Książka nie jest poradnikiem dla leczenia jakiejkolwiek choroby. Jest opisem długoletnich obserwacji własnych Autorki oraz znajdowanych badań naukowych, praktyki klinicznej i ambulatoryjnej wielu specjalistów i ośrodków na świecie, włączających często osobiste lub rodzinne doświadczenia. Poszukiwania te miały na celu znajdowanie optymalnych rozwiązań, wspomagających zasadę Hipokratesa „po pierwsze nie szkodzić”. Oświadczenia zawarte w tym przewodniku reprezentują profesjonalne opinie Autorki, która dedykowała tej pracy ponad 50 lat życia.
Ta informacja jest przeznaczona wyłącznie dla celów edukacyjnych, a każda osoba jest zobligowana do współpracy z licencjonowanym specjalistą opieki zdrowotnej.
Książka chroniona prawem autorskim i własności intelektualnej.
Wielkie cierpienia prowadzą nas do mądrości,
gdyż są one bólami porodowymi,
za pomocą których nasz duch wyzwala się z osłonki przyzwyczajeń
i niby nowo narodzone dziecię wpada w ramiona rzeczywistości.
Rabindranath Tagore
Wszystkie wielkie prawdy
na początku są bluźnierstwem.
Bernard Shaw
Czynić dobro, gdzie to możliwe,
kochać wolność ponad wszystko,
nie zaprzeć się prawdy nawet przed tronem.
Ludwik van Beethoven
Przedmowa
Oddaję w ręce Czytelniczek kolejną książkę z serii chorób autoimmunologicznych. Problemy, o których tutaj piszę dotyczą głównie kobiet w okresie menopauzy i później. Tym problemom dedykowałam wiele lat mojego życia, aby je zrozumieć, gdyż dotyczyły mnie osobiście, choć nazwy ich zmieniały się niczym w kalejdoskopie. Sama też uczyłam się ich różnicowania na sobie, rozpoznając tak naprawdę kolejne etapy tej samej choroby autoimmunologicznej, a jedynie różne jej emanacje. Były one jednak przez lata powierzane różnym specjalistom i każdy z nich zajmował się nimi osobno. Ja również przez lata, oddając swoje zdrowie w obce ręce, miałam przeświadczenie, że zostanie ono właściwie przywrócone, choć dotyczyło to jego poszczególnych części, bez łączenia ich w całość.
Nie winię nikogo z tego powodu, że leczenie odbywało się cząstkowo. Po prostu wierzyłam, że tak musi być, bo tak wyglądała przecież cała edukacja od najmłodszego wieku. Przedmioty szkolne poszatkowane były na części i od każdego z nich był inny nauczyciel. Nie było osoby, która zbierałaby wszystkie przedmioty razem w całość świata i zrozumienia sensu poszczególnych jego elementów.
Choroby leczyłam więc osobno, a właściwie ich objawy — usuwanie z pola widzenia ich symptomów.
Będąc naukowcem z pasji, uwielbiałam badanie kolejnych problemów. Były one jednak odległe ode mnie. Tak wyglądała nauka — przedmiotowe poznawanie zagadnień i wyciąganie z tego wniosków, „bez duszy” — w oparciu o logiczne myślenie. A przecież mamy dwie półkule mózgu, a nie tylko jedną — lewą. Z tego myślenia powstawały też teorie. To oczywiście było ciekawe, wypełniało część moich zainteresowań, włączało matematykę — statystykę, wyliczenia, rachunek prawdopodobieństwa. Ale stale czegoś mi brakowało, jakby części mnie — tej drugiej sfery mojego mózgu — czucia.
To trwało lata — takie były wymogi nauk, którym podlegałam.
Aż w pewnym momencie przeżyłam wypalenie zawodowe. Objawiło się ono brakiem poczucia sensu tego, co robię. Myślenie refleksyjne, które było tego konsekwencją, uświadomiło mi, że zamiast satysfakcji z pracy, przyniosła mi ona frustracje, a przede wszystkim pustkę — brak sensu. Tu właśnie włączyła się część mnie, ta czująca, nigdy dotąd nie doceniana, ani w wychowaniu, ani w edukacji. Była to ta część, której dotychczas zabrakło, zarówno w leczeniu przedmiotowym — jakiegoś objawu — beze mnie — jak i ta, która potrzebowała czuć satysfakcję z sensu tego, co robię. Ona domagała się wręcz zastosowania tego w moim osobistym życiu i problemach mojego zdrowia, które nękały mnie od dzieciństwa. I wtedy przyszło zniechęcenie, bezsens, stagnacja, brak motywacji do kontynuowania czegoś, co zabiera czas, a jest tylko „sztuką dla sztuki”.
Zatrzymanie w życiu jest bardzo bolesne, ponieważ uświadamia nam, co w życiu nie działa. Dotyczy to zarówno osobistego czy zawodowego życia, podobnie jak własnego zdrowia (chorowania). Szczególnie, jeśli spojrzymy na chorobę/choroby określoną/e jako przewlekłą/e i perspektywę z jaką jesteśmy konfrontowani przez istniejący system lecznictwa — branie leków do końca życia.
Tego rodzaju konfrontacja może być wręcz dramatyczna. Obejrzenie bowiem drogi do przyszłości od teraz do starości (o ile takiej dożyjemy) może być szokiem, który prowadzić nas może do depresji. Jaki bowiem sens ma życie, w którym nie ma zdrowia, a więc radości spełniania siebie, ponieważ diagnoza zabija nadzieję na godną jakość życia, której nas pozbawiono, przekazując słownie taki werdykt. Ta część nas, która czuje, zwykle włącza wyobraźnię, projektując obrazy wyłączania poszczególnych układów czy narządów, a więc powolnego umierania. Dla większości osób diagnoza staje się prognozą życia, jego jakości. Ci, którzy uwierzyli usłyszanej diagnozie i „wyrokowi”, który dyktuje często podporządkowanie się jemu, regularnie przyjmują leki, coraz większą ich liczbę od kolejnych specjalistów Nie biorą pod uwagę, że ich organizm ma swoje preferencje i często posyła im swoje sygnały. Tej uwagi wiele osób nie uruchamia przez lata, nie zauważając, że choroba pogłębia się, zamiast ustępować. Zauważają jedynie, że w kolejnych miesiącach lub latach zaczynają odczuwać objawy z innego układu czy narządu i zgłaszają się do następnego specjalisty, który leczy objaw pojedynczo.
I odtąd osoba, zamiast realizować siebie w życiu, skupia się na chorobach, żyjąc chorobami, myśląc o nich, usuwając z pola widzenia kolejne objawy.
Kryzys zdrowotny jest zwykle kryzysem życiowym, który nakazuje nam zastanowić się nad sobą i sensem własnego życia. Tego rodzaju kryzys, poddany refleksji uświadamia osobie, że jest coś więcej, coś pod spodem, co powoli się przebija, aby ujrzeć światło dzienne. Ujawnia zasadnicze pytanie, które warto sobie postawić: czy to co robię jest tym, co jest najlepsze dla mnie? A może istnieje inna droga, prowadząca jednak do zdrowia, lepszej jakości życia? Czy powielane pokoleniowo schematy oddawania najbardziej intymnych spraw, jakimi jest własne życie i zdrowie w obce ręce jest tym, co jest jedyne, sensowne, właściwe i czy prowadzi do jasnej czy ciemnej przyszłości?
Czy to nie jest aby pomyłka i co możemy zrobić, jako indywidualne jednostki, aby zrozumieć sens objawów rozmienianych na drobne i rozproszonych po różnych specjalistach? Zamiast tego, warto zobaczyć siebie jako obserwatora tego, co się w życiu wydarzyło i wydarza i jaki to miało wpływ na jakość życia i zdrowia czy choroby.
A wtedy zaczynamy zbliżać się do przyczyn. Jeśli je rozpoznamy, bo istnieją tylko w nas, a nie w nikim innym, a więc są „zakopane”, zaczniemy oglądać wewnętrzne procesy w organizmie i tego konsekwencje oraz odwracać bieg zdarzeń. A to czyni naszą teraźniejszość drogą do zrozumienia i zatrzymania wpływu własnych postaw i zachowania, które sprzyjają chorobom, a nie zdrowiu. Dzięki temu wkraczamy na drogę powrotną do zdrowia, absorbując jedynie swój czas, włączając własną historię i wszystkie elementy składające się na stworzenie warunków do zaistnienia zdrowia albo choroby/chorób.
W naszej mocy jest przestrzeń na obejrzenie tego i wprowadzenie krok po kroku korekt i sposobów oraz możliwości, aby odwrócić proces autodestrukcji.
Moja droga powrotna rozpoczęła się właśnie tak — od kryzysu zawodowego — prowadząc do zdrowotnego i do refleksji dla wprowadzenia aktywnej postawy (zamiast pasywnego biorcy tego, co „nie moje”), co mogę z tym zrobić, aby odwracać bieg zdarzeń, który nieświadomie dopuszczałam do siebie.
Robię to od wielu już lat, czego owocem są kolejne książki na temat m.in. zrozumienia chorób z autoimmunoagresji. Z mojego zrozumienia tych chorób wynika, że robimy to sobie i tylko my, poprzez świadomy wybór, możemy to odwołać.
Zachęcam Czytelniczki do refleksji nad własnym życiem, przyjrzeniu się jego wydarzeniom, a przede wszystkim deficytom, które spowodowały niedobory i nierównowagę. Odtąd już prosta droga do zaspokojenia tych deficytów i zrozumienia sensu choroby we własnym życiu.
Medycyna przynosi często pociechę,
czasem łagodzi, rzadko uzdrawia
Hipokrates
Zapalenie tarczycy i choroba Hashimoto — objawy, wyniki i rozpoznanie
Choroby tarczycy dotykają osób z całego świata. Statystyki w Stanach Zjednoczonych podają, że dotyczą one 20 milionów Amerykanów, z czego 95% diagnozowanych jako niedoczynność tarczycy, ma chorobę Hashimoto, zaliczaną do chorób autoimmunologicznych. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w Polsce choroby tarczycy odnotowano w 2017 roku już u 1 mln osób w Polsce, natomiast na Hashimoto choruje blisko 700 tys. Polaków. Większość z nich stanowią kobiety.
Choroba ta, w tym Hashimoto atakuje osoby w różnym wieku, które mogą mieć objawy związane z przewlekłym kaszlem, zespołem jelita drażliwego, niepokojem, bólami mięśni, jak też utratą włosów. Objawy mogą dotyczyć również depresji, huśtawki nastroju, mgły mózgowej, zmęczenia, wahania wagi czy problemów żołądkowo-jelitowych.
Niedoczynność tarczycy i choroba Hashimoto nie są tą samą chorobą. Hashimoto może prowadzić do niedoczynności, niemniej obydwie różnią się znacząco. Mimo, że wiele przypadków niedoczynności tarczycy jest leczonych jej hormonami, aż 97% niedoczynności uważa się, za spowodowane chorobą Hashimoto. Chorobę Hashimoto nazywa się autoimmunologicznym zapaleniem tarczycy i bywa, że jej hormony wracają po jakimś czasie do normy. Problem jednak toczy się dalej.
Niedoczynność pojawia się, gdy dochodzi do niewystarczającego stężenia hormonu (zwykle wysokie TSH i niskie wolne T4 i T3). Niedoczynność może wystąpić z powodu leczenia jodem promieniotwórczym lub lekami immunosupresyjnymi, albo z powodu niszczenia tarczycy przez infekcje lub chorobę Hashimoto.
Choroba Hashimoto jest postępującą chorobą autoimmunologiczną, w trakcie której dochodzi do atakowania zdrowych komórek własnego gruczołu, powodując niedoczynność. Początkowo osoba może nie mieć niedoczynności, a jedynie dochodzi do ataku na własne komórki. Ten autoimmunologiczny atak wywołuje objawy wyzwalane przez różne czynniki, nakazujące zmianę stylu życia. On narasta przez wiele lat, stąd uchwycenie ich wcześniej może przeciwdziałać dalszemu ich rozwojowi. U tych chorych pojawia się także wielokrotna nadwrażliwość pokarmowa, np. na gluten, nabiał (laktoza, kazeina), także soję czy orzeszki ziemne. Te objawy mogą pojawić się znacznie później, w miarę spożywania wyżej wspomnianych składników pożywienia. Dochodzi do nieprawidłowego funkcjonowania limfocytów T, które stymulują wytwarzanie przeciwciał przeciwko tyreoglobulinie i peroksydazie, a one niszczą komórki tarczycy. Następuje przewlekłe, limfocytowe zapalenie tarczycy.
Tarczyca może się początkowo nie zmieniać lub ulec powiększeniu (tzw. wole tarczycowe). Mogą pojawiać się też zaburzenia czucia, pamięci czy emocjonalne. Gdy problem przedłuża się, może dojść do utrwalonej niedoczynności tarczycy.
Wyróżnia się cztery rodzaje zapalenia tarczycy:
— Podostre i ostre zapalenie tarczycy
— Poporodowe zapalenie tarczycy
— Polekowe zapalenie tarczycy
— Autoimmunologiczne zapalenie tarczycy
Pierwsze trzy zwykle są przejściowe i po zastosowaniu leczenia lub nawet bez niego, funkcja tarczycy wraca do normy. Natomiast autoimmunologiczne zapalenie tarczycy może prowadzić do przewlekłego zapalenia, jak i trwałego uszkodzenia gruczołu.
W przypadku choroby Hashimoto, a więc autoimmunologicznego zapalenia tarczycy może dochodzić do obrzęku szyi i nasilenia się niedoczynności.
Objawy choroby Hashimoto w niedoczynności tarczycy to zapominanie, sucha skóra, sztywność i bóle mięśni oraz stawów, utrata jednej trzeciej brwi, wypadanie włosów, wolne bicie serca, bruzdy na paznokciach. U osób, u których pojawia się nadczynność tarczycy mogą wystąpić ponadto takie objawy jak: utrata wagi, kołatanie serca, niepokój, wytrzeszcz oczu. nietolerancja wyższej temperatury, wzrost apetytu, przerost tarczycy (wole guzkowe), biegunki, miękkie paznokcie, bezsenność.
Choroba Hashimoto może mieć wpływ na problemy narządów rodnych u kobiet, np. zarówno w kwestiach zajścia w ciążę, okresu ciąży, jak i związane z menopauzą.
Wielu lekarzy nie różnicuje choroby Hashimoto, kończąc na objawach chorób tarczycy. Zwykle poziomy TSH i T4 nie są wystarczające do stwierdzenia choroby autoimmunologicznej. Niezbędnym są dalsze badania: wolnej T3 oraz przeciwciał przeciw peroksydazie tarczycowej czy tyreoglobulinie oraz badanie ultrasonograficzne tarczycy.
Stosowane leczenie w postaci lewotyroksyny (T4) może okazać się nieodpowiednie dla wielu osób, ze względu na słabą jej absorpcję. Ci pacjenci potrzebują zmiany hormonu na T4 bez glutenu i innych dodatków, jak i uzupełniania T3. U pewnych osób konwersja T4 w T3 jest niewłaściwa. Przyczyniają się do tego zarówno czynniki genetyczne, żywieniowe, jak również przewlekłe narażenie na stres. Inni pacjenci potrzebują naturalnej tarczycy z odpowiednią proporcją T4 do T3, jak też obecnością T1 i T2.
Każdy z nas jest unikalny i tzw. zalecane średnie parametry biochemiczne mogą być różne dla każdej osoby. Z tego względu nieobecność objawów jest lepszym weryfikatorem powrotu do zdrowia niż wyrównane wskaźniki biochemiczne.
Obecnie podkreśla się, że wyjątkowo ważnym aspektem pojawiania się objawów jest przepuszczalność jelitowa. Dochodzi wtedy np. do zatrucia organizmu różnego rodzaju toksynami, które przeniknąwszy przez jelita do krwioobiegu wbudowują się w podstawniki dla hormonów tarczycy na zasadzie konkurencji, powodując jej blokowanie. To samo dotyczy także trzustki i insuliny, a to prowadzi do dysfunkcji konkretnych gruczołów i hormonalnej nierównowagi, co pociąga za sobą ewidentne skutki w całym organizmie.
Zapalenie tarczycy jest chorobą coraz częściej spotykaną we współczesnym świecie. Jak napisałam wyżej, zaobserwowano, że dotyczy ona najczęściej kobiet, choć nie tylko. Podobnie mówi się o chorobie Hashimoto, którą uważa się za prowokującą zapalenie tarczycy. Obydwu z tych problemów dedykowałam część książki p.t. CHOROBY SYSTEMOWE AUTOIMMUNOLOGICZNE. O chorobie Hashimoto, jak i fibromialgii wspomniałam także w innej swojej książce p.t. PRZYCZYNOWA ZAGADKA CHORÓB AUTOIMMUNOLOGICZNYCH, do zapoznania się z nimi zachęcam także Czytelników. Obydwie bowiem wnoszą wiele aspektów istotnych dla ich rozpoznania i usytuowania w grupie chorób autoimmunologicznych. Przynoszą one także wiele możliwości dla samo-obserwacji, celem rozpoczęcia procesu cofania się problemu i zdrowienia.
Z racji poszerzania mojego spektrum oglądu, zarówno indywidualnego, jak i wielu osób cierpiących, zdiagnozowanych jako choroba autoimmunologiczna, zapalenie tarczycy czy choroba Hashimoto, dokonuję tu kolejnego etapu porównań symptomów dla ich zrozumienia i właściwego wykorzystania, dla poprawy jakości życia w kierunku podążania do zdrowia. Droga powrotna jest bowiem indywidualna, dopasowana do siebie niczym ręka i rękawiczka, choć symptomy mogą być „zbiorowe”, powtarzające się u wielu osób. Sugerowałoby to, że usuwanie podstawowego, jakim jest stan zapalny czy podawanie hormonu tarczycy z powodu jego niedoczynności jest jedynym środkiem do zdrowienia.
Okazuje się jednak w większości przypadków, opisywanych zresztą na forach społecznościowych czy blogach, że tak niestety nie jest. Ludzie biorą syntetyczne hormony wiele lat, a problem nie znika, lecz narasta. Mimo bowiem zmniejszenia intensywności objawów, pojawiają się inne, niespecyficzne lub rozpoznawane jako np. alergie na różne substancje czy produkty. Wiązanie tego w jedną całość może rzucić więcej światła na sam proces choroby i pomóc go odwracać w kierunku zdrowia.
Przyglądając się wypowiedziom osób cierpiących na zapalenie tarczycy i chorobę Hashimoto można zauważyć, że jest coś, co jednak cieszy w tej dramatycznej sytuacji beznadziejności i przekazywania wieści, że choroba jest przewlekła i nieuleczalna, gdyż do końca życia pacjent musi brać leki. To, co cieszy, to coraz większa świadomość dotycząca obserwacji siebie i pojawiających się objawów, jak i bywa, że pewnego rodzaju bunt, że tak być nie powinno w leczeniu. Ono powinno do czegoś prowadzić, co polepsza, zamiast pogarszać stan pacjenta lub utrzymywać go przez lata w tej samej beznadziejnej sytuacji. Ludzie zaczynają szukać odpowiedzi na dręczące ich coraz częściej pojawiające się pytania.
Jest to już pierwszy krok do poszukiwania dróg rozprzestrzeniania się choroby w organizmie, a tym samym do wiązania jej z przyczynami. Niemniej dogłębny wywiad mógłby naprowadzić na kolejne kojarzenie objawów z wyzwalającymi je uwarunkowaniami. Wszystko to bowiem tworzy następną odsłonę tego, co je pogarsza lub wywołuje. Jak wspominałam bowiem w poprzednich książkach, wyzwalaczami mogą być: przewlekły stres, ciągnący się latami, dieta pełna przetwarzanych chemicznie produktów, w tym toksyn ze środowiska, amalgamat w plombach zębowych, trujące związki z powietrza, wody, gleby, mieszkania, umeblowania, kosmetyków i środków higienicznych oraz do prania i wiele, wiele innych. Wchłanianie trucizn odbywa się bowiem przez błony śluzowe, ale i przez skórę. Wszystkie one są stresorami prowokującymi w organizmie reakcję zapalną, a ona powtarza się wraz z kontynuacją takiego samego zachowania i życia w tych samych, nie zmienianych przez siebie warunkach, zachowując więc ten sam styl życia, mimo „leczenia” objawów.
W obserwowanych na forach opisach objawów (nie dotyczy to z reguły zamieszczanych w medycznych książkach „podręcznikowych” objawów), zauważa się ich wieloraką różnorodność. Wśród nich można znaleźć pochodzące z różnych przestrzeni ciała, takich jak: skóra, układy: pokarmowy, oddechowy czy krwionośny, oraz nerwowo-mięśniowy, włączając tkanki kostno-stawowe.
Objawy niedoczynności tarczycy wynikają ze zwolnienia tempa przemiany materii, a stąd obserwuje się przyrost masy ciała, uczucie chłodu, zaparcia, przewlekłe zmęczenie. Występuje również zmniejszenie zdolności skupiania uwagi, a u kobiet zaburzenia miesiączkowania w postaci skrócenia lub wydłużania cykli, obfite krwawienia lub plamienia, trudności w utrzymaniu ciąży czy niepłodność.
Objawy występują w wielu przestrzeniach ciała:
SKÓRA — zwykle zimna z nadmiernym rogowaceniem naskórka, a u starszych kobiet tzw. plam starczych w wielu częściach ciała. Niektórzy obserwują łuszczenie się naskórka. W okolicach z tkanką łączną pojawia się tzw. obrzęk śluzowaty podskórny (dłoni, powiek czy rysów twarzy). Uważa się, że jest to wynik zatrzymania wody, osłabienie pracy nerek czy zatrzymania kwasu hialuronowego i spowolnienia gospodarki hormonalnej, a więc procesów przemiany materii. Dochodzi do wypadania włosów (łysienie plackowate) jak i brwi (przerzedzenie brwi na 1/3 długości)
UKŁAD KRWIONOŚNY — niesie znacznie wolniej krew, a stąd spowalnia akcję serca. Prowadzi to do osłabienia tętna, zmniejszenie jego pojemności i kurczliwości, powiększenia jego sylwetki i poszerzenia lewej komory. Powoduje obniżenie ciśnienia tętniczego.
UKŁAD ODDECHOWY — ze względu na spłycenie oddechu, dochodzi do zmniejszenia jego częstotliwości, co może prowadzić do niewydolności. U wielu chorych obserwuje się ochrypnięcie (stałą chrypkę) i zmatowienie głosu (pogrubienie strun głosowych).
UKŁAD POKARMOWY — ze względu na to, że jest to choroba metaboliczna, systemowa, dotycząca wielu układów, objawy ze strony przewodu pokarmowego narastają przez lata na skutek dysbiozy, złego wchłaniania, przeciekającego jelita czy zespołu jelita drażliwego lub celiakii, jak też powolnego zatruwania toksynami całego organizmu. U niektórych osób może dojść do przewlekłych zaparć, zatrzymania wody w brzuchu, jako procesu ogólnego toczącego się w różnych częściach ciała.
UKŁAD NERWOWY, MIĘŚNIE I STAWY — choroba prowadzi do osłabienia siły mięśni i odruchów nerwowych, pracy zmysłów (w tym słuchu). Do niespecyficznych objawów zalicza się obrzęki stawów kolanowych, skurcze mięśni (choć to może być wynik zespołu metabolicznego złego wchłaniania i niedoboru magnezu), nieżytu górnych dróg oddechowych, zaburzeń psychiki jak depresja, Czasem może pojawić się choroba afektywna dwubiegunowa, czy otępienia.
Diagnostyka choroby Hashimoto może być dość trudna, gdyż jej objawy są mało specyficzne, niemniej obecnie dostrzega się nasilenie przypisywania chorym choroby Hashimoto, ze względu na jej znaczną częstotliwość w krajach cywilizowanych. U młodszych, zwykle u dzieci pierwsze objawy to zmęczenie, problemy z koncentracją uwagi, senność, przygnębienie, uczucie zimna. Odciąga to uwagę od procesu autoimmunologicznego. Znacznie później pojawiają się inne zmiany metaboliczne, w tym zaburzenia miesiączkowania, czy rozdrażnienie. Problemy z układem rozrodczym mogą dopiero naprowadzić ginekologa (ale nie muszą) na właściwy tor i skierowanie osoby do endokrynologa.
Co za smutna epoka, w której łatwiej jest rozbić atom
niż zniszczyć przesąd
Albert Einstein
Przewlekły stres i tego konsekwencje dla funkcji tarczycy
Ten rozdział rozpoczęłam od metafory Alberta Einsteina, aby uświadomić, że społeczne czy indywidualne blokady mentalne, funkcjonujące w społeczeństwie hamują nie tylko postęp w zrozumieniu podstawowych prawd o człowieku, ale także jego proces zdrowienia i chorowania. Panuje bowiem od wieków wszechobecny pogląd, także w nauce, że choroba dzieje się na poziomie ciała i tylko tam powinna być leczona. Tymczasem nie przyjmuje się do wiadomości, że sfera psychiki jest być może najważniejszym fundamentem do tego, aby choroba zaistniała.
W tym rozdziale rozwinę temat chorób tarczycy i jej funkcjonowania, w kontekście stanu emocjonalnego osoby.
Stres stanowi odpowiedź organizmu na sytuacje zagrażające jego stanowi bytu. Wywołuje on chociażby przyspieszenie bicia serca, podniesienie ciśnienia i poziomu cukru we krwi oraz uruchamia gotowość mięśni do działania, a stąd wzmaga ich napięcie. W sytuacjach wszechobecnego stresu ta reakcja jest stale kontynuowana i nigdy nie następuje jej wygaszenie, a stąd napięcia mięśniowe.
Ocenia się, że co najmniej 70% osób żyje w przewlekłym stresie. Wywołuje on stan zapalny, podnosząc ryzyko wielu przewlekłych chorób. W ten sposób również przyczynia się do umocowania się niedoczynności tarczycy.
Reakcja stresowa jest kontrolowana przez oś przysadka-podwzgórze-nadnercza (PPN). W tej części następuje też w normalnych warunkach regulacja trawienia, odpowiedzi immunologicznej, nastroju i poziomu energii. O tym pisałam w poprzednio wymienianych książkach, podobnie jak w publikacji: PSYCHOSOMATYCZNE, EMOCJONALNE I DUCHOWE ASPEKTY CHORÓB ZE STRESU.
Przysadka wytwarza hormon kortykotropowy, który reguluje pracę całej osi. W trakcie stresu ten hormon pobudza podwzgórze do produkcji hormonu adrenokortykotropowego (ACTH), a on stymuluje korę nadnercza do uwolnienia glikokortykoidów, wytwarzających kortyzol. Im bardziej przewlekły stres, tym wyższe stężenie kortyzolu. Wysoki poziom glikokortykoidów zatrzymuje właściwe funkcjonowanie całej osi PPN, a ona ma wpływ na funkcjonowanie m.in. tarczycy.
Przewlekły stres zaburza funkcje nadnerczy, nadmiernie produkujących kortyzol, co powoduje też ich zmęczenie. Kortyzol ma wpływ na poziom hormonów tarczycy, prowadząc do obniżenia ich produkcji.
W trakcie stresu następuje wytworzenie czynników zapalnych — cytokin — co podwyższa stan zapalny i wzmaga tym samym proces autoimmunologiczny w każdej części ciała. Cytokiny obniżają stężenie czynników stymulujących wytwarzanie hormonów tarczycy. Kortyzol, włączony jest w regulację odpowiedzi immunologicznej i metabolizm. Ze względu jednak na jego rolę w trakcie stresu, nazywa się go hormonem stresu. Jeśli wzrasta, poziom TSH obniża się nawet do 40%.
Pod wpływem kortyzolu pojawia się też huśtawka poziomu cukru we krwi, co stymuluje wątrobę do uwalniania glikogenu, a ten przygotowuje mięśnie do reakcji walki i ucieczki. Podwyższenie cukru prowadzi też do utraty kontroli wagi, a stąd do uaktywnienia czynników związanych z niedoczynnością tarczycy.
Stres blokuje układ immunologiczny przed właściwą reakcją przeciwzapalną, wzmagając zapalne cytokiny, a stąd proces zapalny staje się przewlekły. Ponadto stres oddziałuje na układ limbiczny, w którym znajduje się ośrodek pamięci, a tym wywołuje stopniowe tracenie pamięci.
W taki sposób zarówno bezpośrednio, jak i pośrednio wpływa na funkcje tarczycy.
Zakończę krótkim cytatem Erazma z Rotterdamu, który warto poddać refleksji we własnym życiu, aby zrozumieć skutki jako konsekwencje przyczyn: „Co szkodzi — leczy”.
Uśmierzenie bólu jest rzeczą boską.
Hipokrates
Leczenie objawów i co z tego wynika?
Pracując z klientami nad osobowym i duchowym rozwojem, dotykam zarówno sfery materialnej (biologii, fizycznej, materialnego ciała), jak i psycho-duchowej (niematerialnej), a więc emocji, myślenia, wyobraźni, intuicji, etycznej oraz sensu i znaczenia życia. W moim języku i istocie mnie istnieje coś takiego jak prawda wewnętrzna, której nie sposób zanegować, a tym bardziej głosić coś innego niż ona, jej wewnętrzne brzmienie.
Z tego też powodu od wielu lat czuję niezgodę (dysonans, dysharmonię), pomiędzy potocznie używanymi pojęciami, chociażby medycznymi, a moimi głębokimi wartościami, którymi żyję. Te słowa potoczne nijak się bowiem mają do prawdy, mojej prawdy wewnętrznej, którą poznawałam wiele lat i która prowadzi mnie przez znaczną część życia. Jednym z takich słów, powtarzanych bezustannie przez liczne gremia jest leczenie i lek/lekarstwo. Obydwa te pojęcia mają specyficzne znaczenie, a które nie jest zgodne z tym, czego doświadcza pacjent, chory przewlekle, dostając lek czy leczenie. Lek to bowiem substancja modyfikująca przemiany metaboliczne w taki sposób, że hamuje przyczyny lub objawy choroby bądź zapobiega jej rozwojowi. Jak znajdujemy w licznych tekstach, mimo ogromnych możliwości medycyna nie zawsze potrafi usunąć przyczynę choroby, bo ciągle jej nie znalazła, a stąd nie ma sprawdzonej terapii. Dlatego łagodzi skutki, a więc nie leczy. Leczenie jest — przede wszystkim — łagodzeniem bólu i poprawą jakości życia chorego. Jest to więc leczenie objawowe (osłabiania objawu). Leczenie to stosuje się także u tych osób, które zmagają się z chorobą na którą nie odkryto jeszcze lekarstwa. Bardzo często ten rodzaj terapii stosowany jest w przypadku schorzeń o podłożu genetycznym, autoimmunologicznym czy bardzo rzadkich, o których niewiele wiadomo.
I tak, niestety jest w większości przypadków chorób przewlekłych — leczenie objawu, bo o przyczyny nikt się nie kłopocze, ponieważ wizyta trwa 15 minut, a bywa, że u specjalisty zaledwie 5 minut (choć powinno być odwrotnie), a więc skupia się na objawie, a nie pacjencie. I tak stale nie znamy przyczyn, bo ich nie szukamy, nie odkopujemy, nie obserwujemy. Dlatego też ich nie wyleczamy, a więc nie zdrowiejemy, tylko osłabiamy objawy.
Potocznie używane pojęcia, wynikające z przeznaczenia medycyny powinny być prawdami, którymi niestety nie są. Jako półprawdy winny być wyjaśnione każdemu pacjentowi, który korzysta z porady medycznej i który w swojej głębi istnienia wierzy, że zostanie wyleczony z choroby przy użyciu leku/leków. Na przykład warto by dokładnie wyjaśnić, głosząc leczenie objawów czy lek usuwający objawy, a nie używać jedynie skrótu myślowego: lek/leczenie Tak nie jest, i każda osoba chora przewlekle zmuszona jest (pod presją groźnych skutków dla siebie, o których coraz częściej słyszy w gabinecie czy w innych publikatorach) brać leki do końca życia
O tym, że tak jest istotnie i że to jest leczenie objawów, pisze wiele podręczników i głosi wiele zestawień czy wypowiedzi. I to właśnie jest ten dysonans, o którym wyżej napisałam, gdyż pojęcie leku czy leczenia nie zgadza się absolutnie z tym, co powinno zaistnieć — leczenia i wyleczenia. Już Sofokles powiedział kiedyś, że „zły to lekarz, który stosuje lekarstwo gorsze od choroby”. Można tu zastosować też powiedzenie Marii Curie-Skłodowskiej, która tak ujęła problem nieprawdy: Są uczeni-sadyści, którzy chętnie wyszukują błędy, niż stwierdzają prawdy”. Chodzi więc o to, że doszukują się błędu w myśleniu innej osoby, aby uprawomocnić to, co prawdą nie jest, a wręcz jest przejaskrawioną nieprawdą.
Każdy pacjent nie może więc być wprowadzany w błąd, a do wyżej wymienionych pojęć powinny być dodawane określenia:
— lek na usuwanie objawów bólu;
— leczenie objawowe — dotyczące tymczasowego usuwania objawu.
Chociażby same choroby autoimmunologiczne wyraźnie sygnalizują, że są częścią pewnego, długotrwałego procesu organicznego (systemowego) i brak adresowania do ich przyczyn czyni je istotnie przewlekłymi i postępującymi. Nigdy bowiem leczenie objawów nie sięga przyczyn, a odnosi się jedynie do ich skutków (objawów). Ich czasowe usuwanie nie likwiduje więc przyczyn, gdyż do nich nie dociera. O tym szczegółowo piszę w książce: CHOROBY SYSTEMOWE /IMMUNOLOGICZNE, a więc do niej odsyłam Czytelnika dla zapoznania się z tym głębiej.
Wiele lat temu Ludwik Pasteur przestrzegał: „nie pozwalajcie faktom znaczyć więcej niż to, czego istotnie dowodzą”, a Antoine de Saint-Exupery (autor znanej z dzieciństwa książki p.t. Mały Książe) głosił: „żeby widzieć jasno, wystarczy zmienić perspektywę”.
Zmieńmy więc perspektywę z wsobnej, dbającej o własny interes i zyski, na widzenie drugiego człowieka, jego bólu i cierpienia oraz tego, w czym możemy mu pomóc swoimi talentami i wiedzą. Potrzebujemy w to włączyć współodczuwanie i etyczne postępowanie, wywodzące się ze źródła własnej tożsamości. To źródło „ja” jest połączone z prawdziwym Źródłem Życia, jakkolwiek je rozumiemy według indywidualnego światopoglądu. Patrząc z takiej, poszerzonej perspektywy włączamy duchowy wymiar do medycyny, o który zabiegał lata temu Profesor Julian Aleksandrowicz, polski hematolog, wizjoner, który w swojej książce U PROGU MEDYCYNY JUTRA tak napisał:
„Duchowy aspekt doświadczeń ludzkich zjednoczy się nie tylko w medycynie jutra, ale także w zintegrowanych naukach technicznych, biologicznych i humanistycznych oraz ścisłych”.
Niestety tego poziomu duchowego nadal nie ma. Ponadto leczenie objawów dotyczy tak naprawdę zbiorowego oddziaływania na objaw (przy użyciu podobnego lub tego samego leczenia) dla wszystkich pacjentów, którym postawiono tę samą diagnozę.
Tymczasem chorujemy indywidualnie i podobny objaw czy objawy mogą pokazywać zupełnie inną drogę do przyczyny, która jest zawarta w każdym człowieku, a stąd jest unikalna. Jeśli tego nie robimy, to mijamy się z prawdą, informując pacjenta (podległego sobie człowieka), że dostaje lek na przypisaną mu jednostkę chorobową, czyli diagnozę, a on jest jedynie przedmiotem tych zabiegów, a nigdy podmiotem, a leczenie dotyczy masowych oddziaływań na objaw — dla wszystkich jednakowych.
Tak więc z leczenia objawów wynika niedoinformowanie pacjenta, że nigdy nie wyzdrowieje, tylko będzie dostawać lek na zmniejszenie lub usunięcie na kilka/kilkanaście godzin objawu. Z tego względu wiąże się to także z długotrwałym oddziaływaniem nie tylko presji, że musi coś brać, a ponadto także z długotrwałym oddziaływaniem na jego organizm substancji obcej, na którą jego organizm może reagować nietolerancją leku lub alergią. Wszystko to pogarsza jego stan w chorobie autoimmunologicznej, która nasila się wraz z pojawianiem się kolejnej reakcji alergicznej, a ona wzmaga stan zapalny, prowadząc do alergii i następnej reakcji autoimmunologicznej. A więc pacjent wkracza w błędne koło powtórzeń: alergen/antygen — > reakcja zapalna — > nasilenie objawów choroby autoimmunologicznej i pojawianie się kolejnych przeciwciał i/lub przewlekłego limfocytarnego zapalenia nie tylko tarczycy, ale i innych narządów, gdzie ukazują się obrzęki i kolejne stany zapalne.