E-book
5.19
drukowana A5
52.14
Zostać do rana

Bezpłatny fragment - Zostać do rana

Czas na wyczerpaniu cz. I


Objętość:
283 str.
ISBN:
978-83-8126-230-9
E-book
za 5.19
drukowana A5
za 52.14

Zostać do Rana

Uważajcie, bo zarówno marzenia, jak i koszmary lubią się spełniać… Tylko w ostatecznym rozrachunku, które z nich okaże się gorsze…?

2016

ISBN 978-83-8126-230-9

© Copyright by BDB

Wszelkie prawa zastrzeżone. Rozpowszechnianie i kopiowanie całości lub części niniejszej publikacji jest zabronione bez pisemnej zgody autora. Zabrania się jej publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży.

1. Dobre złego początki…

…, czyli mała próba.

Wstałem rano mając złe przeczucia. Spojrzałem nieprzytomnie na budzik i po chwili doszło do mnie, że jest już dziewiąta. Oznaczało to wolny weekend, czyli rzadkie chwile, kiedy mogłem zwlec się z łóżka nieco później niż zwykle. Odgarnąłem kołdrę i z ciężkim westchnieniem wstałem. Czas zacząć kolejny dzień. Odsłoniłem grube czarne zasłony i przytłoczyła mnie radość kolejnego pieprzonego dnia. Słońce grzało mimo tak wczesnej godziny, a po ulicy chodzili ludzie szczerzący się do siebie samych po otrzymaniu choćby nikłej dawki promieniowania. To jest najlepszy dowód na szkodliwość słońca — zamienia ludzi w bandę idiotów. Rozejrzałem się po pokoju. Mój wzrok zatrzymał się na lustrze.

Wpatrując się tępo w swoją własną sylwetkę rozważałem przez chwilę, kiedy stałem się cynicznym chamem, po czym szybko przypomniałem sobie powód. Miał długie włosy, niecałe dwa metry wzrostu i był cholernie przystojny. Ale był kimś w rodzaju ducha, który pojawiał się raz, może dwa razy do roku. Zrobienie z siebie dwa razy do roku męskiej dziwki, w zamian za posiadanie choćby złudzenia, że On do mnie należy, było stosunkowo niewielką ceną. Szybko wciągnąłem na siebie spodnie, które leżały na fotelu pod ścianą i poszedłem się ogolić. Podczas całej porannej toalety głuchy szum wody wdzierał mi się w uszy. Zastanowiło mnie, dlaczego właściwie zwracam na to uwagę, skoro nawet nie mam kaca. Schodząc na dół wciąż miałem w głowie ten głuchy szum, a w około panowała cisza.

— Igor! — krzyknąłem, ale nie doczekałem się odpowiedzi. „To dziwne…” przemknęło mi przez myśl. O tej porze zawsze wracał już z biegania. Wisiało nade mną jakieś dziwne widmo, które kazało mi przejść się po wszystkich pokojach, sprawdzając dokładnie każdy zakamarek. Igora nigdzie nie było. Ani jego, ani jego rzeczy. Za to na stole w kuchni wypisany był niezmywalnym flamastrem wielki napis „Mam dość, radź sobie sam!”.

Wyglądało na to, że nasza ostatnia kłótnia utkwiła mu w pamięci, ale kto by się tego spodziewał? Z Igorem spotykaliśmy się już ponad dwa lata, od pół roku pomieszkując razem. Wiedział, kim jestem wiążąc się ze mną. Był sportowcem, z wyglądu przeciętny, ale niesamowicie wyćwiczony. Przywykł dość prędko do mojego sarkazmu, do moich stałych komentarzy i kpiny. Widziały gały, co brały, jak to zwykło się mówić. Fizycznie byłby w stanie rozłożyć mnie na łopatki w niewiele ponad minutę, ale psychicznie było z nim już trochę gorzej. Być może nasz wspólny znajomy miał rację, gdy mówił żebym przystopował. Igor był wytrzymały na ból, stres i rywalizację, co zajęło mu lata ciężkiej pracy nad sobą. Emocjonalnie był jednak kupką nieszczęścia. Faktycznie nazwanie go „Zbędną ciotą” mogło być lekkim przegięciem. Był wiecznie rozdarty pomiędzy tym, jaki był, a tym, jakim chcieli widzieć go inni i jakim on sam chciał siebie widzieć. Być może zbyt często porównywałem Igora do Niego, sądząc, że każdy jest w stanie udźwignąć krytykę.

Niestety nie każdy jest na tyle elastyczny, by porzucić mrzonki i nie próbować na siłę reperować swojej psychiki pozostawiając ją samą sobie, by mogła wypaczyć się w sposób na daną chwilę dla niej samej wygodny. Ja sam byłem kiedyś mało elastyczny. Jednak moment, w którym drugi raz obudziłem się w pustym łóżku zamiast u boku faceta wydającego mi się wtedy ideałem, był chyba przełomem. Dziś nie wyobrażam sobie siebie z tamtego okresu. Latałem od baru do baru jak kot ze sraczką, topiąc smutki i wylewając łzy na czyim popadnie ramieniu.

Zanim zdążyłem stoczyć się całkiem On pojawił się jeszcze raz, po czym zniknął na dłuższy czas. Postawiło mnie to do pionu. Jego drwiący wzrok, który przeszywał mnie, gdy leżałem pod ścianą i próbowałem pierwszy raz w życiu powiedzieć mu, że go kocham, pozostał ze mną na długo. Młodość jest głupia i naiwna, ale życie bardzo szybko leczy z tej choroby. Wystarczył jeden wieczór i słowa „Miłość? Lecz się idioto”, żeby przywołać mnie do porządku. Całą tamtą noc spędziłem w jakimś zaułku oparty o ścianę baru, do którego On wszedł z jakimś facetem. Do ziemi przykuwała mnie kpina, z jaką zniszczył mój ówczesny świat. Miał jednak rację. To nie jest świat, w którym możemy beztrosko hasać po łąkach głosząc hasła wolnej miłości. Zwrot światopoglądu o sto osiemdziesiąt stopni znacznie poprawił jakość mojego życia.

Mimo, że miałem po drodze kilka przygodnych „związków”, ostatecznie znalazłem sobie faceta na stałe i przestałem przejmować się pierdołami. Jednak, od kiedy byłem z Igorem, z Nim spotkałem się jakieś dwa razy. Nie ważne jak wiele razy powtarzałem sobie, że zdradziłem mężczyznę, który deklarował, że chce zostać ze mną na zawsze, to i tak nie mogłem poczuć wyrzutów sumienia. Powinienem czuć się spaczony, ale nawet to mi dobrze nie wyszło. W skrócie, w łóżku Igor był dobry, ale przy Nim wypadał raczej przeciętnie. Prawdopodobnie udowadniam swoim przykładem, iż stereotyp, że geje chcą tylko seksu i przyjemności fizycznej jest prawdą. Przykre, ale w moim przypadku chyba jednak prawdziwe.

Jeszcze raz zerknąłem na stół. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu doszedłem do wniosku, że ten napis wygląda całkiem estetycznie i zostawiłem to w spokoju, nawet nie próbując go zmywać. Przeszukałem szuflady w poszukiwaniu zapałek i znalazłszy je na dnie jednej z nich, odpaliłem papierosa. Dawno nie pamiętałem tak spokojnego poranka. Siedziałem sam w kuchni, nad świeżo zrobioną kawą i z fajką w ręku. Na około mnie panowała cisza. Dopiero zaczynałem zdawać sobie sprawę, że to złe przeczucie, z którym się obudziłem to właśnie ten moment, w którym się teraz znajduję. Siedzę sam w pustym domu nad kubkiem kawy. Znowu. Nie wiem, który to już raz, ale teraz jest nieco inaczej. Nie mogę wciąż powiedzieć, że mi szkoda, nie mogę powiedzieć, że będę za nim tęsknił. Ja po prostu znowu będę sam ze swoja ciszą. Przez chwilę poczułem się jak idiota. Jak ten młokos płaczący sam do siebie pod ścianą baru. Cokolwiek mnie opętało, nie chciało tak szybko puścić.

Zgasiłem więc papierosa, wypiłem kawę jednym łykiem i znalazłszy jakąś koszulkę, w pośpiechu ubrałem się i wyszedłem z domu. Na dobrą sprawę nie wiedziałem nawet, dokąd idę. Po chwili szwendania się bez celu wróciłem do domu. Znów zerkając na stół, przeszło mi przez myśl, że prawdopodobnie nigdy nie zatęsknię za Igorem. Jego obecność była swego rodzaju przyzwyczajeniem, formą nawyku, który człowiek nabywa w trakcie życia, ale, z którym może rozstać bez najmniejszych oporów. Zastanowiło mnie to, jak ja wciąż mogę patrzeć sobie w oczy, jednak dalej nie miałem z tym żadnych problemów.

Dzień upłynął mi leniwie. Przyszedł czas na noc. Czarną, pochmurną noc. Idealną na polowanie. Wyszedłem więc do baru. Piwo, noc, tłum. Coś, co tkwi tylko w takich miejscach. Zabawne, że wśród całego tłumu ludzi potrafiłem od razu wyłapać jedyne usta, na które miałem teraz ochotę. Zostałem w końcu rzucony, więc miałem prawo do chwili zapomnienia. Podszedłem do Niego i szepnąłem Mu na ucho „U mnie, teraz.” Po czym spojrzałem na Niego z lekko pijanym pożądaniem. Znów wabił mnie jego kpiący uśmieszek. Wyszliśmy obaj i po niespełna piętnastu minutach, całowałem go za zamkniętymi drzwiami własnego domu. Tylko On potrafił tak całować. Sprawa była raczej prosta. Obaj pragnęliśmy się wzajemnie. Między nami była niewytłumaczalna chemia, która wybuchała jak bomba, gdy tylko dochodziło do zbliżenia. Nie myliliśmy już seksu z miłością, więc czułość nie wyznaczała nam zbędnych granic. Bez nieporozumień, obaj oczekiwaliśmy tylko namiętności. Alkohol zatarł nam granice, które i tak zazwyczaj były dość płynne. Poczułem jego dłonie na swoich pośladkach. Zaczynała się zabawa.

Skończyło się to pierwszym porankiem w życiu, kiedy obudziłem się mając jego obok siebie. Czułem się skołowany. Resztki alkoholu jeszcze szumiały mi w głowie. Pierwszy raz mogłem mu się bez pośpiechu przyjrzeć w świetle dnia. Gdy spał wyglądał niesamowicie spokojnie. Miał duże, miękkie, wyraźnie zarysowane usta, prosty zgrabny nos, duże oczy z niesamowicie długimi rzęsami. O ile się nie mylę były koloru piwnego. Po dłuższym wpatrywaniu się zauważyłem, że ma niewielki pieprzyk na prawej powiece i słabo widoczną, podłużną bliznę, która schodziła w dół wzdłuż klatki piersiowej od lewego ramienia. Był raczej dobrze zbudowany, umięśniony, jednak bez przesadnej muskulatury. Przymknąłem oczy i zdałem sobie sprawę, że jestem w stanie odtworzyć każdy centymetr jego ciała z pamięci. Otworzyłem je ponownie. Nadal spał obok, nie był już tylko jedną z moich fantazji ani wyimaginowanym obrazem. Był. Czułem ciepło jego ciała i widziałem jak kołdra lekko podnosi się i opada na jego nagim ciele wraz z każdym oddechem. Kosmyki włosów wymykające się z luźnego kitka okalały jego twarz. Całość obrazu była wręcz nierealna. Ocknąłem się z tego letargu i wstałem, po cichu schodząc na dół. Usiadłem nad dużym kubkiem kawy i w milczeniu gapiłem się w blat stołu. Nic nie miało ani sensu, ani znaczenia. Co więcej nie odczuwałem potrzeby nadania ich czemu lub komukolwiek.

Minęło trochę czasu, bo nim wypiłem kawę zdążyła ona wystygnąć. Wylałem ją do zlewu i już nieco bardziej przytomny, zrobiłem kolejną. Stojąc oparty o blat z kubkiem kawy w ręku, patrzyłem przed siebie. Wtedy zobaczyłem jego w drzwiach kuchni. Zaspany, ze zmierzwionymi włosami, w samych bokserkach. Wyglądał jak zjawisko nadnaturalne. Pierwszy raz w życiu miałem okazję go takiego oglądać. Podszedł do mnie, bez słowa zabrał mi kubek z kawą i usiadł do stołu. Zrobiłem sobie więc kolejną i usiadłem naprzeciwko niego, nie bardzo wiedząc, co teraz robić.

— Masz fajki? — zapytał, na co ja skinąłem głową w stronę blatu kuchennego. Wstał i przeszukawszy szuflady w poszukiwaniu zapałek, odpalił papierosa podając mi drugiego. Siedzieliśmy w milczeniu, bo w końcu, o czym mielibyśmy rozmawiać? Wiedziałem, że zaraz ubierze się i zniknie z mojego życia, po czym pojawi się znów za jakiś czas.

— To co masz na śniadanie? — Jego głos przerwał ciszę. Kompletnie się tego nie spodziewałem. Wzruszając ramionami, wstałem i podszedłem do lodówki, przeszukując jej zakamarki w poszukiwaniu czegoś, co można by było szybko zrobić. Kompletnie nie miałem natchnienia na gotowanie czegoś bardziej skomplikowanego.

— Może być jajecznica? — zapytałem, patrząc na niego ponad ramieniem.

— Może być — przytaknął leniwie i siedząc z papierosem w zębach, obserwował uważnie każdy mój ruch. Usilnie starałem się tym jednak nie przejmować.

Wbiłem na patelnię wszystkie jajka, jakie mi zostały i po chwili znów milczeliśmy, tym razem dla odmiany jedząc. Faktycznie nie miałem pojęcia, jakie niby moglibyśmy mieć wspólne tematy, ale z drugiej strony, to milczenie mi do niego kompletnie nie pasowało.

— Widzę, że miałeś ostatnio ciekawe scenki rodzinne? — Spojrzał drwiąco na napis na stole, na co przewróciłem oczami.

— Tak, wczorajsze arcydzieło. Nie kpij, bo chłopak się przejął — odpowiedziałem w podobnym tonie, nie mogąc jednak ukryć rozbawienia w głosie.

— Czyli zdecydowałeś się na stały związek… — zauważył przytomnie, unosząc znacząco brew, ale wzruszyłem ramionami niedbale.

— Tak. Byłem w nim pół roku temu i półtora roku temu też. — Znacząco podkreśliłem daty celując w niego widelcem.

— Który z nas jest lepszy? — W jego głosie było słychać autentyczną ciekawość.

— Gdybyś był gorszy, to bym go z tobą zdradzał? — odpowiedziałem pytaniem na pytanie i jak gdyby nigdy nic, wróciłem do jedzenia.

— Podoba mi się twoje podejście. — Uśmiechnął się. Nie mogłem go rozpracować. Była to ironia, a może tylko satysfakcja? — Tak czy inaczej, jesteś teraz wolny.


— To miało być pytanie czy stwierdzenie? — rzuciłem, nie wiedząc, do czego dąży.


— Wszystko mi jedno. Co ty na to, żebym tu u ciebie trochę pomieszkał? — zapytał kompletnie nieskrępowany, a mi odjęło mowę. Zanim pozbierałem zęby z posadzki zdążył się roześmiać. — O kurwa, gdybyś widział swoją minę.


— Co ja na to… — wydukałem, po czym poczułem napływającą falę irytacji. — Mam cię przygarnąć pod dach i siedzieć, i patrzeć, jak sprowadzasz sobie facetów, a w międzyczasie harować od rana do nocy?


— Oho, zrobiłeś się niebezpiecznie poirytowany. — Uśmiechnął się znowu, tym razem ze stuprocentową satysfakcją. Robił to celowo. — Słuchaj, co powiesz na taki układ. Masz mnie do dyspozycji, ale mogę u ciebie mieszkać? — powiedział spokojnie i muszę przyznać, że zaskoczył mnie kompletnie.


— Nie czujesz się z tym jak dziwka? — zapytałem z ironicznym pół uśmieszkiem.


— Nie — zaśmiał się i pokręcił głową. — Ja idę na taki układ tylko dlatego, że mam na to ochotę. Nie sprzedaję się. Po prostu jesteś dobry w łóżku i masz całkiem przyjemne lokum. No, Tobiasz, moja oferta nie będzie trwała długo, decyduj się.


— Stoi. Rób, co chcesz — odpowiedziałem od razu, czując, że wygrałem los na loterii. Miałem go dla siebie, chociaż na chwilę. W odpowiedzi wstał, pochylił się i zaczął mnie całować. Długo i namiętnie. Po czym wyprostował się i wychodząc w kuchni powiedział:


— Skoro tak stawiasz sprawę… Całujesz też niezgorzej. Idę pod prysznic. Pospiesz się, to zdążysz do mnie dołączyć zanim skończę — rzucając zadowolony półuśmiech, ostentacyjnie poprawił bokserki. Będąc już na schodach krzyknął jeszcze do osłupiałego mnie, wciąż siedzącego przy stole:


— Tylko nie traktuj tego jak związek! — Po czym zawrócił się, wsadził głowę do kuchni, wyszczerzył zęby i dodał. — Żeby nie było wątpliwości, Michał jestem, bo przez ostatnie pięć lat chyba się nie przedstawiłem.


Zdębiałem. Kompletnie nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Nie pozostało mi nic innego jak grzecznie pomaszerować prosto pod prysznic. Zdecydowanie zapowiadały się ciekawe tygodnie.

2. Wiem, na co się piszę…

…, czyli, co się dzieje, kiedy próbuję nie myśleć.

Za dnia studiowałem, wieczorami i w weekendy pracowałem w kawiarni, a noce należały od tamtego momentu do Niego. Prawdą jest, że chodziłem nieco niewyspany, ale był to raczej marny powód do zaprzestania naszej małej działalności. Tak upłynął miesiąc. Miałem kolejny wolny weekend, co oznaczało możliwość odespania wszystkich nocy, które upłynęły nam na ćwiczeniach rekreacyjnych. Było niemal południe, a ja leżałem w pustym łóżku. Znów byłem sam i chłonąłem ciszę. Za każdym razem, gdy Michał wychodził z domu zastanawiałem się czy jeszcze w ogóle wróci. Czułem się jakby obecna sytuacja umacniała stare paranoje i pogłębiała tkwiące gdzieś w środku poczucie, że miłość jest dla głupców i może zniknąć za każdym razem, gdy tylko On przekracza próg.

Prawda była taka, że najbardziej byłem przyzwyczajony do widoku jego pleców. Nie tylko jego. Gdy tylko zajdzie taka potrzeba bądź chociażby sposobność, każdy jest w stanie odwrócić się do ciebie plecami. Najczęstszym widokiem jest widok człowieka odchodzącego. Nie mogłem jednak narzekać, w tym wszystkim również ja miałem swój udział. Za każdym pieprzonym razem, gdy tylko próbowali karmić mnie bajkami o miłości i legendami o wspólnym życiu, widzieli moje plecy. Przyzwyczaiłem się do odchodzenia, jednak tym razem miałem do tego mieszany stosunek. Kolejne odejście Michała będzie ostatnim. Są rzeczy, których nie trzeba wypowiadać, a które czuje się i wie z racji siły rzeczy i niemożności bytu. Z racji naszych słabości i ograniczeń, które co rusz podcinają nam skrzydła i każą latać nad oceanem, w którym zbyt łatwo jest zatonąć.

Bałem się, że jego ostatnie odejście może zrujnować mój ład. Jednak taki układ, jak każdy inny, miał swoje zalety. Gdy każde z nas może swobodnie odejść, to żadna strona nie cierpi. Gdy relacja opiera się tylko na namiętności, ocierającej się wręcz o czyste pożądanie, odarte z całej psychospołecznej otoczki, nie istnieje pojęcie zdrady. Jak można zdradzić kogoś, z kim nie jest się związanym? Jak można zdradzić kogoś, kto zwyczajnie nie współistnieje z tobą na równym poziomie? To tak jakby dźgać ducha dzidą i czekać na reakcje. On jest duchem. Jego cielesność jest tylko czarą spełnienia, ale On sam jest nieuchwytny. Człowiek, w którym nikt nie dopatrzył się ani grama duszy, człowiek istniejący po to, by być, nie dla samego sensu istnienia. Czasem widziałem w nim siebie. Widziałem z nim tę część mojego „ja”, którą chciałem odseparować, jako masę czy raczej formę wypełniającą pustkę mojego ciała. Była to od dawna jedyna część, którą traciłem, usilnie próbując się jej złapać. Wpajając sobie nową, elastyczną moralność wyzbywałem się jednocześnie celu moich dążeń. Pieprzone paradoksy, których nie można obejść. Tak czy owak czułem, że zaczynam mu się nudzić. Jedno i to samo ciało, które zna się na pamięć, powtarzane skrupulatnie brajlem, co noc… Jak długo On mógł to znosić? Jak długo jego mogło to podniecać? Niedługo.

Pozwoliłem sobie samemu na chwilę słabości. Leżąc w łóżku, w pustym domu, wiedziałem, że nikt mnie nie usłyszy. „Kurwa” krzyknąłem na całe gardło. „Mógłbym z nim być...” Powiedziałem to na głos. Sam przeraziłem się własnych słów. Moja pogarda, ironia… Wszystko znikało, gdy w grę wchodził Michał. Znów czułem się jak kurwa. Sprzedałem mu siebie, wiedząc doskonale, czym to grozi. To jak podpisanie cyrografu. Widzisz, że jest ci wydzierana własna wola, a mimo to błądzisz oczami za celem dawnych pragnień. Nie posiadając już ani ułamka sprawnie funkcjonującej świadomości, brniesz w bagno własnych nieprzemyślanych poczynań, z czego obudzisz się z poczuciem, że spieprzyłeś sobie życie. Jednak na samych przemyśleniach to życie się nie kończy. Trzeba było wstać i robić swoje. Ja w tym momencie miałem do zrobienia obiad. Proza życia robi z każdym z nas, co jej się żywnie podoba. Jak bardzo byś nie był przygwożdżony do dna własnej beznadziejności i tak musisz wstać, i ciągnąć dalej swój wózek z podłą formą życia zwaną codziennością. Nie jesteśmy w stanie od tego uciec, więc brniemy w to wszystko. Nie miałem siły ani ochoty na ubieranie się, golenie czy robienie czegokolwiek innego, więc zaraz po odgarnięciu kołdry poczłapałem do kuchni. Właśnie kończyłem przyrządzać coś, co wyszło podobnie do gulaszu, chociaż w oryginale wcale miało nim nie być. W smaku wyszło jednak niezgorsze, więc domniemana lub właściwa konsystencja nie miała znaczenia. Jak na zawołanie, niczym huragan, wpadł do domu Michał. W pośpiechu zdjął kurtkę, którą rzucił niedbale na jedno z krzeseł, po czym, nie zdejmując butów, wszedł do kuchni i zaczął myszkować po garach. Burza rozwianych, lekko kręconych włosów i szeroki uśmiech przemieszczały się po pomieszczeniu w zatrważającym tempie.


– A butów zdjąć to nie łaska? – rzuciłem tylko.


– Co ty dzisiaj jesteś taki kolczasty? Zluzuj trochę. – Usłyszałem w odpowiedzi. – W ogóle, czemu dalej jesteś nieubrany?


– A co ciebie to obchodzi? – odburknąłem.


– Ło ho, widzę, że wstałeś lewą nogą. Mi tam to pasuje, będzie mniej do zdejmowania. – Uśmiechnął się z przekąsem. – To co, szybki numerek przed obiadem?


– Nie. Zdejmij w końcu te buty, bo potem ja muszę latać z mopem i to sprzątać. Idź zajmij się sobą albo bierz talerz i obiad sobie nałóż. – Nie miałem ochoty na cokolwiek, a tym bardziej na jego gierki. Michał jednak nic sobie z tego nie robił. Wzruszył ramionami, ściągnął trampki, rzucił je w kąt i podszedł do mnie, próbując mimo wszystko dobrać mi się do bokserek.


– No weź, nie bądź taki… – szepnął mi zachęcająco do ucha i mrucząc jak kot, oplótł mnie ramionami. Robił ze mną, co chciał. Nie mogłem tak długo. Teraz seks, wieczorem alkohol i seks, a chwilę później, a może nawet i w międzyczasie, On zniknie. Tak długo jak był tym drugim, „z doskoku", nie przeszkadzało mi to, ale teraz, gdy mam tylko jego pod bokiem, zaczęło mi to ciążyć. Strzepnąłem więc z siebie jego ręce i wyszedłem do salonu. Musiałem się uspokoić. Michał jednak poszedł za mną i niczym niezrażony powtórzył ostatnią czynność. Ponownie wyzwoliłem się z uścisku i odsunąłem się.


– No co z tobą dzisiaj? – Podszedł do mnie jeszcze raz i złapał mnie za ramię. Próbowałem odtrącić jego rękę ponownie, ale tym razem uścisk był już mocniejszy. Chwyciłem go za nadgarstek i zdjąłem jego rękę z mojego ramienia. Początkowo się zdziwił, jednak szybko po raz kolejny złapał mnie za dłoń. Zaczęliśmy się szamotać i przepychać w jedną i w drugą stronę po pokoju, potykając się po drodze o meble. W końcu pchnął mnie tak mocno, że obaj upadliśmy na podłogę i jeszcze przez chwilę tarzaliśmy tam i z powrotem. Nie miałem pojęcia, że jest tak silny. W życiu bym go o to nie posądził. Przygniótł mnie do ziemi i mimo moich prób oswobodzenia się, trzymał mnie coraz mocniej. Czułem jego palce zaciskające się wokół moich nadgarstków i wbijające się coraz głębiej. Dotychczas znałem tylko ich ciepło i delikatny dotyk. Dziś były zimne i nieprzyjemne, zdumiewały siłą. Jedną nogą przytrzymywał przy ziemi moje biodro, a drugą wciskał mi w przeciwległe udo. Na jego twarzy odmalował się przebiegły uśmieszek i dało się wyraźnie zauważyć błysk satysfakcji w jego oku. Było jasne, że przegrałem tę bitwę. Pochylił się i zaczął mnie całować. Mimo moich protestów nacierał coraz bardziej. Bezprecedensowo wepchnął mi język w usta. Nie miałem szans na ucieczkę ani możliwości odmowy. Trwaliśmy tak chwilę, jednak w pewnym momencie Michał uśmiechnął się, wyraźnie zadowolony z siebie i puścił moje ręce, nadal na mnie siedząc. Byłem zbyt zdezorientowany by zareagować na oswobodzenie moich rąk. Przejechał mi delikatnie dłonią po policzku i zatrzymał ją na moich wargach. Zamarł na chwilę, a jego uśmiech stał się jakby cieplejszy. Trwało to jednak krótką chwilę. Nagle wstał, jak gdyby nigdy nic, poprawił koszulkę i skierował swoje kroki w stronę kuchni.


– To co mamy na ten obiad? – rzucił tylko przez ramię. Tak, jak gdyby nic się nie stało. – Aha, właśnie! – Zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. – Jutro wyjeżdżam – powiedziawszy to ruszył do kuchni. Podniosłem się na łokciach, wciąż leżąc na dywanie. Byłem skołowany. Słyszałem głuchy brzęk garnków i talerzy dobiegający z kuchni i próbowałem przy ich akompaniamencie przeanalizować to, co właśnie się stało. Tego wszystkiego było już za wiele. Ostatnie zdanie przelało czarę goryczy. Nie wytrzymałem i wpadłem jak oparzony do pomieszczenia, w którym znajdował się Michał.


– Co to wszystko ma kurwa znaczyć?! – krzyknąłem, na co on spojrzał się na mnie z bezbrzeżnym zdziwieniem i zastygł z widelcem w połowie drogi. Po chwili westchnął, odłożył sztućce i oparłszy się łokciami o stół, oparł brodę na splecionych dłoniach.


– Ale o co ci chodzi? – odparł ze stoickim spokojem.


– O co mi chodzi? Kpisz teraz, żartujesz czy co robisz? – prychnąłem.


– Nie. Uspokój się, usiądź i powiedz, co masz do powiedzenia. – Jego spokojny, ale lekko zniecierpliwiony ton głosu działał mi jeszcze bardziej na nerwy. Czułem, że zaraz mogę go uderzyć.


– Nagle stałeś się taki niedomyślny! Najpierw zachowujesz się w ten sposób, a potem oświadczasz ot tak, że jutro znowu znikasz! I co?! I to jest nic?! – W odpowiedzi tylko westchnął ciężko i przeciągle. Spojrzał się na mnie zrezygnowany, po czym wzruszył ramionami.


— Słuchaj… Tobiasz, uspokój się. Mówiłem ci na wstępie, że to chwilowe i żebyś nie traktował tego jak związek. Zawsze znikam, dobrze o tym wiesz. — Tu jego rezygnacja przemieniała się w lekką irytację. — Jeżeli ci to nie pasuje, to trzeba było nie pisać się na taki układ. Nie żałuję niczego, co zrobiłem, taki jestem. Masz prosty wybór albo będziesz to znosił, albo mnie unikał. Reszta należy do ciebie. — Zaniemówiłem. Wszystkie słowa uwięzły mi w gardle. Na przemian otwierałem i zamykałem usta. Nie mogłem znaleźć ujścia dla całego mojego gniewu i frustracji. Uderzyłem pięścią w stół, krzyknąłem „kurwa” i wyszedłem. Chwilę kręciłem się po salonie, nie mogąc się uspokoić, po czym poszedłem na górę i założywszy pierwsze lepsze spodnie, które leżały pod ręką zacząłem rozglądać się za jakąś koszulką. Gdy tylko ją znalazłem założyłem ją, potem jakieś buty i wyszedłem z domu głośno trzaskając drzwiami.

Wchodząc do środka i czując przyjemne ciepło własnego, przytulnego mieszkania zorientowałem się, że dziś nie zjadłem jeszcze kompletnie nic. Poszedłem do kuchni i zacząłem nakładać sobie obiad. Zjadłem w ciszy i podchodząc do zlewu, żeby pozmywać zauważyłem, że jak zwykle zostawił w zlewie brudne naczynia. Westchnąłem z rezygnacją i pozmywałem po nas obu. Jednak coś mnie tknęło i rozejrzałem się wokoło. Jego kurtki nie było tam, gdzie ją zostawił. Zacząłem nerwowo chodzić po pokojach, począwszy od salonu, na sypialni skończywszy. Wszystkie jego rzeczy zniknęły. Przyśpieszył wyjazd lub po prostu dziś będzie spał gdzie indziej. Dla zabicia czasu włączyłem muzykę i zacząłem przeglądać notatki na studia. Dziś nie miałem odwagi wyjść do klubu. Jeżeli bym go tam spotkał, nie wiedziałbym, jak się zachować. Nie było opcji, żebym przeprosił, a rozmowa albo seks nie wchodziły już w grę. Czekała mnie leniwa wolna niedziela oraz pół wolnej soboty. Wreszcie mogłem puszczać muzykę na cały regulator i nie przejmować się zdaniem innych. Słodkie brzmienia rocka odbijało się od ścian, szyb i mebli. Moje antidotum na wszystko.

3. Każda decyzja…

…ma swoje konsekwencje i przyczyny.

Po dwóch leniwych dniach i trzech wypełnionych na przemian studiami i pracą, zaległem w łóżku zmęczony i kiepsko myślący o czymkolwiek. Zasnąłem niemal od razu, jednak około czwartej nad ranem obudził mnie telefon. W pierwszej chwili wymamrotałem tylko „pieprzony budzik" i chciałem iść spać dalej, ale coś mnie tknęło i zorientowałem się, że jest to połączenie przychodzące, a nie ustawiony wcześniej alarm. Zirytowałem się, że ktoś jest na tyle nienormalny, aby wydzwaniać o tej porze, a w dodatku nie znałem tego numeru. Poirytowany nieco całą sytuacją, odebrałem połączenie.


– Halo? – wymamrotałem zaspany.


– Dzień dobry… To znaczy… Dobry wieczór. Przepraszam, że dzwonię o takiej porze, ale powinien wiedzieć Pan od razu. – Te słowa mnie zaintrygowały i rozbudziły do pewnego stopnia. – Nazywam się doktor Alina Bieleńska, dzwonię ze Szpitala Specjalistycznego w Wejherowie. Został Pan podany jako jedyna rodzina pana Michała Wolskiego.


– Michała? Co się stało? Co z nim?! – Automatycznie rozbudziłem się na dobre, a przed oczami stanęły mi najgorsze możliwe scenariusze.


– Proszę się uspokoić, jego życiu nie zagraża bezpośrednie niebezpieczeństwo. Miał wypadek. Leży u nas na oddziale. Moim obowiązkiem jest pana poinformować – odpowiedziała pani doktor spokojnie i rzeczowo, ale nie ukoiło to moich nerwów nawet w najmniejszym stopniu.


– Czy mogę przyjechać teraz? Muszę go zobaczyć. Muszę na własne oczy się przekonać, że nic mu nie jest. – Zacząłem się coraz bardziej nakręcać.


– Radziłabym Panu raczej przyjechać w godzinach odwiedzin – odparła lekarka.


– Pani doktor, nie wytrzymam do rana. Jeżeli jego stan nagle ulegnie pogorszeniu? Co wtedy?!


– Dobrze, proszę przyjechać i na recepcji powiedzieć, że szuka Pan mnie, wtedy Pana pokierują dalej. Naprawdę, spokojnie. Jego stan jest stabilny.


– Dziękuję bardzo, będę jak najszybciej się da. Do widzenia – rzuciłem w pośpiechu.


– Dobrze, do widzenia. – Rozłączyłem się, szybko zadzwoniłem po taksówkę i ubrałem się w cokolwiek, co znalazłem w szafie. Wypadłem z domu jak oszalały, nerwowo rozglądając się za zamówionym pojazdem, a gdy wreszcie podjechał, wsiadłem do niego czym prędzej i popędzając co chwila taksówkarza, ruszyłem do szpitala. Nie jestem pewien, jaki banknot dałem taksówkarzowi, ale nie chciał mnie zatrzymać, więc prawdopodobnie było aż nadto.


Do budynku praktycznie wbiegłem, nieomal taranując stróża nocnego.


– Ja do pani doktor… yy … Bielskiej? – wydyszałem pomiędzy jednym a drugim oddechem.


– Bieleńskiej, miał pan na myśli zapewne? – Zapytany pokiwał głową w zamyśleniu.


– Tak, tak, dokładnie. Kazała się o nią pytać. – Czekałem zniecierpliwiony.


– Ach tak… – Z jakiegoś powodu ruchy tego stróża były niezwykle powolne. – Winda na prawo, trzecie piętro i korytarz na wprost. Pani doktor będzie w pokoju lekarskim.


– Dziękuję panu bardzo. – Ukłoniłem się szybko i pobiegłem we wskazanym kierunku. Po chwili siedziałem w gabinecie pani doktor. Była kobietą około trzydziestego roku życia. Energiczna, chociaż z widocznymi oznakami przemęczenia, które jednak ani na moment nie przytępiało jej świdrującego wzroku.


– Dobrze, więc… Pański… brat, jak mniemam…? – zapytała, przyglądając mi się uważnie.


– O matko, a co wpisał w karcie? – Uniosłem brwi i mimo zaistniałej sytuacji, prychnąłem rozbawiony, mając świadomość, że Michał był zdolny do wszelkich dziwactw.


– Pan Wolski wpisał Pana w rubryce „Mąż/Żona", jednak, jak sądzę, nie zwrócił uwagi na nazwy rubryk. Dostał silne środki przeciwbólowe i mogło to nieco przytępić jego percepcje. – Na jej słowa uśmiechnąłem się odruchowo.


– To jest bardzo w jego stylu… Proszę nie zwracać uwagi na takie rzeczy – odpowiedziałem natychmiast.


– Dobrze, więc przejdźmy do rzeczy. Pan Wolski był ofiarą w wypadku samochodowym. Na szczęście samochód nie jechał zbyt szybko i po drodze zahaczył również o barierki, więc na nich skupiła się cała siła uderzenia. Pański brat przechodził akurat chodnikiem. Zwykły pech. Kierowca stracił przytomność i wjechał w barierki, a razem z nimi na chodnik. Pan Wolski nie zdążył się odsunąć. Ma lekkie wstrząśnienie mózgu, złamaną kość ramienną w prawej ręce i prawą nogę w trzech miejscach. Poza tym, musimy jeszcze dokładnie go poobserwować, ponieważ część zmian i objawów może pojawić się z opóźnieniem. Na szczęście krwotoki szybko zostały zatamowane. Płuca oraz serce są w dobrym stanie. Ma sporo siniaków, kilka szwów… Proszę się jednak nie martwić na zapas, jego stan jest dobry. Mogło to się skończyć o wiele gorzej.


– Rozumiem, dziękuję bardzo. Czy mógłbym go zobaczyć? – Spojrzałem na nią z nadzieją.


– Tak, tak, proszę bardzo. Uprzedzam, że teraz śpi. Jest na naprawdę silnych lekach przeciwbólowych. Potrzebuje teraz przede wszystkim odpoczynku.


– Dobrze, rozumiem – rozmawialiśmy przyciszonym głosem, stojąc pod jego salą. Spojrzałem na niego z daleka. Wyglądał strasznie. Nieomal uroniłbym nad nim łzę, ale nie mogłem w takiej sytuacji.


– Pani doktor, mam prośbę. Czy mógłbym zostać do rana? – zapytałem błagalnie. Nie udało mi się przy tym powstrzymać lekkiego załamania w głosie.


– W drodze wyjątku, ten raz mogę się na to zgodzić. Tylko proszę zachować ciszę – zgodziła się pani doktor, prawdopodobnie przez wzgląd na to, jak wyglądałem, gdy zobaczyłem Michała.


– Tak jest, dziękuję bardzo – odpowiedziałem cicho, skinąwszy jej głową.


Gdy tylko lekarka oddaliła się do dyżurki, podszedłem do jego łóżka. Wyglądał źle. Po prostu źle. Wyciągnąłem rękę i odgarnąłem mu kilka kosmyków z twarzy. Wziąłem taboret i postawiłem go pod ścianą, opierając się o nią plecami. Wtedy zeszły ze mnie wszystkie wezbrane emocje. Chłopaki nie płaczą. Próbowałem sobie to powtarzać, ale skutek, tak czy owak, był raczej marny. Spod przymkniętych powiek popłynęły mi dwie małe stróżki. Chwilę to trwało zanim całkiem się uspokoiłem. Wtedy usłyszałem jego głos.


– Możesz przestać się mazać? – wyszeptał.


– Odpieprz się – odpowiedziałem również szeptem. Przez jakiś czas panowała głucha cisza. – A więc, panie Wolski, jest pan moim mężem? – rzuciłem z ironią.


– Odpieprz się – odpowiedział bez zastanowienia, po czym uśmiechnął się krótko. Brzmiał na naprawdę wykończonego. – Nie spodziewałem się, że w ogóle się tu pojawisz. Nie mówiąc już o godzinie.


– Słabo mnie znasz – wytknąłem mu.


– No tak, tu masz rację… – Zamyślił się na chwilę. – Sam się prosiłem. Karma czy coś tam.


– Prawda, jesteś zwykłym dupkiem – powiedziałem odruchowo.


– Szczerość przede wszystkim. Jestem i prawdopodobnie nic z tym nigdy nie zrobię. Smutne. – Nie byłem w stanie rozszyfrować tonu jest głosu, więc postanowiłem nieco zmienić temat.


– O tym jeszcze z lekarzem nie rozmawiałem, ale prawdopodobnie będziesz potrzebował jakieś rehabilitacji, a okres rekonwalescencji będzie zapewne dość długi. Przez ten czas możesz mieszkać u mnie. Rachunkami ani wyżywieniem się nie musisz przejmować. Myślę, że to będzie dobre wyjście. – Starałem się myśleć racjonalnie. Gdzie indziej miałby pójść w takim stanie? Na ulicę?


– Tobiasz, czy ty siebie w ogóle słyszysz? To nie ma racji bytu. Nie będziemy w stanie funkcjonować znowu pod jednym dachem – zaoponował słabo.


– Zamknij się i śpij, musisz dużo odpoczywać. – Zrobiłem małą przerwę, a skoro odpowiedziała mi cisza, uznałem to za zgodę. – Więc postanowione, a teraz dobranoc. – Na jakiś czas znów zrobiło się cicho. Pomyślałem, że nie chciał ze mną rozmawiać, jednak po kilku minutach słychać było głośne westchnienie, a następnie do moich uszu dobiegło ciche „dobranoc”, z wyraźnym załamaniem w głosie. Nawet jemu czasem zdarzało się dać się ponieść emocjom. Poczułem przemożną chęć pocałowania go. Wstałem więc, podszedłem do jego łóżka i nachyliłem się nad nim. Pogłaskałem go po głowie i pocałowałem delikatnie. Nie stawiał oporów. tym razem nie miał nawet na to szans. Każde z nas przegrało w tym momencie coś ważnego. On stracił wizerunek budowany przez lata, a ja zrzuciłem przed nim i przed sobą samym najważniejszą maskę. Tę, która przez lata kazała mi wmawiać sobie i innym, że miłość to mit, a do niego czuję czyste pożądanie. Ten mały chłopiec, na którego Michał patrzył z pogardą, wciąż tkwił gdzieś w środku powtarzając uparcie „kocham cię" i czekał, z głupią nadzieją, na jakikolwiek odzew. Być może nigdy się go nie doczekam, ale miałem jedną jedyną szansę zobaczyć Michała nieco rozchwianego emocjonalnie i działającego bez przemyślenia każdej, nawet najdrobniejszej, czynności i gestu.


– Tobiasz? – wyszeptał łamanym głosem.


– Co chcesz? Miałeś spać – odpowiedziałem niemal błyskawicznie, nie mogąc, mimo całej tej sytuacji, powstrzymać uśmiechu.


– Zamknij się. Ja cię kiedyś kurwa zabiję – wydusił. Brzmiał na zrezygnowanego.


– Za co? – zapytałem, wracając na swoje miejsce i przymykając oczy.


– Popieprzyło mnie, ale cię kocham. – Słysząc to, parsknąłem cichym śmiechem i poczułem się niesamowicie lekko, więc postanowiłem się z nim podroczyć.


– Miłość? Lecz się idioto.

4. Pytania, które pozostają bez wypowiedzi…

…nie pomagają utrzymać równowagi.

Od momentu wypisania go ze szpitala minęło nieco ponad dwa miesiące, a Michał zaczynał naprawdę dochodzić do siebie. Już od trzech tygodni ma do dyspozycji obie ręce, a niedawno zdjęli mu gips również z nogi, także mógł się względnie swobodnie poruszać. Chociaż wciąż musiał chodzić na rehabilitację i często jednak podpierał się kulami, ponieważ pozbawiona wsparcia kończyna była po złamaniach zdecydowanie słabsza, to muszę przyznać, że doskonale sobie radził.


– Michał! Mógłbyś chociaż swoje skarpetki sprzątać! – Wściekałem się.


– Oj, co ty ode mnie chcesz? Jestem w trakcie rekonwalescencji, nie mogę się przemęczać – odpowiedział z uśmiechem na twarzy, leżąc na kanapie. Rzuciłem w niego jego skarpetkami podniesionymi chwilę wcześniej z podłogi, na co na co sapnął, zirytowany. – A to, co ma być?


– Jak to, co? Twoje skarpetki. Już nie musisz się przemęczać i podnosić ich z ziemi. Ciesz się – powiedziałem obojętnym tonem, a zdziwienie na jego twarzy było bezbłędne.


– No weź, co dzisiaj z tobą? – jęknął z przesadnym umęczeniem w głosie.


– Co ze mną? To ja ostatnio znowu wiecznie chodzę i wszystko sprzątam, gotuję, piorę, prasuję, a ty nie jesteś w stanie nawet dupy ruszyć! Wcześniej jakoś twierdziłeś, że to świetne ćwiczenia rehabilitacyjne. Widzę, że nagle poczułeś się gorzej. – Nie byłem w stanie ukryć swojej irytacji.


– No wiesz… Tak jakoś… Ostatnio nie najlepiej się czuję – powiedział od niechcenia i tutaj musiałem wziąć głęboki oddech. Zawsze w takich momentach robił słodkie oczy i uśmiechał się kusząco. Wtedy wszystko uchodziło mu na sucho, ale tym razem nie dam mu się w to wrobić.


– Skoro tak, to nie pozwolę ci się przemęczać. Przez najbliższy tydzień seksu nie będzie. Może wtedy dojdziesz do siebie – powiedziałem tak chłodno, jak tylko umiałem i wyszedłem z pokoju, śmiejąc się w duchu.


– Co?! Ale jak to? – Zerwał się na równe nogi, przez co o mało się nie przewrócił.


– O, widzę, że ozdrowiałeś w cudowny sposób. Uważaj na siebie. – Wsadziłem głowę do pokoju i uśmiechnąłem się perfidnie.


– Tobiasz, ty sobie teraz kpisz? – tym razem, to On się wściekał, a ja byłem całą sytuacją niesamowicie rozbawiony.


– Nie. Jakbym mógł? Michaś, uspokój się, musisz odpocząć i nabrać sił. Siadaj wygodnie, przyniosę ci herbatkę. – Bawiłem się coraz lepiej.


– Tobiasz, co to ma znaczyć? Nie rób sobie ze mnie jaj! – Był bliski uderzenia mnie. Gdyby jego wzrok mógł zabijać, padłbym trupem na miejscu. Podszedłem więc do niego i pocałowałem go, po czym szepnąłem mu do ucha:


– Jeden – zero, skarbie. – Gdy odsunąłem się trochę od niego i spojrzałem mu w oczy, nie byłem pewien czy mnie zaraz faktycznie nie uderzy, jednak, na szczęście, nic się nie stało. Staliśmy tak chwilę, po czym on westchnął przeciągle.


– Dobra, co jest do zrobienia? – zapytał nie patrząc mi w oczy. Przegrał tę bitwę.


– No, no, no. Grzeczny chłopiec. – Uśmiechnąłem się. – Byłbym wdzięczny, gdybyś mógł poodkurzać. Ja tymczasem zrobię nam jakąś kolację, okej?


– Okej, niech ci będzie. – Poddał się, po czym spojrzał się na mnie i zmrużywszy oczy, wycelował we mnie palec. – Ale kolację poproszę do łóżka.


— Do łóżka? Hum… Zgoda — zamruczałem mu do ucha i nie czekając na rozwój sytuacji, poszedłem do kuchni, zostawiając Michała na środku salonu. Po chwili słyszałem, jak zaczyna krzątać się wokół i po niedługim czasie, zaczął odkurzanie. Uśmiechnąłem się pod nosem. Nauczyliśmy się mieszkać razem. Nigdy bym się tego nie spodziewał. Zmiękliśmy nieco obaj. Czasem wciąż kłócimy się, czasem dochodzi nawet do rękoczynów… Mimo to, wciąż jesteśmy razem. ciężko określić naturę naszego związku. Może poza drobnym faktem, że przede wszystkim długi i częsty seks jest podstawą do wyładowywania napięć. Jednak wciąż dręczy mnie jego przeszłość. Nie jestem w stanie przestać się zastanawiać nad tym, co kiedyś robił, kim był, czemu żył tak jak żył… Wiem, że to lubił, ale kiedyś to wszystko musiało mieć swój początek, a więc i swoją przyczynę. Czemu teraz z tym wszystkim zerwał? Czy nigdy do tego nie wróci? Zastanawiała mnie jego rodzina. Kim byli, jacy byli…?

Niewiele odpowiedzi na wszystkie te pytania mogłem znaleźć w codziennym życiu. Nigdy też nie miałem odwagi o to zapytać. Dręczyło mnie nie to, że ja jestem ciekawy, ale to, że byłem jedyną osobą w tym związku, która przejawiała jakieś objawy tej ciekawości. Faktycznie, sam o sobie wiele nie opowiadałem, ale on też nigdy nie zadał sobie trudu, by spróbować o cokolwiek zapytać. Rozmyślałem nad tym już dłuższy czas i wtedy dotarło do mnie, że z mojej strony może to wyglądać identycznie. Ja też nigdy nie próbowałem o nic pytać. Nie wydaje mi się jednak by mu to przeszkadzało. Znałem tylko jego imię i nazwisko. Żadnego wcześniejszego adresu ani nic. Nie wiedziałem nawet, ile lat liczy sobie mój partner. Na oko był mniej więcej w moim wieku, może nieco starszy, ale jaki był jego dokładny wiek? Nie miałem pojęcia.

Leżeliśmy już oboje w łóżku. Było zapewne coś koło północy. Kolacja i cała jej otoczka minęły dość szybko i przyjemnie. Martwił mnie tylko fakt, że po raz pierwszy, od kiedy go poznałem, nie szło nam w łóżku. To było dla mnie lekkim szokiem. Przez chwilę ogarnął mnie strach, że jeżeli tak dalej pójdzie, to mnie zostawi. Leżeliśmy obok siebie milcząc. Oparłem się o jego ramię, próbując odgonić wszystkie natrętne myśli. Zaczął gładzić mnie po plecach. Przymknąłem oczy. Niestety myśli stawały się coraz bardziej natarczywe. Nasza relacja opierała się na długich, namiętnych nocach. Co się stanie, gdy ich zabraknie? Ten związek nie będzie miał prawa bytu. Prawdopodobnie nie byłem dla niego niczym więcej niż tylko zabawką seksualną. Wygodnym wyjściem z sytuacji. Seks, opieka, sprzątaczka, dom i jedzenie – oto, czym byłem.


– Tobiasz, co dzisiaj się z tobą dzieje? – Słowa Michała przerwały ciszę. Co ja teraz miałem odpowiedzieć? Bałem się otworzyć usta.


– Nie wiem… – mruknąłem w końcu, próbując jakoś go zbyć.


– Tobi, ja się pytam na poważnie. Jesteś jakiś nieswój. – Jednak ku mojej udręce postanowił drążyć temat. Co mnie zdziwiło, to to, że nie był w tym wszystkim nachalny, a w jego głosie nie usłyszałem nawet cienia pretensji. Mimo to, moje obawy rosły.


– Przejdzie mi. Jeżeli chodzi ci o seks, to spokojnie, to się nie powtórzy – zapewniłem prędko, nie patrząc na niego i próbowałem wstać, ale przytrzymał mnie na miejscu.


– To nie o to chodzi. Nie zbywaj mnie i nie ograniczaj wszystkiego tylko do łóżka. A może tak ci właśnie wygodnie? – Autentycznie wyprowadziłem go z równowagi. Patrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami i zaciskał usta w wąską kreskę. Dawno nie widziałem go takiego. Nie byłem w stanie powiedzieć czy faktycznie się o mnie martwi, czy ta uwaga po prostu go uraziła. W każdym razie poczułem się w pewien sposób mile połechtany. Chciałem, by był to sygnał tego, że mu jakkolwiek zależy.


– Nie. To nie tak… Ostatnio za dużo myślę. Przejdzie mi. – Starałem się, mimo wszystko, nie zagłębiać się w temat. Byłem pewien, że to może prowadzić tylko do kłótni. Usiedliśmy oboje i przez chwilę patrzeliśmy się na siebie w milczeniu. Po czym on westchnął przeciągle, przeczesał włosy palcami i znów spojrzał w moją stronę, tym razem patrząc mi głęboko w oczy.


– Tobiasz, o czym ty tak myślisz? – zapytał. Zaczęliśmy wchodzić na grząski grunt. Przeciągałem milczenie tak długo, jak mogłem, by go za bardzo nie zdenerwować. Nie mogłem z tego wybrnąć w żaden inny sposób, jak powiedzieć prawdę.


– Ile ty właściwie masz lat? – rzuciłem znienacka. Było to mimo wszystko najbezpieczniejsze pytanie z całej gamy pytań kołaczących mi się w głowie. Choć może nie zabrzmiało to zbyt fortunnie w tym momencie.


– Hum… A co to właściwie ma za znaczenie? Jeżeli mój wiek nie będzie ci odpowiadał, to mnie rzucisz? – W jego głosie pobrzmiewała ironia i przewrócił ostentacyjnie oczami.


– Dobrze wiesz, że nie. To jest po prostu ciekawość – powiedziałem cicho i zrezygnowany odwróciłem wzrok.


– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – powiedział zaskakująco poważnie.


– No tak… Po co się aż tak cofać… – Próbowałem zażartować. Michał jednak wstał i skierował się w stronę drzwi.


– Ta wiedza chyba nie jest ci niezbędna do życia. Dobranoc – rzucił przez ramię. Tej nocy zostałem w sypialni sam. Z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, wiedziałem, że to się tak skończy.

5. Czemu wszystko jest trudne…

…, czyli wszystko ma swój początek i każdy ma swoją historię.

Nie mogłem spać. Miałem aż nazbyt dużo czasu na nowe przemyślenia. Te jednak, szybko zaczęły mnie również dręczyć, dlatego wstałem wyjątkowo wcześnie. Wyszedłem jeszcze przed piątą i poszedłem spacerkiem na dworzec. Pociąg miałem dopiero za godzinę, ale mogłem równie dobrze wsiąść w każdy poprzedni, więc nie był to problem. Nie chciałem siedzieć w domu. Po prostu nie mogłem znieść obecnej atmosfery i myśli o tym, co będzie, gdy spotkam go w kuchni, pokoju czy łazience. Był dopiero ranek, a ja już nie chciałem tam wracać. Mogłem jedynie podejrzewać, jak to będzie wyglądało. Cisza. Na tyle mogę liczyć z jego strony. To jestem w stanie przełknąć, ale boję się tylko, że powrót, może okazać się powrotem do pustego domu. Co będzie, jeżeli on po prostu zniknie? Gdyby tak się stało, mógłbym tylko i wyłącznie zagłębiać się we własne poczucie winy. Z jednej strony wiem, że wyskoczyłem z tym wszystkim jak Filip z konopi, ale z drugiej strony… Nie mogę przecież całe życie chodzić wokół niego na paluszkach i uważać na każde słowo.

To był bardzo długi dzień. Była zaledwie dwudziesta pierwsza, gdy przekroczyłem próg domu, jednak nieprzespana noc dawała mi się porządnie we znaki. Na zajęciach ledwo wytrzymałem, chociaż i tak nie miałem pojęcia, o czym tak właściwie była dziś mowa, a w pracy, po raz pierwszy od dawna, zdarzyło mi się popełnić kilka drobnych błędów. Nie chcąc o tym dłużej myśleć, zrzuciłem kurtkę, zdjąłem buty i rzuciłem teczkę w kąt. Wszedłem do kuchni. Ku mojemu zdziwieniu Michał stał przy kuchence coś gotując.


– Idź ręce umyj, zaraz nakładam – rzucił, nie patrząc na mnie. Mimo to, widok Michała pichcącego cokolwiek, należał raczej do rzadkich. Poszedłem więc do łazienki nieco się ogarnąć. Spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Byłem blady i potargany, ale nie bardzo chciało mi się teraz myśleć nad stanem mojej fryzury i ogólną mimiką twarzy. Westchnąłem sam do siebie i przemyłem twarz zimną wodą, mając nadzieję, że chociaż trochę mnie to rozbudzi. Myślałem, że gdy zobaczę wieczorem Michała, będę musiał trzymać nerwy na wodzy, ale ku mojemu zdziwieniu, byłem chyba zbyt zmęczony, żeby się tym tak do końca przejąć.


Po chwili siedzieliśmy przy stole jedząc leczo. Muszę przyznać, że było całkiem dobre. Wtedy zdałem sobie sprawę, że tułając się to tu, to tam, musiał niejednokrotnie sobie sam gotować i sam się o siebie troszczyć. Nigdy za bardzo się nad tym nie zastanawiałem, ale to chyba wszystko wyjaśniało.


– Dobre. Mógłbym się przyzwyczaić – zagaiłem.


– Mhm – mruknął tylko. No tak, nie zapowiadało się na przyjemny wieczór. Po posiłku Michał wstał bez słowa i pozmywał po nas obu. Zaczynało robić się naprawdę dziwnie.


– Musimy pogadać – rzucił w moją stronę i w końcu na mnie spojrzał. Nie bardzo miałem, co odpowiedzieć, więc skinąłem tylko głową. Miałem złe przeczucia, chociaż sam nie wiedziałem, czemu. Usiedliśmy w salonie z kawą. Jeszcze przez jakąś chwilę panowała dość ciężka, przytłaczająca cisza.


– Tobiasz… O co ci wczoraj chodziło? Tak naprawdę – odezwał się wreszcie. Nie brzmiał już na zirytowanego ani nie wydawał się wybitnie zły.


– Jak to, o co? – Wzruszyłem ramionami. – Myślałem, że pytanie, które zadałem, było raczej jasne. Ciężko dopatrywać się drugiego dna w pytaniu o wiek.


– Najpierw ni z tego, ni z owego zadajesz jakieś pytanie, nie związane kompletnie z niczym, następnego dnia wychodzisz z domu o nieludzko wczesnej porze i wracasz później niż zwykle. Co ja mam o tym myśleć? Coś musiałeś sobie znowu ubzdurać – fuknął i przewrócił oczami.


– Co? To ty nagle wyszedłeś z sypialni i poszedłeś spać na kanapę – zauważyłem, patrząc się na niego wymownie, ale on tylko pokręcił głową.


– Bo wszystko bierzesz za bardzo do siebie i mnie tym wkurzasz. Chodzisz i dąsasz się cały dzień, bo sobie coś ubzdurałeś, a ja mam się dostosowywać do twoich humorków. No daj spokój, jesteśmy dorosłymi ludźmi, a nie dziećmi. – Był widocznie poirytowany. Nie wiedziałem, że aż tak mogę na niego zadziałać. Może nie powinienem myśleć o tym w ten sposób, ale zrobiło mi się nawet przyjemnie. To wszystko oznaczało, że do jakiegoś stopnia się przejmował. Zdałem sobie sprawę, że kłócimy się jak stare małżeństwo i to bez faktycznego powodu.


– Wiem. Po prostu jestem ciekawy. Nie wiem o tobie kompletnie nic. No, może poza twoim imieniem i nazwiskiem, które swoją drogą poznałem tylko dlatego, że podali mi je w szpitalu. Dziwnie się czuję, nie wiedząc nic o moim partnerze. ciebie kompletnie nic nie ciekawi ani nie zastanawia? – jęknąłem na koniec, sfrustrowany.


– Nigdy się nad tym nie zastanawiałem – przyznał szczerze. Oparł podbródek na dłoni i, unikając mojego wzroku, spojrzał w bok. Po chwili wymamrotał, zasłaniając po części usta ręką. – Dwadzieścia jeden.


– Co? – Zmarszczyłem brwi, nie bardzo wiedząc, o co chodzi.


– Pytałeś o wiek. Dwadzieścia jeden – powtórzył już wyraźniej, ale słychać było w jego głosie zniecierpliwienie. Nie bardzo lubił się powtarzać. Ja natomiast, słysząc to, osłupiałem.


– Ale… Jak to? – Tylko tyle byłem w stanie z siebie wydobyć.


– Normalnie. Chciałeś wiedzieć, to wiesz – odburknął, brzmiąc jak naburmuszony chłopiec. Wciąż na mnie nie patrzył.


– Myślałem, że jesteś ode mnie starszy – wydukałem.


– To ile byś mi dał? – W końcu spojrzał w moją stronę. Na jego twarzy odmalowało się wyraźne rozbawienie.


– Teraz? Jakieś dwadzieścia sześć albo siedem? Coś koło tego – przyznałem, mierząc go wzrokiem od góry do dołu.


– No dzięki ci wielkie – rzucił ironicznie, a na jego ustach zagościł jego popisowy półuśmiech.


– Czekaj! Skoro teraz masz dwadzieścia jeden, to, gdy się pierwszy raz spotkaliśmy miałeś…


– Szesnaście – odpowiedział beznamiętnie, a ja zaniemówiłem.


– Ale… Ale… – zacząłem się jąkać, na przemian zamykając i otwierając usta. To rozbawiło go kompletnie. Widząc mnie, wybuchł śmiechem, a ja, po chwili osłupienia, dołączyłem do niego.


– No nie wierzę. Chłopak młodszy ode mnie o jakieś dwa lata, wywrócił mi życie do góry nogami. Jak ja się dałem wrobić – wydyszałem, wciąż się śmiejąc. Rozsiadłem się wygodniej na kanapie i wziąłem łyka kawy.


– I co z tego? Rzucisz mnie teraz? – odciął się.


– Nie, po co? Teraz to już za późno – odpowiedziałem, udając, że się dąsam. – Ale, ale. Co taki gówniarz robił w barach prawie co noc?


– Ja ci dam gówniarza. – Spiął się nieco, po czym westchnął i spojrzał na mnie umęczonym wzrokiem. – Dobra, słuchaj. Widziałeś kiedyś mnie kupującego drinki? Nie. To zawsze ktoś mi je kupował, więc nie miałem, o co się martwić. Wejście było bardzo prosto załatwić. Wystarczyło się dobrze koło kogoś zakręcić. Chodziłem, bo lubiłem i mogłem. Jak miałem jakieś piętnaście lat, zwiałem z domu. Moi rodzice mieszkają całkiem niedaleko. Czasem ich widuję. Udają, że mnie nie widzą albo nie znają. Zadowolony?


– Michał, ja… Nie chciałem… – Nie wiedziałem, co mogę na to odpowiedzieć.


– E tam. – Machnął ręką. – Przywykłem. W naszym konserwatywnym społeczeństwie mało kto akceptuje syna geja. Zasrany konserwatyzm. Dzielenie ludzi na lepszych i gorszych, bo ktoś kiedyś wymyślił sobie, że dla niego tak właśnie będzie sprawiedliwie. – W jego głosie przebrzmiewała gorycz. Nachyliłem się i przytuliłem go. Nie wiedziałem, co innego mógłbym w takiej chwili zrobić.


– Tobi, uspokój się. Nic mi nie jest. Mówiłem już, że przywykłem. Czasem nawet jestem skłonny przyznać im trochę racji…


– Mówiłeś. I co z tego? Powiedz mi lepiej, czy próbujesz wmówić to sobie czy mnie? – zapytałem prosto z mostu.


– Sobie. tobie chyba też – odpowiedział po chwili.


– No właśnie – zniżyłem głos do szeptu. – Więc teraz się zamknij i daj się przytulić.


– Okej. – Uśmiechnął się łagodnie. O to właśnie mi chodziło.


– Kocham cię – szepnąłem.


– Spieprzaj. Ja ci tego nie powiem – zaperzył się od razu i w pierwszym momencie chciał się odsunąć, ale przytrzymałem go na miejscu.


– Wiem. Bez nerwów. Nie oczekuję tego – zapewniłem go i przez moment siedzieliśmy w komfortowej ciszy. Napięcie zeszło. – Jak się zorientowałeś, że jesteś gejem?


– Nie za dużo informacji jak na jeden raz? – westchnął.


– Dobra, nie pytałem. To już faktycznie tylko czysta ciekawość. Do szczęścia mi ta informacja nie potrzebna, ale wiesz… Przy tobie mam raczej doświadczenie niewielkie. – Zacząłem się z nim droczyć.


– Czy ty właśnie zasugerowałeś, że ja się puszczam? – Wszedłem na grząski grunt.


– Nie… Zasugerowałem, że miałeś… Niemałe powodzenie. – Tu zorientowałem się, że wpadłem w bagno.


– Ach tak? Jesteś tego pewien? – Słowa wypowiadał powoli, próbując uchwycić moje spojrzenie, czego ja unikałem jak ognia.


– Tak, stuprocentowo pewien. Kto by nie poleciał na takiego faceta? – Uciekałem wzrokiem jak tylko się dało.


– tym razem ci uwierzę, ale się pilnuj. – Odsunął się i wycelował we mnie palec.


– Przestraszyłem się. – Zrobiłem smutną minę i spojrzałem mu w oczy. To było wyzwanie.


– Zawsze byłem dobry w zastraszaniu starszych chłopców.


– Tak? A jak?


– Zaraz ci pokażę. – Uśmiechnął się i mnie pocałował.


– Jeżeli tak robiłeś wszystkim starszym chłopcom, to się nie dziwię, ale jeszcze się nie przestraszyłem.


– Nie martw się… Mam dużo więcej w zanadrzu – zamruczał mi do ucha.


– To czekam – odparłem kusząco. Wyglądało na to, że wszystko wróciło do normy. tym razem był bardziej namiętny niż ostatnimi czasy. Przez każdy jego ruch przebijała się jakaś nieznana mi wcześniej forma delikatności. Jego ciepły oddech i delikatny głos zapadły mi głęboko w pamięć. Bardziej niż kiedykolwiek byłem spragniony jego rąk, ust… Mimo, że miałem go na co dzień, pragnąłem go mocniej niż w czasach, gdy spędzaliśmy ze sobą jedną lub może dwie noce w roku. Zatonąłem w nim całkowicie. Jego zielone, kocie oczy opętały mnie wręcz do cna. Byłem w stanie widzieć i czuć tylko jego.


– Tobiasz… – wydyszał koło mojego ucha, chwytając moją rękę. Spletliśmy mocno palce. Przylgnął do mnie niesamowicie. Chciałem coś powiedzieć, ale skutecznie zamknął mi usta pocałunkiem. Ten słodki ból i niewypowiedziane podniecenie przeniknęły moje ciało niczym dreszcz. Długo trwaliśmy zwarci w zmysłowym uścisku. Nie wyobrażałem sobie piękniejszej rzeczy niż usłyszeć moje imię z jego ust w takim momencie. Nawet ono, dzięki niemu, brzmiało jak poezja.


– Przysięgam, że następnym razem ugryzę się w język prędzej niż to powiem, ale kocham cię jak cholera – wydyszał ponownie Michał starając się uspokoić oddech. Niestety nie powinien liczyć na to, że słysząc od niego takie słowa, pozwolę mu zaczerpnąć powietrza. Drugi raz w moim życiu usłyszałem od niego słowo „kocham". Cała ta sytuacja graniczyła wręcz z cudem. Ten pocałunek był niezwykle długi. Stanowił uwieńczenie tego wieczoru. Byłem w końcu szczęśliwy i ciężko było mi się od niego oderwać. Leżeliśmy więc obok siebie, oddychając jeszcze nieco płytko.


– Michaś? – zagadnąłem półszeptem.


– Zabiję cię kiedyś za ten skrót. – Po tych słowach zapadła cisza. W takich momentach lepiej było chwilę odczekać. – No co?


– Cieszę się, że tu jesteś – powiedziałem, patrząc w sufit.


– Ej, co znowu się dzieje? – Wydawał się nawet nieco zaniepokojony. Podniósł się na łokciach i spojrzał na mnie uważnie.


– Nic, bez stresu. Po prostu cieszę się, że tu jesteś. Szczerze mówiąc miałem dość samotności. – Było mi lekko. Wciąż patrzałem się w sufit uśmiechając się nieznacznie.


– Tobiasz, zaczynasz mnie wkurzać. Jakiej samotności?


– Igor, który tu mieszkał przed tobą, nie był dla mnie nikim szczególnym. Wykorzystałem nieco jego jednostronną miłość. Sam nie byłem w stanie nic z tego wykrzesać. Nawet rozmowy nam nie szły. Wcześniej mieszkałem sam. Wcześniej z babcią… To też trochę tak, jakbym mieszkał sam. Teraz w końcu jest fajnie.


– Z babcią? A rodzice? – zapytał.


– No nie mów, że jesteś ciekawy? – Tu skinął głową. – To mnie zdziwiłeś. Moi rodzice… Niewiele mam do powiedzenia w tym temacie. Matka była bizneswoman, ojciec prowadził własną firmę. Oboje często pracowali do późna lub lecieli na kilka tygodni w różne strony świata. Nie mieli czasu dla siebie ani tym bardziej dla mnie. Prawdopodobnie dziecko mieli tylko dlatego, że ludzie dookoła wywierali na to presje. Skoro społeczeństwo tego wymaga, to znaczy, że jest to słuszne wyjście. Z tego, co wiem, matka niemalże od razu po porodzie wróciła do pracy. Szczerze mówiąc, nie bardzo nawet pamiętam, jak oboje wyglądali. Zazwyczaj wyglądało to tak, że w moje urodziny dzwonili i wysyłali prezenty pocztą. Na gwiazdkę zresztą to samo, o ile któreś z nich nie zapomniało o jej, a może moim, istnieniu. Zginęli w wypadku jak miałem dwanaście lat. Jechali na urlop. Przed ich wyjazdem zdążyłem jeszcze się z nimi pokłócić. To miały być nasze wspólne wakacje, ale ostatecznie postanowili jechać sami, co mnie wkurzyło. Jedyne, co faktycznie mi dali, to ten dom. Z uczuciami po ich stronie było raczej kiepsko. Chociaż nie musiałem martwić się wynajmem ani zakupem mieszkania. Praktyczne i wygodne. Gdy skończyłem osiemnaście lat pasował jak znalazł. Ot, taka historia – powiedziawszy to przewróciłem się na bok i oparłem głowę na dłoni, patrząc się na Michała. Wyraźnie nie wiedział, co zrobić z fantem, który właśnie trzymał w rękach. Po chwili położył się na brzuchu, złożył głowę na splecionych dłoniach, przymknął oczy i zaczął:


– Moi rodzice są bogaci. Mogłem robić, co chciałem, ale jak skończyłem jakieś dwanaście, może trzynaście lat, przestało mi to pasować. Chciałem odrobiny uwagi. Nie mogłem uzyskać jej w normalny sposób. Byłem najlepszym uczniem w klasie, ale nie zrobiło to na nich wrażenia. Później znów najgorszym, ale nie uważali tego za rzecz godną zauważenia. Jak miałem jakieś czternaście lat, nauczyciel u nas w szkole zaczął molestować kilku chłopców. W tym mnie. Wbrew pozorom nie byłem przerażony, choć powinienem być. W tamtym momencie byłem już tak spaczony, że zaczynało mi się to podobać, ponieważ otrzymywałem choć odrobinę uwagi, o którą tak zabiegałem w tamtym okresie. Miałem czternaście lat, wszystko, co mogłem sobie wymarzyć i wolność. Zacząłem się puszczać z nieco starszymi chłopakami. Myślałem, że chociaż to zauważą. Niestety nie było żadnego odzewu. Więc postanowiłem zszokować ich jeszcze bardziej. Zacząłem sprowadzać kolejnych kochanków do domu. Pewnego dnia przyłapali nas mniej więcej w połowie stosunku. W końcu dostałem tyle uwagi, ile oczekiwałem. Ojciec stracił nad sobą kontrolę. Przez najbliższy tydzień nie wychodziłem z domu, a do łazienki chodziłem trzymając się ścian i mebli. Kiedy w końcu większość siniaków zbladła, podsłuchałem ich rozmowę. Cała sytuacja odniosła odwrotny skutek. Zamiast poświęcić trochę czasu własnemu synowi, postanowili wysłać mnie do szkoły prowadzonej przez zakonników gdzieś w Anglii. Zabrałem plecak, kilka ciuchów i kasę. Wyszedłem i nie wróciłem. Na policji nie zostało zgłoszone zaginięcie, nikomu nie było żal. Nikt nie płakał ani nie tęsknił. Przykre. Więc tułałem się w jedną i drugą stronę, zazwyczaj po Polsce. Tutaj zaglądając raz na jakiś czas, żeby spojrzeć im w oczy. Unikają mnie jak zarazy. Teraz to nawet zabawne. Chociaż muszę przyznać, że niekiedy zaboli. Dlatego twoje słowa w tamtym czasie były dla mnie niczym kpina. Nie umiałem wierzyć w takie bzdury. Miłość widziałem tylko na zdjęciach lub w filmach. Swoją egzystencję odbierałem jako karę. Takie życie może być wygodne, wiesz? Jeżeli nikt nie ma w stosunku do ciebie żadnych oczekiwań, to przestajesz sam czegokolwiek oczekiwać. Przestajesz mieć wyrzuty sumienia. Tylko, że taka wolność jest cholernie gorzka i nie zawsze dogodna. Nie wyobrażałem sobie mieszkania gdziekolwiek na stałe. To było dla mnie niczym obwiązanie się łańcuchem i odebranie sobie jedynej rzeczy, która tak naprawdę mogłaby do mnie należeć. Mimo to muszę przyznać, że to całkiem przyjemne.


– Jak pozwolisz mi mówić do siebie „Misiu", to cię będę rozpieszczał, ile wlezie. – To było jedyne, co mi przyszło na myśl. Nie mogłem za bardzo brnąć w ten cały patos i smutek. Musiałem nieco rozładować gęstniejącą coraz bardziej atmosferę.


– Spieprzaj, już raz ci powiedziałem. – Zaczął się śmiać.


– Dobrze wiesz, że i tak masz ze mną za dobrze – odparłem z pełnym przekonaniem w głosie.


– Tak? A pod jakim względem? – Zaciekawił się.


– Nie mów, że nie wiesz. Masz kucharkę, sprzątaczkę, kochanka… Wszystko w jednym i co? Źle ci z tym? – Uniosłem wymownie brwi.


– Ależ ja nie mówię, że mi z tym źle. Broń cię Panie. Jest mi teraz wręcz idealnie. No, może poza kilkoma drobnymi szczegółami – mówiąc to, mrugnął do mnie i widząc moją reakcję, zaśmiał się krótko.


– Już mi tu nie narzekaj, nie ma ideałów na tym świecie. – Przejechałem dłonią po jego, wciąż całkiem nagim, ciele i roztkliwiłem się nieco na chwilę. Ten mężczyzna mimo wszystko teraz był tylko mój. Zaczynałem przy nim czuć się coraz bardziej pewnie. Przebiegłem palcami po kilku bliznach, po czym nachyliłem się i pocałowałem go. Chcąc nie chcąc, zaraz potem zmusiłem się, żeby wstać.


– Lecę pod prysznic. Ogarnij się trochę i leć do łóżka, bo się przeziębisz – powiedziałem cicho, a on mruknął niewyraźnie „mhm" w odpowiedzi, więc wyszedłem, kierując się na górę do łazienki.


– Tylko pamiętaj, że masz być moim kochankiem, a nie matką ani opiekunką! – krzyknął za mną.


– Zamknij się. Nie będę potem biegał za tobą z syropkami i tabletkami! – odkrzyknąłem i wbiegłem po schodach na piętro. Humor mi wreszcie dopisywał. Ostatecznie, zasnąłem u boku mężczyzny, który był dla mnie najważniejszy.

6. Co nas nie zabije…

…to nas będzie wkurzać. Czyli mała zapchajdziura o niczym.

Od ponad tygodnia chodziłem półprzytomny kaszląc i smarkając. Tak się kończy piesza podróż przez miasto w ulewnym deszczu. Na domiar złego zamiast kurtki miałem tylko marynarkę, a na nogach lekkie trampki. Nie spodziewałem się takiej pogody, a później nie zamierzałem poddać się byle przeziębieniu, więc krótko mówiąc, zbagatelizowałem sprawę. W końcu, pod naporem szefa, poszedłem do lekarza i odebrałem zwolnienie z pracy i zajęć na dwa tygodnie oraz zakaz ruszania się z łóżka. Diagnoza brzmiała „ostre zapalenie płuc". Ponoć gdybym przyszedł kilka dni później nie wywinął bym się od szpitala. tym razem na szczęście udało mi się ubłagać doktora, abym pozostał w domu, a fantazje o szpitalu odłożył do następnej wizyty, w razie, gdyby mi nie chciało przejść. Gdy pojawiłem się w domu, była zaledwie dwunasta, więc Michał krzątał się po kuchni z włączoną na cały regulator muzyką. W końcu zauważył mnie, w momencie, w którym wszedłem do pomieszczenia.


– Co ty tu robisz o tej porze? – zapytał zdziwiony, wyłączając muzykę.


– Szef wysłał mnie do lekarza – mruknąłem cicho.


– A mnie to słuchać nie chciałeś, jak próbowałem zrobić to samo. No i…? – Spojrzał na mnie z dezaprobatą i czekał na odpowiedź.


– Zapalenie płuc… – mruczałem coraz bardziej niewyraźnie.


– Co?! Kładź się do łóżka, ale mi już! – Widocznie się zirytował i fuknął w moją stronę, kręcąc głową z niedowierzaniem.


– E tam, daj spokój… – Próbowałem jakoś go ostudzić, ale wiedziałem, że szanse na to są raczej marne. Michał był wyjątkowo upartym okazem. Mieszkając z nim ostatnie pół roku zdążyłem się nieraz o tym przekonać.


– Żadne "daj spokój"! Z zapaleniem płuc niektórzy trafiają do szpitala. To nie jest byle co! Dlaczego ty mnie nigdy nie słuchasz?! – Na domiar złego wkurzył się jeszcze bardziej.


– Dobrze, Michał, uspokój się… Ja po prostu nienawidzę leżeć sam w łóżku i gapić się w sufit… – mruknąłem w gwoli usprawiedliwienia. W sypialni nie było telewizora ani nic, na czym mógłbym zawiesić wzrok, dlatego choroba była dla mnie jak zesłanie. Widząc mnie w tym momencie mój partner westchnął ciężko, ale wyraźnie spuścił z tonu.


– Dobrze, słuchaj. Zrobimy tak. ty pójdziesz się przebrać w jakąś wygodną piżamkę, a ja przygotuję ci wygodne posłanie na kanapie w salonie. Będziesz miał blisko łazienkę, kuchnię i telewizor, i laptopa pod bokiem. Poleżysz i odpoczniesz, ja dokończę jakiś obiad i usiądę z tobą, co byś się za bardzo nie wynudził. Pasuje? – W odpowiedzi pokiwałem tylko głową, na znak, że się zgadzam. Nie wiem, kiedy zaczął być tak bardzo opiekuńczy, ale nie miałem siły i ochoty zastanawiać się nad tym dłużej, ponieważ czułem się jak zombie. Pasowało mi to jak najbardziej. W końcu nie musiałem się o nic martwić i niczym przejmować. Mogłem zalec przed telewizorem i odpocząć.


– Dzięki, skarbie. – Uśmiechnąłem się, na tyle na ile mogłem i poczłapałem się przebrać. Już po chwili leżałem opatulony szczelnie kołdrą, wpatrując się tępo w ekran i przysłuchując się sztucznym dialogom, które raz po raz przerywał szczęk garnków dochodzących z kuchni. Po jakimś czasie Michał wszedł do pokoju i postawił przede mną na stole talerz zupy, po czym wrócił po swoją porcję. Znów pojawił się w drzwiach z talerzem w ręku i zmierzył mnie spojrzeniem.


— Usiadłbyś chociaż do jedzenia. Karmił cię nie będę, na to nie licz. Nie jesteś dzieckiem i z tego, co pamiętam, to Bozia rączki dała, więc jazda — rzucił tylko unosząc brwi i patrząc na mnie wyczekująco. Gdy zrobiłem to, o co prosił, usiadł koło mnie i zaczął jeść. Jak gdyby nigdy nic. Dalej był szorstkim dupkiem, tylko w nieco zmiękczonym wydaniu. Jedliśmy, wymieniając komentarze na temat lecącego właśnie serialu. Gdyby nie to, że czułem się tragicznie, wszystko byłoby idealnie. Michał umiał całkiem dobrze gotować i gdy chciał, potrafił być kochany. Skończyliśmy jedzenie, jednak rozmowa trwała dalej, ale moje odpowiedzi stawały się coraz bardziej zdawkowe. Zmęczenie brało górę i oczy same mi się przymykały. Kiedy mój partner zauważył, że nie bardzo nadaję się do jakiejkolwiek rozmowy, wziął poduszkę i położył ją sobie na kolanach, po czym stanowczym, ale jednocześnie opiekuńczym gestem, przytrzymał mnie i ułożył tak, abym leżał wygodnie z głową na niej. Poprawiłem się nieco i wziąłem głębszy oddech, po czym zacząłem potwornie kaszleć. Próby głębokiego oddychania i wzdychania musiałem odstawić na jakiś czas, żeby przypadkiem się nie udusić.

Zamknąłem oczy i poddałem się zmęczeniu. Po chwili Michał też trochę się poprawił, żeby zająć nieco wygodniejszą pozycję i zaczął głaskać mnie po głowie nucąc coś pod nosem. Działało to na mnie uspokajająco. Nie wiem nawet, kiedy zasnąłem. Gdy się obudziłem Michaś spał na siedząco z głową podpartą na jednej ręce i drugą ręką spoczywającą na mojej klatce piersiowej. Wyglądał słodko, ale gdy rozejrzałem się wokół, zauważyłem, że było niemal całkiem ciemno. Gdybyśmy zostali dłużej w takiej pozycji zapewne zdrętwiałby doszczętnie, a potem jeszcze się ode mnie zaraził. Mimo to, jeszcze przez jakąś chwilę wpatrywałem się w niego jak w obrazek. Ten gruboskórny dupek potrafił być troskliwy i oddany, chociaż sam by się do tego nigdy nie przyznał. Zrobiło mi się cieplej na sercu, ale nie mogłem dłużej trzymać go w takiej pozie. Zdjąłem ostrożnie jego rękę ze swojej klatki i usiadłszy, potrząsnąłem go delikatnie za ramię. Zerwał się jak oparzony. Najwidoczniej tylko drzemał.


– Co się dzieje, czemu wstajesz? Jak się czujesz? – Zareagował natychmiast. Był widocznie zaspany, ale mimo to, wpatrywał się we mnie z troską wymalowaną na twarzy. Pierwszy raz w sumie miałem okazję go zobaczyć z taką miną, ale mogę to zrzucić na fakt, że wziąłem go nieco z zaskoczenia.


– Spokojnie, jest w porządku – wychrypiałem. – Pomyślałem po prostu, że za bardzo zdrętwiejesz, jeżeli posiedzisz tak jeszcze dłużej, a poza tym, co, jak się ode mnie zarazisz?


– Spieprzaj. Jesteś chory, nie masz myśleć tylko odpoczywać. Ale masz rację – powiedziawszy to, wstał i położył poduszkę z powrotem na kanapie. – Zdrętwiałem trochę. Połóż się dalej, a ja zrobię ci coś lekkiego na kolację.


– Mógłbym przywyknąć, wiesz? – powiedziałem, kładąc się znów na poduszkę i uśmiechając pod nosem.


– Wiem. Jesteś wygodnickim, śmierdzącym leniem. tym razem jednak jesteś chory, to ci to wybaczę – powiedział takim tonem, jakby stwierdzał najbardziej oczywisty na świecie fakt, ale uśmiechnął się mimo to. – Zaraz wracam.


Po kolacji na dłuższą chwilę zniknąłem w łazience, a gdy wróciłem, Michał właśnie poprawiał posłanie na kanapie, która o dziwo była rozłożona i zyskała dodatkową kołdrę i poduszkę.


– Co robisz? – zdziwiłem się.


– No jak to, co robię? Szykuję nam miejsce do spania. Nie marudź, tylko się kładź. Nie powinieneś stać w cienkiej piżamce w drzwiach. Może być przeciąg – popędził mnie.


– Michał, to nie jest dobry pomysł. Powinieneś spać w sypialni – powiedziałem powoli z powątpiewaniem w głosie.


– Chcesz się mnie pozbyć? – rzucił w odpowiedzi. Usilnie chciał udawać obrażonego, jednak nie udało mu się ukryć rozbawienia kryjącego się w oczach i po chwili uniósł nieznacznie kąciki ust zdobywając się na półuśmiech.


– Nie. Nie chcę, żebyś się zaraził – odpowiedziałem szybko.


– Zamknij się już i się kładź. Zostaję tutaj bez dyskusji. Nie zarażę się. Co by było gdybyś zaczął mi się tutaj dusić, a ja będę na górze? Nawet sobie nie próbuj wyobrażać, że pójdę spać do sypialni i zostawię cię na dole.


– Przyznaj się, liczysz na jakiś seks – zażartowałem.


– Tobiasz! Uspokój się w końcu. Jesteś chory, zapalenie płuc to nie są przelewki. Jak chcesz potem leżeć miesiącami w szpitalu, to już nie moja broszka. Ja nie mam zamiaru się z tobą wtedy użerać. – Mój partner wyraźnie się wkurzył.


– Oj, daj spokój. – Podszedłem i przytuliłem się do niego, opierając się na nim jednocześnie. – Tylko żartuję. Jesteś za bardzo spięty. Nie trafię do żadnego szpitala ani nic się nie stanie. Jestem chory, ale nie umieram. cieszę się, że się troszczysz, bo to miłe, ale nie przesadzaj w żadną stronę, okej?


– Okej – westchnął i pogłaskał mnie krótko po ramieniu. – Idę się przebrać, a ty właź w końcu pod kołdrę i przestań się ze mną kłócić. Nie mam wprawy w opiece nad kimś chorym, więc nie wnerwiaj mnie bardziej, niż to konieczne.


– Dobrze, już dobrze – odpowiedziałem przysiadając na łóżku i obdarzając go zmęczonym uśmiechem. – Idzie ci świetnie. Tak długo, jak będziesz tak przy mnie siedział, wszystko będzie cacy. Za małe głaskanko po głowie w międzyczasie też się nie obrażę.


– Mam faceta czy kota w domu? – rzucił kąśliwie.


– Mogę być i kotem. Nie przeszkadza mi. – Przeciągnąłem się i wszedłem w końcu pod kołdrę.


– Weź idź się lecz – westchnął i ruszył w stronę drzwi.


– Właśnie się leczę i co z tego wychodzi? – próbowałem za nim krzyknąć, ale nie był to najlepszy pomysł, gdyż niemal natychmiast zacząłem krztusić się od kaszlu, na co Michał przybiegł z powrotem.


– Idiota! Nawet na chwilę nie można wyjść z pokoju! – Usiadł przy mnie i poklepał mnie po plecach podsuwając chusteczkę pod usta. Wyplułem na nią chyba połowę płuc. Jeszcze przez jakąś chwilę oddychałem bardzo płytko i nierówno, ale powoli wszystko wróciło do normy.


– Dzięki – wychrypiałem chcąc zabrać mu chusteczkę z ręki, ale tylko pokręcił głową.


– W porządku. Leż, ja wyrzucę. Potem szybko się umyję i zaraz wracam. Tylko błagam cię, nie kładź się na plecach, bo się zakrztusisz na amen. – Był prawdopodobnie bledszy niż ja sam.


– Okej… – rzuciłem i opadłem na poduszkę, przekręcając się na bok. Michał wstał i szybkim krokiem ruszył w stronę korytarza. W ciągu niespełna dziesięciu minut był w pokoju z powrotem.


– Śpisz? – zagadnął cicho.


– Nie, tak szybko nie zasypiam. Chodź tu, bez ciebie nie zasnę. – Uśmiechnąłem się.


– Idę już, idę – westchnął krótko. – Tobiasz, jak się czujesz, chcesz coś?


– Nie, nic nie chcę. Czuję się do dupy, więc tu chodź, bo nie zasnę – marudziłem jak dziecko, a on tymczasem wgramolił się na kanapę obok mnie.


– Dobra, słuchaj. Idź spać, a jak będzie pora na leki, to cię obudzę – powiedział spokojnie.


– Nie musisz, nastawię sobie budzik. Przecież nie raz byłem chory zanim się wprowadziłeś. Umiem się jakoś ogarnąć – odmówiłem delikatnie. Zdecydowanie był w tym momencie zbyt poważny.


– Tobi, dopóki daję ci się wykorzystywać, to się nie stawiaj tylko współpracuj. Mieszkałeś sam, to nie miałeś innego wyjścia, ale teraz masz tu mnie, więc na coś się przydam. Zresztą, jak wróciłem ze szpitala, to ty nade mną skakałeś. Czas na rewanż.


– Zabrzmiało groźnie. – Uśmiechnąłem się i przytuliłem się do niego przymykając oczy. Zaczął głaskać mnie po policzku i po włosach wedle wcześniejszego życzenia. W jego ramionach dość szybko odpłynąłem w świat marzeń i snów. Jednak tym razem, zanim znów nie zobaczyłem jego zatroskanej twarzy w momencie, w którym próbował mnie dobudzić, przed oczami stawały mi niezbyt miłe obrazy. Były to bardziej wspomnienia niż sny. Najpierw zobaczyłem rodziców i wszystkie ich listy i paczki. Ponownie odczułem każdy zawód, który przeżyłem przez nich. Następnie przeleciały mi przed oczami wszystkie kłótnie z Michałem i każde jego słowo wycelowane we mnie. Wszystko wypowiedziane z goryczą i jadem oraz przykry obraz jego pleców. Gdy w końcu zobaczyłem jego oczy, tym razem już na jawie, miałem ochotę wstać i wyjść, ale nie miałem na to siły. Wziąłem od niego tabletki i znów próbowałem zasnąć. Większość czasu udawałem, że śpię, ale nie mogłem zmrużyć oka. Gdy miałem pewność, że Michał odpłynął, wyślizgnąłem się z łóżka. Musiałem chociaż na chwilę usiąść w kuchni i spokojnie zapalić papierosa. Dusiłem się, zasłaniając usta ręką, aby nie obudzić partnera, ale na próżno. Po jakimś czasie zobaczyłem go opartego o futrynę drzwi kuchennych.


– Jesteś niereformowalny. – Wydawał się być raczej rozżalony niż zły. Jego wysiłek, żebym spokojnie odpoczął i został w łóżku, poszedł na marne.


– Wybacz. Musiałem trochę pomyśleć. Nie mogę spać… – zacząłem ostrożnie, a on tylko podszedł, usiadł naprzeciwko i wyjął mi fajkę z ręki, samemu się zaciągając.


– ty i te twoje przemyślenia. Wieczne problemy przez to. Musisz leżeć, bo inaczej może się to skończyć źle. Nie dociera to do ciebie? I chociaż wiem, że to jest cholernie trudne, ogranicz trochę fajki na czas choroby. To nie pomaga. Coś ci się śniło wcześniej, prawda? Jak się obudziłeś wyglądałeś jakbyś zobaczył ducha.


– Tak jakby tak było… Najpierw śnili mi się rodzice, a potem wszystkie nasze kłótnie i twoje zniknięcia… – Nie wiedziałem, jak mam to powiedzieć tak, aby nie zabrzmiało to, jak oskarżenie.


– Tobiasz, popatrz na mnie. Już nie znikam. Widzisz? Nie znikam. Więc się w końcu ogarnij i przestań pieprzyć. Wkurzasz mnie. Nie będę wiecznie nad tobą skakał i czekał aż ci to przejdzie.


– Wiem, przepraszam…


– Nie przepraszaj, tylko wracaj do łóżka. Musisz szybko wyzdrowieć, bo masz za dużo czasu na myślenie. – Uśmiechnął się w końcu.


– Dobra, chodź. – Wstałem i poczłapałem do salonu, a w ślad za mną poszedł Michał. Opatuliłem się szczelnie kołdrą i mruknąłem „dobranoc", a on tylko wymamrotał „mhm" i odpłynąłem, tym razem, w krainę spokojnych snów.

7. Co by się nie działo…

…my się nie zmienimy.

Znów przypadał mi wolny weekend. Obaj mieliśmy dość duszenia się w domu, więc postanowiliśmy wyskoczyć na obiad do restauracji znajdującej się niedaleko. Było wczesne popołudnie, prawdopodobnie coś koło godziny trzynastej. Siedzieliśmy przy jednym ze stolików śmiejąc się z anegdot opowiadanych wzajemnie. Atmosfera była raczej luźna. Ostatnio układało się nam wręcz cudownie. Michał znalazł pracę w barze usytuowanym nieopodal, więc spędzaliśmy razem mniej czasu, jednak wyszło to nam zdecydowanie na dobre.


– Rozpuścił byś w końcu te włosy, ostatnio za często je związujesz – rzuciłem mimochodem a propos' opowiadanej właśnie historii.


– A co, nie podoba ci się? – zapytał z udawaną urazą.


– No podoba, podoba… – Przewróciłem oczami. – Ale i tak wolę widzieć cię w rozpuszczonych. – Postanowiłem trochę pomarudzić.


– Oj, nie przesadzaj. Wieczorem rozpuszczę specjalnie dla ciebie – mówiąc to puścił mi oczko, a na jego usta wypłynął chytry uśmieszek.


– A nie masz dziś dyżuru? – zapytałem, ale on pokręcił głową.


– Nie, jutro moja kolej. Dzisiaj mamy dzień i noc dla siebie. – Uśmiechnął się zawadiacko. Uwielbiałem, gdy tak robił. Zdecydowanie dodawało mu to uroku.


– Lubię, gdy tak się uśmiechasz – rzuciłem i odwzajemniłem jego gest, po czym obaj zaczęliśmy się śmiać. Niedługo potem przyszedł kelner z naszym obiadem. Jedliśmy i rozmawialiśmy dosłownie o niczym. W pewnym momencie Michał zamarł z widelcem w połowie drogi do ust. Koło nas przechodziła para wytwornie ubranych ludzi w średnim wieku.


– Moglibyście chociaż zauważyć istnienie własnego syna – powiedział mój partner, na głos, odkładając widelec i odwracając się w stronę przechodzącej pary. Usiedli przy stoliku za nami, całkowicie ignorując wypowiedzianą uwagę, na co on uniósł jedną brew. – Więc tak chcecie się bawić?


– My nie mamy syna – odpowiedziała chłodno kobieta i zatopiła się w czytaniu karty dań. Patrzałem to na nich, to na mojego towarzysza i powoli zaczynałem odczuwać narastające napięcie.


– Nie macie? To bardzo ciekawa historia. Proszę w takim razie mi powiedzieć, co się z nim stało? – Michał się coraz bardziej nakręcał i miałem wrażenie, że wkrótce straci nad sobą panowanie. Jego ton był bardzo wyzywający i zewsząd sączył się sarkazm. Postawa, jaką nagle przyjął, nie wróżyła nic dobrego.


– Nasz syn nie żyje – odpowiedział mężczyzna bezbarwnym głosem patrząc się mojemu partnerowi prosto w oczy. Tego było już za wiele. Widziałem, jak twarz mojego kochanka zmienia kolory, od niemalże sinego, przez purpurę po wręcz trupio blady. Nawet we mnie zaczynało się gotować, ale gdy zobaczyłem, że Michał ma zamiar wstać, opamiętałem się. Wszczęcie w tym momencie bójki nic by nie dało. Chociaż jego ojciec nie miał prawa tak powiedzieć, to nie mogłem dopuścić do tego, by Michał stracił nad sobą całkowicie kontrolę. Złapałem go za rękę próbując przyciągnąć jego uwagę. Gdy się na mnie spojrzał powiedziałem:


– Michał, siadaj. Nie warto. Naprawdę nie warto, uwierz mi – mówiłem szybko, niemal błagalnie. Widząc to, trochę się uspokoił. Odwrócił się na krześle twarzą do mnie i ścisnął mocniej moją rękę, po czym skinął głową. W milczeniu wróciliśmy do jedzenia. Posiłek szedł jednak opornie. Po chwili Michał odłożył sztućce i westchnął ciężko.


– Tobiasz, przepraszam cię, ale nie mogę. Dokończ spokojnie, poczekam na zewnątrz – powiedział zrezygnowany i odwrócił głowę w drugą stronę. Widząc jego wyraz twarzy, nie mogłem mu odmówić teraz niczego. Ścisnęło mnie to poważnie za serce.


– Nie trzeba, pójdę z tobą od razu – odpowiedziałem szybko i zacząłem wstawać.


– Nie. Daj mi chwilę. Chociaż piętnaście minut – poprosił. Był zdenerwowany. Nie dało się tego ukryć.


– Dobrze – zgodziłem się, mimo, iż miałem ochotę pójść za nim, przytulić i nie wypuszczać go z moich ramion. Patrzałem jednak na to, jak zakłada marynarkę i wychodzi, a jego rodzice siedzą przy stoliku, niewzruszeni. Próbowałem dokończyć obiad, ale nie mogłem wmusić w siebie chociażby kawałka. Poprosiłem ostatecznie o rachunek, chcąc jak najszybciej znaleźć się ze swoim partnerem. Zapłaciwszy, siedziałem jednak jeszcze chwilę bez ruchu. Mój partner tymczasem dreptał nerwowo przed restauracją. Walczyłem sam ze sobą, by nie zrobić nic głupiego. Gdy uspokoiłem się choć trochę, wstałem, zabrałem rzeczy i podszedłem do stolika, przy którym siedzieli rodzice Michała.


– Być może źle zrobiłem powstrzymując Michała, ale doszłoby zapewne do rękoczynów, a nie chcę by miał problemy przez takich ludzi. Sam też nic nie zrobię, pomimo, zapewniam państwa, ogromnej ochoty. Nie będę zniżać się do pańskiego poziomu. – Spojrzałem w oczy ojcu mojego partnera, z trudem utrzymując spokój.


– Zniżać do naszego poziomu? Chyba pan sobie kpi! – Nie mogłem mimo wszystko uniknąć porównania jego stylu wypowiedzi do tego, jak mówi Michał. Niewątpliwie mój kochanek coś jednak z domu wyniósł. – Czy pan w ogóle wie, kim on jest? Co on robi?! – oburzył się.


– Tak, wiem. Znam jego przeszłość. Bycie gejem nie jest ani chorobą zakaźną, ani skaraniem boskim. Wydaje mi się, że z naszej dwójki to Pan ma problem z prawidłowym odczytaniem przeszłości pańskiego syna. Poza tym, myli Pan jego ówczesny obraz z obecną sylwetką.


– Ja?! Ja?! Jeszcze jako gówniarz puszczał się, gdzie i z kim się dało, nawet w naszym własnym domu, a miał wszystko, czego tylko chłopak w jego wieku mógłby zapragnąć. Jak mam to zinterpretować?! – Podniósł głos niemal do krzyku.


– Marcin! Nie krzycz. Nie wszyscy muszą wiedzieć. Co sobie ludzie pomyślą… – fuknęła od razu jego żona, rozglądając się dyskretnie na boki.


– Myli się pan. Żadne rzeczy nie są w stanie zastąpić chłopakowi rodziców. Odrobiny uwagi i miłości. Jeżeli kiedykolwiek można było mówić o jakimś spaczeniu z jego strony, była to wina rodziców. Nie jego, a tego, że państwo zaniedbali tą część jego rozwoju. Jak zdążyłem zauważyć, bardziej zależy państwu na opinii publicznej niż na własnym dziecku – mówiąc to zmierzyłem kpiącym wzrokiem matkę Michała. – Jeżeli by to państwa interesowało, to wyrósł na porządnego człowieka, chociaż nie uporał się jeszcze ze swoją przeszłością i związanymi z nią emocjami. To nie jest jego wina, ale państwa. Żegnam. – Z trudem przychodziło mi krycie wzgardy w moim głosie.


– Co?! Pan chyba oszalał! Rzucać bezpodstawne oskarżenia na porządnych ludzi! – Burzył się jego ojciec.


– Ja tylko stwierdzam fakt. To państwo zawyrokowali przedwcześnie, co do istnienia własnego syna. Nic nie naprawi tego, jaką krzywdę mu państwo wyrządzili. To tak, jak gdyby pański ojciec rozpowiadał w gronie znajomych, że jest pan trupem, tylko dlatego, że choć raz chciał pan doprosić się dostatecznej uwagi, miał swoje zdanie i ośmielił się mieć własne potrzeby. Chociaż można próbować zbudować coś na nowo…, ale do tego trzeba umieć przyznać się do błędu – powiedziałem, po czym odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę wyjścia. W moje plecy trafiły tylko jeszcze dwie uwagi.


– Niedorzeczność. – Były to słowa wypowiedziane przez ojca mojego kochanka, po których jego matka dodała:


– Gbur.


Nie miałem złudzeń, co do jego rodziców. Teraz najbardziej martwiła mnie kondycja psychiczna Michała. Przez bardzo długi czas nie dopuszczał do siebie uczuć ani myśli o przeszłości. Wypierał to z własnej świadomości, żeby poczuć się choć odrobinę lepiej. Przeze mnie lub może dzięki mnie, zaczął przeżywać, również na zewnątrz, wszystkie emocje. Te pozytywne i te negatywne. Było to może bardziej zdrowe podejście, ale czasem cholernie bolesne dla mnie. Oglądanie go zranionego, przychodziło mi z trudem. Siedział nieopodal na barierce, patrząc się tępo w chodnik. Gdy do niego podszedłem, jakby wybudził się z letargu.


– To co, idziemy gdzieś jeszcze? – zapytał imitując słaby uśmiech. Nie mogłem patrzeć na niego w takim stanie. Przeczesałem mu włosy palcami i pogładziłem dłonią po policzku. – Przestań, jest środek dnia i stoimy w ruchliwym miejscu. – Odsunął się. To było dziwne jak na niego. To on zawsze manifestował fakt, że należę do niego i przez całą naszą znajomość ani razu nie wstydził się swojej orientacji. Wręcz obnosił się z nią. Nie zliczę nawet, ile razy, ni z tego ni z owego, poczułem jego ciepłe miękkie usta na swoich własnych, gdy od tak postanowił pocałować mnie czy to w sklepie, czy na ulicy, czy u niego w pracy.


– Od kiedy ci to przeszkadza? Zawsze raczej afiszowałeś wszystkim wokół nasz związek. – zacząłem ostrożnie, po czym przerwałem na chwilę. – Michał. Spójrz na mnie. Nie przejmuj się nimi. Wiem, że to trudne z racji tego, kim dla ciebie są, ale ci ludzie są chorzy psychicznie. Nie rozumiem nawet jak można tak postępować. Nie możesz się przez nich załamywać. – Przytuliłem go. Pierwszy raz w życiu to on wtulił się we mnie. Chociaż raz mogłem poczuć, że jestem dla niego oparciem. – Wracajmy do domu, co? Odpoczniemy trochę…


– Nie. Nie chcę jeszcze wracać – wymruczał mi w ramię. Przestało mu chyba przeszkadzać, że stoimy na ulicy. Dwaj przytulający się faceci. Mogłem uznać to za niewątpliwy progres. – To może chociaż spacer, co?


– Zgoda. Przewietrzenie głowy dobrze nam zrobi. To może lody?


– Nie za ciepło ci? – Podniósł głowę i spojrzał na mnie z uniesioną brwią.


– Nie, chyba nie. – Uśmiechnąłem się i ku mojej uldze, on odwzajemnił ten uśmiech. tym razem szczerze.


– Okej, mogą być lody, ale ty stawiasz. – Ach, ten jego chytry uśmieszek.


– No stawiam, stawiam. Tylko mnie nie puść z torbami. Już ja znam twoje zachcianki. – Szturchnąłem go łokciem w bok. Powoli wracał nam humor i schodziły z nas wszystkie emocje. Odchodząc spod restauracji, widziałem kątem oka jak obserwują nas jego rodzice, którzy wyszli na zewnątrz.


Szliśmy przed siebie, po drodze zahaczywszy o budkę z lodami. Mówiliśmy stosunkowo niewiele, ale nigdzie się nam nie spieszyło ani nie musieliśmy się wzajemnie przekrzykiwać. Z racji naprawdę ładnej pogody na około było sporo ludzi. Spacer po bulwarze był nie tylko atrakcją turystyczną, ale także sposobem na odstresowanie się uprawianym często przez tubylców.


– Tobiasz? – zagadnął mój partner znienacka.


– Mhm? – wymamrotałem liżąc lody.


– Czy oni naprawdę nie mają racji? Miałem sporo znajomych w podobnej sytuacji. Nie ja jeden mam takich rodziców, a nie każdy kończy jako… – urwał zdanie.


– Jako gej? – zapytałem z powątpiewaniem, a on skinął głową. – Chodź, musimy usiąść i porozmawiać – westchnąłem, rozejrzawszy się i zobaczyłem ławeczkę kawałek dalej. Usiedliśmy na niej i na chwilę zapadła cisza. Musiałem dać sobie moment na przemyślenie tego, żeby wszystko, co powiem miało sens. W końcu jednak zacząłem.


– Michał, nie możesz tak myśleć. Bycie gejem nie jest karą. Nie ma to też nic wspólnego z tym jak traktowali cię rodzice. Orientacja seksualna nie jest kwestią wyboru, jakiego sami dokonujemy. Tę sprawę musisz traktować niejako osobno. Gdybyś nie był gejem może po prostu kochał byś się z kobietami i w niczym nie zmieniłoby to twojego stylu życia? Nawet to, że wtedy uciekałeś w tego typu przyjemności… Może nie każdy tak robił, ale, czy chcesz się przyznać do tego czy nie, to molestowanie miało na to duży wpływ. Nie masz po co szukać w tym swojej winy. Poza tym… Naprawdę tak bardzo nie lubisz tego, kim jesteś i tego, gdzie się znalazłeś ostatecznie? Czy bycie ze mną traktujesz, jako pokutę za to, co kiedykolwiek zrobiłeś? – Ta uwaga go widocznie zszokowała.


– N-Nie… – zająknął się nieco. – To nie o to chodzi. Ja po prostu po tym wszystkim nie umiem ich nawet nienawidzić. Po prostu nie mogę. – Bezradność w jego głosie mieszała się z wściekłością.


– Rozumiem. Mimo wszystko, to twoi rodzice. Chociaż uwierz mi, że wiele samozaparcia zabrało mi to, żeby nie uderzyć twojego ojca. – Nie mogłem powstrzymać ironicznego uśmieszku, który sam znalazł swoją drogę na moje usta. Wyłapał to natychmiast i podchwycił.


– Wiem, mi też. Dziękuję, że mnie powstrzymałeś. To nie byłoby najlepsze wyjście. Wiesz, do tej pory spychałem to w kąt podświadomości i nie myślałem ani o przyczynach, ani o konsekwencjach żadnych moich działań. To jest wygodne. Po prostu nie przejmować się całym światem i nie mieć wyrzutów sumienia. Niestety tutaj wkraczasz ty, a ja zaczynam myśleć.


– Jeżeli tylko chcesz, tym razem to ja mogę zniknąć. – Uśmiechnąłem się blado, a w moim głosie przebrzmiewała nutka goryczy. Jego uwaga była trafna, ale, mimo wszystko, nieco zabolało mnie słowo „niestety”.


– Nie. Cholera, nie tak to miało zabrzmieć. Po prostu teraz zaczynam żyć jak człowiek, a nie wiem jak to wszystko pozbierać do kupy. – Zaczął się dość nieporadnie tłumaczyć.


– Mogę być szczery?


– Możesz.


– Pieprzysz głupoty. Przecież nie zmieniłeś się nagle o sto osiemdziesiąt stopni, prawda? Dalej jesteś tym samym chamskim, nieznośnym i wkurzającym facetem. Dalej jesteś tak samo dobry w łóżku i dalej masz niewyparzoną gębę i narowisty temperament. Dalej też masz genialne dłonie, które potrafią delikatnie obejmować, dalej masz niesamowite serducho, które potrafi mocno zabić, ale które skrzętnie ukrywasz. Nic się nie zmieniło. Po prostu teraz nie musisz się martwić tym, gdzie jutro będziesz spał i nie jesteś ze wszystkim sam.


– Za początek tej wypowiedzi dostałbyś w pysk gdybyśmy byli w domu. – Na te słowa wybuchłem śmiechem.


– No widzisz? Tak to właśnie wygląda. Nic a nic się nie zmieniło. Wszystko jest tak, jak było. Każdy z nas jest unikalny. Gdyby nie ty, ja też nie byłbym tym, kim jestem teraz, a uwierz, że dobrze mi ze sobą.


– Dobrze ci z byciem marudnym dupkiem? – Zaczął się droczyć ubierając twarz w ironiczny uśmieszek.


– Bardzo dobrze. Tylko nie wiem, czy wiesz, ale sam robisz sobie kolację, bo ten marudny dupek nie będzie sobie babrał rąk, żeby dla ciebie gotować. – Udawałem obrażonego.


– O! Widzisz! Masz potwierdzenie moich słów! – zachichotał.


– Dobra, tu mnie masz. – Przerwałem na chwilkę, po czym spojrzałem na niego ciepło i zapytałem. – Już w porządku?


– Tak, dzięki. tym razem na pewno. Niech robią, co chcą. Ich wybór – powiedział stanowczo.


– Lubię to podejście! – Szturchnąłem go pod żebro i zaczęliśmy się przepychać jak dzieci, śmiejąc się do rozpuku.


Po chwili wstaliśmy z ławeczki i ruszyliśmy powoli w stronę domu. Pod drzwiami czekała na nas jednak średnio przyjemna niespodzianka, a mianowicie jego rodzice.


– Czego tu chcecie? – zapytał Michał zduszonym głosem.


– Przyszliśmy porozmawiać. – Na tę odpowiedź Michał spojrzał na mnie pytająco. Tak, jakby pytał o pozwolenie. Nie był pewny, na ile może samodzielnie udzielić tej odpowiedzi. Wydaje mi się także, że po części też szukał wsparcia.


– To twoi rodzice i twój wybór – odparłem łagodnie. – Swoją drogą, skąd mają państwo adres?


– Mamy różne źródła – odparła chłodno matka mojego partnera. On natomiast westchnął.


– Wejdźcie – powiedział i przepuścił ich w drzwiach, po czym odebrał lekki wiosenny płaszczyk od matki i wskazał im drogę do salonu przez cały czas rzucając mi przez ramię spojrzenia, które na przemian oznaczały złość, a następnie znów wręcz strach. Gdy jego rodzice zajęli wskazane miejsca na kanapie, Michał usiadł naprzeciwko nich na fotelu, a ja, stojąc jeszcze, zapytałem:


– Kawy, herbaty, soku?


– Nie, nie. My tylko na chwilę – odmówił od razu przybyły mężczyzna, kręcąc nieznacznie głową i w międzyczasie, niezbyt dyskretnie, mierząc spojrzeniem zarówno mnie, jak i ten kawałek domu, który dane mu było zobaczyć.


– Oczywiście. Mam zostać, czy woleliby państwo, żebym zostawił was samych? – zadałem uprzejme pytanie, chociaż, mówiąc szczerze, w ogóle nie miałem ochoty opuszczać tego pomieszczenia i zostawiać Michała na pastwę jego rodziców.


– Proszę nas zostawić samych – odparł ojciec szybko i stanowczo.


– Nie! Nie zgadzam się! Albo on zostaje, albo nie będziemy prowadzili żadnej rozmowy! – Michał był wyraźnie aż nazbyt zdenerwowany, co dodatkowo nie wpływało korzystnie na nastrój panujący w pomieszczeniu.


– Michał! – podniosłem głos. – Uspokój się – dodałem już łagodniej, patrząc mu w oczy. Musiałem trzymać na wodzy własne nerwy, co samo w sobie nie było proste, a do tego musiałem jeszcze pilnować, by on nie wybuchnął. Mój partner spojrzał na mnie złym wzrokiem, ale nic więcej nie powiedział. Po tym, jak jego rodzice zauważyli, jaki wpływ mam na ich syna, zrezygnowali z jakiegokolwiek oponowania.


– Więc… Co robisz w życiu? – zagadnął niezręcznie jego ojciec, a ja tymczasem, starając się nie robić zamieszania, usiadłem cicho obok partnera.


– Pracuję w barze. Póki co typowe „przynieś, wynieś, pozamiataj", ale szykuję się do podjęcia kursu barmańskiego. Praca barmana jest przyjemna, pensja jest raczej dobra… Nic dodać nic ująć.


– Nie jest to szczególnie przyszłościowa praca – skomentował ojciec z nutą dezaprobaty.


– Nie do końca się z tym zgodzę. Są zawsze dodatkowe kursy, szkolenia… Później sam będę mógł takich udzielać. Branża barmańska rozwija się coraz bardziej. Różne kluby zabiegają o wykwalifikowanych barmanów wysokiej rangi, także jest się o co starać. Gaża za niektóre imprezy, na których urządzane są pokazy sztuki barmańskiej jest naprawdę wysoka. – Michał starał się tłumaczyć wszystko na tyle spokojnie, na ile tylko był w stanie.


– I przyjęli cię tak bez żadnej szkoły… – wymamrotała pod nosem jego matka. Widocznie go to ukuło. Przez chwilę siedział cicho przygryzając wargę, ale po tym tylko westchnął i podniósł wzrok na rodziców.


– Widzicie… Szkoła jest ważna, nie mówię, że nie, ale i bez niej można sobie w życiu poradzić.


– A jak wyobrażasz sobie swoją przyszłość? Jesteś jeszcze młody… – mówiąc to zmierzyła wzrokiem najpierw swojego syna, a zaraz później mnie nie kryjąc w ogóle intencji swojej wypowiedzi.


– Jeżeli masz na myśli „wyleczenie się" z gejostwa, to jest to niemożliwe. Nawet gdyby było, teraz nie zmieniłbym w moim życiu nic. Przynajmniej w tym obecnym. – Mój partner przyjął od razu defensywną postawę, ale pod koniec ścisnął delikatnie moją dłoń i czułem jak się trochę uspokaja.


– Dobrze, zostawmy ten wątek, ale co poza tym? – Dyplomatycznie wtrącił się jego ojciec.


– Tak jak mówiłem, kurs barmański, może skończę wieczorowo szkołę. Jeżeli tylko będę miał na to czas. Mieszkam tutaj i mam aż za dobrze z tym skurczybykiem. – Tu uśmiechnął się do mnie. Starał się hamować i to bardzo. Widziałem to, jak bardzo próbował unikać pewnych słów i zachowań. W tym momencie zdałem sobie sprawę, jak dobrze znam tego człowieka. Byłem w stanie odtworzyć w głowie niemal wszystkie celowo pominięte przez niego kwestie i szczegóły.


– Przepraszam za wtrącenie. – Pospieszyłem mu na ratunek. – Nie robimy nic złego. Kocham państwa syna. Wiem, że dla państwa jest to nie do pojęcia, ale taka jest prawda. Mieliśmy różne… przygody. Mniej lub bardziej przyjemne, ale wiem, że chcę z nim spędzić tyle czasu, ile będzie mi dane. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale wykluczanie z powodu seksualności jest niesprawiedliwe. Może momentami Michał nie był człowiekiem, który powinien służyć innym za przykład, ale teraz jest wspaniałym mężczyzną. Nie mówię tego tylko jako jego partner. Widzę, jaki jest, jak działa na ludzi.


– Tobiasz, cicho siedź. Już ci raz coś powiedziałem. – Był nieco zażenowany. No tak, mogłem się spodziewać takiej reakcji. Kocham, słowo będące dla niego tabu, zawsze działało na niego w ten sposób. Wiedziałem, że przy rodzicach nie powie tego. Na pewno nie w stosunku do mnie.


– Tobiasz, tak? – Podchwycił jego ojciec.


– Tak jest, przepraszam, że się wcześniej nie przedstawiłem, jednak cała sytuacja trochę mnie skołowała. – Próbowałem się jakoś wytłumaczyć, po uświadomieniu sobie mojej gafy.


– Nie szkodzi… Więc… Jakie pan ma plany na przyszłość? – dopytywał dalej ojciec Michała.


– Tak jak już wspomniałem, chciałbym to życie spędzić z państwa synem. Póki co studiuję, jestem na czwartym roku psychologii. Poza tym dorabiam na pół etatu w kawiarni, ale od przyszłego roku mam zapewnioną posadę w dość dobrze prosperującej firmie. Mam plan na życie, jednak nawet gdyby coś się nie powiodło to żadnej pracy się nie boję, bo żadna praca nie hańbi – podkreśliłem ostatnie zdanie dość wyraźnie.


– Dobrze… Wydaje się pan raczej… Poukładanym człowiekiem… – mówił powoli, co chwila robiąc przerwy i najprawdopodobniej zastanawiając się nad doborem słów. – Tylko widzi pan, teraz jest dobrze, między wami się układa, jak widzę…, ale co będzie, jak przyjdą gorsze momenty? Albo jak wkroczycie w wiek, w którym wszyscy znajomi zaczną dopytywać się, kiedy ślub albo, co z dziećmi. Kiedy sami będziecie żałować, że nie macie rodziny? Taki moment może przyjść i co wtedy?


– Do tej pory nie przejmowaliście się tym, co się ze mną dzieję, więc skąd ta nagła troska? – Głos Michała wręcz parzył jadem. Wiedziałem, że w końcu nie wytrzyma i wypali z czymś nieco nie na miejscu. To należało rozegrać bardziej dyplomatycznie. Ścisnąłem mocno jego rękę.


– Michał, hamuj się. – Musiałem reagować szybko, bo dobrze wiedziałem, jak wyglądać będzie ta scena, gdy już zdąży się rozjuszyć na dobre. Zaraz potem odwróciłem się do jego ojca, wciąż nie puszczając jego ręki.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 5.19
drukowana A5
za 52.14