Rozdział 1
Wiatr przycichł, a mroźne, styczniowe powietrze stało się bardziej odczuwalne. Ciemność i mróz nie przeszkodziły Blance w wyjściu z ciepłego mieszkania rodziców. To była jedna z niewielu szans, żeby mogła spotkać się z Wiktorem bez świadków. Jej podekscytowanie rosło z każdą minutą spaceru, sama nie wiedziała, czy drżenie ciała zawdzięcza podnieceniu, czy zimnu, ale była pewna, że za kilka minut będzie czuła coś zupełnie innego. Powoli szła wąską ulicą w kierunku mostu, gdzie zawsze się spotykali. Spóźniał się, ale wiedziała, że jego sytuacja rodzinna może komplikować sprawy, dlatego cierpliwie czekała na jego przyjazd. Mieszkanie poza miastem miało tę zaletę, że nie martwiła się plotkami, nikt z jego znajomych nie mógł go tu zobaczyć, a swoimi się nie przejmowała.
Na to spotkanie nie ubrała się wyjątkowo, niestety pogoda nie sprzyjała uwodzicielskiemu stylowi. Dopasowane, granatowe dżinsy i długie, czarne kozaki na słupku musiały wystarczyć. Pod ciemną kurtką ukrywała się bluzka z grubej koronki w kolorze krwistej czerwieni, spod której wdzięcznie i seksownie prześwitywał czarny biustonosz haftowany srebrną nitką. Jej jędrny, spory biust fantastycznie prezentował się w takim wydaniu. Doskonale wiedziała, że Wiktor nie oprze się takim walorom, zwłaszcza w sytuacji, gdzie nie widzieli się kilkanaście dni. W myślach już widziała to spotkanie, wspólnie spędzony wieczór w hotelowym pokoju z butelką wina i dobrym jedzeniem, potem noc pełna wrażeń, podniet i erotycznego spełnienia. Nagły widok świateł zbliżającego się samochodu wyrwał Blankę z rozmyślań. Samochód jechał powoli, zbyt wolno jak na Wiktora, ale kiedy czarne Audi zatrzymało się tuż obok niej, domyśliła się, kto jest w środku. Bez wahania chwyciła za klamkę tylnych drzwi. Wiedziała doskonale, że w tej sytuacji musi siedzieć z tyłu, bo tylko tam, za przyciemnionymi szybami Wiktor mógł ukryć swoją kochankę. Samochód powoli ruszył, ale Wiktor się nie obejrzał, tak, jak zawsze to robił.
— Czeeeść, nigdy nie patrzysz do kogo wsiadasz? — zapytał ciepły, męski głos, a po ciele Blanki przeszedł lodowaty dreszcz, za kierownicą nie siedział Wiktor.
Dźwięk centralnego zamka automatycznie blokującego drzwi wyrwał dziewczynę z letargu.
— Co tu się dzieje do cholery? Kim pan jest? — pochyliła się do przodu i szarpnęła za ramię kierowcy.
Mężczyzna w nerwach zacisnął szczęki i nie odwracając się za siebie wyciągnął z szelek pistolet i wymierzył w dziewczynę.
— Chcesz się teraz kłócić? — warknął, spoglądając na nią w lusterku.
— Nie — mruknęła i oparła się z powrotem o siedzenie.
— No i dobrze. Przejedziemy się na wycieczkę — mruknął groźnie, chowając z powrotem pistolet w szelki.
Nie miała drogi ucieczki, zamknięta z obcym facetem w samochodzie za czarnymi szybami nie widziała zbyt wielu możliwości na ratunek. Telefon, tylko to przyszło jej do głowy. Dyskretnie próbowała wyciągnąć smartfona z kieszeni kurtki.
— Jasny szlag — szepnęła do siebie — nigdy więcej nie kupię takiej szeleszczącej kurtki, o ile przeżyję.
Nie spuszczając wzroku z kierowcy odblokowała ekran, który rozbłysł jaskrawym światłem na cały samochód.
— Brawo kretynko! — klęła w duchu samą siebie.
Chciała niezauważona napisać SMS-a, ale światło na tylnej kanapie nie umknęło uwadze kierowcy, który spojrzał we wsteczne lusterko i uśmiechnął się pod nosem, udając, że niczego nie zauważył, zwłaszcza że wjechali na oświetloną drogę.
— Rzeczywiście jesteś taka ładna jak mi opowiadali.
Dziewczyna zaskoczona wstrzymała oddech i powoli podniosła na kierowcę duże, niebieskie oczy. Jak zahipnotyzowana patrzyła w jego wzrok odbijający się w lusterku i przenikający ją wręcz na wylot. Mimo strachu czuła przyjemność, że go widzi, bała się go, a jednak była podekscytowana sytuacją. Porywacz miał w sobie to coś, co sprawiało, że wbrew rozsądkowi mu ufała.
— Opowiadali? — wyszeptała ze strachem w głosie.
Kierowca tylko kiwnął głową i co chwilę spoglądał na coraz bardziej zdenerwowaną ofiarę. Dziewczyna bez słowa zaczęła pisać wiadomość do Wiktora, Wyślij z nadzieją dotknęła ekranu, jednak komunikat, który jej się wyświetlił nie wywołał na jej twarzy uśmiechu, brak zasięgu tylko tego jej brakowało.
— Tu nigdy nie ma sieci — głos mężczyzny gwałtownie przerwał ciszę.
Spojrzała do przodu i wbiła przerażony wzrok w lusterko, w którym widziała wpatrzonego w nią porywacza. Mężczyzna uśmiechał się szeroko, a ten uśmiech stopiłby bryłę lodu, jednak dla zamkniętej w samochodzie dziewczyny nie wróżył niczego dobrego. Pomimo niebezpieczeństwa mężczyzna pociągał ją na swój sposób. Z zainteresowaniem spoglądała na niego z tylnej kanapy, a po kilku kolejnych minutach ciszy zdecydowała się odezwać, wiedząc, że nie ma już nic do stracenia.
— Powiesz mi w końcu kim jesteś? — spytała najodważniej, jak umiała, jednak jej drżący głos zdradzał nerwy.
— Boisz się, że cię zabiję. — stwierdził, a jego ton był tak pewny, że nie dało się nie uwierzyć w to, co mówił — I słusznie, może bym to zrobił, ale nie za to mi płacą.
Miliony myśli przelatywały przez jej głowę, domyślała się, że to nie jest porwanie dla okupu, porywacz musiałby być idiotą, jej rodziny nie stać na okup. Do burdelu? Prędzej, ale znajdowali się przy rosyjskiej granicy, a tu częściej praktykuje się przemyt. Nic jej nie pasowało, skąd wiedział, że ona tam będzie czekać? Kto mu o niej opowiadał? I dlaczego chce ją wywieźć nie wiadomo dokąd?
— Powiesz w końcu kim jesteś co? Porywacz, morderca, gwałciciel? — wybuchła, mimo strachu, jaka będzie odpowiedź.
— Każdego po trochu — odpowiedział bez emocji.
— No zajekurwabiście! Co to ma być? Kolejna część Transportera? — szepnęła sama do siebie.
— Jak wolisz, to mogę zamknąć cię w bagażniku. Mnie wszystko jedno, gdzie będziesz siedzieć.
Zaskoczona spojrzała do przodu i zauważyła jak facet się do niej uśmiecha.
— I czego się szczerzysz debilu? — pomyślała tylko, uznając, że tego na głos lepiej nie mówić, nie potrafiła jednak usiedzieć bez komentarza — No, rajdowcem to na pewno nie jesteś, moja babcia szybciej jeździła.
— Boże, stanowczo za mało mi płacą jak na takie warunki — westchnął i zacisnął dłonie na kierownicy — Nie wiem czy panna zauważyła, ale jest kurewski mróz, przepraszam panią za wyrażenie, i zaczął padać deszcz, więc jak pewnie uczyli w szkole woda zamarza i zbyt szybka jazda jest trochę ryzykowna, a ja mam panią dowieźć do celu żywą i w jednym kawałku — podniósł głos — Ale spokojnie, zaraz wjedziemy na lepszą drogę to wtedy przyspieszę, będzie dobrze?
Dopiero teraz zauważyła, że pada deszcz, poza tym zupełnie nie wiedziała, gdzie jest i dokąd się kierują.
— Dokąd jedziemy? — spytała już spokojnie i cicho.
— Za dużo pytań.
Więcej już się nie odezwała. Po kilkunastu minutach dotarli na drogę ekspresową i szybko pożałowała swoich poprzednich komentarzy, to zdecydowanie nie był dobry pomysł, żeby wkurzać kierowcę przed końcem trasy. Próbowała zająć myśli czymkolwiek, ale nic nie odciągało jej od coraz szybciej mijających ją drzew za szybą samochodu.
Kierowca z satysfakcją patrzył na coraz bardziej przestraszoną dziewczynę i z cwanym uśmiechem rozpędzał samochód. Prędkość wciskała jej szczupłe ciało w fotel, było jej coraz bardziej niedobrze i słabo, z trudem przełykała ślinę, ale bała się odezwać, żeby nie przyspieszył jeszcze bardziej, choć nie wierzyła, że to w ogóle możliwe. Czuła się, jakby samochód już nie jechał, a leciał, zamknęła oczy i czekała, aż wypadną z drogi na najbliższym zakręcie.
Nie była osobą zbyt wierzącą, ale w trakcie dwudziestu minut jazdy zmówiła wszystkie znane jej modlitwy, i to po kilka razy. Ryk silnika, jakby mniej ją drażnił, a po chwili poczuła, że samochód zaczyna zwalniać i zjeżdża z głównej drogi w kolejny las.
— Bomba, zabije mnie i zostawi, tu nikt nie będzie mnie szukał.
— Teraz jechałem szybciej od babci? — usłyszała poważny głos kierowcy.
Z przerażeniem i złością spojrzała w lusterko, uśmiechnięte oczy patrzyły prosto w jej źrenice. Była sparaliżowana ze strachu i nerwów, i chciała go zwyzywać, ale nie umiała, cieszyła się, że na nią patrzył. Sama przed sobą musiała przyznać, że całkiem niezły z niego porywacz, żadna ofiara nie będzie się przed nim bronić, a przynajmniej damska część ofiar. Zaśmiała się sama do siebie, a kierowca szybko to dostrzegł.
— Podobało się? Możemy powtórzyć….
— Nie! — krzyknęła nagle i sama przestraszyła się swojego wybuchu — dzięki już ci wierzę, że umiesz jeździć.
Jechali przez gęsty, iglasty las, a ośnieżone drzewa wyglądały pięknie w świetle ksenonowych reflektorów samochodu. Kierowca z przyjemnością patrzył na uśmiechniętą twarz dziewczyny, która była szczerze zachwycona widokami za szybą i, mimo że lubił szybką jazdę to cieszył się, że jadą powoli i może częściej na nią spoglądać. W końcu między drzewami Blanka dostrzegła przedzierające się światła latarni. Niespodziewanie jej oczom ukazał się ogromny budynek, kilkupiętrowy gmach w środku lasu, do którego prowadziła szeroka, oświetlona niskimi lampami aleja. Po obu stronach drogi pięły się udekorowane lampkami tuje i cyprysy, zachowany był tu klimat typowo świąteczny, choć była już końcówka stycznia. Kiedy podjechali do wejścia Blanka spojrzała z zaciekawieniem przez szybę, budynek był niezwykły, wyglądał, jakby ktoś na dachu drewnianej karczmy wybudował pięciopiętrowy, oszklony hotel. Drzwi do wnętrza pilnowało dwóch dobrze zbudowanych mężczyzn. Kierowca wysiadł, zamienił kilka słów z jednym z nich i podszedł z powrotem do samochodu, energicznie złapał za klamkę i otworzył drzwi.
— Wysiadaj — warknął groźnie.
— Słucham?
— Wysiądź z samochodu!
Rozkaz był na tyle stanowczy, że bez zbędnych komentarzy wyskoczyła z auta, a mroźne, wilgotne powietrze uderzyło ją po twarzy.
— O w dupę! — nie kryła emocji pod jakimi była, widząc potężną bryłę budynku.
Kierowca oddał kluczyki ochronie i szarpnął Blankę za rękaw kurtki, kierując ją do drzwi wejściowych restauracji na parterze.
— Wystarczyło powiedzieć, nie musisz mnie szarpać — oburzyła się i wyrwała rękę.
— Sorry, nawyki.
Jego małomówność doprowadzała dziewczynę do furii, chociaż nie wyobrażała go sobie jako gaduły, to milczenie było dla niego naturalne i bardzo mu pasowało.
— Co ty facet z woja wróciłeś, że tylko rozkazy wydajesz?
— Z komandosów — mruknął, nawet na nią nie spoglądając.
— Eee… Serio? — patrzyła na niego z otwartymi ustami.
— Yhy.
— No i wszystko w temacie — przewróciła oczami — Dobra, to co tu robimy?
— Kolację zjemy.
— Tak po prostu? — zamrugała szybko powiekami.
— Sprawy poszły inaczej, niż było zaplanowane i zostaniemy tu kilka dni.
— Pff no chyba w dekiel ci pizło kolego! Jak kilka dni?
— Normalnie, dwa może trzy… — stanął przy stoliku i czekał, aż Blanka pierwsza usiądzie.
— Wiesz, nie wiem kim jesteś ty, twój szef, zleceniodawca czy jak mu tam, ale wiem, że ktoś, kto to wymyślił to jakiś niedorozwój!
Czoło mężczyzny zaczęło się powoli marszczyć, a na twarzy widać było zdenerwowanie.
— Nie wiesz o co chodzi? Mieszkam z rodzicami, dziś wieczorem wyszłam do koleżanki — pokazała w powietrzu znak cudzysłowu — na wino. I co? Mam zadzwonić i powiedzieć, że kurwa, trzy dni zostanę?
— Jak z rodzicami? — zaskoczony zmarszczył brwi.
— No normalnie, tatuś, mamusia i córusia, ja wiem, że jestem już duża i może powinnam mieszkać już sama, ale tak się złożyło i nikomu nic do tego.
— Co?
— Jajco!
— Miesiąc temu nie mieszkałaś z rodzicami.
— I tak, i nie. W tamtym roku skończyłam studia i pojechałam na staż do Szkocji. I zgadza się, miesiąc temu nie mieszkałam u rodziców, zjechałam trzy tygodnie temu — podniosła jeden kącik ust — co, nie doinformowali cię? Ojoj… tak mi przykro niewyobrażalnie — zaśmiała się.
— Dobra, muszę zadzwonić. Co ci zamówić?
— Czystą i colę z lodem — odpowiedziała i usiadła przy stoliku. Mężczyzna, przewracając oczami przygryzł wargę ze złości i podszedł do kelnera. Po chwili szedł już w stronę wyjścia z restauracji, a na jego widok Blanka wstała.
— Wiesz co, skoro mamy spędzić razem czas, aż do jutra, to może mówmy sobie po imieniu co? Blanka. Dziewczyna wyciągnęła rękę, chwilę tak stała i schowała dłoń z powrotem do kieszeni kurtki.
— Komandos — warknął.
— Boże, ale ci imię dali — zaśmiała się, próbując rozładować napięcie.
— Adam — w jego głosie nie było słychać zachwytu, że dziewczyna poznała jego imię — Siadaj, będę w holu.
Dziewczyna powiodła wzrokiem za oddalającym się mężczyzną, było w nim coś hipnotyzującego, przyciągał samą swoją obecnością i trudno było na niego nie patrzeć, zauważyła zresztą, że nie tylko ona wodzi za nim wzrokiem i każda kobieta znajdująca się w pomieszczeniu zwróciła na niego uwagę. Po kilku minutach na stole pojawiła się oszroniona karafka z wódką, dzbanek soku pomarańczowego, cola i kilka plasterków cytryny.
— Ale fajnie… — śmiała się licząc w duchu, że nie ona będzie za to płacić.
Była chyba pierwszą ofiarą, która miała wymagania, ale przez skórę czuła, że przy nim nic jej nie grozi. Podobało jej się to, tak samo jak przerażało. Gdy tylko kelner odszedł od stolika, Blanka wypiła dwa kieliszki wódki, popijając zimną colą.
— Bleee, obrzydlistwo — skrzywiła się — ale działa.
Zanim nalała następny kieliszek, kelner przyniósł kilka dań. Zdziwiona zaglądała do kolejnych półmisków. Na stole był chyba cały przekrój karty, dania mięsne i wegetariańskie, na zimno i na ciepło.
— Zostaniemy tu do jutra — głos Adama nagle przerwał ciszę.
— A jutro co?
— Jeszcze nie wiem — usiadł naprzeciwko dziewczyny — Jedz, bo upijesz się tą wódą — warknął groźnie — nie wiedziałem co lubisz, to zamówiłem wszystko.
Dziewczyna nie miała ochoty na jedzenie i piła kieliszek za kieliszkiem, co jakiś czas zagryzając pistacjami, które nie wiadomo kiedy pojawiły się na stoliku. W końcu procenty zaczęły działać, głowa Blanki stała się dziwnie ciężka, mowa coraz trudniejsza, za to humor coraz lepszy.
— Dobra dziewczyno, idziemy spać.
— No weź, jak ty masz? Spadochroniarz? Mam iść z tobą spać? Przecież ja cię prawie nie znam.
Komandos wziął torebkę Blanki i próbował odprowadzić ją do pokoju, co nie okazało się najłatwiejsze, wstawiona dziewczyna z każdym krokiem szła wolniej i coraz głośniej. W końcu dotarli do windy i wjechali na ostatnie piętro.
Apartament z tarasem na dachu budynku prezentował się obłędnie. Wnętrze łączyło nowoczesną prostotę i stylową klasykę, ściany w odcieniach szarości wspaniale kontrastowały z bordowymi, ciężkimi zasłonami, które opadały na piękną, drewnianą podłogę. Jedna ze ścian była całkowicie oszklona, a widok za oknem zapierał dech, las i jeziorko działały na Blankę kojąco. Powoli wspięła się po wąskich, kręconych schodach na taras. Kilka iglaków w dużych, betonowych donicach dodawały uroku temu miejscu, usiadła na drewnianym fotelu i rozglądała się po okolicy, mimo mrozu było jej ciepło. Alkohol szumiał jej w głowie, usłyszała za sobą ciche kroki i nerwowo poderwała się z fotela, zaskoczona spojrzała na Adama, który stał przed nią z kubkiem herbaty.
— Zmarzniesz — postawił kubek na stoliku i wrócił do środka. Blanka stała jak zamurowana, wszystko, co wokół niej się działo było nierealne. Usiadła z powrotem w fotelu i wzięła do ręki gorący kubek. Herbata pięknie pachniała cytrusami i goździkami. Gorący napój i mróz powoli otrzeźwiły dziewczynę. Upiła kolejny łyk gorącego płynu i zaciągnęła głęboko ciepły zapach.
— Mmm pycha — odstawiła kubek na stolik i podeszła do barierki tarasu, próbowała się zorientować, gdzie jest.
Dopiero teraz przyszło jej do głowy, że od chwili przyjazdu nie widziała żadnej nazwy hotelu ani logo, nic, pustka. To nie był zwykły hotel. Automatycznie sięgnęła do kieszeni kurtki, ale telefonu też nie miała.
— Fuck! Lokalizacja GPS poszła się… — mruknęła sama do siebie — zaraz, zaraz, za jeziorem jest ruchliwa droga, jakby tak wykorzystać moment jak będzie zajęty… to może by zwiać — obejrzała się za siebie, a w głowie tworzyła misterny plan ucieczki. Dopiła herbatę i zeszła na dół, Komandosa nie było w pokoju. Na kanapie leżała jej torebka, zajrzała do środka, portfel i telefon był.
— Zgłupiał? Zostawił mi wszystko? — zdziwiona powoli podeszła do drzwi prowadzących na korytarz i złapała za klamkę z nadzieją, że nie zamknął jej w pokoju.
Uchyliła delikatnie drzwi i czekała, po kilku sekundach wychyliła głowę z pokoju, nikogo nie było. Powoli wyszła z pokoju i zrobiła krok po korytarzu. Stuknięcie obcasów odbiło się echem od ścian.
— Cholera z butami! — szybko zdjęła kozaki i z butami w ręku pobiegła w stronę windy.
Wyskakując zza rogu zobaczyła Adama rozmawiającego z facetem z ochrony. Szybko zawróciła i pobiegła w przeciwnym kierunku. W końcu dotarła do schodów, którymi zbiegła najszybciej jak umiała. Dotarłszy na parter w biegu ubierała buty i zapinała kurtkę. Bała się zatrzymać nawet na sekundę. Wybiegła na dziedziniec, przed budynkiem stało kilkanaście samochodów, szybko odnalazła wzrokiem ten, którym przyjechała. Był zastawiony przez inne auta, odetchnęła z ulgą, wiedziała, że nawet, jak się zorientuje to, zanim wyjedzie, to trochę czasu minie. Biegła ścieżką prowadzącą do jeziora. Serce waliło jej jak młotem, bała się obejrzeć za siebie. Droga prowadziła przez las co potęgowało uczucie strachu, w końcu zobaczyła odbijające się w tafli lodu na jeziorze światło księżyca.
— Bogu dzięki!
Tryumf nie trwał długo, dobiegając do jeziora zobaczyła, że to droga w jedną stronę. Ścieżka okrążała niewielki staw i wracała na drogę. Wokoło stały rzeźbione, drewniane ławki, między którymi były wysokie latarnie skierowane kloszami w dół. Wymarzone miejsce na schadzki zakochanych, ale nie na ucieczkę przed bandziorami. Opadła zdyszana na najbliższą ławkę i rozpłakała się, chowała w dłoniach twarz, próbując zagłuszyć łkanie. Nagle po drugiej stronie stawu dostrzegła mężczyznę w jasnej kurtce. Bez wahania rzuciła się w jego stronę, licząc, że pomoże jej wydostać się do cywilizacji. Na jej widok mężczyzna odwrócił się i poszedł w stronę lasu. Nie wiedziała co się dzieje, przyspieszyła, ile sił i wbiegła za mężczyzną między drzewa. Zniknął jej z oczu w ciemności, zatrzymała się i nerwowo rozglądając się po lesie oparła się o pień drzewa. Ledwo oddychała, wciągała szybko mroźne powietrze ustami i czuła, że jej płuca nie są za to wdzięczne. W jednej sekundzie silna męska dłoń zakryła jej usta i z całej siły zaczęła wciągać ją w głąb lasu. Przerażona próbowała krzyczeć, ale jej usta były szczelnie zaciśnięte. Wyrywała się, ale napastnik nie należał do słabeuszy. W pewnym momencie kątem oka zobaczyła kawałek rękawa napastnika. To był facet znad stawu, ten sam kolor kurtki.
— Co się do cholery dzieje? Gdzie ja jestem? — w głowie dudniły setki pytań bez odpowiedzi, ale kiedy przestała już wierzyć w możliwość ucieczki usłyszała szept napastnika.
— Cicho to ja.
— Co za ja do cho… — nie skończyła myśli, bo doszło do niej kto ją trzyma.
Głos Adama dźwięczał w głowie Blanki przez kilka sekund. Mężczyzna zatrzymał się i delikatnie uwolnił usta dziewczyny, trzymając ją nadal bardzo blisko siebie.
— Komandos? — wyjąkała przerażona i w tej sekundzie poczuła jak ucisk na jej brzuchu zaczyna łagodnieć.
Bała się odwrócić i bezwładnie osunęła się na ośnieżone gałęzie leżące na ziemi. Po chwili przed oczami zobaczyła mężczyznę w jasnej kurtce. Jego piękne, szare oczy patrzyły na nią z wściekłością i litością.
— Możesz mi powiedzieć dziewczyno co ty robisz? Zabiją i Ciebie, i mnie.
Rozdział 2
Podłoga, na której siedział Wiktor była zimna i wilgotna. Nie wiedział, gdzie jest i po której stronie granicy się znajduje. Głucha cisza rozrywała mu głowę, a każdy wydany przez niego dźwięk odbijał się echem od ścian. Słyszał swój oddech i bicie serca, opaska przysłaniała mu oczy, a związane za plecami ręce coraz bardziej drętwiały. Próbował uwolnić się z więzów, ale im bardziej próbował, tym bardziej opaski zaciskały się na nadgarstkach. Po kilku próbach Wiktor stracił czucie w dłoniach. To nie był dobry znak, nie wiedział, jak długo będzie jeszcze uwięziony, a ból stawał się nie do zniesienia. W myślach wciąż analizował, co właściwie się wydarzyło. Wszystko było jak zwykle, ten sam zleceniodawca, ten sam samochód, to samo przejście graniczne, celnik i towar. Co poszło nie tak? Gdzie popełnił błąd, który niewykluczone, może kosztować go życie. Próbując zagłuszyć nieprzerwany ból nieustannie myślał i minuta po minucie przypominał sobie każdy szczegół swojego wyjazdu. Domyślał się, że gdyby chodziło o przemyt, to siedziałby teraz w biurze celnym lub na policji, więc to nie prawo go dopadło, tylko ktoś prywatnie. Obawiał się, że mógł stracić towar, a to by go sporo kosztowało. W duchu liczył, że chodziło tylko o wjazd na teren jednego z tutejszych gangsterów, wtedy może udałoby się jakoś załatwić sprawę bez większych problemów. Dźwięk otwieranego zamka wyrwał Wiktora z koncentracji. Kroki kilku ludzi były słyszalne coraz głośniej niestety nikt nie powiedział słowa, więc próby rozpoznania kogokolwiek były zbyteczne. W końcu usłyszał niski męski głos.
— Łysy, tył…
Wiktor znał ten głos, lecz w natłoku myśli i w dudniącym echu piwnicy nie mógł dopasować go do nikogo ze znanych mu osób. Nie myślał zbyt długo, bo poczuł na potylicy lufę pistoletu.
— Jeden zbędny ruch i nie ma cię tak? Tak?
— Tak — szybko odpowiedział, usiłując przy tym nie poruszyć się nawet o milimetr.
Jednym ruchem ręki ktoś zdjął mu z oczu opaskę. Pomieszczenie było ciemne, bez okien i drzwi. Wokół stało kilku facetów ubranych w czarne spodnie bojówki i czarne koszulki. Zanim rozejrzał się po zebranych został podniesiony z podłogi i posadzony na drewnianym krześle. Każdy ruch sprawiał mu ból, a skóra na nadgarstkach zaczynała krwawić. Rozejrzał się po twarzach, które ukazały się przed nim. Nie znał nikogo, co nie ułatwiało sprawy. Już chciał się odezwać, kiedy mężczyźni rozsunęli się na boki, a jego oczom ukazał się postawny około pięćdziesięcioletni mężczyzna. Wiktor odetchnął z ulgą, a po chwili spojrzał na niego pytająco.
— To pan?
— Ja, a kogoś innego się spodziewałeś?
— Nie rozumiem, co się stało? Chce się mnie pan pozbyć? Przecież Paula…
— Moja córka jest dorosła i nie ja będę decydował o tym z kim jest. Nie znaczy to jednak, że jestem wybitnie szczęśliwy z tego, że jest z tobą.
Jego głos był nienaturalnie spokojny jak na tę sytuację, a to znaczyło tylko jedno, on był tu szefem. Pewność, jaka od niego biła doprowadzała podwładnych do paraliżu i nikt nie umiał mu się przeciwstawić. Wiktor próbował zebrać myśli, żeby nie palnąć jakiejś durnoty, z tym że nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Sam już nie wiedział co ma myśleć, układał w głowie wszystkie możliwe scenariusze, ale nic nie trzymało się kupy. Kiedy poznał Paulę wiedział, że jej ojciec jeździ do Ruskich po paliwo, czasem spirytus, normalna rzecz dla ludzi mieszkających przy granicy. Dopiero kiedy przyjechał do ich domu zrozumiał, że to paliwo i spiryt nie były wożone w litrach tylko w cysternach. Przemyt na dużą skalę przynosił zyski, ale też był ryzykowny. Szybko jednak okazało się, że nie jest on wymarzonym mężem dla ukochanej córeczki, jedynaczki. Musiał udowodnić, że zapewni jej godne życie. Niestety intelekt nie był mocną stroną Wiktora, owszem, miał jedną, bardzo ważną cechę, był mężczyzną o niezwykłej umiejętności uwodzenia kobiet. Przystojny i szarmancki zawsze i wszędzie. Urodę miał słowiańską, niebieskie oczy w czarnej oprawie zapadały na długo w kobiecej pamięci, tego dzikiego, trochę chuligańskiego spojrzenia nie dało się zapomnieć. Śniada cera wspaniale kontrastowała z jasnymi, krótko ostrzyżonymi włosami. Jego duże, wydatne usta stworzone wręcz były do sprawiania kobiecie przyjemności, a ciemny, jednodniowy zarost dodawał nonszalancji i dojrzałej męskości. Nie było więc dziwne, że Paula tak szybko uległa jego urokowi. Jedną z wad Wiktora była nieumiejętność utrzymania pracy, zawsze było coś nie tak, ale w tym wypadku musiał się ogarnąć, i to szybko. Wszedł w układ z Karolem, ojcem dziewczyny, jedyne, co miał robić, to pilnować przerzutu towaru przez granicę. Wszystko zawsze było ustawione, celnik polski, celnik ruski, kierowcy. Potrzebny był tylko ktoś, kto na miejscu przypilnuje wszystkiego. Tym razem też wszystko odbyło się rutynowo, a jednak gdzieś był haczyk.
— Przepraszam szanownego teścia, ale co się właściwie stało? — próbował wyszarpnąć się z więzów.
— Ooo, widzę, że chłopcu słuch się pogorszył! — Karol mówił tonem tak spokojnym i ironicznym, że Wiktorowi dreszcz przeszedł po ciele — Mały przypomnij panu.
Mały wcale nie był mały, dwumetrowy, łysy facet był tak szeroki w klacie, że w drzwi wchodził bokiem. Zbliżył się do Wiktora i złapał go za krtań. Nie było drogi ucieczki, nie dał rady się obronić ani wyszarpnąć, a wciąż związane ręce krwawiły coraz mocniej.
— Nie jestem twoim teściem — warknął.
— Przepraszam pana — wyjąkał, krztusząc się — Dobrze, przepraszam źle zacząłem. To Ivan mnie zgarnął tak? Niczego nie pamiętam.
— Chłopcy zostawcie nas samych — rozkazał.
Ochrona szybko opuściła pomieszczenie, a Karol przysunął drugie krzesło naprzeciwko Wiktora i wygodnie usiadł. Patrzył mu w oczy i nic nie mówił. Jego twarz była przygnębiona. Lata pracy i stresu odbiły się na jego wyglądzie, niemniej jednak wyglądał dość pociągająco jak na swój wiek. Włosy lekko siwiejące dodawały mu klasy, a idealnie przystrzyżona bródka ukazywała jego młodość ducha. Wiktor długo wpatrywał się w zielone oczy Karola, próbując wyczytać z nich co się dzieje. Milczeli obaj, Karol odezwał się pierwszy.
— Po pierwsze mów mi po imieniu, tak będzie wygodniej. Wiesz, kiedy rano wyjeżdżałeś z domu nie podejrzewałem, że tak się to skończy. Lojalność, mówi ci to coś?
— Ale przecież pracuję dla pana nie od dziś, zawsze byłem lojalny, to co się nagle stało?
— Nie mówię o pracy.
— A o czym? — głos Wiktora się łamał.
Bał się tego, co za chwilę usłyszy, jeśli Paula z nim zerwie to nie będzie już potrzebny, a żeby mieć pewność, że nikomu nic nie powie to Karol pośle go do piachu. Klocki się złożyły i wszystko stało się jasne.
— Udajesz czy serio się nie domyślasz? — głos Karola stał się nagle stanowczy i groźny — Blanka, kojarzysz kogoś o tym jakże pięknym imieniu i jakże pięknym ciele?
Wiktor zamarł na samą myśl o kochance, w głowie kłębiły mu się setki myśli o tym, jak się dowiedział, ich spotkania zawsze odbywały się tak, żeby nikt nie miał nawet najmniejszych podejrzeń, zresztą ostatnio widywali się bardzo rzadko.
— Skąd pan wie o Blance? — zapytał niepewnie.
— Haha! Żartujesz? — śmiech Karola rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, tym razem śmiał się całkowicie szczerze i długo, po chwili się uspokoił, otarł z policzków łzy i spojrzał na zdziwionego Wiktora — No widzisz, wzruszyłeś mnie do łez. Od początku wiedziałem, Paula jest zbyt zakochana i naiwna, żeby to dostrzec. Mnie nie zależało, aż tak bardzo. Z tym że dziś rano sytuacja się zmieniła. Od teraz będziesz wierny mojej córce, a Blanka musi zniknąć na zawsze.
Wiktor próbował ułożyć w głowie wszystko, co usłyszał, ale nie bardzo rozumiał co się wydarzyło. Bał się jednak zapytać, co nie umknęło uwadze Karola.
— Pytaj.
— Jak to sytuacja się zmieniła? I co to znaczy, że Blanka musi zniknąć? Chyba nie chce jej pan…? — głos Wiktora zawiesił się w przerażeniu.
Dopiero teraz uświadomił sobie, że przecież byli umówieni na dzisiejszy wieczór, a on siedzi w jakiejś piwnicy i nie może jej ostrzec przed niebezpieczeństwem.
— Zabić? Tak przeszło mi to przez myśl, ale ona nie ma tu nic do rzeczy. Mój człowiek zabrał ją z miejsca, w którym mieliście się spotkać. No, a co on jej zrobi po drodze, to już jego sprawa, mnie na niej nie zależy — mówiąc to patrzył w coraz bardziej przejętą twarz Wiktora, który zaciskając szczęki próbował opanować nerwy — o nią się teraz nie martw, masz większe powody do zmartwień.
— Co? — Wiktor lekko oszołomiony próbował zebrać myśli — jakie powody?
— Paula jest w ciąży.
— Co kurwa? Jak w ciąży? — Wiktor nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
— A ty co? Nie wiesz skąd dzieci się biorą?
— Nie, no nie w tym rzecz. Ale… przecież odkąd jesteśmy ze sobą Paula jest na tabletkach, to jak?
— Słuchaj, ja nie chcę wnikać w wasze intymne sprawy. Jestem stary i sam fakt, że sypiacie ze sobą bez ślubu nie jest dla mnie łatwy. Trudno, przywykłem. Powiem ci tylko jedno, skończyło się twoje skakanie od dupy do dupy. Czy się pobierzecie to wasza sprawa, ale macie stworzyć dobry dom dla mojego wnuka? O Blance, ani o żadnej innej panience jej nie powiedziałem i nie powiem. A Blanka no cóż…
— Co cóż? Co jej zrobisz? Ona o niczym nie wiedziała, powiedziałem jej, że rozstałem się z Paulą — kłamał, licząc, że Karol uwierzy i nie zrobi dziewczynie krzywdy.
— Masz mnie za idiotę? Doskonale wiem, że widywaliście się ostatnio we trójkę, więc nie wciskaj mi tych cienkich kitów. Rozumiem, że chcesz ją ochronić, ale ja nic jej nie zrobię, nie wiem, jak Komandos, bo on mało cierpliwy jest, a jak panienka okaże się pyskata, to nie ręczę, że wróci w jednym kawałku, zwłaszcza że podobno ładna.
Serce Wiktora biło coraz szybciej. Jego życie w jednej sekundzie wywróciło się do góry nogami i wcale nie był z tego zadowolony.
— Dobrze. Tylko dlaczego się tu znalazłem?
— Ot młodzież, wszystko wam trzeba tłumaczyć co? A co ty myślisz, że miałem z tobą o tym rozmawiać jak do domu wrócisz co? Przy rodzinnej kolacji?
— Ale po co ta piwnica, związane ręce?
— Od tego się nie umiera, a przy okazji pokazałem ci procent tego, co z tobą zrobię jak zrobisz coś nie tak.
— Rozumiem. Możesz rozwiązać mi ręce?
— Mogę.
Wiktor poczuł nagłą ulgę, a potem nieopisany ból, kiedy krew znów dotarła do dłoni, z ran płynęła gęsta i ciemna krew, plamiąc mankiety jego białej koszuli. Zmęczony i obolały nie mógł podnieść się z krzesła. Nie wiedział, ile czasu spędził w piwnicy, ale po stanie swojego organizmu wiedział, że musiał tu być kilka godzin. Kilkanaście minut dochodził do siebie na tyle, żeby móc iść. Po wyjściu na zewnątrz poczuł dopiero ulgę. Świeże powietrze dodało mu życia. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że otwarta przestrzeń może przynieść tyle radości. Kiedy nerwy opadły, do głowy Wiktora zaczęły napływać poznane przed chwilą fakty. Ciąża Pauli, porwanie Blanki… wszystko spadło na niego z takim hukiem, że jeszcze mu w uszach dzwoniło. Nie wiedział za bardzo, od czego ma zacząć swoje nowe życie, wiedział tylko, że musi doprowadzić się do jako takiego stanu, żeby Paula niczego nie podejrzewała. Była prawie czwarta rano, do domu dotrze w ciągu godziny. Jak dobrze pójdzie, to Paula będzie jeszcze spać, to da się trochę naciągnąć czas. Całą drogę do domu Wiktor próbował ogarnąć zmiany w jego życiu. Dziecko w drodze, kochanka nie wiadomo gdzie i nie wiadomo w jakim stanie, teść, który wie o jego romansach, a przy okazji świadomość, że jego miłosne porywy będą się od dziś ograniczać tylko do żony. Paula nie była miłością jego życia, od zawsze bardziej kochała jego, niż on ją. Poznali się w wakacje, które spędzała na Mazurach. Wiktor przyjechał tam ze swoją aktualną wtedy kochanką na imprezę do kolegi. Od razu wpadła mu w oko, drobna dziewczyna o ciemnych, lśniących oczach, kasztanowe włosy zawsze miała związane w wysokiego kucyka. On wysoki, dobrze zbudowany i zawsze uśmiechnięty zbierał zawsze wszystkie spojrzenia. Jego zgrabne pośladki w kąpielówkach wyglądały tak obłędnie, że nic dziwnego, że Paula zrobiła wszystko, żeby go bliżej poznać. Nie musiała się wiele starać, bo Wiktor zawsze odnalazł wśród tłumu ofiarę najbardziej odurzoną jego urokiem. Jeden szeroki uśmiech i władcze spojrzenie z bardzo bliska stopiły serce Pauli raz na zawsze. Szybko się okazało, że dziewczyna, z którą przyjechał jest kuzynką Pauli, miał już wtedy mniejszy problem, żeby ją częściej spotykać i korzystał z tego na tyle często, że w końcu zaczęli ze sobą sypiać i ostatecznie zamieszkali razem w willi jej rodziców. Teraz jechał do niej, nie czując niczego. Nie cieszył się z tego, że wraca, że będzie ojcem. To dziecko bardzo komplikowało jego sprawy i dalsze życie. Wiedział, że Karol będzie znał każdy jego krok i nie da się tego uniknąć. Zostawić Paulę? Teraz? To skończy w betonowych butach na dnie najbliższej rzeki. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to zniechęcić do siebie dziewczynę. Gdyby to ona go zostawiła to może i Karol dałby mu żyć. Zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać, a jednostajny szum ponad trzystu koni pod maską terenowego Audi działało na niego nasennie. Siedział na tylnej kanapie samochodu i wpatrywał się w migające za szybą drzewa, walczył z coraz cięższymi powiekami, ale w końcu uległ i zasnął. Obudziło go szczekanie psów. Powoli otworzył oczy i zobaczył znajome psie ślepia. Dwa olbrzymie dogi patrzyły na niego z radością w oczach, podsuwając głowy do głaskania. Wyciągnął rękę w kierunku wesołej, psiej mordy i zobaczył ranę na nadgarstku.
— Kurwa, myślałem, że to sen — westchnął głośno, rozglądając się po pustym podwórzu.
Wysiadł z samochodu, przedzierając się między skaczącymi psami i wolnym krokiem szedł w kierunku wielkiego domu otoczonego żywopłotem przyciętym w kule. Do domu prowadził chodnik wyłożony kamienną kostką, zakończony szerokimi schodami między dwoma kolumnami pokrytymi wijącym się bluszczem. W oknach panował mrok, nic dziwnego była piąta rano. Cicho poszedł do sypialni, chwilę nasłuchując pod drzwiami dla pewności, że dziewczyna śpi. Uchylił drzwi i spojrzał w stronę łóżka stojącego po lewej stronie od wejścia, Paula słodko spała w białej, satynowej pościeli, przytulając poduszkę, na której sypiał Wiktor. Ten widok trochę go rozczulił, czuł się podle, patrząc na nią i myśląc, jaką krzywdę jej robił przez te wszystkie lata.
— Czemu nie śpisz? Która godzina? — spytała zaspana, prawie nie otwierając oczu.
— Śpij, jest środek nocy. Już się kładę.
Poszedł do łazienki, umył się i oczyścił rany na nadgarstkach.
— No ciekawe co ja jej o tym powiem — mruknął sam do siebie.
Cicho podszedł do łóżka po miękkim, puszystym dywanie i położył się przytulając do nagich pleców Pauli. Jej włosy pachniały wanilią i cytrusami, a ciało jego ulubionym balsamem z mlekiem i miodem. Zaciągnął mieszankę zapachów głęboko do płuc i poczuł ulgę, że żyje i jest u boku wspaniałej kobiety.
Dopiero teraz dotarło do niego, że przy niej w ogóle nie myśli co z Blanką. Wziął telefon do ręki i szybko napisał wiadomość. Nie czekając na odpowiedź wyciszył dzwonek i wtulił się w pachnącą skórę dziewczyny. Sen długo nie nadchodził, jego myśli krążyły wokół jego przyszłego życia i wokół Blanki, o którą coraz bardziej się martwił. Co chwilę sprawdzał telefon, ale odpowiedź nie nadchodziła, miał nadzieję, że to tylko przez wczesną godzinę, a nie przez to, że coś złego jej się stało. W końcu zmęczenie dało o sobie znać i coraz trudniej było mu otwierać oczy. Mocniej zacisnął ramiona na ciele Pauli i przytulił czoło do jej karku, powoli odpływając w sen.
Rozdział 3
Przerażona Blanka patrzyła prosto w szare oczy Komandosa. Trzęsła się coraz bardziej i nie mogła się uspokoić, ale cieszyła się, że to Adam był z nią w tym lesie. Nie mogła wykrztusić słowa, głos uwiązł jej w gardle.
— Przepraszam, chciałam… — zaczęła niepewnie.
— Wiem, co chciałaś — przerwał jej nagle — tylko po co?
— Co?
— Serio? Nie wiesz w co wdepnęłaś? Stąd nie ma ucieczki. Wyjdziesz stąd tylko wtedy, kiedy ja na to pozwolę lub bez mojej zgody w plastikowym worku. Dociera?
Oczy Blanki były coraz większe, po chwili dotarło do niej, że igrała z losem, narażając własne życie, nie rozumiała tylko, czemu Komandos mówił, że zabiją i jego, ale bała się odezwać.
— Idziemy — warknął i podniósł się z ziemi.
Dziewczyna bez słowa wstała i ze łzami w oczach kiwnęła twierdząco głową. Powoli szli między ośnieżonymi drzewami w stronę stawu. W jednej chwili Adam zdjął kurtkę i wcisnął ją w stertę gałęzi leżącą na skraju lasu i znów był w swojej czarnej kurtce. Blanka o nic już nie pytała, wiedziała, że będzie musiała długo poczekać, aż się czegoś więcej dowie. Wyszli przy jeziorze i całą drogę powrotną milczeli. Po kilkunastu minutach dotarli do hotelu i bez słowa wsiedli do windy. W apartamencie czekała na nich gorąca kolacja i kolejna butelka wódki. Blanka usiadła na dużej kanapie z jasnej skóry i nadal nie wierzyła w to, co się działo wokół niej.
— To jakiś głupi sen. Co ja tu robię? — szepnęła do siebie. Trzęsącymi się dłońmi nalała wódkę do szklanki i jednym łykiem wypiła całość, czuła jak alkohol rozgrzewa jej żołądek. Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest zmęczona i zmarznięta. Stopy pulsowały jej w ciasnych butach, a przemarzniętymi palcami nie była w stanie ich rozpiąć. Adam wszedł do salonu z kilkoma torbami z szarego papieru i postawił je na podłodze przy drzwiach od łazienki, z zainteresowaniem przyglądał się wciąż ubranej w kurtkę dziewczynie.
— Co tak siedzisz? — warknął i zrobił krok w jej stronę.
Milczała, a jej załzawiona twarz wystarczyła, żeby wiedział, jak bardzo się boi.
— Rozbierz się i zjedz coś ciepłego, rozchorujesz się w końcu.
— Nie mogę chwycić zamka — szepnęła, nie patrząc w jego stronę — palce mam zdrętwiałe od zimna.
Adam podszedł do stolika i jednym guzikiem pilota opuścił rolety we wszystkich oknach, usiadł obok Blanki i jednym ruchem ręki złapał jej nogi pod kolanami i położył na swoich, rozpiął suwaki i zdjął przemoczone od śniegu buty i cienkie skarpetki.
Siedziała nieruchomo i nie wiedziała jak ma się zachować, chociaż bardzo jej się podobało co robił. Facet rzucił buty na podłogę i rozpiął jej kurtkę, spod której wyłoniła się seksowna bluzka. Nie byli jeszcze ze sobą tak blisko, Blanka pierwszy raz czuła tak mocno jego zapach, świeża nuta trawy cytrynowej i pieprzu doprowadzała do szału jej zmysły. Chciała, żeby tak już zostali do rana, Komandos miał jednak inne plany, wstał z kanapy i przyniósł Blance gruby koc z sypialni.
— Przykryj się trochę i jedz. Idę zadzwonić — mruknął i zniknął w drugim pokoju.
Blanka okryła nogi ciepłym kocem, nałożyła na talerz gorące risotto i wypiła kolejną dawkę wódki, po chwili wstała do toalety. Bezszelestnie podeszła do drzwi, ale, zanim złapała za klamkę usłyszała głos z pokoju obok.
— Tak, jesteśmy na piątym… chłopaki mogą być na dole… nie, nie będzie uciekać… to ją zastrzelę.
Słuchając pod drzwiami nie wiedziała z kim Adam rozmawia. Zastanawiało ją, czemu nie powiedział, że mu zwiała? Czemu mają ją zastrzelić? Usłyszała jak Adam zbliża się do drzwi i szybko wskoczyła do toalety. Wyszła po kilku minutach, udając spokój. Komandos siedział w fotelu z laptopem na kolanach i szklanką koniaku w dłoni.
— Koniak pije się chyba w kieliszku — próbowała być sobą.
— Ta, i to mówi dziewczyna pijąca czystą wódkę szklankami.
— Dobra, nic już nie mówię. Czyli mam tu zostać do jutra?
— Przynajmniej.
— Ale nawet nie mam…
— Bieliznę i ubrania masz w torbie przy drzwiach — przerwał jej, jakby wiedział, co chciała powiedzieć i głową wskazał na papierowe torby.
— To może….
— Tak, idź się kąpać jak chcesz. I nie próbuj uciekać, bo tym razem chłopaki mają rozkaz cię zastrzelić — burknął, nie podnosząc oczu znad ekranu laptopa.
Patrzyła na niego zdziwiona i czuła się trochę nieswojo, jakby wszystkie swoje myśli miała wypisane na twarzy. Odwróciła się i ruszyła w stronę łazienki, biorąc po drodze torby z ubraniami. Dopiero wtedy Komandos zerknął znad komputera na jej zgrabne ciało. Lekko kołyszące biodra kusiły krągłościami, a zgrabna pupa w opiętych dżinsach przykuwała wzrok mężczyzny. Kiedy zniknęła za drzwiami łazienki, oparł się mocno w fotelu i jednym łykiem wypił pół szklanki koniaku. Nie mógł usiedzieć w miejscu, wstał z fotela i ruszył na taras ochłonąć. Stanął przy barierce, skąd widać było staw. Wyciągnął z kieszeni papierosy i zapalił, ciepły dym przyjemnie pieścił jego gardło, przypominał sobie chwile z lasu, kiedy trzymając Blankę tak blisko siebie czuł słodki zapach jej włosów, a jego dłoń dotykała drżących, miękkich ust. Szybko otrząsnął się ze wspomnień. Był w pracy i nic osobistego nie mogło go łączyć z ofiarą. Była dla niego nietykalna, a to kręciło go jeszcze bardziej.
Po piętnastu minutach wrócił do środka. Spoglądając na drzwi łazienki zobaczył, że światło dalej jest zapalone, a do jego uszu dochodził szum wody z deszczownicy. Usiadł z powrotem w fotelu i nalał kolejną szklankę koniaku. Zajął się pracą na laptopie, żeby odciągnąć uwagę od łazienki. Mijały kolejne minuty, a Blanka dalej nie wychodziła, woda lała się jednostajnie od dłuższego czasu co go nieco zaniepokoiło. Podszedł do drzwi i zapukał, cisza, nie słychać było niczego poza szumem wody. Delikatnie przycisnął klamkę i zajrzał do środka. Dziewczyna stała pod prysznicem, a jej jasne ciało mocno odznaczało się na tle czarnych, kamiennych kafli. Oparta dłońmi o ścianę stała tyłem do drzwi. Piaskowane szyby oddzielały ją od obserwatora, a mimo to mógł dostrzec jej smukłe ciało. Długie blond włosy swobodnie puszczone na plecy tworzyły mokry płaszcz sięgający do jędrnych i kształtnych pośladków, a lekko rozchylone nogi, aż zachęcały do wsunięcia się w najgłębsze części jej ciała. Ten widok doprowadzał Adama do obłędu, a jego mięśnie napinały się z każdą chwilą coraz mocniej. W głowie kołatała mu myśl, że powinien przestać, ale ciało mówiło zupełnie co innego. W końcu wbrew sobie zamknął łazienkę i jeszcze raz głośno zapukał.
— Tak? — sam sobie się dziwił, że tak bardzo reaguje nawet na jej głos.
— W porządku?
— Tak zaraz wyjdę.
Rozsiadł się wygodnie na kanapie ze szklanką koniaku i włączył telewizję. Starał się zachowywać jak najbardziej obojętnie. Po kilku minutach z łazienki wyszła Blanka, ubrana w gruby, puszysty szlafrok i z ręcznikiem na włosach wyglądała mocno pociągająco, wokół niej roznosił się świeży zapach żelu pod prysznic, a jej stopy cicho stąpały po drewnianej podłodze. Komandos nie mógł znieść tego widoku, westchnął bezdźwięcznie i wstał z kanapy, odkładając pilot i szklankę na stolik.
— Idę zapalić — zarzucił na siebie kurtkę i wyszedł na dach.
Palił jednego za drugim, próbując wyciszyć swoje ciało.
— Pierdolę, niech to się już skończy — mówił sam do siebie, zaciągając się kolejną porcją nikotyny.
W kieszeni jego kurtki zawibrował telefon, niespiesznie włożył rękę do kieszeni i spojrzał na ekran, był wściekły, że ktoś odrywa go od myślenia o pewnej ponętnej blondynce.
— Słucham… Tak w porządku — w słuchawce dźwięczał znajomy głos jego przełożonego — Aktualnie? Palę na dachu. Nie, ona już dawno śpi. Do jutra.
Schował telefon do kieszeni kurtki, odchylił głowę mocno do tyłu i długo, i powoli wypuszczał dym z ust.
Ten widok podniecał ukrytą na schodach dziewczynę. Komandos usłyszał szelest za plecami i w mgnieniu oka odwrócił się z pistoletem w ręku, mierząc prosto w jej głowę. Zaskoczona dziewczyna stała z bronią wymierzoną w środek czoła i doskonale wiedziała, że nie strzeli, ale, że będzie na nią wściekły to też wiedziała. Stali tak w bezruchu kilkanaście sekund, a chemia między nimi zagęszczała powietrze. Blanka czuła jak narastające podniecenie rozrywa ją od środka i gdyby nie naładowany pistolet między nimi, to chyba rzuciłaby się na niego i zgwałciła na tym dachu. Bała się poruszyć, broń była zbyt blisko, żeby ryzykować.
— Ale czad! — odezwała się pierwsza.
— Ty jesteś nienormalna — nie opuszczając broni wycedził przez zęby.
— A ty okłamujesz swojego szefa — uśmiechnęła się cwaniacko.
— Skąd pewność, że to był szef?
— Pewnie, do mamusi dzwoniłeś, że w pracy ok, co?
— Moja matka nie żyje — oczy Komandosa zrobiły się szkliste, powoli opuścił broń i schował do kabury.
— Przykro mi — szepnęła, a w jego oczach pierwszy raz dostrzegła smutek.
Jego twarz się zmieniła, to nie był już twardy Komandos tylko mały Adam, który stracił mamę. Na jego twarzy widać było, że rany są bardzo świeże. Nie chciała ich rozdrapywać, ale z drugiej strony chciała, żeby to z siebie wyrzucił. Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale nie zdążyła.
— Po co tu przyszłaś? — wyprzedził ją.
— Chciałam….
— Się rozchorować — wtrącił, nie chcąc słuchać dalej.
Bez słowa przeszedł obok niej i zszedł po schodach do salonu. Blanka stała jeszcze chwilę, zastanawiając się, czy znów nie przesadziła. Odwróciła się i powoli wróciła do apartamentu. Adam siedział na kanapie z kolejną szklanką ulubionego trunku i patrzył w telewizor, a ona stała przy schodach i z fascynacją patrzyła na jego boski tors w opiętej, czarnej koszulce. Kiedy ją zobaczył, dopił zawartość szklanki, wstał i podszedł do barku po następny koniak. Blanka chciała go przeprosić, stanęła za jego plecami, ale nie wiedziała jak zacząć. Wszystko, co przychodziło jej do głowy wydawało się nie na miejscu. Najchętniej przytuliłaby się do jego pleców, ale wiedziała, że to nie jest dobry pomysł.
— Adaś….
Tego słowa nie mógł znieść. Gwałtownie się odwrócił, złapał dziewczynę za ramiona i przygniótł do ściany, przewracając po drodze stolik z kwiatami. Huk tłuczonego wazonu rozległ się w całym pokoju. Pierwszy raz bała się go naprawdę. Jego dotąd szare oczy nabrały koloru wręcz czarnego, a twarz zmieniła się nie do poznania. Patrzył na nią obcy, bezwzględny i niebezpieczny facet. Jedną ręką chwycił nadgarstki dziewczyny i uniósł nad głowę, a drugą docisnął jej obojczyk do ściany. Patrzyła mu prosto w oczy, jej oddech był przyspieszony, a unoszące się rytmicznie piersi dotykały jego przedramienia. Poczuła jak jego ręka przesuwa się powoli do krtani, a coraz silniejszy uścisk wzmagał jej strach.
Komandos czuł drżenie jej ciała, ledwo się powstrzymywał przed zerwaniem z niej ubrań i zrobieniem tego, o czym myślał od chwili, w której się poznali. Z trudem przełknął ślinę i zbliżył się do jej twarzy, czuł jej ciepły, przerywany oddech pełen namiętności i lęku. Ich usta dzieliły milimetry. Dziewczyna dokładnie wiedziała co za chwilę się wydarzy. Czuła odurzający zapach koniaku i papierosów, wybuchowa mieszanka przenikała przez nos i wypełniała każdą komórkę jej rozpalonego ciała. Pragnęła go teraz jak tlenu. Sekundy dzieliły ją od spełnienia erotycznych marzeń i ukojenia skołatanego serca. Czekała na jego ruch, a każda chwila trwała w nieskończoność.
Komandos w szaleńczym tempie zaciągał się jej zapachem, a jego nozdrza rozszerzały się przy każdym wdechu. Pod palcami czuł jej przyspieszające tętno, wiedział, czego pragnęła, niestety nie mógł do tego dopuścić, gdyż za bardzo zależało mu na tym, żeby przeżyła. Blanka patrzyła z dzikim pożądaniem w jego błyszczące oczy i czekała niecierpliwie na jakąkolwiek reakcję, a mijające sekundy trwały wieczność….
— Nigdy więcej nie mów do mnie Adaś — przerwał milczenie, wypowiadając każde słowo powoli i wyraźnie, jakby bał się, że czegoś nie zrozumie.
Jej serce zamarło, wstrzymała oddech, nie wierząc w to co słyszy.
— Nie, to nie może być prawda — tylko ta myśl przyszła jej do głowy.
Tkwili tak jeszcze kilka chwil wpatrzeni w swoje oczy, jakby żadne z nich nie potrafiło się poruszyć.
— Telefon ci piszczał jak się kąpałaś.
Te słowa zburzyły wszystkie jej plany. Wiedziała, że z jego strony nie może już liczyć na nic więcej. Jej oczy nagle straciły blask, był wściekły na siebie za to co zrobił. Powoli uwolnił ją z żelaznego uścisku i podszedł do stolika. Wziął telefon do ręki i wybrał numer.
— Agnieszka na piąte — trzy szybkie słowa jak pocisk przecięły ciszę w pokoju.
Blanka nie chciała już nic wiedzieć. Podeszła do rozbitego wazonu i usiadła na podłodze. Zbierając kawałki potłuczonego szkła nie zauważyła, że Komandos stoi tuż za nią. Wyciągnęła dłoń po kolejny kawałek, kiedy złapał ją za rękę, tym razem nie tak mocno jak poprzednio.
— Zostaw to, pokaleczysz się — mówił do niej z czułością.
— Przecież nie może to tak zostać — z wyczuwalną złością w głosie odpowiedziała, nawet na niego nie patrząc.
— Nie ty jesteś od tego.
Odwróciła wzrok w jego stronę. Jego oczy znów były szare i błyszczące. Po tamtym groźnym i nieobliczalnym gangsterze nie było śladu. Rozległo się pukanie do drzwi. Komandos podniósł Blankę z podłogi i posadził na fotelu, na chwilę zniknął jej z oczu i poszedł otworzyć. Do salonu weszła młoda, śliczna dziewczyna. Grzecznie się przywitała, rozglądając się po pokoju. Komandos bez słowa wskazał jej miejsce, które miała sprzątnąć i usiadł na kanapie.
— Czemu się do niej nawet nie odezwałeś? — jego wzrok był piorunujący — No co? Serio pytam.
Po wyjściu sprzątaczki odwrócił się w stronę Blanki, a ona cierpliwie czekała, aż się odezwie.
— Posłuchaj, nie wiem, czy udajesz, czy serio nie wiesz, skąd to wszystko.
Nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy jej telefon znów zapiszczał. Nieśmiało spojrzała Adamowi w oczy.
— Wiktor? — zapytał z lekkim uśmiechem.
Zatrzymała wzrok na rozświetlonym ekranie.
— Skąd wiedziałeś? — zapytała, nie wychodząc z szoku.
Nic nie odpowiedział. Wzięła do ręki telefon i odczytała wiadomość.
Napisz czy ok? To koniec, kiedyś Ci to wytłumaczę.
Oczy Blanki pociemniały, a brwi lekko się zmarszczyły.
— Ukochany zerwał? — zapytał, pijąc kolejnego drinka.
— Skąd wiesz?
— Wiem o tobie więcej, niż myślisz.
— Zdążyłam zauważyć.
Adam znów milczał.
— Mogę iść spać? Dochodzi szósta rano.
Głową wskazał jej sypialnię. Bez słowa wstała i zamknęła za sobą drzwi, ale po chwili wróciła.
— Mogę o coś spytać?
Podniósł na nią wzrok, marszcząc czoło.
— Czemu w żadnych drzwiach nie ma zamka? Nawet w toalecie.
— Po co?
— No jak? Żeby móc się zamknąć od środka.
— Ale po co?
— No co ty gadasz?
— W tym apartamencie jeszcze nigdy nie mieszkały dwie osoby, więc po co zamki?
— No, ale teraz jest nas dwoje….
— I?
— I chciałabym się zamknąć.
— To podstaw krzesło pod klamkę — zaśmiał się.
— Ale tam są suwane drzwi!
— No to nie podstawisz — wzruszył obojętnie ramionami i wrócił do oglądania telewizji.
Zacisnęła wargi i zmrużyła ze złością oczy.
— Jak ci przeszkadzam, to mogę wyjść i przysłać ci kogoś z ochrony — warknął groźnie i wbił w nią wzrok.
— Przestań — odwróciła się i zasunęła drzwi sypialni. Pomieszczenie było klimatyczne. Podłoga wyłożona była w całości jasną, puszystą wykładziną, duże łóżko z baldachimem stało pod ścianą, a czarna, jedwabna pościel lśniła w świetle rzucanym przez kinkiety. Podeszła do stolika pod ścianą i zajrzała do papierowych toreb.
— Nic do spania — mruknęła do siebie.
Rozebrała się i założyła luźny t-shirt. Szybko wskoczyła do łóżka i myślała o tym, co się wydarzyło. Dotykała wszystkich miejsc na swoim ciele, których wcześniej dotykał Adam. Pieściła dłońmi swoje ciało, a chwilę później usnęła.
Obudziła ją suchość w gardle, a kac morderca nie pozwalał jej podnieść głowy z chłodnej poduszki.
— Jeezu! Czemu tyle wypiłam? Co? Dopiero ósma? Dwie godziny snu to nie na moje lata.
W głowie miała tylko jedno, pić. Rozejrzała się po pokoju, lecz nigdzie nie było nic do picia, nawet wazonu z kwiatami. Powoli wstała z łóżka i poszła w stronę salonu. Pokój był pusty, na stole leżał pilot i szklanka z resztką niedopitego koniaku. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś mokrego. Na stoliku z alkoholem stały dwie butelki toniku. Bezszelestnie podeszła do barku, ale co innego przykuło jej wzrok. Przy szklanej ścianie stał Adam. W dresowych spodniach i bez koszulki wyglądał jak młody bóg. Umięśnione ręce opierał o szybę, a głowę miał opuszczoną, jakby patrzył na podłogę. Był tak pociągający, że Blanka zapomniała o swoim kacu, teraz miała zupełnie inne pragnienie. Cicho podeszła krok bliżej, a jej oczom ukazał się okazały tatuaż na idealnie wyrzeźbionej łopatce, dopiero po chwili zobaczyła, że wzór jest zniekształcony przez kilka blizn.
— A ty już na nogach? — zapytał tak nagle, że aż podskoczyła ze strachu.
— Przyszłam się napić.
— W barku jest tonik.
— Tak wiem, widziałam — wciąż mówiła do jego pleców. Kiedy się odwrócił, zamarła. Jego idealnie zbudowane ciało poraziło ją tak, że nie mogła wydobyć słowa. Po chwili zwróciła uwagę na coś innego. Na piersi miał dokładnie takie same blizny jak na łopatce. Jej oczy mówiły zbyt wiele. Facet szybko podszedł do fotela i założył koszulkę. Bez słowa usiadł na kanapie i patrzył na Blankę, która stała w bezruchu wciąż w tym samym miejscu.
— Kawy? — zapytał i przyłożył telefon do ucha.
Rozdział 4
— Kawy? — spojrzała na niego zaskoczona — I to niby ja jestem nienormalna?
— To chcesz czy nie? — warknął.
— A mogę z mlekiem? — przechyliła lekko głowę na bok.
— Ze wszystkim możesz — uśmiechnął się do niej pierwszy raz, jak przyjaciel, a nie porywacz, a ona szczerze odwzajemniła uśmiech.
— Możemy pogadać? — zaryzykowała, choć była pewna, że odmówi.
— A musimy? To naprawdę nie jest dobry pomysł.
— Coś mi się tu nie zgadza, obiecuję, że nie zapytam o twoją przeszłość.
— Strzelaj.
— Przywiozłeś mnie tutaj i nie wiem dlaczego, czytasz mi w myślach i w sekundę zgadujesz moje potrzeby, masz szefa, ale tutaj ty rządzisz. Co tu się dzieje do cholery?
— Ty serio nic nie rozumiesz? — spojrzał na nią z zainteresowaniem — Nie mogę powiedzieć ci wszystkiego, bo musiałbym cię zabić. Znam twojego Wiktora nie od dziś…
— Nie jest mój — przerwała.
— Dobra niech ci będzie, że nie — podniósł dłonie w geście kapitulacji.
— Skąd się znacie?
— Jak skąd? Z pracy! To trochę bardziej skomplikowane, mój szef i jego szef to bracia, z tym że ja od niedawna też jestem pod rozkazami jego teścia, ale to już sprawy osobiste.
— Teraz to chyba ty żartujesz — buntowniczo zaplotła ręce na piersiach — Wiktor nie jest gangsterem! Od dwóch lat pracuje w banku.
— Tak ci powiedział i uwierzyłaś?
Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. W głowie składała wszystkie wspomnienia z Wiktorem i nadal nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Adam szybko się zorientował, że dziewczyna rozlatuje się na kawałki. Przysunął się bliżej i złapał ją za rękę.
— Dziewczyno, odpuść. Nie przywiozłem cię tutaj, żeby zrobić ci krzywdę, a Wiktor zostanie już z Paulą i koniec.
— Wiem o Pauli, ale jakoś od zawsze Wiktor na mnie działał. Nie wiem, skąd to się brało, ale już w szkole mi się podobał.
— Długo się znacie? — spytał, odsuwając się i opuszczając wzrok.
— Chyba od zawsze. I, żeby była jasność, to nie była miłość, ale jakaś taka dziwna słabość.
Patrzyła mu w oczy tak głęboko, jakby chciała przeczytać jego myśli.
— A mimo to ciągle cię okłamywał. Romantycznie — wiedział, że sprawi jej tym ból, ale nie przewidział reakcji.
— Nie wiem, czy chcę wiedzieć coś więcej. Kiedy wrócę do domu?
— Dziś przed wieczorem.
— Dzięki, mogę zadzwonić?
Kiwnął tylko głową, to nie była już ta dziewczyna, którą tu przywiózł. Straciła swój dziewczęcy wigor, w ciągu minuty jej twarz poszarzała, a oczy, jakby zaszły mgłą. Patrzył jak idzie do sypialni z telefonem przy uchu, wiedział, że źle zrobił i wkurzony poszedł zapalić. Blanka schowała się pod koc i zadzwoniła do przyjaciółki.
— Karo? To ja. Co słychać?
— Boże, Blant! Co się z tobą działo? Twoja matka wydzwania od wczoraj, bo nie może się z tobą skontaktować.
— Wiem. Nie bardzo mogłam rozmawiać.
— No myślę, ekscytująca noc z Wiktorkiem co?
— Noo ekscytująca to na pewno. Tyle podniet to ja przez ostatni rok nie miałam.
— Dobra weź mi nie opowiadaj, bo ja od trzech miesięcy na sucho jadę.
— Spoko, ja dziś wieczorem powinnam już być w domu to pogadamy na spokojnie.
— Daj znać matce, bo w końcu na zawał zejdzie.
— Kocham cię mała!
Odłożyła telefon na stolik, przytuliła poduszkę i usnęła.
Na tarasie Komandos dopalał kolejnego papierosa gdy usłyszał w kieszeni dźwięk dzwonka.
— Słucham. Wszystko w porządku. Co? Dobra. Ok. Do jutra. Zdenerwowany odłożył telefon na drewniany stół i zapalił kolejnego papierosa.
— Kurwa! — warknął, wypuszczając dym z ust.
Skończył palić i zszedł do pokoju, Blanki nie było w salonie, nalał sobie szklankę koniaku i poszedł w kierunku jej sypialni. Zapukał, ale nikt nie odpowiadał. Przesunął drzwi i zobaczył Blankę śpiącą w czarnej pościeli, jej blond włosy rozrzucone na poduszce dodawały jej dziewczęcego uroku. Cicho przeszedł przez pokój i usiadł w fotelu pod oknem. Najchętniej wsunąłby się pod kołdrę i przytulił do jej ciepłego ciała, ale wiedział, że to niestety nie wchodzi w grę. Z każdym łykiem alkoholu pragnął jej bardziej, jego ciało płonęło i domagało się ukojenia już teraz, natychmiast. W hotelu było kilkanaście dziewczyn, które z chęcią mogłyby mu w tym pomóc, ale sama myśl o tym, że miałby to robić z inną kobietą odbierała mu chęci. Ta jedna jedyna leżała naprzeciwko niego i właśnie zaczynała chrapać, wywołując na twarzy Adama szeroki uśmiech.
— Moja… — szepnął prawie bezgłośnie i wpatrywał się w spokojną twarz dziewczyny kolejne minuty.
Oczy Blanki powoli się otworzyły, odgarnęła z twarzy luźne włosy i niechętnie podniosła głowę z poduszki.
— Ja pieprzę z tymi kłakami!
Komandos parsknął śmiechem, a wystraszona dziewczyna podskoczyła na łóżku.
— Co ty tu robisz? — warknęła, rozglądając się po pomieszczeniu.
— Pilnuję, żebyś nie uciekła.
— Ha ha ha. Bardzo śmieszne. Która godzina?
— Jedenasta dochodzi. Co zjesz?
— Najchętniej ciebie — pomyślała z uśmiechem na twarzy, ale uznała, że mu tego raczej nie powie — Nie jestem głodna.
— Jasne — wstał z fotela i wyszedł do salonu.
Blanka wyciągnęła z torby ubrania i poszła do łazienki.
Po kilku minutach była z powrotem. Długie włosy miała związane w luźnego koka na czubku głowy, bez makijażu wyglądała ponętnie i dziewczęco. Obcisłe leginsy podkreślały jej szczupłe, zgrabne nogi. Adama nie było w salonie, tęsknym wzrokiem patrzyła na szklaną ścianę w nadziei, że go tam zobaczy. Jego kurtka leżała na fotelu, więc nie wyszedł na taras. Usłyszała głuchy dźwięk otwieranych drzwi i wychyliła się w stronę wyjścia. Na hotelowym wózku stało kilka półmisków z jedzeniem, a za wózkiem dostrzegła Agnieszkę.
— Dzień dobry — dziewczyna odezwała się cicho, spoglądając ukradkiem na Blankę.
— Cześć! A ty to tu tak od wszystkiego jesteś? — zapytała, widząc, że dziewczyna się denerwuje — Nikogo nie ma, Komandos gdzieś wyszedł — Blanka cicho mruknęła, widząc, jak dziewczyna rozgląda się po apartamencie.
— Tak jestem w zasadzie od wszystkiego, ale cieszę się, jeśli tylko takie rzeczy mam robić — nieśmiało spojrzała Blance w oczy.
— Takie? To co jeszcze… — nie skończyła mówić, kiedy Agnieszka smutno kiwnęła głową.
Serce Blanki się zatrzymało. Przez kilka minut milczała i patrzyła na dziewczynę rozstawiającą talerze na stole.
— Czyli ty… — znów nie skończyła, słysząc otwierane drzwi, wiedziała, że to Adam i nie chciała, żeby słyszał, że rozmawiają.
— Mówiłam, że nie chcę jeść — próbowała odwrócić jego uwagę.
— Wódkę też ci zamówiłem.
— Co? — spojrzała na Agnieszkę, a ta przytaknęła, trzymając w ręce karafkę.
Komandos spojrzał na Agnieszkę i kiwnął głową, żeby wyszła. Dziewczyna pospiesznie spakowała rzeczy do zabrania na wózek, a kiedy przechodziła obok Adama starała się nawet na niego nie patrzeć.
— Dzięki — usłyszała męski głos i zatrzymała się zaskoczona.
— Smacznego — odezwała się skromnie.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi Blanka odezwała się pierwsza.
— Kim ona jest? — nie odpowiedział, a dziewczynie tylko jedno przyszło do głowy — Ją też porwałeś? Przecież na kilometr widać, że ona się ciebie boi. Skrzywdziłeś ją i każesz dla siebie pracować tak? Odpowiedz jak pytam! — zdenerwowana krzyczała coraz głośniej i bała się, że skończy tak samo — Po to mnie tu przywiozłeś tak? Zostanę jeden dzień, potem drugi, a po roku będę jak ona?
— Tobie włos z głowy nie spadnie.
— Bo co? — krzyczała ze łzami w oczach.
— Bo ja na to nie pozwolę.
Patrzyła w szare, groźne oczy i nie wiedziała co odpowiedzieć.
— A ją co? Tak od razu na straty?
— Nic nie wiesz.
— Ale może chcę się w końcu dowiedzieć?
— Łatwo się tu dostać, ale nie łatwo stąd wyjść.
Zdenerwowany podszedł do barku, swoim zwyczajem nalał szklankę koniaku i wypił do dna.
— Kto mnie odwiezie do domu? — zapytała spokojnie i obojętnie.
— Ja — odpowiedział, stojąc do niej tyłem i nalewając kolejną szklankę.
— Przecież pijesz.
— Zostajesz do jutra — przeczuwał jak zareaguje i odwrócił się do niej twarzą.
— Wiedziałam — rzuciła mu puste spojrzenie i poszła do sypialni. Był wściekły, długo stał ze szklanką w ręku, w końcu poszedł na dach. Siedząc na drewnianym fotelu pił i palił bez przerwy, jakby chciał zagłuszyć wyrzuty sumienia. Było kilka powodów, przez które nie mógł się do niej zbliżyć. Wiedział też, że jeśli spędzą ze sobą kolejną dobę, to źle się to skończy. Tylko jedno mu zostało, dopalił papierosa i wrócił do pokoju. Blanka nadal była zamknięta w sypialni. Chciał ją przed wyjściem jeszcze raz zobaczyć, być może ostatni raz w życiu. Zapukał do drzwi, ale nie odpowiedziała, wszedł do pokoju i z uśmiechem patrzył jak śpi, podszedł do łóżka i przykrył ją kocem, uśmiechała się przez sen, jej lekko rozchylone usta były tak seksowne, że nie mógł się im oprzeć. Przysunął się do jej twarzy, ale w ostatniej chwili powstrzymał się od pocałunku. Odsunął z jej czoła jasny kosmyk włosów i założył delikatnie za ucho.
— Ja pieprzę te kłaki — zaśmiał się w duchu.
Spojrzał jeszcze raz na spokojną twarz dziewczyny i wyszedł z sypialni. Rozejrzał się po salonie, zabierając wszystkie swoje rzeczy i cicho wyszedł na korytarz, zamykając Blankę w apartamencie.
Po trzech godzinach snu Blanka obudziła się wypoczęta. Automatycznie spojrzała na fotel pod oknem, ale stał pusty, czuła jednocześnie żal i ulgę. Pragnęła Komandosa mieć zawsze przy sobie i tak samo mocno nie chciała go widzieć. Sprzeczność uczuć doprowadzała ją do szaleństwa. Bała się tu zostać, ale ucieczki nie było. Nie wiedziała, czy może wierzyć Adamowi w kwestii jej bezpieczeństwa. Jego obojętność była dla niej intrygującą zagadką. Chciała znów z nim porozmawiać, tym razem o niej samej. Cicho odsunęła drzwi do salonu, ale pokój był pusty. Poszła do toalety, a kiedy wychodziła usłyszała czyjeś kroki w salonie. Pobiegła tam od razu i stanęła jak zamurowana.
— Co pan tu robi? — patrzyła zaskoczona na mężczyznę stojącego przy schodach na taras.
Wyglądał, jakby nie wychodził z siłowni, miał szerokie, mocno rozbudowane ramiona i głowę ogoloną na łyso, spod krótkich rękawów koszulki wystawały fragmenty tatuaży.
— Co pan tu robi? — powtórzyła nerwowo.
— Mam panią chronić.
— A przed kim?
— Tak ogólnie.
— A, ogólnie. A gdzie Komandos?
— Nie wiem. Szef mi nie mówi, gdzie jedzie.
— Pojechał gdzieś? — pytała coraz bardziej zdenerwowana.
— Tak, trzy godziny temu — grzecznie i spokojnie odpowiadał na jej pytania.
Była wściekła, ale nie dawała poznać po sobie emocji.
— A kiedy wróci?
— Z tego, co wiem, to nie wróci. Mam tu z panią zostać do jutra i odwieźć do domu. Szef mi przekazał, że mam pani nie ograniczać w niczym, poza opuszczeniem budynku — mówił tak, jakby nauczył się tej kwestii na pamięć.
— I co, pan tu będzie ze mną siedział do jutra non stop?
— Tak myślę — uśmiechnął się i lekko wzruszył ramionami.
— Zajebiście — szepnęła do siebie — a ma pan numer telefonu do szefa?
— Do którego szefa? — spytał, wiedząc, że to ją zdenerwuje.
— Do Komandosa — warknęła i przewróciła oczami.
— Niestety nie mogę podać, taki rozkaz.
Kiwnęła tylko głową, ubrała kurtkę, nalała koniak do szklanki i poszła na dach.
— Nie idź za mną, z dachu nie ucieknę — warknęła, widząc, że facet ruszył za nią.
Usiadła na fotelu i powąchała alkohol ze szklanki. Zamknęła oczy i przypomniała sobie zapach oddechu Adama. Tęskniła za nim, za jego ciętymi uwagami i krótkimi wojskowymi odpowiedziami. Dreszcze tańczyły na jej skórze, a żołądek miała coraz bardziej ściśnięty. Podeszła do balustrady z widokiem na staw, a kolejna fala wspomnień stanęła jej przed oczami.
— Wróć do mnie — powiedziała cicho — Boże to jakiś absurd. Szybko wróciła do wnętrza, spotykając ochroniarza tuż przy schodach.
— Do łazienki też pan ze mną pójdzie?
— W zasadzie powinienem, ale chyba nie — skrzywił usta w lekkim uśmiechu.
— Co za ulga — westchnęła, przewracając oczami — Zgłodniałam, mógłby pan?
— Coś konkretnego? — spytał, wyciągając telefon z kieszeni.
— Risotto z grzybami, ostatnio było super.
Mężczyzna tylko kiwnął głową i po czterdziestu minutach Agnieszka weszła do salonu z gotowym obiadem. Tym razem oczy Blanki nie cieszyły się na jej widok i dziewczyna od razu to wyczuła. Powoli i ostrożnie rozstawiała zastawę na stole, przy którym siedziała Blanka, a kiedy pochyliła się, żeby ułożyć serwetki zbliżyła się do Blanki najbardziej jak to możliwe bez wzbudzenia podejrzeń.
— Jest w hotelu — szepnęła jej do ucha i szybko odeszła na drugi koniec stołu.
Blanka przez chwilę siedziała bez ruchu, analizując co usłyszała. Spojrzała w oczy Agnieszki, a ta wymownie mrugnęła. Nie wiedziała o co chodzi, ale sama myśl, że jest w tym samym budynku dodawała jej skrzydeł. Zjadła obiad i poszła z powrotem do sypialni. Ciągle patrzyła na fotel, w którym go ostatnio widziała. Nie mogła sobie darować, że pozwoliła mu wyjść, żałowała każdej straconej sekundy. Chciała zadzwonić do matki, ale nie wiedziała, co jej powiedzieć, Mamo jest ok. Jutro wieczorem wrócę to pogadamy. Kocham Cię papa, wysłała wiadomość i odłożyła telefon, poleżała jeszcze pół godziny i znów zasnęła. Gdy się obudziła za oknem było już szaro.
— Przynajmniej wyśpię się za wszystkie czasy — spojrzała na pustą poduszkę obok siebie — szkoda tylko, że sama. Skoro ode mnie zwiał, to znaczy że i tak by nic z tego nie było.
Chciała już wrócić do domu, do swojego niedużego pokoju w mieszkaniu rodziców, na pierwszym piętrze. Jej łóżko w domu może nie było tak duże i wygodne, ale dobrze się w nim czuła, a tutaj co? Wielkie łóżko, gigantyczny salon i taras na dachu, ale co z tego? Spojrzała na zegarek, dochodziła godzina szesnasta.
— Boże do jutra jeszcze tyle czasu.
Chciała wziąć prysznic, ale drzwi łazienki nadal nie miały zamka, a ona nie miała zaufania do nowego opiekuna. Przykryła się cała kocem i próbowała zasnąć. Przypominała sobie wszystkie momenty spędzone z Adamem od ich pierwszego spotkania. Śmiała się sama do siebie, w końcu zaczęła płakać.
— Matko co się ze mną dzieje? Przytuliła poduszkę i zasnęła. Obudził ją dziwny niepokój, poderwała się na łóżku, a wokół słyszała nieprzyjemną, głuchą ciszę.
— To tylko sen — powiedziała do siebie.
Wstała z łóżka i podeszła do okna, ku jej zdziwieniu na dole zobaczyła kilkunastu uzbrojonych ludzi biegających wokół budynku. Szybko pobiegła do salonu, a ochroniarz na jej widok wstał z kanapy.
— Co się dzieje? — spytała nerwowo.
— Gdzie?
— Na dole, przez okno widziałam, że coś się stało.
— Niemożliwe, daliby mi znać.
— Co niemożliwe? Zobacz! — pociągnęła go za rękę w stronę szklanej ściany i niechętnie spojrzał w dół.
— Cholera! Musimy…
Brzęk rozbijanego szkła rozniósł się po całym pokoju, a odłamki roztrzaskanej szyby rozproszyły się w ciągu sekundy. Odruchowo odskoczyli od okna, a odłamki szkła jak latające noże raniły ich ciała. Ochroniarz jednym, pewnym ruchem przycisnął Blankę do podłogi. Była przerażona, w uszach słyszała kolejne strzały, tłuczone szkło i swój własny krzyk. Czołgając się po podłodze próbowali odsunąć się na bezpieczną odległość. Leżące na podłodze odłamki wbijały się w delikatną skórę dziewczyny, choć nie czuła bólu, to widok krwi przyprawiał ją o mdłości. Odwróciła się za siebie i zobaczyła, że jej ochroniarz krwawi z klatki piersiowej. Nie zwracając uwagi na ryzyko wstała i podbiegła mu pomóc. Usłyszała huk kolejnego strzału i przestraszona padła na podłogę, uderzając głową w potłuczone szkło. Czuła jak ciepła krew spływa po jej policzku. Na kolanach pomogła mężczyźnie zejść z linii strzału i oparła go plecami o ścianę. Miał dużą, krwawiącą ranę w okolicy mostka. Szybko rozpięła jego bluzę i rozerwała dziurawą koszulkę. Mocno uciskała ranę, żeby zmniejszyć krwawienie, ale zauważyła, że powoli zaczyna tracić przytomność.
— Nie śpij! — krzyczała na niego — Rozmawiaj ze mną! Jak masz na imię?
— Dorian — wykrztusił, próbując łapać oddech.
— O bardzo fajnie, a ja Blanka. A długo już siedzisz w tym gównie? — wiedziała, że gada głupoty, ale nic mądrego nie przychodziło jej do głowy.
— Dziewięć lat — zaczynał pluć krwią, a Blanka wiedziała, że to zły znak.
— Nieźle, ja dopiero dwa dni i już mam dość! Hej! Otwórz oczy! — klepała go dłonią w policzek — Nie śpij błagam cię, nie zostawiaj mnie, obiecałeś mnie chronić. Dorian! Nie śpij! Boże co ja mam robić?
— Uciekaj na dach — wyszeptał.
— Co? Nie słyszę! Mów do mnie! Cokolwiek! Nie zasypiaj! W pokoju rozległo się walenie do drzwi. Przerażona dziewczyna rozejrzała się w poszukiwaniu broni Doriana, w tym momencie zobaczyła, że cała jej bluzka jest we krwi, nie wiedziała czyja to krew, ale ból w klatce piersiowej dawał jej do zrozumienia, że to ona jest ranna. Dorian chwycił ją za bluzkę i przyciągnął do siebie.
— Uciekaj na dach tylko nisko. Biegnij mała — wyszeptał prawie bezdźwięcznie.
Jego głowa bezwładnie opadła, nie chciała go zostawiać, ale usłyszała dźwięk przestrzelonych zamków w drzwiach. Szybko pobiegła do schodów na taras, wbiegła na górę i schowała się za drzewkami posadzonymi w donicach.
— I tak mnie tu znajdą — przerażona zaczęła oglądać swoje ciało. Spod bluzki po prawej stronie płynęła krew. Robiło jej się słabo i coraz bardziej zimno. Słyszała jak kilku ludzi krzyczy coś w apartamencie, ale szum w uszach nie dał jej zrozumieć słów. Czuła przenikające zimno i odrętwienie, oczy zachodziły powoli mgłą, a przeszywający ból w klatce nie ustępował. Czuła mdłości i słodkawy smak krwi w ustach. Chciała wytrzeć twarz ręką, ale nie miała już siły, ręce odmówiły jej posłuszeństwa, a powieki były coraz cięższe. Nagle poczuła ucisk na ramieniu i czyjeś wołanie. Nie wiedziała, kto krzyczy, ale czuła, że powoli odpływa. Zamknęła ciężkie powieki i poczuła ulgę, nie czuła już niczego.
Komandos trzymał bezwładne, wciąż krwawiące ciało Blanki na rękach i niósł po schodach do apartamentu, krzycząc do ludzi, żeby podstawili samochód przed wejście do budynku. Pod palcami wyczuwał jej słabnące tętno, ale nie chciał się jeszcze żegnać, chciał móc spojrzeć jej jeszcze w oczy i przeprosić.
Rozdział 5
Jaskrawe, styczniowe słońce świeciło prosto w okno sypialni Pauli i Wiktora. Dziewczyna otworzyła lekko oczy i uśmiechnęła się na widok ukochanego.
— Jesteś — szepnęła i wtuliła się w jego gładką, wyrzeźbioną klatkę piersiową.
Wciągnęła głęboko jego zapach i położyła nogę na lekko uniesionym kroczu. Nie potrzebowała niczego więcej, żeby czuć się dobrze. Wiktor objął ją ramieniem i mocno przytulił, całując jej pachnące włosy.
— Czemu już nie śpisz? — spytał z wciąż zamkniętymi oczami.
— Już? Dochodzi południe.
— Jak dobrze — odetchnął z ulgą.
— Co dobrze?
— Nic. Przynieść ci coś do jedzenia?
— Nie i tak zaraz wstaję to zjem śniadanie — uśmiechnęła się słodko i wyskoczyła z łóżka, pokazując swoje ponętne ciało w samych koronkowych stringach.
Wiktor wbił w nią namiętny, dziki wzrok i głośno zaciągnął powietrze.
— Oj, dziewczyno….
— Hmm? — mruknęła zalotnie i spojrzała na niego przez ramię. Chłopak zerwał się z łóżka i wciągnął Paulę do łazienki, zrywając z niej delikatną bieliznę. Bez zbędnych słów znaleźli się pod prysznicem. Ciepła woda opływała ich gorące ciała, a zapach feromonów unosił się w powietrzu. Wiktor trzymał w dłoniach delikatną twarz Pauli, całując namiętnie i głęboko jej spragnione miłości wargi. Zachłannie upajali się sobą nawzajem. Ręce Wiktora zsuwały się po plecach dziewczyny, aż do lędźwi, przycisnął ją mocno do siebie, tak że poczuła jego narastające podniecenie.
Powoli całowała jego szyję, nie omijając żadnego fragmentu wilgotnej, tętniącej pożądaniem skóry. Zeszła niżej i delikatnie pieściła jego twarde sutki, wbijając jednocześnie paznokcie w umięśnione pośladki. Wiktor syknął z podniecenia, wiedziała, że jedno jej tylko zostało i powoli osunęła się na kolana.
Wiktor uśmiechnął się szeroko, doskonale wiedział, co go czeka. Oparł się o ścianę i w tej chwili Paula delikatnie wsunęła do ust twardego członka. Kolczyk w jej języku delikatnie uderzał w najczulsze miejsce, doprowadzając kochanka na skraj wytrzymania. Przyspieszając tempo czuła jak Wiktor napina wszystkie mięśnie, orgazm był niedaleko. Jednym ruchem podniósł ją z kolan i trzymając za pośladki przycisnął do ściany. Całował jej szyję, zniżając twarz, aż do piersi. Jego zwinny język łapczywie pieścił delikatne sutki dziewczyny. Była rozpalona i gotowa na wszystko, jednym mocnym ruchem wszedł tam, gdzie od dawna go pragnęła. Kołysząc biodrami wchodził coraz głębiej, a fala rozkoszy rozchodziła się po jej ciele przy każdym ruchu.
Powoli wsunął dłoń między jej pośladki, a Paula jęczała z rozkoszy, wyginając plecy w łuk. Wbiła mocniej paznokcie w plecy Wiktora i drżała z narastającego podniecenia. Chłopak kołysał się coraz szybciej i mocniej dociskał dziewczynę do ściany, czuła w sobie jego pulsującego członka i czekała na szczyt, ekstaza zalała ich jednocześnie, a ich głośne jęki odbijały się od ścian kabiny. Gorąca fala długiego orgazmu przycisnęła kochanków jeszcze mocniej do siebie. Całowali się długo i namiętnie, a letnia woda z prysznica delikatnie chłodziła ich rozgrzane do czerwoności ciała. Nie mogli się od siebie oderwać, ich ciała splotły się w namiętnym uścisku bez możliwości ruchu. Nogi Pauli ciasno oplatały namiętne biodra Wiktora, który będąc wciąż w środku dziewczyny delikatnie dociskał ją do ściany. Przysunął twarz do jej policzka.
— Mam dla ciebie niespodziankę — szepnął jej prosto do ucha, dotykając wargami miękkiego policzka.
Paulę przeszedł podniecający dreszcz.
— Jaką? — spojrzała mu głęboko w oczy.
— Fajną — zaśmiał się w głos.
— Ja też mam niespodziankę — szepnęła zalotnie i przesunęła kciukiem po jego wargach.
— A mogę ja pierwszy?
— No dobra, skoro musisz — przewróciła oczami.
— Ale to wieczorem. A teraz wyskakujemy i idziemy na śniadanie i kawę, chociaż teraz to już bliżej do obiadu.
Długo jeszcze stali tak objęci w strumieniach ciepłej wody. Żadne z nich nie chciało przestać, w końcu Paula przerwała ich nieme kołysanie.
— Wracamy do łóżka?
— A śniadanie?
— A na śniadanie jest już za późno, a do obiadu jeszcze trochę czasu, to może… bym się zdrzemnęła chwilkę, bo nie wiem czemu, ale jakoś dziwnie zmęczona jestem.
Nie mógł jej odmówić, w końcu wiedział coś, o czym mu jeszcze nie powiedziała. Złapał ją mocno za biodra i podniósł tak, że miał jej piersi na wysokości swoich ust. Subtelnie zaczął całować jej biust, nie omijając żadnego skrawka jej delikatnej i jędrnej skóry. Temperatura znów zaczęła rosnąć. Mocno ją przytulił i zaniósł do łóżka. Ostrożnie położył ją w pościeli i okrył ich miękką kołdrą. Ręką sięgnął po telefon, jednak wiadomości od Blanki nadal nie było. Miał złe przeczucia, Karol okazał się być bardziej bezwzględny, niż mu się zdawało, Komandosa znał też zbyt dobrze, żeby czuć się spokojnie. Musiał zająć czymś głowę i powoli wsunął rękę pod kołdrę, delikatnie głaskał plecy Pauli, zaczynając od karku, jej ciche mruczenie zachęcało go do dalszych pieszczot. Niespiesznie gładził jej łopatki, masując coraz mocniej. Jedną ręką dotknął brzucha dziewczyny i przysunął ją do siebie. Jego słusznych rozmiarów penis przyciskał miękkie pośladki kochanki. Jęknęła z zachwytu i uwodzicielsko zaruszała biodrami. Jego ciepła dłoń pieściła piersi dziewczyny, rozgrzewając ją coraz bardziej. Na szyi czuła ciepły, namiętny oddech. Całował jej kark, jednocześnie ściskając twardniejące sutki. Mimowolnie zaczął głaskać brzuch dziewczyny, świadomość tego, że jest w ciąży potęgowała jego doznania. Podniósł się i klęknął nad dziewczyną, trzymając ją między nogami. Przywarł do niej gwałtownym i głębokim pocałunkiem. Dłońmi przycisnęła jego twarz do swojej. Jego pocałunki czuła coraz niżej, z dziką rozkoszą wręcz pożerał jej wilgotne ciało, a ona drżała z ekscytacji, pragnąc go bardziej i bardziej. Usta Wiktora zatrzymały się dopiero między jej udami, ręce trzymał na jej biodrach, palcami uciskając pośladki. Rozkoszował się smakiem gładkiego łona. Kciuk wsunął do miękkiego, ciepłego wnętrza, a palce delikatnie włożył między rozgrzane podnieceniem pośladki, jego zwinny język nacierał na wilgotną łechtaczkę doprowadzając Paulę na szczyt rozkoszy i erotycznego spełnienia. Wiła się od doznań i czuła wzbierające w niej podniecenie, po kilku długich minutach jej ciało przeszedł elektryzujący dreszcz zakończony szaleńczym orgazmem. Jej ciało wygięło się w łuk, a Wiktor, wykorzystując sytuację wszedł w dziewczynę swoją okazałą erekcją, wypełniając jej wnętrze bolesną przyjemnością. Kolejne orgazmy płynęły przez jej wycieńczone ciało, a fala doznań zmusiła ją do spazmatycznego krzyku. Doszli jednocześnie, jego silne biodra gwałtownie i szybko poruszały się między wilgotnymi ze zmęczenia, gładkimi udami Pauli. Wyczerpany opadł na jej smukłe ciało, a jego ciężki oddech odbijał się na jej szyi, prowokując subtelne dreszcze.
— To co? Teraz zasłużyłem na obiad? — zapytał z szelmowskim uśmiechem.
— Tak, ale tylko na zupę — zaśmiała się głośno.
Po prawie godzinnym odpoczynku w łóżku wstali się ubrać. Ich łazienka była duża i urządzona w nowoczesnym stylu. Na podłodze były duże, jasne, matowe kafle, naprzeciwko drzwi wejściowych duże okno z piaskowaną szybą. Po prawej stronie od drzwi zawieszona była długa, podwójna umywalka z szarego kamienia i ze złoconą armaturą. W rogu stała kabina prysznicowa ze szklanymi drzwiami. Tym razem myli się grzecznie i spokojnie. Niestety rany na nadgarstkach Wiktora dopiero teraz rzuciły się w oczy Pauli.
— Co to jest do cholery? — aż pobladła ze strachu — kto ci to zrobił?
— Taki mały wypadek przy pracy.
— Błagam cię, co ty pieprzysz?
— Zgarnęli mnie na granicy. Trochę mnie przetrzymali, ale udało się wszystko dogadać i twój ojciec mnie przywiózł — kłamał na bieżąco, to umiał najlepiej.
— Słuchaj, może pogadam z tatą, żebyś nie jeździł już na granicę?
— Nie trzeba, popełniłem jeden błąd i dostałem po łapach. Teraz będę mądrzejszy. Spokojnie — pochylił się do dziewczyny i pocałował ją w szyję — Chcesz jechać dziś na zakupy? Muszę załatwić parę spraw w mieście.
— Chyba raczej zostanę.
Wiktor poczuł ulgę, ponieważ te sprawy, o których myślał wolał załatwić sam.
Ubrani wyszli z sypialni i udali się w kierunku salonu. W jasnym, przestronnym pokoju na środku stała duża, narożna kanapa z ciemnej skóry i trzy fotele. Kilka dużych fikusów w ceramicznych donicach ożywiało minimalistyczne wnętrze. Rodzice Pauli siedzieli przy kawie. Piękna, biała porcelana ze złoceniami wspaniale współgrała z ciemnymi meblami. Rodzice siedzieli w fotelach naprzeciwko siebie i żywo dyskutowali. Wyglądali razem bardzo dobrze, on wysoki, szczupły, ale dobrze zbudowany mężczyzna, ona delikatna i drobna, w lekkim makijażu, który odejmował jej lat, włosy w kolorze świetlistego blondu z jasnoniebieskimi refleksami rozświetlały jej twarz, a fryzura krótkiego boba uwydatniała długą, smukłą szyję.
— Nie przeszkadzamy? — Paula pierwsza się odezwała.
— Nie, no skąd, siadajcie — Izabella ucieszyła się na widok córki.
— Miły poranek? — pytanie ojca zmroziło Wiktora.
— Bardzo miły, tato — dziewczyna szybko odpowiedziała.
— No widzę — Karol uśmiechnął się do córki, bo rumieńców Pauli nie dało się ukryć nawet pod makijażem.
— Ja muszę już jechać. Będę przed wieczorem — Wiktor pocałował Paulę w czoło.
Karol rzucił mu chłodne, piorunujące spojrzenie, a chłopak doskonale wiedział, że nie może zrobić żadnego fałszywego ruchu. Najchętniej pojechałby do domu Blanki upewnić się, że nic jej nie jest, ale zdawał sobie sprawę, że Karol będzie wiedział o tej wizycie. Po drodze musiał wymyślić jak zdobyć informacje bez wzbudzania podejrzeń.
Sprawy, które miał załatwić ograniczały się do wizyty w banku i u kilku współpracowników. Potem przyszedł czas na zakup biletu do jego dalszego życia, pierścionek. Jechał w stronę centrum i w jednej chwili doznał olśnienia.
— Karolina! — mruknął sam do siebie i poczochrał włosy dłonią. Najlepsza przyjaciółka Blanki faktycznie pracowała w sklepie jubilerskim, więc Wiktor mógł przy okazji pierścionka dowiedzieć się co z byłą kochanką.
Karolina, widząc podjeżdżający pod sklep znajomy samochód ucieszyła się, że zobaczy przyjaciółkę jednak zdziwiła się, kiedy Wiktor wysiadł sam i wszedł do środka, a po chwili, rozglądając się po salonie podszedł do lady.
— Zachowuj się, tak jakbyś mnie nie znała — poprosił szeptem.
— Co się dzieje? — dziewczyna patrzyła na niego nieufnie.
— Pokaż mi kilka zajebistych pierścionków.
Spokojnie wykonała jego prośbę i podała pierścionki w atłasowych pudełkach, nie odrywając wzroku od Wiktora. Przeglądając biżuterię mógł bez obaw mówić, nawet jeśli ktoś go obserwował to nie mógł mieć wątpliwości, po co przyszedł.
— Co z Blanką? — spytał, nie patrząc dziewczynie w oczy.
— Mnie pytasz? Przecież z tobą ostatnim była.
— No właśnie nie była. Wiem, kto ją zabrał z miejsca, gdzie mieliśmy się spotkać, ale nie wiem, co dalej. Pisałem, ale nie odpowiedziała.
— Dzwoniła dziś do mnie.
— Boże, żyje — odetchnął cicho.
— Pewnie, że żyje. Ale w takim razie…
— Co?
— Dla kogo ten pierścionek?
Spojrzał na nią wzrokiem błagającym o litość.
— Nie. Błagam cię, nie mów mi, że przychodzisz do mnie kupić zaręczynowy pierścionek dla Pauli?
— Nie miałem wyjścia.
— A w mordę kurwa chcesz?
— Wiem, co myślisz, ale życie nie jest takie czarno-białe, jak się wydaje. Wdepnąłem w szambo i ten pierścionek pozwoli na to, że mnie nie zabiją… i Blanki też, uwierz mi.
— Bierz ten pierścionek i wypieprzaj, bo nie ręczę za siebie. Po wyjściu ze sklepu odetchnął z ulgą. Otworzył czarne, skórzane pudełeczko ze złotymi ozdobami. W środku na krążku z białego złota mieniły się brylanty i kilka małych szmaragdów. Był zadowolony z zakupu, mimo tego nie czuł radości, że się oświadczy. Do domu wracał ze spokojem, za oknem było już ciemno, choć była dopiero siedemnasta. Na podwórzu czekały jego ulubione psy, pogłaskał każdego z nich i wszedł do domu. W kieszeni ściskał jubilerskie pudełko wciąż mając wątpliwości, czy dobrze robi. W głowie kalkulował co opłaca się bardziej. Myśli wciąż krążyły między Paulą a resztą dziewczyn, z którymi się spotykał, jednak wspomnienia z piwnicy na dobre go otrząsnęły. Teraz albo nigdy, wiedział, że jeśli odwlecze oświadczyny, to jego czas minie. Nasłuchiwał głosu Pauli, była z rodzicami w salonie. Podszedł tak cicho, że go nie usłyszała, stojąc za jej plecami objął ją, trzymając w ręku przed jej twarzą pudełeczko.
Serce dziewczyny się zatrzymało, poderwała się z fotela, a jej oczom ukazał się klęczący ukochany.
— Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? — wypalił bez zbędnych słów, a oczy Pauli zaszkliły się od łez.
Czekała na te słowa tak długo, a mimo to była zaskoczona. Wiktor czekał, klęcząc u jej stóp, modląc się jednocześnie o przyjęcie i odrzucenie oświadczyn. W jego głowie wciąż trwała walka uczuć.
— Odpowiedz mu coś, bo sobie chłopak kolana odgniecie — wesoły głos Karola przerwał ciszę.
— Ja nie wiem, co powiedzieć — w oczach Wiktora dostrzegła strach — Jasne, że tak! — zawołała, klękając przy narzeczonym i całując go z nieukrywaną radością.
Wiktor podniósł się z kolan, trzymając Paulę w ramionach i wciąż całując jej miękkie usta.
— Dobra, skończcie już, bo głupio tak siedzieć i patrzeć — Izabella podeszła wzruszona i uściskała córkę i przyszłego zięcia.
— Możesz mówić do mnie mamo — zaśmiała się, pokazując piękne, białe zęby.
Wiktor lekko zdenerwowany spojrzał na Karola.
— Nawet nie próbuj, nie jestem taki staroświecki — zażartował, ale jego lodowate spojrzenie mówiło Wiktorowi wystarczająco wiele — Karol — mężczyzna bez emocji podał mu rękę, żeby nie wzbudzać podejrzeń.
Po wspólnej kawie narzeczeni poszli na wieczorny spacer z psami. Pogoda była idealna, kilkustopniowy mróz i brak wiatru sprzyjał długim, romantycznym spacerom. Paula wciąż spoglądała na pierścionek. W końcu spojrzała na narzeczonego i się odezwała.
— To teraz Blanka się już chyba odczepi co?
— Blanka? Czemu? — serce Wiktora biło coraz szybciej z obawy, że dziewczyna jednak wie o jego romansach.
— Serio? Myślisz, że nie widziałam, jak się na ciebie patrzyła?
— Nie zauważyłem — znów kłamał.
— Faceci. Jak pojechała na ten staż, to myślałam, że tam zostanie jak większość, ale nie, musiała wrócić. Specjalnie chciałam, żebyśmy się spotkali ostatnio we troje, bo chciałam zobaczyć, czy jej minęło.
— I co? Zobaczyłaś co chciałaś?
— Zobaczyłam, że jej nie przeszło. Całe szczęście, że ty na nią nie lecisz, tak jak ona na ciebie.
— Oj ty moja babo, daj już spokój co? — objął ją mocno ramieniem i pocałował w czoło.
Denerwowała się coraz bardziej, a jego spokojny ton wkurzał ją jeszcze mocniej.
— Co spokój? Co ty myślisz, że pozwolę jakiejś dziwce, żeby dowalała się do mojego faceta? Raz, dwa i skończy w worku!
— Weź nie nakręcaj się, bo nie masz o co. Jestem tu z tobą, tak?
— Tak.
— Weźmiemy ślub, tak?
— Tak.
— Noo. I nawet będę taki dobry, że pozwolę Ci wybrać datę — zaśmiał się głośno w nadziei, że emocje dziewczyny opadną.
— Och, jakiś ty dla mnie łaskawy — przytuliła go mocno — Wiesz, ale na ślub ją zaprosimy — mruknęła, czekając na jego reakcję.
— Słucham?
— Chcę, żeby widziała, jak wygrywam.
— Ja cię nie poznaję.
— Przyzwyczajaj się — uśmiechnęła się zalotnie — Dobra, teraz moja niespodzianka.
Wiktor stanął z drżącym sercem. Dobrze wiedział, co usłyszy i bał się, czy jego reakcja będzie naturalna.
— Chcę, żeby nasz ślub był za miesiąc.
— Co? Czemu tak szybko?
— Bo chcę dobrze wyglądać — cierpliwie czekała na jego reakcję.
— A co, myślisz, że do lata za dużo przytyjesz? — zaśmiał się udając, że nie wie o co chodzi i objął ją mocno w pasie.
— Coś w tym stylu. Jestem w ciąży — urwała zdanie i patrzyła mu prosto w oczy.
— Żartujesz tak?
Jej twarz pochmurniała, nie takiej odpowiedzi oczekiwała, zwłaszcza po zaręczynach.
— Nie cieszysz się — te słowa uderzyły w Wiktora bardzo boleśnie.
— Nie żartujesz? Będziemy mieli dziecko? — udawał zaskoczenie tak dobrze, że nawet Paula uwierzyła.
— Nie. Nie będziemy mieli dziecka.
Czoło Wiktora zmarszczyło się, w myślach odtwarzał wszystkie możliwe scenariusze.
— Chyba nie chcesz… usunąć?
— Nie, nie o to chodzi. Chodzi o to, że to nie będzie dziecko, tylko dzieci. Konkretnie dwoje.
— Nie wierzę! Bliźniaki?
— Tak wyszło — uśmiechnęła się i czekała co powie.
Wiktor stał jak sparaliżowany, czuł, że zaraz zemdleje, ale najbardziej zaskoczyło go, że naprawdę się ucieszył. Wszystkiego mógł się w tej chwili spodziewać, ale nie tego, że będzie szczęśliwy. Pierwszy raz w życiu czuł coś takiego i nie umiał sobie z tym poradzić. Wszystko działo się zbyt szybko, żeby można to było ogarnąć. Jeszcze wczoraj miał dziewczynę i kilka panienek na zawołanie. Dziś miał narzeczoną, za miesiąc będzie mężem, a za kilka miesięcy, ojcem. Dopiero teraz wiedział, że to o co starał się tyle lat było bez sensu. Stawiał sobie za cel zdobycie jak największej liczby panienek, ale przy żadnej nie czuł się spełniony. Gdyby nie przypadkowa ciąża, pewnie jeszcze długo szukałby swojego życiowego celu, nie zauważając, że ma go w zasięgu ręki. W końcu z szerokim uśmiechem objął narzeczoną i uniósł nad ziemię, okręcając się z nią kilka razy. Nie potrzebował do szczęścia niczego więcej, zatopił usta w ciepłych wargach Pauli i długo nie wypuszczał ze swoich rąk.
Powoli wracali w stronę willi. Każde z nich zatopiło się w rozmyślaniach. Paula zastanawiała się nad ślubem, weselem i dziećmi. Już snuła plany jak będzie wyglądać w białej sukni i czy urodzi chłopców, dziewczynki czy parkę. Wiktor myślał co dzieje się teraz z Blanką. Mimo zapewnień Karoliny, że żyje miał złe przeczucia. Komandos nie należał do delikatnych mężczyzn, a Blanka była zbyt atrakcyjna, żeby sobie ją odpuścił. Wiedział, że nawet jeśli żyje to i tak jest zagrożona. Nie chciał mówić o swoich podejrzeniach Pauli. Obawiał się, że nawet jeśli mu pomoże, to powie o tym ojcu, a wtedy Blanka z pewnością zginie. Nie pozostało mu nic innego jak czekać.
— Mówiłaś już rodzicom? — zapytał, choć znał odpowiedź.
— Nie. Chciałam, żebyś pierwszy się dowiedział tatuśku.
Wiktor był w szoku, skoro nie mówiła, to skąd Karol o tym wiedział?
— A byłaś już u lekarza?
— Nie wierzysz mi? — rzuciła ze złością.
— No co ty. Chciałem wiedzieć, czy mogę pójść z tobą.
— Przepraszam — ścisnęła lekko jego dłoń — Tak byłam cztery dni temu. Niczego nie podejrzewałam, po prostu brzuch mnie bolał przez kilka dni. Ale na następną wizytę możemy iść razem.
— Super. Nie bolą cię nogi?
— Zaczyna się — westchnęła — nie, nie bolą, dobrze się czuję i nic mi nie jest. A co, chcesz mnie ponieść?
— Mogę cię nosić przez kolejne dziewięć miesięcy.
— Osiem.
— Później też będę — zatrzymał się, podniósł Paulę i mocno przytulił.
Jego ciepłe usta szybko znalazły usta dziewczyny. Przywarł do niej mocno i namiętnie. Paula cicho westchnęła, wierząc, że teraz już wszystko dobrze się ułoży i że będzie z Wiktorem szczęśliwa.
Rozdział 6
Na dwóch sąsiadujących ze sobą salach operacyjnych lekarze walczyli o życie ofiar. Kolejny strzał defibrylatora przeniknął przez okaleczone ciało Doriana. Drażniący uszy pisk i cienka prosta linia na kardiomonitorze trwały kilka długich sekund. Po chwili serce ruszyło.
— Dobra, wrócił. Kończymy — lekarz ze spokojem kontynuował operację.
Czekający na szpitalnym korytarzu Komandos miotał się jak tygrys w klatce. Nie mógł usiedzieć w miejscu, więc chodził bez przerwy, przykuwając uwagę wszystkich wpatrzonych w niego pielęgniarek. Drzwi na blok operacyjny otworzyły się i wyszedł z nich wysoki lekarz.
— Co z nią? — spytał z przerażeniem w głosie.
— Z nią? — zdziwiony lekarz nie wiedział o kogo chodzi.
— Z postrzeloną dziewczyną przywiezioną przed chwilą.
— No, nie taką chwilą, minęło już kilka ładnych godzin.
— Nieważne — twarz Adama nabierała groźnego wyrazu i lekarz szybko to zauważył.
— Niestety… — lekarz zaczął mówić, ale spostrzegł żądzę mordu w oczach Komandosa — niestety nie wiem, operowałem pańskiego kolegę — dokończył szybko w nadziei, że rozmówca go nie zabije.
— Przeżyje? — zapytał z udawanym spokojem.
— Tak jego życiu już raczej nic nie zagraża. Stracił sporo krwi, ale jest silny, więc powinien szybko to nadrobić. Miał dużo szczęścia, bo kula przeszła tuż obok serca. Gdyby zaraz po postrzale nikt nie tamował krwawienia, to nie zdążyłby tu dojechać. Uratował go pan — wyciągnął rękę na pożegnanie.
— To nie ja go uratowałem — Komandos niepewnie odwzajemnił uścisk — To przeze mnie on tu jest. A co z dziewczyną?
— Operacja trwa. Z tego, co wiem, dostała dwie kule. Jedna złamała jej obojczyk, druga przestrzeliła prawe płuco. Straciła dużo krwi. Nie mówię już o licznych odłamkach szkła, praktycznie na całym ciele. Jeden był bardzo blisko oka, więc nie ma pewności, czy będzie na nie widziała. Proszę być dobrej myśli.
— Zabiję skurwiela — Komandos jeszcze nigdy nie czuł takiej wściekłości.
— Przepraszam?
— Nie, nic. Dziękuję.
Czekał dalej na jakiekolwiek wiadomości, a czas dłużył się bez litości. Drzwi bloku otworzyły się z hukiem, a na wyjeżdżającym łóżku zobaczył zabandażowanego Doriana. Podszedł bliżej, ale facet był nadal nieprzytomny.
— Trzymaj się stary! — zawołał, wiedząc, że i tak go nie usłyszał. Usiadł na krześle pod ścianą i schował twarz w dłoniach, przeczuwał najgorsze, bo operacja trwała zbyt długo. Kolejne trzaśnięcie drzwi go ocknęło, poderwał się z miejsca i podbiegł do wyjeżdżającego z bloku łóżka.
— Jezu, Blanka… — jej twarz była cała w zaschniętych ranach. Lewe oko miała zaklejone i zabandażowane. Jej skóra była blada, usta spierzchnięte, a oko zasinione. Pielęgniarki szybko odwiozły dziewczynę do sali pooperacyjnej. Podłączyły monitory tętna i oddechu, nałożyły maskę tlenową i wyszły. Komandos stał za szybą i przyglądał się nieprzytomnej dziewczynie z litością w oczach. Zatrzymał ostatnią z wychodzących pielęgniarek.
— Co z nią?
— A pan jest z rodziny?
— Nie — odpowiedział i od razu tego pożałował.
— Niestety nie mogę udzielić informacji osobom spoza rodziny. Przykro mi.
— Ale może chociaż czy z tego wyjdzie?
— Niestety nie mogę.
— Pani nie rozumie, ja…
— To pan nie rozumie! Jest po operacji i potrzebuje spokoju. Jest bardzo słaba, bo straciła dużo krwi.
— Mogę oddać dla niej krew?
— Nie potrzebuje jej. Potrzebuje w spokoju dojść do siebie. Komandos wściekły odwrócił głowę w stronę szyby, za którą leżała Blanka. Wyglądał jak zbity pies, nie mógł sobie podarować tego, że ją zostawił.
— Proszę pana — miły głos pielęgniarki wyrwał go z myśli — Pański kolega się wybudził, chciał z panem porozmawiać.
Komandos wciąż patrzył na monitor przy łóżku Blanki.
— Ona jeszcze trochę pośpi. Niech pan idzie na kawę, w razie czego zawołam pana.
— Dzięki. Gdzie leży Dorian?
— Tu, w sali obok — dziewczyna wskazała mu duże, białe drzwi, ale nawet nie patrzył w tamtą stronę.
Nie odpowiedział, pielęgniarka postała przy nim chwilę i odeszła. Komandos nie chciał odchodzić od szyby, bał się, że znów coś się stanie. Niechętnie skierował się do sali, w której leżał jego kolega i zatrzymał się dopiero przy jego łóżku. Dorian powoli otworzył oczy i zobaczył nad sobą sztucznie uśmiechniętą twarz Komandosa.
— Sorry, miałem ją chronić — wyszeptał prawie bezdźwięcznie.
— Daj spokój, to raczej moja wina — w oczach Adama były łzy. Dorian pierwszy raz widział go w takim stanie i tylko jedno przyszło mu do głowy.
— Nie mów, że nie żyje.
— Nie bój się, żyje. Ma przestrzelone płuco i złamany obojczyk. Poza tym trochę ran od odłamków. Do wesela się zagoi — udawał obojętność, ale słabo mu to wychodziło.
— Dobra, dobra, pierwszy raz w życiu tak się przejąłeś co?
— Coś w tym jest.
— Co to było? Kto strzelał — szeptał ochrypniętym głosem.
— Nie wiemy, chłopaki zdjęli kolesia, ale nie wiemy, kto to i dla kogo pracował. Prawdopodobnie myślał, że strzela do mnie.
— Fajno — Dorian próbował się śmiać, ale świeże rany bolały zbyt mocno.
— Dobra stary, odpoczywaj. Będę wpadał, tylko pielęgniarek nie podrywaj — Adam szedł w kierunku drzwi.
— Daj znać, jak się obudzi.
— Dobra.
Komandos szedł korytarzem, nie patrząc na nikogo. Na sobie miał wciąż tę samą, poplamioną krwią Blanki, białą koszulkę. Czuł na sobie wzrok mijających go osób. Spokojnie podszedł do automatu z napojami.
— Nie ma koniaku, trudno będzie kawa — mruknął i wcisnął guzik na panelu.
Po chwili usłyszał dźwięk płynącego do kubka gorącego płynu. Wolnym krokiem podszedł znów do sali, w której leżała Blanka. Nic się nie zmieniło, nie wiedział, czy to dobrze, czy źle. Czerwone serce na monitorze mrugało jednostajnie, choć wolno. Patrzył w monitor, jak zahipnotyzowany, nie zwracając nawet uwagi, że kilka osób weszło do sali. Przy łóżku Blanki zrobił się ruch, Komandos odstawił kawę i wszedł do sali. Jedna z pielęgniarek próbowała go wyprosić.
— Co się dzieje?
— Nic, wybudza się. Proszę wyjść i poczekać.
Oparł czoło o szybę i modlił się, żeby wszystko było dobrze. Po kilku minutach personel zaczął wychodzić.
— Mogę do niej wejść? — zapytał lekarza przechodzącego obok.
— Niech jej pan da pół godziny co?
— Jasne — dziwił się sam sobie, że jest taki posłuszny, bo zwykle to jego wszyscy słuchali.
W szybie szukał jej wzroku, bał się, że nie będzie chciała go widzieć. W końcu Blanka obróciła poranioną twarz w kierunku szyby, stał tam ten, na którego czekała. Uśmiechnęła się, a z oka poleciały jej łzy. Patrzyli na siebie bez słowa.
— Boże, co on ci zrobił? — mówił sam do siebie, próbując się uspokoić.
Nie mogli oderwać od siebie wzroku. Jego spojrzenie błagało o przebaczenie. Pierwszy raz od bardzo dawna o coś prosił. Dopił kawę i odruchowo sięgnął po papierosa.
— Tu nie wolno palić — za jego plecami stała pielęgniarka — halo, proszę pana!
Komandos nerwowo odwrócił się z niepalącym papierosem w ustach.
— Tu nie wolno palić — powtórzyła.
— A, tak. Nie palę — mówił jak odurzony.
— Dobrze by było, żeby tak zostało.
Bez słowa odwrócił się w stronę szyby. Blanka, zbierając resztki sił kiwnęła głową, dając mu znać, żeby poszedł zapalić. Zaprzeczył głową i schował papieros z powrotem do paczki. Kiwnęła drugi raz, dokładnie tak samo, jak jeszcze niedawno on do niej. Zaśmiał się, nie spuszczając z niej wzroku i poszedł korytarzem w stronę wyjścia na parking. Po drodze przypomniał sobie o Dorianie. Wszedł do sali i podszedł do łóżka. Dorian spał, nie chcąc go budzić odwrócił się w kierunku drzwi.
— Stało się coś? — usłyszał głos za plecami.
— Blanka się wybudziła.
— Boże, nareszcie.
— Nie wiedziałem, że jesteś taki wierzący.
— Sam wiesz, że czasem nie pozostaje nam już nic innego.
— Dobra. Idę zapalić, śpij dalej.
— Bardzo fajna ta dziewczyna — Dorian próbował wyczuć swojego szefa.
— No, bardzo — Komandos odpowiedział, nie odwracając się za siebie.
Przed szpitalem nie było nikogo, Adam usiadł na ławce i spokojnie zapalił papierosa. Powoli zaciągał ciepły dym do płuc, czując nieopisaną przyjemność. Nie palił od kilku godzin i rozkoszował się miłym drapaniem w gardle. Palił jednego za drugim, do szczęścia brakowało mu tylko szklanki koniaku i gadającej bez przerwy Blanki. Niestety z tej trójcy zostały mu tylko fajki. Dopalił ostatniego i wrócił do szpitala. Korytarz wiodący do sali dziewczyny był pusty.
— Noo widzę, że nic ci nie jest — usłyszał za sobą znajomy, kobiecy głos i powoli się odwrócił.
— Sylwia? Co tu robisz? — warknął niezadowolony.
— Cóż za miłe powitanie — pokręciła lekceważąco głową — Przestraszyłam się jak Karol zadzwonił, że was ostrzelali — podeszła do Adama i zarzuciła mu ręce na szyję.
— Daruj sobie te uprzejmości. Po co przyjechałaś?
— No jak? Myślałam, że możesz być ranny, to odwiozę cię do domu.
— Nie ma potrzeby — odwrócił się i poszedł w kierunku sali, zostawiając kobietę samą.
Dogoniła go przy szybie, za którą leżała Blanka. Adam próbował odejść, ale Sylwia złapała go za rękaw kurtki i zatrzymała przy sobie.
— Oj, już się tak nie gniewaj — próbowała przyciągnąć go do siebie, ale na to nie pozwolił, starał się nawet na nią nie patrzeć. Blanka z zainteresowaniem przyglądała się przedstawieniu za szybą. Nie słyszała słów, ale zachowanie dziewczyny wskazywało, że nie jest to przypadkowo spotkana znajoma. Nie chciała dłużej na to patrzeć, ale było to silniejsze od niej. Kobieta za szybą wyglądała jak modelka. Jej szczupła figura w obcisłej, czarnej mini sukience z głębokim dekoltem wyglądała jak z okładki Playboya. Długie, czarne włosy falowały na jej plecach, a iskrząca biżuteria zdobiła jej długą, jasną szyję.
— Dobra, nie to nie, ale będę czekała na telefon — Sylwia jednym ruchem złapała go ręką za szyję i mocno pocałowała.
Zaskoczony odsunął się od niej, zrywając z szyi jej ramię.
— Zwariowałaś?
— No co? Nie mogę?
Widok za szybą wprawił Blankę w osłupienie. Gdyby mogła, po prostu wstałaby i wyszła, jednak przykuta do łóżka mogła tylko odwrócić głowę i nie patrzeć na to, co rozerwało jej serce.
Kiedy tylko Sylwia odeszła Komandos znów szukał Blanki po drugiej stronie szyby.
Nie patrzyła na niego, nie umiała spojrzeć mu w oczy. Nie miała do niego żalu, bo w końcu niczego jej nie obiecywał. Miała pretensje wyłącznie do siebie, że ulokowała swoje uczucia tak bezmyślnie jak nastolatka.
Kiedy do drzwi podeszła pielęgniarka z kroplówką Komandos zastąpił jej przejście.
— Proszę spytać, czy mogę wejść.
Patrzyła chwilę w jego smutne oczy i choćby chciała, to nie mogła mu odmówić, cicho podeszła do łóżka Blanki.
— Ten pan pyta, czy może wejść.
— Ten pan nie jest z rodziny.
— Wiem. Czeka tu odkąd panią przywieźli i raczej bez pani, stąd nie wyjdzie.
— Dobrze niech wejdzie — z drżącym sercem czekała co powie i odwróciła twarz w kierunku drzwi.
— Cześć dziewczyno! — jego głos przepełniała radość, mimo tego nie uśmiechał się.
Jego serce pękało ze smutku, gdy tylko zobaczył jej poranioną twarz. Blanka nie potrafiła wypowiedzieć słowa. Patrzyła na niego jedynym odsłoniętym okiem.
— Nic nie mów, to ja chcę ci coś powiedzieć — mężczyzna usiadł na fotelu przy łóżku — Przepraszam, że cię zostawiłem, może gdybym był z tobą, to wszystko wyglądałoby inaczej. Miałem zadbać o twoje bezpieczeństwo i… — zawiesił głos i głośno odetchnął.
— Co z Dorianem? Miał dziurę w klatce, strasznie krwawił, nie wiedziałam, co robić — mówiła coraz szybciej, wspomnienia zaczęły wracać, a tętno i ciśnienie szybko przyspieszać.
— Uspokój się — złapał ją za rękę — nie myśl teraz o tym.
— Nie żyje?
— Dziewczyno, proszę cię, teraz ty jesteś najważniejsza.
— Nie żyje? — próbowała krzyczeć, ale uszkodzone płuco skutecznie hamowało jej głos.
— Żyje. Leży w sali obok.
— Mówisz to, żebym się uspokoiła tak?
— Serio, uratowałaś mu życie. Gdybyś nie zatamowała krwawienia pewnie by go tu nie było.
— Nie wierzę ci.
— To jak mam ci to udowodnić?
— Nie wiem, może wydaj rozkaz, to umiesz najlepiej — pierwszy raz odpowiedziała, jak Blanka, którą znał.
— Zaraz wracam — wyszedł na korytarz i poszedł prosto do Doriana.
— Musisz mi pomóc — zaczął już w drzwiach.
— Wow! Wielki Komandos prosi o pomoc, noo, to coś nowego.
— Weź nie rób sobie jaj.
— To o co chodzi?
— Blanka nie wierzy, że żyjesz.
— Czemu?
— No, bo nie wierzy — rozłożył bezsilnie ręce — Myśli, że tylko tak mówię, żeby jej nie denerwować.
— To co, mam wstać i iść do niej?
— A żeś dowcipny, weź nagraj jakiś filmik, czy coś — podał koledze smartfona.
— A co ja kurwa Brad Pitt, żeby filmy ze mną kręcić? Zdjęcie mi zrób.
Po kilku minutach Komandos z telefonem w ręce stał już przy łóżku Blanki.
— Ok — zaskoczyła go krótką odpowiedzią, ale mimo wszystko cieszył się, że uwierzyła.
Przyglądał się jej uważnie, jakby widział ją po raz pierwszy.
— Wiem, wyglądam strasznie, a blizny będą mnie szpecić do końca życia, nie wiem, czy uratują mi oko. A to wszystko z jakiegoś dziwnego powodu, którego do dziś nie poznałam. Mogłam zginąć… — rozpłakała się, pierwszy raz dała upust emocjom, a jej szloch odbijał się echem od białych ścian i wracał do Adama, uderzając go jak młotem.
Każda jej łza wypalała w jego sercu dziurę. Wycierał jej policzki z czułością, jakiej do tej pory nie okazywał.
— Zabiję tego, co ci to zrobił słyszysz? Wpakuję w niego tyle kulek, ile blizn zostawił na twoim ciele, choćbym miał go szukać do końca życia to i tak go znajdę. Rozumiesz? Będzie umierał długo i powoli, będzie cierpiał tak bardzo, że będzie prosił mnie o śmierć. Będę zadawał mu kolejne rany, patrząc mu w oczy, bez litości. Przysięgam ci. Tylko proszę, przestań płakać…
Pierwszy raz go takim widziała. Jego oczy płonęły, pragnąc zemsty, a chęć mordu biła od niego na metr. Mimo gipsu i tony bandaży kręciło ją to, jej pragnienia znów się uwolniły i wcale się z tego nie cieszyła, wiedziała, że w tej chwili nie wygląda zbyt atrakcyjnie, żeby go sobą skusić. Zapłakane oko Blanki patrzyło na niego z wyrzutem i miłością. Po chwili się uspokoiła.
— Kim była ta kobieta na korytarzu? — zaskoczyło go to pytanie.
— Widziałaś ją? To znajoma.
— Chyba bardzo bliska, patrząc na to, jak czule się pożegnaliście — skrzywiła usta w sztucznym uśmiechu.
— Wymyśliła sobie coś i teraz nie daje mi spokoju.
— Nie podoba ci się? Niezła laska — prowokowała go do wyznań.
— Chcesz o niej rozmawiać?
— Nie. Chcę spać.
Komandos bez słowa wstał z krzesła i ruszył w stronę drzwi.
— Może ona po prostu cię kocha? — usłyszał wychodząc.
— A może ja jej po prostu nie kocham.
Oko Blanki błysnęło jak dawniej. Widząc to, na twarzy Adama pojawił się uśmiech.
— Potrzebujesz czegoś? Risotto? Wódka?
— Chyba dziękuję, ale muszę powiadomić rodziców, a telefon został w hotelu.
— Załatwię to. Sama chcesz zadzwonić czy poprosić lekarza?
— Może lepiej lekarz, tylko wolałabym, żeby nie wiedzieli, że strzelali do mnie.
Kiwnął głową ze zrozumieniem, a kiedy odwrócił się w stronę drzwi zobaczył Sylwię, stojącą za szybą.
— Znajoma tak? — zapytała z ironią w głosie — słuchaj nie jestem twoją żoną i nie musisz ukrywać przede mną swoich kobiet. Rozumiem, jesteś zdrowym facetem i masz potrzeby, mi nic do tego, a ona jest serio niezła.
— Nie ona zaspokoi moje potrzeby.
— O, nie wiedziałam, że z ciebie taki kozak.
— Przeciwnie. Jest tylko jedna kobieta, którą chcę mieć.
— To co stoi na przeszkodzie?
— Nie mogę z nią być.
Jego oczy znów nabrały czarnego, groźnego wyrazu. Szybkim krokiem wyszedł i zamknął drzwi. Sylwia przywitała go słodkim, hollywoodzkim uśmiechem i zarzuciła mu ręce na szyję. Tym razem Komandos był bardziej czujny i zdążył złapać ją za nadgarstki.
— Nie zaczynaj od nowa — jego słowa były pozbawione jakichkolwiek uczuć.
Ze złością wyszarpnęła ręce z uścisku.
— Po co przyjechałaś? Mówiłem, że cię nie potrzebuję.
— Myślałam, że już wszystko ogarnąłeś i wrócisz do domu.
— Wrócę do mojego domu, jak będę miał taką potrzebę — jego ton był oschły i nieprzyjemny.
Wciąż próbując się do niego zbliżyć mówiła dalej.
— No, ale przecież musisz się przespać i zjeść coś — jej słodki głos przyprawiał go o mdłości.
— Słuchaj nie ty będziesz decydowała, czy jem i śpię.
Sylwia nie wytrzymała jego obojętności.
— To o nią chodzi tak? — wskazała głową na Blankę — zachciało ci się małolaty co? Taka nowa zabawa? Bawisz się w bohatera jakiejś siksy? — jej słowa bezlitośnie dźwięczały mu w uszach.
Był bardzo opanowany jak na swój charakter, jeszcze wczoraj Sylwia stałaby już z pistoletem przy czole, ale dziś wiedział, że przez szybę patrzy niczemu nie winna dziewczyna. Bał się nawet spojrzeć w jej stronę.
Blanka ze łzami w oczach patrzyła na to, co się dzieje. Nie wiedziała o co się kłócą, ale domyślała się, że łączy ich coś innego, niż zwykła znajomość. Wciąż nie mogła odgadnąć kim ona jest. Jego byłą, która nie dała za wygraną? Psycholka, która nie chce się odczepić? Czy zazdrosna obecna narzeczona? Każda z tych opcji pasowała.
Adam wciąż stał na korytarzu, coraz mniej cierpliwie słuchając krzyków Sylwii. Jego szczęki zaciskały się w rytmie przyspieszającego tętna, a słowa kobiety coraz mocniej go drażniły.
— Co ty myślisz, że nie wiem, o twoich panienkach? O dziwkach, które masz w hotelu? Że te twoje wyjazdy na kilka dni to nie praca, tylko bzykanie kolejnych dup?
— Co ty bredzisz? — próbował zachować resztki spokoju — ty mi będziesz zwracać uwagę?
— A ta to co? Może mi powiesz, że potknęła się na ulicy i ją tu przywiozłeś i czekasz dobę, aż wyzdrowieje co? A może ta dziwka nie spełniła twoich oczekiwań i trochę cię poniosło? — śmiała się patrząc mu prosto w oczy.
Tego nie był w stanie słuchać, jednym ruchem złapał Sylwię za gardło i przycisnął do ściany tak, żeby zniknąć Blance z oczu. Przechodzący lekarz podbiegł, żeby interweniować, ale Komandos wyciągnął broń i wymierzył w mężczyznę.
— Stój gdzie stoisz!
Przerażony lekarz wykonał polecenie, a Sylwia próbowała wydostać się spod silnego uścisku.
— Posłuchaj mnie uważnie, jeszcze jedno słowo, a skończysz w kostnicy.
Oczy Sylwii wypełniały się powoli łzami, nie mogąc złapać oddechu. Znała jego wyraz twarzy i wiedziała, że w tym momencie jest zdolny do wszystkiego.
Rozdział 7
Ślub zbliżał się wielkimi krokami. Biała suknia zdobiona perłami i diamencikami wisiała już w szafie. Dziś przyszedł czas na zakup garnituru. Wszelkie wymagania panny młodej co do stroju przyszłego męża ograniczały się do wizyt w kilku luksusowych salonach. Paula szczególną uwagę przykładała do każdego detalu swojej wymarzonej, ślubnej układanki i nie mogła pozwolić sobie na żaden przypadkowy element. Niestety jej wizja nie zawsze zgadzała się z wyobrażeniami Wiktora, on stawiał na ponadczasową klasykę w postaci czarnego, gładkiego smokingu i muszki w stylu Jamesa Bonda, ona widziała go w kolorowym garniturze i wzorzystym krawacie. Zderzenie dwóch odmiennych gustów budziło między narzeczonymi spięcia i konflikty, często tłumaczone humorami ciężarnej.
— Czy ty zawsze musisz być taka uparta? — łagodnie próbował przekonać narzeczoną.
— Muszę! A tobie co za różnica, w czym pójdziesz?
— No wyobraź sobie, że jest jednak jakaś różnica, chcę się dobrze czuć na własnym ślubie i weselu. To takie dziwne?
— To idź w czarnym, ale beze mnie! — krzyczała na całe gardło.
— Jezu, babo, do grobu mnie wpędzisz. Dobrze, zgodzę się na ciemnoniebieski garnitur i muchę lub gładki krawat. I koniec! Otworzyła usta, żeby zaprotestować, nie zdążyła jednak niczego powiedzieć, bo Wiktor przycisnął jej usta do swoich. Próbowała się odsunąć, ale był silniejszy, brutalnie wdarł się w jej usta, językiem pieszcząc jej miękkie wargi i wsłuchując się w ciche westchnienia, wyrywające się co chwilę z jej ust.
— Mmm, ale musimy… — zaczęła mówić.
— Musimy… się rozluźnić, a ja znam taki jeden skuteczny sposób na relaks — patrzył na nią z góry płonącym namiętnością wzrokiem.
— Ale nie mamy czasu, bo jesteśmy umówieni na przymiarkę…
— Aaa… to musimy się bardzo spieszyć — jego szelmowski uśmiech wprowadzał Paulę w dobry nastrój.
— No to może nie warto zaczynać? — drażniła się z nim, wiedząc doskonale, że go to kręci.
Nie wytrzymał, podniósł Paulę za pośladki i oparł o swoje biodra. Wzrastające podniecenie Wiktora było bardzo mocno wyczuwane przez dziewczynę.
— No proszę, tygrys się obudził — śmiała się, całując i przygryzając rozgrzaną, tętniącą szyję Wiktora.
— Tygrysa to ty dopiero zobaczysz!
Położył ją na miękkim dywanie na środku sypialni. Jego język pieścił delikatną skórę na szyi Pauli, a ręka błądziła po ciele dziewczyny. Rozbierali się nawzajem, nie mogąc się doczekać dalszej części zabawy. Wiktor mocno przytulił nagie ciało narzeczonej, które uwodzicielsko pachniało cytrusami i seksem. Usiadł na podłodze, opierając się plecami o szczyt łóżka i posadził Paulę na sobie. Jego twardy penis powoli wsunął się w gotową od dawna dziewczynę, głośno stęknęła, odchylając się do tyłu i prowokując do pieszczot jej spragnionych dotyku piersi. Nie czekała długo, Wiktor mocno ścisnął dłońmi jej nieduży, kształtny biust i drażnił kciukami twardniejące z rozkoszy sutki. Wsłuchiwał się w ciche jęki coraz bardziej podnieconej dziewczyny i sycił się uczuciem wilgoci, jaka spływała z jej kobiecości. Przeniósł dłonie na łopatki kochanki i przycisnął usta do jej piersi, zassał mocno sterczący sutek i czuł, jak dziewczyna spina ciało z podniecenia, przygryzał i lizał na zmianę różowe brodawki i upajał się zapachem jej rozgrzanego ciała. Delikatne kołysanie bioder przybierało na sile, w końcu gwałtowne ruchy przyniosły jej bolesną rozkosz, czuła ucisk w podbrzuszu i przyjemne dreszcze na ciele, a jej skóra pokryła się gęsią skórką. Głośne pojękiwania drażniły uszy Wiktora, doprowadzając go na szczyt seksualnej przyjemności. Jego ciało było gotowe na eksplozję, czuł, jak podniecenie osiąga najwyższy możliwy poziom. Nagłe otwarcie drzwi od sypialni wytrąciło ich z miłosnych uniesień. Oboje gwałtownie spojrzeli w kierunku intruza. Matka Pauli stała bez ruchu w drzwiach sypialni. Sparaliżowana widokiem nie mogła się ruszyć. Kochankowie patrzyli na nią bez słowa i czekali cierpliwie, aż wyjdzie.
— Yyy mieliśmy jechać, ale … no… nie przeszkadzajcie sobie — odwróciła się i wyszła, spotykając w korytarzu Karola.
— Gotowi?
— No… — zawiesiła głos — chyba nie bardzo. Trochę są zajęci.
— Czym?
— No pomyśl czym! Co się głupio pytasz? — otworzyła szeroko oczy i pokiwała głową — wlazłam jak głupia…
— Tak całkiem? — Karol zmarszczył lekko brwi.
— Nie. Do połowy! Młody nigdy nie byłeś?
— No byłem, byłem — złapał Izabellę za biodra i przysunął do siebie — a może, skoro i tak czekamy, to przypomnimy sobie co nieco z młodych lat co?
Subtelny uśmiech Izabelli wyglądał mocno zachęcająco. Karol podniósł żonę, przerzucił sobie przez ramię i zaniósł do sypialni.
— A wiesz, czym różnimy się od młodych? — zapytał, kładąc żonę na łóżku.
— No czym? — spytała zalotnie.
— Bo my… zamkniemy drzwi — zaśmiał się i przekręcił klucz w drzwiach, a już po chwili ich ubrania leżały na drewnianej podłodze.
W sypialni młodych emocje lekko opadły, Paula wtuliła twarz w nagi tors Wiktora i wsłuchiwała się z przyjemnością w bicie jego serca i szybkie oddechy, które od zawsze koiły jej nerwy. Zawsze wierzyła, że jego serce w końcu będzie bić tylko dla niej. Zdawała sobie sprawę, że nie jest jedyną kobietą w jego życiu i nie była to dla niej łatwa sytuacja, teraz miała nadzieję, że ciąża sprawi, że będzie tylko jej. Póki co wszystko na to wskazywało, więc cieszyła się każdą chwilą spędzoną w jego ramionach.
— To co? Zbieramy się? — zapytała, gładząc jego gładką klatkę piersiową i składając delikatne pocałunki wokół twardych, ciemnych sutków.
— O nie kochana. Trzeba słuchać rodziców — uśmiechnął się cwaniacko i przesunął dłonie z łopatek dziewczyny w dół jej ciała i zatrzymał dopiero na pośladkach.
— I co?
— I to, że mamusia mówiła, żebyśmy sobie nie przeszkadzali — złapał ją mocno i położył na podłodze.