E-book
5.46
Złota — Krew sióstr

Bezpłatny fragment - Złota — Krew sióstr


Objętość:
598 str.
ISBN:
978-83-8221-270-9

O TYM, CO ZOSTAŁO ZRODZONE Z MIŁOŚCI, A CO Z NIENAWIŚCI

CZĘŚĆ DRUGA — ZŁOTA

© Copyright by Krzysztof Bonk

Projekt okładki: Krzysztof Bieniawski

Wydanie pierwsze 2020

Kontakt:

bookbonk@gmail.com

https://bonkbook.pl/

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

Prolog

„Prawość, szczerość, wierność i poświęcenie. Złota siostra otworzyła złociste oczy na świat, by w duchu cnót zachodniego królestwa — zgodnie z nimi — emanować pośród swych poddanych światłem. Być jak jasny promyk nadziei, świetlisty blask słońca, opromieniający sobą innych i niosący im ukojenie oraz radość. Kodeks światła nigdy przedtem ani potem nie posiadał wierniejszej powierniczki, o której powiadano, że na jej serce składała się czysta esencja świetlistego słońca. Dzięki złotej siostrze w zachodniej krainie tarcza słoneczna zdawała się nigdy nie opuszczać niebiańskiego firmamentu, a być swoistą zasłoną chroniącą od wszelakiego zła. Tak było, aż złota siostra krwi odeszła, a w królestwie nastała era mroku” — z zapisków królewskiego kronikarza.

I. Srebrna i Ekru

— Spóźniliśmy się — powiedziała z bólem serca do Perlisa Ekru. Oboje stali u wejścia na molo, mając za sobą po części spalony port, gdzie wojownicy z północy dobijali konające drapieżniki. Natomiast na pomoście klęczały dwie dziewczyny, srebrzysta oraz kasztanowa, a zielona kobieta spoczywała na drewnianych deskach już martwa.

Następnie Ekru obserwowała, jak srebrzysta dziewczyna przyzywa do siebie dwóch pobratymców z toporami i wskazuje im na przedstawicielkę republiki. Ta została pochwycona pod ramiona przez mężczyzn, a mimo to, cała roztrzęsiona i płacząc, dopiero siłą dała się oderwać od zwłok wiły. Wkrótce na środku pomostu pozostała już tylko srebrzysta wojowniczka w luźnych warkoczach. Klęczała nad zielonym ciałem z nisko opuszczoną głową, z jej oczu skapywały z wolna perliste łzy.

Na ten widok Ekru ciężko westchnęła i podeszła do rozpoznanej przez siebie osoby, o której już wiedziała, że była legendarną siostrą krwi służącą Alabaster. Przykucnęła koło niej, a kiedy się doczekała uwagi, z powagą oświadczyła:

— Wiem, kim jesteście wszystkie trzy. — Wskazała na martwą istotę, odprowadzaną Kasztan oraz Srebrną. — Widziałam wasze narodziny odpowiednio z czystej wody, głębi ziemi i drzewa życia. Zatem wszystkie jesteście siostrami krwi, choć… jedna z was jest już, jak widzę, martwą siostrą.

— To ja zabiłam Zieleń, ja… własnymi rękoma. — Srebrna z odrazą popatrzyła na swe unurzane w zielonej krwi ręce. — Uśmierciłam własną siostrę… — jęknęła z bólem. Ekru chciała ją do siebie przytulić. Jednak spotkała się z gwałtownym odepchnięciem, nienawistnym spojrzeniem dziewczyny oraz jej warknięciem: — Zostaw mnie. To nie mi się należy współczucie. Ja nie zasługuję na nic poza przekleństwem. — Srebrna zaatakowała paznokciami swą twarz, aż do zadania sobie ran. — Zabiłam Zieleń za gładkie policzki. Nienawidzę siebie, nienawidzę tej przeklętej łuski — złorzeczyła. Zaś Ekru, choć na licu wojowniczki widziała tylko zadrapania, na jej dłoniach rzeczywiście dostrzegła zdrapaną łuskę. Wszak niebawem od Srebrnej odstąpiła agresja skierowana we własną stronę i niczym z morskim przypływem znowu zawładnął nią dojmujący smutek. Załamana się zgarbiła i roniąc łzy, popatrzyła cierpiętniczo na morski horyzont.

Alabastrowa kobieta zamilkła i już nie próbowała nawiązać ze Srebrną kontaktu. Dotarło do niej, że nie miała do czynienia li tylko z zimną wojowniczką północy, ale przede wszystkim wrażliwą dziewczyną, którą z powodu jej czynu przepełniało zasadne cierpienie. Sprowokowana przez Alabaster popełniła straszną rzecz i przeżywała słuszną żałobę, dostrzegając skazę na własnym istnieniu.

W przygnębiającej atmosferze upływał czas, gdzie Ekru oraz stojący nieco dalej Perlis jedynie dotrzymywali towarzystwa Srebrnej, podczas gdy ona nie zwracała na nich uwagi. Sami mogli się czuć w zdobytym porcie względnie bezpiecznie. Jakby na to nie patrzeć, należeli do przedstawicieli alabastrowego ludu tutejszych zwycięzców, przez co ich obecność tutaj się wydawała naturalna.

Aż Srebrna sama zapytała Ekru kim takim ona jest i po co ją tu właściwie niepokoi? Alabastrowa kobieta, na ile mogła uczynić to taktownie, opowiedziała srebrzystej dziewczynie wszystko, co wiedziała na temat spraw związanych z siostrami krwi. Podzieliła się wiedzą o podstępnych uczynkach wielkiej księżnej Alabaster oraz jej tajemniczej przemianie naznaczonej czernią i czerwienią. Mówiła o wielkim posłannictwie sióstr krwi, które alabastrowa władczyni zamierzała likwidować bądź czynić je sobie poddanymi. Wspomniała o własnym pobycie w podlodowej krainie syren, ich więzieniu oraz wiedzy, jaką zaczerpnęła z niezwykłych sześciokątów ukazujących teraźniejszość i przeszłość. Wreszcie nakreśliła wojowniczce odwieczny konflikt syren z aniołami, gdzie Alabaster miała być przedstawicielką anielskiego rodu, a Srebrna jej naturalną antagonistką w postaci potomkini srebrzystych syren. Podsumowując swój wykład, poprosiła o wsparcie przeciw wielkiej księżnej. Ponadto zasugerowała uwolnić Kasztan, która też miała być legendarną siostrą, tyle że o kasztanowej krwi.

Niestety ku wielkiemu rozczarowaniu Ekru Srebrna bynajmniej nie zamierzała spełnić jej oczekiwań i to żadnych. Wręcz ją oraz Perlisa poleciła zatrzymać i uwięzić z dziewczyną z republiki. Obwieściła, że zostaną przekazani w łańcuchach wielkiej księżnej Alabaster. Mimo błagań i nalegań Ekru wojowniczka nie zamierzała wyjawić jej nawet powodu swej decyzji. Oczy srebrzystej dziewczyny pociemniały i była głucha na głosy rozsądku oraz ślepa na prawe wskazania. Jej charakter stał się nieprzejednany, bezwzględny. Skoro tak, zdruzgotana taką postawą Srebrnej Ekru skapitulowała, po czym z Perlisem dała się uwięzić w komórce na terenie zdewastowanego portu.


*


— Na zimny honor, na mróz i lód… — wyszeptała bezradnie srebrzysta siostra krwi, gdy została sama. Przejrzała się w tafli ciemniejących wód wielkiego morza i bez wyrazu dodała: — Nie mam już honoru… nie może go mieć morderczyni własnych sióstr. Zaś mróz i lód? Ten pierwszy zapewne odejdzie, a drugi stopnieje. Przeminą, jak wszystko poza smutkiem spowodowanym przez wydarzenia, których nie można już zmienić, nie da się ich cofnąć. — Popatrzyła ze skierowanym ku sobie wyrzutem na zimne ciało wiły. Straciło już żywy odcień zieleni. Ta była teraz matowa, martwa. Tak martwa, jak czuła się w głębi siebie srebrzysta dziewczyna, do której, niczym falujące w pobliżu morze, przychodził rozdzierający żal, to brał ją w objęcia narastający gniew i frustracja.

Z powodu tych ostatnich odczuć splunęła na swe odbicie w wodzie. Pomyślała ze wzgardą, że takie osoby, jak ona, czy Alabaster wciąż żyły i miały się całkiem dobrze. Podczas gdy najszlachetniejsze siostry krwi umarły, jako pierwsze. W końcu miała teraz w sobie krew Złotej oraz Zieleni, przez co czuła całą sobą, że te istoty ją przewyższały i były od niej czystsze, lepsze. One jednak odeszły, a czas sprawi, iż nie pozostanie po nich nawet wspomnienie. Natomiast ona, która za urodę czy przyszłą chwałę zaprzedała srebrzystą duszę, mogła dalej czynić niegodziwości i jeszcze oczekiwać za to nagrody. Ot, choćby dokonać, wydawałoby się, niemożliwego i w przyszłości stanąć na ślubnym kobiercu u boku księcia.

Czy zatem w imię świetlanych ideałów, jakimi szczyciły się Zieleń oraz Złota, powinna porzucić służbę u Alabaster? Wypowiedzieć jej wojnę i jako szlachetna siostra krwi chronić teraz ze wszystkich sił Wielką Puszczę? W zamian zapewne marnie skończyć zabita skrytobójczo trucizną lub honorowo zginąć w walce? A może raczej wypadało dorosnąć i spojrzeć na świat bez zafałszowań nie srebrzącym się jasno wzrokiem, ale trzeźwo na taki kontynent Unton, jakim naprawdę on był? Okrutny, bezwzględny i nagradzający za takie przywary. Do tego depczący słabych, naiwnych oraz się łudzących, że swą dobrocią mogą coś zmienić. Otóż nie, nie mogli niczego zmienić, poza zaniesieniem sobie własnej zguby. Zobaczyła to na przykładzie sióstr i w tej chwili, mimo doznawanego bólu po śmierci wiły, przeważał w niej zimny upór.

Ostatecznie powzięła decyzję, iż nie stanie się kolejną ofiarą własnej słabości. Nie spełni ostatniej woli Zieleni, skazując się na udrękę czy wzgardę, a pozostanie wierna wielkiej księżnej. Za służbę będzie nagrodzona miłością Złotego i u jego boku ukoi smutki. W alabastrowym lustrze taką widziała dla siebie wizję. I właśnie to białe lustro wybrała w ptaszarni Alabaster, a potłukła o parkiet tamto przeklęte oraz srebrzyste, w którym już nigdy nie chciała oglądać odrażającej łuski.

— Pani. Przybywam, aby zdać raport. — Dziewczyna usłyszała za sobą męski głos. Spojrzała przez ramię i zobaczyła dowódcę jeźdźców gryfów. Ten skłonił się lekko, po czym zgodnie z zapowiedzią zdał relację z przeprowadzonej akcji: — Port został z sukcesem zajęty. Jednak spłonęła połowa budynków, a wiele jest nadpalonych. Znacząco spowolni to wznowienie prac szkutniczych, przez co wielka księżna nie będzie całkiem zadowolona. — Ostatnie zdanie cierpko zaakcentował. — Z pozytywów należy wymienić, iż placówkę portową zajęto bez strat w ludziach, a wróg uległ pogromowi. Uzyskaliśmy też zapas mięsa z zabitych zwierząt, który dla srebrzystych najemników wystarczy na wiele miesięcy. Nadwyżkę żywności przechowamy zamrożoną w górach. Ponadto posiadamy licznych jeńców, w tym trzy osoby o kasztanowej skórze, dwie o alabastrowej oraz… blaszanego osobnika.

— Blaszanego? — Skrzywiła się na twarzy Srebrna. Pogrążona w rozterkach, aż do tej pory puszczała słowa mężczyzny mimo uszu. Teraz jednak zaintrygowana dopytała. — Co to za rasa?

— Blaszana. — Dowódca jeźdźców bezradnie rozłożył ręce, dając do zrozumienia, że większą wiedzą nie dysponował. — Aby stwierdzić coś więcej, niezbędne będą przesłuchania — zaznaczył.

— Dobrze… coś jeszcze? — rzuciła znowu obojętnie dziewczyna. Oficer wskazał na martwą wiłę, a potem morską toń i zasugerował:

— Jeśli można…

— Nie, nie można — syknęła Srebrna, rozumiejąc, że mężczyzna chciał zepchnąć Zieleń do wody. Następnie odgarnęła sobie z twarzy srebrzyste włosy z rozplecionego warkocza i zapytała: — Czy wśród zatrzymanych istot są jakieś zwierzęta?

— Brązowy pies.

— A z istot lasu?

— Mamy kilka kulawych niedźwiedzi, chyba dwa lwy z połamanymi łapami i watahę wilków, która z podkulonymi ogonami się poddała. Zatrzymaliśmy te istoty przy życiu, bo w takiej formie mięso nawet w cieple nie ulega zepsuciu.

— Zielone mięso może i nie, ale alabastrowe już chyba uległo. — Dziewczyna popatrzyła z niechęcią na dowódcę jeźdźców, dając mu do zrozumienia, jakie mniemanie miała o jego wyrachowaniu. Potem głęboko westchnęła zmęczona sprawami związanymi z dowodzeniem i wreszcie przyjęła pionową postawę. Wtedy zakomenderowała. — Zabraniam ruszać stąd wiłę. Teraz zaprowadź mnie do ocalałych zwierząt.

— Sami możemy je zlikwidować, jeśli taki jest rozkaz — spróbował odgadnąć zamysł zwierzchniczki oficer. Ta gniewnie warknęła:

— Zaprowadź mnie do zwierząt!

— Tak jest. — Mężczyzna spokorniał i ruszył między poczerniałymi od ognia ścianami budynków do serca portu. Na miejscu przystanął przy jednej z komórek i pilnującym drzwi wojownikom z północy polecił otworzyć wrota.

Zanim Srebrna wkroczyła do wnętrza, spojrzała jeszcze na jedyny w swoim rodzaju zachód słońca na skraju Wielkiej Puszczy. Niebo nad lasem stawało się malachitowe, jakby ciężkie, a pistacjowe słońce wydawało więdnąć, przechodząc w ciemniejszą barwę morskiej i butelkowej zieleni. Ten obraz zachodzącego słońca nieznośnie przywodził na myśl gasnące oczy oraz życie wiły. Przez to wojowniczka szybko oderwała od niego srebrzysty wzrok, by znowu się nie dławić smutkiem i zaraz była już w zagrodzie.

W środku zobaczyła wiele większych i mniejszych zwierząt z nadpalonym futrem w różnych odcieniach zieleni. Wszystkie siedziały bądź leżały pod ścianami. Wiele miało podkulone ogony i lizało sobie poparzone części ciała. Ze strachem w oczach spoglądały na przybyłą dziewczynę.

Ona z niesmakiem odganiała od siebie wyrzuty sumienia. Obserwowała owoc własnych działań, swego wielkiego zwycięstwa nad istotami lasu. Powinna więc napawać się dumą. Zamiast tego, patrząc na okaleczone dzieci lasu, odbierała w sobie tylko rozpacz wiły, która była niczym jej własna. Nie walczyła z tym uczuciem, nie chciała już walczyć, nie dziś. Dlatego poddała się krwi Zieleni w sobie. Kiedy zwierzęta odczuły w niej bratnią i zieloną duszę, nabrały do niej ufności. Zaczęły popiskiwać żałośnie, to przymilnie. Niektóre podchodziły do Srebrnej i ocierały się o nią lub lizały po nogach. W efekcie dziewczyna nawet się nie zorientowała, gdy otarła z oczu łzę — ta była zielona.

— Uwalniam te zwierzęta — powiedziała do stojącego za nią oficera.

— Ale…

— Bez dyskusji! — wrzasnęła dziko, dając upust znowu ścierającym się w niej sprzecznym, za to niezwykle silnym, emocjom.

Żaden człowiek o nic jej więcej nie pytał, ani nie próbował stawać na drodze. Ona wyjęła z zawiasów drzwi i pociągnęła za sobą. Za nią poszły potulnie uwięzione dotąd zwierzęta. Kolejny postój odbył się koło molo. Tutaj Srebrna ułożyła Zieleń na przytaszczonych wrotach, które połączyła wiązaniami z parą kulawych niedźwiedzi. Od tego momentu żałobny kondukt pod przewodnictwem srebrzystej dziewczyny już się nie zatrzymywał. Minął bramę w południowej części palisady i odprowadzany podejrzliwym wzrokiem przez ludzi zniknął w mroku zielonej nocy oraz gęstym listowiu zielonego lasu.

Już głęboko w leśnych kniejach do pochodu przyłączały się inne zwierzęta nieprzeliczonych gatunków, a była ich cała rzesza. Każda istota wydawała żałosne kwilenie, rozpaczliwy skowyt, czy smutny pisk. Kierunek trasy ciągle wyznaczała Srebrna, która niczym za zieloną rękę, była prowadzona przez wewnętrzny głos swej leśnej siostry.

Po całonocnej marszrucie ze wschodem pistacjowego słońca, mieniącego się radosną barwą niczym iskrzące oczy Zieleni, żałobna procesja stanęła w sercu puszczy na rozległej polanie. Na jej środku dominował jakby olbrzymi posąg przedstawiający siedzącą wiłę z wysuniętą dłonią zwróconą wnętrzem ku niebu. Sama rzeźba sprawiała wrażenie nie wyciosanej z kamienia czy drewna, a uplecionej z roślin.

Ku zaskoczeniu Srebrnej owa rzeźba okazała się na swój sposób żywa. Bo kiedy ciało wiły znalazło się w zasięgu ramion posągu kobiety, jak żywy monument się poruszyła i wyciągnęła ręce po martwą istotę. Chwyciła Zieleń i przysunęła do własnego serca, potem do ust, po czym ucałowała. Następnie monumentalna kobieta zamknęła swe oczy, podobnie jak dłonie ze spoczywającą w nich wiłą i w takiej niezmiennej pozie już pozostała.

Tak dokonał się pochówek Zieleni. Zaś przybyłe na pogrzeb leśne zwierzęta, całe tysiące, czuwały jeszcze długi czas w absolutnym bezruchu i ciszy. Wśród nich była też Srebrna, która w końcu nie wytrzymała znowu atakujących ją wyrzutów sumienia i ruszyła w drogę powrotną do portu. Po drodze zmęczenie wzięło u niej górę, przez co znalazła sobie przytulną dziuplę. W niej, niczym sama wiła, zwinęła się w kłębek i usnęła, samej się czując wiłą.

II. Złoty

Konsekwencje przegranej bitwy stanowiły istny obraz nędzy i rozpaczy. Widoczne były szczególnie pośród zimnych mokradeł na północnym zachodzie kontynentu Unton. To tutaj schroniła się grupa srebrzystych uchodźców. Na szczęście świętej pamięci Marrengo zawczasu zadbał o sporą ilość koni niezbędnych do ewakuacji cywili z centralnych klanów. Dzięki temu nie wszyscy wpadli w mocarne łapy srebrnej olbrzymki. Sam Złoty wykazał się niezbyt chlubnym wyczynem po ucieczce z pola bitwy i komuś ukradł płowego rumaka, za którego sprawą dołączył do uciekinierów. Wśród nich atmosfera przygnębienia sięgnęła błotnistego i antracytowego w swej barwie dna, gdzie próżno było szukać choćby nikłego światełka srebrzystej nadziei. Książę się dostosował duchem do wisielczych nastrojów. Ponadto pozbawiony złocistej zbroi, za to w ciemnym błocie, sam się nie wyróżniał wyglądem z tłumu. Rad był nawet z tego powodu, bo dzięki temu mniej osób go rozpoznawało, przez co nie musiał znosić pod swym adresem tylu szyderstw. Kiedy akurat mu nie złorzeczono, osobiście czynił to uparcie w odniesieniu do własnej osoby. W depresyjnym umyśle wymieniał kolejne zasady kodeksu światła, którym w swym mniemaniu się sprzeniewierzył:

„Prawość” — wyartykułował w myślach, zasiadając samotnie przy ognisku z szarych gałęzi, z którego dobywał się siwy dym, ginący w mroku grafitowej nocy. Otóż wspomniana prawość stanowiła pierwszy punkt kodeksu światła. Złoty uważał, że złamał prawo, zrzekając się królewskiej władzy. Bowiem to on był prawowitym następcą tronu i fakt, że nie został królem, aby ratować krainę, nie zmieniał tego, że się nie podporządkował odwiecznym zasadom.

„Wierność” — wymieniał dalej. Czy zatem zachował wierność? Ależ oczywiście, że nie, bo odkąd wziął ślub z damą o imieniu Bursztyn, zdradzał ich związek codziennie, myśląc z miłością o Srebrnej. I to nawet po tym, jak się dowiedział, iż srebrzysta dziewczyna już z tego okrutnego świata odeszła. Od tego momentu wręcz wył za nią z bolesnej tęsknoty. „Prawdomówność” — czy był kłamcą? Niewątpliwie, ponieważ w swej mowie przed wyruszeniem na północną kampanię obiecywał złocistym rycerzom jedynie chwałę i sławę. Podobne zapewnienia czynił nawet przed bitwą, samemu na dobre już we własne obietnice nie wierząc. I co się ziściło? Nieliczni rycerze, którzy zdołali przeżyć morderczą wyprawę na północ, zostali wzięci do niewoli. Ot, cały ich splendor i zaszczyt. Jemu prawdopodobnie, jako jedynemu się upiekło, zdołał uciec. Zatem zhańbił się dodatkowo brawurową ucieczką i ten ostatni czyn dobitnie przekreślał ostatni punkt kodeksu światła, mianowicie poświęcenie.

Otóż nie, się nie poświęcił, aby walcząc do końca, być może komuś innemu dać szansę ratunku. Za to w natychmiastowym odwrocie okazał się niedoścignionym biegaczem, a potem jeszcze złodziejem, kontynuującym upokarzający odwrót na skradzionym rumaku. To dopiero był Złoty książę, bohater, mający do tej pory ambicje być powiernikiem świetlistego kodeksu — gorzko zakpił z siebie młodzieniec.

Gdy tak się torturował myślami, stanęła przy nim para zakapturzonych jeźdźców w złocistych płaszczach. Jeden z przybyszy rozejrzał się po okolicznych ogniskach, gdzie w grupkach siedzieli ludzie północy, aż lekceważąco rzucił pytanie do księcia:

— Ej, szaraku, mówi do ciebie wielki pan z królestwa, goniec ze Złotego Pałacu. Ponoć to obóz niedobitków z bitwy na szarej równinie. Zatem wiesz może, gdzie znajdę księcia Złotego, który brał w walce udział?

— Jest martwy — odpowiedział zgodnie ze stanem swego ducha młodzieniec.

— Jesteś pewien? — dopytał obojętnie jeździec. W odpowiedzi usłyszał:

— Jak niczego na świecie. Osobiście byłem świadkiem upadku i haniebnej klęski księcia, w której podeptał on kodeks światła.

— Skoro tak twierdzisz… — mruknął złocisty mężczyzna i się krzywiąc na twarzy, z pretensją przemówił do kompana: — Wreszcie odnaleźliśmy tych szarych nędzników i co słyszymy? Książę jest trupem, do tego mamy naocznego świadka. Co prawda brudnego obdartusa z północy, ale tutejsi ludzie są zbyt głupi, aby kłamać, więc chyba można mu zawierzyć. To chyba powinno wystarczyć księżnej Bursztyn, nie uważasz?

— Musi — dodał znużonym głosem drugi z mężczyzn. — Przecie książęce truchło i tak zgniło już w tutejszym klimacie. Więcej dowodów książęcej śmierci nie zdobędziemy. A ja dość mam tej wilgoci, zgnilizny oraz zimna, czy podłego jedzenia. Wracamy do królestwa — podsumował, po czym zwrócił się jeszcze do Złotego: — Strudzeni jesteśmy po podróży. Przysiądziemy się do ognia, odpoczniemy. — Nie czekając na odpowiedź, już zsiadał z kamratem z konia. Książę odruchowo wykonał zapraszający gest ręką i dalej siedział osowiały. Zaś przybyli mężczyźni zajęli miejsca przy ognisku i przystąpili do spożywania wieczerzy z pożółkłych sucharów.

W pewnym momencie jeden z gońców wyjął z kieszeni złocistą kartkę i rzucił w płomienie. Lecz żwawszy podmuch wiatru wyrwał nadpalony skrawek papieru z jakby ognistych dłoni i palców. Złoty podniósł go z zamiarem zwrócenia prawowitemu właścicielowi, czyli płomieniom. Wszak dostrzegł napis określający nadawcę oraz adresata listu: „Księżna Bursztyn do ukochanego księcia Złotego”. Smutno się uśmiechnął na ten widok i postanowił przeczytać list.

„Drogi, najdroższy. Ukochany, najukochańszy. Jedyny, złoty. Doszły mnie już niepokojące wieści o piętrzących się problemach, jakie napotkałeś na swej drodze po wieczną chwałę. Aczkolwiek wiedz, iż bezgranicznie ufam w twe bohaterskie męstwo i każdego słonecznego dnia wyglądam twego triumfalnego powrotu. Albowiem ma czysta miłość do ciebie przekonuje mnie, że mimo wszelakich przeciwności powrócisz do mnie zwycięski. Jednakże pragnę, mój ukochany, zaznaczyć, iż nawet gdybyś nieszczęśliwym zrządzeniem losu nie zakończył północnej kampanii sukcesem, to mego gorącego uczucia i oddania twej osobie nic nie zmieni. Bowiem tak, jak codziennie podziwiam na niebie wschodzące słońce, a z zachodem je żegnam, tak rankiem wyczekuję świetlistych promieni na równi z tymi przesłoniętymi ciemnymi chmurami. Tako i na ciebie czekam z utęsknieniem niezależnie od tego, w jakim blasku powrócisz. Ponieważ wielbię jasność także w pochmurne dni i z radością powitam cię również bez odniesionego zwycięstwa, aby jako wierna żona nieść ci otuchę i należycie wesprzeć w zdobyciu przyszłej chwały”.

Po tym odczycie książę się poczuł ponownie gnębiony, ale obecnie przez własny wstyd. Oto uświadomił sobie, że w obliczu klęski i gardząc sobą, wzgardził też swą tak szlachetną małżonką, która przecież na to nie zasłużyła. Więcej, z miłości do niego wyczekiwała go nawet, jako przegranego oraz tchórza. Azaliż czy mógł także i ją zawieść? Czy miał do tego w ogóle prawo? Otóż nie, takowego prawa sobie odmawiał, a wręcz poczuł teraz do Bursztyn coś na kształt prawdziwego uczucia. W końcu czy mógłby dłużej pozostać obojętny wobec tak szczerych dowodów miłości skierowanych do własnej osoby? Do tego płynących od postaci, która wydawała się na wskroś dobra, czysta i niewinna, niczym sam jaśniejący promyk bursztynowego światła? Więc Bursztyn niewątpliwie taka właśnie była — ukochana. Skoro tak, to po raz pierwszy od przegranej bitwy Złoty nawet ciepło i z ulgą pomyślał o powrocie do królestwa. Przeto spojrzał z rozbudzoną naraz nostalgią w południowo-zachodnią stronę. I już chciał zakomunikować złocistej parze gońców, że oto książę Złoty jednak cudem ocalał z pogromu. Więcej, mają go tuż przed sobą we własnej osobie! Ale nie zdążył, bo kiedy ciepła myśl o żonie malowała na jego twarzy uśmiech, ten zaczął gasnąć wobec słów złocistych mężczyzn:

— I po co była ta cała heca ze Złotą, córką króla, hm…? — mruknął ponuro jeden z przybyszy, przegryzając niemrawo kawałek suchara.

— Ano naszej bursztynowej pani się widziało, że aby usidlić księcia najlepiej będzie się pozbyć Złotej, wysyłając ją podstępem w mrok — westchnął drugi goniec. — A tu taki pech. Bezsensowna potyczka na północy i Złoty panicz już nie dycha, przez co nici z wyśnionego mężusia.

— Księżna nie przyjmie tego dobrze — zauważył pierwszy mężczyzna. Na co jego kamrat wzruszył ramionami i racząc się wodą z bukłaka, między kolejnymi haustami rzekł:

— Tego nie wiemy, czy książę drogi był sercu naszej pani niczym kropla wody spragnionemu na pustyni. Może pragnęła małżeństwem się wżenić w zacniejszy ród, by się wywyższyć. Bo niektórzy z możnych żywią się władzą, jak my chlebem. — Popatrzył wymownie na suchary. Potem wyjął z kieszeni złocistą buteleczkę i wylewając z niej do ognia zielonkawy płyn, posępnie dodał: — Mimo wszystko odczuwam ulgę, iż zaniesiemy naszej pani wieści o zgonie księcia w boju, a nie będziemy go truć tym paskudztwem na zlecenie Ozłona. Niby uczyniłby nas za ten występek bogaczami, ale nie podzielam jego opinii, że pozbawilibyśmy życia zdrajcę korony oraz tchórza. — Schował opróżniony pojemnik. Popatrzył na kompletnie osowiałego Złotego i lekceważąco do niego rzucił: — A ty co taki drętwy i sztywny tu siedzisz, szaraku, jakbyś zamarzał po połknięciu sosnowego pniaka? Zanuć może jakąś pieśń z północy. Coś smutnego albo o srebrzystych i chętnych dziewkach witających ochoczo złocistych przybyszy, he, he… — Puścił młodzieńcowi oko. Lecz zaraz je zmrużył i podejrzliwie stwierdził: — Toż ty nie jesteś chyba rasowym szarakiem, bo choć pokryty szarym błotem, to świecisz tu złocistymi oczyma. Może więc mamy tu dezertera z ostatniej bitwy, gdzie poległ chwalebnie książę Złoty, co? — wychrypiał gniewnie. Gdy wtem młodzieniec przybrał na twarzy wzgardliwy wyraz. Gwałtownie wstał i wyciągnął nóż, jedyną broń, jaką obecnie posiadał.

— Wynoście się stąd, ale już! Nie chcę was widzieć, podobnie jak nigdy więcej waszej bursztynowej pani. Na miłość siostry Złotej, zejdźcie mi z oczu, nie ręczę za siebie! — Zamachnął się ostrzem na bliższego z gońców. Ten został pociągnięty za ramię przez kompana. Za chwilę obaj siedzieli już asekuracyjnie na złocistych rumakach.

— Przeklęci dezerterzy plugawiący kodeks światła. Oby ich noga nigdy już nie skalała złocistej ziemi. — Jeden z mężczyzn splunął w kierunku Złotego, po czym obaj popędzili rumaki, odjeżdżając w grafitową noc.

Tak oto książę został przy popielatym ognisku bez biesiadników za to z buzującym w nim wzburzeniem. Myśl, że jego małżonka mogła się przyczynić do śmierci królewskiej córki, była druzgocąca. Zaś narastający gniew z tego powodu nie mógł znaleźć ujścia. Nie zmniejszało go też zawzięte uderzanie nożem w ognisko i posyłanie w mrok nocy srebrzystych iskier. Książę czuł, że aby nie zacząć wyć z wściekłości, musiał uczynić coś spektakularnego, co odciągnie jego umysł od bólu, zdrady czy pohańbienia.

Za chwilę już wiedział, na co się porwie, niczym z motyką na słońce i na ten przeklęty czas nie dbał o konsekwencje. Za to energicznie skierował kroki między ludzi północy. Stanął pośrodku obozowiska i na całe gardło z pasją się wydarł:

— Dość porażek w imię zimnego honoru! Dość klęsk podszytych kodeksem światła! Na mróz i lód, na światło słońca, czas walczyć tak, aby zgnieść wrogów do cna, zsyłając im sprawiedliwą karę. Zatem ja, książę Złoty, który walczyłem już przy was, obecnie pragnę was poprowadzić. Oto apeluję, abyśmy się otrząsnęli po przegranej i założyli nowy klan. Zwycięski klan Srebrzystej Światłości ku zgubie naszych nieprzyjaciół! — Młodzieniec uniósł nóż. Wówczas rozbrzmiał szyderczy głos Mysi:

— Ktoś tu chyba przesadził z pitnym miodem, ale dobrze już sfermentowanym. Ten pomieszał pożółkły umysł słabego człowieka z królestwa.

— Nie jestem słaby! Nie jestem słaby! — grzmiał książę. — Myślę trzeźwo, jak nigdy, niezaślepiony w tę grafitową noc nadmiarem światła. Albowiem zdałem sobie sprawę, że nasz świat nawet pod jasnym słońcem jest zbrukany mrokiem, a przewodnią rolę przejmują w nim kłamcy i niegodziwcy. Zrozumiałem, że trzeba walczyć z nimi, także się uciekając do niecnych działań i nie bać się splamić sobie rąk. Dlatego rzucam rękawicę każdemu, kto się sprzeciwi mej przewodniej roli nad wami. Wasz zimny honor nakazuje wam przyjąć wyzwanie. Zatem?! — Młodzieniec wyciągnął w poziomie nóż i obracając się wokół własnej osi, spoglądał gorejącym świetlistością wzrokiem na strudzonych ludzi północy.

— Dobrze, niech będzie pojedynek. Srebro przeciw złotu. Mróz wobec światła! — wrzasnęła Mysia i wstała. Książę popatrzył na jej niepozorną sylwetkę i nieco tonując emocje, oznajmił:

— Z tobą nie będę walczył…

— Ależ nie ze mną, a z nim. Zmierzysz się z Popielem! — Dziewczyna wskazała na siedzącego za nią starego już mężczyznę, za to swoją tężyzną przewyższającego wszystkich w obozie.

Wobec wyznaczenia go do walki ten wojownik wychylił się do przodu, ukazując swą niedźwiedzią posturę w blasku księżyca. Podniósł wzrok i wbił srebrzyste spojrzenie w Złotego. On dostrzegł twarz niemal pozbawioną człowieczego wyglądu, gdzie jedne blizny zachodziły na drugie, kwadratowy podbródek był przesunięty w lewą stronę, za to nos w prawą. Czoło nosiło ślady wgnieceń, a jedna z kości policzkowych wystawała na zewnątrz i nie była obciągnięta skórą.

— Niech będzie, walczmy… — jęknął po dokonanych oględzinach Złoty, który już nie przejawiał takiego zapału do walki. Wszak nie miał też zamiaru rzucać słów na zimny wiatr i tchórzliwie się wycofać z pojedynku.

Ten miał się rozegrać już za chwilę, bo ludzie północy powstali, otaczając kręgiem Popiela i Złotego, a także kilka palących się ognisk. Książę mógł teraz podziwiać starego wojownika w całej okazałości, jak również jego broń. Odziany w niedźwiedzie futra czempion północy zademonstrował w łapach monstrualną siekierę. Zważywszy na rozmiar jego oręża i górującą nad innymi sylwetkę, można było go wziąć za olbrzyma powołanego na świat do wykarczowania Wielkiej Puszczy. Lecz książę tylko przełknął ślinę na myśl, iż ów wojownik miał do ścięcia tylko jedno drzewo, za to jawiące się tuż przed nim i złociste. Mówiąc wprost, zadanie posępnego Popiela stanowiło zdekapitowanie Złotego.

— Walczcie! — Mysia wręcz rozdarła piskliwym krzykiem przestrzeń, czym dała sygnał do starcia.

Książę czekał aż jego przeciwnik, jak na berserka północy przystało, szaleńczo zaatakuje, by sam mógł zejść z linii ciosu siekierą i kontratakować. Jednak zrzedła mu mina, gdy zauważył, że wojownik miał już srebrzyste dni swej świetności za sobą, bo się nie kwapił z szarżą. Niestety tak się składało, że to Złoty był tym, który rzucił wyzwanie. Więc w obliczu pasywnego przeciwnika musiał przejąć inicjatywę.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.