Rozdział 1
Lena podniosła wzrok zza sklepowej lady i niespiesznie powiodła nim wzdłuż ciągnących się przed nią wieszaków z ubraniami. Kilka znudzonych osób krążyło przy sportowych bluzach, dwóch mężczyzn przeglądało gadżety rowerowe. Dwudziestodwulatka przesunęła spojrzenie dalej, rejestrując dobrze jej już znaną klientkę pobliskiej siłowni, która pewnie jak zwykle chciała sobie sprawić nowe legginsy albo treningową koszulkę. Kobieta oglądała nowości i uśmiechała się pod nosem.
Blondynka wróciła do ekranu monitora i dokończyła sprawdzanie zamówienia z hurtowni. Dziś nie było tego wiele i mogłaby przysiąc, że jej szef ostatnio oszczędzał na nowym asortymencie, choć na sklepie zdawało się niczego nie brakować. Kiedy skończyła, zerknęła w prawo, w stronę wejścia i dostrzegła wchodzącą do środka dziewczynę. Trudno powiedzieć, dlaczego, ale jej wzrok od razu się na niej zatrzymał. Spod sportowej, mocno nasuniętej na czoło czapeczki z daszkiem wystawały krótkie, czarne włosy. Dziewczyna miała oczy zasłonięte modnymi, przyciemnianymi okularami, przez które nie można było rozpoznać jej twarzy. Zresztą, jak zauważyła Lena, klientka w czapeczce zdawała się zerkać w zupełnie innym kierunku niż lada, więc i bez okularów nie dałaby rady zapamiętać jej rysów. Kiedy ciemnowłosa sprężystym krokiem przesuwała się między kolejnymi alejkami, Lena mimochodem spojrzała na jej talię. Uśmiechnęła się minimalnie. Zdecydowanym plusem jej pracy było to, że ze swojego miejsca mogła swobodnie obserwować innych. Fakt, że poza kasowaniem towaru, stanowiło to również część jej pracy, to bądź, co bądź, bardzo jej się ta część podobała. Mogła bezkarnie cieszyć oko sylwetkami podobających się jej kobiet i chociaż nigdy nie powiedziałaby w ich kierunku nawet słowa, to myśli są przecież niegroźne. Nikt nikomu nie zabroni myśleć. Marzyć. Pragnąć. I to nawet w takiej dziurze jak lubuski Świebodzin, o którym nie wiedziałby pewnie nikt, gdyby nie wzniesiona na wzgórzu gigantyczna figura Chrystusa Króla. Lena wolałaby, żeby jej małe miasteczko było jednak znane z czegoś innego.
— Poleca pani te okularki?
Natychmiast otrząsnęła się z zamyślenia i spojrzała na klientkę wyciągającą ku niej opakowanie pływackich okularów. Skinęła głową.
— Tak — odparła szczerze. — To marka średniej klasy, ale akcesoria pływackie robią naprawdę dobre.
— Mówi pani? — Kobieta kilkukrotnie przerzuciła w dłoniach opływowe opakowanie, jakby starała się ocenić sprzęt z zewnątrz.
— Tak, jak dotąd żadnych skarg ani reklamacji na ten typ nie mieliśmy.
— Siedemdziesiąt dziewięć złotych? — Upewniła się klientka, patrząc na cenę.
— Tak.
Kobieta chwilę jeszcze myślała, a potem zdecydowała się na zakup. Lena skasowała towar, przyjęła płatność kartą i zapytała, czy potrzebna jest reklamówka.
— Nie, dziękuję. — Usłyszała.
Kobieta wzięła opakowanie w garść i nie poświęcając jej więcej swojego czasu, całkiem zadowolona wyszła ze sklepu. Blondynka za kasą odprowadziła ją wzrokiem, a później przejechała dłonią po swoich sięgających łopatek włosach. Poprawiła fryzurę, chociaż niekoniecznie wymagała ona poprawy i zanim wróciła do ekranu, znów spojrzała na sklep. Ruch się zmniejszył, ale…
— Bez jaj… — mruknęła nagle, wytężając wzrok.
Odłożyła wszystko i wyszła zza kontuaru, kierując się w stronę wieszaków ze strojami kąpielowymi. Szła powoli, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale ani na moment nie odrywała już wzroku od stojącej tam dziewczyny w czapeczce z daszkiem. Może jej się tylko wydawało, ale musiała to sprawdzić. Stanęła kawałek dalej i skupiła się dłoniach oglądającej stroje klientki. W lewej ręce krótkowłosa brunetka trzymała jakieś dziwne urządzenie. Lena zmrużyła powieki widząc, jak klientka waha się przez moment, a później obraca dyskretnie głowę w lewo, w prawo, i wreszcie przykłada to coś do tkwiącego przy kąpielowym kostiumie Nike zabezpieczenia. Lena dobrze znała to charakterystyczne kliknięcie. Blokada puściła, a sekundę później strój wylądował w przewieszonej przez ramię torebce dziewczyny. Już chciała otworzyć usta i zacząć na nią wrzeszczeć, ale złodziejka w zaskakującym tempie zrobiła to samo z kolejnym strojem, tym razem Adidasa. Lenę zamurowało i gdyby nie fakt, że dziewczyna bezczelnie kradła firmowy towar, za który to ona przecież była tutaj odpowiedzialna, to mogłaby być nawet pod wrażeniem.
— Halo! — odezwała się głośno. — Co pani robi?!
Barki dziewczyny automatycznie się skurczyły, ale złapana na gorącym uczynku nie odwróciła się do stojącej nieco dalej sprzedawczyni. Zastygła tylko w miejscu, jakby zastanawiała się, co robić.
— Proszę wyjąć to z torebki albo wezwę policję! — zażądała stanowczo Lena.
I właśnie wtedy, szybciej niż wydawało się to możliwe, dziewczyna w czapeczce z daszkiem rzuciła się na lewo. Imponującym tempem przebiegła między regałami i zanim Lena zdążyła zacząć krzyczeć, minęła ladę sklepową i wybiegła na zewnątrz.
— O… chrona! — Dopiero teraz młoda kasjerka wyszła z szoku i zaczęła wzywać pomoc. — Złodziejka! Ochrona! — wołała.
Pobiegła w kierunku sklepowych drzwi i wyjrzała na pasaż. Ochroniarza nie było widać, więc znowu krzyknęła.
— Złodziejka! Łapać ją! Ochrona!!!
Plecy uciekającej dziewczyny zniknęły za drzwiami wyjściowymi galerii Hosso. Lena nie mogła zostawić sklepu bez obsługi, a drugi pracownik jeszcze nie przyszedł, więc stała tak w progu między pasażem i miejscem swojej pracy i wydzierała się, ile sił. Przechodzący między sklepami ludzie patrzyli na nią, a później rozglądali się, szukając wzrokiem złodzieja, ale tego już dawno nie było. Kiedy kilka minut później wreszcie pojawił się ochroniarz, Lena była już równo wkurzona. Strój Nike kosztował prawie trzysta złotych, ten z Adidasa trochę poniżej dwustu, więc strata była spora.
— I to na mojej zmianie… — jęknęła zła. — Kurwa mać.
Zanim zdała relację zakręconemu jak zwykle ochroniarzowi, który właśnie wsuwał w spodnie wygniecioną koszulę, pomyślała, że to skrajnie niesprawiedliwe. Dziewczyna w czapeczce wyglądała na młodą. Rączek też jej nie urwało. Lena zasuwała w sklepie, żeby nie obciążać mamy dodatkowymi kosztami swoich zaocznych studiów, a taka, jakby nigdy nic, kradła towar, mając pracę w dupie. Blondynka nie znosiła takich ludzi. Za nic mieli uczciwość, cudzą pracę i normalnie zarobione pieniądze. I… niestety zarabiali dużo lepiej od niej.
Zaklęła pod nosem, wiedząc, że szef się na to wścieknie.
***
— Bo ty na nic nigdy nie masz czasu! — wydarła się kobieta, podpierając ręce pod boki. — Mam tego serdecznie dość, rozumiesz?!
Napięła się cała i patrząc na męża, oczekiwała konkretnych wyjaśnień, a już na pewno przeprosin. Mężczyzna, na oko o włos przed czterdziestką, stał po drugiej stronie kuchennego stołu i tylko wzruszał ramionami.
— Nic nie powiesz? Masz nas w dupie, tak? — Gorączkowała się coraz bardziej.
— Aneta przecież wiesz, że pracuję — powiedział cicho. — Robię wszystko, żeby…
— Gówno robisz Artur! Praca to nie wszystko!
Mężczyzna westchnął, siląc się na spokój.
— Musimy coś jeść, opłacać rachunki… nie widzisz tego?
— Dla ciebie wszystko się kręci wokół kasy!
— To nie tak… — Próbował protestować, ale słabo mu to wychodziło.
— A kiedy ostatnio gdzieś ze mną byłeś? — sarknęła. — Kiedy poszedłeś do syna na zebranie?! No kiedy, pytam się?!
— Aneta… ktoś musi pracować, żebyśmy dali radę.
— Czyli to moja wina, tak? — Zaperzyła się jeszcze bardziej, a na jej policzkach pojawiły się czerwone wykwity. — Oczywiście! Zwal to na mnie! Jasne!
— Nie to miałem na myśli, no proszę cię.
— A co? Tak się umawialiśmy: ja wychowuję dziecko, ty zarabiasz, już zapomniałeś?
Artur przełknął ślinę tak mocno, że na szyi zaznaczyła mu się grdyka.
— Nigdy nie robiłem ci o to wyrzutów. I nie zrobię.
— A teraz, to co do diabła robisz?
— Tłumaczę przecież… jestem po prostu zarobiony — przyznał i od razu się zgarbił. — Prowadzenie tego sklepu nie jest takie łatwe, jak ci się zdaje.
— Nie? — parsknęła. — Masz pracowników, to oni zasuwają, a ty siedzisz w tym jebanym kantorku i wielkiego szefa udajesz! A w domu nigdy cię nie ma. Mam dość!
— Jesteś dla mnie niesprawiedliwa…
— To mnie pozwij — żachnęła się i złapała leżący obok nóż, jakby chciała się na niego rzucić. Odwróciła się na pięcie i wyjęła z chlebaka bułki. W pierwszą wsunęła nóż tak mocno, że do środka weszła nawet rękojeść.
— Aneta…
Mężczyzna chciał coś dodać, ale właśnie zadzwonił jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył nazwisko dostawcy sportowego obuwia. Odebrał od razu. Kątem oka widział, jak żona odwraca się i posyła mu piorunujące spojrzenie.
— O tym kurwa mówię! — Nie siliła się już na ściszony głos. — Zawsze praca! Jeszcze jakby z tego były pieniądze, ale nie!
Jej mąż mocniej przycisnął smartfon do ucha i wyszedł do przedpokoju.
— Jak to podwyżka? — szepnął w odpowiedzi na to, co mówił mu właśnie dostawca.
Starał się, żeby żona tego nie słyszała.
— Ile? Na jak długo? Co? Chyba pan zwariował. — Mężczyzna pobladł, wyobrażając sobie koszty. — A co z terminem płatności? Wydłużycie mi to chociaż?
Odpowiedź nie była satysfakcjonująca. Właściciel sklepu wysłuchał reszty tego, co do powiedzenia miał jego rozmówca, sam nie mówiąc już nawet słowa. W głowie kalkulował właśnie, ile będzie go to kosztowało, jeszcze teraz, kiedy miał problemy.
Jego żona właśnie stanęła w progu i uważnie mu się przyglądała.
— Chuja to wszystko warte — rzuciła, gdy tylko zakończył rozmowę. — Ani z tego pieniędzy, ani nic.
— Daj już spokój dobrze? Staram się.
— Srarasz nie starasz. — fuknęła i wróciła do kuchni.
Mężczyzna westchnął, nadął policzki i powoli wypuścił powietrze. Czuł, że jeśli nad sobą nie zapanuje, to zaraz dosłownie się rozpłacze, a przy niej nigdy nie płakał. Zanim zdążył pójść za Anetą, smartfon znów rozbrzmiał dźwiękiem połączenia. Tym razem na wyświetlaczu widniał firmowy numer. Odebrał.
— Artur Wędzki. — przedstawił się automatycznie.
Po drugiej stronie usłyszał głos swojej pracowniczki.
— Dzień dobry kierowniku. Tu Lena, mogę na moment?
— Tak, słucham.
— Mieliśmy tu w sklepie nieprzyjemną sprawę — oznajmiła nieco zbitym głosem, a mężczyzna od razu to wychwycił.
— Co się stało?
W myślach prosił, żeby i ona jeszcze mu dzisiaj nie dowaliła.
— Kradzież — odparła dziewczyna. — Złodziejka gwizdnęła dwa stroje kąpielowe, starałam się ją zatrzymać, ale niestety była szybsza. — tłumaczyła się.
— Szlag — jęknął. — Jeszcze to…
— Ochrony akurat nie było, dopiero po czasie przyszli.
— Jaka strata?
— Prawie pięćset złotych, no niecałe…
— Ja pierdolę — warknął.
— Przepraszam szefie, naprawdę się starałam.
— Nie szkodzi Lena — rzucił. — To nie twoja wina. Jak przyjadę to przejrzę monitoring. Chyba, że ją rozpoznasz?
— Nie… była w czapeczce z daszkiem, w ogóle nie widziałam twarzy.
W ich rozmowę wdarł się nagle drugi damski głos. Kpiący i wściekły.
— Jeszcze cię okradli?! — wydzierała się kobieta. — Zajebiście! Biznes kurwa roku.
Rozmówczynię Artura zatkało, a on sam nie zdążył zasłonić głośnika i wiedział, że pracowniczka to słyszała.
— Niedługo będę — rzucił krótko. — Do widzenia.
Rozłączył się i spiorunował żonę wzrokiem.
— Musiałaś? — Obruszył się. — Przy pracowniku?
Aneta nie odpowiedziała na jego pytanie, ale jej wykrzywiona mina mówiła wszystko.
— Ile zwinęli? — spytała.
Nagle w zamku ich mieszkania zachrobotał klucz i po chwili do przedpokoju wsunęła się brązowa czupryna szesnastolatka. Chłopiec spojrzał na minę ojca i zarejestrował złość wymalowaną na twarzy matki.
— Znowu się żrecie? — Bardziej stwierdził niż spytał.
Artur nie odpowiedział, Aneta przewróciła oczami.
— Sklep twojego taty obrobili, taki ma świetny biznes — wyjaśniła synowi tonem pełnym kpiny.
— Acha. — odparł chłopiec i wzruszył ramionami.
Był już w tym wieku, w którym mało co go tak naprawdę obchodziło, a już najmniej problemy rodziców.
— Planujemy z chłopakami wspólny wyjazd na wakacje — oznajmił, jakby wypowiedzi jego matki nie było. — Dacie mi kilka stów, żebym goły nie jechał?
Aneta w tej samej sekundzie się zaśmiała i dodała kąśliwie:
— Spytaj tatusia, byznesmena pełną mordą.
Kobieta nie czekała na odpowiedź męża i poszła do łazienki. Uważała, że sam powinien wypić piwo, którego naważył. Mógł pójść na etat, zatrudnić się gdzieś jak normalny człowiek, ale zachciało mu się biznesów, no to miał. Ona zaś miała do niego jedynie żal. I coraz bardziej miała tego wszystkiego dość.
***
Artur Wędzki wpatrywał się w monitor, jakby miały tam na niego czekać wszystkie rozwiązania. Stojąca obok Lena uruchomiła program i przewinęła nagranie do momentu wejścia złodziejki do sklepu. Umieszczona w górnym rogu kamera wyraźnie pokazywała sylwetkę i czapeczkę z daszkiem, ale nie twarz. Odczekała aż dziewczyna znajdzie się w zasięgu drugiej kamery i wtedy przełączyła obraz.
— Cholera — westchnął Wędzki. — Idzie jakby dobrze wiedziała, gdzie nie zadzierać głowy.
— Mhm.
— Nie da rady tego przybliżyć?
Lena zrobiła, co mogła, ale twarzy złodziejki nijak nie dało się rozpoznać. Krótkie włosy wystające spod czapeczki i przyciemniane okulary. Nawet ust nie było dobrze widać.
— Nie mamy więcej kamer, prawda? — spytała szefa, uważnie przypatrując się dziewczynie.
Mężczyzna pokręcił głową, a jego pracowniczka złapała się na tym, że przygląda się złodziejce nieco dłużej. Mimo tego, co się stało, brunetka wciąż jej się podobała.
— Sprawdzę jeszcze w biurze, czy nie złapały jej kamery zewnętrzne. — rzucił Wędzki i odsunął się od monitora.
— Dzisiaj nikogo tam nie ma. — Uprzedziła go Lena.
— Nie?
— Rano przyszedł mail z informacją, że biuro będzie nieczynne.
Trzydziestodziewięcioletni właściciel sklepu sportowego w galerii Hosso z rezygnacją podrapał się po głowie.
— Trudno, spróbuję jutro.
Jego pracowniczka coś sobie przypomniała i nagle sięgnęła do znajdującej się po prawej stronie biurka szuflady. Wyjęła z niej kopertę i podała szefowi.
— Co to?
— Pewnie rachunek za prąd.
Wędzki minimalnie zmarszczył czoło i otworzył korespondencję. Nie powiedział nic, ale kiedy chwilę później udał się do swojego kantorka, jego przygarbione plecy wskazywały, że nie jest dobrze.
Lena pomyślała, że pech chodzi parami. Wróciła spojrzeniem na ekran i kliknęła odtwarzanie. Ciemnowłosa podchodziła właśnie do wieszaków ze strojami kąpielowymi. Obserwująca ją sprzedawczyni zauważyła, że nie widać nawet jak wyjmuje z torebki to swoje urządzonko do zdejmowania zabezpieczeń. Jakby po prostu stała i oglądała kostiumy.
Bezczelna, ale cwana, pomyślała.
I ładna.
Rozdział 2
Czarna weszła do domu zdyszana. Czuła, jak koszulka lepi jej się od potu i chociaż był ciepły maj, to zdecydowanie nie słońce było powodem tego, jak się zgrzała. Zanim zdecydowała się wreszcie ruszyć na swoją ulicę, przemierzyła przynajmniej dwanaście innych, klucząc między budynkami, jakby starała się zgubić kogoś, kto mógł za nią iść. Wiedziała, że młoda sprzedawczyni nie mogła za nią pobiec, dlatego przecież wybrała tę godzinę i ten sklep, ale wolała zachować ostrożność. Czapeczkę z daszkiem wyrzuciła do pierwszego znalezionego kosza na śmieci. Zawsze tak robiła. Nie chciała wpaść przez idiotyczny szczegół.
Teraz, kiedy wreszcie była w domu i zsunęła ze stóp adidasy, wydawało jej się, że skarpetki zupełnie przykleiły jej się do skóry. Po kilku godzinach dorywczej pracy na świebodzińskim bazarze nigdy nie były tak spocone, jak po jej dodatkowym zajęciu na mieście. Spojrzała na wiszące w przedpokoju lustro. Stara rama była już tak odrapana, że nie mogła na nią patrzeć. W szklanej tafli zobaczyła pokryte drobnymi kropelkami czoło. Czerwone policzki wskazywały, że albo się zmęczyła, albo palił ją wstyd, że mało co nie została złapana. Ta czerwień przebijała się nawet przez grubą warstwę zupełnie nienaturalnego dla niej makijażu. Pod tą góry tapety zawsze zakładanej na taką „okazję” nikt by jej nie poznał. Nie było szans. Wydęła usta w głębokim „uff”, a później cicho przemknęła obok sypialni matki. Zauważyła kołdrę nasuniętą głęboko na jej głowę i chwilę obserwowała spokojnie unoszące się w oddechu ciało. Na szczęście jej matka spała.
Czarna weszła do kuchni i na stole znalazła dwie kartki. Pierwsza: rachunek za gaz. Mama musiała jakimś cudem odebrać go od listonosza i otworzyć. Jak na nią to było coś wyjątkowego. Druga: kartka, którą osobiście położyła tutaj wczoraj. Recepta na leki. Zapomniała wziąć ją ze sobą przed pójściem do Hosso. Westchnęła i oba papiery zabrała do swojego pokoju. Dopiero tam w pośpiechu zdjęła z siebie ubrania i rzuciła je w kąt, zostając tylko w czarnej bieliźnie. Nie zamierzała zakłócać spokoju mamy nastawianiem prania, ani kąpielą.
Od dwóch lat zdecydowanie lepsze były dla niej chwile, w których mama spała. Nie awanturowała się wtedy, nie płakała i nie sprawiała, że Czarna czuła się źle. Kiedy mama spała, nie wymagała też pomocy.
Dwudziestolatka położyła rachunek i receptę w rogu biurka, otworzyła pokrywę laptopa i delikatnie odsunęła skrzypiące krzesło. Tak cicho, jak mogła, przestawiła je w kąt, wcale nie planując na nim siadać. Z torebki ostrożnie wyjęła ukradzione dziś stroje kąpielowe, zwracając uwagę na to, żeby nie zerwać metki.
Kiedy ekran laptopa rozjaśnił się, znalazła w sieci oryginalne zdjęcia i pobrała je na pulpit, a później weszła na OLX. Szybko przekopiowała opis każdego ze strojów, dorzuciła oryginalne zdjęcie i dodała status „używane”. W pierwszym zdaniu ogłoszenia wspomniała, że stroje posiadają jeszcze metkę i ani razu nie były ubrane, bo dostała je w prezencie od babci, która źle wybrała rozmiar, a sprzedawca nie zgodził się przyjąć zwrotu, więc sprzedaje je za połowę ceny, żeby cokolwiek jej się zwróciło. Patenty na stosunkowo wiarygodne teksty miała już obcykane. Nietrafiony prezent, zły rozmiar, kolor jej się jednak nie podoba, kupiła na wakacjach i nie ma jak zwrócić, bo trzysta kilometrów itd. Nie szczędziła wyjaśnień, a to procentowało zakupami. Dla klientek zawsze była super miła, paczki przygotowywała starannie i wysyłała od razu po dokonaniu płatności. Głównie posiłkowała się OLX-em, ale inne serwisy też odwiedzała, żeby nie podpaść i nie zwracać na siebie uwagi.
Kiedy wreszcie wystawiła obie zdobycze, coś kliknęło w jej telefonie. Spojrzała na ekran. Powiadomienie o wpłynięciu pieniędzy za buchnięte kila dni temu legginsy Reeboka. Uśmiechnęła się zadowolona. Naprawdę dobrze jej szło. Kiedy człowiek wszystko sobie dokładnie przemyśli, musi iść dobrze, nie ma innej opcji. Ładnie spakowała towar, zaadresowała i odłożyła na łóżko. Cicho przemknęła do łazienki i odkręciła w kranie minimalny strumień zimnej wody. Delikatnie umyła pachy, czując przy tym niewypowiedzianą ulgę, a później, równie powoli przemyła ramiona, brzuch i twarz. Ciemne pasy brązowego fluidu pomieszane z czarnym tuszem do rzęs zaczęły spływać jej po skórze.
Utkwiła wzrok w lustrze, patrząc w nie o kilka minut za długo. Czuła się otępiała. Zmęczona. Potrząsnęła głową, zdając sobie sprawę z tego, że jeśli się nie odpręży, to któregoś dnia po prostu zwariuje. Jeszcze raz przemyła czoło i policzki, starła papierem grubą warstwę szminki i wreszcie zakręciła kran.
Mam tylko dwadzieścia lat, wyszeptała do swojego odbicia, nie wydając jednak z ust żadnego dźwięku.
Patrzyła na siebie bez makijażu, zaczynając wreszcie rozpoznawać własne ja. Nastrój poprawił jej się minimalnie. Dopiero po chwili sięgnęła po inne, mniej wyraziste kosmetyki i zrobiła sobie bardzo delikatny make up. Taki niby nic, jak lubiła najbardziej.
Wróciła do pokoju, wcisnęła się w nowe jeansy i założyła imprezową koszulkę. Później wsunęła czyste skarpetki, zabrała leżącą na łóżku paczkę, zahaczyła o przedpokój i chwilę później wymknęła się z mieszkania.
Jest piątek! Do diabła.
Zbiegła schodami w dół i ruszyła w stronę Orlenu. Dojście na miejsce zajęło jej niecałe piętnaście minut, ale teraz już wcale się nie spieszyła. W głowie miała tylko dwie rzeczy. Pierwsza: nadać zamówioną paczkę. Druga: złapać stopa i dojechać na imprezę. Świebodziński Orlen znajdujący się tuż przy rondzie z wylotówką na autostradę w kierunku Poznania był chyba najlepszym sprawdzonym przez nią miejscem łapania okazji. Może i jeżdżenie stopem w tych czasach było ryzykowne, ale Czarnej nigdy nie spotkało nic złego. Mili ludzie, którzy po prostu nie chcieli bujać się sami stąd aż do Poznania.
Weszła na stację, nadała przesyłkę i rozejrzała się po autach stojących na parkingu i przy dystrybutorach z paliwem. Podeszła do pierwszego z brzegu kierowcy i zapytała, dokąd jedzie. Niestety, mężczyzna ruszał na Berlin, więc podziękowała miło i poszła dalej. Transport udało jej się znaleźć dopiero przy czwartym podejściu. Młoda kobieta z nastoletnią córką chętnie zgodziła się ją zabrać i nawet nie chciała za to pieniędzy, na co zresztą Czarna cicho liczyła. Nie, żeby nie miała kasy, bo przecież kradła, to coś zawsze miała, ale odkąd wszystko w domu było na jej głowie, oszczędzała o wiele bardziej niż wcześniej. Podziękowała kobiecie i moszcząc się na tylnym siedzeniu jej granatowej Skody, przymknęła na chwilę oczy. Samochód jechał równo, a jej z miejsca zrobiło się ciepło i miło. Pod powiekami miała jeszcze przez chwilę obraz krzyczącej na nią sprzedawczyni, której wyglądu z tego całego stresu nie udało jej się zapamiętać, ale zrobiła się senna i majaki rozmyły się, zostawiając wyłącznie obraz kojącej czerni.
— Halo, halo. Dojeżdżamy do Poznania.
Ocknęła się gwałtownie, jakby spokojny głos prowadzącej pojazd kobiety był co najmniej krzykiem.
— O Jezu, zasnęłam? — wymamrotała.
— Spała pani jak dziecko — odpowiedziała jej córka kobiety.
— Zaraz będę zjeżdżać do centrum — wtrąciła kierująca, zwalniając przed krzyżówką. — Gdzie panią wysadzić?
Czarna spojrzała przez okno i zaczęła rozpoznawać okolicę.
— Będzie pani przejeżdżać koło dworca głównego? — zapytała.
— Tak, za kilka minut.
— Świetnie, to ja bym tam wysiadła, dobrze?
— Oczywiście. — odparła kobieta i skinęła głową. — Powrót do domu czy wypad na weekend? — zaciekawiła się.
— Znajome… urządzają piątkową imprezę.
Czarna chrząknęła, jakby nie chciała wnikać w szczegóły i prowadząca Skodę chyba to wyczuła, bo nie spytała o nic więcej. Przy muzyce cicho sączącej się z radia dojechały do dworca, a kiedy kobieta zatrzymała samochód, Czarna podziękowała jej bardzo za podwózkę i wysiadła z auta.
— Udanej imprezy — rzuciła jeszcze nastolatka siedząca przy swojej matce.
— Dzięki! — Uśmiechnęła się do niej w odpowiedzi, a potem zamknęła drzwi i ruszyła przed siebie.
Wciąż, nawet przy obcych ludziach Czarną krępowało przyznanie, na Jaką imprezę idzie. Kto na niej będzie, Komu jest dedykowana i Jaka tak naprawdę jest ona sama. A jaka była? Kim była? Zmarszczyła czoło i nie chcąc sama przed sobą przyznać, że wciąż jeszcze nikt o niej nie wie, skręciła w boczną ulicę i poszła dobrze sobie znaną drogą do nieco oddalonego od dworca klubu.
Czasem Czarna była na siebie zła. Tak po prostu. Na co dzień kombinowała jak mogła, kradła z premedytacją, uciekała aż się za nią kurzyło, sprzedawała zdobyte fanty bez mrugnięcia okiem i uważała się za bardzo twardą. O tak, tupetu i determinacji nigdy jej nie brakowało. Dlaczego więc ukrywała się przed mamą? Przed znajomymi? W końcu nic złego nie robiła.
Zamyśliła się, ale w kolejną ulicę skręciła odruchowo. Po niespełna piętnastu minutach stanęła przed klubem. Nad drzwiami wisiał kolorowy baner, a przed wejściem stał bramkarz, który wydawał się nawet sympatyczny.
— Dzisiaj impreza zamknięta — oznajmił.
— Wiem, przyszłam na nią. — odparła bez cienia wahania.
Mężczyzna przesunął się i wpuścił ją do środka.
Dobrze, że już hasła nie trzeba podawać.
Kiedy za Czarną zamknęły się drzwi, owiał ją przyjemny chłód i dźwięki energetycznej muzyki. L Vibes. Tak nazywały się twórczynie cyklicznych imprez dla lesbijek organizowanych w różnych miastach Polski. Prawie jak L Word, pomyślała Czarna.
Spojrzała na parkiet, na którym już szalały inne kobiety.
Vibes to dobre słowo, idealnie do nich pasuje.
Podeszła do baru, zamówiła drinka, a potem wypiła go, nie odkładając na bok. Wypuściła z płuc powietrze i pozwoliła sobie na rozluźnienie mięśni. Kiedy tylko L Vibes przyjeżdżały do Poznania, zawsze tutaj wpadała. To było jak magnes pozwalający jej poczuć się normalnie, nawet, jeśli Czarna nienawidziła tego słowa. DJ-ka zarzuciła szybsze rytmy, więc nie czekając na zaproszenie, brunetka ruszyła na parkiet. Lekki ruch nogą w prawo, nogą w lewo, biodrami na boki. Wciąż jeszcze czuła się spięta, ale wiedziała, że to zaraz puści. Kiedy wreszcie złapała rytm i zapomniała o tym, co czeka na nią w domu i jak musi zarabiać pieniądze, przymknęła oczy i falowała razem z tłumem. Plątanina kobiecych ciał, które dobrze się rozumiały, nawet jeśli żadne żadnego nie musnęło w tańcu. Ciche porozumienie. Głośny krzyk wolności. Rozpierające wrażenie, że wszystko jest okej.
Muzyka dudniła w uszach tak pięknie.
Czarna nie zeszła z parkietu dopóki DJ-ka nie zrobiła przerwy. Dwie sympatyczne dziewczyny — organizacyjny trzon L Vibes weszły na a’la scenę i zaczęły mówić o tatuażach, które można zrobić dzisiaj w okazyjnej cenie, a potem przeprowadziły jakiś konkurs dla uczestniczek.
Boże jak lekko.
Czarna wróciła do baru i poprosiła kolejnego drinka. Kobiety śmiały się z tekstów organizatorek i aktywnie angażowały w proponowaną zabawę, a ona sącząc podany alkohol, obserwowała, uśmiechając się pod nosem. Pomyślała:
Powinnam mieć to częściej. Mam tylko dwadzieścia lat.
Śmiech przelał się po sali, a kilka uczestniczek imprezy ruszyło w stronę stanowiska tatuażystki.
— Postawić ci drinka?
Czarna odwróciła się i zobaczyła, że to do niej. Na oko kilka lat starsza blondynka z wyraźnym, perfekcyjnie wykonanym makijażem uśmiechała się do niej sympatycznie.
— Mi? — Upewniła się.
Kobieta skinęła, a Czarna zarejestrowała jej głęboki dekolt, na końcu którego rysowały się pełne piersi. Rowek między nimi wyglądał idealnie. Jak z obrazka. Spojrzała jej w oczy i dostrzegła w nich błysk, który odebrała dość jednoznacznie.
— Nie, dziękuję — odparła. — Ja dziś tylko tańczę, nic więcej nie wchodzi w grę.
— A mogłoby… — Głos kobiety był cichy i bardzo spokojny, ale było w nim coś przyciągającego. — Drink, śniadanie?
W normalnych warunkach pewnie Czarna by się skusiła, ale dzisiaj…
— Nie, naprawdę dziękuję, ale dziś chcę tylko wywalić z siebie całe zło. — przyznała.
— Na parkiecie?
— Tak. Wyłącznie.
Blondynka uśmiechnęła się ciepło.
— Rozumiem. W takim razie i tak postawię ci drinka. — Odwróciła się i skinęła głową na barmankę. — Jeszcze raz to samo dla pani. — powiedziała.
— To miłe. — rzuciła Czarna.
— Szczerość to rzadka cecha, warto za nią wypić. — Kobieta uniosła kąciki ust. — Poza tym uważam, że taniec to znacznie lepsza forma odreagowania niż… — Urwała.
— Niż?
— Seks na smutno. — parsknęła.
— To prawda.
Barmanka podała Czarnej drinka, a ona uniosła go w stronę kieliszka trzymanego przez blondynkę.
— No to zdrowie — rzuciła, stukając lekko szkłem o jej szkło.
— Zdrowie.
Rozdział 3
Blondynka z włosami sięgającymi lekko za łopatki stała pod urzędem skarbowym i nie spuszczała wzroku z ekranu swojego smartfona. Kciukiem przesuwała od dołu do góry, przewijając stronę, która właśnie teraz skupiała całą jej uwagę. Majowe słońce grzało już bardzo przyjemnie, ale ona stała tak, by nie wystawiać twarzy prosto do słońca. Nie zależało jej na opaleniźnie, za to chciała dokładnie widzieć ekran, nie męcząc wzroku odbijającymi się od niego promieniami.
Jej skupienie przerwał donośny głos dobiegający zza pleców.
— Lena! Pomóż mi z tymi siatkami!
Dziewczyna odwróciła się natychmiast, odruchowo wcisnęła telefon do kieszeni i podeszła do matki.
— Cześć mamuś — przywitała się i złapała dwie z trzech reklamówek, które jej matka taszczyła w rękach. — Jak było w pracy?
Kobieta tylko pokręciła głową.
— Szkoda gadać. Sama roszczeniówka. — rzuciła. — Ci ludzie naprawdę myślą, że skoro płacą podatki na moją pensję, to powinnam im nadskakiwać. Jakbym ja nie płaciła na ich drogi, przedszkola, szkoły i co tam jeszcze. — fuknęła.
— Aż tak źle?
— Jeden gbur zwyzywał mnie dzisiaj od nierobów, wyobraź sobie. — żachnęła się. — Po pięciu godzinach pracy zrobiłam sobie kawę i się zaczęło.
Lena jęknęła, bo kawowe przerwy w pracy jej mamy były już owiane prawdziwą legendą. Nic bardziej nie irytowało czekających w kolejce ludzi, niż pani ze skarbowego popijająca kawkę.
— Sami pewnie nigdy kawy w pracy nie piją — rzuciła kpiąco Lena.
— No właśnie! Zero zrozumienia. Ja nie wiem, ale mam wrażenie, że jak przekraczają drzwi urzędu skarbowego, który przecież działa Dla Nich, a nie dla mnie — Podkreśliła to mocno — to jakby tracili całą kulturę, o inteligencji nie wspomnę.
Przeszły przez ruchliwą w tym miejscu ulicę i ruszyły w stronę ronda. Kawałek stąd mieścił się Lidl, w którym zamierzały zrobić zakupy przed powrotem do domu. Lena często przychodziła po matkę pod jej pracę, potem razem załatwiały sprawunki i wracały do domu. Miały ze sobą dobry kontakt i chociaż tato Leny od lat miał już inną rodzinę i w Świebodzinie praktycznie nie bywał, to bez niego radziły sobie naprawdę dobrze.
Przez moment szły w ciszy, a matka Leny starała się wyrzucić z głowy myśli o pracy.
— Przerobiłaś tamten materiał na studia? — spytała, kiedy były już za rondem. — Ten, co to trudniej ci wchodził?
— Tak, tak — Jej córka kiwnęła głową. — Zakułam na blachę, dalej słabo to rozumiem, ale z pamięciówki ogarnę.
— Egzamin na najbliższym zjeździe, tak?
— Mhm. W sobotę.
— Dasz radę?
Lena spojrzała na nią, wymownie przewracając oczami.
— A kiedyś nie dałam?
— No wiesz, wolę się upewnić, to już nie jest liceum.
— Spokojnie mamuś, zamierzam wszystko zaliczyć za pierwszym podejściem.
— Ambitnie — Kobieta wydawała się zadowolona.
Lena pomyślała, że to raczej nie jest kwestia ambicji. Po prostu nie chciała płacić za poprawkę. W Hosso nie zarabiała źle, ale jednak kokosy to nie były, a dodatkowy wyjazd do Zielonej Góry, ekstra opłata za poprawkę i ewentualne korepetycje — to kosztowało. Ona wolałaby wydać te pieniądze na nowe buty albo jakiś ładny ciuch, a nie stracić, jako karę za to, że nie chciało jej się dłużej pouczyć.
— Wiesz mamuś, jakbym studiowała prawo to może byłoby to ambitne — powiedziała, kiedy już prawie dochodziły do drzwi Lidla. — ale to tylko zaoczne Bezpieczeństwo i Higiena Pracy. — dokończyła.
— Tylko? — Jej mama prawie prychnęła. — To studia dla ludzi z zasadami. — Zauważyła. — Na prawie hodują tłumy szulerów wykorzystujących wiedzę o dziurawym systemie do pogrywania z wymiarem sprawiedliwości. Obrońcy bandytów i kanciarzy.
Lena wyczuła w głosie matki zdenerwowanie, ale nie zamierzała jej przerywać.
— Bezpieczeństwo i Higiena Pracy pozwolą ci znaleźć dobre zajęcie, w trosce o ludzi, prawo i zasady. No i… — Kobieta uśmiechnęła się lekko. — Będziesz łapać tych, którzy zasady łamią.
— Mhm.
Matka spojrzała na Lenę uważnie, ale nie dostrzegła w jej oczach nadmiernej ekscytacji. Wzruszyła ramionami, chwyciła marketowy wózek i weszła do sklepu.
— A złapali już tę złodziejkę, o której mi wspominałaś? — spytała, podchodząc do działu z owocami. Wrzuciła do koszyka dwa banany i zaczęła oglądać pomarańcze, obracając je uważnie od dołu do góry.
— Niestety nie.
— Wędzki wściekły, co?
— Rozczarowany. — przyznała Lena. — Ostatnio w sklepie często coś kradną, a wiadomo, że każdy liczy teraz kasę.
— On na pewno ją ma — Ton matki był zadecydowany, niemal jakby siedziała właścicielowi sklepu w portfelu i dobrze wiedziała, jakimi funduszami dysponuje. Wreszcie wybrała kilka owoców i dołożyła je do koszyka. — Taki biznes daje pożyć.
Jej córka wydęła usta, jakby mimo stanowczości matki nie do końca była o tym fakcie przekonana. Ostatnie reakcje jej szefa wskazywały raczej na coś zupełnie innego, ale nie powiedziałaby tego głośno.
— Mam nadzieję, że ją złapią i firma odzyska pieniądze — powiedziała wreszcie. — Albo towar.
— I na kamerach nic nie było?
— Dobrze wiedziała jak stanąć, twarz nie do rozpoznania.
— Cwana gówniara — skonstatowała matka.
— Mhm.
— Powinno się takich zamykać, a nie mała grzywna i do domciu. — Matka Leny przesunęła wózek na dział z serami i zaczęła przebierać w twarogach. — Okradają nie tylko sklep, ale i kraj.
Lena prychnęła głośno, co nie uszło uwadze kobiety, która spojrzała na swoje dziecko karcąco.
— Chyba cię to nie bawi?
— Nie, skąd — Lena nie zamierzała wdawać się w sprzeczki. — Tylko tak patetycznie to zabrzmiało.
— Każdy z nas powinien być trochę patriotą. Jemy z tej samej miski.
— No niby, ale jak widzę, na co wydają nasze pieniądze ci na górze mamo, to naprawdę nie dziwię się, że ludzie nie mają ochoty płacić na ten kraj podatków.
— Nie myl rządu z krajem. To dwie różne instancje.
— Mhm.
— Nie wolno kraść i tyle. — Głos jej matki był ostry i stanowczy, jak zawsze, gdy poruszała tę kwestię.
— Nie mówię, że wolno.
— No ja myślę.
Kobieta energicznie pchnęła wózek i podjechała do regału ze słodyczami. Kiedy wyciągała dłoń po czekoladowe ciasteczka, była pewna, że musi sobie jakoś osłodzić ten kiepski dzień.
***
Artur Wędzki wpatrywał się w trzymaną w ręku kartkę i nie mógł uwierzyć w to, co czytał. Trzy razy już sprawdzał całą dokumentację, a przy ostatnim razie osobiście przeliczał niezgadzające się ilości towarów na sklepie i dalej nie wierzył.
— Jasna cholera — wyrwało mu się i dopiero teraz poczuł, jak na jego przedramionach pojawia się gęsia skórka. — No niemożliwe…
Jeszcze raz objął wzrokiem dokument podsumowujący inwentaryzację i sam nie wiedział, czy kogoś teraz zwyzywać, tłuc głową w ścianę, iść się upić czy jednak schować w kantorku i płakać. Od paru lat dwoił się i troił, żeby oszczędzać na wykazywanym legalnie towarze, ale dopiero od kilku dobrych miesięcy nic się w rozliczeniach nie zgadzało. Niby w papierach liczba posiadanych na sklepie sztuk grała, ale w praktyce sprzętu i odzieży powinno być znacznie więcej, bo w końcu część pozyskiwał nielegalnie. Tak czy inaczej, szybkie porównanie tego, co wykazywał oficjalny wynik inwentaryzacji (ten przeznaczony do papierów księgowych) i wynik nieoficjalny (kartka tylko dla niego), wskazywało, że w kasie brakuje mu ponad czternastu tysięcy złotych.
— Kurwa — jęknął.
Idąc chwiejnym krokiem do kantorka zastanawiał się, gdzie zniknął cały ten towar? Czy coś przeoczył? Nie doszła któraś z dostaw? Wręcz niemożliwością wydawało się, żeby złodzieje nakradli aż tyle. Standardem w galerii były kradzieże na około tysiąc złotych miesięcznie, ale nie na czternaście. Wędzki regularnie zliczał cały asortyment, zwłaszcza, że przed pracownikami musiał ukrywać nielegalne pochodzenie części towaru, więc papierami zajmował się sam, ale od poprzedniego podsumowania minęło za krótko na taką kwotę. Zamknął za sobą drzwi małego biura i ciężko opadł na fotel. Nerwowo myślał o dwóch dostawcach, którzy przywozili mu towar na lewo i zastanawiał się, czy któryś z nich mógł czegoś nie dostarczyć? I czego? I który?
Podniósł wzrok na monitor, przypominając sobie małą złodziejkę, która ukradła stroje kąpielowe.
Ledwie na pięć stów, niemożliwe, liczył, nerwowo drapiąc się po ręce.
Pomyślał o wycieczce syna, Michała, podwyżce energii elektrycznej i wzroście cen za markowe obuwie. W głowie jednocześnie wybrzmiało mu kilka przekleństw.
Nagle drzwi jego kanciapy otworzyły się i z hukiem trzasnęły o stojący za nimi regał.
— Artur! Do chuja ciężkiego!
Odwrócił się i zobaczył dosłownie pieniącą się ze złości żonę.
— Drzwi rozwalisz…
— Miałeś odebrać moją mamę po badaniach! — wydarła się na wściekła. — Godzinę czekała pod szpitalem zanim do mnie zadzwoniła! Co ty sobie kurwa myślisz?! Wiesz ile ona ma lat?!
Kobieta podparła się pod boki i oczekiwała wyjaśnień.
— Cholera. Zapomniałem… — Wędzki rozłożył ręce — Naprawdę przepraszam, zapomniałem.
— W dupę sobie wsadź przeprosiny! — wypaliła. — Mama jest obolała, czeka na ciebie, a ty siedzisz w pieprzonym fotelu i masz wszystko gdzieś! Ile mam to znosić? No ile pytam?!
— Aneta… — Wędzki przełknął ślinę, wiedząc, że i tak nie może jej niczego wyjaśnić.
Nie zamierzał przyznawać się przed nią do swojego małego kantu na towarze. Dopiero by go wyśmiała. Przykre określenie biznesmen jeszcze mu siedziało w pamięci.
— Haruję jak wół, wypadło mi to z głowy po prostu, wiesz przecież, że to się nie zdarza.
Usiłował ją ugłaskać, ale żona ani myślała puścić mu to płazem. Kiedy z jej ust wylał się potok kolejnych zdań, krzyków i oskarżeń, mężczyzna po prostu się wyłączył. Patrzył na nią, ale nie słyszał. Pomyślał nawet, że zabawnie wygląda z tym całym zapienieniem się i czerwonymi policzkami. Jak kukła. W cyrku widzieli kiedyś taką kukłę. Rozdziawiała paszczę, a stojący za nią brzuchomówca wkładał manekinowi słowa w usta.
Nagle Wędzki poczuł, jak żona potrząsa go za ramię.
— Czy ty mnie w ogóle słuchasz?!
Szarpała coraz mocniej. Mężczyzna ocknął się i zatrzymał rękę, którą ściskała mu ramię, telepiąc nim w przód i w tył.
— Powiedziałem, że przepraszam — warknął wreszcie. — Ile jeszcze będziesz po mnie jechać?! Miałem sprawy służbowe, pochłonęły mnie i zapomniałem, że miałem tam jechać. Mogła przecież do mnie zadzwonić.
— Chuj ci w dupę, wiesz? — syknęła Aneta Wędzka i odwróciła się na pięcie.
Wyszła z kantorka, a kiedy była w połowie drogi do wyjścia i Artur widział, jak patrzą już na nią kręcący się po sklepie pracownicy, jeszcze raz spojrzała w stronę biura swojego męża. Ich spojrzenia się skrzyżowały, a Wędzki lekko zbladł. Gdyby mógł się teraz odezwać, powiedziałby: Nie rób mi tego, kurwa, ale jego usta pozostały zamknięte.
— Chuj ci w dupę!! — wydarła się na cały głos, tak żeby wszyscy ją usłyszeli, a zaraz potem identycznym tonem dodała. — Łajza i nieudacznik!
Pięć sekund później z impetem opuszczała jego sklep, a stojąca za kasą Lena mimowolnie spojrzała na szefa. Mężczyzna był prawie siny. Szybko podszedł do drzwi kantorka i zamknął się w środku. W tamtym momencie Lenie zrobiło się szefa naprawdę szkoda. Kierownikiem był dobrym, dbał o wszystko, ale ta jego żona…
Koszmarna.
Rozdział 4
Czarna stała przed główną ścianą swojego pokoju i w skupieniu patrzyła na powieszoną na niej mapę Świebodzina. Kiedy odnalazła wzrokiem galerię Hosso, podeszła bliżej i pomarańczowym flamastrem zapisała nad nią miesiąc i rok.
Maj 2022.
Westchnęła, dobrze wiedząc, że wcześniej jak za pół roku nie będzie mogła się tam pojawić. W dodatkowym „biznesie” Czarnej obowiązywały jasne zasady, które dziewczyna sama sobie ustaliła. Po pierwsze: nie dać się złapać, czyli nie robić rzeczy, które wg niej standardowo robiła większość drobnych złodziei.
Wariant A. Jeśli okradała sklep i wszystko poszło dobrze, a do tego nikt jej nie zauważył — zielonym kolorem na mapie zaznaczała miesiąc i rok. Następnym razem wybierała się tam najszybciej za trzy miesiące.
Wariant B. Jeśli udało jej się ukraść, ale nie wszystko poszło okej, ale też nie było dramatu — na mapie pojawiał się napis pomarańczowy. Wówczas w tym samym sklepie pojawiała się nie wcześniej jak po pół roku. Tyle według niej wystarczyło, żeby nikt już tego nie pamiętał.
Wariant C. Sytuacja na ostrzu noża: ledwo uciekła, na miejscu był wyjątkowo cwany ochroniarz, lub istniało ryzyko, że złapała ją kamera — mapę zaznaczał długopis czarny, a ona nigdy więcej do tego sklepu nie szła.
Trzy proste zasady gry.
Dodatkową regułą była zawsze inna czapeczka. Detal, ale w jej ocenie istotny. Na szczęście Czarna pracowała na bazarze, gdzie codziennie przez kilka godzin sprzedawała towar na warzywnym stoisku jednego z lokalnych rolników. Świebodziński bazar miał imponującą liczbę stoisk, na których można było kupić za grosze przeróżne czapeczki i tam właśnie to robiła. Wygodnie, pod ręką, tanio. W duchu dziewczyna nazywała to inwestycją. Wydawała pieniądze na czapkę, żeby ta przyniosła jej zwrot po późniejszym sprzedaniu ukradzionych fantów.
Odsunęła się od ściany i spojrzała na mapę z pewnej odległości. Gdyby przyjmowała w domu jakichś gości, a z powodu mamy dawno już tego nie robiła, ktoś mógłby pomyśleć, że jest lokalną patriotką i kocha swoje miasteczko. Nic bardziej mylnego.
— Zapyziała dziura — mruknęła cicho.
Sięgnęła po taśmę klejącą i podkleiła jeden z brzegów mapy, który znów odstawał od ściany. Cóż… pod mapą numer jeden znajdowały się też inne. Nikt, kto utrzymywałby się z kradzieży, nie wyżyłby na samym Świebodzinie bez wpadki. Zielona Góra — to był dopiero raj miejsc i możliwości. Od biedy dziewczyna jeździła też do Sulechowa. Mniej spektakularnie, ale bliżej. Pilnowała się, bo nie miała wyjścia.
Praca na bazarze to były grosze, ale musiała ją mieć, żeby uniknąć pytań o to, skąd ma pieniądze. Renta mamy wystarczała na podstawowe rzeczy związane z mieszkaniem i jej chorobą, ale na nic więcej. Studia? O takich luksusach Czarna nawet nie myślała. Jej życie było zdecydowanie bliższe ziemi i bez pragnienia osiągnięcia czegoś więcej. Na COŚ WIĘCEJ trzeba mieć w końcu pieniądze. I to nie z kradzieży.
Dwudziestolatka odwróciła się gwałtownie, słysząc szuranie stóp w przedpokoju. Po chwili, jak na zawołanie klamka do jej pokoju opuściła się, a do środka, bez pukania, wsunęła się jej matka.
— Jesteś? — zapytała, jeszcze nie widząc córki.
Czarna podeszła do niej i uśmiechnęła się ciepło.
— Wstałaś mamo?
— Głowa mnie boli, nie mogę zasnąć.
— Wzięłaś leki?
— Nie ma tych błękitnych tabletek… tych.. — zawiesiła głos. — No zapomniałam nazwy, wiesz o które chodzi?
— Tak, wiem. — odparła bez wahania — Są na pewno, wczoraj wybrałam w aptece nowe pudełko na receptę. Włożyłam do szafki w łazience.
Chwyciła matkę pod rękę i ruszyła z nią wąskim przedpokojem.
— Jesteś kochana — szepnęła kobieta, podpierając się mocniej na jej ramieniu.
— Opłaciłam też dwie dodatkowe godziny rehabilitanta, wpadnie w przyszłym tygodniu — dodała Czarna, otwierając drzwi łazienki.
— Ten rudy?
— Tak, ostatnio świetnie się czułaś po jego wizycie.
Jej matka syknęła, jakby coś ją zabolało.
— Strasznie mnie wymęczył, nie zna litości.
— Taka jego praca mamuś — zauważyła Czarna. — Najważniejsze, że to działa.
Z wiszącej nad umywalką szafki wyjęła opakowanie nowych tabletek i otworzyła je, podając matce blister. Kobieta odetchnęła z ulgą i od razu wycisnęła jedną pigułkę na rękę. Nie poszła do kuchni nalać sobie wody, tylko przechyliła głowę i do szeroko już otwartych ust wrzuciła lek. Dopiero wtedy odkręciła kran, nalała wody do kubeczka, w którym tkwiły dwie szczoteczki do zębów i nawet ich nie wyjmując, przechyliła naczynie tak, żeby popić.
Na początku Czarna komentowała takie rzeczy. Bo bakterie w tym kubku, bo to, tamto. Z czasem przestała. Jakiekolwiek docinanie mamie zawsze kończyło się albo jej płaczem, albo rozstrojem emocjonalnym, a dziewczyna nie chciała jej widzieć w tym stanie. Nie radziła sobie wtedy ani ona, ani matka.
— Skąd miałaś pieniądze na rehabilitanta?
— Słucham?
Czarna spojrzała na mamę zdziwiona. To było bardzo przytomne pytanie jak na fakt, że bolała ją głową, a do działania błękitnej tabletki zostało jeszcze trochę czasu.
— Ten rudy jest drogi… skąd pieniądze?
— Wypłatę miałam. — odparła, wzruszając ramionami.
— Wypłatę?
Matka spojrzała na nią tak, jakby nie rozumiała.
— No na bazarze, pamiętasz mamo, że tam pracuję?
Kobieta zmarszczyła czoło.
— Na bazarze?
— Mhm — potwierdziła. — Na stoisku Sadowskiego, na pewno kojarzysz, pomidory, cebula, rzodkiewki…
— Acha… no tak.
Jej matka owinęła się mocniej szlafrokiem, ale Czarna była pewna, że zapomniała o tym fakcie zupełnie.
— Położę się jeszcze — Kobieta zmieniła temat. — Głowa mnie boli.
Dziewczyna pomogła jej trafić do sypialni, a potem, kiedy matka już położyła się do łóżka, uważnie otuliła ją kołdrą.
— Prześpij się mamuś, tabletka szybciej zacznie działać.
— Dziękuję kochanie — szepnęła kobieta, a kiedy odwróciła się bokiem, raz jeszcze przelotnie spojrzała w oczy swojego jedynego dziecka. — Jestem ci bardzo wdzięczna.
Czarna poczuła jak coś ściska ją od środka. Pochyliła się i cmoknęła mamę w czoło. Kobieta zamknęła oczy, a ona jeszcze chwilę na nią patrzyła.
***
Lena przekręcała właśnie w dłoni kolejnego soczystego pomidora, starając się wybrać kilka takich, które były możliwie najmniej dojrzałe. Nagle usłyszała znamienne:
— W czymś mogę pani pomóc?
Szczerze mówiąc nie lubiła, kiedy sprzedawcy na bazarze zadawali jej to pytanie. Zawsze brzmiało to tak, jakby jak najszybciej chcieli jej coś opchnąć. Niemniej, podniosła wzrok i natrafiła na spojrzenie młodej, ciemnowłosej dziewczyny. Na moment słowa uwięzły jej w gardle, jak zwykle, kiedy jakaś kobieta zrobiła na niej niespodziewane wrażenie.
— Nie… dziękuję — odpowiedziała po dwóch sekundach wahania. — Sama wybiorę.
— Proszę bardzo — odparła dziewczyna, dodając — Są naprawdę dobre, jadłam dziś na śniadanie. Mięsiste i słodkie.
Lena mruknęła coś pod nosem i dalej oglądała pomidora z każdej strony, myśląc jednocześnie o tym, że ostatnio często wpadają jej w oko brunetki. Im ciemniejsze włosy, tym bardziej ściąga to jej uwagę. Wreszcie wybrała trzy sztuki i wyciągnęła je w stronę stojącej za skrzynkami dziewczyny.
— Te trzy poproszę.
Ciemnowłosa położyła warzywa na wadze i coś na niej kliknęła, a Lena zwróciła uwagę na jej dłonie. Ładne. Do tego zero lakieru na paznokciach, a jednak te były czyste, równe i lekko błyszczące.
— Siateczkę? — Usłyszała pytanie.
— Tak — Skinęła. — Zwykle mam swoją, ale dzisiaj zapomniałam. — dodała, czując się w obowiązku wytłumaczyć, jakby wzięcie foliówki było czymś naprawdę złym.
Brunetka włożyła pomidory do reklamówki i podała jej, a następnie patrząc klientce prosto w oczy, spytała:
— My się czasem nie znamy?
— Yyy… — Zaskoczyła tym Lenę, więc ta przyjrzała się jej lepiej — Chyba… nie?
— Mam wrażenie, że gdzieś cię już widziałam — rzuciła — Ale może się mylę.
Tu Lena przysięgłaby, że głos brunetki dźwięczy czymś ciepłym. Nieznanym. Zwróciła też uwagę na „cię” zamiast „pani”.
— Zapamiętałabym na pewno — odparła po chwili i łapiąc się na tym, że dziwnie to zabrzmiało, od razu poczuła ciepło na policzkach.
Cholera, tylko się teraz nie rumień!
Brunetka uśmiechnęła się, pokazując zęby.
— Czternaście złotych.
Lena wyglądała, jakby nie wiedziała, o co jej chodzi.
— Słucham?
— Za pomidory. Czternaście złotych — powtórzyła, a jej kąciki ust znów się uniosły, rozpraszając Lenę zupełnie.
Kurwa mać. Co jest? Nie powiedziała tego głośno, ale zirytowała się swoją reakcją. Nerwowo wyjęła portfel z tylnej kieszeni spodni i zaczęła szukać pieniędzy. Odliczała monety, czując na sobie wzrok ładnej dziewczyny z naprzeciwka. Pięćdziesiąt groszy zaplątało jej się między palcami i wypadło na ziemię.
— Kurczę — Schyliła się natychmiast i podniosła monetę, ocierając ją z kurzu o własny rękaw.
— Jest? — spytała sprzedawczyni.
— Tak, tak, mam, już… chwileczkę.
Wyciągnęła rękę i podała odliczone pieniądze do otwartej dłoni sprzedawczyni. Zupełnym przypadkiem dotknęła jej środkowego palca i znowu ją to spłoszyło. Ciemnowłosa przeliczyła gotówkę i podziękowała jej za zakupy. Kiedy Lena z westchnieniem ulgi, że to już koniec, odwróciła się do niej plecami i zamierzała jak najszybciej wyjść z bazaru, znów usłyszała jej głos.
— Chwileczkę!
Cofnęła się i natrafiła na jej spojrzenie.
— Tak?
Brunetka szybko obeszła stoisko, spojrzała na skrzynkę z pomidorami i wybrała z niej jedną, niewielką sztukę. Podeszła bliżej, a kiedy Lenie zdążyło się już zrobić gorąco, a w duchu prawie sama na siebie wrzeszczała, wyciągnęła ku niej rękę.
— Gratis od firmy — powiedziała. — Na dobry dzień.
— Poważnie? — zająknęła się.
— Proszę, oczywiście, niech ci dobrze smakuje.
Boże, znów to ci… Ogarnij się Lena.
Ich dłonie ponownie się dotknęły.
— W takim razie bardzo dziękuję. — Uśmiechnęła się nerwowo i wzięła od niej pomidora. — Na pewno tu wrócę przy kolejnych zakupach — dodała.
W tym momencie ciemnowłosa mrugnęła do niej, a w każdym razie Lena dałaby się pokroić za to, że tak właśnie było i rzuciła:
— Na to liczę.
Jej uśmiech do reszty rozbroił blondynkę i zaschło jej w gardle.
— Czarna — przedstawiła się nagle sprzedawczyni. — A ty?
— Le… Lena. — wydusiła, na moment zapominając języka w ustach.
— Miło cię poznać Lena. Zapraszam przy kolejnych zakupach.
Rumieńce na policzkach blondynki mówiły chyba wszystko. W tej chwili Lena pluła sobie w brodę, że nie nałożyła rano żadnego makijażu. Wystarczyłaby odrobina pudru, żeby ukryć palące jej twarz wypieki, ale oczywiście biegła na bazar na szybko i nie chciało jej się malować.
— Dziękuję — wykrztusiła cicho.
Czarna obeszła stragan i wróciła na swoje miejsce, wciąż jednak nie spuszczając wzroku ze swojej klientki. Lena drżącą ręką dołożyła gratisowego pomidora do siatki i skręcając w prawo od stoiska, nadal czuła, jak tamta ją obserwuje. Coś kazało jej się zatrzymać, więc uniosła brodę i spojrzała na brunetkę. Tamta lekko przygryzła dolną wargę i w tej chwili Lena była już ugotowana. Usta sprzedawczyni rozchyliły się:
— Masz bardzo ładne oczy.
Trudno powiedzieć, czy Czarna to szepnęła, czy wymówiła głośniej, ale Lenie momentalnie zmiękły nogi. Mimo majowego ciepła poczuła na ramionach gęsią skórkę. Cała się spięła i nie mając pojęcia, jak ma na to zareagować, odwróciła się gwałtownie, zmusiła nogi do ruchu i nie czekając ani chwili dłużej — popędziła przed siebie.
Co za siara! Ty głupku!
Żwawo przekładała nogę za nogą, mając nadzieję, że się za nią nie kurzy.
Sprzedawczyni patrzyła za nią chwilę, ale chociaż miała ochotę sprawdzić, czy dziewczyna jeszcze się odwróci, nie było jej to dane.
— Gratis od firmy?! — syknął za jej plecami równo wkurzony mężczyzna. — Zdurniałaś?
Czarna spojrzała na szefa, który oczekiwał wyjaśnień.
— To… — Nerwowo myślała, jak się z tego wykpić. — Słyszałam ostatnio, że jak się daje gratisy, to klienci chętniej wracają.
— Nie pieprz mi tutaj — warknął. — I tak wracają! Zapłacisz za tego pomidora.
— O Jezu, no dobra, zapłacę.
— Łaski nie robisz.
Wyciągnął rękę, żądając od niej sześciu złotych.
Rozdział 5
— I wyobraź sobie, że nie tylko ta dwójka od jeansów robiła takie oszustwa, ale też ich pracownicy! — Mama Leny kręciła się między blatem, a kuchenką gazową i szykując obiad, opowiadała córce swoje ostatnie zawodowe rewelacje — W głowie się nie mieści!
Sięgnęła po opłukaną sałatę i zaczęła ją rwać na drobniejsze części.
— Wszyscy w firmie! — ciągnęła oburzona. — Nie mam pojęcia, czy ta dwójka im płaciła pod stołem, czy jak, ale tyle nieścisłości, jakie znaleźliśmy w papierach, to po prostu szok. Dawno nie miałam takiej owocnej kontroli. Nie pozbierają się — W jej głosie brzmiała satysfakcja. — Nie ma mowy!
Lena jednym uchem starała się słuchać matki, ale jej słowa zdawały się tak odległe od tego, o czym teraz myślała, że nie była w stanie. Kolejne zdania nakręconej kobiety przelatywały jej przez ucho i — zupełnie jakby po jego drugiej stronie nie było głowy — wypadały w niebyt. Dziewczyna skupiła wzrok na czterech leżących na blacie pomidorach.
— Może pokroję pomidory? — wyrwało jej się nagle.
Chyba przerwała mamie w połowie zdania, bo ta dziwnie na nią spojrzała.
— A pokrój, pokrój — odparła i ruchem głowy wskazała wolną deskę. — A potem, kiedy czarno na białym przedstawiłam im dowody oszustwa, udawali idiotów wciągniętych w wielką machinę spisku ich pracowników, wyobrażasz sobie? Jakby któremukolwiek z zatrudnionych zależało na tym, żeby ich szefowie płacili mniejsze podatki! Kpina!
Lena dotknęła pomidora, który dostała w gratisie od brunetki na bazarze. Przez moment pomyślała, że może jeszcze poczuje ciepło rąk tamtej, ale oczywiście nic takiego się nie wydarzyło. Niemniej, opierając nóż na skórce i powoli nim po niej przesuwając, wyobrażała sobie tę scenę jeszcze raz. Ten gratis. Chwilę. Dotyk.
Naprawdę powiedziała, że mam ładne oczy. Boże.
— Lena! — Jej matka nagle podniosła głos. — Zadałam ci pytanie.
Jej córka podniosła wzrok, zupełnie nie kojarząc pytania.
— Co? Jakie?
— Nie mówi się co, tylko słucham, i czy ty mnie w ogóle słuchasz? — Zdenerwowała się.
— Przepraszam mamo, zamyśliłam się. — przyznała. — O co pytałaś?
Zirytowana kobieta machnęła ręką.
— I właśnie tak to wygląda — fuknęła. — Ludzie trywializują problem oszustów, nie interesuje ich to, nie donoszą na nich do skarbówki, a potem się dziwią, że system pęka w szwach i za chwilę nie będzie pieniędzy na emerytury, na żłobki, na edukację.
— Ja wcale tego nie lekceważę, mamo.
— Ooczywiście… dlatego, kiedy przedstawiam ci całą kwestię, to ty gapisz się w pomidora i myślisz bóg wie, o czym?
— O zajęciach myślałam — skłamała. — W sobotę będą nas trochę maglować, więc powtarzam w głowie materiał.
Ręka jej mamy zastygła nad otwieraną właśnie puszką konserwowego groszku.
— Nie nauczyłaś się?
— Nauczyłam… — westchnęła. — Ale wiesz mamo, że lubię mieć wszystko perfekt, więc powtarzam to sobie w głowie.
— Mhm… tak.
— I jak się skończyła ta sprawa z kontrolą? — Lena udała zainteresowanie, żeby przekierować myśli mamy na to, o czym ta najbardziej lubiła rozmawiać.
— Jeszcze trwa, ale nie pozbierają się — Kobieta wsypała groszek do miski. — No dokończże kroić tego pomidora, ile czasu można jeden owoc przekrawać?
— To w końcu owoc czy warzywo?
— Co? — Jej matkę zaskoczyło pytanie, ale tylko przez sekundę — A, pomidor. I tak i tak, zależy od kontekstu.
Matka zaczęła perorować o pochodzeniu i przeznaczeniu pomidorów, a Lena znowu uciekła myślami. Przypomniała sobie śliczną, ciemnowłosą dziewczynę, która tak pięknie uśmiechała się do niej na bazarze. I co ja mam z tym zrobić, zastanawiała się. Nie miała pewności czy Czarna ją wtedy podrywała, czy to tylko jej chora wyobraźnia i tęsknota za bliskością. Miotała się między chęcią powrotu na bazar i zagadania, a tym, żeby nigdy więcej tam nie iść. Co będzie, jeśli się zbłaźni? I niby jak miałaby zagadać? Potrząsnęła głową, przypominając sobie, jak w ogólniaku, przez bardzo krótki czas spotykała się z koleżanką z klasy. To tamta zaczęła, Lena nigdy nie miałaby odwagi podejść, spytać, flirtować. Kto wie, gdyby kilka miesięcy później jej rodzice nie wyprowadzili się wraz z córką do Warszawy, to może spotykałyby się do teraz?
— Lena! — zawołała jej matka — Do diabła! Wrzuć te pomidory do miski!
Dziewczyna drgnęła i szybko dokończyła kroić, a potem brzegiem noża zsunęła soczyste cząstki we wskazane miejsce.
Kiedy chwilę później jadły obiad, myślała tylko o tym, jak bardzo brak jej przytulenia się do delikatnych, kobiecych ramion.
O Boże.
***
Czarna była druga w kolejce na poczcie, ale z dużą niecierpliwością przyglądała się kobiecie, która zamiast odejść na bok i puścić innych, wypełniała przy okienku druczek nadania paczki zagranicznej. Zawsze wkurzało ją to, że ludzie blokują w ten sposób kolejkę. Zanim kobieta znalazła adres, uzupełniła wszystkie pola i ucięła sobie w międzyczasie pogawędkę z panią z okienka, tłumek interesantów powiększył się o kolejnych kilka osób. Czarna pomyślała, że w czasach superwygodnych paczkomatów, a od niedawna i całkiem znośnie działającej Orlen paczki, poczta, ta przestarzała instytucja musi w końcu upaść. Nie ma innej opcji.
Z nudy rozejrzała się po wystawce pocztowego badziewia. Gazetki jakby drukowane dla pokolenia sześćdziesiąt plus, maryjne gadżety, książki z poradami Ojca Pio czy innego tam. Do tego góra kolorowanek, słodycze i klocki lego.
To jest poczta do diabła?
Kobieta przy okienku wreszcie nadała przesyłkę i do pracowniczki podszedł mężczyzna, który chciał tylko dwa znaczki. Czarna mało nie prychnęła, myśląc o tym, że ten to dopiero musiał się wkurzać.
Po chwili nadała dwie własne paczki — spodnie z Pumy i buty New Balance. Poprzedniego wieczoru sprzedała je na OLX i bardzo zadowolona z ceny, chciała je jak najszybciej wysłać do nowych właścicieli. Kiedy pani z poczty klikała coś na rzecz jasna zawieszającym się systemie, Czarna przypomniała sobie ile musiała się natrudzić z wyniesieniem ze sklepu tych butów. Zdjęcie zabezpieczeń jeszcze poszło łatwo, ale świadomość tego, że wciska się do plecaka kradzione, a potem niby nic idzie do wyjścia, zawsze ją stresowała. Ten moment, kiedy przy elektronicznej bramce przyspieszała, modląc się w duchu, żeby nie przeoczyła żadnego „pikacza”. I „uff”, kiedy udało się nie zwrócić na siebie uwagi. Jej myśli przerwał głos urzędniczki.
— Trzydzieści dwa złote.
Wygrzebała z portfela gotówkę, zapłaciła i szybko wyszła z poczty. Zamiast do domu, poszła na bazar i chociaż dzisiaj wcale nie miała pracy, podeszła prosto do stoiska, na którym znajomy młody chłopak sprzedawał czapeczki. Wybrała taką z nadrukiem smoka na froncie i pomyślała, że następnym razem musi kupić gdzie indziej. Może młodemu wreszcie wyda się podejrzane, że tak często przychodzi do niego po czapki, a potem wcale jej w nich nie widać? Przygryzła wargę i postanowiła, że tak właśnie zrobi.
Czarna oglądała sporo filmów sensacyjnych i chociaż dalekie były od jej rzeczywistości, to łączyło je jedno. Zwykle bandzior wpadał przez głupstwa.
Zanim poszła dalej, spojrzała jeszcze po krążących między stoiskami ludziach. Gdzieś cicho liczyła, że może zobaczy tamtą blondynkę, która wpadła jej w oko, ale oczywiście nie miała tyle szczęścia.
Po bazarze zajrzała jeszcze do gabinetu rehabilitanta mamy. Za połowę kwoty zarobionej za buty i spodnie opłaciła jej kolejne sesje. Przekonała się już, że nie zawsze udaje się i ukraść i sprzedać, a część towarów potrafiła leżeć długimi tygodniami, czekając na kupca, więc kiedy pieniądze były, chciała je zainwestować mądrze.
Odsunęła krążącą gdzieś przy potylicy myśl, że rehabilitacja mamy może niewiele dać. Pomagała na chwilę, ale nie na długo.
***
Pierwszego dnia, kiedy Lena postanowiła pójść na bazar wcale nie po to, żeby coś kupić, bardzo się stresowała. Wyobrażała to sobie tak, że zobaczy Czarną, przywita się, uda, że przyszła po jakieś warzywa i zobaczy, co się wydarzy. Może dziewczyna ze stoiska znowu ją zagada? Może… Nie dopuszczała do siebie myśli, co będzie, jeśli wcale się tak nie stanie.
Najwyżej kupię coś i wrócę do domu, pomyślała.
Ze zdenerwowaniem weszła w alejkę, w której znajdowało się stoisko brunetki, ale nie dostrzegła jej przy klientach. Zamiast niej stał tam starszy mężczyzna. Tak dyskretnie jak tylko mogła, rzuciła okiem na zaplecze, wypatrując znajomej sylwetki, ale i tam jej nie było. Pukając się w czoło na samą myśl o głupocie swojego działania, pokręciła się po targowisku jeszcze kilkanaście minut. Ciemnowłosa się jednak nie pojawiła. Może miała inną zmianę?
Następnego dnia Lena znów przyszła na bazar rano, a później zajrzała tam jeszcze popołudniu. Dedukowała, że skoro dziewczyna tu pracuje, to wreszcie musi na nią trafić. W piątek weszła na świebodziński bazar od innej strony, zupełnie jakby ktoś miał ją obserwować, chociaż wcale tak nie było. Z daleka spojrzała na stoisko i jęknęła w duchu.
O Jezu…
Czarna właśnie uśmiechała się do starszej kobiety wybierającej ziemniaki. Przez moment Lena czuła, jak policzki robią jej się czerwone, ale z ulgą pomyślała, że dzisiaj ma fluid, więc stresu nie będzie widać. Stanęła koło stoiska z piżamami i lekko się za nie chowając, przyglądała się dziewczynie. Wbrew własnej nadziei, że poprzednim razem tylko niepotrzebnie schizowała na jej punkcie, Czarna wcale nie okazała się brzydsza niż wtedy. Niesforne krótkie włosy opadały jej lekko na czoło i podkreślały smukłą twarz. To, jak się poruszała, wywoływało w Lenie delikatne mrowienie. Zmrużyła oczy i cieszyła się tym widokiem.
— W czymś pani pomóc? — Usłyszała nagle za plecami i mało nie podskoczyła. — Dobrać piżamkę?
— Yyy… — zająknęła się, stając twarzą twarz z na oko czterdziestoletnim, przysadzistym mężczyzną. — Nie, dziękuję, ja tylko oglądam.
— Ta leżałaby na pani idealnie — Wskazał palcem piżamę w biedronki. — Proszę dotknąć, bardzo miły materiał.
Lena, sama nie wiedząc dlaczego, wyciągnęła dłoń i musnęła palcami końcówkę rękawa.
— Czuje pani? Czysta bawełna, a do tego bardzo tanio! — zachwalał.
— Mhm. — mruknęła. — To ja się jeszcze zastanowię.
— Taniej nie będzie kochana pani, to świetna cena.
— Dziękuję, zastanowię się i do pana wrócę — odparła, wysuwając się zza wieszaka i wychodząc na główną alejkę.
Mężczyzna wymamrotał coś tylko pod nosem, a ona szybko ruszyła przed siebie. Nie cierpiała, kiedy ktoś na siłę coś jej wciskał. Zwolniła kroku i lekko uniosła wzrok, widząc, że idzie na wprost stoiska obsługiwanego przez brunetkę. Przełknęła ślinę. Teraz nie miała już wyjścia, nie mogła przecież obrócić się na pięcie i uciec. Zebrała w sobie całą odwagę i stanęła przy skrzynkach z ziemniakami.
— Cześć Lena! — Usłyszała i mogłaby w tej chwili przysiąc, że to było takie radosne cześć.
Jezu, zapamiętała moje imię. Spojrzała na dziewczynę i się uśmiechnęła.
— O… — Udała zdziwienie. — Cześć.
— Fajnie, że wpadłaś.
— Mhm, ziemniaki potrzebuję na obiad. — rzuciła trochę za szybko. — Dobre macie?
— Niezłe — odparła Czarna. — Szef przywozi je od jednego rolnika z okolic Zbąszynka, więc swojskie, żadna hurtownia czy inne takie.
Lena nie mogła się powstrzymać i odrywając wzrok od ziemniaków, spojrzała w oczy ciemnowłosej. Przenikające, brązowe.
— To kilogram poproszę. — powiedziała przytomnie.
Czarna sięgnęła po jednorazówkę i szufelką z metalowymi pręcikami nałożyła kilka ziemniaków, układając potem całość na wadze. Lena widziała, jak poprawia uchwyty szeleszczącej siatki i związuje je na krzyż, robiąc to nadzwyczaj powoli. Spotkały się spojrzeniem i ten jeden moment wydał się obu bardzo istotny. Wreszcie Lena z trudem wysiliła się na pytanie.
— Długo tu pracujesz? Na bazarze?
— Trochę już będzie — Czarna wzruszyła lekko ramionami. — Dwa lata, ale pracuję tylko dorywczo, więc nie codziennie tu jestem.
To akurat Lena już wiedziała, ale nie dała po sobie nic poznać.
— I jak? Znośnie? — Bardzo starała się, żeby ton jej głosu brzmiał naturalnie.
— Da się przeżyć, ludzie są sympatyczni — odparła i podając jej siatkę z ziemniakami, przytrzymała ją tak, że przez chwilę obie zaciskały palce na jej uchwytach. — A dlaczego pytasz?
Lena chrząknęła, nie mając na to gotowej odpowiedzi. Wydęła usta, jakby chciała powiedzieć „tak o”, ale nie powiedziała.
— Kończę pracę dziś o piętnastej. — rzuciła nagle Czarna i popatrzyła na nią tak, że blondynce zrobiło się gorąco.
— O piętnastej? — powtórzyła po niej, czując jak głos jej drży.
— Tak — Czarna znów przytrzymała jej wzrok i wtedy powiedziała coś, co sprawiło, że pod Leną ugięły się nogi. — Masz ochotę skoczyć ze mną coś zjeść?
Cisza po drugiej stronie sprawiła, że Czarna powtórzyła pytanie, ale inaczej.
— O osiemnastej? W Mimozie? Mają tam niezłe jedzenie.
— W Mimozie? — Lena ledwo wykrztusiła z siebie nazwę restauracji.
Czuła się w środku tak ściśnięta, jak nigdy.
— No… może przy ławeczce Niemena w rynku? — Zastanowiła się Czarna. — I razem pójdziemy do Mimozy?
— Rany… — Wyrwało się Lenie.
— No co? — Czarna nagle mrugnęła do niej zawadiacko. — Nie zapraszam cię przecież na randkę tylko na kolację i pogaduszki.
Lena prawie się zapowietrzyła, a ciemnowłosa nagle ściszyła głos i nachylając się ku niej, dodała:
— Chyba, że chcesz na randkę…?
To pytanie sprawiło, że twarz Leny przybrała dziwnie nieokreślony wyraz. Z trudem nad sobą zapanowała. Nigdy w życiu nie miałaby odwagi sama zaproponować czegoś takiego obcej osobie. Obcej dziewczynie. Zebrała w sobie wszystkie moce i upewniając się, zapytała:
— To… o osiemnastej, tak?
Ciemnowłosa skinęła głową, nie spuszczając z niej tego przenikliwego wzroku.
— To… no to… — zająknęła się Lena — To jesteśmy umówione. — wykrztusiła.
Zanim Czarna zdążyła odpowiedzieć, Lena położyła na kasie dziesięć złotych.
— A teraz muszę iść, bo zaraz tu zemdleję — powiedziała, bez cienia żartu w głosie.
Czarna parsknęła i obiecała, że w razie czego ją ocuci, co wcale nie poprawiło sytuacji. Lena była o włos od wpadnięcia w niekontrolowany dygot.
***
Kilka godzin później, tłumacząc mamie wieczorne wyjście z domu spotkaniem z koleżanką ze studiów, Lena zamknęła za sobą drzwi mieszkania. Zbiegła po schodach, ale kiedy stanęła na chodniku, czuła, że nogi ma prawie sztywne. Od czasu rozmowy na bazarze nie opuszczało ją uczucie podekscytowania i lęku. Jedno wymieszane z drugim. Odtwarzała sobie w głowie całą poranną sytuację już po raz któryś tam i dalej nie była pewna, czy to randka, czy nie. Zresztą, samo słowo „randka”, ilekroć przeszło jej przez myśl, wywoływało nerwowe kurczenie się jej żołądka.
Szła w stronę rynku i przeglądała się w szybach mijanych sklepów, upewniając się, że wygląda okej. Czy to dobrze, że postawiła na sukienkę? Czy ten kolor do niej pasował? Czy aby nie przesadziła? Czy tamta w ogóle przyjdzie? Dziesiątki pytań ustawiały się w kolejce do zajęcia jej myśli i na żadne nie miała jednej, konkretnej odpowiedzi.
Kiedy znalazła się już w obrębie rynkowych kamieniczek, wytężyła wzrok w kierunku ławeczki Niemena. Turystyczny punkt zborny do robienia sobie zdjęć — zawsze ktoś tutaj siadał i cykał sobie selfie z klasykiem. Wzięła głęboki wdech, widząc że Czarnej nie ma. Spojrzała na ekran smartfona, sprawdzając godzinę.
— Jeszcze pięć minut — powiedziała do siebie szeptem.
Niemen akurat siedział na ławeczce sam, więc podeszła do rzeźby i zajęła miejsce obok.
Wdech, wydech, spokojnie.
Wyjęła telefon i żeby nie wypatrywać Czarnej wśród ludzi, a z drugiej strony wydawać się bardzo zajętą — zaczęła scrollować Facebooka. Kątem oka zerkała w prawy górny róg ekranu, widząc jak czas ciągnie się w nieskończoność. Trzy minuty do szóstej, dwie… trwało to wieki. Nagle ktoś położył lekko rękę na jej ramieniu, a ona mało nie podskoczyła.
— Cześć — Usłyszała za plecami i momentalnie oblało ją ciepło. — Długo czekasz?
Odwróciła głowę i zobaczyła Ją za sobą. Brązowe oczy zdawały się w świetle wieczornego słońca jeszcze ciemniejsze. Głośno przełknęła ślinę.
— Nie, nie — odparła szybko. — Dopiero przyszłam.
Czarna obeszła ławkę i usiadła w środku. Tuż przy niej i koło Niemena.
— Szef mnie trochę przetrzymał, a musiałam jeszcze skoczyć do domu — rzuciła lekko, dodając. — Ładna sukienka.
Jej wzrok powędrował na odkryte ramiona Leny i górną część tego, co na sobie miała. Blondynka w niebieskiej sukience chrząknęła tylko, czując się zdenerwowana jak nigdy. Zapatrzyła się na Czarną i jej ciepły uśmiech.
— Wszystko w porządku? Lena?
— Tak… — Znów chrząknęła i odparła niepewnie — Jestem strasznie zdenerwowana, przepraszam. Jak nie ja.
Czarna przysunęła się bliżej i ukradkiem trąciła małym palcem ręki jej palec.
— Nie bój się, przecież nie gryzę — zaśmiała się swobodnie.
Lena parsknęła, ale mimo chęci, Czarnej nie udało się jej tym rozluźnić. Znowu poczuła lekkie tryknięcie palcem i ucieszyła się, że dziewczyna robi to tak dyskretnie. Stresowałaby się mocniej, gdyby jednak nie zwracała uwagi na to, że ludzie mogą patrzeć.
— To co? — zagadała po chwili ciszy ciemnowłosa — Idziemy coś zjeść?
— Yhm. Chętnie.
— Po tylu godzinach na bazarze wciągnę burgera na raz — zażartowała. — Jadłaś już tutaj? — spytała, wskazując palcem szybę mieszczącej się tuż obok ławeczki Niemena, „Mimozy”.
— Kilka razy, smacznie jest.
— Bardzo, jak na świebodzińskie standardy to nawet powiedziałabym, że luks.
— Siadamy w środku czy tu na zewnątrz? — spytała Lena, widząc kilka wolnych stolików.
— A jak wolisz?
— Tutaj — odparła szybko, myśląc o tym, że więcej tlenu dobrze jej zrobi.
— To zajmij stolik, a ja pójdę do środka po kartę i za dwie sekundy jestem.
Lena kiwnęła głową i po chwili już mościła się przy stoliku. Spojrzała w stronę drzwi, za którymi zniknęła Czarna i odetchnęła z ulgą.
Czym ja się tak stresuję do licha? To fajna dziewczyna.
Potrząsnęła ramionami, jakby chciała zrzucić z siebie to całe napięcie. Kiedy Czarna wróciła z kartą, czuła się już dużo lepiej.
— Kelnerka zaraz podejdzie do stolika, więc nie musimy tam latać. — rzuciła ciemnowłosa, siadając na krześle.
— Super.
Otworzyły karty i zaczęły się przyglądać menu.
— Bardzo się cieszę, że się zgodziłaś — powiedziała nagle Czarna. — O! Ten burger jest świetny. Szarpana wieprzowina, cheddar, konfitura z cebulki, pomidorki — wyliczała, zmieniając temat.
— Nie jadłam go jeszcze, ale chyba wezmę makaron — odparła, przypatrując się ciemnowłosej.
Czarna miała na sobie lekką, jeansową narzutkę, spod której wystawała kremowa koszulka. Wzrok Leny mimowolnie padł na jej dekolt.
— Jaki?
— Co jaki? — Podniosła wzrok, trafiając na spojrzenie Czarnej.
— Makaron.
— A… ten z pastą truflową, jadłam kilka razy i zawsze smakował bosko.
— Uhuhu — rzuciła Czarna. — Pasta truflowa. No, no.
Lena zaśmiała się, tłumacząc, że to wcale nie taki luksus tylko tak brzmi. Kiedy za moment przy stoliku pojawiła się kelnerka, złożyły zamówienie i dobrały napoje. Potem, czekając na przyniesienie posiłku rozmawiały właściwie o niczym. Lena opowiadała o swoich studiach, starając się podtrzymać rozmowę, a Czarna o pracy na bazarze. Niby nic, a jednak rozmawiało im się miło, a kiedy zaczęły żartować, Lena rozluźniła się wreszcie i przestała czuć to nerwowe napięcie sprzed kilkunastu minut. Potem, kiedy już jadły, patrzyły sobie w oczy, przy czym spojrzenia Czarnej były otwarte i może nawet w pewien sposób wyzywające, a Leny — pełne znaków zapytania i rzucane ukradkiem. Jeśli ktoś na tym spotkaniu skrępowany uciekał wzrokiem, to zdecydowanie była to blondynka.
— Miło mi się z tobą tak siedzi — powiedziała Lena, kiedy zjadły już wszystko.
— Mnie bardziej, możesz mi wierzyć — odparła ciemnowłosa, a później wzrokiem ściągnęła krążącą przy stoliku obok kelnerkę. — Możemy prosić o rachunek? — zwróciła się do niej.
— Wspólny czy osobno? — spytała kobieta.
— Wspólny — odparła Czarna, zanim Lena zdążyła zaprotestować.
— Gotówka, karta?
— Karta. — odpowiedziała, a kiedy kelnerka zniknęła we wnętrzu, udając się tam po terminal, wróciła wzrokiem do Leny.
— Jak wspólny? — Blondynka pokręciła głową. — Nie mam gotówki, więc…
— Ja płacę — przerwała jej Czarna.
— Co? A to dlaczego? — Prawie się oburzyła.
— Ja zapraszałam, ja płacę — Ciemnowłosa uśmiechnęła się tak promiennie, że Lenie zrobiło się gorąco.
— Mowy nie ma — zaprotestowała.
Czarna minimalnie drgnęła, ale nie zamierzała zmieniać decyzji.
— A to było spotkanie koleżeńskie czy pierwsza randka? — wypaliła nagle, patrząc Lenie prosto w oczy.
Blondynka w niebieskiej sukience zawahała się.
— A co to ma do rzeczy? — spytała.
— Czyli randka. — stwierdziła Czarna.
Lena poczuła, jak znów czerwienieją jej policzki, ale na szczęście tym razem wykwity maskował fluid. Ledwie przeszła jej przez gardło odpowiedź:
— No i…?
— No i skoro zapraszam dziewczynę na randkę, to ja płacę — odparła, uśmiechając się jeszcze szerzej. — Jeśli zaprosisz mnie na drugą… wtedy zapłacisz ty, pasuje?
Teraz to Lena się uśmiechnęła. Chwilę mierzyły się spojrzeniami, a kiedy kelnerka wróciła z rachunkiem, Czarna przyłożyła kartę do terminala.
Po kolacji poszły na spacer i ciągnęły się bez planu najpierw po rynku, a później po parku. Czarna przystanęła dopiero w tym miejscu zadrzewionej alejki, w której z jednej strony znajdowała się tylna ściana budynku, a z drugiej kilka blisko rosnących przy sobie drzew. Popatrzyła na Lenę i rozejrzała się, wyraźnie sprawdzając, czy nikt nie idzie. Dopiero, kiedy upewniła się, że jest pusto, zrobiła dwa kroki w przód i zbliżyła się do Leny tak, że ta aż nabrała w płuca więcej powietrza.
— Co robisz? — spytała niepewnie blondynka.
Czarna nie odpowiedziała, ale przysunęła się jeszcze bliżej i znów sprawdziła, czy nikt nie nadchodzi. Potem pochyliła się delikatnie, zwilżyła wargi i nie pytając o nic, lekko pocałowała Lenę w usta. Usłyszała ciche westchnienie i biorąc to za dobrą monetę, powtórzyła ruch. Miękkie wargi dziewczyny drgnęły i oddały jej pocałunek.
Kiedy chwilę później odsunęły się od siebie, teraz już obie sprawdzając czy nikt nie idzie, Lenie wyrwało się znamienne:
— O Jezu…
W uliczkę wszedł starszy mężczyzna. Czekały aż je minie, ale tuż za nim zza rogu wynurzyły się kolejne osoby.
— Dasz mi swój numer? — spytała nagle Lena i od razu sięgnęła do torebki, wyjmując z niej smartfona.
Ręce jej drżały, kiedy ciemnowłosa dyktowała kolejne cyferki. Profilaktycznie od razu puściła strzałkę, słysząc jak coś dzwoni w kieszeni Czarnej.
Chwilę później pożegnały się i każda poszła w swoją stronę.
Lena czuła, jak w jej głowie wirują tysiące myśli, ale i tak każdą z nich przebijał smak, który wciąż trzymał się na jej ustach.
Rozdział 6
Czarna stała przed lustrem i nakładała na twarz kolejną warstwę pudru, który zresztą zupełnie nie pasował do jej karnacji. Sięgnęła też po szminkę w paskudnym według niej kolorze i wprawną dłonią pomalowała usta. W lustrze nie widziała dziewczyny, którą była na co dzień, ale wcale nie miała zamiaru jej tam zobaczyć. Wsunęła jeszcze na nos ciemne okulary, a potem wróciła do swojego pokoju i upewniła się czy w plecaku jest bluza, której nigdy nie nosiła i nowa czapeczka. Dorzuciła waciki i mleczko do demakijażu. Zanim wyszła z domu, sprawdziła jeszcze czy mama śpi, a potem wsunęła na stopy nierzucające się w oczy trampki i położyła rękę na klamce. Cicho otworzyła drzwi wyjściowe i za moment już jej nie było.
Z niską pochyloną głową przemknęła kilka uliczek i doszła na przystanek autobusowy. Czekała ledwie kilka minut, wszystko jak zwykle miała wyliczone. Wsiadła do autobusu, zajmując miejsce na samym tyle i utkwiła wzrok w jakiejś plamie na szybie. Jeszcze raz powtórzyła sobie w głowie założenia i przypomniała zasady. Robiła tak za każdym razem, kiedy wybierała się na akcję. W tym jednym, w przeciwieństwie do wielu innych rzeczy, była naprawdę zorganizowana.
Kilkadziesiąt minut później była już w Zielonej Górze i zgodnie z planem skierowała się do Galerii Focus. Ostatni raz była tam kilka miesięcy temu, więc według jej założeń swobodnie mogła spróbować znowu. Zanim weszła do budynku wypiła jeszcze małą mineralną na pobliskiej stacji benzynowej, a później maksymalnie naturalnym, wręcz nieco powłóczystym krokiem weszła do budynku. Standardowa zakupowiczka była według niej dziewczyną, która się nie spieszy, idzie powoli, ogląda co się da, nie zwraca na siebie uwagi. I tak też sama się zachowywała. Niemniej, Czarna doskonale znała swój dzisiejszy cel.
Cztery minuty później wchodziła już do sklepu z bielizną. Największa korzyść z okradania takiego miejsca wiązała się z lekkością wynoszonego towaru. Żadnych niepotrzebnych kilogramów, żadnego rzucania się w oczy z plecakiem bardziej wypełnionym niż na wejściu. Stanęła przed koronkowymi figami i przez chwilę im się przyglądała. Dotykała materiału, sprawdzała rozmiar, nieco kręciła nosem. W sklepie nie było nikogo poza nią, więc wiedziała, że któraś z dwóch sprzedawczyń na pewno ją obserwuje. Udając niepewność, przeszła do działu z modnymi hipsterami i tu również zrobiła to samo, co wcześniej.
— W czymś mogę pomóc? — Usłyszała za plecami głos pierwszej ze sprzedawczyń.
— Yhm — mruknęła. — Szukam czegoś ekstra… jedziemy z chłopakiem na wakacje i muszę… — Tu demonstracyjnie machnęła ręką — Wymienić całą bieliznę. On wszystko już widział.
Udała zbolałą minę paniusi, która majtki nosi tylko jeden raz i wyrzuca.
— Ach, oczywiście, rozumiem. — Sprzedawczyni od razu się uśmiechnęła. — Może zechce pani kilka przymierzyć? Na ciele najlepiej widać, co jest seksi.
— Właśnie… — zawiesiła głos i przejechała dłonią po kilku egzemplarzach stringów. — Koniecznie musi być seksi.
— Proszę śmiało wybrać bieliznę, przymierzalnie są tam — Wskazała jej palcem kobieta.
— A w razie czego, poda mi pani inny rozmiar? — spytała. — Nie chciałabym się co chwilę ubierać, żeby iść po kolejną parę.
— Oczywiście — Sprzedawczyni była nadzwyczajnie uprzejma. — Jak tylko pani zawoła, to od razu podejdę.
— Ślicznie dziękuję — odparła niemal promiennie i poprawiła palcem duże, zasłaniające jej pół twarzy okulary. — To ja wybiorę kilka sztuk.
Pracowniczka sklepu skinęła i odsunęła się kawałek, dając jej swobodę wyboru. Czarna zastanawiała się, czy już obstawia w myślach swoją prowizję od sprzedaży. Niespiesznie wybrała siedem sztuk różnej, czerwonej bielizny, a potem skierowała się w stronę przymierzalni. Zanim jednak zniknęła za kotarą, odwróciła się w stronę kobiety i z daleka machnęła trzymanymi w jednej dłoni majtkami.
— Mogę pięć sztuk wziąć do przymierzalni? — spytała głośno.
— Tak, tak, oczywiście. — Kobieta tylko pobieżnie rzuciła okiem na to, co dziewczyna trzymała w dłoni. Czerwone majtki po prostu się ze sobą zlewały. Czarna uśmiechnęła się i weszła do środka. Zanim zdjęła spodnie, wcisnęła na samo dno plecaka dwie sztuki najdroższych fig, dokładnie sprawdzając, czy nie ma nich żadnego zabezpieczenia. Dla pewności zerwała też metki i upchnęła je za lustro. Później spokojnie zsunęła z bioder spodnie i własną bieliznę, i zaczęła przymierzać. Trochę jej to zajęło, ale wreszcie, zasłaniając się kotarą, lekko wychyliła głowę na zewnątrz.
— Przepraszam! — zawołała, a kobieta pojawiła się niemal natychmiast. — Czy mogłaby mi pani te dwie pary pokazać w kolorze czarnym?
Podała sprzedawczyni koronkowe figi, a ta od razu poszła do regału. Za moment była już z powrotem, trzymając w ręku czarne warianty.
— I jeszcze te bardzo proszę — Czarna podała jej kolejne majtki, dodając — Tylko te rozmiar mniejsze, bo jakoś tak luźno wiszą, dobrze?
— Oczywiście.
Kiedy dziewczyna przymierzała za kotarą kolejne sztuki, sprzedawczyni dyskretnie podsunęła jej ostatnią rzecz. To wtedy Czarna rozsunęła materiał i pokazując się kobiecie, spytała:
— Jak pani myśli? Dobrze leżą?
— Och, zdecydowanie — potwierdziła z aprobatą. — Jeszcze mamy taki fajny bordowy kolor, do pani skóry też wyglądałby ładnie.
— Tak pani uważa? — Udała niepewność.
— Zaraz przyniosę i sama pani zobaczy. — Uśmiechnęła się, a kiedy chwilę później zniknęła, dziewczyna gładko schowała do plecaka kolejną parę czerwonych majtek. Nie upłynęło wiele czasu, gdy sprzedawczyni była już przed przymierzalnią.
— Mogę? — zapytała, nie odsłaniając zasłony.
— Tak, tak.
— Proszę przymierzyć te — Podała jej dwa bordowe modele — I jeszcze myślę, że mogłyby się pani takie spodobać — Wysunęła w jej stronę grafitowe hipsterki o bardzo ładnym kroju.
— O, jakie ładne! Ma pani oko! — rzuciła z uznaniem Czarna.
— Taka praca — Kobieta wzruszyła ramionami, ale po jej minie dało się dostrzec zadowolenie.
Czarnej chciało się w duchu śmiać, bo nawet nie zwróciła uwagi na to, że jej klientka przymierza bieliznę nie ściągając z nosa wielkich, przyciemnianych okularów. No kto tak robi?
— A te dwie może już pani wziąć — Oddała jej przy okazji czarne modele. — Jednak jakoś mi nie podpasowały.
— Oczywiście.
Prośby o zmiany kolorów, rozmiarów i sugestie trwały już dobrych dwadzieścia minut, kiedy Czarna wreszcie została w przymierzalni sama. Wtedy sięgnęła do plecaka, wyjęła telefon z przezornie wyciszonymi dźwiękami i przykładając go do ucha „odebrała” połączenie.
— Hej skarbie! — zawołała radośnie, tak żeby było ją dobrze słychać. — No jak gdzie jestem? Mówiłam ci, że muszę kupić coś seksi na wyjazd! — Nadała głosowi nutę ekscytacji. — Mam kilka rzeczy, przy których oszalejesz… hi hi, tak, boooskie!
Zamilkła na chwilę, jakby słuchała tego, co mówi jej chłopak.
— Ale ty chyba żartujesz? Nie! Ja się nie zgadzam! Nie tak się umawialiśmy!
Jej głos stał się nerwowy, a zaraz potem przeszedł w złość.
— Bo kurwa zawsze praca jest ważniejsza niż ja! Od miesięcy planowaliśmy ten wyjazd! Nie zrobisz mnie teraz w chuja!
Celowo rzucała wulgaryzmami, robiąc to tak, żeby było ją słychać.
— Gówno dostaniesz nie seks! Sam sobie konia strzep, albo niech ci szef zwali jak tak żyć bez ciebie nie może!
Chwilę później ubierała się już pospiesznie, rzucając pod nosem słowa: gnój, prostak, pedał pierdolony. Zamaszyście rozsunęła kotarę i wyszła na sklep.
— Ja panią bardzo przepraszam za zajęcie czasu — odezwała się do pomagającej jej wcześniej kobiety. — Ale ten burak nie zobaczy mojego tyłka przez najbliższy miesiąc!
— Ojej, bardzo mi przykro. — odparła sprzedawczyni, ale było widać, że wcale nie jest jej przykro.
— Wrócę za kilka dni i kupię sobie te grafitowe na pociechę — powiedziała Czarna — Ale dzisiaj nowej bielizny to on na pewno u mnie nie znajdzie! Sama pani rozumie…
— Tak, tak, no nieładnie się zachował…
Czarna westchnęła głęboko, jeszcze raz podziękowała kobiecie i ruszając w stronę wyjścia, trzymała kciuki, żeby nie przegapiła na majtkach żadnych zabezpieczeń. Bramki nie zaczęły pipczeć, więc z ulgą opuściła sklep, przezornie jeszcze burcząc coś pod nosem, jakby naprawdę była bardzo zła na swojego chłopaka.
Skręciła w pierwszą alejkę z brzegu, minęła toalety, jubilera, dwa odzieżowe i zadowolona z siebie stanęła przed wejściem do sklepu sportowego. W głowie zdążyła już policzyć, że ze sprzedaży zwiniętej bielizny, którą będzie musiała opchnąć za pół ceny, nie uda jej się na szybko zarobić tyle, ile potrzebowała. Dodatkowa rehabilitacja mamy, kolacja w Mimozie, jakieś ciuchy na kolejne akcje no i wypadałoby kupić coś nowego do ubrania dla siebie. Przez myśl przemknął jej obraz niebieskiej sukienki, w której ostatnio widziała Lenę. Pomyślała, że to ładna rzecz i od razu zaczęła zastanawiać się, co sama włoży na kolejne spotkanie.
Spojrzała przez szybę sklepu sportowego na dość duży ruch, jaki w nim panował i wzięła to za dobry znak. Jeszcze tylko tutaj, pomyślała.
***
— Też poszłabym na studia, ale powiem ci, że autentycznie nie mam na to czasu — Szatynka w koszulce z firmowym logo wymownie rozłożyła ręce — I tak ledwo łączę pracę tutaj z opieką nad małym.
Lena kiwnęła głową ze zrozumieniem.
— Wcale ci się nie dziwię, nie wyobrażam szkoły, mając za plecami płaczące dziecko. — przyznała.
— Może jak Janek trochę podrośnie… — Zamyśliła się jej rozmówczyni. — Żeby tak miał chociaż ze cztery lata, to i babcia dłużej by z nim wytrzymała.
— Szybko zleci — rzuciła Lena, chociaż o wychowywaniu dzieci nie miała przecież bladego pojęcia.
— Tak, jasne… Ty już będziesz po studiach i pewnie w lepszej pracy niż ta tutaj.
— Mam taką nadzieję, ale zobaczymy — Lena rozejrzała się po znacznie większym sklepie sportowym niż ten, w którym pracowała w Świebodzinie. — Jak wam tu w ogóle idzie? — spytała.
— Dużo klientów, dużo pracy — odparła szatynka. — I tak dobrze, bo robota przynajmniej pewna.
— Kradzieże też się wam zdarzają?
Dziewczyna prychnęła znacząco.
— Oczywiście, ale mnie to się nawet nie chce biegać i ich łapać. Głównie łebki, buty kradną, spodnie, markowe gadżety.
Zielonogórski sklep sportowy tej samej sieci, w której pracowała Lena wydawał się o tej porze ruchliwy jak nigdy.
— U nas ostatnio jedna dziewczyna dwa stroje kąpielowe ukradła — rzuciła, zerkając w stronę wysokiego mężczyzny, który właśnie wszedł do sklepu. — Na bezczela — dodała.
— Na twojej zmianie? — Zaciekawiła się szatynka.
— Tak. Nawet za nią pobiegłam, ale byłam sama i nie mogła zostawić sklepu.
— Takie mendy dobrze wiedzą, kiedy wejść. Poznałabyś ją?
Lena zaprzeczyła zdecydowanym ruchem głowy.
— Miała czapeczkę i okulary na pół twarzy, a biegła tak szybko, jakby uprawiała jakieś sporty.
Dziewczyna stojąca za stoiskiem kasowym zaczęła się śmiać.
— Oni zawsze spierdalają jak małe motorynki. O, zobacz! — Wskazała nagle palcem w głąb regałów. — Ta też ma czapeczkę i okulary takie, że nie poznasz. Codziennie mamy takich osób masę.
Lena spojrzała we wskazanym kierunku i zamarła, a jej koleżanka kontynuowała:
— Za mało mi płacą, żebym ich ganiała i jeszcze się narażała, że ktoś mi wkroi. Mowy nie ma.
— Wiesz co… — Lena przypatrywała się sylwetce dziewczyny, która właśnie weszła na dział z kąpielowymi strojami. — Ona nawet jest podobna do tamtej.
— Kto?
— No ta w czapeczce.
— Przecież mówiłaś, że byś nie poznała.
— No nie, ale sylwetka wydaje mi się podobna. I te wystające spod czapeczki włosy.
Pracowniczka sklepu sportowego w Galerii Focus wytężyła wzrok i przez chwilę obserwowała dziewczynę przy kostiumach.
— Nie no, nie przyszłaby przecież i tutaj — powątpiewała.
— Czemu nie? — Zastanawiała się Lena. — To nie Świebodzin.
— Podejdziesz tam na nią zerknąć? Ja nie mogę kasy zostawić.
Lena mruknęła coś pod nosem, ale skinęła i ruszyła w tamtą stronę.
— Tylko nie świruj — zawołała za nią jeszcze znajoma. — Bo jak to nie ona, a coś powiesz, to jeszcze nas oskarży. — Przypomniała, dodając dwa słowa o pierdolonym złodziejstwie, ale Lena już tego nie słyszała.
Minęła alejkę z butami i zatrzymała się przy spodniach. Stanęła na palcach, tak, żeby móc lepiej widzieć tę w czapeczce. Skupiła się na jej widzianej od tyłu granatowej bluzie i obserwowała ruchy ramion. Przez ułamek sekundy dostrzegła w nich coś znajomego, ale ta myśl od razu jej uciekła. Chwilę nic się nie działo, klientka zwyczajnie oglądała towar, ale potem… do uszu obserwującej ją blondynki nagle dotarło charakterystyczne kliknięcie. Ten dźwięk znała doskonale.
— Ej, ty!!! — wydarła się, a dziewczyna aż podskoczyła. Odwróciła się tylko na ułamek sekundy i zasłaniając usta rękawem bluzy, spojrzała na Lenę, a potem cofnęła się i włączyła bieg sprinterski.
— Stój! — krzyknęła z całych sił Lena. — Łapać złodziejkę!! Złodziejka!
Ludzie w sklepie zaczęli się odwracać, ale Czarna już pędziła ku wyjściu, nie zwracając na nich uwagi. Kiedy drogę zastawiła jej wychodząca zza kasy kobieta, odepchnęła ją mocno i słysząc za sobą huk upadającego ciała, biegła dalej. Serce waliło jej jak młotem, ale nie mogła się zatrzymać.
— Złodziejka! Łapać ją! — wołała Lena i biegła za nią.
Czarna wypadła na pasaż i była niemal pewna, że zaraz ktoś ją zatrzyma. Pędziła z całych sił, a plecak podskakiwał jej tak, że czuła go prawie na głowie. Tylko cudem nie trafiła na żadnego z ochroniarzy i potrącając po drodze kolejnych ludzi, dopadła do drzwi wyjściowych galerii. Wybiegła na zewnątrz i pędem puściła się w prawo.
Lena biegła za dziewczyną w czapeczce do połowy pasażu, ale w butach, które miała na sobie, nie była w stanie dalej. Ubrała się w końcu do szkoły, na sobotnie zajęcia, a nie do pościgu za złodziejami. Ciężko dysząc zatrzymała się, odetchnęła i wściekła na facetów, z których tylu chodziło pasażem i żaden dupy nie ruszył, rzuciła w powietrze jakieś niecenzuralne słowo. Wreszcie wróciła do sklepu i pomogła koleżance, która zdążyła się już pozbierać po upadku na regał ze sportowymi saszetkami.
— Kurwa mać — zaklęła dziewczyna w koszulce z firmowym logo. — Następnym razem odpuść takie akcje Lena — warknęła na nią cała czerwona na twarzy. — Ja mam dziecko do chuja!
***
Czarna siedziała w autobusie powrotnym, ale chociaż w pobliskiej restauracji zdążyła wcześniej zmyć „wyjściowy” makijaż, zmienić bluzę i schować ją wraz czapeczką i wielkimi okularami do plecaka, nadal się w środku trzęsła. Każdym fragmentem ciała czuła, jak blisko było wpadki i to jeszcze jakiej wpadki.
— Boże… — westchnęła cicho, wciąż nie mogąc w to uwierzyć.
Chociaż spojrzała w twarz tamtej blondynki tylko przez moment, dobrze wiedziała, że to była Lena. Gdyby nie instynkt, który kazał jej zerwać się do biegu natychmiast, zapadłaby się chyba pod ziemię. Co za wstyd. W myślach zadawała sobie kolejne pytania.
Czy ona mnie poznała? Czy wie? Czy kamery coś wychwyciły?
Nerwowo przeplatała palce jednej dłoni z drugą, nie wiedząc, gdzie ma je schować. Cały misternie ułożony plan runął i to przez to, że weszła do tego sportowego.
— Jasny szlag…
Czarna była zła sama na siebie. Od początku zakładała tylko sklep z bielizną, więc nie mogła teraz pojąć, co ją u licha podkusiło.
Kierowca autobusu zamknął drzwi i już mieli ruszać, kiedy zza okna dało się słyszeć głośne wołanie.
— Chwila! Niech pan poczeka!
Mężczyzna za kółkiem przyhamował i otworzył drzwi.
— No, zdążyła pani na ostatnią chwilę — rzucił i właśnie wtedy Czarna zobaczyła wchodzącą po stopniach pojazdu Lenę.
— Jezu, dziękuję, że pan poczekał. — odparła zdyszana — Do Świebodzina proszę.
Czarna zbladła i cała się w sobie skurczyła. W tamtej chwili dosłownie modliła się o to, żeby blondynka jej nie poznała.
Lena kupiła bilet i ruszyła przejściem autobusu. Czarna słyszała jej ciężki oddech i odwróciła twarz w stronę okna, mając nadzieję, że ta pójdzie sobie dalej. Znów wyrzuciła sobie w duchu, że zawsze siada na końcu, więc dlaczego teraz wybrała środek? Znów złamała zasadę! Klęła w myślach.
— O… — Usłyszała nad sobą znajomy głos i powoli odwróciła wzrok, natrafiając na spojrzenie Leny.
— Lena? — spytała, udając idiotkę.
— Cześć! — Dziewczyna przywitała ją niemal promiennie. — No nie wierzę, że tu jesteś!
Od razu usiadła obok i uśmiechnęła się od ucha do ucha. Myśli Czarnej wariowały tylko przez moment. Przełknęła ślinę, a serce waliło jej tak szybko, że z trudem nad sobą panowała. Szybko zorientowała się, że skoro pierwsze słowa były ciepłe, to ona nie mogła jej poznać.
— Ani ja — odpowiedziała, pochylając się ku Lenie i ukradkiem cmokając jej policzek. — Co ty tutaj robisz?
— Wracam z zajęć, szkoła. — Dziewczyna wpatrywała się w nią oczarowana. — Mówiłam ci chyba, że studiuję zaocznie w Zielonej?
— Ach, rzeczywiście. Wspominałaś. To dzisiaj?
— W weekendy. A ty skąd wracasz?
Czarna nawet się nie wahała.
— Mam tu ciocię, czasem wpadam jej pomóc, wiesz, starsza osoba.
— Miło z twojej strony.
Czarna przysunęła się bliżej, tak, że dotknęły się udami. Delikatnie wyciągnęła rękę i otarła ją o nogę blondynki.
— Nawet nie wiesz jak się cieszę, że cię widzę. Po wizycie u ciotki to najmilsza rzecz, jaka mnie dzisiaj spotkała.
Lena prawie się zarumieniła, a jej towarzyszka powoli zaczęła wypuszczać z płuc nadmiar nagromadzonego w nich powietrza.
— Ja dzisiaj też nie miałam za wesoło. — powiedziała, patrząc na dłoń ciemnowłosej i czując, jak robi jej się od niej gorąco.
— A co się stało?
— Po zajęciach poszłam do Focusa, do koleżanki, która tam pracuje w sklepie sportowym i wyobraź sobie, że goniłyśmy złodziejkę — wyrzuciła na jednym tchu.
Drugiego nie była już w stanie zaczerpnąć, bo jej myśli skupiły się już tylko na dłoni i udzie siedzącej obok dziewczyny.
— Serio? Goniłaś złodziejkę? — Zaciekawiła się Czarna.
— Tak, jazda, mówię ci. Taka cwana gnida, która kradła też w Świebodzinie. Poznałam ją od razu.