Krótka nowela, której akcja toczy się w Piotrogordzie w czasie rewolucji lutowej w roku 1917.
Wazon z bukietem zasuszonych, przywiędniętych kwiatów zsunął się niepostrzeżenie z biurka i roztrzaskał się z hukiem o podłogę. Siemion Michaiłowicz Mirianow potrącił go nieumyślnie, gdy przesuwał stos egzemplarzy porannego wydania gazety, by zrobić sobie miejsce do pracy. W tym momencie z sąsiedniego pomieszczenia przybiegł szef redakcji, przestraszony trzaskiem. Widziąc Siemiona, pochylonego nad ziemią i zbierającego okruchy rozbitego wazonu, mężczyzna chrząknął głośno. Gdy Siemion spojrzał nań z żabiej perspektywy, zwierzchnik surowym, beznamiętnym głosem zakomunikował mu:
— Panie Mirianow! W mieście zaczyna wrzeć. W fabryce włókienniczej wszczęły strajk robotnice. Ale najistotniejsze, że stają też fabryki zbrojeniowe. Robotnikom doskwiera brak chleba. Domagają się od rządu zdecydowanych działań ku poprawie warunków. Chcę, żeby pan udał się jutro do zakładu przy al. Suworowa i przygotował szczegółową relację ze strajku. Pojutrze wypuszczamy specjalne wydanie i nalegam, by artykuł o strajkach w fabrykach tam się znalazł!
— Oczywiście — odrzekł machinalnie młody reporter dziennika „Echa Piotrogrodu” — niszowej socjalistycznej gazety. Szef redakcji wrócił do swojego gabinetu, który był w istocie nędzną klitką, nieudolnie udającą biuro redaktora naczelnego. Kwatera mienszewickiego pisma mieściła się w piwnicy starej kamienicy na uboczu miasta. Z wyglądu siedziba prezentowała się marnie. Dziennik „Echa Piotrogrodu”, solidaryzujący się z ruchem proletariackim, redagowano i drukowano w brudnej, ciasnej i zimnej norze. Trzeba jednak przyznać, iż było to miejsce dobrze zakonspirowane, nieznane funkcjonariuszom carskiej Ochrany — wprost idealne do prowadzenia nielegalnej działalności.
Siemion, uprzątnąwszy szczątki nieszczęsnej dekoracji, rozweselał na myśl o napisaniu sprawozdania z robotniczych rozruchów. W swojej krótkiej dziennikarskiej karierze nie miał dotychczas takiej okazji. Poza tym cieszył się, że lud pracujący wreszcie zdecydowanie domaga się przyznania należnych mu praw. W końcu — jak uważał dziennikarz — bez wysiłku proletariatu nie istniałyby dobra materialne, a car wraz z całą wyniosłą, arystokratyczną świtą, byłby nikim. Mirianow angażował się w ruch polityczny mienszewików. Dlatego zdecydowanie sprzeciwiał się „imperialistycznej” wojnie toczonej przez cara i innych europejskich monarchów. Umysł dziennikarza znajdował się pod silnym wpływem mienszewickich myślicieli oraz działaczy, takich jak: Julij Martow, Fiodor Dan czy choćby Paweł Axelrod. Podobnie jak oni, uważał, że za przepych i wygodę cara, arystokratów oraz bogaczy płacą klasa robotnicza wraz z żołnierzami. Płacą nadludkim wysiłkiem, głodem i śmiercią. Siemion w głębi duszy pragnął pokoju i równości społecznej. Czerpiąc przykład ze swych autorytetów twierdził, że ustrój socjalistyczny powinno się wprowadzić na drodze stopniowych, ewolucyjnych przemian. Aczkolwiek w przekonaniach politycznych nie był jeszcze tak stanowczy, jak jego szef. Dla starego Koroliewa słowa mienszewickich przywódców brzmiały niczym głos wyroczni. Swój entuzjazm dla idei Martowa i „spółki” nadgorliwie wzbogacał nienawiścią do bolszewików. Twarz redaktora wykrzywiała się na samą myśl o Leninie i jego koncepcji dyktatury proletariatu. A gdy słyszał o konieczności przeprowadzenia krwawej rewolucji lub o przymusowej kolektywizacji rolnictwa, aż więdły mu uszy. Koroliew nie akceptował żadnych przejawów „odchyleń bolszewickich” w swoim redakcyjnym królestwie. Jego podwładni wiedzieli, że prezentowanie „niesłusznych” poglądów zostałoby ostro potępione.
Późnym wieczorem, po skończonej pracy Siemion udał się do swojego mieszkania w sypiącej się kamienicy, w innej części miasta. Zbliżał się wieczór. Zmęczony mężczyzna usiadł przy skromnym stoliku, przykrytym czerwonym obrusem i przy kubku chłodnej kawy rozważał aktualną sytuację w Piotrogrodzie. W głowie pobrzmiewały mu również zasłyszane rano słowa szefa. Myśląc o ciężkiej doli robotników, chwilami zerkał na portrecik swojej żony, Jekateriny, który leżał na starym kredensie. Życiowa partnerka Mirianowa zmarła pół roku wcześniej na gruźlicę. Chociaż była jeszcze bardzo młoda, ciężko harowała w fabryce włókienniczej. Po jej odejściu Siemion mieszkał samotnie. Gdy w myślach analizował sytuację petersburskiej biedoty, nie mógł oprzeć się pokusie wspominania Jekateriny. Rozmyślania przerwało mu energiczne pukanie do drzwi. Niespodziewanym gościem okazał się być Piotr Własow — daleki kuzyn dzienikarza. Siemion nie krył swojego zdziwienia widokiem krewnego. Było mu wiadomo, że Piotr niedawno wyjechał na Białoruś. Gdy po serdecznym powitaniu spoczęli przy stoliku, gospodarz zapytał:
— Cóż cię do mnie sprowadza? Skąd decyzja o powrocie do stolicy?
— Słyszałem, że w Piotrogrodzie zanosi się na rebelię. Podobno strajki przybierają na sile. Takie pogłoski krążą ostatnio w rewolucyjnych kręgach na zachodzie Imperium. Cóż, nie może mnie przy tym nie być — odrzekł z nutką humoru przybysz.
— Ale zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś tu bezpieczny? Rozesłali za tobą listy gończe. Właściwie, za wami wszystkimi!
— Bez obaw, kuzynie. Nie złapią mnie. Zmieszam się z tłumem robotników, więc policja mnie nie rozpozna. A ludzi przecież trzeba agitować. Uświadamiać im, że zbliża się rewolucja i to od nich zależy jej powodzenie.
— Rewolucja?! Teraz? Czyżby pieniądze z napadów na banki wystarczyły waszej partii na wyposażenie własnej armii?
— Nie kpij sobie ze mnie — oburzył się Piotr — ludzie mają dosyć cara i jego nieudolnej, imperialnej polityki. Nie chcą dla niego narażać życia ani zdrowia. Oni sami położą kres jego rządom.
— A wojsko? Przecież generałowie staną w obronie imperatora! — wtrącił Mirianow.