E-book
14.7
drukowana A5
46.13
drukowana A5
Kolorowa
68.71
Zasłyszane pośród traw

Bezpłatny fragment - Zasłyszane pośród traw

Wiersze


5
Objętość:
187 str.
ISBN:
978-83-8245-873-2
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 46.13
drukowana A5
Kolorowa
za 68.71
fot. J. Gardziej

Gdy Czas zasypia, Wiatr może swobodnie wyrażać swoje myśli. Zapomnij o czasie, zapomnij o świecie… Przysiądź na skraju dnia i wsłuchaj się w melodię słów, szumiących wśród dzikich pól. Trawy… One niejedno widziały, niejedno słyszały… Historie codzienne i te uroczyste, a wszystkie przeze mnie posłyszane i spisane moim wierszem. Zapraszam.

Dziękuję Wszystkim, którzy wsparli mnie komentarzem, obrazem, myślą… Było to dla mnie niezwykle cenne.

Jolanta Gardziej

Nie znajduję słów

Bo nie są pojemne

Aby mogły zmieścić

Wszystkie odcienie

Przeżyć

I koloryt życia

Jedno może być pewne

Jeśli świat uprościć

Nagle wszystko sprowadza się

do jednego uczucia

Jedno może być pewne

Nienawiść to lub miłość

Reszta się rozpłynie

Wobec tej potęgi


Po co roztrząsać

Aspektów miliony

Wystarczy przecież kochać

Uczucie miłości

posyłać Światu

Daleko i blisko

Myślisz że drwię…


Może tak

Może nie


A miłość

lekarstwem

na wszystko

Jestem ten który jestem

Wypełniam

Błękitem Przestrzeń


I Ciszą

Jestem

Bezkresną


Pełno mnie


Jestem


Jestem początkiem.

Końcem Jestem


Bo Jestem


Ten który Jestem

A nad wodą

Gubię myśli

I niebo

Wyobraża mnie sobie

Inaczej

Że mam warkocze

I grzywkę

I że dzieckiem jestem


Że do kwiatów

Mówię

I traw

Dla zabawy

I dla żartu

Ścigam

Wzrokiem chmury


A ja żagle rozpinam uparcie

jak żeglarz

I jak siłacz jestem

Mało który

Zabrałeś do nieba

z ptakami

całą Ziemię

i westchnień potoki

zabrałeś co miałeś

całą przyszłość

perspektywę obłoki

i czas


a na Ziemi porzuconej

tylko sama ja

mierzę siły na zamiary

codziennego dnia


a na Ziemi porzuconej

tylko nasze sny

przechadzają się parami

tak jak kiedyś my


zbieram wspomnień okruchy

pogubione jak pióra Aniołów

po lecie

dekoruję nimi ściany

ustawiam w bukiety

jak zaklęcie

na przyszłość

perspektywę obłoki

i czas


a na Ziemi porzuconej

tylko sama ja…

cicho wszędzie

nikt nie dzwoni

cisza w kości gra


a na Ziemi porzuconej

tylko nasze sny

zobacz piją kawę

tak jak kiedyś my


i po co nam było

nie patrzeć sobie w oczy

i po co tak blisko

nie siedzieć przy sobie

i po co nam było

wymyślać to wszystko

jak zaklęcie

na przyszłość

perspektywę obłoki

i czas


nie ma tego

co by było

i jest to co jest

ja na Ziemi

sobie żyję

ty też


Gdzieś

Kiedy już starczy

ci odwagi

By być

Otwórz drzwi

Wyjdź

Nie mów

Dokąd i po co

Nikomu

Otwórz drzwi

Po prostu wyjdź z domu


I obejrzyj świat

Z drugiej strony


Od podwórka

Każda rzecz

wygląda inaczej

Niż zza szyby

Bo co by było

Co byłoby gdyby…


Kiedy już odwagi

Nazbierasz by żyć

Otwórz drzwi

Po prostu

Idź

Myśli mnie wiodą

Na bezdroża

Gdzie wertepów odległych krainy

i tylko Licho śpi

W dzikich pól przestrzeń senną

Dal pachnie trawą

Myśl brzęczy muchą

Niebo nie mówi nic

Patrzy wyrozumiale

Z rezerwą


Powiedz

Że to już

Powiedz

Że jeszcze nie

Nie używaj słowa

„Może”

Ono nic nie znaczy


Powiedz

Że to już

Powiedz

Że tak

Czas realizacji słów i myśli

A „może”

Nic nie znaczy


Nie tłumacz się brakiem odwagi

I bzdur tysiącem

Też nie

Zawsze zaświeci słońce

Wahasz się…

Więc jeszcze raz koło zatoczysz

I jeszcze raz przez wertepy

Iść będziesz

Nogi krzywić

Buty zniszczysz

A serce bić będzie od rzeczy


Nie próbuj myśleć zbyt dużo

Myśli to sieć pająka

Nie na logikę i rozum po prostu

za sercem swoim podążaj


Powiedz

Że to już

Powiedz

Że jeszcze nie

Nie używaj słowa

„Może”

Ono nic nie znaczy


Powiedz

Że to już

Powiedz

Że tak

Czas realizacji słów i myśli

A „może”

Nic nie znaczy

Cisza zabiera mnie na pola

Każe głaskać kwiaty

I suche trawy kołysać


Wiatr

Sadza mnie na kamieniu

Czekam

Wszystko zamiera

Nie ma szelestu

Liści

Osika nie drży

Dąb nie wzdycha

Szumem gałęzi

Ptak udręczony upałem

Nie śpiewa

Cisza zastyga na chwilę


Nie ma nic

Tylko napięcie

Oczekiwanie

Tęsknota do czegoś

Co przed burzą


Chmurno


Widzisz


Powietrze

Ono wie lepiej

Wiecznie

Nie będzie tak

Cicho

Głucho

Strasznie


Więc ucisz jęki

Traw i liści

Motyle schowaj

W połach sukienki

Kapelusz połóż na mrowisko


Co jeszcze mogę zrobić

wszystko


Wiatr utulony

szczerą rozmową

zasnął pomiędzy

Być a Nie

Burza już idzie

Bokiem bokiem

A trawy sucho

Wzdychają chórem

Że pić się chce

Oj pić się chce


Świat to dylemat

Na dylemacie

Tego chcesz

Tamtego nie

I czego nie chcesz

Pragniesz skrycie

Świat to dylemat


samo życie

To pozory

Że jesteś w stanie zejść z piedestału

I nie być królem

Lubisz na życie patrzeć z góry

Coś znaczyć

Nie inaczej


Inaczej wszystko traci sens

Inaczej życie to nie życie

Inaczej przecież to nie dla Ciebie…


A ja ci mówię


Brednie


Brednie

Jesteś

Nigdy nie mając

Prawa do Ciebie

Mogę tylko kochać

I dziękować

Że

Jesteś

Nigdy nie mając

Prawa do Ciebie

Mogę tylko kochać

I Dziękować

Że

Jesteś

Nigdy nie mając

Prawa do Ciebie

Mogę tylko kochać

I Dziękować

Że

Jesteś

I że mam Cię

Nigdy nie mając

Prawa do Ciebie

Jesteś

I mam cię

I nie

Deszcz szepcze światu

Jestem                                                                                                                              

Jestem

Deszczem


Jestem

Szeptem


Jestem

Bezdźwięczną

Ciszą

Grających Kropel

Pełną


Chodź ze mną


Dotykaj świata sennie

Jak ja.


Muzyką nocy kołysz

I szeptem


Mów

Światu


Jestem


Oto Ja

Miasto rozkłada ramiona

By tulić dobry czas

Pilnuje naszych kroków

I chroni nas

Od zgliszczy

Od tego

co bolesne

Od tego

co niszczy

Mury wznosi ku niebu

Cieniem raczy

I słońcem

Nocy rozświetla mrok


Miasto


brukiem i murem

Stoi za człowiekiem


Człowiek stoi za murem


I walczy z człowiekiem

Kiedy biorę powietrze pod skrzydła

Wzbijam nieba tumany

Do lotu

I co z tego że przyziemność

Mi zbrzydła

I że tylko chcę lecieć

W obłoki

Przecież trzeba zarobić

Na skrzydła

Siódme poty wylać


Siódme poty


Wtedy

Poczuć można wyraźnie

Co to radość

I smutek niewoli

Fruwam

Pełen zachwytów dla świata

Sfrunąć na dół

To boli

Oj jak boli…


Sfrunąć na dół

Mieć skrzydła

nie latać


Stać…


To najbardziej

Skrzydła boli


Oj tak boli

Jakby to był

Koniec świata


Jakby był

Koniec świata

Zobacz

Cień

Jest dla ciebie

Zwierciadłem

Drugą stroną

Duszy

Gdzie zakamarki

Utkane

Brakiem światła

I Korytarze

W których się nie bywa

Zajrzyj tam


Twoja druga strona


Też jest prawdziwa

Na nieba błękicie

Mam Ciebie Anioła

Co czuwa

Gdy gaśnie

Ostatnia Modlitwa

Gdy żagiel ustawiam

Porzucam obawy

Steruję

W głąb siebie

W głąb jutra


Wiatr wieje

Nieważne czy w oczy

Nieważne jak mocno dmie

Mój Anioł skrzydłem otoczy


Ciebie i mnie

Ciebie i mnie


Wśród chmur białych

Wszystko dziś skryte

Osłania mnie od burz i łez

Azymut na niebo

Ustawiam i płynę

Nie patrzę czy świeci

Czy śnieży

Czy deszcz


Na nieba błękicie

Mam Ciebie Anioła

Co czuwa

Gdy gaśnie

Ostatnia Modlitwa

Gdy żagiel ustawiam

Porzucam obawy

Steruję

W głąb siebie

W głąb jutra


Wiatr wieje

Nieważne czy w oczy

Nieważne jak mocno dmie

Mój Anioł skrzydłem otoczy

Ciebie i mnie

Ciebie i mnie

Tak bardzo tęsknię

Za nocą i Tobą


Jesteś daleko


A mieszkasz tuż obok


I gdzie cię szukam

Nigdzie cię nie ma

Nie ma Cię w słońcu

W cieniu cię nie ma

Nie ma wśród spojrzeń

Oblanych chłodem

Nie ma

Szukałem

Wybacz

Odchodzę

Wszędzie szukałem

I Nie ma Cię


— Jestem

Kochanie

Na serca dnie

Tam gdzie schowałeś

O mnie sny

I zapomniałeś

Że ja

to my

Tak bardzo tęsknię

Za nocą i Tobą


Jesteś daleko


A mieszkasz tuż obok

Zwykłe miasto

Niby nic

Nie ma tu

Niby nuda

Niby pusto


Dla wielu takie nic

Jakich mnóstwo

Jakich pełno wokół

na świecie


A tam jest

Takie To

O którym

Nie wiecie


Takie Tam

Takie To

I Ty

Życia los

Kręci się

Wyciągnął ktoś

I my


I tak toczy się

Nasza bajka

Układanka

I splot zdarzeń

I miasta

Takie To

Świętuje tryumfy

Takie Nic

Trzeba żyć


Dwunasta!

Była raz starsza Pani

Bez życiorysu zupełnie

Bo co to za życiorys

Gdy piszą na mogile


Urodziła się


Nie żyje

Wiek to nie wyrok

Gdy życie bez stresu


Bo czyste serce

To czysty dom


Miej złote myśli

Gdyż ciało jak umysł


Wiek to nie wyrok

Taki mam

oto

Porad tom

Przyjdzie czas na wszystko

Na radość

Miłość

I więcej

Na zapomnienie

Na starość

Na szczęście


Dni

Wyschłe z dobroci

Oszczędzają

Bólu i cierpień

Gdy na wszystko za późno

I boli

Pamięć ciało

Pęka serce


Czas leczy

I przychodzi jak doktor w fartuchu

Zapomnienie podaje w pigułce

Drżące ręce całuje

I tuli

I z czułością patrzy


Na starość

Na niepamięć

Na życie

Na szczęście

Myślisz że mi nie wypada

aż tak

Z przymrużeniem oka

traktować świat

Nic mi to

Ręcznik na głowie

Patrz na mnie

I baw się dobrze

Przynajmniej

tak dobrze

jak ja


Myślisz

Że mi nie wypada

Bo jestem

całkiem ważnym

dorosłym człowiekiem

Ani śmiać się

Ani robić co chcę

W kącie siąść

Lepiej płakać

I narzekać

A co

Teatr Kukiełka zaprasza

Rola życiowa

Suflera nie ma

Skąd wezmę

Gesty

Skąd wezmę słowa

Gdzie ten scenariusz

Muzyka światła

Kurtyna w górę

A prób brak

Chociaż jestem

głównym aktorem

Pierwszoplanową

Rolę gram

Rolę mam

I tyle

Czym martwię się

Może wcale

Więc gram jak chcę

Zapraszam cię

Zagraj ze mną

wspaniale

Tytuł Poezja

Tytuł Proza

Pan On i Pani Ona

Panowie Owi

I Owe Panie

Teatr Kukiełka

Spektakl gra

Owacje słyszę

Na stojąco

Kto brawa bije

I krzyczy głośno

Brawo Aktorka

Brawo Ty

I kto ociera chustką oczy

Mokre od wzruszeń

To Serce drży

Bo najważniejsze

Przedstawienie

Kiedy pojawiasz się

na scenie

Co dalej

Zdecydujesz w trakcie


Kurtyna w górę

Nikt nie pyta

Czy już gotowa

Jestem do życia

Po co tyle pytań i pragnień

Kiedy wystarczy

usiąść na kamieniu

I wszystko zmieścić

W dwóch słowach

Nie rozwlekać

Nie żałować

Nie oczekiwać

Żyć

Tylko tyle

I więcej nic

Nic bardziej

I nic mniej


Nie potykać

Nie wyrzucać

Nie żałować

Że kończy się dzień

I klimat

I finał

I dzień dobry

zaczynać

Każdy

Tylko tyle

I więcej nic

Nic bardziej

I nic mniej


Have a nice day

Tylko tyle

I więcej nic

Nic bardziej

I nic mniej

Pozbierać wszystko to

Co życie rozsypało

Jak rozerwany

Korali sznur

Szukam zbieram

Lecz ciągle w nim

Za mało

Za Mało ciebie

I Mnie

Zupełnie

Też jest Mało


Więc ciebie szukam

Mnie zbieram

I nawet się zbytnio

Nie dziwię

Życiu o nazwie Teatr


Na jego scenie

Siedzę…

Jak dziecko na chodniku

Pochylam nisko się

I szukam


Gdzie jesteś

Koraliku

Z sznura korali urwany

Podnoszę Zbieram

Nawlekam

Efekt niespodziewany


Bo niby korale moje

Paciorki z mojej kolekcji

A sznur korali inny

Był żółty

A jest niebieski…

Słowem tym będzie cały świat

Rozmyty w barwach wieczoru

Kiedy wśród zgaszonych lamp

Masz wolność do wyboru

Kiedy ktoś

Wolność oferuje

I gasi światło

Przypadkiem

Wiesz że zamiast

Wolności masz

Mnóstwo tajemnic

pod dostatkiem

I dziwisz światu się

Że z czasem

Ustawił granice dla wolności

To wolno

Tego wolno — nie

W ramach przyzwoitej

Sprawiedliwości

Jeszcze nie jestem gotowa

mam skórę słonia

Nie czuję bladych płatków

Dotyku

Mam skórę słonia

A żal

Właśnie idą już wszyscy na bal

Właśnie gra już muzyka


Po cichu


Już i jedzie karoca

I wróżka

Odczaruje

Grubą skórę Kopciuszka


A żal


Bo bal nie był

Bajką dla lalek


Czasem trzeba

grubej skóry dla lal

Na światło otwieram domu drzwi

Oknom daję pierwszeństwo

Niech lśnią

Każda szyba

Niech wyświetla film

Aż po koniec drogi

po skraj

Aż się otrze życie

O niebo

Aż otrze się życie

O raj!

O raj!

O raj


I choćby noc modliła się

I choćby mdlał blady świt

To kiedy będzie mi lepiej

Niż w dzień

Nie mów nic

Schowaj skrzydła

I idź

I idź

I idź


Ty


Moje życie

Bez trosk i wad

Taki świat

Wymyśliłam sobie


Taki świat

Krzyk nie boli

On płacze

Rzęsiście

Łzami

co ból czują

I nie wiesz

Ile krzyku i łez

Ma życie

Pogrzebanych

Do głębin ciała


Pogrzebanych

A żywych

Jak rana


Która sączy

Raz po raz

Płacz


Aż wyleje to

wszystko

Co boli


Łzy jak lekarz

Jak ratunek

Jak szczęście

A o szczęście

Przecież

Trzeba dbać


Wiadro łez

Leczy też

Zanim blade słońce wstanie

I mgieł chustką otrze twarz

Idę na spotkanie Ciebie

Brodząc w łąkach pełnych traw

Srebrnych kropli

Zbieram worki

Złotych myśli

wzbijam tłum

Smutek gaśnie

Na zapowiedź

Kolorowych

rannych zórz


I tylko Ciebie spotykać chcę

Na wszystkich drogach świata

Czekam

rozganiam sen

Ty bierzesz mnie za rękę

Idziemy razem w nowy dzień

I nie chcę już nic więcej


fot. J. Gardziej

Lubię

gdy wypełnia mnie blask

słonecznych promieni

Myślę


Życie ma smak

Nieba na Ziemi


Tęsknię


Gdy Cię nie ma

I gdy jesteś


Tęsknię


Tak dużo

A tak mało

Wszystkiego

Chce więcej


Serce


I gdy ciszy dotykam

W ogonie wieczności

Wszyscy mówią

że śpię


Dlaczego połowę

Życia oddaję

na sen

Bez świadomości

Czujności

Bez


Uśmiechu

Miłości

I łez


A ja

Lubię

Gdy wypełnia mnie blask

słonecznych promieni

Myślę


Życie ma smak

Nieba na Ziemi


Tęsknię


Gdy Cię nie ma

I gdy jesteś

Tęsknię

Tak dużo

A tak mało

Wszystkiego

Chce więcej


Serce


A ja

Bez świadomości

Czujności

Bez

Uśmiechu

Miłości

I łez

Żyję też

Czekam niepotrzebnie

Na zdarzenie

Na Ciebie

Cała przestrzeń

Już Tobą oddycha

I karmi się snem o nas


Czas to właśnie

Najlepszy


I opcja najlepsza


Zobaczyć wszystko

Zanim się stanie


Właśnie szykuję

Dla Ciebie śniadanie

I właśnie spacer

Po parku we dwoje

Dzwonek

Otwierasz

Właśnie w drzwiach stoję


— Co będzie jutro?

— TO CO WGRAM!

I uwierz proszę

Najlepszy pod słońcem

program dla nas mam

Jeśli chcesz mnie kochać

Kochaj mnie dzisiaj

Nie jutro

Jutro jest utopią

I mydleniem oczu


Nie odkładaj

Marzeń

Nawet tak na krótko

Kochaj tylko dzisiaj

Nie wiem co to jutro


Nie wiem co to przestrzeń

Rozłąką pisana

Miłość zawsze znajdzie

Coś co może łączyć

I choć umysł dręczy

Tysiącem powodów


Nie odkładaj

Marzeń

Nawet tak na krótko

Kochaj tylko dzisiaj

Nie wiem co to jutro

Jutro

ma smak

Nadgryzionego słońcem

Liścia

Płonie…

Chęcią bycia


Lśni…

Oczekiwaniem


Aż niebo

Wypowie

I stała się Jasność

I Dzisiaj się stało…

I Jutro odeszło

Zrodzone Dzisiaj

W Przeszłość


Taki oto zauważ

Paradoks mijania

Odchodzenie w przeszłość

W trakcie

Trwania…


Chwilą milczenia


Uczcijmy Jutro

Co go nigdy


Uczcijmy Jutro

Co go nigdy


nie ma


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 46.13
drukowana A5
Kolorowa
za 68.71