E-book
14.18
drukowana A5
38.57
drukowana A5
Kolorowa
64.48
audiobook
13.23
Zjazd 2

Bezpłatny fragment - Zjazd 2

druga część kryminalnej trylogii


Objętość:
208 str.
ISBN:
978-83-8273-970-1
E-book
za 14.18
drukowana A5
za 38.57
drukowana A5
Kolorowa
za 64.48
audiobook
za 13.23

Wszystkie postaci i wydarzenia opisane w tej książce są fikcyjne, a ich ewentualna zbieżność z rzeczywistymi jest przypadkowa

Rozdział pierwszy. Przesłuchanie

Budynek krasnobrodzkiego sądu zupełnie nie pasował do urokliwego miejsca, w którym się znajdował. Szara, surowa bryła kontrastowała z pięknym kurortem pełnym pachnących drzew, czystej wody, zadbanych ławeczek wokół zabytkowych fontann i odremontowanych kamienic, a także letników, obecnie przyjeżdżających nawet wczesną wiosną. Przez to nawet latem w samo południe było tu dziwnie i strasznie zarazem.

Agnieszka nigdy nie lubiła tego miejsca, ale wiedziała, że nie ma wyjścia. Nie po tym, co się stało. Wydarzenia ostatnich dni całkowicie zmieniły jej na nowo uporządkowane życie. Gdy wydawało się, że wszystko zaczyna być stabilne i przewidywalne, nagle iluzja runęła niczym domek z kart. Agnieszka musiała wymiksować się z tej chorej sytuacji, jak najszybciej oczyścić z zarzutów, które za chwilę miał postawić jej stary, brzydki sędzia. Bezpieczeństwo jej synków było najważniejsze.

Wyglądała obłędnie. Rozpuszczone czarne włosy spadały na białą koszulową bluzkę z dość dużym dekoltem. Do tego obcisła ciemna spódnica, krótka, lecz stonowana, pokazująca jej ładne opalone nogi i nieziemsko zgrabny tyłek. Agnieszka doskonale wiedziała, jak się prezentuje, i że stary sędzia nie będzie mógł tego nie zauważyć. Obecnie żaden heteroseksualny facet by się jej oparł. I nie myliła się — gdy weszła do przestronnej sali na nieformalne przesłuchanie, wiedziała, że sędzia mimo podeszłego wieku na chwilę stał się młodym, napalonym mężczyzną. Kiedy jego oczy zabłysły pożądaniem, Agnieszka miała pewność, że osiągnęła swój cel. Stary mężczyzna nie mógł oderwać od niej wzroku i trudno było mu ugasić żar rozbudzonych fantazji. W ostatnim momencie, ocierając pot z czoła, zdobył się jednak na zachowawczy profesjonalizm. Wieloletnia surowość pozwoliła mu rozpocząć przesłuchanie.

— Nazwisko i imię.

— Nowak, Agnieszka.

— To teraz, a wcześniej?

— Mikulska Aga… To znaczy, Mikulska Agnieszka.

— Pseudonim?

— Czarna

— Czy jest pani świadoma praw i obowiązków wynikających z tego przesłuchania?

— Wysoki sądzie, ja… — Aga spojrzała krępemu, łysiejącemu sędziemu w oczy i zaraz tego pożałowała. Chłód i obrzydzenie to jedyne, co czuła do tego typa, obleśnego jak śmierdząca stara skarpeta jej byłego męża.

Mężczyzna przyglądał się Agnieszce bez wyrazu i kontynuował:

— Czy jest pani świadoma, że wszystko, co pani powie, może być użyte przeciwko pani?

Była świadoma. Wszystkiego. Że przez ostatnie pół roku pracowała jako księgowa w wilczyckiej mafii. Że Janek Jantar pomógł jej wyswobodzić się z toksycznego małżeństwa. Że miliony, które zarobiła, mogły przepaść przez jeden kretyński błąd.

Aga doskonale pamiętała, od czego zaczęła się cała ta sytuacja. Wcześniej była księgową w przetwórni warzywnej Pomidorek, niedaleko Krasnobrodu. To tam, podczas jednej z firmowych imprez, poznała Janka. I pod wpływem morza drinków postanowiła wyswobodzić się ze szponów brutalnego i prymitywnego męża.

Adam nie zawsze był taki. Kiedyś, gdy jej synowie byli jeszcze mali, nie pił tak dużo i nie bił Agnieszki. Wtedy pojawiał się w ich domu jako gość, a Agnieszka nie mogła się doczekać, aż przyjedzie i weźmie ją w swe silne ramiona. Kochali się często i bardzo namiętnie. Wtedy wszystko było proste i zdawać by się mogło, że myśląc o przyszłości, oboje patrzyli w tym samym kierunku. Że widzieli budowę ich wymarzonego domu, wychowanie małych dzieci. W tamtym pięknym czasie Aga też była całkiem inna — czuła i delikatna, a zarazem ponętna i uwodzicielska, łącząca cechy przykładnej żony i wymarzonej kochanki.

Ale to było kiedyś. Z pozoru niedawno, a jednak całe wieki temu. Adama zwolnili z Trans-Pomu. Agnieszka musiała utrzymywać całą rodzinę. Kiedyś bardzo go kochała, ale potem zamiast ich romantycznych rozmów zaczął wybierać wódkę. I zaczął po pijaku bić żonę. Początkowo go tłumaczyła, że to przez stres po utracie pracy. Z czasem przestała nadążać z maskowaniem siniaków ubraniami czy mocnym makijażem. W końcu, kiedy pobił ją na oczach jej małych synów, Agnieszka wiedziała, że musi coś zmienić. Być silna dla siebie i dzieci. Jak najszybciej wydostać się z toksycznej relacji z Adamem. Stała się więc Czarną — bezwzględną, przebiegłą karierowiczką, piękną i uwodzicielską. Realizującą coraz to nowe cele i marzenia. Choć po odwyku Adam próbował się zmienić, nic nie było już takie jak wcześniej.

Tej nocy, gdy poznała Janka Jantara, uświadomiła sobie, że nie wszystko jeszcze stracone. Że może jeszcze zmienić swe życie. Kiedy zaproponował jej posadę głównej księgowej w swojej firmie i zarobki trzy razy wyższe niż w Pomidorku, nie zastanawiała się długo. Chętnie przyjęła jego propozycję.

— Pani Agnieszko, jak doszło do tego, że 15 maja bieżącego roku zabiła pani pana Janka Jantara?

— Normalnie — Czarna spojrzała na sędziego z odrazą. — Wzięłam młotek i walnęłam go w łeb. Co tu jeszcze wyjaśniać?

Rozdział drugi. Testament

Jeśli czytasz ten list, to znaczy, że już nie żyję. I gówno mnie to interesuje, czy mi wierzysz, czy nie. Tak, wiem, już raz sfingowałem swoją śmierć. Chciałbym, żeby teraz było podobnie. Nic w moim stosunku do Ciebie się nie zmieniło. Wkurwiasz mnie nie mniej niż wtedy, gdy się pierwszy raz ze sobą spotkaliśmy, ale nie zmienia to faktu, że nie mam wyjścia i muszę Ci tym razem zaufać. Gdy będziesz to czytać, mnie już nie będzie, ale moja żona Basia i córka Karolinka muszą być w końcu bezpieczne. I tylko na tym mi teraz zależy. Oprócz tego listu dostaniesz ode mnie dokumentację, która wyjaśni Ci w końcu, dlaczego zginęło tylu ludzi. Dobrych i złych. Zginęli tacy jak uczciwy, choć trochę upierdliwy dziennikarz Adaś Marecki, piękna, choć rozwydrzona Monika Tokarzewska, a nawet nasz bufonek Aneta Czaruś. Tak, dobrze czytasz, nasza prezes banku CBE również nie żyje. Istny pogrom czterdziestolatków. Zginęli też moi rzekomi przyjaciele, jeszcze gorsi ode mnie. Nie ma już Miśka Leruka, który był największym złem chodzącym po wilczyckiej ziemi. Nie ma Samuraja ani nawet Piotrka Ładnego.

I to nie moja Basia za tym wszystkim stoi. Nawet nie do końca Bruno. Przejrzyj papiery, a wszystko Ci się rozjaśni. Za chwilę będziesz wiedziała. Lecz pamiętaj, wszystko ma swoją cenę. A wiem, że tylko Ty jesteś w stanie zagwarantować bezpieczeństwo mojej ukochanej Basi i jedynej córki.

Basia jest najważniejsza. Ja już zrobiłem swoje. Teraz Twoja kolej. Nie masz wiele czasu.

Nie żegnam się.

Znienawidzony przez Ciebie

Janek Jantar


Jola Potocka sięgnęła do małej, imitującej szafkę lodówki przy biurku i wyjęła z niej schłodzone prosecco. Szybko napełniła kieliszek i opróżniła go duszkiem. Potem znów polała sobie hojnie, lecz tym razem zwilżyła tylko usta.

Była dobrą adwokatką. Lepszą od zmarłego poprzednika mecenasa Kowala, który parę lat temu wygryzł prowadzenie szemranych interesów Miśka Leruka. Największą zaletą Kowala była jego piękna i pyskata żona, Agnieszka Prus — bardzo spodobała się Lerukowi, któremu Jolka zwyczajnie się znudziła. Agnieszka jako jedna z nielicznych odmówiła mu romansu czy chociażby niezobowiązującego seksu, a Jola zachowała się bardzo profesjonalnie — zresztą jak zwykle. Nie dała znać, że jej kobiecość została zraniona raz na zawsze. Owszem, Potocka wiedziała, że jej kolega ze szkolnej ławki jest typem babiarza i nigdy nie przepuścił żadnej kobiecie w Wilczycach. A jednak nawet ona, zimna i wyrachowana, nie potrafiła mu się oprzeć. Zresztą, z jej zaginioną — a jak się przed chwilą dowiedziała, zmarłą — koleżanką, Anetą Czaruś, było podobnie. Leruk przyciągał kobiety jak magnes i mimo że wszystkie wiedziały, że jest czystym złem w ludzkiej skórze, nic na to nie mogły poradzić. Inni faceci zwyczajnie się go bali, ale płci pięknej jego siła imponowała.

Jola przestała czytać i spojrzała na swego gościa.

— Jesteś pewien, że mam to przekazać? — zapytała Jolka, upijając kolejny łyk prosecco.

— Jestem wszystkiego pewien — odparł Janek Jantar. — Wtedy nie będzie wyjścia.

— Ale wszystko wyjdzie na jaw. Wszystkie wasze brudne interesy. Nic i nikt tego już nie przykryje.

Janek westchnął.

— W dupie to mam. Zresztą, wtedy mnie już nie będzie, a Basia z córką będą daleko od tego całego szamba.

— No tak… — Umilkła na moment. — Napijesz się, Jasiu? Prosecco? Wódka? Twoje ulubione piwko?

— Nie, pani mecenas. Nie tym razem. Muszę wszystko podopinać. Robi się naprawdę gorąco.

— To może zapalisz. Maria czy czerwone męskie papieroski?

— Nie piję ani nie palę — oznajmił dumnie.

— Kurwa, że co? — Przecież Janek słynął z tego, że lubił imprezować wcale nie mniej od świętej pamięci Leruka czy zaszytej w swojej kancelarii Joli. — Taki pijaczyna jak ty rzucił picie? I jaranie? Może jeszcze mi powiesz, że nie przypalasz zielonego ani nie bzykasz.

— Nie piję. Nie palę. Nie przypalam. A moje życie seksualne nie powinno cię obchodzić — odparł Janek cynicznie, patrząc Jolce w oczy.

— A coś ty taki święty się raptem zrobił? Świętszy od papieża, kurwa.

— Zacząłem o siebie dbać. Trochę biegam.

— Tak, kurwa, biegam. — Jolka również pozwoliła sobie na złośliwość. — Chyba za tą Agnieszką Nowak, bo twoja Basia jest ostatnio zajęta Brunem.

— Daj spokój. Basia… Basia tylko załatwia z Brunem interesy, a ja z Czarną… Znaczy, z Agnieszką. Ona jest tylko moją księgową.

— Dobra, dobra — odparła zadowolona z siebie Jola. — Naprawdę, Jasiu, w dupie to mam.

Nigdy go nie lubiła. Nawet wtedy, gdy w szkolnej szatni przyłapał ją na szybkim seksie z Miśkiem Lerukiem, a potem dotrzymał słowa i nigdy nikomu o tym nie powiedział. Jednak jej uczucia liczyły się teraz najmniej. Czy go lubiła, czy nie — to nie miało żadnego znaczenia. W końcu była pełną profesjonalistką. Oboje o tym wiedzieli.

Janek zaś z jednej strony był szczęśliwy, bo wiedział, że jeśli jego plan się nie sprawdzi to tym razem naprawdę zginie. To jego Basia będzie teraz naprawdę bezpieczna. Testament oby nigdy mu nie był potrzebny.

Testament był tym razem na wszelki wypadek.

Janek nie wiedział, że tym razem był w błędzie.

Nie wszystko można sobie zaplanować.

Nic nie jest takim, jakim się wydaje.

Rozdział trzeci. Krasnobród

Janek po powrocie do Krasnobrodu bardzo się zmienił.

Na początku Basia była zachwycona: w końcu stał się troskliwym mężem i ojcem. Z włóczykija przeobraził się w prawdziwego domatora. Praktycznie zrezygnował z wałęsania się z kolegami i chyba całkiem przestał pić. Wcześniej w jednej ręce miał albo staffa, albo mocnego papierosa, a w drugiej butelkę z piwem czy jakimś mocniejszym trunkiem. Teraz, na stare lata, zaczął zdrowo się odżywiać i całymi dniami spacerować. Po miesiącu kondycja i waga na tyle mu się poprawiły, że każdy dzień rozpoczynał kilkukilometrowym biegiem, a kończył siłownią, parogodzinnym spacerem i seksem.

To wszystko było naprawdę miłe — do czasu. Janek zawsze lubił przesadzać. Ich córka, Karolinka, z początku nie mogła nadziwić się, że ojciec zawsze ma dla niej czas, ale codzienne zabawy, odrabianie lekcji i rozmowy szybko ją znużyły. Janek zaczął ingerować w jej życie, prowadzić selekcję jej przyjaciół, a zwłaszcza kolegów, co nastolatce niekoniecznie się podobało. Z Basią było podobnie. Janek co prawda nie pachniał już piwem, whisky, trawą czy tytoniem, tylko świeżością, ale ciągle wszystkiego było mu mało. Doszło nawet do tego, że zaczął czepiać się nawyków żony. „Kotek, czy nie możesz trochę mniej pić? Prosecco i białe wino w takiej ilości na pewno ci nie służą… Czy musisz palić te miętowe papierosy? Popsujesz sobie cerę, Basiu…”. Nie mogła już tego znieść. Jej mąż stawał się coraz bardziej upierdliwy.

Zaczęła częściej wyjeżdżać. Doskwierała jej też samotność. W końcu minęło trochę czasu, odkąd musiała zerwać kontakt z Kaśką Obrasiuk — zakochaną w niej anestezjolożką, która wysłała do wiecznych snów byłą najlepszą przyjaciółkę i kochankę Basi, Monikę Tokarzewską. Baśka nigdy nie miała problemu ze znajdowaniem kolejnych partnerów czy to do łóżka, czy do zwierzeń — i dotyczyło to zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Ale po tym, co wyprawiał jej mąż, nawet i na nowe romanse nie miała ochoty. Gdy Janek odstawił wszystkie odżywki, schudł i znacznie poprawił kondycję, usiłował kochać się z Basią najpierw codziennie, a potem kilka razy w ciągu dnia. Nigdzie nie mogła czuć się bezpieczna. Wiedziała, że mąż ją bardzo kocha, ale tego było już za wiele. Nie po to zdobyła władzę i wpływy, żeby teraz stać się zwykłą kurą domową i dziwką.

Kolejnego wieczoru Janek wrócił naładowany energią po długim spacerze, a zaraz potem poszedł na dłuższą chwilę do domowej siłowni. Basia miała już obmyślony plan działania. Kiedy jej mąż w końcu pojawił się w sypialni, był szczęśliwy, spocony i bardzo chętny.

— Kochanie, weźmiemy razem prysznic? — zamruczał Janek, patrząc na nią płomiennie.

— Weź się ode mnie odczep — odparła, wypijając duszkiem pół drinka.

— Powinnaś mniej pić, a więcej się ruszać, kotku.

— Janek, możesz się odpieprzyć? — wybuchła. — Ja nie mam dwudziestu lat ani trzydziestu. Przecież rano się kochaliśmy.

Jej mąż był jakby w amoku i wcale jej już nie słuchał. Poszedł pod prysznic i, podśpiewując głośno, włączył swoją ulubioną muzykę z lat dziewięćdziesiątych. Młody Muniek z pewnej znanej rockowej kapeli śpiewał ostro, a wraz z nim Janek, straszliwie fałszując. Basia dopiła drinka i poszła do kuchni zrobić sobie kolejnego. Karola na szczęście dzisiaj spała u koleżanki — też miała dość nadopiekuńczego ojca.

Wracając do sypialni, zaczęła zastanawiać się, jakie instrukcje ma powierzyć jutro Brunowi. Spodziewali się w przyszłym tygodniu dużej dostawy towaru z Meksyku i musieli być do niej doskonale przygotowani. Basia podziwiała Bruna. Młody, świeży, z dziecięcą urodą a jednocześnie bardzo męski i poukładany. I, co najważniejsze, choć Basia czuła, że mu się podoba, tak jak większości facetów w różnym wieku, Bruno miał tę przewagę, że nie był ani napastliwy, ani zaborczy. Był i słuchał. Tylko tyle i aż tyle. Nie patrzył na nią tak jak większość mężczyzn, śliniąc się i marząc, by jak najszybciej ją posiąść. Był czuły, a jednocześnie cholernie męski. A jej własny mąż zaczynał przypominać wszystkich tych napaleńców, których spotykała przez całe życie i miała zwyczajnie dosyć.

— To co, maleńka, pokochamy się tak szybciutko?

Wilgotny szept rozległ się tuż przy jej uchu. Nawet nie zauważyła, jak Janek wyszedł z łazienki i wślizgnął się do ich łóżka.

— Przestań. Jestem zmęczona, boli mnie głowa. Jutro, okej?

— Tak cię pragnę… — nie dawał za wygraną. — Nie możemy choć chwilkę?

Basia poczuła przywierającą do jej łona męskość.

— Janek — warknęła ostrzegawczo. — Przestań.

Zupełnie ignorował protesty. Pocałował ją w szyję, a jego dłoń zsunęła się na jej pośladki.

— Tylko trochę — zamruczał. — Będę delikatny.

I wtedy stało się coś, czego nawet sama Basia nie mogła przewidzieć. Wzięła do ręki nóż japoński, którym godzinę temu obierała cytrusy do drinków, a który zapomniała schować. Przyłożyła ostrze do szyi męża.

— Jeszcze raz spróbujesz, to cię zabiję — syknęła wściekle.

Janek spojrzał jej w oczy i wiedział, że nie żartuje.

Rozdział czwarty. Telefon

Janek długo nie mógł usnąć.

Bardzo mocno kochał Basię, ale zaczął zastanawiać się, czy naprawdę mogłaby… Nie, to przecież niemożliwe. Basia? Jego piękna, delikatna żona? Przecież była taka wrażliwa, kochana…

Może i tak, ale przecież plan pozbycia się Miśka Leruka i Tomka Krzyka, — starej gwardii wilczyckiej mafii, jego szkolnych kolegów — wymyśliła właśnie ona. Po sławetnym zjeździe czterdziestolatków latem ubiegłego roku zginęło mnóstwo ludzi. Dziennikarz wilczycki Adaś Marecki, ponętna i wszechwiedząca prezes banku Aneta Czaruś… Przecież Samuraj, który za wszystkim stał, wykonywał tylko polecenia. A na koniec i tak to on za wszystko zapłacił. Piotrek Ładny i Samuraj, czyli Piotrek Ciedziowski, byli najbliższymi przyjaciółmi — chociaż może lepiej pasowałoby określenie „partnerami w interesach” nowego układu sił zaakceptowanego przez starego szefa wszystkich szefów — ukraińskiego oligarchy, mecenasa Wołodii. To on w nowym układzie sił pozostawił na straży Bruna, swojego zaufanego człowieka, który co prawda miał bezpośrednio podlegać jego Basi, a więc de facto i Jankowi. Jednak to ukraiński mecenas pociągał za sznurki i wszystkimi rządził. Basia była tylko jego kolejnym, aczkolwiek bardzo pięknym narzędziem. Janek zresztą tak samo… Jednak pomysły poszczególnych morderstw nie wyszły od mecenasa, tylko od Basi. Jego kochanej żony. I mimo że fizycznie Basia nigdy nikogo nie skrzywdziła, to miała krew na swoich delikatnych rękach.

Czy naprawdę mógł wczoraj zginąć? Wolał nigdy się tego nie dowiedzieć. Po północy wreszcie padł i zasnął mocnym snem. Śnił mu się zakrwawiony Misiek Leruk, później jeszcze stare brudne sprawy z lat dziewięćdziesiątych.

Obudził się po szóstej rano cały zlany potem. Spojrzał na wciąż śpiącą Basię. Wyglądała tak słodko, tak delikatnie… Nie, na pewno żartowała i nie mogłaby go zabić. Była przecież taka dobra… Patrząc na ponętne ciało swojej żony, Janek od razu poczuł pożądanie. Dwadzieścia lat po ślubie, a nadal wystarczyło, że na nią spojrzał, i zawsze mu stawał, czy tego chciał, czy nie. Nieważne, co miała na sobie i czy dopisywał jej humor — zawsze go podniecała. Zawsze. Jednak przypomniawszy sobie wczorajsze nieudane zaloty, zaniechał prób porannego kochania.

„Jeszcze za mną zatęsknisz”, pomyślał.

Oczywiście zdawał sobie sprawę, że jak zwykle po paru dniach sam wróci do niej z podkulonym ogonem. Tak było nawet zanim odstawił alkohol i inne używki.

Poszedł do ich ogromnej łazienki i wziął szybki prysznic przy akompaniamencie polskiego rocka z lat dziewięćdziesiątych. Później, nie chcąc budzić Basi, pobiegł kupić ciepłe bułeczki, a śniadanie postanowił zjeść dopiero po porannym treningu. Nie spodziewał się, że wkrótce coś zaburzy jego poranne plany.

W pobliskiej piekarni był po zaledwie kilku minutach, a niedługo potem wrócił do domu ze świeżym pieczywem i wiejskim twarogiem w rękach. Zaniósł zakupy do kuchni i poszedł kontynuować trening. Nie zdążył powrócić podczas biegu do swojej ulubionej muzyki, bo ktoś zadzwonił na jego prywatny telefon. A po wilczyckiej masakrze i zmartwychwstaniu Janka niewiele osób miało jego numer.

Dzwoniła Czarna — to znaczy, Agnieszka Nowak, jego nowa księgowa. Musiał pół roku temu zmienić księgową, bo Basia dopatrzyła się paru szwindli w ich lokalnych interesach. Zatrudnił poznaną na krasnobrodzkim party w przetwórni Pomidorek fajną i obrotną Czarną, która od razu wpadła mu w oko. Basia nie była z tego powodu zachwycona, gdyż podobnie jak ona, Agnieszka przyciągała mężczyzn, z czego zresztą często korzystała. Janek domyślał się przyczyn niechęci żony, ale poniekąd mu to schlebiało, bo Basia nigdy wcześniej nie okazywała zazdrości.

Agnieszka naprawdę była ładna, ponadto fajna i kumata. Basia natomiast zbyt wiele uwagi poświęcała pilnowaniu wilczyckich interesów i nadzorowaniu Bruna, żeby wpieprzać się w ich na pozór legalne lokalne biznesy. To należało do Janka. Odkąd przestał pić, miał na to mnóstwo czasu.

Telefon wciąż dzwonił. Janek odebrał dopiero po kilku sygnałach, jak obudzony z letargu.

— Tak, Czarna?

— Nie będzie mnie dziś w pracy. — W słuchawce rozległ się smutny głos Agnieszki.

— Co się stało, mała?

— Nic, wszystko dobrze, opowiem ci wszystko jutro, najdalej w piątek.

Brzmiała, jakby z trudem udawało jej się powstrzymać płacz.

— Aga, co jest? — dopytywał, zaniepokojony. — Co znowu zrobił ci ten sku… Znaczy, twój mąż?

— Janek… — jęknęła, już całkiem rozklejona. — Nie drąż, proszę.

— Zaraz u ciebie będę, daj mi piętnaście minut.

Nie zważając na protesty Czarnej, rozłączył się i zaczął biec. Gdy dotarł na miejsce, przywitał się z Aresem, pogodnym czarnym wilczurem, i ruszył w stronę ganku. Nawet nie zdążył zapukać, kiedy otworzyła mu zapłakana Agnieszka. Mocno się do niego przytuliła.

— Co ci zrobił ten skurwiel? — wycedził.

— Cicho, Jasiu, bo jeszcze go obudzisz, proszę. — Agnieszka spojrzała na niego. Cały jej makijaż był rozmazany.

Janek z jednej strony chciał pobić śpiącego w salonie Adama i nauczyć go raz na zawsze, jak ma dbać o swoją żonę. Z drugiej nie mógł opanować myśli, która przylgnęła do niego niemal równie mocno, co Agnieszka — myśli o tym, jak pięknie pachniała… W dodatku nawet w starych, znoszonych legginsach jej pupa wyglądała zajebiście seksownie.

Janek nie wiedział jeszcze, że jego życie wkrótce bardzo mocno się skomplikuje. Czarna zaś nie mogła podejrzewać, że zanim jej ulubiony rycerz przypędzi na białym koniu, zginie z jej ręki.

Zabity jak pies. Albo jej bezduszny mąż.

Rozdział piąty. Powrót do Wilczyc

Basia wstała prawie w samo południe. Słońce wdzierające się przez wielkie okno sypialni rozpoczęło najpierw taniec po jej zgrabnych udach i pośladkach, następnie po smukłych plecach, a potem powoli dotarło do jej ramion i głowy. W końcu, gdy kobieta przekręciła się na rozłożystym łóżku, zaczęło przedostawać się do jej oczu, oświetlając ją jak prawdziwego anioła.

Basia zawsze była bardzo piękna. Podobała się znacznej większości facetów, kobietom zresztą też — z podziwem patrzyły na jej grację i teatralne wręcz maniery. Nawet teraz, gdy zbliżała się do swoich czterdziestych urodzin, nadal wyglądała zjawiskowo.

Wstała nieśpiesznie, zostawiając kusą piżamę na łóżku, teraz cała naga. Leniwym krokiem poszła do kuchni napić się świeżo wyciśniętego pomarańczowego soku. Na stole zobaczyła bułki, które Janek musiała kupić przed swym nowym rytuałem, czyli porannym treningiem. Dobrze, że poszedł. Nie musiała go oglądać takiego szczęśliwego i beztroskiego.

Przypominała sobie wczorajszą sytuację. Naprawdę mogła go zabić. Nie chodziło o to, że go nie kochała albo nienawidziła. Z pewnością coś do niego czuła, może w jakimś stopniu nadal była to miłość, jednak ciągłe napastowanie, zazdrość i czepialstwo męża wystawiały ją na ciężką próbę. Basia miała odmienionego Janka zwyczajnie dość.

Po zjedzeniu lekkiego śniadania wskoczyła pod prysznic i zaczęła planować dzień. Musiała dużo załatwić. Najważniejszą rzeczą była podróż do Wilczyc i spotkanie z Brunem. Ten młody Ukrainiec musiał wiedzieć, gdzie jego miejsce i że to Basia teraz wszystkim rządzi. Miała z Jankiem prosty układ, który bardzo dobrze się sprawdzał. On zajmował się legalnymi interesami krasnobrodzkimi, a ona — nadzorowaniem tych lewych, wilczyckich. Bruno co prawda robił wszystko tak, jak trzeba, ale Basia od samego początku mu nie ufała. Przecież najpierw był człowiekiem starego układu, kiedy w Wilczycach rządzili wciąż Misiek Leruk z czarnopodlaskim baronem Tomkiem Krzykiem. Następnie służył Samurajowi, który wprowadził nowe porządki. Według Basi Bruno zbyt często i łatwo dostosowywał się do nowych szefów. I mimo że w gruncie rzeczy nie miała mu nic do zarzucenia — swoje obowiązki wykonywał szybko, nienagannie, a co najważniejsze, nie zawracał jej często głowy — to jednak nie potrafiła mu zaufać. Coś jej się w nim nie podobało.

Bruno miał przecież jeszcze jedną tajemnicę, o której Baśka dowiedziała się całkiem niedawno. Podobno kochał się do szaleństwa w Agnieszce Prus, byłej żonie poprzedniego adwokata Leruków mecenasa Kowala, zanim ją aresztowano. I to nie podobało się Baśce. Prus była młoda i piękna, dodatkowo w podobnym wieku, co Bruno. Jednak jej zewnętrzne piękno tworzyło skorupę kryjącą jej prawdziwe oblicze. Aga Prus była zła. Naprawdę zła, do szpiku kości. Basia czuła to od samego początku.

Jantarową niepokoiło jeszcze jedno: Bruno w ogóle nie był nią zainteresowany. I to wkurzało ją równie mocno, co natrętne zaloty ze strony Janka i wielu innych facetów. Owszem, Ukrainiec zachowywał się wobec niej miło, ale nic ponadto. Wykonywał jej polecenia niczym robot. O tym, że był zwykłym heteroseksualnym facetem, Basia wiedziała chociażby od Agaty Leruk, chwalącej się na prawo i lewo, że rzekomo przespała się z Brunem. Ta wieść dotarła też w końcu do Agi Prus, która o mało nie zabiła wdowy po Miśku Leruku w kobiecym więzieniu, gdzie obie przebywały pod zaostrzonym rygorem.

Po kilku godzinach Basia wjechała nareszcie do Wilczyc, pierwszy raz od dawna. Była zmęczona, ale nie chciała robić przerwy. Musiała jak najszybciej spotkać się z Brunem i przekazać mu nowe instrukcje. Wiedziała, że ukraiński mecenas wyciągnął Agnieszkę Prus z więzienia. A to oznaczało, że ani ona, ani Janek nie mogli czuć się bezpieczni. Po śmierci Samuraja — przyjaciela Jantarów, Piotrka Ciedziowskiego — Prus stała się nową kilerką starego oligarchy. Basia wiedziała, że kobieta nie spocznie, dopóki nie odwdzięczy się Wołodii za wyciągnięcie jej z więzienia, a Basi Jantar za intrygę, która ją tam wsadziła. Bruno miał przygotować operację zlikwidowania Agnieszki Prus albo jej całkowitej pacyfikacji.

Tylko wobec kogo Bruno będzie lojalny? Czy poświęci karierę u Jantarów dla Agi Prus? A może zdradzi dawną miłość dla swoich nowych pracodawców? Gdyby Baśka z nim spała, mogłaby nieco lepiej go wyczuć. A tak… Nic nie było pewne.

Basia zaparkowała hybrydowe auto pod domem Leruków, w którym urzędował teraz Bruno. Zawsze kiedy podjeżdżała, wychodził na zewnątrz i czekał, żeby powitać swoją piękną szefową. Tym razem go jednak nie było.

Zaniepokojona zadzwoniła do niego. Raz. Drugi. Trzeci. Przecież uprzedzała go, że przyjedzie… Janek też nie odbierał telefonu, mimo że powinien już wrócić ze porannej przebieżki.

Baśka zaryzykowała i wysiadła z auta, choć dręczyło ją dziwne przeczucie. Jakby zaraz miało stać się coś złego.

Niestety, i tym razem intuicja jej nie myliła. Wilczyckie zło wciąż żyło, nawet po śmierci Leruka i pomimo popołudniowego słońca.

Rozdział szósty. Rozterki Samuraja

Samuraj długo nie mógł otrząsnąć się po masakrze w Jastarni. Wiedział, że nic nie będzie już takie jak dawniej. Po raz pierwszy, odkąd został Samurajem, stracił zimną krew. Stał się na nowo Piotrkiem Ciedziowskim.

Mógł przecież zginąć! Niewiele brakowało. Wystarczył jeden mały błąd, aby się stał się pokarmem bałtyckich ryb, tak jak jego przyjaciel Ładny. Samuraj wreszcie zaczął przewartościowywać swoje życie. Poznał też uczucie, do którego nie sądził, że jest zdolny — strach. Wtedy, gdy w nadmorskim domku Piotrka Ładnego trwała krwawa masakra, Samuraj zadzwonił do Bruna. Kiedy ten nie odbierał, Ciedziowski w akcie desperacji wykręcił numer do Dominika Szklanki.

A potem stracił przytomność.


Dominik Szklanka nie chciał ryzykować. Niewielu ludzi w życiu się bał. Chciał tylko prowadzić wygodne życie i mieć święty spokój. Niestety jego nałogi doprowadziły do tego, że stał się „nadwornym” lekarzem Miśka Leruka i jego parszywych ludzi. Po śmierci jego, Kowala i Krzyka Dominik wiedział, że prawdziwą władzę przejmie właśnie Samuraj. I chociaż Ciedziowski mógł być już martwy po spożyciu trucizny, Szklanka nie zamierzał go tak zostawić. Podobnie jak w przypadku Miśka Leruka, dopóki nikt nie widział na własne oczy ciała, Samuraja nadal należało uważać za śmiertelne zagrożenie.

Ciedziowski spędził u weterynarza prawie tydzień — dokładnie tyle, co wcześniej świętej pamięci Misiek Leruk. Z kilkoma różnicami.

Samuraj nie pił. Nie ćpał. Nie zdradzał żony. Był cholernie poukładanym budowniczym. Zawsze perfekcyjnie przygotowanym.

Zawsze.


Masakra w Jastarni zmieniła Samuraja. Nie mógł przestać myśleć o tym, jak bliski był śmierci w tak głupi sposób. W dodatku zaczął się bać, tak naprawdę. Po raz pierwszy poradził się Magdy, swojej żony. I po raz pierwszy usłyszał od niej dokładnie to, co chciał usłyszeć.

— Piotruś, mamy przecież tyle pieniędzy — szeptała mu do ucha. — Dzieciaki są już dorosłe. Po co ci to? Te wszystkie kłopoty? Rzućmy to i spieprzajmy na Maderę.

— Oni nas wszędzie znajdą. — Przez zawsze opanowany ton Samuraja przebiła się nutka strachu. Oczy Magdy rozszerzyły się.

— Kochany, kto nas znajdzie? Leruk, Krzyk i Kowal nie żyją. Czaruś i Marecki też. Ładny na dnie oceanu. A Baśka z Jankiem przecież myślą, że zginąłeś. –Magda chwyciła jego twarz w dłonie.

— Jest jeszcze Bruno. I Ukraina.

— Kurwa, Piotrek, skup się! — wybuchła. — To ty jesteś Samurajem! To ciebie wszyscy mają się bać, a nie odwrotnie! Zawsze miałeś największe jaja, inaczej bym przecież za ciebie nie wyszła.

Po chwili ciszy Samuraj pokiwał głową.

— Masz rację, kochanie. Masz rację.

Choć musiał zgodzić się z żoną, wiedział, że strach wciąż jest przy nim. Jakby jego profesjonalizm i bezwzględność utonęły w zatrutej malinowej tarcie.

Ciedziowski wziął prysznic, a potem długo i namiętnie kochał się z Magdą. Na koniec wyciągnął butelkę drogiej dwudziestoletniej whisky i wlał do dwóch ozdobnych szklanek. Bez lodu. Bez coli. Tak jak pili prawdziwi mężczyźni. Łapczywie opróżnił szklankę, po czym wziął kilka łyków od żony. Jego oczy zrobiły się dzikie i nieodgadnione.

— Przecież ty nie pijesz — wyszeptała Magda.

— Na emeryturze mogę wszystko — odpowiedział i namiętnie ją pocałował.

Wtem zadzwonił telefon.

— Kurwa, kto to? — zaklął Samuraj, czując narastający znowu lęk. — Przecież tylko Szklanka wie, że żyję. A on nigdy sam nie dzwoni.

Duszkiem dopił whisky i chwiejnym krokiem zszedł po schodach. Telefon — jego telefon — nie przestawał dzwonić. Każdy kolejny sygnał wydawał się trwać wieczność. Samuraj zerknął na wyświetlacz. Numer nieznany. Oczywiście. Po chwili wahania odebrał.

— Halo? — wychrypiał przez ściśnięte gardło. — Kto mówi?

— To ja, Samuraj. Nie cieszysz się?

Znajomy głos sprawił, że Ciedziowski o mało nie upuścił telefonu.

— Ale jak to? Kurwa, przecież ty…

— Nie żyję?

— Kurwa, nie żyjesz! — krzyknął Samuraj.

— Nic nie jest takie, jakim się wydaje. Nic nie jest takie, jak myślisz.

— Ale… jak? Przecież sam widziałem… Kurwa, byłem tam!

Rozmówca zaśmiał się.

— Co widziałeś? Zastanów się: co widziałeś?

— To naprawdę ty… Jezu. Naprawdę żyjesz.

— Żyję i mam się całkiem dobrze. A ty przestań tyle pić i czekaj na nowe wytyczne.

Sygnał zakończonego połączenia rozbrzmiewał echem w głowie Samuraja.

Wszedł szybkim krokiem na piętro i usiadł ciężko — nie jak żaden ninja, tylko zwykły człowiek po przejściach. Przytłoczony piętnem przeszłości, która ciągnęła się za nim jak kurewsko długi ogon.

Magda spojrzała na niego z niepokojem.

— Kto dzwonił?

Samuraj sięgnął po butelkę i duszkiem wypił ponad połowę, jakby zamiast whisky była w niej lemoniada. Spojrzał na żonę mętnym wzrokiem.

— Wróciło — powiedział. — Wszystko wróciło.

— Ale co wróciło, Piotrek? Skup się, proszę.

— Wszystko wróciło. Wszystko. Dzwonił Ładny.

— Piotrek? Przecież on…

— Tak. On żyje. Nie wiem kurwa jak, ale żyje…

Piotrek Ładny nie jest karmą dla ryb mieszkających na dnie morza.

Piotrek Ładny żyje. I ma się całkiem dobrze.

Nic nie jest takie, jakim się wydaje.

Rozdział siódmy. Prokurator Kwiatkowska

Beata Seremeta po feralnym wypadku z prokurator Kwiatkowską bardzo szybko awansowała. Obecnie była nadkomisarzem. Janek Jantar i — jak się okazało, umoczony w aferze po samą szyję — nadinspektor Maciek Domański dotrzymali słowa. Oczywiście trzeba było stworzyć pozory i Beata została najpierw przeniesiona na komisariat północny, gdzie dostała kilka łatwych spraw do zamknięcia. Nie miała teraz nad sobą upierdliwej przyjaciółki. Kwiatkowska nie mogła jej już w niczym zaszkodzić.

Nie wszystko poszło jednak zgodnie z planem. Prokuratorka miała zginąć szybko, a nie zapadać w wielomiesięczną śpiączkę. Beata nawet przed własnym mężem musiała udawać, że to był nieszczęśliwy wypadek — i pech chciał, że to właśnie Stanisław Seremeta, jako szycha w lubelskim szpitalu przy alei Kraśnickich, odpowiadał za trzymanie Kasi cały ten czas w stanie śpiączki. Choć nikt właściwie nie wierzył, że kiedyś się jeszcze obudzi i wróci do świata żywych.

Dziś, pół roku od wypadku, zgodnie z obecnie obowiązującymi przepisami nawet ordynator Seremeta nie był w stanie załatwić dłuższej wegetacji swojej przyjaciółki. Miała nastąpić ostateczna próba wybudzenia Kaśki, a po jej niepowodzeniu trzeba było w końcu odłączyć ją od szpitalnej aparatury. Ten dzień w końcu nadszedł.

Po czułym przywitaniu z żoną Stanisław zaparzył duży dzbanek aromatycznej, mocnej kawy — jej woń rozniosła się po całym przestronnym apartamencie. Ich jedynak Mikołaj, jak prawdziwy zbuntowany nastolatek, nawet się nie odezwał, tylko wziął kubek czarnego jak smoła napoju i zniknął w swoim pokoju, głośno trzaskając drzwiami.

Zirytowana Beata spojrzała na męża.

— Czy on kiedyś się zmieni na lepsze?

— Daj spokój, jest zbuntowanym nastolatkiem, hormony mu buzują — odpowiedział spokojnym tonem Staś. — To normalne.

— Zawsze go bronisz. Nie jesteś teraz w pracy ani na wykładach na Akademii Medycznej.

— Chodź do mnie. — Przyciągnął żonę do siebie, odgadując prawdziwy powód jej zdenerwowania. — Wszystko wieczorem się wyjaśni, Beatka, już niedługo. Zobaczysz, Kasia dziś się wybudzi, musimy w to wierzyć.

Beata spojrzała na męża ze smutkiem. Kiedy dziś wreszcie odetną Kwiatkowską od podtrzymującej ją aparatury, jedyny świadek jej zbrodni w końcu trafi na cmentarz na Lipowej lub na Majdanek, gdzie leżeli zasłużeni lubelscy dygnitarze. Wiedziała, że teraz, w ostatnim dniu, nie mogła się zdradzić przed mężem. Po śmierci Kwiatkowskiej szemrana współpraca nadkomisarz Seremety z Jankiem Jantarem wreszcie się skończy i będzie mogła być znów uczciwą, choć niepokorną gliną.

Beata nie mogła wiedzieć, że jest w całkowitym błędzie, a Janek Jantar nie pozwoli tak łatwo o sobie zapomnieć.

Po śniadaniu udała się na komisariat i co chwilę patrzyła na swojego smartfona, czekając na wiadomość od Stasia.


Nastało południe. Po porannym obchodzie ordynator Seremeta wiedział, że nastał czas próby. Nie mógł dłużej odwlekać nieuniknionego. Uścisnął rękę Roberta Kwiatkowskiego, męża prokuratorki i ich serdecznego przyjaciela, który wyprosił na nim, by mógł być obecny przy ostatnim pożegnaniu Kasi.

Stanisław zupełnie się mu nie dziwił.

Weszli razem do małej sali. Stanisław podał Robertowi jednorazowy fartuch i maseczkę. Wiedział, że Kaśce nic już raczej nie zaszkodzi, jednak procedury to procedury, szczególnie od pojawienia się koronawirusa. Seremeta nie chciał potem tłumaczyć się z zaniedbania.

Nadszedł moment prawdy. Weszli do pokoju, w którym była podłączona prokurator Kwiatkowska. Chwilę poczekali jeszcze na dyżurną pielęgniarkę, która musiała być świadkiem odłączenia pacjentki, wypełnić raport i zdezynfekować puste łóżko.

Gdy siostra Marta w końcu się pojawiła, miała w ręku wypełniony kwestionariusz. Dała go do podpisu ordynatorowi.

— Marta, co to ma, kurwa, być?! — wściekł się.

— Stasiu — odparła, wyraźnie obruszona — masz potem operację, a ja muszę pilnować porządku w papierach.

— Ale to jest akt zgonu! — Mimo że Stanisław tak jak inni nie wierzył w szczęśliwy finał, to przy Robercie chciał stwarzać chociaż pozory.

— Daj spokój, Stasiu — odparł spokojnie Kwiatkowski. — Przecież nie jestem dzieckiem.

Siostra Marta podeszła do łóżka pacjentki, by wyłączyć sprzęt podtrzymujący jej wątłe życie.

Właśnie w tym momencie prokurator Kwiatkowska otworzyła oczy. Najpierw jedną powiekę, potem drugą. I powolnym ruchem zdjęła maskę z podpiętym tlenem.

— A kuku! Co tam? Dajcie mi pić. — Gdy żadne z nich nie ruszyło się z miejsca, patrząc na nią jak na cud zmartwychwstania, dodała z irytacją: — Kurwa, nie stójcie tak! Ile mam was prosić?!

Rozdział ósmy. Piknik u Czarnej

— Co się stało, Aga? — Janek spojrzał na Czarną ze współczuciem. — Co zrobił ci ten skurwiel?

— Nic, ja tylko… — urwała, po czym zaczęła gorączkowo szeptać: — Janek, musimy być cicho. Jeśli Adam się obudzi, będzie jeszcze gorzej. Niepotrzebnie przyjechałeś, po prostu potrzebowałam paru dni wolnego.

Dopiero teraz Janek przyjrzał się jej uważniej. Czarna poza zgrabnym ciałem w niczym nie przypominała pewnej siebie księgowej, flirtującej nawet z najbardziej zgorzkniałymi kontrahentami. Stała w nienaturalnej pozie, jakby…

— Ściągnij sweter, proszę — wycedził.

— Ale…

— Bez dyskusji, Aga, rozbieraj się.

Czarna zrozumiała, że Jantar jest śmiertelnie poważny i nie może go już spławić. Z bólem wymalowanym na twarzy ściągnęła z siebie sweter, potem koszulkę.

Janek patrzył na nią zszokowany. Jej plecy i ramiona były całe w różnobarwnych siniakach, zarówno starych, jak i dość świeżych. Zaczął rozumieć, czemu jego księgowa zamiast w bluzkach z dekoltem zaczęła chodzić w golfach. W oczach Czarnej pojawiły się łzy i znów przytuliła się do Jantara.

Ten jednak, pomimo wściekłości na Adama, którego miał ochotę zabić, nie mógł przestać myśleć o ciele Agnieszki ani o jej nieziemskim zapachu. Zalała go fala wstydu, kiedy jego penis, jakby obdarzony własną wolą, zaczął twardnieć. Czarna znieruchomiała i Jantar wiedział, że poczuła jego reakcję. Bał się, że zaraz odsunie się i walnie go prosto w gębę, na pewno już mocno zaczerwienioną, jakby był jakimś pieprzonym nastolatkiem.

Tak się jednak nie stało. Agnieszka spojrzała na Janka i pocałowała go prosto w usta. Jantar odwzajemnił pocałunek. W końcu poczuł się dobrze, naprawdę dobrze. I nagle ten dopiero co powstały domek z kart runął.

— Co tu się, kurwa, dzieje? Co wyprawiasz, ty dziwko?!

Wciąż wtulona w Janka Agnieszka spojrzała z przerażeniem w głąb salonu, skąd jak w zwolnionym tempie, dysząc ciężko i zataczając się, wyszedł Adam.

— Zapierdolę cię, suko! — wrzasnął bełkotliwie. — I ciebie też! Śmiesz pieprzyć moją żonę na moich oczach, w moim domu?!

— Adam, proszę — jęknęła Agnieszka. Poczucie winy ścisnęło jej żołądek. Adam miał rację. Trochę wypił i chciał ją wziąć, a ona zamiast mu się oddać jak przykładna żona, zaczęła na niego krzyczeć. Dopiero wtedy ją uderzył. Nie powinna była dzwonić po Janka. Nie powinna była nazywać Adama pijakiem. Nie powinna… — Wszystko ci wyjaśnię, Janek już wychodzi.

— Wracaj do łóżka, tępa suko, i czekaj tam na mnie — warknął. — Ja tylko wpierdolę najpierw twojemu kochasiowi.

Adam był wyższy i lepiej zbudowany od Janka. Miał silne, duże ręce, które nie bały się pracy ani bicia swojej nieposłusznej żony. Jak ona mogła to mu zrobić? W dodatku z tym swoim szefem? Adam słyszał plotki, że Aga została teraz księgową mafii, ale dopóki zarabiała trzy razy tyle, co w przetwórni Pomidorek, nie przeszkadzało mu to. Zaczęło dopiero kiedy zobaczył, jak nagle stroi się dla tych wszystkich gachów i znika na długie wieczory. Miała też załatwić pracę Adamowi, jednak wciąż go zbywała. Głupia suka. Dzięki niemu miała piękny dom. Był silny. Owszem, ostatnio może za często pił i czasem ją uderzył, ale to wszystko było dla jej dobra. Musiał nauczyć ją posłuszeństwa. A dziś, zamiast kochać się z nim, jak nabrał na to ochoty po kilku mocnych piwach, wolała gzić się z Jantarem. Co prawda Adam uderzył ją mocniej niż zwykle. Przewróciła się, a on dołożył jeszcze parę kopniaków, aż w końcu zmęczony zamknął się w salonie i wypił dodatkową ćwiartkę wódki. A teraz zamiast się wyspać, obudził się tylko po to, żeby zobaczyć, jak suka pieprzy się ze swoim pierdolonym szefem.

Dysząc wściekle, podszedł do Jantara.

— Wypierdalaj, chuju! — wykrzyczał mu w samo gardło.

Janek poczuł zapach wódki i uśmiechnął się. Może nie wyglądał, ale obcowanie całe życie z Miśkiem Lerukiem pozbawiło go lęku przed takimi ludźmi.

— Adam, proszę… — Agnieszka próbowała odciągnąć męża, ale ten tylko uderzył ją z całej siły zaciśniętą pięścią. Czarna wpadła na stolik, rozbijając szklany wazon z żółtym tulipanami, i uderzyła we framugę. Z jej głowy zaczęła sączyć się krew. Straciła przytomność.

Janek natychmiast podbiegł do Adama i uderzył go w podbródek. Cios był dość mocny — nawet jeśli nie przewróci przeciwnika, to powinien chociaż nim zachwiać. Adam jednak pomimo amoku i pijackiego szału zachowywał się tak, jakby nic nie poczuł. Wymierzył Jantarowi cios głową, rozbijając mu nos i zakrwawiając całą twarz. Janek próbował się zasłonić, lecz było już na to za późno. Dostał jeszcze kilka razy, aż przewrócił się o szafkę na buty. Upadł. Nie zdążył nawet zareagować, zanim Adam podszedł do niego i zaczął kopać go swoimi ciężkimi buciorami, prosto w nerki, żołądek, wątrobę.

W końcu zmęczony Mikulski zostawił leżącego Janka i poszedł po coś do kuchni. Jantar nie miał siły wstać. Widział zakrwawioną Agnieszkę, leżącą w przeciwległym rogu zadbanego przedpokoju.

Wkrótce Adam wrócił, trzymając długi kuchenny nóż. Rozważał, kim zająć się najpierw — żoną czy jej szefo-kochankiem.

Ostatecznie padło na Janka.

Adam nie chciał się śpieszyć. Szedł powolnym krokiem, bardzo z siebie zadowolony. Mimo zmęczenia dał radę swojej żonie i temu wysportowanemu gogusiowi. W momencie, gdy nachylił się nad Jankiem, usłyszał za plecami słaby głos:

— Adam, kochanie. — Agnieszka podniosła się na chwiejnych nogach.

— Czego chcesz, bezwstydna suko? — wychrypiał.

— Zrozumiałam swój błąd — odparła cicho, nagle całkowicie spokojna. — Chcę to naprawić, zrobić ci dobrze. Chodź do mnie, kochanie.

Rozochocony Adam ucieszył się z nagłej przemiany żony. Zaczął zbliżać się do niej, czując wzbierające na nowo pożądanie.

— No widzisz, kotek, jak chcesz to potrafisz — zamruczał lubieżnie. Jantarem mógł zająć się później. Teraz jego niewdzięczna żona w końcu spełni swoje obowiązki.

— Może odłożysz nóż, żeby nam nie przeszkadzał? — zasugerowała.

Wyrzucił ostrze daleko za siebie i chwycił Agnieszkę za biust. Przymknął na moment oczy, rozkoszując się świadomością, że zaraz ją do siebie przyciągnie i zaniesie na ich małżeńskie łóżko.

Ta sekunda nieuwagi wystarczyła, by Aga pewnym ruchem wyciągnęła coś zza pleców.

Adam zdążył zobaczyć tylko zarys narzędzia zbliżającego się do jego skroni, ale natychmiast je rozpoznał. Duży, dwukilogramowy młotek. Lubił go. Naprawiał nim dużo rzeczy w domu.

Chwilę później z głowy Adama nie było zbytnio co zbierać.

— Wyrwałam chwasta — szepnęła Aga.

Nogi w końcu ugięły się pod nią i wylądowała na zakrwawionej podłodze. Nie miała jednak czasu na słabość. Musiała szybko ocucić Janka.

Czekało ich długie sprzątanie.

Rozdział dziewiąty. Gdzie ten Bruno?

Basia powolnym krokiem podeszła do furtki dawnego domu Leruków. Spróbowała zadzwonić do Bruna ponownie. Nie odbierał. Potem ponownie zadzwoniła do Janka. To samo.

„Jak go potrzebuję, to oczywiście go nie ma”, pomyślała z wściekłością.

Zwykle miała dużo czasu, by coś zaplanować, a kiedy go brakowało, najczęściej ktoś ją w czymś wyręczał. Jej piękne, zadbane dłonie były nieskalane krwią jej dotychczasowych ofiar. Zresztą, jakich ofiar? Nikt nie zmuszał tych ludzi, żeby by przeszkadzali w jej planach, których po zdobyciu władzy miała całe mnóstwo. Nielegalne interesy w Wilczycach. Potem w Czarnej Podlaskiej. Do tego rozbudowa legalnych interesów w Krasnobrodzie i w Lublinie. Nic nie było zapisane na Baśkę, tylko na Bruna albo na Janka. Basia zawsze i do wszystkiego była perfekcyjnie przygotowana.

Tym razem było jednak inaczej. Jantarowa poczuła się zbyt pewnie i na moment straciła zimną krew, a to zwykle źle wróżyło. Wiedziała, że dziś powinna pojechać tu z Jankiem albo chociaż z mecenas Jolą Potocką, ale wczoraj mąż tak mocno wyprowadził ją z równowagi, że nie mogła myśleć na chłodno. Nie tym razem.

„Dość tego rozczulania”, myślała Jantarowa, podchodząc do drzwi wejściowych Leruków. „Jest samo południe, co może mi się tu stać? Weź się w garść”.

Bruno i Janek nadal nie odbierali. Basia wyciągnęła zielonego slima i odpaliła go powolnym ruchem. Żar rozbłysnął. Po zaciągnięciu się kilka razy Basia poczuła ogarniający ją spokój. Uśmiechnięta i nieco bardziej zrelaksowana wyobrażała sobie, jak umięśniony, młody Bruno śpi na kanapie w swoim gabinecie i zaraz będzie musiał płaszczyć się przed nią, a ona łaskawie może da się przeprosić. Bruno podobał się Baśce nie ze względu na swój wiek, formę czy urodę. Podniecało ją to, że był całkowicie obojętny na jej wdzięki. Zazdrościła Agnieszce Prus. Tylko ona wywoływała u Bruna ten sam ogień, jaki Basia widziała u niemal wszystkich mężczyzn, którzy na nią patrzyli.

Po wypaleniu papierosa wyrzuciła go, pstrykając swoimi świeżo zrobionymi paznokciami, i zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Działał. Basia nacisnęła przycisk ponownie, a po chwili po raz trzeci. W środku nikogo nie słyszała.

Nacisnęła lekko klamkę, która puściła od razu.

— Bruno? Jesteś tu, do cholery?

Nic. Przeraźliwa cisza. Baśka zajrzała najpierw do przedpokoju, potem do kuchni. Tam na stole stała schłodzona butelka jej ulubionego prosecco, a obok świeżo napełniony kieliszek i mała ozdobna karteczka.

Baśka otworzyła liścik.

— Wypij mnie i idź do biura — przeczytała na głos. Uśmiechnęła się i jednym haustem opróżniła cały kieliszek pysznego płynu. Zmrożone prosecco dało jej to, czego teraz potrzebowała. Całkowity spokój.

„Więc jednak masz na mnie ochotę”, pomyślała i poczuła wzbierające w niej podniecenie. Nalała sobie drugi kieliszek i wypiła go równie łapczywie. Było jej nagle tak dobrze i wszelkie obawy zniknęły niczym papierosowy dym. Usiadła w kuchni i znów dolała sobie wina. Odpaliła kolejnego papierosa. Nigdzie się nie śpieszyła, chłonęła chwilę. Dzisiaj wreszcie dostanie to, czego od tak dawna pragnęła, a potem każe Brunowi odwieźć się do Krasnobrodu. Chociaż może nawet tu przenocuje, jeśli będzie zmęczona. Jankowi dobrze zrobi, jak się o nią trochę pomartwi, a Basia też miała prawo do własnych przyjemności.

Spaliła fajkę i dopiła trzeci kieliszek. Następnie wstała z fotela i poszła do biura Bruna. Wspominała, jak kilkanaście lat temu byli tu z Jankiem częstymi gośćmi, gdy jej mąż z Miśkiem Lerukiem omawiali swoje szemrane interesy w „męskim pokoju”. Właśnie w tym gabinecie Basia i Agata Leruk gadały o tylu pierdołach. Były wtedy bardzo młode. Jednak Agata nigdy się Basi nie podobała. Leruk zresztą też. Bardziej wzbudzał w Basi strach, więc szczegóły interesów zostawiała zawsze Jankowi. Teraz na szczęście Misiek Leruk spoczywał na wilczyckim cmentarzu, a jego żona gniła w czarnopodlaskim więzieniu o zaostrzonym rygorze.

W gabinecie Leruków nie znalazła jednak Bruna, tylko tę samą ozdobną karteczkę, co w kuchni. Na tej widniał napis: „Jestem na samym dole. Czekam na Ciebie, Basiu”. Jantarowa ponownie uśmiechnęła się i szybkim krokiem zeszła do podpiwniczenia. Wyobrażała sobie, że Bruno leży nagi i czeka na nią na czarnej skórzanej kanapie w ulubionym pomieszczeniu Miśka Leruka.

Ku jej zdziwieniu, nie czekał. Na bilardowym stole stojącym nieopodal kanapy był natomiast prezent. Duży, w ozdobnym, kolorowym pudełku, z wielką czerwoną kokardą. Na paczce przyklejono znajomą karteczkę.

„Niespodzianka. Otwórz mnie”.

Basia miała nadzieję, że prezent chociaż częściowo zrekompensuje jej rozczarowanie. Podeszła do stołu i szybkim ruchem zdarła kokardę, a potem otworzyła pudełko. Odrzuciła wieczko na podłogę i spojrzała na zawartość.

W pudełku, otoczona suchym lodem, spoczywała głowa Bruna.

Basia momentalnie wytrzeźwiała. Całe jej podniecenie wyparowało, zastąpione przerażeniem, powoli przechodzącym w panikę. Wszystkie inne myśli zagłuszyła jedna. Uciekać. Jak najszybciej.

Ledwo jednak zdążyła ruszyć w stronę wyjścia, przy drzwiach zamajaczyła upiornie znajoma czarna postać. Ułamek sekundy później Basia była uwięziona.

„Przecież ty nie żyjesz”, pomyślała rozpaczliwie. „Nie żyjesz, Samuraj”.

Rozdział dziesiąty. Samurajów dwóch

Agnieszka Prus spojrzała na swojego mocodawcę. Choć tak naprawdę on teraz rządził, wiedziała, że to ona, jako nowa kilerka ukraińsko-polskiej mafii, będzie podejmowała wiele ważnych decyzji. Postanowiła to wykorzystać i jak najlepiej zadbać o swoją przyszłość.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.18
drukowana A5
za 38.57
drukowana A5
Kolorowa
za 64.48
audiobook
za 13.23