E-book
7.35
AntyCzłowiek

Bezpłatny fragment - AntyCzłowiek

Czyli jednoosobowe sprzysiężenie przeciwko całemu światu. 24 II — 24 XII 2015.


Objętość:
94 str.
ISBN:
978-83-8104-085-3

WSZELKIE PODOBIEŃSTWA DO AUTENTYCZNYCH POSTACI W TYM UTWORZE SĄ TYLKO I WYŁĄCZNIE DZIEŁEM PRZYPADKU. POMYŚL O TYM, CZYTELNIKU ZANIM WYTOCZYSZ MI PROCES W SĄDZIE.

Uczucie powraca

Uczucie powraca… W środku nocy. Zamknięte okna mych oczu. Eksplozja głosów. Głosy mówią w środku mojej głowy. Nie wiem, ile ich jest. Może 999, a może 1001? Chcą mi coś powiedzieć. Tylko co? Może to wszystko jest tylko moja głowa? Moja głowa mnie kiedyś zabije. Głosy nie milkną. Krzyczą -  szepcząc. Najgłośniejszy szept. Najcichszy krzyk.


Dobrze wiesz, kim jestem. Nie muszę się Tobie przedstawiać. Znasz mnie… znałaś bardzo dobrze. Najlepiej. Jestem taki sam, a jednak inny ode mnie sprzed dwóch lat. Dwóch lat powolnego tracenia kontaktu ze światem. Dwóch lat powolnego znienawidzania świata…


To nie jest tak, że ja oskarżam świat o całe zło jakie mnie w życiu spotkało. Po prostu my już się nie rozumiemy — uczucie wygasło pomiędzy mną a światem. Nie czuję do niego tego samego, co kiedyś… nie chcę jednak rozstawać się z nim w ogólnej niezgodzie. W niektórych miejscach jest on piękny, w niektórych nawet znośny. Tylko ludzie jacyś tacy… dziwni. A może to tylko ja jestem jakiś dziwny?


Michał spotyka Mariannę w Paryżu. To dziwne, bo przecież spotkali się już w Paryżu. Deja Vu? Powtórka z rozrywki? Nie ma rozrywki. Przy stole w kawiarni z Marianną jej nie ma. Michał nie może patrzeć na Mariannę. Jest z B. Nieszczęśliwa, ale uzależniona od B. Dlaczego więc chciała się spotkać z Michałem?


— Chciałam wytłumaczyć Ci wszystko.

— Po co?

— Dla spokoju.

— A więc nic mi nie tłumacz.

— Muszę.

— Człowiek musi tylko umrzeć.

— Chcę mieć czyste sumienie…

— Zawsze będziesz miała brudne.

— Jesteś podły.

— Zdradziłaś mnie.

— Ty mnie zdradziłeś ze swoją artystyczną głową.

— A B.?

— B. jest prosty jak kartka papieru…

— Ja jestem labiryntem.

— Dlatego żadna Cię nie pokocha.

— Antyczłowieka?

Ludzie

„Jesteśmy jednym światem, ale żyjemy w różnych światach.” — Mark Knopfler

Ludzie to istoty bardzo ciekawe. Coś prawie jak zwierzęta tylko, że na dwóch łapach chodzące i mające tak zwane „mózgi”. Używają ich niby do myślenia. Ale wyobraź sobie, że całkowicie nie to wychodzi, co miało być w założeniu.

A co najlepsze — ludzie zachowują się jak nieludzie. Chociaż zabijanie dla zachcianki, radość z nieszczęścia drugiego człowieka, sprzedawanie siebie za kromkę chleba, dawanie cierpienia i odbieranie nadziei jest w zasadzie tradycją wpisaną w vademecum człowieka od milionów lat. Ludzie jednak nikczemnieją stopniowo. Człowiek nie rodzi się zły. Człowiek musi być zły, żeby żyć. Żeby przetrwać. Więc jeśli nasze życie opiera się tylko i wyłącznie na potrzebie przetrwania… to po co żyć?


Czasem sobie myślę, że wstydzę się bycia człowiekiem. Wprawdzie wszystko mam ludzkie — głowę, dłonie, nogi, brzuch, nerki, wątrobę, jelita, płuca, serce, formę. Ale myślenie? Zamówić koszulkę z napisem „Jestem Antyczłowiekiem” i chodzić w niej po ulicy…


Dla nich moja normalność to szaleństwo. A dla mnie ich szaleństwo jest normalnością… Dla nich więc jestem Antyczłowiekiem, a oni są Antyludźmi dla mnie. Kto ma rację? Najprawdopodobniej nikt. Bo racja nie istnieje. Przynajmniej taka, która zadowalałaby wszystkich.

Strach

„Bo ten, kto raz nie złamie w sobie tchórzostwa, będzie umierał ze strachu do końca swoich dni.” — Andrzej Sapkowski

Oni nie chcą mnie zabić. Chyba. To dziwna myśl. Dlaczego niby chcieliby mnie zabić? Dlaczego moje małe, nic nie warte życie warte byłoby tego, aby ktoś podjął się tego ogromnego wysiłku zakończenia go wbrew mojej woli?


Choruję na strach. Ktoś ciągle patrzy przez małe okienko i obserwuje to przedstawienie. Narusza, rozdrabnia, profanuje moją najskrytszą intymność. Nawet w kiblu nie mogę być bezpieczny, bo ta cholerna para oczu przypatruje się moim czynnościom fizjologicznym.


Nie mogę spokojnie wyjść na ulicę, bo jakieś jełopy napadną mnie i pokroją na plasterki. Muszę chyba chodzić z pistoletem w kieszeni. Prewencyjnie. Bo nigdy nie wiadomo…


Muszę rzucić to wszystko. Muszę odpocząć. Zamknąć oczy. Nie myśleć, nie czuć, zamknąć drzwi na klucz, zasłonić firanki, zrobić zapas żarcia, wyłączyć komputer, telewizor, radio, nie wychodzić do ludzi, nie kontaktować się z nimi w żaden sposób. Nie uczestniczyć w życiu. Zdystansować się.


Bo jeśli mam znowu wyciągnąć rękę na powierzchnię i znowu zostanie mi obcięta — ja nie chcę — ja się boję…


Czy to dziwne?


NIE! Ty jesteś chory. Ty się musisz leczyć!

Patriota?

„Zamieniliście Polskę w tak wielki obóz koncentracyjny, że nie potrzeba nawet drutów kolczastych i psów, gdyż i tak nie ma gdzie uciec.” — Marek Hłasko.

Nienawidzę Kraju PLSK! Podzielonego, pławiącego się w błocie słodkiego męczeństwa. Gdzie rozgrzebywanie przeszłości ważniejsze jest od patrzenia w przyszłość i rozwoju. Gdzie oszuści są wynoszeni na piedestał, a my — szarzy — nie czarni, ani biali — obywatele klasy „B” — jesteśmy rynsztokiem.


Tu jest prawo tylko na papierze. Ustanawiają je bandyci. Ale tak naprawdę to ja jestem bandytą, bo piszę o moim kraju. Którego nienawidzę. Nienawidzę, dlatego, że kocham. Jest więc to miłość toksyczna, niezdrowa, pełna mdłości… Nienawidzę Mojego Kraju, bo już wszyscy stąd uciekają. Do ANG, NMC — wszędzie, byleby nie tutaj…


Bo on nie jest mi w stanie nic zaoferować. Przeciwnie — wymaga ode mnie płacenia coraz to nowych podatków, wydaje wyroki niesprawiedliwe.


Bo nie przyszedł jeszcze charyzmatyczny przywódca, który zjednoczyłby wszystkich mieszkańców kraju PLSK, tworząc porozumienie ponad wszelkimi różnicami, podziałami, barierami, odmiennościami.


Nienawidzę tego Kraju, bo tutaj można tylko umierać za Ojczyznę, albo modlić się do Matki Boskiej Częstochowskiej, żeby przywróciła wolną Ojczyznę… Bo tutaj wszyscy narzekali, narzekają i będą narzekać — jak nie na socjalizm, to na kapitalizm, który sobie przecież sami wywalczyli.


Bo pomimo tego, że urabiani przez dziesięciolecia przez czerwonych i czarnych — niczego się nie nauczyliśmy. Nadal jesteśmy jak dzieci błądzące we mgle.


Bo nadal dominuje u nas mesjanistyczny mit, że „PLSK jest Chrystusem Narodów”. Robimy z siebie ofiary. Cierpimy. Boli nas. Krwawimy. Krew jest sztuczna. Pomieszana z flegmą.


Bo tutaj ten, kto nie uczestniczy w korowodzie męczenników jest ruskim agentem, komunistą, lewakiem i ogólnie istotą zdehumanizowaną.


Może zależy komuś na tym, aby nas wszystkich ze sobą skłócić?


Czy ja — mały trybik w tej machinie mam odpowiadać za chore ambicje tego, który ją nakręca? Czy mam na to wpływ? Czy nie da się chociaż spowolnić jej obrotów? Czy to, że chcę z niej wysiąść jest dziwne?

Panbuk

Jeśli chodzi o pomoc Opatrzności i rzekome zbawienne działanie modlitwy do Pana na wysokościach i całej świty jego świętych to nigdy nie ukrywałem, że po prostu w to nie wierzę. Nie wierzę w Boga, któremu trzeba oddawać cześć, do którego trzeba modlić się na kolanach co tydzień w kościele. W Boga, na którego chwałę mordowano przez stulecia. W Boga, który przypatrywał się z rozkoszą na dramat Oświęcimia, wojny w Jugosławii, ataków na World Trade Center. W Boga, który ma długą, siwą brodę i ubrany w biały szlafrok decyduje o losach Świata — często w sposób całkowicie niezrozumiały i niesprawiedliwy… W Boga, który wysłał swojego jedynego syna na okrutną krzyżową rzeź. Możemy krzyczeć „Niesprawiedliwość!”, ale i tak Bóg, który istnieje tylko w naszej głowie, patrzy z jej czubka, milczy z uśmiechem na twarzy myśląc „Nie zrozumiesz tego, ale to wszystko dla waszego dobra”. I jakoś nie chcę rozumieć. Bo tego się zrozumieć (przynajmniej na trzeźwo) nie da!

Starość

„Starość to obrzydliwy deser podany po dosko­nałym posiłku.” — Stephen King

Nie mogę wprost doczekać się starości. Starość to mądrość. Ale co mi po mądrości, skoro z każdym dniem jest mi bliżej do końca dramatu zwanego życiem? Akt pierwszy — narodziny. Akt drugi — dzieciństwo. Akt trzeci — młodość. Akt czwarty — dorosłość. Akt piąty — starość. Na końcu aktu piątego główny aktor kłania się widowni i pada na wznak. Przychodzi lekarz. Stwierdza zgon. Aktora wynoszą ze sceny. A co jest poza sceną? Będzie kiedyś Starość. Zgarbiona, siwa, obolała, jęcząca, niedowidząca. Nosząca sztuczną szczękę i wydająca większość swojej emerytury na leki, aby kontynuować swoją i tak już bezsensowną wegetację. W Domu Starców Starość będzie walczyła zaciekle ze szklanką wody, aby utrzymać ją w drżących dłoniach. Pielęgniarka podczas kąpieli będzie krzyczała do niej: „Posuń się w lewo, babko, bo nie umyję Ci pleców! Jezu Chryste, same kłopoty z tym babsztylem”.

Miłość

„O miłości się nie mówi. Miłość się wyraża. Słowem również, ale to jest tylko jedna z rozlicznych manifestacji, manifestacja słowna, i nie powiedziałbym, że najlepsza.” — Edward Stachura

Miłość jest wtedy, kiedy się nie kuleje przy drugiej osobie. Jeśli miłość się skończyła, to znaczy, że nigdy się nie zaczęła. Nic co się skończyło, nie miało swojego początku. Miłość może być wszystkim. Nawet milczeniem. Milczeniem o miłości. Miłość się czyni. Miłość jest. Życia nie ma. Bez miłości. Nie można żyć, nie kochając nikogo. Można kochać nawet siebie. Ale żeby kochać…

Pieniądz

„Wszystko jest poezją, ale pieniądz nie jest poezją. Ale też pieniądz jest niczym, sam z siebie immanentnie nie istnieje, został wymyślony, jest niczym, choć w tym świecie do tego doszło, że pieniądz jest wszystkim, wszystko można kupić, najgenialniejsze dzieła sztuki, ludzi nawet można kupić, oczywiście tych sprzedajnych, ale poezji się nie kupi.” — Edward Stachura

Trzymam w dłoni papier — banknot. Od tego papieru może zależeć bardzo wiele.

Biedni i bogaci walczą o jego skrawek. Biedni — żeby kupić za niego chleb i wódkę, a bogaci — aby mieć czym przypalać cygara i faszerować sobie kiszki.


Od zarania dziejów o pieniądz i wpływy toczyły się wojny. Piękne, niewinne dziewczęta sprzedawały swoje ciała za te kawałki papieru. Ludzie w korowodach do późnej starości ścigają widmo pieniądza, wstając do pracy o 6 rano, a wracając wieczorem, zlani potem, zmęczeni, wycieńczeni, niemający siły na nic.


Pieniądz warunkuje kontakty między ludzkie, decyduje o tym, kto dzisiaj będzie jadł, kto kupi bilet do lepszego świata… Człowiek uzależniony jest od pieniądza, ale pieniądz nie jest uzależniony od człowieka. Królowie tego świata, Mocarze, Biznesmeni, Prezydenci, którzy mają władzę nieogarnioną — są niewolnikami pieniądza.

I często o tym nie wiedzą. Tak naprawdę pieniądz jest zadrukowanym papierem. Ale nie mówmy o tym królom, mocarzom, biznesmenom. Przecież wtedy straciliby sens swego i tak bezsensownego życia…

Internet

„Internet? Nie, dziękuję, nie jesteśmy zainteresowani.” — Bill Gates

Internet ułatwia, ale jeszcze bardziej utrudnia. Internet wie wszystko, a więc my już nie musimy wiedzieć. Nie musimy nawet wychodzić z domu (w internecie robimy zakupy, wysyłamy listy, robimy przelewy), co jest dobre, bo nie trzeba być z ludźmi, ale z drugiej strony czyni nas najbardziej leniwymi istotami na świecie. Ludzie zostali podłączeni niewidzialnymi kablami i już nawet nie muszą się ze sobą spotykać, bo co wieczór tworzą pozory spotkań i kontaktu. Ogranicza się to do okienka „3 na 3” w komunikatorze i uśmiechniętych, błyszczących minek imitujących uczucia.

Międzyludzkość

„Trzeba wielu lat, by znaleźć przyjaciela, wystarczy chwila, by go stracić.” — Stanisław Jerzy Lec

Miałem kilku przyjaciół. Tyle że kiedy skończyły mi się pieniądze, powodzenie i ogólnie przestałem być potrzebny — to znowu ich nie miałem. Ja myślę, że przyjaźń istnieje. Istnieje tak, jak główna wygrana na loterii — jest, lecz tylko dla wybranych.


Ludzi, którzy nastawieni są na dawanie i na troskę o los drugiego człowieka można szukać jak igły w stogu siana. A kiedy znajdziesz już igłę, to zacznie Cię kłuć, aż wreszcie kłucie Twojej osoby stanie się dla niej nużące i postanowi kłuć kogoś innego. Tak to jest — ze swojego doświadczenia wiem, że my ludzie poszukujemy stale nowych przygód, zamiast tkwić w jednej — bezpiecznie. Ale nas nuży bezpieczeństwo, my musimy czuć adrenalinę, łamać konwencje. Zapominamy o przyjacielu i znajdujemy nowego. Również „najlepszego”. Zapominamy o „miłości naszego życia” i szukamy innej „miłości życia”. Również „na zawsze”…


Wartości ludzkie umarły. Nie ma już w nas nic godnego uwagi, a co najwyżej politowania. Obojętność jest rakiem duszy, o ile te dusze jeszcze gdzieś mamy… Dzielimy się na dwie grupy. Pierwsza grupa tych, którzy czują tak wiele, że na mózg nie było miejsca i przez to nie rozumieją. A druga grupa, to są ludzie, którzy rozumieją tak wiele, że niewiele, jeśli w ogóle cokolwiek czują.


Bar. Przy stoliku siedzą Michał z Dariuszem. Podchodzi kelnerka rodzaju „blond” i na tacy przynosi setę czystej (Michał) i colę (Dariusz).


— Ale przyznaj — mówi Michał — że zręcznie udało nam się uciec od tego modelu…

— No właśnie. Udało — wyszeptał zamyślony Dariusz, wpatrując się w piękną brunetkę samotnie siedzącą przy stoliku obok. Przypominała mu Nieobecną — Ale Ty miałeś gorzej. Ty musiałeś o wszystko się postarać sam… Ja miałem dobrą matkę. Za dobrą. Inni zostaliby wypieprzeni z domu. Studia. Picie wódy z kolegami. Wynajęcie mieszkania. Znalezienie kwoki. Ożenek. Robota…

— Ja właśnie przed tym uciekałem…

— I co teraz o tym myślisz?

— Mógłbym być adwokatem, lekarzem, księgowym, informatykiem. Ale nigdy nie napisałbym żadnej książki. I to jest chłopie to, czego się bałem najbardziej. W poukładanym życiu dusiłbym się, będąc adwokatem i bronił interesów firmy produkującej piżamy. A tak to mam rozbite życie, ale jestem wolnym pisarczykiem…

— Bez matury.

— Odpieprz się! Ty masz kupioną…

— Racja…

— A jak u Ciebie z kobietami?

— Wiesz, że dla mnie nie ma żadnych kobiet, oprócz jednej…

— Nie brakuje Ci tego?

— Czego?

— No wiesz… kobiety, jej obecności, w łóżku…

— Przecież ona zawsze ze mną jest. Rozmawiam z nią codziennie. Piszę do niej listy.

— Do trupa?

— Ona nie jest trupem! Żyje…

Śmierć

„Póki jesteśmy, nie ma śmierci. Gdy jest śmierć, nie ma nas.” — Epikur.

Śmierć nie jest straszna. To tylko przejście z jednej rzeczywistości w drugą, a przy tym sprawienie ogromnego cierpienia naszym bliskim. Cierpienia, związanego z naszym odchodzeniem. Człowiek był z nami przez cały czas. Przyzwyczailiśmy się do jego obecności. Teraz musimy przyzwyczajać się do jego nieobecności. Wyszedł na długi spacer. Nie wiadomo kiedy wróci. Budzimy się następnego dnia po jego wyjściu. Jego nie ma. Budzimy się tydzień po jego wyjściu. Jego nie ma. Miesiąc. Jego nie ma. Pół roku. Jego nie ma. Pięć lat. Jego nie ma. „Nie ma”. Jakże chciałoby się zastąpić „Nie ma” słowem „Jest”. „Jest” odmieniłoby wszystko. „Jest”… lecz jutro „Nie ma”.


W szpitalu umiera się najbardziej haniebnie. Wśród białych ścian, jęczących kobiet i mężczyzn, brudu i niegrzeczności pielęgniarek. Przykuci niewidzialnymi kajdanami choroby. Mój ojciec umarł młodo. Trafił do szpitala. Tam cierpiał. Nie tylko z powodu bólu fizycznego, ale i psychicznego. Nie mógł znieść tego truposzowego, kostnicowego bezducha sal szpitalnych. Wyznał mi wtedy: „Synu, ja już się czuję, jakbym leżał w grobie, a to cmentarz”. Z mojego okna mam widok na ten budynek. Kiedy jestem zmuszony przechodzić obok szpitala, przyśpieszam kroku. Za dużo wspomnień. Tam można naprawdę przekonać się, czym jest człowiek. Człowiek to słabość, choroba, umieranie. Na co dzień spotykam silnych, pięknych, młodych ludzi sukcesu. Wizja łóżka szpitalnego i grobu jest od nich odległa. I to naturalne. Świat to dla nich otwarta przestrzeń. Wolność. Kosmos. Można wszędzie pójść. Ale co, jeśli naszym kosmosem staje się łóżko szpitalne, białe ściany, telewizor, łóżka współcierpiących i pielęgniarka (która nie zawsze jest piękna i miła, jak w tych serialach telewizyjnych)?


Umiera się na różne sposoby. Niektórzy umierają szybko, błyskawicznie. W kilka sekund. Mojej matce otworzył się tętniak w mózgu. Być może nawet nie miała świadomości, że to już. Wtedy najgorzej pogodzić się z taką śmiercią. Przecież przed chwilą rozmawiałaś z tą osobą, jadłaś śniadanie, śmiałaś się. I już nigdy tej osoby nie zobaczysz, nie porozmawiasz z nią, nie zjesz śniadania, nie zobaczysz już jej pięknego uśmiechu. Możesz tylko obrazić się na nią, że wyniosła się bez żadnego słowa. Mogła przecież powiedzieć „Odchodzę na zawsze”. Ale wolała nic nie mówić. Dlaczego?


Drugim sposobem umierania jest umieranie rozłożyste, rozciągnięte, w czasie. Wtedy się już wie, że można spodziewać się najgorszego. To siedzenie na bombie zegarowej. Nikt nie wie, kiedy wybuchnie. Umieranie zżera nie tylko umierającego, ale jego bliskich. Wtedy stają się oni współumierającymi. A sam umierający — co on musi czuć? Każdy dzień jest niepewnością. Każda noc znakiem zapytania. Każdy poranek cudem… bo można przeżyć kolejny dzień.


Co widzi umierający w chwili ostatecznego odejścia? Gdzie wędruje jego dusza (jeśli człowiek ma duszę)? Czy świadomość człowieka przetrwa? Przetrwa w czerni? A samobójstwo?


— Można by się zabić — mówi Michał.

— Wszystko można…

— Można wyskoczyć z tej łodzi, zamiast siedzieć w niej, z napięciem czekając na koniec…

— Napięcie.

— Rozpięcie. Jak sobie pomyślę, że B. rozpina teraz jej guziki…

— A Ty cały czas o niej…

— Po co żyć?

— Po nic. Umierać po wszystko.

— Trzeba…

— Tak… — odpowiada Dariusz, nadal wpatrując się w piękną brunetkę siedzącą przy stoliku obok.

Do Nieobecnej

Klnę się na mą duszę, że nie wiem jak, kiedy i gdzie poznałem Cię po raz pierwszy… to było tyle lat temu i ciężar cierpień zwątlił doszczętnie moją pamięć… a może dlatego nie potrafię sobie przypomnieć tych szczegółów, że Twój charakter, Twój dziwny typ urody, a także przenikliwa i ujmująca melodyjność Twego głosu tak z wolna, tajemnie i stopniowo torowały drogę do mojego serca, iż szczegóły te przeszły niemal niepostrzeżone. Mój imiennik, jedyny powiernik moich sekretów wiedział, jak bardzo Cię pragnę. Jak chcę czuć Cię w moim sercu. Przypomniał mi on jednak, że mam tylko Twoją fotografię…


Gdybym tylko zdołał wymyślić odpowiednie słowa, nie niszczyłbym wszystkich wyobrażeń Ciebie, jakie stworzyłem. Tak, istniałaś w mojej wyobraźni od bardzo dawna. I dlatego nie pamiętam, kiedy Cię naprawdę spotkałem. A Ty pamiętasz…?


Zacząłem ostatnio słuchać Szopena, wiesz? To do mnie niepodobne, ale… bez Ciebie tutaj stałem się kompletnym dziwakiem. Czasem robię coś i nie zastanawiam się, po co, dlaczego, w jakim celu to robię. Codziennie budzę się z myślą o tym, że już nic dobrego mnie nie czeka i że lepiej byłoby zasnąć — wiesz — tak na bardzo, bardzo długo.


A potem pójść z Tobą nad rzekę, posiedzieć na

ławce — tak po ludzku z Tobą chciałbym. Chociaż wiem, że nigdy już tam nie będę z Tobą. To chyba mogę sobie tak pomarzyć — po ludzku? To chyba mogę czekać beznadziejnie na ten list — po ludzku — usiąść w fotelu, powspominać stare czasy, czytać stare pamiętniki — po ludzku. To chyba nie jest takie dziwne? To chyba po prostu takie ludzkie. Po prostu…


A może byśmy tak poszli na spacer do Wenecji i powiesili kłódkę na Moście Westchnień?


Zapomniałem. Zapomniałem, że już Nas tam nigdy nie będzie…

Wkracza Wujek Dobra-Rada

— Wyrośniesz z tego.

— Nie.

— Wyrośniesz…

— Nie.

— Zmienisz się…

— Nie…

— Jak będziesz miał żonę i dzieci…

— Nie…

— Gówniarz, debil, młody a przede wszystkim — młody… młodość jest chorobą, która sama przejść musi. A Ty w kieracie- z rozwydrzonym dzieckiem, grubą, wstrętną żoną, dobrze wystrzyżony, wsiądziesz do swego ekskluzywnego samochodu- do swojej dobrze płatnej pracy.

— I zawsze tak będzie?

— Zawsze.

— Ja tak nie chcę.

— Nic mnie to nie obchodzi.

— JA WAM UCIEKNĘ!!!!

Kropka

Tak mi żal — ludzi — dobrych ludzi, których nie będę miał okazji spotkać… zastanawiałaś się może kiedyś nad tym, że kiedy przechodzisz ulicą, mijasz przypadkowe osoby — są dla Ciebie całkowicie obojętne. Ale gdyby poznać historię chociaż niektórych, to może zobaczylibyśmy w nich siebie, albo chociaż swój cień.


A przecież, nawet jeśli ktoś skieruje do mnie jakieś ciepłe słowo — z czystej, nieprzymuszonej woli, z odruchu serca — ot tak — to przecież jest to bardzo miłe i… sobie myślę, że może chociaż na tyle nas stać — albo i na więcej. Żeby sobie nawzajem jakoś ocieplać i osuszać chłodne i mokre życie…


Ale czy to ciepło nie jest przypadkiem sztuczne? Czy nie kryje się w nim zwyczajny bezwzględny chłód…?

Bez tytułu

Byliśmy dziećmi. Kiedyś. Chodziliśmy na plac zabaw. W wielkiej piaskownicy budowaliśmy zamki. Zamki z piasku. Zamki na piasku. Runęły. Wszystkie już dawno. Było drzewo. Miało kilkaset lat. Dostojne. Wielkie. Silne. Mądre… Chodziliśmy tam. Wtedy największym problemem było to, czy zdążymy o 19 do domu na Dobranockę.


Dziecko dorosło, sen się skończył. A ja odrętwiały, bezsilny mogę tylko o tym pisać. Bo przecież nikt mi nie zabroni…


To drzewo wkrótce potem ścięto. Patrzyłem, jak tną je na kawałki i wyrywają serce z korzeniami. A przy okazji mi wyrwali serce… to wszystko stało się przed wyjazdem do miasta. Symboliczny koniec dzieciństwa? Symboliczny koniec życia? Co to życie?

Rodzina

U mnie w domu matka była histeryczką i wszczynała awanturę o nawet najdrobniejsze przewinienie. Ojciec był koneserem alkoholu. Zapalonym. Miał czerwoną gębę, bełkotał i często był agresywny. Jednak ani razu mnie, ani matki nie uderzył.


Czasem myślałem, że jestem w domu wariatów. Zastygałem w tym przeświadczeniu. Że bardzo bym chciał, ale nie mogę się uwolnić. Nienawidziłem tej szumowiny społecznej i wstyd mi za to, bo w głębi jądra nienawiści dostrzec można było promienie miłości…


Nie piję. Obiecałem sobie. Widziałem, co działo się z ojcem. To skutecznie sprawiło, że nie piłem. Chociaż czasem w chwili desperacji mam ochotę… ale na szczęście to mija.


Moja matka z kolei paliła. Taka to była mieszanka piękna — alkoholowo — nikotynowa. A papierosów też nienawidzę. Boli mnie głowa. Zresztą zawsze mnie boli głowa — na przykład jak wstanę zbyt wcześnie albo zbyt późno, ale to nieważne. W każdym razie nienawidziłem, jak paliła.


Tak samo nienawidziłem ojca… to znaczy jak pił. Ale mimo wszystko… kochali się. Tak przynajmniej mi się wydaje.

Bigos

Potrzebuję teraz czyjejś uwagi, przyjaźni, zrozumienia — rozumiesz?

A co Ty czujesz? Chcesz o tym pomówić ze mną w czworo uszu?


(kiwa głową)


Brak porozumienia. Ludzie się szukają, ale nie mogą odnaleźć. Siedzą i kryją się w podziemiach, myśląc, że ktoś przez tunel się do nich dokopie. I to jest największy dramat. Że ludzie dla siebie z pozoru obcy, nie wiedzą nawet, co mogliby wspólnie budować. A może inaczej — wiedzą, ale nie chcą. Po co się znać, po co budować z kimś relacje, skoro jest duże ryzyko, że zostaniemy po raz kolejny (tym razem już śmiertelnie) zranieni?


Gruba warstwa śniegu przykryła moje serce. Chociaż przecież mamy jesień. Czy zima zawitała tak szybko? Płatki śniegu spadają na moją głowę. Wtedy mogę patrzeć na wszystko inaczej…


Chciałbym jeszcze tak kiedyś zatańczyć walca. I chciałbym świece na stole. I żeby ręka potrąciła kieliszek i wino rozlało się po stole.


„Pocałuj mnie tak, jakby to miał być ostatni raz”… Wybija północ, sen się kończy. Bez Ciebie nie ma walca, świec i win. Nie ma nic.


Czasem można zamknąć oczy i spróbować powoli zapominać. Powoli wyrzekać się obrazów dnia i zamieniać je w jednym mgnieniu w ciszę i ciemność. Ciemność jest odpoczynkiem.


Zamykam oczy. Nie czuję. Nie słyszę nawet pulsu serca, który zwykle jest jedynym odgłosem przebijającym ścianę ciszy. Puls serca dławi moje myśli. To jak kamienie wrzucane do bajora pełnego świadomości. Zasypiam.


Znowu Paris. Tym razem naprzeciw Michała siedzi Mariannopattimarta. Jest wyzwoloną, wyBebeszoną imitacją piękna. W jej oczach głód alkoholowy.


— Alkohol

— Kiedyś nie piłaś…

— B. Mnie rozpił.

— B. Ciebie zabił.

— Zabiła mnie moja szaleńcza miłość do Ciebie!

— Ty i miłość? To się w parze nie łączy.

— Podły, głupi chuj.

— Z B.?

— Z Ciebie.

— Jak się poznaliśmy to nie wiedziałaś nawet jak wygląda książka.

— Co mnie obchodzą książki?

— Co mnie obchodzi Twoje życie?

— Z B. jest mi dobrze…

— Kiedy wysłałaś mi zaproszenie na ślub z B. poszedłem do drukarni i poprosiłem o wydruk klepsydry z moim imieniem i nazwiskiem. Wysłałem ją Tobie z liścikiem „Powieś ją sobie nad waszym małżeńskim łożem”. Pamiętasz?

— Ta klepsydra nie dawała mi spokoju… Ty mi nie dawałeś…

— Daj spokój!

— Nie dam!

— Przez Ciebie nie spałem po nocach.

— A ja przez Ciebie ożeniłam się z tym prostakiem B.

— Pasujecie do siebie.

— Hmm?

— Oboje macie po połowie mózgu.

Cisza

„W ciszy twoje serce znajdzie odpowiedzi, których rozum znaleźć nie potrafi.” — Phil Bosmans

Cisza. To jest produkt luksusowy. Rzadko stać mnie na ciszę. Wewnątrz. Żadnych bólów, rozpaczy, cierpień, igieł. Nic wewnętrzne. To jest cisza. Której pragnę. Cisza to jest wielki, błękitny ocean, na którym jest tylko mała łódź. Cisza to jest brak poczucia samotności na tym oceanie. To ulga, która trwa chwile. Dwie. Bo jeśli już się zdecydowało żyć, to konsekwencją tej decyzji jest krzyk. Nie ma nic gorszego od krzyku w labiryncie. Rozpaczy. W labiryncie jest cisza gnijąca i usychająca, która krzyczy, a krzyk ten sprawia, że stajemy się mali. Zagubieni w Niej. I w krzyku. Krzyk to brat ciszy. Jakże jedno bez drugiego nie potrafi żyć… Cisza nie jest w nas. Jest obok nas. Dlatego szukamy jej. Niewidzialnej. Od muzyki piękniejsza jest tylko Ona…


Kiedy przyjdzie na mnie czas, będę tylko ja i Ona. Ona. Milczenie. Cisza.

Błędy

U ludzi przejawia się bardzo ciekawa tendencja. Oni wprost z sadystyczną przyjemnością uwielbiają wytykać błędy przedstawicielom swego gatunku. Dlaczego popełnianie błędów traktujemy, jako najgorsze zło tego świata, podczas gdy właśnie one mogą na świecie urodzić dobro? Bo przecież na błędach się uczymy. Ktoś kiedyś tak powiedział…


A my jesteśmy wampirami. Wampirami bez romantycznej otoczki. Zacieramy łapska, czekając na potknięcie. Na chociaż milimetr skrzywiony krok i… atakujemy! Najlepiej w grupie. Czterech na jednego. Bo samotny jeździec się nie obroni… ostrzymy zęby i oblizujemy się ze smakiem na myśl o udanym polowaniu i złowionej padlinie.


To już nawet nie jest wampiryzm. To jest… hienizm!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.