E-book
15.75
drukowana A5
52.31
Zwierciadło duszy

Bezpłatny fragment - Zwierciadło duszy


5
Objętość:
231 str.
ISBN:
978-83-8273-808-7
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 52.31

Recenzje

***

Arek ma kota. Dosłownie i w przenośni. A właściwie, dwa koty. Po pierwszego musiał jechać 400 km. Drugi pojawił się sam, wabi się Poezja i towarzyszy administratorowi Poetyckiej Kawiarenki Charliego każdego dnia. Arek jest twórcą wyjątkowo płodnym i już wydanie pierwszego tomiku było nie lada wyzwaniem. Autor musiał wybierać spośród ponad dwóch tysięcy wierszy, które wyszły spod jego pióra. Ilość, w tym przypadku, absolutnie nie szkodzi jakości. Autor nieustannie rozwija się i z każdym dniem jego utwory stają się dojrzalsze. Arek w swym debiucie przekazuje nam całe spektrum emocji. Nie ucieka od trudnych tematów, ale również nie ucieka od wierszyków dla najmłodszych. Jak w zwierciadle duszy, w jego wierszach odbijają się pytania o sprawy najistotniejsze. Miłość i nienawiść, wiara i zwątpienie, spokój i rozterka tańczą, przyprawiając nas o zawrót głowy i pozostawiając bez prostych rozwiązań i łatwych odpowiedzi na pytania o kondycję ludzkiego jestestwa. Nie unikając grubych słów, Arek sprawnie, ale i boleśnie grzebie widelcem pióra, w egzystencjalnej jajecznicy. Jeśli — wraz z Autorem — nie boicie się zajrzeć głęboko w otchłań kłębiących się w was lęków, może to być fascynująca podróż. Ja już mam ją za sobą. I serdecznie polecam.

charlie k. pill

***

Wyjątkowego poetę, Arkadiusza Orłowskiego poznałam dzięki wspólnym znajomym. To człowiek mocarny ciałem o wrażliwym wnętrzu, które odzwierciedla jego pseudonim: Zwierciadło Duszy.

Wczytując się w jego nietuzinkową poezję okraszoną pięknym słowem nie mogłam się nadziwić, skąd czerpie swoją wrażliwość, umiłowanie do otaczającego świata, do drugiego człowieka? Niemniej wyruszyłam w podróż bez trzymanki po kolejnych stronicach (tu wpisz tytuł tomiku). Początkowo pełna obaw, co mnie tam spotka, z każdym kolejnym wierszem, nabierałam przekonania, że odnalazłam nie tylko pokrewną duszę, ale i przyjaciela, któremu nie muszę nic mówić, on po prostu wie.

Niniejszy tomik to zbiór wyjątkowych utworów, okraszonych emocjami, empatią, tym, co dzieje się w sercu poety.

Ujmujące jest to, że Arkadiusz nie skąpi czytelnikowi środków poetyckich, którymi posługuje się sprawieni i z wyczuciem. Jego kunszt i dobór słowa, wartość przekazu, wyszukane metafory, symbolika, sprawiają, że ma swój unikatowy styl, w którym czuje się jak ryba w wodzie.

Mogę pokusić się o stwierdzenie, że poeta zabierając czytelnika na bezkresny ocean ars poetica, ofiarowuje cząstkę samego siebie. Nic nie ukrywa, nie ma dla niego tematu tabu. Jest sobą, tak po prostu, prawdziwie. Nie boi się ani sacrum ani profanum. Wystarczy pochylić się nad wierszem Schizofrenia: /Chorób worek na plecach/świata zamknięte oczy/ideałów już nie ma/diabła cień z nami kroczy/. W niewielu słowach zawarł kosmos przekazu.

Z kolei w wierszu Zagubiony ukazał swoją wrażliwość: /duszę się sam sobą/wszędzie mnie pełno/jestem każdym krokiem mych stóp/spojrzeniem oczu dwóch niebieskich planet/miarowym biciem serca/słowem z ust mych/.

Podobne przykłady mogę mnożyć, ale nie o to chodzi. Najważniejsze jest to, że czytelnik, który zaryzykuje i wyruszy z Arkadiuszem w podróż po nieznanych wodach jego urzekającej poezji, przekona się, że warto zatopić się w Zwierciadle Duszy.

Kasia Dominik

***

Arek Orłowski pseudonim Zwierciadło Duszy jest Poetą niezwykle wrażliwym na ludzką krzywdę i zmagania z życiem. W jego twórczości dużo jest wierszy poświęconych tematyce społecznej. Jak nikt umie pisać o życiu, o jego wzlotach i upadkach. Jego podmioty liryczne to osoby silne ale pokorne. Biorące się za bary z problemami i umiejące się przyznać do porażki, z której wyciągają celne wnioski.

Arek jest też Poetą lirycznym, nad wyraz romantycznym. Jego wiersze o miłości potrafią wzruszać, zachwycać i roztkliwiać czytelnika. Pisze o różnych rodzajach miłości: miłości silnej i dojrzałej, zawiedzionej i spełnionej, rodzicielskiej i erotycznej. Umie też pisać o miłości do Boga, wierze i nadziei…

Nieobce jest Mu też poczucie humoru, które wykorzystuje, by rozbroić czytelnika.

Arek … Zwierciadło Duszy jest Poetą, w pełnym znaczeniu tego słowa. Sprawnie posługuje się metaforą, umiejętnie dobiera słowa, by potęgować lub osłabiać wrażenia. Przy jego wierszach można odpocząć, ale też pomedytować. Polecam te wiersze.

S. Anna Ziętek

***

Przyznam, że nie znam Arka osobiście ale od dłuższego czasu poznaję go poprzez jego słowa, jego wspaniałe wiersze. Jest człowiekiem pełnym ciepła i miłości, wnikliwym obserwatorem otoczenia i ludzi.

Jego wiersze są pełne emocji, niektóre potrafią rozbawić ale w szczególności, większość z nich, skłania do głębszych przemyśleń.

Arkadiusz w swojej twórczości porusza sprawy zarówno dotyczące codzienności, jak również natury egzystencjalnej, kim jesteśmy i dokąd zmierzamy. Przemyślenia tej wewnętrznej walki jaka rozgrywa się przecież w każdym z nas.

Serdecznie zapraszam do lektury, wspólnej podróży w głąb siebie i poetyckich rozmyślań.

Izabela Sroka

Informacje o autorze

Arkadiusz Orłowski urodził się 13. lipca 1974 roku w Gdańsku. Tato dwójki dzieci Nikoli i Oliwiera które przyczyniły się w dużym stopniu do wejścia na drogę poezji.

Od 2004 roku współzałożyciel i Prezes Zarządu Kaszubskiej Fundacji Ekologicznej.

Współtwórca i administrator Poetyckiej Kawiarenki Charliego.

Walkower

Tworzyłem silną drużynę

na imię miała rodzina

walkower który oddałem

wisi mi wciąż przed oczyma

Cierpienia pełne puchary

każdy do dzisiaj spija

wbite zęby jadowe

toczy je życia żmija

Każdy przystanek boli

każde wspomnienie dotyka

łez mokre posłanie

nocą bezsenną znika

Dłonie które splecione

niosły dziecięce życie

głębia mej samotności

zerka spod oka skrycie

Patrzę na to co było

patrzę na to co będzie

czarne plamy na niebie

czarne widzę je wszędzie

Nieobecna

Patrzę na Ciebie i widzę

że wcale Ciebie tu nie ma

ciało dotyka ziemi

dusza szuka schronienia

Mówię ale nie słyszysz

postać twoja wciąż znika

myśli wysłane słowa

żadne Cię nie dotyka

Stąpasz bosa po życia

wypaczonej krawędzi

krzyża ścięte ramiona

kościół pustych orędzi

Echo które nie wraca

luster puste odbicia

porcja krwi na śniadanie

nie doganiasz wciąż życia

Środek tarczy w oddali

nie znajduje w nim Ciebie

ciało siedzi wciąż ze mną

dusza krąży po niebie.

Stryczek

Chłodno mi nawet zimno

niebo wciąż sennie ziewa

tony słów na ulicach

wiatr je w kąty rozwiewa

Moje myśli jak durszlak

przeciekają w mej głowie

pogubione spółgłoski

zatrzymuje w półsłowie

Cierpki sygnał karetki

koniec końca to zera

gaszę szeptem latarnie

lecz mój głos nie dociera

Po kolana w urynie

dwa bilety do piekła

dusza wisi na stryczku

mimo zimna jest ciepła

Anioł zgubił dziś skrzydła

nieba długi remanent

słów rozlanych emocje

diabeł spisał testament.

Mój peron

Tydzień za tygodniem znika

wymazuje gumka życie

nie śpisz nocą

dzień umyka

łapiesz chwile

szeptem skrycie

Peron pełen pustych marzeń

wśród wydmuszek nagie myśli

nocą kiedy spać nie możesz

sen na pewno Ci się przyśni

Na klamerkach wieszam słowa

wykrzyczane szeptem ciszy

echa pośród nagich wspomnień

mimo krzyku nikt nie słyszy

Jeden oddech jedno brzmienie

nut rozsiane martwe pola

przebaczenia ciche słowa

ludzkie życie ludzka wola

Mimo życia wciąż umieram

żywy martwy w jednym grobie

dzisiaj świecę palę sobie

jutro będzie płonąć Tobie.

Kim?

Kim dla mnie byłaś

kim jesteś

nie odpowiem

nie umiem

myśli niczym pociągi

rozjeżdżają się w tłumie

Jesteś moim peronem

stacją metra równaniem

sumą wszystkich

mych działań

iksem i rozwiązaniem

Kim dla mnie byłaś

kim jesteś

ciągle wracasz jak echa

dzielę myśli na czworo

między wciąż gruba krecha

Jesteś ust pocałunkiem

dniem co z nocą się splata

blaskiem świecy na stole

końcem początkiem świata

Kim

to pytanie

odpowiedzi nie będzie

jesteś wszystkim

co kocham

we mnie w życiu

tu wszędzie.

Ściecha

Patrzę z mojego okna

obraz życia wyrasta

rzeka nurtem ulicy

magia mojego miasta

Ludźmi płyną chodniki

Dj bity nagania

piwo lekiem sumienia

żądze zmysłów odsłania

Wieczór budzi się rankiem

nocy nuty na ciele

w łóżku naga kobieta

co tu robisz aniele

Film się kręci do tyłu

zbieram kadry jak zdjęcia

nie pamiętam pół nocy

nikną senne ujęcia

Nozdrza kitem zapchane

kokainy uciecha

seta setę pogania

miedzy nimi jest ściecha

Parkiet tańczy do rana

życia tracę rachubę

byłem sam jestem z Tobą

ktoś podrzucił tą zgubę

Mimo kaca wciąż czuję

nagość ciała przy ciele

chcę się kochać dziś z Tobą

mej nagości aniele.

Czas

Lecą karty kalendarza

drogę odciska życie

echo bezgłośnie powtarza

kochaj kochaj mnie skrycie

Usiadłem z Tobą przy stole

kawa nieme spojrzenia

wzrok w zimnym rosole

liści stos bez znaczenia

Opadły wśród ziaren czasu

odcisk zmarszczek na twarzy

cisza pośród hałasu

wzrok który wciąż marzy

Nasze splecione dłonie

drogą wspólnego życia

miłość która w nas tonie

zerka sennie z ukrycia

Czy?

Czy można wypić za błędy

upić własne sumienie

kacem rozłupać głowę

niczym twardym kamieniem

Czy można uciec od siebie

zamknąć okna przed sobą

nowa maska na twarzy

jestem nową osobą

Czy można zabić emocje

by z uśmiechem na twarzy

pozabijać marzenia

te o których ktoś marzy

Czy można fałszywie kochać

tak na pokaz dla ludzi

aż się w końcu sumienie

z tej miłości obudzi

Czy można na niby umrzeć

trochę piekła i nieba

gdy już błędy opijesz

mam Ci polać?

nie trzeba

Jak?

Jak poukładać myśli

pośród chaosu życia

kiedy już je ustawisz

nowa wyjdzie z ukrycia

Jak poukładać życie

kiedy wszystko tak boli

noga idzie przy nodze

drogą własnej niedoli

Jak poukładać słowa

poplątane w nieładzie

pogubione litery

U na plecach się kładzie

Jak poukładać marzenia

niespełnione od końca

niczym partia szachisty

pionek twój bije gońca

Jak to wszystko ułożyć

tak by życie znów żyło

by słów twoich oblicze

marzeń dzieło wieńczyło

Jak to zrobić sam nie wiem

ja po prostu poczekam

gdy słów moich korale

na paciorki nawlekam

Chciałem

Chciałem Ci to powiedzieć

lecz odwagi nie miałem

wbity strachu spojrzeniem

tylko się przyglądałem

Chciałem Ci to wykrzyczeć

patrząc wprost w twoje oczy

stanęło tylko na chciałem

słów potok wciąż za mną kroczy

Chciałem odejść bez słowa

drogą której nie znałem

wrosłem w Twoje oblicze

chciałem jednak zostałem

Teraz nawet już nie chcę

stoję w obłudzie życia

małe słońca promienie

chwytam cicho z ukrycia

Mimo smutku się śmieję

mimo bólu nie płaczę

maski na mojej twarzy

słoną łzą życia znaczę

Oczy ciągle niebieskie

patrzą teraz przed siebie

zawsze chciałem powiedzieć

lecz nie mówię do Ciebie

Moja gałąź

Usiadłem na życia gałęzi

bosy spoglądam za siebie

na stole ostatnia kolejka

wypije zapale już w niebie

Zebrałem wśród kurzu na półce

marzeń mych odcięte głowy

gumką ścieram wciąż z siebie

życie mej pierwszej połowy

Już nie pamiętam dzieciństwa

szkoły oblicze zmazane

lecą dni z kalendarza

zszywam wciąż serca ranę

Nikną kolejne dekady

gałąź ledwo mnie trzyma

nie dostrzegam już Ciebie

ciemna noc przed oczyma

Kiedy w końcu upadnę

kiedy zamknę powieki

świat nie będzie mi ciążył

już nie będę kaleki

Uschnie gałąź wraz ze mną

prochy wzlecą do nieba

szkoda łez proszę nie płacz

tu pożegnań nie trzeba

Pragnienia

Słowem niczym pędzlem

narysowałem zarys piersi

wpatrzony w piękno

dojrzałego owocu

spływam każdym kęsem

po Tobie

zatrzymując się

by spijać nektar

Twej kobiecości

W zakamarkach ud

ułożyłem do snu

mej wyobraźni duszę

budząc ją budzę ogień

rozpalony w każdej myśli

mego pożądania

Ust Twych odbicie

na ciele drży

struną dreszczy

niesionych pocałunków

Kochaj mnie

całuj

nie przestawaj.

Ból myśli

Natłok myśli jak strzały

przedarł przedsionek

by w korytarzach

echem uderzyć

Oczy pełne łez

spłynęły na podłogę

łącząc witraże

nagich wspomnień

Opadłszy na kolana

poczułem ból

niemego krzyku

pustej samotności

Dusząc się samym sobą

wpełzam w dziurę

zamkniętego umysłu

gabinetu cieni

Słowa które utknęły w gardle

zapijam własnym smutkiem

utraconych nadziei

minionego czasu

Klatka

Nie znałem jej z tej strony

wspólna przestrzeń

zaczęła cisnąć i uwierać

Jedna twarz

zagubiona wśród masek

twojego człowieczeństwa

Byłem jedynym kwiatem

który chciałaś pielęgnować

niepodlewany niknę w zaroślach

Cisza dziecięcych pokoi

ostatnią łzą

słowa rodzina

Odwróceni od siebie

trzymamy w dłoniach

skrawki miłości

Zlepki starych wspomnień

które nadal

proste jak cienie

I te cholerne obrączki

jak stygmaty

na koślawych palcach

Przestań zrzędzić…

przecież się kochamy

Lęk

jestem jak próchnica

pożeram sama siebie

gniewem ciało wydrapane

blizny jak przejścia dla pieszych

wędrują po mnie

nie kończąc podróży

Strach elektrodą bólu

paraliżuje umysł

zamknięta w ciasnym pokoju

boję się ludzi

boję się rozmowy

szkoły otwarte korytarze

gabinetem strachu

mej codzienności

mam marzenia… lecz

uśmiech mój uleciał

z pierwszym lękiem każdego dnia

nie patrzcie na mnie

niewidzialna wśród ludzi

znikam pod kołdrą samotności

nie płacz kochanie

mama zaraz da Ci leki…

Czy bycie poetą to…

ubrany w garnitur romantyzmu

niosę wnętrze mych myśli

w słów ubrane przesłania

Nie szukam poklasku

prościej obejrzeć filmik na Tik Toku

niż pochylić nad treścią

Oczyma mej wyobraźni

przechadzam się pomiędzy

wami a mną

życia radości i smutki

nawlekam na słów mych korale

Prawd ukryte znaczenia

odkrywam stronę po stronie

Uciekam od emocjonalnego gwałtu

wyzwalając obraz który maluję

całym sobą

Idziesz ze mną

trzymając mą dłoń

czując każdy zapach

każdą myśl

która spływa łzą po poliku

Dziękuję że jesteście

Modlitwa

Uleciała ostatnia iskra

słowa które w gardle utknęły

wody tylu rozlanych wspomnień

to w nich dzisiaj razem toniemy

Czubek nosa jak nagi wskaźnik

mapy mają wydarte strony

nagie cienie emocji i wiary

obraz życia jest słowem spaczony

Ranek kiedy jeszcze wciąż śpimy

niesie osad rozmowy znad rzeki

myśli które latają jak ważki

krążą w świecie tak nadal kalekim

Obietnicy odcięte kokardy

namaszczone grzechem istnienia

pochowały mych sumień oblicza

które toną na granicy cienia

Niedowidzę choć oczy me sprawne

niedosłyszę choć nastawiam uszy

tylko echa ostatniej modlitwy

niosą przekaz wśród życia tej głuszy

Czarna plama

Węzeł na gardle ściśle trzyma

oddech uleciał ponad myśli

zamknięty między szeptem ciszy

śmierć która nocą znów się przyśni

Odganiam niczym szaman przeszłość

w słoiki łapię ciszy szczątki

naklejam nowe łaty szczęścia

w sercu układam życia wątki

Wyłaniam ze skorupy głowę

powietrza łapiąc hausty czasu

które na ciele niczym grzyby

rosną zapachem woni lasu

Liście na wietrze niczym sztandar

wołają głosem zapomnienia

wyrasta kamień na kamieniu

spowiedzi echa światłem cienia

Wiary odgłosy pośród buszu

rozsiały prawdy małe ziarna

zamykam oczy gaśnie światło

plama jak była tak jest czarna

Odwaga

Pomiędzy powiem lub nie powiem

pomiędzy kocham lub przestałem

stanęły myśli w kłębek zbite

a ja nad nimi wciąż płakałem

Chciałem powiedzieć lecz odwagi

starczyło tylko na milczenie

spalony wstydem niczym ziarno

cały wewnętrznie się czerwienie

Nie skasowałem życia płyty

odtwarzam zapisane myśli

dzień który tonie ciemną nocą

sen nigdy za dnia się nie przyśni

Oczyma chwytam obraz który

dotyka głębi mojej duszy

mechanizm świata nad przepaścią

stanął ja czekam kiedy ruszy

Noga przy nodze nadal stoi

wciąż szukam drogi między światy

zamykam oczy ciągle marzę

lecz przed oczyma życia kraty

Nie znam godziny ni minuty

autobus na mnie już nie czeka

spłynęły łzami moje oczy

niczym ostatniej drogi rzeka

Nagość

Nie jesteśmy starzy

młodzi też nie jesteśmy

a twoja nagość

rozpala me zmysły

do granic trzeźwości umysłu

Krwi rzeka napełnia

wszystkie fragmenty mego ciała

wzrokiem chwytam każdy zakamarek

twojej nagiej słodyczy

Nie potrafię myśleć

zwierzęcy instynkt

obejmuje nagie pośladki

twej kobiecości

Ukojony ciepłem piersi

niosę Cię jak zdobycz

w objęcia ciepłej pościeli

Splotszy dwa nagie ciała

uściskiem pożądania

niczym król lew

konsumuje twoja kobiecość

Obojętność

Świata zamknięte oczy

nie widzieć, nie czuć

obłokiem uleciała ludzka twarz

masek oblicza wśród ludzkiej rasy

lecz człowieka tam brak

Grzechu wyssane prawdy

w dezinformacji codzienności

fałszem malowane usta

uśmiechem dnia

Zagubieni w realiźmie

szukamy wyjść

prawdą kalecząc stopy

pośród chaosu słów

Na firmamencie życia

martwe płody trzymają łona

w płaczu niosąc echa

nienarodzonej nadziei

Obojętność odziana grubym płaszczem

upaja się w myśli rozgrzeszeniu

świata zamknięte oczy

naszymi sumieniami

Bez Ciebie

Dwa dni samotności

pościel która straciła twój zapach

pustka która dusiła

w bezsłowiu

Myśli stały się nowym domem

skrzętnie układałem ich zakończenie

lecz każda spływała szybciej

niż pojawiła się na dobre

Nagie ściany pokoju

a ja przechadzam się w Twojej nagości

puste ramy obrazów

jak i puste godziny bez Ciebie

Na szklance w zlewie

odcisk twych ust

którym tkliwie złożyłaś pieczęć

na mym poliku

Pralka skończyła wirować

rozwieszę bieliznę

którą każdą myślą ściągam

z zakamarków naszej przestrzeni

Niech schnie jak moja tęsknota

na klamerkach codzienności

pomiędzy niebem a piekłem

czekam

Ja

Dla czego taki jestem

może gdybym był

Piotrem bądź Adamem

nosił włosy w czerni kolorze

to nie zjadł bym

jabłka z Twej dłoni?

Czuję jego słodycz

jak grzesznie rozpływa się

po zakamarkach mych myśli

Słyszę Twoje szepty

obślizgły język węża

na małżowinie pierwszego grzechu

Ewą nigdy nie byłaś

a serce me skradłaś

jak złodziej nocą w czerń ubraną

Kusząc zmysłem rozebranym do naga

bieli ciała

na aksamicie rozścielonej pościeli

Raj zamknięty w starym testamencie

grzechy zebrane w paciorki różańca

modlitwą odbitą echem

za czyny pierworodne

każdego człowieka

Grzeszny

Świat zawirował w pędzie

światła jak błyski flesha

niebo zsuwa rolety

diabeł pazurem miesza

Egzystencji przystanek

idziesz dalej wysiadaj

słowa w gardle utknęły

zamilcz lub odpowiadaj

Grzechy niczym paciorki

wśród modlitwy różańca

zbrodni nagie oblicze

nosi twarz bez kagańca

Czarne miesza się z białym

grunt to dobra rozrywka

melancholii doznanie

w ciszy gra pozytywka

Wspomnień martwe emocje

otuliły nas ciszą

pośród gradu emocji

do snu lekko kołyszą

Wyobraźni robak

Stanąłem z boku nie walczę

nie idę nie siedzę znikam

zapach martwej nadziei

widzę czuję dotykam

Kluczę kręcę ósemki

slalom gigant dwa zera

życia suche kikuty

wszystko we mnie umiera

Łez rozchlapane kałuże

zdeptane klepsydry ziarna

zgasło światło latarni

noc taka ciemna aż czarna

Ścian obdrapane tynki

ruin nieme cmentarze

oczy które nie widzą

umrzeć czy się odważę

Stopy me na krawędzi

życia nie mam odwagi

śmierci martwa recepta

linią mej równowagi

Spójrz wyobraźni robak

drąży we mnie tunele

szafa pełna pomysłów

wciąż je mnożę i dzielę

Wróć

W szeleście liści na wietrze

w kolorze błękitu nieba

tylko twojego uśmiechu

jest mi wielka potrzeba

Szukam go między ludźmi

szukam w każdej przestrzeni

słońca promieni dotyk

nic już we mnie nie zmieni.

Tak mi Ciebie brakuje

słowa w gardle utknęły

marzeń nagie oblicze

sny które we śnie usnęły

Kocham ponad przeciętność

pragnę ponad granice

myśli krążą przy Tobie

może jedną uchwycę

Schizofrenia

Nikną wciąż, ślady twych stóp

czas, ich zamazał znaczenie

drzewa odcięte konary

tracą, na zawsze swe cienie

Spójrz, pośród złamanych serc

rosną nadziei ziarna

jednak plama honoru

tak jak była, jest czarna

Schizofrenii oblicze

nosi maskę na twarzy

mimo bólu udręki

dusza patrzy i marzy

Chorób worek na plecach

świata zamknięte oczy

ideałów już nie ma

diabła cień z nami kroczy

Kiedyś siądę nad rzeką

w niej utopię zmartwienia

wzrosną znów drzew konary

świat znów wyjdzie spod cienia.

On stał

Spotkałem przy drodze Boga

trosk oblicze szepty liści

On stał

wzrok dotykał źrenic w objęcia

oddech ziemi

u jego stóp po horyzont

bólem spękane

stopy nagie ślady człowieczeństwa

Stał ja posąg

dłutem rzeźbiarza w granicie

niemy kamień

dłonie ku niebu

smutkiem niosły modlitwę

jedynie szelest liści

pokazywał życie

na jego ziemi spękanej

w agonii grzechu

a on stał.

Bezsilny

W dłoniach mych ziarna piasku

cząstka nadmorskiej plaży

lecą pod moje stopy

kiedy umysł wciąż marzy

W oczach mych jasne słońce

mimo deszczu i burzy

promień mej wyobraźni

oczy w marzeniach mruży

Stopy po matce ziemi

niosą me trudne myśli

świata który w tyrani

nocy snem Ci się przyśni

Słowa które utknęły

w bólu dnia codziennego

dobro w paszczy otchłani

stoi na straży złego

Stoję przed wielkim murem

oczy łez oceany

świat podzielonych ludzi

siecią grzechu utkany

Ostatni

Spójrz ostatni liść spadł z drzewa

nagie ich konary

tak nagie jak nasze dusze

Spójrz odleciały żurawie

wrócą… zawsze wracają

jak echa naszych wspomnień

Spójrz pada deszcz

okna zalane łzawym dotykiem

to nasze łzy

Spójrz idzie burza

czerń nieba przecięta białym fleshem

rozbłyska słońcem

Spójrz na kolory tęczy

mienią się łąki rozlanym kwieciem

dotyk porannej rosy

Spójrz to nasza miłość

dotyk piękna świata

zapisany w dwóch sercach

Maska

Śmieję się

w smutnym wyrazie twarzy

zawartych tęsknot

maska uśmiechu

namalowałem sobie uśmiech

jak słońce maluje piegi

pod powłoką mężczyzny

delikatnej duszy cichy płacz

odziany w ciało muskularnej postawy

niczym twierdza otula

delikatnych westchnień echa

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 52.31