E-book
31.5
drukowana A5
56.75
Zbrodnia na wybiegu

Bezpłatny fragment - Zbrodnia na wybiegu

Objętość:
169 str.
ISBN:
978-83-8273-276-4
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 56.75

Rozdział 1

Mac Nilson, znany dziennikarz przeprowadzający wywiady ze wszystkimi, najpopularniejszymi gwiazdami światowego kina, nagle rozchorował się.

— Zastąpisz Maca, prawda? — Siwy mężczyzna, szef z wielką siwą brodą z niezłym gabarytem w postaci kilkudziesięciu kilogramów nadwagi, ubrany w elegancki, ciemno-szary garnitur zwrócił się do mnie z prośbą, bym to ja wyruszyła samolotem w długą podróż do samego serca Hollywood, razem z epiką filmowców, bym tam przeprowadziła wywiad ze znaną modelką, jednocześnie aktorką, niejaką Emilią West, pochodzącą z Polski, a w zasadzie to mająca Polskie korzenie.

— Ale ja.. — Próbowałam się bronić na wiadomość o tym, że to ja zastąpię niezastąpionego Maca. Zrobiło mi się gorąco, tak, że musiałam rozsunąć różowy, piękny, kupiony na promocji w jednym z droższych sklepów w sieciówce sweterek. Wyglądał jak rodem z pokazów modowych, dlatego bez wahania się na niego zdecydowałam i go kupiłam.

— Bez dyskusji, wiem, że się do tego nadajesz — Szef pan Kulesza, a dokładniej pan Konrad Kulesza dobrze wiedział, że się do tego zadania nadaję, mimo, że nigdy nie przeprowadziłam z nikim żadnego wywiadu, nie cierpię i nie znoszę podróży samolotem, a do tego mam słaby angielski i stosunkowo małe parcie na szkło.

— Tylko, że ja.. — Moje czoło robiło się pomału gorące, cała się robiłam pomału gorąca od nerwów tak, że koniecznie potrzebowałam otworzyć okno — Okno, muszę otworzyć okno — Konrad spojrzał na mnie jak na wariatkę, kiedy wyszłam ze swoim pomysłem przewietrzenia pomieszczenia w środku zimy, w jedno z bardziej mroźnych poranków.

— Nie wykręcaj się, tylko ty idealnie nadajesz się do tego, by zastąpić Maca

— Ale dlaczego.. — Próbowałam dojść wreszcie do słowa, kiedy pan Konrad postawił koło mojego nazwiska kropkę.

— Jutro godzina 9 rano będziesz mieć służbowy samolot. Mam nadzieję, że stawisz się na lotnisku i nie zawiedziesz naszej firmy. Jeśli wywiad pójdzie do telewizji i się uda, podniosę twoją pensję nawet o 100%. Rozumiemy się? — W tym momencie wyszło ze mnie całe powietrze. A więc bez dyskusji, koniec. Zostałam postawiona przed faktem dokonanym. Nie mogę już nic zmienić. Nie mogę napisać smsa, że zaspałam na lot, ani wykręcić się, że nagle złapała mnie choroba, przeziębienie, nie wiem, byle co, byle szef tylko w to uwierzył, dał mi wolne, a na moje zastępstwo wziął na przykład Zuzkę. Co prawda dziewczyna jest trochę roztrzepana, ale przy najmniej zna perfekcyjnie angielski, nie to co ja. Nie odezwałam się już nic do mojego szefa. I tak wyglądał na człowieka, który wiecznie nie ma na nic czasu, ma mnóstwo spotkań, rozmów, konferencji, wywiadów i lepiej mu nie podchodzić pod nogi. Mac był niezastąpiony, a ja zepsuję ten wywiad, nie zrozumiem mojego rozmówcy, zapomnę pytań, które miałam zadać, zająkam się, czy w końcu zapomnę jakiegoś ważnego, kluczowego słówka, albo nie daj Boże całego zdania. I co ja teraz zrobię? Zamknęłam okno, bo zrobiło się naprawdę zimno. Usiadłam na czarnej, pokrytej skajem sofie obok drzwi do gabinetu szefa, z którego prawie ze łzami w oczach wyszłam. Sekretarka spojrzała na mnie z politowaniem, jakby chciała mi powiedzieć, nie przejmuj się i tak zepsujesz ten wywiad, a dla gwiazdy będzie to tylko strata czasu rozmawiać z kimś takim jak ja, a cały materiał nie pójdzie w świat, nie nada się nawet na YouTube nie mówiąc i nie wspominając już w ogóle o telewizji śniadaniowej. Takie czarne myśli przewijały się po mojej głowie i nie chciały wylecieć. Zapragnęłam nagle kawy. Udałam się z tego powodu do kącika — pokoju socjalnego, gdzie można było usiąść, zrobić sobie latte z mlekiem, podgrzać obiad w mikrofalówce, albo zaparzyć w czajniku malinową herbatę. Usiadłam na jednym krześle, zgarbiłam się i zaczęłam po cichu ryczeć. Wyjęłam szybko chusteczki z kieszeni, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi do pomieszczenia, w którym się znajdowałam. Szybko i sprawnie wytarłam swoje powieki, na szczęście tego dnia pomalowałam się wodoodpornym tuszem do rzęs, więc po moim płaczu nie było ani śladu.

— Co jest? Szef zlecił ci wywiad za Maca? Słyszałem. Gruba sprawa. Nie zazdroszczę ci, a nawet współczuję ci tego zadania. — Poklepał mnie po ramieniu Maciek, mój kolega z pracy, koło którego siedzę w jednym z gabinetów w naszej firmie — Nie martw się i tylko broń Boże nie przejmuj, jakoś to będzie — poklepał mnie drugi raz, aż mi się odbiło kawą, którą, popijałam przed chwilą dużymi łykami.

— Dzięki za pocieszenie, ale to nie zmieni sytuacji. Jutro tak czy siak wylatuję do Hollywood — Jeszcze bardziej się zgarbiłam spuszczając wzrok na podłogę, a dokładniej na płytki w kształcie drewnianych, ciemno-brązowych paneli. Zauważyłam swój zdarty manicure — pozostałości po paznokciach żelowych.

— Popatrz na to z drugiej strony. Spotkasz się z jakąś celebrytką, zwiedzisz Hollywood. Przecież wiem, że nigdy tam nie byłaś, a zawsze marzyłaś o tym, by tam pojechać. — Próbował mnie pocieszyć za wszelką cenę Maciek.

— A co jeśli wywiad się nie uda? Pan Kulesza chyba mnie zabije

— W końcu to on sam chyba wiedział co robi, zlecając ci to zadanie — Oboje się zaśmialiśmy, kiedy Maciek nalewał wodę do czajnika, by zaparzyć sobie zieloną herbatę z pigwą i pomarańczą, którą zawsze pije o tej porze. Dobiegała godzina 11 przed południem. — Dasz sobie radę, wierzę w ciebie. — Jeszcze raz pocieszył mnie Maciek

— Każdy tak mówi, a prawda jest taka, że ja nie wierzę w siebie. Mój angielski jest beznadziejny. Chyba zatrzymałam się na podstawówce. W stresowych sytuacjach potrafię się jąkać, a na myśl o locie samolotem robi mi się niedobrze, mam ciarki i gęsią skórkę. Jak zwykle przed wylotem z resztą.

— Dasz radę, jesteś w końcu…

— Asystentką prezesa?

— Właśnie

— I nie mam żadnego doświadczenia w przeprowadzaniu wywiadów

— Czas w końcu na to by, nabrać trochę doświadczenia. Zapraszam cię dzisiaj na czerwone wino do mnie. Odstresujesz się. Będziemy oglądać filmy. Zmieniłem telewizor na nieco większy. Zapomniesz o jutrzejszym locie.

— Absolutnie nie, muszę się dobrze wyspać. Ale dziękuję za zaproszenie, może kiedyś skorzystam. Poza tym muszę nauczyć się jeszcze pytań. Poza tym powinnam ubrać się w coś ładnego i wystrzałowego na tą okazję, chyba dzisiaj prosto po pracy wybiorę się na zakupy. Muszę zaopatrzyć się w jakąś ładną, elegancką marynarkę. Co myślisz o różowym kolorze?

— Yyy.. róż? Nie wiem czy będzie pasował do twojej karnacji. W końcu jesteś z natury ruda. Powinnaś postawić na bordowy. Tak, w bordowym będzie ci najlepiej.

— Dzięki, wezmę sobie twoje rady do serca

— To kiedy zjawisz się u mnie królewno Aleksandro?

— Przestań, nie lubię jak tak mnie nazywasz. Po prostu Ola Garden.

— Masz niemieckie nazwisko, czy aby na pewno w stu procentach jesteś Polką?

— Uwielbiam twoje żarty, ale teraz potrzebuję trochę spoważnieć. Jutro czeka mnie wielki dzień. Muszę być mocno skoncentrowana, sam rozumiesz.

— Obiecuję skończyć dzisiaj z żartami

— Lepiej trzymaj za mnie kciuki, żeby udało mi się przeprowadzić wywiad z panią Emilią West

Po wypiciu ja kawy, a Maciek swojej zielonej herbatki, wyszliśmy z pomieszczenia socjalnego, w którym można było na chwilę odetchnąć, wzmocnić umysł aromatycznym, gorącym napojem, albo zjeść obiad. Był dokładnie mroźny środek grudnia, który w tym roku nie szczędził od śniegu i zimnych temperatur. Nasza firma znajdowała się prawie w centrum miasta, na skrzyżowaniu ulic Olejkowej z Lawendową. Tak, ten duży budynek z wielkimi szklanymi szybami z przodu należał do naszej redakcji. Firma należąca do pana Konrada Kalisza zajmowała się dokładnie redagowaniem czasopisma pod nazwą „Świat gwiazd”. Gazeta składała się z wielu ploteczek o gwiazdach, celebrytach, ale też można w niej było znaleźć porad dotyczące domu i urody, poczytać trochę o kulturze i sztuce, ale też o turystyce, rozwiązać na końcu krzyżówkę, zajrzeć do horoskopu, czy też dowiedzieć się o aktualnych wydarzeniach z kraju i ze świata. Ja razem z Maćkiem zajmowaliśmy się wywiadami, pisaniem biografii, oraz czuwaliśmy nad pomysłem oraz koncepcją — profesjonalnymi zdjęciami modelek w specjalnych sesjach do naszego czasopisma. Kiedy przychodziłam do pracy, było tak jej dużo, że często zostawałam po godzinach, by wszystko poszło na czas i by szef pan Konrad, którego gdzieś w sercu bardzo mocno lubiłam, jednocześnie bałam się oraz bardzo go szanowałam, był zadowolony i by mnie nie zwolnił, mimo, że wiedział, że czasem jestem nie zastąpiona, a moje pomysły na okładkę, na sesje z modelkami, w końcu różne inne artykuły są tak dobre, że nie wymieniłby mnie na nikogo innego. Mimo tego, że należałam do działu, w którym przeprowadzano wywiady, nigdy nie miałam okazji jeszcze spotkać żadnej celebrytki i z nią porozmawiać. Pan Kulesza, mimo, że był przed 60-tką był człowiekiem, który to wszystko ogarniał. Osobą, która miała we władaniu całą firmą. Zarządcą, który sprawował pieczę nad całą gazetą „Świat gwiazd”. Był redaktorem naczelnym, czyli kimś, kto nadzoruje naszą pracę i na końcu zatwierdza wszystkie nasze pomysły i wypociny oraz zarządza, jak będzie on też ostatecznie wyglądał. Nasz magazyn jest miesięcznikiem składającym się z ponad 200 stron, więc pracy jest co nie miara. Czasem ciężko jest ze wszystkim nadążyć, ale finalnie udaje się nam dopracować wszystko na ostatni guzik, tak, że gazeta sprzedaj się w sklepach w ogromnym nakładzie. Ludzie lubią czytać szczególnie o gwiazdach. A ja nie zamieniałabym swojej pracy na żadną inną. Czasem któraś z telewizji śniadaniowych zleca nam zrobienie wywiadu z gwiazdami i puszcza materiał w swoim programie, albo gdzieś w internecie. Dzięki temu — obie strony — zarówno my, jak i telewizja mają z tego korzyść. Widzowie chętniej oglądają program, a my mamy wspaniałą reklamę naszej gazety. Wracając do naszej pracy, a dokładniej dzisiejszego dnia, tym razem to ja miałam zastąpić Maca. Mac był grubo po 40-tce, był wysoki, bardzo chudy, miał długą, spadającą na oczy ciemno-brązową grzywkę i nieco dłuższe niż przeciętni chłopcy włosy. Ubierał się zwykle do pracy w garnitur, był porządny, elegancki, nigdy się nie spóźniał i jako jedyny w pracy zawsze dotrzymywał terminów. Nigdy nie zdarzyło mu się zaspać, nie zdążyć, miał perfekcyjny angielski — w końcu pochodził z Anglii. Był przystojny ale przede wszystkim w naszej redakcji niezastąpiony. Zawsze przy kawce w pokoju socjalnym żartowaliśmy sobie wspólnie, dużo się śmialiśmy razem i ogólnie było bardzo wesoło. A kiedy przychodził Maciek wspólnie momentami płakaliśmy do łez z różnych żartów. Nasza redakcja była bardzo zgrana. Niestety mój kolega Mac zachorował na grypę, dostał gorączkę i w ostatniej chwili zadzwonił do szefa — pana Konrada z przeprosinami, że nie będzie w stanie zrobić tego wywiadu. Piszę w ostatniej chwili, dlatego, że wywiad miał się odbyć dokładnie w czwartek, a dzisiaj był wtorek. Padło na mnie. Tak. To ja miałam zastąpić Maca. Chodziły plotki po naszej firmie, że szef wybrał mnie tylko i wyłącznie ze względu na to, że jestem ładna. W tej jednej jedynej chwili w życiu wszystko oddałabym za to, by nie mieć urody modelki. Moi przyjaciele spoza i z pracy często mi mówili, że jestem bardzo podobna do Lucy Jey, modelki, która jest obecnie bardzo popularna i robi olbrzymią karierę. Tym razem jak widać uroda była bardziej przekleństwem niż błogosławieństwem. Zaklęłam i ugryzłam się w język. Tak, to ja będę reprezentować wydawnictwo „Świat gwiazd”. To na mnie będzie czekała niejaka gwiazda Emilia West. To z nią przeprowadzę wywiad prosto do kamery. To ja będę odpowiedzialna za to, czy wywiad się uda, czy też nie. Na samą myśl o tym dostawałam ciarek, biło mi szybciej serce i miałam gęsią skórkę. Już jutro będę w Hollywood. Czy to nie jest jakiś żart? Czy ktoś nie powinien mnie uszczypnąć w rękę? Myślami wróciłam do rozmowy z Maćkiem podczas porannego, a raczej południowego lunchu, a bardziej przerwy na kawę. Tak, moje marzenie się właśnie jutro spełni, by wylądować na tym kontynencie. A wywiad czy wyjdzie czy, mimo, że zależy w dużej mierze ode mnie, kiedy się dobrze do niego przygotuję, wszystko pójdzie jak z płatka. Kiedy będę miała go za sobą, odetchnę z ulgą i oddam się zwiedzaniu tego słynnego miejsca. Zostanę tam przez tydzień, a na myśl o powrocie do domu będzie mi się łezka w oku kręcić. Trzeba być w końcu dobrej myśli i zauważać pozytywy w każdej trudnej i ciężkiej sytuacji. Prawda? W końcu nie bez przyczyny w swojej młodości przeczytałam tony książek — poradników psychologicznych, bo sama poszukiwałam sensu życia. Po skończonych studiach na kierunku dziennikarstwo nie znalazłam od razu pracy. Nie, w moim życiu nie było tak kolorowo. Chwilę siedziałam w swoim domu, jeszcze tym rodzinnym, siedząc jak to się mówi na garnuszku swoich rodziców i kończyłam czytać jeden poradnik rozwojowy za drugim, by w końcu wziąć los we własne ręce, przeprowadzić się do stolicy i znaleźć wymarzoną dla siebie pracę w wieku 28 lat, jak przy najmniej wtedy mi się wydawało — pracę w renomowanym barze, który niechybnie to został przerobiony na klub nocny. Potem pracowałam w roli menadżerki dla jednego z wschodzących wydawałoby się wtedy zespołów. Niestety szybko zespół się rozwiązał. Wokalista grupy wdał się w aferę narkotykową i poszedł na kilka ładnych lat do więzienia. Następna moja praca była pracą właśnie dla magazynu „Świat gwiazd”. Po drodze miałam kilku chłopaków, ale szybko okazywało się, że to nie to, że chłopak mi nie pasuje, nie odpowiada. Wracając do swojego biura, redakcji, dzisiaj, pan Konrad po trudnej dla mnie i dla niego rozmowie dał mi wolne. Napiłam się kawy w towarzystwie Maćka, a spotykając pana Konrada na korytarzu naszej firmy, Pan szef oznajmił mi, żebym lepiej się wyspała i była jutro wypoczęta i tryskała energią i żebym była w pełni przygotowana, dlatego też pozwolił mi, bym wyszła z firmy zaraz po 12 i dobrze się do tego wyjazdu przygotowała. W jego tonie dało się usłyszeć coś w rodzaju — proszę, nie zawiedź mnie. Daję ci ogromny kredyt zaufania. Mimo, że wiem, że nie jesteś profesjonalistką, ufam ci i wierzę, że wszystko się uda. Oprócz Maca do takich zadań pasujesz i ty. Jak widać tak miało być. Jestem ciekawy, jak sprawdzisz się w tej roli. I nie przejmuj się, że coś pójdzie nie tak. Najwyżej coś się utnie, coś się dołoży, coś przerobi. Pan Konrad podał mi rękę, a ja jedyne co to uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami i powiedziałam, do widzenia za tydzień, a do siebie w myślach — ahoj przygodo!

Rozdział 2

Spakowałam do walizki wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, łącznie z książką Bridget Jones, którą czytałam kilka razy, która to przynosiła mi zawsze szczęście. Wiem, że byłam bardzo zaborcza, ale to była akurat prawda. Parę godzin wcześniej, po pracy, a dokładniej o 12 w południe, po tym, jak szef zwolnił mnie kilka godzin wcześniej, nie miałam kompletnie ochoty na zakupy. Mimo wszystko zmusiłam się na uzupełnienie mojej szafy czymś wyjątkowym, ale też jednocześnie czymś bardzo kobiecym, ładnym, przyzwoitym i oryginalnym jednocześnie. Kto jak kto, ale ja muszę się dobrze w końcu prezentować przed kamerą. Miałam sporo gotówki, którą mogłam wydać na nic innego jak na ciuchy, zwłaszcza, gdy nadarza się taka a nie inna okazja. Odpowiedni ciuch na pewno doda mi odwagi i pewności siebie — myślałam sobie po cichu. Przebywając w galerii, zachęcona aromatycznym zapachem parzonej kawy, nie mogłam przejść obojętnie obok kawiarenki pod nazwą „Coffe on table”. Skusiłam się na jeszcze jedną, tym razem popołudniową kawę razem z kawałkiem przepysznej szarlotki. Mimo szczupłej sylwetki byłam ogromnym łasuchem. Potrafiłam zjeść jednego dnia trzy kawałki mojego ulubionego ciasta naraz. Czy to nie jest za dużo? Poza tym byłam nieszczęśliwą singielką, mimo tego, że częściej słyszy się o szczęśliwiej singielce, która żyje pełnią życia, spełnia się, realizuje w pracy, ma swoje pasje i mnóstwo koleżanek — przyjaciółek, z którymi często spotyka się na mieście, na kawie i ciastku, by poplotkować i pochwalić się jak to się jej nie powodzi. Ja byłam typem bardziej nieszczęśliwej singielki, niż szczęśliwej. Byłam osobą, która co dziennie płacze, że nie może sobie nikogo znaleźć. Na moim horyzoncie stoi Maciek. Tak, ten Maciek z mojej pracy, który pracuje razem w jednym dziale i co dziennie oprócz sobót i niedziel siedzimy na komputerach obok siebie. Chłopak niewiele starszy ode mnie owszem, jest we mnie dość mocno zakochany, ale ja traktuję go bardziej jak przyjaciela. Nigdy nie przyszło mi na myśl to, by był dla mnie kimś więcej. Nigdy. Od początku powstania gazety „Świat gwiazd”, zostaliśmy zatrudnieni do firmy mniej więcej w tym samym czasie. Pamiętam, kiedy mieszkając w stolicy, ledwo wiążąc koniec z końcem, znalazłam tę ofertę pracy.

Wysłałam swoje cv i niemalże po dwóch dniach dostałam wiadomość, że dostałam tę pracę. Pamiętam tamtego dnia, to było dokładnie dwa lata temu posiadałam się z radości. W końcu wierzyłam w siebie i tak znalazłam się w firmie pana Konrada. Wracając do moich poszukiwań idealnie pasujących ubrań na tę wyjątkową okazję, chodząc od jednego sklepu do drugiego wychodziłam z niego z przy najmniej jedną rzeczą. Byłam z siebie zadowolona i dumna. Tak, bardzo dawno temu robiłam jakiekolwiek ciuchowe zakupy. Nadszedł czas najwyższy, by wreszcie przewietrzyć szafę. Wzięłam sobie do serca rady Maćka. Kupowałam ubrania w odcieniach, w których było mi zwyczajnie do twarzy i na tym, czyli na kolorystyce najbardziej się w tych wyborach skupiałam. W sumie kupiłam sobie ładna marynarkę, do tego eleganckie spodnie, sukienkę do ziemi, dwie spódnice, jedną ładną, kwiecistą, elegancką bluzkę, a do tego ładne, czarne zamszowe kozaczki sięgające nieco wyżej kostki na obcasie. Do tego w sklepie drogeryjnym wybrałam czerwoną szminkę oraz odżywkę do przesuszonych włosów, z którymi to często miałam problemy. Kiedy miałam pełne ręce worów z zakupami, postanowiłam, że wsiądę w taksówkę i pojadę prosto do domu, do swojego mieszkania. W końcu w galerii spędziłam ponad dwie godziny — popatrzyłam na zegarek, prawie dobiegała 16-ta. Miły pan taksówkarz, z wyraźną siwizną, starszy już nieco, w brązowej, skórzanej kamizelce i jasnej koszuli odwiózł mnie prawie pod sam mój blok. Wysiadając, zapłaciłam staruszkowi odpowiednią sumę pieniędzy razem ze skromnym napiwkiem. Weszłam do swojego mieszkania, wdrapując się razem z ogromnymi worami ze sklepów odzieżowych ze swoimi zdobyczami na trzecie piętro, po schodach. Kiedy byłam już w swoim domu, buchnęłam się na łóżko, a potem jednym ruchem pilota, włączyłam wieżę, a dokładnie składankę mojej ulubionej muzyki. Zdjęłam buty i nucąc jedną z piosenek, ruszyłam pod ciepły prysznic. Użyłam do mycia korzennych kosmetyków o zapachu cynamonu, czekolady i pomarańczy oraz ślicznego, lawendowego mydła oraz szamponu dla przesuszonych, kręconych włosów z dodatkiem ekstraktu z ogórka. Dalej, po wyjściu i założeniu białego, milusiego szlafroka, postanowiłam, że przyrządzę sobie kolację, a dokładniej jajecznicę. Wrzucę na patelnię dwa jajka, razem z wcześniej pokrojoną cebulką i plastrami szynki. Kiedy jajecznica się zrobiła, wzięłam do ręki ostatni numer „Świata gwiazd”. Przeglądałam strona po stronie, dumnie wychwytując swoje artkuły. Na pierwszej stronie modelka w blond kręconych włosach pięknie prezentuje się na tle kominka, ubrana w czerwony sweter z podobizną świętego Mikołaja, a w ręku trzyma pudełko, niczym prezent oklejony czerwoną, elegancką świąteczną folią, obwiązaną czerwoną wstążką. Nad modelką widnieje duży napis „Świat gwiazd”, a dalej malutkimi literkami cena, numer czasopisma oraz jego data. Otworzyłam kolejną stronę. Kilka słów od redaktora naczelnego gazety, pana Konrada Kuleszy, malutkimi literkami napisanych było kilka ciepłych słów dotyczących tych świąt Bożego Narodzenia, a dokładniej to napisane były życzenia świąteczne oraz kilka słów od siebie. Kolejna strona należała do modelki niejakiej Jessici, która pięknie prezentowała się w złotym łańcuszkiem z wisiorkiem w kształcie malutkiego świętego Mikołaja z prezentami. Dalej, na następnej stronie można było zobaczyć dzieci ubrane w piękne błyszczące, puchowe kurteczki, czapki i markowe, skórzane buty z najnowszej kolekcji, które rzucały w siebie śnieżkami. Przewinęłam kilka kartek do przodu. Spojrzałam na zegarek. Cholera, jest już ta godzina? Nagle ocknęła się. Zbliżała się prawie że 18-ta. — Muszę się jeszcze spakować i przygotować do wywiadu — Powiedziałam desperacko do siebie po cichu. I przede wszystkim porządnie wyspać. Kiedy ja znajdę na to wszystko czas? Odrzuciłam gazetę na łóżko, tam gdzie wcześniej leżała. Wstałam, miałam rozpocząć pakowanie swojej walizki, kiedy nagle usłyszałam, wibrację mojego telefonu. Spojrzałam na ekran — to był Maciek. Życzył mi wszystkiego najlepszego odnośnie mojego wyjazdu. Pisał „Udanego wyjazdu do krainy marzeń”. Postanowiłam, że nic mu nie odpiszę. Nie miałam na to kompletnie czasu. Postanowiłam, że zacznę się pakować. Do walizki włożyłam prawie wszystkie nowe ubrania, które zdążyłam dzisiejszego dnia kupić plus kilka swoich starych rzeczy, w których wyglądałam naprawdę dobrze i były mi w nich do twarzy. Po dopchaniu walizki, która nie mogła mi się na samym początku zapiąć (musiałam wyjąć z niej moją ukochaną książkę Bridget Jones), finalnie wszystko zostało dopięte na ostatni guzik i w przenośni i nie w przenośni. Postanowiłam, że w miarę możliwości przygotuję się do wywiadu. Dostałam kilka kartek do nauki. Nic z tego nie mogłam zrozumieć. No to ładnie — pomyślałam. Wszystko było oczywiście po angielsku. I co ja teraz zrobię? Najwyżej będę improwizować i zapytam aktorkę o co innego. Pan Konrad w końcu wybrał mnie tak naprawdę bez mojej zgody. Jeśli cokolwiek się nie uda, będzie to tak naprawdę jego wina. Dopiłam lampkę czerwonego wina i wyłożyłam się na swoim łóżku. Jutro czekał mnie niesamowity dzień. Pojadę do Hollywood… naprawdę tam będę i to.. już jutro! Czy to nie jest powód do ekscytacji? Zaraz przed snem pomodliłam się, by ten cały wywiad oraz wyjazd się udał. Spojrzałam przez okno. Na zewnątrz bardzo mocno sypało. Nie wiadomo, czy puszczą w ogóle samoloty i czy dotrę na to spotkanie z niejaką Emilią West. Nie wiadomo też, czy lot nie zostanie opóźniony, ze względu na kiepskie warunki pogodowe. W jednej chwili tak samo się ucieszyłam jak i zmartwiłam. Chciałam lecieć, ale z drugiej strony nie byłam tak naprawdę na to do końca gotowa. Zobaczymy z resztą jak będzie jutro. Czy uda mi się w ogóle dotrzeć na to lotnisko, z powodu zasp, które prawdopodobnie będą olbrzymie oraz czy sam samolot wystartuje. Gdyby nawet wyjazd się nie udał, miałabym przynajmniej odświeżoną szafę oraz problem z głowy. Zobaczymy, co wydarzy się dalej. Zasypiając byłam jednocześnie podekscytowana a z drugiej strony spokojna. Poza tym zbliżały się Święta Bożego Narodzenia. To byłyby pierwsze takie święta, które spędzę z dala od rodziców, gdzieś na drugim końcu świata. Prawdopodobnie nie zdążę wrócić nawet Boże Narodzenie nie mówiąc już o Wigilii do Polski. Trzeba zakładać, że lot z powrotem do Polski może się opóźnić. Święta mogę spędzić na lotnisku. Ta myśl mnie trochę przerażała. W końcu bardzo w te święta chciałam przyjechać do swoich rodziców. W końcu bardzo za nimi tęskniłam i bardzo mocno ich kochałam. Nie wyobrażałam sobie innej opcji, jak tylko tej, że te święta spędzę właśnie z nimi. Z drugiej strony czułam podekscytowanie. Może być bardzo ciekawie. Tłumy osób na lotniskach czekających na swój samolot a do tego ogromne opóźnienia. Możliwe, że do Polski przylecę dopiero po Nowym Roku. Będzie naprawdę ciekawie. Zobaczymy, co będzie dalej. Co przyniesie życie. Wiem tylko tyle, że może się zrobić naprawdę ciekawie i mogę na te święta nie zobaczyć się ze swoimi bliskimi. A bardzo bym tego nie chciała.

Rozdział 3

Walizki, komórka, paszport… czy na pewno wszystko zabrałam ze sobą? Wsiadałam do taksówki, która miała mnie dowieść na lotnisko, mając mętlik w głowie. No dobrze, nic się nie stanie jak czegokolwiek zapomnę. Droga na lotnisko, tak jak przypuszczałam była mocno zaśnieżona, a do tego było bardzo ślisko i minusowe temperatury, panujące na zewnątrz, dodatkowo poruszanie się aut w tempie do góra 20 km/h przyprawiało mnie o dreszcze i zdenerwowanie. Czy zdążę dostać się na lotnisko? Czy samolot z powodu różnej pogody w ogóle wystartuje? Czy wszyscy, cała załoga będzie musiała na mnie czekać? Sama droga przez centrum miasta była mocno utrudniona. Kiedy nie wiem jakim cudem znalazłam się na lotnisku razem z kamerzystami, panami od światła oraz jeszcze dwoma towarzyszami — makijażystką i menadżerem, poczułam wreszcie ulgę. Wszyscy czekali tylko na mnie. Niestety wszyscy tak jak przypuszczałam nie mieli zbyt dobrych wiadomości. Lot osobistym samolotem został przełożony, dopóki pogoda pozwoli na wystartowanie z lotniska. Tak myślałam, że coś się zepsuje, coś nie pójdzie po mojej — teraz już po naszej myśli.

— Ale jak to w ogóle możliwe, że odwołano lot? — Mówiłam z wielkim zdenerwowaniem — No tak, tego się można było spodziewać. Są fatalne warunki na drogach, a do tego samoloty nie latają jak w zegarku, są koszmarne opóźnienia, a biedni pasażerowie godzinami muszą zwlekać na lotnisku, tak naprawdę nie wiedząc kiedy będą mogli wsiąść do kabiny i dostać się do swojego domu, albo pracy, albo znajomych. Zwłaszcza na te święta. Z uwagi, że zbliżało się Boże Narodzenie lotniska są bardzo przepełnione. Mogliśmy wszyscy się z tym liczyć.

— Pan Konrad będzie niezadowolony — Dodał do moich wywodów kamerzysta

— To nie nasza wina, że z wywiadu prawdopodobnie nici, że nie dostaniemy się do Hollywood i nie zrobimy tego cholernego wywiadu — Oznajmiła dziewczyna od robienia makijażu, która na co dzień mało co się odzywa. Dzisiaj była nieco poddenerwowana i sama tą całą sprawą nieco zmieszana i zestresowana. Tak naprawdę jak każdy z nas, z naszej 5-osobowej załogi.

— Mam wspaniały pomysł. Jeśli nie uda nam się dostać do Hollywood nic nie szkodzi. Zawsze wywiad można zrobić przez komunikator internetowy, na przykład przez skype — Dorzuciłam do całej rozmowy wspaniałomyślnie i dokończyłam — To chyba najlepszy pomysł, skoro nie dostaniemy się do pani Emilii osobiście

— Jeszcze raz powtarzam nasz szef nie będzie tym wszystkim zachwycony — Makijażystka Justyna pokręciła nosem, potem przykucnęła i splotła ze sobą palce

— To co w takim razie robimy? Odwołujemy ten wyjazd? Tą podróż? Chyba nie ma sensu czekać. Nie zdążymy się rozpakować w hotelu, potem wyruszyć w podróż do domu tej celebrytki. Trzeba się przed tym wywiadem dobrze przygotować poza tym. Jeśli wyruszymy w podróż samolotem jutro, nie zdążymy dotrzeć na wywiad w czwartek. — Zaczęłam coś marudzić ze stresu, z nerwów. Poza tym bardzo chciało mi się spać i cały czas co kilkanaście minut ziewałam

— Poczekajmy jeszcze kilka godzin. Może pilot zmieni plany i w końcu uda nam się wsiąść do tego samolotu i dotrzeć do serca światowego kina — Wtrąciła Justyna

— Musimy zadzwonić do szefa, co zrobić w takiej sytuacji. — Dodał kamerzysta Marek

— Ola, może ty opowiesz mu o zaistniałej sytuacji? Mamy wracać do domu, do biura, do firmy czy jeszcze czekać? — Cała zgromadzona grupka spojrzała właśnie na mnie

— Ja? Ale dlaczego ja? — Zmrużyłam oczy pragnąc się z tego pomysłu wykręcić

— W końcu to ciebie szef powołał żebyś przeprowadziła ten cholerny wywiad

— No dobra — Wyciągnęłam telefon. Moje ręce drżały nie wiem czy z zimna czy z całej zaistniałej sytuacji. Po prostu powiem mu to co stało się dzisiaj na lotnisku. Samolot nie poleci i tyle. Trzeba liczyć się z tym, że nie dostaniemy się tak łatwo do Hollywood. Kiedy pan Konrad odebrał słuchawkę, nie takich wiadomości się spodziewał. Podczas rozmowy szef nie ukrywam, że trochę się zdenerwował, ale powiedział na końcu, że jak nie teraz to wywiad zrobimy po świętach, po Nowym Roku. Co nie odwlecze to nie uciecze. Na spokój w głosie pana Konrada — szefa naszej redakcji odetchnęłam z ulgą. Do tego okazało się, że pilot zapowiedział, że wystartuje dopiero wtedy, gdy poprawi się pogoda, czyli za dwa dni. Wszyscy pokiwaliśmy głowami i ruszyliśmy z lotniska jedną dużą taksówką w kierunku biura. Tam czekała na nas ciepła kawka, albo herbatka jak kto woli i szef, który był nieco zasmucony i niezadowolony z całej tej sytuacji. Magda, sekretarka, która cały czas obierała dobijające się do firmy telefony i która miała tak dużo pracy, że w tym okresie o dodatkowe dni wolne mogła tylko pomarzyć, kompletnie nie spodziewała się nas. Na nasz widok nie kryła zaskoczenia. Bardzo poważnym i zdenerwowanym tonem zaczęła rozmowę.

— I co? Z lotu jednak nici? — Magda wypełniała między czasie jakieś papiery, co chwila patrząc się albo na nas, albo na dokumenty, w których pisała coś niebieskim długopisem, który sama zresztą jej parę dni temu pożyczyłam. Kurier z dostawą przedmiotów biurowych miał być ponad tydzień temu. Niestety z powodu gołoledzi na drodze jego przyjazd znacznie się opóźniał. Wzruszyliśmy wszyscy ramionami, dygocząc lekko z zimna. — Zaparzę wam kawę. Co wy na to? — Magda oderwała się na chwilę od swojego zadania, a kiedy odwróciła się w kierunku pokoju socjalnego zauważyłam, że jej obcisła, czerwona spódnica ołówkowa wpiła się w jej pośladki. Magda była średniego wzrostu, zawsze nosiła okulary bez których zbyt dobrze nie widziała i które dodawały jej swoistego uroku, miała ciemno-brązowe włosy, które zawsze zaczesywała w kok na czubku głowy, do tego miała chyba tysiąc eleganckich bluzeczek, bo każdego dnia widziałam ją w innym ubraniu. Jej czarne rajstopki, które kiedy ubierała spódnice podkreślały jej chudziutkie nogi i wydawało się przez nie, że jest jeszcze bardziej szczuplejsza. Kiedy rozebraliśmy kurtki i czapki, usiedliśmy w holu, przed gabinetem szefa i obok biurka z sekretarką Magdą, która parzyła nam kawkę, o której bardzo ale to bardzo marzyłam, by się napić. Zajęliśmy cała nasza 5-tka miejsca na wygodnej czarnej, obitej skajem sofie. W budynku było bardzo ciepło. Rozmasowałam kolana, Justyna ocierała dłonie o siebie, kamerzysta Marek położył swój sprzęt obok kanapy. Wszyscy oczekiwaliśmy przyjścia Magdy z 5-cioma kawkami. Kiedy Magda chwilę nie przychodziła postanowiłam, że wyjdę i dostanę się do pokoju socjalnego, by jej zwyczajnie pomóc. Możliwe, że coś się stało. Może oblała się wrzątkiem, albo zemdlała. Wszyscy cicho podejrzewali, że jest w ciąży. Od dwóch miesięcy nosiła szersze bluzki, a końcem września wyszła za mąż — poślubiła jakiegoś przystojniaka, którego nigdy wcześniej nie widziałam na oczy, a kojarzę jedynie ze zdjęć w telefonie, które to pokazywała całej naszej redakcyjnej załodze ze ślubu. Magda w białej, sukience z cekinami do ziemi prezentowała się naprawdę dobrze. Poza tym nasza sekretarka plus jej mąż bardzo do siebie pasowali. Widać było to na każdym zdjęciu. Po prostu była to idealna para. Moje przeczucia, że cos się stało niedobrego nie zawiodły. Otworzyłam ostrożnie pomieszczenie. Zobaczyłam zdenerwowaną Magdę, pękniętą szklankę, wylaną kawę na podłodze i piętnaście ręczników papierowych, którymi zgrabnym ruchem Magda próbowała zetrzeć płytki.

— Daj, pomogę ci — Wzięłam jeden z nich, który leżał na podłodze i konkretnymi ruchami pomogłam wytrzeć mojej koleżance w firmy podłogę

— A niech mnie, zalewałam właśnie kawę wrzątkiem i szklanka pękła. Cała jestem oblana kawą — Spojrzałam z politowaniem na białą bluzkę Magdy i faktycznie można było zauważyć ogromną ciemno-brązową plamę. — I co ja teraz zrobię? — Do oczu perfekcyjnej sekretarki zaczęły napływać łzy.

— Chyba mogę ci pomóc, zaczekaj chwilkę — W jednym momencie przypomniałam sobie, że mam przy sobą przecież walizkę z ubraniami, które miałam zabrać w podróż do Hollywood. Wyszłam z pomieszczenia socjalnego, podeszłam do drzwi wejściowych naszej firmy, gdzie wszyscy zostawiliśmy walizki. Wybrałam najbardziej pasującą do biura bluzkę, nosiłyśmy tak naprawdę podobny rozmiar. Wyjęłam ją z walizki i zaniosłam mojej koleżance. Kiedy Magda zdjęła białą, poplamioną koszulkę, zauważyłam duży, wystający brzuszek. Nie chciałam wprost pytać, czy jest w ciąży, a może to efekt zjedzonego wieczorem kawałka tortu. Wolałam, by Magda o ciąży opowiedziała sama. Niestety moja wrodzona ciekawość na to nie pozwalały.

— Jesteś w ciąży? — Rzuciłam trochę niegrzecznie całkowicie bez namysłu

— Nie dało się tego ukryć widzę, że. — Magda nie kryła zmieszania a ja wreszcie dowiedziałam się prawdy. Plotki, które chodziły po naszym wydawnictwie były prawdziwe. Ha! Magda Sosnowska jest w ciąży. Z tym przystojniakiem. I będą mieć śliczne słodkie dzieci.

— Spokojnie, nie powiem tego nikomu — Zapewniałam ją, chociaż wiedziałam, że się nie powstrzymam i wypale to przy kolejnej przerwie na kawę komukolwiek.

— Jesteś straszną gadułą i plotkarą, wiem. — Obie zaśmiałyśmy się szczerze, kiedy Magda kończyła — Ale proszę cię, na razie chcę to trzymać w tajemnicy. Szef mnie jeszcze zwolni. Chcę jak najdłużej tutaj pracować, do czasu, jeśli oczywiście dam radę pracować. Zrozum, że jest to dla mnie bardzo ważne.

— Obiecuję, że szef się nie dowie — Uśmiechnęłam się szeroko. W ogóle było i do śmiechu. Nie wiem, czy z powodu odwołanego wyjazdu, na który tak naprawdę wcale nie chciałam się wybierać, czy tego, że Magda będzie miała dzieciątko.

— Proszę cię jeszcze raz. Jak powiesz komukolwiek, szef się na pewno dowie — Magda złapała za moją rękę. Poza tym masz naprawdę ładną bluzkę. Gdzie chodzisz na zakupy? — Magda popatrzyła na swoje nowe przebranie

— Nie ważne — Kiedy wspólnie pościerałyśmy rozlaną kawę, zrobiłam ją jeszcze raz, nalałam do 5-ciu kubków, wsypałam i zamieszałam cukier, dałam Magdzie wolne i pozwoliłam jej iść do swojego biura. Kiedy przyniosłam kawę z tacką i postawiłam na stoliku, wszyscy w ciszy popijali wrzącą kofeinę. Każdy oczekiwał, że za chwilę z gabinetu wyjdzie szef, który był dzisiaj prawdziwym kłębkiem nerwów. Tak też się stało. Pan Konrad na nasz widok rozłożył ręce.

— Kochani, muszę pilnie wyjechać za granicę. Mam spotkanie służbowe. Nie mogę wam konkretnie powiedzieć, dokąd zmierzam. Wrócę w swoim czasie. Mac jest dalej chory. Prawdopodobnie przyjdzie do firmy dopiero po Nowym Roku. Zastąpi mnie Ola. Olu — Zwrócił się w moim kierunku pan Konrad, kiedy dopijałam ostatnie łyki wystudzonej już kawy. — Przejmiesz na ten czas w firmie ster. Wierzę w ciebie. — Nie mogłam się z szefem nie zgodzić, wejść mu w drogę, lub zrobić czegoś nie po jego myśli. Przytaknęłam głową. Szef się uspokoił. Wyszedł jak gdyby nigdy nic z firmy. A ja miałam jakieś dziwne przeczucia, coś mi nie dawało spokoju, jednak nie potrafiłam tego określić, skonkretyzować. Po prostu czułam gdzieś w środku, że za chwilę zaczną się prawdziwe kłopoty. Nie miałam pojęcia jednak, kiedy to się stanie i o co chodzi. Wstaliśmy z kanapy i udaliśmy się z powrotem na nasze stanowiska do naszej pracy. Przeglądnęłam wiadomości w wyszukiwarce internetowej, zasiadając do komputera. Nagle nie mogłam uwierzyć w to, co przeczytałam. Zagraniczne media rozpisywały się na temat tego, że Emilia West, ta modelka i aktorka, z którą mieliśmy się spotkać nagle… niespodziewanie… umarła?

— Co? — Powiedziałam do siebie odruchowo na głos, klikając na duży, tytuł napisany wytłuszczonym drukiem razem z jej czarno-białym zdjęciem — To niemożliwe — Dodałam, gdy moim monologiem zainteresował się Maciek, który siedział na stanowisku tuż obok mnie.

— Coś się stało? Masz minę grobową, jakby ktoś faktycznie umarł — Zażartował sobie mój kolega od propozycji spędzenia z nim wieczorku filmowego

— Bo.. bo ktoś umarł — Do oczu zaczynały mi napływać łzy, jednocześnie zrobiłam się podobno blada jak ściana — A dokładnie Emilia West

— Nie.. nie wierzę. To jakiś żart. Na pewno to nie jest prawda. W internecie ludzie różne bzdury piszą — Próbował uspokoić się Maciek podobnie jak ja

— Spójrz tylko — Wpisałam w wyszukiwarkę hasło Emilia West dead i zawołałam Maćka. W sieci aż huczało od tego, że Emilia West nie żyje. Nikt, absolutnie nikt się tego nie spodziewał podobnie, albo nawet tym bardziej my.

— To nie możliwe — Maciek zbladł, szeptając do mnie i rozkładając zdanie na sylaby, robiąc wielkie oczy ze zdziwienia — Przecież mieliście przeprowadzić wywiad

— Chyba jej ostatni wywiad w życiu

— Ale jak to się stało, że umarła? Miała wypadek?

— Media rozpisują się, że nie wiadomo, właściwe dlaczego umarła, podobno upadła na wybiegu, za kulisami pokazu mody.. i.. do tego w Polsce

— W Polsce? U nas? Co Emilia West robiła dzisiaj w Polsce? Przecież dopiero co mieliście dostać się do Hollywood? I ją tam spotkać? Ta sprawa mi trochę śmierdzi. Przecież mogliście pojechać do niej, kiedy przebywała w naszym kraju i zrobić z nią wywiad. Nie musieliście czekać na lotnisku, chwała Bogu, że ten lot został odwołany i że była taka a nie inna pogoda, ze zasypało nas.

— Wiem, próbuję znaleźć powody jej śmierci. Może na coś chorowała?

— Po pierwsze, co ona do jasnej cholery robiła w Polsce?

— Może miała nagłe zlecenie, nie mam pojęcia

— No dobrze, uspokójmy się. Nasza gazeta napisze o tym pierwsza. Kto napisze ten cholerny artykuł o niej?

— Ja mogę napisać — Zgłosiła się Ala, która była z nami w jednym gabinecie i o wszystkim słyszała — A szkoda gadać, aż żal dziewczyny. Tak młodo umrzeć. Przecież była młodziutka, całe życie było przed nią.

— Ja się tym zajmę — Wyrwałam się nagle, dam sobie radę

— Na pewno? Po twojej minie widać, że najlepiej chciałabyś to odespać

— Może nie czuję się najlepiej, ale..

— Ale właśnie, że pójdziesz już do domu, zrobisz sobie gorącą kąpiel, zrelaksujesz się i zapomnisz o tym co się stało. Na koniec dnia włączysz fajny film i odciągnie cię od tych złych myśli.

— Ale ja..

— Nie ma innej opcji, zwalniam cię. Ja się tym zajmę

— Na pewno?

— Tak. No już, nie ma cię już. Ubieraj się

— Skoro..

— Tak, nalegam. Już już, nie ma cię tu

W końcu posłuchałam Maćka. Tak naprawdę miał absolutną rację. Wcale nie byłam w nastroju, by pisać o niej artykuł. To bardzo dziwne, to co się stało. Dopiero co układałam wywiad i szykowałam się na przyjazd do tej celebrytki, a teraz z nami jej już nie ma. To bardzo dziwne. Chyba muszę to przespać. Tak naprawdę fatalnie się czuję. Potwornie boli mnie głowa i czuję ogromne napięcie w całym ciele. Chyba muszę wziąć tabletki przeciwbólowe. Kiedy wróciłam taksówką do domu, bo nie chciało mi się w te mrozy czekać na autobusy, które i tak pewnie za prędko by nie przyjechały, zorganizowałam sobie szybką gorącą kąpiel z aromatycznymi olejkami. Po niej założyłam na stopy grube, szare wełniane skarpety, ubrałam różowy golf i przykryłam się cieplutkim kocem, usadawiając się przed telewizją. Włączyłam zupełnie przypadkowo wiadomości. Dziennikarz opowiadał o niejakiej Emilii West, która upadła za kulisami pokazu mody i zmarła. Jeszcze bardziej się tym wszystkim przygnębiłam. Postanowiłam, że wyłączę telewizor. Natłok złych myśli oraz skrajne emocje nagromadzone dzisiejszego dnia gromadziły się w mojej głowie i za nic w świecie nie chciały odejść. Cały czas wspominałam zmarłą Emilię. Miałam złe przeczucia co do tej całej sprawy. To niemożliwe, by dziewczyna tak po prostu od tak z jednej minuty na drugą upadła i umarła. Coś się za tym wszystkim musiało kryć. Nie miałam jednak pojęcia co. Sięgnęłam zamiast leków, które planowałam zażyć, po jedno wino. Nic się nie stanie, jak wypiję lampkę czerwonego wina, pochodzącego prosto z Francji, którą to buteleczkę z napojem podarował mi dawno temu mój były, który odwiedził osobiście Paryż i z myślą o mnie zakupił w jednym z droższych sklepów to wino. Pewnego dnia przyniósł mi wino na moje 30-te urodziny. Świętowałam z nim do późna, do 3 nad ranem, kiedy w końcu zwlókł się do swojego mieszkania. Był tancerzem. Całe 6 godzin przetańczyliśmy do jakichś latynoskich rytmów. Pamiętam, że na drugi dzień, kiedy obudziłam się o 11 przed południem miałam potworne zakwasy. Przyznam, że było bardzo romantycznie, ale więcej na takie tańce bym się chyba już nie zdecydowała. Poza tym zaraz po swoich urodzinach dowiedziałam się od kogoś zupełnie przypadkiem, że ma romans ze swoją partnerką turniejową. Od razu go wtedy rzuciłam, mówiąc, że więcej się nie zakocham. I jak widać dotrzymałam postawionej sobie wtedy obietnicy. Nie zakochałam się od tamtej pory w nikim, a minęło już ładnych 5 lat. Pomału się starzeję. Kupuję kremy przeciwzmarszczkowe 35+, nie chodzę na imprezy dla nastolatków, nie umiem już bawić się do późna w ich towarzystwie, wolę wychodzić z klubów albo innych przyjęć przed 12 w nocy. Nie piję do tego, by się upić tak, by następnego dnia niczego nie pamiętać. Nie porywam się już w długie, parogodzinne spacery przy zachodzie słońca i nie oglądam popularnych netflixowych seriali. Zrobiłam się stara, poważna i nudna. Widać mi pierwsze zmarszczki i siwe włosy. Boję się, że na starość zostanę sama i już nigdy się nie zakocham. A życie leci bardzo szybko, tak, że tak naprawdę nie wiem kiedy tak minęło od czasów, gdy skończyłam liceum i wybrałam się na studia dziennikarskie. To był wspaniały czas, wspaniały okres, który trwał tak szybko, jakby to wszystko działo się wczoraj, a nie ładnych ponad 10 lat temu. Dawniej potrafiłam imprezować do 3 nad ranem i zwijać się z imprezy ledwo żywa. Teraz wolę umówić się z kimś w restauracji, niż wybrać się na koncert. Teraz nie zakładam już skórzanych spodni i bluzki do połowy pępka. Nie zakładam też już podartych jeansów i lubię zaszyć się zimą w domu rodziców na wsi i przy kominku czytać ulubioną lekturę, niż wybrać się spontanicznie na wycieczkę w góry na narty albo spędzić wolny czas w zatłoczonym mieście. Teraz zamiast herbaty wybieram kawę a na co dzień nie objadam się żelkami, ciastkami i chipsami na okrągło tylko dbam o to, co wkładam na talerz. Do każdego posiłku dodaję zawsze albo owoc albo warzywo, do zupy wsypuję granulki błonnika, i piję dużo mineralnej, czystej, niegazowanej wody. Zamiast wybrać się na siłownię wolę odpalić sobie jakiś fajny film i pod kocem oglądać go do późnego wieczoru. Dzisiaj do kina zamiast kupować popcorn zabieram ze sobą kawę parzoną na miejscu. Tak szybko leci to życie. Postanowiłam, że wypiję jeszcze jedną całą lampkę. W radiu leciały jakieś smętne piosenki, a ja musiałam się jakoś wyluzować. Szkoda, że ten wieczór spędzę sama w domu. Potrzebowałam wsparcia. Następnym razem umówię się z Maćkiem — Pomyślałam, kiedy zachciało mi się z tego wszystkiego płakać. Cała firma na mojej głowie, bo szef pan Konrad postanowił gdzieś sobie zniknąć, zaszyć się może na święta do swojej rodziny w Kanadzie. Do tego wszyscy mówią o śmierci tej sławnej modelki. Naprawdę z tego wszystkiego zrobiło mi się naprawdę smutno. Nagle do drzwi zapukał ktoś. Spodziewałam się, że to może był Maciek. Otworzyłam w pół śpiąca swoje mieszkanie z nadzieją, że resztę wieczoru spędzę w towarzystwie mojego bliskiego kolegi, bliskiego znajomego, przytulimy się do siebie, mimo, że nie jesteśmy razem i spędzimy wspólnie ten wyjątkowo trudny dla mnie czas przy komediach romantycznych. Moja mina na widok chłopaka z firmową żółto-pomarańczową czapką z daszkiem, trzymającego w rękach pudełko z pizzą była bezcenna. Chłopak w moim wieku, no może trochę młodszy, stał z margerittą, a jego mina mówiła „proszę, powiedz, że trafiłem w końcu na dobry adres”. Na początku zaśmiałam się.

— Dzień dobry, czy pani zamawiała może pizzę?

— Nie? — Próbowałam zlitować się nad młodym brunetem w dużych, niemodnych okularach

— Już czwarty raz pukam do czyichś drzwi i nie mogę kompletnie znaleźć podanego adresu. Proszę sobie zobaczyć — Chłopaczyna pokazał mi karteczkę, na której nabazgrane było tak, że i ja nawet w najlepszych okularach nie mogłabym się odczytać

— To nie znaczy, że nie mam ochoty na pizzę

— Ale ja… ale ktoś ją zamówił, tylko nie mam pojęcia, czy tu pisze ulica Lipowa..? A może Lipcowa? Miasto jest naprawdę duże a ja jeżdżę od osiedla do osiedla i próbuję dostarczyć pizzę komuś, kto ją zamówił. No nic, będę szukał dalej — Niewysoki chłopaczyna miał prawie, że już zawrócić i tak szybko jak wparował pod moje mieszkanie, tak szybko z niego uciec

— Poczekaj! — Zawołałam do niego, kiedy ten obrócił się i miał właśnie schodzić po schodach na dół — To nie znaczy, że nie mam ochoty na pizzę! A adresat zamówienia no trudno, będzie się musiał obejść smakiem. Poza tym i tak wątpię, że znajdziesz adres. Na tej karteczce napisane jest na prawdę bardzo mało czytelnym pismem. Może.. wejdziesz i razem ją zjemy?

— No dobrze. I tak skończyłem już dawno swoją zmianę. Błąkam się od mieszkania do mieszkania w nadziei, że w końcu trafię z tym adresem a pizza dostanie się do rąk osoby, która ją zamówiła

— Siadaj, rozgość się. Chcesz może ciepłą herbatę? Wiem, jak jest zimno na dworze

— Bardzo chętnie napiję się z tobą..? Herbaty

— Jestem Ola — Podałam rękę nieznajomemu

— A ja Bartek — Chłopak wyciągnął zimną dłoń, aż przeszyły mnie ciarki. Niejaki Bartek usadowił się na jednym z foteli w moim skromnym salonie. Wyłączyłam jednym ruchem pilota telewizję, włączyłam za to muzykę — miniaturowe radio, które stało na komodzie. Kiedy wparowałam do kuchni i zrobiłam mojemu nowo poznanemu gościowi gorącą herbatę z imbirem, zajrzałam ukradkiem przez uchylone drzwi do salonu. Chłopak siedział i rozglądał się po moim pokoju. No tak, było w nim wiele książek na półkach i a na ścianach wisiało wiele ciekawych obrazów namalowanych przez moich przyjaciół. Jeden przedstawiał konia, drugi jak to się mówi złotą Polską jesień, trzeci morze, a czwarty całującą się parę w Paryżu na tle wieży Eiffla. Kiedy weszłam do salonu niosąc herbatkę w ręce, chłopak nagle jakby ocknął się i uśmiechnął do mnie. Wziął do ręki gorący kubek, na którym znajdowały się dwa kotki, wcześniej ściągając czapkę firmówkę i popijając małymi łykami parzący jeszcze napój, zagadkowo milczał, rozglądając się to po pokoju, to obserwując ciekawą ilustracje wyrytą na kubku. W końcu pierwsza odezwałam się.

— Podobają ci się obrazy na moich ścianach?

— Tak, musiały być naprawdę drogie. Widać, że były malowane przez prawdziwych artystów

— Właściwie to dostałam je za darmo.. od moich przyjaciół.

— Dobrze jest mieć takich znajomych. A Pani? Czym się zajmuje?

— Ola a nie żadna tam pani. Jestem dziennikarką. Pracuję dla „Świata gwiazd”

— Znam tą gazetę. Jest naprawdę bardzo prestiżowa. Moja mama kupuje ją co miesiąc i czyta.

— To bardzo jest mi z tego powodu miło. — Wzrokiem spojrzałam na zapakowany karton z pizzą. Westchnęłam i dodałam — Chyba czas zjeść pizzę. Wystygnie jeszcze, a poza tym jestem naprawdę bardzo głodna.

— Naprawdę nie wiem jak mogło dojść do tego, że ktoś nabazgrał w notesie i nie mogłem się potem odczytać adresu osoby, która zamawiałam ją.

— Nic nei szkodzi, tak bywa

— A już wiem. Szef zatrudnił niedawno młodą kelnerkę. To ona odbierała telefon i to ona musiała napisać na karteczce adres tak niewyraźnie, że nie mogłem potem tego odczytać.

— To w takim razie już znamy powód przez który nie mogłeś trafić na swojego klienta

— Dokładnie tak. Poza tym jest mi trochę głupio z tego powodu

— Przestań się o to martwić. To jej wina nie twoja. Chodzi mi o tą nową kelnereczkę

— Nie chcę na nikogo mówić źle, ale dała ciała.

— Dokładnie. To co, otwieramy ją? Nie mogę się już doczekać, aż jej skosztuję — Chłopak, a dokładniej Bartek jednym sprawnym ruchem otworzył karton, a w środku zapachniała przepyszna pizza z pieczarkami, salami i serem żółtym. Braliśmy łapczywie jej kawałki i delektowaliśmy się jej smakiem. Radio grało jakąś najnowszą piosenkę, hit a my w kompletnej ciszy objadaliśmy się moją ulubioną pizzą, na którą zawsze mam ochotę. Tak, pizza z pewnością należała do moich najbardziej lubianych fast-foodów. Dalej znajdowały się frytki, burgery i wszystko, co niezdrowe. Mimo tego, miałam wyjątkowo szczupłą sylwetkę. Od czasu do czasu pozwalałam sobie na wyjście do McDonalda ze znajomymi. Były to chwile, które najbardziej lubiłam. Objadaliśmy się wtedy do totalnego zapchania żołądka. W końcu po chwilowym milczeniu, odezwałam się pierwsza — Poczęstowałabym cię czerwonym winem, prosto z Paryża, ale obawiam się, że prowadzisz auto?

— Dokładnie tak, mam poza tym jeszcze parę spraw do załatwienia, chyba się będę pomału zwijał. Gdzie jest toaleta?

— Prosto i w prawo — Chłopak wstał, rozejrzał się po korytarzu, kiedy kończyłam jeść ostatni kawałek ogromnej mojej ulubionej pizzy. Kiedy przyszedł, sprzątnęłam karton, który podarłam i wepchałam do kosza na śmieci w kuchni.

— Zostałbym dłużej, ale obowiązki wzywają — Dodał, po czym ubrał firmową czapkę, kurtkę i buty. Minęła może minuta, a już go nie było, Na śmierć zapomniałam mu podziękować. Wypatrzyłam go z okna, kiedy wsiada do swojego firmowego auta. No nic, ja również postanowiłam, że po całym dniu przepełnionym ogromnymi wręcz wrażeniami położę się do łóżka. Niespodziewanie, kiedy zasypiałam, zawibrowała komórka. Kompletnie nie chciało mi się jej odbierać, jednak zmusiłam się do tego, by zobaczyć co dostałam. Był to sms od Maca Nilsona, Kompletnie zagadkowy, którego na pewno się nie spodziewałam. Brzmiał jakoś tak

— Uważaj na siebie — To był cały sms. Postanowiłam, że dowiem się czegoś więcej. Zwykle w pracy byliśmy dla siebie bardzo bliskimi kumplami. Taki sms był bardzo dziwny i nie miałam kompletnie pojęcia o co dokładnie chodzi. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej. Dlaczego mam na siebie uważać? Czy gdzieś w pobliżu czyha i na mnie niebezpieczeństwo? Czy Mac Nilson coś wie na temat zabójstwa Emilii? Jeśli tak, to czy mam się czegokolwiek bać i obawiać? To wszystko było naprawdę bardzo dziwne. Postanowiłam, że odpiszę, mimo, że zaczęłam się trochę tego wszystkiego bać. Tak naprawdę kto zaprosił Emilię do Polski, kiedy wszyscy myśleliśmy, że jest za granicą, w swoim mieszkaniu? I dlaczego akurat my w momencie, gdy umarła mieliśmy przeprowadzić z nią wywiad? Czy to tylko zbieg okoliczności, czy może zagadka, którą należałoby rozwiązać? Mac Nilson próbował mnie przed czymś ostrzec. Może gdzieś między naszą redakcją a osobą zmarłej modelki grasuje zabójca? Wiedziałam, że coś jest na rzeczy a ten cały zaplanowany wywiad to nie tylko przypadek. Ale nie miałam pojęcia jaki to ma wszystko ze sobą związek. Ale się dowiem. Może nie jestem osobą, która na co dzień zajmuje się tego typu rzeczami, ale chciałam za wszelką cenę odkryć, co lub kto stoi za śmiercią Emilii. I na pewno czuję jakoś w środku, że mi się to uda. Odpisałam Nilsonowi krótką wiadomość. Ciekawa jestem, jak dalej potoczy się ta sprawa. A zaczynało się robić bardzo ciekawie i jednocześnie trochę przerażająco, trochę jak z horroru. Zobaczymy jak ta zagadka ze śmiercią Emilii się rozwiążę. Na dzisiejszy dzień dosyć wrażeń. Zaciągnęłam kołdrę na siebie i próbowałam zasnąć. Rano obudziłam się, przypominając sobie koszmar, który śnił mi się tej nocy. Ktoś zabił Emilię West a osobą, która zrobiła był sam Mac Nilson. Chciało mi się z tego śmiać. Przecież dobrze znałam mojego kolegę i nigdy przenigdy Mac nie jest zdolny do takich rzeczy. To po prostu jakieś głupoty. Tak, śniły mi się głupoty. Ale nic dziwnego. Sms od Maca trochę mną zamotał. Przeróżne myśli kręciły się po mojej głowie i mogłam się spodziewać dosłownie wszystkiego. Trzeba być uważnym i ostrożnym, bo gdzieś czai się jakieś niebezpieczeństwo. Najpierw zagadkowa śmierć Emilii a teraz ta dziwna wiadomość od mojego kolegi Maca, którego nigdy przenigdy nie posądzałabym o jakiekolwiek przestępstwo. No nic. Zobaczymy, co pokaże dzisiejszy dzień. Czy będzie równie mroczny oraz nieprzewidywalny jak poprzedni? Kto tym razem zapuka do moich drzwi od tak zupełnie przez kompletny przypadek? I co tym razem przyśle mi ktoś, nie wiem, w formie smsa, maila albo poczty, żebym przez całą kolejną noc miała podobne oraz inne koszmarzyska? I w końcu co się jeszcze stanie, coś, co dogłębnie zajmie moje myśli? No nic. Trzeba było jakoś żyć dalej. Zbliżała się prawie 8. Trzeba było wstać, umyć zęby i wybrać się do redakcji. Tym razem stery firmy miałam przenieść ja. Na pewno będzie dużo pracy. Na pewno kiedyś odgadnę zagadkę, co stoi za śmiercią Emilii. Dowiem się przy okazji o co chodziło Macowi Nilsonowi, kiedy wróci do naszego biura, naszej firmy po tygodniu choroby i jak wytłumaczy się z tej wiadomości, którą do mnie wysłał? W końcu sama osobiście dowiem się, kto zabił Emilię, choćbym miała jechać na drugi koniec Polski w poszukiwaniu śladów zbrodni, choćbym musiała na chwilę zwolnić się z pracy, choćbym czuła jakiekolwiek zagrożenie. Dowiodę, że to nie był zwykły przypadek. A jeśli był, bo i taka jest możliwość, udowodnię, że nikt za śmiercią tej wysokiej i bardzo szczupłej modeleczki nikt nie stał. I będę miała w końcu pewność, że wszystko to tylko jeden wielki przypadek. Miałam na myśli oczywiście to, że nasza redakcja miała przeprowadzić z nią wywiad, w momencie kiedy zginęła.

Rozdział 4

Ubrałam się dzisiaj do firmy wyjątkowo elegancko. Założyłam sukienkę, którą kupiłam parę dni temu w galerii. Wyglądałam jak aktorka, albo prowadząca program śniadaniowy, puszczany co dziennie o poranku w komercyjnej telewizji. Zrobiłam wyjątkowo dzisiaj wysoki kok na czubku głowy z brązowych, gęstych i długich włosów, sięgających prawie do łokci. Nałożyłam wyjątkowo makijaż. Na samym początku wsmarowałam w siebie bezbarwny i bezzapachowy, hypoalergiczny krem z apteki do twarzy na pozbycie się pierwszych zmarszczek z witaminami C i E a dalej sięgnęłam, siedząc przy toaletce i przeglądając się w średnio dużym lusterku w siebie, po podkład o idealnym, porcelanowym odcieniu, cudownie wpasowującym się w moją jasną, wręcz bladą karnację. Wszyscy mówili mi, że jestem blada jak ściana, ale nic nie mogłam na to poradzić. Po prostu to były zwyczajnie geny. Moja mama miała podobną urodę do mojej, tak samo jak moja babcia i podobno prababka, której kompletnie nie pamiętałam, mimo, że zmarła, gdy miałam dokładnie 5 lat. Po podkładzie o numerze 001, nadszedł czas na zastosowanie korektora, zwłaszcza pod widoczne, sine wręcz — no może trochę przesadzam cienie pod oczami. Kiedy wmasowałam wszystko palcami, bo nienawidziłam gąbek do makijażu, wzięłam do ręki największy pędzel, jaki tylko miałam i napudrowałam swoją twarz. Pod koniec pomalowałam powieki oczu pomarańczowym cieniem i wytuszowałam rzęsy tuszem wodoodpornym, który kupiłam całkowicie przypadkiem nie zwracając kompletnie uwagi czy tusz jest odporny na wodę czy nie. Niestety taki kosmetyk bardzo trudno się zmywa, ale przynajmniej jest trwały i utrzymuje się na rzęsach cały dzień, a nawet jeszcze całą noc. Wielokrotnie było tak, że zasypiałam bez zrobienia sobie porządnego demakijażu. Byłam średnio wysoka, mierzyłam niewiele ponad 170 cm, więc nie nadawałam się za bardzo na modelkę. Oczywiście to takim mały żart. Wracając do makijażu, jakiś czas temu zrobiłam kilkutygodniowy kurs na wizażystkę, dzięki czemu mój makijaż chcąc nie chcąc wyglądał zawsze perfekcyjnie. Kreski malowane eyelinerem były zawsze idealne, a cienie do powiek naniesione tak, że wyglądałam jak gwiazda. Ale niestety rzadko kiedy się malowałam. Jeden powód to kompletny brak czasu. Uwielbiałam się wysypiać i zawsze jak się tylko dało zwlekałam ze wstaniem. Czasem nawet potrafiłam się ubrać do pracy w 5 minut, a czasem w 10. Zwykle śniadanie jadałam w pracy, bo zwyczajnie w domu nie miałam kiedy. Kupowałam o poranku, zaraz przed firmą bułkę, kanapkę, albo seven daysa. Na obiad często zamawialiśmy całą ekipa kebaba, frytki a do tego po dużej coli na głowę. Czasem dzwoniliśmy do firmy cateringowej, która przygotowywała wspaniałe posiłki, pyszne obiadki, które najczęściej wystarczały aż do momentu, gdy wracałam do domu. Zwykle obiady były przeróżne, na przykład często w menu takich firm, zajmujących się przywożeniem obiadów, były naleśniki z serem, pierogi albo tradycyjny schabowszczak z ziemniaczkami i surówką. Dobiegała godzina 8:30, kiedy w pełnym makijażu właściwie nie wiem dlaczego, ale w podobnie fantastycznym nastroju wyruszyłam z domu, okryta puchową kurtką, ciepłym, wełnianym brązowym, a raczej beżowym szalem, milutkimi różowymi rękawiczkami oraz czapką z futerkiem z przodu. Wsiadłam do tej samej linii, którą co dziennie jeżdżę do swojej pracy. W autobusie kilka osób kichało. No nic, taki okres. Każdego łapie przeziębienie. Kiedy wysiadłam, miałam dosłownie 300 m do firmy, więc bardzo nie dużo. Tym razem zaplanowałam się trochę odchudzać, więc zrezygnowałam z wycieczki przed pracą do sklepu spożywczego, który mijałam po drodze. Ulica była cała w śniegu, co jakiś czas jeździł pług, który odśnieżał małe zaspy, które zdążyły się pod wpływem ciągle sypiącego śniegu zrobić. Tak, cały czas padał śnieg, a całe miasto wyglądało jakby było z jakiejś bajki. Wszędzie było biało. Mrużyłam oczy, przeszłam dwa razy przez ulicę, by znaleźć się na Lawendowej, potem Olejkowej. Weszłam do środka biura, uśmiechnęłam się do Magdy, która od punkt 7 siedzi i pracuje, przywitałam się z nią jednym słowem, zdjęłam kurtkę, czapkę, rękawiczki i szalik, powiesiłam ubrania na wieszaku i pierwsze co, to udałam się do socjalnego, żeby napić się gorącej, rozgrzewającej herbatki z imbirem. Ku mojemu zdziwieniu, w pomieszczeniu zebrała się niezła grupka moich przyjaciół. Byłam ciekawa, o co dokładnie chodzi. Jak się okazało, poszło o sms do Maca, który został wysłany do każdego z nas. No to ładnie — Pomyślałam. Myślałam, że tylko mnie mój kolega Mac próbował wystraszyć. Była też druga opcja, że chłopak totalnie zwariował. Może siedzi w psychiatryku, zamiast kurować się w domu z kubkiem gorącej herbaty z miodem i z musującą witaminą C oraz tabletkami do ssania na kaszel. Może totalnie mu odbiło? Miałam cichą nadzieję, że właśnie tak dokładnie jest, jak sobie pomyślałam.

— Zaczyna się robić ciekawie. Najpierw śmierć Emilii, zniknięcie szefa prawdopodobnie do Kanady, do swojej rodziny, albo jeszcze gdzie indziej, gdzie nikt go nie znajdzie, a teraz ten sms od Maca. Coś tu nie gra — Rozmawiała głośno Justyna, na naszym mini super tajnym zebraniu, do którego i ja chcący czy nie chcący się włączyłam, słysząc jej słowa ukradkiem i nie robiąc żadnego hałasu ani dźwięku postanowiłam, że wrócę do swojego stanowiska. Otwierając ponownie drzwi tym razem szykując się do ucieczki z posiedzenia, obejrzał się za siebie Maciek. — No nie i co ja teraz powiem? Że miałam taki sam sms? Że Mac kompletnie zwariował, albo.. albo jest w coś zamieszany? Że lepiej jak najszybciej zwolnić się z tej naszej firmy? Że najlepiej zamknąć redakcję? Zawiesić wydawanie gazety „Świata gwiazd”? Bo możemy mieć cholerne problemy? Bo może jeszcze w zabójstwo Emilii zamieszany jest cały Mac plus do tego szef, który nagle ni stąd ni zowąd uciekł, by zatrzeć ślady? — Miałam łzy w oczach, gdy o tym wszystkim sobie myślałam. Po prostu jedyne czego pragnęłam, to wyjść z tego całego posiedzenia.

— Ej, Ola, zaczekaj — Rzucił na cały głos Maciek, tak, że wszyscy, cała 10-tka osób przebywających w pomieszczeniu odwróciła się za siebie i spojrzała akurat.. na mnie.

— Nie mam czasu, w końcu zastępuję dziś samego szefa — Próbowałam jakoś się usprawiedliwić

— Ty też dostałaś smsa? Od Maca?

— Naprawdę nie wiem o czym mówicie — Kłamałam. Tak naprawdę nie chciałam wiedzieć, o co chodzi. Czułam się jakoś dziwnie, że obgadujemy Maca.

— Nie wiesz o czym mówimy? To zobacz — Maciek podsunął pod mój nos komórkę. Nie mogłam tego nie przeczytać. To był ten sam sms, który dostałam ja, wczoraj wieczorem, gdy właśnie zasypiałam

— To znaczy. Dostałam takiego samego smsa

— No widzisz, Ola, próbujemy ustalić, o co tak naprawdę chodziło Macowi. Mamy się czegoś bać, ale czego dokładnie? Może ty Ola wiesz o co chodzi? W co Mac jest prawdopodobnie zamieszany?

— Naprawdę nie mam pojęcia — Próbowałam jakoś uniknąć udzielania się na większym forum w tej sprawie — Może jest chory? Psychicznie? Nie wiem. Nie mam pojęcia o co tak dokładnie mogło chodzić.

— Jak myślisz Ola, jest się czego bać? — Dorzuciła Zuzka, z tego samego działu, w którym pracowałam j, denerwując mnie jeszcze bardziej

— Jeszcze raz mówię, że nie mam pojęcia — Zmrużyłam oczy i powiedziałam to bardzo zdenerwowanym tonem. Otworzyłam jeszcze raz drzwi wyjściowe, by opuścić całe to zgromadzenie, które według mnie zebrało się niepotrzebnie

— Ola, poczekaj! Dogonił mnie Maciek, kiedy wyszłam stamtąd na nieszczęście

— Co jeszcze chcesz — Powiedziałam to bardzo wolno, sylaba za sylabą, odwracając się za siebie do mojego kolegi. Całe zebranie, zauważyłam, że się już rozeszło. Odetchnęłam z ulgą, że nie musiałam tam wracać i tłumaczyć się z smsa od Maca

— Serio uważasz, że Mac może być chory..? Na głowę?

— Nie codziennie dostaje się takie smsy — Odpowiedziałam trochę wyniośle

— A więc jest chory?

— Nie wiem, skąd mam wiedzieć. Przecież tak naprawdę tak dobrze go nie znamy. Zatrudnił się u nas jakieś kilka miesięcy temu. Od razu spodobał się szefowi. Pan Konrad niemalże natychmiast awansował go na wyższe stanowisko. I wiemy jeszcze albo tylko tyle, że dobrze gra w tenisa. Pamiętam, że kiedyś wyszliśmy razem na jeden z treningów. A tak to tyle. Tyle. I kropka.

— Czyli zamiast siedzieć w domu na chorobowym, on siedzi teraz możliwe, że nawet.. w psychiatryku?

— Nie wiem, różne chodziły mi myśli po głowie, podobnie jak wam

— Rozumiem — Pospiesznym krokiem założyłam kurtkę i wybrałam się na zewnątrz na papierosa. Maciek, widząc jak wyciągam z kieszeni jedną fajkę, dorzucił — Nie wiedziałem, że palisz — Zadarł się na cały korytarz

— Już teraz wiesz — Odpowiedziałam nieco ciszej, tak, że ledwo to usłyszał

Rozdział 5

Ledwo uwijałam się z pracą w naszej redakcji. Pana Konrada dalej i dalej nie było. Nikt nie wiedział tak naprawdę gdzie jest i na jak długo zaszył się prawdopodobnie w Kanadzie u swoich rodziców. Nie odbierał telefonów, nie kontaktował się z nikim on sam. Wszystko wyglądało tak, jakby porzucił naszą firmę. Na chwilę, na całe wieki, albo na nie daj Boże na zawsze. Pan Konrad był naprawdę niezastąpiony. Potrafił całe wydawnictwo zmotywować do tego, byśmy się wszyscy ze wszystkim co miesiąc wyrabiali. A teraz jest trochę, a nawet zupełnie inaczej. Mimo, że pracy jest mnóstwo, to członkowie naszej ekipy częściej wychodzą z pracy przed 15-tą, bo mają jakieś ważne sprawy do załatwienia, albo udają się na przerwę do centrum handlowego oddalonego jakieś 1,5 km stąd i słuch i ślad po nich zaginął. Oczywiście w przenośni. Członkowie naszej załogi albo też robią sobie co godzinę przerwę udając się do pokoju socjalnego na kawkę, na herbatkę, albo na pączka wspólnie, by przy okazji zjedzenia czegoś albo napicia się móc ze sobą porozmawiać. Cały nasz pokład pod nieobecność szefa można było śmiało powiedzieć, że się trochę rozleniwił. Chłopaki co kilkadziesiąt minut razem z Zuzką wychodzili na fajki, na zewnątrz, a w redakcji zamiast pracować na swoich stanowiskach woleli ze sobą plotkować albo serfować po internecie. Mieliśmy kompletny w pracy jeden wielki bałagan i śmiało można było też powiedzieć, że nieogar. Nikomu nie chciało się pracować. Twarde rządy szefa z siwą brodą okazało się, że były dobrymi rządami. Tylko Magda była odpowiedzialna i sumienna i tylko ona wywiązywała się tak naprawdę ze swoich obowiązków. Z miesięcznika musiałam przerobić gazetę na dwumiesięcznik, co oczywiście wiązało się z mniejszym dochodem, przez co pensje dla pracowników również były stosunkowo mniejsze. Na wszystkich wyjazd, a raczej zniknięcie pana Konrada mocno się odbił. Próbowałam dojść ze wszystkim do ładu. Na szczęście w dwa miesiące jakoś się wyrabialiśmy. Pewnego dnia, chodź nigdy tego nie robiłam jeszcze pod nieobecność pana Kuleszy zajrzałam do jego gabinetu. Szukałam teczek, a raczej ważnych dokumentów. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, w jednym wielkim bałaganie, w jednej z szuflad znalazłam zamiast potrzebnych dla mnie papierków, zdjęcie Emilii West. Tak, normalne zdjęcie wywołane u fotografa. Obrazek przedstawiał Emilię, jak je spaghetti i słodko uśmiecha się do aparatu. Nie miałam pojęcia co myśleć, na widok, a raczej na odkrycie tego zdjęcia. Było to wszystko dla mnie bardzo dziwne. Najpierw Mac Nilson idzie na chorobowe, dobrze wiedząc, że będzie musiał przeprowadzić wywiad z Emilią. Potem tajemnicza śmierć na jednym z pokazów mody i to wszystko w Polsce, następnie dziwny sms od Maca, który chciał nas przed czymś ochronić, ale do jasnej cholery przed czym? Między czasie kompletne zniknięcie szefa, a właściwie to jego ucieczka, przy najmniej tak to wszystko wyglądało w rzeczywistości, bo który szef nie daje znaku życia od kilku tygodni, a może nawet miesięcy? A teraz jeszcze ta fotografia jedzącej długi makaron z sosem bolognese i mięsem mielonym? O co w tym wszystkim chodzi? Nagle ktoś zatrzasnął przede mną drzwi, do gabinetu pana Konrada. Obejrzałam się nagle, jakby wyrwana z jakiegoś snu, zapomnienia, nostalgii, dłuższego zamysłu. Była to Magda. Weszła do gabinetu prawdopodobnie widząc uchylone drzwi, których zapomniałam zamknąć. Miała dzisiaj przyjść do pracy na 10, a była godzina 9-ta. Zadrżałam. Schowałam zdjęcie odruchowo do swojej kieszeni w swoim zielonym seksownym kombinezonie.

— A ty co tutaj robisz? Nie wiesz, że do gabinetu szefa od tak po prostu się nie wchodzi? — Magda głosem, jakby przyłapała mnie co najmniej na jakiejś zbrodni podeszła bliżej do biurka i chciała mnie sprawdzić, co mogę robić w gabinecie pana Konrada

— Ja tylko.. — Próbowałam mówić spokojnym głosem, by nie widać było po mnie, że jej nagłe wejście do gabinetu bardzo mnie zaskoczyło — Chciałam znaleźć ważne dokumenty. Już sobie idę — Chciałam się jakoś wykręcić. Sprawdziłam ręką kieszenie, a dokładniej znajdujące się w niej zdjęcie, które chciałam, by się ukryło. Na nieszczęście mój ruch zauważyła Magda

— Co tam masz? — Podeszła nieco bliżej

— A.. nic — No nie, Magda mnie przyłapała na tym, że znalazłam zdjęcie szefa z Emilią. I co ja teraz zrobię? Co sobie o mnie pomyśli? Dlaczego zdjęcie, które znalazłam, schowałam do kieszeni?

— Pokaż? — Magda wyraźnie nie dawała za wygraną. Podeszła bliżej, tak, że stała finalnie jakiś metr ode mnie

— To.. to tylko zdjęcie, nic ważnego — Magda wyciągnęła rękę, jakby przyłapała mnie na gorącym uczynku. Byłam zmuszona pokazać jej znalezioną przeze mnie fotografię w całym stosie papierzyska w szufladzie w biurku pana Konrada

— Ale ja chcę zobaczyć co to za zdjęcie — Magda trzymała się swego, a ja byłam zmuszona jej to zdjęcie pokazać. Wreszcie drżącymi rękami wyjęłam ze swojej kieszeni fotografię z Emilią West w jakiejś restauracji. Z resztą co to zdjęcie robiło w gabinecie pana Konrada? Czy pan Kulesza miał jakiś związek z Emilią? Jeśli tak, to jaki?

— Aaa.. no tak. Mogłam się tego spodziewać, że ktoś znajdzie w końcu to zdjęcie. Nie wiem czy wiesz, ale pan Konrad przyjaźnił się jakiś czas temu z Emilią West

— Naprawdę? — Powietrze wyszło ze mnie na tę wiadomość. Bałam się, że Magda zapyta się mnie, po co wzięłam to zdjęcie i schowałam do kieszeni. Na szczęście tak nie było — Przyjaźnili się? Ale jak się właściwie poznali?

— To długa historia, kiedyś opowiem ci przy kawie

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 31.5
drukowana A5
za 56.75