o czym jest książka, tom II.
II tom opisuje kradzież nieruchomości przez mafię urzędników, sędziów, lewe wyroki sądowe, mafię białych kołnierzyków i uporczywe nękanie swej ofiary której usiłuje się wydrzeć legalnie zakupioną nieruchomość. Nie do wiary sytuacje, nie do wiary bezczelne utrzymywanie w mocy własnych oszustw, fikcyjnych decyzji administracyjnych oraz niedorzecznych wyroków — czy raczej bezczelnych oszustw — polskich sądów jakby sędziowie mieli nas za półgłówków samemu takich udając…
W konsekwencji urzędnicy miasta Warszawy utrzymują w mocy zasiedzenie na nieboszczyków ok. 35000 m2 gruntu w Warszawie mimo, iż złodziejka została prawomocnie — za fałszowanie dokumentów dotyczących tego zasiedzenia — skazana, zaś zasiedzenie zostało prawomocnie uchylone. Mimo prawomocnego uchylenia zasiedzenia co wiąże się z uchyleniem czynności zawartych aktami notarialnymi (nieważnymi z mocy prawa, zawartymi w trakcie trwania procesu roszczeniowego w których zatajono fakt roszczeń) urzędnicy — którzy najpierw sami sfałszowali dokumenty potrzebne do wyłudzenia zasiedzenia, utrzymują w mocy nowych właścicieli, ludzi służb, którzy “wytworzyli” I „nabyli” sobie działeczki na terenie który ma swojego właściciela od 1953 roku, którego (syna właścicielki, spadkobiercę) obecnie się gnębi wykorzystując teczkę sprawy zabójstwa AW z tomu I. Sic! Nie dostrzegają sfałszowanego śledztwa, zagadkowych morderstw czy też samobójstw, wykorzystują tamte mroczne układanki śledczych SB jako argument uzasadniający utrzymywanie złodziejstwa w mocy. Nie do wiary. W związku z tym moją misją stało się ujawnienie nikczemności mafii, musiałem ujawnić ich złodziejstwa i o co tak naprawdę chodzi…
Książka opiera się na faktach, ujawnia sygnatury akt konkretnych spraw, ujawnia przekręty. Ujawniam materiały aby każdy a zwłaszcza młodzi dziennikarze śledczy mogli pójść tropami złodziejstw ogólnie rzecz ujmując urzędników RP, każdy trop to afera, to niedorzeczność, to złodziejstwo, zbrodnia. O każdym wątku można film nakręcić tylko ten film byłby bardzo smutnym pokazujący draństwa białych kołnierzyków absolutnie nie do zaakceptowania. Dziwne, ale Państwo nie działa. Władza deprawuje. Nie ma- my sądów, sędziów, urzędów. 50% do zwolnień od razu. Po co nam tacy urzędnicy? Na szczęście nie wszyscy sędziowie, nie wszyscy urzędnicy RP to przekręciarze…
IDIOTA, ZDRADA I MAFIA
TOM II
przed paroma laty
Wszystko jak na filmie. Maksymalnie skoncentrowany trzymałem kierownicę i pędziłem wprost na granicę z Niemcami, aby zdążyć, zdążyć wydostać się z Polski, złapać tchu, powietrza, odetchnąć i zastanowić się co robić dalej… Gładko wyprzedzałem wszystkie samochody jakby chcąc prześcignąć czas, a właściwie zdążyć jak najdalej odjechać od Warszawy zanim oni zdążą wysłać wici i zastawić się na mnie. Dobre przyspieszenie, dobre hamulce… Właściwie dopiero co wyjechałem z Warszawy, z jednej strony napięty, tłumiący zdenerwowanie jakbym był ścigany, z drugiej zadowolony, że mnie nikt jak dotąd nie zatrzymał i już jestem poza miastem. Uciekałem choć wcale nie byłem pewien czy jestem ścigany, czy zaangażowali już policję aby mnie zatrzymać? Czy raczej policji nie angażowali? Czy zdążyli ich już powiadomić czy nie zdążyli, a może jednak nie chcieli policji??? Jednak skoro zaangażowali sędziego to z pewnością po to aby zaangażować policję… przecież właściwie już ich zaangażowali, przyjechali po mnie… czy zdołam zatem dojechać i przejechać granicę?…
W jednej chwili wszystko stało się nieprawdopodobne. Jechałem prosto do Strasburga, przynajmniej tak to zaplanowałem, próbowałem ratować swoje życie, rządowa mafia chciała mnie porwać i wykonać zamach. Czystym przypadkiem odkryłem spisek-zamach na moje życie, co z jednej strony było jakby nierealne, nie do uwierzenia, jednakże z drugiej po prostu się działo…
Był poniedziałek, godzina 9,00 — 9,30. Ni stąd ni zowąd, ot tak sobie, postanowiłem pojechać do sądu i przeczytać akta, nie planowałem wcześniej tego, nagle to się samo wydarzyło, po prostu w ciągu chwili postanowiłem pojechać i pojechałem, jakby ktoś mną pokierował, chociaż może to intuicja, jakaś niepojęta podświadomość, coś mnie natchnęło, że mam jechać i po prostu pojechałem. To, że wyjechałem z domu, że właśnie wtedy wyjechałem oznaczało, że niewątpliwie uratowałem sobie życie — co było kolejnym dowodem na istnienie naszych przyjaciół energetycznych, czyli naszych aniołów… i to bez żadnych bajerów…
Przyjechałem do sądu i standardowo poprosiłem w sekretariacie o akta. Sekretarka z którą znaliśmy się już z widzenia oddaliła się nagle do innych pokoi. Pomyślałem, że poszła szukać akt, i rzeczywiście poszła szukać… w końcu po dłuższej chwili nadeszła trzymając w ręku sądowe akta, i niestandardowo próbowała coś tłumaczyć, że nie powinna czy nie chce jakby mi tych akt przekazać — co mimowolnie skwitowałem nie czekając na jej tłumaczenie — jakoś samo się to działo, wziąłem z jej rąk jakby bez jej woli tom akt mówiąc, że tak czy tak jestem stroną, więc mam prawo, ona dziwnie nie protestowała i z powrotem zniknęła za wewnętrznymi drzwiami, ja pozostałem z aktami…
Nie wiedziałem, że w tym czasie pobiegła do przewodniczącej zdając relacje, że jestem, przyszedłem, czytam akta…
Otworzyłem pierwszą kartę, drugą i… nagle oniemiałem — na moim piśmie zobaczyłem notatkę sędziego-przewodniczącej pisaną czarnym piórem, była to dekretacja pisana ręką sędziego Jolanty Marek na moim piśmie w sprawie sygn. akt VII Kws 52/97…
— To dlatego nie chciała mi dać akt — przemknęło mi przez głowę… Dekretacja brzmiała dosłownie, cyt.
„zatrzymać oskarżonego (czyli mnie), przetrzymać przez 48 godzin w areszcie i dostarczyć na obserwacje do szpitala psychiatrycznego w Ząbkach — na sześć tygodni”.
Oniemiałem. Porównałem daty od kiedy mam być aresztowany i dostarczony… Oznaczało, że od wczoraj powinienem siedzieć w areszcie, ponieważ był właśnie poniedziałek, a we wtorek wg pisma miałem być odwieziony do szpitala psychiatrycznego na obserwację sądowo-psychiatryczną. Błyskawicznie przypomniałem sobie, że istotnie poprzedniego dnia w niedzielę przejeżdżał koło mojej posesji radiowóz, dwóch policjantów w tym samym momencie przejeżdżając przed moją furtką spojrzało na mnie, w moją stronę a przynajmniej nasz wzrok skrzyżował się… Siedziałem akurat przed domem i wcale nie było to nieosobliwe. Coś w tym niezwykłego jednak było… coś musieli energetycznie mi przekazać skoro pojechałem do sądu i działo się to co się akurat działo…
Trzymałem nadal akta w rękach zamiast zmykać jakby nie mogąc uwierzyć w to co widzę, co czytam, jak to możliwe?… Nagle równolegle jakby z jakimś niewytłumaczalnie niepojętym oporem uświadamiałem sobie, że w każdej chwili mogę zostać aresztowany. Zamiast natychmiast uciekać tkwiłem w miejscu konstatując z niepojętym zdziwieniem, opóźnieniem, dezorientacją — gdzie jestem i że tutaj w sądzie w każdej chwili mogą mnie zatrzymać, że trzeba uciekać bo już taka decyzja zapadła napisana ręką przewodniczącej, że zaraz to usłyszę “jest pan aresztowany”, że muszę tego doświadczyć skoro tu przyszedłem…
Na co czekasz — krzyczałem do siebie przywołując siebie lub raczej uświadamiając sobie powagę sytuacji, jakbym sam do siebie krzyczał — uciekaj, wyjdź stąd, zmykaj póki jeszcze możesz, póki masz okazję, póki nikt ciebie jeszcze nie zatrzymał… No tak — konstatowałem, jakbym sam sobie odpowiadał a zarazem wcale nie chciał tego robić znajdując siebie w rozdwojeniu czy raczej w jakimś dziwnym wewnętrznym sporze, przecież nic nikomu nie zrobiłem więc dlaczego miałbym uciekać? A jednocześnie wewnętrzny imperatyw nakazywał mi uciekać i to natychmiast… Ale dokąd mam uciekać? Zmykaj — krzyczałem lub jakby ktoś we mnie krzyczał, chociaż nic się nie stało, nikt mnie jeszcze nie zatrzymał, nikt nic nie powiedział, nawet nie będzie to ucieczka…
Odłożyłem akta na barierkę i usiłując nie poznać po sobie jakiejkolwiek stresowej reakcji wyszedłem na korytarz. Natychmiast — jakbym odzyskał siebie — szybkim krokiem rozpocząłem swoją ewakuacje. Skoncentrowany, kącikami oczu postrzegający sytuację aby nie spotkać policjantów, przecież mogła zadzwonić do nich, że jestem… jednak z drugiej strony udawałem obojętność i umykałem do wyjścia z gmachu sądów… Długie korytarze wydawały mi się jeszcze dłuższe, z piętra na piętro, na parter, czy nie ma na pewno przede mną gdzieś policjantów?… Nie było na szczęście. Jeszcze wyjście, tylko spokojnie, pewny krok, obojętność… nie patrzeć na nich… Nikt mnie nie zatrzymał.
Sędzia przewodnicząca widziała mnie — konstatowałem, wiedziała, że jestem, że czytam akta, sekretarka też wiedziała, krążyła, nie wiedziała co ma zrobić, w ogóle zaskoczyłem ich, nie wiedzieli co mają zrobić, pewnie rozmawiają teraz, wiedzieli, że przeczytałem tę dekretację, że wiem, czy ich powiadomiła? Czy powiadomili policje? Przecież to ona na ich zlecenie podjęła taką decyzję. Miałem już siedzieć a ja przyszedłem do sądu… Czy ich powiadomi? — dobre pytanie, a jeśli czy da mi czas? A może nie powiadomi? Czy mam czas, a jeśli to ile? Po wyjściu na zewnątrz zaczerpnąłem świeżego powietrza i zacząłem się przywracać do psychicznej równowagi z której jednak zostałem wytrącony.
I tak osiągnęli już sukces, ponieważ czułem się jak ścigane zwierzę, tylko z drugiej strony wiele ryzykowali, ponieważ skąd mogli założyć, że nie stanę się mścicielem jak na filmie… Skąd ta pewność?.. Myślą, że oni wszystko mogą… Pewnie już swoją obecnością ich nastraszyłem…
Z daleka zlustrowałem zaparkowany samochód, tak jak go zostawiłem — pomyślałem, nikogo obok, żadnego zainteresowania też nie zauważyłem, abym tylko zdążył odjechać… Naprzeciwko bar i wejście-wyjście z dwóch różnych stron, od ulic Solidarności i od Jana Pawła. Wszedłem do baru od Jana Pawła, mogłem obejrzeć się i sprawdzić przez szybę czy ktoś nie szedł za mną? Nikogo, a przynajmniej nikogo podejrzanego nie zauważyłem. Przeszedłem do drugiego wyjścia, nikt mnie nie ścigał. Przy drugim wyjściu z baru jeszcze raz zlustrowałem okolicę przy samochodzie, nikogo obok, toteż poczekałem na sytuację, sprzyjające światła na skrzyżowaniu, podszedłem do samochodu, szybko wskoczyłem i odjechałem.
Miałem pod nogą dobre przyspieszenie, poczułem się od razu pewniej. Nikt za mną nie jechał, zaparkowałem w innym miejscu i wykonałem telefon do domu:
— Cześć Jola, pamiętasz miejsce jak w zimie facet spadł do przerębla?
— Do przerębla?…
— Na żaglu, ślizgał się żaglem, nie pamiętasz? — przerwałem aby przywołać inny tok jej myślenia.
— Ach tak, pamiętam.
— Podjedź tam jak najszybciej, natychmiast.
W słuchawce cisza, spodziewałem się zaskoczenia, pytań ale nie czekając kontynuowałem:
— Za ile będziesz?
— Za półgodziny, zaraz wyjadę, — OK. Wyjedź natychmiast, pa.
O nic nie zapytała co mnie zaskoczyło. Może wyczuła powagę sytuacji?
Będąc pod pręgierzem podsłuchów, namiarów, musiałem tak się umówić abyśmy tylko my wiedzieli w jakim miejscu możemy się spotkać, abym mógł zaobserwować czy podjeżdża sama czy z ogonem. Konstatowałem, że fakt, iż w sądzie nie zostałem aresztowany może oznaczać tylko tyle, że przewodnicząca nie chciała się dodatkowo wikłać w samoczynne działanie, zapewne też była zdezorientowana, wykonywała tylko polecenia mafii, nie robiła tego czego nie musiała ale nie musiało to wcale oznaczać, że nie skontaktowała się z kim trzeba, i że mogę czuć się bezpiecznie, tym bardziej, że po wyjściu z domu, po ok. 10 minutach, zanim zdążyłem dojechać do sądu, policja już po mnie przyjechała. Tak więc umawiając się z Jolą nic nie musiałem tłumaczyć, wszystko było jasne. Ale jasne też było, że rękami policji miałem zostać „ujęty i doprowadzony” do szpitala zamkniętego przecież nie tak sobie… Mogła sędzia przewodnicząca jednak też się nieco bać, wiedziała, że nieczysto gra. Ba — nieczysto, że uczestniczy w przestępstwie, w zbrodni, że uczestniczy w zamachu na moje życie, i że w takim wypadku mogą być różne reakcje ludzi… No bo z drugiej strony zamach na moje życie został ujawniony, bezprawne działanie przewodniczącej również — nie miała prawa jakąś dekretacją na moim piśmie dokonać aresztowania, to bezprawne działanie, legendę o mnie sami sobie stworzyli, a nie każdy wiedział, że to tylko fikcyjna legenda, a skoro ujawniłem ich intrygę i uciekłem to mogła się przestraszyć i spodziewać odpowiedzi… Zresztą nie rozumiała zapewne jak to się stało, że przychodzę do sądu — jakby demonstracyjnie — wtedy kiedy mam być już aresztowany?
Tak więc od tej chwili miałem przeciwko sobie prawie cały świat. Każdy potencjalnie mógł być moim wrogiem, każdy kto do mnie podchodził potencjalnie mógł być z tej drugiej strony…
Ich zagrywka była jak najbardziej bardzo bolesna, akurat miałem sezon na okulary, które importowałem i dystrybuowałem. Każdy dzień oznaczał ogromne straty… Oni też wiedzieli co robią… No, ale moje życie było w tym momencie ważniejsze niż okulary…
Rozmówiłem się z Jolą co i jak, wszystko było jasne — muszę się ratować, muszę uciekać i następnie umówiliśmy się na parkingu w Warszawie pod jednym z supermarketów. Jola przywiozła paszporty — polski i niemiecki, pieniądze, torbę z kanapkami na podróż i trochę ciuchów. Nie wiedziałem, nikt nie wiedział na jak długo jadę, co załatwię, kiedy wrócę i czy kiedykolwiek…
W ciągu jednej chwili, jednego poranka, moje stateczne życie, życie biznesmena, nagle zmieniło się, zawisło na krawędzi…
*
Od paru lat zaczęła mnie prześladować zorganizowana przestępczość, złodzieje nieruchomości działający ze służbami specjalnymi. Właściwie to nie stricto rządowe służby specjalne tylko grupa przestępców wśród których pracują osoby zatrudnione w służbach specjalnych na najwyższych decydenckich stanowiskach, którzy razem tworzą mafijną grupę przestępczą specjalizacją której jest między innymi kradzież i sprzedaż terenów na niewyobrażalne wręcz pieniądze. Grupa ta składa się z deweloperów, prawników, sędziów, prokuratorów, notariuszy, policjantów, urzędników gdzie każdy wykonuje dla danej sprawy powierzone zadanie, tak jakby działał w granicach prawa, jednakże jest to mafijna grupa, która po prostu kradnie, niewygodnych ludzi zastrasza albo neutralizuje np. w szpitalach psychiatrycznych czy likwiduje chyba, że jest im potrzebny dany delikwent, więc go kupują, proponują awans… Mają możliwości, ponieważ piastują najwyższe urzędy w aparacie władzy oraz mają też pieniądze za sprzedaż “przejętych” towarów, nieruchomości, które komuś „sądownie” odebrano poprzez „zasiedzenie” albo w wyniku wszczętego spreparowanego „postępowania karno-skarbowego”. Najlepiej lubią zastraszyć delikwenta aby zniknął, uciekł za granicę, umilkł i nie protestował, nie dostrzegał ich oszustw. Szukają jakiegoś haka, czasami zbytnio nawet się nie wysilając podkładają świnię, prowokują sytuacje, albo wręcz oskarżają o coś co w ogóle się nie wydarzyło…
Porwania tirów, wyłudzanie kredytów to także ich specjalność, a także typowanie tych którzy prowadzą działalność gospodarczą, podłożenie im świni poprzez uwikłanie najczęściej w korzystny zakup towaru, który komu innemu ukradli, “przejęli”… I następnie likwidowanie wytypowanego delikwenta poprzez zajęcie towaru, domu, majątku… W ten sposób ludzie zostawiali swoje majątki i uciekali… Bo ktoś im tak doradził, bo ktoś ich uprzedził… Ich agenci kupowali korzystnie pozostawione domy, działki, towar… No ale nie wszyscy uciekali, nie wszyscy się ich boją, cwaniaczków…
W swoich szeregach mają prokuratorów, którzy nie dostrzegą ich przestępstw, sędziowie będą orzekać pod ich dyktando, inspektorowie szacownych urzędów kontroli nagle dostrzegają to, czego fizycznie nie ma, albo nie dostrzegają tego co fizycznie jest.
Najgorsze, że oddziałują oni na struktury państwa, dzwonią i rozkazują a tamci się słuchają, ponieważ wcześniej albo uwikłali ich w współpracę bądź pozyskali i w następstwie powsadzali na potrzebne im stanowiska decydenckie. Sieją terror…
Oszuści intryganci myślą jak oszukać, jak ukraść i jak wykonać zamach aby mieściło się wszystko w „granicach prawa”, a kiedy się zmieścić nijak nie może, tworzą w aktach inną „prawdę”, odwrotnie interpretują przepisy prawa, kłamią, sędziowie czarne postrzegają jako białe i odwrotnie… Z ofiary przestępstwa czynią przestępcę.
Akurat kiedy powróciłem z Niemiec do Polski i postawiłem dom… postanowiono mnie wraz z rodziną obrabować z naszego dobytku i wypędzić z Polski do Niemiec — gdzie mieszkaliśmy przez sześć lat. Usiłowano podłożyć nam świnie aby uwikłać w postępowanie karne lub skarbowo-karne, po prostu chcieli nas przepędzić abyśmy zostawili dom, działkę… niszczono mnie i moją firmę, ukradziono szyld firmy aby nikt nie podjeżdżał po towar — prawie załapałem ich na gorącym uczynku nie wiedząc jednak, że na samochodzie na który akurat patrzę jest, leży mój szyld, podstawiono szereg agentów do różnych prowokacji, po prostu bandziorki, rak naszego społeczeństwa… A kto ukradł szyld? Wykorzystali do kradzieży Zarząd Dróg Miejskich m st. Warszawy, oddział na Marysinie który podjechał ciężarówką z agregatem prądowym i wycieli szyld, duży profesjonalny szyld, spodobał się komuś i szyldu nie zwrócili. Szyld stał legalnie, miałem umowę z Nadleśnictwem Drewnica na jego postawienie za co płaciłem dzierżawę za miejsce, stał przy ul. Żołnierskiej w dobrym miejscu. Akurat przyprószyło śniegiem, przejeżdżając przypadkowo zatrzymałem samochód, zadzwoniłem na Policję mówiąc, że jestem na miejscu, widzę świeże ślady wycięcia… Zrobiłem zdjęcia, podjechali policjanci i poszliśmy śladami sanek dla nas pozostawionymi które prowadziły donikąd, po prostu zrobiły pętle w lesie. Policjant się uśmiechnął i powiedział — “bardzo ciekawe, te ślady zostawili dla nas… no tak, ale to nie są jacyś tam złodzieje…” No i nie do wiary. Policja ustaliła, że ZDM wyciął szyld chociaż oficjalnie zaprzeczyli kiedy zadzwoniłem i pytałem. A natychmiast zapytałem Nadleśnictwo oraz ZDM. Nikt nic nie wiedział. Policja ustaliła sprawcę — ZDM, zaś prokuratura umorzyła sprawę potwierdzając legalność posadowienia szyldu i fakt nielegalnego wycięcia, szyld zniknął, nie został zwrócony, w magazynie ZDM-u go nie było…
Stanąłem do walki nie ustępując pola z góry jak gdyby skazując się na porażkę. Pewnie, że byłem przerażony ale musiałem ratować dobytek swojego życia, ratowanie dobytku oznaczało walkę, postanowiłem — po raz kolejny zaatakowany przez bezpiekę — po raz kolejny wygrać z nimi i jednocześnie z góry wiedziałem, że ewentualne zwycięstwo będzie pyrrusowym, wiedziałem, że nie mam szans ale co miałem robić? Wiedziałem też, że nie podjęcie walki bardziej zaboli, bardziej zniszczy, tak więc nie miałem żadnej innej alternatywy — walczyć i zwyciężyć albo zginąć w walce. Nigdy nie ulegałem szantażom, moim kodeksem było „nie rób nikomu tego czego nie chciałbyś aby tobie było czynione” i wierzyłem, że nie zostanę sam na placu boju, że wszyscy aniołowie będą mi pomagać i pomogą mi tę walkę wygrać.
Mając dwa paszporty i pieniądze pewnie, że mogłem z Polski wyjechać, wszędzie mogłem wyjechać ale dopiero co wróciłem, tu była moja ojcowizna, działka, dom, urodziłem się w Polsce, w Polsce wychowałem, tutaj pracowałem, zarabiałem, gdzie miałbym jechać?
Zresztą z początku myślałem, że to nieporozumienie, jakiś błąd, biorą mnie za kogoś innego, jednak — jak się okazało — była to zorganizowana złodziejska działalność służb specjalnych mająca na celu rabunek, gwałt, w celu przejęcia mojej ojcowizny i wypędzenia mnie z Polski. Jednak ktoś uruchomił te służby, a kto? Tragikomiczne. Otóż z jednej strony złodziejska rodzina policjanta sierżanta oddelegowanego do służb specjalnych Urbego z Rembertowa, złodziejska rodzina developerów Słomy i Juśko z Zielonki oraz dwóch kolejnych sierżantów łapowników z drogówki których ośmieliliśmy się nazwać po imieniu którzy przyjechali do kolizji i puścili pijanego kierowcę który spowodował kolizję i roztrzaskał Joli samochód… Nie do wiary ale to oni uruchomili przeciwko nam — rodzinie z dziećmi, wywiad, kontrwywiad, WSI, sędziów, urzędników, policję…
W dniu 5 marca 1996 Jola wracała z Urzędu Celnego dopiero co ocloną Mazdą, jeszcze na niemieckiej rejestracji — co nie było w tym wypadku bez znaczenia. Wjechała na ulicę Modlińską i przejechała tą ulicą około 50 metrów kiedy jej samochód został staranowany przez Poloneza i jego pijanego kierowcę. Była gołoledź, szklanka, ulica wyślizgana w tamtym miejscu przez samochody ciężarowe wyjeżdżające z Urzędu Celnego. Dwóch pijanych majstrów wracało z pracy z FSO Polonezem. Nie wiedzieli zapewne, że jest bardzo ślisko, ich Polonez jechał zbyt szybko jak na wyjątkowo trudne warunki drogowe. Nie zdążyli przejechać więcej niż dwa kilometry…
W pewnym momencie kiedy nadjechał rozpędzony Polonez trzypasmowa ulica Modlińska miała wszystkie trzy pasy ruchy zajęte. Na lewym jechała Mazda, na środkowym autobus. Polonez jechał środkowym pasem i kierował się właśnie na prawy pas ruchu kiedy wyjechała na tenże pas Toyota…
Komentuje później kierowca Toyoty:
„..Widziałem jak autobus ruszył z przystanku. Mazda ze środkowego pasa wjechała na lewy pas skrajny. Autobus wjechał na pas środkowy. Kiedy wyjeżdżałem na Modlińską, autobus zasłonił mi Mazdę. Nagle zobaczyłem z daleka nadjeżdżającego z większą prędkością Poloneza, jechał środkowym pasem, bardzo szybko się przybliżył. Zobaczyłem jak zarzuciło Poloneza, myślałem, że wpadnie na autobus…
Kiedy kierowca Poloneza zobaczył, że Toyota zajęła mu prawy pas którym chciał wyprzedzić autobus, a lewy pas miał zajęty, ponieważ jechała tamtędy Mazda, nie miał wyboru, musiał zahamować, nie miał żadnego wolnego przejazdu. Wówczas też zauważył, że się ślizga. Postanowił więc mimo wszystko wykręcić w drugą stronę, wytracić szybkość — na co i tak było już zbyt późno, jechał za szybko, skierował się na wysepkę, która fachowo nazywa się pasem rozdzielającym jezdnie… Komentuje później kierowca Poloneza: „A co, miałem w autobus walić?”
Kiedy Jola wjeżdżała na Modlińską na lewym pasie nie było żadnego samochodu, wyrzuciła kierunkowskaz i usiłowała jechać, przyspieszyć. Jednakże wjechała na szklankę i nie mogła przyśpieszyć. Był tam przejazd pożarowy na którym ciężarówki wyjeżdżające z Urzędu Celnego zwyczajowo wykręcały i zrobiły lodowisko, toteż usiłowała ostrożnie i bezpoślizgowo pokonać wyślizgany odcinek drogi. Autobus był szybszy, cięższy, nie ślizgał się na szklance i wyprzedzał ją środkowym pasem.
Pędzącego Poloneza wyrzuciło na wysepkę, był na tyle jeszcze przytomny albo był to przypadek, że usiłował kontynuować jazdę wysepką, czyli pasem rozdzielającym jezdnię ryzykując, że gdyby Jola wykręciła na przejeździe pożarowym a mogłaby nie zauważyć jego manewru, ponieważ wyjechał zza autobusu i szybko ślizgiem przemknął za Mazdą na pas rozdzielający jezdnie, wówczas uderzyłby rozpędzonym autem w środek jej samochodu, w drzwi… Usiłował wysepką wyprzedzić Mazdę. Kierowca Poloneza był pijany, źle obliczył i kiedy po parudziesięciu metrach chciał z powrotem wjechać na ulicę Modlińską zawadził o Mazdę. Uderzył ją od tyłu dokładnie w przedni błotnik z lewej strony w miejscu gdzie zaczyna się zderzak. Wyrwał reflektor, wyrwał zderzak, wgniótł blachy, zrobił szkodę na ponad 10 tysięcy złotych, czyli ponad dwa i pół tysiąca EUR. Polonez zatrzymał się po parudziesięciu metrach na wysepce za przejazdem pożarowym.
I nic by w tym nadzwyczajnego nie było, kolizja jakich wiele, gdyby nie wydarzenia które nastąpiły po kolizji.
Dłuższy czas nikt nie wysiadał z Poloneza. Może kierowcy zamieniali się miejscami? Może byli w szoku? Jola zaniepokojona podeszła bliżej ich samochodu. Była zawieja, sypał śnieg… Po dłuższej chwili wysiadło dwóch mężczyzn. Wyszli z samochodu a zobaczywszy rozbity Joli samochód i leżący przed samochodem zderzak, z powrotem do niego szybko wsiedli jakby mieli zamiar odjechać. Być może zauważyli, że w tym też momencie kierowca Toyoty zatrzymał swój samochód na chodniku pod wiaduktem a widząc co się dzieje zapisał ich numery rejestracyjne. Zapytał Joli czy wszystko OK., zostawił wizytówkę, powiedział, że całe zdarzenie widział… Po chwili dwóch mężczyzn z Poloneza ponownie opuściło samochód i stanęli również pod wiaduktem na chodniku. Jola z notesem i długopisem podeszła do nich i poprosiła o numer ich polisy ubezpieczeniowej. Żaden nie przemówił słowa. Dwuletni syn Paweł płakał w rozbitym samochodzie. Kierowca Toyoty odjechał. Podjechał policjant którego tamci próbowali zblatować, jednakże policjant odwrócił się od nich plecami. Nie chciał z nimi rozmawiać. Po dłuższym oczekiwaniu, około godziny, podjechała drogówka. W międzyczasie, zanim podjechała drogówka zniknął jeden z załogi Poloneza, rzekomo pasażer. Sierżant z drogówki zamienił parę słów z kierowcą Poloneza, z Jolą nie rozmawiał i od razu natarł na Jolę.
— Czy pani wie, że na tym przejeździe nie wolno zakręcać? — Sierżant bez ceregieli wyciągnął rękę przed Joli nosem pokazując przejazd pożarowy, który to gest oznaczał, że już rozstrzygnął sprawę nie przesłuchując kolizjantów.
Jola zbaraniała. — Nie chciałam na tym przejeździe zakręcać. — Odpowiedziała. — Jechałam prosto.
— To po co pani jechała na lewym pasie?
Jola odpowiedziała, że pas miała wolny a więc mogła po nim jechać, chciała wykręcić na skrzyżowaniu więc dlatego jechała lewym pasem, miała wyrzucony kierunkowskaz po to aby informować innych kierowców o swoim zamiarze, ale wjechała na szklankę i nie mogła przyspieszyć…
Policjant zmienił miejsce kolizji, skrócił drogę przejechania Mazdy po lewym pasie. W pewnym momencie w swojej notatce napisał, że to Jola wjechała w Poloneza a Polonez jechał prosto lewym pasem nie zmieniając go — czemu później na rozprawie zaprzeczył sam kierowca Poloneza, tym bardziej kolizja wydarzyła się za przejazdem a nie przed przejazdem pożarowym. Następnego dnia zlustrowaliśmy sytuację wraz z adwokatem na miejscu, wymierzyliśmy odcinki drogi jaką przejechała Mazda i miejsce stłuczki. Pozostały ślady stłuczki. Zrobiliśmy zdjęcia. Miejsce było widoczne. Tam gdzie się sypie z samochodu, tam gdzie jest uderzenie, ślady opon przesuwanego samochodu. Kolizja wydarzyła się za przejazdem pożarowym.
W radiowozie policyjnym śmierdziało od kierowcy Poloneza alkoholem. Jola postawiła wniosek o przebadanie kierowcy na alkomacie. W odpowiedzi sierżant drogówki wręczył Joli balonik do dmuchania. Jola dmuchała. Kierowcy Poloneza nie przebadano na alkomacie w ogóle…
Co mieliśmy robić? Sierżant Białywąs wykręcał Jolę na bezczelnego, bez żadnych skrupułów. Powiedziała Jola: — Nie zostawię tej sprawy, z pewnością nie zostawię…
— Ej pani Jolu, pani Jolu, jeszcze się pani wiele nauczy jak jest u nas w Polsce… — Odpowiedział sierżant Białywąs, tak jakby Jola miała przyjechać z Koziej Wólki.
Protesty nie pomogły, mogły się przecież flaki w człowieku pokręcić, nie ma nic gorszego niż chamstwo w imieniu prawa, niż niesprawiedliwość… Nie wiedzieliśmy jeszcze wówczas, że policjanci uważają, że Polska należy do nich, że to ich kraj i że sierżant Białywąs ma poparcie gangsterów pracujących w służbach specjalnych… Tych od napadów rabunkowych i kradzieży.
— Nie mogliście z nimi porozmawiać?
— Jak mieliśmy rozmawiać? Licytacja — kto da więcej? Od razu ustawili sobie sprawę. Widząc co się dzieje pozostało nam pióro, a więc napisaliśmy skargę. Jedną, drugą. Prowadzący dochodzenie sierżant Kura od początku prowadził sprawę tendencyjnie. Żądaliśmy numeru polisy ubezpieczeniowej kierowcy Poloneza, danych personalnych i adresu ażeby sprawdzić czy ma OC. Dane te na parę dni zostały przez policję zablokowane. Dlaczego? Żądaliśmy przedstawienia protokółu przebadania kierowcy na zawartość alkoholu. Nie było takiego protokółu, który to fakt potwierdzał, że policjant wiedział, że kierowca Poloneza jest pod wpływem alkoholu i z tego właśnie powodu nie badał kierowcy na alkomacie. Protokół taki znalazł się dopiero na rozprawie przed Kolegium. Policjant powiedział, że przebadał kierowcę Poloneza po dwudziestu minutach jak Jola opuściła radiowóz…
— Po dwudziestu minutach??? Bzdura! Obowiązkiem policjanta jest przebadać jednocześnie obu kierowców, podać do ich wiadomości ich dane personalne i numery polis…
— Skąd wiesz? To samo powiedziała nasza adwokat.
— Mówiłam ci, że mój wujek był policjantem.
— Zablokowali dane personale kierowcy Poloneza, jakiekolwiek informacje czy jest ubezpieczony i gdzie…
— Ale heca — patrzyłaś z niedowierzaniem. — I co zrobiliście?
— Napisaliśmy drugą skargę na skorumpowanych policjantów wykazując „błędy proceduralne” aby policja się zreflektowała i załatwiła we własnym zakresie sprawę. W odpowiedzi policjanci śmiertelnie się obrazili i postanowili nam dokopać. Na prywatną prośbę Białegowąsa wkroczyli do sprawy ich koledzy ze służb specjalnych i postanowiono utrudnić nam zarejestrowanie Mazdy, która uczestniczyła w kolizji. Ponadto ich wspólny znajomy „koordynator” służb specjalnych obiecał wyjąć teczkę akt osobowych i z pozycji służb się „nami zająć”.
Kiedy po kolizji wyremontowaliśmy na tyle Mazdę aby pojechać z nią na przegląd i do rejestracji, w Wydziale Komunikacji czekano już na nas. Urzędniczka przejrzała parokrotnie dokumenty, zebrała je do kupki i wyszła z pokoju. Po chwili powróciła i oznajmiła.
— Ten Brief jest fałszywy…
— A z jakiego to niby powodu? — Zapytałem. — Samochód jeździł w Niemczech, pierwsza rejestracja w Niemczech. Niemiecki Wydział Komunikacji wystawił Brief.
Była to szykana, nonsens. Brief był jak najbardziej autentyczny. — To nie jest oryginalny Brief. — Powiedziała urzędniczka.
— Proszę porównać z innymi Briefami albo zadzwonić do Wydziału Komunikacji w Niemczech który wystawił ten Brief. Porównać chociażby numer Briefu…
Urzędniczka ponownie złapała dokumenty i wybiegła z pokoju. Okazało się, że akcją kieruje tkz. „Ekspert”, którego zadaniem było skierować samochód do sprawdzenia — co oznaczało niemożność zarejestrowania pojazdu przez sześć kolejnych miesięcy.
Wpadła do pokoju z powrotem urzędniczka z dokumentami siadając za swym biurkiem.
— No dobrze, Brief jest w porządku — powiedziała — ale dlaczego diagnosta napisał, że numer silnika jest skorodowany nieczytelny?
Pytanie było w złą stronę skierowane. Nie mieliśmy wpływu jak diagnosta opisuje samochody sprowadzane z zagranicy.
— Proszę zapytać diagnostę dlaczego tak napisał… — Odpowiedziałem patrząc zdumiony w kierunku protokółu trzymanego w ręku przez urzędniczkę, tym bardziej nie mieliśmy pojęcia dlaczego tak a nie inaczej diagnosta opisuje dany samochód.
— Nie może być numer silnika skorodowany nieczytelny.
— Przecież to nie my ustalamy numer silnika, tylko diagnosta, który dostaje za to pieniądze… Może nie mógł go odczytać?
— To proszę pojechać do stacji diagnostycznej i niech odczyta numer albo inaczej określi, inną formułą dlaczego nie może odczytać numeru silnika.
— Czy nie może pani do niego zadzwonić i przekazać mu dokładniej o co w ogóle chodzi? Przecież my nie jesteśmy fachowcami w tych sprawach…
Oczekiwaliśmy cztery godziny w kolejce. Jechanie na stację diagnostyczną oznaczało utratę kolejki w Wydziale Komunikacji. Ponadto dodatkowe opłaty za tablice próbne, za ubezpieczenie, zmarnowane kolejne dni…
Diagnosta powiedział, że za wyjmowanie silnika z samochodu mu nie płacą, że głupia baba dostała wścieku, puknął się w głowę i zmienił formułkę, czyli uzasadnienie dlaczego nie może odczytać numeru silnika, jednakże jeździliśmy do niego jeszcze dwukrotnie prosząc aby numer silnika postarał się jednak odczytać, chociażby dla świętego spokoju, jednakże nic więcej zrobić nie mogliśmy. Urzędniczka specjalnie robiła nam na złość, prowokowała zamieszanie a diagnosta powiedział, że skoro napisał, że numer jest nieczytelny to znaczy, że nieczytelny i najwidoczniej albo postanowił zrobić jej na złość albo ambicjonalnie udowodnić, że nie będzie tak jak głupie babsko — jak to określił — sobie wymyśliło. Jechać do innego diagnosty oznaczało stać cały dzień w kolejce i drugi raz za to samo płacić bez gwarancji czy numer silnika zostanie odczytany. Urzędniczka drugiej formułki diagnosty również nie zaakceptowała, którą sama na diagnoście sprowokowała, ponieważ w międzyczasie dzwoniąc do stacji diagnostycznej powiedziała jak diagnosta ma opisać sytuację w której nie można odczytać numeru silnika.
Diagnosta kręcił głową i kierował wiązanki pod adresem urzędniczki, ponieważ ta ostatnia zażyczyła sobie aby napisał brak numeru. Nawet kierownik stacji diagnostycznej dzwonił do Wydziału Komunikacji i pytał co oni w końcu mają zrobić i czy nie nabić nowego numeru silnika. Urzędniczka powiedziała, że wystarczy napisać „brak numeru”.
Ponownie więc jedziemy do Wydziału Komunikacji. Odstaliśmy cztery godziny w kolejce i ponownie ta sama urzędniczka złapała energicznie dokumenty i wyszła do „Eksperta” po wytyczne. Po paru minutach wróciła i powiedziała, że diagnosta wystawił dwie różne opinie dotyczące jednego numeru silnika, jedna mówiąca, że numer jest skorodowany nieczytelny a druga, że numeru brak.
Nieśmiało zauważyliśmy, że przecież uczyniono tak zgodnie z jej życzeniem i sama instruowała diagnostę jak formułka ma wyglądać.
— Jeżeli numer jest skorodowany nieczytelny to znaczy, że numer jest, a więc jedna opinia przeczy drugiej — kontynuowała usatysfakcjonowana. — Nie może być dwóch różnych opinii.
Zauważyliśmy, że nie mamy żadnego wpływu na ustalenia między nią a diagnostą jak również czy prawidłowo czy nieprawidłowo diagnosta się wypowiada — zresztą na jej życzenie i wystawia dokument. Było oczywiste, że jest to szykana, ponieważ urzędniczka sama sprowokowała aby diagnosta napisał „brak numeru” a więc wykonałem wizytę u Naczelnika Wydziału Komunikacji i zażądałem dokładnego określenia jakie wymagania mają urzędnicy Wydziału Komunikacji. Określiłem sytuację jednoznacznie mówiąc, że Wydział Komunikacji uczestniczy w intrydze policjantów.
— Co? Uważa pan, że współpracuję z tajną policją? — Zapytała poddenerwowana Naczelniczka Wydziału Komunikacji chociaż nie użyłem określenia „tajną”…
— Opowiedziałem jej o kolizji na ulicy Modlińskiej i o spisku sierżantów. Pozostawiłem nawet odpisy pism które napisaliśmy w tej sprawie, ponieważ posiedliśmy świadomość intrygi. Normalnie takie dziwne rzeczy jakie się działy się nie dzieją.
„Ekspert” nawet nie krygował się i nie ukrywał co należy do niego wykonać w powierzonej mu tajnej misji przez policjantów spiskowców. Powiedział, że mogę sobie myśleć co chcę. Nie przedstawił żadnego żądania, które miałbym wykonać. Nie miał żadnych argumentów, które formalnie uniemożliwiałyby przerejestrowanie samochodu który był w Niemczech na Jolę zarejestrowany.
Były wówczas tylko dwie stacje diagnostyczne w Warszawie upoważnione do wystawienia atestów dopuszczających samochody sprowadzone z zagranicy do ruchu i ogromne całodzienne kolejki zarówno w stacjach diagnostycznych jak i w wydziałach komunikacji.
Kiedy uporaliśmy się z kwestią numeru silnika powiedziano nam, że kwit celny wygląda niewiarygodnie i postanowiono wysłać zapytanie do Urzędu Celnego czy cło za samochód zostało prawidłowo opłacone. Samochód był zwolniony z cła z uwagi na nasze przesiedlenie się do Polski. Po dwóch tygodniach pojechałem do Urzędu Celnego z zapytaniem czy Urząd Celny udzielił już odpowiedzi na zapytanie Wydziału Komunikacji, ponieważ mijał termin ważności tymczasowego dowodu rejestracyjnego a bez właściwego dowodu rejestracyjnego nie można by użytkować samochodu. Powiedziano mi w Urzędzie Celnym, że takie zapytanie nie wpłynęło do nich. Pojechałem więc do Wydziału Komunikacji i zapytałem dlaczego na miękkim tymczasowym dowodzie rejestracyjnym napisane jest, że wysłano zapytanie do Urzędu Celnego w sprawie cła a zapytanie takie do dnia dzisiejszego do Urzędu Celnego nie wpłynęło? Inna urzędniczka Wydziału Komunikacji zasięgnęła informacji i odpowiedziała, że oni takie zapytanie wysłali do Prokuratury mimo, iż inaczej napisano na miękkim dowodzie rejestracyjnym — co było szykaną. Oznaczało to, że ktoś z zewnątrz kieruje spiskiem i Ekspert w momencie, kiedy z nim rozmawiałem, nie wiedział jakie zapadną postanowienia spiskowców.
Pojechałem zatem do Prokuratury. W międzyczasie posiedliśmy wiedzę jak doszło do spisku i że przeciwko sobie mamy służby specjalne zaangażowane przez sierżanta Białegowąsa z drogówki który ponoć miał mieć duże wpływy.
Badanie samochodu oraz dokumentów trwało następne pół roku zanim sprawę wyjaśniono i umorzono. To znaczy niewiele robiono. Czekaliśmy na badania mechanoskopijne. Dostarczyłem wszelkich informacji gdzie samochód został zakupiony — u dealera w Niemczech. Kto był pierwszym właścicielem samochodu w Niemczech… W Wydziale Komunikacji urzędnicy ukradli Joli dwa paszporty polski oraz niemiecki. Urzędniczka wyparła się, że nie brała paszportów do ręki, które jej sam osobiście wręczyłem w celu porównania pisowni nazwisk Joli, ponieważ nazwisko Joli w niemieckim paszporcie miało niemiecką pisownię, tak jak na dokumentach samochodu. Paszporty Joli nie zostały nam zwrócone, pozostały u urzędniczki na biurku… Przy wyrabianiu nowych paszportów poinformowaliśmy o kradzieży paszportów przez urzędniczkę ale żadnej reakcji, żadnego dochodzenia…
Porozumieli się z Urbym. Urby był naszym sąsiadem, policjantem również z drogówki. Praktycznie byliśmy z nim pokłóceni z powodu jego ojca, który podczas budowy domu, a mieszkałem wówczas jedną nogą w Niemczech, zaprosił do siebie do domu na bimber moich murarzy, którzy budowali mój dom aby ich bliżej poznać i przy bimberku namówił ich do kradzieży z mojej budowy dla niego materiałów budowlanych. Kradli cement, pustaki, cegłę, wapno, deski, papę… Co chwila musiałem kupować materiały, które wędrowały do Urbych, murarze mówili, że brakuje, że trzeba kupić…
Nie miałem czasu wszystkiego doglądać i przeliczać. Robiłem swoje, jeździłem do Niemiec gdzie mieszkała Jola z dzieciakami, handlowałem i zarabiałem pieniądze. Nie mogłem zamienić się w stróża pilnującego budowy. Nabrali rozpędu i popełnili pierwszy błąd. Cały transport pięciu metrów sześciennych desek powędrował z mojego podwórka na podwórko Urbego. Urby jako policjant oddelegowany do brygady antyterrorystycznej nadzorował bezpieczeństwo i bezkarność kradzieży. Urby rozbudowywał akurat u siebie dom. Jego ojciec również wpadł na pomysł dobudować sobie piętro z moich materiałów budowlanych, które postanowił za grosze i bimberek nabyć z mojego podwórka.
Sprawa się rypła. Sąsiedzi wokół zauważyli, że ojciec Urbego okrada mnie systematycznie. Murarzom zapowiedziałem odciągnięcie z wypłaty należne pieniądze za materiały budowlane, których namacalny brak ustaliłem…
Pewnej w nocy dojechałem do domu, powróciłem z Niemiec, byłem bardzo zmęczony i położyłem się natychmiast spać. Jednakże co chwila budził mnie przejeżdżający obok mojej bramy wózek wyładowany deskami. Jęczał i skrzypiał przez co mnie budził, wyjrzałem przez okno i pomyślałem, że miejscowi złodzieje przewożą skądś kradzione deski. Okazało się, że jechały akurat moje deski.
Cały transport desek jak byłem w Niemczech przeniesiono przez las do ciotki Urbego — Cierpy, która za leśną stumetrową działką również budowała częściowo z moich materiałów dom i moje deski zeskładowano u niej na placu. Złodzieje wydeptali w lesie ścieżkę po której później doszedłem do samej jej bramy. W nocy zobaczyli mój samochód i Cierpa przestraszyła się, że u niej są moje deski i zażądała od Urbych aby natychmiast deski od niej zabrali. Stary Urby obudził moich murarzy i przez całą noc przewozili deski do niego na podwórko gdzie następnie ułożyli je w starej szopie po ziemniakach.
— Skąd wiesz? Nie bał się?
— Namierzył ich kolega sąsiad — ze swojego okna. Urby był nadpolicjantem ze służb specjalnych, znał policjantów, więc się nie bał. Natomiast wiedzieliśmy gdzie zawędrowały deski.
— I co zrobiłeś?
— Nic. A co miałem robić? Byli moimi sąsiadami, utrzymywaliśmy kontakty towarzyskie… Dopiero na przyjęciu u sąsiadów spotkaliśmy się razem i Urbowie mieli okazję usłyszeć co o nich mówią sąsiedzi… Młodszy Urby policjant wyszedł zawczasu z przyjęcia…
— Obraził się?
— W zasadzie była to jego ojca wina, tak uważałem. Na przyjęciu imieninowym na które zostałem zaproszony do naszego wspólnego sąsiada, znajomi z sąsiedztwa poruszyli sprawę kradzieży przez ojca Urbego materiałów budowlanych z mojej budowy. Ojciec Urbego siedział przy stole. Ktoś zapytał, ktoś coś powiedział, ojciec Urbego zaczął kręcić i nie potrafił odpowiedzieć na stawiane pytania i poruszane kwestie. Było to przekomiczne. W końcu potwierdził kradzież, a przynajmniej wynikało tak z jego odpowiedzi.
— Nie mogłeś powiadomić policji skoro wiedziałeś, że stary Urby ma u siebie twoje deski?
— Oczywiście, że mogłem, mogłem sprowadzić policję na policyjne podwórko Urbych, jednakże nie chciałem aż tak zaogniać z sąsiadami sprawy, tym bardziej Urby to znaczy syn starego Urbego, był moim kolegą. Do momentu kradzieży materiałów budowlanych z naszego podwórka przez starego Urbego z młodymi Urbymi przyjaźniliśmy się, bywaliśmy u siebie. Nie chciałem załatwiać tego problemu przez policję. Liczyłem, że młody Urby zadzwoni i porozmawia ze mną, przeprosi w jakiś sposób za starego, powie cokolwiek co pozwoliłoby nam wyjść z impasu. Sytuacja stała się podbramkowa. Byłem przekonany, że to wina starego a nie młodego Urbego. Nie wierzyłem wówczas aby zaistniała sytuacja oczywistej kradzieży o której wszyscy wokół wiedzą i mówią pasowała młodemu Urbemu z którym się przyjaźniliśmy, tym bardziej jego stary był pieprznięty.
Postanowiłem obciążyć murarzy za te kradzieże ale jeszcze nie wiedziałem, że nie mam z czego im potrącić pieniędzy. Mieli już nadpłacone zaliczkami. Na każdym kroku jesteś oszukiwana. Musisz chodzić, sprawdzać, liczyć zamiast swoje robić i zarabiać.
Sami murarze myśląc, że jestem spokrewniony z Urbymi, ponieważ ojciec Urbego tak im przy bimberku powiedział, śmiali się i mówili, że materiały budowlane i tak w rodzinie pozostały. Majster budowy zły, że stary Urby okradł ich nie płacąc uzgodnionych pieniędzy potwierdził, że ojciec Urbego kupował na krechę i był im winien pieniądze za moje materiały budowlane. Któregoś razu sam złapałem starego Urbego na swoim terenie, który nie wiedząc, że w nocy powróciłem z Niemiec wszedł do mnie na podwórko w sprawie rozliczeń z murarzami i strasznie się speszył kiedy na mnie się natknął.
Ktoś na przyjęciu powiedział, że „pies jebał takich sąsiadów co po sąsiedzku kradną”. Urbowa na to niby do siebie, że języki gnojom (murarzom) poobcinać za to, że mówią… Po chwili Urbowie wyszli z przyjęcia. Wszyscy biesiadnicy byli oburzeni na Urbych.
Po przyjęciu jeszcze tego samego dnia zadzwonił do mnie młody Urby z pretensją i powiedział, że sprowadzi do mnie swoich kolegów z brygady antyterrorystycznej „aby zrobić u mnie porządek”. Odpowiedziałem mu, że wówczas sprowadzę do niego Komendę Główną Policji, a ojcu niech zwróci uwagę, że po sąsiedzku się nie kradnie, że sąsiadów się nie okrada, nawet nie wypada okradać…
— I zaiskrzyło się?
— Tak, niestety, co jednak było nie do uniknięcia. Sytuacja stała się napięta. Wolałbym nie wiedzieć o tych kradzieżach i stracić, jednakże skoro posiadłem tę świadomość… W ogóle nie wiedziałem co mam z tym fantem zrobić.
— Paskudnie.
— Moja budowa była prawie na ukończeniu. Nie ma nic gorszego niż mieć sąsiadów złodziei — policjantów, którzy ciebie okradają przyłapanych na gorącym uczynku. Od wielu lat znaliśmy się z Urbymi, bywaliśmy u siebie. Od razu czułem, że zaistniała sytuacja nic dobrego przynieść nie może. Urby pewnie też to czuł, pewnie było mu trochę głupio za starego, nawet po jakimś czasie zaczynaliśmy już rozmawiać ze sobą, jednakże nie sposób było ocierać się o starego Urbego, domowego złodzieja, który był jak gdyby nie w pełni świadomy co robi i nie rozumiał, że jego kradzież była po prostu nieprzyzwoitością.
Z drugiej strony logiczne było, że skoro moje materiały budowlane powędrowały do Urbych na podwórko, obaj z nich korzystali a więc młodszy Urby, nasz były zaprzyjaźniony kolega sąsiad też z nich korzystał, tym bardziej w tym czasie również modernizował i rozbudowywał swój budynek.
Po paru tygodniach Urby zaproponował spotkanie i wypicie kawy…
Któregoś wieczora wracając do domu zauważyliśmy na naszej ulicy stojącą policyjną Vectrę Urbego.
— Zatrzymaj się — powiedziała Jola.
Zatrzymałem samochód. Jola wyszła i zaczęła rozmawiać z Urbym. Powiedziała, że jego kolega sierżant Białywąs w taki i taki sposób ją potraktował, że robi z niej idiotkę…
Urby na to, że pojedzie i dowie się jak sprawa wygląda. Pomyślałem, że będzie okazja spotkać się z Urbymi, wypić kawę i się pogodzić. Ucieszyłem się nawet z takiego obrotu sprawy.
Zadzwonił wieczorem Urby i powiedział, że sprawa jest już ustawiona i on jest za krótki. Mieliśmy w najbliższych dniach spotkać się towarzysko i pogadać — co jednak nie nastąpiło.
Natomiast policjanci z drogówki dowiedzieli się, że znamy się z Urbym. Prowadzący sprawę dochodzeniowy sierżant Kura powiedział do Joli. — Co, kolegę swojego nam pani przysłała?
Po paru dniach postanowiliśmy spotkać się z Urbymi. Jola wykonuje telefon. Okazuje się, że tego samego dnia, w tym samym momencie, dokonywany był właśnie w mieszkaniu Urbych spisek przeciwko nam. Nazwaliśmy go „spiskiem sierżantów” ponieważ Urby był też sierżantem i omawiano sposób dokopania nam. Tak więc kiedy Jola zadzwoniła a żona Urbego odebrała telefon, przyprawił ten fakt biesiadników-spiskowców w doskonały humor. Tym razem nasze spotkanie się rozmyło i w rezultacie nie zdążyliśmy się z Urbymi pogodzić. Urby przeszedł na stronę swoich kolegów ze służb specjalnych i rozpętała się przeciwko nam wojna.
Nie wiedziałem wówczas, że do tej kampanii zostanie wykorzystana teczka moich akt z archiwum SB MSW ze sprawy AW.
Nie wiedziałem też, że wysoko postawione osoby ze służb specjalnych inwestują w nieruchomościach i potworzyły firmy budowlane, a konkretnie w Gminie Rembertów zaistniała f-ma Constructive i m.in. na rzecz tej firmy dokonywane były wówczas liczne kradzieże i oszustwa sądowe związane z pozyskiwaniem gruntów, zmianą przeznaczenia terenów. Nie wiedziałem wówczas, że jest to machina doskonale zorganizowana a urzędnicy gminy oraz radni są pionkami przestawianymi przez udziałowców ze służb specjalnych. Nie wiedziałem wreszcie, że ta organizacja, organizacja przestępcza nakazuje sędziom, prokuratorom, urzędnikom, agentom i współpracownikom postępować na ich rzecz wbrew ich woli, wbrew jakiemukolwiek zdrowemu rozsądkowi, postępować niedorzecznie, uczestniczyć w przestępstwach zasłaniając się dobrem Rzeczypospolitej.
Przez kolejnych parę miesięcy przy okazji sobotnio-niedzielnych spotkań towarzysko-operacyjnych w domu Włodka Urbego omawiano kolejne intrygi które miały nas spotkać. Dołączył do sierżantów Słoma, developer. Słoma z Zielonki był penetratorem. Wszędobylski penetrator środowiska. Działał na terenie wołomińskim i w Rembertowie. Podobno kiedyś wyjechał do Libii. Kiedy zaś wrócił uchodził za inżyniera budownictwa — biznesmena nieruchomości. W ten sposób wyłapywał tych co mają kasę, co sprzedają i kupują. Snuł pogawędki ze wszystkimi z kim się tylko spotkał mniej lub bardziej przypadkowo aby mieć rozeznanie w terenie. Dla służb, zwłaszcza złodziejskich, to były cenne informacje. Słoma gospodarował grunty pod zabudowę, schemat był prosty, wniosek o zasiedzenie na słupa, zasiedzenie, następnie sprzedaż gruntu… Dziwnym trafem nie bali się składać lewych wniosków o zasiedzenie, nie bali się prokuratorów, policji, a ci drudzy dziwnym trafem nie dostrzegali tych ewidentnych oszustw-złodziejstw…
W latach osiemdziesiątych-dziewięćdziesiątych esbecja zeszła do podziemia i stworzyła chaos poprzez zbratanie się z przestępcami, to oni stworzyli tak zwane mafie wołomińskie, pruszkowskie po to aby przykryć swoje własne biznesy. Z jednej strony były to służby bezpieczeństwa a z drugiej te same osoby byli zwykłymi przestępcami. Policjanci z kolei rozdwoili się podobnie, jedni będąc policjantami współpracowali ze służbami a więc z przestępcami a drudzy wiedząc, że są manipulowani, starali się być policjantami… Służby zaś, pro-esbeckie, zaczęły umacniać swoje pozycje w środowisku sędziowskim i prokuratorskim poprzez np. oferowanie tanich mieszkań bądź działek, domów, znacznie poniżej wartości handlowej które zostawały „nabyte” przez zasiedzenie, zajęcie itp… Do zajęcia, zasiedzenia, czyli do zdobycia majątku którym kupowano innych, potrzebni byli sędziowie, urzędnicy, prokuratorzy. W ten sposób stworzono mafię działająca do dnia dzisiejszego, mimo iż od czterech lat mamy przy władzy Prawo i Sprawiedliwość którzy mając całą władzę w rękach nie potrafią ani się mafii przeciwstawić ani ich zlikwidować. A dlaczego nie potrafią? Nie potrafią, ponieważ w swoich szeregach mają tych samych prokuratorów, tych samych urzędników, tych samych sędziów którzy pracowali wcześniej dla mafii i pracują nadal, dobrze im jest, zarabiają, tworzą tę mafię i zamiast aresztować przestępców, rozpracowywać sprawę po sprawie i iść dalej to oni narzekają, utyskują, skarżą się w telewizji… Z jakichś względów tego nie robią, może nie chcą? Może gdzieś ich łączą wspólne interesy?
Zresztą służby, te pro-esbeckie służby, to potężny biznes, to międzynarodowy biznes, międzynarodowe kontakty, świat staje się coraz mniejszy. Tym bardziej pro-esbecja podłączyła się pod politykę, pod międzynarodowe kontakty i nie można z nimi walczyć nie wkraczając w poszczególne sprawy zwykłych złodziejstw w których urzędnik fałszuje dokumenty, sędzia klepie zasiedzenie, prokurator umarza sprawę, urzędnik przetwarza oszustwo decyzjami, notariusz fałszuje akty notarialne, wszyscy wiedzą, że to przekręt ale nikt nic nie robi, za to narzeka się publicznie, że kradną. Tak, my wiemy, że kradną, i nawet palcem mają pokazane co kradną i w którym miejscu, i kto kradnie… a oni nic nie robią. Niby robią ale tak robią, że nic z tego nie wynika, biją tylko pianę, sprawa wędruje boczną ścieżką w kierunku umorzenia aby złodziejstwo było prawem. Odwrotnie, ten kto pokazuje, ten kto zgłasza przekręt staje się wrogiem publicznym nr 1. Na niego wysyła się Urząd Skarbowy, ZUS, Urząd Celny, wszystkie działa kieruje się na niego aby go upokorzyć, stłamsić, zniszczyć, nazwać wariatem czy określić innymi epitetami… i znowu kiedy się skarży, prokurator umarza sprawę, policja się śmieje, prowadzi opacznie przesłuchanie a kiedy mimo to nie dajemy się to i tak prokurator umorzy sprawę. Mafia robi co chce…
Przy gorzałce, a młoda Urbowa była dobrą gospodynią, omówiono temat pozyskania ponad 3 ha gruntu. Ciotka Urbego Cierpa znała sędzię z Wydziału Ksiąg Wieczystych, która postanowiła zająć się sprawą od strony Sądu i Ksiąg Wieczystych. Słoma miał być gwarantem aby od strony prokuratury oszustom nie spadł włos z głowy, no i miał potrzebne kontakty aby ich złodziejstwo mogło być bez przeszkód przeprowadzone. Nas — czyli mnie i Jolę — postanowiono wypędzić z Polski, zniszczyć, przejąć nasze dobra łącznie z nowo wybudowanym domem. Na naszym terenie developer Juśko — jak się dużo później okazało, zięć Słomy planował stawiać domy-bliźniaki. Juśko budował domy. Podkreślał jednak wszem i wobec, że ze złodziejstwem m.in. naszej działki nie ma nic wspólnego chociaż był w tej samej rodzinie. Nawet wziął rozwód — co podkreślał — z młodą Słomową… Stanęliśmy jednak na przeszkodzie ich złodziejstwa, ponieważ jesteśmy świadkami granicznymi terenów które oni postanowili ukraść oraz notarialnymi posiadaczami obszaru na którym mieszkamy, który częściowo również został przez nich ukradziony, czyli „zasiedziany” na nieboszczyków. Posiadamy ponadto akty notarialne jeszcze sprzed wojny bardzo niewygodne dla oszustów… Wskazujemy zatem przekręt i złodziejstwo w sposób oczywisty. Urzędnik geodeta fałszuje dokumenty, potwierdza do sądu nieprawdę, wyłudza się na nieboszczyków zasiedzenie, następnie na naszym terenie złodzieje urzędnicy-geodeci tworzą decyzją nowe działki — my właściciele i świadkowie graniczni nic nie wiemy, nie jesteśmy powiadomieni, że na naszym gruncie dokonywana jest kradzież, notariusz na zamówienie tworzy akty notarialne dopasowane do wytworzonych działek potwierdzając w nich nieprawdę jakoby do działek nie było żadnych roszczeń a roszczenia od samego początku od roku 1998 trwają do dnia dzisiejszego (kwiecień 2021), sąd uchyla zasiedzenie w roku 2008, zaś urzędnicy m.st Warszawy traktują złodziei jako nowych właścicieli. Nie do wiary ale to się dzieje. Ponadto urzędnicy m. st. Warszawy utrzymują w mocy lewe akty notarialne spłodzone przez oszusta-notariusza które nie są żadnymi aktami notarialnymi, ponieważ naruszają prawo notarialne.
Mafia postanowiła obrabować nas z posiadanych dóbr materialnych i oszczędności oraz spowodować, abyśmy z powrotem wyjechali do Niemiec, gdzie ostatnio mieszkaliśmy. Zaczęto nas prześladować bez pardonu wykorzystując do swojego prywatnego celu służby specjalne i ich agentów.
Poprzez agenta „Grubego” usiłowano podłożyć nam świnię. Zdemaskowaliśmy „Grubego” i nic im nie wyszło. W odpowiedzi oskarżyłem ich o spisek i prześladowanie rodziny z trojgiem dzieci w celu wyeliminowania świadków rabunku 34000 m2 obszaru. Postanowiono wówczas wykonać na mnie zamach i w tym celu zaangażowano sędziego przewodniczącą sądu rejonowego w Warszawie w VII wydziale karnym Jolantę Marek sygn akt VII Kws 52/97 aby skierowała mnie do szpitala psychiatrycznego w Drewnicy w „którym miałem stracić zdrowie i życie… A było tak.
W dniu 18 października 1996 miałem lecieć do Kanady. Czekano na mnie na lotnisku. Zatrzymano mnie, odebrano pieniądze które zgłosiłem celnikowi pod pozorem przemytu tychże pieniędzy a także przeterminowanego druku deklaracji dewizowej uprawniającej do wywozu pieniędzy które wcześniej do Polski przyjechały…
Były to tak zwane operacyjne działania powodujące sfingowane postępowanie karno-skarbowe w wyniku którego można odebrać dom, pozbawić dóbr materialnych, pieniędzy. Liczyli, że w międzyczasie nie wytrzymamy presji i wyjedziemy z Polski do Niemiec.
Celnik postawił zarzut przemytu pieniędzy mimo, iż pieniądze zgłosiłem i okazałem celnikowi. Na protokóle karnym napisał, że w związku z nie uznaniem deklaracji dewizowej pieniądze wywożone są bez wymaganego zezwolenia dewizowego. Postawił zarzut przemytu oraz ogłosił przepadek pieniędzy…
— To znaczy, że za jednym zamachem celnik nie uznał deklaracji i zawyrokował?
— Tak, Zostałem po prostu obrabowany. Jeżeli okazujesz celnikowi pieniądze które celnik odbiera tobie i oskarża ciebie o przemyt tych pieniędzy a ty tych pieniędzy przecież nie ukrywałaś, nie przemycałaś a on ich nie ujawnił, nie wykrył gdzieś schowanych, ponieważ mu zgłosiłaś i okazałaś, to nazywa się to rabunkiem.
— A miałeś zaświadczenie na wywóz?
— Miałem. Zarówno miałem zaświadczenie na wywóz jak również deklarację dewizową która uprawniała mnie do wywozu za granicę przywiezionych wcześniej do kraju pieniędzy. Ale nawet gdybym nie miał zaświadczenia ani deklaracji dewizowej czy innych dokumentów, to okazanie celnikowi posiadanych dóbr nie jest przemytem tychże dóbr.
Była to intryga. Powiedzieli, że deklaracja jest przeterminowana i na starym druku co było manipulacją, ponieważ dokument, czyli postemplowana deklaracja dewizowa nie przeterminowuje się, ponieważ jest postemplowana pieczęciami Urzędu Celnego. Druk deklaracji został zmieniony w roku 1995, czyli zmieniono w międzyczasie druki deklaracji, jednakże dokument na tymże druku zachował swoją ważność bezterminowo, ponieważ ustawodawca nie ograniczył ważności dokumentów wystawionych na starych drukach. Nadto pieniądze pochodziły z rachunku „A” i Ustawa Dewizowa zezwalała na wywóz tych pieniędzy za granicę.
Na lotnisku podszedłem do bramki granicznej. Nad bramką jest napisane „Custom, cło” a więc nie można mieć żadnych wątpliwości, że podchodzisz do celnika a nie do budki biletowej. W bramce granicznej siedział celnik w białej koszuli. Podałem mu dwa paszporty polski i niemiecki. Polski otworzył, zamknął i odłożył na blat. Wziął do ręki niemiecki. W paszporcie niemieckim znajdowała się deklaracja dewizowa na przywóz pieniędzy do kraju, to znaczy większych kwot pieniędzy, niż te które miałem przy sobie podczas podróży do Kanady. Postemplował mi paszport, spojrzał na deklarację, poprosił o bilet, zamknął paszport, powiedział dziękuje i wszedłem do strefy bezcłowej.
Chodziłem tu i tam z wózkiem na którym położyłem sobie bagaż podręczny, neseser i kurtkę. Kupiłem butelkę wódki. Oglądałem różne pamiątki, patrzyłem na ceny kosmetyków. Do odlotu miałem dwie godziny. Po godzinie zaczęło coś się dziać — otworzyli gate, czyli wejście do sali odlotów gdzie podstawiają samolot i postanowiłem tam wejść. Od razu ustawiła się kolejka. Wszyscy pasażerowie przechodzili tam jeszcze kontrolę bezpieczeństwa i tam też czekał na mnie drugi celnik.
— Ten, który zabrał tobie pieniądze?
— Właśnie ten.
— Skąd on tam się wziął? Byłeś przecież już po odprawie celnej?
— Tak, byłem odprawiony, paszport miałem ostemplowany. Widziałem tego celnika z dwoma cywilami już wcześniej kiedy spacerowałem po korytarzu. Przyglądali mi się, też patrzyłem na nich ale do głowy mi nie przyszło, że czekają właśnie na mnie. Przechodząc przez komorę bezpieczeństwa, zapipał mi kalkulator, więc cofano mnie dwukrotnie aż wyjąłem kalkulator z kieszeni i przeszedłem komorę. Wiesz, kontrolujący byli bardzo mili, ponieważ wiedzą, że każdy przed lotem przechodzi stres i jest podenerwowany, więc jak komuś coś pipie to jest to normalne, każą zdjąć zegarek, może pasek, kalkulator, żartują sobie czasami…
Zauważyłem, że stojący za komorą celnik kiedy z niej wychodziłem unosił się na palcach jakby chciał do mnie przemówić, jednakże cofano mnie i z powrotem opadał na pięty, ale wiedziałem już, że czeka na mnie lub chce o coś zapytać. Nic przy sobie nie miałem czego miałbym się obawiać więc nie przejmowałem się celnikiem.
Za trzecim razem minąłem komorę. Celnik poprosił o paszport, który zresztą trzymałem w ręku. Wręczyłem mu paszport wraz z deklaracją dewizową, którą przez cały czas miałem w paszporcie. Zapytał czy mam pieniądze.
— Tak, mam.
— Ile pan ma pieniędzy? — Zapytał.
Odpowiedziałem ile mam i wymieniłem ich kwoty.
— Więcej pan przy sobie nie ma? — Patrzył na deklarację i porównywał czy wymienione przeze mnie kwoty mieszczą się w kwotach na deklaracji.
— Nie mam. — Odpowiedziałem.
— Na pewno pan nie ma?
— Nie mam.
— W bagażu podręcznym, w walizce?
— Nie mam więcej oprócz tych, które wymieniłem. — Odpowiedziałem.
— Proszę ze mną. — Powiedział celnik i poszliśmy do pokoju naprzeciwko. Pieniądze wyjąłem na stół do przeliczenia. Zostałem zrewidowany. W komorze bezpieczeństwa pozostała moja kurtka skórzana w której pozostał mój polski paszport o której w tym momencie zapomniałem. Sytuacja wydala mi się nietypowa. Od razu pomyślałem, że coś tu nie gra, że coś kombinują ale nie wiedziałem jeszcze co. Zaniepokoiłem się o swój błędnik. Wiesz, zawsze w takich sytuacjach boję się, że mogę stracić przytomność, że zemdleję. Świadomość możliwości utraty równowagi, utraty przytomności wywołuje lęk. Staram się wówczas w myślach powoli wypowiadać liczby, powoli oddychać aby uspokajać swój organ równowagi, aby przeciwdziałać uruchomieniu się tego czegoś: duszność, nie możesz oddychać, pęczniejący brzuch, nudności, stan nieważkości… I wówczas boję się wymiotów, upadku, wówczas może mi wypaść błędnik.
Przyniesiono mój bagaż, dużą walizkę i dokładnie zrewidowano. Totalne zamieszanie. Wiele osób wchodziło, wychodziło… Zaczęto sprawdzać moją deklarację dewizową w powiększalniku. Powiedziano, że jest na starym druku, które są już od 1995 roku nieważne. Jeden ekspert orzekał, że moja deklaracja jest przerobiona, ponieważ ma poprawioną drugą dziewiątkę w dacie, drugi natomiast twierdził, że jest dobra.
Przez moment mogłoby to wyglądać, że próbują wyłudzić ode mnie jakieś pieniądze, jeden dobry trzymający niby moją stronę, drugi zły którego należałoby zblatować.., jednakże kontaktowali się cały czas z kimś telefonicznie jak również cały czas kursowali gdzieś wychodząc z pokoju i do niego wracając. Zrozumiałem, że ktoś prowadzi całą akcję. Usiłowali wytłumaczyć do słuchawki, że wszystko jest ze mną OK, jednakże decyzja decydenta była odmienna. Nie wiedzieli co mają robić. Patrzyli po sobie. Naczelnikiem była kobieta. Ona w końcu wzięła również słuchawkę i próbowała wytłumaczyć, że wszystko jest w porządku, jednakże spotkała się z tak stanowczą odpowiedzią, że gwałtownie odskoczyła jej głowa od słuchawki, ręka znieruchomiała przez chwilę w skurczu jak gdyby bolącego zęba i spowolnionymi ruchami — jakby słuchawka przybrała mocno na wadze — odkładała ją z powrotem na widełki, co od razu odczytałem, że decyzja, która gdzieś zapadła nie była po jej myśli ani dla mnie również nie była pomyślna. Odkładała słuchawkę powoli w zamyśleniu jakby nie rozumiała decyzji. Celnik mundurowy upominał się o dyrektywy co ma robić. Nie podobała mu się cała sytuacja. Powiedział abym nie miał do niego pretensji… Wskazał i powiedział, że to nie on, to tamci… Z towarzyszących tej wypowiedzi gestów miało wynikać, że on nie ma z tym nic wspólnego… I istotnie nie zabierał głosu dopytując tamtych co ma dalej robić, aby zakończyć przedłużające się wydarzenie. Nie wiedziałem wówczas na jakiego rodzaju decyzje oczekujemy, które gdzieś zapadają. Sytuacja dla mnie była ekstremalnie niezrozumiała. Wyglądało na to, że nie pasowało im to całe zamieszanie, ktoś kazał, zatrzymali mnie, zrewidowali, wszystko było w porządku i nie wiedzieli co dalej, jakby nie chcieli podążać za decyzjami które gdzieś zapadały. Zniecierpliwiony celnik nie ukrywał zniecierpliwienia i zapytał blondyna, który cały czas gdzieś wychodził i akurat wrócił.
— Co mam w końcu robić?
Na to pytanie też nie otrzymał odpowiedzi. Popatrzyliśmy na siebie w milczeniu obaj oczekując zakończenia.
Wszyscy co chwila wychodzili z pokoju i do niego wchodzili. Czułem, że coś niezrozumiałego dzieje się wokół, czułem mieszaninę energetyczną dobrych i złych intencji, jednakże nic nie mogłem zrobić… Właściwie byłem z jednej strony szczęśliwy, że nie leżę na podłodze, że mój neuronitis vestibularis się jeszcze nie uruchomił, jednakże…
— Co to jest neuronitis vestibularis?
— Tak zdiagnozowali moją chorobę jak miałem atak w Niemczech, zapalenie nerwu przedsionkowego. Zapala się nerw czy blokuje? Praktycznie w każdej chwili może to przyjść… Jakieś zatory czy co innego. Ucho wewnętrzne, organ równowagi… Nikt nie wie co to jest, zanika 70% energii życia, nie masz równowagi, nie możesz patrzeć, leżysz lub wisisz jak się czegoś złapiesz… — Można to wyleczyć?
— Nie można. Nikt nie wie jak. Organ równowagi jest wielkości czubka od szpilki… Pytanie dlaczego organ równowagi wypada i co zrobić żeby nie wypadał?
— Trzeba było im powiedzieć, że jesteś chory!
— Powiedziałem w pewnym momencie.
— I co?
— Śmiali się. Może nawet lepiej, że się śmiali? Może dzięki temu przetrzymałem całe wydarzenie? Zawsze powtarzam sobie, co mnie nie dobiło to mnie wzmocniło.
Wrócił blondyn i nic nie mówił. Celnik pytał go kilkakrotnie „co robimy” no i ten w końcu przemówił:
— Wycofujemy go i jakby ze złością dodał. No pisz, wiesz co masz robić!
— Oznaczało to, że wycofują mnie z lotu. Nie mogłem w to uwierzyć. Odsuwają ode mnie pieniądze na drugi koniec stołu. Parokrotnie stewardessy upominały się o mnie pytając czy lecę czy nie lecę, ponieważ samolot miał za chwilę wystartować i jeszcze na mnie czekano. Ich powtarzające się zapytania świadczyły, że powstało zamieszanie i nie było jednomyślności co ze mną zrobić. Dostawały sprzeczne informacje, jedni mówili, że zaraz mnie zwolnią, ponieważ nic przy mnie nie znaleziono a drudzy wykonywali czyjeś dyrektywy. Przez godzinę czy dłużej nie podjęto żadnej decyzji. W pewnym momencie przyniesiono mój polski paszport wraz z kurtką. Miałem w nim zaświadczenie na wywóz pieniędzy z polskiego banku. Teraz w kurtce nie było zaświadczenia. Pomyślałem, że zostało w torebce Joli, ponieważ w banku komputer się zaciął i nie chciał wydrukować zaświadczenia. Krążyłem od biurek dysponentek do kasy, tam i z powrotem parokrotnie a komputer nie chciał wydrukować zaświadczenia. Pomyślałem, że coś tu nie pasuje, że być może kasjerki coś knują, wystawiają nas komuś aby nas obrabował?…
— Słyszałam, ze banki współpracują bardzo ściśle ze służbami specjalnymi.
— Tam gdzie są pieniądze, tam są służby specjalne.
— Z drugiej strony to ciekawe, że ktoś dopiero podjął pieniądze w banku i złodzieje od razu go napadli.
— Ale to sprytnie zauważyłaś — zaśmiałem się. — Trzeba by tylko dokładnie ustalić kto wiedział, kto przekazał informację?
Zauważ, że nikt nie łapie, nie aresztuje tego rodzaju sprawców, zastanawiające…
— Złodzieje to też psycholodzy. Upatrują swoje ofiary, typują.
— Jak mnie wytypowali. A wiesz, że spodziewali się o wiele większych pieniędzy?
— W banku czy na lotnisku?
— Na lotnisku spodziewali się, że będę miał przy sobie wielokrotnie więcej pieniędzy.
— Dlaczego?
— Przed wyjazdem podjąłem z dwóch banków wszystkie pieniądze, dość duże kwoty, które zwracają na siebie uwagę. Był to przypadek, wpłaciłem je do jeszcze innego banku, ponieważ dostałem po pierwsze lepszą ofertę lokaty a po drugie bank nr. 1 wprowadził opłaty za utrzymywanie konta — pomimo, iż trzymałem u nich dość dużo pieniędzy — na co się nie zgodziłem, ponieważ było to sprzeczne z umową otwarcia rachunku.
— I co to ma wspólnego z lotniskiem?
— Chcieli mi dokopać, uruchomili służby, więc byłem obserwowany, moje ruchy finansowe, wyjazd do Kanady. Wydało im się to dobrą okazją aby zatrzymać mi pieniądze, których spodziewali się wielokrotnie więcej. Mówiłem ci, że koordynator służb specjalnych wyjął moją teczkę… Oznaczało to, że pod pozorem uzupełnienia śledztwa starej sprawy AW, tak dla zamydlenia oczu, całkiem legalnie można było wykorzystywać legalnie działające służby do nielegalnych dla prywaty działań operacyjnych, wywiadowczych — które przecież są kosztowne — dotyczących mnie i mojej rodziny. Chcieli nas obrabować z naszych dóbr i oszczędności i wypędzić z Polski do Niemiec ale w stanie mocnego już zubożenia. Dlatego zbierali wszelkie informacje, przede wszystkim z banku i później na lotnisku nie wiedzieli co mają zrobić i kotłowało się, ponieważ nie miałem takich pieniędzy jakich się spodziewali.
— To znaczy, że bank by ciebie wystawił?
— Oczywiście. Nie mam żadnych wątpliwości, że Bank uczestniczył w intrydze. Tam gdzie chodzi o pieniądze toczy się walka bez pardonu. Czy są to miłe dziewczyny, czy przemili panowie nigdy nie wiesz kim oni naprawdę są. Nie wiadomo też tak do końca kto komu przekazuje informacje i którzy z nich przekazują. Nie musi to oznaczać, że ci co posiedli informacje bezpośrednio musieli wykonać dany napad, ponieważ kto inny może tego dokonać, jednakże bardzo często jest tak, że to ten właśnie który strzeże prawa jest złodziejem. Raz jest złodziejem, raz policjantem w zależności czy posługuje się legitymacją, dyplomacją czy pałą.
Wiesz, w Niemczech robiłem kurs kupiecki mieliśmy mądrego wykładowcę. Powiedział, że tam gdzie chodzi o pieniądze jest wolna amerykanka, przestają się liczyć jakiekolwiek zasady i jeżeli ktoś ma pieniądze od banków najlepiej trzymać się z daleka.
— Tak powiedział?
— Tak, chodziło o banki niemieckie. Opowiadał nawet o kamerach rejestrujących samochody na niemieckiej rejestracji wjeżdżające do Luxemburga i Szwajcarii, następnie selekcjonowania częstotliwości wjazdów. Powiedział, że wielu Niemców trzyma pieniądze poza granicami Niemiec. W zależności od ilości posiadanej gotówki. Jeżeli mieszczą się w granicach od stu tysięcy do miliona marek, wówczas trzymają pieniądze w Luxemburgu.
Jeżeli ponad milion jadą do Szwajcarii.
— Mieliście takie wykłady w ramach kursu?
— To był kurs kupiecki a każdy kupiec ma do czynienia z pieniędzmi. Zapewne nie wszystko mieściło się w ramach programu. Takie pogawędki z wykładowcą. Jednakże podstawą jest najpierw zarobić a później nie stracić, ponieważ jak masz pieniądze zawsze nie brakuje tych, którzy w przeróżny sposób chcą je tobie odebrać. Wyjmujesz pieniądze z banku. Za rogiem czeka złodziej który okrada ciebie. Kto wiedział, że będziesz miała przy sobie pieniądze? Bank, ponieważ większe wypłaty musisz mu zgłosić wcześniej aby bank się „do tego przygotował”.
Znałem kiedyś ładną dziewczynę która sprzedawała bilety lotnicze w znanym miejscu w Warszawie. Ponieważ była ładna i ponętna bywało, że poznawała panów z potężną kasą, ona to instynktownie wyczuwała. Cichociemni — jak za komuny — przesiadywali w holu na kanapach, obserwowali, zbierali informacje. Czasami ktoś nerwowo się zachowywał kupując bilet lotniczy, ktoś pokazał zbyt dużo pieniędzy, lub wyglądał na kogoś na kogo można zapolować…
— Mam koleżankę która pracuje w banku.
— Odpowie, że ona jest bardzo uczciwa ale wie o różnych numerach… Nie jest to zresztą regułą. Tak czy tak w najbliższej przyszłości będzie się wszystko zmieniać i te obyczaje wyjdą z obiegu. Nie każdy policjant jest złodziejem. Zresztą jeżeli decydujesz się przekazywać komukolwiek jakiekolwiek informacje, może wydawać się tobie to całkiem niewinne i normalne, tym bardziej proponują ci szybki awans. Skąd możesz wiedzieć do czego i w jaki sposób twoje czy innych informacje zostaną wykorzystane?
Kiedy komputer w banku nie chciał reagować na polecenia kasjerek ani księgowych z obsługi rachunków, natychmiast wydało mi się to podejrzane. Jak mógł bankowy komputer nagle się zaciąć i odmówić wystawienia zaświadczenia na wywóz? Pomyślałem, że coś kręcą, ale nawet wówczas do głowy mi nie przyszło, że mogli coś kombinować z moim rachunkiem, ktoś coś kombinował, źle wyszedł z programu i dlatego mógł się komputer na moim rachunku zablokować? Natomiast przestraszyłem się, że chcą nas okraść. Czułem to podświadomie, od samego rana byłem naładowany, taką energię wyczuwałem i postanowiłem zabezpieczyć pieniądze przed grabieżą. Włożyłem więc pieniądze do Joli torebki przy filarze w banku tak, aby nikt tej operacji nie zauważył. Wychodziliśmy do samochodu niby osobno, jednakże ubezpieczałem Jolę. Jeżeli miałby ktoś nas napaść, ja byłbym atakowany. Nic się jednak nie wydarzyło.
Pieniądze podjąłem z banku jedenaście dni przed planowanym odlotem, jednakże w nocy w przeddzień odlotu mieliśmy oboje niedobre sny. Śnił nam się ogromny ogień w którym się paliłem. Stałem w dużym budynku w płomieniach i paliłem się żywcem. Taki sen miała Jola, mnie się śnił też duży ogień… Przetłumaczyliśmy nasze sny jednoznacznie, duży ogień w takiej scenografii symbolicznej musiał oznaczać „uwaga złodziej”, strata pieniędzy, a więc nasze pieniądze były zagrożone… Od razu bardzo intensywnie zacząłem myśleć jak zabezpieczyć się przed ewentualną kradzieżą, no i wiesz, dręcząca ciebie myśl czy można cokolwiek zrobić, zmienić przeznaczenie?.. Lub też, co można zmienić, odwrócić, czego nie robić, co zrobić inaczej, może nie lecieć do Kanady? Pomyślałem, że natychmiast w Kanadzie wpłacę je na konto aby nie nosić pieniędzy przy sobie. W tym celu pojechaliśmy z Jolą do banku po zaświadczenie bankowe w języku polsko-angielskim. Dziewczyny w banku nie wiedziały co mają zrobić, nie miały takiego zaświadczenia. Komputer nie chciał wydrukować nawet normalnego zaświadczenia na wywóz. Pytają mnie czy mam przy sobie pieniądze? — Mam — odpowiedziałem. Wówczas wpadły na pomysł abym je wpłacił ponownie i wypłacił w celu uaktywnienia komputera który powinien automatycznie wydrukować takie zaświadczenie. Tak też zrobiłem, jednakże komputer dalej nie chciał wydrukować zaświadczenia. Zdenerwowałem się, o dziewiątej przyjechaliśmy do banku, o dziesiątej powinienem być na lotnisku. Działo się coś nietypowego i z tego powodu przełożyłem pieniądze do torebki Joli…
W końcu po ok. dziesięciu minutach czy dłużej komputer wydrukował zaświadczenie. Straciliśmy w banku co najmniej 30 minut.
Kiedy na lotnisku przyniesiono moją kurtkę, przekonany byłem, że zaświadczenie powinno być w polskim paszporcie. Oni mieli mój paszport w swoich rękach, kopiowali go. Zaświadczenia w nim nie było. Powiedziałem im, że pieniądze podjąłem z banku. Jeżeli mają wątpliwości co do mojej deklaracji to takich deklaracji mam dużo więcej, one wszystkie były przeze mnie wystawiane, mam ponadto polskie zaświadczenie na wywóz z banku, prosiłem aby pozwolono zadzwonić do Joli… Zablokowano mnie, nie pozwolono potwierdzić tego faktu, zadzwonić po dokumenty do Joli. Wykonywali czyjeś rozkazy.
Zwolniono mnie około drugiej po południu. Samolot odleciał beze mnie. Zadzwoniłem do Joli.
— Jestem w Polsce, w Warszawie! Do Kanady nie poleciałem…
— Jak to nie poleciałeś, dlaczego?
— Nie mam czasu tego teraz tłumaczyć…
— Ale co się stało?
— Zabrali mi pieniądze i wycofali z lotu…
— Pieniądze tobie zabrali? Kto zabrał?
— Celnicy, służby specjalne, nie wiem… Urząd Celny. Natychmiast wsiadaj w samochód i przyjedź po mnie, przywieź mi wszystkie dokumenty bankowe i zaświadczenie dzisiejsze z banku.
— Gdzie są dokumenty bankowe? — pyta Jola.
— W teczkach w biurze, znajdziesz na regale… I koniecznie deklaracje dewizowe przywozowe…
— Gdzie one są?
— W szufladzie. Musisz to znaleźć i natychmiast przyjeżdżaj. Pamiętaj o dzisiejszym zaświadczeniu z banku. Miałaś go w torebce z pieniędzmi.
— Boże! Jeszcze raz powtórz co mam zabrać.
— Weź dwie teczki z wyciągami bankowymi: firmową i prywatną. Deklaracje przywozowe, te niemieckojęzyczne, weź wszystkie… I dzisiejsze zaświadczenie na wywóz…
Otrzymałem bagaż — swoją ciężką walizę bez wózka i zupełnie nie wiedziałem co mam dalej robić. Nie mogłem znależć wózka, musiałem więc dźwigać swoją walizę, nie miałem tyle siły, ręce mi się odrywały a miałem do pokonywania na lotnisku niemałe odległości. Nie wiedziałem gdzie mógłbym ją zostawić…
Oczekując na Jolę odwiedziłem przewoźnika KLM i otworzyłem bilet. Było to ważne, uratowałem pieniądze za bilet. Opowiedziałem co mnie spotkało. Znali ich numery, kiwali głowami… Poszedłem do Urzędu Celnego, poprosiłem o rozmowę z dyrektorem. Wyszła do mnie kobieta, opowiedziałem jej co mnie spotkało i uzgodniliśmy, że jak tylko przyjedzie Jola z dokumentami mam się zgłosić. Wydawało mi się to logiczne, więc czekałem. Nie mogłem jednak zrozumieć jak mogło mi się coś podobnego przytrafić. Podszedłem do informacji celnej i opowiedziałem celnikowi co mnie spotkało. Skrytykował swoich kolegów, znacząco się uśmiechał jakby znał te numery. Pocieszył mnie, powiedział abym natychmiast z dokumentami poszedł do dyrektora. Chodziło o potwierdzenie, że pieniądze pochodziły z mojego rachunku „A”.
O wpół do czwartej przyjechała Jola. Miałem w ręku dwie teczki dokumentów bankowych. Potwierdzenia wypłat Marek i Dolarów z rachunku „A”…
— Gdzie masz dzisiejsze zaświadczenie? — Zapytałem.
— Nie mam, ty je musisz mieć.- Odpowiedziała Jola.
— Niemożliwe, nie mam tego zaświadczenia. — Usiłowałem skojarzyć sobie fakty i przypomnieć, że w momencie wkładania pieniędzy do jej torebki przy filarze, zaświadczenie było razem z pieniędzmi w banknotach. Jednakże Jola przypomina mi, że nie mogło być w banknotach, ponieważ komputer się zaciął i czekaliśmy na zaświadczenie podczas gdy pieniądze miała już w torebce. Istotnie, eureka, nie mogło być zaświadczenia w Joli torebce. Przypomniałem sobie, że od kasjerki w banku otrzymałem zaświadczenie wraz z polskim paszportem i włożyłem je razem do kieszeni w kurtce. Na lotnisku podałem celnikowi oba paszporty. Celnik wówczas zatrzymał w ręku paszport niemiecki z deklaracją niemiecką przywozu pieniędzy do Polski, natomiast polski paszport wraz z zaświadczeniem na wywóz otworzył, zamknął i odłożył na blat okienka. Tak więc uświadomiłem sobie klarownie, że zaświadczenie na wywóz nie było związane z pieniędzmi tylko było w polskim paszporcie.
Przeszukuję automatycznie i nerwowo kurtkę. W takim razie zaświadczenie było w paszporcie polskim — powtarzam wielokrotnie ze zdumieniem i wzrastającą wściekłością wyczuwając podświadomie, iz padłem ofiarą skurwysyństwa. Moje ciało płonie, staję się mokry. Jola patrzy na mnie nie rozumiejąc. Paszport miałem w kurtce. Dlaczego nie mam zaświadczenia? Ukradli mi zaświadczenie! A może je zgubiłem? W żadnej kieszeni nie było zaświadczenia. Dokładnie przed oczami odtwarzam fakty, że zaświadczenie na wywóz było w paszporcie w momencie kiedy celnik przeglądał paszporty. Otwierał paszport polski, spojrzał na zaświadczenie, zamknął go i odłożył na blat okienka. Kurtka przez prawie godzinę pozostawała w ich rękach zanim ją przyniesiono… No właśnie! Eureka! Dlaczego nie przyniesiono kurtki od razu? Gdzie przez godzinę była moja kurtka? Zapewne chcieli mi ukraść kurtkę wraz z paszportem. To by im bardziej pasowało, byłbym klarownie obywatelem Niemiec bez polskiego paszportu. Zrezygnowali jednak, musiało za dużo postronnych osób to widzieć, dotarłbym do ochroniarzy którzy zapewne odnieśli kurtkę, więc widzieli kurtkę i z pewnością paszport z zaświadczeniem na wywóz, a więc gdzie jest zaświadczenie? Cały czas odruchowo macam kurtkę, za podszewką wyczuwam w pewnym momencie szelest papieru. Miałem od dłuższego czasu poszarpaną podszewkę przy kieszeniach, popruła się. Paszport miałem w górnej kieszeni… Wyciągam z kurtki papier który okazuje się być… polskim zaświadczeniem z banku. Znajduję zaświadczenie! Znajduję dzisiejsze zaświadczenie bankowe na wywóz. Nie do wiary. Nie uznali deklaracji, w porządku, muszą więc uznać zaświadczenie z banku! Skaczę do góry na równe nogi. Okazuje się, że cały czas miałem przy sobie zaświadczenie, to znaczy odkąd otrzymałem z powrotem kurtkę, czyli po decyzji wycofania mnie z lotu. Gdzie była moja kurtka przez godzinę? Powiedziano mi, że przeszukano moją kurtkę, zasugerowano mi, że nic w niej nie ma a więc nie szukałem. Uwierzyłem a priori nie podejrzewając aby mogło być inaczej. Przekonany byłem, że zaświadczenie pozostało u Joli, miałem deklarację dewizową w niemieckim paszporcie i na niej się skoncentrowałem. Zresztą deklaracja była wystarczającym dokumentem przywozowym uprawniającym do wywozu przywiezionych pieniędzy…
Zrobili numer, w jaki sposób deklaracja z paszportu znalazła się za podszewką? Normalny napad, przecież musieli widzieć to zaświadczenie… Z pewnością ochrona przy gejcie też widziała paszport z deklaracją… A przynajmniej sama możliwość, że ochroniarze mogli widzieć deklaracje z polskim paszportem spowodowała sytuacje, że intryganci nie ukradli paszportu z deklaracją… Dlaczego nie zwrócili mi kurtki od razu? Aby nie spaliła im intryga wrzucili zaświadczenie za podszewkę… Ujrzałem intrygę i nabierałem rozpędu. Obok siebie miałem Jolę i to też było w tym momencie ważne.
Natychmiast udałem się do dyrektora Urzędu Celnego. Sekretarka powiedziała, że nie ma już dyrektora. Z każdą chwilą — dochodząc do siebie — coraz wyraźniej dostrzegałem całą intrygę. Jak to nie ma dyrektora? Żadnego? Cały czas byłem zatem obserwowany. Wiedzieli już, że mam dokumenty, że znalazłem zaświadczenie na wywóz, mam deklaracje przywozowe, dlatego nie było dyrektora… Był piątek, musiałem czekać do poniedziałku. Tamci mieli parę dni czasu aby przygotować się co dalej zrobić. Nie posiadałem się z oburzenia. Jak można komuś zabrać jego własność? Pieniądze? I to tak bezczelnie… Pomyślałem, że muszę komuś to powiedzieć, pokazać dokumenty, znalezione zaświadczenie. Udałem się z powrotem do Informacji Celnej i poprosiłem celnika — z którym już wcześniej rozmawiałem — aby zobaczył dokumenty i potwierdził, że widział je dzisiaj w piątek, aby nikt nie powiedział później, że za późno, że podrobiłem… Celnik zobaczył wszystkie dokumenty, powiedział, że mogę podać go na świadka, że widział o 15,40 dzisiaj w piątek deklaracje dewizowe, zaświadczenie na wywóz i inne dokumenty bankowe. Uśmiechał się i starał się mnie uspokoić. Powiedział, że jest to nieporozumienie i w poniedziałek z pewnością otrzymam pieniądze z powrotem.
Nie było to jednak nieporozumienie. Był to zamach na moje pieniądze. Celnika więcej w informacji celnej nie zobaczyłem. W dziale karno-skarbowym uśmiechnięto się z przekąsem, że mam świadka celnika…
— Czyżby zabrali go stamtąd?
— Nie wiem, przyjeżdżałem codziennie lub co drugi dzień na lotnisko, składałem pisma, ale go więcej nie zobaczyłem. Zresztą oni z pewnością go zapytali a on z pewnością potwierdził co widział. Wyglądał na przyzwoitego człowieka. Jego komentarz był wówczas jednoznaczny. Powiedział — Boże, co oni wyprawiają. — Powiedział abym się nie martwił, że w poniedziałek zwrócą mi pieniądze…
W poniedziałek zaproponowałem dyrektorowi polubowne załatwienie sprawy. On, dyrektor spowoduje natychmiastowy zwrot moich pieniędzy, natomiast ja zapominam o incydencie i nie będę czynił żadnego halo ze sprawy. Dyrektor Urzędu Celnego powiedział, abym załączył dokumenty — które mu pokazałem — do sprawy, że sprawę należy wyjaśnić, mamy trzy miesiące czasu…
— Trzy miesiące czasu!… — Powtarzam za dyrektorem. Zatyka mnie! Co za tupet!… Dyrektor powstrzymuje mnie i mówi, abym nic takiego nie wypowiadał czego będę żałował… Jestem wyprowadzony z równowagi. Trzy miesiące! Co za bandytyzm!
— Zapewne Pan jeszcze nie wie ale zwrócicie te pieniądze. Zwrócicie z odsetkami i należnym odszkodowaniem.
Dyrektor wyczuwa tonacje i próbuje mnie powstrzymać: — Niech Pan nie przekracza granicy, żeby Pan nie żałował.
— To Pan przekracza granicę, Pan jest odpowiedzialny, nie musi Pan tego robić. Pan reprezentuje państwo polskie. Państwo ma obowiązek chronić obywateli a nie ich napadać i obrabowywać. To co się tutaj dzieje jest bezprawiem. W tej chwili Pan przekroczył granicę. Zaręczam Pana, że z pewnością nie zostawię tej sprawy, dowie się cały świat, że jesteście… — cisnęło mi się na usta sformułowanie, że jesteście złodziejami, ale z drugiej strony nie chciałem go obrażać. W zasadzie chciałem ale przez wrodzoną delikatność nie powiedziałem. Wyszedłem z gabinetu.
On nie miał pojęcia o tej sprawie. To nie on podejmował decyzje…
— A kto jak nie dyrektor?
— Dyrektor główny nie chciał ze mną rozmawiać i wytypował jednego ze swoich zastępców, który akurat nie miał pojęcia co zrobić. Rozmawiałem później z innym celnikiem i powiedział, że dyrektor z którym rozmawiałem nie zajmuje się tymi sprawami, tylko naczelny. Skierowałem zatem do dyrektora szereg pism. Przyjeżdżałem na lotnisko codziennie próbując odzyskać pieniądze. Nadaremnie.
— Wyobraź sobie, że w dniu 24.10.96, po trzech dniach od naszej rozmowy, wprowadził dyrektor postanowieniem tryb postępowania w stosunku do osoby nieobecnej jakby mnie nie było, jakbym był nieobecny, którym to trybem pozbawił mnie jakichkolwiek możliwości obrony. Udając, że mnie nie ma, że jestem nieobecny uwolnił się dyrektor od spoczywającego na nim obowiązku wyjaśnienia sprawy i zwrotu moich pieniędzy.
— Czy to znaczy, że nie byłeś przesłuchiwany? Nie sprawdzał dokumentów, które załączyłeś?
— Nie wyjaśniał. Dokumentów nie sprawdzał. Nie chciał ze mną rozmawiać. Nie przesłuchano mnie ani razu… Było to przestępstwo Urzędu Celnego. Nie miał prawa dyrektor Urzędu Celnego, dyrektor organu finansowego orzekającego uchylić się od obowiązku wyjaśnienia sprawy z moim udziałem. Nie miał prawa wprowadzać do osoby obecnej trybu postępowania w stosunku do nieobecnego skoro tenże domniemany nieobecny jest i był osobą obecną. Taki tryb ustawodawca zezwala wprowadzić w stosunku do osoby zamieszkałej za granicą jak i krajowej, której adresu nie można ustalić. Natomiast nigdy w stosunku do obecnego — które to posunięcie było i jest ewidentnym przestępstwem kryminalnym.
Według ustawy karno-skarbowej wówczas obowiązującej, art. 222 i 223 mówią, że postępowanie toczy się według zasad ogólnych, przy czym nie stosuje się przepisów, których nie można wykonać z powodu nieobecności podróżnego.
— Czyli inaczej mogą zrobić wszystko w zaciszu gabinetu o czym nie będziesz miał pojęcia?
— Dokładnie tak. Zgodnie z kodeksem karno skarbowym takiego trybu nie wprowadza się w sytuacji kiedy wina sprawcy lub okoliczności popełnienia czynu budzą wątpliwości a także wówczas gdy w toku postępowania ustalono jego miejsce zamieszkania lub pobytu w kraju.
— Znali i korespondowali ze mną. Zresztą tego dnia 24.10.96 byłem również na lotnisku i całą drogę z gmachu lotniska do biurowców oddalonych o jakieś 500 metrów rozmawiałem z urzędniczką z działu karno-skarbowego tłumacząc jej po raz kolejny cały przebieg wydarzenia, a ona niosła akurat teczkę z podpisanym postanowieniem o wszczęciu trybu w stosunku do nieobecnego.
— Powiedziała ci o tym?
— Jak weszliśmy do pokoju — działu karno-skarbowego, powiedziała do swojej koleżanki — jakby zdezorientowana i nie rozumiejąca decyzji dyrektora, że dyrektor akurat podpisał w mojej sprawie postanowienie. Nie wiedziałem jakie postanowienie podpisał, jednakże z jej intonacji wypowiedzi i konfuzji wynikało, że jakieś ważne postanowienie mnie dotyczące i kontrowersyjne z czym ona co najmniej się nie zgadzała.
— Czyli jakby ktoś za nich wykonywał czynności a oni bezwolni przytakiwali bezprawiu.
— Dokładnie. Ale akceptacja jest współudziałem w przestępstwie. Bez akceptacji i odpowiednich „postanowień” nie byłoby tych struktur przestępczych. Jest to mafia działająca w strukturach państwowych. Raz napadają i rabują z rympałem w ręku, innym razem odbierają twój majątek „w imieniu prawa”, które sami sobie nadają, ustanawiają, zarządzają… Łamią oczywiście przepisy które sejm uchwala a które zupełnie co innego mówią i co innego znaczą interpretując je na swój własny wygodny sposób. Jest to cała machina mafijna, skorumpowana, wzajemnie powiązana. Nie ma dzisiaj sądów, prokuratury, policji… Zostało nazewnictwo, parodia…
Jak to może być aby ludzie na tak dysponowanych stanowiskach, dyrektorzy urzędu celnego, dwóch dyrektorów, brało udział w napadzie rabunkowym wykonanym na mojej osobie. Mówisz, że pogwałcili prawo? Dla nich prawo nie istnieje. Najpierw rabują, kradną a później piszą bzdury, postanowienia, zarządzenia, proceduralnie gmatwają sprawę aby proste pokrzywić. Tak zamieszać aby nikt inny z zewnątrz się nie połapał. Dyrektorzy prowadzili postępowanie w stosunku do osoby zagranicznej, mimo, iż zgodnie z art. 4 Ustawy o Obywatelstwach z 1962 roku obywatel polski jest traktowany w Polsce jako obywatel polski. Nie wolno zatem traktować obywatela polskiego, na stałe zamieszkałego, zameldowanego w Polsce jako osobę zagraniczną choćby posiadał on inne jeszcze obywatelstwa i inne adresy pobytowe zagranicą. Niedopuszczenie mnie do wyjaśnień w sprawie jest i było przestępstwem.
Główny Urząd Ceł — organ sterowany przez mafiozów ze służb specjalnych, jak mi powiedziano powoływał się przy tym na zarządzenie Ministra Finansów, że jeżeli osoba posługuje się zagranicznym paszportem traktowana jest w Polsce jako osoba zagraniczna, co wcale nie jest prawdą, jednakże ja posługiwałem się dwoma paszportami, niemieckim i polskim, ponieważ leciałem do Kanady i okazując bilet musiałem okazać wizę kanadyjską. Dlatego też wręczyłem celnikowi dwa paszporty: niemiecki i polski, niemiecki rozwiązywał kwestię wizy. Na niemiecki paszport wjeżdża się do Kanady i Ameryki bez wizy a na polski nie. W bramce celnej celnik pyta też o bilet. Bez biletu nie weszłabyś do strefy bezcłowej. Musisz mieć zatem paszport, wizę i bilet.
— W takim razie należy uznać, że posługiwałeś się w Polsce paszportem polskim, ponieważ wręczyłeś go celnikowi…
— Dokładnie tak, chociaż celnik ostemplował tylko paszport niemiecki. Rzecznik Praw Obywatelskich wyjaśnił w telewizji, że „osoba posiadająca obywatelstwo polskie i inne obywatelstwa w Polsce traktowana jest jako obywatel polski”.
— Skoro obowiązkiem celnika zgodnie z ustawą o obywatelstwach, jest traktowanie obywatela polskiego zamieszkałego na stałe w kraju jako osobę krajową, nie wolno im było traktować ciebie jako osobę zagraniczną. Sam ten fakt świadczy o tendencyjnym podejściu urzędu celnego do twojej osoby.
— Jest to łamanie prawa dla pieniędzy, z chęci zysku, ponieważ osobie krajowej wolno wywieźć bez zezwolenia dewizowego pięć tysięcy EQU, natomiast osobie zagranicznej dwa tysiące EQU. Jak zabiorą komukolwiek pieniądze, natychmiast występują z wnioskiem o nagrodę. Otrzymują dziesięć procent od zatrzymanej kwoty, a więc korzystniej jest im traktować każdego jako osobę zagraniczną. Dostaną automatycznie większą nagrodę.
Zauważ, że zarówno złodzieje na ulicy jak i policjanci i celnicy polują na cudzoziemców aby ich okraść, ukraść im samochód bo na zagranicznej rejestracji, wyrwać pieniądze na ulicy niby za wykroczenie, sam tego niejednokrotnie doświadczyłem…
— Wiesz, mamy wykłady z prawa i nauczono mnie, że zgodnie z konstytucją każdy z nas ma prawo do obrony i musi takie prawo być respektowane.
— Masz rację! I jeżeli jakikolwiek urzędnik pozbawia nas takiego prawa, prawa do obrony, i tylko dlatego, że należy do zorganizowanej grupy przestępczej, mafijnej, mającej na celu osiągnięcie korzyści materialnych, to musimy powiedzieć, że niestety jest bandytą a nie urzędnikiem. Jeżeli do tego łamie prawo w celach rabunkowych, słowo bandyta jest jak najbardziej adekwatnym określeniem danego zjawiska i tacy ludzie nie powinni piastować tak wysokich urzędów. Napisałem nawet wniosek do Ministra Finansów o odwołanie ze stanowisk obu dyrektorów.
— Napisałeś wniosek do Ministra Finansów?
— Napisałem.
— I co?
— Powiedzieli, że złożyłem odwołanie do sądu i teraz sąd jest decydentem. Muszę czekać na termin i rozprawę sądową.
— I jak długo masz czekać?
— Czekam już ponad pięć lat, leci szósty…
— Niemożliwe. Czekasz już pięć lat? A twoje pieniądze?
— Jeszcze mi ich nie zwrócono.
— Myślisz, że zwrócą?
— Muszą. Jestem przekonany, że zwrócą wraz z procentami i odszkodowaniem. Przecież nic nie zrobiłem. Przesłuchany celnik w charakterze świadka potwierdził, że okazałem mu deklarację i pieniądze a rewizja dała wynik negatywny. Mam podpisany przez niego protokół. Dwa protokóły…
— Skoro nie miał powodu ani podstawy odebrać twoich pieniędzy?…
— Oczywiście, że nie miał powodu. Mogli sobie deklaracji nie uznać, powiedzmy, że z jakichś względów mogli jej nie uznać, w porządku, ale wciąż nie było powodu aby postawić zarzut przemytu pieniędzy, aby pieniądze odebrać i wycofać z podróży. Gdyby celnik nie uznał deklaracji i kazał pieniądze zdeponować byłaby to i tak szykana, ponieważ miałem deklarację przywozu pieniędzy zezwalającą na wywóz tychże pieniędzy, jednakże zgadzam się, że jeżeli moja deklaracja byłaby nieważna czy uznaliby ją za wadliwą, mogliby co najwyżej kazać mi pieniądze zdeponować ale nie mieli prawa wycofać z lotu, odebrać pieniądze i postawić zarzut przemytu pieniędzy…
— Wciąż nie rozumiem… Jak można zarzucić w takiej sytuacji komukolwiek przemyt kto nic nie ukrył i nic nie przemycał?
— Jest to prawdziwe skurwysyństwo! Czy przemytnik zgłasza celnikowi posiadany i przemycany towar? Jeżeli zgłasza celnikowi towar czy pieniądze, a potwierdził to celnik, wówczas nie dokonuje przemytu. Jeżeli zatem celnik stawia zarzut przemytu, dokonuje przestępstwa za niesłuszne oskarżenie.
Wniosłem przeciwko Urzędowi Celnemu powiadomienie o popełnieniu przestępstwa na moją szkodę do Prokuratury Wojewódzkiej oraz Prokuratora Generalnego.
Prokurator sprawę umorzył, nie dopatrzył się w postępowaniu Urzędu Celnego przestępstwa.
— Nie dopatrzył się przestępstwa i sprawę umorzył?
— No wiesz jak to jest, służby specjalne stoją nad prokuraturą. Wówczas prokuratorzy zaczynają inaczej widzieć… Koordynator działał w sprawie a więc zaczęły dziać się niezrozumiałe scenariusze. Mało tego, że nie dopatrzono się przestępstwa po stronie urzędu celnego, mnie oskarżono o posługiwanie się sfałszowaną deklaracją.
— Ciebie oskarżono? Na czym miało by sfałszowanie polegać?
— Oskarżenie ich nie było zbyt spójne. Na początku powiedzieli, że druga dziewiątka w dacie jest przerobiona… Specjalnie usiłowali skierować uwagę na boczne tory. Po moim oskarżeniu ich do Prokuratury, wykonali ekspertyzę zatrzymanej deklaracji — u siebie dla siebie — i ich ekspertyza wykazała inne równoległe zapisy kwot pieniężnych i pod moim podpisem… mój podpis..
Ideą wykonania ekspertyzy było wykazanie wadliwości mojej deklaracji, przerobienia na niej zapisów i wykazania słuszności postawienia zarzutu przemytu pieniędzy jako wywożonych bez zezwolenia(?)… Wykonano ekspertyzę deklaracji po to aby podważyć moje oskarżenie o przekroczenie uprawnień celnika i wykazać, iż postępowanie celnika było słuszne…
Zaistniał bezprawny fakt — celnik bez uzasadnienia wycofał mnie z podróży i postawił zarzut przemytu. Powiedziano, że deklaracja jest na starym druku. Nie wystarczyło bo druk a postemplowany dokument to dwie różne rzeczy.
— Wciąż za mało aby uzasadnić oskarżenie o przemyt.
— Właśnie. I z tego powodu powiedziano, że deklaracja została przerobiona.
— A była przerobiona?
— Skąd! Okazałem im sześć innych deklaracji przywozu. Wiesz, jak mieszkałem w Niemczech dosyć często przyjeżdżałem do Polski, właściwie cały czas jeździłem tam i z powrotem przekraczając granicę. Zawsze miałem przy sobie mniejsze lub większe pieniądze, ponieważ nigdy nie wiedziałem do czego mogą mi się przydać. Dzięki temu potencjalnie mogłem zarobić, mogłem nimi obrócić. Nie trzymało się wówczas złotówek, ponieważ zbyt szybko się dewaluowały. Bywało, że gdybym w danym momencie nie miał pieniędzy nie mógłbym czegoś kupić, na przykład próbek jakiegoś towaru, byłem kupcem, poszukiwałem różnych towarów na czym można było zarobić, handlowałem i zarabiałem. A więc kiedy przyjeżdżałem do Polski i przekraczałem granicę zawsze miałem pieniądze, mniej albo więcej, które najczęściej wpłacałem do banku w zależności na jak długo przyjechałem, ale też nie zawsze. Czasami wypełniałem deklaracje przywozu pieniędzy do kraju abym spokojnie mógł je z powrotem wywieźć. Zależy jak bardzo mi się śpieszyło. Jak byś postała w kolejce dwie godziny i miała daleką drogę przed sobą i chciała jak najdalej przed nocą zajechać, to każde pięć minut staje się cenne. Po co stać w kolejkach w bankach, za zaświadczenie trzeba zapłacić. Trzeba zaparkować samochód, który mogą w międzyczasie okraść, albo szukać parkingu strzeżonego i dodatkowo zapłacić. Więc lepiej było stracić te pięć minut przy wjeździe do Polski i zaświadczenie wwozowe dewiz na granicy podbić.
Jeździłem na niemieckiej rejestracji. Czy wiesz ile razy wybito mi szybę? Raz wybili mi tylną szybę w Maździe… Naprawa kosztowała w Polsce ponad dwa tysiące marek. Wielokrotnie tłukli szyby boczne. Później sytuacja w Polsce stawała się bardziej normalna, unormowana. Mieszkałem w Polsce, tu pracowałem, miałem swoją firmę, pieniądze trzymałem w banku. Wyjeżdżając do Niemiec nie potrzebowałem większych kwot pieniędzy, za zakupy importowe płaciłem poprzez bank. Sytuacja w Polsce coraz bardziej normalniała. Nie spodziewałem się tak bandyckiego numeru na lotnisku. Ni stąd ni zowąd, bez pardonu…
— A kto wypełnia deklaracje, celnik?
— Nie, sam wypełniam, celnik podpisuje ją i stempluje. W ogóle dlaczego miałbym zmieniać zapisy na deklaracji? Fałszować deklarację? Po co? Aby wywieźć pieniądze? Takich deklaracji z przywozami różnych kwot pieniędzy mam kilkanaście. Mogłem zawsze dopasować kwoty na deklaracjach do kwot wywożonych. Nie widzę powodu dla którego miałbym jakąkolwiek deklaracje przerabiać. Po co? Zawsze tez można było wziąć zaświadczenie na wywóz z banku.
Kiedy wkładałem deklaracje przed wyjazdem do paszportu nie widziałem żadnych zabrudzeń, żadnych dodatkowych tekstów. Po prostu włożyłem pierwszą lepszą deklarację w paszport mając do wyboru podobnych deklaracji kilkanaście.
Po ekspertyzie znajdował się na niej widoczny wypłowiały tekst, jak gdyby odbity, przeniesiony tekst za pośrednictwem folii z innej lub innych deklaracji.
— Dlaczego za pośrednictwem folii?
— Nie koniecznie folii, na przykład czegoś co przenosi tekst poprzez odbicie. Zastanawiałem się w jaki sposób inny tekst można by nanieść lub odbić na moją deklarację? Brałem pod uwagę dwie opcje: jedną, że deklaracja została sfałszowana przed ekspertyzą w tym celu aby podwójne zapisy wykazała ekspertyza, ale również zastanawiałem się czy nie byłoby możliwe aby w sposób naturalny, przypadkowy przeniósł się jeden zapis na drugi w podobnych miejscach zapisów. Pomyślałem wówczas o paszporcie niemieckim, który posiada wkładkę foliową. Wszystkie deklaracje zawsze przechodziły przez paszport, ponieważ po wypełnieniu deklaracji, stemplował je celnik. Musiałem przy tym mieć zawsze paszport niemiecki, ponieważ deklaracje były niemieckojęzyczne i zaraz po ostemplowaniu deklaracji wkładałem je automatycznie do paszportu. Rozważałem zatem problem tylko na zasadzie czy byłoby to możliwe, jak gdyby poszukiwania możliwości ewentualnego przypadkowego przeniesienia się tekstu z jednej deklaracji na drugą. Pomyślałem więc o moim niemieckim paszporcie i foliowej wszywce, ale nie wiem czy byłoby to możliwe, tym bardziej zastanawiającym był fakt, że ani ja ani nikt z celników badających moją deklarację przed ekspertyzą nie widział podwójnych zapisów, natomiast po ekspertyzie wypłowiały jasnoniebieski tekst widoczny był gołym okiem. To oznaczało, że okazałem im deklaracje w innym stanie… Oznaczało to też, że jeżeli deklaracja została sfałszowana, uczyniono to po zatrzymaniu mi deklaracji, pieniędzy i wycofaniu z lotu.
Zrobiono lekką parodię. Zlecono przesłuchanie mnie policjantowi, który zresztą pokazał palec w ich stronę i przy okazji powiedział, że deklaracja nie wygląda na przerobioną, nie wykryto żadnych wywabiaczy, żadnych śladów acetonu. Powiedział w końcu:
— A po co miałby pan to robić? Ma pan pieniądze…
— No właśnie. Po co miałbyś to robić?
— Nie widzę również żadnej motywacji dla której miałbym przerabiać swoją własną deklarację którą sam wypisuję.
Zachowałem wiele deklaracji przywozu, ponieważ przywiezionych pieniędzy nie wywiozłem za granicę tylko w Polsce nimi obracam prowadząc firmę importową. Woziłem deklaracje przez cały czas w samochodzie w schowku. Miałem ich kilkanaście sztuk, czasami myliłem się, coś poprawiałem, kreśliłem i na nowo wypisywałem, ponieważ bywało, że celnik pokreślonych deklaracji nie chciał ostemplować. W samochodzie zwłaszcza czekając na granicy wielokrotnie było bardzo nagrzane. Mogło się zdarzyć, że jedna deklaracja zabrudziła się o drugą, to znaczy mógł przenieść się jakiś fragmentaryczny zapis z jednej deklaracji na drugą. W swej naiwności rozważałem różne opcje do momentu w którym zupełnie przypadkowo drukarka laserowa naniosła mi jeden tekst na drugi. Wyglądało to tak, że od razu skojarzyłem sobie “ekspertyzę deklaracji”. Wówczas odkryłem, znalazłem dowód w jaki sposób „potraktowano” moją deklarację.
— Sfałszowano ją laserem?
— Uważam, że za pośrednictwem skanera i komputera przeniesiono tekst — wykryłem przez przypadek taką możliwość, naniesienie tekstu takim samym właśnie niebieskim kolorem zbliżonym do atramentu — co miałoby sugerować, że sfałszowałem własną deklarację aby w ten sposób wywieźć nielegalnie pieniądze.
Chybiony był to pomysł, ponieważ inne deklaracje, te które pozostały w moim posiadaniu a które załączyłem do sprawy, mają większe przywozy dewiz niż wywoziłem z Polski i większe niż pokazuje rzekomo sfałszowana deklaracja, a więc nie dostrzegam żadnej motywacji na którą mogliby się powołać moi oskarżyciele — fałszerze. Zresztą oryginalne deklaracje zachowałem a do sprawy załączyłem ich kopie chociaż chcieli abym oryginalne dołączył, spryciarze…
— Ale przecież miałeś zaświadczenie na wywóz. Po co miałbyś fałszować deklarację…
— No właśnie! W ogóle absurd! Jednakże intryga posuwała się dalej. Aby nie uznać mojego zaświadczenia na wywóz skierowano zapytanie do banku o której godzinie w dniu 18.10.96 bank wystawiał owe zaświadczenie? Masz pojęcie, takie pytanie — o której godzinie?
Sam pomysł i zapytanie odpowiada nam, że oczekiwano spodziewanej i uzgodnionej odpowiedzi którą bank miał potwierdzić pisemnie, ponieważ inaczej nie skierowaliby zapytania, czyli bank miał podważyć ważność zaświadczenia — co potwierdza intrygę koordynatora służb specjalnych jak również banku. Bank odpisał, że wystawił zaświadczenie o godzinie 15,03 dnia 18.10.96. Takie zaświadczenie kwitowałem swoim podpisem o godz. ok. 9,20 a o godzinie 15,03 byłem na lotnisku a więc było to kłamstwo.
— Można to przecież bardzo łatwo sprawdzić.
— Wcale nie tak łatwo. Co z tego, że byłem o godzinie 15.03 na lotnisku jak w dokumentach bankowych przesunęli godzinę wypłaty. Bank mógł dodatkowo jeszcze raz fikcyjnie wpłacić i wypłacić pieniądze o 15,03…
— A może sugerowali, że Jola mogła wziąć pieniądze z rachunku jadąc na lotnisko po ciebie?
— Nie, nie mogła, ponieważ wypłatę sam podpisywałem… Poza tym na rachunku nie było już pieniędzy. Na zaświadczeniu na wywóz był numer mojego paszportu… Mogli tylko co najwyżej dokonać powtórnie o 15,03 operację aby pozostała w systemie.
Ponadto pieniądze pobrałem z banku jedenaście dni przed odlotem na co miałem i mam wyciągi bankowe — dokumenty niepodważalne. W dniu 18.10.96 nie pobierałem pieniędzy, nie miałem zresztą już na koncie pieniędzy, przyjechałem tylko po zaświadczenie, którego jednak komputer w oparciu o wypłatę z dn. 7.10.96 nie chciał wystawić. Nie chciał bo się zaciął czy zawiesił, nie wykonywał polecenia. Wówczas właśnie na sugestie kasjerek dokonałem wpłaty i wypłaty aby uaktywnić komputer do wystawienia potrzebnego zaświadczenia ale jadąc na lotnisko o godz. 9,20—9,30, a nie o 15-tej. Logika faktów. Nawet w tym samym czasie ustaliłem całkiem przypadkowo, że mieli w banku swojego człowieka, pracownicę “Rudą” którą mogli wykorzystać do tej intrygi — mimo tajemnicy bankowej, z którą znaliśmy się z widzenia i z którą spotkałem się u wspólnej znajomej która zresztą również przypadkowo już wcześniej opowiedziała jej moją story z lotniskiem jako ciekawostkę. Ruda przypadkowo natknęła się na nas i widząc mnie niewytłumaczalnie się zmieszała po czym od razu się zmyła. Za chwilę dowiedziałem się, że w tym czasie nastąpiło zapytanie o godzinę wypłaty i odpowiedź banku w którym właśnie Ruda pracowała. Nie mogłem tego zmieszania nie skojarzyć z intrygą banku z udziałem (wiedzą) Rudej która — poprzez zaskoczenie — sama się zdemaskowała.
Urząd Celny wydał orzeczenie karne którym uznał, że dokonałem przemytu pieniędzy i pozbawił mnie moich pieniędzy mimo, iż nie nastąpiło utajnienie wywożonych dóbr. Napisali, ze przeszedłem przejściem zielonej linii — co było nieprawdą, ponieważ zielona linia nie istnieje przy odlotach tylko przy przylotach służąca do rozładowania ruchu pasażerskiego. Przy odlotach każdy musi podejść do bramki celnej gdzie napisane jest „custom, cło” i się odprawić. Tak też zrobiłem. Celnik siedział w bramce. Okazałem mu paszporty wraz z deklaracją dewizową w paszporcie. Jest to przyjęty zwyczaj dokonywania odpraw celnych na całym świecie. Na dowód mam ostemplowany paszport. Ponadto Jola cały czas była ze mną przy okienku mimo, ze to było już za czerwonym łańcuchem którego nie powinna przekroczyć. Przy celniku po odprawie pożegnaliśmy się. Następnie pomachaliśmy do siebie ręką i powiedziałem aby nie czekała, żeby wracała do domu.
Po mniej więcej półrocznym okresie czasu znowu postanowiłem lecieć do Kanady z tego samego lotniska i odkryłem trick na który pracują sprytni celnicy. Sytuacja prawie identyczna jak za pierwszym razem z tym, że za drugim razem nie dałem odebrać sobie pieniędzy i mam dodatkowych świadków wydarzenia.
— Znowu chcieli zabrać tobie pieniądze?
— Nie wiem, może… okazało by się, ale się nie udało, jednakże odkryłem ich podejście. Ten numer działa przez zaskoczenie tylko jeden raz, a ja nastawiłem się na obserwację, na każdy szczegół aby odkryć ich system… I odkryłem.
— Jaki system?
— System oszustwa. W jaki sposób wystawiają ludzi, napadają i okradają ich z pieniędzy niby w imieniu prawa… — Odkryłeś to? Jak?
— Był wczesny ranek. Jola odwoziła mnie na lotnisko. Uczuliłem Jolę aby zwracała uwagę na każdy szczegół, który będzie się wydarzał. Tym bardziej jest świadkiem w sprawie a więc miała dokładnie raz jeszcze lustrować sytuację. Kiedy zatrzymaliśmy samochód na górze przed wejściem do gmachu lotniska za nami podjechał samochód z którego wysiadło dwoje naszych znajomych. Odlatywali akurat na Kretę. Ten sympatyczny przypadek sprawił, że nasi znajomi stali się później mimowolnymi świadkami tego co się za chwilę wydarzyło.
Oddałem bagaż. Wypatrujemy gdzie może znajdować się zielone światło. Nigdzie go nie ma. Szukamy jednak jakiejkolwiek przesłanki, która mogłaby nam wskazać zielone światło aby sprawdzić czy można niechcący przez takie światło przejść. Nigdzie takiego światła nie było. Pytamy o zielone światło. Panie z obsługi odpowiadają nam, że zielonego światła przy odlotach nie ma, jest tylko przy przylotach. Potwierdza się zatem fakt o którym powiedział mi jeden celnik, że jeżeli urząd celny zarzucił mi przejście zielonym światłem przy odlocie to jest to absurd, który świadczy o tendencyjności urzędu celnego. Cały czas jesteśmy razem, ja i Jola, nie rozstajemy się nawet na chwilę aby nie było jakiegoś przypadku…
— Jakiego przypadku?
— Jakiejś prowokacji, czegokolwiek.
Podchodzimy do bramek granicznych. W jednej tylko bramce siedzi celniczka. Nad bramką napisane jest CUSTOM CŁO, a więc nie ma najmniejszej wątpliwości, że jest to bramka celna. Również tam nie pali się żadne zielone światło. Nie ma zatem wejścia do strefy bezcłowej na zielonym świetle. Nie można nawet by tam wejść pokazując tylko paszport. Należy mieć jeszcze ważny bilet lotniczy, a więc kontrola w bramce CUSTOM CŁO jest przymusowa i dotyczy każdego wchodzącego.
Podchodzimy razem z Jolą do celniczki. Wszystko dzieje się dokładnie tak jak za pierwszym razem. Kładę na okienku paszport polski z zaświadczeniami bankowymi na wywóz a niemiecki paszport trzymam w ręku aby celniczkę poinformować w kwestii wizy kanadyjskiej. Celniczka kontroluje paszport i prosi o bilet. Podaję jej bilet i wyjmuję zaświadczenie bankowe na wywóz pieniędzy z paszportu polskiego, który odłożyła celniczka na blat okienka. Otwieram zaświadczenie aby było jednoznacznie przez celniczkę zauważone. Celniczka składa moje zaświadczenie z powrotem, wkłada do paszportu, zamyka go i mówi dziękuję czym zakończyła odprawę celną. Nie przechodzę przez bramkę celną — jak to za pierwszym razem uczyniłem, tylko jeszcze raz otwieram paszport, wyjmuję zaświadczenie wywozowe i mówię:
— Przepraszam panią ale zgłosiłem pani pieniądze do odprawy celnej — czekając z zaciekawieniem na jej reakcję.
— Ale ja nie jestem celniczką. — Odpowiada celniczka.
— A przepraszam, kim pani jest? Co pani tu robi w bramce celnej?. — Nie posiadam się z oburzenia. — Przecież jest tu napisane CUSTOM, CŁO co wskazuje jednoznacznie na bramkę celną!
— Ale ja nie jestem celniczką — odpowiada powtórnie celniczka.
— Jak to nie jest pani celniczką? To dlaczego zakończyła pani odprawę celną? Co, chciała pani mnie wystawić swojemu koledze aby ten obrabował mnie z pieniędzy?!? Widzi pani przecież, że zgłaszam pani pieniądze a pani udaje, że nie widzi zaświadczenia na wywóz, wpuszcza mnie do środka nie będąc celniczką? Jak to? Kimkolwiek pani nie jest, pełni pani rolę i obowiązki celniczki, ponieważ siedzi pani w bramce celnej. Napisane jest tu przecież „custom, cło”, czy pani wie co to znaczy? Ludzie! Trzymajcie mnie! Przecież jest to napad rabunkowy! Pół roku temu obrabowaliście mnie z pieniędzy na ten sam numer! Celnik mnie wpuścił w taki sam sposób jak obecnie, a później powiedzieliście, że przeszedłem zielonym światłem! Kolega celnika, drugi celnik na mnie już czekał, ponieważ wiedział, że mam pieniądze, ponieważ widział moją deklarację, tak jak pani ją widziała! W ten sam sposób ukradliście mi dwadzieścia pięć tysięcy marek. Jolu — krzyczę mimo, iż Jola stoi obok — jesteś świadkiem próby napadu rabunkowego!
— Tak jej powiedziałeś?
— Tak jej wykrzyczałem! Zresztą to się samo działo. Odkryłem oszustwo. Bezczelne oszustwo wystawienia podróżnego swojemu koledze do obrabowania. Jola była nie mniej oburzona chociaż z drugiej strony zadowolona, że złapaliśmy ich na gorącym uczynku. Celniczka widząc deklaracje pieniężne z banku nabywa informację, że wyjeżdżasz z pieniędzmi. Nie dokonuje odprawy celnej polegającej na ostemplowaniu zaświadczenia bankowego — co powinna zrobić, ty z kolei nie upominasz się o stempel, ponieważ pojęcia nie masz, że taki stempel jest tobie potrzebny — bo tak sobie to wymyślili i że powinnaś mieć ostemplowane zaświadczenie bankowe — co wówczas nazywałoby się, że masz odprawione pieniądze.
— To dlaczego ona nie postemplowała zaświadczenia?
— Odpowiedziała, że nie jest celniczką.
— Skoro siedziała w bramce celnej to znaczy, że zastępuje celnika…
— To samo jej powiedziałem. Zrobiłem ogromny szum. W międzyczasie paru pasażerów przyglądało się wydarzeniu. Z niedowierzaniem kręcili głowami stając się świadkami czegoś niezwykłego. Celniczka na to abym nie krzyczał, nie robił szumu, ale ja już nie panowałem. Czułem jak gdyby moje włosy stały mi na głowie, czułem dziwne prądy przechodzące przez moje ciało. Klarownie ujrzałem jak okradają w nader prosty sposób ludzi. Pierwszy celnik widząc, że podróżny ma pieniądze wpuszcza go do strefy bezcłowej aby później się ulotnić w momencie kiedy drugi go zatrzyma przy gejcie i powie, że podróżny nie dopełnił formalności odprawy pieniędzy a więc chciał je przemycić mimo, iż posiada zezwolenie dewizowe. Sąd zapewne po trzech albo sześciu latach pieniądze poleci zwrócić podróżnemu, a może nie (?), celnicy dostaną w międzyczasie nagrodę dziesięć procent od zatrzymanej kwoty…
— I jak to się skończyło? I co było dalej?
— Ujrzałem wielu ludzi, którzy zwrócili na ten szczegół uwagę. Określiłem jednoznacznie działalność celników jako bandytyzm w biały dzień. Powiedziałem do Joli: „Zobacz, co za bandyci, pamiętaj i rejestruj wszystko! Jesteś świadkiem tego wydarzenia!”. Celniczka z bramki celnej, która siedziała w bramce w białej koszuli wyskoczyła z bramki jak oparzona i zaprowadziła mnie do drugiej celniczki mundurowej w czapce, która postemplowała mi zaświadczenie bankowe.
— Ciekawe, skoro siedziała w bramce celnej i widziała zaświadczenie bankowe które przed nią otworzyłeś, powinna je postemplować albo przekazać do postemplowania skoro takie mają procedury.
— No właśnie. Skoro nie była celniczką od razu powinna powiedzieć, że ona nie odprawia pieniędzy, powiedzieć gdzie mam się udać i co zrobić. Przecież podszedłem do bramki CUSTOM — CŁO, a nie do bufetu. Okazałem jej deklaracje celne na wywóz a więc wiedziała, że wywożę pieniądze… Było to jednoznaczne. Wpuścić podróżnego do strefy bezcłowej. Przekazać informację swojemu koledze… Za godzinę przy wejściu do „gejtu” czekali już by na mnie i dokładnie mogła by się powtórzyć sytuacja z dnia 18.10.96. — jak za pierwszym razem.
— Jest to nieprawdopodobne. Czy oni są normalni?
— Polują aby ktoś im wszedł z pieniędzmi. Odbierają pieniądze i spisują protokół karny. Ale masz rację, to są chorzy ludzie…
— Na jakiej podstawie? Przecież to nie jest przemyt pieniędzy!
— Właśnie, wszyscy wiedzą, że to nie był przemyt pieniędzy a sprawę i moje pieniądze trzymają sześć lat. Czy to nie bandytyzm? Wiadomo, że nie był to przemyt — mogą jednak napisać, że był, a któż będzie wiedział, że nie był to przemyt, a dla świętego spokoju niejeden podróżny będzie wolał rzucić im jakiś banknot, aby móc kontynuować zaplanowaną podróż, a jak nie chce doraźnie opodatkować swoich pieniędzy na ich rzecz, to zależy co wymyślą, skąd pobrał pieniądze, czy je przywiózł, czy posiada deklarację dewizową, czy można mu zarzucić na przykład „sfałszowanie” deklaracji? Wmówią podróżnemu, że przeszedł „zielonym światłem”, że powinien wypełnić przed wejściem „inne deklaracje” — które też nie istnieją, tak jak mnie powiedzieli, że miałbym jakieś inne deklaracje przed wyjazdem wypełnić, a takie nie istniały, zamieszają mu w głowie, że sam uwierzy, że coś niestosownego zrobił. A wszystko po to aby odpalił im coś ze swoich pieniędzy..
— Słuchaj… A nie mogłeś wziąć adwokata?
— Wziąłem.
— I co powiedział adwokat?
— Abym dał im dziesięć procent od zatrzymanych pieniędzy.
— Niemożliwe! Tak powiedział?
— Dokładnie tak powiedział, że dziesięć procent za pozbycie się kłopotu nie będzie zbyt wiele…
— I co ty na to?
— Odrzuciłem jego propozycję. Dziesięć procent?… Haraczy nie płacę. Powiedziałem, że wyobrażam sobie jego honorarium w okolicy tysiąca złotych, że nic nie zrobiłem abym miał komukolwiek sześć tysięcy wypłacić lub w jakikolwiek inny sposób dzielić się z kimkolwiek swoimi pieniędzmi.
— A on?
— Powiedział, że skontrolują całą moją działalność gospodarczą, wszystkie transfery pieniędzy, że wszystko co jest związane ze mną zostanie wzięte pod lupę… Złapałem się za głowę i powiedziałem, że bierze mnie za kogoś innego, że nie handluję narkotykami tylko okularami, nie mam dużych obrotów a w ogóle się nie boję.
— A więc straszył ciebie?
— Straszył albo ostrzegał. Znał ich, wiedział z kim rozmawiać. Pojechał na lotnisko przeczytać akta, spotkał się z kim trzeba i na odpowiednim szczeblu — co zaakcentował i zrobił za mną konferencję.
— Oni tylko czekają na adwokatów aby się dogadywać do kieszeni. Jak nie zapłacisz haraczu, wszystko zrobią abyś nie odzyskał pieniędzy.
— Nie zwykłem płacić haraczy i nie ulegam szantażom.
— Szantażował ciebie?
— Właściwie nie szantażował. Tak i nie, jak to nazwać? Byłem wściekły. Pieniądze jakie mu dałem za przeczytanie akt zobowiązywały go do podjęcia odpowiednich kroków obrończych w mojej sprawie zgodnie z prawem, na to właśnie liczyłem a nie na układanie się z celnikami czy innymi cichociemnymi in minus dla mnie — przecież to upokarzające, a co gorsze — postawienia mi ultimatum. Nie wiedziałem wówczas, że jest to ultimatum — albo płacisz haracz i masz pieniądze z powrotem albo nie płacisz i długo będziesz na swoje pieniądze czekał. Myślałem, że jest to jedna z opcji którą wskazuje mi mecenas — którą oczywiście odrzuciłem w przekonaniu, że nie odważą się wbrew prawu i oczywistym faktom odebrać mi pieniądze.
Nie ulegam szantażom. To nie ta droga prowadzi do mnie. Jeżeli jadę 140-180-ką na ograniczeniu szybkości i zatrzymuje mnie policjant to wiem co mam zrobić. Zaczyna się polka wtedy kiedy nic nie zrobiłem a głodny policjant naciąga mnie na rzekome wykroczenie albo zarzuca mi coś czego absolutnie nie zrobiłem. Wiesz, chociaż z drugiej strony rozwiązanie zaproponowane przez mecenasa, jeżeli było rozwiązaniem, było najlepszym pozbyciem się problemu — napisałem już dwa tomy różnych pism, policz ile czasu mnie to kosztowało, ile pieniędzy straciłem, ponieważ w rezultacie przestałem pracować, przestałem zarabiać pieniądze, prowadzili przeróżne szykany i prowokacje przez co straciłem bardzo dużo zdrowia i nie wiem jak obliczyć jak dużo swojego życia straciłem… Spowodowali ogromne straty… Dużo ludzi w tym uczestniczy. Narazili państwo na ogromne odszkodowanie…
— Musisz ich skarżyć i zażądać zadośćuczynienia.
— Żądam trzech milionów dolarów odszkodowania.
— Trzech milionów dolarów? — Roześmiałaś się.
— Śmiejesz się, że tak mało zażądałem czy tak dużo?
— Mało? Myślę, że dużo! Nie dadzą…
— Dokładnie straty jakie poniosłem wyliczą biegli jak dojdzie do rozprawy w Strasbourgu. Żądam trzech milionów dolarów odszkodowania, zwrot zatrzymanych pieniędzy wraz z należnymi odsetkami. Nie przypuszczam aby moje żądanie było zbyt wygórowane. Uważam, że każdy jest odpowiedzialny za to co robi i nie można prześladować drugiego człowieka bez najmniejszej odpowiedzialności za swoje czyny. Kraść w imieniu prawa i nie ponosić odpowiedzialności?…
Spoważniałaś nieco i po chwili zapytałaś;
— Dlaczego skalkulowałeś stratę na trzy miliony dolarów?
— Kwota trzech milionów dolarów nie jest tylko kwotą utraconego zarobku, zresztą dokładnie wyliczą biegli lub skorygują moje wyliczenie. Jako firma importowa potrafię rocznie podwoić zainwestowane pieniądze, czyli z zainwestowanych 100 na początku roku uczynić 200 na końcu. Co najmniej podwoić.
Przytaknęłaś zgadzając się za mną, a więc kontynuowałem:
— Jeżeli odebrano mi PLN 60.000.- w wyniku bezzasadnego oskarżenia o przemyt, który nie zaistniał, wówczas nie mogłem obrócić swoimi pieniędzmi z których po roku uczyniłbym PLN 120000.-. W drugim roku osiągnąłbym przypuszczalną kwotę 240000.-, w trzecim 480000 a w czwartym 840000.-, piaty i szósty i mamy już kwotę przekraczającą dwa miliony dolarów.
W tym samym czasie, już szósty rok — jak do tej pory — jestem przez polski wymiar sprawiedliwości prześladowany, szykany, nie rozpatrywanie sprawy, opóźnianie rozprawy o pieniądze, kradzież mojej działki, podkładanie świń… co w rezultacie doprowadziło do sytuacji w której nie byłem w stanie pracować i zarabiać. Magazyn który mi się odłożył sięga prawie dwóch milionów złotych. Zamiast obracać magazynem on mi się odłożył, czy to rozumiesz?
— Trochę rozumiem. To znaczy, że nie sprzedawałeś zakupionego towaru.
— Dokładnie tak, nie byłem w stanie. Usiłowano podłożyć mi świnię, nie mogłem nikogo przyjmować w magazynie importowym. Nie mogłem obrócić zakupionym towarem, który zamiast procentować i przynosić zyski zaczął się odkładać. Po prostu musiałem zamknąć hurtownię, zamknąć magazyn importowy i w takiej sytuacji należy wskazać winnego zaistniałej sytuacji, biegli muszą wyliczyć stratę i ktoś musi za ten stan rzeczy zapłacić. Bałem się napadu, musiałem zamknąć tę bezpośrednią drogę prowadzącą do mojego domu. Wiesz, powiedziano by później albo w notatce urzędowej napisano, że nieznani sprawcy napadli i zamordowali jakiegoś Kowalskiego i jego rodzinę, że prawdopodobnie były to porachunki, rozliczenia i by zamknięto sprawę…
Umilkliśmy na chwilę jakbyś coś sobie przypominała czy raczej przemyśliwała a może zastanawiałaś się czy zapytać o to co przyszło tobie akurat do głowy o co jednak nie zapytałaś. W każdym razie coś przemyśliwałaś w sobie i z pewnością coś chciałaś powiedzieć czego jednak nie powiedziałaś. W końcu rzuciłaś mimochodem:
— A gdyby drugi raz zaistniała podobna sytuacja, dałbyś im dziesięć procent?
— Nie, nie dałbym, dla zasady. Nigdy nie brałem od nikogo pieniędzy, nie biorę i nie daję.
— Też bym nie dała. Gdyby tak każdy… — Nie zauważyłem przekonania w twoim głosie, raczej przestrach na jakąś myśl której nie wypowiedziałaś.
— Gdyby wiedzieli, że nikt im nic nie da, nie było by takich sytuacji. Dlatego też musi ktoś pierwszy ich nauczyć, że za swoje skurwysyństwa muszą zapłacić i nie z każdym zrobią to co zechcą.
— Wiesz, takich ludzi jak ty jest bardzo mało, nikomu by się nie chciało walczyć z bezpieką, tajną policją… Przecież mają oni nieograniczoną władzę.
— Jestem zdania, że ta władza jest ograniczona a poza tym jestem chroniony, mam przyjaciela energetycznego…
Popatrzyłaś na mnie za zdumieniem graniczącym z groteską czy żartuję ale nie rozwijałem tego tematu i kontynuowałem pewną myśl wywołaną ogólną refleksją:
— Zresztą jest to naszym obowiązkiem. Walka ze złem jest obowiązkiem każdego człowieka, każdej rozumnej istoty. To tak jakby obca zła cywilizacja wszczepiła nam wirusa ażeby wyniszczyć w nas rozum i inteligencję, przejąć wpływy, uczynić z nas niewolników i my albo będziemy z nią walczyć albo pozwolimy aby nas zniszczono. Marzeniem każdego kowboja było mieć swój domek z ogródkiem i kawałek ziemi. Zatem wydaje się to być odwiecznym marzeniem każdego człowieka. Uwiłem sobie takie gniazdko i nagle ktoś chciał wyrzucić mnie wraz z pisklakami z mojego gniazda, odebrać mi wszystko co dotychczas posiadłem i kto? Zapytasz kto? Paru chłystków, paru niedouczonych sierżantów, developer, paru łapowników i złodziei, którzy dobrze mówić po polsku nie potrafią a jedynym ich tematem jest komu ile wyrwali, komu ile ukradli i jakiego kaca mają po wczorajszej gorzałce… Zwerbowani zostali przez im podobnych, którzy nieco wyżej awansowali, kolegi wujek czy też stryj z Pacanowa Górnego. Charakteryzuje ich jedna wspólna cecha charakteru — niechęć do jakiejkolwiek pracy, dwie lewe ręce i nie potrafienie niczego. Nagle odkrywają, że posiadają władzę, machają lizakiem i zatrzymuje się samochód… Odkrywają, że jakże wiele nagle się w ich życiu zmieniło, jak wiele od nich zależy, mogą kogoś zgnoić, tworzyć nowe niezaistniałe fakty poprzez mundur, i że legitymacja powalająca innych na kolana jest znakomitym źródłem pieniędzy… Mają na browarek, obiadek, na gorzałkę, wracają z souvenirami. Przecież do szczęścia nic więcej nie było im trzeba. Popatrz na tych grubych, tłustych sierżantów jak powoli się obracają i jak wysoko trzymają ramiona. Ma dodać im to powagi władzy.
Popatrz jakie to zdumiewające, jeden cichociemny człowiek wprowadzony w spisek sierżantów dla prywaty rozpętał taką akcję i zaangażował wywiad, kontrwywiad i wiele przeróżnych urzędów i instytucji. Stary emeryt wojskowy z Rembertowa, deweloper, parę przemiłych na pozór pań, paru obrażonych sierżantów z drogówki, którym ktoś ośmielił się powiedzieć parę słów prawdy uruchomili mafijną machinę splatającą kluczowe interesy robione przez „mafijne państwo” w państwie, spowodowali zatrudnienie policyjnych służb specjalnych, prokuratorów, sędziów, dyrektorów, którzy właśnie jak gdyby dla jednej rodziny deweloperskiej, dla obrażonych sierżantów-złodziei zaczęli łamać prawo. To jest nieprawdopodobne.
Z najuczciwszego człowieka zrobią najgorszego złoczyńcę a najgorszego złoczyńcę mianują na wysokie stanowisko aby następnie mieć go dla swoich potrzeb. To wszystko jest porąbane. Nepotyzm ale przede wszystkim mafijne struktury i zwyczaje. Nagradzana lojalność za pomoc w wspólnie dokonanej zbrodni, napiętnowanie i dymisja każdego kto ośmieli się wytknąć błędy w celu uczynienia odrobiny porządku.
— Ale co tu można zrobić? Sam nic nie zrobisz…
— Jest tylko jedna droga, nie bać się. Należy o tym mówić, pisać, wytykać ich palcami, podawać ich nazwiska, kim są, jakie piastują funkcje i stanowiska w aparacie władzy. I — po raz wtóry — nie bać się, nie wymordują nas wszystkich. Pomyśl, jeżeli policjant czy też sędzia kradnie to jest to nasza narodowa tragedia. Nie jest to tragedią sędziego tylko wszystkich ludzi żyjących w tym kraju, że mamy takiego sędziego. Nie masz już nikogo do kogo możesz się poskarżyć, od kogo mogłabyś uzyskać pomoc, sprawiedliwy osąd sprawy w chwili kiedy dzieje się tobie krzywda nie istnieje. Nie masz już zupełnie nikogo…
Czasami myślę, że ci ludzie są skażeni jakimś wirusem, pomyśl tylko, nasze życie jest niezaprzeczalnym fenomenem, zgadzasz się? No więc jeżeli uznamy, że nasze życie jest fenomenem i martwimy się, że obok wydarzyła się jakaś tragedia, spadł samolot, zatonął okręt i zginęło mnóstwo ludzi którzy wiedzieli, że giną, mieli taką świadomość, to na tę myśl, uruchamia się w nas ból, współczucie mimo, że nie znamy tych którzy zginęli… To jak nazwiesz tych, którzy występują przeciw drugiemu człowiekowi, prześladują go wykorzystując władzę, którą przyszło im sprawować?…
W tym scenariuszu sędziowie współpracują ściśle z przestępcami i pod ich dyktando wydają zarządzenia, postanowienia i wykonują przeróżne niezrozumiałe ruchy, jednak rozprawy sądowej, mimo upływu sześciu lat, jeszcze nie rozpoczęli.
W dniu 15.11.2005 skierowałem pismo do Prokuratora Generalnego:
Pan
Zbigniew Z
Minister Sprawiedliwości
Prokurator Generalny
Wniosek
O podjęcie umorzonego śledztwa przeciwko funkcjonariuszom Urzędu Celnego Portu Lotniczego celnikowi Markowi Cz. oraz dyrektorom UCPL Jerzemu M. oraz Andrzejowi W., SSR VII Wydziału Karnego w Warszawie Jolancie Marek o przestępstwo z art. 231 par 1 kk. tj. przekroczenia uprawnień oraz ustalenia i ukarania zleceniodawców intrygi.
Wniosek
O spowodowanie wznowienia postępowania w celu wydania merytorycznego rozstrzygnięcia sądowego — postępowanie sądowe zainicjowane moim żądaniem skierowania sprawy na drogę postępowania sądowego z dn. 18.01.1997r. zostało w sposób ustawowo niedopuszczalny umorzone mimo, iż musi być merytorycznie rozstrzygnięte.
W dniu 18.10.1996 działając z premedytacją Urząd Celny Port Lotniczy Warszawa Okęcie wszczął fikcyjne postępowanie karne wobec mojej osoby zarzucając przemyt pieniędzy, które nie były przemycane, a następnie w postępowaniu odwoławczym Sąd Rejonowy w Warszawie VII Wydział Karny stosując bezczynność aktywną polegającą na niedorzecznym prowadzeniu postępowania w drugą stronę — przeciwko osobie poszkodowanej, przeciwko wnioskodawcy, doprowadził wnioskodawcę do inwalidztwa i ogromnych strat finansowych.
Dotyczy postępowań:
1. Urzędu Celnego Portu Lotniczego w Warszawie nr.
RK-277/96 PKM 368/96
— Sądu Rejonowego VII Wydziału Karnego w Warszawie, sygn.
akt VII Kws 52/97
— Sądu Rejonowego VIII Wydziału Karnego w Warszawie, sygn. akt VIIIK225/97
A także postępowań Prokuratury Rejonowej Warszawa Ochota nr. 2 DS. 326/97; 2 DS. 105/97; Prokuratury Wojewódzkiej w Warszawie nr. I 1 Dsn 211/97/0; I 1 Dsn 1406/97/0; Prokuratury Krajowej nr. PR I Ko570/97;
Uzasadnienie
W dniu 18.10.96 miałem lecieć do Kanady. Przed odlotem, posiadane pieniądze zgłosiłem i okazałem celnikowi w bramce „Custom, cło” wraz z paszportem oraz deklaracją celną. Przy wejściu do „gate” drugi celnik, któremu również okazałem pieniądze i deklarację celną, zakwestionował deklarację dewizową i oskarżył mnie o przemyt tychże zgłoszonych celnikowi i okazanych pieniędzy. Na protokóle karnym z dnia 18.10.96 jak również 6.11.96 — dokumencie inicjującym oskarżenie, celnik przyznał, że podróżny okazał mu przewożone pieniądze wraz z paszportem oraz deklaracją celną, jednakże oskarżył mnie o przemyt tychże pieniędzy. Tymczasem potwierdzone przez celnika okazanie mu paszportu, deklaracji i pieniędzy, przeczy zarzutowi przemytu pieniędzy.
Celnik umotywował oskarżenie o przemyt okolicznością, iż (on sam) nie uznał ważności dokumentu- deklaracji celnej, jednakże nie uznanie deklaracji dewizowej nie uprawnia UCPL do postawienia zarzutu przemytu pieniędzy(są to dwie różne kwestie), tym bardziej w zamian okazałem sześć innych deklaracji dewizowych uprawniających mnie do wywozu większych niż wywoziłem kwot uprzednio przywiezionych do Polski.
W dniu 21.10.96 okazałem dyrektorowi UCPL Jerzemu M. wyciągi z r-ku dewizowego „A”, zezwolenie na wywóz, deklaracje przywozowe zezwalające na wywóz (załączone do sprawy)… W odpowiedzi:
— W dniu 24.10.96 Urząd Celny Port Lotniczy w Warszawie bez uzasadnienia wprowadził tryb postępowania w stosunku do nieobecnego czym pozbawiono mnie prawa do obrony.
— W dniu 8.01.97 wydano również w stosunku do nieobecnego orzeczenie karne, którym orzeczono przepadek moich legalnie posiadanych i legalnie przewożonych pieniędzy. Intryga ta potwierdza przestępstwo popełnione przez Urząd Celny Port Lotniczy w Warszawie, ponieważ po pierwsze;
— wskazano art. art. 222, 223 uks tryb postępowania w stosunku do nieobecnego, osoby zagranicznej — a w myśl przepisów (Konstytucja RP, uks, kks) byłem osobą krajową jak i obecnym zameldowanym w W-wie, zasada prawna brzmi, cyt.: Osoba posiadająca obywatelstwo polskie i inne obywatelstwa, w Polsce traktowana jest jako obywatel polski. Obywatel polski posiadający stałe miejsce zamieszkania w Polsce, nie jest osobą zagraniczną ani nieobecną.
— Zarzucono wywóz pieniędzy bez wymaganego zezwolenia dewizowego co jest sprzeczne z faktami takimi jak:
— Po zakwestionowaniu deklaracji niemieckojęzycznej wwozowej, okazałem sześć innych deklaracji dewizowych również niemieckojęzycznych potwierdzonych pieczęciami polskiego Urzędu Celnego na przywóz większych niż wywoziłem z Polski kwot pieniężnych uprawniających mnie do powrotnego wywozu przywiezionych wartości płatniczych.
— posiadałem zaświadczenie na wywóz na dzień 18.10.96 oraz potwierdzenie z banku, że zaświadczenie na wywóz na dzień 18.10.96 zostało przez bank wystawione oraz załączyłem (aby rozwiać jakiekolwiek wątpliwości dotyczące czasokresu podjęcia pieniędzy)
— potwierdzające te fakty wyciągi bankowe z datami wpłat i wypłat wartości dewizowych, m.in. z dnia 7.10.96, czyli 11 dni przed planowanym odlotem.
— Na orzeczeniu karnym wskazano nieprawidłową kwotę 2000 EQU jako kwotę uprawnioną bez zaświadczenia bankowego do wywozu — co jest nieprawdą, ponieważ kwotą taką była wartość EQU 5000, -. Celem tej „pomyłki” było zatrzymanie większej kwoty pieniędzy jako niby nielegalnie wywożonej ażeby celnicy otrzymali większą nagrodę 10% od zatrzymanych pieniędzy.
— Zarzucono przejście „zieloną linią” co jest nieprawdą. Nie było przy odlotach „zielonej linii” tylko przy przylotach (wyrywkowa kontrola celna) co miało rozładowywać ruch pasażerski. Posiadam dowód odprawy celnej — ostemplowany paszport, ponieważ podszedłem do bramki celnej w której dokonałem zgłoszenia dewizowego. Okazałem paszporty wraz z deklaracjami celnymi — co potwierdza zarówno celnik dokonujący odprawy celnej jak również moja żona będąca przy odprawie obecna.
Okazanie celnikowi pieniędzy nie było utajnieniem przewożonych dóbr, okazanie deklaracji dewizowych w bramce celnej „Custom, cło” było zgłoszeniem celnym, zatem w takiej sytuacji oskarżenie podróżnego o przemyt było pojęciem abstrakcyjnym absolutnie nieuzasadnionym i nieuprawnionym.
W odpowiedzi na mój wniosek z dnia 17.01.1997 roku — żądanie skierowania sprawy na drogę postępowania sądowego, Urząd Celny Port Lotniczy w Warszawie sfabrykował i wykazał na mojej deklaracji (niemieckojęzycznej) przywozowej „drugi wypłowiały zapis” i w dniu 28 lutego 1997 (miesiąc później — po moim powiadomieniu o dokonaniu przestępstwa przez UCPL do prokuratury z dnia 28.01.97 — nr. I 1Dsn 211/97/0; PR I Ko 570/97), skierowano akt oskarżenia do Sądu Rejonowego w Warszawie jakobym posługiwał się na lotnisku sfałszowaną deklaracją, sygn. Akt VIIIK225/97.
Ta intryga miała na celu stworzenie takiej sytuacji która uzasadniałaby interpretację „legalnego” zatrzymania podróżnego (wycofanie z lotu) na lotnisku wraz z jego pieniędzmi w dniu 18.10.96 pod zarzutem „przemytu pieniędzy” oraz uwikłanie w sprawę zarówno karną jak i karno-skarbową. Zatem z ofiary przestępstwa uczyniono sprawcę przestępstwa.
Należy podkreślić, że działania UCPL były szykaną, intrygą czynioną na zamówienie, pozornie nie mogącą perspektywicznie w państwie prawa spowodować jakichkolwiek skutków z braku dowodów winy, ponieważ niezależnie od wspomnianej intrygi, równolegle na dzień 18.10.96 posiadałem zezwolenie na wywóz wraz z potwierdzeniem banku, że bank takie zezwolenie wystawił jak również przedstawiłem wyciągi bankowe potwierdzające faktyczną datę podjęcia pieniędzy z rachunku na 11 dni przed podróżą. Okazałem ponadto sześć innych deklaracji uprawniających mnie do wywozu pieniędzy. Jednakże intryga nabierała niedorzeczności.
Prokuratura Warszawa Ochota dopuściła się w ślad za Urzędem Celnym również rażących naruszeń prawa — bezczynności w zakresie ścigania sprawców oszustwa na lotnisku Okęcie i niesłusznego oskarżenia o przemyt poszkodowanego, jak również sama wzięła udział w niesłusznym oskarżeniu i nie wskazała żadnych dowodów uzasadniających oskarżenie. Prokurator Beata K. nie kryła, iż działa na zlecenie kilkunastu osób za nią stojących.
Niedopuszczalny był wskazany przez prokuraturę w akcie oskarżenia tryb uproszczony postępowania wobec okoliczności wymienionej w art. 79 par. 1 kpk. (stary art. 420 p. 3 w zw. z art. 70 par. 1 kpk) który to fakt przesądza, że niniejsza sprawa kategorycznie bez wahania powinna być w marcu 1997 r zwrócona z urzędu prokuraturze celem usunięcia tego uchybienia — stary art. 299 par 1 p.3 kpk, od 01.01.1998 art. 337 par 1 kpk.
Nie zostały przytoczone fakty i dowody na których oskarżenie się oparło, nie wskazano wysokości powstałej szkody, nie omówiono okoliczności na które oskarżony w swej obronie się powołał, wadliwie wskazano tryby postępowania… a zachodzi tu poza tym sprzeczność, albowiem na podstawie art. 11 par. 1 kk oraz 12 kk ten sam czyn może stanowić tylko jedno przestępstwo. Za ten sam czyn, którego zresztą w ogóle nie popełniono, oskarżony odpowiadał przed Wydziałem VII Karnym, sygn. akt VII Kws 52/97 do którego zastosowano tryb postępowania w stosunku do osoby nieobecnej, oraz Wydziałem VIII Karnym, sygn. akt VIII 225/97 Sądu Rejonowego w Warszawie, do którego zastosowano tryb uproszczony — niedopuszczalny przez ustawę kpk. Zastosowanie wadliwego trybu uproszczonego pozwalało zaniechać sporządzenia uzasadnienia aktu oskarżenia, sporządzenie takiego uzasadnienia nastręczyłoby prokuratorowi ogromne trudności.
Sąd — skoro przyjął sprawę — powinien kwestie właściwych trybów postępowania „jednego zachowania” wyjaśnić i określić ten właściwy tryb postępowania (lub zwrócić sprawę oskarżycielowi), art. 339 par. 3 p. 3 i 4 kpk, pamiętając przy tym, że jeden czyn (nawet gdyby przyjąć więcej zachowań, por. art. 12 kk) stanowi jedno przestępstwo i nie można do jednego czynu, w stosunku do tego samego człowieka, równolegle zastosować dwóch różnych (wadliwych zresztą) trybów postępowania — tryb uproszczony oraz tryb postępowania w stosunku do osoby nieobecnej.
Prokurator powinien określić w jaki sposób powstał na deklaracji inny wypłowiały zapis, kto dokonał tego zapisu, komu i do czego miało to służyć, komu miało przynieść korzyść? — o co wnosiłem — i przeciwko właściwym sprawcom czynu wszcząć postępowanie wyjaśniające, postępowanie karne. Nie może być sytuacji, że wskazanych sprawców fałszerstwa i rabunku pieniędzy (cywili w UCPL) prokurator nie dostrzegł, natomiast przeciwko ofierze przestępstwa prowadził postępowanie karne tłumacząc poszkodowanemu, że „za nią (panią prokurator Beatą K ) stoi kilkanaście osób”…
Ponadto należy podkreślić, że do dnia dzisiejszego brakuje podstaw oskarżenia, ponieważ ekspertyza Urzędu Celnego wykonana przez Urząd Celny na zlecenie i na rzecz Urzędu Celnego — organu, który był świadkiem, oskarżycielem i sędzią — i w niniejszej sprawie dokonał oczywistych rażących naruszeń prawa — nie może być dowodem w sprawie i zarówno prokurator nie miał (nie ma) podstaw oskarżenia, jak również Sąd Rejonowy nie może a priori domniemywać, że oskarżony popełnił niedozwolony czyn, skoro z materiału dowodowego wynika, że żaden niedozwolony czyn nie został popełniony i nie ustalił Sąd ani wcześniej prokurator (poprzez niezależnego biegłego grafologa lub adekwatny instytut), czy zarzucany czyn — fałszerstwo deklaracji — został w ogóle dokonany, a jeżeli to kiedy i przez kogo.
Oskarżyciel obraził art. 321 par. 3 kpk w zw. z art. 79 kpk który w rozdziale <zamknięcie śledztwa> mówi, że w czynnościach zaznajomienia podejrzanego z materiałami postępowania w wypadkach określonych w art. 79 par.1 kpk udział obrońcy podejrzanego jest obowiązkowy — Niewykonanie ustawy było niedopuszczalnym uchybieniem kpk.. Tym samym pozbawił prokurator podejrzanego konstytucyjnego prawa do obrony, nie wyznaczył podejrzanemu obrońcy z urzędu mimo ujawnienia w postępowaniu okoliczności wymienionej w art. 79 par. 1 kpk.
Orzeczenie Karne z dnia 8.01.1997 również bezprawnie zapadło z powodu wyżej wymienionego uchybienia (brak obrońcy) — którego uchybienia Sąd Rejonowy VII Wydział Karny przez ponad pięć lat nie zauważył jak również nieuprawnionego zastosowania trybu w stosunku do nieobecnego.
Należy zatem z całą mocą powtórzyć oczywistość, że postępowanie zarówno UCPL w W-wie (absolutnie niezgodne z prawem) jak również Prokuratury Warszawa Ochota posiada liczne wady proceduralne w postępowaniu przygotowawczym, natomiast Sąd Rejonowy VII Wydział Karny wykazał nadzwyczajną determinację w bezczynności jak najdłuższego nie rozpoznawania sprawy na wniosek oskarżonego oraz uczynił się stroną w sprawie przeciwko oskarżonemu i czynnie wykonywał wszelkie inne czynności zmierzające do jak najdłuższego nie rozpoznania wniosku oskarżonego (żądania rozpoznania sprawy przez sąd) aby po siedmiu i pół roku sprawę umorzyć i jej jednak nie rozpoznać — co jest niedopuszczalne.
Oskarżyciel nie określił czasokresu, dokładnej daty zaistnienia na deklaracji podwójnych zapisów — o co wnosiłem do prokuratury a co jest skandalicznym zaniedbaniem prokuratury osłaniającym właściwych sprawców fałszerstwa, odraczając tym samym, ba poprzez swoją bezczynność wręcz uniemożliwiając w dniu dzisiejszym, ustalenie tego bardzo istotnego faktu — kiedy i w jaki sposób (przez kogo) został naniesiony drugi „wypłowiały” zapis i komu to miało przynieść korzyść a jest to niedopuszczalną bezczynnością w sprawie, ponieważ prokurator nie umorzył postępowania tylko skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko określonej osobie, przeciwko poszkodowanemu (!), a więc tym samym był zobowiązany wykonać podstawowe czynności uzasadniające oskarżenie, których jednak nie wykonał samemu przyłączając się do intrygi — fikcyjnego oskarżenia.
Gdyby określono datę zaistnienia „wypłowiałego zapisu”, mielibyśmy przybliżony kierunek osoby lub osób, które dokonały tej manipulacji, ponieważ drugi „wypłowiały zapis” zaistniał na deklaracji po dniu 18.10.1996 roku. Przed dniem 18.10.96 takiego „wypłowiałego zapisu” nie było, ponieważ gdyby tenże „wypłowiały zapis” był, byłbym pierwszym który by ten fakt zauważył i wziął ze sobą w podróż (po prostu) inną deklarację przywozową (bez wypłowiałego innego zapisu) których miałem (mam) kilkanaście sztuk. Żadna z nich nie posiada jakichkolwiek „wypłowiałych zapisów”, jednakże przy użyciu odpowiedniego sprzętu można na nią „drugi wypłowiały zapis” nanieść.
Dlaczego ekspertyza Urzędu Celnego nie określiła czasokresów powstania obu zapisów (jednego i drugiego) na deklaracji? Czy to możliwe aby pominąć tak istotne ustalenie? A może uznano ten aspekt za „niepotrzebny w sprawie”, ponieważ wskazanie właściwego czasokresu dokonania fałszerstwa (po dniu 18.10.96) byłoby wskazaniem sprawców fałszerstwa???
W dniu 18.01.1997 roku wniosłem żądanie skierowania sprawy na drogę postępowania sądowego.
Sąd Rejonowy VII Wydział Karny zamiast rozpoznać mój wniosek czy zakwestionować:
— nieprawidłowo wskazany przez UCPL tryb postępowania, — pozbawienie obywatela przez UCPL prawa do obrony, zamiast uchylić orzeczenie karne z dnia 8.01.97 zapadłe w sposób nieuprawniony, zamiast poszkodowanemu zwrócić pieniądze i sprawę natychmiast zakończyć, w dniu 6 maja 1999 skierował poszkodowanego-oskarżonego-wnioskodawcę postępowania do szpitala psychiatrycznego zamkniętego na sześć tygodni, na obserwację psychiatryczną.
W efekcie zupełnie nieuzasadnionych działań sędziego Jolanty M. które w istocie były spiskiem na zdrowie i życie oskarżonego a nie koniecznością procesową, których założeniem było doprowadzenie oskarżonego do szpitala psychiatrycznego zamkniętego (niby na obserwację psychiatryczną aby wykonać zamach na życiu (zdrowiu) oskarżonego), poszkodowany podróżny, niesłusznie o przemyt oskarżony, doprowadzony został do inwalidztwa (maj 1999) oraz ogromnych strat finansowych, straty dorobku swojego życia.
Jak można osobę nieobecną, co do której toczy się postępowanie w trybie do nieobecnego;
— Skierować na badanie psychiatryczne?
— Starać się umieścić w szpitalu psychiatrycznym?
— Usiłować — bez uprzedzenia ani stosownego postanowienia sądowego — aresztować i doprowadzić przez policję (Posterunek w W-wie Rembertowie) w dniu 8.05.2001 do szpitala psychiatrycznego zamkniętego w Ząbkach, skoro nieobecny to taka osoba której nie ma, której adresu nie można ustalić? Skoro nie zmienił sąd — mimo adekwatnych wniosków i żądań — trybu postępowania w stosunku do nieobecnego na tryb właściwy?
A nie zmienił sąd dlatego, że musiałby automatycznie dokonać oceny niewłaściwie wprowadzonego trybu postępowania przez UCPL, musiałby zgodnie z kks uchylić orzeczenie karne i zwrócić poszkodowanemu (niesłusznie i bez uzasadnienia oskarżonemu) zatrzymane pieniądze wraz z należnymi odsetkami, a tego zrobić nie chciał… w zamian podejmowała sędzia Jolanta Marek działania przeciwne zmierzające do nieuzasadnionego pozbawienia wolności poszkodowanego i osadzenia w szpitalu psychiatrycznym — co wywołało uzasadniony lęk o zdrowie i życie i doprowadziło do psychozy, zapaści — utraty równowagi (neuronitis vestibularis), utraty organu równowagi, stanów nieważkości i stałej renty inwalidzkiej.
Przy czym należy podkreślić rozmyślność działań sędziego, ponieważ z protokółu karnego celnika inicjującego oskarżenie nie wynikało aby przemyt pieniędzy zaistniał. Nie wolno było wydawać zarządzenia o doprowadzeniu przez policję i pozbawieniu wolności obywatela bez stosownego postanowienia o zastosowaniu tymczasowego aresztowania w sprawie. Postanowienie o tymczasowym aresztowaniu nie mogło zaistnieć z uwagi na brak zagrożenia zarzucanego występku karą pozbawienia wolności w ogóle. Należy przy tym podkreślić, że posiadała sędzia wiedzę, że jej działania są zagrożeniem dla zdrowia i życia obywatela. Zarzut przemytu pieniędzy był niedorzecznością, był zarzutem absolutnie nieuzasadnionym i w związku z powyższym konieczności procesowej — aby kierować wnioskodawcę toczącego się postępowania na obserwację psychiatryczną i pozbawiać go wolności — nie było.
Skarżę niedorzeczne postanowienia — które w niniejszej sprawie zapadały, ponieważ wszystkie pozbawione były podstaw merytorycznych, wszystkie oparte były na fikcji a należy pamiętać, że celnik który zainicjował tę sprawę sam napisał, iż „przemyt pieniędzy” — jaki zarzucił protokółem, się nie wydarzył.
1a Postanowienie z dn. 24.10.96 o zastosowaniu (do osoby obecnej) trybu w stosunku do nieobecnego
1b Postanowienie z dn. 24.10.96 (i z dn. 29.11.96) o zabezpieczeniu majątkowym;
1c Orzeczenie karne z dn. 08.01.97
1d Postanowienie z dn. 06 maja 1999 o skierowaniu oskarżonego na obserwację psychiatryczną;
1e Postanowienie z dn. 18.07.2001 w przedmiocie utrzymania trybu postępowania w stosunku do nieobecnego wobec osoby obecnej;
1f Postanowienia z dn. 1.03.2002, 30.09.2002, 12.05.2003 jak również z 28 maja 2004, sygn. Akt XKz331/04 o umorzeniu postępowania bez podjęcia merytorycznych ustaleń w kierunku czy w ogóle został popełniony zarzucony oskarżonemu czyn — co jest koniecznością procesową, a wiadomym jest, że taki czyn nie zaistniał
— co jest również przestępstwem kryminalnym opisanym w art. 234kk, 235kk jak również dręczeniem obywatela w wyniku czego doprowadzono go do inwalidztwa oraz ogromnych strat finansowych.
W dniu 12.05.2003 Sąd Rejonowy VII Wydział Karny na podstawie art. 17 par. 1 p. 2 kpk w zw. z art. 31 par. 1 kpk umorzył po raz trzeci niniejsze postępowanie. Tymczasem warunkiem umorzenia postępowania na wskazanej przez Sąd Rejonowy podstawie, jest ustalenie czy oskarżony jest sprawcą zarzuconego mu czynu — czego Sąd Rejonowy nie uczynił. Dywagacje Sądu, iż za winą oskarżonego przemawia „treść zeznań celnika Marka Czarnockiego, oryginał deklaracji celnej, etc…” są właśnie dowodami przeciwnymi, a mianowicie takimi z których wynika, iż nie było przemytu, nie było żadnego niedozwolonego czynu, ponieważ podróżny okazał celnikowi przewożone pieniądze, a więc ich nie ukrył, a celnik ich nie ujawnił, tylko miał je okazane. Jeżeli weźmiemy pod uwagę następujące fakty: pobranie z r-ku dewizowego „A” pieniędzy na 11 dni przed podróżą (wyciągi bankowe zał.. do sprawy), zezwolenie na wywóz na dzień podróży, deklaracje dewizowe załączone do sprawy (oryginały w moim posiadaniu) na wielokrotnie większe kwoty niż kwota wywożona, nie można mieć żadnych wątpliwości, że oskarżony jest niewinny i oskarżenie jego o przemyt jest abstrakcją.
Ponadto wypowiadając się co do winy Sąd ma obowiązek wypowiedzieć się odnośnie dowodów na których opiera swoje przekonanie, także wypowiedzieć się odnośnie dowodów przeciwnych, to jest takich, które wskazują, iż dopuszczono się bezprawnych czynności wobec obywatela, dokonano gwałtu, doprowadzając człowieka do inwalidztwa. I wypowiedzieć się dlaczego nie uznaje — ewentualnie — dowodów przeciwnych.