John Dee, Edward Kelley w 1583 r. William H. Lindley w 1901 r., JB w 2016 r. — okolice Sulejowa połączyły w wyobraźni odległe czasy i fakty.
Rozdział 1. Polska centralna. Luty 1584
Po długotrwałych mrozach i zamieciach po gościńcach hulających, nastała odwilż i deszcze ulewne padać zaczęły. Gościńce rozmiękły i wozy grzęzły w rzadkim błocie. W nocy przymrozek ścinał po wierzchu, to co w dzień rozmiękło.
Karawana pojazdów wiozących Anglików z rodzinami i sługami posuwała się niemrawo.
Koła łamały kruchy lód i zapadały się po osie. Podróż stała się nużąca i beznadziejnie powolna. Jedynym wyjściem, by przyspieszyć tempo, zaproponowanym przez przewodników, było wykorzystanie rzek pokrytych jeszcze grubym lodem, jako gościńców. Ale trzeba się było spieszyć, by odwilż nie osłabiła kruchej pokrywy.
Posuwali się odtąd szybciej, ale niepokój na stałe zagościł w ich sercach. Żona mistrza Dee, Jane, tuliła do obfitej piersi dzieci, modliła się nieustannie i trwożliwie podskakiwała za każdym głośniejszym skrzypnięciem koła wozu. Podobnie zachowywała się żona Kelleya, ale nie tuliła dzieci, bo po pierwsze ich nie miała, a po drugie nie miała do czego, co mąż jej często wypominał.
Sam Kelley kołysał się na koźle, zobojętniały na wszystko. Przyczyną tego było częste pociąganie z kamionkowej flaszy, wypełnionej niedawno w Łasku czarodziejskim napojem, który wprowadzał w szarą polską rzeczywistość elementy baśniowe.
Natomiast Mistrz Dee był zachwycony. Z ciekawością obserwował mijany krajobraz, rosochate wierzby ciągnące się rzędami wzdłuż rzeki, kępy suchych traw zwarzonych przez mróz, teraz oblepionych kroplami wody, błyszczącymi jak …kryształy, które tak kochał. Minęli rozwaloną, szopę w której szparach wiatr wygrywał melancholijne tony, przypominające kujawiaki grane przez wiejską kapelę, jakby przetworzone przez francuskiego pianistę.
Pod koniem mistrza lód zatrzeszczał złowieszczo. Koń zastrzygł uszami i stanął jak wmurowany.
Jane spojrzała z niepokojem na męża. On uspokajająco pokiwał na boki głową, uśmiechnął się do niej szeroko i… w tym momencie lód się załamał.
Pilica to rzeka niosąca w swym nurcie wiele piasku. Potrafi jednego dnia nanieść go tyle, że w miejscu głębokim wczoraj, dziś chodzi się po płyciźnie do kostek.
W takim miejscu trzasnął lód i Dee z koniem stanęli na dnie zaledwie pół metra niżej.
Jane odetchnęła z ulgą, a uśmiechnięty mąż zeskoczył z konia prosto w miejsce, gdzie kończyła się łacha piachu i zaczynała głębia. W jednej chwili zniknął pod lodem wciągnięty przez mokre futro i bystry nurt.
— Już po nim — rzekł Kelley, z trudem maskując zadowolenie. Od dawna ciążyła mu zależność od Mistrza, a doszła do tego skrywana żądza, by posiąść jego ponętną żonkę. Mistrz stał na drodze jego nieczystym zamiarom, tym bardziej, że Jane autentycznie kochała i podziwiała swego dziwacznego uczonego męża.
— Panie, niedaleko jest klasztor braci Cystersów — odezwał się przewodnik — nie odmówią gościny tak szlachetnym osobom, a za duszę świętej pamięci Mistrza Dee, mszę odprawią.
— Prowadź — zdecydował Kelley, a sam wsiadł na wóz domniemanej świeżej wdowy, by pocieszyć ją po śmierci Mistrza.
— Eeedek — zaskrzeczała jego własna, czujna jak Inkwizycja, żona — chodź tu do mnie. Przymocuj mocniej kufry, bo się obluzowały i obijają mi nogi. Zobacz, jakie mam sińce.
Podkasała spódnicę i pokazała rzeczywiście sine, chude nogi. Kelley wzdrygnął się niechcący, ale posłusznie wrócił na wóz ślubnej połowicy.
Na brzegu rzeki ukazały się białe mury klasztoru, opasane słusznymi murami, z wieżami obronnymi.
Nikt z podróżnych nie spodziewał się takiej fortecy wśród lichych wiosek i zapyziałych miasteczek mijanych po drodze. Przewodnik pociągnął za sznurek dzwonka przy furcie klasztornej i wnet uchyliło się okienko.
— A kogóż tam wszyscy święci prowadzą? — zapytał furtian.
— Chrześcijanie w potrzebie, uczciwi ludzie, jako i wy. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, wpuśćcie.
Rozdział 2. Klasztor
— Wysyłam zaraz ludzi z wozem, poszukają ciała w okolicach Tomaszowa, gdzie bobry często tamy na rzece budują — rzekł opat. Honor to dla naszego zakonu gościć znamienite osoby z dalekiego królestwa, którym Jej Wysokość Królowa Elżbieta włada. Nieszczęście spotkało Mistrza Dee, którego sława dotarła i do naszego królestwa. Pan, bracie Edwardzie Kelley, musisz przejąć na siebie odpowiedzialność za rodzinę i sługi.
— Dlaczego wasi pachołkowie w babskich spódnicach chodzą?
— Bo to Szkoci. Taka ich natura i zwyczaj. Tak, Wasza Pobożność, prosimy o gościnę, póki drogi trochę nie obeschną i jak Bóg da, ciało mistrza mego, jeśli się uda odnaleźć, pochować w poświęconej ziemi chcemy.
— Zgoda, zostańcie. Jeno niewiasty niech komnat się trzymają, by swym wyglądem pokus i myśli nieczystych na braciszków nie sprowadzać. Możecie korzystać z kuchni i zielarni brata Mateusza.
Czarów i magii nie uprawiajcie pod poświęconym dachem, bo srogi gniew mój na siebie ściągniecie. Wiem, czym się Mistrz Dee zajmował. — ostrzegł zakonnik.
— Nie, Panie, ja pomocnik jeno skromny Mistrza byłem. To on z duchami rozmawiał i czarami się parał.
Czasem i mnie dziwno i straszno było, bo o duszę swoją się niepokoiłem, gdy mistrz za pomocą lustra i kryształów wywoływał istoty z zaświatów. Takoż za przyczyną jednej z nich, Madini, jesteśmy w waszej odległej krainie, do której nam kazała przybyć z wieściami do JKM Stefana.
Kelley zapamiętał na zawsze pierwszy kontakt z niezwykłym duchem:
Włosy jej z przodu układały się w loki i zwieszały się nisko wokół; miała ona na sobie sukienkę jedwabną w czerwone i zielone desenie i chodząc tu i tam między książkami, pląsała wokoło.
— Ale teraz ze śmiercią Mistrza, przepadły wszystkie plany. Dotrzeć musimy do Krakowa, gdzie Pan Olbracht Łaski nas oczekuje, który do Polski nas zaprosił i zapłatę obiecał.
…
— Bracie Mateuszu, a pokażcie mi to zioło, o którym to tak rozprawialiście podczas wieczerzy.
Konopie, powiadacie, takie z których powrozy się czyni i olej wytłacza?
— Można i powrozy, ale odkryłem przypadkiem i inne zastosowanie tej pożytecznej rośliny.
Paliłem jesienią suche badyle, grochowiny i dorzuciłem przygarść konopi, co mi uschły od nadzwyczajnych upałów. Chodziłem wokół ogniska, dorzucałem co rusz to i owo, oczy mi łzawiły od dymu, który w wielkiej obfitości się pojawił. I nagle świat poweselał, zamęt w głowie jakiś się uczynił, a boląca noga (a reumatyzm mam od wilgoci od rzeki idący) przestała boleć.
— Przypadek mógł to być… — rzekł z powątpiewaniem Anglik.
— I ja tak pomyślałem, dlatego próby rozmaite zacząłem czynić. Wiedzieć musicie, że, Boże bądź miłościw mnie grzesznemu, słabość do palenia fajki mam, tytoń hoduję i palę dla rozjaśnienia myśli od czasu do czasu. Tedy fajkę nabiłem grochowinami i zapaliłem to paskudztwo. Tfu, do dziś mam niesmak w ustach. Potem spróbowałem suchych traw, koniczyny i ziół rozmaitych. Pachniało to ładnie, dusiło jednak potężnie, aż płakałem jak bóbr w żałobie.
W końcu suche liście i kwiaty konopi. Tak, to było to. Miły szum w głowie, boleści odeszły wszystkie, za to myśli krotochwilne się pojawiły i odejść nie chciały. Trawa się zakołysała, a mnie to takie śmieszne się wydało, że chichot całym ciałem wstrząsał. Ptak zaćwierkał, a mnie się zdało, że nie ma śmieszniejszej rzeczy pod słońcem. Sen w końcu mnie mocny ogarnął, a po przebudzeniu pragnienie takie, żem stągiew niemałą wody wypił.
Znam z pism uczonych arabskich mędrców i inne rośliny, w krajach Orientu sadzone, z których substancje różne otrzymać można. Sen sprowadzające, a i wizje wszeteczne, przez diabła podsuwane.
— Skąd księgi takowe? — spytał Kelley.
— Od brata Jorge, który z Kastylii pochodzi i księgozbiorem tutejszym się opiekuje. Kraina hiszpańska, słynie między innymi z tego, że lubią tam palić na stosach heretyków. Przy okazji palono i księgi arabskie, bo papier miały zacny i za podpałkę robiły. Brat Jorge, rozmiłowany w słowie pisanym, a pismo arabskie znający, uratował kilka tomów, jednakże uciekać z ojczyzny musiał. Dopiero w Polsce się zatrzymał, gdzie jak wiadomo swoboda myśli wielka panuje. Od wielu lat, w klasztorze naszym będąc, przekłada na łacinę księgi uczone, a mnie pokazuje te, o roślinach leczniczych traktujące.
— A ja wiem, że w Amsterdamie kupcy handlują od niedawna roślinami z Nowego Świata przywiezionymi. Oprócz ziemniaków, kukurydzy i tytoniu, które w Europie zaczynają być znane, można różne ciekawe rzeczy znaleźć.
Liście rośliny, które żując, pragnienia, głodu i zmęczenia się nie odczuwa… Kapłani Azteków wprowadzali się w mistyczne stany umysłu, rozmawiając ze swoimi pogańskimi bogami, za pomocą wywarów z rośliny kaktusem zwanej.
Mój mistrz kupił w amsterdamskim porcie czarne zwierciadło, do przyzywania duchów z zaświatów służące. Podobno kapłani odurzeni kaktusem, wizje nadzwyczajne w nim widzieli, ale o tym cicho, sza. Niektórzy podejrzewają, że to szatan się ukazuje i do grzechów namawia, jednak mistrz mój kontaktuje się z duchami boskie mającymi pochodzenie.
— To ciekawe, co opowiadacie Panie Edwardzie, na moją dyskrecję możecie liczyć, niejedną ja tajemnicę poznałem. Nawet tu, w tym zimnym prowincjonalnym kraju, z pozoru nieciekawym i mało znaczącym, tajemnice największej wagi światowej się przydarzają.
— E, fantazja was ponosi, bracie. Chcecie mi zaimponować, by ważniejszym się poczuć. Co tu za tajemnice? Że opat chłopców młodych lubi? Cielę dwugłowe się urodziło, gadające po francusku?
— Napijcie się, mam tu przednią okowitę z łaskiej gorzelni… Mateusz pociągnął tęgi łyk.
— Nie wierzycie? Mamy lustrację wizytatora fortalicji, nie bez powodu. Powiadają, że w tajemnicy podziemne korytarze powstają, gdzie trzymać można różne różności. Skarb kwarciany z Rawy potajemnie ma być przeniesiony. A wiecie, gdzie podziały się skarby zakonu Grobu Pańskiego? Nie wiecie. Ja też nie wiem, ale bracia kontakty z Templariuszami i interesy wspólne mieli.
Kelley zamyślił się głęboko. Coś mu się zaczęło w głowie roić, jakiś plan mglisty, niejasny a ciekawy i profity być może jakieś dający w przyszłości. Zwłaszcza teraz, gdy Mistrza zabrakło, który z Panem Łaskim układał się o zapłatę za tę niezwyczajną podróż.
— A rysować potraficie? — spytał patrząc na Mateusza.
— Zielnik prowadzę, gdzie notatki sporządzam, a czasem ilustracją opatrzę, żeby roślinki moje ukochane łatwo rozróżnić było. Ale rysownik ze mnie nietęgi. Zobaczcie, trochę koślawe, trochę uproszczone, a miejscami wymyślałem swoje roślinki, jakie mogłyby być, a nie ma w istocie.
— A jakbyście tak nagie niewiasty narysowali, co ablucje z naparów czynią? Naparów z ziół oczywiście lekarskich i ku oczyszczeniu ciała i ducha aplikowanych.
— Nagie? Ja i ubranych za bardzo nie widuję, czasami z daleka, w kuchni.
— To się da załatwić, mam modelkę, po kilku sznapsach do pozowania gotową. Nienachalnej jest urody, a Stwórca uczynił ją moją żoną, pokutę taką za życia mi dając. Oto i ona.
— Tadam! Joan Kelley!
— Czołem mężulku i ty …Hej, jak się nazywasz, Misiu-Pysiu?
…
— Bracie Edwardzie, ręka mnie już boli od rysowania, a ta wasza niewiasta rozochociła się nad miarę. Nie wiem gdzie oczy mam podziać, bo ona pozy przybiera nieprzystojne, że nieraz czuję jakbym w zwierzyńcu na bobra, albo inną sowę spoglądał.
Kelley zaśmiał się pobłażliwie.
— A tam, bracie, chłopa dawno nie miała, to i prowokuje.
— Jak to, nie spełniacie obowiązków małżeńskich? Toż to powinność męża, a słyszałem, że i przyjemność niejaka.
Kelley mocno już pijany, wyszczerzył zęby w uśmiechu
— Jak na przyjemność, to zbyt krótkie, jako rodzaj ruchu, zbyt komiczne. A tam, seks! Chcecie to spróbujcie z moją połowicą, nie pogniewam się, bowiem od Boga mam zadanie, które z naszych ziemskich spraw czyni małość i zazdrości we mnie nie ma żadnej. Wszak Nasz Pan powiedział: „Dzielcie się z bliźnimi wszystkim, co posiadacie”. A żona moja dla bliźniego zrobi wszystko.
Powrócił do pracy. Pierwszy tom księgi, zawierał zaszyfrowane i wymyślone przez autora sposoby na transmutację metali w czyste złoto. Kelley spodziewał się sprzedać za pokaźną sumkę tajemniczą księgę.
Może pan Olbracht Łaski będzie zainteresowany, może król Stefan?
Powiadają, że cesarz Rudolf Habsburg łaskawym okiem spogląda na alchemików i sam interesuje się magią. A przecież ktoś musi odczytać tajemne teksty i prowadzić dłuższe badania i próby. Kto? Ja! Edward Kelley!
Tak, przyszłość zaczęła się rysować w jasnych barwach.
Kelley zwrócił się do figlującego z jego żoną, Mateusza:
— Podzielcie się swoim zielem, bo koncept mi się wyczerpał i myśli rozjaśnić trzeba.
Zniknął na moment w kłębach dymu, a kiedy z nich się wynurzył, wzrok miał roziskrzony i figlarny.
— Księga jest prawie gotowa. Mam pomysł na drugą. Będzie ona poświęcona botanice i farmakologii, może astronomii i kosmologii, jak sił i pomysłu wystarczy. Żeby pracę usprawnić i przyspieszyć, wezwę do pomocy nieziemskich pomocników. Magiczne lustro i kryształy mego mistrza są w komplecie. Tylko idiota nie skorzystałby z takiej okazji.
— Ale Opat nie zezwolił na odprawianie czarnoksięskich praktyk… — zaprotestował Mateusz.
Kelley wykonał lekki ruch dłonią i Joan, jak posłuszna marionetka, momentalnie spowodowała zanik skrupułów u zakonnika.
Jak wiemy mózg potrzebuje dobrego ukrwienia, żeby sprawnie działał. Teraz większość krwi zakonnika odpłynęła do innego organu, stąd chwilowy brak rozsądku, podlany alkoholem.
— A, co mi tam Opat. Grunt, że nie opad! He, he.
Kelley zaczął rozkładać na stole przymierza kamienie szlachetne w określonych miejscach i porządku. Mruczał przy tym do siebie, jakby powtarzając wyuczoną lekcję:
— Weź dwanaście kamieni, a każdy winien być wielkości pięści. Ułóż je w porządku, a porządek zachowaj i tak po kolei kładź:
Lapis Lazuli, Amber, Onyx, Bloodstone, Agat, Obsidian, Turquoise, Topaz, Coral, Jet, Quartz i Jadeit.
Zwrócił się do żony i zakonnika — Nie lękajcie się. Do tej pracy muszę wezwać silniejsze istoty, Stare Duchy.
Rozłożył ręce i zawołał głośno:
Samak daram surabel karameka amuranas
Ekotos mirat-fortin ranerug +
Dalerinter marban porafin +
Herikoramonus derogex +
Iratisinger +
Axarath Malakath +
I call thee, O spirits of the starry band, I call thee, O Old Spirits, I call thee from your places or rest
That you may come unto me, +
And watch my art be done, +
In your names I have fashioned this tool,+
And in your names I shall pledge it,+
By your powers I pray that you will grant the tool
The power that it is right to have, +
In the names of
Uk-Han, +
Tursoth, +
Cthuhanai, +
Bovadoit, +
Cthulhu, +
Unspeterus, +
Leasynoth, +
Mememyet-Raha, +
Paturnigish, +
Bugg, +
Beeluge, +
Nun-Buhan,+
I command thee to consecrate this tool, For I have created it in the image of perfection, And it cannot be undone, +
Axarath Malakath +
Iratisinger +
Herikoramonus derogex +
Dalerinter marban porafin +
Ekotos mirat-fortin ranerug +
Samak daram surabel karameka amuranas +
Gdy wszystkie wywołane duchy pojawiły się, w izdebce Mateusza zrobiło się tłoczno. Kelley porozsadzał towarzystwo, każdy dostał do ręki pióro i atrament. Na kartach papieru pojawiły się pierwsze rysunki, Kelley pośpiesznie sporządzał opisy w sobie tylko znanym języku.
Mateusz i Joan byli początkowo nieco przestraszeni i onieśmieleni obecnością strasznych istot nie z tego świata. Jednakże widok groźnego Cthulhu, który rysując „pomagał” sobie wysuniętym rozdwojonym językiem, wzbudził w zakonniku nerwowy chichot i strach zniknął. Joan roznosiła drinki, a Mateusz zwijał skręty z magicznego ziela. W izbie panował gwar i brzęk kielichów, a światło płonących świec z trudem przebijało się przez kłęby dymu.
Nikt nie zwrócił uwagi, że drzwi otworzyły się po cichu i stanął w nich Opat. We wzniesionej wysoko ręce trzymał krucyfiks.
Zapadła cisza. Duchy, jeden po drugim, wyniosły się, nomen omen, po angielsku.
Opat zaczął przemowę od szeptu, by skończyć na grzmiącym krzyku:
Tyś mej prośby nie posłuchał
W imię Ojca, Syna, Ducha!
Szkoda na was moich strof.
FUCK OFF, FUCK OFF, FUCK OFF!
Rozdział 3. Rybak
Za zakrętem rzeki, chłop z Nagórzyc wraz z synem, łowili w przeręblu ryby, gdy nagle linka napięła się i w dziurze w lodzie ukazała się brodata parskająca wodą głowa.
„Diabeł wodny” pomyślał chłop ze strachem, ale myślenie nie było jego silną stroną, to i strach też nie był silny. Złapał za kudły i wyciągnął stwora na lód. Stwór był cały kosmaty, pokryty mokrym futrem.
— WHO …YOU… ARE? — topielec wytrzeszczył na chłopa oczy.
— W imię Ojca i Syna, co to za potwora parszywa. Ja go z wody wyciąg, a un łod chujów mnie zezwał — z pretensją w głosie odezwał się chłopina.
— IN GOD NAME.
BATH …DIE… ME.
— Bat daj mi. A skund ja ci wezme bat, pokrako, wendke dostać możesz! — obruszył się chłop.
— Call my staff, you understand?
SCOTCH STAFF!
— To rzeka przecie jest, nie staw i nie trza doń skakać!
Jak trzęsie się toto. A pódźże za mną, nieboraku, tu groty som, to ognia napalim i ogrzejem sie nieco.
Poczłapali w kierunku niewielkich wzgórz na lewym brzegu.
Groty, a właściwie jamy, były wygrzebane w zboczu piaskowca, skąd miejscowi piasek kopali. Chłop błyskawicznie rozpalił ogień i rozwiesił na żerdziach mokre ubiory cudzoziemca. Ten zaś, gdy się nieco ogrzał, rozejrzał się z ciekawością. W płomieniach ogniska błyskały kryształy kwarcowego piasku. Dobry był, biały, ziarnisty, czysty.
Mistrz Dee przesypywał piasek z garści do garści i mruczał coś do siebie. Zapomniał o przerażających chwilach pod lodem, zapomniał o rodzinie i towarzyszach. Ogarnęła go pasja badacza, ta sama, której Jane nie lubiła, która czyniła go obcym, dalekim.
— Jakby tak go stopić, dodając obcych ingrediencji, może odrobinę Plumbum i Ferrum, ku zakolorowaniu, jak to w Murano czynią… to powstanie przezroczysta substancja szkłem zwana, z której przeczyste lustra można by robić, jak to, które w kuferku wożę…
Kulę magiczną odlać w formie… Szlif nadać…
A Edward podobnież ma Kamień Filozoficzny, który z ołowiem łączony w niewielkich porcjach, złoto czystej próby dać może… Można spróbować i z piaskiem.
Po wysuszeniu ubrania, mag owinięty przez rybaka derką, zaległ na posłaniu z jedliny przy promieniującym ciepłem ognisku. Głowa mu zaczęła opadać, powieki zamykać się i po chwili zasnął mocno.
Chłop, grzejąc ręce, rozmyślał intensywnie.
— Co tu począć z tobą, nieboraku? Myślałem, żeś ty diabeł, czy co. Ale chrapiesz, jak każdy chłop.
Mowa twoja niezrozumiała, ale różne języki Pan Bóg na wieży Babel nadarzył. Trzeba go, synuś, zawieźć do klasztoru, tam coś poradzą. Wśród braci są uczeni ludzie, może któryś go zrozumie. Zaprzęgaj woły.
Szarpnął śpiącego za ramię.
— Panie, ja ciebie zaprowadzić do klasztor, ponimajesz? Klasz — tor. Cystersi.
Dee nie odpowiadał. Śnił sen, w którym przeżywał na nowo powody, które go do Polski skierowały.
Podczas jednej z sesji, kiedy na stole przymierza rozmieściłem szlachetne kamienie i modlić się gorliwie zacząłem, zobaczyłem w ciemnym zwierciadle postacie kłębiące się i wyjścia szukające.
Po co te stoły, kamienie, lustra?
Dlaczego wpatruję się w nie kolejny dzień?
Czterdzieści lat już poświęcam się badaniu umiejętności, ale nie zdołałem zaczerpnąć mądrości ani z ksiąg, ani z obcowania z uczonymi.
Zwróciłem się przeto wyłącznie do Boga, owego źródła wszelkiej mądrości i w gorących modłach błagałem Go o oświecenie mnie łaską swoją i wykrycie tajemnic natury.
Bóg wysłuchał mej prośby i czas jakiś temu zesłał mi aniołów swoich, którzy mnie wtajemniczyli w wiekuistą mądrość, powierzywszy mi kryształ cudowny, za pomocą którego przenikam wszelkie tajniki wszechbytu i otrzymuję wyrzeczenia Boże.
Jednakże pewne tajemnice przede mną były zakryte i dobry Bóg sprowadził pod mój dach Edwarda Talbota alias Kelleya. Kiedy przybył, zmieniło się całe moje życie, a ów uczony mąż stał się nie tylko gorliwym pomocnikiem, ale przyjacielem, którego pokochałem jak syna. Poprzedni mój asystent i medium, Barnaba Saul, utracił moc przyzywania duchów, w kryształowej kuli nie dostrzegał ostatnio niczego.
A Kelley… Już pierwsze seanse z nowym medium przyniosły nadzwyczajne wyniki!
Kelley siedział przy „stole przymierza” wpatrzony w kryształ, a ja przy osobnym stoliku gotów do notowania w okazałym foliale.
Czasami rozmawiałem bezpośrednio z przybyszami, czasami tylko Kelley słyszał i powtarzał ich słowa. Anioły zazwyczaj pojawiały się w krysztale, czasem jednak zstępowały po promieniu światła i poruszały się po komnacie.
Po gorliwych modłach i inwokacjach do Najwyższego, by zesłał anielskie istoty, pojawiła się jedna z nich. Archanioł Uriel, Duch Światła. Potem pojawiły się inne duchy: Gabriel, Michel, Galvah, Rafael…
Różne plotki krążyły na temat mojego nowego przyjaciela…
A to, że sfałszował pewne dokumenty, za co uszy miał przycięte, stąd jego nieodłączny czarny czepiec na głowie… a to, że włóczył się po kraju, zdobywając doświadczenie, w nierzadko ciemnych interesach. Podobno miewał skłonność do trunków i nieprzystojnych kobiet.
Także Jane skarżyła się, że spogląda na nią nieobyczajnie i pod tym spojrzeniem rumienić się musi. Ale może tylko tak jej się zdawało…
Mówiła, że ma niemiłe przeczucie, że współpraca z nowym medium nie przyniesie naszej rodzinie nic dobrego.
Kobiece przesądy!
Wkrótce jednak ujawniły się złe cechy charakteru Edwarda: chimeryczne nastroje spowodowane nadużywaniem alkoholu, chorobliwa ambicja i nienasycona chciwość.
Ale podczas seansów był bezgranicznie poświęcony swojej pracy z aniołami, niestrudzony i pomysłowy rozmówca, oddany bez reszty swej pasji. Bystry, pomysłowy i przebiegły.
Pewnego dnia Edward był chyba w złym humorze, bo odpowiadał opryskliwie na moje indagacje o przyczyny, w końcu wybuchł nieprzystojnym i plugawym językiem domagając się regularnej pensji. Wprowadził mnie w najwyższą konsternację, że tak uczony mąż zajmuje się przyziemnymi i niegodnymi sprawami. Następnego dnia Kelley spędził cały dzień łowiąc ryby w pobliskim stawie. Nie reagował na wezwania, mimo, że przybył ważny gość z Londynu, w celu odbycia sesji z aniołami.
Trzeba przyznać, ze Edward przemyślał pewne sprawy dogłębnie, albo to duchy skrytykowały go, bo podczas najbliższego seansu Galvach udzielił mu ostrej nagany, mówiąc, że ”ty Panie najlepiej, to po prawdzie, potrafisz łowić ryby i wędkować.” Kelley tego dnia przeszedł samego siebie. Miał jasnowidzenie i zobaczył w lustrze ścięcie królowej Szkocji na szafocie*, a w osobnej wizji tysiące białych żagli pod hiszpańską banderą zmierzających do brzegów Anglii**
Przyznałem mu roczną pensję w wysokości 50 funtów, co przyjął z zadowoleniem
W owym czasie przebywał w Anglii polski magnat Olbracht Łaski, wojewoda sieradzki, jedna z najpotężniejszych postaci na ówczesnej scenie politycznej Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Cieszył się łaskawością Jej Królewskiej Mości Elżbiety, która dwukrotnie udzieliła mu audiencji. Polak zwany „księciem Alasco” zaczął zabiegać o spotkanie ze mną, do którego w końcu doszło w pałacu królowej w Greenwich. Zaczął odwiedzać mój dom w Mortlake, a po dopuszczeniu go do informacji, że kontaktuję się z aniołami, zapragnął poznać swoją najbliższą przyszłość polityczną.
Uriel, a również archanioł Rafael, sprzyjali obecności magnata w czasie seansów i gotowi byli odpowiedzieć na pytania nurtujące Polaka:
Czy następcą Stefana, króla Polski zostanie Olbracht Łaski, czy ktoś z Domu Austriackiego?
Czy Olbracht Łaski, wojewoda sieradzki, wejdzie w posiadanie królestwa Mołdawii?
Odpowiedź duchów była dosyć enigmatyczna i niedokończona, gdyż Jane wzywała nas kilkukrotnie na obiad, a nie chcieliśmy nadużywać jej cierpliwości. Jest wyjątkowo groźna, jeśli chodzi o sprawy dotyczące domu i gospodarstwa i nawet wyższe istoty musiały się podporządkować jej woli.
Obiad był smaczny, aczkolwiek lekko przypalony
Podczas kilku następnych konsultacji, duchy stopniowo zaczęły namawiać nas na wyjazd do dalekiej ojczyzny Polaka, a i Kelley zaczął widzieć w polskim magnacie łatwowiernego i hojnego sponsora. Dodatkowo pojawił się nowy duch. Duch dziewczynki, imieniem Madimi, która potwierdziła, że rodzina Łaskich pochodzi od angielskich możnowładców De Lacy.
Tak więc Madimi, inne duchy, a także 200 dukatów od Łaskiego i obietnica rocznej pensji 400 dukatów, nakłoniły nas do podróży. Jane trochę narzekała, ale pieniądze podreperowały kulejący budżet domowy, a los nasz postanowiliśmy powiązać z przyszłością polskiego księcia.
Spakowaliśmy kufry z dobytkiem. Część mojego księgozbioru została wysłana statkiem do Gdańska. My tj ja, moja żona Jane, nasze dzieci — Arthur, Catherine i Rowland oraz Kelley z żoną i cała nasza służba pochodząca ze Szkocji ruszyliśmy morzem do Holandii.
Dalej kontynuowaliśmy podróż drogą lądową, uciążliwą ze względu na dzieci i organizację postojów, noclegów i aprowizacji. Wędrowaliśmy przez Bremę, Hamburg, Lubekę, Rostock i w końcu osiągnęliśmy Szczecin w dzień Bożego Narodzenia po 95 dniach podróży.
Trudy podróży spowodowały, że kłóciliśmy się z Edwardem prawie cały czas. Byłem mocno raniony jego słowami. W końcu moje życie zostało zagrożone przez wielkie bezeceństwo E.K. przeciwko mnie. Chciałem odejść obrażony bezpowrotnie, gdy nagle Edward zakrzyknął: „Uważaj Mistrzu, Galvah jest za tobą.”
Odwróciłem się na chwilę i…
…ocknąłem po jakimś czasie, a Edward podtykał mi pod nos sole trzeźwiące.
„Zemdlałeś mistrzu i upadając uderzyłeś się w głowę” Do dziś nie wiem, co się stało i jak to możliwe, że upadając nabiłem sobie potężnego guza na czubku głowy. Mam osobisty żal do Galvaha, że mnie tak potraktował. Niestety, od tamtego zdarzenia, nie pojawił się ani razu!
Od tego czasu Edward traktuje mnie z szacunkiem i troską.
Ostatnio wyznał mi w zaufaniu, ze podróżując po Walii, zwiedzał ruiny opactwa w Glastonbury, gdzie w grobie zakonnych specjalistów od ziół i lekarstw, natknął się na potłuczone szklane flasze z białym i czerwonym proszkiem niewiadomego przeznaczenia. Studiując stare znalezione księgi, a zwłaszcza Księgę Dunstana, zrozumiał, że znalezione ingrediencje, to sposób na uzyskanie złota z poślednich substancji. Księga Dunstana została zaszyfrowana i nieskończona, jednakże Kelley przeniknął tajemny język i wie, jak dokończyć dzieło.
Wiezie ze sobą tę księgę i tylko czeka na sposobność, by doprowadzić rzecz do końca, a potem sprzedać jakiemuś miłośnikowi alchemii, jakim jest na przykład cesarz Rudolf II Habsburg.
…
Chłop, nie zdoławszy dobudzić śpiącego Anglika, przeniósł go z synem na wóz i ruszył w drogę do klasztoru.
* Królowa Szkocji Maria została ścięta przez kata trzy lata później, w 1587 roku
**Próba inwazji hiszpańskiej na wyspy brytyjskie w 1588 roku, zakończona zatopieniem Wielkiej Armady przez sztorm.
Rozdział 4. Karczma. Luty 1901
Stójkowy z posterunku w Tomaszowie załomotał do drzwi pochylonej chałupy w Nagórzycach, ozdobionej rzeźbionymi śparogami, w kształcie ryb.
— Hoziain Rybak, wy inostrańca budietie wiesti. Gotowitie.
On wielikij pan z Anglii prijechał, posmotrit na rieku. On wodu dla Łodzi iskat’ budiet.
Wyszedł barczysty chłop w nędznej odzieży. Niechętnie łypnął na siedzącego w powozie brodatego jegomościa w meloniku i palcie. Obok poważnego surowego pana siedział młody człowiek w urzędniczym mundurze, o szczerej, otwartej twarzy oraz osobnik w średnim nieokreślonym wieku, też w urzędniczym mundurze, ale o rozbieganym spojrzeniu i lisim wyglądzie.
— Gospodarzu, potrzebujemy przewodnika po okolicy. Wiemy, że wy jako rybak, znacie dobrze rzekę Pilicę i możecie nam dużo o niej opowiedzieć. Pan Lindley dobrze płaci, nie pożałujecie.
— Ja nie rybak. Ja Jan Rybak. Rzeka, jak rzeka, a poprowadzić mogę. Ale 50 kopiejek dostać muszę, inaczej z chałupy się nie ruszam.
— Hm — uśmiechnął się młodzik — drogo się cenicie, ale mówi się trudno. Zgoda. Uśmiechnij się, człowieku, to pomaga w życiu. A przynajmniej sprawia, że wydaje się lepsze.
Ruszyli pieszo wzdłuż koryta rzeki, w kierunku Tomaszowa. Pilica meandrowała tutaj, Lindley z uwagą przyglądał się każdemu zakrętowi, każdej płyciźnie i głębi.
„A dużo wody zimą? A w upalne dni, jak nisko spada poziom wody? Gdzie jest najgłębsze miejsce?
Czy pojawia się muł, woda kwitnie, ryby zdychają w upał?”
Lindley wyrzucał z siebie pytania z szybkością kolei parowej, sapiąc potężnie, młody urzędnik tłumaczył.
Chłop odpowiadał powoli, bacznie przypatrując się Anglikowi. Słuchał jego słów przekrzywiając głowę i kręcąc nią ze zdziwieniem.
— Panie, czy czasem wasz pradziad nie był w tych stronach? — zapytał nagle.
— A czemu pytacie?
— A bo ojciec mój opowiadał historię, co ją od swojego dziada zasłyszał, że tu w okolicy był już jeden Anglik, dawno temu.
— Tu, Anglik, kto?
— A kto by tam pamiętał te dziwaczne imiona, mówił, że czarnoksiężnik i uczony to był, a zasłużył się dla okolicy, bo piasek do wyrobu szkła odkrył, co go po dziś dzień kopiemy w Nagórzycach dla huty w Piotrkowie. O, tam, te dziury w górze. Groty.
Przodek mój życie mu uratował, z łap wodnika — utopca wyrwał, batem go po grzbiecie okładając, aż tamten skoczył do stawu i do dziś tam mieszka. Wodnik, nie Anglik, bo ten u Cystersów mieszkał czas jakiś, włóczył się z dziadem po okolicy, a potem pojechał do Czech, jak mówił dziad swojemu synowi. Obiecał, że wróci, ale nie wrócił.
Przedtem piasek wziął do opactwa w Podklasztorzu i cuda z niego wyczarował, co można do dziś oglądać w zakrystii u księdza dobrodzieja. Podobno i złoto z piasku zrobił, ale ukrył je by zabrać w drodze powrotnej do ojczyzny. Za uratowane życie podarował dziadkowi kamień czerwony, w srebro oprawny, na łańcuchu zawieszony. Różne znaki na nim były czarodziejskie, ale wisior przepadł gdzieś razem z dziadem.
Podobno utopiec się zemścił i utopił chłopa. Zniknął, przepadł, zostały ino opowieści przekazywane z ojca na syna o możnym Panu, Angliku czarodzieju, co skarby w okolicy pochował.
Papier tylko w naszej rodzinie dziwaczny zostawił, w obcym języku zapisany, ze znakami, co nie wiedzieć co znaczą. Trzymamy go w skrzyni, aż znajdzie się ktoś, kto odkryje tajemnicę.
Młodzieniec przetłumaczył słowa wieśniaka. Na twarzy poważnego pana pojawiło się zaciekawienie i… nawet lekki rumieniec.
Nie. Rumieniec powstał z powodu świeżego powietrza.
Za to człowiek — Lis poruszył niespokojnie nosem, jakby wietrząc zwierzynę.
— Pokażcie, dobry człowieku, ów papier. Pan Anglik może coś odczyta, to mądry człowiek.
Chłop zakłopotany podrapał się w głowę.
Gdzie w takiej brudnej i pochylonej ruderze podejmować eleganckiego pana z zamorskiego kraju? Nie uchodzi, wstyd nawet przed tym ruskim czynownikiem.
— Tu niedaleko jest karczma, poczekajcie tam, zjedzcie co i odpocznijcie, a ja papier przyniosę.
Za trzy zdrowaśki będę z powrotem.
Rozstali się pod krzyżem, na rozstajach dróg. Rybak pospieszył co rusz do domu.
…
— Zośka, gdzie te papiery, co po dziadku ojciec mi dał i kazał schować, bo to ważne było.
Jan klęczał nad otwartą skrzynią, solidną okutą skrzynią, co to na bardzo starą wyglądała. Jakieś kilimki, kożuszki i płachty piętrzyły się na podłodze, a on wygrzebał z dna zawinięte w szmatkę szpargały i teraz z nabożeństwem odwijał.
— Zwolnienie z pańszczyzny, metryka, są. Gdzie to pismo na starym pergaminie, wiesz z tymi fikuśnymi rysunkami, w obcej mowie pisane?
Zośka?
Zośka? Co ty nic nie gadasz? No, gadaj, cóżeś z tym zrobiła? Mów, cholero, bo kułakiem przyłożę.
— Ło, Janecku. Zaniesłam do jegomościa, bo kobity na tym papierze goluśkie były, a to grzech, com wyznała na spowiedzi. Ksiądz kazał przynieść i pokazać, a nikomu nic nie gadać.
— Dawno to było?
— Dawno, przed Godami, jeszcze w Adwencie.
W ciszy rozległo się jedno łupnięcie, potem drugie i jeszcze dwa.
— Łoj, nie bij stary, aby nie po twarzy, żeby baby we wsi nie gadały.
— Gupia babo, to ważne papiery były. Jeden pan, Anglik, chce obejrzeć, może kupić zechce…
— Ja dostałam od jegomościa rubla, to tak jakby je kupił ode mnie.
— Oj Zośka, będzie bite po twarzy!
Teraz z chałupy Rybaków dobiegały jakby odgłosy donośnych oklasków i entuzjastycznych okrzyków.
…
— Księże Jegomościu. Moja dała wam papiery, co w mojej rodzinie są od zawsze, ojciec kazał pilnować ich, bo ważne. Oddajcie, to moje.
— Wasza małżonka sprzedała mi te nic niewarte papiery, przepłaciłem jak sądzę, bo nic z nich nie można było odczytać. Nagie niewiasty na marginesach harcowały. Szatańskie to były sprawki, tom je w ogień w końcu cisnął.
— Nie może to być!
— Po co wam te bezwartościowe bazgroły?
— W karczmie jest Anglik, co może odczytać pismo. Mówią, że uczony.
— Odejdźcie w pokoju, cieszcie się, że diabeł was nie omamił swymi pokusami. Znam, jak każdy w okolicy, legendę o Angliku, co skarby ukrył pod ziemią. Nic z tego. Bajka. Legenda. Bujda.
— No idźcie już, kościół zamykam, dziesięcinę muszę jeszcze rozliczyć. Nie, dziesięcina zniesiona, VAT rozliczam. Nie, VATu jeszcze nie ma, pogłówne, czy coś takiego..
Ledwo Jan wyszedł z zakrystii, ksiądz wezwał gospodynię do siebie.
— Każcie no chłopakowi z gospody przyjść tu do mnie, list do pałacu zaniesie.
…
Rybak powlókł się powoli w kierunku karczmy.
W karczmie Jan natknął się na swojego szwagra, w otoczeniu chłopów.
— Chodź, pogadamy na boku, nie chcę się pokazywać tym gościom z Łodzi.
Pietrek, pamiętasz ten papier, co ci pokazywałem, ponoć sam Anglik, czarodziej go napisał, nic nie mogliśmy z niego zmiarkować, same dziwne znaki i gołe dziewki po bokach.
— No tak, Zośce się nie widział, bo zazdrosna była, jakeś im się przypatrywał.
— Księdzu go zaniesła, a ten twierdzi, że w ogień cisnął, bo to szatańska rzecz była.
— He, he. W ogień. Tylko tak gada, on chytry jest i swój rozum ma. Zaraz się zorientował, że to ukryta prawda o skarbie zakopanym. Z dziedzicem coś ostatnio szeptał, a ten coś wiedzieć może.
— A ty coś o tym wiesz? O skarbie?
— Może wiem, może nie. Skopiowałem ten papier, jeden rytownik z fabryki z Tomaszowa mi pomógł. Mam go przy sobie.
— Pokaż.
Piotr wysunął zza pazuchy skrawek papieru, ale rozejrzał się podejrzliwie i zaraz go schował. — Nie tutaj. Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Nie dowierzam swoim ludziom, ostatnio mają zbyt dużo pieniędzy na gorzałkę. Ktoś im musiał zapłacić. Tobie mogę rzec, boś uczciwy, że mam pewien pomysł, odkryłem nowy ślad. No, napij się ze mną.
— Dawaj papier, a Zośkę to chyba utopię w rzece. Głupia krowa.
— Zaraz, ja z tobą gadam jak z rodziną, a ty mi tu tak? Wara Ci od siostry, bo ci ten pysk o ścianę rozbiję.
— Głupiś, jak ten baran, z którego półkożuszek na grzbiecie nosisz!
— O żesz ty psie! Ja ci tu zaraz…
…
Panowie z Łodzi: William Lindley, urzędnik piotrkowskiej guberni, Konowałow i młody praktykant Stefan Skrzywan dotarli do karczmy z lekkim opóźnieniem, bo oglądali jeszcze Niebieskie Źródła, jako potencjalne miejsce pozyskania wody pitnej dla Łodzi. Wydajność bijących źródeł rozczarowała Lindleya, tak więc na rzece skupić się postanowił. Jednak ciekawiła go historia Anglika sprzed lat i kazał zajechać na nocleg do karczmy, bo zmierzchać zaczęło.
W ciemnawej sali, rozświetlonej tylko kilkoma lampami i palącym się kominkiem było ciepło i dosyć smrodliwie, a to z powodu części dla miejscowych, którzy w dużej obfitości obsiedli ławy i stoły.
Karczmarz, Żyd, cały w ukłonach, zaprosił nowo przybyłych do bocznej części sali z wyściełanymi meblami, stołem do bilardu, obrazami na ścianach i dywanem na podłodze. Miejscowi, po wejściu obcych umilkli, a ich milczenie było nader wymowne. Nie lubili obcych. Powoli jednak gwar rozmów powrócił.
— Gospodarzu, czekamy tu na chłopa z Nagórzyc, Jana Rybaka. Podajcie ciepłe jadło i wódki na rozgrzewkę, bo zmarzliśmy. Ale taką, wiecie, dobrą. Może być Finlandia, ze trzy litry, bośmy spragnieni — zaordynował Stefan..
Tu spojrzał krytycznie w kierunku szynku w ludycznej części karczmy, gdzie stały butle z białym mętnym płynem, a nad szynkwasem wisiały solone łby od śledzi, do ssania, na zakąskę.
Konowałow podchwycił spojrzenie i rzekł — Jak nie ma zakąski, to można „zawąchać rękaw”,
o, pokażu wam.
— Nie, dziękujemy- skrzywił się Stefan. — Studiowałem w Petersburgu, to ten sposób znam. Ale Pan Lindley przywykł do takich zakąsek, jak kawior i łosoś, a jadał z lepszym towarzystwem, bo i z książętami, królami i carem samym!
Konowałow też wykrzywił usta i łypnął z niechęcią na młodzika.
— No, wielki pan może zje i wypije z takimi niegodnymi robakami, jak my dwaj. A ty młody nosa nie zadzieraj, bo widziałem niejeden taki nos, co na Sibirze z mrozu odpadł.
Niezadługo stoły zapełniły się parującymi miskami, a w kielichy z kryształowego szkła wlano alkohol.
Lindley przechylił kieliszek, jak każdy tubylec, wlewając całą zawartość do gardła. W końcu, podróżował po wschodnich rubieżach już od dłuższego czasu i nauczył się tego i owego…
Z uwagą przyjrzał się błyszczącym kieliszkom, zbyt wykwintnym, jak na prostą karczmę.
— Skąd takie cuda w tej prostej karczmie?
Karczmarz giął się w ukłonach, mało mu jarmułka nie spadła.
— To zaszczyt mnie gościć w niskich progach, tak znamienite osoby. Pokoje osobne przygotowane, spoczynek czeka na jaśnie wielmożnych panów. A kielichy starodawne, w tutejszej hucie szkła wyrabiano, ale krótko, bo receptura wytwarzania szkła kryształowego zaginęła dawno temu.
Czy bratanica moja może podejść do Państwa, chciałbym ją przedstawić panu Lindleyowi?
Ona wykształcona panna, z Krakowa.
Ściszył głos — czasem wierszem mówi, ale to tylko w chwilach, gdy w podniecenie wpadnie.
Zza pleców arendarza wyszła młoda kobieta.
Wysoko upięte ciemne włosy odsłaniały smukłą szyję. Prosta czarna suknia podkreślała kobiece kształty. Czarne oczy patrzyły z bystrością rzadko spotykaną w tej okolicy.
I nie tylko w tej.
— Good evening Mr Lindley. With great pleasure we have the honor to welcome you in our humble home. How do you like our countryside?
Wygląd i przemowa dziewczyny zrobiły piorunujące wrażenie na gościach. Lindley uśmiechnął się szeroko, spod obfitej brody wypłynęły słowa podziękowań i okrągłych, ćwiczonych na salonach słówek.
Konowałow siedział z otwartymi ustami i wielkimi wytrzeszczonymi oczami.
Stefan, jakby go piorun trafił, stał z poczerwieniałą twarzą i pustką w głowie. Język, tak zazwyczaj obrotny, teraz gdzieś zniknął, skołowaciał. Przeczesał palcami włosy i przełknął ślinę. Ochłonął.
— Pozwoli pani, że się przedstawię, Stefan Skrzywan, inżynier. Pana Lindleya, jak widzę sława wyprzedza i znany jest w niektórych kręgach. Obok niego siedzi nasz przemiły towarzysz, rosyjski urzędnik z Guberni Piotrkowskiej, który dba o nasze bezpieczeństwo, prowadzi notatki z rozmów i zapewnia nam dobrą rozrywkę. Nazywa się Konowałow, Anatolij Grigoriewicz. Niestety, nie zna angielskiego, więc gdyby Pani zechciała powiedzieć coś nieprawomyślnego, to tylko w tym języku.
— Józefa Singer, dla przyjaciół Pepa, w podróży z Warszawy do Krakowa. Zatrzymałam się w gościnie u stryja, który jest arendarzem tejże karczmy. Miło mi poznać panów. Co Panowie robicie w tym miejscu, zapomnianym przez Boga i Szatana? Oj, dana!
— Z Łodzi przybywamy. Szukamy miejsca, skąd wodę dla tego wielkiego miasta sprowadzać można. Woda tu czysta, niejedno źródło w okolicy bije…
Tu Stefan rzucił zabójczo uwodzicielskie spojrzenie — A przy tej okazji, znaleźliśmy źródło piękna, w tej skromnej chacie bijące. Pan Lindley wymyśli sposób, by do Łodzi je sprowadzić i uczynić ludzi w tym szarym mieście szczęśliwszymi.
Ja mogę służyć jako przykład. Już szczęśliwy jestem, mogąc spoglądać w antracyty oczu Pani.
— Antracyty? — Pan geolog, czy poeta?
— Ale gdzie ta!....Prosty inżynier ze mnie.
Nagle w kącie, gdzie włościanie siedzieli, tumult wybuchł nagły, krzyki i dźwięk tłuczonego szkła.
— Znowu się biją. Szukacze. — wyjaśnił Karczmarz.
— Szukacze?
— Tak, legendy krążące po okolicy niektórym mocno namieszały w głowach i zamiast rolę uprawiać, ryby łowić, drewno spławiać, lub wapno wypalać, po polach latają i złota szukają. Zebrała się grupka, co ciężkiej pracy nie lubią. Schodzą się po południu w karczmie, radzą, kłócą się, piją gorzałkę i o zmroku wychodzą na pola. Tam patrzą, gdzie nad polami ogniki się wznoszą, ale że znużeni piciem są, to i zasypiają, a rosa o świtaniu ich budzi.
Brat Zośki Rybakowej rej wśród nich wodzi. Opętany jest myślą o złocie zakopanym. Podobno wygrzebał kiedyś z ziemi srebrne rzymskie monety i kawał bursztynu. Jak nie mają za co pić, to dorywczych prac się imają, najczęściej przy kopaniu piasku w Białej Górze, bo to potrafią najlepiej.
Konowałow ożywił się :
— Racja, zakopane złoto przepala się co siedem lat. Z daleka widać.
W wiosce mojego ojca, pod Kazaniem, tam, gdzie widać było ogień, jakby się palił, chłop wyorał złote monety.
— Które potem na złote zęby przetopiono — zadrwił Stefan.
Konowałow zacisnął usta, jakby bał się, że jego własne zęby zabłysną w półmroku. Stefan niczego nie zauważył, ale Pepa tak, i wstrząsnął nią ogromny ładunek niechęci we wzroku Rosjanina.
— Zjawisko błędnych ogników jest stare jak świat. — ciągnął młody inżynier — Obecne niemal w każdej kulturze, znalazło swoje miejsce w folklorze i legendach. Tańczące światła zostały wyjaśnione przez naukowców jako samozapłon fosforowodoru, czyli gazu błotnego, PH3, zawierającego domieszki wyższych wodorków fosforu, powstałego w wyniku podziemnego rozkładu martwych tkanek roślinnych lub zwierzęcych. Mimo to, tajemnicze ognie, zdarzają się pojawiać w sytuacjach, w których powyższa definicja zdaje się być niewystarczająca lub błędna. Mógłbym jeszcze dłużej o tym rozprawiać, ale nie chcę Pani nudzić naukowymi wywodami.
— Bla, bla, bla. A gdzie w tym poezja, inżynierze? Bliższe mi marzenia i duchowe tęsknoty tych prostaczków, niż pańskie trzeźwe i nie budzące wątpliwości podejście. Pan gada, gada, gada, a nie wszystko da się zmierzyć mędrca szkiełkiem i okiem.
Jest świat nieznany, nieodkryty. Widzialny przez nielicznych wrażliwych ludzi. Za zamkniętymi powiekami, za mrugnięciem oka, na granicy jawy i snu.
Sama miałam z tymi światami doświadczenia. Wezwałam spoza realnego świata istoty, które nie tylko ja widziałam i słyszałam… Rok temu, na weselu pod Krakowem. Sztuka o tym napisana, bardzo zgrabna, czytałam niedawno w rękopisie.
— Wydano już drukiem tę sztukę?
— Nie jeszcze, ale już niedługo, w tym roku. Słyszałam, że w teatrze wystawiać będą.
— Chętnie obejrzę, jaki tytuł? Kto napisał?
…
Nie uzyskał odpowiedzi, bo nagle wpadł na ich stolik chłop uderzony potężnie w twarz przez przeciwnika w półkożuszku. Bójka rozpętała się na całego i nie ograniczyła się tylko do grona poszukiwaczy złota.
Konowałow zerwał się i odepchnął napastnika. Stefan, jak zaczarowany, dalej wpatrywał się w piękną twarz Pepy i nie zauważył nawet zaistniałej sytuacji.
— Może pani usiądzie — przysunął krzesło zwolnione chwilowo przez Rosjanina. — Zapraszam.
Konowałow opadł ciężko na miejsce, i nie znajdując spodziewanego siedziska, z łoskotem zwalił się pod stół.
Zerwał się na równe nogi i rozjuszony przyskoczył do nieświadomego zagrożenia Stefana.