***
Patrzę w lustro wody
Znikam na tle nocy,
Nie ma białej skóry,
Lecz czarny piór kopiec
Stałam się dziś krukiem,
Śnię czy może jawa,
Czarna niczym heban,
Mroczna jak ta zjawa
Nagle wznoszę skrzydła,
Są piękne i lśniące,
Pióra w jednej chwili
Objął płomień słońca
Palę się i płonę na jawie
I we śnie,
Cała jestem w ogniu,
Całą ogniu — weź mnie!
Gdy ogień mnie przejął,
Nie zostawił nic,
Strawił nawet ciszę
I mych myśli nić
Stało się przedziwne,
Niepojęte w wierze,
Z czarnego na białe
Przeszło moje pierze
Jestem białym krukiem,
Jedynym na świecie,
Najrzadszym z najrzadszych
Czystszym niżli kwiecie
Ogień mnie wypalił,
Oczyścił, odnowił,
Płomień mnie powalił,
Zgładził, potem powił
Jestem białym krukiem
Nie będzie następnych,
Ogień co mnie stworzył
Spalił cień posępny
Zaklęci w czasie
***
Uwielbiam znikać w pustej przestrzeni,
Stapiać się z drogą i szarym niebem,
Czuć zapach wiatru i miękkiej ziemi,
Które mnie strzegą przed pustyni gniewem.
Przemierzam bezkresy samotnie, dla siebie,
Lecz sama nie idę przez świata nawy,
Podąża za mną horyzont z niebem,
Me stopy chroni każde źdźbło trawy.
I idę z głową zadartą w obłoki,
A serce bijące w dłoniach trzymam,
Bo kocham nad wszystko święty spokój,
A serca kawałki zostawiam w pustyniach.
***
Ten niespokojny błękit nieba
Ma w sobie wiecznotrwałą ciszę,
Czy to faktycznie jest pogoda,
Czy może niepogody idą?
Te złote łany lgną do stóp
I wiatr je sobą otumania,
Czy to faktycznie spokój pól,
Czy może burza skryta w ziarnach?
Niebo kłębiaste wkracza w zboża,
Zboże dosięga chmur kłosami,
W tych kłosach drzemie wielki pożar,
W tym niebie śpi głęboka wiara
To pole karmi głodne oczy,
To niebo niespokojnie wzbiera,
Ktoś wyczekuje swej pogody,
Gdy niepogody wiatr rozsiewa.
Dotykam ziemi, z której jestem,
Dotykam ziemi, w którą wrócę,
A głowę mam wysoko w chmurach,
Stąd przecież wyszła moja dusza…
***
W mych źrenicach dwa księżyce,
Oba czarne jak ta noc,
Już trzaskają okiennice
Trzeba wybiec w gęsty mrok.
Pod księżyca srebrną tarczą
W czarne oko wpada noc,
Coś smutnego jest w tej nocy,
Każe biec, po jaki czort?
Przez ogrody i las dziki,
Przez ciemności i meandry,
Biegnę prędko, bezszelestnie,
Czarne oczy biegną za mną.
Nie wiem dokąd, w jakim celu,
Biegnę pogubiona lasem,
Wiatr omiata moją twarz,
Ja się lękam a tymczasem…
Furie pędzą za mną tuż,
Księżyc zamiast strzec opuszcza,
Czarne oczy mrużę już,
Biegnę dokąd biegnie puszcza.
***
Z samotności przyszedł ogień raz do wody,
Ona łzawa, od łez mokra aż po głowę,
Poprosiła, by ją ogień wziął w ramiona,
Gdy to zrobił, ona znikła jak kamfora.
On jej patrzył w mokre oczy, gdy znikała,
I tak marzył i tak pragnął, by została,
Ona jednak zamieniona w stróżkę pary
Unosiła się nad ogniem i nad żarem.
I zapłakał ogień łzami,
które się zrodziły z pary,
Nie mógł zmienić przeznaczenia,
Gdy jest ogień, wody nie ma.
Ogień tęsknił, woda drżała,
Czas zapatrzył się w żywioły,
Nie ma obydwojga naraz,
Choćby miłość wyszła od nich!
Ogień palił co napotkał,
Woda lądy zatapiała,
Pośród nieskończonej drogi
Ich tęsknota się błąkała,
Wciąż walczyli, się jednali
I gubili i wracali,
Ogień z wodą, woda z ogniem,
Miłość z niczym niepodobna.
***
Jeszcze nie pora umierać,
Jeszcze nie pora zamknąć drzwi,
Jest jeszcze tyle do zrobienia,
Jest jeszcze tyle „i”
Świat się szeroko otwiera,
Choć życie powoli zamyka,
Póki masz oczy otwarte,
Nie wycofuj się z życia
Chwytaj dobre momenty w sieć,
A potem ceruj sieci,
Jeśli masz skrzydła w niebo leć,
Jeśli nie — znajdź przepis:
By szczęście łowić i miłość mieć,
By nieba zaznać i zamknąć w sieć,
By cenić piękno i czas znać,
Kiedy klękać a kiedy wstać!
Jeszcze nie pora się żegnać,
Pożegnanie zbyteczne jest,
Bo przecież znów się spotkamy,
Wierz w to, głęboko wierz!
***
Kosmiczny pył
Najbardziej lękam się, mój Boże,
że być i nie być to to samo
i choćbym żyła przez stulecia
wszystko co robię jest na darmo.
Jestem jak pył i nic poza tym,
tylu przede mną, po mnie tylu,
zniknę wraz z pierwszym lepszym wiatrem,
który me prochy znaczył chwilą.
Kwiaty niech kwitną, rzeki płyną,
czas niech niesyty dni pożera,
a ja tak mocna dziwną siłą,
z tej kupki prochu wciąż się zbieram.
Niekiedy lękam się, że zniknę
bez słów ostatnich ostrzeżenia,
a potem wbrew wszystkiemu myślę,
że me zniknięcie nic nie zmienia.
***
I przyjdzie taki moment
I przyjdzie taki kres,
Że skrzydła zwiesisz na kołek
I bez nich będziesz szedł.
Zobaczysz jakże trudno
Świat widzieć z prochu ziemi,
Poczujesz jakże boli,
Gdy tracisz moc przestrzeni.
Rodzimy się skrzydlaci,
A umieramy bosi,
Bo skrzydła gdzieś gubimy,
Zostają ludzkie stopy.
Niech przyjdzie taki moment
Niech przyjdzie taki kres,
Że skrzydła nam oddadzą,
By wznieść się ponad sens.
***
Są momenty, że nie powiem
Cały świat stoi na głowie,
Wtedy sny na opak płyną
Bez przyczyny lub z przyczyną.
Kiedy świat stoi na głowie
Jakże trudno trzymać pion,
Wstęp, treść i posłowie
Z odwróconych księgi stron.
Świat odwrócił się na pięcie,
Każe trafić sercem w próg,
Dom to przecież jest coś więcej,
Tam prowadzi każda z dróg.
***
Wszystko, co będzie, jest lub było
Z kosmicznej pustki się narodziło.
Żyć bez kontekstu nie da się raczej,
Choć pewnie byłoby łatwiej, inaczej.
A w życiu o to chodzi jedynie,
By nie być tłem we własnym filmie.
***
Każdy kawałek przestrzeni
Woła i krzyczy nam w twarz,
Że bez nas też istnieje,
Że może być, gdy nas brak.
***
Pozwolę życia swego ramy
Otworzyć na wieczności tchnienie.
Nic nie jest dane raz na zawsze.
Jak szkic ołówkiem kiedyś zblednie.
***
Duch pisał księgę, Bóg uniósł rękę
I stał się świat.
Duszę u zarania Bóg tchnął
I stałam się ja,
Czekałam tysiąclecia, by zbudzić się ze snu.
Czy jednak już dojrzałam,
By życie mądrze zmóc?
***
Życie tak prędko biegnie,
Nie sposób złapać oddechu,
Człowiek niby ten więzień
Kajdanem dzwoni na przekór.
Jeśli świat się zatrzyma
Lub jeśli duszę opęta,
Z zasłoniętymi oczyma
Przyjdzie na sądzie klękać.
Bóg nie pozwoli nam patrzeć
Na bramy Raju otwarte,
Ile miłości czyniłeś,
Tyle twe serce jest warte.
Śmierć tak prędko nadchodzi,
Bóg nie dał jej pierwszeństwa,
A jednak wśród ludzi błądzi
Drążąc dziurę do serca.
***
Ile w życiu trzeba zrobić,
Żeby zostać docenionym?
Kogo głaskać, z kim się pobić,
Komu wierzyć, milczeć o kim?
Nie ma piekła i dwóch światów,
Świat jest jeden,
A w nim wszystko co najlepsze
I najgorsze.
Każdy kamień może stać się fundamentem
Lub narzędziem do czynienia zbrodni.
Raj i piekło, dwa wybory,
sam decydujesz, które otworzy się pierwsze.
***
Powrót Nadziei
Kwiecie nieziemskiej urody,
kto Cię powołał do życia?
Jesteś utkana z marzeń błogich
setek tysięcy istnień.
Porcelanowa lalko,
z gliny szlachetnej lepiona.
Stajesz czarowna pośród niegodnych
twe białe stopy całować.
Dusza twa jasny kryształ,
ciało alabastrowe.
Na ziemi poznasz wszystko,
czego nie powinnaś poznać.
Pozostań wśród nas Aniele,
twa miłość jest bogobojna.
Może odmienisz zbyt wiele
i może Cię nie zapomną…
Pani powstała z diamentów i pereł
błyszczysz blaskiem niedoścignionym.
Duszy twej szkoda w marności kalać,
wracaj Aniele do Rajskich Ogrodów.
W pospolitości żyjemy, pomrzemy,
nawet o tym nie wiedząc.
Nastań na nędzę, zetrzyj zgryzoty
nim ulecisz ku Niebom.
Chwile ulotne, chwile słotne,
przestrzeń to niebywała.
Zostałaś moment, wracasz do siebie,
szarym dniom piękna dodałaś.
Na szczęście byłem, widziałem
wejrzenie twej szlachetności.
I spoczął na mnie twój spokój,
pokój skąpany w wieczności.
***
Wolność jest w głowach, nie można jej kupić,
Dotąd jej starczy dokąd się nauczysz,
Że rodzisz się pod byle pretekstem,
A żyjesz po to, by znaczyć coś więcej.
Czy może być szczęście w niewoli?
Wolność to skrzydła ptasie,
Szlachetny lot sokoli
I igła tańcząca w kompasie.
Nawet gdy stoję w miejscu
Horyzont roztacza ogień,
Wolność czuć już w powietrzu,
Z oddali nadchodzi nowe.
Gdy czegoś szukasz idź z kompasem,
Bo łatwo zgubić się po drodze,
Miej kręgosłup zawsze na miejscu,
I serce trzymaj przy sobie.
***
Na prawym ramieniu stoi mój Anioł
szepcząc o miłosierdziu.
Na lewym ramieniu siedzi mój diabeł
bluźniąc groźne zaklęcia.
Z Niebios spływa tchnienie Boga,
z piekieł — oddech śmierci.
Jakim wyborom dziś podołam,
dokąd mnie diabli ponieśli?
W świecie obłudnym i okrutnym,
nie masz gdzie złożyć głowy.
Żądze rozpasłe władają ludźmi
do upadków ich wiodąc…
Co mi poradzisz jasny Aniele?
Jak mam postąpić w dzień próby?
Odejdź precz diable, nie kuś,
wiem, że przywodzisz do zguby!
Oszczędź mi Boże złych wyborów,
daj posmakować Raju.
Pokusy nęcą, pokusy dręczą,
ale szczęścia nie dają…
Diabły nie dręczcie, diabły nie nęćcie,
jestem tylko człowiekiem.
Noszę w sobie dobrego, noszę i złego ducha,
czasem słyszę jednego,
czasem drugiego usłucham.
Odwieczna walka toczy się we mnie
od narodzin po grób.
Biały Aniele na mym ramieniu
oszczędź mi przegranych prób.
Kiedy mi prawisz o szlachetności
żyje się jakoś znośniej.
Kiedy mi przyjdzie znowu wybierać
szepcz mój Aniele głośniej!
***
Jestem królem, królem życia,
Ty jesteś Panem Czasu.
Kiedy umrę będę niczym,
Ty nadal będziesz Panem.
Twa świątynia na cztery wiatry
Rozpościera podwoje.
Jesteś wszędzie,
Ja nawet nie wiem,
Gdzie niosą stopy moje…
Mam królestwo, królestwo złote,
Ty masz mnie we własności,
Kiedy zechcesz, stanę się prochem,
Ty nadal będziesz władał!
Jestem królem, królem życia,
Ty jesteś Panem Czasu.
Póki żyję księgę piszę
Tobie w przechowanie.
Zgładź mnie i zetrzyj w proch,
Kiedy nadejdzie ma godzina.
Będę królem upadłych świąt
Z zamkniętymi oczyma.
Jestem królem, królem życia,
Ty jesteś Panem Czasu.
Kiedy umrę będę niczym,
Ty nadal będziesz Panem.
***
Jeszcze trochę i stanę się prochem…
Taka to ze mnie marność.
Nie pamiętam, gdzie mój początek,
koniec widzę wyraźnie.
Troski i trudy zapomniałem,
zostały tylko me błędy.
Jestem w byciu nieokrzesany
jak zagubione w przestworzach gołębie.
Biegnę do celu jak po medal,
lecz taki medal nie cieszy.
Jest na nim obraz mego żywota,
nie wyłączając mej nędzy.
Jeśli koniecznie muszę przeminąć,
niechaj coś po mnie zostanie.
Jeszcze trochę i stanę się prochem,
niech z prochu powstanie diament!
***
Wykuję w metalu słowa,
a potem zdanie po zdaniu
będę tworzyć od nowa
wiedzę o ludzkim poznaniu.
Będę hartować ogniem
najpiękniejsze prawa,
aby nie zardzewiała
ich dziewicza sława.
Srebrną igłą wyszyję