali się po ściółce, lecz po gałęziach. Szedł powoli i ostrożnie z wyciągniętym mieczem, zastanawiając się nad tym, czy to dzikie zwierzęta, czy bardziej rozumne istoty. Wspiął się na pagórek, ostrożnie omijając krzewy oraz zwisające z drzewa liany. Cały czas uważał na grube i rozpięte gałęzie, które wiły się nad jego głową, tworząc prawdziwy labirynt. Przez chwilę widział dziwne cienie, ale kiedy próbował dostrzec coś więcej, one znikały między szatą roślinną.

Odgłosy skierowały go głębiej w las. Numosoft zszedł po lekkim wzniesieniu, podtrzymując się drzew, by nie zlecieć gwałtownie w dół i znalazł się przed niewielkim, bardzo wąskim wejściem do groty skalnej, nad którym zwisała szeroka i wysoka gałąź, schodząca gwałtownie w stronę ziemi. Nad nią jeszcze wyżej wił się labirynt cienkich gałązek, po których skakały małe ćwierkające ptaki. Gdzieniegdzie przebijały się promienie słoneczne. Nagle wojownik usłyszał za sobą czyjś głos.

— A ty tu czego?

Odwrócił się i zobaczył człowieka ubranego w szare łachmany i zakurzony turban. Zarówno szerokie bawełniane spodnie, jak i luźna koszula były podarte. Nosił jednak wysokie buty z porządnej baraniej skóry. Numosoft zauważył na jego twarzy i rękach ślady stłuczeń i ran. U pasa miał przewieszony duży zakrzywiony miecz. Sejmitar. Rękojeść była obwiązana szorstkim konopnym sznurem, a ostrze znajdowało się w brudnej i poplamionej pochwie. Człowiek był krótkowłosym szatynem. Miał szare oczy, teraz lekko przymrużone, wąski, lekko zadarty nos z ciemną plamą pośrodku oraz żółte, brudne zęby.

Za mężczyzną stali inni, podobni do niego. Właściwie cały obszar był pełen ludzi w dziwnych szerokich spodniach oraz brudnych turbanach na głowach. Stali nie tylko na ściółce, ale również na szerokich gałęziach. Z przodu, po prawej stronie, stał grubszy, łysy mężczyzna z opasłym, dużym brzuchem oraz wyraźnie zarysowaną kwadratową szczęką. Brązowa koszula była na niego nieco przyciasna, wskutek czego jego tłusty brzuch wylewał się na zewnątrz. Miał granatowe spodnie, które mocno rozszerzały się przy nogawkach oraz w kroku. Wpatrywał się w Numosofta dużymi piwnymi oczami. Miał przy boku dwa noże z potężnymi i zakrzywionymi ostrzami, na których widoczna była zakrzepła krew.

Człowiek znajdujący się po lewej stronie był zdecydowanie wyższy od dowodzącego nimi mężczyzny. Był to długowłosy rudzielec z pryszczami na twarzy oraz z dużymi brązowymi oczami. Szare spodnie były na niego trochę za krótkie, a buty z zawiniętym do góry czubkiem odsłaniały jego nagie kostki oraz smukłe łydki. Miał na sobie również koszulę, tak brudną, że nie sposób było określić jej koloru. Na jego ramieniu wisiała krótka kusza, a przy prawym boku kołczan z zakurzonymi bełtami.

Ci ludzie byli wysocy, wydawali się odporni na wysokie temperatury, wielu z nich miało ciemną karnację. Barbarzyńca doskonale pamiętał wojowników, którzy przybyli do Hagradu razem z Nardim. Tamci byli porządnie ubrani i wyposażeni. Ci tutaj mieli broń oraz ubranie po żywych albo umarłych. Wojownik nawet nie zastanawiał się, co byłoby w tym przypadku gorsze. Barbarzyńca zobaczył dwóch umięśnionych mężczyzn z nagimi i ogromnymi torsami o zdecydowanie ciemniejszym kolorze skóry. Mieli nieobcięte paznokcie, czarne od brudu. Ich szczęki były kwadratowe, a zęby czarne, skruszone. Szare, poplamione grogiem spodnie rozszerzały się na ich dobrze zbudowanych nogach. Na plecach nosili ogromne sejmitary, których ostrza były zawiązane szarą materiałową taśmą. Buty z czarnej skóry dzika, wysokie przed kolano, miały czub silnie zawinięty ku górze.

— Czego tu? — warknął znowu ten, który dowodził gromadą.

— Jestem Numosoft, przyjaciel — odpowiedział uspokajająco barbarzyńca.

— A tego jeszcze nie wiem. — Mężczyzna zaśmiał się, a za nim również jego towarzysze. — Czego tu szukasz? — zapytał.

— Przejścia do Twierdzy Trzech Wyroczni. — Po tych słowach człowiek odwrócił się do swoich kompanów i zaczął mówić już spokojniejszym głosem, jednak ciągle zachowując czujność.

— Chodź z nami. — Zaprosił go gestem ręki. — Szarakan, herszt Czarnych Wilków, cię oczekuje… — dokończył, a barbarzyńca schował swój miecz do pochwy i, zachowując cały czas czujność, poszedł za nimi. Myśli zaczęły mu gwałtownie krążyć po głowie. Zastanawiał się, do kogo jest prowadzony. Jak może wyjść bezpiecznie z tej sytuacji? Czy Mit da sobie radę, gdy jego nie będzie? I czego oni od niego chcą?

Wiedział na pewno, że nie da rady walczyć z tyloma ludźmi, więc poszedł za nimi. Co dziwniejsze, Numosoft zorientował się, że każą mu wdrapywać się na drzewa. Nie był przyzwyczajony do takich wspinaczek, ale nie mógł też okazać słabości. Starał się ze wszystkich sił dorównywać kroku szatynowi, który przewodził tą gromadą. Gałęzie były na tyle mocne, że utrzymywały nie tylko jego ciężar, ale i ludzi wyposażonych w noże, kusze oraz sejmitary, a także butelki z grogiem. Szli pod górę, a promienie słoneczne coraz mocniej przedzierały się przez cieniutkie gałązki koron drzew. Rosło tu wiele kasztanów z zielonymi, jeszcze niedojrzałymi owocami. Ptaki śpiewały i podskakiwały na gałązkach, gdzieniegdzie przeskakiwały wiewiórki, a w oddali, w ciemnym gąszczu poszycia leśnego, widać było brązowe ślepia zwierzęcia z ogromnym porożem oraz smukłymi nogami. Jeleń spojrzał wyniośle na przybysza, po czym skoczył głębiej w las.

Zbóje biegli nie tylko po ogromnych gałęziach, ale również przeskakiwali po lianach. Poruszali się przy tym z niezwykłą gracją. Rudowłosy dryblas podążał za przywódcą, a łysy grubas niósł w ręku gliniany dzbanek napełniony winem, które często popijał podczas podróży.

Znajdowali się na tyle wysoko, że nie można było już dostrzec trawy ani miękkiego mchu. Powietrze stało się bardzo przyjemne. Delikatny wiatr muskał twarz barbarzyńcy, który ponadto cieszył się z faktu, że dotarł do tej krainy, gdzie temperatura nie była ani za wysoka, ani za niska. Panował tu przyjemny chłód. Krajobraz stawał się coraz bardziej zagęszczony przez drobne gałązki porośnięte liśćmi.

Szatyn, przedzierając się przez bujną zieleń, poprowadził wojownika bardzo wysoko. Przeskakiwali z jednego konaru na drugi, nawet nie zwalniając kroku. Numosoft, pokonując kolejne przeszkody, cały czas przyglądał się niezwykłej zręczności oraz sile Czarnych Wilków. Niektórzy przemieszczali się w jeszcze wyższych partiach lasu. Wychodząc na otwartą przestrzeń po szerokiej gałęzi porośniętej mchem i grzybami, znaleźli się przed wielką leśną bramą, wydrążoną w gigantycznym drzewie. Miała kształt dziupli, przez którą jednocześnie mogło przejść dwóch mężczyzn. Przykryta była jednak gałęziami wierzby opadającymi z góry i tworzącymi w przejściu zasłonę. Po przekroczeniu progu barbarzyńca znalazł się w pomieszczeniu, w którym było wielu mężczyzn wyglądających podobnie jak ci, z którymi przyszedł, spokojnie siedzących na wystających częściach drzewa, śpiących w drewnianych zagłębieniach, grających w karty lub pijących alkohol z butelek z brudnego szkła. Zarówno ściany, podłoga, jak i sufit zrobione były z drewna, jak również prowizoryczne stoły oraz małe kloce służące jako siedzenie. Łóżka w formie wydrążeń przykryte zostały grubymi kocami, pod którymi znajdowały się dodatkowo sterty materiału służące za poduszki.

Numosoft zauważył jednego młodego człowieka leżącego twarzą do ściany pod pledem i drapiącego się ręką po tyłku. Nieco dalej, za dużym stołem zrobionym z wielkiego drewnianego bloku, trzej mężczyźni pili alkohol z grubych butelek. Oprócz butelek na stole leżały również sejmitary schowane w podarte oraz zniszczone pochwy z koźlej skóry. Wszędzie czuć było smród alkoholu, wymiocin, brudu i słodkawy zapach krwi, która zakrzepła na broni, a także ubraniach Czarnych Wilków. W jednym kącie, przy prowizorycznym stole z kory drzewa, siedzieli dwaj mężczyźni zajęci piciem z brudnych butelek oraz graniem w karty. Na blacie leżały złote monety. Jeden z nich, roześmiany blondyn o rozbieganych szarych oczach, miał połowę głowy całkowicie ogoloną, a na drugiej zwisały długie kosmyki włosów. Jego towarzysz — otyły mężczyzna w średnim wieku — siedział w samych brudnych gaciach. Był łysy, ale miał gęste kręcone bokobrody. Jego oczy wyrażały wściekłą furię.

Naprzeciwko drzwi, na krześle wyrastającym z podłogi i będącym częścią drzewa, w którym wszyscy się znajdowali, siedział człowiek odróżniający się nieco od innych. Numosoft domyślił się, że to właśnie musi być ich herszt — Szarakan. Był ubrany jak reszta Czarnych Wilków, ale miał opaskę na oku, drewniane nogi i tylko jedną — lewą — rękę. Zarost na jego twarzy świadczył o tym, że nie golił się już przez parę dni, a smród, który nie tylko on wydzielał w tym pomieszczeniu oraz przetłuszczone czarne krótkie włosy mówiły, że również przez tyle czasu się nie mył. Zęby były w niektórych miejscach podłamane. Uśmiech nie schodził jednak z jego twarzy, świadcząc o pewności siebie. Jedynym przekrwionym okiem przyglądał się gościowi z zainteresowaniem.

— Czego szukasz w moich stronach? — warknął.

— Niczego — odparł takim samym tonem barbarzyńca. — Chciałbym tylko przejechać przez ten las.

— Przez ten las? — Szarakan zaśmiał się kpiąco, a z nim wszyscy jego zbóje.

— Co w tym śmiesznego?

— Jeszcze nikomu się to nie udało — odpowiedział, powstrzymując się od śmiechu.

— Ale ja chcę przejechać — powiedział Numosoft, już zdenerwowany całą sytuacją.

— Nie. — Szarakan przechylił się na krześle w jego stronę
i, patrząc mu w oczy z szyderczym uśmiechem, powiedział: — Najpierw musisz przejść nas.

W jednym momencie wszyscy odwrócili się w stronę herszta i obcego. Numosoft widział w oczach zebranych zainteresowanie pojedynkiem.

— Dobrze — odparł zdecydowanym tonem. — Przyjmuję wyzwanie.

Szarakan z sarkastycznym uśmiechem i niezwykłą wprawą stanął na swoich nogach. Teraz Numosoft miał okazję się im przyjrzeć. Grube deski w krótkich, postrzępionych spodniach z widocznymi zaschniętymi śladami krwi i w wysokich skórzanych butach. Barbarzyńca widział również kikut ręki ukryty w zakrwawionym i postrzępionym rękawie brudnej koszuli. Wszyscy w jednym momencie zaczęli wychodzić na zewnątrz. No tak — pomyślał Numosoft — w pomieszczeniu było za mało miejsca na walkę. Niektórzy szli z butelkami pełnymi alkoholu, inni bez, jednak wszyscy byli bardzo podekscytowani tym pojedynkiem.

Wielu zbójów usadowiło się na gałęziach, inni stanęli, czy nawet usiedli, pod drzewami, na wystających korzeniach. Numosoft teraz znalazł się naprzeciwko rywala. Szarakan wyjął swój sejmitar i zaczął kręcić koła w powietrzu, patrząc jednocześnie w oczy barbarzyńcy. Numosoft również już od jakiegoś czasu miał w ręku miecz. Nawet się nie zorientował, kiedy znalazł się w jego ręce. Wrzaski wydawane przez kompanów Szarakana potęgowały tylko napięcie. Krzykiem dopingowano herszta. W końcu zbój szybkim krokiem doskoczył do Numosofta. Barbarzyńca zobaczył w pewnym momencie błysk na klindze miecza. Odparował uderzenie.

To była jego pierwsza prawdziwa walka. Nie przypominała w ogóle pojedynków, które odbywały się w Hagradzie. Teraz obaj walczyli na śmierć i życie. Barbarzyńca doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Jednak techniczne umiejętności Numosofta okazały się bardzo przydatne. Zbój atakował z różnych kierunków, zmuszając przeciwnika do parowania silnych uderzeń. Numosoft, starając się nadążyć za ciosami, widział, jak herszt wyskoczył na swoich drewnianych nogach w górę, by pchnąć silnie w jego kierunku. Nie trafił w cel, ale zamiast tego uderzył swoim barkiem Numosofta tak, że ten przez moment walczył, by nie stracić równowagi i nie upaść.

Wojownik przyspieszył swoje ataki, zmuszając zbója do wycofania się. Szarakan, broniąc się przed cięciami, został przyparty do drzewa. Numosoft już zamachnął się, by zadać kończące uderzenie, ale jedna z gałęzi wierzby wyniosła herszta w powietrze. Wojownik w pierwszym momencie myślał, że to magia. Szarakan miał tylko jedną rękę, w której teraz znajdowała się rękojeść miecza. Nie mógł chwycić gałęzi. Jednak prawda była taka, że zbój zrobił to bez pomocy czarów. Ręką ściskającą sejmitar podtrzymywał ciało na gałęzi przy pomocy łokcia i boku ciała. Teraz zgrabnie uleciał na najbliższą gałąź innego drzewa. Podbiegł na jej krawędź, czekając na swojego przeciwnika. Numosoft wykonał podobny manewr z gałęzią wierzby i znów znaleźli się naprzeciw siebie. Dookoła słyszeli gwizdy, okrzyki, przekleństwa. Członków bandy coraz bardziej bawił ten pojedynek. Znów nastąpiła szybka wymiana ciosów — pchnięć, cięć i błyskawicznych ripost. Szarakan robił piruety na gałęzi, jakby całkowicie nie zdawał sobie sprawy z wysokości, na jakiej się znajdował. Numosoft nie pozostawał w tyle. Jego ataki były silne oraz szybkie. Pewnie utrzymywał się na gałęzi. W momencie, kiedy wojownik miał zadać decydujące uderzenie, Szarakan znalazł inną gałąź wierzby, a następnie — uczepiając się jej — przeleciał dookoła drzewa, wylądował za Numosoftem i trafił go swoimi drewnianymi nogami prosto w plecy. Barbarzyńca stracił równowagę i spadł z drzewa. Zleciał jednak na miękką ściółkę, więc nie doznał większych obrażeń. Herszt był już blisko niego i przymierzał się do zadania ciosu. Numosoft zamachnął się swoim jastrzębiowcem i zranił zbója w nos. Trochę krwi Szarakana poleciało na trawę. Herszt jednak zbytnio się tym nie przejął. Znów nastąpiła niezwykła wymiana ciosów. Numosoft zauważył, że jego przeciwnik mimo kalectwa poruszał się w walce z niezwykłą wprawą i ciężko było dotrzymać mu kroku. Barbarzyńca stoczył już niejedną walkę, ale dotąd nie miał doświadczenia z takim wrogiem. Mimo kalectwa, Szarakan był niebezpiecznym przeciwnikiem.

Numosoft po pewnym czasie zauważył lukę w postawie Czarnego Wilka. Wprawnym ruchem spowodował, że broń Szarakana zawirowała w powietrzu, wbijając się w ziemię poza zasięgiem herszta. Szarakan, oparty o drzewo, patrzył mu teraz prosto w oczy. Jastrzębi miecz był wymierzony w jego gardło. Barbarzyńca przyglądał się swojemu przeciwnikowi z szacunkiem. Chciał przejechać przez las i — by to zrobić — musiał wygrać ten pojedynek. Nie było innego sposobu niż zabicie herszta, lecz nie mógł tego zrobić. Uczucie litości wzięło w nim górę i opuścił swój miecz. Szarakan odszedł, nie patrząc w stronę barbarzyńcy, ale jego zbóje wpadli w szał i chcąc zabić Numosofta, rzucili się na niego z nożami i sejmitarami. Wojownik domyślał się, że taka jest konsekwencja wypuszczenia ich przywódcy. Gdyby jednak go zabił, znalazłby się prawdopodobnie w takim samym położeniu. Podnosząc do góry miecz, utrzymywał całą grupę na dystans, lecz Czarnych Wilków było zbyt wielu. Widział w ich oczach szaleństwo wywołane żądzą mordu. Jednak w ostatniej chwili powstrzymał ich donośny głos herszta.

— Zostawcie go! — krzyknął Szarakan, odwracając się z uśmiechem w stronę Numosofta. Nie był to uśmiech szyderczy, lecz bardziej wyrażający szacunek. — Życie za życie, mój dług został spłacony — powiedział, podając mu rękę na znak zgody. Numosoft z lekkim wahaniem odwzajemnił uścisk. W tym jednym pojedynku zarówno herszt, jak i wojownik zrozumieli, że nie mogą być wrogami.

— Myślałem, że jesteś inny — przyznał Numosoft.

— No cóż… Ja też myślałem coś innego o tobie. Wbrew pozorom nie jesteś mięczakiem. — Parsknął śmiechem, a następnie, na nowo poważniejąc, spojrzał na niego z szacunkiem. — Okazało się, że walczysz jak prawdziwy Czarny Wilk. — Gdy to powiedział, inni zbóje zrozumieli swojego przywódcę i również spojrzeli w inny sposób na wojownika. Barbarzyńca przymrużył oczy, ostrożnie badając zaistniałą sytuację.

— I co, dacie mi przejechać wolno? — zapytał.

— Nie tylko damy ci przejechać, ale jeszcze pomożemy znaleźć drogę. — Przy tych słowach spojrzał w niebo. Światło dnia stawało się coraz słabsze, a słońce chowało się już za horyzontem. Nadciągał wieczór. Ciemność powoli zalewała twarze zebranych pod drzewem. — Zbliża się noc. — Po tym zdaniu spojrzał na Numosofta pytająco, składając mu ofertę: — Może przyprowadzisz swojego wierzchowca… — Wojownik był zaskoczony, że herszt wiedział o jego rumaku. — I przyłączysz się do naszego ogniska? — Szarakan uśmiechnął się serdecznie, pokazując żółte i wykruszone zęby.

Numosoft, chociaż niechętnie, zgodził się. W niedługim czasie znalazł się w miejscu, gdzie zostawił Mita. Zwierzę cały czas ze spokojem skubało trawę. Pogłaskał wierzchowca i — chwytając wodze — ruszył w kierunku tymczasowego obozowiska Czarnych Wilków. Dookoła wielu kwadratowych namiotów, przykrytych szarą plandeką, wiły się trawiaste alejki, po których krzątali się ludzie popijający alkohol, jedzący pieczone jelenie mięso albo zwyczajnie dowcipkujący. Wojownik zauważył dwóch mężczyzn, których spotkał już wcześniej. Obaj, idąc w sobie tylko znanym kierunku, wzajemnie się podtrzymywali, by nie upaść na ziemię. Barbarzyńca szedł w stronę miejsca, gdzie trzymana była większość koni. Po drodze zauważył dwóch czarnoskórych mężczyzn. Obaj nadal nie mieli na sobie żadnej koszulki, a jedynie olbrzymie sejmitary przymocowane za pomocą skórzanych pasów. Na nogach szerokie czerwone spodnie błyszczały w świetle płomieni. Mężczyźni żonglowali pochodniami w powietrzu, co na tle wieczornego nieba wyglądało majestatycznie. Od czasu do czasu jeden z nich dmuchał w powietrze chmurą płomieni.

Numosoft zostawił swojego wierzchowca obok dwóch łaciatych klaczy z krótkimi czarnymi grzywami. Konie piły z wąskiego i długiego poidła wypełnionego po brzegi wodą. Mit dołączył do nich z zadowoleniem. Wojownik zdjął z niego siodło. Odłożył je na dużą beczkę stojącą nieopodal i poszedł w stronę ogniska, gdzie członkowie bandy spożywali kolację razem ze swoim hersztem. W trakcie marszu zauważył odprowadzające go spojrzenia innych. Niektóre z nich były przyjazne, inne — czujne, jeszcze inne wyrażały odrazę. Wojownik, przyglądając się dokładniej namiotom, zauważył, że kiedyś musiały one być co prawda różnokolorowe, lecz ich barwa już dawno przyblakła, co sprawiało, że dzisiaj wszystkie miały raczej odcień szarości. Ogień był dość duży, lecz nie sięgał tak wysoko jak korony drzew. Wojownik pomyślał, że ten las miał naprawdę wysokie i szerokie drzewa, a ich gałęzie tworzyły prawdziwy labirynt. Zauważył również, że zbóje zamiast na ziemi siedzą lub leżą na szerokich gałęziach, popijając alkohol. Większość z nich paliła dziwną substancję zawiniętą w papier, zaciągając się i wypuszczając w powietrze dym.

Numosoft zauważył krótkowłosego szatyna, teraz ubranego w brązową koszulkę bez rękawów oraz szare i wytarte szerokie spodnie. Stopy miał bose i machał nimi w powietrzu delektując się trunkiem. W wielu drzewach znajdowały się dziuple, przykryte gałęziami sosny i nie wszyscy siedzący w nich zbóje zajmowali się piciem i paleniem. Niektórzy z nich gotowali właśnie posiłki lub czyścili zbroje i ostrzyli broń — topory, miecze, bełty kusz. Wokół obozu słychać było odgłosy leśnych zwierząt. Numosoft czuł także powiew przyjemnego wiatru, poruszającego liście na gałęziach. Wieczór był ciepły i przyjemny, więc wojownik z chęcią usiadł na jednej z drewnianych ław ustawionych wokół ogniska. Tym, który pilnował ognia, był grubas w brązowym fartuchu z byczej skóry, całkowicie skupiony na swoim zadaniu.

Barbarzyńca podziękował, kiedy dostał duży soczysty jeleni udziec i zaczął się delektować mięsem. Pił wodę z dużej butelki po alkoholu, na tyle opłukanej, że nie czuć było jego smaku. Przyglądając się roześmianemu i rozgadanemu Szarakanowi, zorientował się, że wyglądał jak jeden ze swoich. Przebywał razem z innymi zbójami, popijał z nimi alkohol, dowcipkował. Cieszył się wielkim szacunkiem wśród kompanów. Wojownik starał się zrozumieć relacje między Szarakanem a członkami jego bandy. To nie był strach. Wszyscy dobrze wiedzieli, że był od nich lepszy, dużo bardziej doświadczony i za to go szanowali, lecz przy tym w jego towarzystwie pozwalali sobie na picie, granie i sprośne żarty. Co więcej, on do nich dołączał. Obok herszta siedział dużo młodszy od barbarzyńcy młodzieniec z wysokim czołem i nachodzącą na nie czarną grzywką. Był to chłopak najwyżej siedemnastoletni, z oczami w kolorze jasnej zieleni oraz z zarostem na twarzy. Miał szare zniszczone spodnie, brązową i zakurzoną kamizelkę z czarnymi ozdobnymi przeszyciami, a na głowie duży turban. Naprzeciw niego, za tańczącymi już w ciemności płomieniami ogniska, siedział inny mężczyzna — barczysty, całkowicie łysy, z gęstą rudą brodą, niebieskimi oczami oraz krzaczastymi brwiami. Nosił czarne szerokie spodnie i białą koszulę — przynajmniej o dwa razy dla niego za dużą. Na stopach miał porządne żołnierskie buty z zajęczej skóry.

— Co tu przygnało barbarzyńskiego wojownika? — spytał Szarakan, popijając grog z dużego glinianego kufla. Był czerwony na twarzy, a perlący się na czole pot błyszczał w blasku ognia.

— Myślałem, że już ci odpowiedziałem na to pytanie. — Numosoft uśmiechnął się, widząc, jak herszt prychnął alkoholem ze swoich ust prosto w ogień, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu.

— Co tak naprawdę tu robisz? — zapytał raz jeszcze, przyglądając się wnikliwie barbarzyńcy. Numosoft czuł na sobie wzrok wielu par oczu. Zarówno młodzieniec, gruby kucharz oraz ten, który siedział naprzeciwko niego, obserwowali go z ostrożnością i rosnącą niechęcią.

— Jadę w kierunku Twierdzy Trzech Wyroczni — odpowiedział ostrożnie wojownik. — Muszę powstrzymać przed zniszczeniem świata czarnego jeźdźca, który wyruszył w tamte strony.

Herszt, słysząc to, aż zagwizdał.

— A więc jesteś bohaterem — powiedział, śmiejąc się. Czarnowłosy młodzieniec przysłuchiwał się teraz rozmowie uważniej, a kucharz zajął się pieczeniem drugiego udźca.

— Czemu mnie oszczędziłeś? — spytał Numosoft, spoglądając ostrożnie na zbója. Szarakan zamyślił się i spuścił głowę.

— Ponieważ nie mógłbym spać, gdybym to nie ja ciebie zabił. — Odwrócił się w kierunku barbarzyńcy, a w oczach miał błysk szaleństwa. — Kiedyś może cię zabiję. — Wojownik pomacał rękojeść jastrzębiowca przy swoim boku, ale Szarakan tylko się zaśmiał. — Jeżeli miałbym to zrobić, to tylko w wyrównanym pojedynku.

Obaj obserwowali obóz. Numosoft zauważył na jednej z gałęzi chudego blondyna z długimi i rozpuszczonymi włosami oraz haczykowatym nosem. Jego zielone oczy obserwowały teren, a chude palce macały nóż do rzucania przyczepiony do skórzanego pasa. Nosił starą i powyciąganą szarą koszulę oraz czerwone szerokie spodnie wpuszczone w wysokie żołnierskie buty. Chudy rudzielec kucał na drugiej gałęzi z przygotowaną kuszą.

— Czy wiesz, dlaczego to wszystko w ogóle funkcjonuje? — spytał Szarakan, podążając za jego wzrokiem. — Ponieważ oni wszyscy znaleźli kogoś, dla kogo warto walczyć.

— Kogo? Ciebie? — Barbarzyńca prychnął.

— Nie — odpowiedział herszt, który zignorował cynizm w głosie wojownika. — Nas wszystkich. — Po czym dodał z błyskiem dumy w głosie: — Oni wszyscy oddaliby życie za każdego innego Czarnego Wilka.

— Jesteśmy mordercami, gwałcicielami, złodziejami, dezerterami i innym brudnym elementem — powiedział kucharz, śmiejąc się i obracając udziec, by przypiekł się dobrze po drugiej stronie. — Jednak odkąd znaleźliśmy naszego przywódcę, staliśmy się Czarnymi Wilkami. — Grubas przymknął powieki z zadowolenia. — A to coś znaczy.

Wojownik zaczynał rozumieć tę grupę. W trakcie dalszych rozmów ze zbójami dowiedział się wiele i choć całkowicie nie rozumiał i nie akceptował tego, czym się zajmowali, był wdzięczny, że tak mu zaufali i przyjęli go. Numosoft odniósł wrażenie, że dla siebie nawzajem byli niezwykle pomocni. Wszystkich ich cechowało również poczucie humoru, które prawie w ogóle mu nie odpowiadało. Jednak nie mógł nie zauważyć, że traktują go już jak członka grupy.

Rozmowa z samym Szarakanem różniła się od konwersacji z jego towarzyszami. Herszt był człowiekiem inteligentnym — nie mądrym czy oczytanym, bo operował raczej prostym językiem, ale Numosoft bardzo dobrze go rozumiał. Rozmawiali głównie o rzeczach codziennych, wplatając w to historie z ich przeszłości. Zbóje nie wstydzili się przyznawać do gwałtów, morderstw i kradzieży, choć sam Szarakan wydawał się niespokojny, gdy o tym mówili.

Barbarzyńca po tym niecodziennym wieczorze, obfitującym w wiele wrażeń, w końcu udał się na spoczynek. Stanął przed niewielkim namiotem z szarą plandeką, która ruszała się w ciepłym wietrze i — odsuwając płachtę wejściową — wsunął się do środka, w którym ledwo się mieścił, gdy siedział. Zdjął swoją ciężką odzież i położył się wygodnie, bo szerokość namiotu była jednak wystarczająca dla czterech, czy nawet pięciu osób. Oprócz niego w namiocie spało, chrapiąc głośno, jeszcze czterech Czarnych Wilków. Jednakże barbarzyńca był tak zmęczony, że chrapanie nie przeszkodziło mu w wejściu w głęboki sen.

Nad ranem zbudził go jeden z Czarnych Wilków, oznajmiając, że już czas ruszać w drogę. Mężczyzna był ostrzyżony na jeża i miał długie czarne wąsy. Nosił ciemną koszulę, w paru miejscach przedziurawioną, spodnie z kieszeniami po bokach, w których schowane były noże do rzucania oraz żołnierskie buty przed kolano. Jego oczy były zapadnięte, a nos zadarty. Cały czas miał grymas wściekłości na twarzy. Numosoft, odpędzając z oczu sen, patrzył na wychodzącego zbója i na pozostałych, którzy również się budzili. Włożywszy skórzane spodnie i koszulę, wyszedł przed namiot.

Ognisko zostało dawno zgaszone. Patrzył, jak cała grupa z Szarakanem na czele sprząta namioty, chowając stelaże i płachty do plecaków, które umieścili na grzbietach bardziej barczystych koni. Jeden z nich patrzył mętnym wzrokiem. Na grzbiecie miał plamy koloru burego oraz białego. Jego grzywa była długa i czarna, nogi — umięśnione. Oddychał miarowo przez szerokie chrapy. Poruszał się powoli, niosąc na sobie dużo sprzętu. Takich zwierząt było kilka. Na innych, wyższych i zwinniejszych koniach poruszali się członkowie bandy. Szarakan siedział na klaczy z krótką białą grzywą oraz smukłymi nogami. Zwierzę miało bystre spojrzenie i poruszało się bardzo zwinnie, przeskakując nad korzeniami niczym kozica. Deski zbója zaczepione były o strzemiona i dotykały boków zwierzęcia. Wkrótce całe obozowisko zostało uprzątnięte, a kompania podążała w kierunku granicy Zapomnianego Lasu, po stronie ziem należących do amazonek.

Wojownikowi było to niezmiernie na rękę, gdyż właśnie ta droga prowadziła do Twierdzy Trzech Wyroczni. Podróż po rozległym, ciemnym lesie trwała kilka dni. W nocy rozstawiali parę namiotów i rozpalali ognisko, a w dzień je sprzątali i jechali dalej. Droga stała się na szczęście łatwiejsza. Było już mniej korzeni wijących się pod kopytami, a teren stał się równiejszy. Drzewa nadal sięgały bardzo wysoko, tak że wojownik z trudem obserwował ich korony. Przez cały czas towarzyszył im półmrok, niezależnie od pory. Obserwowały ich dumnie wyprostowane sarny oraz jelenie z ogromnymi porożami. Od czasu do czasu przebiegł przed nimi zając i pognał dalej, między rosłe krzewy. W nocy pojawiały się dziki z szorstką sierścią, dużymi i szerokimi kłami, prowadzące młode. Podczas jazdy towarzyszył im odgłos stukania dzięcioła, a w nocy pohukiwania sowy. Przez cały czas wiał delikatny i ciepły wiatr, który sprawiał przyjemność barbarzyńcy przyzwyczajonemu do innego klimatu.

Numosoft patrzył na swoich kompanów, którzy, choć w obozie zdawali się beztroscy i rozbawieni, w siodle byli czujni i cały czas przygotowani na atak przeciwnika. Ich oczy wyrażały gotowość do zabijania w obronie Szarakana i towarzyszy. Konie dopełniały tego widoku. Zdyscyplinowane wierzchowce szły powoli, uważając na leśne korzenie, lecz ich oczy były czujne, a uszy łowiły każdy dźwięk z otoczenia. Była to z pewnością grupa, z którą nikt nie chciałby zadrzeć.

Podczas podróży Numosoft poznał wiele okropnych historii swoich nowych towarzyszy. Dwaj czarnoskórzy mężczyźni przed przystąpieniem do grupy zajmowali się zabijaniem najróżniejszych osób. Nie odmawiali nikomu. Nie interesowało ich, kim była ofiara, jaką miała pozycję społeczną, płeć oraz wiek. Wszystko to robili, by przeżyć na ulicach Lokrandu. Nie byli rodzeństwem, lecz współpracowali ze sobą jak bracia, pochwyceni przez straż prawie trafili na szafot i byliby już martwi, gdyby nie odbił ich Szarakan i jego Czarne Wilki. Od tej pory robili dokładnie to samo. Mordowali na polecenie swego przywódcy, jednak znaleźli kogoś, kto był dla nich ważny.

Szatyn, który dowodził kompanią podczas pierwszego spotkania Numosofta z Czarnymi Wilkami, był dezerterem z armii ludzkiej. Widząc nacierające potwory, uciekł, wyżynając w panice swoich kolegów idących z nim ramię w ramię na nieprzyjaciela. Po ucieczce tułał się bardzo długo od jednej chaty do drugiej, często mordując swoich gospodarzy. Szarakan znalazł go w lesie, kiedy zjadał surowe mięso szczura, i nauczył go walczyć. Nie techniki, którą już wcześniej znał, ale odwagi oraz wytrwałości w boju. Pokazał mu również, czym jest ból oraz jak można troszczyć się o siebie nawzajem.

Długowłosy blondyn z przetłuszczonymi włosami był chyba najgorszy ze wszystkich. Gwałciciel wielu młodych kobiet, który mordował je zaraz po gwałcie, a nawet nierzadko przed. Herszt zobaczył w nim kogoś więcej niż potwora, za którego wszyscy go uważali. Wziął go więc do swojej grupy i również nauczył walki oraz sztuki przetrwania. Pokazał mu, że mimo jego obrzydliwej duszy jest ktoś, kto o niego dba i kto poświęciłby swoje życie w jego obronie.

Wojownik spojrzał na rosłego rudzielca, który trzymał w pogotowiu swoją kuszę i obserwował uważnie otoczenie. Był to złodziej, który niegdyś kradł nie tylko dobra materialne, ale również dzieci, po czym za odpowiednie wynagrodzenie podsyłał je innym. Dzieci traktowane były jak przedmioty. Karmione tylko tyle, by mogły przetrwać. Również i jemu pomógł pewnego dnia Szarakan. Kiedy złodziej i handlarz ludźmi pomylił go ze zrozpaczonym rodzicem, któremu mógłby sprzedać malca, ten rozwalił mu nos pięścią, po czym opatrzył go i przyjął do swojej grupy.

Szarakan nie kazał im się zmieniać i nie oczekiwał tego. Pracowali dla niego i dla swoich kolegów, którzy tak jak oni mieli zgniłą duszę, dzięki czemu rozumieli się nawzajem. Numosoft był świadom tego, kim byli. Nienawidził tego, co robili, ale jednocześnie z każdym kolejnym dniem coraz bardziej się do nich przyzwyczajał, a nawet zaczynał czuć się bezpiecznie w ich towarzystwie. Z kilkoma nawet się zaprzyjaźnił. Czarnowłosy chłopak, który pierwszego dnia siedział przy ognisku koło Szarakana, dawniej był męską prostytutką. Na ulicach miast sprzedawał swoje ciało, by móc zarobić na jedzenie i przetrwać. Częste stosunki z najgorszym elementem społeczeństwa sprawiły, że zapadł na straszną chorobę. Wymiotował krwią, miał dreszcze. Nie mógł dalej pracować i stracił wszelkie znajomości, które mogłyby mu pomóc. Leżąc pod gołym niebem, czekał na śmierć. Właśnie w takiej sytuacji znalazł go herszt. Kiedy niósł wrzeszczącego i wychudzonego młodzieńca przez miasto, ten krzyczał i ranił zbója do krwi. Szarakan w jakiś sposób zajął się jego chorobą. Wojownik nie rozumiał, jak w takich paskudnych, jeżeli chodzi o higienę, warunkach udało się to hersztowi, ale chłopak żył i z oczami pełnymi szacunku oraz euforii opowiadał mu tę historię. Młodzieniec popełniał zbrodnie — morderstwa czy kradzieże. Świetnie posługiwał się długimi nożami, przez co był trochę podobny do Numosofta. Być może właśnie dlatego ci dwaj dogadywali się tak dobrze.

Innym przykładem uratowanego zbója był gruby kucharz, który w przeszłości zabił, poćwiartował oraz — w celu zatuszowania zbrodni — zjadł ciało swojej ofiary. Na początku wojownik patrzył z przerażeniem na mężczyznę, który opowiadał mu tę historię. Później dowiedział się, kim była ofiara. Kucharz mieszkał w biednej rodzinie razem ze swoją siedmioletnią córeczką. Matka dziewczynki umarła na nieuleczalną chorobę. Pewnego dnia przyszedł do nich bogaty podróżny, któremu spodobała się dziewczynka na tyle, że gotów był ją odkupić od ojca. Kucharz wiedział, że kupiec potrzebował jedynie ciała córki, by zaspokajać swoje chore potrzeby seksualne. Kiedy odrzucił propozycję, kupiec dźgnął nożem kucharza, tak że ten na jakiś czas stracił przytomność. Kiedy się ocknął, zobaczył zmasakrowane ciało córeczki i pochylonego, uśmiechniętego kupca z opuszczonymi spodniami. Kiedy po całym zajściu ojciec dziewczynki błąkał się po ulicach miasta, zrozpaczony, gotowy popełnić samobójstwo, zjawił się Szarakan, proponując mu przyłączenie się do grupy Czarnych Wilków.

Numosoft miał poczucie, że może liczyć na wsparcie członków tej szajki i że stał się przynajmniej na czas podróży w stronę Twierdzy Trzech Wyroczni ich częścią. Czuł silną więź z tymi ludźmi. Szczególnie z Szarakanem, którego darzył coraz większą sympatią oraz szacunkiem.

W pewnym momencie barbarzyńca, jadąc szeroką ścieżką pod wysokimi dębami, z których spadały zielone liście na ściółkę porośniętą mchem, usłyszał przeraźliwe piski. Szarakan natychmiast wydał rozkazy byłemu dezerterowi oraz byłemu handlarzowi ludźmi, którzy — zeskakując z wierzchowców — wspięli się na pobliskie drzewa. Rudzielec miał w ręku przygotowaną kuszę oraz wyjmował w biegu jeden z bełtów ze swojego kołczanu. Szatyn, biegnąc po gałęzi, miał już naszykowane w rękach noże. Reszta została na swoich miejscach i czekała na rozwój sytuacji. Numosoft ciągle siedział na koniu, wpatrzony w przestrzeń, skąd dobiegały przerażające dźwięki. Coś bardzo dużego zbliżało się w ich kierunku, rzucając ogromny cień na drogę i las. Chłopiec, który podjechał do wojownika na swoim czarno-białym koniu z krótką czarną grzywą, wyjął zza pleców długi nóż i czekał. Barbarzyńca niemalże słyszał bicie serca tego chłopaka. Przy okazji starał się również zapanować nad własnymi nerwami.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 10.29
drukowana A5
za 78.62