E-book
7.88
drukowana A5
Kolorowa
39.19
„Zapisane w ciszy — tam, gdzie milczenie tka pamięć”

Bezpłatny fragment - „Zapisane w ciszy — tam, gdzie milczenie tka pamięć”


5
Objętość:
59 str.
ISBN:
978-83-8414-827-3
E-book
za 7.88
drukowana A5
Kolorowa
za 39.19

Wstęp

Zapisane w ciszy — tam, gdzie milczenie tka pamięć


„Bo pieśni trwają poza granicami dźwięku.”


Są słowa, które nie powstają po to, by coś wyjaśniać. Rodzą się jak para nad filiżanką, jak cień, który przechodzi przez pokój bez echa. Czasem zapis to nie opowieść, lecz obecność — delikatny ślad myśli, której nie wypowiada się na głos.


Wiersze w tym tomiku powstawały w czasie wewnętrznego wyciszenia, kiedy pytania stawały się bardziej nośne od odpowiedzi. To nie historia, ale krajobraz chwil: ulotnych, czasem niedokończonych, lecz pozostawiających znak. Nie wszystko potrzebuje opisu, by być zauważone.


Podział na części odzwierciedla nie tyle strukturę, co rytm doświadczania: od pierwszego tonu, przez głębsze poruszenia i warstwy pamięci, po światło, które nie oślepia, ale zaprasza do zatrzymania. To droga subtelna, czasem bez drogowskazów, ale prowadząca do miejsc, w których warto pobyć chwilę dłużej.


Teksty te nie roszczą sobie prawa do prawdy, nie wchodzą w spory ani oceny. Powstały z szacunku do tego, co kruche i niewypowiedziane. Jeśli ktoś odnajdzie w nich własny cień lub wspomnienie, będzie to dla mnie cichym zaszczytem. A jeśli gdzieś między wersami poczujesz coś, czego nie da się nazwać — to znaczy, że słowo spełniło swoją najcichszą rolę.


Magdalena Parekh

Wrocław, wiosna 2025

Słońce

Nie wszedł jak błysk, nie potrzebował fanfar. Był — jak oddech

w pokoju, który istniał, zanim go zauważono.


Zjawiał się nie w centrum, lecz tam, gdzie myśli zbiegały się

w zmierzch, gdzie światło trzeba było wnosić jak wodę

w dłoniach, między niepewność a przemilczenie.


Był słońcem — nie tym, co parzy, ale tym, co w cieple uczyło

kamień, jak stać się ziemią, a ziemię — jak przyjąć nasiono.


Nie mówił: „jestem z tobą” — po prostu był. Z herbatą, z ręką na

oparciu krzesła, z milczeniem, które rozplątywało dzień jak supeł

w starym sznurze, jak dłoń, co przykrywa koc, nim spytasz.


Nie świecił, by być dostrzeżonym. Był światłem bocznym, które

nigdy nie grało głównej roli, ale wskazywało drogę tym, którzy

nie pytali o drogę, i nie oczekiwali przewodnika.


Gdy coś gasło, nie rozjaśniał — po prostu trwał, jak źródło, które

sączy się nawet wtedy, gdy nikt nie pije, a ziemia nie daje znaków.


Twarz — jak otwarta książka, głos — jak drewno, które nie pęka,

serce — gotowe jak stół, który nie wybiera gości, ale zawsze

czeka, zawsze zostawia miejsce na jeden talerz więcej.


A gdy przyszedł dzień, który miał zostać zapamiętany — nie było

fanfar, nie było podpisów. Było spojrzenie, w którym mieścił się

cały alfabet zgody, tak cichy, że można go było tylko poczuć.


I wtedy wszystko, co było codzienne, pękło — i ukazało światło

od środka.

Cicha siła

Nie potrzebowała imienia.

Ani pomnika.

Była jak cień pod dachem —

nie rzucała się w oczy,

ale trzymała konstrukcję.


Nie stawiała oporu.

Nie wznosiła głosu.

Po prostu stała —

jak glina, która nie pyta,

dlaczego formują ją cudze dłonie.


Zmęczenie?

Nie przyszło z burzą,

ale z rytmem dnia

rozdrobnionego jak kreda

na tablicy cudzych planów.

Jej siła nie była walką.


Była zgodą.

Nie na to, co ją spotyka,

lecz na to, by nie zgubić

siebie w milczeniu.


Traciła siebie — powoli,

jak kurz, który znika

z mebli, a zostaje w powietrzu.


Gdy coś gasło,

nie próbowała zapalać.

Stawała obok,

jak obecność,

która nie potrzebuje potwierdzenia.


Cisza — była jej językiem.

Nie ucieczką,

lecz przestrzenią,

gdzie sens mówi szeptem,

a prawda — nie wymaga widowni.

Tam, gdzie świat oddycha wolniej

Wspina się myśl po cichych krawędziach,

jak cień, co tańczy w świetlnych korytarzach.

Kamienie słuchają — milczą głęboko,

a każdy krok wybrzmiewa wysoko.


Gałęzie świerków — smyczki powietrza,

wśród nich prześwituje światło — jak pierwsza

prawda, co przyszła nie po to, by mówić,

lecz by się w ciszy nauczyć nie gubić.


Potok — jak strofa, co płynie bez końca,

nie znając pytań, nie szukając słońca.

Po prostu biegnie. W zgodzie z nurtem.

I w tym — odwiecznym. I w tym — najczulszym.


Góra nie czeka. Nie woła, nie sądzi.

Jest tylko kształtem w śladzie podróży.

A człowiek — cząstką tej wielkiej pieśni,

którą się słyszy, gdy nic się nie śni.


Bo czasem trzeba zejść z własnych dróg,

by znaleźć ślady, co były tu już.

Nie w wielkich sprawach, lecz w małym trwaniu —

w jednym oddechu, w jednym słuchaniu.


Tam właśnie płynie Melodia ziemi —

w przestrzeni, co nie zna imion ni chemii.

W prostym spojrzeniu, w zgodzie z milczeniem,

odnajdziesz sens — nie przez zrozumienie.

Jak światło między liśćmi

Nie zna imienia. Nie mówi wprost. Przychodzi — jak rosa po

nocy, bez głosu. Nie daje dowodu, nie szuka postaci, a jednak

rozświetla, gdy dzień się zatraci.


Być może jest tylko zjawiskiem w odbiciu, jak cień drgający na

tafli — w zachwycie. Lecz wtedy, gdy ziemia wydaje się twarda,

ona przechodzi — i łamie ją w prawdach.


Filozof pyta: czy rzeczy są sobą, czy są, gdy istnieje ktoś przy ich

boku? A jeśli istnienie to ruch ku drugiemu — to może ty właśnie

przywracasz mnie temu?


Bo kiedy upadam — nie łapiesz ramieniem, lecz sama obecność

zmienia ciśnienie. Jak wiatru podmuch, co nie trzyma liścia,

a jednak go niesie przez strumień i zniszcza.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.88
drukowana A5
Kolorowa
za 39.19