© nada Aleksandra Liszka 2021. System przypisuje automatycznie copyright autorowi, w tym przypadku autor już dawno nie żyje, copyright wydania wraz z opracowaniem graficznym należy do mnie.
Wilk i owca
Był piękny letni dzień. Łąki pokryte wonnym kwieciem wyglądały jak przecudny kobierzec. Na tle szmaragdowej trawy rosnące maki pąsowe, fioletowe dzwonki i różowe ostróżki zdawały się być haftem prześlicznym, a szemrzący z boku strumyk robił wrażenie roztopionego srebra. Zdała od łąki mieściła się owczarnia. Pełno w niej było bielutkich, jak śnieg owieczek, nad którymi przewodziła stara owca. Mądra była i bardzo kochająca swe dzieci. Bała się o nie ogromnie i nie puszczała nigdy z dala od siebie.
W dniu tym biedna owca iść na pastwisko nie mogła, urodziło się jej bowiem małe jagniątko, przy którym zostać musiała. Smutnym wzrokiem odprowadziła stado owieczek, wychodzących z pastuszkiem w pole, beczeniem dała przestrogę, żeby się nie oddalały od stada i poszła w kąt owczarni do swego maleństwa. Owce biegły żwawo na łąki, ciesząc się ciepłym słonkiem, świeżym powietrzem i obfitością ziół i kwiecia. Zatrzymał je pastuszek u zbocza wysokiej góry, całkiem pokrytej ulubionymi przez owce ziołami. Usiadł sobie na górze, wyjął fujarkę i cały zatonął w śpiewie, a pies owczarski, białowełnisty burek coraz to doskakiwał do którejś z owiec, i aby zaznaczyć swą władzę, skubał to potrząsał wełną opornej, oddalającej się zanadto od stada. Ale czyż jeden mały pies może upilnować tak wielką ilość nieposłusznych zwierzątek?
Zioła u stóp góry były soczyste i dobre, ale owcom zdały się być lepszymi dalej rosnące. Zabiegał uchodzącym drogę, zaganiał z powrotem i umęczył się biedak straszliwie. Położył się, wyciągnął długie łapy przed siebie i czuwał. A tym czasem jedna z owiec spostrzegła srebrzący się za górą strumyk. Pić jej się chciało okrutnie, ziół zjadła dużo, przy tym słońce prażyło silnie — postanowiła więc wymknąć się cichaczem i zaspokoić pragnienie. Udało się jej to w zupełności, gdyż pastuszek wygrywał nadal swe trele a pies umęczony gonitwą zdrzemnął. Podeszła do strumyka i pije… Naraz słyszy tuż obok głos jakiś złowrogi… Ogląda się, patrzy, stoi duże kudłate wilczysko i ze złością ogonem rudym potrząsa. — Jakim prawem mącisz mi wodę? — wyjąc, mówi do owieczki napastnik. — Jak mogę mącić ci wodę, której fale przypływają do mnie od ciebie? — odparła spokojnie owieczka. — Jak śmiesz mi wymyślać i złorzeczyć! — zawołał wilk rozgniewany. — Ja? Ależ doprawdy, że ci wcale nie złorzeczę — broniła się owca. — Kłamiesz! — wykrzyknął wilk — złorzeczyłaś mi i wymyślałaś jeszcze przed sześciu miesiącami! — Nie mogłam nic złego na ciebie wtedy mówić — odpowiedziała owieczka — gdyż nie było mnie wtedy jeszcze na świecie, nie mam sześciu miesięcy życia… Na to wilk: — Zniszczyłaś mi i zębami zgryzłaś mi całą łąkę, pozostały tylko korzenie. — Jak mogłam to zrobić, jeśli nie posiadam ani jednego zęba? — łagodnie odpowiedziała owieczka. Rozgniewał się wilk straszliwie, iż na niczym nie może złapać owieczki. Nasrożył się i zawył: — Dlatego, żebyś mi nigdy nie złorzeczyła, postanowiłem mieć dziś z ciebie dobrą kolację! Kończąc te słowa porwał wilk biedną owieczkę w pazury i pożarł. Sens moralny tej bajki: „Zła wola nie pyta o prawdę.”
Mysz i żaba
Mała, głodna myszka szukała raz w polu pożywienia. Nie miała nikogo na świecie, gdyż kot Maciuś pożarł jej rodziców, a dalszego nie znała rodzeństwa. Sama więc, choć bezsilna i mała starać się musiała o żywność. W polu było już wszystko zżęte i zebrane — sądziła więc, że znajdzie na roli chociażby kilka ziarnek zboża, za którym przepadała, i wyruszyła w drogę. Idzie, idzie a wciąż ogląda się trwożliwie, czy kot lub inne żarłoczne zwierzątko nie porwie jej w swe pazury. Oglądając się poza siebie nie zauważyła sadzawki i byłaby wpadła, jeśliby nie ostre kolczaste zielsko, które ukłuło ją w nóżkę. — Aj! aj! — zawołała z bólu i przystanęła. — Kum! kum! — zarechotała ropucha nad brzegiem siedząca — a ty tu czego? To moje państwo! — Głodna jestem, — rzekła mysz, — poszłam szukać chociaż kilku ziarnek zboża, ale pola ogołocone doszczętnie, idę więc dalej… Ale widzę, że trzeba przejść przez wodę, aby dostać się na drugą stronę, gdzie widzę stogi ze snopami — co pocznę? Chyba ty mnie poratujesz i przejść przez sadzawkę pomożesz… — Mogę ci to zrobić — odparła ropucha, — my, wodne stworzenia znane jesteśmy ze swego miłosierdzia; chociaż marne jesteś zwierzątko i tak czuć brzydko od ciebie, pomogę ci przepłynąć przez tę sadzawkę. Chodź mała! — Znalazłszy nad sadzawką mocne włókno od lnu, przywiązała je do nogi myszy, po czym umocniła je u swej łapy i pociągnęła mysz za sobą. Tak dopłynęły obie do środka wody. Naraz mysz uczuła, iż ropucha pogrąża ją w głąb sadzawki i chce utopić… — Ach! ty niegodna! — pomyślała biedaczka — toś ty tak miłosierna! Sama potrafisz żyć w wodzie i na dnie zasypiać, więc ci się nic nie stanie, ale mnie chcesz utopić… — Co robisz?! — zawołała ostatnim wysiłkiem — zdrajczynią jesteś, a zwałaś się miłosierną… Rób coś obiecała, przepłyń ze mną do końca! — Ani myślę! — zawołała śmiejąc się ropucha — Nie potom cię uwiązała u nogi, aby cię ratować, lecz po to, by cię utopić… Nie znoszę was, marne stworzenia! Giń! Ale mysz ze wszystkich sił poczęła się bronić. Nie dała się rzucić na dno i gryźć poczęła zdradziecką ropuchę. Mocując się i ratując od zguby wypłynąć zmusiła ropuchę na wierzch sadzawki, ta jednak ze wszystkich sił chciała opaść na dno i utopić myszkę. Zanim to zrobiła, spostrzegł walkę ich jastrząb — rzucił się na nie, rozszarpał szponami i pożarł. Z tego wypływa, że: „Kto pod kim dołki kopie, ten sam w nie wpada”.
Lew i jego towarzysze
Pewnego razu wół, kozioł i owca zawarły przyjaźń z królem zwierząt. Pochlebiało im to bardzo, iż niższego będąc rodu mogły towarzyszyć lwu, przed którym inne drżały zwierzęta. Raz wybrali się wszyscy na polowanie. Jeść im się chciało, niczego odpowiedniego dla siebie znaleźć nie mogli i z sił już opadać zaczęli. — Niedaleko był las bardzo wielki i gęsty, tam więc lew wraz z towarzyszami skierował swe kroki. Jak tylko posłyszał szmer w głębi lasu, puścił się pędem w to miejsce i spostrzegłszy jelenia, rzucił się na niego i rozszarpał. Podzielono jelenia na cztery równe części i chciano się zabrać do jedzenia. Ale lew się sprzeciwił. — Zaczekajcie! — ryknął na cały las, aż pochowały się ptaki do gniazd, a łasiczka uciekając z przerażenia wpadła do lisiej nory. — Nie ruszać, dopóki czegoś nie powiem! Ja m król zwierząt i do mnie podział należy, nie do was, marne ordynarne stworzenia! Ja dzielę! Słuchajcie… Jedną część biorę ja jako lew i król wszystkich zwierząt. Druga część też do mnie należy, gdyż jestem od was silniejszy. Trzecią biorę również dla siebie, gdyż prędzej niż wy przybiegłem do jelenia. Co do części czwartej, to kto ją poruszy, tego moje pazury dosięgną! Zwierzęta wysłuchały tego przemówienia z pokorą i nie tknęły jeleniej pieczeni. Wniosek i rada z tego wynika: „Strzeż się towarzystwa wielkich tego świata, pilnuj się swej sfery.” Było i tak według Ezopa, iż pewnego razu osioł i lis zaprzyjaźniły się ze lwem. Gdy razu pewnego poszli wszyscy na łowy i upolowali jelenia, kazał lew dzielić na części. Osioł rozdzielił zdobycz na trzy równe części i czekał, jaką część obierze sobie król zwierząt. Ale lew, widząc, iż dwa stworzenia, na równi chcą z nim dzielić zdobytą zwierzynę, rozzłościł się okrutnie na osła i zęby wysadził na niego z wściekłością. Chwila — a rozszarpałby go na pewno. Ale wkrótce namyślił się i kazał drugiemu swemu towarzyszowi, lisowi sprawiedliwie łup ten podzielić. Chytry lis nie namyślaj się długo. Wiedział, jak królowi zwierząt dogodzić. Złączył trzy sztuki w jedno, a gdy się utworzyła całość, ofiarował ją zadowolonemu tym podziałem władcy. Lew zdziwiony sprytem swego towarzysza zapytał: — Lisie, kto cię nauczył, tak mądrze dzielić zdobycz? — Królu zwierząt — odpowiedział lisek — nauczyły mnie roztropności dwie rzeczy zdobyte w tej chwili doświadczeniem. Oto strach i przerażenie wobec tego, co by spotkało mego przyjaciela osła, jeślibyś go swymi wyszczerzonymi zębami poszarpał.
Wilk i żuraw
Razu pewnego wilk był bardzo głodny. Szukał i szukał zdobyczy i niczego znaleźć nie był w stanie. Już miał raz złapać małe jagnię, które odeszło od matki z owczarni i spacerowało po podwórzu, gdy wtem spostrzegł go gospodarz i parobcy, i kijami zbiwszy mu grzbiet, o mało nie zabili go i nie pochwycili. Pomimo iż dostał porządne baty, tyle w sobie znalazł siły, iż zdołał uciec z podwórza i puścił się w las. Zbity, głodny, wyrzekając na marny wilczy los ułożył się na mchu miękkim i leczyć począł swe rany językiem. Naraz zdawało mu się, iż słyszy hukanie puchacza i krakanie kruków. — Aha! — pomyślał sobie — jest żer jakiś niedaleko, bo i czegóż by tak krakały… Dalej! ruszajmy w drogę na wywiad! Podniósł się wilczysko z wygodnego posłania, choć żal mu było je opuszczać i skierował się ku miejscu, skąd pochodziło krakanie. Zdała już zwęszył mięso i pomimo bólu z pobicia, przyśpieszył kroku. Na polance leżał martwy koń. Kruki wydziobały mu oczy a sępy rozszarpywały na sztuki. Na widok zbliżającego się wilka odleciały, nie opuszczając koniny, przelatując tylko po nad nią. Wiedziały, że wilczysko nie pożre całego konia, więc czuwały, aby nasycić się resztkami. Wilk rzucił się łapczywie na upragnione mięso i pomagając pazurami, szarpał i łykał kawałami. Ale naraz przystanął i zawył. Jedząc bez żadnej uwagi na kości, które zwykle być muszą przy mięsie, złapał za kawał z ostrą kością, która utkwiła mu w gardle. Biegał, tarzał się, chrząkał, ale wypaść mu nie chciało. Co tu począć? Tym bardziej, że widział, jak korzystając z jego smutnego wypadku, kruki i sępy najlepsze zjadały kęski. Wreszcie, gdy już zdała spostrzegł hienę, rozpacz nim owładnęła. To żarłoczne zwierzę na pewno gdy się zabierze do jedzenia padliny, ani kawałka mu nie pozostawi. Wyje więc wilczysko i błaga, żeby zlitował się który z ptaków i wyjął mu kość z gardła — ale prośby jego daremne. Wreszcie ujrzał słynnego z litości żurawia i pomyślał, iż ten mu nie odmówi ratunku. Podszedł do strumyka, przy którym ptak ten gniazdo w sitowiu zbudował i prośbę swoją przedstawił. — Nie myśl — mówił — iż nie wynagrodzę cię za to, będziesz miał hojną zapłatę. — Dobrze, — odparł żuraw, wsadził długi swój dziób z połową szyi w gardziel wilka i kość mu wyciągnął. — Hu! hu! hu! — zawył radośnie wilczysko. — Zapłać mi za to, żem uratował ci życie! — rzekł żuraw — nie żyłbyś za chwilę… — Coo? — zawołał wilk rozgniewany — Czyż ci nie dość tego, iż nie odgryzłem ci szyi, gdyś zanurzył dziób swój w moje gardło? Jeszcze ci to się wydaje za mało? Jak śmiesz żądać ode mnie nagrody?.. Sens moralny tej bajki: „Od złego nie doznasz wdzięczności ani zapłaty za swój uczynek.”
O kruku i lisie
Pewnego pięknego poranku spostrzegł kruk duży ser wywieszony za okno, aby wysychał. Ptak ten znany z tego, że lubi brać nieswoje rzeczy. Nie namyślał się więc długo, tym bardziej, że jeść mu się chciało, a ser był bardzo ponętny. Złapał go w dziób i poleciał. Wybrał sobie zaciszny kątek, gdzie by mógł zjeść spokojnie swą zdobycz i upatrywał wszędzie rozłożystego drzewa, aby móc usadowić się wygodnie. Las był gęsty i duży, roiło się w nim ptactwo różnego gatunku i wszelakie zwierzęta. Trudno więc było znaleźć drzewc bez gniazd ptasich, a i miejsce gdzie by nory nie było zwierzęcej. Zwłaszcza lisy rozmnożyły się tu wielce. Było kilka nor pełnych lisiątek, wołających o pożywienie. Wyruszali więc rodzice, a najczęściej ojciec rodziny na poszukiwanie żeru. W dzień ten, tak dla kruka szczęśliwy, gdy udało mu się porwać ser z za okna, wyszedł lis, bo już w norze swej wytrzymać nie mógł, taki tam był pisk i wycie głodnych dzieci. Nie bardzo mu się wiodło w poszukiwaniach. Wszystkie małe zwierzątka pouciekały przed drapieżcą do swych norek i siedziały cichutko. Łasiczka umknęła tylko dzięki temu, że lis nie zdążył jej porwać, sądząc, iż jej norka jest o wiele dalej, gdzieś w głębi lasu, więc zmęczona gonitwą nie dobiegnie do domu. Tymczasem wpadła gdzieś, sam nie widział gdzie i nawet tego marnego stworzonka nie mógł dzieciom przynieść, aby zaspokoiły choć w części swój głód. Zły i smutny powlókł się dalej, gdy wtem widzi coś bielejącego się na drzewie. Patrzy, oczom nie wierzy… Siedzi kruk na drzewie i w dziobie trzyma ser ogromny. Ach! Jaki świeżutki i biały. Gdyby to go dostać! Myśli, myśli, łapą podparł łeb i wymyślił sposób. Chytrość przyda się teraz i dzieci głód zaspokoją. Podsunął się ku drzewu, na którem kruk siedział, uniósł łeb ku górze i mówi: — Ach! cudny, piękny kruk! Któryż ptak z całego nie tylko lasu, ale i świata, równać się z tobą ośmieli. Jesteś najpiękniejszym tworem przyrody! Za oczy prześliczne! Jaki blask od nich bije! Niczym gwiazdy, tak błyszczą jak najczystsze brylanty! A pióra twoje… któż ma podobnie piękne? Czarne, lśniące, a jakie długie! Nóżki twoje cienkie i zgrabne, dziób tak wyrzeźbiony! Długi, ostry i prościuteńki. Zachwyt mnie bierze patrząc na ciebie. Jakżeż byłbym szczęśliwy, jeślibym mógł głos twój jeszcze usłyszeć! Krukowi podobały się pochwały obłudnego lisa. Postanowił go zadowolić i głosem swoim zachwycić. Z całej siły zakrakał. Ale, gdy dziób otworzył, ser wypadł i lis go porwał. Sens moralny tej bajki: „Nie wierz pochlebcom, bo będziesz oszukany!”
O piesku i ośle