Pełna recenzja: https://toreador-nottoread.blogspot.com/2018/10/jesiennie-i-rewolucyjnie-czas-martwych.html
(...)
Czas martwych liści czytało mi się bardzo dobrze! Agnieszka Choczyńska ma bardzo lekkie i przyjemne pióro, potrafi posługiwać się słowami i sprawić, że nie będzie się zwracało uwagi na niedopatrzenia. Sama fabuła jest naprawdę ciekawie skonstruowana i poprowadzona, wszystko ma swój początek i koniec, jedno w logiczny sposób wynika z drugiego (co nie jest takie oczywiste, patrząc na inne książki z tego bądź podobnych gatunków!).
Powieść czyta się super, miło przy niej spędza się czas, kibicuje się bohaterom i z uwagą śledzi się ich przygody. Ale później, gdy zaczyna się trochę bardziej zastanawiać nad tym, co tak właściwie się działo, to dociera do ciebie, że niby wszystko było okej, niby było poprawnie, a jednak coś mi tutaj nie do końca zagrało.
Jeden minus Czasu martwych liści mogę bez problemu znaleźć, bo w jego wyniku książka jest trochę nieproporcjonalna. Na samym początku dostajemy prolog, który ma 50 stron, a opowiada bardzo dokładnie o stosunkowo niewielkim odcinku czasu. Zaś dalszą fabułę autorka skupia w 190 stronach, dzieje się tam dużo, momentami za dużo.
I tu dochodzę do głównego punktu tej recenzji. Czas martwych liści jest za krótki! Zbyt dużo rzeczy zostało skumulowanych w zbyt małej liczbie stron przez to mało z nich miało okazję wybrzmieć w pełni. Momentami wręcz trochę się gubiłam, bo było bardzo dużo wydarzeń, jeszcze więcej bohaterów, a o żadnych nie usłyszeliśmy tyle, ile byśmy chcieli. Jak na mój gust, to powieść powinna być przynajmniej te dwa razy dłuższa, wtedy moglibyśmy dostać pełny i szczegółowy ogląd na sytuację oraz poznać każdego bohatera.
Ale humor zasługuje na uwagę! Zdarzyło mi się zaśmiać podczas czytania, a nie zdarza mi się to często! I ah, te miny ludzi wokół, gdy czytałam w tramwaju i trafiłam akurat na zabawny fragment…
Czas martwych liści inspirowany jest Robin Hoodem i jego przygodami (inspirowany jest, prawda?), ale tego zupełnie nie czuć! Dlatego mam lekką zagwozdkę, czy to rzeczywiście inspiracja, czy tylko zbieżność nazw. W końcu jednym z bohaterów jest Robin, a Szerwód to jedno z miejsc akcji! Bo wiecie, autorka wplotła ten motyw w tak delikatny i subtelny sposób, że aż mi się miło na serduszku zrobiło, gdy dostrzegałam powiązania między tymi dwoma historiami, których jest akurat tyle, by je zauważyć, a nie tak dużo, by się na nie irytować i kląć, że inspiracja sięgnęła za daleko.
Ale mimo to, co wyżej wam tam napisałam, to czuję dziwny pociąg do tej książki. Z przyjemnością do niej wracałam, chciałam kontynuować lekturę i dowiedzieć się, co tam dalej słychać będzie u bohaterów. I chociaż Czas martwych liści perfekcyjny nie jest, to mnie to w zupełności nie przeszkadza. Jestem ciekawa drugiego tomu i trzymam za Agnieszkę kciuki (my, matfizy, musimy o siebie dbać)!