E-book
55.13 38
drukowana A5
Kolorowa
67.45
Złamasek
30%zniżka

Bezpłatny fragment - Złamasek


Objętość:
27 str.
ISBN:
978-83-8414-975-1
E-book
za 55.13 38
drukowana A5
Kolorowa
za 67.45

Prawdziwy pisarz nie ubiera uczuć w słowa, lecz sploty niszowych liter w najprawdziwsze uczucia — sztuka płynie bowiem z życiodajnego nam serca, nie stalówki martwego pióra. Dedykuję więc tę książkę wszystkim młodym i starszym, wielkim i malutkim, każdemu, kto ma odwagę tchnąć duszę samego siebie w rzeczy nigdy żywe, a mimo to wiecznie nieumarłe. Bądźcie sobą i nie bójcie się szukać. Z doświadczenia wiem już, że gdy pragniemy odnaleźć samego siebie, trzeba być gotowym się zgubić.


— Autor, wasz przyjaciel

Złamasek. Rozdział 1

W pewnym domu, na Fiołkowej, mnogość była radosnego zgiełku.


Nie wiem co prawda, ile człowieków brało udział w ów przedsięwzięciu… dwójka?

Trójka? Na jaszczurzy ogon, bóg jeden wie, ja wtedy jedynie drzemkę dzienną odbywałem w swym pudełku…


— Nelu? Neluniu! Chodź szkrabie, prędko córuniu! — dudnił z dala głos niski, przypuszczać śmiem, iż męski. Przylegam zatem jak najstateczniej potraffię do ciepławego schronienia deski.

Cóż by rzec, strach mnie złapał aż po nasady kości… Lecz to nie wstyd ino by się bać w życiu, tym bardziej nowości! (Tak przynajmniej mi mawiano. Trochę byłoby smutno, gdyby na starcie mnie już kantowano…)


Wtem poczułem, jak „budkę” moją ujmują inne, filigranowe nieco dłonie.

— Zajmij się nim dobrze, Nelu. Teraz zwierzątko jest już Twoje.

Mała istota, co me uszka usłyszeć zdołały, cicho się zaśmiała. Trochę się mniej stresuję, jednak nie szczędzę sobie nadal do suffitu pacierzy… co by przypadkiem mnie nie upuszczała.

— Wiele musisz się nauczyć, tatku. Zwierzę to życie sercem bijące, a te nie do mnie przecież należy. Mogę jednak przyrzec honorowo, na mały paluszek, że zajmę się nowym bliskim godnie jak każdym, na kim mi zależy.


Dam mu robaczka i miłości tyle, ile zdołam zmieścić w swoim ciele. Nie jest „moim” jako własność, lecz od teraz — przyjacielem.


O! Hurra! Wieko się wreszcie przede mną otwiera!

Widzę słodką dziewuszkę a także… pana, który dawno z pewnością nie widział ffryzjera.

— Mądrą mam córkę… Dam wam więc może chwilę — rozdziawiam na to lekko pyszczek, choć niewiasta ma nieco dziwną tę swoją minę


Czyżby uznała to za niegrzeczne lub nieszczególnie miłe? Przekonamy się.

Spróbuje ją na powrót rozbawić!

A jak postanowiłem, tak w życie plan wcieliłem. Zacznę zatem popisowy numer! Uniosłem lekko ogon, wyprostowałem nogi, by się pokazać, by się większym wydać, jaki to ze mnie stwór srooogi! Nie trwało to jednak szczególnie długo, bo z ciekawością niuchałem opuszek palca, który na gadzi rozumek, należał do ludzkiego malca.


— Śmieszne masz łuski — wypaliłem. Och? A cóż to.. blondyneczka mruga w niemałym szoku. Jedno mrugnięcie. Drugie mrugnięcie.


— To ty… Ty umiesz mówić, smoku?

Rozdział 2

Złotowłose dziewczę na głos się zaśmiało; niezbyt rozumnym jestem, przyznaje… Tak więc nie pojmuję powodu wybuchu, czy to ffakt, że mówię, czy stwierdzam teorię jakich raczej mało.


— Wybacz, panienko, lecz chyba przy wyjściu z jajka łepetynka Ci się chyba o skorupkę obiła… Jaką rzecz żem powiedział, że do łez Cię rozbawiła?


W ledwie trzy myśli prychnęła raz kolejny.

Może wyszedłem z wprawy? Ale przecież w gadce nie powiedziałbym, żem mizerny…

— Chyba, mój smoku, się nie rozumiemy… Czy dobrze słyszę, iż w twojej głowie zrodziła się idea, że ludzkie dzieci, jak kury, ze skorupkowego się biorą dzieła?


Bezimienny jeszcze smok spojrzał na nią z szokiem niepojętym… W końcu człowieczki, gatunek najwyższy mózgiem, a taki… no, nieszczególnie rozgarnięty?


Jaszczurka jednak szlachetnie postanowiła brać na to poprawkę. W końcu przed oczami nie ma mądrego warana, a zaledwie dziesięciolatkę.


— Och, smoczusiu… — westchnęła, lokując mi w terrarium miseczkę. — Byś lepiej to pojął, wyrażę się przez pewną bajeczkę.


Wdech, wydech. Czynność jeszcze z dwa razy powtórzyć zdążyła, nim się ludzka miniatura na dialog odważyła


— Warto zacząć, gadziku.. Iż nie każdy z żyjących w świecie stworków bierze się, jakby to ująć… ze skorupkowych domków.


Cisza. Zwątpienie. Pyszczek zwierzaka rozwarł się jak akordeon, sugerując nonsens i niezrozumienie.


— Nie sądzę… no i średnio wierzę… To rzecz, na robaka przyrzekając, zwyczajnie niemożliwa!

To brednia i infformacja z pewnością nieprawdziwa. Wszystko, co mi znane, w taki sposób się pojawiło! Warany, wężyki, kaczuszki, kurczaki… To są dowody mojej racji i Twojego błędu znaki. — uniósł jegomość ogon w ramach sprzeciwu.

Odpowiedzialność…

Jakaż to sztuka żmudna… a jakby miało być tego już mało, to jeszcze i trudna.


Myśl szybciej, Nelu, myśl…

Bawiła się nerwowo smukłymi jak łodyżki palcami.


— Tu pojawia się zatem owa bajka, gdzie opowiem Ci jak najpiękniej zdołam o dzidziusiach i byciu rodzicami. Czasem… tak opowiadał tatko, dwoje ludzi… wpada w sobie w oko.

— W oko? A to nie boli? To na pewno o ludziach, bo o dłubaniu ocząt rozmawiałem kiedyś ze sroką…

— Oj, nie przerywaj! To brzydki mocno zwyczaj. Otóż gdy ludzie wpadają sobie w oko, co ma się rozumieć, czują do siebie sympatię w jakimś stopniu, czasem puszczają serca luzem, by je zatopić w uczuć ogniu. Ten ogień, jak to żywioł, trawi za sobą wiele. Pali wszystko jak potężny smok wawelski, czasem jednak nim uniesie skrzydłami korpus z ziemi, zaczynać się to może od bycia nieznajomym lub przyjacielem.


Wszystko w istocie zaczyna się od niewinnego niczemu całusa.. a potem, czy szybciej czy wolniej, ku sobie coś tych dwoje rusza. Ich ciała, jak dwa listki w jesieni wirują blisko siebie… I potem, mój drogi, jest zamęt w niebie. Bo gdy nasze ludzkie listki wirują i powiew za sobą noszą, wtedy często i dzieci właśnie się tworzą.

Pomarańczowy kompan patrzył na nią w skupieniu.

— W takim razie gdzie ludzkie małe listki się znajdują? Są bezpieczne?

Nelcia rozwarła kąciki ust w miłym uśmiechu.

— Najbezpieczniejsze. Grzeją się pod sercem mamy, by ich mogło później bić podobną melodię. To konieczne. Ważne jest jednak w tym wszystkim, by niezależnie od ruchu wiatru… By dzieci te były szczerze przez rodziców kochane. W końcu, jak wiadomo, nie każde warunki pogodowe zawsze są przewidziane.


Nasz słodki gadzi kolega, mielił temat w główce, przyswajał, próbując ułożyć sobie opinię i zrozumieć na czym w istocie to polega.

— Mhm. — mruknął, analizując opowieść prężnie i rysując sobie w wyobraźni pytanie jak tylko zdołał gładko. — Czyli, tak teraz patrząc… To nie był błąd u mnie, a niewiedza… Bo było mi to zwyczajnie zagadką?


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 55.13 38
drukowana A5
Kolorowa
za 67.45