E-book
23.63
drukowana A5
47.5
Zaplątana w słowach

Bezpłatny fragment - Zaplątana w słowach

Kobieta z ADHD


Objętość:
160 str.
ISBN:
978-83-8414-679-8
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 47.5

Zastrzeżenie o prawach autorskich

© Yvonne, wszystkie prawa zastrzeżone.

Wiersze zawarte w tym zbiorze są chronione prawem autorskim.

1. Nadmiar i wewnętrzne przeżycia ADHD

Wiersze o intensywności, chaosie myśli,

nadreaktywności, zmaganiu się z codziennością

„Piszę poezję”

Piszę poezję —

z nadmiaru myśli.

Słowa tańczą w głowie,

jest ich tysiąc.


Za dużo.

Przytłacza mnie

własny umysł.

Chcę działać,

ale ciało odmawia.


Leżę w łóżku,

choć głowa już biegnie

z kolejnym planem.

Nie mam dziś siły,

choć wszystko we mnie krzyczy:


„Rusz się!”

Mówią: „Leń”,

że się poddałam.

Nie widzą ADHD,

nie słyszą mojego zmagania.


Bo ja chcę być aktywna.

Mój umysł chce —

lecz ciało…

nie słucha.

Piszę, bo drży we mnie świat”

Piszę,

bo drży we mnie świat —

zbyt szybko,

zbyt głośno,

zbyt intensywnie.

Myśli — tysiące ptaków

uderzają o ściany czaszki,

skrzydła im się plączą

w niedokończonych zdaniach.


Ciało milczy.

Leży.

Nie chce wstać.

Choć poranek wzywa

błękitem okna,

ja jestem cieniem pośród światła.

Mówią: „Leń”.

Nie widzą burzy

zamkniętej w spokojnej twarzy.

Nie znają ciszy,

która krzyczy

z każdej komórki mojego ciała.

Chcę.

Naprawdę chcę.

Ale dziś jestem miękką gliną —

bez kształtu,

bez siły.


Tylko wiersz jeszcze oddycha.

Tylko słowa

wiedzą, jak się poruszać,

gdy ja nie potrafię.

Gdy za dużo”

Gdy za dużo —

świat się nie kończy.

On się rozszczepia:

na światło i dźwięk,

na dotyk i szum,

na wszystko naraz.

Gdy za dużo —

nie umiem wybrać jednego gestu.

Ręka sięga po kubek,

a myśl już szyje list

do wszystkich,

których nigdy nie napisałam.

Ciało zostaje.

W miejscu.

Jakby było lądem,

którego nie sięga

moje rozszalałe morze.

Chcę uciec —

ale nie ma dokąd.

Więc zostaję

z tym wszystkim,

co czuję na raz.

I znowu piszę.

Bo tylko słowa

nie każą mi się wyciszyć.

Nie rozumieją”

Ludzie nie rozumieją ADHD.

Myślą, że to rozkojarzenie.

Kaprys.

Wybór.


Nie widzą cyrku w mojej głowie,

który nie przestaje grać,

nawet gdy gasną światła.

Nie wiedzą,

że potrafię kochać

całym sobą —

i w tej samej chwili

zapomnieć, dlaczego weszłam do kuchni.


Patrzą na moje zmęczenie

jak na lenistwo.

Na moje milczenie

jak na obojętność.

Na moje wybuchy

jak na histerię.

Ale nie widzą —

że trzymam się świata

paznokciami duszy,

by nie odlecieć.


Bo ja czuję.

Za bardzo.

Za mocno.

I nikt nie uczy,

„Ja słyszę wszystko”

Ja słyszę wszystko.

Każde „bum” świata.

Każdy zgrzyt zamka,

szelest kurtki,

pisk monitora

i ten cholerny tik zegara,

którego ty nawet nie zauważasz.


Ty masz ciszę.

Ja mam hałas.

W głowie.

W ciele.

W kościach.

Dźwięki mnie rozcinają —

nie pytają, czy mogą.

Wchodzą.

Zostają.

Wirują.

Nie odpuszczają.

Mój mózg pracuje

na najwyższych obrotach

w fabryce bodźców,

których nie potrafię wyłączyć.

Ty słyszysz rozmowę.

Ja słyszę rozmowę,

drzwi w korytarzu,

ptaka za oknem,

stukot buta sąsiada

i jeszcze echo tego,

czego nikt nie powiedział.

Nie jestem przewrażliwiona.

Jestem przewyczulona.

I to nie wybór.

To system nerwowy

bez tłumika.

Słyszę nawet to,

czego świat nie słyszy.

I to mnie męczy.

Wysysa.

Czasem niszczy.

Ale też —

daje coś rzadkiego.

Melodię w codzienności.


Rytm w oddechu.

Ciszę w piosence,

która nie została jeszcze napisana.

Bo ja słyszę

nie tylko hałas.

Ja słyszę głębie.

„Cisza, która hałasuje”

Cisza nie jest ciszą.

Nie dla mnie.

Dla mnie —

to dźwięk najgłośniejszy.


To echo myśli,

które odbijają się

od ścian czaszki

jak tłum w pustym kościele.


W ciszy

słyszę więcej.

Szum,

stukot,

niewidzialne fale

rozbijają się we mnie

bez końca.


Chcę odpocząć,

ale jak,

gdy nawet milczenie

dźwięczy?

Jak oddychać,

gdy mózg pracuje

nawet przy zgaszonym świetle?


Jak słuchać Ciebie,

gdy ja słyszę wszystko —

nawet bez uszu?

Cisza mnie nie koi.

Cisza mnie rozsadza.


Bo wtedy zostaję

tylko ja

i cała orkiestra

mojego wewnętrznego zgiełku.

Nie uciekam od dźwięków.


Uciekam

od braku ucieczki.

Bo we mnie —

nawet cisza

ma głośność burzy.

„Mam w sobie sprzeczność — i sens”

Mam chaos w głowie —

ale serce mam uporządkowane.

Mam tysiące myśli,

które biegną szybciej niż czas,

ale każda z nich

wie, dokąd zmierza.


Jestem kobietą sprzeczności,

która nie jest pomyłką,

ale konstrukcją cudu.


ADHD dało mi dar:

mądrość,

która nie przyszła z książek,

ale z przetrwania,

z czucia,

z upadków, które uczą szybciej

niż wykład.


Wyróżniam się —

i już nie próbuję tego ukryć.

Mam wrażliwość,

która dostrzega smutek w uśmiechu.

Mam ucho,

które słyszy ciszę, gdy ona krzyczy.


Mam duszę,

która nie mieści się

w jednym zdaniu.

Nie jestem „rozproszona”.

Jestem wielowymiarowa.


Nie jestem „trudna”.

Jestem złożona.

Mam w sobie wyjątkowość,

która nie potrzebuje potwierdzenia.


Mam porządek,

który zna tylko moje wnętrze.

I mam światło,

którego nie da się zgaszyć —

bo nie pochodzi z zewnątrz.

Pochodzi ze mnie.

„Międzyczas”

Idę do kuchni —

ale droga skręca sama.

Myśl leci szybciej niż nogi,

wplata się w coś,

czego nie planowałam.


A może planowałam —

tylko o tym nie wiedziałam?

Nie zapominam.

Po prostu

świat mi się rozszerza

w każdym kącie spojrzenia.


Ręka sięga po czajnik,

ale już głaszczę kota.

Szklanka czeka,

ale w międzyczasie

powstaje lista

marzeń

na jutro.


To nie chaos —

to taniec

moich neuronów.

To nie lenistwo —

to burza świateł,

która nie mieści się

w prostym „teraz”.


Teraz już wiem.

I wiedza jest miękka —

jak koc

na lęk nie-do-wytłumaczenia.

Nikt mnie nie rozumie.


Bo nie jestem linią.

Jestem spiralką.

Jestem drogą,

która tańczy,

zamiast iść prosto.


I może nie wiem do końca,

 kim jestem —

ale jestem.

Cała.

W tym, co między.

W tym, co zboczyło.

W tym, co jest mną.

„Dziewczynka z obłoków”

Byłam dziewczynką zamyśloną,

z kieszeniami pełnymi ciszy.

Nie biegałam za piłką —

błądziłam wzrokiem po niebie.


Zamiast krzyczeć,

milczałam kolorami,

których nikt nie umiał nazwać.

Mówili: pusta.


A ja byłam pełna

opowieści niepowiedzianych,

słów, które nie znały języka.

Nie pamiętam dzieciństwa —

bo nie należało do mnie.


Byłam w chmurach,

gdy ziemia bolała zbyt mocno.

On — chłopiec, co rzucał zabawką.

Ja — cień w kącie z myślą

tak wielką, że nie mieściła się

w szkolnym zeszycie.


Dziś wiem.

Nie byłam bezmyślna.

Byłam delikatna.

I inna.


Mój umysł nie szedł drogą —

on frunął nad nią,

tworząc światy z ciszy,

z pyłu, z zadziwienia.


Jestem wyjątkowa.

Bo tamta dziewczynka

nie zniknęła.

Ona teraz

pisze wiersze.

„Nieobecna obecnością”

Siedziałam w ławce —

ciałem.

Bo duszą byłam gdzie indziej.

W oknie,

w cieniu na ścianie,

w pytaniu, którego nikt nie zadał.


Tablica mówiła do mnie,

ale ja słyszałam

coś innego —

melodię myśli,

co nie chciały tańczyć

w ramach.


Zamiast równania,

rysowałam planety.

Zamiast daty —

pamiętałam zapach kredy

i łzy,

których nie wolno było płakać na lekcji.


Mówili:

„Nieuważna”,

„Zbyt rozkojarzona”,

„Znowu nieprzygotowana”.

A ja chciałam tylko,

by ktoś zauważył,

że we mnie jest świat,

który nie mieści się

w kratkach zeszytu.


Oceniali mnie liczbami,

jakby serca

dało się mierzyć procentami.

Jakby moja wyobraźnia

była błędem,

a nie darem.


Nikt nie pytał:

„Dlaczego tak patrzysz w dal?”

Nikt nie widział,

że odpływam,

bo tu — w klasie —

tonę.


Zamiast pomocy

dostałam uwagę.

Zamiast zrozumienia —

etykietę.

Zamiast dłoni —

palec wskazujący.


I uwierzyłam,

że coś ze mną nie tak.

Że moje „inaczej”

to „gorzej”.


Że moje pytania

to przeszkoda,

a nie potencjał.

Ale dziś wiem:

nie byłam leniwa.


Byłam wrażliwa.

Nie byłam głupia.

Byłam złożona.

I nieobecna nie znaczyła: obojętna.


Byłam dzieckiem

z umysłem w chmurach,

którego nikt nie nauczył

jak oddychać

na ziemi.

„Wszystko naraz”

Jestem kobietą.

Nie jedną —

wieloma.

Codziennie

wszystko naraz.


Matką,

która zapomina zeszytu

na wywiadówkę,

ale pamięta,

że dziecko

dziś potrzebuje więcej przytulenia

niż śniadania.


Żoną,

która myśli w pięciu kierunkach,

zanim on zdąży zapytać:

„O czym znowu rozmyślasz?”


Córką,

która nie potrafi być taka,

jaką mama sobie wymarzyła.

Za głośna.

Za emocjonalna.

Za „inna”.


Gospodynią,

która ma bałagan w szufladach,

ale porządek w sercu.

Która nie lubi zmywać,

ale zrobi z obiadu

pamięć na całe życie.


Żyję w domu,

który jest moją galerią chaosu.

W którym zaschnięty pędzel

leży obok niewysłanego maila,

i to nie jest porażka —

to ja.


Nie jestem „niedoskonałą wersją kobiety”.

Jestem wersją,

która widzi więcej.

Czuje więcej.

Reaguje mocniej.


I choć czasem

jestem zmęczona byciem wszystkim

dla wszystkich,

to wiem —

moja nadmiarowość

jest darem,

którego dopiero uczę się nie przepraszać.


Nie jestem mniej,

bo jestem za bardzo.

Nie jestem gorsza,

bo jestem intensywna.


Jestem sobą —

z nieidealnie pościelonym łóżkiem,

z głową w chmurach

i rękami, które wciąż obejmują

mimo drżenia.

2. Samotność, zmagania i relacje międzyludzkie

Wiersze o byciu niezrozumianą, o trudnych relacjach, o próbach budowania więzi

„Nie odbierają”

Dzwonię myślami

do ich serc —

ale nie odbierają.

Zbyt wiele razy

nie nadążyłam za rozmową,


przerwałam,

milczałam,

zmieniłam temat

na coś, co tylko dla mnie było ważne.


Zbyt często

zapominałam odpisać,

przychodziłam spóźniona,

gubiłam się w hałasie świata,

którego oni nie słyszą.


Mówią:

„Zmieniasz się”,

„Zamknęłaś się w sobie”,

„Już się z tobą nie da”.


Nie wiedzą,

że ja wciąż ich kocham —

po swojemu,

niezgrabnie,

z chaosu i ciszy.


Nie widzą,

że od środka

krzyczę za nimi

jak dziecko

za znikającym światłem.


Ale oni

odchodzą spokojnie,

nie dramatycznie.

Po prostu:

przestają pisać,

przestają pytać,

przestają pamiętać.


I wtedy uczę się,

że nie każde serce

jest gotowe

na taki nadmiar.


Uczę się

obejmować samotność

jak przyjaciela,

który przynajmniej

zawsze zostaje.

„Nie uciekłam”

On krzyczy.

Z ognia, nie z nienawiści.

Z bezsilności, nie z siły.

Ale ja —

słyszę w tym ogniu burzę,

która rozrywa mój świat

na tysiące kawałków.


Jest cholerykiem.

Z drzwiami trzaśniętymi

bardziej niż raz.

Z brwiami zaciśniętymi,

gdy ja gubię klucze,

myśl, rytm dnia.


A ja?

Jestem ADHD.

Jestem błysk,

co nie pasuje do jego porządku.

Jestem pytaniem,

którego on nie chce słyszeć

po długim dniu.


Zderzamy się

jak burza z burzą.

On — wybuch.

Ja — natłok.

On — głośne „dosyć”.

Ja — ciche „proszę, zrozum”.


I mogłam odejść.

Naprawdę.

Wszystko we mnie mówiło:

„To za dużo”.

„Za głośno”.

„Za ostro”.

Ale nie uciekłam.


Bo wiem,

że pod krzykiem

jest lęk.

Pod furią — rozczarowanie sobą.

I że on też nie miał łatwo.

I że ja nie jestem łatwa.


Zostałam,

nie dlatego, że powinnam.

Zostałam,

bo widzę w nim chłopca,

który nigdy nie nauczył się

mówić: „Potrzebuję Cię”

bez wrzasku.


I wiem,

że w tym chaosie,

którym jesteśmy,

wciąż jest coś więcej

niż tylko ból.


Są chwile.

Są spojrzenia bez słów.

Są ciche „przepraszam”,

które ważą więcej

niż jego krzyki

i moje zamyślenia razem.


Nie jestem ofiarą.

Jestem kobietą,

która przetrwała

z sercem w dłoni,

mimo że wszystko wokół

wołało o mur.

„Nie jestem z kamienia”

Z perspektywy mężczyzny

„Miłość mimo nadmiaru”

Czasem chciałbym uciec.

Nie dlatego, że nie kocham.

Tylko dlatego,

że nie wiem,

jak się kocha tak intensywnie,

tak chaotycznie,

tak głośno,

jak Ty.


Nie jestem z kamienia.

Chociaż milczę.

Bo nie nauczyli mnie

jak mówić,

gdy boli,

gdy wszystko we mnie się spina,

gdy nie nadążam.


Patrzę,

jak Ty płoniesz

z tysiącem myśli na raz,

a ja…

ja stoję

z narzędziami do budowy ciszy,

której Ty nie znosisz.


Ty jesteś ruchem,

ja jestem ścianą.

Ty — iskra,

ja — zapałka,

która się boi zapalić.


Wiem, że jesteś mamą

naszych dzieci

z sercem, co nie zna odpoczynku.


Wiem, że próbujesz,

gdy wszystko w Tobie mówi: „Nie dam rady”.


Wiem, że kochasz ich — i mnie —

mimo że czasem uciekasz w siebie.


Ale ja też się uczę.

Uczę się nie uciekać,

kiedy nie rozumiem.

Uczę się nie zamykać,

kiedy Ty otwierasz się z krzykiem.


Uczę się kochać Cię taką,

jaką nie umiem naprawić.

Nie jestem bohaterem.

Jestem człowiekiem.

Z chłopcem w środku,

który bał się łez.


I z mężczyzną,

który dziś płacze w ciszy,

bo nie umie krzyczeć z Tobą.

Ale zostaję.

Nie z obowiązku.

Z miłości.

Nie idealnej.

Nie filmowej.

Prawdziwej.

„I on zostaje”

Nie rozumie.

Nie wie,

czemu mówię w pół zdania,

a potem znikam w pokoju

z drugim tematem

i trzecim spojrzeniem.


Nie wie,

czemu płaczę przy zmywaniu naczyń,

bo nie chodzi o talerze —

chodzi o świat,

który czasem we mnie wali się

w milczeniu.


On patrzy

na moje roztargnienie

jak na słowo w obcym języku.

Na moje zmiany planów —

jak na burzę w środku obiadu.

Na mój umysł —

jak na labirynt bez mapy.


Ale nie odchodzi.

Siedzi,

kiedy ja krążę w nocy

z myślami zbyt głośnymi,

żeby zasnąć.

Oddycha obok,

kiedy ja duszę się nadmiarem wszystkiego.


Czasem mówi:

„Nie wiem, co się z Tobą dzieje”,

a ja milczę,

bo też nie wiem —

i boli mnie to bardziej

niż jego niezrozumienie.


Ale on zostaje.

Nie dlatego, że jest bohaterem.

Nie dlatego, że wszystko wie.


Zostaje,

bo kocha tak,

jak potrafi.

Nie idealnie.

Nie poetycko.

Ale naprawdę.


I może nigdy nie zrozumie

burzy w mojej głowie,

ale codziennie

buduje mi dom

z obecności.

I to wystarcza.

„Obecność”

Obecność —

to nie tylko ciało w pokoju.

To oczy,

które nie oceniają,

gdy znów mówię za dużo,

za szybko,

zanim dokończę myśl.


To ktoś,

kto nie pyta:

„Dlaczego znów zapomniałaś?”,

ale mówi:

„Wiem, że próbujesz”.

Obecność

nie potrzebuje zdań.


Wystarczy, że siedzisz.

Że nie wychodzisz,

gdy ja wychodzę z siebie.

Nie poprawiasz.

Nie tłumaczysz świata.


Po prostu jesteś —

kiedy ja nie wiem, gdzie jestem.

Obecność to ręka,

która nie prowadzi,

ale trwa.


Która nie mówi: „Uspokój się”,

ale: „Jestem tu,

gdy się rozsypiesz”.

Dla kobiety z ADHD

obecność to cichość,

która nie boli.


To obecność bez napięcia.

Bez planu.

Bez kontroli.

To ktoś,

kto widzi mnie całą —

i tę rozproszoną,

i tę pełną ognia.


Tę, która nie ogarnia,

i tę, która ogarnia za dużo.

Obecność

to dom,

którego nie trzeba sprzątać,

by zasłużyć na bycie w nim.

„Czym jestem”

Czym jestem,

gdy nie mam już kogo objąć

skrzydłami miłości?

Gdy moje dłonie nie niosą już troski,

gdy dzień nie zaczyna się od cudzego „potrzebuję”?


Zostałam —

dla siebie.

Obejmuję się czule.

Uczę się kochać siebie

tak, jak kiedyś kochałam cały świat.


Rozmawiam ze sobą —

szeptem łagodnym jak poranek.

Trwam.

Nie dla innych.

Dla siebie.

Ale czy jestem tą samą kobietą?


Nie.

Teraz wiem.

Wiem, kim jest kobieta z ADHD.

Wiem, kiedy milknie —

bo myśli uciekają.


Wiem, kiedy pustka nie jest słabością,

lecz miejscem, gdzie rodzi się prawda.


To nie jest „nic”.

To jestem ja.

Prawdziwa.

Bez masek.

Bez konieczności dawania,

by zasłużyć na bycie.


Bo ona —

ta z czymś,

ta z pustką,

ta z chaosem i światłem jednocześnie —

teraz jest sobą.


Teraz wie, dlaczego.

Teraz może zrozumieć siebie,

bez wstydu,

bez tłumaczenia się światu,

który nie słuchał.


Bo wiem,

że jestem —

bo czuję.

Nie muszę być uporządkowana,

żeby być prawdziwa.


Nie muszę być ciągle potrzebna,

żeby zasługiwać na istnienie.

Czuję —

więc jestem.

Z wrażliwością,

która boli,

ale też leczy.

Z sercem i burzą”

Jestem kobietą z sercem —

otwartym,

czującym więcej niż trzeba,

kochającym,

nawet gdy świat nie prosi.


Mam umysł

szybszy od ciała.

Myśli — ptaki w locie,

ciało — gałąź nieruchoma

w bezwietrzny dzień.


Czasem stoję,

choć już jestem daleko.

Czasem milczę,

choć w środku krzyczy

cała symfonia znaczeń.


Jestem sobą —

nie do złamania,

nie do uciszenia,

nie do zmieszczenia

w cudzych definicjach.

Z sercem i burzą

idę przez dzień.

3. Miłość, macierzyństwo i bliskość

Wiersze o miłości partnerskiej i rodzicielskiej mimo trudności

„Mama z błyskiem”

Nie jestem mamą z poradnika.

Zapominam kalendarz wycieczki,

ale pamiętam,

że Twoje oczy lubią błękit,

gdy jesteś smutna.


Nie zawsze umiem być cicha,

czasem krzyczę

z przemęczenia, nie z braku miłości.


Czasem znikam w myślach,

gdy opowiadasz o szkole —

ale wracam.

Zawsze wracam.


Nie potrafię utrzymać ładu,

ale umiem zbudować z Tobą

zamek z poduszek

i opowieść z niczego.


Inne mamy mają plan.

Ja mam pasję,

która czasem porywa mnie za daleko,

ale zawsze przywozi z powrotem

coś pięknego:

nowy pomysł,

śmiech,

marzenie.


Nie jestem spokojem —

ale jestem sercem.

Całym.

Nawet gdy się mylę,

kocham z prędkością światła

i siłą burzy.


I może nie uczę Cię,

jak być perfekcyjnym —

ale uczę Cię,

jak być sobą.

Jak czuć.

Jak wybaczać.

Jak nie bać się być „innym”.


Bo Twoja mama

to kobieta z ADHD —

niezorganizowana,

niepokorna,

niesamowita.


Z błyskiem w oku,

z duszą, co tańczy,

z sercem,

które nie umie milczeć,

gdy kocha.

«Ranek, który mówi”

Kwiat — to słowo piękne.

Okiem wodzę za jego urokiem.

Słowa czule zauważone

niosą radość

w pochmurny dzień.


Wiatr rozsiewa nadzieję —

na słońce, na promień,

który muska policzek.

Ranek to nowe „dzisiaj”.


Teraz, gdy patrzysz przez okno,

widzisz naturę — tak piękną.

Słowa są miłe oku,

a serce się raduje.


Jestem dziś piękna.

Piękna — dla siebie.

Wartość nabiera sensu,

gdy kocham siebie.

„Ona, która płonie”

Ona nie chodzi —

ona przelatuje przez dzień

jak błysk,

jak wiatr,

który nie prosi o pozwolenie,

by wstrząsnąć powietrzem.


Myśli ma ostre

jak szkło

i miękkie

jak poranna mgła.


W jednej chwili tworzy światy,

w drugiej zapomina,

gdzie położyła klucz

do drzwi, które właśnie wymyśliła.


Nie siedzi spokojnie —

bo w niej nie ma ciszy,

jest orkiestra niespokojnych nut

i milczenie, które krzyczy.


Ludzie patrzą

i mówią:

„Zbyt chaotyczna”,

„Za dużo mówi”,

„Nie kończy, co zaczęła”.


Ale nikt nie widzi,

że ona codziennie walczy

o każdy moment trwania —

w świecie, który mierzy wartość

tylko w liniach prostych.


Ona nie zna prostoty.

Jej droga jest spiralą,

falą,

wybuchem gwiazdy,

która nie pyta,

czy wolno jej świecić.


Kochasz ją —

a to znaczy:

tańczyć z burzą,

gdy chce uciec,

i siedzieć cicho,

gdy w środku wyje wiatr.


Ale też:

śmiać się do łez

z rzeczy, których nikt nie dostrzega,

podziwiać jej świat,

w którym każda myśl

jest iskierką rewolucji.


Bo ona —

kobieta z ADHD —

nie jest do ujarzmienia.

Jest do przyjęcia.


Z całym tym ogniem,

który w niej mieszka,

i sercem,

które nie zna połowiczności.

4. Zrozumienie siebie i akceptacja

Wiersze o drodze do samoakceptacji, siły, godności i poczucia wartości

Jestem inna”

Jestem inna.

Nie z braku —

lecz z nadmiaru.

ADHD nie jest raną.


Jest strukturą światła,

która rozprasza się

na tysiące kolorów.


Mój umysł

to kometa —

leci przed czasem,

wyprzedza ciało,

śni o przyszłości,

gdy ja dopiero

budzę się ze snu.


Ciało nie nadąża.

Ale nie musi.

Bo jestem całością —

i drżeniem, i spokojem.


I chaosem,

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 47.5