E-book
20.48
drukowana A5
40.09
Zapiski niedoskonałej matki

Bezpłatny fragment - Zapiski niedoskonałej matki


4.7
Objętość:
240 str.
ISBN:
978-83-8351-627-1
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 40.09

.„Jaka ja jestem niedoskonała, wiesz? I jak bardzo mi z tym dobrze! A nigdy mi dobrze nie było z samą sobą.”

Artur Cieślar, Ułuda


„(…)aby dziecko było szczęśliwe, szczęśliwa musi być matka.”

Katarzyna Grochola, Zielone drzwi

Wstęp

Główne postacie w książce.


Iga Nowicka-Janiak trzydziestopięcioletnia szczęśliwa żona i matka dwójki dzieci. Roztrzepana i roztargniona, a przez to popadająca w mniejsze lub większe kłopoty. Kocha książki, zwierzęta i seriale na Netflixie. Pewnie ktoś mógłby powiedzieć, że żaden z niej oryginał, ale gdyby wiedział o tym, co jej się przytrafia na co dzień, szybko zmieniłby zdanie. Przez to, że często chodzi z głową w chmurach i jest obdarzona bujną wyobraźnią, do głowy wciąż wpadają jej różne szalone pomysły. Jest na szczęście osoba, która potrafi sprowadzić ją na ziemię, czyli jej mąż, Daniel.


Daniel Janiak, mąż Igi. Trzydziestosiedmioletni wysoki i przystojny brunet, miłość jej życia, z którym poznała się przez aplikację randkową. Co prawda łatwo nie było go znaleźć, ale najważniejsze, że się jej udało. Są szczęśliwym małżeństwem od kilku lat, mają dwójkę dzieci. Daniel jest grafikiem. Spędza czas głównie w pracy albo przy komputerze. Jednak, gdy tylko ma wolną chwilę, chętnie włącza się w życie rodzinne.


Joanna Zajączkowska, jedyna i najlepsza przyjaciółka Igi, jeszcze z czasów licealnych. Znają się jak łyse konie i skoczyłyby za sobą w ogień, gdyby było trzeba. Aśka jest rówieśniczką Igi, jednak stanowi jej przeciwieństwo zarówno, jeśli chodzi o charakter, jak i wygląd. Aśka jest wysoką, szczupłą blondynką. Jest wesoła, roześmiana, taka dusza towarzystwa. Jednak, kiedy wymaga tego sytuacja, potrafi być stanowcza, poważna i zasadnicza. Łączy obowiązki żony i matki z karierą w branży PR-owej.


Barbara Jadwiga Janiak, teściowa Igi. Lubi wtrącać swoje trzy grosze i zawsze doradza, nawet gdy nikt tego nie oczekuje. Perfekcyjna we wszystkim, co robi (według swojego mniemania). Uważa Igę za życiową ofermę, natomiast wielbi syna i wnuki. Nie znosi matki Igi, uważając ją za swoją konkurencję. Chce być we wszystkim od niej lepsza.


Agnieszka Fiołek, starsza siostra Igi, mama 10-letniego Janka. Na co dzień pracuje jako masażystka. Marzy o tym, żeby napisać książkę dla dzieci. Wspiera Igę doświadczeniem i radą, gdy chodzi o sprawy dotyczące wychowania dzieci, ale i życiowe.


Matylda Nowicka, mama Igi. Troskliwa, apodyktyczna, zorganizowana, ciekawska (ocierająca się o wścibstwo), zbiera plotki lotem błyskawicy. Niezrównana w kuchni. Wspiera córkę w codziennych zmaganiach z macierzyństwem. Od czasu do czasu przydałaby się jej opcja „mute”, bo lubi dużo mówić.


Dzieci Igi i Daniela, pięcioletnia córeczka Lizka (Eliza) i trzyletni synek Adaś. Na pierwszy rzut oka rozkoszne dzieciaki. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że odziedziczyły po mamie zdolność do przyciągania kłopotów, jak magnes.


Zwierzaki Igi i Daniela. Pies o imieniu Tiger, mieszaniec, który uwielbia aportować i jest bardzo żywy i ciekawy świata. No może w momentach, gdy nie dopada go chandra, wtedy potrafi przeleżeć cały dzień na kanapie. Jest jeszcze kot, o imieniu Futrzak, którego przygarnęli ze schroniska. To on rządzi w domu, władzą absolutną. Ma charakterek i doskonale wie, czego chce, i zwykle to dostaje.

Rozdział 1

Mama bohaterka domu

Moje życie, odkąd zostałam żoną i matką, zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni. Pewnie zdążyliście już zauważyć, że mam szczególną zdolność do różnych wpadek, które spotykają mnie niemal na każdym kroku. Przyznaję, jestem roztargniona i roztrzepana, lubię bujać w obłokach, a pech to moje drugie imię.

Przynajmniej mam wyrozumiałego męża, który znosi ze stoickim spokojem wszystkie moje szaleństwa. Ma do mnie dużą cierpliwość i kocha mnie na zabój. Co więcej, uzupełniamy się idealnie. Ja szalona, ona spokojny. Przeciwieństwa się przyciągają i my jesteśmy tego najlepszym przykładem.

Jesteśmy już kilka lat po ślubie i zgodne z nas małżeństwo. Wspieramy się nawzajem i pomagamy sobie w różnych codziennych obowiązkach. Zwykle Daniel mi. Jest świetny, jeśli chodzi o porządki. Ja z kolei lubię artystyczny nieład i zapominam o tym, gdzie co położyłam. Zdarza mi się też zamienić sól z cukrem lub inne przyprawy. Nie mówiąc już o tym, że zawsze gubię pilota od telewizora, klucze do mieszkania albo telefon. W pośpiechu rzucam je, gdzie popadnie, a potem, gdy okazuje się, że są potrzebne, nie mogę ich znaleźć. Teraz jest o tyle trudniej, że w całym domu znajdują się również dziecięce akcesoria, ubranka, zabawki.

Mamy dwójkę dzieci — pięcioletnią Elizę i trzyletniego Adasia. Dzieci są moim największym skarbem. Jestem matką niedoskonałą. Popełniam błędy, ale kocham swoje dzieci miłością bezgraniczną. Dla nich jestem w stanie poświęcić naprawdę wiele. Są moim oczkiem w głowie. Eliza to taka moja mała kopia, natomiast synek jest wierną kopią Daniela. Oczywiście, jeśli chodzi o wygląd, bo jeśli chodzi o charakter to… cóż. Mają troszkę mojej zdolności do przyciągania katastrof.

Na szczęście staram się nie załamywać i dzielnie znoszę wszelkie przeciwności losu. Mam już wprawę, więc jeszcze trochę, a zostanę ekspertką na tym polu ;) Przynajmniej w czymś jestem doskonała i się wyróżniam. Nie myślcie, że nie starałam się z tym walczyć, ale niestety poległam. Uznałam więc, że taka już moja natura i pogodziłam się z tym, mogąc liczyć na wsparcie najbliższych — mamy, siostry i przyjaciółki.

Prowadzę zapiski od dosyć dawna, zaczęłam jeszcze w czasach narzeczeństwa. Lubię wracać do tamtych chwil, które wspominam z sentymentem.

Moje życie zmieniło się i ciągle zmienia, a ja staram się codziennie dawać z siebie wszystko, jak każda kobieta…

— Co tak dziwnie pachnie? — Pociągam nosem i przerywam pisanie. Odkładam długopis, zamykam notatnik i wstaję od stołu, kierując się w stronę coraz intensywniejszego zapaszku.

Dopiero kiedy wchodzę do kuchni, orientuję się, że to zupa mleczna przypala się w garnku i stąd taki swąd. Zajęta pisaniem, kompletnie o niej zapomniałam.

Rzucam się jak Reksio na szynkę w stronę kuchenki. Wyłączam gaz i zestawiam garnek, zerkając na smętne resztki przypalonego śniadania. Wzdycham ciężko i zalewam garnek wodą. Ocieram spocone czoło, jednocześnie czując, że ktoś ciągnie mnie za rąbek sukienki.

Odwracam się i widzę, że to Lizka.

— Mamo! Dałam lali piciu! — woła wesołym głosikiem.

A potem pokazuje mi swoją lalkę, która wygląda, jakby właśnie została wyłowiona z bagna. Jest cała w brązowych zaciekach.

Widząc to, śmieję się histerycznie, bo nagle jakoś straciłam siły. Łapiąc się za głowę, opadam na krzesło. Czeka mnie nie tylko szorowanie garnka, ale również przebranie córeczki i pranie lalki oraz ubranka Elizy, bo oczywiście ono też jest całe w brunatnych plamach.

— To świetnie, skarbie. Chodź, przebierzemy się, a potem zrobimy śniadanie — mówię lekkim tonem, starając się zachować spokój.

— Super! — cieszy się Lizka, a jej jasne loczki podskakują. — Zawołam Adasia, to ci pomożemy, mamusiu!

Efekt tego był taki, że śniadanie zjedliśmy dopiero koło dziesiątej, bo po wyjęciu rzeczy z prania okazało się, że przez przypadek wyprały się też czerwone rajstopy Lizki i wszystko zabarwiło się na różowo. Nie wiem jak one się tam dostały.

Lalka wyglądała teraz jak Barbie, ale ubranka były w zaciekach i przebarwieniach. Znalazłam jednak na to sposób. Wstawiłam pranie raz jeszcze, wrzucając do bębna pralki środek przeciw przebarwieniom i ubranka wyglądają teraz… prawie jak nowe.

Jednak namęczyłam się troszkę i zasapałam. Dzieciaki widząc, jak z trudem opadłam na sofę podeszły do mnie.

Lizka wzięła mnie za rękę, Adaś przytulił się do mojego boku.

— Należy ci się odznaka dzielnej mamy — stwierdziła córeczka i nakleiła mi na bluzce nalepkę „Mama bohaterka domu”, przedstawiającą kobietę w stroju Supermena.

I wiecie co? Od razu zrobiło mi się lepiej.

— Jesteś kochana! Mam najlepsze dzieci pod słońcem — powiedziałam, tuląc do siebie swoje ukochane szkraby i pociągając nosem.

Kiedy objęły mnie lepkie rączki, tylko wzruszyłam ramionami i wybuchnęłam śmiechem.

W końcu takie sytuacje to moja codzienność.

Rozdział 2

Matka na placu zabaw

Czego jak, czego, ale wypraw na plac zabaw nie mogę się doczekać, bo wtedy mam okazję spotkać się z Aśką. Nie wspominałam jeszcze, ale ona również została żoną i matką. Z Mariuszem tworzą zgodne i szczęśliwe małżeństwo, a jej synek Staś jest jak żywe srebro, wszędzie go pełno i Aśka ma z nim urwanie głowy. Chłopczyk jest w tym samym wieku, co mój Adaś, więc często się spotykamy, żeby dzieciaki mogły się pobawić, a my, żebyśmy mogły sobie pogadać i trochę ponarzekać na życie współczesnej matki.

Wyprawa na plac zabaw przypomina wyprawę na Mount Everest. Przynajmniej dla mnie. Trzeba się do niej odpowiednio przygotować.

Najpierw należy starannie wybrać ubrania, żeby potem uniknąć takich sytuacji jak rozerwana kieszeń czy dziura wielkości kanionu w rękawie bluzki.

Kiedy każde z dzieci jest już ubrane, zaczyna się pakowanie torby z prowiantem, czyli piciem i kanapkami oraz niezbędnymi przydaśkami, takimi jak plastry turystyczne, woda utleniona, chusteczki, a nawet sztuczny lód w sprayu.

Wierzcie mi — przydaje się bardzo, zwłaszcza gdy któreś z dzieci coś sobie stłucze. Płacz i lament nie mają końca, mi rozsadza bębenki, a potępiające spojrzenia innych matek nie ułatwiają sytuacji, więc, żeby uniknąć podobnych historii, zaopatrzyłam się w ten niezbędny przedmiot, i to był strzał w dziesiątkę.

Po każdej takiej akcji, szybko psikam na bolące miejsce i Adaś biegnie bawić się dalej, a ja z miną zwyciężczyni mogę spokojnie usiąść na ławce i z satysfakcją spojrzeć na inne matki. Wierzcie mi wspaniałe uczucie!

Na szczęście zwykle razem ze mną na placu zabaw jest Aśka, więc w razie czego mam jej wsparcie.

Tym razem umówiłyśmy się na placu zabaw, który powstał niedaleko naszej dzielnicy. Jest bardzo nowoczesny, wyposażony w mnóstwo zabawek i urządzeń, wywołujących u moich dzieci pisk i okrzyki radości godne dzikich zwierząt.

Tego dnia wyjątkowo sprzyjała nam pogoda, więc spacer na plac zabaw okazał się bardzo przyjemny.

Kiedy tam dotarliśmy, nie bez przeszkód oczywiście, bo Adasiowi rozwiązał się bucik i nim zdążyłam zareagować, synek wyłożył się jak długi na trawniku. Myślałam, że zacznie płakać, ale on tylko wstał, otrzepał się i dalej biegał. Byłam w totalnym szoku, więc trochę trwało, nim zawołałam go i zawiązałam mu tego nieszczęsnego buta.

Później, kiedy byliśmy już prawie na placu zabaw, Lizka zaczepiła rękawem bluzki o wystający w ogrodzeniu drut. Usłyszałam tylko darcie materiału i krzyk. Podbiegłam do niej, szukając śladów zadrapania i krwi, ale na strachu się skończyło. Jedynie rękaw był rozerwany, poza tym nic jej się nie stało.

Pocałowałam ją w czoło i powiedziałam:

— Jesteś dzielna, kochanie! Mamusia jest z ciebie duma.

Nie ma to, jak motywowanie swoich dzieci i pokazywanie im, że nawet z najgorszej sytuacji można wyjść obronną ręką, o ile ma się poczucie humoru i potrafi zachować zimną krew. Niech się uczą od małego, żeby nie przejmować się drobiazgami.

Po wejściu na plac zabaw Lizka i Adaś natychmiast o mnie zapominają i biegną z błyszczącymi oczami w stronę najbliższych urządzeń. Jedno przypomina katapultę, a drugie pająka z licznymi odnóżami.

Ja siadam na ławce z westchnieniem ulgi i witam się z pozostałymi matkami, czekając na Aśkę, która napisała SMS-a, że się spóźni. Wszędzie słychać pisk, harmider, krzyki, nawoływania dziecięcych głosików, od których normalnemu człowiekowi rozsadziłoby bębenki. Jednak nie nam, my matki jesteśmy już uodpornione i przyzwyczajone do takiego hałasu. Na nas nie robi to większego wrażenia niż brzęczenie muchy nad uchem.

Siadam wygodniej z błogim uśmiechem na ustach, wystawiam twarz do słońca i wtedy z prawej strony dobiega mnie znajomy głos.

Otwieram oczy i widzę Aśkę, która pochyla się i całuje mnie w policzek. Moja przyjaciółka wygląda wspaniale. Ma na sobie dopasowany kostium w kolorze lawendy i szpilki na dziesięciocentymetrowych obcasach. Jej długie blond włosy lśnią i powiewają na wietrze, i sięgają już prawie do pasa. Ma nienaganny makijaż, pachnie kwiatowo i rześko.

Ja natomiast wyglądam przy niej jak uboga krewna. Rozciągnięta bluza w kolorze pudrowego różu, wytarte szare legginsy. Włosy niedbale związane w kitkę, dawno nie widziały fryzjera, a twarz makijażu.

Poczułam, że jeśli się jej nie wyżalę, to pęknę.

— Aśka ja już nie daję rady! Poradź coś. Ty wyglądasz jak milion dolarów, a ja jakbym była bezdomna… — mówię zbolałym głosem, krzywiąc się, jakby bolał mnie ząb.

Przyjaciółka spojrzała na mnie łagodnie i przytuliła mnie bez słowa, a potem powiedziała:

— Mam pewien pomysł. Tylko musisz mi zaufać i o nic nie pytać. Przyjadę jutro po ciebie po pracy. Bądź gotowa na siedemnastą, dobrze? — Spojrzała na mnie wyczekująco.

— Jasne, nie ma sprawy — zgodziłam się, choć w moim głosie nie dało się wyczuć euforii.

Są takie momenty, kiedy moje życie przypomina dzień świra i trudno mi się wyrwać z rutyny codziennego dnia. Jednak wtedy patrzę na moje dzieci i wzruszenie chwyta mnie za gardło. Kocham je i nie wyobrażam sobie bez nich życia.

A jednak przed Danielem, mamą, przyjaciółką, siostrą, udaję twardą i silną, bo zdarzają się momenty, kiedy zamknięta w łazience płaczę z bezsilności i ze zmęczenia, czując, że znów poległam, że nie dałam rady, że nie jestem wystarczająco dobra w tym, co robię. To uczucie mnie przytłacza i sprawia, że brakuje mi tchu, panika chwyta mnie za gardło, a z oczu płyną gorące łzy.

Zagryzam wargi, poprawiam włosy, obmywam twarz i wychodzę z podniesioną głową, chociaż głos wewnątrz mnie woła, żebym dała sobie chwilę oddechu, że jeśli odpuszczę na moment nic się nie stanie, ale ja tłumię go i nie słucham.

Włączam radio, pralkę, zmywarkę lub telewizor i głos milknie. Wtedy uśmiecham się do dzieci i zabieram się za gotowanie obiadu, podczas gdy Lizka i Adaś bawią się w pokoju klockami, pluszakami lub rysują, w zależności od dnia i tego, na co akurat mają ochotę. Nie ograniczam ich, pozwalam im bawić się tak, jak chcą. Jestem przecież dobrą matką.

Rozdział 3

Lepsza wersja siebie

Następnego dnia zgodnie z tym, co ustaliłam z Aśką, czekam na nią przed blokiem. Wcześniej zrobiłam obiad, nakarmiłam dzieci, posprzątałam mieszkanie i wstawiłam pranie.

Daniel wrócił wcześniej z pracy, żeby zająć się Lizką i Adasiem. Mój mąż jest dla mnie dużym wsparciem i pomaga mi zawsze, gdy go o to poproszę.

Dzisiaj też bez zbędnych pytań, jak tylko powiedziałam mu, że umówiłam się z Aśką, obiecał, że zostanie z dziećmi, choć chciałam zadzwonić po moją mamę.

Ubrałam się w niebieską bluzkę i jeansy, które kupiłam krótko po urodzeniu Adasia. Były trochę luźne w pasie, ale gdy założyłam pasek i włożyłam bluzkę w spodnie, nie było tak źle. Przeczesałam szczotką sięgające ramion włosy, pomalowałam usta błyszczykiem i to wszystko. Na więcej nie miałam czasu ani energii.

— Lepiej nie będzie — stwierdziłam, patrząc na bladą twarz kobiety w lustrze.

Uśmiechnęłam się szeroko, a potem wyprostowana jak struna poszłam włożyć buty. Pożegnałam się z Danielem i dzieciakami, i z torebką na ramieniu wyszłam z mieszkania.

Nie musiałam długo czekać. Po dwóch minutach na chodniku zatrzymało się czerwone audi Aśki. Podbiegłam, żeby otworzyć drzwiczki i wsiąść.

Przywitałyśmy się buziakiem w policzek, zapięłam pasy i oparłam się na fotelu.

— To, gdzie mnie zabierasz? — zapytałam, nie kryjąc ciekawości.

— Nie mogę ci powiedzieć. To niespodzianka. Musisz jeszcze chwilę wytrzymać, Iga — odparła, uśmiechając się do mnie tajemniczo.

Westchnęłam ciężko, ale o nic więcej nie pytałam. Po paru minutach zatrzymałyśmy się przed eleganckim budynkiem, na którym zawieszono różowy neonowy szyld „Afrodyta”.

— Co to? Gdzie my jesteśmy? — zapytałam, czując, jak budzi się we mnie niepokój i zaciskając dłonie na pasku torebki. Serce zaczęło mi szybciej bić i zaschło w ustach.

„Tylko nie panikuj” — nakazałam sobie.

— To salon piękności. Wyluzuj, Iga! — Aśka dotknęła delikatnie mojego ramienia, widząc moją napiętą twarz. — Spodoba ci się, zobaczysz — przekonywała, uśmiechając się do mnie ciepło. — To nie salon tortur. Marcel jest znakomity w tym, co robi. Będziesz wyglądała jak dziewczyna z okładki kolorowego czasopisma. Sama do niego chodzę i zobacz, jak wyglądam — mówiąc to, wskazała na siebie, a ja nie mogłam nie przyznać jej racji. Wyglądała jak zawsze olśniewająco w czerwonej, dopasowanej sukience i szpilkach. Włosy miała związane w kitkę, przez co wyglądała dziewczęco i seksownie jednocześnie.

„Też chciałabym tak dobrze wyglądać”, pomyślałam z lekką zazdrością.

— To jak? Decydujesz się? — Aśka spojrzała na mnie wyczekująco.

Kiwnęłam głową.

— Tak, chcę wyglądać, jak dawna Iga. Już najwyższa pora przestać przypominać stracha na wróble — zdecydowałam.

Przyjaciółka roześmiała się, ukazując idealnie białe zęby.

— Głupoty gadasz, ale wkrótce poprawi ci humor. Wyskakuj — ponagliła mnie, wysiadając z auta i zamykając drzwi.

Szybko poszłam w jej ślady i już po chwili wchodziłyśmy do salonu piękności. Ja co prawda z duszą na ramieniu, ale stwierdziłam, że lepszego momentu na zmianę nie znajdę i, że kiedy jak nie teraz?

Pół godziny później siedziałam już na fotelu fryzjerskim z farbą na głowie, a jedna z kosmetyczek robiła mi paznokcie u nóg, podczas gdy ja piłam aromatyczne espresso. Inna nakładała mi hybrydę.

Wcześniej moja cera została nawilżona i odżywiona pięknie pachnącą maseczką. Dawno nie czułam się taka rozpieszczana. I muszę przyznać, że troszkę mi tego brakowało.

— Później zrobimy pani makijaż. Przygotowaliśmy też propozycje trzech stylizacji, które pasują do pani typu urody i sylwetki. Myślę, że będzie pani zadowolona — powiedział stylista Marcel, który był wysokim brunetem, ubranym w czarną koszulkę i spodnie typu rurki z dziurami na kolanach. Miał tatuaże na rękach, wystylizowaną brodę i wąsy, a jego czarne włosy lśniły.

Patrząc na niego, ogarnął mnie jakiś spokój, poddałam się tym wszystkim zabiegom i stwierdziłam, że i mi należy się chwila relaksu i coś od życia.

„Będąc żoną i matką, nie mogę zapominać o tym, że jestem też kobietą. A kobieta potrzebuje, żeby ją rozpieszczać…”, pomyślałam.

Nie wiem, ile czasu upłynęło, ale kiedy zobaczyłam wreszcie efekt finalny, byłam bardzo zaskoczona. Pozytywnie oczywiście.

W lustrze zobaczyłam atrakcyjną kobietę i ze wzruszenia nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Miałam lśniące włosy w kolorze mocnego różu, delikatny makijaż podkreślający moje niebieskie oczy i wydatne usta oraz jednoczęściowy kombinezon w kolorze kobaltowym, a na nogach eleganckie szpilki.

— Iga, wyglądasz nieziemsko! — zawołała Aśka, podbiegając i ściskając mnie tak mocno, że aż zatrzeszczały mi kości.

Roześmiałam się i przytuliłam ją, czując jak coraz mocniej, wilgotnieją mi oczy. Nie chciałam płakać, bojąc się, że rozmarzę sobie makijaż.

— Dzięki tobie. Jesteś wspaniałą przyjaciółką — stwierdziłam, gdy odzyskałam głos. — Dziękuję, nie wiem, jak ci się odwdzięczę.

— Nie musisz. Zrobiłam to dla ciebie, bo wiedziałam, że tego potrzebujesz. Jak się czujesz? — zapytała, uśmiechając się promiennie.

— Znakomicie. Jakbym wróciła po długiej podróży. Tęskniłam za tą wersją siebie — przyznałam, spuszczając wzrok.

Aśka złapała mnie pod brodę i spojrzała mi prosto w oczy.

— Mówiłam, żebyś mi zaufała. Zasługujesz na wszystko, co najlepsze, Iga. Pamiętaj o tym. Macierzyństwo nie może pozbawić cię radości życia. A życie masz tylko jedno. Korzystaj z niego, ciesz się nim, wyciskaj go jak cytrynę — poradziła tonem mentorki.

Zagryzłam wargi, tłumiąc łzy i wzruszenie, które chwyciło mnie za gardło.

Aśka miała rację. Dobrze, że mi o tym przypomniała. Miałam najwspanialszą przyjaciółkę na świecie.

I oczywiście najmądrzejszą :)

Kiedy wróciłam do domu, Daniel na mój widok aż zaniemówił, a Lizka i Adaś podbiegli wołając:

— Ślicznie wyglądasz, mamusiu!

Ucałowałam ich i przytuliłam, a kiedy odbiegli, żeby się pobawić, mąż podszedł i mnie przytulił.

— Wyglądasz pięknie, Iga — powiedział, całując mnie w zagłębienie szyi, aż przeszedł mnie dreszcz. — Wiem, że ostatnio rzadko ci to mówię, ale jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam. Kocham cię w każdym wydaniu. Nawet gdy jesteś niewyspana i zmęczona, bo jesteś częścią mnie, moją miłością i bratnią duszą. Może w tej chwili gadam jak w jakiejś komedii romantycznej, ale chcę, żebyś wiedziała, że doceniam cię za to, co robisz. Że jesteś świetną matką, żoną i…

Nie dałam mu dokończyć, tylko zamknęłam mu usta gorącym pocałunkiem.

Miałam cudownego męża i choć były momenty, że sądziłam, iż na niego nie zasługuję, to cieszyłam się, że był przy mnie, bo kochałam go najbardziej na świecie.

Tak samo, jak Lizkę i Adasia. Z nimi mogłam być jednocześnie najlepszą i najgorszą wersją siebie, a mimo to kochałam i byłam kochana.

„Powinnam o tym pamiętać”, pomyślałam i wreszcie poczułam spokój. Wszystko wróciło na swoje miejsce.

„Wracam do gry! Iga nadchodzi, strzeżcie się!” — uśmiechnęłam się do swoich myśli. I pierwszy raz od dłuższego czasu był to szczery i radosny uśmiech.

Rozdział 4

Pomyłki się zdarzają…

W życiu spotykają nas sukcesy i porażki. Jeśli miałabym je jakoś określić, to powiedziałabym, że jest słodko-gorzkie. Jak tylko zdarzy się coś dobrego, to za chwilę coś innego się psuje. I tak w koło Macieju — jak mawia moja mama.

Kto jak kto, ale ona się na tym zna. Nie znam chyba drugiej takiej osoby jak ona, która potrafi nawet największą porażkę przekuć w sukces. Ja nie mam niestety tej zdolności.

Za to mam szczególne umiejętności do przyciągania pecha. Potrafię ściągnąć kłopoty w najmniej odpowiedniej chwili. Jakoś tak się zdarza, że ciągle mi się coś przytrafia.

Myślałam, że z wiekiem to minie, ale niestety — natury nie oszukasz. Machnęłam więc ręką i koniec końców pogodziłam się z losem.

Nawet, teraz gdy mam już męża i dzieci, ciągle zdarzają mi się różne mniejsze lub większe potknięcia. Tak samo było dzisiaj.

Dzień jak co dzień. Zaczęliśmy od śniadania. Oczywiście zapomniałam o kaszce i przypaliłam garnek. Musiałam zrobić nową, a w tym czasie Adaś i Lizka pomalowali ścianę w salonie w malownicze wzorki.

Kiedy spytałam ich, co mają znaczyć te malunki, córeczka grzecznie odparła, że chcieli ozdobić ścianę tak jak w tym programie, który ostatnio oglądaliśmy i taka ładna pani z krótkimi białymi włosami zrobiła na ścianie kwiaty.

— Żeby ci było milej, mamusiu — tłumaczyła mi Eliza, robiąc słodkie oczy. Choć miała dopiero pięć lat, wiedziała, jak mnie zmiękczyć. Ja oczywiście nie mogłabym się na nią długo gniewać. — Wiemy, że lubisz kwiatki — dodała, uśmiechając się wesoło, podczas gdy Adaś zaczął mazać kredkami po podłodze, rozcierając je na panelach, aż zrobiły się tęczowe smugi. Podobne miał na ubraniu i na twarzy. Wyglądał jak mały artysta, co bardzo mnie rozczuliło, zamiast zezłościć.

Chyba nie umiałam się na nich gniewać, bez względu na to, czego by nie zrobili. W końcu mieli to po mnie, więc musiałam być wyrozumiała.

A przynajmniej starałam się nie tracić cierpliwości.

Co innego Daniel, on był bardziej stanowczy i jego dzieciaki słuchały się bardziej.

„Znów będzie trzeba myć podłogę”, westchnęłam, przypominając sobie, jak to się ostatnio skończyło.

Potknęłam się o gumową piszczałkę i przewróciłam wiaderko z wodą, która zalała parkiet. Dzieci pomagały mi sprzątać, więc skończyło się na przebieraniu ich w suche ubrania i wstawieniu kolejnego prania, a ja wyczerpana zasnęłam na podłodze w salonie.

Wcześniej próbowałam ogarnąć pobojowisko po zabawie, w której moje kochane dzieci zbudowały sobie domek z krzesełek i koca. Znalazłam w nim również resztki wczorajszej kanapki, pokruszone ciastka, na wpół zjedzoną i wyplutą czekoladę, a nawet gryzak Tigera…

Było wpół do dziewiątej, kiedy odwiozłam dzieci do przedszkola i wróciłam do domu, żeby dokończyć sprzątanie. W planach miałam też zakupy i obiad, ale jak tylko rozebrałam się z kurtki i przeszłam do kuchni, zadzwonił telefon.

— Iga musisz mi pomóc — zawołała gorączkowym tonem Aśka, jak tylko odebrałam.

— Co się stało? — zapytałam, ściągając frotkę z włosów i przeczesując je wolną ręką, a potem siadając na sofie i opierając nogi na stoliku kawowym.

— Zapomniałam, że dzisiaj przyjeżdża do mnie teściowa. Ja nie mogę wyrwać się z pracy, bo mam szkolenie, a Mariusz jest w delegacji. Mogłabyś ją odebrać z dworca? — Jej głos był błagalny z nutą desperacji.

Zastanowiłam się chwilę, skubiąc dolną wargę i myśląc o tym, że domowe obowiązki same się nie zrobią. Jednak nie mogłam odmówić przyjaciółce.

— Mogę ją odebrać, czemu nie. Tylko, czy ona wie, że po nią przyjadę?

— Jeszcze nie, ale uprzedzę ją, tylko zgódź się, proszę — błagała Aśka, a ja poczułam, że mięknę jak plastelina.

— Dobrze. Pojadę po Grażynę — zgodziłam się, zerkając przelotnie na zegarek i sprawdzając, która jest godzina. Była za dwadzieścia dziesiąta.

— Dziękuję, ratujesz mi życie. Mamusia przyjedzie pociągiem z Gdańska o dwunastej, nie musisz być wcześniej niż kwadrans przed jej przyjazdem, bo może być lekkie opóźnienie — wyjaśniła Aśka. — Pamiętasz, jak wygląda? — chciała się upewnić, a ja usłyszałam w słuchawce jakieś głosy w tle — męski i damski.

Przytaknęłam, uświadamiając sobie, że ona tego nie widzi, więc szybko powiedziałam:

— Tak, nie martw się, poznam Grażynkę bez problemu.

— To świetnie! Jesteś kochana, Iga. Masz u mnie dług wdzięczności — zapewniła, po czym szybko się pożegnała i rozłączyła, mówiąc, że musi kończyć, bo zaraz zaczyna szkolenie.

Po rozmowie z przyjaciółką poczułam się lekko przytłoczona, ale postanowiłam, że co by się nie działo tego dnia — poradzę sobie.

Zakasałam rękawy i zrobiłam naleśniki z serem, a potem przygotowałam lemoniadę, którą mieliśmy wypić do obiadu. Zapomniałam tylko dodać cukru, więc wyszła kwaśna, ale za to orzeźwiająca.

Nawet nie wiem, kiedy upłynął czas, bo zajęłam się domowymi obowiązkami, więc gdy na zegarze wybiła jedenasta trzydzieści, wyleciałam z mieszkania jak z procy, niemal łamiąc sobie nogi na schodach, byleby tylko zdążyć.

W ostatniej chwili chwyciłam się poręczy, by nie zlecieć na dół, bo oczywiście jak to ja, na ostatnich dwóch schodkach się potknęłam. Przeklęłam pod nosem, złorzecząc na siebie, a potem wyleciałam z klatki jak z katapulty i stanęłam na chodniku, rozglądając się, czy nikt nie nadchodzi.

Zaczęłam tak robić, gdyż niemal za każdym razem po wyjściu z bloku wpadałam na kogoś lub zderzałam się z kimś, rozsypując mu zakupy, tłukąc trzymane w ręku butelki z wodą, lub przewracając go albo ją, w zależności, na którego z sąsiadów trafiłam.

Na szczęście tym razem los mi sprzyjał, więc bez żadnych przeszkód przeszłam na parking za blokiem, gdzie zaparkowany był mój samochód. Wsiadłam do auta, odpaliłam je i wyjechałam na ulicę, ciesząc się jak mysz na widok sera, bo ominęła mnie większość wpadek, które zwykle mi się przydarzały.

Na dworzec dojechałam po niecałym kwadransie. Oczywiście nigdzie nie można było zaparkować, bo parking był przepełniony. Zatrzymałam się, więc na zakazie, licząc, że raz-dwa się uwinę i nie dostanę mandatu.

Wyłączyłam auto i wysiadłam, a potem świńskim truchtem wbiegłam na dworzec, rozglądając się za teściową Aśki.

Jak przez mgłę pamiętałam, że miała bordowe włosy, które związywała w koczek, była trochę pulchna i niewysoka oraz ubierała się w stonowane garsonki, które uwielbiała.

Rozglądałam się, wypatrując Grażyny, i wreszcie dostrzegłam ją na jednej z ławek. Siedziała z nosem w telefonie a obok niej stała walizka wielkości młyńskiego koła. Bez zbędnego zastanawiania się podbiegłam do niej, rzucając „dzień dobry”, chwyciłam walizkę, która do najlżejszych nie należała i powiedziałam, żeby szła za mną, bo zaparkowałam na zakazie.

Kobieta spojrzała się na mnie jakoś dziwnie, ale wstała, skinęła głową i ruszyła za mną.

Kiedy wsiadłyśmy do auta i odjechałyśmy z dworca, zaczęłam z nią pogawędkę, myśląc, że czas szybciej nam upłynie na rozmowie.

— Czy mogę wiedzieć, gdzie mnie pani wiezie? — zapytała Grażyna z kamienną twarzą, co mogłam dostrzec w lusterku, gdy już zdołała się przebić przez mój słowotok.

— Jak to? — odparłam zdumiona. — Do Aśki przecież. A, co? Źle?

Pokręciła przecząco głową, a potem zaczęła się śmiać. Nie wiedziałam, o co jej chodziło.

Odczekałam aż minie jej ten niespodziewany atak wesołości.

— Jestem Teresa i nie znam żadnej Aśki. Przyjechałam na urodziny wnuczka — wyjaśniła cichym głosem, a ja poczułam, jak robi mi się gorąco, jednocześnie naciskając hamulec z taką siłą, że aż zarzuciło autem.

— Co takiego? — wybałuszyłam na nią oczy, jakby mi powiedziała, że słonie latają, gdy już odzyskałam zdolność mowy.

„Aśka mnie zabije”, pomyślałam, gdy uświadomiłam sobie, że pomyliłam jej teściową z jakąś obcą kobietą.

— Musiała zajść jakaś pomyłka… — Nieznajoma zarumieniła się, nerwowo ściskając pasek torebki, którą trzymała na kolanach.

— Najwidoczniej — westchnęłam ciężko. — Na pewno nie jest pani Grażyną?

Pokręciła przecząco głową. W oczach miała iskierki rozbawienia.

— Nie, od dziecka mówili na mnie Tereska. Jeśli panią to pocieszy, moja matka miała na imię Grażyna. To była dobra kobieta, ale taka… roztrzepana. Przypomina mi ją pani.

— To miło, ale co ja mam teraz zrobić? — zapytałam zrezygnowanym głosem. — Przyjaciółka mnie zabije. Jej teściowa czeka gdzieś tam na dworcu… — odparłam zniechęcona, opierając głowę na kierownicy.

— Proszę mnie wysadzić tutaj, podjadę do syna autobusem, stąd jest już niedaleko. To tylko dwa przystanki. Niech pani się mną nie przejmuje, dam sobie radę — zapewniła pani Teresa, pocieszająco dotykając mojego ramienia.

Pokiwałam głową, zagryzając wargi.

— Dziękuję, bardzo pani uprzejma. Raz jeszcze przepraszam za pomyłkę.

— Nie ma za co. Świetnie się bawiłam — rzuciła tylko i wysiadła z auta, wyciągnęła walizkę, a potem zamknęła drzwi.

Gdy zawróciłam i odjeżdżałam, ona jeszcze machała mi na pożegnanie.

„Ale wstyd”, pomyślałam, dodając gazu.

Po pięciu minutach, łamiąc wszelkie możliwe przepisy drogowe, znów zaparkowałam przed dworcem. Z obłędem w oczach wpadłam do budynku i rozejrzałam się, by wypatrzeć gdzieś teściową Aśki, jednak nigdzie jej nie zauważyłam. Zrezygnowana już miałam wyjść, gdy ktoś popukał mnie w plecy.

Odwróciłam się gwałtownie i głos zamarł mi na ustach.

Kobieta, która przede mną stała wyglądała inaczej niż pani Tereska, ale to musiała być Grażyna teściowa Aśki, bo uśmiechała się do mnie, jakby mnie doskonale znała. Miała rude włosy, związane w węzeł na karku, bladą pomarszczoną twarz, żywe niebieskie oczy, takie ruchliwe i wesołe, granatową bluzkę w czerwone grochy i ogniście czerwoną spódnicę, która miała taki sam kolor jak szminka na jej ustach.

— Cześć. Jesteś Iga, prawda? Przyjaciółka Asi, dobrze pamiętam? — zapytała, wpatrując się we mnie jak w jakieś dziwowisko. Choć może tylko mi tak się wydawało…

— Tak — bąknęłam, speszona, czerwieniąc się. — Pani Grażynka? — spytałam, chcąc się upewnić, że tym razem trafiłam na właściwą kobietę.

— No ja, we własnej osobie. — Uśmiechnęła się wesoło, rozkładając ręce. — Pociąg miał opóźnienie — wyjaśniła.

Pokiwałam głową, w duchu wygarniając sobie własne roztargnienie i mając nadzieję, że Aśka nigdy się nie dowie o mojej pomyłce.

— Chodźmy, zaparkowałam na zakazie, więc musimy się pospieszyć — oznajmiłam, chwytając jej walizkę, która okazała się cięższa, niż na pierwszy rzut oka wyglądało. Jęknęłam, wyginając się jak paralityk i dopiero wtedy zobaczyłam, że walizka ma kółka i, że nie muszę jej nieść.

Westchnęłam, widząc jak pani Grażynka, walczy z wybuchem śmiechu, starając się zachować powagę. Pewnie w jej oczach wyglądałam na wyjątkową ofiarę losu, jednak nic nie mogłam na to poradzić, że w stresujących sytuacjach robiłam głupie rzeczy.

Kiedy zapakowałam walizkę do bagażnika, mogłam wreszcie wsiąść do auta. Już bez większych przeszkód odwiozłam teściową Aśki do mieszkania przyjaciółki i jej męża, a potem wróciłam do domu.

Wieczorem, gdy dzieci poszły już spać i leżeliśmy z Danielem w łóżku, powiedziałam mu o wszystkim.

— Pomyliłam teściową Aśki z jakąś obcą kobietą — powiedziałam, wstrzymując oddech, ciekawa jego reakcji.

Aż podniósł się na łóżku. Spojrzał na mnie nieco zaskoczony, a potem zaczął się śmiać.

— Czemu mnie to nie dziwi, Iga. Tylko tobie przytrafiają się takie rzeczy — stwierdził, gdy minął mu atak wesołości.

— Myślisz, że coś jest ze mną nie tak? — zaniepokoiłam się nie na żarty.

— No coś ty, nie jesteś dziwna. Tylko raczej wyjątkowa, jeśli już miałbym jakoś to określić. — Daniel nachylił się i pocałował mnie w policzek.

— Mówisz serio? Nie nabijasz się ze mnie? — spytałam z niedowierzaniem, a serce zaczęło mi mocniej bić.

— Nie, mówię szczerze. — Położył rękę na piersi. — Kocham cię taką, jaka jesteś, nawet jak przytrafiają ci się drobne wpadki. — Puścił do mnie oczko, a ja walnęłam go poduszką.

— Wariat! — rzuciłam ze śmiechem, a potem zaczęła się wojna na poduszki.

Nie wiem, kto wygrał, bo w trakcie zaczęliśmy się całować, a potem usłyszałam tylko pisk i do łóżka wpadli Lizka z Adasiem.

— Mamusiu, możemy tu spać? — spytała córeczka, przytulając się do mnie, a ja odparłam tylko:

— No, jasne!

„Tak właśnie wygląda szczęście”, pomyślałam.

I we czwórkę zasnęliśmy wtuleni w siebie.

Rozdział 5

Zgubiłam dziecko w sklepie

Zgubiliście kiedyś dziecko w sklepie? Bo ja tak. Pewnie jesteście ciekawi jak to możliwe?

Cóż, zaraz wam opowiem.

Może tylko ja mam takiego pecha, a może po prostu często zdarza się to też innym matkom, tylko nikt o tym nie mówi, albo się do tego nie przyznaje?

Ja jako dorosła kobieta, potrafię przyznać się do błędu, znam swoje słabości i posiadam wiele wad, ale zawsze ratuje mnie z opresji poczucie humoru i szczególna cecha, jaką jest wyrozumiałość i cierpliwość.

Może jestem panikarą, ale w sytuacjach kryzysowych potrafię też zachować zimną krew. Jednak jeśli chodzi o bezpieczeństwo moich dzieci… To już inna kwestia.

A było tak.

Wybrałam się na zakupy do sklepu RTV i AGD, bo zepsuła mi się suszarka i chciałam kupić nową. Odkąd mam nową fryzurę układam ją zaraz po umyciu na szczotce i suszarce właśnie, bo tylko dzięki temu moje włosy nie wyglądają jak ptasie gniazdo. Nie było wyjścia, musiałam wybrać się na zakupy.

Była sobota więc Lizka i Adaś zostali w domu. Natomiast Daniel musiał podjechać do pracy, bo okazało się, że są jakieś poprawki w projekcie dla klienta, a sprawa nie mogła czekać do poniedziałku. Zostałam więc sama na placu boju.

Wyszliśmy, dopiero gdy już uporaliśmy się ze śniadaniem, a potem ubieraniem, co zajęło nam prawie dwie godziny, bo Adaś założył bluzkę z przodu na tył, i nie mogłam mu jej zdjąć. Ciągle mi gdzieś uciekał, gdy tylko chciałam go przebrać. I, gdy wreszcie się to udało, Lizka zaplątała we włosy gumę do żucia. W towarzystwie wrzasków, płaczu i krzyków udało się wyplątać ją z włosów córeczki. Musiałam jedynie obciąć jej spory pukiel. Nie było to łatwe, bo wierzgała jak źrebaczek.

Kiedy spocona i zmęczona opadłam na sofę, by odsapnąć i napić się wody, spojrzałam odruchowo na dywan i okazało się, że jest na nim jakaś mokra plama nieznanego pochodzenia. Gdy podeszłam bliżej i przyjrzałam się jej, okazało się, że są to psie siki. Z tego wszystkiego zapomniałam rano wyprowadzić Tigera. Futrzak miał kuwetę, więc z nim sprawa była prosta. Sprzątając po psie, czułam, jak rośnie we mnie zniechęcenie do życia i w ogólne najchętniej to schowałabym się w łóżku pod kołdrą i stamtąd nie wychodziła.

Jednak było to niemożliwe, zwłaszcza gdy zobaczyłam, która jest godzina. Było prawie wpół do pierwszej, a sklepy były czynne do drugiej. Jeśli chciałam zdążyć przed zamknięciem, to musiałam się zbierać w tej chwili.

— Dzieciaki, wychodzimy! — zawołałam w stronę pokoju dziecięcego, próbując założyć bluzkę i zapinając jeansy, które jakimś dziwnym zrządzeniem losu nie chciały się dopiąć. Jednak wciągnęłam brzuch i się udało. Z ulgą zarzuciłam na siebie krótką zamszową kurtkę i założyłam wygodne trampki. Tylko moje różowe włosy trzymały fason, podczas gdy ja robiłam dobrą minę do złej gry. Szybko podmalowałam oko, nałożyłam szminkę i tak wystylizowana, zgarnęłam dzieciaki do wyjścia. O dziwo nie protestowały. Adaś dzierżył w ręce samochód strażacki, natomiast Lizka trzymała pod pachą ulubioną lalkę, nieco wymiętoloną i przybrudzoną. Ostatnio wszędzie z nią chodziła, nawet spać i kąpać się i nie było takiej siły, która oderwałaby od niej zabawkę.

Machnęłam ręką, myśląc, że po tygodniu lalka się jej znudzi, rzuci ją w kąt, a wtedy ja będę mogła ją wyprać. Na razie nic takiego się nie stało.

Kiedy wyszliśmy z mieszkania, dochodziła pierwsza. Biegiem ruszyłam w stronę parkingu. Wzięłam Adasia na ręce, żeby było szybciej, a Lizka biegła przed nami.

Po dotarciu do auta otworzyłam drzwiczki i kolejno zapięłam dzieci w fotelikach. Gdy już siedziały, zziajana jak pies po przebiegnięciu półmaratonu wsiadłam za kierownicę, zapięłam pasy, włączyłam silnik, a potem zerkając we wsteczne lusterko, wyjechałam z parkingu.

Włączając się do ruchu, włączyłam jeszcze radio, a wtedy wnętrze mojego kombi wypełniły dźwięki nowego hitu Seleny Gomez. Bujając się w takt muzyki, dojechałam w doskonałym nastoju do galerii i zaparkowałam.

- Jesteśmy, kochani. Mamusia musi kupić suszarkę, więc wejdziemy tylko do jednego sklepu i zaraz wracamy – zapowiedziałam, odpinając pasy i wysiadając z auta, by odpiąć dzieci z fotelików.

- Jestem głodna – poskarżyła się Lizka, takim tonem jakbym głodziła ją co najmniej od tygodnia, wyginając usta w podkówkę.

- Piciu! - zawtórował jej Adaś, a ja poczułam, jak żyła na mojej skroni zaczyna pulsować. Brakowało tylko jednego. Oczywiście, jak na zawołanie synek dodał: - Siusiu!

„Trzymajcie mnie, bo nie wytrzymam!” – zezłościłam się w duchu, nie chcąc pokazać dzieciom, że zachowuję się jak niezrównoważona wariatka, choć miałam wielką chęć zacząć rwać sobie włosy z głowy i rzucać się po ziemi, jakby oblazły mnie mrówki.

Jednak mogłam to zrobić tylko w wyobraźni. Dzieciom przecież trzeba dawać dobry przykład, tłumaczyć wszystko i zachowywać się jak oaza spokoju, nawet gdy ma się ochotę wrzeszczeć i kląć na czym świat stoi.

- Zjemy coś i odwiedzimy toaletę, ale najpierw mama sobie coś kupi, dobrze? - powiedziałam głosem przesiąkniętym słodyczą, uśmiechając się do nich jak Dolores Umbridge z Harry’ego Pottera.

Musiało podziałać, bo o dziwo, nie marudzili.

Kiedy znaleźliśmy się wreszcie w sklepie z artykułami RTV i AGD podeszłam do odpowiedniego działu i zaczęłam oglądać suszarki. Wybór nie był łatwy, bo było ich od groma i jeszcze więcej, ale ja nie zamierzałam się poddawać.

- Wyjdę stąd z suszarką, choćby nie wiem, co! - zdecydowałam.

Podczas gdy ja zajęta byłam oglądaniem interesujących mnie utensyliów do włosów, moje dzieci rozbiegły się po sklepie, o czym uświadomiłam sobie dopiero po dobrych paru chwilach.

- Adaś! Lizka! - zawołałam, rozglądając się gorączkowo wokół siebie i czując, jak panika chwyta mnie za gardło.

Gdy usłyszałam tupot, odwróciłam się i zobaczyłam biegnącą w moją stronę córeczkę. W jednej ręce trzymała ulubioną lalkę, a w drugiej coś kolorowego, gdy podbiegła do mnie okazało się, że jest to… wibrator.

Omal nie spaliłam się ze wstydu, gdy głośno, niemal na pół sklepu zapytała:

- Co to mamo? Bo fajnie wibruje. Jak twój telefon albo tatusia, a jak upadnie na podłogę, to tak śmiesznie podskakuje.

- To taka zabawka dla dorosłych, wiesz? - wyjaśniłam, czując, że jestem czerwona jak burak i niemal wyrywając jej z ręki przeklęty wibrator, który jak na złość się włączył i zaczął warczeć jak odkurzacz. Gdy udało mi się go wyłączyć, byłam purpurowa na twarzy i spocona. - Gdzie Adaś? - zapytałam, rozglądając się wokół siebie i odgarniając włosy z czoła.

Lizka bezradnie wzruszyła ramionami, kręcąc głową.

- Nie wiem – odpowiedziała.

- Musimy go poszukać. Chodź. – Pociągnęłam ją za rękę i ruszyłam alejką, rozglądając się i wypatrując jasnej czupryny Adasia. Chodziłam, nawoływałam, rozglądałam się. Jednak synka nigdzie nie było widać. Wszędzie stały różne sprzęty takie jak telewizory, lodówki, kuchenki, zmywarki, piekarniki i mikrofalówki.

Już miałam zawołać sprzedawcę, gdy w jednej z pralek coś zauważyłam, jakby poruszyły się drzwiczki.

Podbiegłam tam i moim oczom ukazał się niecodzienny widok, który sprawił, że z jednej strony chciało mi się śmiać, a z drugiej płakać.

Mój synek wychylił głowę zza drzwiczek i oznajmił:

- Już nie chcę siku – po czym uradowany wyszedł z pralki i się do mnie przytulił, a mi opadła szczęka niemal do podłogi.

Stałam dłuższą chwilę jak żona Lota, obejmując go i czując, że przepaliły mi się styki.

Kiedy wreszcie doszłam do siebie, zabrałam dzieci ze sklepu i wybiegłam stamtąd świńskim truchtem, mamrocząc pod nosem inwektywy, jakich nie wypada mówić damie.

Ochłonęłam dopiero w domu. Gdy przypomniało mi się, że z tego wszystkiego nie kupiłam suszarki, tylko wybuchłam histerycznym śmiechem, a Daniel, który wrócił z pracy i odgrzewał obiad, widząc to, narysował sobie kółko na czole.

Nic nie powiedział, bo i po co miał strzępić język?

Znał mnie nie od dziś, mało co go już dziwiło. Postanowiłam, że kiedyś mu o tym opowiem, jednak teraz marzyłam tylko o relaksującej kąpieli i wygodnym łóżku.

Po kolacji mąż obiecał, że położy dzieci spać, więc miałam chwilę dla siebie. Jednak trwała ona bardzo krótko, bo okazało się, że z tego wszystkiego nikt nie wyszedł z Tigerem, i gdy przypomniałam sobie o tym, co stało się rano, wyskoczyłam z wanny jak z procy, wycierając się naprędce i ubierając w dresy.

Kiedy spacerowałam z psem, miałam chwilę na przemyślenia.

I wiecie, co sobie uświadomiłam?

Że współczesna matka nigdy się nie nudzi i, że nawet jak popełnia błędy, to nadal jest dobrą matką. Bo kto z nas jest doskonały we wszystkim, co robi?

Ważne to wyciągać wnioski na przyszłość. I ja nauczyłam się dzisiaj, że kobieta to jednak dużo zniesie i przy tym nie zwariuje, a moje dzieci potrafią zadziwić i jeszcze nie raz pewnie zaskoczą swoimi pomysłami. W końcu mają to po mnie w genach :)

Rozdział 6

Mamusia z piekła rodem

Wczoraj uświadomiłam sobie dobitnie, że te wszystkie dowcipy o teściowych nie są jedynie wymysłem kabareciarzy, ale sytuacje w nich przedstawione dzieją się na co dzień. Mogłam się o tym przekonać, gdy odwiedziła nas mamusia.

Jak zdążyliście pewnie już zauważyć, nasza relacja nie należy do najłatwiejszych, a teściową, gdybym mogła, wysłałabym w kosmos.

Jednak jest to niemożliwe. To tylko moje pobożne życzenie. W zderzeniu z rzeczywistością jak zwykle odbiłam się od ściany niczym piłeczka do tenisa.

Co do tej piłeczki, to może jej nie przypominam, ale czasami czuję się jak taka kulka, która toczy się pod górkę. Tak moim zdaniem wygląda macierzyństwo. Codziennie mimo usilnych starań popełniam masę błędów, których w żaden sposób nie jestem w stanie uniknąć.

Jednak nie poddaję się bez walki. Tym razem musiałam stoczyć bój z matką Daniela. Jej odwiedziny, oczywiście były niezapowiedziane. Pewnie chciała wiedzieć, jak sobie radzę, albo czy sobie nie radzę i jak bardzo…

— Iga, co za bałagan! Czy ty w ogóle sprzątasz? — rzuciła już na wstępie, patrząc zdegustowanym wzrokiem na pobojowisko w salonie — rozrzucone po wykładzinie płatki śniadaniowe, klocki, ścierkę do wycierania naczyń, która wyglądała, jakby ją przeżuł i wypluł Tiger. Mało tego na stole piętrzył się stosik (nieco chwiejny) złożony z miseczek po płatkach śniadaniowych i kaszce, szklanek po soku, i oczywiście dokoła malowniczo rozsypane leżały wszelkiego rodzaju okruchy.

Jednym słowem dzień jak co dzień.

Zwykle sprzątam zaraz po śniadaniu, ale tym razem nie zdążyłam, bo mamcia wparowała do naszego mieszkania pięć po ósmej.

I już wtedy wiedziałam, że nie skończy się to dobrze. Jej mina mówiła, że coś kombinuje, a chytre oczka skanowały wnętrze mieszkania jak laser. I mogłabym przysiąc, wszystko zapamiętywały, by w odpowiednim momencie to wykorzystać.

— Sprzątnę, przecież się nie pali. Dziś sobota… — odparowałam spokojnym głosem, choć w środku aż się we mnie gotowało jak woda w czajniku. Jednak nie chciałam dać jej satysfakcji.

Nie wyprowadzi mnie z równowagi, choćby nie wiem co!, zdecydowałam.

— Ale dzieci nie muszą siedzieć w takim chlewie. Iga, na Boga! — Niemal się przeżegnała, choć specjalnie religijna nie była. Taka z niej katoliczka jak ze mnie Myszka Miki albo SpangeBob Kanciastoporty.

— Niech mamusia Pana Boga do tego nie miesza! — Zgromiłam ją wzrokiem, jednak po niej spłynęło to, jak woda po kaczce.

Weszła do kuchni, gdzie ja próbowałam domknąć zmywarkę, która wypełniona była po brzegi.

Wreszcie, gdy udało mi się ją zamknąć i włączyć, teściowa wtrąciła słodkim głosem:

— Chyba widziałam tam skarpetki Adasia…

Mało mnie szlag nie trafił. Jakoś się opanowałam i zagryzając wargi, wyszłam z kuchni, modląc się do świętej Rity, patronki spraw beznadziejnych, choć podobnie jak matka Daniela religijna nie byłam.

„Trudno”, pomyślałam. „Nawet jeśli wśród brudnych naczyń zaplątały się skarpetki, to plus taki, że chociaż się wypiorą…”.

Teściowa z piekła rodem oczywiście chodziła za mną krok w krok i dogadywała.

— Iga, czy mi się wydaje, czy Elizka ma bluzkę założoną po lewej stronie?

— Co z ciebie za matka? Adaś ma dwie różne skarpetki!

— Ten kot nie powinien spać w łóżku. Kto to widział takie rzeczy?

— Czy sok jest ze świeżych pomarańczy? Sama wyciskałaś? Bo wiesz, te ze sklepu to sama chemia…

— Czy mi się wydaje, czy na dywanie jest plama? Wygląda jak rzygi…

Pół godziny później zastanawiałam się jak bezboleśnie odprawić mamusię na tamten świat.

Na szczęście zadzwonił jej telefon i okazało się, że musi pilnie wyjść, gasić jakiś pożar. Nie pytałam, o co chodzi, ale do strażaka było jej daleko. Wybiegła, jakby goniło ją stado nietoperzy.

A ja dopiero wtedy odetchnęłam z ulgą.

Na szczęście moje dzieci widząc, w jakim jestem nastroju, same się sobą zajęły.

Wkrótce okazało się, że cisza w domu nie oznacza, że grzecznie się bawią, ale że coś spsociły. Gdy weszłam do łazienki, okazało się, że woda w wannie jest niebieska i, że pływają w niej kaczki, statki i papierowe talerzyki.

— Mamusiu bawimy się w piratów! — zwołała Lizka na mój widok, a Adaś, wymachując niebieskimi rączkami, w których trzymał plastikowe pistolety, dodał: — Pif! Paf!. Na głowie miał przewiązaną moją błękitną apaszkę.

Zaczęłam się śmiać, gdy obstąpili mnie i zaczęli „atakować wroga”. Nasza zabawa zakończyła się sprzątaniem łazienki i kąpielą.

Gdy Daniel wrócił z pracy, dzieciaki smacznie spały, na stole stał obiad, a ja odpoczywałam na kanapie z książką w ręku. W salonie był artystyczny nieład, natomiast łazienka wysprzątana była na błysk.

I dowiedziałam się, czemu woda w wannie była niebieska… Dzieciaki znalazły moje kule do kąpieli i wrzuciły je wszystkie do wody… Także teraz będę się chyba myła w ludwiku :) Obym tylko potem nie była zielona.

Rozdział 7

Wsparcie online i rady przyjaciółki

Odkąd zostałam mamą na pełen etat, nie mam już tyle czasu dla Aśki, co kiedyś. Ona również, bo nie dość, że pracuje, to jeszcze zajmuje się domem i dzieckiem. Jej synek jest w tym samym wieku, co mój Adaś, więc gdy tylko mamy czas spotykamy się, by chłopcy mogli się razem pobawić.

Zwykle Daniel zabiera wtedy Lizkę na lody albo na plac zabaw, i to są ich wspólne chwile. Takie tylko dla taty i córeczki. A ja wtedy lecę spotkać się z Aśką. My gadamy, a nasi mali chłopcy się bawią.

Tak było i tym razem. Była słoneczna, ciepła niedziela. Cisza, spokój, przerywane jedynie dziecięcymi głosikami. My siedziałyśmy na ławce, a dzieci bawiły się w piaskownicy.

— Wiesz, brakowało mi takiej chwili oddechu — zwierzyłam się przyjaciółce, wystawiając twarz do słońca. — I babskich pogaduszek — dodałam.

— Mi też. Ten ciągły kierat praca dom, dom praca, daje mi się we znaki. Mariusz co prawda bardzo mi pomaga, ale sama wiesz, jak to jest… — Aśka zawiesiła znacząco głos, odgarniając włosy z twarzy.

— Wiem, nam kobietom wydaje się, że my zajmujemy się dziećmi najlepiej, w efekcie oni dają sobie spokój, a my potem zaiwaniamy jak mrówki w ukropie… — zauważyłam z przekąsem. — Staram się tak nie zachowywać, bo Daniel jest świetnym ojcem i znakomicie radzi sobie z dziećmi. I ma mniej wpadek na tym polu niż ja…

— Oj, Iga — westchnęła. — Kocham cię za ten dystans do siebie. I za poczucie humoru. Wiesz, cieszę się, że mam taką przyjaciółkę jak ty — mówiąc to, przytuliła mnie, a ja poczułam, jak coś dławi mnie w gardle. — A jak tam twoja teściowa? Nie dokucza ci za bardzo? — zapytała, po dłuższej chwili milczenia.

— A szkoda gadać. — Machnęłam ręką, odsuwając się od niej i marszcząc brwi. — Była u nas znowu na inspekcji. Niemal doprowadziła mnie do białej gorączki, a potem wyleciała jak gdyby nigdy nic. Normalnie mam chęć dosypać jej cyjanku do herbaty. Choć podobno lepiej dodać do kawy, bo nie czuć goryczy… — zawiesiłam znacząco głos, myśląc nad sposobami spacyfikowania teściowej.

— Skąd bierzesz takie pomysły? — zaśmiała się Aśka, choć mi do śmiechu jakoś nie było. Jej teściowa była w porządku, tylko mi trafiła się zmora.

— Z internetu, głównie z jednego forum. Okazuje się, że takie teściowe jak moja zdarzają się, w co trzecim małżeństwie. Wtrącają się do życia i wychowania dzieci. Normalnie są jak jakaś plaga egipska. Sieją postrach i spustoszenie. Młode mężatki dzielą się na tym forum wspólnymi pomysłami na spacyfikowanie teściowych z piekła rodem. Żalą się też, pocieszają. Taka grupa wsparcia online — wyjaśniłam. — Od kiedy tam zaglądam, jest mi jakoś lepiej i raźniej, ze świadomością, że nie tylko ja tak mam.

— Musisz pogadać z Danielem. Może on jakoś na nią wpłynie — poradziła Aśka, strącając nieistniejący paproch z białej koszuli.

— Nie wiem, czy to coś da. Już kilka razy z nią rozmawiał, ale ona albo idzie w zaparte, albo struga głupią, albo wyskakuje z pretensjami. Najlepsze było ostatnio, jak zaczęła rzewnie płakać, jak płaczka na pogrzebie, myśląc, że mnie tym zmiękczy. Daniel oczywiście pocieszał matkę, przepraszając, a ja myślałam, że ją ukatrupię. Niezła z niej aktorka ze spalonego teatru… — mruknęłam.

— A co jej powiedział, że tak zareagowała? — dopytywała Aśka, a na jej policzki wystąpiły rumieńce ekscytacji. Ją to bawiło, a ja czułam się jak w czeskim filmie.

— Bo powiedział jej, że ma zły wpływ na naszą rodzinę. Wiesz, po tym, jak opowiedziałam mu o jej wizycie, wyleciał z domu jak z procy, zapewniając solennie, że przemówi jej do rozumu. I ona wtedy zaczęła płakać, że to nieprawda, że przecież chce pomóc, że chciała dobrze, że to wszystko w trosce o wnuki i w ogóle — starałam się mówić spokojnie, choć z nerwów drżał mi głos i lekko się załamywał. Niemal czułam rodzącą się we mnie chęć mordu, choć z natury byłam raczej spokojna. No dobra, byłam czasem w gorącej wodzie kąpana, ale każdy na moim miejscu by się zagotował, widząc zabiegi mamusi, żeby uszczęśliwić nas na siłę.

— Iga, to może, zamiast z nią rozmawiać, musisz zastosować jakiś fortel — stwierdziła Aśka. — Pomyślę na spokojnie jak ją unieszkodliwić, daj mi tylko trochę czasu — zapowiedziała takim tonem, jakby planowała coś naprawdę dużego. Takiego wiecie z wybuchami, fajerwerkami i laserami.

— Jeśli się uda, to cię chyba ozłocę — rzuciłam się ją wyściskać. — Taka przyjaciółka to skarb.

— Tylko mnie nie zakop. — Aśka pogroziła mi żartobliwie palcem. — A wracając do tematu, to moja koleżanka z pracy powiedziała mi ostatnio, że najlepsza teściowa to taka w trumnie. Jednak to przypadek rzadko spotykany i nie każda z nas ma szczęście na taką trafić — powiedziała, niemal dusząc się ze śmiechu.

Udzieliła mi się jej wesołość. Wracałyśmy w doskonałych nastrojach.

Gdy Daniel wrócił z Lizką, zrobiłam kolację, a potem we czwórkę obejrzeliśmy „Króla Lwa”, śmiejąc się i płacząc na zmianę. To było idealne zakończenie dnia.

Rozdział 8

Uroki bycia rodzicem

Rodzicielstwo to niekończąca się wojna o przetrwanie i jednocześnie najpiękniejszy okres w życiu. Ciągle uczę się czegoś nowego, o sobie i o swoich pociechach, które czasem zachowują się jak aniołki, a czasem jakby opętał je demon.

Prosty przykład. Ostatnio zdarzyło mi się nie w takie kształty, jak trzeba pokroić kanapki i rozpętało się piekło.

— Ja chciałam w kwadraciki! — zawodziła Lizka i rzuciła jedzeniem na podłogę.

— A ja w kółeczka! — wrzeszczał Adaś, a jego twarz czerwieniała coraz bardziej.

Ja natomiast przypominałam wulkan przed erupcją. Starałam się nie wybuchnąć, licząc w myślach do dziesięciu.

— Przecież ostatnio lubiliście kanapeczki w trójkąty… — spróbowałam jakoś przebić się przez wrzaski i lamenty moich dzieci. Dodajmy słodkich i kochanych.

— To ja chcę paróweczkę z keczupem. — Lizka przestała płakać i uśmiechnęła się, prezentując szczerbaty uśmiech, bo w ubiegłym tygodniu straciła dwa mleczaki.

— Dobrze, będą parówki — westchnęłam ciężko i podeszłam do lodówki, by wyjąć przekąski, a wtedy usłyszałam proszący głosik Adasia:

— A ja kaszkę. Mogę, mamusiu?

I jak tu nie zwariować? Powiedzcie sami?

Doświadczenie nauczyło mnie, że przy dwójce dzieci potrzeba dwóch różnych posiłków na śniadanie, obiad i kolację.

Na szczęście mąż nie jest wybredny i zjada wszystko, co mu podam. Chociaż tyle.

Ostatnio moja mama stwierdziła, że aby trochę mnie odciążyć, raz w tygodniu będzie przywoziła dla nas domowej roboty obiad. Zgodziłam się, bo czemu nie? Każda pomoc się przydaje, zwłaszcza gdy nie mam już pomysłu co ugotować.

Tym razem przywiozła pomidorową z ryżem i gołąbki.

I wiecie, co?

Dzieciaki jadły, aż im się uszy trzęsły i nawet nie narzekały, że w zupie jest pietruszka albo, że pływają w niej jakieś dziwne farfocle (kawałki pomidorów).

Natomiast jak tylko teściowa dowiedziała się, że moja matka robi nam obiady, z dnia na dzień oznajmiła, że skoro Matylda pomaga, to ona nie chce być gorsza i będzie piekła nam ciasta. No i dzisiaj stanęła na progu naszego mieszkania z blachą szarlotki.

Oczywiście jak to ona nie mogła zapomnieć o uszczypliwościach, więc uraczyła mnie tekstem:

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 20.48
drukowana A5
za 40.09