Droga
Kiedy stawiasz pierwsze kroki,
kiedy ruszasz swoją drogą,
wtedy smycz, którą zerwałeś,
niech zostanie twą ostrogą.
Wybierz drogę swoją własną,
wybierz drogę jedną z wielu,
lecz pamiętaj, aby prosto
prowadziła cię do celu.
I mów ludziom, których mijasz,
tych, co idą, co ustają,
że jeżeli będzie trzeba,
przyjaciela w tobie mają.
Żadna nie uskrzydli praca,
żadna w chwale nie zachowa,
jak rzucona od niechcenia
wiązka przyjaznego słowa.
Jeśli będziesz zbierał rzeczy,
których schować już nie zdołasz,
zapamiętaj to, co ważne,
czemu, jeśli chcesz, podołasz.
Nie jest ważne, ile rzeczy
w swoim życiu zgromadziłeś,
ale to, co pozostało,
kiedy od nas odchodziłeś.
Tylko jedna
Wystarczy tylko jedna,
w niej można zmieścić wiele…
i obiad powszedni,
i spacer w niedzielę.
I palce na włosach,
i uśmiech na twarzy,
czekanie przy bombkach,
co się jeszcze zdarzy.
Tam morwa w ogrodzie,
tam oset nad strugą
i bezsenne noce,
czekając na drugą.
Drogowskaz na życie,
jakże dzisiaj cenny,
i radość z sukcesu,
i smutek bezdenny.
Minuta zadumy
po ważnej rozmowie
i łezki na oczach,
gdy guz był na głowie.
Okruchy pamięci
składaj pomalutku,
jakby obraz piękna
albo symbol smutku.
Dziś tę różę jedną
(jako znak pamięci)
na kamieniu kładę,
gdy łza w oku kręci.
Lecz ta róża marna,
choćby i czerwona,
czasu ulotnego
nigdy nie pokona.
Więc ta moja róża
z pamięci zrobiona
lśnić będzie tak długo,
jak żyć będzie ona.
Wiatry czasu
Jaki czas najlepiej służy
do wewnętrznej swej podróży,
kiedy płyniesz wewnątrz siebie
jak obłoki gdzieś na niebie.
Jak w obłokach my, we dwoje,
wspominamy szczęście swoje
i tak trwamy obok siebie
jak te chmurki hen na niebie.
I tak ludzie starsi dwoje,
wspominając życie swoje,
marzą, aby wiatr, co w lesie
suche liście w pole niesie,
który na wysokim niebie
ciemne chmury gna przed siebie,
lekkim wiewem marszcząc wodę,
przyniósł im wspomnienia młode.
Ich miłostki i marzenia,
pocałunki i spojrzenia,
marzą, aby choć przez chwilę
myśli były jak motyle.
Aby czas, co w sercu służy,
nie zakończył tej podróży.
Twoje oczy
Oczy twoje były piękne,
cała reszta w dobrej formie,
jak tu z tego się nie cieszyć,
że to szczęście przyszło do mnie.
W twoich oczach połączone
kryształ wody, lazur nieba,
mą uwagę przykuwały,
tego było mi potrzeba.
Zaczerpnąłem łyk tej wody,
by uwierzyć, że nie śniłem,
i przez łyk tej zimnej wody
serce swoje zatraciłem.
Dziś niczego nie żałuję,
wiem, za wszystko trzeba płacić,
lecz dla nieba z tego zdroju
warto było wolność stracić.
W twoich oczach studni głębia,
w niej się iskrzą figle złote,
stoję, patrząc w studni otchłań,
tańczyć z nimi mam ochotę.
Stoję, czerpiąc z życia studni,
wiem, gdzie jestem, wiem, gdzie byłem,
wiem, że przez te oczy cudne
życie swoje odmieniłem.
Chciałbym patrzeć w twoje oczy…
długo, jak mi czas pozwoli,
pragnę, abyś była blisko,
bym mógł patrzeć w nie do woli.
Byłem świadkiem
Zimna wiosna, cicha plaża,
w dali bezmiar oceanu
i turysta, który w ciszy
chce uniknąć miasta gwaru.
Chodzi wolno wody brzegiem,
tu kamyczek, tam muszelka,
chciałby zabrać je dla wnuka,
bo to radość jego wielka.
Ale fala wciąż niweczy
te wysiłki i zabiegi,
bo gdy on się tylko schyli,
fala zmywa morza brzegi.
Nagle z boku, w stronę wody,
pomalutku, jakby we śnie,
idzie pani, co za sobą
miała wiosen chyba dwieście.
Patrzy tam, gdzie wzrok nie sięga,
poza horyzontu linie,
chociaż wie, że już nie ujrzy
znajomego kształtu linie.
Tak codziennie tu przychodzi,
patrząc w bezmiar tej przestrzeni,
jakby chciała znów powitać
kochanego na tej ziemi.
Pewnie kiedyś obiecała
i dochowa tego słowa,
i dopóki sił wystarczy,
w sercu będzie trwać rozmowa.
Dla pamięci więc najpewniej
nad tą wodą się schyliła,
wodę ręką zagarnąwszy,
ogorzałą skroń zrosiła.
I spojrzała po raz drugi,
wznosząc w niebo twarz spokojną,
obróciła się i poszła,
niosąc wiarę tak upojną.
Stałem z boku i sam nie wiem,
czy to sen, wierności skała,
lecz widziałem, jak stóp ślady
morska fala zalewała.
Obróciłem się po chwili,
by zobaczyć ją raz jeszcze,
ale pani już nie było,
wierzę, że powróci jeszcze.
Cykl
Wczesna jesień —
to po kwiatach
poznajemy koniec lata.
Aby łąka kwitła kwiatem,
słońce musi świecić latem.
Lecz aby kwiaty bujnie rosły,
trzeba cofnąć się do wiosny.
W marcu rusza już do biegu,
najpierw w płatkach przebiśniegu,
potem żółci i zieleni,
by tak dotrwać do jesieni.
Wcześniej to już w karbach trzyma
kwiaty z łąki surowa zima,
które śniegiem otulone,
ciepłem wiosny obudzone…
po to, aby cudnym latem
można oczy sycić kwiatem.
A następnie po kolorze
uznać, że jesień na dworze.
Pajęczyna
W sieci, w życia pajęczynie
nic nam dane nie zaginie
i nie przejedzie obok życia
nic, co miałbyś do ukrycia.
Nieraz pędzą wprost przed siebie
pajęczyny dwie w potrzebie
i tak w locie się złączają,
nici życia swe splatają.
Często, gdyśmy młodzi byli,
tak tą nicią się bawili,
to ją plącząc, to zrywając,
szczęścia w życiu wciąż szukając.
Wpadaliśmy tak jak dzieci
w rozmaite sidła, sieci,
aż doznawszy radość z tego
współistnienia — tak miłego.
Nie myślimy więcej o tem,
by się zrywać nowym lotem,
lecz wciąż cieszyć się słodyczą,
zniewoleni rajską nicią.
Dobre lata
Kiedy mamy dobre lata,
kiedy wszystko nam się splata,
wtedy przez okienko szkliste
oglądamy miasto mgliste.
I mówimy tam do siebie,
że w tym domku nam jak w niebie,
trzy pokoje i łazienka,
w kuchni garnki i kuchenka.
Salon też niczego sobie,
obiecuje wiele tobie,
telewizor, stół, fotele —
dla nas dwojga to już wiele.
W łazieneczce wanna czysta,
tafla lustra tak srebrzysta,
tam sypialnia wraz z leżanką,
stolik z napełnioną szklanką.
W wazoniku małe kwiatki,
przyniesione wprost z rabatki,
w szafce botki i sandały,
suknie i garnitur cały.
Wszystko mamy to dlatego,
że nie było roku złego,
jeśli nie chcesz tego stracić,
musisz ciągle się bogacić.
Musisz w pocie wciąż pracować,
coś nabywać, inwestować,
lecz pamiętać o osobie,
którą co dnia masz przy sobie.
Pejzaż
Jeszcze nadal mam w pamięci
lasy, łąki, rzeczki, pola,
jakbym nigdy nie opuszczał
kraju, który za mną woła.
Ileż razy tam wracałem —
w dni pochmurne, letnią nocą,
kiedy czułem, jak te strony
przyzywały mnie przemocą.
Dziś ten obraz w mojej głowie
malowany jest dokładnie,
chociaż życie swoje wiodę,
gdzie jest teraz również ładnie.
Wiele razy już siadałem
na ławeczce wśród platanów
i choć myśli me błądziły,
to nie snułem żadnych planów.
Malowałem w swojej głowie
z tych obrazów akwarele,
gdzie zbóż łany i wiklina,
maków łąki, ptaków wiele.
Teraz siedzę nad papierem,
z długopisem tanim w dłoni,
chciałbym wszystko to opisać,
zanim niemoc mnie dogoni.
Ale nie wiem, jak opisać
to, co czuje dusza biedna,
może łza, co z oka spływa,
pióro z duszą dziś pojedna.
Oni
Chciej zrozumieć inne kraje,
poznaj ludzi, ich zwyczaje,
ich kulturę, ich tradycje,
ich marzenia i ambicje.
Słuchaj to, co oni mówią,
co ich smuci, czym się chlubią,
syć się tym, co na stół dają,
wiedz, co pragną, a co mają.
Miej przyjaciół, a w potrzebie
także przyjmij ich u siebie,
gdyż znajomość ludzi wielu
niesie spokój, przyjacielu.
Gdy będziecie mówić prawdę,
to poznacie się naprawdę,
a w spokoju oraz zgodzie
w każdym możesz żyć narodzie.
Zrozumienie zwykłych ludzi
w sercu błogi spokój budzi,
więc w spokoju i skromności
szanuj tego, kto cię gości.
Jeśli będziesz gospodarzem
i będziecie żyli razem,
i będziecie żyć w harmonii,
wtedy zniknie słowo ONI.
Pragnienie
Poszłabym ja w Ukrainę,
Za to morze, za to sine.
Maria Konopnicka
Poszedłbym i w świat szeroki
za twe jasne, piękne loki.
Za twe oczy jak węgielki
zmierzyłbym i wszechświat wielki.
Zaś przez dotyk twojej ręki
mężnie znoszę życia męki.
Przez twój uśmiech pełen ciepła
dotarłbym i na skraj piekła.
Brnąłbym w burze, wiatry, deszcze,
aby móc powrócić jeszcze.
Wracałbym szczęśliwy cały,
tak jak wtedy, gdym był mały.
Drzewko
Jak to było, jak i kiedy,
pomnę, że to lato było
i w ten wielki skwar, i upał
jako żywo się zdarzyło.
W tym zaduchu jak przed burzą,
kiedy ręce już nie służą,
kiedy oczy zalewane,
włosy kurzem zasypane.
Wtedy właśnie wzrok zamglony,
zahaczając świata strony,
sam wypatrzył gdzieś w oddali
rzecz malutką i banalną,
niepozorną w swojej skali.
I nie mogłem od tej rzeczy
wzroku swego już oderwać,
jakby chciała, abym przyszedł
krępujące pęta zerwać.
Tak to czułem, jakby chciała,
abym zabrał ją ze sobą,
jakby niemo wykrzyczała,
że zostanie mą ozdobą.
Więc opadłem na kolana,
w ten czas suchy, bez ochłody,
i najbardziej żałowałem,
że nie miałem kubka wody.
I ująłem w dłonie obie
tego życia odrobinę,
i wyniosłem z tego żaru,
jakby z mrozu pod pierzynę.
Drzewko chyba to wiedziało
i urosło przez te lata,
a co wiosnę, jak się budzi,
jest ozdobą mego świata.
Dziś mam domek i rodzinę,
własny dąbek na ogródku
i dopóki nie uwiędnie,
świadczyć będzie aż do skutku.
Los
W mroku prastarego lasu
nie czuć mijanego czasu,
wszystko żyje tu w skupieniu,
nic nie wiedząc o istnieniu.
Krzywe drzewa, co przez wieki
stały wzdłuż rozlanej rzeki,
teraz leżąc nad brzegami,
biją w niebo korzeniami.
Lecz zapewne którąś wiosną
nowe drzewa tu wyrosną,
będą z wiatrem w głos szumiały,
będą z wiatrem się kłaniały.
Będą wznosić się wysoko,
konary ścieląc szeroko,
będą szumieć gałęziami,
brzegi wzmacniać korzeniami.
W liściach niezłomnego drzewa
ptak miłości trel zaśpiewa
i jak wszystko inne w lesie
czeka, co mu los przyniesie.
Los, co czasu nie zna wcale,
nad tym lasem czuwa stale,
tutaj wszystko w leśnej glebie,
gdy zamiera, daje siebie.
Nic tu nie jest niepotrzebne,
nic tu nie jest całkiem zbędne,
lecz nie byłoby niczego,
gdybyś nie docenił tego.
Cierp i walcz
Cierp i walcz, walcz i cierp,
to życie bohatera,
on zawsze taki mężny jest,
gdy pustka mu doskwiera.
Kiedy otwiera domu drzwi,
nie słyszy psa szczekanie,
nikt też z czeluści w stronę
drzwi nie idzie na spotkanie.
I cierpi mocno w kuchni swej,
otwierając lodówkę,
bo oprócz światła jeszcze ma
pół litra i parówkę.
On nie chce z wódką walczyć sam
i cierpieć w samotności,
on chce otworzyć okna, drzwi,
zaprosić wszystkich gości.
Lecz teraz nie chce przyjść tu nikt,
więc on się dziwi wielce,
nie wiedząc, że aby przyjść chciał gość,
trzeba otworzyć serce.
Chwała
Matko,
łzą piszę ten list do ciebie,
być może ostatni raz,
ruszamy w nieznaną drogę,
gdzie kończy się światło, czas.
Nie ma słów tam o miłości,
domem naszym będzie las,
szczęście, powodem radości,
że jeszcze nie nadszedł czas.
Jutro pierś swą po medale
za każdą kroplę tej krwi
wystawi ten, co, gdy cierpiałeś,
z kochanką w schronie się krył.
Wtedy czyniąc znak zwycięstwa,
w splendor chwały się ubiera
i z cokołu z ręką w górze
w niebo jasne wzrok zadziera.
On jest mądry, on jest wielki,
on jest sprawcą tej victorii,
on nad ciszą, w której będziesz,
głośno przejdzie do historii.
Więc gdy będziesz krwawił w walce,
gdy ci zbraknie amunicji,
wiedz, że to, co cię spotyka,
to z powodu ich ambicji.
Matka miała cię jednego,
ona była z ciebie dumna,
co jej teraz pozostało?
Gdzieś pod lasem prosta trumna.
Ona oczy wypłakała,
ona o nic już nie prosi,
czasem tylko, gdy list czyta,
słów tych kilka łzą swą zrosi.
Ty? Coś tyle zła uczynił…
Ty! Co stoisz na cokole,
oczy w niebo masz zadarte,
więc nie widzisz łez na dole.
Twoje łzy mu obojętne,
jemu los twój nie uwiera,
w jego głowie szamerunki,
apanaże i kariera.
Cień
Spójrz na drzewo, co przy drodze rozpościera swe konary,
ono niesie ukojenie, ono wszem dodaje wiary.
Pod nim siadał pielgrzym w drodze, gdy nie spieszył się do celu,
pod nim mędrzec w swym natchnieniu tworzył wizję jedną z wielu.
Pod nim w drodze ku przyszłości siedział ojciec wraz z rodziną,
ojciec śpiewał o pień wsparty, matka w dal patrzyła siną.
Dziecko z pieskiem po spoczynku, z błyskiem światła marząc, płynął,
okiem dziecka umajony mroczny wieczór wolno spłynął.
Tutaj nawet sam generał chłodu szukał wśród pożogi
i choć armię swą utracił, tutaj wracał nastrój błogi.
Jaką drogę śmy przebyli od pielgrzyma i od mędrca,
że już cień starego drzewa do spoczynku nie zachęca.
Dzisiaj cień to knajpa z klimą, bar wysoki z szybą zimną
i muzyka z jakiejś puszki, która sączy nutę ciemną.
Tutaj gość, co z pustym wzrokiem, w kącie bawiąc się laptopem,
tępo patrząc zimnym okiem, pejzaż zmienia photoshopem.
Jaki magik, jaki geniusz kazał rosnąć mu przy drodze,
aby zbierać doświadczenia? By być czasem ku przestrodze?
Ono stoi, nadal chłonie druzgotane poprzez dzieje,