E-book
7.35
drukowana A5
44.81
Zbiór wierszy odrzuconych

Bezpłatny fragment - Zbiór wierszy odrzuconych

Objętość:
231 str.
ISBN:
978-83-8273-453-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 44.81

„Klocek”

Nie mam na myśli tutaj klocka

co dzieci bawią się w przedszkolu

Lecz taki zwykły co po nockach

ciśniesz czasami wyjąc z bólu


Bo zatwardzenie nader często

zdarza się gdy jemy w pośpiechu

Jelita zbite masą gęstą

więc sytuacja nie do śmiechu


Wszystko od wiatrów się zaczyna

systematycznie jak w zegarku

Zakłopotana trochę mina

bulgocze w brzuchu jak w jakimś garnku


Potem szybciutko gnasz na tron

opuszczasz gatki — nagły skłon

Chwila zadumy — wreszcie wychodzi

szyszkę brunatną powietrze chłodzi


I po kłopocie odpocząć można

już myślisz o kurczaku z rożna

A taka dieta jest zbyt groźna

więcej błonnika — mniej przykrych doznań

„Bałwochwalstwo”

Od wieków ludzie sobie szukali

coś czemu można oddać pokłon

Złożyć ofiarę wszelakiej skali

by im w codziennym życiu pomogło


Bożki ze złota lub kamienia

odlane cielce różnej postury

Naród w to wierzył i doceniał

wznosił z wdzięczności ręce do góry


Cześć oddawano jasnemu słońcu

bogom Olimpu — sporo ich było

W siarczystych mrozach i gorącu

gdzieś w Skandynawii i wzdłuż Nilu


Dużo przetrwało artefaktów

do naszych czasów na pamiątkę

Ludziom potrzeba z Bogiem kontaktów

w co chcą niech wierzą swoim obrządkiem


W dzisiejszych czasach też jest wiara

w Boga Allaha i Mahometa

Każdy na sposób swój się stara

choć zawsze ma dwie strony moneta


Bóg jeden jest na naszym świecie

choć w każdym kręgu zwie się inaczej

Przy końcu życia się dowiecie

jak jest naprawdę i co to oznacza

„Organista”

Tyle lat nie było

Fałszuje hosanna

a lud nasłuchuje


Aż ksiądz podniósł głowę

bo się nie spodziewał

Jakieś dźwięki nowe

że zagrać się nie bał?


Organista gra swoje

jak w jakimś amoku

Patrzę z niepokojem

dałby sobie spokój


Ni ładu ni składu

lud się z niego śmieje

Mietek stary dziadu

co się z tobą dzieje?


Następna niedziela

a on znów na chórze

Co go tak ośmiela?

Nie wytrzymam dłużej


Przez jego koncerty

ludziom więdną uszy

Na bok sentymenty

niech prawdę usłyszy


Organista z niego

nie był i nie będzie

Chęci ma — co z tego?

Może jemu przejdzie

„Recykling”

Chodzę po swoim ranchu

i szukam jakiegoś złomu

Puszka tu nie wystarczy

trzeba coś więcej wiadomo


A więc zagłębiam się bardziej

tu i ówdzie żelastwo

Mam już sto kilo na starcie

zwyczajne marnotrawstwo


Stary piec z centralnego

do tego przewody z miedzi

Jakaś blacha i rury

już człowiek na forsie siedzi


Szlifierką to wszystko ucinam

by się zmieściło do auta

Załadowane — więc finał

teraz do skupu jazda


A tam na miejscu wiadomo

segregują od nowa

Dodają do reszty złomu

i już wycena gotowa


Okazuję swój dowód

czy czasem nie kradzione

Wszystko poszło jak z nut

pieniążki zarobione


Kilka stówek w kieszeni

i rancho posprzątane

Niech każdy recykling doceni

a odczujemy zmianę

„Wacek”

Wziął Wacek wypłatę

i tak myśli sobie

Co z tymi pieniędzmi

w tym miesiącu zrobię?


Prawa jazdy nie mam

więc auta nie kupię

Może zrobię remont

bo zimno w chałupie


Alimentów nie płacę

nie mam żony dzieci

Nie daję na tacę

no i jakoś leci


Sam sobie gotuję

gosposia więc odpada

Czasem się napiję

piwa u sąsiada


Kosiarką trawę skoszę

kwiatki popodlewam

Na telewizorze

wieczorami ziewam


I tak całe życie

praca dom ogródek

Co o tym myślicie?

Czuć totalną nudę!


Bo stary kawaler

z czasem dziwaczeje

Nie ma innych zmartwień

tylko się starzeje

„Boże Ciało”

Już od rana przy traktorze

grupa mężczyzn się zebrała

Z siekierami — o mój Boże

po gałęzie pojechała


Po powrocie ustawiają

boczne konstrukcje z drewna

Zieleń w szczeble zapychają

już opinia jest pochlebna


Tuż przy ziemi i na bramie

wykładzina dywanowa

Rozłożony wnet zostanie

namiot co w cień wszystko schowa


Potem obraz jakiś święty

ołtarz w obrus zaścielony

Z kwiatów dywan rozwinięty

świecznik z boku ustawiony


Teraz tylko procesja

do ołtarzy czterech idzie

Ksiądz w upale się uwija

z baldachimem gdzieś po drodze


Każdy urwie sobie gałąź

by chroniła mu domostwo

I już mamy święta całość

tak po chłopsku — bardzo prosto

„Zmiana duszpasterza”

Dawnymi czasy ksiądz

był na plebanii do końca

Jaki był bądź co bądź

nikt mu się w sprawy nie wtrącał


Siedział dopóki jemu

to zdrowie pozwalało

A teraz nie wiedzieć czemu

biskupstwo gdzie indziej dało


Wychodzą na jaw brudy

które niegodne kapłana

Pazerność do obłudy

za pieniądze celebrowana


No i podwójne życie

jakieś kochanki na boku

Jak się takiemu spowiadać?

Ludzie dajcie spokój!


Sodoma i Gomora

rozwiązłość pod sutanną

Co dzieje się w klasztorach?

Czy myśli me ogarną?


Trzeba chyba samemu

swoje odpuszczać grzechy

Taniej i bez problemu

po co mieszać w to klechy

„Sygnet”

Sygnet kiedyś kupiłem

prosto od Cygana

Wzrok swój zaślepiłem

transakcja wiązana


Gruby i błyszczący

kosztował niewiele

Dałem się niechcący

oszukać jak cielę


Najgorsze w tym wszystkim

że miał bitą próbę

To znak oczywisty

lecz na moją zgubę


Cygan jak się pojawił

tak zniknął za rogiem

Jak on mnie omamił?

Jak dziecko — nie mogę!


Po kilku dniach stracił

blask swój i urodę

A tom się wzbogacił

tombak mimochodem


Mam to cacko do dzisiaj

pamiątka rzecz jasna

Czasem włożę na palec

i odgrywam błazna


Może mi przyniesie

szczęście jak amulet

Lub zakopię w lesie

na kolejne sto lat

„Perypetie Tomka 5”

Kupił sobie Tomek

akwarium na wodę

Z braku laski będzie

w wodzie moczył kłodę


Zaangażowany w projekt

chyba w stu procentach

Oszczędności wydał swoje

ile? — Nie pamięta


Rybki będą tropikalne

z rzeki Amazonki

Komponenty są specjalne

jak też i sadzonki


Podłoże jest brazylijskie

jak i cała reszta

Nie jakieś podróby chińskie

jak się zdarza często


Czekam sam z niecierpliwością

aż będzie gotowe

W okolicy nie ma takich

to jest wypasione

Tomek zresztą zawsze lubił

rzeczy z górnej półki

A teraz akwarium kupił

choć nie ma na fajki


Ważne aby mieć marzenia

jego się spełniło

Szarpnął się — więc to doceniam

i o to chodziło

„O miłości”

Nic nie pisałem o miłości

po co?

Jak miłość już w sercu gości


Jest co dzień w nas pielęgnowana

czysta

Jak kropla rosy z rana


Zadomowiła się na dobre

zakuta

Już w stalową obręcz


Da Bóg że już ostatnia w życiu

miłość

To nie jest rzecz na zbyciu


Chcę się zestarzeć z nią i koniec

razem

Na koniec świata pobiec


Czy też tak macie?

Jeśli nie

co dzień tracicie cząstkę siebie

„Wszędzie dobrze gdzie nas nie ma”

Lubię słuchać opowieści

ludzi co bywali w świecie

Czasem w głowie się nie mieści

co na obczyźnie znajdziecie


Jednym nawet się powiodło

inni się rozczarowali

W obcym kraju zwykła godność

sprawia że jesteśmy mali


Sami się tam nakręcamy

jeden mocniej od drugiego

Potem normy takie mamy

że nie dźwigniesz bracie tego


Za dwa euro za godzinę

w łyżce wody cię utopią

To że robisz na rodzinę

krajanie ci nie ustąpią


Już nie wierzysz nawet w Boga

bo mamona twą boginią

Dokąd wiedzie cię ta droga?

Robisz się pazerną świnią!


To są tylko opowieści

może prawda — może fałsz

Więc nie bierzcie serio treści

lepiej zmówić „” Ojcze nasz ….””

„Skarżypyta”

Zaczyna się to wcześnie

rzec można że w przedszkolu

Skarżenie jest niegrzeczne

nie służy to nikomu


Lecz osoba skarżąca

nie poczuwa się do winy

To że ją ktoś odtrąca

naraża się na kpiny


W szkole to też normalka

z czasem nabiera wprawy

Osoba kapująca

nie zdaje sobie sprawy


Dla niej to obowiązek

ze wszystkim biec na skargę

A gdyby tak na moment

przygryzła sobie wargę?


Po latach donoszenia

w pracy też nie popuszcza

Kapuje od niechcenia

w szczegółach lub też z grubsza


Zwyczajnie za podwyżkę

lub uśmiech kierownika

W nosie ma tu pogróżki

takiego się nie tyka


I tak się pnie po szczeblach

aż na samą górę

Opinia wręcz haniebna

no i za grosz kultury


Lecz czego się spodziewać

jak tak jest od małego

Wypada nam się zebrać

by dostał od każdego …

„Jak dbasz tak masz”

To powiedzenie może

tyczyć się wszystkiego

Źle swe pole wyorzesz

chwasta masz niejednego


Niechlujnie głowę umyjesz

łupież się sypie jak śnieg

Od hamburgerów utyjesz

przyda się codzienny bieg


Zapomnisz umyć zęby

wystarczy kilka dni

A już ci jedzie z gęby

szkliwo kwas rozpuści


Ślęczysz przy komputerze

wzrok swój cenny tracisz

A potem u okulisty

za grube szkiełka płacisz


Paznokcie u stóp nie obcinasz

skarpety dziurawe jak sito

Oleju w silniku nie zmieniasz

zatrzesz go wkrótce i kwita


O swoją panią nie dbasz

znudzona znalazła innego

Na trawie w parku klękasz

nie dopierzesz już tego


Przykłady można mnożyć

lecz z grubsza chodzi o to

By jakoś setki dożyć

i nie stać się idiotą

„Gang Olsena”

Wszyscy pewnie znają

małego Olsena

I się naśmiewają

z tych jego poczynań


Całe życie biedaczek

przesiedział w więzieniu

Co wyjdzie na wolność

myśli o kradzeniu


Ma dwóch kumpli niezdałych

razem tworzą gang

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 44.81