Nawet Bóg nie zatopi Titanica
legendarny cytat pasażera Titanica
Tak, płynąłem kiedyś statkiem, który wydawał się niezatapialny.
Joseph Bruce Ismay
Pływające miasto
Dnia 10 kwietnia, 1912 roku w przystani morskiej Southampton zebrały się tłumy ludzi. Największy w święcie parowiec osobowy linii okrętowej White Star Line Titanic, wyruszał w swą dziewiczą podróż do Nowego Yorku. Okręt ten zbudowany i wyekwipowany kosztem $10,000,000 przez firmę Harland & Wolff w Belfaście, wzbudzał podziw swoim ogromem. Mierzył 900 stóp długości, 93 szerokości, a wypychał swym olbrzymim kadłubem 68 000 ton wody.
Pasażerów przyciągała również wieść o eleganckim wykończeniu i wszelkich możliwych wygodach. Bezpieczeństwo, szybkość, luksus i elegancja- na to wszystko stawiano przy budowie tego morskiego kolosa. Titanic miał być transatlantykiem najlepszym z możliwych. Podzielony na piętnaście hermetycznie zamykanych komór, które w jednej chwili za pociśnięciem dźwigni z pomostu kapitańskiego można było zamykać lub otwierać, nawet w wypadku zderzenia z innym okrętem lub też uderzenia o skałę, zapewniał pełnię bezpieczeństwa podróżnym. Mówiono, że w razie katastrofy część komór zostanie zalana wodą a inne, puste, utrzymają statek na powierzchni morza.
Titanic jest bezpieczny bezwarunkowo. Oto sąd, jaki wydał świat techniczny o tym kolosie. Przekonanie to było tak silne, że zapomniano, a raczej zlekceważono konieczność zaopatrzenia go w środki ratunkowe zalecane przez prawa międzynarodowe.
Na Titanicu było wszystko, co mogło tylko służyć bogatym podróżnym pierwszej i drugiej klasy. Budując go, nie liczono się już z osobami, podróżującymi klasą trzecią, którzy rekrutowali się z proletariatu państw środkowej Europy. Chociaż nie przygotowano dla nich warunków wprawiających w zachwyt, mieli na Titanicu wygody lepsze niż na innych tego typu statkach. Uwzględniano za to wymagania multimilionerów obu półkul świata. Teatr, sala koncertowa, łazienki, plac do gry w tenisa, basen, biblioteka, kaplica, sala balowa, olbrzymie lodownie, sale jadalne itp.: wszystko to znajdowało się na Titanicu dla wygody lepiej sytuowanych. Podróżni pierwszej klasy płacili za przejazd z Southampton do Nowego Jorku drobnostkę, bo tylko 4,350 $.
W chwili wyruszenia z Southampton na Titanicu znajdowało się 2 223 podróżnych włącznie z załogą okrętową Był on więc niejako małym pływającym miasteczkiem. Celem wyżywienia w czasie podróży mieszkańców tego miasteczka zabrano 75 000 funtów świeżego mięsa, 11 000 ft ryb, 6 000 ft. wędlin, 80 000 ft. kartofli, 40 000 jaj i odpowiednią ilość mąki, cukru, kawy, jarzyn, nie mówiąc już o wszelkiego rodzaju trunkach. W kredensie okrętowym znajdowało się 21 000 talerzy. Słowem Titanic był dobrze zaprowiantowaną, małą pływającą osadą, której burmistrzem i kierownikiem był kapitan E. J. Smith, stary wilk morski, który przeszło 40 lat swego życia spędził na morzu.
Miasteczko się zaludnia
Już na trzy godziny przed odpłynięciem okrętu tłumy podróżnych spieszyły na pokład Titanica. Można tam było zobaczyć gromadki ludzi różnej narodowości, płci i wieku, trzymających w ręku walizy podróżne lub tobołki. Spieszyli na okręt i z ciekawością przyglądajli się jego ogromowi.
— Widzisz, Maryś co tó za wielgachny okręt — odezwał się młody przystojny mężczyzna niosący trzyletniego chłopczyka na ręku do idącej obok niego młodej, rumianej kobiety. — Widzisz teraz sama, że nie ma się co obawiać jechać przez morze. Jak jechałem pierwszy raz do Ameryki to nasz okręt był o połowę mniejszy, a przecie szczęśliwie zajechałem, choć była wielka burza na morzu. Do kraju płynąłem na o wiele mniejszym okręcie, a ten taki wielki i zupełnie nowy, to nie ma strachu, żeby utonął.
— Prawda, że wielki, ale jak mi sam opowiadałeś, to i morze wielkie, że go okiem nie przejrzeć, a i głębokie strasznie być musi. Co by się stało z nami i z naszym Henrysiem, gdyby tak broń Boże okręt zatonął?…
— E, głupstwo! Taki olbrzym nie zatonie nigdy. Patrz ile tu bogaczy różnych wsiada razem z nami na ten okręt. Czy myślisz, że oni ryzykowaliby swoje życie na byle jakiem pudle?
Była to rodzina Borowskich, pochodzących z Galicji. Mąż, nie mogąc wyżywić przy wzmagającej się drożyźnie wyzywić rodziny ze szczupłego zarobku przy wzmagającej się drożyźnie, pożyczył od krewnych pieniądze na drogę i pozostawiwszy we łzach rozpływającą się Marysię wraz z półrocznym niemowlęciem, wyjechał do Ameryki. Chociaż nie trafił na dobre czasy, jakoś mu się poszczęściło i po dwóch latach ciężkiej pracy uciułał wystarczającą ilość pieniędzy, by spłacić zaciągnięty dług. Postanowił wrócić do kraju, by zabrać żonę i dziecko do Ameryki. Sprzedał więc dwa zagony pola i chałupinę, jaką miał po ojcu, kupił karty okrętowe i wraz z żoną i dzieckiem znalazł się na Titanicu, do którego napływało coraz więcej podróżnych.
Powozy i samochody przywoziły do przystani pasażerów pierwszej i drugiej klasy, za którymi służba okrętowa wnosiła pomniejsze pakunki podróżne do kajut urządzonych z największym przepychem. Windy parowe pracowały gorączkowo i z pośpiechem, wciągając w sznurowych siatkach większe walizy i kufry podróżne; majtkowie uwijali się żwawo, czyniąc ostatnie przygotowania do odjazdu. Na samym spodzie okrętu trzy tuziny półnagich mężczyzn o muskularnych ramionach bez ustanku zasilało węglem olbrzymie paleniska pod kotłami, wytwarzając parę o sile 50 tysięcy koni.
Jednym z dozorców nad tymi robotni kami zmieniającymi się co cztery godziny był niejaki Fred Dilley, przydzielony na Titanic z parowca Oceanic. W kilka godzin po objęciu stanowiska zauważył, że w powierzonym sobie przedziale węglowym no. 6., w którym nagromadzonych było kilkaset ton węgla, wybuchł pożar. Węgiel, nie zmoczony należycie wodą, palił się od spodu. Dilley zawiadomił natychmiast o pożarze pierwszego oficera okrętu, a ten, porozumiawszy się z kapitaniem Smithem, zakazał mu surowo wspominać o tym, że węgiel płonie. Nie chciano wywoływać przerażenia wśród pasażerów: gaszenie ognia miało odbywać się w tajemnicy. Dilley przy pomocy dwunastu ludzi robił, co mógł, by przywrócic normalną sytuację: opróżnił nawet przedziały węglowe nr. 2 i 3, które znajdowały się najbliżej miejsca, w którym szalał ogień. Nic to nie pomogło; ogień pożerał coraz większe zapasy czarnego kruszcu.
Miasto pływające wreszcie się zaludniło. Po tym, jak ostatni podróżny wsiadł na okręt, ściągnięto pomost, zamknięto szczelnie barierę, rozległa się komenda kapitana, stojącego na pomoście, zawarczały olbrzymie łańcuchy kotwiczne, u których każde ogniwo ważyło 715 funtów, gwizd syreny okrętowej wstrząsnął powietrzem i olbrzym Titanic, przy dźwiękach orkiestry okrętowej ruszył majestatycznie z miejsca, żegnany okrzykami tysiąca piersi. Któż wówczas przypuszczał, że pierwsza podróż tego wspaniałego olbrzyma będzie zarazem jego ostatnią; że za cztery dni to pływające miasto z większą częścią swych mieszkańców legnie na zawsze na dnie oceanu?
Na pokładzie
Z chwilą gdy okręt ruszył z miejsca, na pokładzie powstał ożywiony ruch. Podróżni powychodzili ze swych kajut i oparci o parapet, powiewali chusteczkami, żegnając stojących na brzegu. Okręt sunął majestatycznie, pozostawiając za sobą smugę wzburzonej piany. Wymijajął zręcznie stojące w przystani statki, które w porównaniu z nim wyglądały jak małe łodzie spacerowe. Nagle jeden z nich, New York, rzucony falą, otarł się o bok Titanica, uszkadzając się znacznie. Na olbrzymie kolizja ta nie pozostawiła najmniejszego śladu.
— Coś nie najlepiej nam się zapowiada ta pierwsza podróż — zauważył jeden z palaczy okrętowych. — Na samym jej początku mamy pożar na okręcie i zderzyliśmy się z drugim parowcem. To zły znak.
— Milczałbyś! — zgromił go dozorca Dilley. — Pożar zdołamy jeśli nie ugasić, to przynajmniej zlokalizować, a takie zderzenie dlaTitanica, choćby i na pełnym morzu, nie stanowi żadnego niebezpieczeństwa. Pilnuj lepiej pracy, a nie kracz jak puszczyk. Pary z ust nie puszczaj o ogniu w składzie węgla.
***
Pogoda była prześliczna. Titanic wypłynął z zatoki Southampton na pełne morze. W tyle pokładu pierwszej klasy zebrało się liczne towarzystwo pań i panów. Zabawiali się rozmową.
— Prześliczną mamy podróż — rzekła pani Astor, żona multimilionera amerykańskiego, z którym wracała z Egiptu z podróży poślubnej. Jan Jakub Astor, pułkownik amerykański i magnat, posiadający 150 milionów majątku, rozwiódł się z pierwszą żoną i poślubił w styczniu 1912 roku ubogą ale prześlicznej urody dziewczynę. — Rzeczywiście mamy piękny początek podróży — odrzekł pan Karol M. Hayes, prezydent kolei Grant Trunk. — Byle tak było do końca.
— Czybyś się pan. obawiał burzy? — zapytał Murdoch, pierwszy oficer okrętu, który przechodząc obok, usłyszał słowa Hayesa. — Naszemu Titanicowi największa burza nic nie zrobi. Jest to zupełnie bezpieczny. To najszybszy okręt pasażerski, jaki dotychczas zbudowano.
— Jaka jest prędkość Titanica? — zapytał Benjamin Guggenheim, prezydent firmy International Steam Pump Co.
— Maksymalna 24 węzłów na godzinę — odpowiedział J. Bruce Ismay, dyrektor i główny zarządca linii okrętowej White Star, do której należał Titanic. — Lecz dziś płyniemy zaledwie z szybkością 21 węzłów.
— Śliczne mi zaledwie — zawołał pan Izydor Straus, bogaty finansista amerykański, podeszły już w latach, który wraz z żoną powracał z wycieczki do Europy.
— Przecież to niepraktykowana dotychczas prędkość.
— Cóż pan chcesz; rozwój żeglugi wzrasta nadzwyczajnie — odpowiedział Ismay. — Pierwszy parowiec zbudowany w Anglii w roku 1819 potrzebował 20 dni czasu na przebycie drogi z Ąnglii do Ameryki, a dziś…
— A dziś żyjemy szybko, gorączkowo; toteż wymagamy szybkiej komunikacji — przerwała panna Evans, młoda fertyczna Amerykanka, wracając z odwiedzin u krewnych w Anglii.
— Masz pani słuszność — zauważył Hayes. — Publiczność wymaga coraz to szybszych środków komunikacyjnych. Jak z okrętami, tak samo ma się rzecz i z kolejami. Pociągami powolnymi wozi się dziś tylko towary i ludzi niezamożnych, podczas gdy ci bogatsi jeżdżą pociągami błyskawicznymi, urządzonymi z wyszukaną elegancją i komfortem.
— A bezpieczeństwo podróżnych?
— Pod tym względem robi się co można, ale fizycznym niepodobieństwem jest połączyć nadzwyczajną szybkość środków komunikacyjnych z ich absolutnym bezpieczeństwem.