E-book
58.28
drukowana A5
74.12
Zwierciadło domu pod cierniami

Bezpłatny fragment - Zwierciadło domu pod cierniami

Rodzina nie zawsze będzie taka jaką by ktoś sobie wyobrażał, składa się z różnych osób.


Objętość:
164 str.
ISBN:
978-83-8104-462-2
E-book
za 58.28
drukowana A5
za 74.12

1

W domu panował chaos na zmianę przekrzykiwały się siostry. Co za szum i tylko chodzi o wyjście na przyjęcie, pomyślał Preston spoglądając na zegar. A na górze w pokojach obie już uczesane i prawie ubrane. Tiana ciągle zmieniała suknie, a Liliana siedziała przy toaletce i bawiła się jej łańcuszkiem.

— Przestań się nim bawić, urwiesz go.- powiedziała zniecierpliwiona Tiana.

— Za mało ich masz? Jeden mniej nie zaszkodzi.

— To mi zapnij a nie baw. Bawić będziesz wieczorem, zatańczymy, poflirtujemy.

— Dobre dla ciebie. Ja wole zostać niż smętnie chodzić po salonie z wami.

— Może jednak na kogoś trafisz. Ten hrabia ponoć chciał ostatnio zatańczyć.

— Obłudnik i nic więcej.

— Córcie, przestańcie. Ty gotowa a Tiana jak zwykle. Tą weź, ładnie ci w niej.

— Tylko ładnie.- rzekła oburzona córka.

— Nie marudź, i tak nikogo lepszego od tych co będą nie złapiesz w sieć.

Spojrzała się na nie wymownie, po czym Lilia wyszła i zostawiwszy matkę i siostrę zeszła na dół. W salonie wygodnie się rozsiadł ojciec i czytał gazetę. Usiadła na fotelu i zrobiła smętną minę. Spojrzał na nią i się roześmiał.

— Nie lubisz być ciągana na przyjęcia? Tak chętnie chodziłaś.

— Tiana chce koniecznie wyjść za mąż.

— Może jednak ktoś będzie wart uwagi.

— Zobaczymy. Zrobię dobrą minę i pójdę na pożarcie.

— Ty to masz humor. Gotowa? Chyba nie chcecie się spóźnić.

— Skądże znowu.- rzekła żona.

Od razu po pojawieniu się na miejscu u ich boku pojawiła się Harriet. Uradowane poszły od razu w tłum. Wciągały ją także, przeciskając się do następnego pomieszczenia ledwo szło czym oddychać.

— Spójrz tam.

— Patrzy jakbyś była koniem do sprzedania.

— Ty to potrafisz ostudzić zapał do wyboru. Tiana już wsiąkła. Chodźmy do sali.

Liliana kierując w stronę sali u boku Harriet, która była coraz bardzie podekscytowana wizją tańca i zaproszonymi miała wrażenie uczestniczenia w towarzystwie nie osobą lecz myślami. Dopiero w wejściu zauważyła całe towarzystwo, kłębiło wokół par mając różne odczucia na twarzach wymalowane obojętnością i ledwie zauważalnego zainteresowania. Przelotnie spoglądając na twarze osób w pomieszczeniu ledwo można było oddychać. Jedynie balkon był otwarty dając niewiele świeżego powietrza przesączonego ciepłem.

Nie zauważając wchodzących dopiero przelotne spojrzenie pewnej damy przykuło uwagę. Patrzył gdzie zmierza, znajoma u boku już została poproszona do tańca, a ona zmierza ku kanapie. Wyszedł z grupy gdzie stał i sączył brandy. Odłożywszy szklaneczkę spadła i potoczyła pod stolik. Nie dbając o to gdzie ją znajdą poszedł w stronę damy. Minęła go, prowadził ją jeden z pobliskiej grupki. Stanął w pchnięty prawie w kąt i przyglądał się jej jak uśmiecha się z dystansem.

Po tańcu Harriet zwróciła uwagę jej ale puściła słowa mimo tonu jakim zostało powiedziane.

— Który to? Dlaczego mi to mówisz?

— Gdyby patrzył na inną nie powiedziałabym tobie. Śledził każdy ruch podczas gdyby dobrze się bawiłaś.

— Ten pod ścianą wyglądał na znudzonego.- odrzekła z małym zainteresowaniem.

— Właśnie zmierza ku wyjściu. Skoro nie zwracasz uwagi na niego to pewna harpia chce się na niego rzucić. Gdzie Tiana, widziałaś może?

— Zmierzając ku wyjściu zaczepiła go mimo że nie powinna.

— Przepraszam, kim pan jest?

— Ja również się bym spytał.- Przyglądał się jej twarzy.

— Ja zadałam pierwsza pytanie więc oczekuje odpowiedzi. Co za impertynent.

— A jeśli nie powiem i nie wyda pani swojej tożsamości to co zrobi?

— Chociaż imię lub uprzywilejowanie a powiem tylko imię.- odpowiedziała podnosząc głowę żeby lepiej widzieć jego twarz. — Słowo daję. Więc dowiem się czy pan wychodzi i zapomina człowieka?

— A zdołam? Pani mi zaszła drogę.

— Obraca kota ogonem.

— Arthur, wicehrabia. Pani kolej.

— Nie kłamstwo? Brat hrabiego na to wychodzi. Liliana, córka diuka.

— Jeszcze ma czelność mi zarzucać kłamstwo. Zbyt delikatne imię dla tak śmiałej kobiety. — powiedział patrząc bardziej szczegółowiej.

— Skoro wiemy to może jednak pan zostanie?

— Właściwie tak jeśli poświęci mi pani tańce do czasu pani wyjścia.

— Ale śmiałość z pańskiej strony. Tak jeśli nie będę być w towarzystwie pańskiego brata.

— To służę.

— Dziękuję.- powiedziała kładąc dłoń na jego ramieniu.

Po tańcach i pilnych obserwacjach przez brata partnera musiała jeszcze zostać aby potowarzyszyć hrabiemu.

Podszedł do niej i przyprowadził do innej grupki. Pomimo uprzejmości z jego strony sama nie mogła do końca skupić się na rozmowie.

— Widzę, że cię ciągle coś rozprasza.

— Ależ skąd. Wolałam bym wrócić do domu.

— Co tak zajmuje myśli? — zapytał nachylając się nieco.

— Sama nie wiem, co ciekawego się dzieje?

— Tutaj? — spytał zniesmaczony domyślając o kim myśli.

— I to może być dobre.

— Ktoś z towarzystwa zajmuje rozmową pani siostrę i znajomą.

— Jak się pan bawi dzisiaj?

— Trudno mi zająć rozmową i tańcem panią, milady. Myślałem, że ten który był towarzyszem nie wyjdzie i nie podejdę.

— Naprawdę tak trudno podejść do innej kobiety nawet?

— Przyznam, jestem zaabsorbowany tobą a nie inną. Ma pani lubianą bratową.

— Dziękuję, dla brata to prawdziwy skarb.

— Dobrze mieć w domu taki skarb. Chce zaprosić na spacer pojutrze.

— Nie mogę, będę poza domem na wyjeździe.- odpowiedziała spokojnie wyczuwając usilne namowy do tego.

— Szkoda. To nawet na spacer odmówi, milady?

— Lepiej poszukam siostry lub matki. Dziękuje za towarzystwo tak wyczekiwane. Tak, lepiej już pójdę.

— Przyjemność po mojej stronie.

Po dotarciu do domu chciał zajrzeć do kochanki ale coś go ciągnęło do domu. W wejściu zobaczył jak krząta się gospodyni jeszcze aby nic nie było nie tak. Na jego widok wzięła od razu brudne naczynia sprzątając ze stolika.

— Spokojnie, dziękuję za to.

— Czy udał się panu wieczór? Nie powinnam się wtrącać ale czy nie lepiej jest się ożenić?

— Wiem, trzydziestka mi padnie za kilka tygodni. — odparł spokojnie gospodyni, która była dla niego jak matka.

— A była tam?

— Tak, tańczyłem i rozmawiałem z nią, jest inteligentna o uroczej twarzy.

— Czyli była ta, która zainteresowała pana.

— Zaszła mi drogę do wyjścia.

— Oho, to już coś. Proszę się położyć.

— Jeśli usnę jeszcze … — dodał ciszej.

Po odejściu hrabiego lepiej się czuła, miała wrażenie, że przytłacza ją. Podeszła Harriet nie ukrywając zainteresowania. Harriet została u nich w domu.

— Kto to był z kim tak chętnie tańczyłaś?

— Wicehrabia Arthur.

— Nie uciekł kiedy zaszłaś mu drogę.- stwierdziła siostra widząc zakłopotanie w oczach.

— Właściwie namówiłam żeby został.

— Ale żebyś mu towarzyszyła.- dodała Tiana.- Choć jego brat to przeciwieństwo.

— Te rumieńce wtedy to też jego sprawka. — potwierdziła Regina zbliżając się do córek. Lilia ojciec o ciebie pyta.

— Więc jak się bawiłaś? — zapytał z oddali Preston.

— Świetnie, tańczyłam i rozmawiałam aż miło się mi zrobiło.

Uniósł brew.

— To kto był?

— Wicehrabia.

— Brat hrabiego, tak Tiana?

— Tak. Ponoć hulaka.

— Ale przystojny i miło się z nim rozmawia. Coś może się za tym kryje?

Zaskoczyła ich tym, z wrażenia nie powiedzieli ani słowa tylko zajęli się czym innym.

— A co z Danielem?

— Zostali w domu z dziećmi.

— Przyznaj wicehrabia Montrou zrobił lepsze wrażenie niż jego brat.

— Tak, pewny siebie choć przez moment był zadumany jak wspomniał słowem o matce.

— Jest tajemniczy. Niewiele o nim wiem nawet Daniel nie wie tyle. Tianę przeraża taka tajemnica a ciebie zainteresowała. Wolisz coś logicznego a nie odwrotnie i tutaj tak jest.

— Sam powiedziałeś, że tajemnicę są nie zbyt bezpieczne ale są takie kiedy warto poświęcić czas na nie.

— Jak mi wytłumaczysz pociąg do tego dżentelmena?

— Według swoich odczuć wobec niego.

— Po części, pewne więzi się tworzą kiedy kogoś widujesz rzadziej lub częściej. W tym przypadku zobaczymy które.

— Isabelle jest przeciwieństwem Daniela a tworzą szczęśliwe małżeństwo z miłości. A wy … niby podobni a uzupełniacie się i odwrotnie. Ale jesteście razem.

— Czyli też chcesz jak brat mieć. Życie nie jest proste i nigdy nie wiesz co cię spotka.

— Życie jest bezsensu.

— Dlaczego? — wtrąciła się matka.

— Kiedy was nie będzie.- wyparowała Lilia.

— Dlatego chcemy byście wyszły za mąż.

— Wiesz co?

— Co takiego?

— Jesteście kochani. — ucałowała ojca w policzek.

— Idźcie się położyć, my was też. — ucałował córki w czoło przytulając do siebie.

Następnego dnia od rana siedziała przy stoliku i uporczywie stukała palcami w stolik zastanawiając się jakby napisać Isabelle tak jak zawsze próbowała przekazać listownie. Patrząc w okno zapatrzyła się zbyt długo i wylała prawie kałamarz zrywając się do sformułowanego zdania.

-Jeszcze piszesz? — spytała matka przyglądając się z ukosa.

— Tak, nie końca sama wiem jak o tym napisać.

— To prostszymi słowami opowiedz.

— Puste słowa są czasami nudne. Nie lepiej …

— Ale się nimi posługujemy więc jaki jest czasami sens żeby używać ich logicznie.

— Nie zawsze mają się tak układać, tak mówisz.

— No właśnie, chodź zrób sobie przerwę.

Nie chętnie się oderwała od zajęcia ale wzięła matkę pod rękę i zeszły na dół. Wyciągnęła ją na zewnątrz i powąchała jedną z róży przy krzaku różanym. Widząc uśmiech córki zerkając na nią zerwała kwiat róży i włożyła w loczek ułożony na głowie córki.

— Ładnie wyglądacie — odparł Preston zauważając domowników- do twarzy ci.

— Dziękuję, coś nowego słychać oprócz plotek?

— Same nudy, co porabiacie? Isabelle napisała?

— Tak. — odpowiedziała nieco zniesmaczona Lilia.

— Nie trzeba każdego dnia wiesz o tym.

— Próbowałam wyperswadować ale się uparła na logikę.- broniła się matka.

— No cóż, niepotrzebna czasami logika.- przyznał jej rację.

— I kto to mówi.- powiedziała cicho córka.

— Tak, słyszałem.

— A co jeśli się coś czuje to jak powiedzieć albo pokazać?

— Tak — przytulił żonę do siebie- albo coś o tym powiedz.

— A zostawicie to sobie do sypialni, jesteście w ogrodzie.

— Sama się zakochasz to zobaczysz.- skwitowała matka.

Zaśmiali się widząc dziwną i nie zrozumiałą minę córki. Odwróciła głowę i posmutniała, miłość jest wyrachowana.

— Szkoda czasu na miłość. A nawet małżeństwo.

— A miłość rodzicielska lub wzajemna między rodzeństwem? To też szkoda czasu?

— Nie rozumiem już nic.

— Rozumiesz ale nie do końca pojmujesz jego znaczenie.

Patrzyła na nich pytająco.

— Jeśli któryś nie będzie kochał cię taką jaką jesteś to niech żałuje ale jeśli tak to doceń również to jakim ten ktoś jest. Działa to w obie strony.

— Więc to co wy dajecie nam…

— Tak, dobrze zrozumiałaś i najlepsze co dostaliśmy pomimo różnicy waszych charakterów.

— Was dwóch? — wtrąciła się Tiana- Nie siostra?

— Ty zaskakujesz zawsze? — spytała Lilia ironicznie po czym siostra odpowiedziała jej cwanym uśmiechem.

— Dzień dobry — ucałowała w policzek matkę i ojca — ale piękna pogoda, co myślicie?

— Owszem.

— Wypijemy herbatę lub lemoniadę i zjemy ciasteczka? Ogród jest taki kolorowy.

— Dobry pomysł. Poczekaj.

— Preston, co ty …. — zerwał po różyczce i włożył każdej we włosy pomimo nagan żony wzrokiem wywołując uśmiech.

— A tu masz ty. Tak, co za kolory. — włożyła w kieszonkę męża.

— Potwierdzam. Ktoś idzie?

— Daniel z dziećmi.

— Ale radość.

— Dzień dobry, Rose trudno czymś zająć, co słychać?

— Wiesz, jak Isa?

— Lepiej niż ja narodziny następnego dziecka. Teraz rozumiem o chodziło z tymi obowiązkami i tak dalej.

— Dobrze, że zrozumiałeś. Ważne, że zdrowe.

Po popołudniu spędzonym w ogrodzie w altanie popijając herbatę lub lemoniadę w towarzystwie rodziny. Po tym poszła do biblioteki szukając nie wiadomo czego a kiedy już znalazła i zaczynała czytać usłyszała rozmowę z zewnątrz co przez otwarte okno uznała za hałas. Wyglądając z okna zauważyła brata z nim. Rozmawiali tak głośno, że ledwo było słyszeć innych. Liliana tylko patrzyła a słowa uwięzły jej w gardle. Spojrzał ciekawski na nią ale uderzyło go jak szybko zmieniło się spojrzenie z poważnego na ciepłe; tak uznał sam. Wtedy uciekła z okna ukrywając się za filarem przypominając jakie zrobił na niej wrażenie przedtem. Patrzyła z ukrycia czy wciąż tam jest a kiedy zniknął rozglądała się wokół na tyle z okna czy nie ukryli się kawałek dalej.

Wtedy usłyszała głoś za sobą.

— Ponoć nie zostawia się lektury na podłodze. Miło zobaczyć ciekawską pannę.

— Ja nie mogłam ….. skupić się przez was.

— Po co te tłumaczenia? Wystarczyło zamknąć okno.

— I tak za głośno.- odpowiedziała naburmuszona.

— W takim razie wolałem się przywitać skoro zauważyłaś i wyjrzałaś.

— Ale tupet. — podchodził coraz bliżej naruszając odległość między nimi, zamknęła okno i znalazła się w jego uścisku.

— Botanika- nie powinna leżeć na podłodze. Masz tupet. Słyszałem że okropnie nas krytykujesz.

— Jesteście nie do zdarcia na dłużej.

— A twoja bratowa wytrzymuje więc może zmienisz choć o mnie.- chwytając ją od tyłu za talię, podczas gdy ona chciała się wyrwać.

Obrócił twarzą do siebie, władczo otaczając jej osobę. Serce zaczęło jej łomotać, nawet sama nie wiedziała czy go odpycha czy przyciąga. Wpierw lekko musnął jeden kącik potem drugi co spowodowało że rozwarła lekko wargi. Rzuciła ręce na ramiona i zachciała poczuć jego usta na swoich.

Pogłębił pocałunek biorąc z tego przyjemność podobnie jak ona. Wpiła się i inicjatywa była pod jej kontrolą. Jak chętnie go przyciągała do siebie, przyjmując z radością do momentu gdy ktoś zapukał w drzwi.

Lucas wszedł nie słysząc odpowiedzi, odsunęli się od siebie tak szybko że uderzyła o ścianę. Odwróciła wzrok próbując się uspokoić unikając wzroku Arthura. Śledził każdy jej ruch, patrząc przepastnie i niebezpiecznie na jej nabrzmiałe usta i szklisty wzrok.

— Siostra, coś nie tak?

— Nie, właśnie zgłodniałam. Pójdę zobaczyć czy coś zostało z ciasta.

— Na pewno? Masz rumieńce i przegryzasz wargę. Czyżby próbował cię uwieść?

— Tak, na pewno. Coś ty ten ladaco od siedmiu boleści.

— Nie, ale chciałem dać nauczkę za krytykę tak okrutną.- powiedział myśląc odwrotnie nie zaprzeczając.

Następnego dnia z rana od razu po wstaniu z łóżka napisała do bratowej. Później spóźniła się na śniadanie usprawiedliwiając się utratą poczucia czasu. Przyjęli to z lekką dezaprobatą i zdziwieniem. Nie spodziewali się aż takiego spóźnienia, zaczynała się zmieniać tylko nie wiedzieli dlaczego.

Z uśmiechem na twarzy po skończeniu posiłku wyszła w takim tempie, nikt nie zdążył nic powiedzieć a tylko niemo patrzyli jak pędzi w zwolnionym tempie. Podała list i poszła do Harriet, która zbliżała się do fontanny w ogrodzie.

Tymczasem Regina rozmawiała z mężem obserwując to co się dzieje w ogrodzie.

— Preston, czy zauważyłeś dziwne zachowanie Lilijki dzisiaj?

— Tak, jest niezwykle ożywiona. List i spóźnienie na śniadanie, coś jeszcze cię niepokoi?

— Była w wyśmienitym humorze, teraz rozmawia tak żywo z Harriet. Wiesz, że odrzuciła to zaproponowałam jej?

— Nie, jeśli chodzi o modę to nie odmawiała tobie. Naprawdę odrzuciła? — spojrzał z ukosa na żonę.

— Może to ma związek z kimś innym. Odrzuciła zaloty hrabiego a przyjęła towarzystwo rozpustnika.

— To mi do niej nie pasuje a powinna znaleźć i przyjąć już jakiegoś kawalera.

— Też jej to powiedziałam i rozzłościła się jak wspomniałam o konkretnej osobie.

— Bo nie zaakceptowałem wybranka a było ich już pięciu. Dla jej dobra.

Spojrzała na męża groźnie.

— Ten hrabia Montserrat to gentlemen nie mąż. Nie nadaję się na niego. Jest w nim coś skandalicznego.

— Przyjrzałaś się mu? — zapytał zaciekawiony mąż.- I tak nie przyjmę jego do rodziny skoro twoje słowa mnie przekonały jeśli poprosi w ogóle. A poprosił.

— Nie przyjmę go za zięcia a córka za męża. Czuje, że on chce w coś ją wciągnąć.

Preston patrzył na żonę zastanawiając się na jej słowami. Sam zaczął poważnie się przyglądać temu co się dzieje. Podszedł do okna i przyglądał się rozmowie. A w ogrodzie od Harriet dowiedziała się wiele rzeczy o hrabiemu.

— Ponoć popadł w długi i poważnie się tobą zainteresował.

— Brzmi jakbym miała go wyciągnąć z długów. — odparła zniesmaczona.

— A co byś odpowiedziała?

— Nie.

— Odrzucasz już szóstego, a ten wicehrabia jest nie czuły ale ma urok.

— Pocałował mnie. Ciszej, reszta nie musi wiedzieć. I było tak jak sobie wyobrażałam.

— Uważaj na niego.

— Wiem ale ta nie odparta pokusa.

— Jesteś cała w skowronkach. A uśmiech nie ten co zawsze.

Obserwując to z okna piętro wyżej niż salon Arthur uśmiechał się do siebie wspominając te zdarzenie. Ale zaraz po tym przypomniało się mu kto poprosił o jej rękę. Czuł się zaborczy wobec niej, chciał dla siebie samego tylko jej a kochanka nawet odeszła w nie pamięć. Teraz taka uśmiechnięta a w snach ukazywała się mu inaczej. Odsunął od siebie te wizje i spojrzał dalej ale wracał do widoku poprzedniego. Dostając zaproszenie na obiad nie spodziewał się obecności brata, którego nie cierpiał. Był zniesmaczony ale widok tej panny dzisiaj przywracał mu humor.

2

Po zejściu na posiłek usiadł naprzeciwko niego. Bernard posyłał mu złe spojrzenia udając przesadnie miłego dla innych a zauważył to już pan domu. Obserwował ich ale Liliana zajęta posiłkiem raz po raz na drugi koniec stołu. Na moment spojrzenia wymieniali a cierpliwość wystawiali na próbę. W końcu wkurzony nadepnął starszego brata ale ten nawet nie zrobił grymasu tylko pewnie się uśmiechnął. Grali tak przez pół godziny, nawet Lilia zwróciła uwagę. Nie zwracała na nich uwagę choć tak bardzo chciał aby spojrzała się w jego stronę.

Spójrz, mówił w myślach ale nie działało. Sama już była zdezorientowana, o co chodzi obydwóm. Patrzyła na ich zachowanie i zmartwiła się sobą, skoro będzie musiała wybrać jednego to co ją spotka.

Te początkowe ukradkowe spojrzenia i zmianę w zachowaniu zauważyła matka. Po skończonym posiłku wzięła córkę na stronę przypominając o tym co nie powinna chociaż rozumiała za młodości patrzyła podobnie na kawalerów.

Arthur poczuł głód ale nie posiłku ale czego innego co odczuwał przy spotkaniu z nią. Czując zagrożenie posłał młodszy Arthurowi groźne spojrzenie. Jeszcze mi umknie ta panna a Felicity odeszła już na bok.

— Zwróciłeś jej uwagę czy specjalnie chcesz ojcu dopiec? — zapytał prosto z mostu Bernard.

— Ojcu nie, skoro tak myślicie to gdzie podziała się następna, która zagościła u ciebie gdzie wygodniej? Liliana ma być kolejną kochanką z dzieckiem?

— Nie twój interes, ojciec sam zwrócił mi uwagę niż tobie.

Arthur poczuł wtedy jak bardzo brakowało mu uwagi ojca i przeznaczał ją dla brata ale nie dał po sobie tego pokazać.

— W takim razie będę starał się o tą pannę, nie może mieć takiego życia jak Felicity. Obiecałeś jej a zostawiłeś przed ołtarzem. Zadowala cię takie traktowanie kobiet, spłacałem wasze długi kiedy ty się zabawiałeś. W końcu stracisz dom i zwrócicie się znowu do mnie? — powiedział ostro Bernardowi.

— To się zobaczy. -odpowiedział mu widząc, że to poważne sprawy już a jest tego bliski.

— Jej decyzja, ja nie zrezygnuje. Ustatkuję się a ty skończysz w rynsztoku w tym tempie skoro nadrabiasz uprzejmością bez grosza będąc zawsze na czyiś koszt.

Słysząc rozmowę za drzwiami słuchała dalej ale wtedy drzwi się otworzyły. Arthur i Liliana stanęli jakby ducha zobaczyli naprzeciwko siebie. Nie mogli wydusić z siebie słowa, w końcu zaczęła się jąkać i przepraszać. Czym prędzej odeszła, chcąc ją dogonić posłał wściekłe spojrzenie bratu. Będąc w pokoju już zamknęła się na klucz. Pukał ale nie odezwała się ani słowem.

Najchętniej by krzyczała ale dowiadując się o czym była rozmowa układała jej się układanka dlaczego obydwoje się zjawili i jakie są fakty stanu obydwóch. Siedziała na podłodze trzymając się za ramiona i czekając kiedy odejdzie. Próbowała uspokoić się, cicho podeszła do drzwi. Rozległo się następne pukanie.

— Odejdź stąd, wyjdź z domu — powiedziała cicho.

— Pozwól mi powiedzieć coś jeszcze, otwórz.

— Nie mogę, nie powinnam.- mówiła trzymając palce na kluczu zastanawiając się czy otworzyć.

— Pozwól a dowiesz się dlaczego. Jeśli nie tak porozmawiam z tobą to inaczej to zrobię.

Po tym odszedł wściekły na siebie i brata. Musi się pozbyć nie lubianego brata z ich domu wysyłając go do ojca za miasto. Chciał aby nic nie wiedziała, a teraz nie pozwoli aby Bernard zbliżył się do niej.

W drodze obmyślał plan jak spotkać ich z Felicity i jej synkiem, jego bratankiem. Po odesłaniu od razu jak wszedł do domu gospodyni i kamerdyner zeszli mu z drogi. Przedtem kiedy bywał w kiepskim humorze bez słowa i w ciszy przemykali obok jego pokoi i gabinetu. Nie chcieli rozdrażnić bardziej.

Nadszedł następny dzień, był w jeszcze gorszym humorze. Śniadanie ledwo tknięte, siedząc w niezbyt eleganckim ubraniu patrzył na ulicę nie zauważając nikogo. Listy, które przychodziły od innej kobiety palił rozdzierając na kawałki.

Zapraszając siostrę męża i teściową Isabelle nie spodziewała się tak nagłego wybuchu Liliany słysząc od nich co ostatnio się dowiedziały i co się działo a pytając czy na pewno wszystko w porządku. Prawie opanowując sytuację jednak poszła po męża. Po wybuchu Lilka się rozpłakała wytężając cierpliwość matki wytrąconej z równowagi. W drodze powrotnej ponowny sprzeciw córki zdumiał matkę. Nigdy jeszcze taki sprzeciw nie słyszała porównując go do zażalenia.

— Już nigdy więcej niech ten hrabia nawet nie zbliża się do progu domu, łajdak i kłamca z niego- powiedziała prawie krzykiem na ulicę.

— Dlatego że to usłyszałaś co nie powinnaś.- odpowiedziała z niepokojem i ostrością matka.

— Przepraszam, porozmawiamy, chce wyjaśnić.

Na jego widok odwróciła głowę i szła szybciej zbliżając się ku domowi. Tą reakcją wyczuliła Reginę więc szybko do powiedziała za córkę :

— Przykro mi, to co usłyszała spowodowało zaniepokojenie u niej pańskim bratem jak i panem.

— Chce wyjaśnić, a pani córka prawie wybucha płaczem jak w poprzednim momencie.

— Wyśle panu list znaczy się Liliana napisze. Pójdę sprawdzić co z nią się dzieje.

Od wejścia do domu na cały głos krzyczała, słysząc to za drzwiami ojciec przysłuchiwał się temu co mówiła.

— On chce tylko mojego posagu, a nie żony. Mężczyźni to jedno wielkie wyrachowanie jeśli chcą zdobyć kogoś tylko dla zachowania pozorów i przyjemności.

— Twoje zachowanie teraz to wyrachowanie.- powiedziała ostro Regina.

— To po co stara się się jego brat? Wykorzystał naiwność innej a teraz moją i jeszcze mam tolerować później występki w bok. Jest tego nie wart rozpuszczony przez ojca głupiec.

— Kto taki? Nie każdy jest nie wart waszej uwagi.- odparł oparty o framugę Preston.

— Och, słyszałeś wszystko pewnie.- uciekła wzrokiem przed surowym spojrzeniem ojca.

— Tak, nie trzeba było tak głośno i zachowuj się jak należy. Kto cię tak zdenerwował?

— Hrabia.

— A co się dowiedziałaś?

— Wiesz już co i ile.- odparła i uciekła do siebie.

— Jej zachowanie jest nie dopuszczalne, jeszcze wywoła skandal. Od kiedy jej zachowanie uległo zmianie?

— Sama już dokładnie nie wiem. U Isy podobnie, nie mam energii na nią. Ten wicehrabia zawrócił w głowie podejrzewam.

— Hmmm… faktycznie jego pojawienie spowodowało zamieszanie, dotąd jej zachowanie nie stało się tak opryskliwe jak przedtem. — stwierdził po namyśle. Przyjrzę się bardziej tym dwóm.

Po dojściu do pokoju wściekła wciąż na darmo próbowała się uspokoić. Odsunęła krzesło tak że przewróciło się ze wszystkim co zahaczyło po drodze. Po chwili przyszedł brat do niej sprawdzając skąd ten hałas.

— Co ty wyprawiasz?

— To co widać. Muszę wyjść.

— Stój, zostajesz tutaj. Lepiej się uspokój.

Po tym co przeszło jej pokój nic nie mówili jak tylko zostawili to tak jak było.

— Pójdę wiecie gdzie.- powiedziała i ruszyła szybkim krokiem w stronę piętra.

Zostawiwszy ich patrzący ze zdumieniem uciekła znowu nie zauważając w pomieszczeniu sprawcy całej zmiany. Patrzył na nią, a ona unikała jego spojrzenia. Złość z niej uchodziła ale nie dawało jej spokoju dlaczego pomimo skandalu wciągnął i ją. Razem z Felicity wmieszał ją w nie porozumienie z czego ona miała syna teoretycznie.

— Dlaczego pański brat to robi? — zapytała ostro bez uprzedzenia.

— Co robi?

— Wplątuje zamieszanie tutaj.

— No tak, słyszałem. Czy mógłbym pomóc? -zapytał konspiracyjnie.

— Tylko pogorszy obecną.

— A może jednak nie pogorszy. Zawrzyjmy układ.

— Nie idę na układy z wami.

— Słuszna uwaga, spróbuję odwrócić uwagę od pani w zamian pozwoli że będę się zalecał, tak nawet inny nie zbliży się na tyle a obydwoje będziemy mieć z tego korzyści.

— Jakie?

— Ja będę miał spokój z innymi nachalnymi kobietami a..

— Rozumiem, nie będę go tu więcej widziała? — spytała zniesmaczona.

— Jeśli pozwolisz się do siebie zalecać. Będziemy przyjaciółmi w tym układzie.

— Nie całkiem rozwiązuje się to. — po chwili dodała myśląc na głos — Pan musi się w końcu ożenić a ja wyjść za mąż. Te układ nie wyjdzie. — skwitowała mu.

— Znam brata, odpuści ale …

— Tak tak wiem o co chodzi. Muszę odmówić.

— Skoro chcesz tkwić w impasie.

— Zastanowię się.

— Byle krótko, on tak łatwo nie odpuszcza.- odparł tajemniczo.

— Dobrze, na pewno się odczepi? — złapała go rękaw chcąc nie dopuścić aby znowu ktoś się nie pojawił.- Dla pewności wolę wiedzieć.

— Tak, do usług panienko.

Puściła go momentalnie gdy chwycił za rękę.

— Niech będzie, ale kiedy się odczepi to dopiero się może zacząć być poważnie nie na miejscu ten układ.- odparła z dystansem do niego.

Wyszedł, biła się z myślami czy dobrze zrobiła zgadzając się na to. Po kolacji odeszła do siebie w milczeniu unikając rozmów z kimkolwiek, chciała zostać sama.

Nazajutrz przybył z wizytą jego brat, spotkawszy Lilianę w korytarzu zacisnął dłoń na jej nadgarstku.

— Proszę ze mną wyjść na zewnątrz, taka ładna pogoda.- powiedział z naciskiem zmuszając ją aby poszła z nim.

— Nie mogę, czekam na gościa.- wyrywała mu rękę z ucisku.

— W takim razie będę później.- odszedł nie zadowolony.

Tymczasem po odejściu stamtąd w salonie w domu porozrzucał wszystko co było na stole razem z tacą z posiłkiem besztając służącą.

Czekając na Harriet chodziła w kółko rozdrażniona.

— Co się stało? Taka rozdrażniona dzisiaj.

— Muszę porozmawiać z wicehrabią. Pójdziesz ze mną do niego.- odparła gotowa do wyjścia.

— A co powiesz …

— Już powiedziałam, nie ma ich.

W drodze do niego opowiedziała o układzie ale zataiła przed nią z kim zawarła układ.

Widząc w drzwiach obydwie, jedną ze strachem w oczach a drugą wręcz opanowaną do przesady. Odprawił lokaja zapraszając je do środka ruchem ręki. Z pewnym siebie uśmiechem szedł za nimi.

— Co cię sprowadza o tej porze?

— Wiesz, co zamierzasz w tym układzie zrobić? — zaczęła bez pardonu.

— No tak, bezpośrednio do sedna sprawy.- odpowiedział nie ukrywając ciekawości- więc niedługo się pojawię.

— Mogę wiedzieć kiedy? -pytała dalej ukrywając niecierpliwość.

— Liliana lepiej chodźmy już.- ostrzegła ją Harriet.

— Nie dopóki nie dobije on do końca tego.

— Więc muszę wyjechać na tydzień dopatrzyć majątku ojca.

Niecierpliwość wzięła na nią górę dopatrując się spisku.

— To Bernard przychodzi ot tak wykorzystując moment nie obecnością innych domowników u mnie a pan wyjeżdża. Po co to? — wybuchła wstając z kanapy.

— Po to aby cię uchronić od większego skandalu.

— Jadę z panem.- wyparowała patrząc mu w oczy.

Harriet patrzyła z przerażeniem na przyjaciółkę.

— Nie możesz tego zrobić.- próbowała odwieść ją od pomysłu.

— Będę nie daleko jego, chce się jego pozbyć nawet podstępem.

Zaciekawiony wizją w swojej głowie postanowił zabrać tą pannę ze sobą. Przerażenie i oburzenie Harriet równało się z ciekawością i niepewnością Arthura.

— Więc narazisz się na moje towarzystwo kosztem pozbycia się Bernarda?

— Tak, mówię nie wyraźnie?

— Ależ skąd, bardzo wyraźnie.- odrzekł stając z nią twarzą w twarz widząc oburzenie na twarzy towarzyszki.

Zadowolony zaprowadził ją do osobnego pomieszczenia przekazał resztę informacji.

Po przyjściu do towarzyszki zauważyła rozczarowanie.

— Do niczego nie doszło, proszę tak nie patrzeć.

— Żegnam, wygląda pan równie niebezpiecznie jak brat. Lepiej żebyś uważała z kim się zadajesz.- odparła na pożegnanie.

Skinął im głową obmyślając plan jak uniknąć spotkania. A jednak spotka go, myślał. Po liście dwa dni później zajechawszy pod dom diuka przy wyjściu już czekała na niego. Patrzyła co chwila przez okienko kukając czy podjechał.

— Znowu wyglądasz z okienka tym razem. — powiedział witając się z galanterią.

— To w drogę, proszę nie obijać się.- mówiła wychodząc do powozu zmuszając go do wytrzymania jej grymasów.- ostrzegam tylko że jeśli będę …

— To na pewno spróbuję zaradzić temu. — dokończył wtrącając się w jej słowo.

Woźnica ruszył, spojrzała w bok aby uniknąć oparta o bok uciekała myślami ale zaraz wyrwał ją głos naprzeciwko.

— Pokojówka na miejscu się zjawi, wolałem aby twoja nie skarżyła się na nie te towarzystwo.- oznajmił spokojnie.

— Dziękuję.

— Więc tylko tyle usłyszę za to, a to co się wydarzyła wtedy jak nazwiesz? — spytał przyglądając jej z profilu.

— Pomyłką, da się inaczej? — odpowiedziała spokojnie.

— Wiem jak ale wiem też, że podobało się pannie.- odparł z przesadną ironią.

— Niemożliwe, już mi skradziono pocałunki w tym różnica nikt inny mnie bardziej namiętnie nie całował.

— O tak?

Zbliżył się do niej a twarze mieli o milimetry po czym niczym dotknięcie kolibra poczuła muśnięcie przeklinając siebie pogłębiła go. Ku zadowoleniu przyciągnął bliżej dziewczynę czując jak ciało ożywa przy niej. Nagle przestała dotykając ręką jego twarzy, zmienił spojrzenie z zimnego na ciepłe.

— Lepiej przestańmy, tam będzie trudniej z tym.

— To jak z oddychaniem, ale tam musimy przestać. Masz rację.- powiedział chrapliwie- jak zasłony są zasunięte nie otworzą, wiedzą że nie mogą. Jazda jeszcze potrwa.

Czując jak w policzek musnęła go przelotnie i odsunęła się poczuł zimno. Tylko tyle mogła zrobić teraz nawet jeśli robiła coś nie właściwego. Powoli usnęła opierając się o ramię. Przytrzymując ją otulił ją kocem podręcznym tworząc przegrodę między sobą a nią. Nie spał zbyt dobrze już którąś noc więc odpuścił sobie śpik i czuwał na pół śpiąc. Ciepło Liliany przypomniały mu momenty kiedy matka przytulała ich jako dzieci.

Było tak inaczej, nie ten ciągły chłód ale matczyne ….., pomyślał z łezką w oku. Patrząc na ciemną noc przypominał sobie momenty kiedy z rodziną nie dzieliło jeszcze ich różnica. Łzy leciały z oczu po policzku, ktoś mu je wytarł chusteczką. Spostrzegł dopiero kiedy inaczej układała ją. Zauważając speszona podała mu ją pytając :

— O czym tak myślisz skoro łzy płyną po policzkach?

— O tym co było. Zaśnij jeszcze, przebudzę cię jak staniemy.

Nie dowiadując się zbyt wiele położyła głowę a jazda ją uśpiła. Upewniając się, że zasnęła oparł głowę o ściankę powozu zasłaniając światło z zewnątrz aby nie przebudzić jej. O jeszcze wczesnej porze przebudzona podniosła głowę aby zobaczyć przez okienko na zewnątrz ale nie mogła sięgnąć do niego. Ręka przytrzymująca ją przeszkadzała w tym,

Arthur spał przyciskając ręką do siebie. Co takiego skrywasz, myślała przyglądając się śpiącemu. Gdy poruszyła się zaczął się przebudzać, poklepała go w ramię i spał dalej. Została tak jak przedtem. Czuła się spokojna, wiedziała co zrobiła ale ciekawość zaprowadziła ją do tego, że wylądowała w powozie z wicehrabią; nie Arthurem, poprawiła w myślach.

Po zajechaniu pod bramę delikatnie go szturchnęła.

— Już na miejscu? — spojrzał zaspany na pannę Hannaball.

— Stoimy chyba przed bramą.

— Ach tak. Poinstruowałem woźnicę niedługo będziemy na miejscu.

— Zgłodniałam a jest ranek. Może masz coś na drogę? — spytała nieśmiało.

— Myślałem, że zmienisz zdanie ale wziąłem coś.

Z koszyka pod siedzeniem ukryty wyjął dwie miski i podał łyżeczkę.

— A ty nie jesz?

— Również.- odpowiedział zmuszając się odwrócić wzrok od niej.

Po zjedzeniu oddała mu i pytała go ale zbywał ją.

— Jak wyglądał dom zanim wyjechałeś i osiadłeś na obrzeżach miasta?

— Różnie, na początku jako dziecko podobał się mi ale od czasu choroby matki zaczęło się psuć.

— Powiesz coś więcej?

— Nie ma o czym mówić. — przyznał chłodno.- Bardzo rozmowna się stałaś.

Przyznała mu to uśmiechając, ten uśmiech wlał ciepło do niego. Nie patrzyła na niego jak na zbira ale jakby go chciała zrozumieć. I tak tego nie zrobi, pomyślał patrząc co jakiś czas na profil. Miała takie wesołe spojrzenie, odczuł jakby znów był w domu.

— Zobacz, proszę. Tamte budynki to zabudowy łączące przejściem z domem mieszkalnym. Ma dużo pokoi a od tamtej strony- wskazał palcem mały przesmyk między zabudową- rozpościerał się ładny widok na łąki.

— A jak od frontu? — spytała z ciekawością.

— Surowo wręcz, a teraz dopiero wracam tam wstyd się przyznać nie wiem jak.- powiedział odbiegając wzrokiem ze wstydem od serdecznego śmiechu towarzyszki.

— Poczuł się jak głupi młodziak.

— To nic niezwykłego skoro dopiero teraz wracasz, do domu. Nie powinnam pytać ale …

— chodzi o dom czy to co tam się działo?

— Dlaczego wygląda jak obdarty?

— Ostatnio przez pewne przewinienia został bardzo zaniedbany, na to wygląda.- odpowiedział przyglądając się zniszczonemu budynkowi.

— Pewne sprawy? Jestem zbyt wścibska, prawda? — pytała dalej czując się swobodnie konwersując z nim.

— Tak, bardzo ciekawska a nie widziałem aby z inną panną mi tak swobodnie się rozmawiało.

Zaskoczył Lilianę, a jednak nie był taki chłodny gbur jakiego pokazuje.

— Tak, a tam te łąki i lasy nawet z tego okna wydają się lepszym widokiem niż fasada budynku.

— Zgadzam się, panno Hannaball.

— Liliana, proszę.

— A więc ta z którą spędziłem towarzystwo na przyjęciu. Arthur Montroe.- powiedział zaskakując siebie jak swobodnie to mówił.

— Więc opowiedz mi coś więcej.

— Lepiej żebyś nie wiedziała tego co wiem.- odparł przechodząc w chłodny ton czując ledwie czując dotyk jej dłoni na swojej.

— No dobrze, to tyle z rozmowy. Jesteś tajemniczy bardziej niż myślałam. Po prostu głośno myślę.

— Pewne tajemnice trzymać lepiej w ukryciu tam gdzie są.

— Ale tak nie dojdzie się do przyczyny dlaczego stało się tajemnicą tylko dla ciebie i ….

— Wiem o kogo chodzi.- Nagle spoważniał czego się przestraszyła i zamilkła odwracając wzrok.- Jesteśmy na miejscu. — widząc widok prawie zniszczonego i zaniedbanego budynku musiał przyznać w duchu, że miała rację co do tajemnic.

Rozczarowany ruszyli do wejścia zbierając się na cierpliwość na docinki. Podał ramię pannie Hannaball i wprowadził Lilianę do środka. Ze zdziwieniem patrzył ukrywając je pod maską chłodnego opanowania. Liliana wciąż milcząca szła z nim zauważając, że słowa w tym domu były jakby obce. Tutaj posługiwano się milczącymi spojrzeniami, które wyrażały to co działo się w człowieku i co odczuwał.

— A kogo to przywiozłeś? — spytał w końcu chłodno ojciec Arthura.

— Przyjaciółkę.

Skinęła na przywitanie starając się zachować jak należy przed panem domu.

— Dobrze cię widzieć, przyda się towarzystwo tutaj. Nareszcie porozmawiam z kimś oprócz mówienia jakby nikt nie słyszał mnie w ogóle.- przyznała Felicity trzymając w uścisku Lilianę.

Widząc to poczuł pewną ulgę, będzie mógł porozmawiać z obydwoma.

— Odprowadzę cię do pokoju, dobrze Arthurze?

— Chce porozmawiać z Lilianą potem, możecie iść.

— Chodź, pokażę ci pokój. Jestem Felicity.- mówiła zadowolona mieszkanka domu. — to będzie twój pokój.

— Dziękuję.

— Przyślę ci Judy. Nie przebieraj się zbyt długo, obiad będzie podany za pół godziny. — Odeszła zostawiając ją samą.- nie lubią spóźniania się; tylko cię ostrzegam.

Miła ta Felicity, pomyślała. Ciemnowłosa rozmowna dziewczyna, przeciwieństwo Arthura i jego bliskich. Wyglądała na dwudziestą wiosnę, choć świeże spojrzenie i uśmiech dawały w tych murach ciepło. Po zmianie ubioru z pomocą Judy gotowa chciała już schodzić. Rozległo pukanie do drzwi.

— Zejdziemy na dół? — zapytał grzecznie Arthur.

— Tak, dziękuję.- odpowiedziała po czym zamknęły się drzwi za nią a Judy odeszła.

— Zapraszam na spacer później.

— Pójdę jako wasza przyzwoitka.- odparła z uśmiechem Felicity.

— Dziękuję.- odrzekł skinieniem głowy w jej stronę.

— Chociaż tyle zrobię na razie dla gościa, dawno tutaj nikogo spoza nie było.

— Rozumiem, również dziękuję.

3

Zasiadając do stołu miała wrażenie milczących oprócz wyraźnego zadowolenia ze strony Felicity. Po spojrzeniach dość wymownych czuła się jak intruz w tym domu. Widząc jak Arthur próbuję skłonić ojca choć do powiedzenia uprzejmości w tym przypadku dziwnie by brzmiało.

— Zapewne jadalnia w domu jest większa, zaszczyt, że syn przywiózł tutaj taką osobę.

— Przestań.- odparła Felicity.

— Właściwie niewiele mniejsza dzięki pewnym meblom wydaję się dobrze umeblowanym bez przesady.

— Więc po obiedzie proszę zobaczyć okolice, są do tego przeznaczone. Arthurze pokaż przyjaciółce okolice oprócz tego surowego budynku i zajmijcie się gościem. Muszę niestety wyjechać jeszcze dzisiaj. Nie będzie mnie na kolacji.- powiedział wpierw zwracając się do gościa a potem reszty traktując ich jakby byli duchami.

Po posiłku ruszyli w teren. Felicity trzymała się za nimi nie daleko. Arthur wydawał się nieobecny.

— Racja, okolica stworzona do spacerów lub przejażdżek.- stwierdziła towarzyszka.- Macie tu tajemniczą atmosferę.

— A zaczęła pani odkrywać już jakieś tajemnicę?

— Odpowiem pytaniem, czy pański brat będzie tutaj obecny i dlaczego tutaj przyjechaliśmy?

— Proszę się nie złościć ale Felicity błagała mnie abym cię przywiózł, pisałem nieco o tobie w liście.

— Co konkretnie? — spojrzała mu w twarz.

— To to… przepraszam już zaważyłaś to.- zabrakło mu słów na moment aby dokończyć.

— Ach tak, więc miałam również przyjechać dla towarzystwa Felki. A co zrobimy jeśli Bernard się tu pojawi?

— Będziesz przebywać ze mną a Felicity to nie doszła bratowa choć w rodzinie bywa różnie. Mieszka tutaj bo dom potrzebuje ręki kobiety. Pomóż doprowadzić mi do czegoś co i tak nie zgadzasz się pewnie.

— A co takiego? — spytała zmuszając aby wziął ją pod rękę nieznacznie przybliżając się do niego.

— Jesteś bystra, powiem ale już zapewne coś zauważyłaś i zobaczysz, nie uciekaj póki cię nie odwiozę do domu. Nie będą to zjawiska zbyt łagodne. Czasami tutaj bywało niebezpiecznie.

— I ty mnie tutaj wziąłeś? — spytała z niedowierzaniem.

— Chce cię uchronić od niego, obiecałem twemu bratu, że zajmę się tobą i trzymał z dala od Bernarda. Sam mu to zaproponowałem.

— Jestem oburzona, więc ten układ to tylko przykrywka. Uważaj nie zakochaj się, chce wrócić cała i zdrowa do domu.

— Zapamiętam. Jak sobie życzysz, Liliano. — powiedział patrząc w dal.

Potem już szli w ciszy, która trwała aż do następnego dnia. Jedno chciało się odezwać do drugiej osoby ale atmosfera w domu była tak ponura i ciągle poważna, że trudno było to nazwać tym czym jest. Oddziaływało na nią coraz bardziej, mało mówiła, nie rozumiała skąd ten chłód się brał.

Po przyjeździe młodszego słyszała same przekleństwa syczące pół mrukiem jadem. Rzadko się odzywał a jak to zrobił to przeklinał nawet wszystko jeśli było nie po jego myśli. Po ostatnim posiłku prawie awanturował się popijając brandy a tylko kieliszek się stłukł wylewając zawartość na podłogę. Nawet ojciec nie reagował na jego zachowanie, przy obiedzie zwracając uwagę prawie zawartość talerza wylądowała na nim. Takie dzikie spojrzenie wtedy dostał, Felicity i Liliana umilkły odwracając wzrok czując strach.

Arthur od razu pożałował tego co zrobił, patrząc jak milknie i strach pojawia się. Nie rozmawiała z nim od dwóch dni będąc osowiała wręcz. Dzisiaj już nalegał ale zbyła go ponownie. Została w pokoju pisząc list do Harriet. Raz po raz słyszała pukanie, teraz już było ono nie do zniesienia.

— Zejdź ze mną, musisz coś jeść. Proszę.- prosił Arthur.

— Nie jestem głodna.- odparła pomimo skręcającego żołądka już.

— Arthur, przyjdź na dół z przyjaciółką. Chciałbym porozmawiać.- powiedział z opanowaniem pan domu.

— Proszę, wiem, że zaważyłaś i jeśli chcesz to cię odwiozę ale lepiej zostań jeszcze. Lada dzień to minie.

— Będę do końca pobytu.- odparła- chce wysłać listy.

— Dobrze, od razu poślę.- odrzekł Henry.- Proszę o rozmowę.

Podał rękę Lilianie, przyjęła ale zmartwił się na widok jak zbladła mając pod uwagą, że nie bardzo czuła się aby zejść na posiłek.

— Proszę to zjeść.- podał jej zawiniątko w ręce zmuszając aby zjadła.- wiem, że zachowanie mojego syna bardzo niepokoi panią. Przy obiedzie się bała siedzieć przy stole z nami. Mam nadzieję, że Arthur panią nie rozczarował.

— Nie, Arthur nie rozczarował ale nie jestem pewna czy młodszy od niego nie zrobi czegoś głupiego. Jego zachowanie jest dla mnie nie do przyjęcia, powiem od razu. W Londynie próbował wymusić na mnie wyjście mając podobnie dzikie spojrzenie.

— Dziękuję za szczerość. Pewnie chce pani odjechać do domu.- powiedział jak dotąd zauważyła osowiale ojciec.-Zachowuje się zuchwale czego nie pochwalam.

— Nie powinnam pytać, nie wypada.

— I tak pani widziała więcej niż ludzie spoza. Jakie pytanie?

— Jak znalazła się u pana Felicity? — spytała ostrożnie.

— To córka dzierżawcy, zmarł a i jego żona sprzed kilku laty też. Przyjąłem ją i kiedy traktuje podobnie jakby była moją córką Bernard dostaje szału. Raz zniszczył w furii powodując prawie pożar w miejscu kanapy gdzie siedziała. Zaczął pić coraz więcej po trzech latach od śmierci matki. Wtedy się zjawiła, dałem jej dach nad głową. Została sama. Pewnie Arthur nie rozmawia o tym co tu zaszło dawno temu.- Kiwnęła głową na to stwierdzenie.- Pokłócili się, razem z żoną ustaliliśmy co kto dostanie ale Bernardowi w czasie jej choroby poświęciłem więcej uwagi a odsuwałem Arthura, który więcej pomagał przy matce. Bernard ledwo skończył naukę a potem opuścił się i uciekł ze szkoły. Próbowałem mu pomóc a zamiast tego odsuwałem się od nich poświęcając czas synowi. Już wtedy miał napady gniewu i coś było zniszczone prawie za każdym razem. Drugi syn pewnie ma wyrzuty do mnie. Bernard wykorzystał już dwie dziewczyny z czego wyszły za kogoś innego. Aby nie wywoływać skandalu chciałem to zostawić w ciszy. Lepiej, że one same to wiedziały, pomagałem im.

— Dlatego dla innych to takie nie jasne. Rozumiem, lepiej zostawić to w tajemnicy. — powiedziała zaczynając rozumieć czym się kierował.

— Wracamy do domu, syn pewnie nie pokoi się o panią.

Po powrocie zastali scenę jak z baru. Bernard w szale rzucił się na brata, ten umykając zdążył umknąć przed ciosem. Następnie chwycił wazon i rzucił go stronę Felicity. Z piskiem i strachem w oczach uchyliła się. Chwycił ją za ramię wymuszając aby się wyprostowała i szarpał materiał jej sukienki. Arthur próbował go odsunąć od niej. Wtedy gdy prawie się obrócił dostał wazonem w głowę upadając na podłogę z rykiem. Po upewnieniu się doszło do Liliany co zrobiła i cofnęła się.

— Dobrze zrobiłaś, nie martw się.- uspokajał Arthur.

— A co jeśli jemu coś zrobiłam?

— Zabierzcie go do łóżka. Szybka reakcja czy przypływ odwagi? — spytał Henry.

— Impuls. Tak nie można brać dziewczynę siłą. Powinno to być brane łeb za łeb takiemu.

Zaskoczyła ich tym.

— Wiem, dziękuję. Inaczej by stało się inaczej.

— A jednak masz siłę aby uderzyć w obronie.- stwierdził Arthur zadziwiony.

— Teraz będziemy na was uważać.- odrzekł pan domu.- Bardziej uważać. Pewnie …

— I tak zostanę do końca przyszłego tygodnia. Nie spakuję się.- powiedziała hardo patrząc na nich.

— Śmiała jest tak jak pisałeś. To dobrze.- odparła Felicity przytulając się do niej.

Po tym zajściu już sama rozmawiała z wicehrabią. W salonie przed kominkiem.

— Dziękuję.- odparł kładąc rękę na jej ramieniu.- zasnęła już.

— Dobrze, że nic więcej się nie stało.

Chciała poczuć się bezpiecznie ale dotąd czuła jakby przed momentem to znów się stało. Zamiast tego zobaczyła jak on kryje twarz w dłoniach i powoli płacze. Podeszła do niego pomimo własnych przestróg i odchyliła ręce na bok. Ale i tak trzymał je pozwalając aby uchodziło z niego odrzucając opanowanie na bok. Objęła rękoma jego ramiona i siedziała obok w ciszy. Ciepło jakie czuła znowu powodowało to co znała. Nie możesz tego robić, przecież to obcy, nie powinnaś mu ufać, karciła siebie. Nie zauważając kiedy zaczęła przysypiać położyła głowę a powieki stawały się coraz cięższe.

— Zanieś ją do pokoju.- wyszeptał jego ojciec.

Kiwnął głową i podniósł ją jakby lekka jak piórko. Po upewnieniu się że śpi poszedł do siebie. Długo rozmyślał, zasnął o drugiej dopiero po tym jak patrzył w sufit odczuwając coś co zagłusza od jakiegoś czasu. Z rana zerwał się na równe chcąc sprawdzić co z Felicity i Lilianą. Uspokoił się gdy powiedział mu, że jeszcze śpią.

Po przebudzeniu od razu pomyślała, że do czasu powrotu do domu pozna lepiej tych oschłych w uczucia ludzi. Za chciała znów słuchać choć smutnych historii a już na pewno zrozumieć pewne podejścia ich do poprzednich wydarzeń. Ludzie ot tak się nie zmieniają musi być osoba lub wydarzenie, które zmieniło ich w ponuraków na tyle lat. Schodząc na dół zastanawiała się dlaczego po ośmiu latach pojawia się dopiero w domu. Omal nie upadła zahaczając o osobę obok. Wtedy zauważyła, że skręca nie w stronę jadalni.

Po posiłku namówiła Felicity aby wyszły na spacer, była temu przeciwna ale namowy Liliany spowodowały, że zmiękła.

— Dokąd idziecie? — zapytał oschle.

— Na spacer wokół lub po okolicy. Arthur, idziesz z nami? — spytała nieśmiało Felicity.

— Pójdę, panie przodem.

Po przejściu kilku kroków dalej ciekawość wzięła górę i musiała spytać ją o Ellen Montroe.

— Wiesz coś na temat śmierci pani domu?

— Mało, też cię ciekawi ale ostrzegam bądź ostrożna pytając ich o to. Są drażliwi większości, nie lubią ciekawskich.

— Znajduje jej zapiski w różnych miejscach i inicjały.

— Jestem tutaj sześć lat a wiem tyle ile każdy podróżny, prawie nic poza tym ile robiła w domu i dla innych.

— Zmylimy go, idzie taki znudzony życiem.

— To tylko pozory, nie jest taki na jakiego wygląda chociaż jego brat to wcielony …..

— Kto? — zagadnął obserwując je obie.

— Więc dokąd prowadzi ta ścieżka? — zagadnęła go czując, że również obserwuje dobrze jak ona co takiego chodzi im po głowie.

— W las, chodźcie tędy.- skręcił gdzie indziej.

Odciągnął jej ciekawość na bok. Po pojawieniu się w domu zaważyła jakby służba choć nieliczna chodziła jakby bała się własnego cienia przechodząc przez jedną część domu a przez drugą jak nie obecni. Na wieczór siedząc nad listem poczuła jakby sentymentalnie coś nie poruszali unikając wzroku a nawet kontaktu, im dłużej się im przyglądała niejawnie oczywiście. Nawet rzeczy, które ułożyła dziewczyna chciała poprawić dotknęło bardzo służbę. Sądząc po milczeniu unikali pewnych tematów, za nic nie wydają co faktycznie się wydarzyło.

— Co tutaj robisz? — zapytał Arthur ponuro.

— Nie chciałam być wścibska ale ten arkusz leżał na podłodze.

— Odłożę go. Lepiej już wyjdź stąd.- ostrzegł wyrzucając ją z pokoju.

Poczuła się obca i dotknięta, odeszła bez słowa. Ta część domu była bardziej ponura niż dzienna, którą używają domownicy.

— Coś się stało, panno Hannaball?

Irytująco ostry ton pana domu zaniepokoił ją choć nie dała po sobie tego poznać.

— Nie, sir.

Na tym skończyła właściwie nawet nie zaczęła rozmowa. Musiała przyznać, że straszny ten dom się jej wydawał im dłużej w nim. Pogrążony w mroku korytarz nawet świecznik stojący na stoliku nie oświetlił jakby ktoś go zaraz miał zgasić zostawiając dalej w ciemności to co światło dzienne nie oświetlało.

Krążąc myślami szła aż przed samymi drzwiami nie wiadomo jakiego pokoju zobaczyła jak Bernard wyrzuca lokajowi wręcz plując słowami a lokaj znosił to wychodząc całkiem wyczerpany. Po dojściu do właściwego pokoju zastała dziewczynę układającą jej rzeczy do przebrania.

— Wiesz może czy jest fortepian?

— Na części pani domu, nikt oprócz wybranych osób tam chodzi.

— Dlaczego?

— Część służby ma zakaz tam chodzenia.

— Czy młodszy syn pana zawsze pluje słowami aż lokaj staje się bez życia?

— Nic mi nie wiadomo na ten temat, panienko.- powiedziała ukrywając fakty słyszane między sobą w kuchni zresztą służby.

— Przepraszam, tutaj jesteś. Miałem ci przekazać, że bez któreś z nas osób masz się nie poruszać w domu.

— Chyba sobie żartujesz, lepiej mnie zamknijcie w pokoju albo od razu się spakuję i wyjadę.

— Nie możesz wyjechać, drogi rozmokły i jak przestanie padać dopiero wyjedziemy. Nie zamknę ciebie w pokoju również. Ja nie mam co tutaj dyskutować, miałem ci przekazać.

— A pomyślałeś chociaż o tym, żeby powiadomić…

— Twoi rodzice wiedzą, dostali list od ojca, że zjawisz się w terminie późniejszym w domu niż planowanym.

— Wystarczająco strasznie jest tutaj na tyle, że nawet człowiekiem poruszać trzeba jak kukiełką.- Odparła w złości sięgając prawie zenitu.

4

Rozczarowanie tak nie irytowało jak ta sztywna uprzejmość tete-a-tete ze strony wszystkich. Nagle zaczęli traktować ją jak prawie wroga, obserwowanie jej ruchów powodowało irytację u niej samej.

— Każdego gościa tutaj tak traktujecie? — spytała wybuchając wściekłością na Arthura.

— Im dłużej ktoś przebywa to zaczynają oceniać człowieka po jego zachowaniu poprzez jego obserwację.

— Tak tylko ocenią człowieka jak każdego głupca. Zostaw mnie, sama wsiądę. Trzymaj się z dala ode mnie.-wsiadła na konia bez pomocy i wyjechała na deszcz.

Odjechała w deszczu nie pokazując łez, które tłoczą się w oczach. W strugach deszczu lepiej jej się jechało. Jechała prawie na oślep nie chcąc widzieć wyrzutów jakie miał wymalowane na twarzy Arthur. Stawał się oschły podobnie jak ojciec nikomu prawie nie dając powiedzieć sprzeciwu w pewnych sprawach. Bezwzględnie tłumił wszelkie ale nawet jak na samego siebie.

Wróciła unikając spojrzenia z nimi, wciąż chciało się jej płakać i nie wychodzić z pokoju do wyjazdu. Po odczytaniu listu z domu uciekła do pokoju, rzuciła się na łóżko i szlochała w poduszkę.

Nie chciała wyjść z pokoju a jak wyszła czuła się bardziej przybita niż wesoła. Bowiem jej ojciec zgodził się aby poślubiła Arthura. Z wyraźną aprobatą ojca przyglądał się jak w krótkim czasie uchodzi z niej życie. Stawała się równie zimna podobnie jak inni dając jej do zrozumienia, że traktują ją jak kukiełkę. Nawet spojrzeć na niego nie chciała, a jak spojrzała miała zimne jak lód oczy. Czując wyrzuty do samej siebie zniosła szydercze uśmiechy młodszego brata Arthura. Nie cieszyła się jak reszta domowników mając sztuczny uśmiech dusząc łzy.

Następne dni upłynęły na ciszy pomiędzy narzeczonymi co zaniepokoiło jego samego. Prosząc o zostawienie ich samych i oddalenie się nie chętnie wyszli.

— Porozmawiasz ze mną?

— O czym?

— Powiem wszystko tylko daj powiedzieć a nie zbywaj jak dotąd.

— Dobrze. Zamieniam się w słuch.

— Sam napisałem do niego a potem napisał ojciec list polecający. Poprosiłem o twoją rękę po namowach ojca. Wystąpiły problemy z bratem, zatraca się w alkoholu jak już zauważyłaś. Chciałaby chociaż ja się ożenił z tobą. Odmówiłem jeśli chodzi o Felicity, to skomplikowane; przez ten czas chciałem z tobą porozmawiać o tym ale mnie zbywałaś lub bałem się, że mnie wyśmiejesz i wyzwiesz od głupców.

— Czuję się jak obca osoba, miałam się od ciebie trzymać z daleka i pozwolić ci pójść byle gdzie.

— Wiem, ale zrobiłaś inaczej. Pojutrze robi uroczystą kolację z tego powodu.

— A ja wyglądam jak ….- spojrzała na siebie jak na ducha. Suknia zaczęła na niej wisieć i była bladsza niż przed wyjazdem.

— Zjedz, nie chciałaś przez cztery dni, proszę.

— Wtedy kiedy będzie po wszystkim będziesz jakbyśmy się żyli obok siebie mieszkając w jednym domu.

— Nie będzie. Gdzie jest ta, która była na początku przyjazdu? Widzę jak na ciebie działa ten dom. Nie miałem cię tutaj przywozić.

— Nie znam cię, na tyle a mam być …. nawet nie może to przejść mi przez gardło.

— Ubierz to choć będzie ci już pewnie nie pasować widząc jak tracisz to co zobaczyłem wtedy.

— Więc tak miało wyjść.- odparła ponuro uciekając wzrokiem w okno- kiedy ma to się właściwie odbyć skoro ustalone pomiędzy wami?

— Sami ustalamy, zrobiłem nie właściwie. Zostaniesz łaskawie moją żoną jeśli taka twoja wola?

— Tak — powiedziała ponuro zgaszając płomyki nadziei u niego- pod warunkiem, że przed a jeśli nie przed to po powiesz wszystko o sobie i o tym domu.- mówiła twardo stawiając warunek.

— Niech będzie, nie przetrawisz tego wszystkiego od razu.

— To dlaczego prosisz?

— Bo chcę mieć żonę i dziedzica tego co posiadam choć jest tego nie wiele. Taki warunek mam postawiony po rozsiewu plotek.

— Brzmi jakbym miała być nałożnicą lub kochanką a nie żoną.

— Dobrze, będziesz miała nawet na papierze. — odparł niecierpliwiąc się.

— Nie, chce to usłyszeć jak mówisz i tak można naciągnąć prawdę, na papierze mogą być równie dobrze kłamstwa.

— Jakie kłamstwa?

— Ten dom, oni, ty wydaję się dla mnie kłamstwem, że w ogóle istnieje.- powiedziała dając upust emocjom ukrywając je przez tyle czasu.-nawet to o czym w ogóle nie rozmawiasz, o matce, przecież widzę jak patrzysz na obraz lub to co zostawiła. Zostaw mnie do jutra samą.

Spojrzał zaniepokojony na nią. Ten wybuch sam mówił co się działo w niej naprawdę.

W ciszy odprowadził ją do pokoju usłyszawszy ciche dziękuję nie spojrzawszy na niego. Zamykając drzwi usłyszał jak zaczynał się znów szloch.

To nie cała prawda, pomyślał. Nie napisał wszystkiego unikając skandalu. Wściekły na brata przez rozpowiadanie nie prawdy. Nie chcąc wszczynać kłótni nie zaczynał z nim tylko minął go z milczeniem. Patrzył z uśmieszkiem na mijającego brata popijając brandy.

— I co tak smętny, narzeczona cię nie chce? — zaczepił go Bernard.

— Przez twoją głupotę zrobi coś co może nie chcieć.

— Na przyjęciu się dobrze bawiła w twoim towarzystwie, mnie nie chciała więc ciebie wkopałem, a tak ci zależało wtedy.

— To, że ktoś dobrze się bawi w czyimś towarzystwie to nie wszystko. Ty za to się łajdaczyłeś na prawo i lewo.

— Chociaż miałem to co chciałem w danym momencie.

— Głupota przez ciebie przemawia. Spójrz na siebie co zrobiłeś tutaj. Przez osiem lat prawie upadło i zaręczasz mnie.

— Sam chciałeś.- skwitował go brat.- Trzymasz ją z dala ode mnie.

Wyszedł bez słowa z pomieszczenia.

Cała ta rywalizacja skupiała się na dokuczeniu sobie jak tylko umieli obwiniać się za coś lub kogoś.

W nocy nie mogąc spać siedzieli w salonie przy kominku gdy nagle jakby zdziwieni usłyszeli jakby ktoś trzasnął dwa razy drzwiami poruszył jakby wiatrem zasłony koło stolika dalej. Bez słowa zobaczyli czy są zamknięte, nawet Bernard uciekł do siebie od razu po tym jak tylko ucichło. Wzrokiem porozumiewając się poszli do siebie.

Przy śniadaniu zapytała wprost Felicity :

— Co to było w nocy o równo północy?

— Który wczoraj był?

— Czternasty sierpień.

— Chłopcy pamiętacie co to za data?

— Śmierć matki o równo północy.

Popadli zadumę na moment odwracając wzrok w inną stronę.

— Dlatego drzwi dwa razy trzasnęły w nocy.- powiedziała Liliana prawie pytając ich.

— Tak. Albo możliwe.

— A czy to wczoraj było pod drzwiami? — pokazała drobną broszkę.- Leżała pod drzwiami rano.

— Nie, ona była w Londynie w szkatułce zawinięta.- odrzekł Arthur.

— Skąd się wzięła tutaj?

— Miała dwie, ta jest repliką choć dostałam ja zanim Bernard mnie zostawił samą w domu. Miałam ją u siebie, a rano już nie było.- powiedziała Felicity.

— A wieczorem miałaś u siebie?

— Tak.

— Nie szłam do ciebie to skąd ona tam znalazła się. Nie chciałam mówić ale co rok pan wyjeżdżał w ten dzień i różne rzeczy były gdzie indziej po trzaśnięciu nie aż takim słyszalnym, zaraz po tym w dzień znalazło się coś na podłodze lub tam na stole.

— Dziwna sprawa. Zjedźcie do końca.

Milczenie wręcz miało inny odcień, nie ponury a nie spokojny. Obydwoje byli nie swoi oprócz zadziwiającego opanowania ich ojca.

— Nadal jest zszokowana wiadomościami z listu? — spytał Arthur.

— Nie aż tak, przyznaję za szybko się to dzieje.

— Nie spodziewane rzeczy dopiero się zaczną.- słowa pana domu zabrzmiały prawie jak wyrocznia w uszach Liliany.

Nie pytając o szczegóły miała się dowiedzieć o nich więcej lada dzień.

— Chce porozmawiać z ojcem.- powiedział trzeźwo Bernard odsuwając szklaneczkę na bok.

— Pójdziemy gdzie indziej, zostawimy ich.


Po tej nocy już nie było zbyt spokojniej. Arthur nie powiedział jej do tej pory nic przesuwając na inny termin. Nazajutrz znowu przyniosła mu rzecz, leżącą na podłodze koło drzwi. Zdziwiony sam odkrywał co znajduje pod drzwiami pokoju. Bez słowa wyjaśnienia zaczęła obawiać się czy nie oszalała. Następnej nocy został w sąsiednim pokoju mając oko czy znowu coś znajdzie na progu. Zauważył tylko, że smugę światła wtedy okno otwarło się i chcąc zamknąć poczuł chłód na ramieniu tak jak u siebie w domu któreś nocy. Zdawało się jakby na parter od tego pokoju schodziła smuga światła powiewając szalem. Chyba oszalałem, pomyślał w tym momencie ale znów była na progu mała rzec. Było to jego pudełko, później sprawdzając bez niczego. Następnej nocy już nic się nie działo.


Trzy dni później dała mu wszystko co znalazła na progu ale nie przyjął pudełka. Zdziwiona spojrzała pytająco na niego.

— Weź to, dlaczego nie bierzesz?

— Bo brakuję tam tego.- włożył coś do środka nie pokazując jej i wcisnął do ręki.- wyjeżdżamy, powóz gotowy, kazałem cię spakować.

— Co się ostatnio tutaj działo? Wytłumacz mi, proszę.- błagała go ale tylko prowadził ją do powozu po pożegnaniu.

— Nie otwieraj go, jak przyjadę do twojego domu to ci pokażę przy następnej wizycie.

Nie rozumiała już nic z tego co się działo i jak zachowywał się. Wyglądało to na huśtawkę zachowań różnych. Uznała, że ten dom sam w sobie jest dziwny.


Po przyjeździe do domu wspominając podróż bez słowa czuła się wyczerpana. Chciała odpocząć we własnym łóżku.

— Jak podróż? — spytała matka.

— Dobrze, cały ten wyjazd był jakiś dziwny. Lepiej odpocznę.- odparła nie patrząc na matkę, która bacznie się jej przyglądała.

— Później porozmawiamy.

Nareszcie sama, powiedziała po cichu. Zasnęła tak jakby wszystko co tam było wyczerpujące i nie miała siły na nic. Po tych wrażeniach miała dosyć nowinek, których dowiedziała się od razu jak na następny dzień wstała i odwiedziła ją Harriet. Potem Wicehrabia zmuszając go aby w końcu powiedział to co ma powiedzieć.

— Dowiem się czy mam cię nie znać w ogóle?

— Od czego ci zacząć?

— Odkąd się urodziłeś? Wszystko.

— Dużo tego jest.

— Każdy ma swoją historię. Zacznij swoją. Jak wyglądała twoja matka?

— Skąd te pytanie?

— Śniła się mi kobieta w pobliżu pewnego miejsca.

— Miała jasny blond włosy i brązowe oczy. Wzrost wyższy nieco niż średni, szczupła i zawsze miała szal jeden ulubiony.

— Dużo pamiętasz. Jak zmarła i gdzie?

— Chorowała odkąd przeziębiła się kąpiąc w stawie na koniec lata. Męczyła się a jak się poprawiło zaczęła nie domagać i rzadko wychodziła. Zmarła w domu wiesz o której już.

— A jak to przeżyliście?

— Kłótnie z bratem i prawie urwany kontakt z ojcem. Od tamtego skandalu z Felicity przyjął ją pod dach i uciszyło się.

— A co z naszym skandalem? — pytała dalej.

— Powiedział jednemu a on powiedział dalej, tak się rozeszło, aby ucichł konieczna była rozmowa z ojcem i poproszenie oraz wytłumaczenie się twoim rodzicom.

— Więc tak było. Koniecznie chcesz się żenić, masz…

— Dwadzieścia osiem lat i chce się oświadczyć inaczej niż poprzednio.

— Ale najpierw mi powiesz więcej wtedy być może się zgodzę.

— Postąpię honorowo, nie możesz inaczej z towarzystwa będziesz wytykana.

— Nie jako żona, wicehrabina Montroe.

— Mówisz to tak jakbyś była już nią i zdecydowanie.

— Takie mam odczucia, odrzuciłam już dobre partie, więc nie powinnam odrzucać tej inaczej wyrzucą mnie z towarzystwa z powodu skandalu jaki wywołał twój brat okryty sam skandalem.

— Dobre podsumowanie.

— Twoje łaskawie brzmi jak łaska.

— Zawsze byłaś taka … — patrzył na nią szukając słów- taka feministka i gorsząca mężczyzn krytykując ich?

— Takie podejście do was mam, ty przedtem zniosłeś krytykę mężnie.

— Ale więcej mi jej nie powiesz bo nią będziesz.

— Ku mojemu zadowoleniu aby wyjść z impasu a twojemu zadowoleniu.-mówiła mając na moment brak pewności w swoje słowa.

— Ty mnie omotałaś, tam w domu zwłaszcza.- zabrzmiało u niego jak oskarżenie.-Miałem inne odczucia.

— Oddaję. Miałam to zrobić po powrocie.

— Nie, miałaś założyć go. Chcę cię poślubić nie z tego powodu co myślisz w tym momencie.

— A z jakiego?

— Po wszystkim się dowiesz.-powiedział tajemniczo.

— Chodząca tajemnica się znalazła.- prychnęła mu na odchodne.- Inny już mnie zostawił kiedy uraziłam jego ego.

— Moje też ale niedługo.- odparł pewnie siebie zagrażając jej poczuciu równowagi.

— Lepiej odejdź do tyłu.

Pokazał tylko pewną siebie coraz bardziej postawę nie widząc nikogo w pobliżu.

— Zostaniesz żoną pomimo tego co wiesz z całymi wadami?

— A nie są to zalety? — zaczęła się bawić jego ubiorem poprawiając klapy.

Widząc co robiła doprowadzała go do szału, krew mu szybciej krążyła kiedy spojrzała na niego uśmiechając się szelmowsko.

— A co dostanę po? — spytała nie przerywając tego co robiła nie ukrywając śmiałego spojrzenia.

— To się zobaczy po więc?

— Może tak — potrząsnął nią- może…

— Jest wielkie i głębokie jeśli chcesz się tam utopić.

— Może jeśli weźmiemy ślub przed upływem miesiąca.

— Znaczy się co? Od kiedy ty stawiasz warunki?

— Tak, skoro miałam już wyjść za mąż.

Wyciągnął nie małe ale większe pudełko zawierające dwa następne. Patrzyła z dziecięcą ciekawością na nie jak na prezenty.

— Otwórz, zobacz i nie będzie powrotu jak tylko do ….- powstrzymywała się zastanawiając się czy otworzyć przegryzając wargę.

Jednak gdy otworzyła zaskoczona pierścieniem dosłownie, uznała; w komplecie z broszką i kolczykami oraz łańcuszkiem prawie nie upuściła na podłogę.

— Załóż- dała mu rozkaz.

— Pasuje idealnie.- przypatrując się odbiciu- Byłaby zadowolona.

Przytaknęła z uznaniem dodając:

— Nie kupuj diamentów, nie lubię ich. Ostrzegam.

— Jesteś pewna? — spojrzała surowo na niego- Dobrze, w tych lepiej wyglądasz. Pójdę już.- odparł widząc stojącego w drzwiach jej ojca.

— Zapomniałeś czegoś.- przypomniał mu.

— Ach tak.- podszedł i wsunął na palec pierścień.

— Pilnuj się.

— Rozumiem.

— I co teraz? Wyjdziesz za niego?

— Tak, za trzy i pół tygodnia.- oznajmiła twierdząco.

— Nie za szybko? — przestraszył się wypowiedzi ojciec.

— Ma pan wymagającą córkę.- odparł zdziwiony Arthur.

— A sprostasz temu o co poprosi? — zapytał Preston uważnie patrząc na niego.

— Nikt tego nie wie, spróbuję na pewno na tyle ile mnie stać.- zapewnił Arthur.

— Pójdę powiedzieć.- ucałowała w policzek ojca odprowadzając narzeczonego prawie do drzwi. — Mamo!

— Nie krzycz, co się dzieje? — odezwała się stojąca na piętrze matka.

— To. — pokazała rękę z czego zaskoczona matka prawie nie upadła trzymając się ściany.- W porządku?

— Tak, przyzwyczaiłam się, że odmawiasz a ty przyjęłaś. Dałaś mi szok. Prawda?

— Tak, znów będzie spokojna- nadzieja.- podkreślił nie do końca ucieszony ojciec. — Mówiła kiedy?

— Za trzy i pół tygodnia.

— Szybko. — odparła zaskoczona zdecydowaniem córki.- zgodził się na to?

— Nie miał wyjścia.- ostrzegł Preston żonę, a Liliana kiwnęła twierdząco głową.

5

Przygotowania szły z dnia na dzień dobrze tylko problemy ze ściągnięciem z jego strony rodziny. Spędzając czas ostatni dwa dni przed uroczystością siedziała u siebie na łóżku patrząc na wszystko co do tej pory miała do dyspozycji w własnym pokoju. Nieobecna myślami gdzie indziej dopiero zaczęła się bać sama nie wiedziała czego.

— Co się dzieje? — zapytała matka- niedługo już tylko nas odwiedzisz.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 58.28
drukowana A5
za 74.12