E-book
23.63
drukowana A5
22.55
ZŁOTY POCIĄG

Bezpłatny fragment - ZŁOTY POCIĄG


Objętość:
73 str.
ISBN:
978-83-8324-326-9
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 22.55

Nie możesz zmienić przeszłości, ale przeszłość zawsze powraca, żeby zmienić Ciebie. Zarówno twoją teraźniejszość jak i przyszłość.

Jonathan Carroll

***

— Rany Boskie!

Katarzyna stanęła jak wryta w drzwiach swojego biura. Był poniedziałek, dochodziła ósma rano. Katarzyna jak zwykle przyszła do pracy przed czasem, żeby porozmawiać ze swoją przyjaciółką Eweliną, zanim wpadną w wir hotelowych obowiązków.

— Jestem kioskiem — odpowiedziała jej jak zawsze Ewelina. Od kiedy pracowały razem miały poranny rytuał picia wspólnej kawy w biurze Katarzyny. Jak to określały — taką „nową świecką tradycję”. Katarzyna pracowała jako dyrektor małego trzygwiazdkowego hotelu na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej o uroczej nazwie Amonit. Ewelina w tymże hotelu piastowała stanowisko kierowniczki recepcji. Polubiły się od pierwszego spotkania dwa lata temu i rozumiały już bezbłędnie.


Do Amonita trafiły tego samego dnia. Zobaczyły się już na rozmowie kwalifikacyjnej i początkowo podeszły do siebie z dystansem, myśląc że aplikują na to samo stanowisko. Kiedy kilka dni później spotkały się ponownie, zrozumiały początkową pomyłkę i nawiązały bliższą relację, która z czasem przemieniła się w prawdziwą babską przyjaźń. Razem radziły sobie z brakami personalnymi, jakie w pewnym czasie miała na recepcji Ewelina, razem rozwiązywały problemy z „trudnymi” gośćmi hotelu, w końcu razem zaczęły też spędzać czas wolny. Lubiły podobną muzykę, obie kochały zwierzęta a co najważniejsze, obie uwielbiały swoją pracę.


Nie zdawały sobie sprawy, że ten poniedziałkowy poranek będzie zupełnie odmienny od wszystkich innych, a one same znajdą się w samym sercu kryminalnej afery. Oto bowiem po otwarciu drzwi biura ich oczom ukazał się niecodzienny widok — na środku pomieszczenia, twarzą do dołu leżał trup. Trup nie dość, że był zimny to na dodatek znajomy.

— O matko! — wykrzyknęła przerażona Ewelina, która dopiero teraz dostrzegła makabryczną ozdobę w biurze Katarzyny — Przecież to trup!

— I to całkiem martwy…

— Skąd on się tutaj wziął? I co to w ogóle za człowiek? Znasz go? — Ewelina powoli wpadała w panikę. Zdecydowanie nie spodziewała się takiego widoku w poniedziałkowy poranek. Co prawda w jej głowie od razu pojawiły się procedury, jakie stosuje się w przypadku znalezienia zwłok w hotelu, ale z wrażenia nie była w stanie ruszyć się z miejsca, aby zacząć je wdrażać.

— Znałam, ale dawno… jeszcze w poprzednim życiu… Skąd on się tutaj wziął?

— Już o to pytałam.

— Może wejdę i sprawdzę, czy na pewno jest martwy? Może nie i trzeba mu udzielić pomocy? Nie mam pojęcia co się robi w takich sytuacjach a nie chciałabym trafić do więzienia. — zastanawiała się na głos Katarzyna.

— Przecież nie ty go zabiłaś. — autentycznie zdziwiła się Ewelina.

— Ale za nieudzielenie pomocy można pójść siedzieć a nie jestem lekarzem, żeby stwierdzić, że to z całą pewnością nieboszczyk. — odpowiedziała zdenerwowana Katarzyna.

— Ja trupa nie dotknę! Nawet do niego nie podejdę! — zastrzegła Ewelina.

— A jeśli okaże się, że on jeszcze żyje? Wejdę i sprawdzę, ty zostań w drzwiach, żeby nie zadeptać jakichś śladów czy czegoś. — rozporządziła Katarzyna. — Myślę, że na pewno będziemy musiały wezwać jakąś pomoc, nie wiem tylko, czy nie najpierw karetkę. — dodała podchodząc ostrożnie do leżącego mężczyzny.

— Ewelka, gdzie najlepiej powinien być wyczuwalny puls? Bo mnie się wydaje, że na tętnicy szyjnej, tak kojarzę z książek. — zapytała dotykając ostrożnie szyi mężczyzny. — Nie mogę nic wyczuć.

— Weź lusterko. — odpowiedziała jej Ewelina nerwowo rozglądając się wkoło.

— Skąd niby mamci wziąć to lusterko? I po co? Jak nie będzie jego odbicia znaczy, że jest wampirem? Z tego, co kojarzę wampiry nie są ani martwe, ani żywe a na kota Schroedingera to on mi nie wygląda.

— Za dużo czytasz i to chyba nie tego, co trzeba albo ze stresu zlasował ci się mózg. — oparła nie dowierzając w wypowiedzianą przez przyjaciółkę kwestię Ewelina.- Masz — podała jej małe okrągłe lusterko wyciągnięte właśnie z torebki. — Przyłóż mu je pod nos, jak nie zaparuje znaczy, że nie oddycha i nie żyje.

— Nie wiem, czy faktycznie mózg mi się nie zlasował. — powiedziała Katarzyna odbierając lusterko od przyjaciółki. — bo chodzi mi po głowie myśl, że można nie oddychać, a i tak żyć.

— Jak sama powiedziałaś, lekarzem nie jesteś, żeby jednoznacznie stwierdzić, że ten tutaj osobnik to zimny trup, ale będziesz miała przynajmniej świadomość, że próbowałaś człowiekowi pomóc. Masz też na to świadka w postaci mnie.

— Lusterko nie paruje… — odpowiedziała na to Katarzyna.

— Czyli nie masz możliwości mu już pomóc. Dzwonię na policję — postanowiła Ewelina i skierowała się w stronę recepcji. Katarzyna zamknęła ostrożnie drzwi do biura i ruszyła za nią.


Policjanci przyjechali po prawie dwudziestu minutach. Nie od razu udali się do biura tylko zaczęli od przesłuchania kobiet, które znalazły zwłoki. Musiały opowiedzieć, o której godzinie otworzyły drzwi, czy wchodziły do pomieszczenia i jak dużo czasu minęło od makabrycznego odkrycia do zawiadomienia Policji. Rozmawiał z nimi młody, pryszczaty i niezwykle chudy policjant. Nie wzbudził ich sympatii. Co innego prokurator, którego poznały, kiedy młody człowiek skończył zadawać pytania i poprowadził je z powrotem do biura Katarzyny. Tam krzątała się już ekipa śledcza rodem z amerykańskich seriali — robili zdjęcia, zaznaczali ślady, ściągali odciski palców. A wszystkie te działania nadzorował niezwykle przystojny mężczyzna, na oko około czterdziestoletni. Na palcu nie miał obrączki, co Katarzyna zauważyła całkowicie mimowolnie i poza udziałem świadomości.

— Prokurator Rafał Sokolski — przedstawił się szarmancko na co obie podały swoje nazwiska.

— Widzę, że ciekawą mają panie pracę…

— Zdecydowanie nie można się nudzić — odpowiedziała Katarzyna.

— Z tego, co zrozumiałem to jest Pani biuro — Katarzyna kiwnęła potakująco głową. — I ostatni raz była Pani tutaj w piątek.

— Tak, wyszłam kilka minut po osiemnastej, bo robiłam jeszcze ofertę do przetargu na organizację cyklu szkoleń dla dużej firmy. Później już tu nie wracałam, dopiero dzisiaj rano.

— Rozumiem, że zamknęła Pani drzwi na klucz, miała go Pani cały czas przy sobie?

— Tak, noszę klucz w torebce, w osobnej zamykanej kieszonce, żeby później nie stać tutaj przez piętnaście minut szukając go w czeluściach torebki.

— Może gdzieś Pani wychodziła, zostawiała torebkę?

— Pyta Pan, czy ktoś mógłby mi ten klucz ukraść?

Prokurator Sokolski uśmiechnął się i pokiwał potakująco głową.

— Nie było takiej możliwości, cały weekend spędziłam w domu nadrabiając zaległości w lekturze nowych przepisów. Mieszkam sama a żadni goście mnie nie nawiedzali.

— A czy ktoś poza Panią ma jeszcze klucz do tego pomieszczenia?

— Wredna Monika! — wykrzyknęła Ewelina. Prokurator spojrzał na nią z nieskrywanym zaskoczeniem.

— Kto taki?

— Nasza pokojowa, za którą jak Pan się pewnie zdołał już domyślić, nie przepadamy.

Prokurator tylko pokiwał głową.

— Czyli rozumiem, że poza panią — tu wskazał na Katarzynę. — oraz wspomnianą panią Moniką nikt nie posiada kluczy do tego pomieszczenia?

— Jest jeszcze jeden klucz. — po chwili zastanowienia dodała Katarzyna. W pierwszej chwili nie była pewna, czy chce w całą sprawę mieszać osobę, u której wspomniany klucz się znajdował. Po chwili uświadomiła sobie jednak, że telefon do właściciela obiektu i tak w zaistniałej sytuacji jej nie ominie. — Ma go właściciel hotelu. Jednak bywa tutaj niezmiernie rzadko. Większość spraw załatwiamy telefonicznie lub mailowo.

— Rozumiem. Jak pani się domyśla, tak czy inaczej, musielibyśmy się z nim skontaktować. Poproszę od Pani namiary na właściciela.

— Mogę do niego zadzwonić od razu. Sama również muszę go poinformować o tym zdarzeniu a przyznam, że wolałabym to zrobić przed policją czy panem. Mogę? — zapytała wyciągając telefon z torebki.

— Oczywiście, proszę. — odpowiedział szarmancko prokurator. — Jeszcze jedno — dodał po chwili, kiedy Katarzyna odblokowywała swój telefon. — Czy znała Pani tego człowieka?

— Tak, to Krzysztof Proksa — odpowiedziała bez wahania.

— Skąd Pani go znała? — prokurator próbował ukryć zdziwienie.

— Był dyrektorem poprzedniego hotelu, w którym pracowałam. Od razu zaznaczę, że nie darzyliśmy się sympatią. Dzięki niemu postanowiłam zmienić pracę i przeprowadzić się tutaj.

— Rozumiem… Na ten moment bardzo paniom dziękuję. Nasza ekipa dokończy pracę, ale jeszcze przez jakiś czas nie będzie Pani mogła korzystać z biura. Zaprosimy Panią także na komendę w celu zaprotokołowania zeznań. — prokurator Sokolski zwrócił się do Katarzyny. — Czy coś z tego pomieszczenia jest Pani niezbędne do pracy?

— Jedynie te cztery czarne segregatory, laptopa nie zostawiam w biurze.

Jeden z policjantów podał Katarzynie wspomniane segregatory a prokurator zajął się rozmową z policyjnym patologiem.


Katarzyna tymczasem odeszła kawałek od biura i wykonała telefon do właściciela hotelu. Odebrał od razu a ona streściła mu zwięźle przebieg dzisiejszego poranka. Jak zwykle stwierdził, że w kwestiach prowadzenia hotelu ma do niej pełne zaufanie. Dodał też, że oczywiście może przekazać jego numer telefonu prokuratorowi i że będzie z nim w pełni współpracował. Zakończywszy rozmowę Katarzyna podeszła do prokuratora Sokolskiego.

— Tak? — zapytał, kiedy zbliżyła się do drzwi biura, w którym nadal krzątali się policjanci.

— Rozmawiałam z właścicielem. Prosi żeby przekazać panu jego numer telefonu. Jest teraz na szkoleniu w Szwajcarii, ale obiecał być w miarę możliwości dostępny pod telefonem. Odpowie na wszystkie pana pytania. — Katarzyna wyciągnęła wizytownik i podała mu biały kartonik z logo hotelu i wykaligrafowanymi na złoto literami.

— Andrzej Kopicki. — przeczytał prokurator. — Jeśli dobrze kojarzę pan Andrzej jest prezesem tego dużego koncernu kosmetycznego?

— Doskonale pan kojarzy. — odpowiedziała przyzwyczajona do tego typu uwag Katarzyna. — Czy będzie nas pan jeszcze potrzebować?

— Na tą chwilę dziękuję, ale jak już wspominałem, zaproszę panie jeszcze na komisariat. — skinął im głową i wszedł do biura.


Katarzyna z Eweliną, widząc, że nic tu po nich, ruszyły w stronę recepcji. Nie widziały jak prokurator obraca się jeszcze za nimi. Pomyślał, że to będzie dziwna sprawa a odchodzące kobiety znacznie się do tej dziwności przyczynią. Sam fakt odnalezienia zwłok faceta mieszkającego na drugim końcu Polski w zamkniętym biurze dyrektor hotelu, bez żadnych śladów walki był zastanawiający. Dziwności dodał mu fakt, że denat znał osobę, u której w biurze się znalazł, ta natomiast twierdziła, że go tutaj nie wpuszczała. Zdziwiło go też, że Katarzyna od razu przyznała się do sporej niechęci, jaką żywiła do tego człowieka. Czyżby próbowała w ten sposób odsunąć od siebie podejrzenia? Znaczyłoby to, że jest świetną aktorką, bo w prokuratorze od samego początku wzbudziła pozytywne odczucia.

— Trzeba będzie sprawdzić nagrania z monitoringu. — odezwał się do młodego pryszczatego policjanta.- Widziałem kamery wokół hotelu i w lobby.

— A tutaj nie ma.- odpowiedział młody.

— Faktycznie. — prokurator rozejrzał się po korytarzu prowadzącym do biura Katarzyny. Najbliższą kamerę zobaczył dopiero kilka metrów dalej. Skierowana była w stronę recepcji, o czym zajmująca biuro musiała dobrze wiedzieć. Czyżby jednak to ona zwabiła tutaj swojego byłego szefa i, przypadkiem bądź nie, sprawiła, że odszedł z tego świata… — Sprawdź mi też, czy da się dostać do biura z jakiejś innej strony. I oczywiście czy są tam kamery — dodał.

— Się robi.

***

— A nie pomyślałaś, że to może mieć związek z tymi tajemniczymi przesyłkami? Przecież ten cały dyrektor idiota też pochodził z Twoich stron, znaliście się… — rozważała na głos Ewelina, kiedy kilka godzin później jadły obiad w kuchni socjalnej.

Policjanci zdążyli już skończyć oględziny biura, zabrać nagrania z monitoringu z całego weekendu, które nagrała im Ewelina i odjechać. Zwłoki dyrektora wyjechały z hotelu prawie godzinę wcześniej. Biuro Katarzyny jako miejsce zdarzenia zostało przez prokuratora zamknięte a drzwi zabezpieczone i oklejone policyjną taśmą. Klucz Katarzyny oraz klucz wrednej Moniki, która nie omieszkała mizdrzyć się swoim sposobem do rozmawiającego z nią prokuratora Sokolskiego, kiedy poprosił ją na rozmowę, zostały skonfiskowane przez policję. Po całym incydencie hotel aż huczał od plotek, a prym w plotkowaniu wiodła oczywiście wredna Monika, insynuując że to Katarzyna zamordowała w biurze jednego ze swoich licznych (według niej) kochanków. Tożsamość denata nie została bowiem ujawniona a dziewczyny zobligowały się zachować w tej kwestii milczenie.

— Nie wiem, nie sądzę… Niechęć była wyczuwalna nie tylko z mojej strony… — odpowiedziała na insynuacje Eweliny Katarzyna. — Wysyłałabyś takie rzeczy komuś, kogo nie lubisz? Zresztą niewiele osób z mojego poprzedniego życia wie dokąd wyjechałam…

— Nie wiem… Mnie się to jakoś łączy, mam przeczucie.


Przeczuciami Eweliny Katarzyna postanowiła się zbytnio nie przejmować po tysiącu pomysłów, jakie prezentowała (popartych oczywiście przeczuciami) w kwestii tajemniczych przesyłek. Zaczęło się to kilka tygodni wcześniej. Pewnego dnia pojawiła się pierwsza paczka zaadresowana na nazwisko Katarzyny, ale na adres hotelu. Nie było to dla nikogo zaskoczeniem — często grupy, które robiły szkolenia czy konferencje w hotelu przesyłały w ten sposób materiały czy odsyłały umowy. Dziwne było to, że nie podano żadnego adresata ani zwrotnego adresu a koperta była bąbelkowa. A jeszcze dziwniejsza okazała się zawartość — złoty pierścionek wyglądający na bardzo stary, bez żadnego listu czy informacji. Początkowo Katarzyna uznała, że musiała to być pomyłka jednak niecały tydzień później przyszła do niej identyczna przesyłka bez nadawcy za to ze srebrną ozdobną broszką w środku. Wtedy Katarzyna zaczęła się zastanawiać skąd i od kogo mogą pochodzić te przesyłki. Podświadomie zdawała sobie sprawę z tego, że najlepiej byłoby całą sprawę zgłosić na policję, jednak żywiła głęboką niechęć do jeżdżenia po komisariatach czy ewentualnych sądach, więc odłożyła zgłoszenie tego na bliżej nieokreślone „później, kiedy będę miała czas”. Kiedy po paru następnych dniach przyszła kolejna przesyłka postanowiła jednak działać i zwołała babskie posiedzenie. Jednym słowem ze swoimi dwoma przyjaciółkami Eweliną i Sawą przy butelce białego półsłodkiego wina zastanawiały się nad pochodzeniem przesyłek i celem ich wysłania akurat do Katarzyny.


Sawa była przyjaciółką z jej przeszłości, kiedy jeszcze mieszkała z rodzicami w Katowicach a jej życie było spokojne i beztroskie. Poznały się pierwszego września, kiedy to stanęły w parze wyczytane przez ich nową wychowawczynię. Razem też usiadły w ławce i tak trzymały się przez całą pierwszą klasę. Później, kiedy Katarzyna musiała się przeprowadzić często do siebie dzwoniły i pisały listy, a kiedy dorosły odwiedzały się wzajemnie tak często, jak tylko to było możliwe. Dlatego na babskim zebraniu poza Eweliną znalazła się także i ona.

Propozycje w kwestii tajemniczych przesyłek padały przeróżne, poparte przeczuciami (Ewelina) oraz doświadczeniem (Sawa). Między innymi: że to tajemniczy, bardzo bogaty wielbiciel (być może jakiś prezes jednej z firm, dla których Katarzyna organizowała imprezy) wysyła jej skromne podarunki, żeby ją zmiękczyć i zaprosić na rejs dookoła świata swoim ogromnym jachtem. Albo, że to afera szpiegowska, przemycanie skradzionej biżuterii czy inne machlojstwa. Padł także pomysł, że to Wredna Monika podsyła Katarzynie swoje skarby rodowe, żeby potem oskarżyć ją o kradzież.

Pojawiła się również opcja kosmitów przesyłających artefakty, po zgromadzeniu których Katarzyna będzie mogła połączyć się z obcą cywilizacją, ale pora była już późna a kilka pustych butelek stało pod stolikiem na tarasie, gdzie siedziały. Ostatecznie dziewczyny dały spokój dywagacjom na temat przesyłek, ponieważ od mniej więcej tygodnia przestały się pojawiać.


— Ewelina, nie gniewaj się, ale Twoje przeczucia jakoś do mnie nie przemawiają. Zastanawiam się bardziej nad tym, skąd dyrektor idiota wziął się w moim biurze i jak się tam dostał…

— I po co w ogóle wchodził?

— I kto go wykończył?

— Za dużo pytań a za mało odpowiedzi… Trzeba by się w jakiś sposób dowiedzieć więcej…

W tym momencie usłyszały dzwonek telefonu. Był to prokurator Sokolski, który zapraszał Katarzynę następnego dnia do komisariatu.

— Myślę, że powinnaś mu powiedzieć o tych przesyłkach… — stwierdziła Ewelina, kiedy Katarzyna skończyła rozmowę. — Myślę, że policja najszybciej stwierdzi czy sprawy się łączą, czy nie a od wezwań i rozmów i tak już się nie wywiniesz.

— Co racja to racja… Czas wracać do pracy, samo się nie zrobi. Co do informowania prokuratora zdecyduję na miejscu. Zależy jak potoczy się rozmowa.

***

Prokurator Rafał Sokolski był człowiekiem słusznej postury — Matka Natura obdarzyła go stu dziewięćdziesięcioma pięcioma centymetrami wzrostu i bardzo proporcjonalną budową ciała. Jak mawiała jego babcia, rodowita Ślązaczka: „typowy chłopak śląski — szeroki w barach, w dupie wąski”. Dzięki tej właśnie budowie, kanciastemu podbródkowi, brązowym oczom i wrodzonemu urokowi osobistemu Rafał od najmłodszych lat łamał dziewczęce, a później damskie serca, przez co przylgnęła do niego ksywka Lowelas. Natomiast on sam, mimo atutów jakimi został obdarzony, postanowił zostać nie modelem lub aktorem, czego właściwie wszyscy się po nim spodziewali, a prawnikiem. Początkowo marzył o wielkich sprawach, w których reprezentuje oszukanych lub uciśnionych, ale życie szybko zrewidowało jego plany. Ze względu na tak zwany „niewyparzony język” podpadł jednemu z profesorów i zmuszony był przerwać studia na rok. Nie pomogły mu nawet pielgrzymki do dziekanatu i rozmowy z prodziekanem do spraw studenckich ani wrodzony urok osobisty. Wyjechał więc na ten rok do Londynu gdzie dorabiał najpierw jako kelner a później model. Mimo wysokich zarobków i ciekawego życia poczuł się jeszcze bardziej zmotywowany do powrotu do kraju i dokończenia studiów. Odkładał więc wszystkie zarobione pieniądze i po roku wrócił do kraju. Postanowił, że zostanie prokuratorem. I teraz właśnie, po latach studiów, solidnego „dziobania” do egzaminów oraz zrobieniu aplikacji, siedział w swoim biurze nad sprawą denata z małego jurajskiego hotelu. Sprawa na pierwszy rzut oka wydawała się prosta — dyrektorka w afekcie zamordowała swojego dawnego wroga — ale Rafał wiedział, że to, co na pierwszy rzut oka wydaje się oczywiste najczęściej takim nie jest. Poza tym coś było w tym wszystkim dziwnego. Słyszał już o morderstwach dokonywanych w pokojach hostelowych czy hotelowych, ba! Pracował nawet przy głośnej sprawie kobiety, którą znaleziono martwą całkowicie nagą i skrępowaną w zamkniętym od środka pokoju hotelowym, który wynajmowała. Jednak z przypadkiem śmierci w biurze dyrektora hotelu, do którego to biura niewiele osób ma dostęp, a na dodatek, gdy denatem okazuje się dyrektor innego hotelu spotykał się pierwszy raz. Zastanawiało go kilka zasadniczych kwestii. Potwierdził już tożsamość denata — był to rzeczywiście zidentyfikowany przez dyrektorkę Krzysztof Proksa. Pozostałe informacje również się zgadzały — pochodził z Marciszowa, ale od lat mieszkał w Kamiennej Górze gdzie do niedawna pracował jako dyrektor hotelu Green House. Zwolnił się stamtąd nagle i bez podawania przyczyn, po czym słuch o nim zaginął. Pojawił się dopiero jako zimny trup w biurze dyrektorki jurajskiego hotelu Amonit, co było jedną z dziwniejszych kwestii tej sprawy. Rafała zastanawiały także powiązania denata z ową dyrektorką. Zwłaszcza że od razu przyznała się do tej znajomości i podkreśliła, że nie darzyła człowieka sympatią i to z wzajemnością. Właściwie sama postawiła się na miejscu głównej podejrzanej w tej sprawie. Pokusiłby się nawet o określenie tego morderstwem, gdyby nie wstępne wyniki sekcji, jakie przekazał mu chwilę temu patolog. Jego zdaniem bowiem Krzysztof Proksa zmarł śmiercią nagłą, ale naturalną — doznał rozległego zawału serca. Najprawdopodobniej nie został w żaden sposób otruty — ot tak wszedł do cudzego biura i padł trupem. Ale jak się tam znalazł? Po co, na co i dlaczego? Co go właściwie przywiodło z Gór Sowich na Jurę Krakowsko-Częstochowską? I w końcu jaki miała w tym wszystkim udział dyrektor Katarzyna? Na żadne z tych pytań Rafał nie potrafił udzielić odpowiedzi. Co więcej, przeczuwał że czeka go sporo pracy, zanim znajdzie odpowiedź na którekolwiek z nich.

— Shit, to będzie porąbana sprawa… — westchnął.

Postanowił zadzwonić do dyrektorki i zaprosić ją na komendę w celu ponownego przesłuchania.

— Zobaczymy co nam teraz powie pani Katarzyna.. — pomyślał i wybrał numer z wręczonej mu przez Katarzynę wizytówki. Odebrała po czterech sygnałach i bez problemu zgodziła się na wyznaczoną godzinę. Rafał nie mógł się spodziewać, że to spotkanie skomplikuje mu sprawę jeszcze bardziej.

***

Rozmowa potoczyła się nadspodziewanie szybko. Katarzyna odpowiedziała na pytania zadane już na miejscu, a także opisała dokładnie swoją znajomość z dyrektorem idiotą. Nie ukrywała przy tym swojej niechęci do denata, co wbrew jej obawom, nie zaprocentowało uznaniem jej za główną podejrzaną i zamknięciem w areszcie, czego mogła się równie dobrze spodziewać.


Prokurator Sokolski okazał się bardzo sympatycznym i przede wszystkim cierpliwym człowiekiem, ponieważ ze słowotoku, jaki prezentowała Katarzyna w chwilach zdenerwowania, potrafił wyłowić najważniejsze informacje nie okazując przy tym krztyny irytacji. Dodatkowo udzielił jej informacji dotyczących nagłej śmierci dyrektora idioty. Otóż zszedł on z tego padołu w sposób właściwie naturalny — dostał rozległego zawału serca. Gdyby stało się to w jakimkolwiek innym miejscu — w jego pracy, domu czy nawet w lokalu — nie wzbudziłoby we władzy żadnego zainteresowania. Wziąwszy jednak pod uwagę, że miało miejsce w biurze jego byłej podwładnej, z którą od kilku lat w ogóle nie miał styczności stało się to nietypową zagadką kryminalną. Doceniwszy podejście prokuratora Katarzyna postanowiła wyjawić mu historię tajemniczych przesyłek.

— Jest jeszcze jedna kwestia, która może się łączyć z całą tą historią…

Prokurator Sokolski spojrzał na Katarzynę z zaciekawieniem.

— Chyba się wygłupiłam nie zgłaszając tego wcześniej na policję… Przejawiam ogromną niechęć do włóczenia się po komisariatach czy urzędach, marnowania czasu… No dobrze, to mnie nie tłumaczy, wygłupiłam się…

Prokurator przeczekał cierpliwie wyjaśnienia Katarzyny, choć dało się po nim zauważyć rosnące zainteresowanie.

— No dobrze… — przełamała się wreszcie — Przyznam się i po krzyku. Od pewnego czasu zaczęły do hotelu przychodzić listy zaadresowane na moje nazwisko. Bez nadawcy za to ze stemplem z Chełmska Śląskiego. Wie Pan gdzie to?

Prokurator Sokolski nie wiedział. Nazwa wskazywała na Śląsk, ale Jastrzębia Góra nie znajdowała się w końcu w Górach.

— To taka mała mieścinka w Górach Stołowych. Kiedyś przed wojną kwitnąca ze względu na uzdrowiska i uznawana za kurort a teraz niestety zapomniana i niszczejąca. To znaczy powolutku staje się coraz bardziej znaną atrakcją turystyczną dzięki znajdującym się tam Domkom Tkaczy i fantastycznym ludziom, takim jak Pan Adam z Café Apostoł… Ale odbiegam znowu od tematu… A Pan mnie nie koryguje — dodała z wyrzutem — Koperty nie były puste. W każdej, a w sumie doszło ich do mnie pięć, znajdowały się różne świecidełka. I to nie jakieś tam byle jakie, ale na pierwszy rzut oka wyglądające na dosyć stare i nie wiem, czy nie cenne. Tak teraz o tym myślę… Powinnam to była zgłosić od razu… Ale cóż, jak to mówią, musztarda po obiedzie. Mam nadzieję, że nie oberwie mi się za zatajanie informacji czy jakieś inne utrudnianie śledztwa… — kończąc tyradę Katarzyna spojrzała na prokuratora z przestrachem. Prokurator nie zamierzał jej o nic oskarżać. Widać było, że przetrawia uzyskane informacje. Po chwili widać było, że wiadomości ułożyły mu się w klarowny obraz.

— A gdzie teraz znajdują się te przesyłki?

— W sejfie… U mnie w biurze! — wykrzyknęła przerażona Katarzyna. Po chwili jednak się uspokoiła. — Ale z biura nic nie zginęło, nie było nawet bałaganu…

— Proszę się zbierać, jedziemy od razu do hotelu. — zadecydował prokurator podnosząc się z krzesła. — Później wrócimy, żeby podpisała Pani zeznania, może dojdzie nam jeszcze coś nowego.


Pojechali samochodem prokuratora Sokolskiego. Podczas jazdy Katarzyna milczała a prokurator zastanawiał się nad rewelacjami, o których mu powiedziała. Z jednej strony nie było żadnych przesłanek, żeby łączyć ze sobą te dwie sprawy, z drugiej miał jednak nieodparte przeczucie, że przesyłki ze świecidełkami mają jednak coś wspólnego ze śmiercią Krzysztofa Proksy. Co gorsza, kiedy przyjmował takie założenie pojawiał mu się od razu obraz Katarzyny jako osoby, która w sobie tylko znany sposób wysłała byłego dyrektora na tamten świat. Może wcale nie byli aż takimi antagonistami — rozmyślał — Może, kiedy przeprowadziła się na Jurę w jakiś sposób nawiązali ponownie kontakt i zostali wspólnikami w jakiejś szemranej, przemytowej sprawie. Rozmawiał ostatnio ze znajomym prowadzącym na terenie Gór Sowich śledztwo dotyczące nielegalnego wywożenia znalezionych tam pohitlerowskich skarbów. Ten opowiedział mu o prowadzonych bez pozwolenia poszukiwaniach skarbów i sposobach na ich wywożenie z kraju i o bezsilności organów ścigania wobec mnogości takich zachowań. Zwłaszcza po głośnej historii rzekomego odkrycia złotego pociągu na teren Gór Sowich zaczęli ściągać domorośli poszukiwacze skarbów. A przecież Katarzyna spędziła w tamtej okolicy niemalże całe swoje dzieciństwo, musiała znać legendy o ukrytych skarbach. Może weszła w jakiś układ z Krzysztofem, ten ją oszukał i postanowiła się na nim odegrać? Tylko jak doprowadziła go do zawału? Musiałaby wiedzieć o jego problemach zdrowotnych, które jak się dowiedział, pojawiły się dopiero kilka lat temu. Nie, dopóki nie ma żadnych dowodów na potwierdzenie tej tezy nie będzie się nią z nikim dzielił. A jeśli jest prawdziwa, to Katarzyna pewna, że nie znajduje się w gronie podejrzanych, prędzej czy później popełni jakiś błąd a on wyjaśni całą sprawę.


W czasie kiedy prokurator snuł rozmyślania Katarzyna zastanawiała się czy przesyłki faktycznie mają jakiś związek z dyrektorem idiotą i jak to się łączy z jego śmiercią. Zdawała sobie sprawę, że wysuwa się na czoło podejrzanych w kwestii jego tajemniczej śmierci, tym bardziej dziwiło ją podejście prokuratora Sokolskiego. A może tylko naczytałam się za dużo kryminałów — pomyślała i spojrzała na prokuratora prowadzącego samochód. Wydał jej się bardzo stanowczy i pewny siebie. Taki człowiek podejmuje decyzje po dogłębnym przeanalizowaniu sytuacji, nie mogło więc być mowy o pomyłce a ona ma zbyt bujną wyobraźnię.


Kiedy podjeżdżali pod hotel Ewelina akurat stałą przed wejściem żegnając jednego ze stałych Gości — jej mina mówiła sama za siebie, za co Katarzyna miała ochotę dokonać na niej mordu rytualnego. Prokurator taktownie udawał, że żadnej miny nie dostrzega.

Przed drzwiami do biura zaznaczył, że chwilowo Katarzyna nie może jeszcze wchodzić i musi zostać przed drzwiami i z tego miejsca instruować go gdzie znajduje się sejf i jak go otworzyć. Po kilku minutach wyszedł z biura z kopertami wyciągniętymi z sejfu. Trzymał jej jedynie za same rogi.

— Zastanawia mnie jeszcze jedna rzecz, że się tak wyrażę, co ma piernik do wiatraka? Dlaczego zwróciła Pani uwagę na miejscowość, z której pochodził stempel pocztowy? — zapytał Katarzynę chowając trzymane koperty do foliowej torebki. Postanowił udawać, że nie sprawdził jej wcześniej, był ciekawy jak odpowie na to pytanie.

— Och, faktycznie, pan ma prawo nie wiedzieć… Na Jurę przeprowadziłam się dwa lata temu. Wcześniej mieszkałam w Kamiennej Górze, miasteczku na Dolnym Śląsku, w Górach Stołowych. Tam pracowałam w hotelu Green House, w którym dyrektorem był świętej pamięci już Krzysztof Proksa. A Chełmsko Śląskie znajduje się 17 kilometrów od Kamiennej Góry, stąd myśl, że te sprawy mogą mieć ze sobą coś wspólnego.

Prokurator pokiwał głową ze zrozumieniem.

— Czy jest tutaj jakieś miejsce, gdzie możemy usiąść spokojnie i nikt nam nie będzie zaglądał przez ramię? — zapytał zamykając dokładnie drzwi do biura Katarzyny.

— Możemy usiąść w biurze Eweliny, ale będzie w zamian chciała być przy naszej rozmowie albo w najlepszym wypadku będę jej musiała opowiedzieć wszystko ze szczegółami i powtarzać to minimum piętnaście razy, żeby mogła sobie całą scenę dokładnie wyobrazić… Ale możemy podjechać do mnie, mieszkam rzut beretem od hotelu…

Prokurator po głębszym zastanowieniu przystał na tę drugą opcję. Zdawał sobie sprawę, że Katarzyna i tak nie będzie przed koleżanką trzymać buzi na kłódkę, ale chciał jak najbardziej zminimalizować rozejście się informacji.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 22.55