Każdy kiedyś dotknie swojej najskrytszej strony.
Tomik dedykuję mojej całej Rodzinie, Przyjaciołom i Braciom w doli i niedoli.
Czasy dzisiejsze
Sos winegret
Kolacja przy świecach
Kłótnia
Czasy dzisiejsze nie sprzyjają namiętności
Gdzieś się leci
Na kogoś leci
Każdy twój oddech oswobadza moje ciało
Delikatność naskórka
Przemijanie
Jesteśmy jak lekarze
Badamy wytrzymałość na ból drugiej osoby
To są cienkie nitki
Wióry przeszłości zakochania
Sypią się z dnia na dzień
A my gnamy
Lekko zapominając że warto jednak przystanąć
Nie po to to niebo nam dano
By tak sobie nad głowami stało
By tak bardzo zapomniane jak to o czym każdy marzył
Dlatego nie rezygnować
Choć najprostsze to w życiu dosłownie
I unieść głowę odziać pióropuszem gwiazd
I płynąć
Dziś tonę w orgazmach kłótni i codzienności
Bo za mało czasu na namiętność
Na młodość choć żadna twarz na starą nie wygląda
Jacy jesteśmy w środku
Jacy jesteśmy naprawdę
Czy budujemy swoje serca na wzór szczęścia
Czy tylko pragnień
Wiesz ja ci na żadne z tych pytań nie odpowiem
Byleby w zgodzie z samym sobą
Miłości tak fantazyjnie mówić o tobie
Wierności wieczności namiętności
Ze wszystkiego ości
Jeśli nerwami i na siłę chce się ten świat uprościć
Zamknij teraz oczy
Jeśli nie widzisz nic znaczy
Że nie czytałeś
Że uciekło skupienie
Taki świat
Jeśli jego częścią twoje ciało dusza
Porwij to
Nie słuchaj
Deszcz
Nie mogłem znieść że deszcz
tak jak wczoraj gwałci Cie codziennie
pieści Twoje nagie rzęsy
nagie oczy
wydłubuje bród spod ust
gdzie słowa kłębią się jak demony nocami
demonicznie
diabolicznie
licznie
demagogicznie
onirycznie
onanistycznie
pysznie
gorączkowo
bestialsko
amatorsko
romantycznie
kwadratowo
wijąco
duszpastersko
pornograficznogramofonowo różczko moja
fantazyjnie
jak na filmie
wyprawa nie była jawna
bo zamieniłem miłość do Ciebie
w chorą zazdrość
w tak chorą zazdrość
jak 145 kaftanów bezpieczeństwa na nieruchomym ciele
ten deszcz
jak on może
odbiera Ci cnotę
mozolnie pracuje na Twoje upodlenie
a Ja gapię się na to codziennie
i trochę głupio bo to Twoi bogowie
oddają mocz na głupotę naszych czasów
Programowalni
w loży rozedrganych ust
na chwilę przystaniemy
delikatny kozi oddech
zmanipulował ostatni powiew wolności Twojej duszy
ty kiedyś byłaś rybą
ale morze wyschło
piasek roztrwonili
wyrwali spod łusek
developerzy nowego wszechświata
wszechświata bez wartości idealnych
na marginesie Twoich powiek wypisali komendy
zaprogramowali umysł
zaprogramowali duszę
rozebrali z emocji
nadzy jak wygnani z raju
zabłąkani ale jedzą tylko fast foody
chińskie tanie żarcie
jakby ktoś przed chwilą beknął zażarcie
smród dusz
czy ktoś tu jeszcze istnieje naprawdę
czy ktoś czegoś szuka
poszukuje
cichy szept w oddali bawi się w echo
pomieszane z policyjną syreną
byłaś kiedyś syreną ale Cie osuszyli
pozbawili mocy
zeskrobali
wyskrobali jak ustawa antyaborcyjna
rozpromieniałaś wtedy
gonitwa w bitwie sumienie i kariera
nie ma manier kiedy chodzi o rzeczy ważne
chcesz w mordę
albo do mordy
podły karli kształt już zakołysał utraconymi nadziejami
nad dziurą którą otwiera kat pod nogami
byłaś kiedyś larwą motylem
chyba śnisz!
Ja nic takiego nie powiedziałem bo te banały
pachną kałem jak najgorsze szambo
gdy deszcz wybije jak zęby północ pod sklepem nocnym
otwórz oczy
idźmy
albo przystańmy
przestańmy w końcu pierdolić
programowalni jak każdy
Wiersz na W
wypisałaś mi deszcz na oczach
trudny sen od wczoraj
zniewalał tajemnicą nieważkości
jesteś inna niż wtedy
kilka włosów mniej
Ja kilka wąsów do przodu
nieroztargnione wieczory
dzielone jak na pchlim targu smak ubóstwa
nie mogę się skupić
cały czas nie mogę się skupić
jak szczeniak przy pierwszym wytrysku
istota dziwności
później naiwność
wiara w miłość
wypłowiałość
drogie samochody
naturalność to przeżytek z XX wieku
teraz są trendy
teraz są nieskazitelne rumaki zachodu
przewrotne matrony sukcesu z bólem dupy
galopujące fortepiany namiętności
rozbierają mnie swoim anielskim feelingiem
angielskie śniadania bywają romantyczne
chyba że ktoś ma problemy z żołądkiem
bekon ach ten bekon
chilijskie gazety są miękkie jak nigdy przedtem
wzrusza mnie wiele rzeczy
np. celowość podróży
nie mogłem wymyślić większej bzdury
gdzie
jesteś
strapiona nonsensem powszedniości
ile mogłem tyle zrobiłem
reszta?
reszty nie trzeba
do widzenia
Włosy
obóz koncentracyjny moich myśli
pamiętam jak was wiązałem
jak kucyka
jakby mi zaczęły wypadać garściami
samobójstwo
a dzie tam
pierdolić duchowość
jeśli chodzi o włosy
to nienasycenie bije zewsząd
lata młodości
ten pukiel
rozczesywać czesu czesu
anioły we włosach
łój
naturalizm
włosowaty smak raju
jestem sobą
rybą w Twoim oddechu
spierdalaj
lepiej daj na porost
pachy pachną pchłą niewierną
włosień kręty
przygrywaj mi na okarynie zwątpienia
księżniczko zgniła
przetłuszczona
włosy włosienie włosiwa
siwe rekiny
siwe włosy z pizdy
ciekawe czemu
akurat tam
na wzgórku wszechświata
nie siwieją
jest nadzieja
ale wyłysieć można
jak wyłysieje
samobójstwo
ile sekund dłużej
peruka złudzeń
plastikowy szept
owłosionych
skąd macie tyle pierza
łyse chuje
dzyn dzyn
i już nie ma przeznaczenia
posmaruj mnie kremem
duszę mi wysmaruj
wymaż ze mnie złe wspomnienie
nieskazitelna
warkoczami opleć moje łzy
pierdole łysotę ludzkości
rzygowiniątko wykonało swoje
teraz można pluć dredlokami
pożądania
krzyczę
aaaaaaaaaaaaaaa
psychiatryczny
hiacynt
miłości
Hymn genitalny
Najpierwotniejszy z krzyków
Delikatnie jak skalpel
Głaszcze prawość
I lewość moja
Pobudzona
Rozpinam Ci koszule
Zrywam język w takt płonący
Oczy pełne życia
Iskra
Seksulizacja podniebienia
Podniebne loty
Zwiewne na policzkach rumieńce
Szeptem gasisz pragnienia
Taka jestes
Dziwka
Za moment rozkosz
Razi ogromem muskulatury
Przenosi lazury skóry
Jedwab piekliwy
Poeta uczciwy
Skurwiel
Natańcz natrzyj mi tego miodu
Będziemy się radować knować psować
Psioczyć jak za lat dawnych
Zwykło się walić łobuzy
Nie smakiem a uniesieniem
Nie płaczem a uwielbieniem
Nie rzygiem a posmakiem
Wierny
Spermy
Wiernym
Krwi pijnym wsysem
Ledwie dysze
I ty dyszysz
Wszyscy dyszymy
I tobie dziś w ofierze
Składamy