E-book
22.05
drukowana A5
54.75
Życie po półmetku

Bezpłatny fragment - Życie po półmetku


Objętość:
255 str.
ISBN:
978-83-8351-789-6
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 54.75

Rozdział I

Pierwsze promienie wiosennego słońca nieśmiało przedzierały się przez chmury. Kładły się plamami barwy moreli na drewnianym parkiecie krakowskiego mieszkania Justyny. Widoczny zza koronkowych firanek kolor nieba, miał barwę nierdzewnej stali. Daleko było mu do greckich błękitów, za którymi tęskniła i o których śniła. Jednak ranek ten nie wydawał się taki zły, a wszystko za sprawą mężczyzny, który spał teraz u jej boku. Uśmiechnęła się na wspomnienie ostatniego wieczoru. Czuła, jakby poznali się wczoraj, a nie mieszkali razem od kilku miesięcy. Rzuciła ostatnie spojrzenie w okno i pochyliła się nad śpiącym.

— Wstawaj śpiochu — pocałowała go w czubek nosa — Szkoda dnia!

— Kobieto daj pospać — zamruczał z przymkniętymi oczami — bo jak nie, to pożałujesz. Tylko na to czekała. Ściągnęła z niego kołdrę, usiadła na nim okrakiem i zaczęła obsypywać pocałunkami.

— Sama tego chciałaś! — krzyknął i przewrócił ją na plecy, przygniatając do materaca i wpijając się w jej usta. Nie miała nic przeciwko takiej pobudce, dlatego z chęcią podjęła grę. Kochali się tak, jakby byli ostatnimi ludźmi na tej planecie, a od ich zaangażowania zależała przyszłość świata. Justyna nie przyznawała się nawet sama przed sobą, ale z tym mężczyzną chciałaby założyć rodzinę. Leżąc w łóżku, nieraz myślała jakie piękne mieliby dzieci. Nawet teraz wtulona w jego pierś i bezpieczna w męskich ramionach marzyła, by w końcu zostać matką. Przecież późne macierzyństwo to nic dziwnego w dzisiejszych czasach, a dzisiejsze czterdziestki, to dawne dwudziestki.

— Co jeszcze muszę zrobić, by zostać nakarmionym? — w jej rozmyślania wdarł się głos Stamatisa.

— A na co miałbyś ochotę?

— Na ciebie — odpowiedział — a poza tym na kawę.

— Kawą się nie najesz. Wstawaj śpiochu i razem przygotujemy coś na ząb. — Justyna usiadła na łóżku i sięgnęła po wiszący na oparciu krzesła szlafrok. Potem pociągnęła za róg kołdry, ściągając ją z leżącego wciąż mężczyzny. Pokazała mu język i jak mała, niesforna dziewczynka uciekła do sąsiedniego pomieszczenia. Po chwili aromat kawy rozszedł się po mieszkaniu, co skłoniło Stamatisa do opuszczenia łóżka. Ubrany tylko w dżinsy, wszedł do kuchni, podszedł do Justyny i pocałował ją w szyję. Potem usiadł przy stole, na który ona wykładała zawartość lodówki.

— Jedz to, na co masz ochotę. Już chyba wiesz, że żadna ze mnie kucharka.

— Nie kocham cię za twoje umiejętności kulinarne — odpowiedział, szczypiąc ją w pośladek i puszczając oko. — I dziękuję, kawa wystarczy mi w zupełności. W odpowiedzi uśmiechnęła się wdzięcznie i wróciła do parzenia aromatycznego naparu.

— Stamati musimy porozmawiać, ale nie teraz, bo muszę wyjść zaraz do pracy.

— Ja też muszę z tobą porozmawiać — odpowiedział, poważniejąc.

— Świetnie. To co powiesz na popołudniowe spotkanie w kawiarni przy Małym Rynku?

— Lepiej będzie, jak przyjdę po ciebie do pracy i pójdziemy razem na spacer. Zgadzasz się?

— Oczywiście, kochanie. — Pocałowała go w czubek głowy, równocześnie wrzucając do torebki paczuszkę z kanapką i jabłko. Zerknęła na zegarek i zaklęła cicho pod nosem. Była już niemal spóźniona. W duchu cieszyła się, że nie ma daleko do pracy i spóźnienie nie będzie drastyczne. Ot, taki studencki kwadrans. Uśmiechnęła się pod nosem do własnych myśli. Bliżej jej przecież było do emerytury niż do studenckich czasów. Chyba że myślałaby o studiach trzeciego wieku.

— Stamati, muszę już biec. Klucze masz na stoliku, pieniądze wiesz gdzie… i do zobaczenia za kilka godzin! — Ostatnie zdanie wykrzyczała już zza drzwi, biegnąc po dwa stopnie w dół, po kamiennych schodach starej, lecz odnowionej kamienicy.

Godzinę później siedziała już zagrzebana w papierach po uszy. Dopiero niedawno zaczęła aklimatyzować się do nowego otoczenia, które na szczęście było bardzo przyjaźnie nastawione do nowej pracownicy. Minęło trzy miesiące od przeprowadzki do krakowskiego biura i Justyna ani jednego dnia nie żałowała swojej decyzji. Kierowniczka tak jak wcześniej obiecała, wprowadziła ją w nowe zadania i dała całkiem przyzwoity margines zaufania. Koleżanka z pokoju Bożena była spokojną, bezkonfliktową i umiarkowanie rozmowną kobietą, mniej więcej w jej wieku. Nowe zadania ograniczały jej kontakty z petentami do minimum, co bardzo jej odpowiadało. W poprzednim miejscu pracy był to jej najpoważniejszy problem. Nie umiała postawić granicy pomiędzy pracą a osobistymi uczuciami i chęcią pomocy potrzebującym. Nie na tym jednak polegały jej zawodowe zadania i dlatego przeżywała wieczny, moralny konflikt. Na szczęście miała to już za sobą, a praca na nowo zaczęła sprawiać jej przyjemność.

Kręcąc się na krześle z zielonym obiciem, starała się skupić na leżących na biurku dokumentach. Niespiesznie przeglądała wnioski o dopłaty, zerkając na duży zegar wiszący nad drzwiami do sąsiedniego pokoju. Im częściej na niego spoglądała, tym wolniej obracały się wskazówki. Wydawało się jej, że wskazówki coraz bardziej zwalniają swój bieg, aż czas niemal stanął w miejscu. Westchnęła i skupiła się na obowiązkach. Chciałaby, aby dzień pracy już się skończył, gdyż za bramą biura czekały na nią przyjemniejsze obowiązki. Musiała pokazać Stamatisowi kolejne ciekawe miejsca w mieście. Kraków stał się dla jej greckiego przyjaciela drugą miłością. Tak przynajmniej mówił, a ona nie widziała powodu, by mu nie wierzyć. Nie musiała też pytać, kto jest jego pierwszą miłością, bo o tym przekonywał ją niemal co wieczór. Westchnęła przeciągle i znowu spojrzała na zegar. Jeszcze tylko kilka godzin.

Tymczasem Stamatis wędrował po śródmieściu Krakowa, wydeptując ścieżki, którymi do tej pory chodził z Justyną. Nie kłamał, gdy mówił, że zakochał się w tym mieście. Fascynowało go połączenie historii, obecnej na niemal każdym kroku, z nowoczesnością, która rozpychała się wśród średniowiecznych murów. Lubił tłum ludzi, gwar, ruch i życie, a także wędrówki Plantami w stronę krakowskich Błoń. Tam robił obchód naokoło plamy zieleni i często wracał tą samą drogą. Taki codzienny trening, by nie zardzewieć. Niekiedy podjeżdżał na Stary Kleparz, by kupić świeże warzywa, jajka, pieczywo czy miód. To Justyna pokazała mu to miejsce, a on zapisał w swej pamięci, jako istotny punkt na mapie miasta. Było to najstarsze, nieprzerwanie działające targowisko w mieście. Momentami przypominało mu greckie laiki, jednak bardziej uporządkowane. Oprócz sezonowych warzyw i owoców, w ponad siedemdziesięciu budkach znaleźć mógł pachnące, polskie wędliny i szynki, których stał się najzagorzalszym degustatorem. Gdy zaś tęsknił za domowymi smakami, mógł liczyć na śródziemnomorskie smaki i produkty prosto z Grecji. Niekiedy ponosiło go tak bardzo, że ledwo dopełzał z siatkami na postój taksówek. Wracał obładowany tymi wszystkimi skarbami jak prehistoryczny łowca z polowania na mamuty. Później wyczarowywał z nich faszerowane warzywa, zapiekanki i warzywne ciasta, które Justyna tak uwielbiała. W ich mieszkaniu to on zajmował się gotowaniem, gdyż umiejętności Justyny były mniej, niż skromne. Umiała doskonale wyczarować coś z niczego i byłaby dobrą kucharką na kryzysowe czasy. Jednak gdy w kuchni panował dostatek, w jej umyśle zaczynał panować chaos. Stamatis też nie był kucharzem alfa, ale telefony do matki i połączenia na Skype z siostrą pozwoliły mu na opanowanie podstawowego repertuaru tradycyjnych, greckich dań. Takich, jakie zamierzał ugotować na dzisiejszy wieczór. Dlatego zaplanował, że w drodze powrotnej ze swojego spaceru, przystanie na Kleparzu na niewielkie zakupy. Chciał przygotować dla ukochanej uroczystą kolację-niespodziankę. Musieli uczcić sprzedaż warszawskiego mieszkania Justyny oraz kolejny miesiąc ich wspólnego zamieszkiwania. Poza tym musieli w końcu poważnie porozmawiać o przyszłości.

O szesnastej z minutami czekał pod biurowcem na ulicy Lubicz i spoglądał na ruchliwą ulicę. Ludzie wychodzili z budynku, mieszali się na przystanku, wchodzili do autobusów i odjeżdżali w swoją stronę. Zaciągnął się papierosem i pogrążył w rozmyślaniach.

Kiedy na jesieni przyjechał do Polski, nie przypuszczał, że zostanie tutaj na dłużej. Jednak w Grecji w zimie niewiele go trzymało. Matka przebywała u siostry na Peloponezie i najwidoczniej nie zamierzała wracać do swojego starego domu. Życie na małej, targanej wiatrami wysepce na Cykladach nie jest rajem w środku zimy. Pracy nie ma, częste sztormy uniemożliwiają połów, turystów też nie ma, a ileż można siedzieć w tawernie nad szklanką tsipuro i miseczką oliwek. Dlatego z chęcią przyjął zaproszenie Justyny, by zamieszkali razem w jej krakowskim mieszkaniu. Na chwilę, na próbę, na zimę. Potem się zobaczy, tak mówiła, a on przytakiwał jej, niepewny, co mają zrobić ze swoją nowo obudzoną miłością. Jednego był pewien. Chce dzielić życie z tą kobietą, nieważne gdzie i na jakich warunkach.

Z zamyślenia wyrwało go lekkie klepnięcie w ramię. Przy nim stała Justyna i uśmiechała się szeroko, ukazując białe, zdrowe zęby. Pocałowali się na powitanie i ruszyli niespiesznie w stronę Starego Miasta. Popołudnie minęło im na spokojnym spacerze po krakowskich Plantach, gdzie pierwsze promienie słoneczne przeciskały się przez gęste korony rosnących tu drzew. Ciepło wygoniło krakowian z mieszkań i teraz wielu z nich okupowało stojące przy alejkach ławki. Młodsi mieszkańcy jeździli na rolkach lub biegali po alejkach. Bawili się w wymyślone, jedynie sobie znane zabawy. Justyna wdychała szczęście każdym porem skóry i cieszyła się z chwili relaksu. Jeszcze rok temu, wiosna nie wywoływała w niej euforii, ale teraz wszystko zmieniło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Ostatnie miesiące wydawały się jej snem, z którego nie chciała się obudzić.

Kiedy Stamatis stanął w progu jej mieszkania, przyjęła go jak coś oczywistego i długo oczekiwanego. Zamieszkanie z nim było dla niej czymś tak naturalnym, jakby nigdy nie robili nic innego. To on pomógł jej w przeprowadzce na południe, karnie nosząc pudełka i znosząc jej humory. Pomógł jej urządzać nowe mieszkanie w Krakowie, wybierając z nią kolor zasłon i dywanów. Przetrwał polskie Boże Narodzenie z jej mamą, która radością swą mogła zdusić płomień ich uczucia. Całe miasteczko wiedziało, że Justyna znalazła sobie Greka. Niektórzy jej kibicowali, mówiąc wprost, że do trzech razy sztuka. Inni psioczyli po cichu, że co to, nie ma już porządnych polskich chłopców, że musiała przywozić sobie obcego. Wiedziała o tych wszystkich plotkach od Magdy, swojej przyjaciółki, która mieszkała nadal w ich rodzinnym miasteczku. Nie przejmowała się tym gadaniem, bo ludzie zawsze gadali i nadal będą, bez względu na okoliczności. Szczęśliwie Stamatis nie rozumiał języka polskiego i nie wiedział, że nie każdy tutaj jest mu życzliwy. Zima też okazała mu swoje względy. Nie było śniegu ani mrozu, tak jakby natura chciała miło przywitać go w jej ojczyźnie. Nic dziwnego, że wszystko układało się im jak w bajce. Jednak to nie było prawdziwe życie. Problemy dnia codziennego czekały na nich za progiem, o czym ona doskonale wiedziała, a jej ukochany miał się wkrótce przekonać.

Wieczór upływał im w spokojnej i ciepłej atmosferze. Stamatis przygotował zapiekankę z makaronu, mielonego mięsa i sosu beszamelowego. Do tego butelka doskonałego wina Ktima Mitravelas Nemea i Justyna poczuła się jak w Grecji. Smak mięsa, przyprawionego cynamonem współgrał z owocowym smakiem wina, w którym wyczuwało się dymny posmak leśnego runa. Eden dla podniebienia i orgia smaków na języku. Ciepły wieczorny wiatr wpływał przez wpółotwarte okna, lekko poruszając firankami, a ruch uliczny wydawał się mniej dokuczliwy. Mieszkanie Justyny, usytuowane w zabytkowej kamienicy, swój charakter zachowało tylko z zewnątrz. Wnętrze zostało wyremontowane tak, że jedynym dawnym elementem był kaflowy piec, pełniący obecnie funkcję dekoracyjną. Ogrzewanie w budynku było gazowe, klatka schodowa odnowiona, a mieszkańców chronił przed intruzami z zewnątrz domofon i system kamer. Za mieszkanie w ścisłym centrum płaciła niemało, jednak było ją na to stać. Ostatnio jej pełnomocnik sfinalizował też sprzedaż warszawskiego mieszkania, a pieniądze ze sprzedaży zasiliły jej konto. Justyna czuła się wolną kobietą i to nie tylko za sprawą pieniędzy, które tę wolność dają, ale też z powodu braku przywiązania do miejsca. Nie chciała kupować kolejnego mieszkania, a wynajmowanie wydawało się jej na tym etapie życia strzałem w dziesiątkę. Tym bardziej że wciąż nie wiedziała, gdzie widzi się za pięć, dziesięć czy piętnaście lat. Teraz też nie chciała myśleć o przyszłości, jednak natrętne myśli same wciskały się pod czaszkę.

— Stamati, gdzie widzisz się za pięć lat?

— Co to za pytanie! Justyna ja nie wiem, gdzie widzę się za rok, a ty pytasz mnie o tak odległe plany.

— Masz chyba jakieś wyobrażenie swojego życia?

— Nie kochanie, nie mam. Dzisiaj jestem tutaj z tobą i jest mi dobrze. Wiem, że wkrótce muszę wrócić do domu, ale nie chcę tego robić bez ciebie.

— Wiesz, że ja nie mogę wyjechać. Nie w tej chwili, gdy zaczynam wszystko od nowa.

— Wiem, ale ja też mam swoje życie, którego nie mogę całkiem porzucić. Na razie ty gościsz mnie, a na lato możesz przyjechać do Grecji. Zadbam o ciebie i niczego ci nie zabraknie.

— Ale ja nie wierzę w związki na odległość! — Justyna zaczęła się denerwować. — Nie chcę żyć bez ciebie. Chcę, żebyś został tutaj, ze mną!

Mało brakowało, a tupnęłaby nogą, jak mała, niesforna dziewczynka.

— Justyna, nie denerwuj się i żyj chwilą. A ta była piękna, dopóki nie zaczęłaś jej psuć. Odpuść, ciesz się dobrym winem i miłym towarzystwem — dodał nieskromnie.

Cholerny optymista — pomyślała ze złością. Nadal lubiła planować, tworzyć listy zadań i mieć plan na każdą okoliczność. Ta niepewność jutra zabijała jej poczucie bezpieczeństwa. Jednak zdawała sobie sprawę, że w tym momencie nic nie może zrobić.

Za oknem powoli zapadał zmrok, a w ich głowach narastał szum spowodowany wypitym winem. Każde siedziało w ciszy, zajęte swoimi myślami i zamiast celebrować wspólnie spędzane chwile, rozmyślali o przyszłości.

— Justynko, ty wiesz, że cię bardzo lubię i chciałbym z tobą żyć, ale nie jestem pewny czy tutaj i teraz. — Odezwał się w pewnym momencie Stamatis. — Zrozum, że mam niepozamykane sprawy na wyspie. Poza tym nie mam tutaj nic do roboty. Nie mam pracy, znajomych, a mój polski ogranicza się do kilku zwrotów. Nie wiedziałem, że nauka będzie taka trudna. To nie jest łatwy język, a ja chwilami czuję się jak idiota. Nie zrozum mnie źle, ale chcę wkrótce wrócić do siebie.

— Zostawiasz mnie?

— Ależ skąd! Pozałatwiam tylko sprawy, odświeżę dom i poczekam na ciebie. Przecież dostaniesz urlop?

— Tak, mam 26 dni urlopu, ale planowałam wziąć go w lecie. Kiedy chcesz wyjechać?

— Za tydzień, może dwa. Najdalej za miesiąc. Zdążymy się jeszcze sobą nacieszyć. — puścił do niej oko. W odpowiedzi tylko westchnęła. Wiedziała już, jak bardzo jest uparty. Jak coś postanowi, to niech się osły schowają.

Rozdział II

Z nastaniem czerwca nad Polskę napłynął z południa ciepły front, a z wraz z nim nowe wiadomości. Stamatis pisał, że po zimie zastał dom zimny, mokry i zagrzybiały. Musiał zabrać się za odgrzybianie i odmalowywanie. Tak więc noce spędzał na łodzi, a dnie w domu, gdzie jak określił, szykował ich letnie gniazdko. Jedynie kuchni nie tykał, bo najczęściej jadł w tawernie u Michalisa. Kawę też tam pił, a w Kafenio załatwiał interesy. W domu głównie mył się i spał. Na nic więcej nie miał czasu ani sił i z utęsknieniem wyglądał promu, którym Justyna dotrze na wyspę.

Justyna również nie miała za dużo czasu na rozmyślania, gdyż wiosna zawsze była okresem wzmożonej aktywności w jej biurze. Ustaliła z kierowniczką, że rezerwuje na swój letni urlop niemal cały sierpień. Do tego czasu postanowiła pracować jak szalona, by nie zostawić przed wyjazdem żadnych zaległych, nierozpatrzonych spraw. Weekendy spędzała z dala od Krakowa, odwiedzając matkę i bliską przyjaciółkę, Magdę. Ta ostatnia zaczęła w końcu realizować swoje marzenia, zamieniając jeden pokój w domu na pracownię. Jej mąż, dotąd miły i wspierający, zaczął kręcić nosem na nowe porządki, o czym Magda donosiła szeptem przez telefon. Na szczęście nie odciągnęło jej to od nowej pasji, a jej prace zaczęły się nawet sprzedawać. Na razie wśród bliższych i dalszych znajomych.

Pierwszy czerwcowy weekend też miał upłynąć pod znakiem odwiedzin w rodzinnym miasteczku. W sobotę Justyna wstała wcześniej, niż zwykle, by wsiąść do pierwszego pojazdu jadącego na południe. Siedząc w dalekobieżnym autobusie, obserwowała przez szybę słońce, które leniwie wznosiło się po nieboskłonie, oświetlając swym blaskiem zielone łąki. Miasteczko zwykle senne i spokojne powitało ją niezwykłym ruchem i gwarem. Dopiero przeciskając się po zapchanym rynku, przypomniała sobie o cotygodniowym targu i szaleństwie sobotnich zakupów. No tak dzień „G”, czyli gospodarczy, jak mawiała jej mama. Dla niej mógł być dniem „G”, w sensie gównianym. Wiedziała już, że koleżanka zajęta będzie domem i odwiedziny trzeba będzie odłożyć do wieczora. Dlatego pierwsze kroki skierowała w stronę rodzinnego domu. Zbliżając się do maleńkiego domku, zauważyła, że pochylił się ku ziemi, podobnie jak plecy jej niemłodej już matki. Jednak ta ostatnia tryskała energią, której nie gasił sześćdziesiąty krzyżyk na karku. Teraz też klęczała w ogródku i pieliła grządki. Na widok córki podniosła się z kolan, podpierając się ręką, w której wciąż trzymała motyczkę.

— Kogo moje oczy widzą! — zawołała matka Justyny. — Dlaczego nie dzwoniłaś, że przyjedziesz. Upiekłabym coś, a tak nawet obiadu nie gotuję, bo mam zupę z wczoraj. Jak chcesz, to sobie podgrzej.

— Mamo, nie przyjechałam do ciebie, żeby się objadać — zaśmiała się Justyna. — A w ogóle, to zaraz pomogę ci z tymi chwastami. Tylko się przebiorę.

— A dajże spokój chwastom! Wchodź do domu i postaw wodę na kawę. Ja też zaraz przyjdę, tylko odłożę narzędzia na miejsce, bo inaczej będę ich później szukać.

Justyna weszła do domu swojego dzieciństwa, rozglądając się wokół. Nic się tutaj nie zmieniało od lat. No może poza firankami i ceratą na stole. Nalała wody do elektrycznego czajnika i sięgnęła do szafki po porcelitowe kubki. Kiedy sięgała po kawę, do domu weszła mama i przejęła od niej parzenie kawy.

— Siadaj Justynko, bo pewnie zmęczona jesteś drogą i opowiadaj co tam u ciebie?

— Mamo, a czym miałam się zmęczyć? Siedzeniem w autobusie? Poza tym przez ostatni tydzień nic ciekawego się nie wydarzyło. Praca, dom, praca i dom.

— A jak tam ten twój chłopak? Pisał coś?

— Pisał, że tęskni i że dom szykuje na wakacje.

— To dobry człowiek. Od razu to poznałam po oczach.

— Mamo a co ty jesteś, wróżka czy okulista? — zaśmiała się Justyna.

— Tak, tak, śmiej się ze starej matki — odpowiedziała, stawiając przed córką kubek kawy.

— Mamo, chyba się nie obrazisz? Wiesz, że twoja córka ma niewyparzony język.

— Szkoda tylko, że innym osobom go nie pokazuje.

— Droga mamo, dość gadania o głupotach. Powiedz lepiej, jak się czujesz i w czym mogę ci pomóc?

Chwilę rozmawiały o problemach dnia codziennego, po czym Justyna zabrała się za mycie okien. Sprzątały do południa, potem zjadły zupę i po ciastku z miejscowej cukierni. Kiedy mama położyła się na poobiednią drzemkę, Justyna wyciągnęła się w ogródku z książką. Do odwiedzin u koleżanki miała jeszcze kilka godzin, które postanowiła wykorzystać na zaległą lekturę.

Równo o godzinie ósmej wieczorem zapukała do drzwi domu Magdy. Po chwili otworzyła jej najstarsza córka koleżanki, informując, że mama jest w sypialni. Młodsze dziewczynki siedziały przed telewizorem i oglądały kreskówki. Nawet nie zauważyły, że przyszła ich przyszywana ciocia. Kiedy Justyna otworzyła drzwi małżeńskiej sypialni Magdy, jej oczom ukazał się niecodzienny obrazek. Jej silna i piękna koleżanka leżała na szerokim łóżku w pozycji embrionalnej z głową wciśniętą w poduszkę, a jej plecami wstrząsały spazmy płaczu.

— Madziu — powiedziała cicho — to ja, Justyna.

— Justyna! On mnie zostawił! — wykrzyczała rozczochrana, czerwona od płaczu istota. W pierwszej chwili Justyna zamarła, a przez jej umysł myśli pobiegły z szybkością błyskawicy. Kiedy dotarło do niej o kim mowa, chwyciła płaczącą w ramiona i zaczęła głaskać po skudlonych włosach. Magda uspokajała się powoli, a łkania były coraz cichsze. Kiedy po płaczu zostało tylko wspomnienie w postaci czarnych smug na policzkach, Magda zaczęła opowiadać.

— Wojtek oświadczył, że nie może tak dłużej żyć. Nie daję mu podobno wsparcia, zaniedbuję jego potrzeby i nie zauważam go, bo skupiam się na sobie. Kiedy zapytałam, jak ma na imię to zaniedbanie, oświadczył, że to nie moja sprawa i poszedł pakować walizkę. Po 20 latach zostałam sama!

— Kochanie — Justyna przytuliła Magdę jak skrzywdzone dziecko. — Dosłownie zabrakło mi słów. Myślałam, że wy dwoje jesteście nie do zdarcia. Przecież tworzyliście taką zgraną parę.

— Jak widzisz, wyszło, że to tylko pozory i kłamstwa. Wszystko to jedno wielkie oszustwo! Jak on mógł mi to zrobić! Ja go nie wspierałam?! Nie dbałam?!

— Wykrzycz się, to ci dobrze zrobi.

— Nienawidzę go! Nienawidzę! — ponownie zaniosła się płaczem.

Justyna mogła jedynie w milczeniu towarzyszyć jej w cierpieniu, gdyż żadne słowa pocieszenia nie były teraz odpowiednie. Faceci to jednak świnie i niestety zajmują pół świata — pomyślała — a po Wojtku od lat nie spodziewała się niczego dobrego.

— Magda, a może zrobimy jego kukiełkę i będziemy w nią wbijać igły? — spytała.

— Ja bym mu wbiła, ale nóż pod żebra, albo kij w oko — odpowiedziała Magda, ścierając wierzchem dłoni wiszącego z nosa gluta i rozmazując go sobie po twarzy.

— Porozmawiamy o sposobach uśmiercania twojego niewiernego męża przy kawie. Ja ją zrobię, a ty idź do łazienki i doprowadź się do porządku.

Justyna spędziła z przyjaciółką i jej córkami cały wieczór. Udało się jej uspokoić rozhisteryzowaną koleżankę oraz zabawić dzieci, które nie rozumiały do końca sytuacji, w jakiej się znalazły. Kiedy położyły młodsze dziewczynki do łóżek, a najstarsza zamknęła się w swoim pokoju, mogły w spokoju porozmawiać.

— Madziu, ja wiem, że łatwo udziela się rad, ale jak mawiała moja babcia tego kwiatu to pół światu. Jak będziesz chciała, to znajdziesz innego i to lepszego od Wojtka. Jednak teraz daj sobie czas, zajmij się sobą i córkami. Niedługo wakacje, możesz podesłać mi starszą, a młodsze dzieci odesłać do dziadków, albo wysłać na kolonie. Przemyśl wszystko na spokojnie, a zobaczysz, że tak naprawdę wcale go nie potrzebujesz. Jesteś silna i dzielna, tylko na chwilę o tym zapomniałaś.

— Justa, ja nie boję się, że nie dam sobie rady, bo dotąd cały dom i tak był na mojej głowie. Finansowo też sobie poradzę, a w razie czego wycisnę z niego wszystko, co mogę, jak sok z cytryny. To po prostu szok i niedowierzanie, jak on mógł mnie zdradzić. Kiedy i z kim. Dlaczego byłam taka ślepa, żeby nic nie zauważyć?

— Bo byłaś zbyt zagoniona. Nie miałaś czasu dla siebie, by bardziej zadbać o wygląd, lub twojemu mężusiowi nie wystarczało to, co miał w domu.

— To nie tak! Zawsze starałam się, by wszystko było jak najlepiej zrobione. Odciążałam go od myślenia o domu, o dziewczynkach, chwaliłam, jaki jest zapobiegliwy. To czego więcej on jeszcze chciał?

— Może odmiany, odskoczni. Skąd wiesz, może tamta cedziła mu słodkie słówka, jaki to jest męski i boski, a ty już przestałaś to robić. Faceci są próżni i naprawdę nie tak trudno ich uwieść. Powiesz takiemu, jaki jest cudowny, poudajesz sierotkę, co to kluczem do zamka nie trafi i już się pojawia rycerz na białym koniu. Poczekaj, otrząśnie się i wróci.

— Tylko że ja nie wiem, czy chcę go z powrotem.

— I to jest dobry kierunek. Przemyśl wszystko i zobaczysz, co będzie dla ciebie najlepsze. A tak właściwie, to nie zdarzyło się ostatnio nic, co wskazywałoby, że coś jest nie w porządku?

— Nie wiem, ale teraz jak sięgam pamięcią wstecz, to myślę, że zaczęło się chyba od mojego powrotu do malowania. Zamykałam się w wolnej chwili w pracowni, zaczęłam spotykać się z właścicielami galerii, rozmawiałam z potencjalnymi klientami…

— …i nie miałaś czasu dla pana i władcy — dokończyła Justyna. — Poczuł się zaniedbany, może zazdrosny, a przez to podatny na wpływy z zewnątrz. Wiesz co Madziu, olej go! Nie jest wart twojego zainteresowania. Chciał mieć kurę domową i jest zazdrosny o twój sukces. Zacznij myśleć o życiu bez niego, a zobaczysz, że wcale nie będzie tak źle. Na mnie zawsze możesz liczyć.

— Dziękuję. Wiesz, chyba potrzebuję teraz wsparcia, przynajmniej dopóki wszystkiego nie ogarnę.

— Nie dziękuj i idź spać. Jeśli chcesz, mogę zostać, tylko zadzwonię do mamy, żeby się nie martwiła.

Reszta weekendu minęła w spokojnej atmosferze i Justyna wracała do miasta pełna zapału do pracy. Obiecała koleżance, że na cały lipiec zabierze do siebie jej nastolatkę, by jej matka mogła odpocząć i poukładać swoje sprawy. Od jutra zacznie planować wakacje Młodej, a także swoje. Równocześnie chciała rozglądnąć się po uczelniach, by sprawdzić ofertę studiów podyplomowych. Miało to być dla niej oderwanie od codzienności i sposób na życie. Po czterdziestych urodzinach obiecała sobie, że zacznie się rozwijać i zacznie w pełni przeżywać czas, który jej pozostał. Nie spodziewała się jedynie tego, że na jej drodze pojawi się mężczyzna, który wkradł się w jej myśli i modyfikował plany. Z chęcią oddałaby mu nawet duszę, gdyby nie obawa przed porażką. Jej matka zawsze powtarzała, że do trzech razy sztuka, a że w małżeństwie nie wyszło jej dwa razy, to teraz się uda. Z tym że ona nie chciała się znowu wiązać i komplikować sobie życia. A teraz jeszcze ta historia z niewiernością męża Magdy. Z tym spokojnym, jak dla niej, trochę ciapowatym mężczyzną, o którym myślała, że ubóstwia ziemię, po której stąpa Magda. No cóż, życie pokazuje, że niczego nie można być pewnym, a każda potwora znajdzie swojego amatora, lub amatorkę. Nawet taka beznadziejna jak mąż przyjaciółki.

Poniedziałek w pracy minął spokojnie, być może dlatego, że petenci jeszcze się nie zdecydowali na składanie wniosków. Zwykle wszyscy czekali z tym na ostatnią chwilę. Niekiedy Justyna odnosiła wrażenie, że gdyby nie terminy i związane z tym kary, odwlekaliby to w nieskończoność. Teraz jednak cieszyła się, że może wyjść o szesnastej i zaplanować równie spokojny wieczór.

Ledwie umościła się na kanapie z miseczką orzeszków i kieliszkiem wina, kiedy zadzwonił telefon. Zadowolona, że nie zdążyła włączyć filmu na Netflixie, odłożyła pilota i sięgnęła po aparat. Na wyświetlaczu widniał numer Agnieszki, jej drugiej przyjaciółki, którą los rzucił do odległych Aten.

— Cześć piękna — zagaiła rozmowę Justyna — czym zasłużyłam sobie na twoją uwagę?

— Justa, ja już nie mogę siedzieć dłużej w czterech ścianach i po prostu musiałam posłuchać ludzkiego języka — zaczęła Aga.

— A to co, mąż już nie mówi po ludzku?

— Z mężem nie mam problemów, ale jego matka chce mnie zamęczyć. Rozpatrywałam już użycie zatyczek do uszu, by nie musieć jej słuchać cały dzień. Nie wiedziałam nawet, że tak można. Odkąd usłyszała, że moja ciąża jest zagrożona, nie daje mi spokoju, a wszystko przez durnego lekarza, który stwierdził, że to ciąża geriatryczna. Czy ja chodzę o balkoniku?

— Tego nie wiem — Justyna przerwała potok słów wypływający ze słuchawki — jednak możesz mnie oświecić i powiedzieć, jak się czujesz?

— Ciąża przebiega bezproblemowo, ale lekarz zalecił cesarskie cięcie. Podobno to tutaj norma, zwłaszcza w przypadku starszych matek. Ty to słyszysz Justa! Ja i starsza matka!

— Aha! Słyszę. I co w związku z tym?

— Stanęło na tym, że mała urodzi się 15 czerwca w godzinach porannych. Cała rodzina Kostasa, z niecierpliwością wyczekuje pojawienia się nowego członka rodziny. Grecka babcia przygotowała już całą wyprawkę, którą można byłoby obdzielić jakąś małą ochronkę. Tak więc odliczam dni do porodu i mam nadzieję, że jak przylecisz do Grecji, to cię zobaczę i przedstawię ci mój mały skarb.

— Zapewniam cię, że gdy tylko moja stopa stanie na greckiej ziemi, to skieruję ją także do stolicy, by poznać twoje dzieciątko. Nie mogłabym sobie odmówić takiej przyjemności.

Odkładając słuchawkę, Justyna uśmiechała się do swoich myśli, a te bez wątpienia były piękne, bo nakierowały jej rękę na kolejny film z Grecją w tle.

Rozdział III

Czerwiec przepłynął niepostrzeżenie, zamieniając się w lipiec. Równocześnie ze zmianą kartki w ściennym kalendarzu zmieniła się i pogoda. Lato wybuchło niespodziewanie wysokimi temperaturami, a oszaleli z gorąca ludzie uprzykrzali sobie życie. Praca stała się przykrym obowiązkiem i Justyna z niecierpliwością oczekiwała urlopu. Jednak wcześniej zobowiązała się do zorganizowania wakacji nastolatce, która lada dzień miała zamieszkać w jej domu. Teraz jednak wydawało się, że to zadanie przekraczające jej nadwątlone upałem siły. Z rozmyślań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Otwarła je na oścież, łapiąc w objęcia stojącą za nimi kobietę.

— Witaj Madziu! Jak się trzymasz?

— Jakoś. Wpuścisz nas do środka?

— Wybacz — zreflektowała się Justyna — wejdźcie i poczujcie się jak w domu. Salon jest po prawej. Czego się napijecie? — spytała, znikając w kuchni.

— Kawy! Soku! — odkrzyknęły równocześnie.

Chwilę później omawiały pobyt Majki w Krakowie. Ustaliły wspólnie, że w czasie, kiedy Justyna będzie w pracy, Młoda powłóczy się po Galerii oraz po centrum Krakowa. Popołudnia i wieczory miały spędzać wspólnie, planując na bieżąco atrakcje, których w grodzie Kraka nie brakuje. Pominęły oczywiste miejsca jak Wawel z dzwonem Zygmunta i Smoczą Jamą, Rynek z Sukiennicami, czy znajdujące się w podziemiach nowe Muzeum. Justyna chciała pokazać jej mniej oczywisty Kraków, czyli krakowski Kazimierz i Podgórze. Przejść na Rynek Podgórski, zobaczyć kolorowe schody i wspiąć się na kopiec Kraka. Następnie przejść Kładką Ojca Bernatka, najlepiej o zmroku i spacerując Bulwarami wiślanymi, przez Stare Miasto wrócić do domu. Właśnie zastanawiały się nad listą lokali gastronomicznych do odwiedzenia, gdy Justyna wpadła na genialny z jej punktu widzenia pomysł.

— Dziewczyny, a co byście powiedziały na wypad do Grecji? Możemy znaleźć jakąś tanią ofertę lub załatwić wszystko na własną rękę i polecieć na jedną z greckich wysp?

— Justyna wiesz, że nie mam ochoty na wyjazdy, ani na zabawę — zaczęła Magda — chodziło mi tylko o to, żeby Majka miała jakąś odskocznię od codzienności.

— I o to chodzi, polecimy w trzy. Majka jest przecież już niemal dorosła — mrugnęła w stronę nastolatki — a takie wakacje będą dla niej ciekawsze. I nam też przyda się odrobina luksusu. Ty również potrzebujesz zmiany otoczenia, by zobaczyć swoją sytuację z innej perspektywy. Co ty na to?

— Mamo, proszę! — do prośby dołączyła się nastolatka. — Do czasu wyjazdu będę robić, co tylko chcesz — złożyła dłonie w błagalnym geście.

— Dobrze, już dobrze! — poddała się Magda. ­– Musimy tylko znaleźć coś naprawdę taniego i nie dłużej niż tydzień, bo nie mogę pozwolić sobie na dłuższy wyjazd — zastrzegła.

Majka rzuciła się matce na szyję, a Justyna uśmiechnęła się do przyjaciółki. Już teraz obmyślała plan ich wspólnych wakacji. Postanowiła, że zaraz zaczną planować pobyt i rezerwować miejsca, tak by przyjaciółka nie miała szansy się rozmyślić. Sięgnęła po laptopa, otworzyła wyszukiwarkę i zaczęła przeglądać oferty. Po chwili prezentowała je zaaferowanym kobietom.

— Co powiecie na program siedmiodniowego pobytu w pięciogwiazdkowym hotelu z pełnym wyżywieniem?

— Brzmi dobrze, ale to są zwykle oferty dla osób, które lubią siedzieć przy basenie i czerpać z dobrodziejstw hotelowych pełnymi ustami. Chciałam powiedzieć garściami.

— Pobyt w hotelu butikowym odpada, bo Majka jest niepełnoletnia — mruczała pod nosem Justyna. — To może poszukamy jakichś mieszkań na Airbnb?

— To lepszy pomysł — podchwyciła Magda — Będziemy miały większą prywatność i swobodę w działaniu. Nikt nie będzie oczekiwał, że będziemy pojawiać się na posiłkach o ustalonych porach, ani nie będzie organizował nam czasu wolnego.

— To poczekajcie chwilę, poszukam rekomendacji — Justyna nadal grzebała w komputerze.

— To ja zrobię nam lemoniadę — Magda podniosła się z krzesła.

— Pomogę ci mamo — zaoferowała się Majka i obie znikły w kuchni. Justyna pochyliła się nad ekranem i w skupieniu zaczęła przepatrywać oferty.

Ustaliły, że wybiorą się na Rodos, do małej rybackiej miejscowości Stegna, gdzie znalazły mały domek, stojący przy płytkiej zatoce. Miałyby do dyspozycji kawałek własnej, chociaż kamienistej plaży, a w pobliżu kilka tawern do wyboru. Pozostało jedynie wybrać pasujący wszystkim termin i zarezerwować lokum oraz bilety lotnicze. Do czasu wyjazdu Majka miała zostać u Justyny w Krakowie i korzystać z atrakcji niedostępnych na co dzień w ich prowincjonalnym miasteczku.

Następnego dnia w biurze Justyna rozpoczęła starania o zmianę terminu zaplanowanego wcześniej urlopu.

— Pani kierowniczko — wsunęła głowę w uchylone drzwi gabinetu przełożonej — czy może mi pani poświęcić chwilę?

— Oczywiście. O co chodzi pani Justyno?

— Mam prośbę o zmianę terminu mojego letniego urlopu. Wiem, że to kłopot, ale udało nam się zarezerwować tanie noclegi i loty jeszcze w lipcu. Tak więc byłabym wdzięczna za zmianę terminu.

Kierowniczka wyciągnęła grafik urlopów i zaczęła przeglądać terminy zarezerwowane pierwotnie przez pracowników.

— Proszę mi podać dokładne daty?

— Od 20 lipca, przynajmniej na tydzień lub do wykorzystania przysługującego mi urlopu.

— No cóż, widzę, że od 20 lipca zaczyna urlop pani Bożenka z pani pokoju. Kilka osób ma urlop już od 15, a pani ma go zaplanowanego od pierwszego sierpnia. Nie mogę zostać na koniec lipca bez personelu.

— Naprawdę nic nie można zrobić? — Justyna błagalnie spojrzała na swoją przełożoną.

— Proszę porozmawiać z panią Bożenką. Jeżeli ona zgodzi się na zamianę, to ja nie widzę problemu.

— Dziękuję. Zaraz z nią porozmawiam.

Po wyjściu z pokoju skierowała się najpierw do kuchni, by zaparzyć dwie kawy, które zabrała do pokoju. Z torebki wyciągnęła paczkę ciastek i dopiero wówczas zagaiła rozmowę.

— Bożenko, mogę ci przeszkodzić? Zrobiłam kawę, więc jak nie masz nic pilnego, to możemy zrobić sobie przerwę?

Koleżanka przerwała pisanie i ściągnęła z nosa okulary, których używała do pracy przy komputerze.

— Z chęcią zrobię sobie przerwę — uśmiechnęła się nieśmiało, wstając i przenosząc się na jeden z foteli stojących w rogu pokoju. — Rozumiem, że chcesz o czymś porozmawiać? — zagaiła rozmowę.

— Trafiłaś w punkt — roześmiała się Justyna. — Potrzebuję przysługi i tylko ty możesz mi ją wyświadczyć — zaczęła. — Widzisz, chcemy z przyjaciółką i jej córką wyjechać na krótki wypad do Grecji. Trafiły się nam tanie loty, a i na miejscu znalazłyśmy niedrogi nocleg, bo akurat ktoś zrezygnował. Problem w tym, że ja mam urlop zaplanowany od sierpnia, a jedyną osobą, z którą mogę się zamienić, jesteś ty.

W pokoju zapadła cisza. Bożena siedziała na krańcu fotela, nawijając na palec koniec końskiego ogona i zastanawiając się głęboko. W końcu postanowiła zadzwonić, o czym poinformowała Justynę i wyszła na korytarz. Kiedy wróciła po dziesięciu minutach, miała szklany wzrok i zaczerwienioną twarz, ale i determinację w oczach.

— Zgadzam się — powiedziała silnym głosem, tak niepodobnym do jej zwykłego sposobu przemawiała. — 10 dni lipca za pierwsze 10 dni sierpnia!

Kobiety podały sobie ręce i usiadły z powrotem na fotelach, by dopić już nieco letnią kawę. Justynę zdziwiła reakcja koleżanki, ale taktownie milczała, uważając, że gdy przyjdzie jej ochota do zwierzeń, wtedy dowie się wszystkiego. Najważniejsze, że ich plany zaczęły się krystalizować.

Wieczorem tego samego dnia Justyna otworzyła laptopa i dokończyła korespondencję z właścicielem domku. Tym sposobem klepnęła umowę i wpłaciła zaliczkę za wakacyjne lokum. Następnie dokończyła rezerwację lotów poprzez pewien serwis, znany z oszczędnego podejścia do podróży i zadowolona opadła na poduszki. Pozostało jej tylko jedno. Musiała zawiadomić Stamatisa o zmianie jej wakacyjnych planów. Wciskając cyferki na ekranie komórki, zastanawiała się nad jego reakcją. Jednak nim zdołała dojść do jakichś wniosków, ukochany zdążył odebrać.

— Justyna, właśnie o tobie myślałem — zamruczał niskim głosem do słuchawki.

— Kochanie, dzisiaj nie będziemy świntuszyć przez telefon. Dzwonię, bo muszę cię o czymś poinformować…

— Co to za oficjalna rozmowa? Chyba nie chcesz się mnie pozbyć?

— Nic z tego — roześmiała się wesoło. — Wiesz zaszły pewne zmiany w sprawie wakacji. Lecę do Grecji, na Rodos z przyjaciółką Magdą i jej córką. Wynajęłam już mały domek, dwie sypialnie, salon i duży taras. Na ostatni tydzień lipca. Może byś do nas dołączył? — wyrzuciła z siebie jednym tchem.

— Czy to znaczy, że nie będzie cię w sierpniu na Koufonissi?

— Niestety, ale możesz wrócić ze mną do Polski, albo ja przylecę do ciebie później, jak sezon urlopów w firmie się skończy.

— Kochanie moje, dla ciebie nie tylko przepłynę Morze Egejskie, ale jestem gotowy robić za przewodnika po Rodos.

— A od kiedy znasz tę wyspę na tyle, by móc robić za przewodnika? — zaśmiała się Justyna.

— Jeszcze sporo o mnie nie wiesz malutka.

— Mam nadzieję dowiedzieć się tego wkrótce — przekomarzała się.

— Mam nadzieję, że będziemy nie tylko rozmawiać?

— Idź już spać stary świntuchu!

Odpowiedział jej szczery śmiech, w którym oprócz rozbawienia skrywała się też cicha obietnica. Justyna skończyła rozmowę i pogrążyła się w marzeniach. Już wkrótce będzie wylegiwać się na plaży, pluskać się w słonym morzu i zażywać kąpieli słonecznych. W końcu czego, jak czego, ale słońca na Rodos zabraknąć nie może. Już się o to postara sam bóg słońca Helios.

Rozdział IV

Do wyjazdu zostało tylko kilka dni, które ciągnęły się jak nitki spaghetti. Na dodatek lipiec wybuchł wysokimi temperaturami, jakby chciał je zawczasu przygotować na greckie upały. Justyna z ulgą zawiesiła na oparciu fotela letnią, lnianą marynarkę. Usiadła na krześle, pod biurkiem wyciągnęła nogi i z ulgą zrzuciła szpilki. Gdyby nie obowiązujące w biurze dress code, zaprezentowałaby swoją nową sukienkę w tonacji malinowej czerwieni. Niestety, ta będzie musiała kilka dni poczekać, na letnie wojaże. Rozanielona i rozkojarzona Justyna nie zauważyła nieobecności swojej koleżanki z pokoju. Dopiero po chwili dotarło do niej, że na sąsiednim biurku stoi wygaszony monitor, a blat jest posprzątany i pusty, jakby nikt go nie zajmował. Zamyśliła się przez chwilę, jednak doszła do wniosku, że widocznie koleżanka musiała wziąć wolny dzień. Wzruszyła ramionami i zajęła się pracą, by wszystko uporządkować przed urlopem. Pochłonięta pracą nie zauważyła, jak minął jej cały dzień. Przed szesnastą siedziała już spakowana i gotowa do wyjścia. Z niecierpliwością spoglądała na zegar, obserwując dużą wskazówkę, która powoli zbliżała się do cyfry dwanaście. Punktualnie wybiegła z pokoju, pożegnała się zdawkowo ze współpracownikami i wyszła przed budynek. W planach miała dzisiaj wałęsanie się po Galerii z Majką, ciepłą kolację w którymś z licznych barów przekąskowych i małe zakupy spożywcze. Ledwo stanęła przed obrotowymi drzwiami wejściowymi, gdy ktoś złapał ją za rękę. Odwróciła się gwałtownie i stanęła zaskoczona.

— Bożena, co ty tutaj robisz?

— Mogę ci wszystko opowiedzieć, ale chodźmy stąd. Nie chcę, żeby widziało mnie więcej osób, niż to konieczne.

Justyna pokiwała głową na zgodę i zaproponowała spacer w kierunku Galerii. Pomyślała, że załatwi dwie sprawy za jednym razem. Z Bożeną siądzie przy kawie, a Majka pobiega przez ten czas po butikach z ubraniami. Zadzwoniła do Młodej i uprzedziła o zmianie planów. Po wejściu do galerii handlowej udała się na poziom pierwszy do małej, przytulnej kawiarenki Costa Coffee. Zamówiła dwie kawy i zaproponowała przytulny stolik w głębi pomieszczenia.

— To powiedz teraz Bożenko, co się stało, że nie przyszłaś dzisiaj do pracy? Szczerze, to do ciebie niepodobne — zagaiła rozmowę. W odpowiedzi Bożena ściągnęła ciemne okulary, a Justyna z zaskoczeniem podniosła rękę do ust. Ciemne szkła skrywały do tej pory spuchnięte oko we wszystkich odcieniach czerwieni. Nawet dość gruba warstwa pudru nie była w stanie przykryć tej palety barw.

— No cóż, jestem niezdarą i wpadłam na drzwi — stwierdziła Bożena, widząc minę koleżanki. — To nic takiego — dodała, wzruszając ramionami.

— Ty mi tutaj nie ściemniaj — Justyna odzyskała głos. — Już ja znam takie wymówki. Potknęłam się o dywan, nie zauważyłam szafki, czy weszłam w drzwi. Kto ci to zafundował? Mąż? Kochanek?

— No wiesz! Nigdy nawet nie pomyślałam o kochanku, a ten mój ślubny… — machnęła ręką.

— Wiesz, że niekiedy trzeba się wygadać, bo trzymanie wszystkiego w sobie prowadzi do zawałów, udarów, czy innych — ów. Więc mów, co się stało?!

— Mój mąż bardzo o mnie zabiegał — zaczęła swoją opowieść Bożena. — Nie byłam już młodziutką dziewczyną, bo skończyłam trzydziestkę i zegar biologiczny zaczął mi coraz częściej o tym przypominać. Jak wiesz, facetów w pewnym wieku jest jak na lekarstwo. Najczęściej ci fajni wykruszają się we wczesnych latach, a po trzydziestce to można co najwyżej trafić na rozwodnika, ewentualnie wdowca. Tak więc, gdy spotkałam Jerzego, wydawał mi się niemal nierealny. Samotny, z czterema kończynami, brakiem przychówku i bagażu wcześniejszych związków. Na dodatek przystojny, niepalący i niepijący. Mówię ci ideał i aż bałam się, że to za piękne by było prawdziwe. I tak właśnie było. Pierwszy raz uderzył mnie, gdy sąsiad powiedział mu, że ma kobitkę, na której przyjemnie oko zawiesić. Tak jakby to była moja wina, że stary dziad się za mną oglądał. Usłyszałam, że mam nie zakładać spódnic przed kolano i przestać kręcić tyłkiem. Jakbym, mój Boże, jeszcze tak robiła. W Polsce wciąż najważniejsze jest to, co powiedzą sąsiedzi, czy nawet obca osoba, która się za nami odwróci na ulicy. Nadal ważniejsze jest to, co powiedzą sąsiedzi — przerwała dla nabrania tchu i sięgnęła po filiżankę z kawą.

— Powiedziałaś, że to był pierwszy raz?

— Tak, bo kolejnych nie zliczę. Popchnął mnie, gdy byłam w ciąży, bo mu stałam na drodze. Innym razem dostałam pod żebra, bo na podłodze było rozlane mleko lub naczynia stały w zlewie, zamiast zostać umyte od razu po obiedzie.

— I ty to znosisz?

— Co mam robić? Nie mam żadnej rodziny. Mama umarła jak byłam mała, ojciec zapił się na śmierć, a ja wylądowałam w bidulu. Dom dziecka życie mi uratował, bo tam skończyłam szkołę i dostałam małą kawalerkę na początek dorosłego życia. Pamiętasz, jakie to były czasy, inne niż teraz. Potem zarabiałam i dokształcałam się, żeby do czegoś dojść. Tylko rodziny mi brakowało. Teraz mam, nieważne, że taką.

— Bożena tak nie może dalej być, przecież masz dzieci. To trzeba gdzieś zgłosić!

— Tak wiem, jednak do tej pory nie miałam podstaw. Zawsze bił mnie tak, żeby żadnych śladów nie było, więc i podstaw nie miałam, ani żadnych świadków. Mieszkamy w jego mieszkaniu, moje wynajmujemy. Ja tam zawsze będę obca, mimo że już dziesięć lat minęło, a jego każdy w bloku zna. Ciągle tylko słyszę, „panie Jureczku” i hołdy pod jego adresem. Jaki to on elegancki, kulturalny, a przy tym dobry człowiek, Ha, ha, żeby wiedzieli, jaka jest prawda. Parszywy sadysta, a przy tym pedant i skąpiec. Już więcej nie wytrzymam!

— Co się stało tym razem? Jaki miał powód?

— Teraz poszło o zmianę terminu urlopu. Mieliśmy jechać wszyscy na Mazury do domu jego rodziców, ale ja się zamieniłam, więc ubzdurał sobie, że po to, żeby się z kochankiem spotykać, gdy on będzie na wyjeździe z dzieciakami.

— Bożena przepraszam cię, nie wiedziałam, że masz taką sytuację. Nigdy bym cię nie prosiła o tę zamianę, gdybym wiedziała, jak to się może skończyć.

Bożena machnęła ręką.

— Znasz powiedzenie, że jak chcesz psa uderzyć, to kij znajdziesz? U nas jest tak samo. Jeśli nie to, to znalazłby inny powód. Potem by przepraszał, kajał się, kwiaty przynosił, albo biżuterię. Mam już tyle złota, że z powodzeniem mogę konkurować z jakąś arabską księżniczką. Obie trzymamy to jako zabezpieczenie. Tylko że tym razem mój drogi mąż popełnił błąd i uderzył mnie w twarz, a tego, jak widać, nie da się tak łatwo ukryć.

— Zrób obdukcję.

— Kochana już zrobiłam. Teraz wzięłam trzy dni zwolnienia, żeby ludzi w biurze nie straszyć. Kierowniczka dobra kobieta, wszystko wie i mi pomaga, a teraz wiesz również ty.

— Co mam robić?

— Wystarczy, że mnie zastąpisz w pracy przez kolejne dni, a potem o nic się nie martw, tylko jedź i wypocznij.

Justyna popatrzyła z troską na tę spokojną, miłą kobietę, z którą do tej pory nie miała zbyt bliskiego kontaktu. Przykryła ręką jej dłoń leżącą na stoliku i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

— Nie martw się, dorwiemy drania! Możesz na mnie liczyć.

Bożena pożegnała się i postanowiła kuć żelazo, póki nie wystygło. Pierwsze kroki skierowała na komisariat policji, gdzie przedstawiła swoją sprawę dyżurnemu policjantowi. Ten skierował ją do jednego z pokoi, gdzie miła, młoda funkcjonariuszka przyjęła od niej zgłoszenie pobicia. Mimo jej protestów założyła jej również Niebieską Kartę.

— Przecież on mnie zabije — protestowała słabo Bożena.

— Nic pani nie zrobi, a dzięki temu będzie wiedział, że nie może bezkarnie pani bić.

— Może mnie już nie uderzy, ale słyszała pani o dręczeniu psychicznym? Boję się jego powrotu do domu.

— Gdzie mąż teraz przebywa?

— Rano wyjechał z dziećmi na Mazury. Nie spodziewam się jego szybkiego powrotu.

— Proszę wrócić do domu, a gdy mąż wróci, to niech pani zadzwoni do mnie lub do dzielnicowego. Zaraz napiszę pani numery — dodała, sięgając po małą różową karteczkę.

Niebieska Karta, różowa karteczka, a ja nadal czuję się jak w czarnej dupie, pomyślała, odbierając od policjantki skrawek papieru.

— Założenie Niebieskiej Karty oznacza, że my, ale także pracownicy socjalni są świadomi sytuacji i mogą podjąć odpowiednie działania. Gdy mąż wróci, odwiedzi go dzielnicowy, który przekaże mu informacje o konsekwencjach prawnych jego działań i uświadomi, że jego postępowanie jest monitorowane przez odpowiednie instytucje.

— Jednak nie ochroni mnie to przed nim ani go nie ukarze?

— Działania takie jak wszczęcie postępowania karnego, aresztowanie sprawcy czy wydanie zakazu zbliżania się wymagają dodatkowych działań. Przydadzą się dowody dokumentujące obrażenia, niekoniecznie w formie obdukcji lekarskiej. Wystarczą zdjęcia z datownikiem. Może pani prowadzić dziennik, w którym zapisywać będzie incydenty. Najważniejsi byliby jednak świadkowie.

— Czy sądzi pani, że mąż jest na tyle głupi, żeby robić coś przy świadkach? Wszyscy w bloku sądzą, że to anioł, który zstąpił z nieba i powinnam całować ziemię, po której stąpa.

— Musi mieć pani jakieś dowody, bo tylko one będą coś znaczyć w sądzie.

— Jeżeli on się dowie, że zbieram na niego dowody, to mi żyć nie da.

— Jeśli zbieranie dowodów naraża panią na niebezpieczeństwo, potrzebna będzie konsultacja z organizacją pomagającą ofiarom przemocy domowej. Jest wiele takich fundacji. Nawet u nas w Krakowie działa jedna z nich, Centrum Praw Kobiet. Pomaga ona kobietom doświadczającym różnych form przemocy i zapewnia pomoc prawną, psychologiczną, socjalną oraz asystowanie kobietom w sądach. Zapewnia też bezpieczne schronienie, a także doradztwo zawodowe, w zależności od tego, jakie potrzeby ma akurat dana osoba.

Policjantka zaczęła grzebać w przepastnej szufladzie biurka. Po chwili wyciągnęła stamtąd plik ulotek i wręczyła siedzącej naprzeciw niej kobiecie.

— Proszę to dane różnych fundacji i stowarzyszeń pomagającym ofiarom przemocy domowej. Niestety my nie możemy nic więcej zrobić, przynajmniej dopóki nie zostanie złamane prawo.

— Czyli do czasu, kiedy mnie ponownie nie pobije lub nie zabije? — spytała Bożena.

W odpowiedzi funkcjonariuszka uniosła tylko ramiona i uśmiechnęła się bezradnie.

Rozdział V

Dwa dni minęły bardzo szybko, a na trzeci w pokoju na nowo pojawiła się Bożena. Dalej kryła oczy za ciemnymi szkłami, które ściągała dopiero za zamkniętymi drzwiami ich biurowego pokoju. Nie zwlekając, zabrała się za zaległe wnioski, których nie zdążyła przejrzeć Justyna. Dopiero przerwa śniadaniowa pozwoliła im oderwać się od dokumentów i skupić się na rozmowie.

— Nie chciałabym być wścibska, ale co zrobiłaś w swojej sprawie? — niepewnie zaczęła Justyna.

— Byłam na policji i wypełnili taki formularz, Niebieską Kartę. Pewnie niewiele to da, ale dołączyli do mojej teczki obdukcję lekarską i moje oświadczenie. Usłyszałam też, że niewiele więcej mogą na razie zrobić, jedynie monitorować sprawę i dokumentować incydenty. Dopiero to może być podstawą do dalszych działań.

— Jakich innych działań?

— No wiesz, prawnych, takich jak wystąpienie do sądu z wnioskiem o zakaz zbliżania się, przekazanie sprawy do prokuratora, czy tymczasowe aresztowanie. Jednak by tak się stało, musiałoby dojść do tego, że mnie pobije i to pewnie nie raz. Mogę oczywiście dzwonić na policję, gdyby się awanturował, a oni muszą podjąć interwencję, ale jak to zrobić, gdy mieszkasz z psychopatą, który bardzo się pilnuje.

— Bożenko, nie będę nawet udawać, że wiem, co czujesz, ale to, co mówisz, jest dla mnie ważne. Jeżeli tylko mogłabym ci pomóc, w jakikolwiek sposób to daj mi znać. Mogę służyć kanapą w moim mieszkaniu albo i całym lokalem na okres najbliższych kilkunastu dni. Zresztą i tak będziesz musiała pomyśleć o przyszłości, spokojnej i bezpiecznej, dla siebie i dla swoich dzieci.

— Dziękuję ci Justyno. Niekiedy wydaje mi się, że sama to prowokuję. Gdybym była lepszą żoną…

— To nie jest twoja wina! Nikt nie zasługuje na to, by stać się ofiarą przemocy. Niezależnie od okoliczności. Być może będziesz potrzebowała czasu, aby to zrozumieć, zaakceptować, czy aby podjąć radykalne działania, ale pamiętaj, że nie jesteś z tym sama. Rozglądnij się za pomocą psychologiczną lub terapeutą, który ma doświadczenie z ofiarami przemocy. I koniecznie zatrudnij prawnika, najlepiej dobrego, żeby spuścił tego śliskiego gnojka w szambo, którego narobił!

Reszta dnia pracy minęła im spokojnie, tylko Justyna kursowała kilka razy między pokojem a pomieszczeniem socjalnym, donosząc kolejne kubki kawy. W ciszy, którą mąciły tylko uderzenia palców o klawiaturę, marzyła o zaczynającym się lada dzień urlopie. Już dzisiaj wieczorem miała dojechać do niej Magda. Pozostało im pakowanie walizek oraz opróżnianie lodówki, którą postanowiła wyłączyć na czas wyjazdu. Musiała też wsadzić rośliny do wanny, by nie uschły z braku wody lub z tęsknoty za właścicielką mieszkania.

Wieczorem, po resztkowej kolacji zostawiła matkę z córką, by spakowały walizkę Młodej, a sama zaszyła się w sypialni. Próbowała połączyć się ze Stamatisem przez Messengera, ale zasięg był tak słaby, że uniemożliwiał im normalną rozmowę. Wystukała więc szybkie pytanie, czy dołączy do nich na Rodos i nie czekając na odpowiedź, wybrała inny kontakt. Po chwili dzwoniła już do Agnieszki.

— Cześć piękna — przywitała się, gdy na ekranie wyświetliła się jej twarz przyjaciółki.

— Cześć — odpowiedziała Aga głośnym szeptem. — Sorry, że szepczę, ale Mała śpi, a pod drzwiami czuwa mój osobisty Cerber.

— Kostas?

— Skąd, teściowa! Odesłała Kostasa do spania i postanowiła dotrzymać mi towarzystwa, więc udałam, że śpię, żeby się jej pozbyć.

Justyna zaczęła się śmiać, nie wiedziała, czy bardziej rozbawiła ją sytuacja, czy robione przez koleżankę miny.

— A pokażesz mi Małą? — poprosiła Justyna.

Obraz komórki pokazał sufit, w tle zaszumiało i po chwili ukazała się Aga z małym zawiniątkiem na ręku. Obróciła kamerkę w swoją stronę i pokazała garnitur zębów.

— Proszę bardzo, przedstawiam ci moją córeczkę. Tylko nikomu ani słowa, że ją widziałaś. To podobno przynosi pecha — przewróciła oczami.

— Jak jej dacie na imię?

— Na razie jest bezimienna i wołają na nią Beba, ale też moraki, agapi i tym podobne określenia oznaczające kochanie. Imię dostanie na chrzcie, a jakie, to jeszcze zobaczymy. Tradycyjnie teściowa chce, aby nosiła jej imię, ale ja powiedziałam, że po moim trupie. To moje dziecko i Kostasa i to my wybierzemy jej imię, najlepiej międzynarodowe.

— Jest śliczna i taka malutka — zachwycała się Justyna.

— Ty się tak nie zachwycaj, bo jeszcze się zarazisz chęcią posiadania bobasa — zaśmiała się Aga.

— Kto powiedział, że nie chciałabym — zaśmiała się Justyna.

W tej chwili usłyszała w tle głosy i ekran momentalnie zgasł. Połączenie zostało przerwane. Z westchnieniem przełączyła się na sms-y i przeczytała wiadomość od Stamatisa, „Tam, gdzie ty, tam i ja”.

Reszta wieczoru upłynęła przyjaciółkom na oglądaniu filmów, rozmowach o wyjeździe i planowaniu pobytu na wyspie. Następnego dnia Justyna nie musiała już iść do pracy, a ich samolot odlatywał dopiero po południu, więc nie obawiały się, że zaśpią. Pozostało jeszcze kilka kwestii do rozstrzygnięcia. Czy wypożyczają samochód? Jeśli tak, to na ile dni? Czy do wynajętego domku dojadą autobusem, czy może muszą załatwić inny transport? Taksówka odpadała, bo jak sprawdziły, jej koszt przekraczał sześćdziesiąt euro. Prywatny transfer kosztował podobnie. Stanęło w końcu na tym, że najlepszą opcją będzie wypożyczenie samochodu na cały okres pobytu. Postanowiły zarezerwować go przez Internet i odebrać na lotnisku. Dzięki temu byłyby od razu mobilne. Wynajmując na dłuższy czas, mogły liczyć na sporą zniżkę. Tak więc ogólna suma wynajmu przy podziale na dwa budżety, była więcej, niż zadowalająca. Pokrzepione faktem, że mają nocleg, bilety na samolot i zarezerwowany transport udały się na zasłużony odpoczynek. Dzwoniący telefon przerwał im nocny wypoczynek, uświadamiając Justynie, że dla niej nie był to jeszcze koniec tego długiego dnia.

— Nie śpisz jeszcze kochana? — w słuchawce usłyszała pytanie Agnieszki. — Wiesz, musiałam szybko odłożyć telefon, bo zajrzał do mnie Cerber. I był zdziwiony, że trzymam Małą na rękach, więc powiedziałam, że chciała jeść. Do tej pory teściowa nie może się nadziwić, że chcę karmić piersią. Cycki ci obwisną — Agnieszka naśladowała głos teściowej — Na szczęście poszła już do domu, więc oddzwaniam — wyrzuciła na jednym tchu.

— Wesoło z nią masz, a przypuszczam, że będzie jeszcze bardziej upierdliwa.

— Już zaczyna. Czy ty wiesz, co ja od niej dzisiaj usłyszałam?

— Nie będę zgadywać.

— Nie musisz. Właśnie się dowiedziałam, że przez czterdzieści dni połogu mam siedzieć w domu, nigdzie nie wychodzić i nie przyjmować gości. Słyszałaś takie brednie.

— No wiesz, co kraj to obyczaj — stwierdziła Justyna.

— To jeszcze się przekona, do czego jest zdolna Polka w Grecji! — odgrażała się Agnieszka.

— Do zobaczenia wariatko — zaśmiała się Justyna. — Śpijcie dobrze, bo ja też muszę się wyspać przed jutrzejszym lotem. Odłożyła telefon, a zasypiając, myślami była już na plaży. Śniąc, leciała w przestworzach, w stronę ukochanej Hellady.

Rozdział VI

Na lotnisko przyjechały grubo przed czasem, a bagaż zdały jako pierwsze bez czekania w długiej kolejce, która utworzyła się po pewnym czasie za nimi. Była to, jak się okazało pierwsza miła rzecz, która je spotkała tego dnia. Rano po pobraniu biletów okazało się, że każda z nich siedzi osobno w innym miejscu samolotu. Po telefonie na infolinię okazało się, że już za późno na zmianę miejsc, gdyż jest po odprawie. Skąd miały wiedzieć, że za przyjemność siedzenia razem, trzeba dodatkowo zapłacić. Do tej pory żadna z nich nie latała tanimi liniami.

— Pierwszy i ostatni raz — odgrażała się Justyna. W końcu postanowiły, że coś tak nieistotnego nie popsuje im wyjazdu.

— Moja droga, w końcu to tylko nieco ponad dwie godziny. Przeżyjemy.

Teraz siedziały w lotniskowej kawiarni, racząc się dużą Latte i spoglądając na zegarek, by nie przeoczyć boardingu. O 15:40 stały już karnie w kolejce i spoglądały na płytę lotniska w poszukiwaniu swojego samolotu. Po półgodzinie usłyszały komunikat o opóźnionym locie. Zrezygnowane chciały usiąść, ale okazało się, że wszystkie miejsca były zajęte, tak więc pozostało im stanie w miejscu. Stały więc i od czasu, do czasu kołysały się, przenosząc ciężar ciała z jednej strony na drugą. Majka jako przedstawicielka młodszego pokolenia, nie robiąc ceregieli, usiadła wprost na podłodze i włączyła komórkę. Czas ciągnął się jak guma do żucia, a wskazówki zegara lotniskowego zdawały się stać w miejscu. W końcu po godzinie usłyszały komunikat, zapraszający do wejścia na pokład samolotu. W tym momencie z nieba polały się strugi wody. Dziewczyny popatrzyły po sobie niepewnie.

— Czy na pewno zapraszają nas na pokład?

— Wiem tyle samo co ty.

O 17:15 rozpoczął się powolny boarding. Podzielono ich na cztery grupy, które przewożono autobusami na płytę lotniska. Tam ładowano ich w deszczu do wnętrza samolotu, dopóki ostatni z pasażerów nie wsiadł na pokład. We wnętrzu pachniało wilgocią, jakby deszcz zakradł się tutaj razem z pasażerami. Ładowano bagaże do schowków, trzaskały klamry pasów bezpieczeństwa i nie cichły rozmowy. W końcu większość skupiła się na instrukcjach bezpieczeństwa przekazywanych przez stewarda. Reszta spoglądała przez okienka na lotnisko lub oglądała własne paznokcie. Napięcie sięgało zenitu, a niecierpliwość wisiała w powietrzu jak trujące opary. Każdy cieszył się na nadchodzące wakacje i tylko przez grzeczność hamował emocje.

— Proszę państwa, mówi kapitan. Ze względów pogodowych musimy poczekać. Prawdopodobny czas wylotu za 90 minut.

— Czy ja dobrze usłyszałam? Za półtorej godziny? — Justyna trąciła sąsiadkę w ramię. Ta kiwnęła tylko głowa i zatopiła się w lekturze książki. Justynie, nie pozostało nic więcej, jak pójść w jej ślady. W ten sposób czas przyspieszył i tylko ponowny komunikat załogi uświadomił jej, że wkrótce wystartują. Ze spokojem przygotowała się do startu. Ponownie zapięła pas, schowała książkę i wygodniej rozsiadła się w fotelu. Z przyjemnością słuchała narastającego warkotu silników, czuła przyspieszenie wciskające ją w fotel i obserwowała coraz bardziej oddalające się miasto, które z wysokości zaczęło przypominać makietę. Po chwili samolot otoczyły chmury, a mózg Justyny otoczyła mgła nieświadomości, spowijając go jak dobroczynny kokon. Zasnęła.

Dolatując na wyspę Rodos, były zziębnięte, głodne i zmęczone. Na zewnątrz szarość przechodziła w mrok, jedynie wysoka temperatura uświadamiała, że wylądowały w Grecji. Zrezygnowane odebrały swoje bagaże i podeszły do stanowiska wypożyczalni samochodów. Na szczęście od tej pory los był łaskawszy, samochód sprawny, a droga prosta jak stół. Do czasu i do pewnego miejsca. Dojeżdżając do wioski Archangelos, musiały skręcić z głównej drogi w lewo, na wprawdzie asfaltową, ale miejscami bardzo wąską drogę. Jednak prawdziwym wyzwaniem okazał się zjazd na Stegnę. Droga wiła się w zakrętach, aż na sam dół, a samochody jadące z przeciwka oślepiały Justynę. Wisienką na torcie okazał się brak porządnego parkingu, więc z konieczności zaparkowała przy plaży, postanawiając, że następnego dnia rozglądną się za lepszym miejscem postojowym.

Ciągnąc walizki, których kółka utykały w piaszczystym podłożu, skierowały się w lewo, za Tawernę Gorgona. Mimo późnej pory rozbrzmiewała ona głosami ożywionych gości lokalu oraz muzyką w tle. Rozbawieni ludzie, przeważnie Grecy jedli, rozmawiali i śmiali się głośno, jakby mieli całą noc na relaks i nikt nie musiał iść nazajutrz do pracy. Idąc dalej piaszczystą drogą, widziały rozświetlone okna mijanych barów i pensjonatów. Na plaży, mimo późnej pory siedzieli ludzie, przeważnie pijąc piwo i rozmawiając. W powietrzu mieszały się różne języki, a znad wody wiał chłodny, przynoszący ulgę wiatr. Wreszcie, niemal przy końcu drogi zobaczyły domek, który wyglądał jak ten, który zamawiały. Zgodnie z umową klucze miały czekać w skrzynce na listy i rzeczywiście tam były. Zadowolone pchnęły małą furtkę i weszły na wyłożony brązowymi płytkami taras. Klucz, mimo że archaiczny, miękko wszedł do zamka solidnych, drewnianych drzwi i miękko obrócił się w nim. Pchnęły odrzwia, które otworzyły się, ukazując ciemne wnętrze. Po zapaleniu światła zobaczyły przestronne pomieszczenie, rodzaj salonu, czy może jadalni. Otwarta przestrzeń kryła w odległym kącie kuchnię, a całość utrzymana była w rustykalnym stylu. Przestrzeń pod sufitem przecinały drewniane belki, dodatkowo wzmacniając efekt i ukazując cechy tradycyjnego, rodyjskiego domu. Postawiły bagaże na środku pokoju i pobiegły do pokoi. W obu były podwójne łóżka na podwyższeniu, na które wchodziło się po drewnianych schodkach.

— Ale jaja! — wykrzyknęła Majka. — Ciociu, czy ty też masz łóżko jak u księżniczki, na podwyższeniu i z firankami?

— Tak — śmiała się Justyna — przecież widziałaś na zdjęciach w Polsce, że to tradycyjny dom, więc mogłyśmy się tego spodziewać.

— Ok, ale tam nie było zdjęć pokoi. Co mam zrobić jak będę chciała w nocy wyjść do łazienki i nie trafię na stopień? Albo, gdy będę lunatykować? Wybiję sobie zęby!

— Ty już nie mędrkuj — ostudziła jej wyobraźnię Magda. — Ty nie lunatykujesz, a jak będziesz chciała wyjść do toalety, to zapalisz światło.

— Ale z wami jest nudno, nawet pożartować nie można — sarknęła pod nosem. Magda popatrzyła na Justynę i zrobiła minę, która mówiła, „ach te nastolatki”.

— Co wybierasz Madziu, róże czy błękity?

— Mam alergię na róż, więc jeśli ci to nie przeszkadza, to weźmiemy niebieskie łóżko.

Wróciły po walizki i dopiero teraz spostrzegły na stole koszyk z owocami, butelkę wina i zawinięty w płótno bochenek chleba. O koszyk opierał się kartonik z napisem, „Welcome”.

— Widzicie, śniadanie mamy z głowy — zaczęła Justyna — tak więc wyprawę do sklepu zostawimy sobie na popołudnie lub wieczór. Chodźmy zobaczyć, jakie skarby kryje jeszcze ten dom.

W kuchni w centralnym miejscu umieszczono całkiem współczesny piekarnik z płytą grzewczą, a nad nim znajdował się nowoczesny okap ukryty w obudowie starego komina. Drewniane fronty szafek przymocowane były do kamiennego szkieletu, a całość przykrywał marmurowy blat. Jednak nie taki oszukany, jaki oferowały polskie sklepy meblowe, lecz, porządny kawał ciężkiej, litej skały. Zlew w tym pomieszczeniu też był marmurowy, stara lodówka wyglądała jak przeniesiona z dawnych czasów, a nad nią wisiał plazmowy telewizor. Całe pomieszczenie sprawiało wrażenie pomieszania epok i stylów. Najważniejsze, że nie brakowało czajnika, kawiarki oraz puszki z kawą. Zgodnie stwierdziły, że na początek wystarczy.

Przeszły do pokoi gdzie każda zajęła się wybebeszaniem swoich bagaży. Po chwili zaklepały sobie miejsce w kolejce do łazienki. Pomieszczenie to, mimo że nowoczesne nie miało wydzielonego brodzika i woda z prysznica zalewała całą podłogę. Nie mogło być przecież zbyt idealnie, nie za tę cenę, stwierdziły i zgodnie zabrały się do ściągania wody. Zanim posprzątały łazienkę, zrobiła się noc. Jednak żadnej z nich nie chciało się spać, więc wyszły na taras. Przed nimi rozciągał się widok na morze, czarne i błyszczące w świetle księżyca. Na ciemnym niebie Srebrny Glob dochodził już do pełni i miał niesamowity, pomarańczowy kolor. Lokalizacja domu gwarantowała ciszę, tak głuchą, że słyszeli szum fal podczas przypływu. Magda przyniosła wino i znaleziony w szufladzie kuchennej korkociąg, Justyna dołączyła do tego zestawu dwa kieliszki.

— A ja? — zapytała Majka.

— A ty jesteś dzieckiem — odpowiedziała jej Magda — i najlepiej zrobisz, jak napijesz się wody.

— To niesprawiedliwe!

— Życie nie jest sprawiedliwe kochanie. Im szybciej sobie to uświadomisz, tym lepiej.

— To może pobiegnę kupić sobie Colę?

— Chyba cię… — Magda ugryzła się w język — Bóg opuścił — dokończyła — jeśli sądzisz, że zgodzę się na to, żebyś piła to świństwo i na dodatek biegała po ciemku w miejscu, którego nie znamy.

— Też chciałabym napić się czegoś dobrego.

— Wyciśnij sobie sok z pomarańczy, które są w koszyku.

Majka z naburmuszoną miną weszła do środka, a po chwili trzaskała drzwiczkami, szukając wyciskarki lub czegoś, co pozwoliłoby jej przygotować sok ze znajdujących się w domu owoców. W końcu znalazła ręczną wyciskarkę i wycisnęła pół szklanki soku, do którego dorzuciła garść lodu. Zamieszała całość palcem i dołączyła do siedzących na tarasie kobiet. W ciszy spoglądały w dal, każda zasłuchana w swoje wnętrze i odgłosy przyrody. Urlop zapowiadał się relaksująco.

Rozdział VII

Pomarańczowe światło zaczęło wynurzać się z błękitu wody, a cały widnokrąg przybrał ciepłe odcienie czerwieni. Justyna siedziała z podkulonymi nogami na wiklinowym fotelu stojącym na tarasie domku i obserwowała, jak żółta kula słońca powoli wznosi się po niebie, budząc do życia nowy dzień. Z zapartym tchem patrzyła, jak przyroda budzi się z nocnego snu, słuchała krzyku mew i dźwięku cykad. Rozglądała się wokół, ale mimo że grana przez cykady melodia zdawała się pochodzić z bliska, nie udało jej się dostrzec żadnego owada. Nic dziwnego, gdyż jak słyszała, te szare owady z przezroczystymi skrzydełkami świetnie się kamuflują, wybierając sobie na siedzisko korę drzew. Poza tym, jak pamiętała, ich koncert zaczyna się, gdy wstaje słońce, a temperatura powietrza przekracza 25 stopni Celsjusza. Stąd wniosek, że czeka nas gorący dzień — pomyślała, przytykając usta do kubka z gorącą kawą.

— Cześć. Kiedy wstałaś? — dobiegł ją głos od drzwi. Justyna obróciła głowę i uśmiechnęła się do przyjaciółki.

— Nie mogłam spać, ale zawsze tak mam w nowym miejscu. Chyba że jestem padnięta, a wczoraj byłam tylko lekko zmęczona.

— Musimy dzisiaj zrobić coś, by ci się lepiej spało?

— Na razie zacznij od kawy, a potem pomyślimy.

Po godzinie, kiedy przysiadła się do nich Majka, ustaliły, że zaczną dzień od kąpieli w morzu. Szybko przebrały się w stroje i pobiegły do wody. Nie było to trudne, gdyż brzeg kończył się pięćdziesiąt metrów przed domem.

— Boże, jaka zimna woda! — wrzasnęła Magda. — Podobno zabrałaś nas nad ciepłe morze.

— A co ty myślisz, że woda ogrzeje się sama. Potrzeba na to czasu i promieni słonecznych.

— Ok, pani profesor, koniec wykładu. Jesteśmy na wakacjach, więc możemy wyluzować. Swoją drogą, jutro zamiast kawy, wskoczę do morza. Budzi szybciej i skuteczniej.

Magda rozłożyła się na piasku, usuwając spod pleców kamyki, które boleśnie wbijały się w ciało. Jej stopy obmywała rześka woda, a ciało delikatnie ogrzewało słońce.

— Kalimera! — doleciał je głos od drogi. — Panie z tego domku?

— Kalimera! — odkrzyknęła Justyna i przeszła na angielski. Wprawdzie za sprawą Stamatisa jej grecki przeszedł z początkowego „Kali jeść, Kali pić”, do stopnia komunikatywnego, ale nadal sobie nie ufała. Dlatego rozmawiać wolała po angielsku, chociaż i ten nie był doskonały.

— Jestem właścicielem domku. Antonis.

— Justyna. — Podała starszemu człowiekowi rękę, żałując, że nie zabrała ręcznika lub czegoś innego do okrycia. Rozmowa w skąpym bikini naprzeciw kompletnie ubranego człowieka powodowała, że czuła się naga i bezbronna.

— Mam nadzieję, że podoba się wam domek. Szkoda, że nie wzięłyście leżaków i parasola. Leżą na tarasie pod ławką. I samochodu nie widzę. Przyjechałyście autobusem?

— Nie, nie — zapewniła szybko Justyna. — Mamy samochód, ale wieczorem zaparkowałyśmy przy plaży, koło tawerny Gorgona.

— Oj, tam niedobrze jest parkować. Autobus ma problem z obróceniem koło drzewa, jak za dużo samochodów parkuje. Lepiej go postawcie przed domem. Tutaj piasek ubity jak ziemia i nikomu przeszkadzać nie będzie.

— Dziękuję. Tak zrobimy — zapewniła Justyna.

— Aha i zapomniałbym, żona chleb przysyła — wyciągnął ramię z niebieską reklamówką — a jakby coś było trzeba, to mieszkamy tam — wskazał palcem na dom przyklejony niemal do skały. Justyna jeszcze raz podziękowała, wywołując uśmiech na ogorzałej twarzy. Mężczyzna zamachał jeszcze ręką na pożegnanie i podążył w stronę wioski, tam, gdzie wczoraj zaparkowały auto. Justyna zaniosła podarowany chleb do kuchni, a wracając, zaglądnęła pod ławkę. Leżał tam złożony parasol i plastikowa podstawa, a za ławką stały dwa złożone leżaki z tworzywa sztucznego. Pomachała do Majki, przywołując ją ręką. Po chwili obie szły w stronę plaży, dźwigając sprzęt plażowy.

— Teraz madame, będzie ci wygodniej — zwróciła się do Magdy, która przyglądała się im spod półprzymkniętych powiek.

— Wiesz, co Justa, czuję się taka skonana, a równocześnie tak zrelaksowana, że nawet nie chce mi się tyłka ruszyć.

— Rozumiem cię lepiej, niż myślisz. Po prostu odreagowujesz cały stres i wszystkie sprawy, które zostawiłaś w Polsce.

— Być może, ale nie chce mi się teraz o tym myśleć. Pomyślę jutro.

— Ty mi tutaj Scarlett O’Hary nie zgrywaj — zaśmiała się Justyna.

Po godzinnym plażowaniu i prostym śniadaniu postanowiły udać się na zwiedzanie okolicy. W świetle poranka wioska wydawała się wyludniona i cicha. Tawerny były pozamykane, a bary przy plaży dopiero się otwierały. Przeszły koło miejsca, w którym wczoraj zaparkowały samochód, a następnie obok małego marketu dla turystów i koło jednej tawerny rybnej. Nad kanałem, w którym kołysało się wiele łódek, spędziły chwilę na głaskaniu kotów i przyglądaniu się kaczej rodzinie. Potem przeszły na plażę, jeszcze pustą o tej porze i spacerowały wzdłuż morza. Nad brzegiem morza otwierano parasole, otrzepywano materace leżaków i zbierano śmieci. Niektórzy pracują, żeby odpoczywać, mógł ktoś — pomyślała Justyna, ciesząc się, że jest tutaj w charakterze gościa. Przy końcu, długiej, piaszczysto-żwirowej plaży rozciągała się plaża hotelowa. Już z daleka rzucały się w oczy rzędy krzesełek i łuk weselny przybrany zielenią i kwiatami. Widocznie szykował się ślub na plaży. Przeszły więc w stronę betonowych schodków i wspięły się na chodnik, na wprost wejścia do hotelu Porto Angeli. Stamtąd poszły dalej do małego portu rybackiego, skąd rozpościerał się widok na całą wioskę Stegna. Usiadły na ławce w cieniu tamaryszku i po krótkim odpoczynku postanowiły wspiąć się do tawerny Grand Blue. Po 15 minutach męczącego marszu w górę dotarły do lokalu, który miał tę zaletę, że oferował cień i zimne napoje. Właściwie tawerna specjalizowała się w daniach z ryb, co w rybackiej wiosce nie było nic nadzwyczajnym. Dziewczyny były jednak tak zmęczone upałem, że jedyne, o czym marzyły to coś zimnego do picia. Usiadły na osłoniętym tarasie i czekając na zamówienie, spoglądały na kamienną plażę w dole. Ciemnoniebieskie parasole rozrzucone po skałach na pewno robiły wrażenie. Tym bardziej że chcąc się dostać na dół, należało przejść po milionie schodów. Tak im się przynajmniej wydawało, jednak nie miały ochoty tego sprawdzać. Ich zaciszna plaża koło domu, była tym, czego najbardziej pragnęły. Spełniała ich wszystkie wymagania. Kiedy więc na stole wylądował półmisek owoców i napoje, rzuciły się na nie, jak spragnieni wędrowcy do wodopoju. Gdy zaspokoiły pragnienie oraz chwilę odpoczęły, zdecydowały, że popołudnie spędzą w pobliskim miasteczku.

Archangelos to dość spore miasteczko, a na pewno bardzo zaludnione. Świadczyły o tym samochody parkujące ciasno wzdłuż głównej ulicy. Niektóre stały nawet na drugiego lub pod skosem, tworząc komunikacyjny chaos. Justyna jechała powoli, bezradnie rozglądając się za jakimś miejscem parkingowym. Dopiero po przejechaniu głównego skrzyżowania wioski i dojechania do rozwidlenia dróg znalazła kilka miejsc za greckim kioskiem tzw. periptero. Wysiadła spocona z nerwów i wpadła wprost w lipcowy upał. Z niepokojem myślała o drodze powrotnej przez bezład panujący w centrum wioski. Nawet serpentyny w drodze na Stegnę nie przerażały jej tak bardzo, jak przejazd przez centrum tego miasteczka. Ruszyły powoli w stronę sklepów, które widziały z okien samochodu. Dzielił je od nich spory kawałek, który przeszły topiąc się jak lody przed farelką. Jednak po dojściu do supermarketu, z ulgą zauważyły, że w środku panuje miły chłód wydobywający się z zamontowanych tam klimatyzatorów.

— Przynajmniej chleba nie musimy kupować — odezwała się Magda z głową w lodówce.

— Czego tam szukasz? Nie chcesz chyba w Grecji jeść mrożonek?

— Dlaczego nie? Podobno mają taką samą wartość odżywczą jak świeże produkty.

— Na pewno nie pizza — Justyna uniosła brwi na widok trzymanego w rękach koleżanki pudełka.

— Przestań marudzić. Jak zgłodniejemy wieczorem, to co zrobimy?

— Pójdziemy do tawerny.

— Przypominam ci, że to miał być budżetowy wyjazd.

— To zamówimy tę cholerną pizzę w pizzerii.

— Ok, już odkładam, ale biorę pudełko lodów.

— Weź nawet dwa, nie będę tutaj codziennie jeździć.

— Mamo! — zza regału wyłoniła się Majka z wypchanym wózkiem. — Mogę wziąć parę drobiazgów?

Magda spojrzała na zawartość sklepowego wózka i dokonała szybkiej selekcji. Niemal połowa produktów musiała zostać odniesiona na miejsce. Kupiły za to sporo owoców, trochę warzyw, jogurtu, serów i kilka butelek wina. Obładowane jak juczne osiołki doszły do zaparkowanego kilometr dalej pojazdu i już bez przeszkód zjechały na Stegnę. Szczęśliwe, że nie muszą targać zakupów przez kolejne kilkaset metrów, podjechały pod dom, na swój prywatny parking.

Wieczór zapowiadał się miło i relaksująco. Na „ich” plaży pojawiła się mała grupka młodzieży, do których za pozwoleniem Magdy, dołączyła Maja. Dzięki temu kobiety mogły liczyć na odpoczynek, wolny od marudzenia znudzonej nastolatki. Ta ostatnia miała w końcu zajęcie oraz towarzystwo w swoim wieku. Zarazem znajdowała się pod czujnym okiem matki, dzięki czemu obie były zadowolone. Wystarczyło jednak, że zniknęły na chwilę w kuchni, gdy doleciał je krzyk nastolatki. Magda wypadła z domu jak matka lwica i pobiegła w stronę morza. Majka siedziała w płytkiej wodzie i skomlała z bólu, trzymając się za stopę.

— Co się stało?! — Magda nie mogła zapanować nad nerwami — Nawet na chwilę nie można cię zostawić samej?!

— Nie krzycz na mnie! Poślizgnęłam się na kamieniu i noga mi uciekła, a teraz boli — łkała pod nosem jak mała dziewczynka.

— Poproś swoich nowych znajomych, żeby przenieśli cię na leżak. Chyba będziemy musiały pojechać do lekarza.

— Co się stało? — spytała Justyna, gdy koleżanka wróciła do domku.

— Majka chyba skręciła kostkę, ale nie jestem pewna, bo ma ją tak nienaturalnie wywiniętą na bok. Chyba musimy podjechać do lekarza — dodała zrezygnowana i poszła po suche ubranie dla Majki. Tymczasem Justyna wyłączyła czajnik i kuchenkę, na której przygotowywała kolację. Wzięła ze stołu kluczyki i czekała na tarasie na Magdę. Dzięki pomocy nowych znajomych dziewczyny umieściły Młodą na tylnej kanapie auta i pozwoliły jej zmienić sukienkę na suchą. Później pojechały do Centrum Zdrowia, kierowani przez jednego z miejscowych chłopców o imieniu Janis.

Na ostrym dyżurze miejscowej kliniki nikogo nie było, co pozwoliło personelowi zająć się dziewczyną od razu. Po prześwietleniu okazało się, że to skręcenie stawu skokowego. Mimo że można mówić o szczęściu w nieszczęściu, to dla Majki oznaczało to koniec wakacji, które nie zdążyły się na dobre rozpocząć.

Rozdział VIII

Justynę obudził dźwięk dzwoniącego telefonu. Po omacku wyszukała komórkę i dopiero teraz otworzyła oczy. Pierwsze co zobaczyła to wypisane nad ikonką odbierania imię STAMATIS. Odchrząknęła i nacisnęła zieloną słuchawkę.

— Która godzina? — spytała.

— 5:30 śpiochu.

— No wiesz, jestem na wakacjach i nie muszę zrywać się bladym świtem.

— To oznacza, że nie chcesz mnie widzieć?

— Oczywiście, że chcę cię widzieć, całować, czuć i… po prostu tęsknię.

— Już niedługo. Właśnie przypłynąłem na Rodos. Dobijamy do portu.

— Przyjechać po ciebie?

— Nie ma potrzeby. Śpij, zjawię się na śniadaniu.

— Pa, kochanie — cmoknęła telefon. Odpowiedział jej śmiech i połączenie zostało przerwane.

Postanowiła jeszcze trochę pospać, chociaż motyle w brzuchu skutecznie jej to uniemożliwiały. Po kwadransie kręcenia się w łóżku postanowiła w końcu wstać. Cicho, żeby nikogo nie obudzić przeszła do kuchni i nastawiła czajnik. Stanęła przy oknie i zapatrzyła się w mrok. Rozmyślała o swoim związku ze Stamatisem. Minął już niemal rok ich znajomości, ale połowę tego czasu spędzili z daleka od siebie. Nie odczuwała za bardzo rozłąki, co skłoniło ją do smutnej refleksji, że może nie kocha go tak bardzo, jak sądziła. Zadecydowała, że kilka wspólnych dni na wyspie poświęci na upewnienie się co do siły swoich uczuć. Pokrzepiona podjętą decyzją, zaczęła przygotowywać kawę oraz kanapki, które miała nadzieję, zaspokoją głód jej mężczyzny.

O ósmej siedziały z Magdą na tarasie i zastanawiały się nad modyfikacją pierwotnego planu zwiedzania. Z powodu wypadku Majki, większość zaplanowanych atrakcji była dla nich niedostępna. Nie chciały zostawiać dziewczyny samej w wynajętym domu, a ciąganie jej z obolałą nogą też mijało się z celem.

— Kalimera! — huknęło od bramki, aż obie podskoczyły na krzesłach.

— Stamati! — Justyna rzuciła się ukochanemu na szyję. — Magdę już znasz, prawda?

— Tak, oczywiście, to twoja przyjaciółka.

— W porządku, sklerozy jeszcze nie masz — Justyna puściła oczko do Magdy. — Masz ochotę na śniadanie? Zrobiłam ci kanapki. Stamatis pochylił się i wyszeptał jej do ucha — Ochotę to ja mam na ciebie — i wyszczerzył do niej zęby. Głośno jednak dodał — Dobrze daj te kanapki i dużo kawy, proszę, najlepiej po grecku.

— Taką to ty musisz sobie zrobić sam — odparowała Justyna, stawiając przed nim talerz z kanapkami i kubek rozpuszczalnej kawy.

— Dlaczego macie takie długie miny? — zapytał, przegryzając chleb.

— W skrócie, to mamy kłopot. Majka, córka Magdy wczoraj skręciła kostkę i pokrzyżowała nam plany zwiedzania. Wprawdzie boli ją już mniej, obrzęk dość szybko ustępuje, ale lekarz zalecił odpoczynek, chłodne okłady i leżenie z uniesioną do góry nogą. Tak więc nici z naszego zwiedzania.

— Nie do końca, są przecież miejsca, do których nie musicie wchodzić, a które można zobaczyć z samochodu. Poza tym, w innych można wypożyczyć wózek i w ten sposób coś zobaczyć.

Magda wstała i poszła do „niebieskiego” pokoju, gdzie odpoczywała nastolatka. Rozmowa nie trwała jednak długo.

— Nawet nie chciała słyszeć o żadnym wózku — machnęła ręka Magda — usłyszałam, że chyba zwariowałam albo dostałam udaru, bo ona nie jest inwalidką i nie będzie jeździć na wózku. A i jeszcze, że woli spędzić cały pobyt w łóżku, niż się komuś na oczy w tym stanie pokazywać.

— Co chciałyście zwiedzić?

— Lindos! — wykrzyknęły razem.

— Ty mów Justyna — Magda oddała jej głos. Justyna tylko przytaknęła głową, wyciągnęła notatnik z planem pobytu i zaczęła wymieniać.

— Jak już mówiłyśmy Lindos. Poza tym Rodos, zarówno stare, jak i nowe miasto. Chciałyśmy przejechać zachodnie wybrzeże, aż do Monolithos i wschodnie do Lachania. Ponadto odwiedzić wioski: Messanagros, Embona, Siana i Profilia oraz Fanes. Miały być plaże: Antonego Quinna, Tsambika, Agathi. Miały być muzea i klasztor Tsambika na górze. Jeszcze kilka klasztorów, koniki z Faethon, góra Profitis Ilias, Monte Smith i może Siedem Źródeł lub Dolina Motyli.

— Fiu, fiu, ambitnie — Stamatis, aż gwizdnął z podziwu — i wy tak poważnie, podczas kilku dni chcecie zobaczyć, odwiedzić i zwiedzić to wszystko?

— Korekta, mój drogi, chciałyśmy, ale w tej sytuacji trzeba będzie nieco odpuścić.

— Proponuję zaprosić tutaj najbardziej zainteresowaną, czyli tę niedysponowaną.

Po chwili siedzieli już w czwórkę, zastanawiając się nad wykorzystaniem pozostałych dni urlopu. Majka protestowała przeciwko zwiedzaniu muzeów, nie chciała też skorzystać z proponowanego jej wózka. Nie przekonywały jej argumenty, że i tak w tłumie zwiedzających, nikt nie zwróci na nią uwagi. Zamiast tego poprosiła, by mogli odwiedzić ją poznani dzień wcześniej przyjaciele. Stamatis poczuł zmęczenie po podróży, dlatego postanowił się zdrzemnąć. Jednak wcześniej zarezerwował stolik w lokalnej tawernie.

— Jeść trzeba, a wy nie musicie stać przy kuchni, gdy jesteście na wakacjach. Młodej możemy przynieść coś na wynos, chyba że do wieczora noga przestanie ją boleć.

Magda postanowiła, że wykorzysta dzień na leniuchowanie i poszła do siebie przebrać się w bikini. Majka chwyciła telefon, by porozumieć się z poznanymi wczoraj ludźmi, a Justyna wykorzystała zamieszanie, by przemknąć się do sypialni. Na widok nagiego Stamatisa, zaczęło się budzić w niej dawne pożądanie. Gdy do kompletu pięknego ciała dołączył szeroki uśmiech, a mężczyzna wyciągnął do niej ramiona, nie była w stanie dłużej czekać. Przywarła do niego i zatraciła się w pocałunku. Zrzucenie sukienki i bielizny było kwestią sekund i po chwili leżeli przytuleni do siebie w chłodnej pościeli. Nie spiesząc się, odkrywali swoje ciała na nowo, a spełnienie, które przyszło za szybko, było jedynie dowodem ich tęsknoty. Leżąc, głaskała go po klatce piersiowej, a ucho łowiło coraz spokojniejszy oddech i wolniejsze bicie serca. Kiedy w końcu przymknął oczy i zasnął, wysunęła się z pościeli, nakryła go prześcieradłem i przemknęła się do łazienki. Po chwili dołączyła do Magdy leżącej na leżaku, pod kolorowym parasolem.

— I jak było? — spytała Magda i spojrzała na Justynę zza szkieł ciemnych okularów.

— Nie twój interes — Justyna wyciągnęła język.

— O, aż tak dobrze?! — zaśmiała się Magda.

— Zmień temat i lepiej przypilnuj córki, bo nic nie robi, tylko siedzi na telefonie.

— Co ma teraz robić, jak skręciła kostkę? Kilka dni siedzenia na telefonie jej nie zabije, a ja też potrzebuję odpoczynku. Dzwoniłam przed chwilą do dziewczynek. Bardzo są zadowolone z pobytu u dziadków, którzy je rozpieszczają. Wydaje mi się, że po powrocie, nie dam sobie z nimi rady. Dlatego muszę odpocząć podwójnie.

— Odpoczywaj, bo od jutra zwiedzamy, z twoją pannicą lub bez — zagroziła Justyna i zaczęła smarować się mleczkiem do opalania. Przez kolejne dwie godziny na przemian leżały na leżakach albo chłodziły rozgrzane ciała w wodzie. Wokół panowała cisza, nawet ludzie gdzieś się pochowali. Justyna przypomniała sobie, że popołudnie w Grecji, to czas święty, który wykorzystuje się na regenerację sił przed wieczorem. Z całej ich grupy, tylko Stamatis spał, jak to Grek.

Wraz z zapadnięciem zmroku poszli do polecanej przez miejscowych tawerny. Stamatis miał ochotę usiąść w środku, koło wielkiego akwarium, ale dziewczyny uprosiły go, by wybrać stolik na tarasie. Justyna stwierdziła stanowczo, że nie będzie jeść ryby, gdy jej pobratymcy będą patrzeć, jak zjada jednego z nich. Wybór padł więc na stolik ustawiony w roku wąskiego tarasu. Dostali również zaproszenie do „tawernianej” kuchni. Wybierać poszedł Stamatis, bo znał się na rybach bardziej od nich i kto lepiej wybierze świeżą rybę niż rybak?

Po chwili na stole pojawiły się przystawki, grzanki czosnkowe i dwa talerze z pachnącą doradą. Justyna straciła apetyt i pozostała przy sałatce. Na koniec wjechała karafka wina z zapasów gospodarza. Starszy Grek przyniósł ją osobiście, znajdując w ten sposób pretekst, by przysiąść się i porozmawiać. Dziewczyny spędziły miły wieczór, a w drodze powrotnej towarzyszył im księżyc, zawieszony nisko nad czarną taflą morza. Zbliżając się do domu, już z daleka słyszeli głośne rozmowy. To nowo poznani znajomi Majki siedzieli z nią na tarasie, stukając butelkami z piwem. Na ten widok Magda zmarszczyła tylko nos i rzuciła córce porozumiewawcze spojrzenie, które oznaczało: „pakować się, koniec imprezy”. Majka jako pojętna osóbka grzecznie przedstawiła matce wszystkich obecnych.

— To jest Evi i jej brat Stefanos. To Janis, którego już znasz, bo pojechał z nami do lekarza, a to Natalia, która pracuje tutaj na wyspie jako rezydentka turystyczna — zakończyła prezentację.

— Bardzo mi miło was poznać, ale muszę się wycofać, bo jestem zmęczona. Dobrej nocy! — Magda przemknęła się do domku za Justyną i Stamatisem. To był jasny sygnał dla Majki, która zasugerowała znajomym, że również muszą się pożegnać. Po kwadransie nie było już śladu po imprezie, a nocną ciszę zakłócał tylko szum fal uderzających o skaliste nabrzeże.

Rozdział IX

Kolejny słoneczny dzień postanowili poświęcić na zobaczenie czegoś więcej niż najbliższej okolicy. Pomimo protestów ze strony Majki, zapakowali się do wynajętego autka i wyruszyli na podbój miasta Rodos. Tym razem kierownicę przejął Stamatis, co Justyna powitała z ulgą. Ruch na drogach był gęsty, jak w Śródmieściu Krakowa, a ponieważ po Krakowie również nie lubiła jeździć, to z ochotą przekazała kierowanie pojazdem komuś innemu. Stamatis zaplanował dla nich wycieczkę samochodową, bez dłuższych spacerów, by Majka nie musiała obciążać nogi.

— Miasto Rodos łączy w sobie nowoczesność międzynarodowego kurortu i historię wyzierającą z każdego kamienia Starego Miasta. Zwiedzanie tego ostatniego to wyprawa na co najmniej kilka dni, żeby poznać je dogłębnie. — zaczął opowiadać Stamatis. — Najlepiej oglądać go zarówno w dzień, jak i odwiedzać w nocy. Ciężko się po nim spaceruje, bo wiele dróg wyłożonych jest otoczakami, na których nietrudno skręcić kostkę. No, chyba że ktoś już się takiego urazu nabawił — w tym momencie spojrzał na Majkę, która w odpowiedzi wykrzywiła buzię, jak czupurna małolata. — Zanim jednak dojedziemy do stolicy wyspy, pokażę wam kilka wartych uwagi miejsc na naszej trasie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 22.05
drukowana A5
za 54.75