Prolog
Delikatne fale potężnego, błękitnego jeziora, spienione niczym obłoki na pochmurnym niebie, owinęły się wokół stóp, prowadzących młodego człowieka coraz głębiej w tak często odwiedzany przez niego świat — świat jego jaźni. Jak bezwładna kula spadał na to twarde dno własnych przeżyć rozważając i analizując ostatni z etapów swojego życia starając się jednocześnie dojrzeć siebie samego jak najdokładniej.
Z radością zauważył, że zrobił znaczne postępy w odbieraniu otaczającej go rzeczywistości. Był z siebie nawet dumny, co jednak nie pozwoliło mu zapomnieć o sprawie najważniejszej, tej, która wypełniała jego umysł i serce przez ostatnie lata i pokierowała jego dotychczasowym życiem…
Męczył się tą powracającą, natrętną niczym mucha myślą, zdawał sobie jednak sprawę, że nie wolno mu było o tym zapomnieć; że tak już musiało być…
I nigdy nie pominął jej analizując każdego dnia minione chwile. Zamykał oczy, zaglądał w głąb siebie i widział to, co tak bardzo wzburzało jego gorącą krew. Serce szalało, miotało się niby osaczony zwierz. Rozum odmawiał posłuszeństwa; to emocje stawały się panem jego ciała.
Naga stopa z pasją sprzeciwiła się nadchodzącej fali, rozpryskując ją na miliony drobnych kropelek lśniących nieprzeniknionym miedzianym blaskiem. Całe piękno zachodzącego słońca odbiło się w tych drobniutkich kropelkach, co wprowadziło młodego mężczyznę w osłupienie. To zauroczenie owym zjawiskiem trwało jednak zbyt krótko, by mogło wyryć w jego duszy trwały ślad.
Większą uwagę skupił na barwie tafli jeziora, barwie jego bolesnych wspomnień. Nie potrafił oderwać od niej swego uporczywego spojrzenia.
„Ten kolor… Te oczy…” — myślał gorączkowo, a emocje rosły w nim tak szybko, aż odniósł wrażenie, że wkrótce rozsadzą jego wnętrze i ta woda o barwie niezapomnianych oczu stanie się jego grobem.
Nagle poczuł się dziwnie znużony. Nagromadzenie tych uczuć odebrało mu wszelką siłę, a zmęczenie dopadło go z taką mocą, że zmuszony był oprzeć się na ogromnym kamieniu, o który rozbijały się, wierzące w swą niezachwianą potęgę, fale. Usiadł na nim, lecz nie zrezygnował z wpatrywania się w wykańczający go błękit jeziora…
Ponownie zajrzał w głąb swej duszy i wrócił wychodzonymi ścieżkami wspomnień do przeszłości…
Dzień pierwszy
Drobny, mieniący się w miedzianych promieniach niknącego już słońca, ptaszek usiadł na parapecie. Jego maleńka, kolorowa główka kręciła się z kosmiczną prędkością, gdy ten z lękiem w brunatnych oczkach lustrował otoczenie. Nagle z jego ptasiego dzióbka wydobyła się piękna, acz zawodząca melodia, roztaczając wokół swe blaski.
Dźwięczność tej serenady dobiegła w końcu uszu śpiącej kobiety, która na jej brzmienie wolno podniosła swe powieki. Słodka jak miód, a jednocześnie tak pełna smutku melodia docierała stopniowo do jej świadomości.
Westchnęła i przeciągnęła się, lustrując pomieszczenie. Pokój zalała łuna rozpalonych promieni zachodzącego słońca, przedzierając się przez późno — popołudniowy półmrok. Ognista czerwień osiadła na komodzie stojącej tuż przy oknie oraz bladoróżowym kocu, gładko rozłożonym na szerokim, miękkim łożu, na którym zasnęła. Liczne zakola rozgrzanym odcieniem tańcowały na dywanie w odcieniu ècru, pokrywającym lśniącą podłogę.
Maja z fascynacją przyglądała się temu zjawisku. Wrażliwa na piękno, zauroczona wpijała się swą duszą w to, co wyśledziły jej oczy. Coraz bardziej podobało jej się to miejsce.
Tego popołudnia, gdy wynajęła z narzeczonym domek na najbliższe dwa tygodnie, była zbyt wyczerpana trwającą dwanaście godzin podróżą, by mogła dokładnie przyjrzeć się otoczeniu. Michał załatwił wszelkie formalności, ona jedynie posłusznie kroczyła za nim, marząc tylko o tym, aby położyć się i nie myśleć już o niczym. Kiedy jednak jej zmęczone i obolałe ciało poczuło zapach oraz miękkość świeżej pościeli, od razu zmorzył ją sen i odpłynęła w objęcia Morfeusza.
Nie wiedziała, co robił w tym czasie Michał. Gdy zasnęła, był jeszcze w pokoju; kiedy mały ptaszek ściągnął ją do codzienności istnienia swym śpiewem, była już sama. Z uśmiechem zwróciła swą twarz ku małej kruszynce wędrującej po parapecie. W tym samym momencie ptaszek rozwinął swe skrzydełka i, przekonany, iż gdzie indziej będzie mu lepiej, odfrunął.
Wstała zdecydowana znaleźć swego mężczyznę. Szybko podeszła do lustra wiszącego na ścianie w odcieniu jasnego fioletu i poprawiła kasztanowe, lekko falowane włosy, które w czasie snu przybrały kształt starej, zużytej miotły, po czym wygładziła różową koszulkę oraz bordowe rybaczki i wyszła na werandę.
Zdziwiła się, jak ciepło było tego wieczoru. Przyzwyczajona do wilgotnego, chłodnego, górskiego powietrza z lubością przyjmowała na siebie delikatne, parne oddechy powietrza, delektując się każdym powiewem. Podeszła do balustrady i, przymknąwszy oczy, oparła się o barierki.
Gdzieś z oddali dochodziły do niej odgłosy radosnej zabawy nad brzegiem jeziora, śmiech dzieci, szczekanie psów mieszkańców Przystani, głośne rozmowy. Jej nozdrza, drażnione przez ostre zapachy pieczonych na grillu kiełbas, chłonęły wszystko, co było inne niż dotychczas jej znane.
Westchnęła z rozkoszy i otworzyła oczy. Jak bardzo cieszyła się, że Michał namówił ją na ten wyjazd! Nie do końca była przekonana, gdy przedstawił jej propozycję wspólnego spędzenia dwóch tygodni nad jeziorem Mamry. Zgodziła się, ponieważ Michał potrzebował odpoczynku po pracowitych miesiącach i, z nią czy bez niej, przyjechałby do Przystani.
A ona sama zaczęła odczuwać monotonię życia w mieście. Potrzebowała, tak jak i on, trochę ciszy, spokoju i kilka dni, które mogłaby spędzić z ukochaną osobą.
Michała dostrzegła niemal natychmiast, gdy tylko się rozglądnęła. Stał w odległości zaledwie kilkuset metrów przy innym domku po drugiej stronie ścieżki tego małego ustronia dla turystów. Oparty o rozłożysty, potężny pień dębu wyglądał niczym grecki bóg. Maja zafascynowana przyglądała się narzeczonemu, a na jej twarzy bezwiednie pojawił się uśmiech. Jakże ona go kochała! W tamtym momencie nie potrafiła wyobrazić sobie większej miłości, która mogłaby wypełnić jej serce.
Nie zawsze patrzyła na Michała w ten sposób. Był dla niej przede wszystkim przyjacielem, któremu mogła zwierzyć się ze wszystkiego. Dopiero potem widziała swego narzeczonego, z którym miała przecież spędzić resztę życia.
Wróciła wspomnieniami do dawnych lat, kiedy nawet nie spodziewała się, iż, wówczas wysoki, chudy blondyn, kilka lat później zmężnieje, a jego jasne włosy przybiorę złoty blask, kontrastując z opalonym ciałem. Nie spodziewała się także, że kiedykolwiek ujrzy w nim mężczyznę, który tak bardzo nią zawładnie…
Podczas tych przechadzek po ścieżkach przeszłości Maja całkowicie została pochłonięta przez wspomnienia. Nie zauważyła nawet, że Michał obejrzawszy się przyglądał się jej. Lustrował każdy jej ruch, każdy gest; badał wzrokiem błyszczące w ostatnich promieniach słońca ciało swojej kobiety. Zatapiał wzrok w miedzianych w tamtym momencie włosach Mai, które niesfornie wiły się wokół jej zamyślonej, wyrażającej fascynację twarzy.
Nigdy nie mógł zrozumieć, dlaczego farbowała je na czarno. Nie raz dawał jej do zrozumienia, że naturalny kolor włosów Mai podoba mu się najbardziej, lecz ona uparcie sięgała po pudełko z napisem „Farba do włosów”.
Maja wyczuła na sobie palące spojrzenie i od razu zwróciła swą twarz w kierunku Michała. Uśmiech rozjaśnił jej oblicze, gdy zauważyła jego rozpromienione oczy. Zwinnie zeskoczyła z werandy kierując się w jego stronę, a on ponownie zwrócił się do swego rozmówcy wynajmującego domek, przy którym stali:
— Dobra, Witek, idę — poklepał go po ramieniu, a mężczyzna, będący mniej więcej w jego wieku, uśmiechnął się dobrodusznie.
— Pewnie — odpowiedział i roześmiał się cicho, a jednocześnie jego szare oczy zabłysły łagodnie i wypłowiałe na słońcu włosy zsunęły mu się na czoło. — Porozmawiamy później. Teraz korzystaj z tego, że jesteście tu sami.
Michał pożegnał się z nowo poznanym kolegą, z którym przegadał ostatnią godzinę i podążył w kierunku narzeczonej. Odległość pomiędzy nimi zmniejszała się z każdym krokiem i z każdym krokiem ich serca biły coraz mocniej.
— Cześć, kochanie — odezwał się Michał, całując Maję w skronie. — Wyspałaś się?
— Tak! Czuję się fantastycznie! — roześmiała się i objęła go w pasie ramionami, przybliżając do niego swoje ciało — Kto to był? — zapytała zwracając swoją twarz ku jego.
Michał uśmiechnął się.
— Cóż to, kochanie, nie wystarczam ci już ja? — spytał, drażniąc się z nią.
Maja udała obrażoną i odwróciła się tyłem do mężczyzny. Wiedziała doskonale, że Michał będzie starał się ją jakąś udobruchać. Nie musiała długo czekać. Już poczuła na karku gorący dotyk jego ust, drobnymi pocałunkami składający przeprosiny.
Przymknęła oczy i uśmiechnęła się. Było jej bardzo dobrze, nawet mimo świadomości, iż stali się obiektem powszechnego zainteresowania wśród wczasowiczów.
— Na co masz ochotę? — zapytał nagle Michał, szepcząc jej do ucha.
Maja oparła tył swej głowy na jego ramieniu i spojrzała w cudowny błękit nieba. Taką barwę niebo może mieć tylko na Mazurach! Ich dłonie spotkały się na jej brzuchu.
— A jakie są tu atrakcje? — spytała go z uśmiechem.
— Uff! — wypuścił potężną porcję powietrza z płuc — Mogłabyś wybierać do rana!
Odwróciła się w jego stronę, opierając dłonie na jasno-niebieskiej koszulce narzeczonego, a on wciąż trzymał ją w swych ramionach. Spojrzeli sobie w oczy, które tryskały niewypowiedzianym blaskiem i radością. Michał posłał jej zniewalający uśmiech, sprawiając, że poczuła na plecach mrowienie.
— Naprawdę? — pytanie jej nawiązywało do chwilowo przerwanej rozmowy.
— Chodź, zabiorę cię nad jezioro — odezwał się. — Nawet go nie widziałaś.
— Zawsze można to nadrobić.… — roześmiała się słysząc swój uwodzicielski ton głosu, tak do niej niepodobny.
Michał jedynie posłał jej kolejny uśmiech i, złożywszy pocałunek na miękkim, zaróżowionym policzku, objął ją i skierował w powrotną drogę.
— Ty na pewno zszedłeś już na plażę! — Maja zerknęła na Michała, wiedząc, iż jej narzeczony nie był w stanie usiedzieć w jednym miejscu tylu godzin.
— Owszem, rozejrzałem się trochę — odpowiedział, wciąż patrząc przed siebie.
Minęli swój domek objęci w pół i dalej podążali, jakby wiedzeni śmiechem i krzykami turystów. Coraz donioślej dochodziły ich pluski w wodzie, dźwięk motorówek sunących po jeziorze, zapachy grillowania. Coraz częściej otaczały ich połacie zieleni mieniące się w złotawo-rudych blaskach. Maja wdychała świeże powietrze, a podniecająca radość z możliwości korzystania z życia w takich uroczych ustroniach napawała ją rosnącą energią.
— Popatrz, jak cudowna jest tutaj zieleń! — zachwycona rozglądała się na wszystkie strony z rażącą jasnością w oczach.
Michał zerknął na narzeczoną, nie do końca rozumiejąc jej zachwyt, graniczący niemal z euforią. Owszem, podobało mu się w tym miejscu, lecz podobnie czułby się w każdym innym otoczeniu, ponieważ to wiązało się z odpoczynkiem od pracy, na który tak długo czekał.
Maja już nie raz zaskakiwała go podobnymi komentarzami, na pozór banalnymi, lecz w jej ustach brzmiącymi, jak zaklęcie. On sam nigdy nie zauważał tego, na co ona zwracała uwagę. Zawsze podziwiał w niej ten zmysł dostrzegania piękna, który towarzyszył jej odkąd pamiętał, a do którego ciągle nie mógł się przyzwyczaić.
— Rzeczywiście — potwierdził, ale jego myśli natychmiast powędrowały innym torem. — Zastanawiałem się dziś nad samochodem.
— Tak? I co zrobisz? — zapytała Maja, podchwyciwszy temat, który bardziej odpowiadał jej narzeczonemu.
— Witek powiedział mi, że zna tutejszego mechanika. Jutro oddam mu go do naprawy.
— Witek to ten mężczyzna, z którym rozmawiałeś chwilę temu, tak? — Maja posłała mu uroczy uśmiech, który on musiał odwzajemnić.
Uwielbiał te chwile, gdy jego narzeczona śmiała się albo po prostu uśmiechała. Cała jej twarz błyszczała wówczas blaskiem intensywniejszym niż gwiazdy, przewodniczki nocy. Mógł wtedy wpatrywać się w nią i jedynie smutek w jej oczach sprowadzał go przeważnie na ziemię.
— Tak, to on — odpowiedział jej.
— A więc od jutra zaczynamy zwiedzanie okolic! — zawołała i wysunąwszy się z objęć Michała, wesoło śmiejąc się, zbiegła w dół plaży odsłoniętej przez kilka liściastych drzew.
Michał pobiegł za nią.
* * *
Wysoki, młody mężczyzna, z dłońmi schowanymi w kremowych kieszeniach sztruksów, wkroczył wolno do sypialni małego, wczasowego domku. Pokręcił głową, uśmiechając się do siebie. Momentalnie przypominały mu się czasy, kiedy to on i jego żona, którą wielbił tak bardzo, byli o krok od ślubu pewni decyzji, jaką podjęli; decyzji, która wiązała ich na całe życie.
Zerknął na rozmarzoną, rudowłosą, młodziutką kobietę, siedzącą na szerokim łożu przykrytym zielono — seledynowym kocem. Skupiona na perfekcyjnym pomalowaniu paznokci u stóp nie zwróciła uwagi na wchodzącego mężczyznę. Dopiero, kiedy zakończyła pracę nad ostatnim paznokciem lewej stopy, podniosła głowę, zauważając go.
— Dlaczego się uśmiechasz? — zapytała, przyglądając się mu przez moment, po czym zajęła się swoją prawą stopą.
Mężczyzna przez chwilę jeszcze spozierał na delikatną postać kobiety, przypominającą raczej nastolatkę niż dwudziestoczteroletnią mężatkę. Uśmiechnął się szerzej i usiadł na brzegu łóżka.
— Mówiłem ci, że jesteś śliczna? — szepnął, czule odsuwając ogniste loki z czoła kobiety.
Roześmiała się. Jej błyszczące, szmaragdowe, duże oczy spoczęły na jego szarych, zafascynowanych nią. Wpatrywali się w siebie tak, jak wiele lat temu, gdy ujrzeli się po raz pierwszy.
— Dlatego się uśmiechasz?! — zawołała, lekko szturchając go łokciem w ramię. — Cieszysz się, że jeszcze się nie zestarzałam! — dodała z przekąsem.
— Daj spokój, Iga. Przecież wiesz, że moje uczucie do ciebie potężnieje, a nie maleje.
— Chodź tu, mój romantyku, i daj mi buziaka! — wyciągnęła do niego ręce, a kiedy mężczyzna pochylił się nad nią, składając na jej słodkich ustach gorący pocałunek, objęła jego szyję. — O której wychodzimy na zabawę? — zapytała, patrząc mu w oczy.
— Nie wiem, kochanie. Ja mógłbym wyjść już teraz, ale widzę, że ty ciągle się szykujesz.
Pocałowała go i zabrała się do kończenia pedicure.
— Jeszcze tylko się ubiorę i to już koniec. — rzekła pochłonięta pracą.
Mężczyzna skierował się do łazienki, by przeczesać trochę burzę jasnych włosów. Spojrzał w duże lustro i nagle ponownie zobaczył w nim odbicie kogoś zupełnie innego, a może właśnie kogoś, kto żył w nim od początku jego istnienia? Nie był tego pewien, choć bardziej skłaniał się ku drugiej z możliwości…
Zmarszczył brwi i uporczywie wpatrywał się w swoje odbicie. Z trudem przełknął ślinę. Jak błyskawice przedzierały się przez jego umysł dawne, minione chwile. Prześladowały go, ilekroć coś skojarzyło mu się z tamtym człowiekiem, a zdarzało się to nader często. Jego rozważania przerwał w pewnej chwili dźwięczny kobiecy głos:
— Witek, kochanie, jestem gotowa! Chodź!
Roześmiana postać wbiegła do łazienki. Witold spojrzał na nią dosyć poważnie. W jego oczach żarzyło się jeszcze coś, co Iga przez te wszystkie lata ich znajomości zdołała już zaaprobować. Podeszła do niego i opierając swoje dłonie na jego piersi zatopiła się w szarości oczu męża. Intensywność jego spojrzenia stopniowo malała i Witek z każdą kolejną sekundą stawał się ponownie sobą, ku ogromnej uciesze jego żony.
— Znowu o nim myślałeś? — szepnęła, opierając policzek na jego piersi.
Witek objął ją mocno, przytulając do siebie. Zamknął oczy, pochłaniając ten spokój, który ona mu przyniosła, jak zwykła to robić. Jej obecność zawsze dawała mu ukojenie, uspokajała jego rozkołatane serce. Wystarczyło jedno spojrzenie w te duże szmaragdowe oczy, tchnące tak potężną miłością, by wróciła mu wiara w siebie; świadomość, że jest komuś potrzebny.
Uśmiechnęła się do niego. A kiedy on posłał jej równie szeroki uśmiech, wiedziała, że ponownie odzyskała męża. Oczy jej zaiskrzyły dzikim blaskiem, a domek na nowo wypełnił się wesołym śmiechem kobiety.
— Chodź! — zawołała, pociągając go za sobą. — Idziemy się bawić! W końcu zaczynamy siódmy rok naszego małżeńskiego pożycia.
Teraz i on się roześmiał. Zawsze zarażała go dobrym humorem; zawsze obdarzała go kilogramami optymizmu. Była dla niego opoką w trudnych chwilach, które czasem go nawiedzały.
Objęli się w pasie i podążyli ku dźwięcznej muzyce życia, dobiegającej do ich uszu. Każdego wieczoru, odkąd wynajęli domek nad jeziorem, wybierali się na zabawy, odbywające się nad jego brzegiem. W ciągu tych trzech zaledwie dni poznali wielu innych wczasowiczów i tubylców. Iga wręcz paliła się do zawierania nowych znajomości. Jej towarzyska dusza rwała się do rozmów i zabaw z innymi.
Witek chciał właśnie poinformować żonę o zawarciu przez niego nowej znajomości, spojrzał więc w jej oczy iskrzące w świetle słońca. W tym samym momencie jej twarz rozświetlił także szeroki uśmiech, a mężczyzna podążył spojrzeniem za wzrokiem Igi.
W ich kierunku podążał szczupły, młody osobnik, którego skóra lśniła zdrową opalenizną, kontrastującą z bielą jego zębów, gdy rozchylił usta w uśmiechu. Zza okularów spozierały błękitno — szare oczy, wyróżniające się na jego złocistej twarzy.
Przesunął dłonią po obciętych na krótko, ciemnych włosach, po czym zatrzymał się, stanąwszy przed małżonkami.
— Idziecie na zabawę? — zapytał, nie przestając się uśmiechać.
— Pewnie! — roześmiała się Iga. — Nie korzystać z takich okazji to po prostu bluźnierstwo!
Mężczyzna wsunął dłonie do kieszeni swoich granatowych spodenek i uniósł brew. Nie do końca był przekonany co do prawdziwości stwierdzenia Igi, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że często sam wybierał się na różne imprezy.
— A ty? Nie idziesz? — zapytał Witek, zauważając sceptyczne spojrzenie kolegi.
— Nie. Przed chwilą skończyłem pracę i byłem u mamy coś zjeść — odpowiedział brunet, głęboko odetchnąwszy. — Jestem trochę zmęczony.
— Wykończysz się, chłopie — zawyrokował Witek. — Mogłeś przecież skończyć tę pracę jutro, zamiast dziś ją przedłużać.
— Wiesz przecież, że dla mnie to jest przede wszystkim przyjemność…
— Co może być przyjemnego w dłubaniu w samochodach? — zdziwiła się Iga.
Mężczyźni jedynie spojrzeli na siebie, uśmiechając się pobłażliwie, a ich spojrzenie wyrażało tylko jedno słowo: „kobiety!”.
Iga jednak nie zwróciła na to najmniejszej uwagi i, chwytając znajomego pod ramię, oznajmiła:
— Idziesz z nami. Nikt ci nie każe wyginać się na parkiecie, a towarzystwa przecież możesz nam dotrzymać. To chyba nie jest męczące?
Wobec tak postawionego „zaproszenia” mężczyzna nie był w stanie odmówić. Poddał się jej czynom i posłusznie, podobnie jak Witek, podążył za ognistowłosą kobietą, kiedy ta ruszyła do przodu, opierając się na ramionach obu mężczyzn. Szli w skupieniu, delektując się cudowną aurą, lecz ciszę, jaka zaległa pomiędzy nimi na moment, przerwał w końcu Witek.
— Kamil, znajdziesz jutro trochę czasu w swoim warsztacie? — zapytał, spoglądając w stronę kolegi nad głową żony.
— Znowu coś poszło w waszym aucie? Pewnie, że znajdę — zaoferował się bez chwili wahania, choć nie był tego całkowicie pewien.
— Nie, nie chodzi o nasz samochód — zaprzeczył Witek. — Znajomy ma problem ze swoim…
— Który? — przerwała Iga, zwracając swoją młodziutką, wyrażającą zaciekawienie, twarz w kierunku męża.
— Nie znasz go, kochanie — odpowiedział jej i zaraz zwrócił pytający wzrok na Kamila. — Zajrzysz…
— Jak to nie znam?! — wykrzyknęła kobieta, zatrzymując się; jej brwi utworzyły ostry łuk nad dużymi, lśniącymi szmaragdami oczami. — Jak to możliwe, że ty znasz kogoś, kogo nie znam ja?!
Witek westchnął, patrząc w seledynowe tęczówki pałające żalem i rozczarowaniem.
— Poznałem go zaledwie przed godziną, kochanie — zaczął spokojnie, chwytając jej twarz w swe dłonie. — Na pewno poznasz go na zabawie. Obiecał, że przyjdzie i zabierze swoją narzeczoną.
Twarz Igi stopniowo łagodniała i nabierała tego dziewczęcego blasku, do którego jej mąż był tak przyzwyczajony. W chwili spontaniczności objęła go w pasie, opierając swój policzek na szerokiej piersi mężczyzny i zamknęła oczy, czerpiąc z tych kilku sekund jak najwięcej spokoju męża.
Kamil, przyglądający się z boku tej scenie, pokręcił jedynie głową z niedowierzaniem. Iga ciągle wprawiała go w oszołomienie swoimi zmianami humoru. Podziwiał Witka, że przez tyle lat znosił to wszystko i, zdawałoby się, ciągle kochał swą żonę tak samo! On sam nie wytrwałby — wiedział coś na ten temat.
* * *
Michał odsunął krzesło, na którym usiadła jego narzeczona, po czym przeszedł na drugą stronę drewnianego stolika, wolno popijając chłodne piwo. Z zainteresowaniem rozglądali się wokół, siedząc nieco na uboczu wspaniałej restauracji, składającej się jedynie z parkietu, dachu i baru, wdychając aromatyczne zapachy.
— Więcej tu osób o tej porze, niż kilka godzin wcześniej — odezwał się, posyłając swej towarzyszce uśmiech, po czym łyknął trochę klarownego, miodowego napoju z pianką.
Kiedy Maja, znużona podróżą, oddawała się marzeniom sennym, on, spacerując po okolicy, zdecydował się skorzystać z okazji i, siedząc przy tym samym stoliku, który wybrał dla nich w tym momencie, przemyślał wiele spraw, dotyczących jego własnej pracy, jak i osobistych. Podobało mu się to miejsce ze względu na ciszę, jaka panowała wówczas wśród klientów oraz obsługi.
Maja wolno sączyła wodę mineralną z cytryną i przyglądała się zabawom dzieci na małej plaży. Z ich miejsca widoczna była błękitnozielona tafla ogromnego jeziora, co bardzo przypadło jej do gustu. Radosny spokój spływał na nią, chociaż wokół robiło się coraz głośniej. Dziwnie kojące było to miejsce, doszła do wniosku. Spojrzała na Michała i z uśmiechem odpowiedziała:
— Tutaj o tej porze życie dopiero się zaczyna.
— Będziemy musieli się przestawić…
Wszystko przyjmował bez żadnego problemu, co często Maję dziwiło. Zmarszczyła teraz brwi, podnosząc na niego wzrok. Wpatrywała się przez moment w jego jasne oczy, zastanawiając się, czy zawsze taki był, czy tylko nie mogła przypomnieć sobie podobnych sytuacji. Kiedyś jednak nie spędzała z nim tak dużo czasu, możliwe zatem, iż uszło to jej uwadze.
Michał zauważył jej uporczywe i zamyślone spojrzenie, co jednakże wcale go nie zaskoczyło. Maja dosyć często wpatrywała się w niego, do czego zdążył się już przyzwyczaić przez cały ten czas jego zalotów i okresu ich narzeczeństwa.
Ujął w swe ręce jej maleńką w porównaniu ze swoją dłoń, co od razu sprowadziło ją na ziemię. Zarumieniła się, nagle przyłapana na tak intensywnym przyglądaniu się narzeczonemu. Zdawała sobie sprawę, że nie ma w tym nic zdrożnego, nie była jednak w stanie zapanować nad tym odruchem.
Rumieniec ten jedynie rozpalił w nim ogień, a w oczach jego zalśnił nagły blask i Michał mocniej ścisnął dłoń Mai.
— Kochanie, wyjdź za mnie… — szepnął, zatapiając się całkowicie w jej orzechowych oczach.
Źrenice dziewczyny przybrały kształt ciemnych, porcelanowych talerzy. Zdumiała ją prośba Michała. Była już przecież jego narzeczoną; już usłyszała owo błaganie z jego ust zaledwie przed tygodniem!
— Ale… — odezwała się, lecz on nie dał jej dokończyć, jakby domyślał się, co chce mu powiedzieć, i ciągnął żarliwie:
— Dzisiaj… Teraz…
Intensywność jego spojrzenia zaczęła ją przerażać. Nigdy wcześniej nie widziała go takim, jakim był w owej chwili. Serce momentalnie przyspieszyło; czuła swój puls w każdym odcinku ciała, a w głowie zaszumiało jej tak bardzo, że odniosła wrażenie, iż zbliżała się do stanu omdlenia.
— Michał, ale… — zaczęła, lecz ponownie nie dane jej było dokończyć.
W zasięgu jej wzroku znalazł się ktoś, kogo gdzieś już widziała. Podniosła wzrok na szczupłego mężczyznę, którego gęste włosy, jakby wypłowiałe, odróżniały się w półmroku otoczenia, idącego w ich kierunku. I wtedy doznała olśnienia! Z nim to właśnie kilkadziesiąt minut wcześniej rozmawiał jej narzeczony.
Michał odwrócił się, podążając za spojrzeniem narzeczonej. Nie bardzo spodobało mu się towarzystwo, jakie ujrzał. Miał nadzieję, iż jeszcze dziś kobieta, z którą się związał, zostanie jego żoną, lecz jego plany nagle legły w gruzach. Z niesmakiem ponownie zwrócił swą twarz w stronę Mai, która jednak ze spuszczoną głową z zainteresowaniem przyglądała się przezroczystej barwie wody mineralnej.
Była mocno zaskoczona tym, o co poprosił ją Michał. Zupełnie nie spodziewała się tak spontanicznego kroku po zwykle opanowanym mężczyźnie, nie była na to ani trochę przygotowana. W jej umyśle od tych wszystkich niepoukładanych myśli zrodził się całkowity chaos. Momentalnie zabolała ją głowa, a spokój, jaki czuła dotychczas, gdzieś się ulotnił.
Michał tymczasem wstał i, przywitawszy się ze znajomym, podszedł do przyszłej żony, która również się podniosła. Objął ją w pasie, po czym zwrócił się do przybyłych:
— To Maja, moja narzeczona — spojrzał na kolegę. — A to Witek.
— Miło cię w końcu poznać — odezwał się przedstawiony mężczyzna, podając dłoń czującej się niezbyt pewnie dziewczynie i uśmiechając się serdecznie. — Michał prawie ciągle o tobie mówi!
Maja zerknęła na narzeczonego, po czym posłała Witkowi szeroki uśmiech. W jego szarych, przezroczystych oczach kryło się coś nieokreślonego, co jednak wzbudziło w niej zaufanie. Miała wrażenie, iż stoi przed nią człowiek naprawdę autentyczny, nie udający nikogo, kim nie jest.
— Mam nadzieję, że przedstawił mnie w korzystnym świetle! — roześmiała się, wiedząc jednocześnie, że Michał nie mógłby powiedzieć o niej niczego złego za jej plecami.
— Oczywiście! Chyba w to nie wątpisz? — podchwycił Witek, po czym wysunął na przód swoją żonę, która już nie mogła doczekać się, kiedy zacznie głębiej poznawać ową parę. — To moja żona, Iga. Na pewno się zaprzyjaźnicie.
Obie kobiety z uśmiechem na twarzach przywitały się ze sobą i Iga, czując się już pełnoprawną członkinią grupy, postanowiła przedstawić jeszcze Kamila, stojącego ciągle za małżonkami. Chwyciła go pod ramię i rzekła:
— Znacie Kamila? Pewnie jeszcze nie zdążyliście zapoznać się z nikim! To jest nasz zaufany mechanik. Szybko poradził sobie z naszym autem, prawda, złotko?
Przyszli małżonkowie ze zdumieniem przyjęli zarówno słowotok młodej, ognistowłosej kobiety, jak określenie, jakim obdarzyła bruneta. Przez moment przyglądali się jej niczym nieziemskiemu zjawisku, zaraz jednak Maja zreflektowała się i podała swą dłoń wyciągniętej, opalonej dłoni Kamila, posyłając mu uroczy uśmiech. Michał zaraz potem poszedł w jej ślady.
Wszyscy, za obopólną zgodą, usiedli przy tym samym stoliku natychmiast po tym, jak pozostali kupili sobie coś do picia. Nastąpiło krótkie zamieszanie, spowodowane rozlokowywaniem się, aż w końcu wokół towarzystwa zaległa chwilowa cisza. Iga, gdy tylko wreszcie usiadła wygodnie, od razu ją przerwała, zagadując Maję. Kiedy kobiety zajęły się rozmową, Kamil zwrócił się do Michała.
— Słyszałem, że masz problem ze swoim samochodem — powiedział.
— Tak. Nie wiem, co się z nim dzieje — odpowiedział Michał spokojnie. — Przyjechaliśmy tu i właściwie zaraz potem nie mogłem go odpalić. Próbowałem wiele razy. Czasem zaskakiwał, czasem nie. Mógłbyś go obejrzeć?
— Pewnie. To dla mnie żaden kłopot — Kamil upił łyk piwa, nieodrywając wzroku od rozmówcy. — Jutro przyprowadź go do mojego warsztatu. Witek wie, gdzie to jest, więc poinstruuje cię.
— Zabiorę się razem z tobą. — zaoferował się Witek, zwracając się do nowo poznanego kolegi.
Michał tylko skinął głową. Popijając wolno swoje piwo zapatrzył się gdzieś przed siebie, co od razu zwróciło uwagę Kamila. Zmarszczył brwi, intensywnie zastanawiając się, jak to możliwe, by na świecie istniały tak ponure istoty. Zerknął na Maję, która rozprawiała z Igą. Obie śmiały się i zdawały się nie zwracać uwagi na mężczyzn. Tak bardzo różniła się od swojego narzeczonego, że Kamilowi nie mieściło się w głowie, że ta kasztanowowłosa kobieta mogłaby dzielić resztę swojego życia z takim człowiekiem.
Witek, jakby wyczuwając wątpliwości Kamila, od razu zareagował, chcąc je rozwiać.
— Stało się coś, Michał? — zapytał blondyna, który gwałtownie ocknął się ze swoich myśli.
— Nie, dlaczego pytasz? — był wyraźnie zdziwiony.
— Jakiś czas temu byłeś taki radosny, że cię nie poznaję! Teraz praktycznie się nie odzywasz — wyjaśnił.
Michał uśmiechnął się. Rzeczywiście na moment odpłynął, ale zdarzało mu się to bardzo często. Witek na pewno przyzwyczai się do tego niebawem, tak jak i wiele innych osób z jego otoczenia. Każdy potem stwierdzał, że Michał, bez jego bujania w obłokach, nie byłby tym samym Michałem! Była to jego nieodłączna cecha osobowości.
Wyjaśnił to Witkowi, a przy okazji także i Kamilowi, który jednak dość sceptycznie podszedł do tego wyjaśnienia.
Ten wieczór, mimo wszystko, był bardzo przyjemny dla każdego z członków towarzystwa. Kamil, choć postanowił posiedzieć tylko chwilkę, został, aż reszta znajomych zdecydowała się rozejść. Nastała późna, poprzeplatana błyszczącymi, srebrnymi oczami mroku, noc. Na czarnym niczym heban niebie królował dumnie księżyc, pokazując połowę swej twarzy.
Dwie pary objęte w pół wracały do swych domków i tylko jeden człowiek z dłońmi schowanymi w kieszeniach spodni, obserwując czubki swych adidasów, podążał do domu samotnie…
Dzień drugi
Złota łuna spłynęła na niego ciepłym oddechem, a on odniósł wrażenie, jakby odpłynął ponownie w świat marzeń sennych. Ciepło to wypełniło jego serce, roznosząc je po całym ciele i Witek pod jego wpływem zsunął z siebie zielony koc. Otworzył oczy i uśmiechnął się. Czuł pod palcami ogniste, płonące w świetle porannego słońca delikatne loki żony, owijające się między jego palcami. Słyszał jej spokojny oddech, co po raz kolejny dało mu pewien rodzaj bezpieczeństwa.
Doznawał takiego wrażenia, odkąd pamiętał. Zawsze była dla niego właśnie tą osobą, na której nigdy się nie zawiódł. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, choć praktycznie nigdy nie wierzył, że mogłoby go spotkać coś takiego — dziś może to stwierdzić bez żadnego wahania. Jej cudowne oczy, tak błyszczące w tamtym sierpniowym słońcu rażącą zielenią, zrobiły na nim ogromne wrażenie. Nigdy przez te wszystkie lata nie zapomniał ich blasku i młodzieńczego wyrazu.
Spojrzał na Igę. Spała tak słodko, ułożywszy swą kształtną głowę na jego ramieniu, że nie miał serca jej budzić. Zapewne była zmęczona po tej upojnej nocy, gdy zabrał ją do bram nieba. Radowało go to, że ciągle jeszcze, po sześciu latach małżeństwa, kochali się tak intensywnie i żarliwie, jakby mieli wrażenie, iż jest to ich ostatni raz.
Iga potem potrafiła spać bardzo długo i niemal nic nie było w stanie jej zbudzić; nic, poza nim samym. Dlatego właśnie tak bardzo nie chciał się ruszać, by nie wyrwać jej z objęć marzeń sennych. Nie miał jednak innego wyjścia — umówił się wszak z Michałem, że o ósmej zaprowadzą samochód do Kamila, zatem nie pozostało mu nic innego, jak powoli i delikatnie wysunąć ramię spod głowy żony. Obiecał przecież nowemu koledze pomoc, nie mógł więc zawieźć.
„Tato by nie zawiódł…” — przeszło mu przez myśl, po czym wysunął się z łóżka.
Ku jego zdumieniu, Iga jedynie coś wymamrotała w sobie tylko znanym języku, a następnie odwróciła się na drugi bok, nawet nie otworzywszy oczu. Z ulgą udał się do łazienki i zaczął przygotowywać się do wyjścia.
Jego myśli popłynęły w kierunku Michała, który wydał mu się człowiekiem ciekawym i sympatycznym, dlatego zdecydował się mu pomóc. Odniósł wrażenie, że nie przypadł on jednak do gustu Kamilowi. Miał zatem nadzieję, że sprawa z autem Michała przekona tych mężczyzn do siebie.
Cicho wymknął się z domku, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo, dlatego też tak bardzo zaskoczył go kobiecy głos.
— Dzień dobry, panie Witku — usłyszał i gwałtownie się odwrócił.
Na ścieżce, przecinającej owo turystyczne ustronie, stała kobieta, przez której siwiejące już włosy przeciekały jasne, błyszczące strzały promieni. Uśmiechała się do niego miło, ukazując na swej twarzy siateczkę zmarszczek. Z jej jasnych, niebiańskich oczu biło takie ciepło, że Witkowi wydało się nagle, iż kobieta ta musiała przez całe swoje życie być niezwykle szczęśliwa.
Dopiero po chwili dotarło do niego, kto się z nim przywitał. Uśmiech rozjaśnił mu oblicze. Szybko przeszedł dystans ich dzielący i, chwytając w swe obie dłonie jej prawą dłoń, odpowiedział na powitanie.
— Dzień dobry, pani Żaneto! Proszę mi wybaczyć to zawahanie, ale zaskoczyła mnie pani! — roześmiał się.
— Oczywiście, że się na pana nie gniewam. Ale gdzie to wybiera się pan o tej porze? To coś nowego!
— Obiecałem pomóc koledze. Wczoraj przyjechał tu z narzeczoną. Pewnie widziała ich pani!
— Ach, tak! Rzeczywiście! On to taki blondynek, a ona drobna, ciemnowłosa…
— Tak, właśnie! Kamil obiecał sprawdzić ich samochód — ciągnął Witek.
— Ooo, on już od dawna siedzi w swoim warsztacie! Dziś jakoś nie mógł spać, dlatego zabrał się za coś, co zawsze uprzyjemniało mu życie!
— Czyli za „grzebanie się w samochodach”, jak to określa moja żona! — dokończył Witek. — Przyjdziemy dzisiaj na stołówkę na obiad, więc pozna pani osobiście tę nową parę.
— Serdecznie zapraszam!
Pani Żaneta pożegnała się z Witkiem bardzo miło. Wysoce ceniła sobie tego mężczyznę. Od samego początku znajomości z nim patrzyła na niego korzystnym okiem. Przyjemne usposobienie młodego osobnika od razu przypadło jej do gustu, dlatego z wielką ochotą widziała go u siebie na stołówce. Często się tam pojawiał, korzystając ze świeżych, zdrowych potraw. Pani Wilk traktowała go tak, jak swojego własnego syna, którego kochała z całego serca. Witek przypominał jej Kamila, którego ostatnimi czasy widywała coraz rzadziej.
Kamil już od kilku miesięcy zachowywał się zupełnie inaczej, niż do tej pory. Pani Żaneta często zastanawiała się nad tym, gdy nocą nie mogła zasnąć, co właściwie było tego powodem. Nie rozmawiała z synem na ten temat, był już przecież dorosłym, samodzielnym mężczyzną, liczącym niemal dwadzieścia cztery lata. A ona nie była tak nadopiekuńczą matką, by wtrącać się w jego życie. Zawsze byli ze sobą blisko, dlatego jego milczenie interpretowała tylko w jeden sposób — Kamil po prostu nie chciał rozmawiać o tym, co się wydarzyło w jego życiu.
Mocno zaniepokoiła ją jego ostatnia bezsenna noc. Rano przeszło jej przez myśl, by porozmawiać z nim na serio o całej tej sprawie, która go tak męczyła.
„Może on ma naprawdę jakiś poważny problem” — tłumaczyła siebie. — „Może potrzebuje tej rozmowy, tylko nie ma odwagi zwrócić się z tym do nikogo…”
Cała ta sytuacja i ją zaczęła już męczyć. Obiecała sobie rozwiązać problem syna i pozbyć się przyczyny, niezależnie od tego, co nią było.
Pani Żaneta podążyła wolno w stronę stołówki, gdzie podawała wczasowiczom każdy posiłek o takiej porze, jaka im odpowiadała, z wyjątkiem pory nocnej. Witek, który wraz z żoną pojawiał się u niej mniej więcej o godzinie dziesiątej, zamawiał śniadanie niemal codziennie. Czasem zdarzało się, iż odwiedzali ją dopiero na obiad, co zupełnie jej nie przeszkadzało. Dzielili się z nią wrażeniami, a ona czuła się bardzo przyjemnie w ich towarzystwie.
Iga od początku wydała się jej osobliwą postacią, jednak nie było w niej niczego, co przeszkadzałoby pani Żanecie. Z biegiem czasu polubiła tę przedziwną młodą kobietę. Miała w sobie tyle entuzjazmu i energii, że, jak wydawało się pani Wilk, starczyłoby jej dla wszystkich mieszkańców Przystani!
Uśmiechnęła się do siebie. Miała nadzieję, że młoda para, którą pozna tego dnia, spodoba się jej tak bardzo, jak Blańczykowie. Liczyła na to i nie mogła już doczekać się tego spotkania. W towarzystwie tych młodych ludzi czuła się dużo młodziej, lecz przede wszystkim wyczuwała ich sympatię do niej samej, a na tym zależało jej najbardziej…
* * *
Michał otworzył oczy i przeciągnął się. Czuł się znacznie lepiej niż sądził, będąc jeszcze w drodze do Przystani. Spoglądał w gładki, biały sufit, czując wewnątrz siebie dziwną równowagę i beztroskę. Odnosił wrażenie, że czas się zatrzymał, a on sam już nigdy nie będzie cierpieć. Tak dużo przecież wydarzyło się w jego życiu, że zasługiwał choć na odrobinę spokoju.
Odwrócił głowę w bok i oczom jego ukazała się burza kasztanowych włosów jego narzeczonej. Uśmiechnął się lekko i odsunąwszy delikatnie rdzawe loki przesunął palcem wzdłuż finezyjnie zarysowanej linii jej kręgosłupa. Ponieważ Maja leżała odwrócona do niego plecami, nie zauważył, iż uśmiechnęła się lekko, gdy tylko dotknął jej pleców.
„Taka drobna… Taka miniaturowa…” — myślał, przyglądając się swej szerokiej, męskiej dłoni, którą oparł na ciele narzeczonej.
Te szczupłe ramiona, łopatki sterczące pod skórą często wręcz napawały go przerażeniem. Obawiał się, że mógłby połamać kości swojej kobiety, gdyby nie kontrolował swoich dłoni i ciała. Z drugiej jednak strony Maja nigdy nie skarżyła się na nic, a przy tym nie nosiła na sobie żadnych śladów kontaktów z jego ciałem. Zdawałoby się zatem, że właściwie wszystko jest w porządku…
Cieszył się bardzo, że spędzi z nią sam na sam te kilkanaście dni, że nikt — ani jego rodzice, ani jej siostra — nie będą im w niczym przeszkadzać. Gdy zaproponował jej ten wyjazd, nie był całkowicie pewien, czy robi słusznie. Chciał przecież odpocząć od wszystkiego, co było mu do tej pory znane. W tej chwili jednak nie żałował już swojej decyzji. Była dla niego bardzo ważna i tylko ona mogła umilić mu pobyt nad jeziorem. Postanowił, że, gdy tylko Kamil naprawi jego samochód, we dwoje wybiorą się gdzieś, gdzie nie spotkają nikogo innego, gdzie będą mogli cieszyć się swoją obecnością.
Kamil… Michał z powrotem położył się na plecach i zapatrzył w jaśniejący w pierwszych promieniach słońca sufit. Nie darzył tego mężczyzny zbytnią sympatią. Miał ogromną nadzieję, że nie będą mieli ze sobą więcej do czynienia. Było w nim coś, co nie bardzo mu się spodobało, choć on sam nie do końca wiedział, co to było. Kamil po prostu nie zrobił na nim dobrego wrażenia.
W trakcie jego rozmyślań Maja odwróciła się w stronę narzeczonego. Obdarzyła go słodkim, jeszcze nieco zaspanym uśmiechem i wtuliła głowę w zagłębienie jego ramienia, obejmując ręką w pasie.
— Dzień dobry, kochanie — wymruczała.
— Dzień dobry… — odpowiedział jej, przytulając do swego boku.
— Ja ci się spało? Bo mnie cudownie!
— Trzeba przyznać, że mają tu naprawdę wygodne łóżka! — roześmiał się. — Nie tego się spodziewałem!
— No coś ty? Zbyt pesymistycznie podchodzisz do niektórych spraw — zawyrokowała i wyszła wolno z łóżka.
Był wspaniały poranek, który oboje pragnęli spędzić jak najlepiej. Rano czekało ich jedynie rozstanie na jakiś czas, zarezerwowany dla naprawy ich samochodu, lecz reszta dnia należała już tylko do nich.
Michał przyglądał się narzeczonej, zauroczony jej giętkim ciałem, gdy zarzucała na siebie biało — różowy szlafrok, idealnie pasujący do kasztanów włosów. Uśmiechnął się, gdy spojrzała na niego. Widział w jej oczach miłość, jakiej nie spodziewał się po nikim chodzącym po tym świecie. Serce zabiło mu mocniej, kiedy uzmysłowił sobie, iż to właśnie jego spotkało takie szczęście, po tych wszystkich dotychczasowych przejściach…
Wyciągnął do niej dłonie.
— Chodź do mnie, kochanie… — wyszeptał, wwiercając się spojrzeniem w jej orzechowe oczy.
— Chciałabym ci przypomnieć, że zaraz pojawi się tu Witek — odpowiedziała zadziornie i uśmiechnęła się zawadiacko.
— Kochanie, nie rób mi tego… — jęknął Michał, teatralnie wykrzywiając twarz.
— Wiesz, że chcę dla ciebie dobrze. Chciałbyś, by Witek zastał cię jeszcze w łóżku o godzinie, o której umówiliście się na wyjście?
— Chyba to zrozumie, nie sądzisz? — przekonywał ją.
— No, nie byłabym tego taka pewna.
— Co masz na myśli? — zdziwił się.
— Michał! — roześmiała się — Wstawaj, już prawie ósma.
— Nie bądź taka! — błagał — Chcę ci tylko coś powiedzieć. Przysięgam! — przyłożył prawą dłoń do piersi.
Maja przez moment przyglądała mu się nieufnie, lecz z oczu jego biła taka pewność, że wolno i ostrożnie podeszła do łóżka. Kiedy znalazła się o krok od narzeczonego, została porwana przez jego ramiona, które mocno przycisnęły ją do jego ciała.
— Teraz już cię nie wypuszczę… — posłał jej uśmiech zwycięzcy.
— Więcej nie dam się nabrać na żadne błagania… — wyjąkała, ponieważ brakowało jej powietrza.
— Kochanie, nie będzie następnego razu, bo nie wypuszczę cię z moich ramion — śmiał się.
Jego zegarek oznajmił godzinę ósmą…
* * *
Maja, po tym, jak pożegnała się z Michałem, wróciła do domku. Spokojnie, bez najmniejszego pośpiechu rozglądnęła się po gustownie urządzonej sypialni, z której dwie pary drzwi prowadziły do małej, przytulnej kuchni oraz wygodnej łazienki. Spodobało się jej tam tak bardzo, że zapragnęła, by czas pobytu w Przystani przedłużył się o kilka tygodni. Choć nie mogła przewidzieć przyszłości, miejsce to nabrało dla niej takiego uroku, że najchętniej nie wyjeżdżałaby stamtąd nigdy.
Postanowiła wziąć prysznic i zacząć rozpakowywanie. Zarówno ona, jak i Michał, uwielbiali porządek, dlatego też szafki, jakie mieli do dyspozycji, musiały zostać wypełnione przez rzeczy, które zabrali ze sobą. Ład radował ich oczy, czuli się w nim doskonale.
Zdjęła z siebie ubranie i weszła do kabiny. Ciepły strumień wody wąskimi strugami spływał po jej ciele. Z każdą sekundą odzyskiwała dawny wigor. Prysznic dodawał jej energii tak bardzo potrzebnej, by w pełni aktywnie przeżyć kolejny dzień. Gdy zatem wyszła z łazienki, rozejrzała się po sypialni, obrzucając ją krytycznym wzrokiem i od razu doszła do wniosku, że przydałoby się jej gruntowne sprzątnięcie. Szybko zarzuciła na siebie lekką, mieniącą się barwami tęczy sukienkę. Leżała na niej swobodnie tym bardziej, że Maja dopasowała ją do swojej figury wręcz idealnie. Bardzo przywiązała się do niej i, choć sukienka ta liczyła już kilka lat i dawno wyszła z mody, nie mogła nie zabrać jej ze sobą.
Zerknęła na zegarek. Było pół godziny przed dziewiątą. Mogła spokojnie zabrać się za układanie ubrań i innych elementów, jakie ona oraz jej narzeczony zabrali ze sobą, do szafek stojących pod jedną ze ścian. Spodziewała się, że w pewnym momencie nawiedzi ją Iga, która przecież nigdy nie wybrałaby samotności, mając okazję spędzenia z kimś czasu, miała jednak nadzieję, że upora się z tym przed jej przyjściem.
Maja polubiła Igę od razu. Jej radość, wigor i żarty, które wypływały z niej tak gładko, fascynowały wręcz brunetkę, jako że ona sama nie była w stanie wyeksponować z siebie aż tyle energii. Czuła się dobrze w jej towarzystwie, zarażała się tą radością i poczuciem humoru, bawiąc się doskonale, a przecież o to właśnie jej chodziło.
Wyciągała ubrania, kosmetyki oraz inne, przydatne na co dzień rzeczy Michała, układając je w jednej przegrodzie szafki. Zanim się zorientowała, opróżniła także i swoją torbę podróżną. Tradycyjnie jej rozmiary znacznie przekraczały rozmiary torby Michała, co już żadnego z nich nie dziwiło.
Rozsunęła ostatni suwak kieszonki, gdzie schowała przedmioty, które zawsze zabierała ze sobą. Wyciągnęła małą, bladoróżową maskotkę mieszcząca się na dłoni i uśmiechnęła się. Króliczek ten był jej bardzo bliski, dodając pewnego rodzaju poczucia bezpieczeństwa. Czasem wydawało się jej to śmieszne; Michał często podśmiewywał się z tego przywiązania do, jego zdaniem, nic nie znaczącego miśka. Nie raz widziała w jego oczach rozbawienie i pobłażliwość, nigdy jednak nie przeszkadzało jej to. Odpowiadała wówczas uśmiechem, a Michał kręcił głową, niedowierzając własnym oczom, lecz uśmiech nie znikał z jego twarzy.
Odłożyła misia na łoże. Następnie wyciągnęła zdjęcie rodzinne w złoconej, rzeźbionej ramce. Pod lśniącą szybką uśmiechały się do niej znajome twarze. Ciemnowłosa, roześmiana kobieta przytulała się do zachwyconego nią mężczyzny. Widać było, że jest od niej starszy, lecz zdawałoby się, iż nie przeszkadzało im to wcale. Maja przyglądała się ich szczęściu, nie mogąc uwierzyć, że już go nie było. Łza zakręciła się w jej oku, gdy przesunęła palcem po gładkim szkle.
— Mamo, dlaczego to zrobiłaś? — szepnęła i pociągnęła nosem, a wzdłuż jej policzka spłynęła słona łza.
Oczom jej duszy ukazał się obraz, o którym pragnęła zapomnieć, a który tak uporczywie tkwił w niej od wielu lat. Oto złote promienie opadały na jej matkę, stojącą w dużym ogrodzie za ich domem, wśród kwitnących, białych i różowych kwiatów drzew. Obejmował ją czule mężczyzna, który nie był jej mężem, lecz którego Maja doskonale znała — był ich sąsiadem. Jako trzynastolatka uwielbiała dowiadywać się różnych informacji na temat innych, dlatego, mimo iż z poczuciem winy, przycupnęła za krzewami i obserwowała rozwój sytuacji.
Patrzyła, jak dłoń sąsiada delikatnie przesuwała się wzdłuż twarzy jej matki, jak mężczyzna pochylał się nad tą zapatrzoną w niego twarzyczką, a usta ich złączyły się gwałtownie. Coś się w niej wzburzyło; wiedziała, że matka po prostu zdradziła jej ojca. W jej młodym, niedoświadczonym serduszku zrodziło się nagle postanowienie, że ona nigdy nie stanie się dla swojego męża przyczyną jakichkolwiek zmartwień.
— Ja nigdy nie zdradzę Michała… — ciągnęła, patrząc na roześmianą twarz matki. — Zostanę jego żoną, a on będzie mógł być mnie pewien przez całe życie… Nie jestem taka, jak ty, mamo…
Wspomnienia wracały do niej z bolesną mocą, rozszarpując rany, które do tej pory nie potrafiły się zabliźnić. Była przywiązana do ojca, a teraz już nie mogła nawet przytulić się do niego. Została jej tylko Bernadeta — siostra, będąca kimś w rodzaju drugiej matki. Ponieważ była od niej dużo starsza, a na zdjęciu prezentowała się jako świeżo upieczona studentka, zawsze opiekowała się nią, traktując, jak własne dziecko. Być może właśnie dlatego do tej pory nie założyła swojej rodziny. Wciąż stała na straży życia swej młodszej siostry, z ogromną aprobatą przyjmując jej narzeczeństwo z Michałem Sorokowskim. Maja natomiast była zadowolona, że ciągle jeszcze miała oparcie w kimś z rodziny po stracie rodziców.
* * *
Witek, doholowawszy samochód Michała przed warsztat Kamila, przekręcił klucze w stacyjce i wysiadł ze swojego auta. Od razu skierował się w stronę dość dużego, podłużnego budynku, który tak naprawdę, co od razu zauważył Michał, podążając za Witkiem, był garażem. Po jego prawej stronie stał jednopiętrowy dom, w którym mieszkał Kamil wraz ze swoją rodziną.
Słońce ogrzewało blade ściany, oblewając je złocistą, gorącą łuną. Cienie ruchliwych gałązek pobliskich drzew rzucały się na budynek gwałtownie, przykuwając uwagę Michała. Witek od razu podążył w stronę wejścia do garażu, lecz zanim do niego dotarł, na zewnątrz wyszedł szczupły mężczyzna ubrany jedynie w jeans’owe ogrodniczki z obciętymi nad kolanami nogawkami.
Kamil odetchnął głęboko świeżym powietrzem, przyglądając się przybyłym. Mimowolnie przeszło mu przez myśl, że Witek był bardziej zajęty celem, w jakim się u niego pojawili, niż Michał, który bez większego zainteresowania rozglądał się wokół. W tym momencie jednak liczyło się dla niego to, iż zdobył kolejnego klienta, a co za tym idzie — również dodatkowe zarobki.
— Cześć, Kamil — przywitał się Witek, podając mu dłoń.
— Cześć — odpowiedział. — Nie spodziewałem się was tak wcześnie — dodał, zerkając na Michała, który mruknął pod nosem powitanie.
— Masz teraz do naprawy jakieś auto? — zapytał Witek z zaciekawieniem.
— Tak, ale to nic naglącego. Mogę zajrzeć do twojego samochodu, Michał — zwrócił się do niego.
Michał jedynie skinął głową. Nie miał ochoty rozmawiać z tym człowiekiem. Gdzieś w głębi duszy rosła w nim awersja do tego mężczyzny, chociaż, tak naprawdę, on sam nie mógł stwierdzić, co też stało się tego powodem.
Kamil, zaraz po wprowadzeniu samochodu do garażu, przyjrzał mu się z dokładnością swego spojrzenia. Maserati Ghibli był autem, którego nigdy nie miał okazji naprawiać, jednak wiele o nim czytał i wszystko, co go dotyczyło, mieściło się w jego najmniejszym palcu. Było to dla niego nie lada wyzwanie, lecz doskonale wiedział, że sprosta i temu.
Spojrzał na Michała.
„T a k i facet może sobie pozwolić na t a k i e auto.” — pomyślał.
Witek z bliska przyglądał się oględzinom Kamila, który wsunął się pod samochód, by dokładniej go obejrzeć. Zawsze interesował się samochodami, choć niegdyś wybrał inną drogę. Zdecydował się założyć wraz z żoną firmę kosmetyczną, w której Iga zaczęła pracować jako specjalistka makijażystka. Tworzyli idealną parę współpracowników, doskonale się dogadując. Interes kwitł z każdym rokiem od dnia założenia firmy, co usposabiało ich coraz pozytywniej. Nie narzekali na los. Mieli wszystko, czego tylko pragnęli, lecz ostatnimi czasy częściej niż zwykle myśleli o tym, by pojawiła się między nimi jeszcze jedna, mała istotka, która byłaby częścią zarówno jego, jak i jego żony.
Serce żywiej mu zabiło, gdy o tym pomyślał. Obejrzał się za siebie i spojrzał na Michała, stojącego w wejściu. Opierał się o framugę i, choć słońce, lśniące za nim, przyciemniało jego postać, Witek zauważył, iż blondyn przypatrywał się pracy Kamila ze zmarszczonym czołem.
„Co się stało, Michał?” — zastanawiał się — „Wczoraj taki wesoły, dziś roztargniony…”
Podszedł do niego i poklepał go po ramieniu. Roześmiał się luźno, mówiąc:
— Nie martw się! Kamil jest ekspertem w tej dziedzinie i na pewno naprawi twoje auto.
Ku jego uldze, Michał uśmiechnął się.
— Nie myślę o tym — odpowiedział. — Przypomniało mi się, że nie przydzieliłem nikogo do nadzoru nad testowaniem jednego z naszych projektów.
— Michał! — zmarszczył brwi Witek. — Zdaje się, że jesteś na urlopie! Zapomnij o pracy i zajmij się narzeczoną.
— Właściwie masz dużo racji — zgodził się, a w jego zielono-niebieskich oczach zagrały rozbawione ogniki.
— Pewnie, że mam — spojrzał w stronę samochodu, pod którym leżał Kamil. — Korzystaj, póki możesz. Nic nie jest tak drogie, jak żona, kochająca cię ponad życie… — zwrócił ponownie swą twarz w stronę niemal równego sobie wzrostem Michała. — Nawet praca… — dodał.
Michał zmarszczył brwi i przez moment intensywnie wpatrywał się w szare oczy płowowłosego mężczyzny.
„Czyżby odgadł moje myśli?” — gorączkowo zastanawiał się nad stwierdzeniem Witka, ten jednak, jakby zupełnie nie zwrócił uwagi na zachowanie Michał, ciągnął:
— Wiesz, co mi dziś przyszło do głowy?
Michał uniósł brwi.
— Chciałbym mieć córeczkę…
— Skąd ci się wziął ten pomysł? — Michał roześmiał się, szczerze rozbawiony powagą kolegi.
— Nie wiem… — uśmiechnął się lekko. — Jesteśmy już sześć lat po ślubie. Nadszedł chyba czas na potomków.
— Dlaczego właściwie to odkładaliście? — zainteresował się Michał.
— Nie jestem tego pewien! — roześmiał się. — Jakoś nigdy nie rozmawialiśmy na ten temat… — przeszło mu przez myśl, że mogło to mieć głębsze podłoże. — Od dnia, w którym się pobraliśmy, żyliśmy planami co do naszej firmy. I dobrze nam było tylko we dwoje. Przynajmniej tak mi się wydaje.
— Może Iga chciała mieć dziecko?
— Nigdy nie powiedziała mi tego, a wiesz, jak spontaniczna i otwarta jest moja żona!
— Rzeczywiście! — śmiech Michała wypełnił garaż. — Gdyby tego chciała, na pewno wiedziałbyś już o tym.
— Albo mielibyśmy dzidziusia!
Kamil wysunął się spod samochodu i podszedł do mężczyzn.
— To coś poważnego? — zapytał Michał.
— Nie. Już naprawione — mechanik ściągnął rękawiczki.
— Już?! — zawołał Witek, będąc pod ogromnym wrażeniem umiejętności i sprawności bruneta.
Kamil uśmiechnął się.
— To było tylko zwarcie instalacji elektrycznej. Mały problem. Teraz na pewno wszystko będzie w porządku.
Michał skinął głową. Musiał przyznać, acz niechętnie, że ten mężczyzna miał naprawdę do tego smykałkę. Zapłacił mu należną kwotę, po czym skierował się w stronę swego auta.
— Widać, że masz w tym wprawę — odezwał się Witek.
— Po prostu to kocham — odpowiedział Kamil, a jego twarz rozjaśnił delikatny uśmiech. — Zawsze lubiłem grzebać w samochodach.
— Dużo osób zgłasza się do ciebie?
— Coraz więcej. Kiedyś nie było tak dobrze.
— Od kiedy się tym zajmujesz? — zapytał z zainteresowaniem Witek.
— Od zawsze! — roześmiał się Kamil. — Jeszcze przed technikum, gdzie praktycznie bez przerwy mieliśmy kontakt z samochodami, lubiłem to robić.
— To chyba nazywa się powołaniem…
— Możliwe. — odpowiedział Kamil, obserwując wyjeżdżającego przed garaż Michała.
Obaj podążyli za nim. Maserati zatrzymał się przy toyocie Witka, a po chwili wyszedł z niego wysoki blondyn. Spojrzał na zbliżających się mężczyzn. Kiedy podeszli do niego, wyciągnął rękę w kierunku Kamila i, choć nie było to dla niego łatwe, powiedział:
— Dobra robota. Dzięki.
Kamil przyglądał mu się ze zdziwieniem, lecz uścisnął jego dłoń z radością.
„Może jednak uda nam się porozumieć…” — przemknęło mu jeszcze przez myśl.
* * *
— Jak się czuje Ewelina? — zapytała pani Żaneta, nie odrywając się od przygotowywania sałatki warzywnej, która miała stanowić tego dnia część obiadu.
— Lepiej, ciociu. — odpowiedział jej wysoki, dobrze umięśniony szatyn, ciągle podkradając małe kosteczki ugotowanej marchewki.
Pani Żaneta klepnęła go czule po palcach, niczym niesforne dziecko, po czym kuchnię wypełnił radosny śmiech.
— Zabraknie dla reszty, Mariusz — wytłumaczyła mu, uśmiechając się do siostrzeńca, który z niewinną miną stał obok niej, chowając dłonie za siebie.
— A ja? — zapytał. — Przecież ja też jestem głodny!
— Czasami mam wrażenie, że masz sześć, a nie dwadzieścia sześć lat — pokręciła głową pani Żaneta, a uśmiech nie znikał z jej twarzy.
— A jaka to różnica, cioteczko? — oparł się o blat stołu i przyglądał szybkich ruchom ostrego noża tnącego marchewkę na talarki. — Mężczyźni do końca życia pozostaną chłopcami! — roześmiał się ubawiony swą przemową.
— Oj, chłopcze… A co na to Ewelina?
— Jej to absolutnie nie przeszkadza, ciociu! Ona uwielbia, kiedy rozbawiam ją chłopięcymi pomysłami. Nie lubi sztywniaków.
— Inaczej wątpię, by za ciebie wyszła.
— Co prawda, to prawda — skwitował i wyjrzał na salę jadalną. — Chyba masz nowych głodomorów, ciociu — poinformował. — Idę wyciągnąć Kamila na obiad.
— Przyjdziecie tutaj? — zapytała jeszcze pani Żaneta.
— Myślę, że tak — odpowiedział. — Nigdzie nie znajdziemy tak wspaniałego jadła, jak tutaj!
Kiedy Mariusz opuścił kuchnię stołówkową, jego ciotka z uśmiechem na ustach po odbytej rozmowie wyszła za ladę. Miała nadzieję, że jej siostrzeniec postara się wyrwać Kamila z tego otępienia, w jakim znalazł się ostatnio. Przy czteroosobowym stoliku pod oknem usadowiła się czwórka wczasowiczów, z których ona znała już Igę i jej męża.
„A oto kolejna para.” — pomyślała, przyglądając się chwilę Mai oraz Michałowi.
W tym samym momencie Witek dostrzegł panią Żanetę i, uśmiechając się, skierował się w jej stronę. Iga pozdrowiła ją skinieniem głowy.
— Tak, jak obiecałem, przyprowadziłem naszych znajomych. Pozwoli pani, że ich przedstawię. — zaczął, wyciągnąwszy w kierunku rozbawionej kobiety swą dłoń.
— Oczywiście. Cały dzień na to czekałam — wyszła zza lady i podążyła za młodzieńcem, który po chwili rozpoczął prezentację.
— Oto mama Kamila. Jest tutejszą kucharką i z radością dogadza naszym żołądkom — spojrzał na zarumienioną panią Żanetę. — Jak się nie raz przekonacie, jest wspaniałą kobietą. — ponownie spojrzał na narzeczonych i, wskazując dłonią, ciągnął. — A to nasi nowi znajomi, Maja i jej przyszły mąż, Michał.
Po serdecznym przywitaniu się, zamówili obiad, który zaproponowała im pani Żaneta.
— Nigdy wcześniej nie jadłam tak wspaniałych i smacznych potraw, jakie szykuje mama Kamila — zaczęła Iga, gdy kucharka odeszła w stronę lady. — Na pewno będą wam smakować! Wydaje się, że to zwykłe potrawy, jakie każdy może zjeść u siebie w domu, ale w jaki sposób są zrobione! Hmm… Aż nie chce się przestawać! — roześmiała się.
— Muszę zgodzić się z Igą — wtrącił Witek. — Kamil to ma szczęście! Codziennie smaczne obiady, kolacje…
— Z chęcią zamieniłbyś się z nim, co? — przedrzeźniała się z nim Maja.
— Jeśli mógłbym nadal byś z Igą, czemu nie? — śmiał się Witek.
— Chyba nie byłoby z tym problemu — odezwał się Michał. — Matka Kamila naprawdę lubi i Igę i ciebie. Mam wrażenie, że traktuje cię, jak własnego syna.
— Tak myślisz? — zdziwił się Witek, a jego dłonie dziwnie szybko spociły się.
W jednej chwili przemknęła mu przez myśl błyskawica naładowana wspomnieniami, których pozbyć się nie mógł. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, lecz jemu, jak zawsze, wydało się to wiecznością. Czas jakby się zatrzymał. Tylko on istniał, a jego wspomnienia przybierały realny kształt.
Ktoś szturchnął go w ramię.
— Co się dzieje, Witek? — roześmiał się Michał, co zwróciło uwagę innych wczasowiczów. — Zasnąłeś?
— Nie… — uśmiechnął się słabo, wracając do rzeczywistości.
— Coś ty robił w nocy, co? — ciągnął blondyn, nie zważając na zmieszanie Witka.
— Wybrałem się gdzieś — zaczął, szepcząc teatralnie nachyliwszy się w kierunku kolegi. — Tylko nie mów o tym Idze, dobra? Wydrapałaby mi oczy!
Czule objął żonę, uśmiechając się do niej. Iga, która zdecydowanie bardziej wolała, gdy jej mąż żartował i śmiał się, niż zamyślony wracał do tego, co się stało przed laty, a co było nieuniknione, dała mu w policzek mocnego całusa.
Pani Żaneta przy pomocy Mai, która, zauważywszy ją, podeszła do lady, podała obiad wabiący już samym zapachem. Przez moment w ciszy przyjmowali posiłek, nie mogło to jednak trwać zbyt długo, jeśli w gronie znajdowała się Iga. Zaraz zatem, jak tylko przełknęła kilka kęsów, odezwała się.
— Zgadnijcie, co mi się dziś śniło! — zawołała, przy czym o mało się nie udławiła.
— Na pewno coś długiego! — skwitował Witek.
— A ty co robiłaś w nocy? — kontynuował Michał swą zabawę. — Myśleliśmy, że będziesz u nas, gdy wrócimy od Kamila, a ty jeszcze spałaś!
— Rzeczywiście spałam dziś dłużej niż zwykle — zaczęła Iga, uśmiechając się do towarzyszów. — Ale… To wszystko przez… mój sen!
— No, opowiedz go wreszcie! — Maja była szczerze ubawiona modulacją głosu koleżanki. — Już nie mogę się tego doczekać!
— Bardzo ci dziękuję, Maju — posłała jej uśmiech. — Otóż… Wybraliśmy się na rejs statkiem, całą czwórką. Pojawił się tam też Kamil, ale nie podszedł do nas. Było fantastycznie! Cudownie się bawiliśmy, gdy nagle… Zerwał się wiatr. Statek zaczął się kołysać, a w nas rosła panika. Wszyscy się baliśmy. My w czwórkę znajdowaliśmy się na zupełnie innym końcu statku niż Kamil, doskonale to pamiętam. Nawet zastanawiałam się, dlaczego do nas nie dołączy.
— I jak to się skończyło? — zapytał wielkodusznie Witek.
Jego zapatrzone w zielonkawe, podekscytowane oczęta żony źrenice nie odrywały od niej wzroku. Wiele razy wysłuchiwał snów Igi, nie było to zatem dla niego nowością. Lubił, kiedy to robiła; lubił słuchać jej szczebioczącego, pełnego radości głosu, jakby nigdy w jej życiu nie stało się nic, co mogło zakłócić ten spokój.
A przecież oboje wiedzieli, że stało się…
— Jak zakończył się twój sen, kochanie? — zapytał czule.
— Obudziłam się… — odpowiedziała ze smutkiem i żalem, spoglądając kolejno na towarzyszy.
— Ooo… — z Mai jakby uszło życie.
— Czasami następnej nocy śni mi się ciąg dalszy — Iga posłała jej uśmiech pełen nadziei.
Michał uniósł brwi w wyrazie zdumienia; Witek zerknął na niego, uśmiechając się pod nosem, jako że przyzwyczajony był do podobnych stwierdzeń żony.
— Myślisz, że dziś też tak będzie? — zapytała Maja, którą nagle zainteresowała taka zdolność; uwielbiała odkrywać to, czego wcześniej nie widziała; to po prostu leżało w jej naturze.
— Mam nadzieję! — zawołała, połykając kolejną porcję ryżu. — Chciałabym wiedzieć, czy uda nam się przeżyć!
Witek wymienił spojrzenia z uśmiechniętym od ucha do ucha Michałem.
— Maju, a tobie co się dziś śniło? — spytał jego narzeczoną. — To pierwsza noc tutaj, może akurat się spełni. — ciągnął.
— Właściwie dziwny był to sen — zaczęła, po czym posłała uśmiech reszcie. — I wy, naturalnie, też tam byliście.
— A Kamil? — zapytała Iga.
Maja przecząco pokręciła głową.
— Nie, tylko my w czwórkę — odpowiedziała. — Było bardzo ciemno. Nie widzieliśmy się, a przynajmniej ja nie widziałam waszych sylwetek, choć zdawałam sobie sprawę, gdzie akurat się znajdujecie. Stopniowo ta ciemność zaczęła mnie przytłaczać, ściskać, prawie dusić…
— Dzisiejszego ranka raczej nie powiedziałbym, że miałaś taki koszmar, kochanie — wyszeptał Michał, marszcząc czoło i obejmując narzeczoną.
Zerknęła na niego, tuląc się do jego boku. Czuła, że może mieć w nim oparcie zawsze, kiedy tego potrzebowała. I to dodawało jej otuchy, a zarazem odwagi.
— Na szczęście gdzieś w oddali pojawiło się światełko i, choć bałam się go i przerażało mnie ono, skierowałam się w jego stronę.
— Masz poetycką naturę, prawda? — zapytał Witek, przyglądając się Mai, jakby widział ją po raz pierwszy.
Do tej pory jawiła mu się jako nieśmiała panienka przytłoczona wielkością swego narzeczonego, zdecydowanie bardziej błyszczącego w ich związku. Nie miała w sobie niczego odróżniającego ją od innych kobiet, przez co przy pierwszym kontakcie raczej nie wywarła na nim żadnego wrażenia. Teraz patrzył na nią zupełnie innymi oczami, jakby odnalazł w niej to, czego zawsze szukał u innych — przyjaciela.
— Żebyś wiedział! — odpowiedział za nią Michał, a jego oczy zabłysły nagłym blaskiem, kiedy to mówił.
— Uczysz się jeszcze, czy pracujesz? — zainteresowała się Iga, pochłaniając swój obiad.
— Studiuję rysunek w Krakowie. Jestem teraz na piątym roku — odpowiedziała.
— Rysujesz? — zdumiał się Witek. — Masz przy sobie jakieś rysunki?
Nie! — roześmiała się, jako że nie miała w zwyczaju wozić ze sobą zrobionych przez siebie szkiców; wiedziała przecież, że blok, który na razie spokojnie leżał w szafce pod oknem w ich domku, zostanie zapełniony w ciągu najbliższych dni.
— Jak tylko coś narysujesz, musisz nam to pokazać! — zawyrokowała Iga, na co Maja przystała z uśmiechem. — Chcesz uczyć czy robić to sama, jako źródło utrzymania? — dopytywała się.
— Jej źródłem utrzymania będę ja, Igo. — przerwał Michał, wwiercając swe spojrzenie w błyszczące szmaragdy rudowłosej.
— Och, Michał! — zwróciła swoje oczy ku niebu. — Przecież nie o to mi chodziło!
— Będę rysowała sama dla siebie i ewentualnych nabywców moich rysunków — odpowiedziała, śmiejąc się szczerze rozbawiona.
— Prawdziwa dusza artysty… — wyszeptał Witek wpatrując się w Maję.
Dzień trzeci
Kiedy następnego dnia Kamil opuszczał swój warsztat, natknął się na swoją mamę, która podążała do domu na zasłużoną przerwę. Na widok syna bardzo się ucieszyła, co od razu rozjaśniło jej łagodną twarz.
— Cześć, Kamilku! — zawołała uradowana.
Cześć, mamo — odpowiedział i posłał jej nieco zmęczony uśmiech.
— Powiedz mi, kochanie, czy ty w ogóle mieszkasz jeszcze u nas? — spytała z troską. — Ostatni raz widziałam cię wczorajszego popołudnia. Nie przemęczasz się, synu?
— Nie przesadzaj, mamo — skwitował. — Czuję się bardzo dobrze. — szedł wolno w kierunku domu, patrząc na swe buty, ukazujące się jego oczom miarowo.
— Powinieneś wyjść gdzieś, zabawić się — pertraktowała pani Żaneta. — To by ci dobrze zrobiło.
— Zaraz wybiorę się na przejażdżkę autem — wtrącił Kamil.
— Auto! Ciągle myślisz tylko o swoich samochodach. To już stało się twoją manią — głos jego matki wyraźnie świadczył o jej dezaprobacie.
Kamil jednak jedynie się uśmiechnął. Całkowicie się z tym zgadzał, kochał przecież to, co robił i chciał poświęcić swej miłości jak najwięcej czasu. Nie mógł nic poradzić na to, że w towarzystwie auta czuł się najlepiej.
— Iga i Witek poznali bardzo przyjemną parę — ciągnęła pani Żaneta, niezrażona jego milczeniem. — Przyłącz się do nich, na pewno przypadną ci do gustu.
— Znam ich. Michałowi naprawiałem auto.
Pani Żaneta posłała mu spojrzenie, w którym więcej miało być ostrzeżenia czy groźby, lecz Kamil widział w nich jedynie matczyną czułość. Uśmiechnął się do niej.
— Obiecuję ci, że wieczorem wybiorę się na plażę — zakomunikował, co matka przyjęła z kolejnym uśmiechem.
— Kochanie, masz dwadzieścia cztery lata — szepnęła. — Nie myślisz o założeniu rodziny?
— Mamo, chyba rozmawialiśmy już na ten temat — zwrócił się do niej nieco zbyt surowo, dlatego zaraz dodał łagodniej. — Mam czas. Nie śpieszy mi się.
Pani Żaneta, spoglądając na swego jedynaka, pokręciła jedynie głową, po czym weszła za nim po schodach do domu. Z piętra schodził właśnie wysoki postawny szatyn.
— Mariusz, jak Ewelina? — zapytał go Kamil.
— O! — odezwał się ten entuzjastycznie. — Kogo ja widzę! Nasza zguba się odnalazła! Gdzie ty spałeś przez ten czas? W garażu?
Kamil tylko patrzył na niego z pobłażliwym wyrazem twarzy, lecz po chwili odpowiedział:
— Tak się składa, że w domu.
— W takim razie musiałeś wracać naprawdę późno i wychodzić bardzo wcześniutko rano, bo ja cię nie widziałem! — kontynuował Mariusz.
— No, chłopcy, nie droczcie się — wtrąciła się pani Żaneta i skierowała się do łazienki.
— Pytałem, jak czuje się Ewelina — zwrócił się Kamil do kuzyna, wchodząc na piętro do swego pokoju.
— Lepiej! — krzyknął mężczyzna z kuchni.
— Co jej właściwie jest? — spytał Kamil, zatrzymując się na przedostatnim schodku.
— Nie wiem — odpowiedział Mariusz zajadając się jabłkiem. — Chyba przeziębienie.
Kamil pokręcił tylko głową i podążył do pokoju. Nie potrafił zrozumieć tego braku zainteresowania kuzyna swoją własną żoną. Zawsze miał wrażenie, że oni naprawdę się kochają, lecz czasem zdarzały się sytuacje, podobne do tej, kiedy zaczynał wątpić. Wydawało mu się, że on sam swoją żonę traktowałby, jak królową; byłaby dla niego wszystkim, całym jego światem. Problem tkwił jednak w tym, że jeszcze nie pojawiła się w jego życiu.
Matka ponaglała go do małżeństwa, jakby nie rozumiejąc, że to nie dzieje się tak po prostu. Potrzebna mu była kobieta, którą pokochałby całym sercem i nie mogłaby to być pierwsza lepsza dziewczyna. Jego serce nie zabiło tak bardzo wyraźnie, by dać mu do zrozumienia, że to właśnie ona jest tą wybranką, przy żadnej jeszcze kobiecie. Żadna nie wywarła na nim tak ogromnego wrażenia.
Wrócił wspomnieniami do dni, kiedy miał u swego boku, jak mu się wydawało, wymarzoną kobietę. Nie widział świata poza nią; była dla niego wszystkim. I być może właśnie dlatego nie zauważył niczego, co mogłoby dać mu nieco do myślenia — tak bardzo jej ufał. A kiedy nadszedł dzień, gdy powiedziała mu, że już go nie kocha, jego zdumienie nie miało granic.
Nigdy więcej jej nie zobaczył; nigdy nie rozmawiali ze sobą po tamtym incydencie. Chciał o niej zapomnieć, lecz za każdym razem, gdy pomyślał o jakiejś kobiecie poważniej, ona przypominała mu się w najmniej oczekiwanym momencie. Nie potrafił do końca zaufać żadnej innej.
„Czy to w ogóle kiedyś się zmieni?” — zastanawiał się, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze.
Obawiał się, że nigdy nie pokocha już żadnej kobiety, że żadnej nie zaufa. Czuł jednak, że, jeśli tylko poczuje, iż odnalazł tę jedyną, prawdziwą miłość, będzie o nią walczył, lecz przede wszystkim kobieta ta stanie się dla niego przyjacielem.
Westchnął. Nic na razie nie mógł zrobić. Pozostało mu jedynie czekać, aż jego serce zabije mocniej, gdy dostrzeże swą pokrewną duszę.
* * *
— Ach, jak cudownie! — Iga przeciągnęła się, wciąż wylegując się na swym miękkim, seledynowym ręczniku. — Fantastycznie jest móc tak leżeć i nic nie robić!
— Z tym bym się nie zgodził — odezwał się Michał, leżąc obok i nie otwierając oczu.
— Ty jesteś pracoholikiem — skwitowała. — Maja mówiła mi już o tym. Ja miałam na myśli normalnych ludzi!
Mężczyzna zmarszczył brwi. Był zupełnie innego zdania, lecz nie to było zaskakujące. Zdumiało go spojrzenie jego narzeczonej na tę sprawę. Był niemal pewien, iż nie przeszkadzało jej, że pracował zawsze, gdy znalazł na to czas. Owszem, potrafił załatwiać sprawy zawodowe przez dwadzieścia godziny na dobę, ale Maja nigdy nie była temu przeciwna.
Nagle zdał sobie sprawę, jak wiele o niej nie wiedział. Rzadko rozmawiali na temat swych własnych poglądów na pewne sytuacje, przewijające się w ich życiu. Zwykle dyskusje, jakie prowadzili, dotyczyły relacji z wydarzeń bez większego zagłębiania się w nie, czy też tematów, jakich nie powstydziliby się politycy, urzędnicy, sportowcy. Jak równy z równym wymieniali się informacjami ze świata, co z jednej strony zdumiewało Michała ze względu na artystyczną duszę jego narzeczonej, z drugiej zaś fascynowało, gdyż miał partnera do poważnych rozmów.
Przyszło mu do głowy, że właściwie odsuwali się od siebie. Nieznacznie, powoli, ledwo zauważalnie, a jednak rzadziej przytulali się do siebie. Poczuł się lepiej, gdy mimo to zdał sobie sprawę, że, gdy dochodziło do tak bliskich kontaktów, oboje stawali w ogniu namiętności, które zniknąć mogło jedynie przez spełnienie. Uśmiechnął się do siebie.
— Dlaczego nic nie mówisz? — przerwała jego rozmyślania Iga.
— Zastanawiałem się nad czymś — odpowiedział, podkładając ręce pod głowę.
— Tylko mi mnie mów, że myślałeś o swojej pracy! — zaczęła i zwróciła swą zaróżowioną od słońca twarz w jego kierunku.
Roześmiał się, nie otwierając oczu. Przez moment obserwowała jego jakby wyrzeźbiony profil, prosty nos, wydatny zarys ust, dumnie wysunięty podbródek. Przeszło jej przez myśl, że Michał był naprawdę przystojnym mężczyzną.
— Myślałem o Mai… — odpowiedział, marszcząc brwi.
Iga ponownie zwróciła swą twarz ku słońcu, zawieszonym nad nimi niczym ognista bombka, promieniująca na wszystkie strony. Gorące języki muskały ich błyszczące ciała. Od czasu do czasu ciepły wiaterek przynosił nieco ulgi, lecz zaraz potem gorąco oblewało ich ponownie.
— Macie jakiś problem? — zapytała cicho. — Możesz mi zaufać. Może będę mogła wam pomóc. — spojrzała na niego.
Michał również zwrócił swą twarz w jej kierunku. Między jego brwiami zarysował się srogi mars. W jasnych, morskich, poprzetykanych błękitem oczach dostrzegła skupienie, domyślając się, iż nie jej prośba stanowiła jego powód. Starała się przekazać mu swoim spojrzeniem, że ma dobre intencje i Michał odebrał tę informację, posyłając jej wesoły uśmiech.
— Jesteś szalona! — zawołał.
— Nigdy nie twierdziłam inaczej! — roześmiała się, a on jej zawtórował.
— I bardzo dobrze — skwitował siadając, ale nie spuszczając jej z oczu. — Nie ma sensu się zadręczać.
— To dlaczego to robisz, co, cwaniaku? — usiadła naprzeciw niego „po turecku”.
Starała się być jak najbardziej przystępna. Chciała, by jej zaufał, by stała się dla niego jedną z bliskich mu osób. Przekrzywiła głowę, uśmiechając się szeroko. W jej szmaragdowych, kocich oczach wirowało rozbawienie, co Michał od razu zauważył. Bardzo polubił tę kobietę. W całej postaci mieściło się tyle energii, że starczyłoby jej dla każdego, kto poprosiłby ją o pożyczkę. Zwrócił uwagę na to, iż, przebywając w jej towarzystwie, zapominał tak naprawdę o wszystkich problemach, jakie kiedykolwiek przychodziły mu na myśl.
Podniósł wzrok ponad iskrzące ogniem w słońcu włosy Igi na swą narzeczoną. Siedziała pod szerokim drzewem z nieodłącznym blokiem na kolanach i rozmawiała z Witkiem. Nagle przeszło mu na myśl, że właściwie mąż Igi bardziej pasuje do jego własnej narzeczonej. Oboje mieli ze sobą wiele wspólnych tematów. Gdy byli blisko siebie, nie zamykały się im usta.
„Dwie spokojne natury żyjące jakby obok tego świata…” — pomyślał — „Zupełnie, jakby nie widzieli zła, panoszącego się wszędzie wokół; jakby wszyscy ludzie stanowili dobro i byli godni zaufani… A taka Iga flirtuje ze mną, wiedząc, że kilka metrów dalej siedzi jej mąż… Jak ty możesz jej ufać, Witek?” — zerknął na Maję, żywo dyskutującą ze znajomym w momencie, gdy wybuchła śmiechem. — „Przy mnie nie śmiejesz się tak radośnie, a przecież nie jestem gorszy od Witka. A może jestem? Jestem najgorszym człowiekiem na świecie… Przecież już dawno się o tym dowiedziałem…”
Chwycił się za głowę, która, zdawałoby się, pękała mu z nagromadzonego nagle bólu. Nie czuł nawet, że od kilku już sekund Iga, widząc zmianę na jego twarzy, zwracała się do niego, by wyrwać go z myśli, które przyczyniły się do tego. Ciemność wypełniła jego umysł; dziwnie mocne łańcuchy spowiły go wewnątrz, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Dopiero po jakimś czasie uczucia te stopniowo zaczęły znikać. Przez moment jeszcze nie podnosił głowy, by w spokoju dojść do siebie, lecz kiedy uniósł wzrok, napotkał płonące, szmaragdowe oczy, a nie, jak się spodziewał, orzechowe.
Oczy jego narzeczonej spoczywały właśnie na białych kartkach papieru, na których zapewne powstawało kolejne jej dzieło. Poczuł w sobie nagłą, niespodziewaną nienawiść do pasji Mai.
— Michał, co się z tobą dzieje? — zapytała Iga, szczerze zmartwiona stanem znajomego.
— Nic — odpowiedział, po czym położył się z powrotem na kocu, zwracając swą twarz ku słońcu.
* * *
Kamil podniósł głowę. Słońce oblewało go swym ciepłem, lecz mimo tego on sam nie czuł się tego dnia zbyt szczęśliwy. Potrzebował samotności, ciszy, by rozwiązać ten problem, który pojawił się tak nagle, a on nawet nie znał jego przyczyny.
Wyszedł z domu, by uciec od innych, gdy tymczasem w jego kierunku zmierzał znajomy. Kamil spojrzał na niego bez emocji, co od razu rzuciło się w oczy nadchodzącemu mężczyźnie. Ogolona do skóry głowa błyszczała w słońcu, a oczy, zmrużone od promieni, uśmiechały się do niego.
— Co jest, brachu? — roześmiał się, gdy tylko znalazł się przy Kamilu. — Zamierzałem cię gdzieś wyciągnąć, a ty mi tu umierasz!
— Nie wyspałem się, Marek — podali sobie dłonie na powitanie.
— Chodź nad jezioro. Humor od razu ci się poprawi, jak tylko popluskasz się trochę — objął kolegę i ruszył w stronę, z której właśnie nadszedł.
„Popluskasz”? — skrzywił się trochę Kamil, zerkając na Marka.
Mężczyzna był wyższy od Kamila o kilka centymetrów, lecz miał równie wysportowaną sylwetkę. Znali się od tak dawna, że żaden z nich nie pamiętał, kiedy się zapoznali. Od najmłodszych lat spędzali razem czas wolny, dzieląc ze sobą zainteresowania. Oboje ukończyli te same szkoły, ale to Marek zdecydował się wypłynąć na głębsze wody i zatrudnić w pobliskim mieście. Kamil został na miejscu, sądząc, że i w Przystani przyda się mechanik. Ze względu na to podążył dalej za planami i założył własny warsztat samochodowy. I nie żałował tej decyzji, ponieważ codziennie miał swoich klientów, jeśli nie miejscowych, to przyjezdnych.
— Nie lubisz się pluskać? — zapytał Marek, starając się nie roześmiać, lecz, gdy usłyszał śmiech kolegi, nie mógł się już powstrzymać.
— „Pluskać” raczej nie, ale „pływać” owszem — odpowiedział między atakami śmiechu.
— No, w końcu się roześmiałeś!
— Przy tobie nie można być poważnym, Marek.
— Powinieneś się z tego cieszyć — skwitował. — Przynajmniej poprawiłem ci humor. No i jak? Idziemy popływać?
— Jasne — Kamil wciąż kręcił głową, śmiejąc się pod nosem.
— Co za problem cię gnębi, co? — Marek przybrał postać zaufanego przyjaciela.
Kamil spojrzał na niego. Byli przyjaciółmi i nikt temu nie mógł zaprzeczyć. Zawsze zwierzali się sobie, jeśli któryś borykał się z problemem, a rady, jakie sobie dawali, sprawdzały się w stu procentach. Tym razem jednak sprawa wyglądała inaczej, ponieważ Kamil po prostu nie znał przyczyny swego złego samopoczucia. I, jak mu się wydawało, nic nie mogło mu pomóc. Musiał dotrzeć do źródła dylematu, spędzającego mu sen z powiek, i dopiero wtedy starać się go rozwiązać.
— Gdybym to wiedział… — odpowiedział.
— Jak to? — zdziwił się Marek. — Martwisz się i nie wiesz, czym?
— Nie wiem. Nie mam pojęcia! Po prostu mam dziwne przeczucie…
— Ty z tymi twoimi przeczuciami! — pokręcił głową kolega, spoglądając przed siebie.
— Mam wrażenie, że stanie się coś złego. I nie nabijaj się ze mnie! — ostrzegł od razu. — Powiedziałem to tobie, bo ci ufam. Ale oczekuję też, że mnie zrozumiesz.
— Kamil, nie wygłupiaj się! Robisz się nazbyt wrażliwy! — Marek zmarszczył brwi, co zasygnalizowało Kamilowi, iż kolega po prostu nie wierzy w jego przeczucia. — Takie właśnie są efekty twojego izolowania się od ludzi.
— Wcale tak nie uważam — nie dał za wygraną; czuł, że może przekonać kolegę do swych myśli i drążył, jak tylko mógł. — Zawsze lubiłem pospacerować sobie samemu. To akurat wiedzą wszyscy.
— Nie będę się z tobą kłócił — podsumował Marek. — Może w wodzie trochę ochłoniesz.
Kamil spojrzał na kolegę, zastanawiając się, dlaczego jego przyjaciel, któremu on sam tyle o sobie opowiedział, nie potrafił go zrozumieć. W sercu zrodziło się delikatnie zaznaczone rozczarowanie, szybko jednak wyrzucił je z siebie i zdecydował się pójść za jego radą — po prostu całkowicie ochłodzić się w jeziorze, by wszystkie myśli uciekły tam, gdzie nie będzie mógł ich dosięgnąć.
Woda rzeczywiście była ciepła i oboje skorzystali z tego, jak tylko mogli. Dużo czasu im zajęły wyścigi w pływaniu, czy wymyślanie nowych stylów przebijania się przez wodę. Kiedy wyczerpani położyli się na trawie, mieli w sobie jeszcze tyle siły, by śmiać się z własnych wygłupów.
— Jesteś wariatem! — zawołał Kamil, ciesząc się w głębi ducha, że zdołał, choć na chwilę, zapomnieć o swoich problemach.
— Wybieramy się dziś na zabawę do Węgorzewa — odezwał się Marek, wdychając z rozkoszą świeże powietrze. — Pojedziesz z nami?
Kamil nie odezwał się od razu. Chciał spokoju, lecz zaczynał przyznawać rację swojej mamie, że powinien wyjść do ludzi, zabawić się, by odgonić od siebie problemy. Przeszło mu przez myśl, że mógłby zapoznać swoich starych znajomych z nowymi, przez co powiększyłoby się grono jego towarzystwa. Uśmiechnął się niespodziewanie.
— Jasne. — odparł wreszcie, choć Marek stracił już nadzieję, że doczeka się odpowiedzi. — Zabierzemy ze sobą turystów, których tu poznałem, dobra? To świetni ludzie, więc na pewno przypadną ci do gustu.
— Co to za jedni? — zdziwił się chłopak i spojrzał na przyjaciela.
— Dwie pary. Jedni są małżeństwem, drudzy to narzeczeni. Są mniej więcej w naszym wieku, dogadujemy się bez problemów.
— Dobra. Ja nie mam nic przeciwko. Dobrze, że ty w końcu gdzieś wyjdziesz — Marek posłał koledze zawadiacki uśmiech, Kamil natomiast w odpowiedzi spojrzał jedynie na niego z pobłażliwością.
Kiedy pół godziny później wstali, a Marek ponownie zanurzył się mrocznych otchłaniach jeziora, Kamil dostrzegł nagle swoich nowych znajomych. Przyglądał się przez moment Idze rozłożonej obok Michała, oraz Mai, śmiejącej się z czegoś, co opowiadał jej Witek.
— Za moment wracam! — zawołał w kierunku przyjaciela, po czym skierował się w stronę turystów.
— Cześć, Kamil! — krzyknął Witek, kiedy zobaczył kolegę, zbliżającego się do nich.
— Hej! — odpowiedział zagadnięty, uśmiechając się — Co porabiacie? — zapytał, przykucając obok Mai, która posłała mu uśmiech.
— Maja szkicuje moją fotogeniczną postać. — roześmiał się Witek z błyszczącymi oczami.
— Zajmujesz się malarstwem? — spytał zaskoczony Kamil, przyglądając się jej orzechowym oczom.
— Studiuję rysunek. Lubię to robić. To mnie całkowicie odpręża — odpowiedziała i posłała mu kolejny uśmiech.
— No, proszę! — zawołał. — Nie przyszłoby mi to głowy, że masz artystyczną duszę! Mogę zobaczyć ten szkic?
— Pewnie. — wyciągnęła w jego kierunku swój blok. — Już go kończę.
Kamil przyglądał się krytycznie szkicom zręcznej dłoni Mai. Przez biały papier przedzierały się rysy twarzy niemal ściągnięte z Witka. Był pod wrażeniem tej pracy. Było w tym coś magicznego, coś, co nadawało życiu sens, którego on sam tak poszukiwał. Zerknął na autorkę szkicu. W jej oczach był ten żar, który cechuje każdego pasjonata swojego własnego hobby. W jego sercu zrodził się nagle podziw do tej niepozornej kobiety, która właściwie nie wybijała się niczym wśród tłumu, a zyskiwała tak wiele przy bliższym poznaniu. Była jak legendarny kwiat paproci, dostępny tylko dla wybranych.
— Masz niebywały talent… — skomentował, ponownie zatopiwszy swój wzrok w czarnych liniach tworzących twarz Witka.
— Dziękuję — wyczuła w jego głosie dziwne przejęcie; nie powiedział tego obojętnie, lecz był zupełnie szczery.
— Może narysowałabyś też jego? — wtrącił się Witek. — Co ty na to?
— Ja deklaruję się choćby zaraz! — roześmiała się Maja, patrząc oczekująco na Kamila.
— Ja też nie mam nic przeciwko! — odpowiedział śmiechem brunet.
— Zostawiasz mnie samego, a sam uciekasz do innych! — zza krzewu dobiegł ich męski głos. — Tego po tobie dzisiaj raczej się nie spodziewałem!
— Przepraszam cię, Marek, ale jestem teraz na sesji — Kamil posłał koledze spojrzenie pełne żalu.
— A! To w takim razie ja przepraszam! — Marek zbliżył się do Mai i wyciągnął dłoń. — Pozwoli pani, że się przedstawię. Marek Śliwiński.
— Majka Jabłońska — odpowiedziała, śmiejąc się.
— Cóż za wiosenne imię! — zachwycił się Marek. — Mówmy sobie po imieniu. Co pani na to?
— Oczywiście. — uśmiechnęła się do Kamila, zastanawiając się, gdzie znalazł tego zabawnego młodzieńca.
— Ja jestem Witek — przedstawił się towarzysz Mai i mężczyźni uścisnęli sobie dłonie.
— No ta jak? Idziecie z nami? — spytał Marek.
— Dokąd? — zdziwił się Witek.
— Jeszcze z nimi nie rozmawiałem — sprostował Kamil. — Wybieramy się do Węgorzewa na zabawę i chcielibyśmy zabrać was ze sobą.
— Myślę, że to świetny pomysł — zareagowała Maja. — Chodzi wam o całą naszą czwórkę?
— Tak. Iga i Michał też się zgodzą? — zapytał Kamil, zerkając w ich stronę.
Iga leżała rozłożona na ręczniku, ściągając w swoją stronę promienie słońca, Michał natomiast przyglądał im się natarczywie. Maja wstała i podeszła do niego, przedstawiając mu całą sprawę i, kiedy obejrzała się do mężczyzn, których zostawiła pod krzewem z wesołym uśmiechem, wiedzieli, że ten wieczór wszyscy spędzą, bawiąc się.
* * *
Wieczór zapowiadał się bardzo rozrywkowo i zarówno Iga z Witkiem, jak Maja z Michałem cieszyli się, że mogą skorzystać z takiej okazji. Michał starał się odgonić od siebie myśl, iż pragnął spędzić ten wieczór tylko ze swoją narzeczoną gdzieś w zacisznym miejscu nad brzegiem jeziora. Wiedział, że ona chciała pojechać do Węgorzewa, a on nie potrafił jej tego odmówić. Miał szansę zrobienia dla niej czegoś, co by ją ucieszyło, więc postanowił to wykorzystać.
— Kochanie, jesteś gotowa? — zapytał, stojąc na tarasie przed domkiem z Witkiem.
— Już idę! — krzyknęła z łazienki.
— Iga, na szczęście, skończyła swoje przygotowywania — odezwał się Witek z uśmiechem. — Kamil zabrał ją do siebie.
— Nie wolałbyś, by była tu z tobą? — zapytał Michał, myśląc jednocześnie, że on sam nigdy nie oddałby swojej narzeczonej takiemu człowiekowi, jak Kamil.
— Iga bardzo chciała wypytać go o wszystko — odpowiedział. — Wiesz, jaka ona jest! — roześmiał się na wspomnienie swej towarzyskiej żony.
Michał tylko kiwał głową ze zrozumieniem. W tej samej chwili w jego kieszeni rozległ się krzyk telefonu komórkowego. Wyciągnął go wolno i skrzywił się, gdy odczytał nadawcę.
— Co się stało? — zapytał, odbierając go; przez moment słuchał potoku słów dzwoniącego. — Nie mogę teraz. Idę z Mają na zabawę i nie wiem, o której wrócę. Jutro się tym zajmę. — Znowu nastała cisza, tym razem jednak nie na długo. — Nie zabiorę się teraz za to! Musisz poradzić sobie sam! Jak to jutro?! Przecież mieli być dopiero pod koniec tygodnia! Aha… Dobra, zaraz zobaczę. Nie dziękuj, bo nie wiem, czy uda mi się to znaleźć. Będę musiał zajrzeć do Internetu, a ty musisz przesłać mi wszystkie dane z naszego komputera.
— Co się stało? — spytała Maja, stojąc w progu łazienki i spoglądając na narzeczonego, zdezorientowana sytuacją.
Michał przez moment przyglądał się jej ze smutkiem. Nie chciał właśnie tego wieczoru jej ranić, lecz, niestety, był do tego zmuszony. Postanowił kiedyś jej to wynagrodzić z nawiązką.
— Nie mogę pójść z wami, kochanie — odpowiedział z bólem, który powiększał się wraz ze wzrostem rozczarowania w orzechowych oczach jego narzeczonej.
— Rozumiem — szepnęła, choć nie rozumiała. — Praca cię wzywa — podeszła do Witka. — Nie martw się. Na pewno znajdzie się ktoś, kto się mną zajmie przez ten czas, więc nie będę się tam nudzić. Życzę ci spokojnego rozwiązywania swoich problemów — wyszła na zewnątrz i skierowała się w stronę samochodu Witka, który prowadził ją pod rękę, ani razu się nie odwracając.
— Jak skończę, przyjadę do was — dodał jeszcze za nimi.
Dziwnie zabolały go słowa narzeczonej. Odprowadzał ją wzrokiem, marszcząc brwi. Chciał dobrze i, jak zawsze, osiągnął jedynie gorycz. Nie potrafił wytłumaczyć Mai, że to dla niej tak pracował, dla niej wyrzekał się rozrywek. Myśl, że, gdy będą już małżeństwem, ona nie będzie musiała pracować zawodowo, bo on zdobył środki na ich utrzymanie, powiodła go do takich kroków. Dawno już obmyślił sobie, że Maja malować będzie mogła dla własnej przyjemności, a nie z musu. Sam dobrze wiedział, że nawet najprzyjemniejsza rzecz, kiedy robi się ją z przymusem, przestaje być przyjemnością, a staje koniecznością. Samochód zniknął za zakrętem, więc wszedł do środka i ściągnął koszulę. Musiał wreszcie zabrać się do pracy…
Tymczasem Maja i Witek podjechali pod dom Kamila w zupełnej ciszy. Mężczyzna zatrąbił i oboje, milcząc, wyszli na zewnątrz, czekając na nich. Po chwili pojawiły się przed nimi trzy osoby. Igę i Kamila od razu rozpoznali, lecz mężczyznę idącego obok nich widzieli po raz pierwszy.
— To mój kuzyn, Mariusz — Kamil przedstawił towarzysza. — Maja, Witek. — dokończył, wskazując dłonią czekających. — A gdzie Michał?
— Musiał coś załatwić. Kiedy to zrobi, znajdzie nas. — odpowiedział Witek, biorąc pod ramię swoją żonę.
Kamil zerknął na Maję, lecz jej wzrok wbity był w ziemię. Domyślił się, że nie było to dla niej przyjemne. Iga natomiast, śmiejąc się, wskoczyła do samochodu i nawoływała, by inni zrobili to samo. Maja odjechała razem ze swoimi znajomymi, w ślad za Kamilem i jego kuzynem.
— Nie przejmuj się! — zawołała Iga, odwracając się do koleżanki. — Na pewno zaraz się pojawi.
— Chciałabym mieć twój optymizm, Iga — odpowiedziała i posłała jej słaby uśmiech.
— Na miejscu pewnie zapomnisz o nim. Przecież tam będzie tyle ludzi! — roześmiała się.
— Właśnie o to chodzi…
Maja zdecydowanie wolała pozostać samą, niż przebywać w takim tłumie bez oparcia. Iga miała Witka, zawsze mogła zwrócić się do niego. A ona? Nie zamierzała zastąpić Michała jakąś obcą dla siebie osobą. Wprawdzie był jeszcze Kamil, jego kuzyn, czy Marek, ale to nie było to samo. Ona potrzebowała swojego narzeczonego!
Szła za znajomymi, rozglądając się wokół i spoglądając na liczne grupki młodzieży. Coraz bardziej żałowała, że nie została w domku, że zdecydowała się jednak bawić bez narzeczonego. Nie czuła się tam dobrze, a kiedy weszli do pomalowanego na zielono lokalu, zapragnęła cofnąć się.
— Dokąd to? — usłyszała tuż przy sobie.
Uniosła głowę. Spoglądały na nią łagodne, niebieskie oczy Kamila. Dostrzegła jednocześnie, że nurt tubylców wciągał ich w głąb lokalu, aż znaleźli się w ciemnym kącie z dala od reszty znajomych.
— Uciekasz? — zagadnął, uśmiechając się.
— Za dużo tu ludzi. — odparła, unikając jego wzroku.
— Zdaje się, że wolałabyś już stąd wyjść. To przez Michała?
— Nie! — zareagowała szybko. — Może trochę…
— Jeśli chcesz, mogę dotrzymać ci towarzystwa. Mnie to sprawi dużo przyjemności, naprawdę. Nie mówię tego z przymusu. — Zaoferował się Kamil, czując, że ta dziewczyna potrzebuje kogoś, kto pomógłby jej znieść tę noc. — Możemy na przykład wybrać się na molo i porozmawiać. Jeśli oczywiście masz do mnie na tyle zaufania, żeby wyjść ze mną sam na sam! — roześmiał się.
Uśmiechnęła się. Lubiła Kamila, choć tak mało czasu spędzali ze sobą. Wahała się, czy pójść z nim na spacer, nie było to jednak spowodowane jej brakiem zaufania w jego dobro i szlachetność, ale myślą o Michale. Wolałaby ten wieczór spędzić razem z nim, chociaż on na pierwszy plan wysunął swoją pracę. Czasem wręcz nienawidziła jej; wolałaby, aby część czasu, jaki jej poświęcał, przeznaczył na spotkania z nią, swoją narzeczoną. Praca Michała była jej najgorszą rywalką.
— Mam do ciebie zaufanie, Kamil — odpowiedziała, posyłając mu uśmiech. — Gdzie jest to molo?
Szli wolno, zupełnie zapominając o towarzyszach. Ciemność rozpłynęła się przed nimi, pochłaniając ich z każdym krokiem. W wodzie przeglądały się migające oczka gwiazd, stwarzając nastrój niezwykle magiczny. Wchłaniali w siebie ciszę, jaka panowała nad nimi, bojąc się ją zmącić choćby najcichszym słowem. Kamil zerknął na Maję. Zdawała się całkowicie odpłynąć w świat, do którego tylko nieliczni mieli dostęp.
— Cudowne miejsce… — szepnęła. — Zazdroszczę ci, że możesz na to patrzeć tyle razy, ile tylko zechcesz…
— Możecie nas odwiedzać — zaproponował Kamil ze śmiechem. — Albo spędzić tu miesiąc miodowy, jak już wyjdziesz za Michała.
— Wezmę to pod uwagę — odpowiedziała i również się roześmiała.
— Twoi rodzice pewnie cieszą się, że wyjdziesz za kogoś takiego, jak on — powiedział nagle. — Chodzi mi o to, że nie będziesz musiała się troszczyć o środki na życie, bo widzę, że on naprawdę się stara.
— Stajesz po jego stronie?
— Nie, po prostu stwierdzam fakt. Twoi rodzice na pewno patrzą na to przychylnie.
— Moi rodzice nie żyją, Kamil… — szepnęła, ciesząc się, że nie mógł dostrzec w tych ciemnościach łez, zagnieżdżających się w jej oczach.
— Przepraszam, nie wiedziałem…
— Wiem, że nie wiedziałeś, dlatego nie mam ci nic do wybaczenia… — choć próbowała się zaśmiać, wyczuł w jej głosie żal i tęsknotę.
— Dawno…? — pytanie ugrzęzło mu w gardle.
— Kilkanaście lat temu. Zginęli w wypadku… Wychowywała mnie moja starsza siostra.
— Pewnie bardzo ci ich brakowało… — podsumował.
— Taty tak, bardzo… Ale mama… W dniu, w którym zginęła, przestałam ją kochać…
— Dlaczego? — spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Tak się składa, że tamtego dnia dowiedziałam się, że moja mama zdradzała tatusia z sąsiadem — wydusiła z siebie, nie kryjąc już łez.
Kamil, nieco zszokowany wyznaniem Mai, otarł delikatnie słony potok, płynący po jej policzkach, po czym przyciągnął do siebie drżące ciało dziewczyny.
— Spokojnie… To już minęło…
* * *
— A gdzie się podziali tamci dwoje? — zapytał Mariusz, rozglądając się wokół.
Wprawdzie niewiele mógł dojrzeć, gdyż w lokalu robiło się coraz ciaśniej, miał jednak nadzieję, że gdzieś dostrzeże swego kuzyna z koleżanką.
— Pewnie gdzieś się zgubili — zawyrokowała Iga i od razu skupiła uwagę na obecnych przy stoliku pod jedną ze ścian — Mieszkasz w Przystani?
— Nie — roześmiał się Mariusz. — Jestem tu z żoną na wakacjach. Mamy urlop.
— Jesteś żonaty? — zdziwiła się Iga.
— Tak, jestem! Ewelina to świetna dziewczyna! — zaśmiał się z własnego rymu.
— Dlaczego nie ma jej tutaj? — dopytywała się, mimo że Witek puścił jej nieco gorszące spojrzenie.
— Zatruła się czymś i leży w łóżku — odparł Mariusz, popijając piwo. — Już dochodzi do siebie. Pewnie niedługo ją poznasz.
— Naprawdę? — ucieszyła się, a Mariuszowi jej zachwyt od razu skojarzył się z radością dziecka.
— Tak — pokiwał głową jak dobry ojciec. — Cześć! — zawołał nagle, wyciągając dłoń.
— Witam! — Marek rozejrzał się wokół. — A Kamil gdzie? Poderwał panienkę? — roześmiał się.
— Zniknął gdzieś z Mają! — Mariusz mu zawtórował, posyłając pobłażliwe spojrzenie.
— A Michał? — zdziwił się przybysz.
— Nie ma go — odpowiedziała mu Iga, uśmiechając się tak zachwycająco, że Marek nie mógł powstrzymać się od wypowiedzenia pytania:
— Zatańczymy?
Iga uśmiechnięta szeroko posłała uspokajające spojrzenie mężowi i wyskoczyła na parkiet w towarzystwie Marka. Cieszyła się, że ma okazję pobawić się wśród tylu ludzi, z których większość stanowili mężczyźni. Niemal każdy rzucał jej przeciągłe spojrzenia, a ona zdawała sobie sprawę, iż w tej obcisłej, króciutkiej sukieneczce z kremowego atłasu wyglądała zachwycająco. Pozwalała, by inni odbijali ją Markowi, choć zaraz wracała do niego, gdy on sam ją odbijał. Bawiła się doskonale i nawet na moment zapomniała, że jest tam z mężem.
Witek chwilę przyglądał się ponętnemu, wyginającemu się ciału własnej żony, lecz zaraz głos Mariusza wyrwał go z zamyślenia.
— Proszę, proszę… Kto by pomyślał, że Kamil w końcu zabierze się za amory… — patrzył na Witka, uśmiechając się lekko.
— Mówisz tak, jakby Kamil nigdy nie miał żadnej kobiety — zwrócił się do niego blondyn. — A w to raczej nie uwierzę.
— Miał, owszem, ale już nie ma.
— Może nie było im razem dobrze.
— Zgadza się — odezwał się Mariusz, wspominając kobietę, poza którą jego kuzyn nie widział świata. — Nie pasowali do siebie, moim zdaniem.
— A ich zdaniem? — zapytał Witek. — Widują się w ogóle czasem?
— Nie. Nigdy więcej się nie widzieli. Ona widocznie wolała kogoś innego, skoro, ni stąd ni zowąd, oznajmiła mu, że go już nie chce.
— Jesteś dobrze poinformowany — wtrącił Witek, przyglądając się znajomemu.
— Kolego! — roześmiał się Mariusz. — Wtedy bardzo często przebywałem w tym domu i wiem, co się tam działo!
— Kiedy to było?
— Klika lat temu — odpowiedział chłopak i łyknął złociste piwo. — Poznali się gdzieś na wyjeździe. Nie pochodzi stąd, ale często u nas przebywała. Doskonale ją znałem i mogę ci powiedzieć z czystym sercem, że nic nie była warta.
— Naprawdę? — Witek zmarszczył brwi.
— Zależało jej jedynie na tym, by on ją uwielbiał, jak nikogo na świecie. Chciała być jedyną osobą w jego życiu. Nie myślała o tym, że Kamil ma też rodzinę, z którą chce przebywać. On miał być tylko dla niej.
— Nie żartuj! — Witkowi nie mieściło się to w głowie.
— Naprawdę! — zapewniał Mariusz. — Kamil nigdy nie miał szczęścia do kobiet. Przed nią było kilka przelotnych młodzieńczych miłostek, a po niej totalna pustka.
— Musi się otrząsnąć — stanął w obronie przyjaciela Witek.
— Otrząsa się tak kilka lat. Szkoda, że ta panienka, jak ona ma na imię? Maja? Że ona już kogoś ma. Kamil nigdy nie znikał z żadną kobietą w ciemności nocy — roześmiał się.
— Oni są tylko znajomymi — ostudził nieco głowę Mariusza Witek. — Maja ma narzeczonego, którego kocha.
— Dobra… Pogdybać przecież sobie można.
— Pewnie, gdybać zawsze można… — szepnął Witek i spojrzał na Igę.
Zastanawiał się, czy jego ojciec zrobiłby to, co on uczynił, czy sam zabrałby się za uprzyjemnienie wieczoru żonie. Dziwna myśl go tknęła, że nie zgodziłby się, aby ktoś inny trzymał w objęciach kobietę jego życia. Wstał gwałtownie, potrząsając kufel z resztą piwa i skierował się w stronę rozbawionej Igi. Od razu wyczuł od niej alkohol. Pomyślał, że pewnie Marek postawił jej coś mocnego, co wyjaśniałoby jej zachowanie.
Iga zerknęła na niego i posłała przeciągłe spojrzenie, z trudem skupiając wzrok na jego szarych oczach. Zachwiała się i, gdyby jej nie podtrzymał, zapewne by upadła. Chwycił ją mocno w ramiona, dając tym samym do zrozumienia reszcie mężczyzn, że teraz ona należy jedynie do niego i poddał się taktowi muzyki. Ich ciała kołysały się wolno, splecione ze sobą ciasno. Dym papierosów krążył wokół nich, zasłaniając widoczność, lecz ich już to nie interesowało.
Witek przytulał do ciała kobietę swego życia, Iga z głową na jego ramieniu powoli odpływała w błogi sen. Oboje zapomnieli o całym świecie.
Dzień czwarty
Kamil otworzył oczy i zerknął na zegarek. Dochodziła dziesiąta, lecz jakoś nie przeraziło go to. Mimo że zwykle rozpoczynał pracę grubo przed godziną ósmą, tego dnia w ogóle mu się nie spieszyło. Założył ręce pod głowę i wpatrywał się w sufit. Nie zdawał sobie sprawy, że po jego ustach pełzał słaby uśmiech, czuł jedynie, iż ten poranek był zupełnie inny niż każdy poprzedni w jego życiu.
Wrócił do domu o piątej w nocy, a nie czuł żadnego zmęczenia. Cały wieczór i noc spędził z Mają na rozmowach. Było w niej coś, co go intrygowało. Jej tajemniczość podsycała w nim chęć poznania jej dogłębnie, ponieważ ta noc nie pozwoliła mu na to, będąc zbyt krótką.
Tego popołudnia pragnął spotkać się z nią ponownie, by w rozmowach odpłynąć do tamtego innego, lepszego świata.
— Kamil? — jego mama zajrzała do pokoju.
Posłał jej rozpromieniony uśmiech, który od razu zaalarmował panią Żanetę. Uniosła brwi i zapytała:
— Dobrze się czujesz, synku?
— Wspaniale, mamo! — zawołał, przeciągając się.
— Cieszy mnie to, ale może zdradzisz mi, co jest tego przyczyną, co? — weszła do pokoju i usiadła na brzegu łóżka, co zwykła robić od bardzo dawna, jeszcze, jak był małym brzdącem.
— Pewnie — roześmiał się. — Miałaś rację. Powinienem był już dawno wyjść gdzieś, by pobyć trochę wśród ludzi.
— O której wróciłeś? — spytała, uśmiechając się.
— O piątej.
— To rzeczywiście dobrze się wyszalałeś!
— Właściwie nie tańczyłem. Cały czas rozmawiałem z pewną wspaniałą duszyczką. Doskonale się rozumiemy — rozmarzonym wzrokiem spojrzał w dal, widząc tam dwie istoty, pogrążone w szczerej rozmowie.
Pani Żaneta pokiwała tylko głową, ciesząc się, że jej jedyny syn wreszcie otrząsnął się po przygodzie z tamtą dziewczyną i może w końcu ułoży sobie jakoś życie. Jego szczęście było dla niej najważniejsze.
— Przełóż amorki na później, a teraz idź do garażu. Czeka na ciebie klient — odezwała się, wstając. — W kuchni zostawiam ci śniadanie i wracam na stołówkę.
— To jakaś nowość, że sama wyganiasz mnie do pracy — roześmiał się i puścił jej oczko, na co kobieta tylko się uśmiechnęła; wolno zsunął z siebie cienki koc, pod którym spał w upalne noce i skierował się do łazienki.
Ten dzień zapowiadał się dla niego bardzo obiecująco, mimo że noc miał spędzić na stróżowaniu w domu jednego ze znajomych. Marzył o tym, by i ona znalazła się tam, lecz doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jest to niemożliwe. Pocieszył się jednak myślą, iż niedługo, kiedy skończy pracę, zobaczy ją. Już on postara się o to!
Mimo oczekiwań, ciężko szła mu praca. Wciąż myślał o tym wszystkim, co powiedziała mu tej nocy Maja. O jej rozpaczy po stracie rodziców, o prawdzie, jakiej dowiedziała się w dniu ich śmierci. Jej osoba tak szczelnie wypełniała jego umysł, że czasem gubił się w naprawie, co, na szczęście, nie zaowocowało żadną katastrofą.
Dziwił się, że wystarczyła jedna noc, by czuć to, co on odczuwał na myśl o niej, ale taka była prawda, i, choćby nawet chciał, co oczywiście nie wchodziło w rachubę, nie potrafiłby wyrzucić jej z pamięci. Stała się dla niego kimś bardzo ważnym. Poznał ją od tej strony, od której poznaje się najbliższego przyjaciela. Miał do niej ogromne zaufanie, więc nie czuł skrępowania, gdy opowiadał jej o kobiecie, która kiedyś tak nim zawładnęła.
Tej nocy zdał sobie sprawę, że całkowicie wyleczył się z obsesji na punkcie tamtej kobiety, że wyrzucił ją do lamusa. Nie miała już żadnego miejsca w jego sercu. Przeszło mu nawet przez myśl, iż tak naprawdę nigdy jej nie kochał tą jedyną wielką miłością, zdarzającą się w życiu tylko raz, co osobę Mai wyniosło ponad całą rzeczywistość.
Kiedy zegarek oznajmił godzinę czwartą po południu, postanowił zakończyć pracę. Rzadko kiedy decydował się na coś takiego, tego dnia jednak nie goniła go praca, mógł zatem skorzystać z tego, czego tak pragnął. Szybko umył się i przebrał, po czym skierował do stołówki, zahaczając po drodze o plażę. To były najbardziej prawdopodobne miejsca spotkań przyjezdnych, a on miał nadzieję, że tam właśnie znajdowała się Maja.
Plaża zajęta była przez wczasowiczów, rozłożonych na złocistym, gorącym piasku, lecz żadna z postaci nie była tą, której szukał. Niemal pewien już był tego, że jego mama zaserwowała właśnie dwóm parom obiad swojej specjalności. Momentalnie sam odczuł głód, o czym przypomniał mu krzyk jego żołądka.
Szedł szybko, jakby goniony, wpadł zatem na stołówkę zdyszany, co zwróciło uwagę wszystkich przebywających wewnątrz. Pani Żaneta wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi oczami, nie kryjąc zaniepokojenia, ponieważ takie zachowanie nie było w stylu jej jedynaka, Kamil jednak dostrzegł jedynie schowaną za trójką pozostałych postać Mai. Jego spojrzenie posyłało jej uśmiechy, co nieco ją skrępowało, ale uśmiechnęła się do niego. Wciąż jeszcze miała w pamięci poprzednią noc spędzoną razem z nim, noc, o której nigdy nie chciała zapomnieć.
Kamil z bijącym sercem zbliżył się do stolika, zajętego przez znajomych, i przywitał się z nimi.
— Nie spodziewałem się ciebie tutaj! — roześmiał się Witek, dogłębnie zdziwiony nagłą zmianą zachowania przyjaciela.
— Skończyłem pracę — odpowiedział wymijająco, zerkając na Maję.
— To wspaniale! — zawołała Iga. — Wreszcie mówisz coś rozsądnego! Myślałam, że zagrzebiesz się w tym po uszy!
— Hm… — odchrząknął Michał i spojrzał na uśmiechniętą Igę, mając wrażenie, że kierowała te słowa także do niego.
Tej nocy, kiedy Maja wróciła do domku, nie miał szans z nią porozmawiać. Szybko się umyła, po czym, odwróciwszy się do niego plecami, zasnęła. Nie dopuszczała go do słowa, zbywając, że porozmawiają rankiem. Kiedy, tuż przed południem otworzył oczy, jej już nie było. Razem z Igą wybrały się na plażę.
— Nie ma o czym mówić — odpowiedziała mu, gdy kucnął obok jej ręcznika. — Wiem, że się starasz, że nie robisz tego na złość. A ja tylko chciałabym, byśmy więcej czasu spędzali ze sobą. Tylko tyle… — ton jej głosu zdradzał rozczarowanie, był mocny, ale cichy.