E-book
Bezpłatnie
Znaki

Bezpłatny fragment - Znaki

Objętość:
141 str.
ISBN:
978-83-8221-250-1

Pobierz bezpłatnie

MORZE LEGEND I PRAWDY
Julianna Idziak

Dla prababci Rutki i dziadka Jurka.

Dziękuję Wam za to, że nigdy we mnie nie zwątpiliście i zawsze byliście ze mnie dumni.

Miasto portowe Sobalt zawdzięczało swoją nazwę zamieszkującemu zatokę potworowi. Kronikarze nie byli zgodni, co do powodu, dla którego pierwsi osadnicy zadecydowali o tak specyficznej nazwie dla swojego miejsca zamieszkania. Niektórzy uważali, że sobaltanie chcieli wkupić się w łaski monstrum, od którego zależały ich wyprawy morskie. Inni historycy skłaniali się ku teorii, jakoby był to wyraz szacunku. Jeszcze inni twierdzili, iż to forma ochrony przed gniewem bestii, bo przecież nie mogłaby wystąpić przeciwko samej sobie. Ale byli też tacy, którzy głosili pogląd, iż nazwa nie ma żadnego bezpośredniego związku z morskim potworem. A jaka była prawda? Sam Czas mógł to tylko wiedzieć.

Z resztą dla samych mieszkańców Sobaltu geneza nazwy ich miasta nie miała większego znaczenia. Niewielu z nich wierzyło w istnienie potwora, a jeszcze mniej przejmowało się jego domniemaną działalnością. Dużo ważniejszy był dla niech Festiwal Sztormów, podczas którego przez miasto przechodził ogromny, szmaciany ślimak rodem z marynarskich legend. Tak naprawdę znaczenie miało to, że podczas święta można było zarobić, bo zyskująca na popularności parada z roku na rok przyciągała coraz więcej ciekawskich.

Pierwotnie Festiwal Sztormów był skromniejszym wydarzeniem, w czasie którego mieszkańcy świętowali zakończenie sezonu burz oraz składali cześć Tytanowi Goskowi. Ale były to tak odległe wydarzenia, że można było o nich przeczytać tylko w księgach. I to nie we wszystkich, ponieważ historie o Tytanach, Pierwotnych i Zdolnościach zdawały się być wypierane.

Parada w Sobalcie była żywym dowodem na to, jak dało się nagiąć dawne obrzędy i przemienić je w źródło dochodu. A Sobaltanie zdawali się być mistrzami w tej materii. Nie dość, że wykorzystali legendę potwora z głębin Morza Goskańskiego, to jeszcze od kilku lat na ulicach pojawiali się przystojni młodzieńcy i piękne panny przebrani za legendarny lud Morzeczników — Magów, których nie widziano na tych ziemiach od lat.

Każdy sposób na zarobienie miedziaka był dobry. Czy to przez obłudę, czy nawet przez zdzierstwo. Na szczęście nie wszyscy uliczni handlarze posuwali się do takich skrajności. Na Mokrym Targu wciąż można było kupić lokalne wyroby za przyzwoite pieniądze, a z rybakami nadal dało się wytargować przystępne ceny. O ile ktoś wiedział, gdzie szukać.

Nie było chyba mieszkańca, który nie miałby jakiejś korzyści z masowo przybywających turystów. Nawet Dama Lipan, znana ze swojej niechęci do tłumów, czerpała niemałe zyski z Festiwalu Sztormów.

Lipan, jako najbardziej wpływowa kobieta w mieście — a może nawet jego najbardziej wpływowy mieszkaniec — po niemal tygodniowej zabawie odnotowywała znaczny przypływ złotniaków w swoich sakiewkach. Skoro nawet ubogie pospólstwo chętnie odwiedzało Sobalt, to również to samo musieli czynić zamożni handlarze, arystokraci, a czasami nawet władcy. A w mieście portowym nie było bardziej luksusowego miejsca wypoczynku niż Tęczowe Kamienice Damy Lipan.

Włości kobiety były tak prestiżowe, że każdy, kto chciał zaistnieć — czy to na dworze, czy w świecie pieniądza — musiał zostać zaproszony lub przynajmniej zaakceptowany przez Damę Lipan. Bez tego, nieważne jak zdolnym, inteligentnym czy bogatym się było — tylko ona — ta niewielkiego wzrostu kobieta o kruczoczarnych włosach i z błyskiem w oku — mogła pomóc rozwinąć karierę. Lub doszczętnie ją zniszczyć.

Na pierwszy rzut oka nie sprawiała wrażenia aż tak wpływowego człowieka. Nikt tak naprawdę nie znał jej wieku, lecz jej dziewczęce lata bezpowrotnie minęły. Czarne jak noc włosy zawsze były zaplecione w skomplikowane, wręcz fantazyjne fryzury. Ale to tyle, jeżeli chodzi o ekstrawagancję. Czasami podkreślała szafirowość swoich oczu kolorowymi pigmentami, albo różowiła mocno zarysowane kości policzkowe lub pełne usta. Nosiła skromną, ale zdobną biżuterię, zaś jej kreacje nigdy nie były skandalizujące. Zbytnio.

Może jej stroje na to nie wskazywały, lecz Dama Lipan była nieprzeciętną kobietą. Wyznawała zasadę, że żeby przeżyć w świecie pieniądza trzeba zachowywać się jak dama, myśleć jak bankier i pić jak marynarz. Dlatego zwykle trudno było ją zaskoczyć. Zwykle — bo miewała potknięcia, lecz zawsze zachowywała zimną krew.

Tak samo było niemalże rok temu.

Wszyscy wiedzieli, że Dama Lipan miała swoje dziwne rytuały, od których rozpoczynała każdy dzień. Co prawda tylko jej najbardziej zaufani służący znali szczegóły, ale zawistniejsi sobaltanie twierdzili, że jej sukces to sprawka zakazanych i niemoralnych ceremoniałów. Mimo to jeszcze nikt nigdy nie spróbował przerwać jednego z jej porannych obrządków.

I nawet gdy tamtego poranka Igna zakłóciła jej codzienny harmonogram, Dama Lipan i tak kazała kontynuować masaż. Kiedy wychudzona, przemarznięta i posiniaczona dziewczynka została przyłapana przez kucharkę na kradzieży, wieść prędko dotarła do kobiety. Ta bez chwili wahania postanowiła wezwać do siebie młodą złodziejkę.

Tamtego dnia przerażona Igna weszła do pięknie pachnącego pokoju. Dopiero podczas kolejnych wizyt w prywatnych komnatach Damy Lipan zdała sobie sprawę z panującego tam przepychu. Za pierwszym razem za bardzo bała się kary, by zwrócić uwagę jak bardzo jej zniszczone, śmierdzące ubranie nie pasuje do drogich tkanin i cennych obrazów.

Dama Lipan przyjęła Ignę podczas porannego masażu egzotycznymi olejkami. Chociaż to Lipan była naga, a dziewczynka miała na sobie ubranie, to właśnie Igna czuła się niezwykle niekomfortowo.

Kobieta bez dłuższych wstępów zapytała o powód kradzieży, wymusiła na Ignie opowiedzenie tragicznej historii jej rodziny, a na koniec wezwała kucharkę z powrotem do komnaty i kazała zatrudnić Ignę. I pod żadnym pozorem o nic nie pytać, co dziewczyna przyjęła z ogromną ulgą. Lipan zrobiła to, nawet na chwilę nie przerywając porannego obrządku. Dopiero kilka godzin później, gdy emocje Igny opadły, a ona sama leżała czysta w wygodnym łóżku, zdała sobie sprawę, że przecież świadkiem ich intymnej rozmowy był mężczyzna, który sprawiał wrażenie dziwnie nieobecnego.

Podczas kolejnych miesięcy Igna każdego dnia odwdzięczała się swojej pracodawczyni za wspaniałomyślność, którą kobieta okazała jej tego upalnego dnia. Odtąd bowiem dziewczyna wykonywała z pozoru prostą, lecz niezwykle ważną robotę.

Dama Lipan była znana ze swoich licznych posiadłości. Najbardziej respektowanym z jej wielu interesów były Tęczowe Kamienice, gdzie każdego dnia gościły małżeństwa, rodziny, arystokracja, a czasem nawet władcy. Każdy, kto miał wystarczającą ilość gotówki i nie szukał skandalu, zatrzymywał się właśnie tam. Kamienice znajdowały się właściwie w sercu Sobaltu; Błękitna na rynku, Karmazynowa dwie ulice dalej, a reszta porozrzucana była w odległości nie dłuższej niż kwadrans drogi od ratusza.

Najbardziej kontrowersyjną stroną biznesu prowadzonego przez Damę Lipan był Ognisty Ptak. Znajdujący się dużo bliżej portu, ale pozostający w obrębie murów miasta budynek mieścił na parterze kasyno, a na piętrach — dom uciech. Pracodawczyni Igny uważała, że „damie nie przystoi używać takich słów poza sypialnią”, lecz Igna — tak jak reszta biedoty — nazywała Ognistego Ptaka po prostu burdelem.

Jednak zdecydowanie nie był to typowy burdel, a Dama Lipan nie była typową burdelmamą.

Pracujący w Ognistym Ptaku ludzie często mieli podobne historie do Igny — wyrzuceni lub zmuszeni uciekać z domów szukali lepszego życia. Ale wszyscy byli od niej dużo starsi. Lipan może i prowadziła mniej lub bardziej szemrane interesy, lecz żaden z jej podwładnych nie był źle traktowany. Wszyscy dostawali pensję i mogli odejść w każdej chwili, lecz chyba najważniejsze było to, że Dama Lipan dbała o swoich pracowników. Zapewniała im dach nad głową, dostęp do medyków oraz edukację. Gdyby nie konieczność rozkładania nóg i dogadzania nie zawsze przyjemnym osobnikom, do Damy Lipan zgłaszałyby się tłumy dzieciaków, dla których życie okazało się niesprawiedliwe.

Igna nie mogła powiedzieć, że czuła się spokojna o swoją przyszłość. Nie chciała co prawda zarabiać poprzez łóżko, lecz tym samym jej pensja była dużo niższa od pracowników Ognistego Ptaka. Igna nieraz zastanawiała się, co skłoniło jej nieustępliwą pracodawczynię do zatrudnienia brudnej, posiniaczonej złodziejki. Aż przyszedł i ten dzień, kiedy sama Dama Lipan wyjawiła jej swoje pobudki.

Po kolejnej dobie usługiwania zamożnym i wysoko postawionym, Igna jak zwykle stawiła się u Damy Lipan, by zdać jej relację z zasłyszanych rozmów. W tym tygodniu dziewczyna pracowała w Turkusowej Kamienicy, w następnym miała się przenieść do Fuksjowej. Najmniej lubiła pracę w Ognistym Ptaku, lecz w ciągu piętnastu lat życia na tej ziemi nauczyła się odcinać się od jego nieprzyjemnych aspektów.

— Mów, moja myszko, czego się dzisiaj dowiedziałaś?

Jak zwykle Dama Lipan przyjęła Ignę w nocnym odzieniu. Jej czarne włosy falami opadały na szczupłe, blade ramiona. Co ciekawe, kiedy Igna przychodziła do swojej pracodawczyni z porcją informacji o gościach i intrygujących plotkach krążących po mieście, Dama Lipan nigdy nie zajmowała się niczym innym.

Tym razem było inaczej. Kobieta oczywiście słuchała swojego młodego szpiega, kilka razy dopytała o szczegóły, ale wzrok miała utkwiony w zagadkowym liście.

Po skończonym raporcie Igna miała wrócić do swojego pokoju, dlatego wielce zaskoczyło ją polecenie Damy Lipan.

— Zaczekaj — rzekła biorąc do ręki pióro i czysty pergamin.

Niepokój w Ignie narastał wraz z przedłużającą się ciszą. Lipan dopiero po chwili powiedziała:

— Zapewne nieraz zastanawiałaś się, dlaczego cię zatrudniłam. Nie jesteś moim jedynym szpiegiem i zdecydowanie nie jesteś najlepszym. — Zmierzyła wzrokiem chustę zakrywającą rude włosy Igny.

Igna puściła tę uwagę mimo uszu. Dama Lipan mówiła dalej:

— Masz jednak coś, czego żaden z moich pracowników nie ma. Masz rodzeństwo.

Igna głośno wciągnęła powietrze. Zdawała sobie sprawę, że rodzina była jej słabością i zaczęła się obawiać dokąd zmierza opowieść jej pracodawczyni.

— Nie martw się, moja myszko. Twoje rodzeństwo jest bezpieczne. Nigdy nie zrobiłabym krzywdy dziecku. — W uśmiechu Damy Lipan było coś, czego Igna nie potrafiła rozpoznać.

Kobieta wzięła do ręki ukończony list i zaczęła się w niego wpatrywać. W prywatnych pokojach były same, a na ściany w kolorze burgundowym padały ich cienie. W końcu Dama Lipan przerwała trwającą kilka minut ciszę:

— Ja również mam brata. Co prawda nie mam okazji widywać go tak często, jak ty widujesz Pinna, ale lepsze to niż dwadzieścia lat bez znaku życia.

Dzięki miesiącom spędzonym w Tęczowych Kamienicach Igna nauczyła się czytać emocje z nieznacznych gestów i drobnych szczegółów w mimice. W końcu od humoru gości zależała jej pensja, a co za tym idzie — przyszłość rodzeństwa. Dlatego opanowała zdolność odczytywania nastrojów do perfekcji. A przynajmniej tak jej się wydawało, bo w tym momencie z twarzy Damy Lipan nie mogła wyczytać nic.

Kobieta odwróciła wzrok od trzymanego w dłoniach listu. Igna zdążyła się zorientować, że z kimkolwiek Dama Lipan ostatnio korespondowała, musiał to być ktoś niezwykle ważny. Każda z wiadomości wręczana Ignie była pieczętowana dwukrotnie, ale dziewczyna nawet nie pomyślała o tym, że ich adresatem mógł być członek rodziny Lipan.

— Na pewno jesteś ciekawa, jaki to ma związek z twoim zatrudnieniem.

Nieśmiało przytaknęła.

— Otóż — zaczęła Dama Lipan, składając i pieczętując zapisany pergamin. — Ponad trzydzieści lat temu, gdy byłam kilkuletnim brzdącem, mój brat ukradł pewnemu wojownikowi pajdę chleba i kawałek sera. Teraz wydaje mi się to śmiesznie małym obiadem, lecz wtedy była to dla nas prawdziwa uczta. Następnego dnia zrobił to samo. Muszę tu zaznaczyć, że mój brat nie jest idiotą, ale sama dobrze wiesz, że desperacja odbiera ludziom zdroworozsądkowe myślenie. Dlatego nie dziwota, że został złapany na gorącym uczynku. Ale to, co uczynił tamten wojownik zaważyło na naszych losach.

Dama Lipan przerwała pieczętowanie listu i spojrzała na okno. Na zewnątrz panowały najczarniejsze ciemności, lecz Ignie zdawało się, że kobieta widzi w nich coś zupełnie innego.

Po chwili kontynuowała swoją opowieść.

— Tamten wojownik poprosił mojego brata o podanie powodu, dlaczego tak mały dzieciak łamał prawo. A następnie kazał się zaprowadzić do rudery, która była naszym domem. Matki jak zwykle nie było. Pracowała jako praczka, dlatego całe dnie spędzała nad rzeką. Zimą, gdy niewielu było stać na pranie, rozkładała nogi przed co lepszą ofertą. Ojca nigdy nie poznałam, podobno zmarł na zarazę. Ale dla tamtego wojownika to nie miało znaczenia. Dla niego liczył się kodeks, a on nakazywał spłacać swoje długi. Równowaga musiała zostać zachowana. To była nasza pierwsza lekcja. Drugą było wybranie między obowiązkiem i rodziną.

— Czy można w ogóle dokonać takiego wyboru? — zapytała Igna, gdy w komnacie po raz kolejny zapadła cisza.

— Ja wybrałam obowiązek. Kazałam bratu spłacić dług, wypełnić obowiązek i nie wracać dopóki tego nie zrobi.

Igna, nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Domyślała się, że ta opowieść nie będzie przyjemna, lecz nie oczekiwała takiej bezwzględności wobec własnego brata, w którego słowa Dama Lipan wczytywała się przecież jakby było to przesłanie samych Pierwotnych.

— Kilka lat temu, gdy odnowiłam kontakt z bratem, przyrzekłam sobie, że i ja kiedyś spłacę dług. Gdyby nie ten wojownik ani ja, ani mój brat nie wyrwalibyśmy się z tej zapadłej dziury. Do cholery, prawdopodobnie już dawno byśmy nie żyli.

Dama Lipan nie musiała nic więcej mówić. Igna doskonale rozumiała, co kryło się między słowami. Ale jeszcze nie potrafiła zadecydować, czy była kobiecie wdzięczna, czy po prostu wściekła. Na razie piętnastolatka miała ochotę schować się pod kocem i w ciszy przeanalizować tę dziwną rozmowę.

— Czy to wszystko, pani?

— Prawie — odparła. Wstając oddała Ignie zapieczętowany podwójnie list.

Dziewczyna wiedziała, że następnego ranka — tak jak przez ostatnie tygodnie — będzie musiała oddać list czekającemu na rynku posłańcowi. Jak zwykle nie wymienią ani słowa, bo takie instrukcje wydała jej za pierwszym razem pracodawczyni. Mimo że nie wiedziała gdzie mieszka brat Damy Lipan, teraz przynajmniej znała adresata.

— Zanim wyjdziesz mam jeszcze jedną sprawę. — Dama Lipan skierowała się w stronę stojącej pod oknem toaletki. — Podczas Festiwalu Sztormów odwiedzi mnie bratanica. Jesteście w podobnym wieku, dlatego będziecie dzielić pokój. Od lat jej nie widziałam, ale brat twierdzi, że jest nieśmiała. Liczę, że się nią zajmiesz.

Piętnastolatka przytaknęła bez słowa. Teraz wszystko nabierało większego sensu — zabezpieczane listy, tajemniczy brat, nikomu nieznana bratanica i częstsza zaduma na twarzy Damy Lipan. To nie wróżyło niczego dobrego. Ale na razie Igna postanowiła nie zaprzątać sobie tym głowy. Miała dużo poważniejsze problemy do rozwiązania.

Wychodząc z pokoju o ścianach w kolorze burgundu, Igna pomyślała o swoim rodzeństwie. O buńczucznym uśmiechu Pinna i ufnych oczach Tissii. O okrzykach radości, gdy przychodziła w odwiedziny. Ale i o wychudzonych ciałkach i zapadniętych policzkach. Igna wiedziała, że dla nich zrobi wszystko. Dlatego musiała wiedzieć, czy Dama Lipan rzeczywiście nie wykorzysta wiedzy o nich przeciw niej.

— Pani, czy mogę zadać pytanie?

Kobieta siedziała już przed lustrem i zaplatała czarne włosy w warkocz. Nie odwracając się, skinęła głową.

Igna wzięła głęboki wdech. Powtarzając jak mantrę, że robi to dla dobra Tissii i Pinna, zapytała:

— Czy zostałam tu zatrudniona z powodu mojego rodzeństwa?

Dama Lipan przerwała układnie warkocza. Ich spojrzenia spotkały się w lustrze.

— Igno, kilka miesięcy temu ujrzałam zdeterminowaną dziewczynę, która postawiona przed wyborem, wybrała rodzinę. Pamiętaj o tym.

Igna życzyła swojej pracodawczyni dobrej nocy i wyszła na korytarz. Mijając piękne obrazy i niezwykłe rzeźby, postanowiła nigdy więcej nie zwątpić w Damę Lipan.

***

Od tamtej rozmowy minął ponad tydzień, a po tajemniczej bratanicy ani widu, ani słychu. Od rozpoczęcia Festiwalu Sztormów Igna każdego dnia wyczekiwała przyjazdu nieśmiałej dziewczynki. Codziennie budziła się z cichą nadzieją, że to właśnie dzisiaj pozna bratanicę Damy Lipan. Jednak to wciąż nie następowało. Dziewczyna nieraz zastanawiała się, czy tamtego wieczora się nie przesłyszała. Albo Dama Lipan coś pokręciła, ale była to bardzo wątpliwa opcja.

Igna z westchnieniem ruszyła na obchód miasta.

Mieszkając w takim miejscu jak Sobalt, można było szybko przyzwyczaić się do tłumów i różnych, czasami bardzo ekstrawaganckich osobników odwiedzających portowe miasto. Ale mimo wszystko nie można było porównywać przeciętnego dnia w Sobalcie z Festiwalem Sztormów. Bowiem wtedy nie tylko samo miasto się zmieniało, ale również odwiedzające je osoby.

Do Sobaltu ruszali niemalże wszyscy mieszkańcy pobliskich wiosek, miast i krain, a im ktoś był zamożniejszy, tym z dalszych zakątków kontynentu przybywał. Zdarzało się nawet, że przypływali także żeglarze zza Morza Goskańskiego. Usłyszawszy o dziwnej zabawie, wiedzeni ciekawością, przybywali dla szmacianego ślimaka Sobalta, który przez tydzień paradował przez miasto.

W trakcie Festiwalu przemiana zachodziła również w wyglądzie samego miasta. Odległość od rynku determinowała wartość budynku, dlatego nie dziwota, że najpiękniej przystrojone kamienice znajdowały się w centrum. Idealnie pomalowane, z masą różnych zdobień, których nazw Igna nigdy nie poznała, stanowiły tę ozdobną część Sobaltu.

Jednak to nie ta była według Igny tą prawdziwie piękną.

Im dalej od rynku, tym budynki stawały się prostsze, praktyczniejsze, aż w końcu porządek i harmonia zanikały, oddając miejsca totalnemu chaosowi. Największy bałagan panował w okolicach portu, gdzie mury dawno zostały zburzone, aby mogły powstać nowe miejsca zamieszkania. Wszystkie budynki, a przynajmniej spora ich część, miały kamienną lub ceglaną podstawę, lecz kolejne piętra często były prowizorycznymi nadbudówkami z drewna, gdzie latem panował zaduch nie do wytrzymania, a zimą — nieznośny mróz. O bieżącej wodzie, którą Igna poznała dopiero u Damy Lipan, większość mieszkańców nawet nie marzyła.

Jednak to w tych szalonych, zwykle niezbyt bezpiecznych budynkach portowych był pewien urok, którego zdaniem Igny brakowało schludnym kamienicom w murach miasta. Być może powodem były fantazyjne kształty, widok żyjących tam ludzi, a może po prostu sentyment. Igna w porcie czuła się jak w innym mieście. Jak w brudnym, niebezpiecznym, ale jednak — domu.

Lecz do portu planowała zajrzeć na samym końcu. A stamtąd chciała pójść do Pinna i Tissii.

W południe dotarła na Mokry Targ. Nie było to jedyne miejsce w Sobalcie z kramami, lecz to właśnie tu można było znaleźć niemalże wszystko — od biżuterii przez tkaniny aż po świeże ryby i warzywa. Dopisująca od kilku dni pogoda wyciągnęła na brukowane ulice prawie wszystkich mieszkańców. A przynajmniej tak wydawało się Ignie, która musiała dziś lawirować między pięknie ubranymi bogaczami, krzyczącymi handlarzami i bawiącymi się dziećmi. Przynajmniej w takim zgiełku miała większe szanse.

Kilka razy w tygodniu, w zależności od woli Damy Lipan, Igna obchodziła miasto w poszukiwaniu najciekawszych plotek. Miała nadzieję na kilka nowych skandalicznych opowieści o ekscesach pijanych arystokratów, które przekazałaby swojej pracodawczyni, a ta w przyszłości mogłaby wykorzystać te informacje do swoich celów. Za jej radą dziewczyna nigdy nie szła dwa razy tą samą drogą. Skoro Igna mogła być szpiegiem, to Czas tylko wiedział kto jeszcze nim był.

Podczas ostatnich miesięcy, dzięki pracy u Damy Lipan, Igna poznała coś, co miało większą wartość niż pieniądze, szlachetne kamienie czy piękne tkaniny. Odkryła, że wiedza otwiera wiele drzwi, a wiedza na temat błędów i słabości twoich przeciwników jest kluczem do niejednego sukcesu.

Dlatego od niedawna Igna miała jeszcze jeden, bardziej osobisty cel. Chciała się dowiedzieć, czy ktokolwiek słyszał o tajemniczej bratanicy Damy Lipan. Nie liczyła na wiele, bo podczas Festiwalu Sztormów do miasta mogło przybyć wiele nieśmiałych dziewczynek, ale Igna sądziła, że ktoś z rodziny Lipan na pewno nie przejdzie przez mury miasta niedostrzeżony.

Niestety mocno się przeliczyła. Co prawda podsłuchała dwie handlarki, wymieniające uwagi na temat pewnego młodego lorda, który wdał się w bójkę z Gwardzistami, ale o tajemniczej bratanicy nie mówił nikt. Mimo to Igna się nie załamywała; miała jeszcze parę asów w rękawie.

Przed pójściem na rynek kupiła, jak zawsze pyszną zupę rybną oraz kilka jabłek i garść truskawek dla rodzeństwa. Owoce schowała do prostej, ale bardzo wytrzymałej torby, którą kupiła za pierwszą wypłatę od Damy Lipan. Nie miała za wiele — dwie pary butów, płaszcz, trzy sukienki, chusta, pończochy, bielizna i koszula nocna były całym jej dobytkiem — lecz to właśnie zwykła, materiałowa torba była jej największym skarbem. Prawdopodobnie dlatego, że Igna sama na nią zapracowała.

Wchodząc na rynek, skłoniła się Sique — zagranicznej skrzypaczce, która każdego dnia grała dla relaksujących się w herbaciarniach bogaczy. Niska, kształtna kobieta o kręconych włosach była najcenniejszym źródłem plotek dotyczących arystokracji i urzędników Sobaltu. Centrum miasta było miejscem spotkań bogaczy i ludzi władzy, tak samo jak Mokry Targ był takim miejscem dla handlarzy, rzemieślników i innych średnio zamożnych.

W trakcie pory obiadowej, gdy większość klientów udawała się do domów na posiłek, również Sique miała chwilę przerwy. Wtedy zwykle podchodziła do niej Igna i za miedziaka lub dwa słuchała o wybrykach niektórych arystokratów. W związku z Festiwalem Sztormów młodszemu pokoleniu wydawało się, że uda mu się wtopić w tłum i zabawić bez wiedzy rodziców. Może i niektórym udawało się zabawić, ale w Sobalcie, gdzie bogacza z łatwością dało się wypatrzeć z tłumu, nic nie pozostawało na długo tajemnicą.

Sique i tym razem nie zawiodła. Opowiedziała o pewnej damie, która o świcie wyrzuciła kochankę męża z łóżka (dlaczego dopiero nad ranem zorientowała się o zdradzie męża — tego kobieta nie wiedziała, ale podzieliła się z Igną swoimi domysłami) i potwierdziła bójkę nastoletniego lorda z Gwardzistami.

Igna już miała zapytać o bratanicę Damy Lipan, gdy coś ją powstrzymało. Dziewczyna zorientowała się, że skoro pracodawczyni opowiedziała jej o swojej rodzinie w sekrecie, a Sique za pieniądze przekazywała informacje, nieśmiała dziewczynka z domu Lipan mogłaby znaleźć się w niebezpieczeństwie.

Igna podziękowała Sique i przez następne kilka godzin kręciła się po rynku. Późnym popołudniem na plac zaczęli się schodzić przebrani za lud Morzeczników młodzi ludzie, którzy za niedługo mieli wyruszyć wraz ze szmacianym ślimakiem Sobaltem spod ratusza na paradę. Widząc wzbierający tłum niewiele starszych od niej chłopców i dziewczyn imitujących wodnych Magów, Igna postanowiła skierować się w stronę Krzywej Bramy.

Kiedy Pinn był wrzeszczącym brzdącem, a o Tissii nikt jeszcze nie myślał, mała Igna podsłuchała opowieści pewnego podchmielonego marynarza, który w bardzo barwny sposób opisywał historię powstania bramy i dlaczego była krzywa.

Gdy Sobalt był jeszcze tak małym miasteczkiem, że znajdowała się w nim tylko jedna karczma, upiło się w niej dwóch murarzy. Jeden przed drugim przechwalali się swoimi budowlami, lecz niestety na słowach się nie skończyło. Zaangażowanych w konflikt było więcej, gdyż część obecnych w karczmie poparła jednego, a druga — drugiego murarza. Byli o krok od pobicia się, aż zdenerwowany karczmarz nakazał udowodnić murarzom ich umiejętności — mieli zbudować bramę wjazdową do portu. Jak to pijani, nie zastanawiając się nad absurdalnością tego zadania, przystali na jego propozycję. Podobno budowali całą noc, a poranny widok przysporzył mieszkańcom więcej śmiechu niż złości. I wiele, wiele lat później stał się spójną częścią miasta.

Czy to wydarzyło się naprawdę, tego Igna nie wiedziała. Lecz w każdej historii jest ziarno prawdy. A wnioskując po dziwnym kształcie budowli, pod którą właśnie przechodziła, ktokolwiek ją zbudował, musiał być po kilku kieliszkach. O ile nie kilkunastu.

Było już późno, za parę godzin miało zmierzchać, więc Igna porzuciła pomysł podpytania kilku rybaków i marynarzy — którzy, chociaż nie wypływali już na Morze Goskańskie z powodu swojego wieku lub innych dolegliwości, wciąż uważali wodę za swój dom — i udała się prosto do Gubrena.

Dziewczyna nie była pewna z czego utrzymuje się siwy kuternoga o niewyparzonej gębie, który całymi dniami przesiadywał w marinie, oglądając statki i głośno wyrażając swoje niezadowolenie z pracy młodszych marynarzy. Często używając przy tym niewyszukanych słów. Pomimo wielu oczywistych wad, Igna bardzo za nim przepadała. Nie dość, że Gubren zawsze znał najciekawsze plotki, to jeszcze zabawiał ją śmiesznymi historyjkami. W końcu to od niego usłyszała o Krzywej Bramie. I chociaż wtedy miał jeszcze obie nogi, a na ląd schodził tylko dla kolejnego kieliszka bimbru, to malutka Igna była tak samo zafascynowana doświadczonym przez życie marynarzem, jak dziś.

Na przywitanie, jak zwykle, zrugał ją za spóźnienie (nigdy nie umawiali się na konkretną godzinę, ale starzec pomijał ten szczegół), zażądał przekąski i zaczął swoje opowieści. Dwie z nich wiązały się z pijackimi bójkami, o których Dama Lipan na pewno nie słyszała, ale perypetie biedoty nie miały znaczenia dla jej interesów. Dopiero trzecia z historii zaintrygowała Ignę. Wczorajszej nocy Gwardia przeszukiwała całe miasto, bo jakieś książątko, baroniątko czy inne paniczątko wyrwało się armii opiekunek i zabawiło w turystę.

— Nie dziwię się dzieciakowi — stwierdził Gubren. — Jakby nade mną wisiały cały czas stare, spróchniałe matrony, też bym uciekł. Ale było z tego cholernie dużo kłopotów, psia mać. Młody powędrował do portu i przez to te ciule z Gwardii przez całą noc przeszukiwali domy.

— Jak to? — zdziwiła się Igna. Jeżeli Gwardia prowadziła poszukiwania zaginionego młodego arystokraty, to na pewno zapukałaby do drzwi Damy Lipan. A tej nocy Igna spała spokojnie.

— Rusz głową, dziewczyno. Malucha nie było przez kilka godzin, aż w końcu znaleźli go w porcie. Samego. A potem zaczęli nas przeszukiwać, psia mać. Jest Festiwal Sztormów, do miasta zjechało pełno ludzi, w tym ci ważni. Wielkie miasto, cholernie dużo ludzi. Pomyśl jak łatwo wyszukać w tłumie takie paniczątko, porwać je i zażądać pieniędzy. Małego znaleźli w najbiedniejszej części, gdzie co drugi zabije dla złamanego miedziaka. Gwardia doszła do prostych wniosków.

Igna wiedziała, że Gubren miał jej jeszcze coś do powiedzenia, ale — jak zdążyła się zorientować — starzec lubił dramatyczne pauzy i podniosłe przemowy. Chociaż trudno było o dramatyzm czy patetyzm w przystani, gdzie ciągle kręciły się setki wchodzących i wychodzących z dokujących statków tragarzy, kupców i cała masa ludzi, którzy mieli do załatwienia interesy w porcie.

Gubren wsparł się obiema rękami na swojej lasce i zapatrzył się na morze. Ignie zdawało się, że na jego pełnej zmarszczek twarzy pojawiło się jeszcze więcej bruzd.

— Wojny wybuchały z głupszych powodów niż zaginięcie jakiegoś książęcia. Zwykle chodzi o złotniaki, czasami o zranioną dumę. Gdyby następna wojna była przez jakąś rodzinę, byłby to przynajmniej dobry powód. Pół wieku temu tym baranom u władzy udało się dogadać i przestali się napieprzać jak niewyżyte chłystki. Ale coś wisi w powietrzu, moje stare kości mi to mówią. Jeszcze nie teraz, może za kilka lat, lecz w końcu coś pieprznie. W naturze niektórych ludzi jest pokój i harmonia, a innych — zabijanie i chaos. Na tym polega równowaga tego świata. Na razie mamy jakiś tam pokój, ale to nie może trwać za długo. Ponad pięćdziesiąt lat bez wojen na kontynencie. O tym nawet moja kochana matula nie marzyła podczas Wielkiej Wojny.

Igna głośno wciągnęła powietrze. Była dzieckiem pokoju, ale nawet ona wiedziała o Wielkiej Wojnie, która pogrążyła cały kontynent w trwającym kilka lat konflikcie i która pochłonęła więcej żyć niż jakikolwiek inny spór. W końcu to właśnie w Sobalcie zwaśnione kraje doszły do porozumienia i podpisały ugodę. A Igna niemalże codziennie mijała tablicę upamiętniającą Traktat Sobalcki.

Jej wzrok spoczął na prawym nadgarstku staruszka. Gubren miał tam paskudną bliznę, której nabawił się podczas Wielkiej Wojny. Nigdy nie zdradził jej szczegółów, ale Ignie zdawało się, że między okropnymi bliznami jest jakiś znak. Być może pozostałość po tatuażu.

— Koniec końców nic się paniczątku nie stało — rzekł po chwili starzec. — Co prawda coś tam słyszałem, że jakieś dzieciaki zabrali do sierocińca, bo rodzice czy ktokolwiek, kto się nimi zajmował byli pijani w sztok. Ale i tak za miesiąc czy dwa wrócą do tych pijaków. Nie wszyscy mają tyle szczęścia, co ty.

— To nie było szczęście — odburknęła Igna. — Tylko dzięki Damie Lipan udało mi się zabrać Pinna i Tissię. Gdyby nie ona, moje rodzeństwo mogłoby przeżyć to, co ja.

Gubren spojrzał na nią współczującym wzrokiem. Za murami nie było tajemnic — prędzej czy później ktoś poznawał twój sekret — a o ślicznej, rudowłosej dziewczynce, którą pewnego dnia zatrudniła najbogatsza rodzina w Sobalcie, wiedzieli wszyscy. Wszystko to, co stało się później, również trafiło do wiadomości ogółu.

Jej towarzysz nic więcej nie powiedział. Igna odczekała kilka chwil, nim odważyła się przemówić ponownie.

— Słyszałam o pewnej dziewczynce, która ma się zjawić na Festiwal Sztormów. Chyba ma czarne włosy, podobno nieśmiała.

— To tyle? — zapytał starzec, gdy zapadła cisza. — Cholernie szczegółowy opis żeś mi podała, psia mać. Co to za dziewczynka?

Igna zawahała się tylko na sekundę. Gubrenowi można było ufać. Kuternoga był zgorzkniały i niekoniecznie przyjemny w obyciu, ale nigdy nie dał jej powodu do zwątpienia.

— Bratanica Damy Lipan miała przyjechać na Festiwal Sztormów. Mam się nią zająć, ale jeszcze się nie pojawiła.

— I ten babsztyl kazał ci wypytać za murami?

Dziewczyna odwróciła wzrok i patrząc na statki, odrzekła:

— Nie, to był mój pomysł. Dama Lipan o niczym nie wie.

Reakcja Gubrena zaskoczyła Ignę, ale biorąc pod uwagę niechęć starca do jej pracodawczyni, nie powinna była być tym zdziwiona. Jego rubaszny śmiech po momencie przemienił się w napad kaszlu, a chwilę później marynarz odpowiedział:

— Wiedziałem, że wreszcie się nauczysz. — W jego oczach były iskierki rozbawienia oraz czegoś, czego Igna nie do końca mogła zrozumieć. Lecz na razie postanowiła tego nie roztrząsać.

Gubren obiecał jej, że nazajutrz postara się wypytać o nieśmiałą bratanicę Damy Lipan.

— A teraz idź już sobie i odwiedź to swoje rozwydrzone rodzeństwo. I żebyś mi się nie szwendała po nocy. Masz wrócić do tego babsztyla przed zmierzchem, jasne? — Igna posłała Gubrenowi wymowne spojrzenie i pożegnała się ze starcem.

W Sobalcie sierociniec mieścił się w murach miasta, a stało się to za sprawą Damy Lipan. Igna nie znała szczegółów, bo budowa sierocińca rozpoczęła się przed jej narodzinami, ale wszyscy wiedzieli, że inicjatywa wyszła ze strony właścicielki Ognistego Ptaka. I chociaż nie zasiadała ona w radzie miasta, to zawsze miała ogromny wpływ na rozwój Sobaltu.

Igna wiedziała, że teraz jej pracodawczyni nie wtrącała się w działania Rady tak często, jak myśleli mieszkańcy, ale sprawa sierocińca była jedyną, kiedy Dama Lipan wparowała na zebranie, zrugała przeciwnych jej pomysłowi radnych i zażądała natychmiastowego rozpoczęcia budowy. Tylko i wyłącznie ona miała na tyle władzy, by zrobić coś tak skandalicznego i ujść z tego cało. Ba — zwycięsko — bo jeszcze tego samego dnia zatwierdzono projekt budowy sierocińca.

Dziewczyna nie przesadziła mówiąc, że to właśnie dzięki jej pracodawczyni Pinn i Tissia trafili na stałe do sierocińca. Nie było to idealne wyjście, ale lepsze to niż pozostanie w domu — z wiecznie pijaną matką, która pamiętała o dzieciach tylko wtedy, gdy mogły przynieść pieniądze na alkohol, oraz stale nieobecnym ojcem.

Kiedyś usłyszała, że w przeszłości jej rodzice nie byli tacy. Mama była bardzo ładna, co odziedziczyło każde z jej dzieci, a ojciec pracował gdzieś na Mokrym Targu. Ale niedługo po narodzinach Igny coś się wydarzyło i ojciec stracił pracę. Zaciągnął się więc na jakiś statek i nie było go miesiącami, podczas których matka Igny coraz mniej interesowała się swoim dzieckiem. Potem pojawił się Pinn, a za dwa lata — Tissia. W tym czasie ich matka zupełnie porzuciła pracę pokojówki i pogrążyła się w alkoholu. Ojciec pojawiał się sporadycznie, raz nawet nie widzieli go przez dwa lata, ale gdy się pojawiał, przywoził dzieciom coś ciekawego ze swoich wypraw. Odkąd matka wyrzuciła Ignę z domu, i odkąd Igna — z pomocą Damy Lipan — zabrała swoje rodzeństwo do sierocińca, ojciec jeszcze nie powrócił. Dziewczyna podejrzewała, że wreszcie dał sobie z nimi spokój.

Dla Igny, Pinna i Tissii tak było lepiej. Dziesięć miesięcy temu, gdy ją zatrudniała, Dama Lipan zawarła umowę z Igną. Jeżeli w ciągu roku ani jej ojciec, ani matka nie zgłoszą się po swoje dzieci, Lipan stanie się ich oficjalną opiekunką. Ale tylko Ignie dała pozwolenie na pracę w Tęczowych Kamienicach i Ognistym Ptaku. Brat i siostra musieli chodzić do szkoły, a po osiągnięciu przez Ignę pełnoletności, mieli przejść pod opiekę starszej siostry. Dlatego każdy zarobiony miedziak był dla niej tak ważny.

Mimo późnej pory odwiedzin, o czym na wejściu nie omieszkała wspomnieć dyrektorka sierocińca, Pinn i Tissia ucieszyli się na widok starszej siostry. Ale większą radość wywołały chyba prezenty z Mokrego Targu. Brat rozpromienił się na widok truskawek. Uwielbiał słodycze i nieraz dostał po łapach za nocne baraszkowanie po spiżarni w poszukiwaniu cukru. Z kolei Tissia była jego zupełnym przeciwieństwem. Pięciolatka rozkoszowała się cierpkimi cytrynami i gorzkimi smakami. Młode, niedojrzałe jabłka były jej ulubionym przysmakiem.

Igna z radością obserwowała swoje rodzeństwo. Chociaż Pinn był o dwa lata starszy od Tissii, wyglądali niemalże tak samo. Oboje mieli brązowe włosy ojca i filigranowość matki. Gdyby nie ten sam zielony odcień tęczówek, nikt nie powiedziałby, że Igna jest spokrewniona z Pinnem i Tissią. Jako jedyna odziedziczyła po matce ciemnorude, lekko falowane włosy i piegowatą cerę, zaś po ojcu — wysoki wzrost.

Igna ledwo zdążyła zdjąć z włosów chustę, złożyć ją równo i schować do torby, gdy wszystkie owoce zniknęły. Jak zwykle zaczęła wypytywać ich o to, co jedli przez miniony tydzień. Pinn zaczął skrupulatnie opisywać wszystkie posiłki, najwięcej czasu poświęcając deserom. Podczas Festiwalu Sztormów nawet do sierocińca trafiło kilka łakoci. Tissia wtrąciła się, że wczoraj w szkole rozmawiali o paradzie, jej początkach i któreś z dzieci nie wiedziało kim jest Gosk.

— A ja wiedziałam. No i powiedziałam, ze to ten wodnisty Tytan, co ci Moziećnicy od niego pochodzą. Ale głupia Salma powiedziała, ze to nieplawda, bo Moziećnicy to bajka dla małych dzieci, a ja jej powiedziałam, ze nie ma lacji, bo Gublen mi powiedział, ze Moziećnicy istnieją i zabielają niegzecne dziewcynki. I jak dalej będzie niegzecna, to tes ją zabiolom.

Z jednej strony Igna była dumna ze swojej małej siostrzyczki, że dziewczynka potrafiła się obronić, ale z drugiej była zła. Na Gubrena, że opowiadał jej rodzeństwu głupie historyjki i na Tissię, że się wychylała. Salma była wnuczką bogatego i wpływowego handlarza, któremu Dama Lipan nieraz zaszła za skórę. Ostatni raz skonfrontowali się zaledwie trzy miesiące temu i to właśnie za sprawą Igny, która podsłuchała rozmowę jego lokaja. Gdyby dziadek Salmy poznał tożsamość przyszłej opiekunki Tissii i dowiedział się o wygadywanych przez Tissię głupotach, które dla niektórych były złamaniem tabu, mieliby nie lada problem.

Niczego nieświadoma pięciolatka nadal opowiadała o szkole, o swoich koleżankach, o łabędziach przy porcie i wszystkich drobnostkach, które były dla niej interesujące. Igna pozwoliła siostrze mówić. Gdy opowieść o mewach dobiegła końca, złapała swoje rodzeństwo za małe dłonie i spojrzała im w oczy.

— Pinn, Tissia, musicie mi coś przyrzec i nie zadawać pytań, dobrze? — Dzieci przytaknęły, więc piętnastolatka kontynuowała: — Nigdy więcej nie mówcie o Tytanach, Magach, Morzecznikach — tutaj spojrzała znacząco na siostrę — i innych bajkach, które opowiada wam Gubren. Jasne? Przyrzekacie?

Rodzeństwo spojrzało na siostrę nieco przestraszone, ale bez słowa sprzeciwu złożyło przysięgę. Igna odetchnęła z ulgą. Tissia i Pinn bywali roztrzepani, ale zdążyli się już nauczyć, kiedy należało zachować powagę.

Przyjście dyrektorki oznaczało koniec wizyty. Igna nie chciała opuszczać zmartwionych Tissii i Pinna, ale dochodził już zmierzch i przypomniały jej się słowa Gubrena. Miała jedynie nadzieję, że podczas następnej wizyty jej rodzeństwo znów będzie się uśmiechać i z ufnością opowiadać o swoich dziecięcych przygodach.

Na pożegnanie mocno przytuliła brata i siostrę, obiecując rychłą wizytę. Obiecała, że jeżeli będą grzeczni, to może dostaną jakiś prezent. To przywróciło uśmiech na ich twarzyczki.

W drzwiach dyrektorka obdarzyła ją chłodnym spojrzeniem i pożegnała zdawkowym skinieniem głowy. Ta kobieta była najbardziej surową osobą, jaką Igna miała okazję poznać. Ale może właśnie dzięki temu Frantzka Null tak dobrze radziła sobie z bandą dzieci o strasznych wspomnieniach. Igna wiedziała, że nie dałaby rady zachować zimnej krwi pod przenikliwym wzrokiem Null. Dlatego tym bardziej doceniała swobodę, którą zaoferowała jej Dama Lipan.

Ulice wokół sierocińca były puste, lecz Igna dobrze znała swoje miasto. Sobalt nigdy nie spał twardym snem, ale podczas Festiwalu Sztormów nawet nie kładł się do łóżka. Dla samotnie wracających do domu dzieciaków sobaltańska noc była bardzo niebezpieczna. A Igna, chociaż nie była tak bezbronna jak się na pierwszy rzut oka zdawało, wolała nie ryzykować ponownego zderzenia ze złem tego świata.

Trochę zazdrościła Pinnowi i Tissii tego niewinnego spojrzenia, jakim patrzyli w przyszłość. Pomimo poszarpanej blizny na prawej nodze, którą oszpeciła pęknięta butelka bimbru matki, Tissia nie bała się ostrych przedmiotów. Pinn, jak to ruchliwy chłopaczek, po zabawach z innymi równie szalonymi dzieciakami często wracał z zadrapaniami. Jej rodzeństwo, na przekór logice, dumnie opowiadało o swoich przygodach, przez które nieraz wylądowali na dywaniku u dyrektorki.

Igna taka nie była. Nie czuła się ani silniejsza, ani słabsza. Nie czuła niczego. Po tamtym wydarzeniu nie miała żadnej blizny. Kiedy zniknęły wszystkie siniaki i w zaciszu małego pokoiku mogła ocenić stan swojego ciała, doszła do dziwnego wniosku — wolałaby, żeby po tamtym wieczorze pozostał jakikolwiek ślad. Jakiekolwiek znamię, które wskazywałoby, że naprawdę jej się to przytrafiło, że jest w niej jakaś skaza, niedoskonałość.

Wiedziała, że ją to zmieniło. Czy na lepsze, czy na gorsze — tego nie potrafiła ocenić. Po prostu czuła się w swoim ciele inaczej. Wierzyła głęboko, że znak na skórze pomógłby jej zaakceptować to, co się stało i jak ją zmieniło. Niestety trafiła na kogoś, kto wiedział, co robi. Kto wiedział, jak zadawać ból, by nie pozostał po tym żaden ślad. Żaden zewnętrzny ślad.

Przechodziła właśnie obok karczmy, z której dobiegały wybuchy śmiechu, śpiew i krzyki, kiedy usłyszała przeciągły gwizd. Przystanęła, czujna. Z pobliskiej uliczki wyszedł osiłek i skierował swoje kroki prosto na nią. Igna cofnęła się o kilka kroków, ale pojawienie się kolejnego dryblasa pchnęło ją do ucieczki.

W panice zaczęła kierować się tam, skąd przyszła. Dopiero po kilku uderzeniach serca dotarło do niej, że biegnie w stronę sierocińca. Bez chwili zastanowienia skręciła w prawo, do Krzywej Bramy.

Jeżeli wcześniej nie miała pewności, czy to właśnie na nią polowali, teraz wszelkie wątpliwości zostały rozwiane. Oprawcy biegli jej śladem. Igna nie musiała się odwracać, by to wiedzieć; ich zaskakująco szybkie kroki podążały za każdym jej zakrętem i zwrotem. Port znała jak własną kieszeń, więc miała nadzieję, że uda jej się ich zgubić. Niestety osiłki nie zwalniały kroku, równie obeznane z miastem jak ona.

W myślach studiowała mapę Sobaltu, rozważając najlepsze drogi ucieczki. Do Damy Lipan nie miała co biec — jeżeli czaili się na nią w ciemnej uliczce, przy Burgundowej Kamienicy musiało być więcej dryblasów, których na pewno nie zdoła ominąć. Jej największą szansą było wtopienie się w tłum. I chociaż jej rude loki mogły się wyróżniać, w panice Igna widziała tylko takie rozwiązanie.

Dziewczyna była zbyt zajęta układaniem planu, by zorientować się, że przez ostatnią minutę gonił ją tylko jeden mężczyzna. Dopiero kiedy z półmroku wyłonił się drugi napastnik, dziewczyna zwolniła kroku. Spanikowana wybrała jedyną drogę, która jej jeszcze pozostała — do przystani.

Wbiegła na molo. Po chwili usłyszała odgłos ciężkich stóp uderzających o stare, miejscami zniszczone wodą morską deski. Igna nie traciła nadziei. W marinie zacumowanych było kilka kutrów, a to oznaczało, że musi tam być ktoś, kto pilnuje łodzi. Jeszcze nie wszystko stracone.

— Pomocy! Ratu…

Wołania Igny wybrzmiały w pustce. Jedna lepka ręka zacisnęła się na jej ustach, a druga wokół szczupłego ciała. Na ułamek sekundy jej serce stanęło. Czuła obezwładniającą panikę. Poraziły ją wspomnienia — niechciany dotyk, szarpanie, a potem ból. Serce Igny znów przyspieszyło.

Zaczęła walczyć. Wykręcała ciało w każdą stronę, najmocniej jak tylko mogła. Kopała, wbijała łokcie w ciało oprawcy, ugryzła go w rękę. Kiedy poczuła w ustach metaliczny smak krwi, jej napastnik rozluźnił uścisk. Wyrwała się, ale nie na długo. Drugi z dryblasów tylko na to czekał. Złapał ją za włosy, szarpnął i przewrócił na plecy.

Upadek pozbawił ją tchu i sparaliżował jej ruchy, co wykorzystali przeciwnicy. Jeden usiadł na jej nogach i unieruchomił ręce, a drugi ją zakneblował. Na oczy nałożyli jej wilgotny skrawek materiału. Chwilę później była związana.

Poczuła bolesne szarpnięcie. Podnieśli ją. Nie wiedziała w którą stronę się kierują — do miasta, czy do końca mariny. Próbowała wrzeszczeć przez szmatę w ustach, ale na nic się zdały jej wysiłki.

— Zamknij się, pieprzona suko — powiedział ten, który wlókł ją za ręce. — I przestań się wyrywać, bo dokończymy, co zaczął ten jebany chłopaczek z Rady.

Igna zamarła. Nad Morzem Goskańskim zaczął wzmagać się wiatr. Dopiero dotyk chłodnego powietrza na policzkach uświadomił jej, że cały czas płakała.

Kilka minut później została brutalnie rzucona na drewniane deski. Szum morza wzbierał na sile, a i Igna nadal chciała walczyć. Jeżeli nie dla siebie, to dla Tissii i Pinna — byli tak młodzi i już zdążyli stracić tak wiele. Nie mogli stracić jeszcze jej. Musiała przetrwać. Ale żeby przetrwać, musiała być sprytniejsza od swoich oprawców. Skończyły jej się pomysły — została desperacja.

Jeden z mężczyzn boleśnie poderwał ją na nogi i zakleszczył jej ciało tak, by się nie wyrwała. Drugi zerwał z jej oczu opaskę i przyłożył do gardła ostrze.

Igna patrzyła na morze. Stała na samym końcu długiego mola. Za sobą miała osiłka, który, gdyby zechciał, bez trudu połamałby jej ręce. Przed nią stał drugi dryblas. W ręku miał sztylet. Czuła wbijające się w jej szyję ostrze.

Wiatr się wzmagał, a fale jeszcze mocniej uderzały o pale, na których opierało się molo. Poczuła na nogach zimną morską wodę. Czuła się bezradna, samotna i przestraszona. Wiedziała, że nie zostało jej wiele czasu. Czekała ją śmierć, a jej ciało miało na zawsze zostać pochłonięte przez burzliwe Morze Goskańskie.

Mam nadzieję, że zasnę gdzieś w głębinach obok potwora Sobalta, pomyślała.

Wtedy wydarzyło się coś tak dziwnego, coś tak nieoczekiwanego, że Igna nie dowierzała własnym oczom. Z morza wystrzeliły ogromne macki i w okamgnieniu porwały mężczyznę trzymającego sztylet. Sekundę później macki pojawiły się ponownie i porwały drugiego oprawcę. Niestety jej szczęście musiało się już wyczerpać, bo coś — macki albo może ciało zbója — spowodowało, że dziewczyna straciła równowagę.

Wpadła do wody. Ostatnie co zapamiętała, to pływające obok martwe ciała dwóch osiłków i stworzenie o dziwnych kształtach.

Potem straciła przytomność.

***

Miała wrażenie, że płynie. A może unosiła się na wodzie? Albo była w toni? Nie wiedziała, co się z nią działo. Jej ciało dziwnie jej ciążyło, ale w tym samym czasie było nadzwyczaj lekkie. Było to całkiem przyjemne uczucie — nietypowego zawieszenia między życiem i śmiercią.

A potem wzięła oddech. I wróciła.

***

Najpierw usłyszała głosy, ale nie potrafiła rozpoznać słów. Z jakiegoś powodu jej umysł rejestrował tylko jeden, często powtarzany wyraz. Balti. Spróbowała się poruszyć, lecz jej członki odmówiły posłuszeństwa. Chciała uchylić powieki, ale pierwsza próba skończyła się fiaskiem. Musiało minąć kilka minut, żeby umysł zaczął współpracować z ciałem.

Pierwszym, co ujrzała, był księżyc. Pomyślała, że jest to najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek miała okazję oglądać. Potem poczuła mrowienie w opuszkach palców. Jej zdrętwiałe nogi wołały o zmianę pozycji.

Nagle przed jej oczami pojawiła się mocno opalona, pełna zmarszczek twarz. Starsza kobieta miała siwe włosy upięte w ciasnego koka na czubku głowy. W czarnych tęczówkach starowinki Igna dostrzega zdziwienie i zaintrygowanie. Kobieta przeniosła wzrok z twarzy Igny na resztę jej obolałego ciała.

Dziewczyna spróbowała coś powiedzieć, ale suchość w gardle odebrała jej mowę. Nieznajoma musiała to zauważyć, bo przyłożyła palec do ust, nakazując Ignie milczenie. Po chwili podała jej wodę.

— Dziękuję — powiedziała dziewczyna chrapliwym głosem. Odchrząknęła i w tym momencie poczuła na szyi ból. Chciała dotknąć zranionego miejsca, lecz zmarszczona dłoń staruszki w ostatnim momencie powstrzymała ją.

— Właśnie zmieniłam opatrunek — rzekła z akcentem, którego Igna nie potrafiła rozpoznać. — Rana nie jest głęboka, ale przez kilka następnych godzin będzie boleć.

Początkowo Igna nie rozumiała słów staruszki. Skąd mogła się u niej wziąć rana na szyi? A potem przypomniała sobie o goniących ją osiłkach, o sztylecie przyłożonym do gardła, o dziwnych mackach w przystani.

— Gdzie ja jestem? — wychrypiała.

Chciała się rozejrzeć, ale wzrastający z każdą minutą palący ból powstrzymywał ją przed tym. Spróbowała się podnieść, więc starsza kobieta pomogła jej usiąść. Dziewczyna z zaskoczeniem stwierdziła, że wcale nie znajduje się pod gołym niebem. Była w jakimś domu, o dziwnym, szklanym dachu. Nigdy czegoś takiego nie widziała.

Spojrzała ponownie na kobietę. Piętnastolatka miała pamięć do twarzy i tę staruszkę na pewno widziała po raz pierwszy w życiu. Jej strój przypominał Ignie ubrania, które nosiły dziewczęta przebrane za Morzeczniczki. Na nadgarstku staruszki dostrzegła dziwny znak. Odniosła wrażenie, że skądś go znała, ale nie potrafiła powiedzieć skąd.

— Kim jesteś? — zapytała.

— To nie jest istotne, Igno — odrzekła staruszka. Jej melodyjny głos przywodził na myśl morze. — Najważniejsze, żebyś teraz wróciła do zdrowia. Przed tobą wiele zadań, które będą wymagać od ciebie wielu poświęceń. Ale pamiętaj, że płynie w tobie krew Tytana Goska i Morzecznicy zawsze odpowiedzą na twoje wezwanie. Tak jak Balti.

W głowie Igny huczało od pytań. Gosk? Morzecznicy? Balti? O co, do jasnej cholery, chodziło? Czyżby oprócz rany na szyi miała jeszcze coś z głową? A może umarła i jest wśród przodków lub Pierwotnych?

Nie, ja żyję, stwierdziła, kiedy ból szyi nie ustępował. Po śmierci podobno ból nie istniał. Zatem musiała żyć. Lecz to nie wyjaśniało kwestii szokujących słów starowinki.

— Co…? — Tylko tyle była w stanie z siebie wydobyć. Szok i zmęczenie znów przejęły władzę nad jej obolałym ciałem.

— Śpij, dziecko. — Starowinka dotknęła jej policzka, a powieki Igny momentalnie zrobiły się ciężkie. Ostatnim, co usłyszała były tajemnicze słowa. — Chroń ją do ostatniego oddechu, ale pozwól jej odejść, kiedy nadejdzie czas.

Igna usnęła.

***

Obudziła się gwałtownie, jakby wyrwana z koszmaru. W pierwszej chwili nie wiedziała, gdzie się znajduje. Dopiero po kilku głębokich wdechach dotarło do niej, że jest w swoim łóżku w Burgundowej Kamienicy Damy Lipan. W pamięci miała obraz dziwnego potwora morskiego oraz pomarszczoną twarz starowinki.

— Co za sen — mruknęła.

Z jakiegoś powodu była zmęczona, dlatego postanowiła poleżeć w łóżku jeszcze przez kilka minut. Pomimo osłabienia, czuła się dziwnie lekko na duchu i nawet nie przejmowała się, że może spóźnić się do pracy. Zresztą i tak nikt pewnie nie zauważy. Podczas Festiwalu Sztormów rzadko którzy goście wstawali o świcie.

Kwadrans później Igna wstała z łóżka. Jak zwykle zaczęła od szybkiej toalety, spryskała twarz wodą i zaczęła się ubierać. Kiedy wiązała niesforne włosy w warkocz, zauważyła jakąś zmianę w swoim wyglądzie. Zbliżyła się do lustra i aż zaklęła z wrażania.

Na szyi miała bliznę.

Przypomniała sobie o gonitwie, która skończyła się na przystani. O nożu wbijającym się w cienką skórę szyi. O mackach porywających jej oprawców. O słowach obcej kobiety o Morzecznikach i o Gosku.

Usiadła na brzegu łóżka. Gdyby nie ślad po ostrzu, nigdy nie dałaby wiary. Ale skoro to wszystko się wydarzyło, to również spotkanie ze staruszką miało miejsce. Poza tym jej rana wciąż powinna być w opłakanym stanie, a wyglądała na dawno zagojoną. Tajemnicza kobieta musiała jej coś podać — coś, co przyspieszało proces leczenia.

Dziewczyna nie chciała do siebie dopuścić tej myśli, ale wszystko wskazywało na to, że to nie był tylko sen — to wydarzyło się naprawdę. Pytanie brzmiało, co dalej?

Dalsze rozważania zostały przerwane przez walenie do drzwi.

— Igna, wstawaj już! Dama Lipan chce się z tobą widzieć!

Dziewczyna w pospiechu wyszarpnęła z torby chustę i zawiązała ją na szyi. Po drodze do gabinetu Damy Lipan piętnastolatka zauważyła poruszenie wśród służby. Zwykle przystanęłaby i podsłuchałaby rozmowę pokojówek lub poszłaby do kuchni i tam dowiedziała się, czym akurat żyła Burgundowa Kamienica. Lecz teraz nie miała na to czasu. Dama Lipan nie tolerowała spóźnień. Igna przyspieszyła kroku.

Gabinet jej pracodawczyni znajdował się obok ogromnej sypialni, w której dziewczyna składała swoje raporty. Do gabinetu Igna zaglądała sporadycznie. Jej pracodawczyni zwykle przyjmowała tam osoby, z którymi robiła interesy.

Podchodząc do drzwi, dziewczyna poczuła nieprzyjemny dreszcz. Wzięła głęboki wdech i zapukała.

— Proszę!

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.

Pobierz bezpłatnie