E-book
7.88
drukowana A5
35.79
Znałam kiedyś dziewczynę

Bezpłatny fragment - Znałam kiedyś dziewczynę


5
Objętość:
167 str.
ISBN:
978-83-8351-422-2
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 35.79

Dziękuję Sobie za to, że mimo wielu upadków nigdy nie ustałam w poszukiwaniu drogi powrotnej.


Cieszę się, że ta książka trafiła w Twoje ręce.


Dedykacja

Elżbiecie Treścińskiej, Waldemarowi Majewskiemu

 dziękuję Wam za troskę i opiekę, którą otoczyliście mnie i Natana w najtrudniejszym dla nas czasie.


Karolinie Krzywkowskiej

— dziękuję Pani za wszystkie rozmowy telefoniczne w tak niepewnym dla mnie czasie.

Dzięki nim pozostałam przy życiu.


Lucynie Jendrzejczyk

— dziękuję Ci za nasze rozmowy w korytarzu.

Za wsparcie i towarzyszenie w kryzysie, dzięki Tobie określiłam swój kierunek.


Benkowi

— dziękuję Ci za miłość i akceptację w których co dziennie wzrastam. Za siłę jaką daje mi nasza relacja i za to, że dzięki niej odzyskałam radość swojej kobiecości.


Antoninie i Jackowi Wyględacz

 dziękuję Wam za wsparcie na co dzień.

To wielka radość być częściom tej rodziny.


Danielowi Fisher

— dziękuję Ci, że stworzyłeś Emotional CPR i dzielisz się Sobą ze światem.


Dzięki temu czuję życie.


Dorocie Mrozowicz — Grodzkiej

i Jackowi Kaczor

— dziękuję Wam za wielki dar przyjaźni, wsparcie i akceptację dzięki której rozkwitam.


Violetcie Rogala

— dzięki Tobie uwierzyłam w swój poetycki potencjał. Dziękuję.

Po drugiej stronie

23 czerwiec 2023 rok

kiedy zapadał wieczór i gasły światła

w moim wnętrzu słychać było tylko krzyk

zastanawiałam się czy śnię i kiedy

będę mogła przejść na drugą stronę


błąkałam się w sobie tak długo

że zapomniałam dokąd zmierzam

tak blisko domu nie potrafiłam odnaleźć drogi

tak blisko domu czułam się całkiem daleko


wiecznie mając nadzieję

że odnajdę to wspomnienie siebie

z czasów gdy przyszłam na świat

z początku mego istnienia


gdybym odeszła

czy cokolwiek mogłabym zmienić


ten długi czas był taki prawdziwy

w swym zagubieniu kroczyłam przed siebie

wiecznie mając nadzieję

że odnajdę ciszę i odzyskam swoje tętno


gdy zapada zmrok i gasną światła

w moim wnętrzu słychać serca bicie

wciąż zastanawiam się czy śnię

i kiedy przeszłam na drugą stronę


w moim domu odnalazłam tylko światło

gdy przypomniałam sobie jak kochać

swoje istnienie i swoje wybory

a wszystko co za mną otuliłam wewnątrz


a gdybym odeszła

nigdy nie odnalazła bym siebie

Kos

2018 rok

Pierwszym wspomnieniem jakie pojawia się we mnie gdy myślę o kryzysie jest KOS.


Siedziałam godzinami na ogródku babci mojego syna opatulona w koc i patrząca w przestrzeń. Od wielu tygodni nie jadłam. Byłam tak słaba, że sama nie mogłam utrzymać się w pionie.


Dopiero co wypisano mnie ze szpitalu do którego trafiłam skrajnie wycieńczona na oddział wewnętrzny. Wtedy zupełnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie łączyłam tego z depresją, byłam skołowana i przerażona. Myślałam, że mój brak apetytu to reakcja na długotrwały stres.


Wiele wtedy działo się w moim życiu. Ciągle w biegu żeby pogodzić samotne macierzyństwo z pracą i ciągle w poczuciu winy, że moje dziecko jest tyle godzin w świetlicy. Trwało to wiele lat.


Nie pamiętam kiedy to się zaczęło, ale bardzo szybko mój stan się pogorszył.


Wracając do ogrodu…


to było jedyne miejsce w którym funkcjonowałam od wielu tygodni, wcześniej głównie spałam. Miałam ciągle w głowie to, że zawodzę jako matka. Najgorszy był ten późniejszy brak motywacji, permanentny lęk i to uczucie jakbym umierała z każdą chwilą.


Przy pierwszym kryzysie straciłam pracę gdy moi pracodawcy dowiedzieli się, że leczę się psychiatrycznie. Uznali, że jestem i byłam zagrożeniem dla ich dziecka (byłam opiekunką) gdyż często miałam tam ataki paniki (nie wiedziałam wtedy, że te objawy nimi są).


Tym razem pracowałam w szkole jako pomoc nauczyciela i po prostu nie wznowiono ze mną umowy. Z jednej strony to rozumiem — po co komu nieobecny pracownik? Z drugiej przestałam czuć się potrzebna i to towarzyszyło mi bardzo długo.


Parę razy zasłabłam i miałam objawy typu drętwienie całej lewej strony, ust, języka, zaburzenia widzenia. Trafiałam wtedy na SOR, głowa mi tak latała, że pierwsze pytanie, które zawsze padało to — czy choruje Pani na padaczkę?


Ogród był również miejscem z którego nie potrafiłam wyjść. To stało się nagle, po prostu nie byłam w stanie zrobić sama kroku za bramę.


Kos pojawił się wraz wiosną i słońcem.


Siadał na drzewie przede mną i śpiewał.

Wszystkie inne dźwięki mnie drażniły lub przerażały.

To wtedy pierwszy raz od długiego czasu zwróciłam uwagę na życie.


Przylatywał co dziennie.


Lubię myśleć, że pojawiał się tam dla mnie.

Psychiatrzy

Na oddział dzienny zostałam przyjęta w trybie pilnym, po tym jak zostałam odprawiona z oddziału zamkniętego do którego zawiozła mnie karetka zgodnie z moją prośbą. Poprosiłam o to gdyż czułam, że sobie już nie radzę i nie byłam pewna siebie. To była najtrudniejsza decyzja w moim życiu. Czułam jak rozpadam się wewnętrznie na tysiąc kawałków. Wtedy czułam się wielką porażką, która zawiodła jako matka i człowiek. Czułam jakbym porzuciła swoje dziecko, a przecież tak nie było, ale zobaczyłam to dopiero dużo później w terapii.


Na izbie przyjęć ”pani doktor” uznała, że to objawy lękowe i nie ma potrzeby abym została przyjęta na oddział zamknięty cytuję:

„na oddziale przebywają sami chorzy ludzie, to nie jest miejsce dla Pani”

i tak o pierwszej w nocy z tabletką relanium w woreczku wróciłam do domu, na drugi dzień rano zgłosiłam się na oddział dzienny gdzie byłam już parę lat wcześniej z objawami lekkiej depresji, wtedy zdiagnozowano u mnie również zespół stresu pourazowego PTSD.


Mózg to ciekawy narząd, któregoś dnia postanowił sobie przypomnieć wszystkie traumatyczne wydarzenia z mojego dzieciństwa.


To jednak zupełnie inna historia i nie jestem jeszcze pewna czy ją tutaj opowiem ze względu na poszanowanie prywatności osób w nią uwikłanych.


Między izbą przyjęć, a oddziałem dziennym zadzwoniłam do Pani Karoliny psycholożki z którą miałam konsultację na oddziale wewnętrznym. To Ona poleciła mi żebym w moim stanie zgłosiła się na oddział zamknięty i to Ona rozmawiała ze mną bardzo długo w nocy kiedy zostałam odesłana.


Z perspektywy czasu czuję ogromną wdzięczność za te rozmowy. Uratowały one bowiem wtedy moje życie.


Do dziś mam wizytówkę, którą mi dała.

Wizytówka z motylem.

Błękitny motyl

Karolinie Krzywowskiej


błękitny motyl

usiadł na mej drodze

skrzydła rozłożył

dotknął przeniesienia


odkrył że dusza

czasem cierpi srodze

a przeszłość nie jest

tak bardzo bez znaczenia


swą delikatność

ukazał i siłę

zachwycił sercem

skrzydłem dał wytchnienie


radość przypomniał

gdzieś schowaną w ciszy

wspomnień mej duszy

miłych ukojenie

Terapia

Oddział dzienny w Siemianowicach Śląskich jak każdy miał swój rytm. Swego czasu w tamtym miejscu było wiele różnych działań, które wzmacniały człowieka, który tam trafiał ( terapia grupowa, indywidualna, muzykoterapia, genogram, psychorysunek, społeczność, integracja z drugą grupą oraz proces na tle grupy z dr Jackiem Przyłudzkim). Był to jedyny lekarz psychiatra, który z uwagą i zainteresowaniem słuchał wszystkiego co miałam do powiedzenia.


Jeden z niewielu których wspominam dobrze z całej mojej drogi w roli pacjentki.


Zawsze z szacunkiem do człowieka i uważnością do jego historii. Podziwiałam Jego zaangażowanie. Czułam się ważna w kontakcie z Nim. Był również dyrektorem tej placówki. Niestety zakończył swoją role w tym czasie mojego pobytu i wiele się wtedy zmieniło.


Oczywiście powodzenie zależy w głównej mierze od zaangażowania pacjenta. Uważam, że każdy idzie w swoim tempie i na miarę swoich możliwości.


Wiele również zależy od ludzi których spotykamy na swojej drodze, od profesjonalistów i to jak jesteśmy przez nich traktowani. Jak czujemy się w kontakcie z nimi i czy jesteśmy w stanie zbudować z nimi relację.


Jeśli jesteś akurat w tej drodze nie oceniaj się zbyt surowo.

Wiem też, że czując się źle człowiek chce jak najszybciej poczuć jakąś ulgę. Rozumiem to doskonale, jednak wszystko wymaga czasu i jest procesem, który trwa.


Pamiętaj o tym i bądź dla siebie cierpliwa (cierpliwy).


Nie jest to łatwe, wręcz bardzo trudne.


Na oddział byłam przywożona, gdyż tak jak pisałam wcześniej nie byłam w stanie samodzielnie się przemieszczać. Z czasem to zmieniałam, ale małymi krokami.


Pamiętam jak postanowiłam, że będę wysiadała jedną ulicę dalej i szłam na drżących nogach tę właśnie jedną ulicę na oddział z myślą, że zaraz upadnę lub umrę po drodze.


W silnej depresji odbiór świata i wszystkie odczucia są pełne przerażenia, lęku i zagubienia. Wewnętrzy świat staje się wielkim koszmarem i piekłem którego nikt nie widzi.


Ktoś kto tego nie przeżył (nie przeżywa) nie jest w stanie nawet sobie tego wyobrazić.


Nie będę tutaj wklejać fachowej literatury ponieważ to książka o moim własnym doświadczeniu zdrowienia i moich przeżyciach z nim związanych.


W późniejszym czasie moją wiedzę bardzo w tym temacie poszerzyłam ze względu na moją ciekawość i poszukiwanie zrozumienia siebie oraz ze względu na wybór mojej drogi zawodowej.

Małe kroki

Z dnia na dzień moje zmagania przynosiły delikatną poprawę. Jednak w tamtym czasie nie widziałam tego jeszcze wyraźnie.


Zaczęłam co dziennie próbować małymi krokami coś zmieniać, co dotyczyło również jedzenia. Zaczęłam od małych porcji, były to głównie zupy kremy lub jakiś owoc.


Od wielu tygodni zanim trafiłam na oddział nic nie jadłam, schudłam około 35 kilogramów.


Na oddziale były obiady, więc czasem coś próbowałam zjeść za namową współpacjentów. Ciągle było mi po jedzeniu niedobrze, a na samą myśl o nim mnie mdliło.


Cały czas miałam ataki paniki i to poczucie zagrożenia i uwięzienia w swoim ciele. Wiem, że każdy inaczej przechodzi depresję, ale to poczucie towarzyszy wszystkim których spotkałam w swojej drodze.


Dla mnie to taka śmierć za życia. Niby życie, które z życiem nic wspólnego nie ma. Totalnie oderwana od rzeczywistości topiłam się w swoim świecie pełnym cierpienia. Często z uśmiechem na ustach.


„ponieważ za uśmiechem można ukryć wszystko”


Starałam się być aktywna, ale nie potrafiłam na głos wypowiedzieć własnych myśli i tego, co się działo. Niezbyt czułam własne emocje.

Tylko wydawało mi się co mam czuć, ale zupełnie nie czułam nic oprócz lęku, złości i tego przerażenia.

Gdy było trochę lepiej nie byłam w stanie o tym opowiedzieć.


Miałam wtedy taki pomysł, że jak wypowiem to na głos to naprawdę się stanie lub ktoś uzna, że nie mogę sprawować władzy rodzicielskiej i stracę dziecko.


Co dziennie wyznaczałam sobie Wielki Cel.


Oczywiście gdy człowiek jest zdrowy to żaden wysiłek.


Moje Wielkie Cele to na przykład:


wstanie z łóżka

wyniesienie śmieci

zrobienie sobie herbaty

wyjście poza bramę domu

przejście w towarzystwie jednej ulicy

zabawa z synem


Później kładłam się i spałam parę godzin. A po zajęciach na oddziale na początku tylko spałam.


Jeśli jesteś w tym miejscu i czujesz, że nie poradzisz sobie to chcę Ci powiedzieć, że to podpowiada Ci Twoja choroba i nie jest to prawdziwe choć w odczuciu bardzo dotkliwe.


Wierzę w to, że masz w sobie niewiarygodnie wielką siłę nawet jeśli w to nie wierzysz i wiem, że jesteś w stanie sobie poradzić jak ja.

Benek

Pojawił się w połowie mojego pobytu na oddziale. Poczułam się jakbym usiadła przed lustrem.


Wszystko. co w mojej głowie głęboko ukryte zostało na głos wypowiedziane. Nie potrafiłam oderwać swoich uszu od tego co było już w przestrzeni.


Wracałam do domu i płakałam. Nie potrafiłam się uspokoić.

Płakałam robiąc herbatę, płakałam siedząc na ogródku, jadąc na rowerze. Dużo tych łez było.


Czułam się jakbym miała opłakać całe życie, które minęło.


Mówiłam o swoich doświadczeniach, głównie żeby wywołać reakcję, ale nigdy nie mówiłam o swoim samopoczuciu i o tym, co jest we mnie. Cierpiałam w ciszy i w samotności.


Pamiętam reakcje moich znajomych na wieść, że mam depresję.

Nie mówiłam o emocjach. Znałam ich całą listę — w teorii.


W praktyce nie potrafiłam wypowiedzieć na głos tego, co czuję i wypierałam złość. Miałam jej tyle w sobie, że bałam się tego.


Różne osoby w różnym czasie dowiadywały się, że choruję i często padało pytanie:


— poważnie? Przecież zawsze jesteś taka uśmiechnięta!


Jeśli masz podobnie i też tak robisz, żeby schować za tym uśmiechem WSZYSTKO to powiem Ci, że z perspektywy czasu uważam, że nie dałam wtedy nikomu możliwości wsparcia siebie.


Zamknęłam sobie tym WSZYSTKO.


Niosłam swoje problemy sama dzieląc się tylko cząstką z moją przyjaciółką Asią.


Ale wiesz co?


Wcale nie musisz być cały czas dzielna ( dzielny)!


Możesz poprosić o pomoc i to nie stanie się Twoją słabością.


Pewnie będą ludzie, którzy Cię ocenią, jednak sama (sam) wiesz komu możesz zaufać. Zrób proszę ten krok i opowiedz o swoich zmaganiach komuś bliskiemu, a jeśli nie masz takiej osoby skorzystaj proszę z innych opcji.


Wracając do Benka to Jego pojawienie zmieniło wiele w tamtym czasie, a później i w moim życiu.


Przestałam skupiać się na swoim cierpieniu, a zaczęłam skupiać się na naszych rozmowach i na Jego zmaganiach ze sobą.


Paradoksalnie wciąż w tym samym temacie, a jednak zupełnie inny kierunek i inna perspektywa.


Dużo rozmawialiśmy w przerwach i przed terapią.

To wtedy zaczęłam ponownie pisać. Pomagało mi to uspokoić głowę i uporządkować wszystko, co niewypowiedziane.


A to dwa wiersze z mojego tomiku „Jestem — miłość bez warunków”, który dedykowałam Benkowi i Bożenie.

Dom wytchnienia

w ciszy ukryte są słowa

w ciszy ukrywam swój ból

co dzień zastygam od nowa

co dzień odradzam się znów


zwykle zdarzenia wyklęte

z siłą wpadają w mój czas

przez drzwi te nie domknięte

sama zapuszczam się w las


drogę powrotną odnajdę

zawsze gdy szukam nadziei

wracam do domu wytchnienia

wierząc że wszystko się zmieni


zmieniam to życie w swój czas

pędząc gdzieś między chwilami

które najwyższym są dobrem

nie tylko między wierszami


jestem bo jesteś — oddycham

w Tobie swe czuję wytchnienie

będę tu zawsze swym sensem

licząc że w Tobie się zmienię

W otchłani

maj 2018 rok

wiem

jak trudno jest czasem

złapać oddech

w głowie tyle przekonań

zamkniętych na klucz


pod powierzchnią

zastygłych wspomnień

łatwo wolność utracić

i rozsądku głos


wiem

jak trudno jest czasem

z kolan wstać

kiedy wpadasz w niewidzialny

z zewnątrz świat


w swym obliczu

nie zdradzasz niczego

chłoniesz nicość

i w nicości giniesz


wiem

jak trudno jest odnaleźć

ten moment

kiedy światło wyciąga swe dłonie

chwytasz je


z pod powierzchni

wynurzasz swą duszę

gdzieś na dnie

pozostawiasz swój ślad

Z czasem zaczęłam już przyjeżdżać na oddział na rowerze. Ból mięśni był niewyobrażalny dla mnie, a trasa miała jakieś 20 minut.


Ale było to na moje liście, więc…


Do dziś mam momenty w których się zastanawiam jak wiele może zmienić pojawienie się drugiego człowieka w życiu. W tym wypadku z Benkiem pojawiła się również cała Jego wielka rodzina i bardzo szybko staliśmy się z moim synem jej częścią.


Długi czas nie potrafiłam w to uwierzyć.

Życie często jest zdumiewające i zaskakujące.


Gdy znajdzie się obok Ciebie człowiek, który da Ci akceptację i wsparcie to zmienia tak wiele i wzrusza mnie tak często.


To dzięki niemu zaczęłam w późnym okresie zażywać leki.

Przez wiele doświadczeń z nimi związanych nie byłam w stanie zrobić tego wcześniej ( moje wcześniejsze sytuacje z lekami nie były dobre i nie chodziło tylko o leki przeciwdepresyjne i przeciw lękowe ).

Przez te doświadczenia nie byłam w stanie połknąć nawet witamin. Mój organizm nie przepadał za farmakoterapią.

Kiedyś dostałam silnej reakcji polekowej i wylądowałam w szpitalu. Miewałam biegunki, wysypki i wymiotowałam.

Dwa razy obudziłam się w trakcie zabiegów z narkozy.

Mój lęk wynikał z właśnie z tych doświadczeń.

Benek był cierpliwy i opisywał mi wszystko na Messengerze o tym leku i przekonał mnie, co wpłynęło później bardzo na komfort mojego życia i dalszy proces mojego zdrowienia.


Z perspektywy czasu wiem również, że bardzo sobie zaszkodziłam odraczając branie leków, Trudniej i dłużej wracałam przez to do zdrowia. Nie było też wcześniej osoby, która wytłumaczyła by mi konsekwencje lub opowiedziała mi o innych lekach i o tym, że leki nowej generacji nie mają tylu skutków ubocznych.


Psychiatra do której trafiłam po odejściu dr Przyłudzkiego no cóż…


jak wiecie bywa różnie, a kontakty z psychiatrami to dla mnie żadne miłe wspomnienie. Nie wnoszę tej treści po to by ich ocenić lecz po to by zdali sobie sprawę z tego, że w kryzysie szukałam oparcia, by uchwycić się życia.


Przychodząc na wizytę miałam w głowie swój wewnętrzny krzyk: RATUJ MNIE.


Pragnęłam z całych sił jakiegokolwiek gestu, który świadczyłby o tym, że widzą we mnie człowieka — NIE CHOROBĘ.


Chciałabym żeby osoba w kryzysie, która pojawia się w ich gabinetach mogła współdecydować w leczeniu. Być częścią swojego procesu, a nie kimś kto jest obok lub zupełnie niewidoczny w gabinecie. Często nawet lekarz nie utrzymywał ze mną kontaktu wzrokowego i nie są to fakty wyssane z palca.


Pewnie znajdą się osoby, które się oburzą — zrozumiem to, macie do tego w zupełności prawo.


Poznałam również wspaniałych psychiatrów jak dr Daniel Fisher o którym napisze trochę później lub dr Michał Opielka czy Małgorzata Dosiak z którymi miałam przez chwilę okazję pracować.


Otwarci na człowieka, zainteresowani jego zdaniem. Dający nadzieję i przede wszystkim w dialogu.


Wiem również, że wiele rzeczy wynikało z mojego spojrzenia na siebie i nieumiejętności wspierania siebie.


Mówiąc wprost — NIE PRZEPADAŁAM ZA SOBĄ I NIE CZUŁAM BYM ZASŁUGIWAŁA NA WIELE.


Zajęło mi sporo czasu, aby zmienić stosunek do swojej osoby, a zaczęłam od szukania odpowiedzi na pytanie pewnej stażystki, która pojawiła się na oddziale. O tym w kolejnej części.


Wróćmy jeszcze na chwilę do Benka.


W naszej relacji jest wiele miłości, dużo zrozumienia i akceptacji. To wszystko czego nie dawałam sobie dostałam właśnie od Niego.


Potrafimy się wspierać nawzajem.


Nie próbujemy siebie naprawiać.


Jesteśmy w związku już szósty rok i tworzymy wspaniały dom i dopełniamy siebie mimo różnic. Mogę być sobą każdego dnia i czuję wolność.


Życzę tego każdemu.

Lucyna

Któregoś dnia pojawiła się na oddziale stażystka.


Siedziała poza kręgiem jako obserwator, co bardzo mnie jakoś raziło. Czasem prowadziła z nami zajęcia i wrowadziła swoją osobą mnóstwo dobrej energii.


Zawsze czekałam z niecierpliwością na jej obecność.


Od początku wzbudziła wielkie zaufanie wielu moich współpacjentów na grupie, a jej zajęcia zawsze były ciekawe.


Była jedyną osobą, która zatrzymywała się przy mnie na korytarzu gdy czasem nie byłam w stanie wstać po zajęciach żeby wyjść z oddziału.


Nie miała tej wiedzy i myślę, że jest zupełnie nieświadoma tego jaki wpływ miała na moje późniejsze działania i życie.


Nasze krótkie rozmowy w korytarzu dały mi tę nadzieję, że ktoś w tamtym miejscu jest zainteresowany tym jak się czuję i nie jestem obojętna, a przede wszystkim nie jestem niewidzialna.


W depresji bardzo pragnęłam czyjegoś zainteresowania i uwagi. Jednak sama byłam zatopiona w poczuciu wewnętrznego nieszczęścia.


Trudno wtedy wychodzić z jakąś inicjatywą.

Zupełnie odcięłam się od wszystkich znajomych, a i tak już nie miałam ich zbyt wielu.


Nie chciałam żeby ktoś widział mnie w takim stanie. Czułam jakbym wszystkich zawiodła zupełnie nie myśląc wtedy o sobie.


Pamiętam pytanie jakie zadała mi Lucyna w korytarzu zaraz po tym jak na grupie wspomniałam o tym, że nie biorę leków i nie jestem w stanie ich połknąć.


Zapytała:

— czy na pewno chcesz być zdrowa?


To pytanie i rozmowy z Benkiem spowodowały, że zdecydowałam się wziąć leki. Pytanie to długo wybrzmiewało w mojej głowie.


Moja odpowiedź była oczywiście — tak chcę być zdrowa!


A później zaczęłam się zastanawiać czy na pewno robię wszystko w tym kierunku?


Przyznam, że byłam wtedy przerażona, ale gdy podjęłam decyzję to stwierdziłam, że już czas wziąć tabletki. Nie udało mi się pierwszego dnia. Miałam w głowie wciąż te wcześniejsze doświadczania.


Oczywiście rano czułam, że zawiodłam i jestem do niczego.


Taki to zniekształcony obraz siebie niosłam jeszcze długo w swojej głowie. Wynikało to z wielu moich doświadczeń i przekonania, że zawsze muszę dawać radę i muszę unieść wszystko SAMA.


W końcu się udało.. czułam jakbym stanęła na szczycie świata.


Czuję ogromną wdzięczność, że wsparłaś mnie wtedy i towarzyszyłaś mi w czasie kryzysu. Będziesz pierwszą osobą, której podaruję tę książkę.


Dziękuję…

Emocjonalna reanimacja (eCPR) Daniela Fishera

W 2019 roku brałam udział w konferencji pod tytułem:

Rola społeczności w procesie zdrowienia osób po kryzysie psychicznym”.


Zostałam na nią zaproszona przez Ewę Rudzką — Jasińską (psychiatrę).


Brałam już wtedy udział we wstępnym kursie Ex -In (ekspert przez doświadczenie), który był przez nią prowadzony.


Kurs ten przygotowywał osoby, które przeszły kryzys psychiczny, a które chciały pracować wspierając osoby w kryzysie.


Wzięłam w nim udział głównie po to bym potrafiła wspierać siebie, ale również po to, by wyjść poznać nowych ludzi i wyjść ze strefy komfortu.


W późniejszym czasie ta wiedza bardzo mi pomogła zrozumieć wiele aspektów mojego chorowania.


Jednym z prelegentów tej konferencji był dr Daniel Fisher, który mówił o Emotional CPR (eCPR) i który poprowadził z zespołem trenerów dwudniowe warsztaty w których wzięłam udział.


Przy okazji wiosennych porządków w marcu (2023 rok) znalazłam zachowane z tego spotkania notatki i materiały.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
za 35.79