E-book
14.7
drukowana A5
51.07
Zapach nadziei

Bezpłatny fragment - Zapach nadziei


Objętość:
318 str.
ISBN:
978-83-8155-489-3
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 51.07

Mojemu mężowi, bez którego nie powstałaby ta książka. Dziękuję za wsparcie, jakiego udzielasz mi każdego dnia. Za to, że zawsze za mną stoisz i pchasz mnie do przodu.


Rozdział pierwszy

Londyńska pogoda obudziła go o dziesiątej rano po skończonej właśnie czterodniowej zmianie. Wykąpał się i podgolił brodę. Zastanawiał się, jak to jest, że niektórzy mogą się golić raz na dwa tygodnie, a on, nieszczęśnik, przed lustrem musi spędzać co drugi dzień. Tłumaczył sobie ten fenomen późnymi ciążami w rodzinie i powolniejszą niż w wypadku innych ewolucją.

Nikodem, bo tak mu było na imię, zszedł do kuchni, gdzie przygotował sobie na śniadanie klasyczną mrożoną pizzę oraz herbatę podawaną o niestandardowo angielskiej porze. Nie bawarkę, lecz najzwyklejszą w świecie czarną herbatę. Bez udziwnień. Wspinając się po schodach z talerzem i kubkiem w rękach, myślał o tym, dokąd pojedzie tym razem, jako że po czterech dwunastogodzinnych dniach w pracy przysługiwały mu cztery dni wolności. Północ, południe, a może krótki wypad do ojczyzny? Nie lubił siedzieć w domu, który zresztą traktował jak hotel — tu tylko nocował.

Usiadł przy klawiaturze komputera, zakąszając kolejny kawałek sowicie skropionego keczupem (nie „keczapem”! ) ciasta z serem i pieczarkami. W międzyczasie wszedł na dobrze wszystkim znany portal społecznościowy i zabrał się za odpisywanie na wiadomości. Jedna szczególnie go zainteresowała. Przyjaciel z rodzinnego Gdańska napisał, że jego koleżanka wraca za miesiąc z Meksyku, kraju Azteków, i potrzebuje noclegu. Zapytał, czy jest możliwość, aby zatrzymała się na noc w jego rosyjsko-polskim domu. Na szczęście dla niego suche litery nie zdradzają emocji, a tym bardziej podniecenia. Chłodno odpowiedział więc koledze:

— Nie ma problemu.

Tyle że w głowie nagle zaczęła mu grać muzyka. Nie chciał jednak jeszcze tańczyć, przeczuwając, że w nieodległej przyszłości „zamiast solo będzie tańczyć godo”.

Po pewnym czasie Iga, rzeczona niewiasta, nawiązała z nim kontakt i tak od słowa do słowa zaczęli do siebie pisać.

Rozdział drugi

Szła już ponad półgodziny, mijając po drodze wyłącznie domki szeregowe. Od wyjścia z pociągu nie widziała nic poza nimi. Wszystkie były takie same. Zniecierpliwiona i zaniepokojona, że pewnie dawno minęła dom Nikodema, zatrzymała się na rogu ulicy.

— Przepraszam bardzo, jak dojdę do Coleraine Road? — zapytała pana w średnim wieku, malującego właśnie płot przy swoim domu.

— Coleraine Road? Coś kojarzę. — Mężczyzna odłożył pędzel i zaczął rozglądać się po okolicy, a następnie zawołał swoją żonę, która zajmowała się w tym czasie ogródkiem. Poprosił ją, żeby przyniosła telefon, po czym rzucił: — Niech no popatrzę na mapę.

Dziewczyna czekała cierpliwie na wskazówkę, zerkając na mapę w telefonie i rozglądając się w nadziei, że nagle ujrzy ulicę, której szuka. Nic z tego. Nikodem miał wprawdzie odebrać ją z Victoria Station, ale niestety nie mógł wziąć tego dnia wolnego. Zresztą proszenie go o to byłoby już przesadnym wykorzystywaniem jego gościnności. Wystarczy, że z chęcią przygarnął pod swój dach i zechciał przenocować zupełnie obcą mu osobę.

— Musi pani skręcić teraz w lewo, a następnie druga ulica w prawo i minie pani taki spory park. Proszę iść cały czas prosto, aż dojdzie pani do Humber Road i wtedy proszę skręcić w prawo. To będzie Coleraine Road — wytłumaczył mężczyzna ochoczo, gestykulując i pokazując rękami, w którą stronę należy skręcać.

— Bardzo dziękuję. Na pewno trafię. Miłego dnia. — Uśmiechnęła się do sympatycznego mężczyzny oraz jego żony i ruszyła dalej.

„Najpierw w lewo, później w prawo, park, ulica… i w prawo” — Iga powtarzała sobie drogę w głowie, aż jej skupienie przerwała interesująca myśl. Ciekawe, jakby to było mieć właśnie taki dom, plewić spokojnie ogródek u boku męża, który maluje płot. „Byłoby miło…” — rozmarzyła się na minutę. Ale tylko na minutę, bo szybko odezwał się wewnętrzny głos rozsądku, który zaśmiał się z tej jakże odważnej myśli: „Bądź realistką, dziewczyno. Z jakim mężem? Prędzej sama własnymi rękoma wybudujesz dom, niż wyjdziesz za mąż”.


* * *


Po chwili na horyzoncie ukazał się park, o którym wspomniał sympatyczny Brytyjczyk. Nim Iga się obejrzała, była już na Coleraine Road. To jednak nie była upragniona meta, bo ulica ciągnęła się jeszcze długo. W końcu przed jej oczami pojawił się dom numer sto pięćdziesiąt dwa. Zapukała raz. Nic. Drugi raz. Nic. Trzeci raz. W końcu usłyszała, że ktoś schodzi po schodach. To był Kamil, współlokator Nikodema.

— Cześć, ty musisz być Iga. Koleżanka Nikodema? — zapytał wesoły chłopak z obfitym zarostem przywodzącym na myśl drwala. W tym czasie panowała moda na tego typu szczeciny. Podobno w dawnych czasach symbolizowały siłę, mądrość i dostojeństwo. Być może dlatego wróciły do łask.

— Tak, cześć. — Iga uśmiechnęła się trochę skrępowana.

— Wchodź, nie stój tak.

Kiedy dziewczyna przekroczyła próg, poczuła niesamowitą ulgę, że w końcu może ściągnąć plecak po długiej podróży. Kamil zaprosił ją do kuchni i zaparzył herbatę. Obserwowała go dłuższą chwilę i zastanawiała się, czy chłopak wie, że tak naprawdę nie zna Nikodema osobiście i rozmawiali tylko trochę przez Internet, a jedyne, co ich łączyło, to wspólny kolega z Gdańska. Lekko zdezorientowana nie zapytała o to.

Kamil wydał jej się ciekawą osobą. Pomimo lekkiego konserwatyzmu, który u niego wyczuwała, zrobił na niej bardzo dobre pierwsze wrażenie. Porozmawiali chwilę o polityce oraz wymieni zdanie na temat Londynu. Dopili herbatę.

— No dobrze, miło się rozmawia, ale muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy. Poza tym jesteś pewnie zmęczona. Chodź, pokażę ci pokój Nikodema.

— Super, dzięki — odparła i skinęła głową.

— Gdybyś czegoś potrzebowała, będę w pokoju obok — rzekł i otworzył drzwi do pokoju współlokatora.

— Mógłbyś tylko podać mi hasło do wi-fi? Muszę napisać artykuł i jeszcze dziś umieścić go w Internecie.

— Jasne, już ci zapisuję.

— Dzięki.


* * *


Pokój Nikodema znajdował się na pierwszym piętrze. Kiedy Iga weszła do środka, poczuła, jakby znała to miejsce, jakby już tu kiedyś była. Panowała w nim intensywna aura. W rzeczywistości był to jednak zupełnie obcy pokój zupełnie obcego mężczyzny.

Dziewczyna położyła plecak obok biurka i wyciągnęła z niego laptopa, żeby spisać przeżycia z Meksyku. Była godzina piętnasta, a Nikodem miał być w domu dopiero około osiemnastej, więc miała jeszcze sporo czasu. Podniosła delikatnie klapę, żeby zacząć pisać artykuł na temat konferencji oraz szkolenia, na jakim była w Meksyku. Pierwsze piętnaście minut spędziła jednak na obserwowaniu pokoju.

Niby był to zwyczajny pokój, nic specjalnego, a jednak w jakiś sposób ją zaciekawił. Wrażenie, że kiedyś już tu była, nie chciało jej opuścić. „Dlaczego to miejsce wydaje mi się takie znajome i bliskie, skoro jestem tu pierwszy raz?” — zastanawiała się. Przez chwilę jeszcze rozglądała się dookoła, jakby szukała weny na ścianach. Nie potrafiła skupić się na pracy. Zazwyczaj jet lag nie dawał jej się we znaki tak jak tym razem. „Dlaczego nie mogę się skupić?” — denerwowała się. Czyżby to zmęczenie podróżą czy może też niebezpieczna sytuacja sprzed dwóch dni, gdy jeszcze była w Meksyku? A może raczej czuła się tak nieswojo, dlatego że siedzi w pokoju chłopaka, którego nigdy nie widziała, a który kazał jej wejść do swojej sypialni pod jego nieobecność? Próbowała odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd takie zaufanie z jego strony, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

W końcu zaczęła pisać sprawozdanie z pobytu w Ameryce Łacińskiej. Wprawdzie bardzo wolno, ale zaczęła. W dwie godziny opisała pokrótce cały tydzień oraz przebieg szkolenia zorganizowanego przez Meksykanów. Kilka kliknięć i tekst znalazł się na stronie organizacji.


* * *


Tymczasem Nikodem, jeszcze siedząc w pracy, niecierpliwie czekał na wiadomość od Igi. Dopiero kiedy koleżanka dała znać, że z niewielkimi przebojami udało jej się znaleźć właściwy dom, odetchnął z ulgą, choć jednocześnie podniecenie spowodowane zbliżającym się spotkaniem zaczęło rosnąć.

Owo uczucie nie zmalało w drodze do domu. Wiedział, że za chwilę ją zobaczy. Dziewczynę, z którą przez ostatnie tygodnie ochoczo wymieniał wiadomości na Facebooku oraz dzielił się abstrakcyjnymi, wręcz nieco filozoficznymi, przemyśleniami.


* * *


Nikodem stanął w drzwiach pokoju.

— Cześć! — powiedział wysoki, przystojny brunet i uśmiechnął się. „Jest piękniejsza niż na zdjęciach” — pomyślał.

— Cześć — odparła lekko zawstydzona dziewczyna, która siedziała przy biurku z laptopem.

Choć po mistrzowsku ukrywała zdenerwowanie przemieszane z podnieceniem, serce zaczęło walić jej jak młotem, kiedy chłopak stanął w progu. W końcu wcześniej tylko rozmawiali na Facebooku i wprawdzie zajrzała na jego profil, bo była ciekawa, jak wygląda, ale w rzeczywistości Nikodem nieco różnił się od tego wizerunku. Wysoki, przystojny brunet. A oczy… Ach, oczy miał wręcz cudowne — wielkie i brązowe. To się zgadzało. Jednak jej przekonanie, że nieco przypomina modela zniknęło. Był równie przystojny, lecz nie upozowany jak na zdjęciach. Uśmiechnięty od ucha do ucha chłopak w luźnych szortach i koszuli w kratę zrobił na niej niesamowite pierwsze wrażenie. Od razu go polubiła.

On z kolei ujrzał filigranową blondynkę o niebieskich oczach z drobnymi zmarszczkami w kącikach oczu. Momentalnie domyślił się, skąd się wzięły. „Pewnie ciągle się śmieje” — pomyślał. Jej bardzo jasna cera — od razu przykuła jego uwagę. Podobały mu się kobiety o jasnej karnacji. Poandto, nie ujrzał na jej twarzy ani krzty makijażu, jedynie jej małe oczy były lekko podkreślone czarną kredką — co jeszcze bardziej mu się spodobało. Do tego dołeczki w zarumienionych policzkach — wręcz go oczarowały.

Chwilę rozmawiali o tym, jak każdemu z nich minął dzień. Wymienili kilka uśmiechów i głębokich spojrzeń, po czym Nikodem zaproponował:

— Może chcesz wyskoczyć na spacer? Nie chcę nalegać… Nie wiem, czy nie jesteś zbyt zmęczona. Może wolisz odpocząć?

— Nie — zaprotestowała. — Chętnie się przejdę.

— Super. To daj mi piętnaście minut. Tylko wezmę prysznic i możemy iść.

— Jasne. — Odwzajemniła uśmiech.

Iga zamknęła w międzyczasie wszystko na komputerze. Po chwili usłyszała pukanie do drzwi.

— Proszę.

— To co? Gotowa?

— Jasne. Ale nie pukaj do swojego pokoju, bo dziwnie się czuję. — Na jej zarumienionych policzkach znów pojawiły się dołeczki.

— Dobrze — zaśmiał się.

— Ach… póki pamiętam… — Sięgnęła do torebki. — Taki mały drobiazg.

— Sombrero! — Uradował się na widok małego czarnego meksykańskiego kapelusza. — A cóż to takiego? — zapytał, wskazując na worek z ciemnoczerwonymi suszonymi kwiatami.

— Agua de Jamaica — odparła.

— Jamajka? A ty nie byłaś przypadkiem w Meksyku? — zażartował.

Uśmiechnęła się.

— To jest taka herbatka, która ma sporo właściwości. Poprawia metabolizm, obniża cholesterol i takie tam różne.

Spojrzał na nią, a potem obdarzył ją ujmującym uśmiechem. „To jest taka herbatka” — powtórzył w myślach. W głębi duszy ucieszył się, że o nim pomyślała.


* * *


Po drodze kupili dwa butelkowe piwa. Przeszli kawałek i usiedli na murku.

— Wiesz, lubię tak czasami porozmyślać, leżąc na trawie, ale dzisiaj chyba pozostaje nam tylko murek, bo trochę padało. — odparł.

— Nic nie szkodzi. Dla mnie ważniejsze jest towarzystwo, więc jeśli nie będziesz mnie zanudzał to będzie wszystko w porządku — zażartowała.

Już po pierwszych minutach chłopak zauważył, że Iga jest otwarta na rozmowę i tryska życiem oraz pozytywną energią. Oprócz tego, że była piękna, od razu wyczuł, że jest bardzo inteligentna i może być idealną kandydatką do pofilozofowania. Początkowo nawiązując kontakt, myślał, że jego śmiałe i nietypowe podejście do życia spłoszy dziewczynę. Tak się jednak nie stało. Ku jego zaskoczeniu sama zaczęła żywo dzielić się swoimi przemyśleniami. Po chwili dowiedział się, że walczy o prawa człowieka, pisze i jest tłumaczem, co w jego życiu było powiewem świeżości. Dostrzegł w jej oczach determinację i upór. W rzeczy samej, doskonale wiedziała, czego chce, i potrafiła to osiągnąć. Zawsze kiedy coś zaczynała, to również to kończyła. Brało się to stąd, że była osobą bardzo słowną. Nie tylko w stosunku do innych ludzi, lecz przede wszystkim względem samej siebie. Kiedy obiecała coś samej sobie, wiedziała, że MUSI to wykonać.

Iga z kolei zauważyła, że jej przystojny kolega jest bystry, błyskotliwy i lubi prowokować ludzi, żeby wyciągać z nich prawdę. A pomimo eleganckiej koszuli, którą miał tamtego dnia na sobie, miała nieodparte wrażenie, że chłopak wiedzie życie luzaka, a może nawet włóczęgi. Przypominał jej trochę Włóczykija z „Muminków”, za którym szalała w młodości. Filozof, podróżnik, pasjonat życia. Tak właśnie go widziała w tamtym momencie.

— Skusisz się? — spytał chłopak, podając jej torebkę z orzechami.

— A, daj trochę. — Udawała opanowanie, chociaż serce biło jej mocno, a policzki zaróżowiły się z podniecenia. Czuła na sobie jego przenikliwe spojrzenie. — Wiesz, że mnie dziś pokierowali do Subwaya na kanapkę zamiast do metra? — Próbowała przywołać zabawną sytuację z rana, żeby zagłuszyć samą siebie.

— Jak to? — zapytał, przegryzając kolejnego orzecha.

— Szukałam metra i zapytałam faceta: Where is the subway? A on mi pokazał tę knajpę Subway z kanapkami, która była na rogu.

Nikodem zaśmiał się i poklepał koleżankę po ramieniu.

— A no tak… Amerykanie… Tutaj mówią na metro underground.

— A no tak… Brytyjczycy i ich angielski… — zaśmiała się. Powiew wiatru sprawiał, że blond włosy co chwilę opadały jej na twarz. — Kiedyś poprawili mnie, jak na autobus powiedziałam bus, a nie coach.

Rozmowa płynnie toczyła się swoim rytmem. Szybko jednak na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, co zmusiło chłopaka do zaproponowania powrotu do domu. Chciał, aby odpoczęła przed jutrzejszym lotem. Nie miał najmniejszej ochoty wracać, ale pomimo tego, iż często przypinano mu etykietkę egoisty, w rzeczywistości wcale nim nie był. Wolał jednak, żeby ludzie tak myśleli, dlatego też niejednokrotnie prowokował dyskusje i zawsze podkreślał, że świat nie dzieli się tylko na białe i czarne.


* * *


Kiedy wrócili do domu, Nikodem najpierw zademonstrował koleżance działanie angielskiego włącznika światła, a następnie pościelił jej łóżko w swoim pokoju. Położył świeżo wypraną pościel i udał się do sypialni kolegi, który właśnie wyszedł na nocną zmianę. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na nic więcej. Gdyby jednak dziewczyna okazała się bez polotu, finezji i interesującego wnętrza, ta historia miałaby zupełnie inne zakończenie. W dodatku pojawiłoby się znacznie szybciej.

Umył zatem tylko zęby, a później w łóżku zabrał się za codzienną prasówkę, czyli czytanie niewybrednych historii oraz ciekawostek z dziedziny fizyki. W pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi. Natychmiast pomyślał: „Oho, może jednak rybka sama chce, żeby ta historia inaczej się zakończyła?”. Z uśmiechem na twarzy wstał z łóżka i otworzył drzwi.

— Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale chciałam tylko zapytać, czy rano cię obudzić? Będę wychodzić około czwartej, więc nie wiem, czy jest sens, żebyś też wstawał. Może po prostu zatrzasnę drzwi?

— Mmm — odparł lekko zawiedziony, że się pomylił. — Obudź mnie, proszę — dodał po chwili, zatrzymując tylko dla siebie myśl, że miło będzie dla kogoś wstać w środku nocy. Patrzył na nią przez dwie minuty bez słowa, a kiedy wreszcie zamknęła drzwi i zniknęła, położył się na łóżku i westchnął.

Iga tymczasem weszła do jego pokoju, usiadła przy biurku i położyła na nim głowę. Zachichotała mimowolnie.

Po chwili oboje zasnęli.


* * *


Spojrzała na zegarek. Była trzecia czterdzieści. Za dziesięć minut miał zadzwonić budzik, ale go ubiegła. Poprzewracała się trochę w łóżku, z którego za żadne skarby nie chciała wychodzić. Czas jednak był nieubłagany i nie zważał na jej gorące prośby. Ubrała się w mgnieniu oka, umyła zęby i sięgnęła do torebki po kartkę i długopis.

Obudziła go, jak obiecała. Nikodem, na wpół śpiący, w bokserkach i T-shircie, gdy Iga jeszcze się przygotowywała, zszedł do kuchni przygotować jej coś na śniadanie. Na szczęście miał chleb, twarożek i łososia, którego wręcz ubóstwiał. Zrobił jej kilka kanapek na drogę. „Miło jest tak coś dla kogoś przygotowywać” — pomyślał, nakładając łososia. Szybko jednak odepchnął tę myśl.

Iga zeszła po chwili na dół, założyła plecak i popatrzyła na wyciągniętą w jej stronę rękę ze starannie zawiniętymi w folię kromkami. Uśmiechnęła się tylko, podrapała po czole i spojrzała w oczy Nikodema. W końcu wzięła kanapki.

— Może kiedyś się zdzwonimy? Miło będzie jeszcze porozmawiać — powiedział, patrząc w niebieskie oczy dziewczyny.

— Tak, może przypadkiem przyjedziesz do Wrocławia albo ja znowu do Londynu.

Rozstali się.

„Szkoda — pomyślał, zamykając za nią drzwi. — Tak dawno nie robiłem nikomu kanapek”.

Rozdział trzeci

O czwartej trzydzieści w Londynie wciąż panował zmrok. Na szczęście o tej porze nie było korków i w mgnieniu oka dostała się taksówką na lotnisko. To miejsce już tętniło życiem. Kolejka do odprawy przypominała tę za chlebem za komuny.

W końcu przedostała się na drugą stronę i usiadła w kawiarni. Miała jeszcze godzinę do odlotu. Małe cappuccino i croissant pozwoliły jej trochę się obudzić. Popijając kawę, bacznie przyglądała się podróżnym. Lubiła to robić. Lubiła lotniska. Patrząc na ludzi, wyobrażała sobie, jak wygląda ich życie, oraz kreowała w głowie różne historie.

Wzięła ostatni łyk delikatnej kawy i spojrzała na rozkład lotów na ekranie, który znajdował się tuż przed nią. Czerwone DELAYED komunikowało opóźniony lot. „No tak. Normalka” — westchnęła. Wyszła zatem z kawiarni, kupiła jeszcze małą butelkę wody i usiadła w poczekalni gdzie koczowało sporo podróżników. Na szczęście miała ze sobą niedokończoną książkę Jane Austen.

Po trzech godzinach czekania zakomunikowano w końcu otwarcie bramki do Wrocławia. Ruszyła więc w kierunku wejścia na pokład, gdzie spoczęła na kolejną chwilę. Dopiero gdy w kolejce zostały dwie osoby, wstała i zbliżyła się do mężczyzny sprawdzającego paszporty.

Kiedy samolot powoli się wznosił, obserwowała, jak skrzydło przecina chmury niczym watę cukrową. Na to podobieństwo wspomniała smak dzieciństwa. Zmrużyła na chwilę oczy. Jednak nie na długo, bo dochodzący z tyłu samolotu krzyk dziecka co rusz ją budził. Spojrzała na zegarek. Została jeszcze godzina. Próbowała czytać książkę, żeby zagłuszyć własne myśli, ale te nie dawały jej spokoju. Nie potrafiła nie myśleć o Nikodemie. Czuła, że chciałaby spędzić z nim jeszcze trochę czasu. Rozmowa z nim na żywo była jeszcze ciekawsza oraz intensywniejsza niż przez Facebooka. Za wszelką cenę starała się jednak odepchnąć myśl podszeptującą, że pragnie go znów zobaczyć.


* * *


On tymczasem wstał wcześnie rano, a kiedy podszedł do biurka, zobaczył karteczkę, której nie zauważył, kładąc się do swojego łóżka po pożegnaniu się z Igą. Podniósł świstek i przeczytał: „Porażką jest nie mieć odwagi spróbować. (…) Jedyną rzeczą odgradzającą większość ludzi od ich marzeń jest strach przed porażką”.

Uśmiechnął się. Wziął łyk zimnej wody i zamyślił się na moment. Tak krótka znajomość nieświadomie utwierdziła go w przekonaniu, że tacy ludzie jednak istnieją. Wzbudziła w nim żywsze uczucia, których od dawna nie doznawał. „Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem się tak podekscytowany. Szkoda, że nie została na dłużej” — zreflektował się.


* * *


Gdy w końcu dotarła do Wrocławia, rzuciła torebkę na łóżko, a pięćdziesięciolitrowy plecak cisnęła w kąt. Była zmęczona, ale dumna z siebie i swojej odwagi. Napuściła wody do wanny, żeby wziąć relaksującą kąpiel. W czasie kiedy wanna powoli napełniała się letnią wodą, a piana stawała się coraz gęstsza, zaparzyła sobie zieloną herbatę ze skórką pomarańczową, którą tak uwielbiała.

Siedząc w wannie, znów złapała się na tym, że myśli o właśnie minionym wyjeździe. Większość tych myśli zajmował Londyn. A przecież wyprawa do Meksyku była bardziej fascynująca niż jakieś tam szare miasto. O co chodzi? Dlaczego zamiast wspominać chwile w kraju Azteków, zawracała sobie głowę Londynem, za którym nigdy szczególnie nie przepadała? Za każdym razem, kiedy wracała myślami do konferencji, na której była, czy też do wieczornych eskapad po Meksyku, jej podświadomość szybko przenosiła ją do Europy. Chciała to kontrolować i skupić się na dalekiej podróży, fantastycznym jedzeniu, niesamowitej, egzotycznej kulturze, ale nie umiała.

Po półgodzinie wyszła z wanny, usiadła w fotelu i włączyła telewizyjny program informacyjny. Chciała dowiedzieć się, co działo się w Polsce przez te kilka dni. Otworzyła też laptopa i weszła na Facebooka, gdzie czekało na nią kilka wiadomości od znajomych, którzy chcieli się dowiedzieć, czy wszystko z nią w porządku i jak przebiegła podróż. Wśród wiadomości była również jedna od Nikodema. Tę otworzyła jako pierwszą i przeczytała:

— Hej! Mam nadzieję, że miło spędziłaś te kilka godzin. Cieszę się, że mogłem Cię poznać i porozmawiać na żywo. Mam nadzieję, że kanapka smakowała. Dziękuję za poranną inspirację na biurku i oby do zobaczenia jeszcze kiedyś. Saludos!

Iga uśmiechnęła się do komputera i od razu odpisała:

— Bardzo miło spędziłam ten krótki czas, a to dlatego, że miałam fantastyczne towarzystwo. A co do kanapki, to nawet sobie nie wyobrażasz, jak smakowała! Gracias por todo!

Następnie zaczęła odpisywać na resztę wiadomości.

Rozdział czwarty

Pewnego wrześniowego dnia Nikodem znalazł w szafce dziwne kwiatki, które Iga przywiozła mu z Meksyku, i pomyślał, że będą idealnym pretekstem, żeby do niej napisać:

— Hej, Iga! Mogłabyś mi napisać, ile tych kwiatów mam wrzucić do takiego normalnego kubka? Potrzebuje silnego pobudzenia! :)

Dziewczyna odczytała wiadomość dopiero wieczorem, gdy zrobiła sobie małą przerwę w tłumaczeniu. Popijając małą czarną, uśmiechnęła się do telefonu, nie zdając sobie z tego sprawy. W głębi duszy bardzo ucieszyła ją ta niby nic nieznacząca wiadomość. Przed jej oczyma znów ukazał się obraz tamtego dnia, kiedy to siedzieli na murku i rozmawiali. Odpisała po chwili:

— Wsyp małą garść i zalej wszystko gorącą wodą, a później dolej odrobinę zimnej. Ale taką naprawdę małą garść, żebyś później zasnął. :)

Zamyśliła się na moment, po czym wróciła do tłumaczenia. Czuła jednak, że wiadomość wybiła ją z rytmu. Tym bardziej że po kilku minutach telefon znów zadźwięczał. Pokusa była zbyt silna, po prostu nie mogła się jej oprzeć. Przesunęła delikatnie kciukiem po ekranie telefonu i zerknęła.

— Hehe, dobrze. :) Dzięki. Co u Ciebie w ogóle słychać?

— Wszystko w porządku. Pracuję dalej w tym samym biurze tłumaczeń, a w wolnej chwili robię drobniejsze rzeczy dla organizacji. A co u Ciebie?

— Powolutku leci, też bez większych zmian. Dalej jestem inżynierem w hotelu, ale zrobiłem kurs i zdobyłem patent żeglarski. No i oczywiście nie ma dnia bez hiszpańskiego. Zacząłem się uczyć tak specjalnie pod podróż, więc krok po kroku do przodu. Na razie mam tylko jakiś program do języka, ale zastanawiam się, kiedy zacząć szukać jakiegoś wyrozumiałego nauczyciela.

Iga długo patrzyła na ostatnią wiadomość i po chwili zaczęła się zastanawiać, dlaczego inne nie wywołują u niej tego samego, niepojętego uczucia. Dlaczego wiadomości od innych ludzi traktuje bez emocji, nawet jeśli przekazują więcej konkretnej treści. Trochę tego nie rozumiała, a skoro nie rozumiała, to się przestraszyła. Bo tak to już jest na tym świecie, że boimy się tego, czego nie rozumiemy. A zamiast postarać się coś zrozumieć, wolimy to odepchnąć — w końcu tak jest łatwiej.

Nie odpisała zatem nic więcej. Nawet „cześć” na pożegnanie. Tak było bezpieczniej. Bo przecież bezpieczniej rozmawiać z kimś, kto nie wywołuje w nas emocji, niż z kimś, kto sprawia, że całe nasze ciało dziwnie wibruje od środka. Czyż nie?

Rozdział piąty

Minęły prawie dwa miesiące od ostatniego kontaktu Nikodema z Igą. Któregoś pochmurnego listopadowego dnia dziewczyna zasiadła do komputera, żeby sprawdzić połączenia lotnicze do Peru. W styczniu czekała ją bowiem konferencja na temat praw człowieka. Miała także przeprowadzić proste szkolenie dla grupy kobiet w Limie. Nie do końca udało jej się wyhaczyć najlepszą ofertę, ale w końcu wybrała taką, która najbardziej jej odpowiadała. Perspektywa rysowała się zachęcająco. Zapisała potwierdzenie kupna biletów i zanim zamknęła klapę laptopa, weszła jeszcze na moment na Facebooka. Od razu rzuciła jej się w oczy tablica Nikodema. Uśmiech na jej twarzy pojawił się na samą myśl o chłopaku i o tamtym dniu w Londynie. Wzięła głębszy oddech i odważyła się do niego napisać o planowanym wyjeździe z przyjaciółmi.

— Hola, Nikodem! Jak idzie Ci nauka hiszpańskiego? Piszę do Ciebie, bo planujemy ze znajomymi wyjazd do Ameryki Łacińskiej (Peru, Boliwia, Meksyk etc.). Wszystko zależy od cen biletów, więc jeszcze konkrety są do ustalenia, ale myślimy o kwietniu/maju. Jakbyś był chętny, to daj znać.

Cały dzień czekała na odpowiedź. Nie dostała jej.


* * *


Nikodem dopiero następnego dnia odczytał wiadomość. Na jej widok uśmiechnął się, bo przecież od dwóch tygodniu wręcz namiętnie szukał chętnych na wyprawę do Ameryki Południowej. Przeszukał mnóstwo stron i forów, a tu nagle taka osoba sama się znalazła.

— Hej, Iga, jestem bardzo chętny! — odpisał w przypływie emocji. — Napisz mi, jak będziesz wiedzieć coś więcej, to chętnie przyłączę się do jakiegoś planowania. Na jak długo chcecie pojechać? Poza tym będę miał w ten sposób kolejny bodziec do nauki hiszpańskiego.

W głowie chłopaka zaczął powoli malować się obraz Machu Picchu i ich dwojga na szczycie. „W końcu jest ktoś, kto nie ogranicza się do własnego podwórka, a czuje się obywatelem świata — pomyślał. — W końcu ktoś patrzy szerzej, nie boi się spakować i wyruszyć w nieznane! Miałem dobre przeczucie co do niej”.


* * *


Iga odczytała wiadomość następnego dnia. Po skończonej pracy zasiadła do pisania książki, nad którą właśnie pracowała. Miał to być pewnego rodzaju przewodnik po kilku krajach obu Ameryk z uwzględnieniem jej osobistych przemyśleń na temat życia za oceanem, a także charakterystyki mieszkających tam ludzi. Tego dnia miała wenę i pisanie pochłonęło ją całkowicie. Gdyby nie zdrowy rozsądek, nie poszłaby spać o drugiej w nocy, tylko siedziała nad tym do rana. Wiedziała, że takie dni, kiedy przychodzi natchnienie, nie zdarzają się codziennie, dlatego gdy już się pojawiają, należy wycisnąć z nich wszystko, do ostatniej kropli — jak z pomarańczy, które tak uwielbiała. Poza tym pisanie pozwalało jej nie myśleć ani nie czekać. W tym wypadku na jego odpowiedź.

— Super! Myślimy o 2–3 tygodniach — odpisała. — Plan jest taki, żeby złapać tanie bilety do Mexico, a później stamtąd już do Peru i np. Boliwii. Lokalne loty i noclegi nie są drogie. :) Jakbyś natknął się na jakąś ofertę lotów, to pisz od razu. :)


* * *


Wybiła dwudziesta pierwsza. Iga dopiero wróciła do domu. Była tak zmęczona, że marzyła wyłącznie o gorącej kąpieli i herbacie. Pokrzątała się trochę po mieszkaniu i włączyła płytę swojego ulubionego andaluzyjskiego zespołu Chambao, przy którym zawsze znakomicie się relaksowała. Otworzyła skrzynkę pocztową, żeby sprawdzić wiadomości przed snem. Odpisała na dwa e-maile i wyłączyła laptopa, a następnie weszła do wanny nie z ciepłą, lecz wręcz z gorącą wodą. „Tego mi było trzeba — pomyślała. — Relaksująca muzyka, świeczki, gorąca kąpiel. Czego więcej chcieć?”

Wyszła z wanny, dopiero kiedy zobaczyła, że jej ciało zaczyna się marszczyć i przypominać skórę osiemdziesięcioletniej babci. Położyła się do łóżka i przykryła fioletową satynową pościelą. Wzięła telefon do ręki, żeby nastawić budzik, i zorientowała się, że nie wyłączyła Internetu. Na ekranie wyświetliły jej się dwie wiadomości od Nikodema:

— Jasne, chętnie spróbuję. Termin między kwietniem i majem, tak? Bardziej 2 czy 3 tygodnie?

Chłopak nawiązywał do wyjazdu, o który spytała go Iga.

— Tak, myśleliśmy o maju/kwietniu, ale mam jedną koleżankę, która bardzo chciałaby pojechać, ale może dopiero w sierpniu. A Tobie jak by bardziej pasowało?

— Hmm, myślę, że jeśli byłby to kwiecień/maj, to na 2 tygodnie, ale w sierpniu łatwiej będzie chyba z urlopem i można by pomyśleć nad 3. Z kolei loty na pewno będą tańsze w kwietniu/maju. P.S. Potrzebuję już słońca. Dopada mnie brak witaminy D. Myślałem, żeby w kwietniu polecieć do Hiszpanii, ale wolałbym Meksyk. Chcę skoczyć z tego klifu w Acapulco.

— No to szukamy w tych terminach!! Właśnie dlatego pomyślałam o Tobie, bo pamiętam, że wspominałeś mi o tym skoku z klifu.

— Jak tylko coś znajdę ciekawego, to dam Ci znać. Ale się rozmarzyłem… — Uroczy dołeczek pojawił się w kąciku jego ust, kiedy to pisał. — I miałbym ponadto intensywny kurs hiszpańskiego.

— Wiem, o czym mówisz. Też mi brakuje trochę słoneczka i już myślę tylko o wyjeździe — napisała Iga, po czym dodała po chwili: — Nikodem, uciekam spać, bo jutro muszę wcześnie wstać, a oczka same mi się już zamykają.

— Jasne, rozumiem. Czyli jesteśmy w kontakcie i jak któreś będzie coś więcej wiedzieć albo coś znajdzie, to od razu dajemy sobie znać. Dobranoc!

— Zgoda! Dobranoc!

Rozdział szósty

Minął miesiąc i nadszedł magiczny bożonarodzeniowy czas. Za oknem prószył śnieg, a temperatura w Warszawie sięgnęła minus trzech stopni.

Idze nie udało się wyrwać wcześniej z pracy, przez co przyjechała do domu rodzinnego dopiero w wigilijny poranek. Rodzice, jak zwykle stęsknieni za córką, porzucili świąteczne sprzątanie i uściskali dziewczynę, kiedy tylko przekroczyła próg domu.

— W końcu jesteś — westchnął tata. — Mam nadzieję, że chociaż zostaniesz kilka dni dłużej i nie uciekniesz zaraz po świętach! — Uniósł brwi.

— Nie. Wzięłam wolne i do sylwestra będę u was.

— No, to chociaż tyle — wtrąciła mama. — Nie wiesz, jak się za tobą stęskniliśmy.

— Wiem, wiem. Ale chyba się już trochę przyzwyczailiście. — Dziewczyna uśmiechnęła się i usiadła na krześle w kuchni. — No dobrze, zaraz przebieram się w domowy dresik i wam pomagam.

— Spokojnie. Najpierw się rozpakuj, a później zabieramy się do roboty — odparł tata. — Kiedy dokładnie lecisz do tego Peru?

— Za trzy tygodnie.

— Ty nie wysiedzisz długo w jednym miejscu, nie? — zapytał retorycznie tata, jakby lekko z wyrzutem, że zbyt rzadko widuje córkę.

— Taka praca — odparła spokojnie i z uśmiechem, popijając gorącą czekoladę. — Dostałam zaproszenie na tę konferencję, więc szkoda byłoby nie skorzystać. Poza tym wiecie, że to uwielbiam.

Tata pokiwał głową i odpalił kolejnego papierosa.

— Daj jej spokój — wtrąciła mama i szturchnęła delikatnie męża, który tylko głośno westchnął i nic już więcej nie mówiąc, pocałował ją w czoło.

Iga cieszyła się na samą myśl, że za trzy tygodnie znów wyrwie się na kilka dni i wyruszy w odległe miejsce. „Taka praca” — zawsze tak usprawiedliwiała swoją nieodpartą chęć podróżowania i przebywania w innych miejscach. Zawsze powtarzała, że ludzie to nie drzewa, nie mają korzeni, więc nie powinni tkwić ciągle w tym samym miejscu. W głębi duszy wiedziała jednak, że każda podróż jest po części ucieczką od życia osobistego. Częste podróże były idealnym pretekstem do unikania krępujących pytań o męża i dzieci, których wizji nawet nie miała. To było najprostsze wyjście. Spakować plecak i w ciągu kilku godzin znaleźć się w zupełnie innym miejscu. W dodatku szczere zaangażowanie w pracę pozwalało jej nie myśleć o ciężarze związanym z zakładaniem rodziny. Wprawdzie kiedyś marzyła o tym, żeby znaleźć kogoś takiego i stworzyć taki dom, jakim cieszyli się jej rodzice — ciepły, pełen miłości oraz zrozumienia, a do tego stojący na porządnych filarach. Jednak z biegiem lat i po kilku nieudanych próbach stworzenia jakiegoś związku zrozumiała, że chyba raczej pisany jest jej koczowniczy tryb życia.


* * *


Dziewczyna posiedziała jeszcze chwilę w kuchni z rodzicami na ploteczkach, po czym poszła się przebrać. Zanim wyszła z pokoju, weszła na moment na Facebooka, żeby wysłać Nikodemowi krótkie życzenia:

— Nikodem, wesołych świąt! Mam nadzieję, że będzie to wspaniały czas, odpoczniesz i nabierzesz sił na kolejny rok.

Zamknęła laptopa i poszła do kuchni. Miała trochę wyrzuty sumienia, że przyjechała na ostatnią chwilę, więc chciała to jakoś zrekompensować rodzicom i wyręczyć ich w świątecznych porządkach. Wycierając kurz, myślała tylko o tym, żeby szybko skończyć sprzątać i zabrać się za świąteczne gotowanie. Wręcz nie mogła się tego doczekać.

W międzyczasie co chwilę dostawała wiadomości z życzeniami, na które starała się w miarę na bieżąco odpisywać.

„Wigilia… Jakiż to magiczny czas” — pomyślała.


* * *


Dochodziła czwarta po południu, a gotowanie zbliżało się ku końcowi. Zapach smażonych ryb mieszał się z aromatyczną wonią cytrusów, zwłaszcza startej skórki pomarańczowej, którą mama dodała do sernika. Zapach goździków sprawiał, że owoce nabierały jeszcze bardziej intensywnego zapachu.

Tuż przed kolacją Iga weszła jeszcze na moment na portal, żeby odpisać wszystkim znajomym i również życzyć im wesołych świąt. Spostrzegła też, że Nikodem odpisał:

— Iga, Tobie także życzę wesołych i pogodnych świąt!

Chłopak spędzał te święta w pracy w hotelu. Niestety tak w tym roku wyszło, że musiał zostać i nie mógł pojechać do Polski. Dopiero teraz, kiedy przyszło mu spędzać Boże Narodzenie na obczyźnie, emigracja dała mu lekko popalić. Przez jedenaście miesięcy zachwalał sobie życie w Londynie: podróże, imprezy, dobre zarobki, świetni ludzie… Ba! Nawet grudzień w zeszłym roku był wesoły, bo spędził Wigilię z rodziną w Polsce. Jednak tegoroczny mroźny miesiąc dał mu się we znaki już od pierwszego dnia. Wizja nadchodzących świąt w pracy dotknęła również jego. Na domiar złego, jak rzadko które święta lubił, tak te grudniowe były dla niego naprawdę ważne.

Rozdział siódmy

Święta, a wraz z nimi magiczna aura, minęły. Dwa dni po sylwestrze trzeba było wrócić do pracy.

Tego ranka Iga wstała o siódmej. Jak zwykle nie przyszło jej to z łatwością i dopiero po trzecim budziku zwlekła się z łóżka. Weszła do łazienki, umyła zęby i popatrzyła na swoją zaspaną twarz. Nawet jej szybkie obmycie niewiele pomogło, bo jej oczy zdradzały nieodpartą chęć powrotu do łóżka i dalszych snów. Dziewczyna na przekór swoim pragnieniom poszła jednak do kuchni, żeby zaparzyć kawę, i powoli zaczęła się ubierać. Miała jeszcze dwadzieścia minut do wyjścia, więc włączyła laptopa, żeby jak co rano sprawdzić pocztę.

„Spam, spam, spam… O, jeden e-mail od znajomego z organizacji odnośnie szkolenia. Spam, spam, oferta lotu do Meksyku… No tak!” — przypomniała sobie o wczorajszej rozmowie z przyjaciółką, która oznajmiła, że chętnie poleci do Ameryki Południowej, ale niestety plany jej się zmieniły i zamiast w maju może lecieć w sierpniu. Iga szybko napisała krótką wiadomość do osób, które również miały jechać na tę wyprawę. Nie pominęła oczywiście Nikodema.

— Hej, Nikodem! Odnośnie Peru — trzeba to będzie przenieść na sierpień. Myślisz, że mógłbyś wtedy?

— Jeżeli chodzi o sierpień, to nie wykluczam, ale może być jednak gorzej niż z majem — odpisał chłopak od razu.

— Chodzi o to, że jedna koleżanka może tylko w sierpniu, i tak pytam, żeby to wszystko jakoś zgrać — wytłumaczyła.

Wybiła siódma trzydzieści. Iga zamknęła klapę od laptopa, wzięła torebkę i wybiegła z domu. Czekał ją ciężki dzień w pracy. Po pracy zresztą nie miało być lżej. Musiała jeszcze dokończyć prezentację na temat praw człowieka na konferencję w Peru oraz udoskonalić trzydniowe szkolenie. Siedziała przy komputerze do późna i mimo że nie udało jej się zrobić wszystkiego, zmęczenie dało o sobie znać. Postanowiła więc dokończyć w samolocie. „Piętnaście godzin to sporo czasu” — pomyślała i położyła się do łóżka.

Nazajutrz wsiadła do taksówki i na wpół żywa udała się na lotnisko. Nawet szybkie espresso w domu nie pomogło. Lot z przesiadką w Miami minął jej dość szybko, biorąc pod uwagę, że połowę przespała, a drugą poświęciła na dokończenie prezentacji.


* * *


Czas spędzony w Limie był bardzo intensywny. Czas, którego potrzebowała, żeby trochę odetchnąć od swoich myśli, poznać nowych ludzi i przede wszystkim przestać myśleć o koledze z Londynu. Na szczęście przez siedem dni, które spędziła w Ameryce Południowej, nie miała ani chwili, żeby włączyć Facebooka. To znaczy czas pewnie by znalazła, ale wolała usprawiedliwiać się sama przed sobą, że go nie ma. Wolała nie sprawdzać i nie upewniać się, że nie napisał. Wolała żyć nadzieją, że po powrocie zobaczy od niego jakąś wiadomość.

Żałowała jedynie, że program szkoleń i konferencji był tak napięty, że nie miała możliwości wyrwania się ze stolicy. Wiedziała, że tym razem na pewno nie uda jej się pokonać szlaku Inków i pojechać do Machu Picchu, ale liczyła, że może jednak zdoła chociaż zobaczyć rysunki z Nazca, które oglądane z lotu ptaka kształtem przypominają rośliny, zwierzęta lub figury geometryczne. Niestety nie tym razem… „No cóż, muszę to zostawić na sierpniową wyprawę” — skomentowała w głowie. Za to przemierzając uliczki w Limie, poczuła się jak bohaterka telenoweli. Przeniosła się myślami do młodości, kiedy to oglądała telenowelę za telenowelą. Szczególny sentyment miała do „Luz Marii”, której akcja toczyła się w około 1900 roku, między innymi w Andach i właśnie w Limie.

W tej chwili była całkowicie pewna co do tego, że podróże pozwalają odetchnąć, znaleźć inne spojrzenia na sytuację, w jakiej się znajdujemy. Pozwalają uciec od naszych problemów i strachów. Jednak to tylko ucieczka. Nie pozbywamy się ich, wyjeżdżając hen daleko.


* * *


W czasie kiedy Iga była za oceanem, Nikodem wybrał się do Lake District. Jego celem był Scafell Pike — najwyższy szczyt Anglii, który wznosi się na wysokość 978 metrów nad poziom morza. Nie jest więc zbyt wysoki, lecz dość stromy.

Jeszcze przed podróżą wygooglował, że nazwa szczytu pochodzi z języka staronordyckiego i oznacza „łysy szczyt”. Znalazł też informację o Wyzwaniu Trzech Szczytów. Ów Scafell Pike to jeden z trzech szczytów, których zdobycie zakładają zawody. Pozostałe to Ben Navis w Szkocji oraz Snowdon w Walii. W wyzwaniu chodzi o to, żeby zdobyć wszystkie trzy wierzchołki w zaledwie dwadzieścia cztery godziny. Chłopak miał ochotę podjąć wyzwanie, jednak po krótkiej analizie stwierdził, że może najpierw zdobędzie Scafell, a następnym razem kiedy będzie w okolicy, spróbuje wspiąć się na Trzy Szczyty. Było to bowiem jego pierwsze spotkanie z angielskimi górami.

Przywitała go mgła, widoczność tego dnia była dość słaba. Wziął ze sobą mapę oraz kompas i ze swoim wypchanym czerwonym plecakiem ruszył w drogę. Góra była dość stroma, ale widoki, jakie zastał, gdy już się na nią wspiął — bezcenne. Po drodze minął dolinę Wasdale, skąd rozpościerała się panorama na jezioro Wast Water. Jak później stwierdził, był to jeden z najładniejszych zakątków Lake District. Po drodze na szczyt oczywiście zatrzymał się kilkakrotnie, żeby uzupełnić płyny oraz dostarczyć organizmowi trochę magnezu w postaci gorzkiej czekolady.

W końcu dotarł na górę. Wycieńczony, spocony, ale szczęśliwy. Udało się! Wprawdzie udał się tam sam, ale na miejscu poznał kilku innych podróżników, w tym jedną parę, która — jak się później okazało — wracała do Leeds i wzięła Nikodema na stopa. „Następnym razem atakuję Trzy Szczyty!” — pomyślał, kiedy siedział z nimi w samochodzie. W Leeds zatrzymał się jeszcze na jedną noc u przyjaciela, a następnego dnia z rana wrócił do Londynu.


* * *


Dni wciąż mijały powoli, ale żadne z nich się nie odezwało.

Nikodem podróżował dużo po Anglii i Irlandii. Wiedział, że wyspa ma ogromny potencjał i jest niedoceniana przez wielu ludzi. Nie był typowym imigrantem, który przyjeżdża do Londynu tylko po funty. Chciał doświadczyć tego kraju w każdy możliwy sposób.

Igę tymczasem czekał krótki wyjazd do Włoch. Mężczyzna, z którym spotykała się od jakiegoś czasu, zaprosił ją na weekend do Toskanii. W jej mniemaniu byli tylko znajomymi, nie czuła do niego nic prócz koleżeńskiej sympatii. Tymczasem jej dziewczęca naiwność nie pozwalała jej dostrzec, że mężczyzna od dłuższego czasu zabiega o jej względy.

Rozdział ósmy

Weekend we Włoszech minął dobrze. Po prostu dobrze. Bez uniesień, ekscesów. Po prostu był to MIŁY weekend. Piękne, zielone pagórki Toskanii, kryjące się w nich winnice, cyprysowe alejki i piniowe gaje. Naturalnie piękna kraina. Jaki głupiec chciałby stamtąd wyjeżdżać?

Tak się składało, że… ona.

Cieszyła się z powrotu do domu.

Był czternasty lutego, dzień jakże dobrze wszystkim znany, a przez niektórych wręcz ubóstwiany. Mogłoby się wydawać, że nikt nie chce go spędzać w samotności. Iga jednak właśnie na to miała ochotę. Potrzebowała odetchnąć.

Była za kwadrans osiemnasta, kiedy wróciła do domu. Postawiła walizkę pod oknem obok mahoniowej komody, ale jej nie otworzyła. Włączyła jakiś film w telewizji, który właśnie się zaczął, a który wydał jej się godny obejrzenia. Patrzyła na niego jednak kątem oka, zupełnie od niechcenia, a w międzyczasie przygotowywała sobie yerba mate i kolację. Kilka pomidorów, garść orzechów, dwa ogórki kiszone, parę plasterków świeżego ogórka, kilka liści sałaty i żółty ser, a wszystko polane sosem czosnkowym. Sałatka była gotowa. Do tego dwie kromki razowego pieczywa cienko posmarowane serkiem ziołowym, a na wierzchu dwa plasterki szynki. Z tak przygotowanym posiłkiem zasiadła w fotelu i włączyła laptopa. Piętnaście sekund czekania i już pojawił się pulpit ze zdjęciem pięknej plaży gdzieś w tajemniczym miejscu, dokąd nikt przedtem nie dotarł. Zamyśliła się na kilka sekund. Po chwili na ekranie pojawiły się powiadomienia o nieprzeczytanych e-mailach oraz wiadomościach na Facebooku.

„O, mój Boże — westchnęła. — Od czego zacząć?”

Najpierw przejrzała skrzynkę pocztową i zrobiła na niej porządek. Pozbyła się śmieci i odpisała na najważniejsze e-maile. Potem zrelaksowana weszła na Facebooka. Zobaczyła, że wśród tysiąca wiadomości jedna jest od Nikodema. Odsunęła talerz z sałatką. Zaczęła odpisywać na wiadomości po kolei, ale w głowie słyszała: „Przeczytaj mnie, przeczytaj mnie”. Walczyła ze sobą. I wygrała. Wiadomość od Nikodema przeczytała jako ostatnią. W drodze powrotnej z Włoch postanowiła bowiem, że zminimalizuje kontakt z chłopakiem. Miała nadzieję, że pomoże jej to w rozterkach, które ostatnio jej nie opuszczały. Nikodem nawiązywał w swojej wiadomości do konwersacji sprzed miesiąca o konieczności zmiany terminu wyprawy do Ameryki Południowej:

— Chodzi o to, że myślałem, czy nie wybrać się w sierpniu do USA, tak się trochę tam pobłąkać, a później ruszyć w stronę Ameryki Południowej i wrócić przez Azję. Ale to był tylko pomysł, mógłbym zmienić trochę plany i zacząć np. w Peru i ruszyć z Wami. P.S. Kamil, mój współlokator, którego poznałaś, chciał się wybrać ze mną.

Odpisała od razu, odgryzając kawałek kanapki:

— Super plan! Stany na pewno Ci się spodobają. No to namów Kamila, żeby do nas dołączył — napisała z entuzjazmem, nabijając pomidora na widelec.

— On chciał ze mną jechać, ale nie dostał wizy do USA i się podłamał — odpisał chłopak po sekundzie.

— A Ty bez problemu dostałeś? Nie dostał do USA, ale zawsze może pojechać do Ameryki Południowej.

— No właśnie próbuję go namówić, ale nie wiem, czy mi się uda. Bardzo chciał zobaczyć Stany. Ja też nie bez problemu dostałem, ale się udało.

— A gdzie złożył wniosek?

— Tak jak ja, w Londynie. Spotkanie miał dzień przede mną i jak powiedział, że nie dostał, to myślałem, że też już jestem spalony. No, ale się udało.

— Powiedz mu, żeby spróbował złożyć wniosek w Polsce, bo później będzie żałował.

— Już mówiłem, ale nie wiem, czy to zrobi… A co do Stanów, to bardzo chcę tam pojechać. Chciałem w jakimś towarzystwie, ale trudno, pojadę sam. Nikogo tam nie znam, choć pewnie poznam podczas podróży.

— To, że nikogo tam nie masz, to żaden problem. Uwierz mi, mówię z doświadczenia. Wiesz, ilu fantastycznych ludzi możesz poznać w trakcie wyjazdu?

— No właśnie wiem, dlatego to żaden problem. Masz może jakieś wskazówki odnośnie tego kraju? Myślałem, żeby wszystko zwiedzić na skuterze i spać na couchsurfingu.

— Couchsurfing jak najbardziej. Tam to jest bardzo popularne i nie będziesz miał problemu ze znalezieniem miejscówki. Chcesz kupić skuter?!

— Myślałem o samochodzie, ale raczej sam pojadę, więc ekonomiczniej jest kupić skuter.

— Racja, to o wiele lepsza opcja niż samolot, bo paliwo jest naprawdę tanie, a zawsze to niezłe wrażenia na szosie. :) Ech, życie to wielka tajemnica i nie wiemy, co nas czeka jutro… Ale to w nim jest najlepsze…

Rozmowa ciągnęła się dalej. Wiadomość za wiadomością. Iga zapomniała o swoim postanowieniu, żeby spędzać mniej czasu na internetowych rozmowach z Nikodemem.

— Podpisuję się obiema rękami pod tym tekstem. To niesamowite, jak życie potrafi nas zaskoczyć, co? Nie wiesz, co Ci przyniesie następny dzień, a co dopiero następne miesiące i lata — filozofował chłopak. — I to jest w nim najlepsze. Wszystko ciągle się zmienia… A ludzie i tak często starają się coś zatrzymać. Kiedyś jakiś mędrzec ze Wschodu powiedział, że: „Pragnienie trwałości w każdym aspekcie naszej egzystencji jest powodem ludzkiego nieszczęścia”. Przekonał mnie. — Pisząc to, Nikodem zastanawiał się, czy dziewczyna w głębi duszy się z niego nie śmieje. Lekko zdziwiony, że kogoś mogą interesować takie filozoficzne rozważania, nie przestawał jednak pisać.

— Ciekawe… Wiesz, że przez ostatnie dni akurat się nad tym zastanawiałam… Też mnie to fascynuje. Ja z kolei całkiem niedawno gdzieś znalazłam cytat: „Jedyną stałą w naszym życiu jest zmiana”. — Iga poczuła, jakby rozmawiała ze swoim lustrzanym odbiciem. Mogła podzielić się z kimś odkrywanymi cytatami i nie dość, że wyczuwała, że ten ktoś ewidentnie jest nimi zainteresowany, to jeszcze dzieli się swoimi.

— Zgadza się. Ja to zdanie porównałem nawet do świata fizyki w kontekście czasu. Nasza najbardziej niestabilna zmienna to właśnie czas i praktycznie wszystko rozpatrujemy względem tej właściwości. Cały czas myślę też o tatuażu dłoni, przez którą przecieka zegar. Od ładnych paru lat to za mną chodzi, muszę tylko znaleźć odpowiedniego artystę. — Nikodem czuł, że płynie w tej rozmowie, w tych filozoficznych rozważaniach, które tak uwielbiał, a rzadko mógł sobie pozwolić na wypowiadanie ich głośno. A w końcu taka rozmowa była tego namiastką.

— Świetny pomysł, bo zostawia pole do interpretacji. A czas… faktycznie… nigdy się nad tym nie zastanawiałam, ale wiesz… humanistyczny umysł już tak ma. — Napisawszy to, dziewczyna wstała na chwilę z fotela, żeby zaparzyć sobie herbatę. Czekając na wodę, stała chwilę przy oknie, spoglądając na zewnątrz. „Ale dobrze mi się z nim rozmawia” — pomyślała.

— Zamartwianie się jest absurdalne — przeczytała po powrocie do komputera.

— To takie mądre, ale jak ciężko nam to przychodzi. Nasze ego i jakieś głupie nawyki tak często robią nam „sieczkę” z mózgu. Widzę, że Ciebie też interesują takie tematy. Nie wiem, czy polecałam Ci książkę „Mnich, który sprzedał swoje ferrari”? I widziałeś zapewne „7 lat w Tybecie”?

Nikodem uśmiechnął się. Poparzył jeszcze raz na ekran komputera i otworzył szufladę. Wyciągnął z niej karteczkę, którą Iga zostawiła mu na biurku, gdy opuszczała Londyn. Wziął ją do ręki i nie przestawał się uśmiechać. Nie był to jednak zwykły, codzienny uśmiech. Był inny. Lekko podniesiona warga wskazywała, że przeniósł się na moment do innego świata. Kiedy w końcu z niego wrócił, a chwilę to trwało, odpisał:

 Polecałaś i mam jeszcze tę karteczkę, na której jest ten tytuł z cytatem — odważył się napisać. — Nie jestem romantykiem, ale co tam, lubię takie karteczki. :) A jeżeli chodzi o temat filozofii, życia i pytanie „kim jesteśmy?”, to powiem Ci, że gdybym mógł, to studiowałbym filozofię. Może jak wrócę do Polski, to spróbuję. A „7 lat w Tybecie” widziałem, ale pewnie muszę do niego wrócić, bo tak jak z życiem, i film pewnie dostarczy mi teraz innych emocji niż kilka lat temu. Może go lepiej zrozumiem.

Dziewczyna na wiadomość o tym, że jej kolega w dalszym ciągu ma ten kawałek papieru, że go nie wywalił, uśmiechnęła się. Chwila zadumy przeniosła ją z powrotem do Londynu, a konkretnie na Coleraine Road.

— Poważnie jeszcze masz tę karteczkę? :) Nie kłam! W takim razie jesteś romantykiem na całego. Jak będziesz miał chwilę, to zobacz jeszcze film „Samsara” albo „Baraka”. Nie mogę tego polecić wszystkim, ale myślę, że Tobie się spodoba.

— „Baraka” jest na mojej liście już od dawna! :) Jak już tak o tym rozmawiamy, to może w końcu dziś uda mi się go obejrzeć.

Iga w pewnym momencie spojrzała na zegarek. Wybiła pierwsza trzydzieści. Z przerażeniem zdała sobie sprawę, że za pięć godzin musi wstać, więc pomimo iż chętnie kontynuowałaby rozmowę, pożegnała się z kolegą:

— Już jest pierwsza trzydzieści! Nie wiem, kiedy zleciał ten czas! To Ty oglądaj „Barakę”, a ja uciekam przytulić poduszkę, bo trochę już odpływam po podróży, a za pięć godzin muszę wstać.

— Jasne! :) Zapytałbym, gdzie byłaś, ale lepiej napij się herbaty i uciekaj spać. — Nikodem czuł nieodpartą ochotę na dalszą rozmowę i miał wrażenie, że ona również. Rozumiał jednak, że zwyczajnie jest zmęczona.

— We Włoszech. Pomimo jednej kwestii to całkiem spoko było i region bardzo ładny. Wypiłam już herbatę, więc teraz nadeszła pora na sen.

— „Pomimo jednej kwestii” brzmi intrygująco. Ale opowiesz mi o tym innym razem. :)

— Opowiem, opowiem. A kiedy w ogóle będziesz w Polsce?

— Za tydzień przylatuję i jadę od razu ze znajomymi na tydzień do Zakopanego, a potem pewnie kilka dni spędzę u siebie w Gdańsku.

— No to w sumie nie za bardzo masz po drodze, ale jak coś, to zapraszam do Wrocławia. Dobra, uciekam spać, bo oczy mi się kleją! :)

— Myślę, że kiedyś wpadnę. Nigdy tak naprawdę tam nie byłem. Dobranoc.

— Dobranoc.

Pożegnali się. Iga wśliznęła się do łóżka z ogromnym uśmiechem na twarzy, z którego nie zdawała sobie sprawy. Nie zastanawiała się też, dlaczego wolała wirtualną rozmowę z kolegą aniżeli spędzenie walentynkowego wieczoru z mężczyzną, z którym spotykała się od czasu do czasu. Jedyne, o czym pomyślała przed zamknięciem oczu, to: „Ale dobrze mi się z nim rozmawia”.

U Nikodema właśnie wtedy, tej nocy, zrodził się pomysł, żeby wrócić na chwilę do Polski. Zreflektował się, że czegoś mu brakuje. Zapragnął w tym momencie, aby ktoś po prostu był obok. Ale nie byle kto, a ktoś, z kim mógłby dzielić smutki i radości. Łatwiej żyje się w Anglii, ale Londyn, mimo iż nieoficjalnie jest tu około dwunastu milionów ludzi, jest jednym z najbardziej samotnych miast. A znaleźć tu bratnią duszę nie jest łatwo. Nawet jego wizja podróży dookoła świata nieco zbledła i nie wydawała się już tak ciekawa. „O ile przyjemniej byłoby siedzieć z kimś na Machu Picchu?” — pomyślał. Być może to ten gen wiercipięty kazał mu już opuścić Londyn i znów coś zmienić w życiu? Ten sam gen, z którym zmagała się Iga.

Rozdział dziewiąty

Minęły zaledwie trzy dni, a Iga po tym krótkim czasie walki z samą sobą nie wytrzymała i przed wyjściem do pracy wysłała Nikodemowi wiadomość:

— Koleżanka prowadzi w ten weekend warsztaty oddechowe i zapisałam się na jakieś ćwiczenia z medytacji! Ale się cieszę! :) Opowiem Ci o wrażeniach, jak już będę po, bo pewnie najdą mnie jakieś przemyślenia. To tak à propos naszej ostatniej rozmowy.

Sama nie wiedziała, dlaczego poczuła nieodpartą chęć podzielenia się właśnie z nim tą nowiną. Nic wielkiego, a jednak chciała mu o tym powiedzieć, ponieważ w głębi duszy czuła, że podzieli jej entuzjazm i zainteresuje go to tak jak ją.

— Ciekawe, czy odłączysz się od ciała! Jestem też ciekawy Twoich przemyśleń. :) A nuż znajdziesz odpowiedź na pytanie „Kim jestem?” — Nikodem był akurat na portalu, więc odpisał od razu, nie kryjąc zaciekawienia. Pomyślał, że sam chętnie przeszedłby się na takie warsztaty.

— Hehe, nie sądzę, ale spróbuję.

— Napisz koniecznie, jak już będziesz po. Chcę wiedzieć, do jakich wniosków dojdziesz.

— Napiszę! A Ty jakie masz plany na najbliższy weekend?

— Przyjeżdżam do Polski i jadę ze znajomymi do Zakopanego.

— A no tak, pisałeś! To baw się dobrze!


* * *


Minął tydzień. Iga jednak nie odezwała się, jak obiecała. Nikodem zdecydował sam napisać z rana. Był chłodny, ale jakiż piękny dzień.

— I jak warsztaty? Miałaś napisać!

Odczytała wiadomość dopiero wieczorem, kiedy wróciła do domu. I znów pojawiło się to dziwne uczucie podniecenia na widok słów chłopaka.

— Nie powiem, że odłączyłam się od ciała, ale wyszłam naładowana taką energią, że szok! I w ogóle nie wiem, czy to było spowodowane tym, czy czymś innym, ale ostatnio miałam problemy ze snem, a tu proszę… od niedzieli śpię jak niemowlak! Niestety odpowiedzi na pytanie „Kim jestem?” nie znalazłam. Jeszcze. Co u Ciebie słychać?

— Jeszcze… — powtórzył jak echo. — Wróciłem już z Zakopanego. Tyle się działo, że opisuję to w dzienniku, ale brakuje mi stron. Byłem na wielu imprezach, ale to był istny chaos. Będę się leczył jeszcze przez tydzień. Fizycznie i psychicznie.

Dziewczyna, lekko zaintrygowana, zdziwiła się, kiedy przeczytała o dzienniku, czyli w sumie o pamiętniku. „Jest do mnie bardziej podobny niż sądziłam” — pomyślała. Weszła do kuchni przygotować sobie na kolację filet z piersi kurczaka, po czym wróciła do komputera.

— Prowadzisz pamiętnik? :) — Nie wytrzymała. — To dobrze, że tyle się działo. Będziesz miał co wspominać! :) Chociaż z tym dziennikiem to mnie zaskoczyłeś! Ja nie prowadzę pamiętnika, ale mam taki notatnik, w którym spisuje wszystkie problemy, z którymi nie potrafię sobie poradzić. Po kilku dniach do nich wracam i potrafię na nie spojrzeć z innej perspektywy. To taka świetna sprawa! Mogę w ten sposób wyładować złe emocje. A kilka dni temu zaczęłam spisywać moje sny… taki trzytygodniowy eksperyment… później zacznę to analizować.

— Są rzeczy, które warto przeanalizować, i dlatego „pamiętnik”, skoro tak go chcesz nazywać. Spisywanie problemów w notatniku? O tym nie pomyślałem! Chociaż ten mój dziennik też czasami przybiera taką formę. Jeżeli chodzi o sny, to niezłe wyzwanie sobie zadałaś. Freud byłby dumny. Przyszło Ci to do głowy po medytacji?

— Nie, sama jakoś na to wpadłam, po prostu ostatnio miewam dziwne sny. Ale takie codzienne pisanie to wspaniała sprawa… Pewnie za jakiś czas zdziwisz się, jak przeczytasz jakieś stare wpisy.

Czekając na odpowiedź, Iga poszła wziąć szybką kąpiel. Kiedy wróciła, nie czekała na nią jednak żadna wiadomość. Spojrzała na zegarek. Było już grubo po północy. Wyłączyła więc komputer i zmęczona całym dniem poszła spać.

Rozdział dziesiąty

Następnego dnia w trakcie swojej krótkiej przerwy od pracy włączyła Internet w telefonie i odczytała wiadomość od chłopaka:

— Czyli też jesteś staromodna. Witaj w klubie! Á propos snów, to muszę powiedzieć, że po tym wyjeździe do Zakopanego miałem kilka koszmarów i parę dni temu obudziłem się ze strasznym lękiem. Musiałem wyjść o 3 w nocy z domu, bo nie mogłem wytrzymać. Chyba zbyt wiele negatywnych emocji tam było. Pozytywne też były, ale… — Nie dokończył.

Iga zainteresowana historią nie omieszkała zapytać o szczegóły.

— A wiesz już, z czym to było związane? Z negatywnymi emocjami jest jak z bólem… nieprzeżyte albo nie do końca zdefiniowane potrafią mocno namieszać i wychodzą z nas w najmniej oczekiwanym momencie… Ale jak już określisz, o co chodziło i skąd się wzięło, to jakby automatycznie się ich pozbywasz. Ostatnio sama do tego doszłam. Spacer o 3 pomógł? I tak, też jestem staromodna. ;) A staromodni ludzie wyczuwają innych staromodnych. :)

Nikodem, który właśnie siedział w pracy przy komputerze, uśmiechnął się na widok wiadomości. Ucieszył się nie tylko z tego, że spotkał inną staromodną istotę, ale również z tego, iż wyczuwał, że jest ona zainteresowana — może w niewielkim, ale jednak w jakimś stopniu — jego życiem.

— Sądzę po prostu, że to chodzi o cały wyjazd — odpisał. — Opowiedziałbym Ci o tym, ale to jest materiał na książkę. Już dawno takiej ilości jadu nie doświadczyłem, dziwna atmosfera. — Podrapał się po głowie. — Może kiedyś będzie okazja, żeby o tym pomówić… A spacer pomógł, choć bałem się zamknąć oczy, dziwne. P.S. To może uda nam się kiedyś pójść na jakiś czarno-biały film, a potem na dancing… — Nikodem napisał ostatnie słowa, nie do końca wiedząc, czy nie zabrzmi zbyt dwuznacznie. Ale miał wielką ochotę puścić je dalej.

Iga z całej wiadomości skupiła się tylko na ostatnim zdaniu, które wydało jej się w tamtym momencie magiczne. Zapragnęła przenieść się natychmiast na salę kinową, gdzie mogliby razem obejrzeć czarno-biały film. Następnie wyobraziła sobie parkiet, muzykę z lat trzydziestych i tańczące pary. Położyła się na łóżku i odpłynęła gdzieś daleko w myślach. Dopiero po jakichś trzydziestu minutach odpisała:

— Hmm, zabawne, że o tym mówisz… właśnie skończyłam pisać drugą książkę i już mam w głowie pomysł na trzecią, ale kompletnie inną niż dwie poprzednie. Właśnie na temat, który poruszyłeś. Aż się uśmiecham do telefonu teraz! :) A chce ją napisać na podstawie pewnych obserwacji otoczenia i własnych doświadczeń. ;) Coś czuję, że będziemy na ten temat częściej rozmawiać! :) P.S. Czarno-biały film? Dancing? Wpisuje je zatem na listę rzeczy do zrobienia.

Nikodem zrobił wielkie oczy. Przypomniał sobie, że dziewczyna wspominała mu o tym, że pisze, ale kompletnie o tym zapomniał. Targały nim różne emocje. Z jednej strony myślał o książkach, które napisała koleżanka, a z drugiej — wyobrażał sobie ich tańczących na dancingu oraz oglądających czarno-biały film.

— Trzecia książka? — zapytał w końcu. — Napisz mi, gdzie mógłbym dostać dwie poprzednie, chętnie je przeczytam. Świetna sprawa! Przepraszam, zupełnie wyleciało mi to z głowy, a przecież wspominałaś mi o tym jeszcze w Londynie. Sam chcę stworzyć coś na kształt „Małego księcia”, ale opornie mi to idzie. P.S. A co do czarno-białego filmu, to wyobraź sobie salę z rozstawionymi rozkładanymi krzesełkami, projektor i muzyka „Heaven, I am in heaven…” jak w filmie „Zielona mila”.

Mimo że żadne z nich nie zdawało sobie z tego sprawy, to w tej rozmowie oboje najbardziej lubili te fragmenty z dopiskiem „P.S.”. To na nie czekali z zapartym tchem.

— Uważam, że każde emocje są dobre: te pozytywne i negatywne. Pozytywne wiadomo dlaczego, ale dzięki negatywnym możemy zwrócić uwagę na coś, co na co dzień nam umyka. Na rzeczy ważne. A moją książkę można kupić nawet w internetowej księgarni, druga niestety wyjdzie dopiero w wakacje — odpisała Iga. — P.S. Przyznam Ci się do czegoś. Wyobraziłam sobie dancing i ten czarno-biały film, i nas siedzących wśród innych staromodnych. :) A wczoraj byłam na musicalu o życiu Edith Piaf… Właśnie coś na wzór tego, o czym mówimy… krzesełka… muzyka, wystrój na wzór Paryża z tamtych lat… — odłożyła na biurko wyciszony telefon i wróciła do pracy.

Po około godzinie zauważyła, że niebieska lampka w telefonie co kilka sekund miga, jakby wołała do niej: „Masz wiadomość, masz wiadomość”. Nie mogła oprzeć się pokusie.

— Czytałem ostatnio pewną książkę i był tam rozdział o tym, że to właśnie cierpienie nas uczy, tylko trzeba być silnym, żeby przeciągnąć je na swoją stronę, żeby je oswoić. To ta różnorodność emocji sprawia, że życie jest takie piękne. — Nikodem dał się ponieść emocjom. — P.S. Ja też to sobie wyobraziłem… Mówiąc „dancing”, mam na myśli miejsce z muzyką z lat trzydziestych i cały czas ten sam powtarzający się krok w tańcu… Właśnie słucham Edith. Znalazłem jej piosenkę „Rien, rien, rien”.

— Dokładnie… negatywne emocje, sytuacje, ludzie są po, żebyśmy mogli docenić te piękne chwile i te cudowne osoby, które spotykamy w życiu. :) Cierpienie uczy, ale trzeba się nauczyć wyciągać wnioski i uczyć się na błędach — odpisała od razu. — P.S. Edith i jej „Zapomniane miłości, zapomniane melodie”. Czasami tak sobie myślę, że super byłoby choć na chwilę przenieść się w czasie…

Rozmarzyła się na sekundę, jednak głos rozsądku szybko wkroczył do akcji. „No dobra, wyłączam Internet! Została mi godzina, a jestem w czarnej dziurze z tym dokumentem!” — przeraziła się i wyłączyła dane pakietowe w telefonie, żeby móc w końcu skupić się na pracy. Nie było to łatwe, ale zaparła się i wreszcie się udało. Co nie oznacza, że co kilka minut nie myślała o Nikodemie.

— Widzę, że podobnie myślimy i podobne rzeczy czytamy… — odczytała, dopiero kiedy wróciła do domu z wieczornego spaceru.

— Hmm, no właśnie odnoszę nieodparte wrażenie, jakbym rozmawiała sama ze sobą, ale w męskiej wersji. — Uśmiechnęła się sama do siebie.

— No i nasuwa się pytanie, jak Ci się to podoba? :)

— Może to dziwne, ale bardzo…

— Mnie również.

W tym momencie rozmowa się urwała. Oboje powiedzieli prawdę. Obojgu to się podobało. I oboje to przerażało. Iga zorientowała się, że znów spędziła cały dzień na rozmowie z kolegą, który chyba nieświadomie wyrywa ją z pracoholizmu. Uzmysłowienie sobie, że jest na tej półkuli ktoś, kto myśli zadziwiająco podobnie, sprawiła, że się wycofała i nie odważyła się kontynuować rozmowy. W przypływie zdenerwowania zaczęła obgryzać paznokcie. Wyłączyła komputer, nawet nie żegnając się z chłopakiem, i zadzwoniła do przyjaciółki.

„Nie odpisuje. Zrozumiała, że jestem idiotą” — pomyślał Nikodem i odłożył telefon.

Rozdział jedenasty

Na początku marca, kiedy powoli zbliżała się wiosna, Iga wstała jak co rano, zaparzyła małą czarną, dolała do niej odrobinę mleka i poszła umyć zęby. Stojąc przed lustrem, zastanawiała się, co dziś przeczyta we wczoraj kupionej książce, która wciągnęła ją bez reszty i sprawiła, że siedziała wczoraj do późnej nocy i pochłaniała historię strona za stroną. Był to zbiór opowiadań i krótkich bajek, które niosły ze sobą jakieś przesłanie. Szczególnie zapamiętała jedną z nich: o psie, który wszedł do pokoju pełnego luster. Kiedy przypomniała sobie o bajce, szczotkując dokładnie zęby, zapragnęła podzielić się z kimś tą opowieścią i odkryciem, jej zdaniem, genialnego pisarza. Kto inny jak nie kolega z Londynu mógł jej wtedy przyjść do głowy i wydać się odpowiednim odbiorcą? Wyszła z łazienki, założyła pospiesznie dżinsy, koszulę w kratę i sweterek, wzięła łyk kawy i otworzyła na moment laptopa, żeby jeszcze przed wyjściem do pracy napisać do Nikodema:

— Znasz Jorge Bucaya? To taki argentyński pisarz. Świetnie przedstawia w swoich książkach różne życiowe sprawy. Szczególnie podoba mi się jedna z nich: „Pozwól, że Ci opowiem”… To zbiór krótkich bajek, opowiadań i jest tam taka jedna o psie, który wszedł do zamkniętego pomieszczenia pełnego luster… Wiesz, co mam na myśli?

Wybiegła z domu, bo już była spóźniona. Nie było czasu na rower, więc pobiegła na przystanek tramwajowy. Na szczęście tego dnia wyjątkowo nie było korków, więc dotarła do pracy „na styk”. Na biurku czekał już na nią dokument, którym miała się dziś zająć. Westchnęła głośno tak, że usłyszała ją koleżanka siedząca kilka metrów dalej, która tylko zaśmiała się pod nosem.

Dopiero o jedenastej miała półgodzinną przerwę, więc poszła do biurowej kuchni zrobić sobie drugą kawę i zjeść dwa rogaliki z czekoladą na śniadanie. Jedyną rzeczą, jaką rano zrobiła, było napisanie do Nikodema. Nie sprawdziła nawet poczty, stwierdziła zatem, że najwyższy na to czas. Gdy tylko wróciła do swojego stanowiska, szybko spojrzała na swoją skrzynkę, gdzie jak zwykle znalazła kilka śmieciowych wiadomości, reklam oraz ofert tanich podróży. Oprócz spamu było parę e-maili od ludzi z organizacji odnośnie do szkoleń oraz jeden list od koleżanki z Miami — z radia, w którymś kiedyś pracowała — z prośbą o napisanie krótkiego artykułu na temat ostatnich wydarzeń w Santiago na Kubie. Były też dwa e-maile z prośbą o krótkie tłumaczenie. „Czyli mam zajęcie na ten tydzień” — pomyślała. W tym momencie usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości na Facebooku. Weszła na odpowiednią kartę przeglądarki i przeczytała wiadomość od Nikodema:

— Niestety mogę ją tylko wygooglować, a nie chcę tego robić. Wolałbym, żebyś mi ją pokrótce opowiedziała — odpisał zaciekawiony opowieścią. — P.S. Wierzysz w ogóle w karmę? Bo ja tak, a czasami mam wrażenie, że ludzie tego trochę nie rozumieją i czynią dobro, pomagają, oczekując, że ktoś im się zrewanżuje. A to nie handel. Nie oczekiwać nic w zamian. To jest to. — Znów zaczął filozofować. Bardzo chciał poznać zdanie koleżanki na ten temat.

— Nie oczekiwać nic w zamian… Piękne słowa… To tak samo jak w miłości… Czasami ludzie wchodzą w związki i nie zauważają, że nie ma w nich miłości, bo oczekują od drugiej osoby konkretnych rzeczy. A to chyba właśnie zaprzeczenie miłości w jej rozumieniu jako coś czystego, dobrego. Tak mi się przynajmniej wydaje… — Iga odpłynęła na moment. — A co do bajki, to chodzi o to, że warczący i wściekły pies wchodzi do takiego pokoju i wszędzie są lustra, w których widzi swoje odbicie, czyli inne wściekłe psy, i nagle zaczyna się rzucać, chce z nimi walczyć, aż w końcu robi sobie krzywdę, opada z sił i umiera… To tak w dużym skrócie.

— Dokładnie! Kiedy oczekujesz, że ktoś będzie taki, jaki chcesz, żeby był, to nie miłość. — Poddał się chwili. — Ciekawy morał tej bajki, myślałem, że jak ten pies spojrzy na siebie z różnych perspektyw, to wyjdzie odmieniony, nauczy się na siebie patrzeć innymi oczami, co go w jakiś sposób ukształtuje, uspokoi… Ale podoba mi się takie zakończenie. Ciekawe. P.S. Mam nadzieję, że kiedyś opowiesz mi całą tę bajkę. Albo jakąś inną.

Znów zaczęły się dopiski „P.S.”. Iga poczuła, że znów płyną w rozmowie. Z pytania o Jorge Bucaya i jego książkę nagle zrodził się temat miłości. Niepostrzeżenie. Nie wiadomo kiedy. Ale czy to ważne? Ważne, że się pojawił i oboje dobrze czuli się, rozmawiając na ten temat i filozofując dalej. Nie przestawali zatem. Słali wiadomość za wiadomością. Pisali do siebie szybko, bez zastanowienia. Pisali to, co czuli, sądzili i co wydawało im się, że wiedzą.

— Hmm, też ciekawe podejście. O takim morale nie pomyślałam. — Igę zaciekawiło spostrzeżenie Nikodema co do bajki. — A co do miłości, to przypomniał mi się ten filmik, który mi wysłałeś, o dziewczynce i misiu, którego z miłości zagłaskała na śmierć.

— Tak, zgadzam się w 100%, że nie należy zamykać nikogo w klatce. Zazdrość jest dla mnie trochę niezrozumiała. Nigdy jej chyba nie czułem i nie rozumiem, jak ktoś może być zazdrosny. — Nikodem był przekonany co do tego, o czym pisze. Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. W końcu, jak sam przyznał, nigdy tego nie czuł.

— Też chyba nigdy nie miałam tej „przyjemności”… Choć uważam, że zazdrość jest naturalnym uczuciem, tak jak inne emocje.

— Myślę, że jak ze wszystkim: trzeba znaleźć balans i nie popadać w skrajności.

— Wiesz co? Tak, jak wspomniałam Ci wcześniej, chciałabym napisać kolejną książkę na podstawie własnych doświadczeń i obserwacji świata. I tak sobie pomyślałam… Nie chciałbyś napisać jej ze mną? Wiesz, do niczego Cię nie zmuszam. Po prostu taka myśl przeszła mi przez głowę, bo rozmawiamy na właśnie takie tematy, które chciałabym zawrzeć w książce. A powiedziałeś wcześniej, że chciałbyś coś napisać…

Nikodem zrobił wielkie oczy. W sekundzie zrobiło mu się gorąco z podekscytowania.

— Ja? Książkę?

— Dlaczego nie? To nic trudnego. Po prostu myślę, że masz ciekawe poglądy na wiele tematów. Ale do niczego Cię nie namawiam.

— No dobra — napisał po chwili. — W sumie to czemu nie? Zobaczymy co z tego wyjdzie…


* * *


Dziewczyna skończyła pracę około godziny osiemnastej i poszła do rynku spotkać się ze znajomymi. Weszła jeszcze po drodze do księgarni, żeby tylko sprawdzić, czy jakaś książka jej nie woła. Nie ukrywała tego: była od nich uzależniona. Niestety nie minęło pięć minut, a kolega zadzwonił do niej z pytaniem, kiedy będzie, bo cała paczka już się zebrała i brakuje tylko jej. Iga była osobą, która nie lubiła się spóźniać; nie lubiła też, jak ludzie na nią czekają. Wyszła więc pospiesznie z księgarni i po pięciu minutach znalazła się w pubie.

Przywitała się ze znajomymi, których dawno nie widziała, i usiadła obok. Przyjaciele zamówili kilka przekąsek, a do tego po piwie dla każdego. Był zwykły wtorek, ale po chwili pub zaczął wypełniać się ludźmi. Wtorek zaczął przypominać piątek. Iga świetnie się bawiła i ogromnie cieszyła się z faktu, że wszyscy mogli się w końcu spotkać. Cały czas myślała jednak o tym, o czym rozmawiała z Nikodemem. Z jednej strony wspaniale się czuła i rozkoszowała się każdą minutą spędzoną z przyjaciółmi. Z drugiej jednak czekała, kiedy będzie mogła wyciągnąć telefon bądź laptopa i mu odpisać.

Spotkanie trochę się przeciągnęło i dziewczyna wróciła do domu dopiero około dwudziestej drugiej. Nie potrafiła jednak wytrzymać, aż znajdzie się w mieszkaniu, i już siedząc w tramwaju, włączyła Internet w telefonie, żeby odpisać Nikodemowi. Nie zdążyła nic napisać, bo zobaczyła, że kilka minut wcześniej wysłał jej kolejną wiadomość:

— Mam ostatnio problem z przyjacielem, który stoi na rozstaju dróg. Z jednej strony ma świetny zawód i na emigracji może zarobić bardzo dobre pieniądze, z drugiej zakochał się w dziewczynie, która nie chce wyjeżdżać z Polski. Nie wiem, jak go przekonać, że pieniądze to tylko kolorowe papierki. Wiem, że to jak z dziećmi — można ostrzec, a nie ustrzec, ale boję się, że jak źle wybierze, to popłynie… Wybacz, tak mnie naszło, żeby akurat Tobie o tym powiedzieć.

Iga przeczytała wiadomość i wysiadła z tramwaju. Szybkim krokiem dotarła do domu i nie ściągając nawet kurtki ani butów, usiadła w fotelu, żeby odpisać.

— Hmm, ciężka sprawa… Tzn. z tego względu, że są plusy i minusy każdej z decyzji, jaką może podjąć. Niby też jestem zdania, że pieniądze nie są najważniejsze. Są ważne, owszem, ale nie najważniejsze. I wiadomo, co miłość/zakochanie robi z człowiekiem… To piękne, jak w imię miłości ktoś chce wszystko porzucić i walczy o to… Ale z drugiej strony wiemy, że uczucia się zmieniają i są ulotne… Co jeśli zostanie dla miłości, a z czasem zorientuje się, że to jednak nie to? Hmm, takie życiowe dylematy są straszne… Każdy z nas nieraz stawał pewnie przed takimi… i albo się dobrze wybierze, albo nie… to trochę loteria… P.S. I nie przepraszaj mnie za nic, możesz śmiało pisać o każdej porze dnia, jak Cię najdzie taka ochota. Ja zawsze chętnie Cię wysłucham i porozmawiam.

Odpisała i odłożyła telefon. Następnie rozebrała się i wzięła szybką kąpiel. Nie wyłączyła jednak komórki, podświadomie czekając na wiadomość od Nikodema. Miała nadzieję, że jeszcze nie śpi i chwilę porozmawiają.

Nie myliła się. Nie spał. Kiedy wyszła z łazienki opatulona ręcznikiem, przycisnęła boczny guzik w telefonie, żeby tylko sprawdzić, czy dostała jakąś wiadomość. Tak jak zapragnęła: czekała na nią.

— Szczerze? Nie uważam, by jakakolwiek decyzją była zła w naszym życiu. Tacy byliśmy wtedy, w danym momencie, i taką decyzję podjęliśmy. Konsekwencje są takie, na jakie się zgodziliśmy. Większość decyzji nie bierze się z analizy, gdyż jest zbyt wiele możliwości, a decyzje podejmujemy w sercu. Tak sądzę.

— Decyzje podejmujemy w sercu — wypowiedziała na głos słowa, które przed chwilą przeczytała. Wiedziała, że kolega trafił w samo sedno.

— Mądrze powiedziane — skomentowała krótko. — Ale jesteśmy tylko ludźmi i niestety lubimy analizować, rozpamiętywać i zastanawiać się „co by było, gdyby”. Czasami za dużo myślimy, zamartwiamy się, a i tak 80% z tych rzeczy, których się boimy, się nie wydarzy. Umysł ludzki jest fascynujący… — Nikodem też wiedział, że coś w tym było. — A z tym, że podejmujemy decyzje w sercu, to zgadzam się w 100%. Mam na myśli nie tylko decyzje miłosne, ale również te związane z pracą, własnym rozwojem etc. Bo przecież „serce zna swoje racje, których rozum nie pojmuje”.

Wstała, żeby przyciszyć radio, ale nie wyłączyła go całkiem. Założyła pidżamę i położyła się do łóżka z telefonem. Czuła, że powieki stają się coraz cięższe, a oczy zamykają jej się ze zmęczenia, ale za wszelką cenę nie chciała przestawać z nim rozmawiać.

Tymczasem Nikodem spojrzał na wiadomość, którą od niej dostał, i na małej karteczce, którą akurat miał pod ręką, zapisał ten cytat. Następnie włożył ją do portfela.

— Otóż to! Ludzie uważają, że popełnili błąd w przeszłości, który się za nimi ciągnie, zamartwiają się, co by było, gdyby… To kompletnie bezsensowne! Trzeba wyciągać wnioski i iść naprzód. A co do decyzji, to tak, wszystkie — i te małe, i te duże — pochodzą z serca.

Zmęczenie było jednak silniejsze. Iga zasnęła z komórką w ręce, nie odczytawszy ostatniej wiadomości.

Rozdział dwunasty

Kiedy dziewczyna się przebudziła, spostrzegła, że przespała całą noc z telefonem w łóżku. Przypomniała sobie, że rozmawiała w nocy z Nikodemem i czekając na jego wiadomość, zasnęła. Weszła natychmiast na portal, żeby odczytać wiadomość i wytłumaczyć się.

— Przepraszam. Zasnęłam wczoraj z telefonem w ręce. Chyba nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo byłam zmęczona…

Gdy tylko wysłała wiadomość, zmarszczyła brwi i zaczęła się zastanawiać, dlaczego właściwie tłumaczy się koledze, że mu nie odpisała. Nigdy przecież tego nie robiła. Nigdy nie czuła potrzeby ani konieczności tłumaczenia się komukolwiek z czegokolwiek.

Jeszcze chwilę leżała w łóżku i myślała o tym, co napisał wczoraj: „że tak właściwie decyzje podejmujemy w sercu”. Zawsze o tym wiedziała, ale nigdy głośno z nikim o tym nie rozmawiała. Wstała po chwili, żeby zaliczyć poranną toaletę, zjeść śniadanie i wypić kawę. Zapowiadał się przyjemny poranek, jako że pracowała z domu. Pozmywała naczynia, które leżały i czekały na nią od dwóch dni, a potem zasiadła do komputera, żeby zacząć tłumaczyć dokument, który wczoraj przysłano jej mailowo. Przetłumaczyła zaledwie dwie strony, gdyż coś w głębi nie pozwalało jej się skupić. Sama nie wiedziała, co to było.

Mimo iż miała dużo do zrobienia, dzień dłużył jej się niesamowicie. Weszła na Facebooka, dopiero kiedy skończyła pracę tego dnia.

— Nic się nie stało — napisał Nikodem. — Tak podejrzewałem, że zasnęłaś. Á propos książek, to ostatnio wpadła mi taka jedna w ręce. Głównie chodzi o to, że według opisanej w niej filozofii wystarczy o czymś pomyśleć, a to przyciągniesz. Nie musisz nic tak naprawdę robić, wystarczy, że się zrelaksujesz w fotelu, rozmarzysz i stanie się tak, jak sobie tego życzysz.

— O… super, gdyby tak było. Ale nie jest…

— Wiesz, ta filozofia nie byłaby zła, gdyby ktoś powiedział coś w stylu: „Wiesz, że jeżeli czegoś chcesz, to możesz po to sięgnąć”, a nie taka trochę religia w stylu „Wszechświat odpowie na twoje prośby i wystarczy pozytywnie myśleć, a dostaniesz to, czego pragniesz”.

— Nie, nie, pozytywne myślenie musi iść w parze z działaniem. Moim zdaniem zawsze. Ale zaintrygowałeś mnie, jutro pewnie poszukam w księgarni tej książki i z ciekawości ją przeczytam.

— Mam nadzieję, że uda Ci się przez nią przebrnąć. Ja nie potrafiłem i poddałem się w połowie. Kiedy ktoś wplata naukę w taki pseudoduchowy motyw, mówię stop. To jest dla mnie wręcz żenujące…

— Wiesz, moim zdaniem pozytywne myślenie i nastawienie do życia pomaga, i to bardzo, ale w takim sensie, że jak upadniemy, to zaraz wstajemy z powrotem i idziemy dalej. Wiadomo, że są jakieś dołki w życiu, ale chodzi o to, że pozytywni ludzie mimo porażek starają się dążyć do celu i te porażki ich nie zniechęcają. Ale to pozytywne myślenie pomaga właśnie na tym polu, żeby się nie poddawać i wyciągać wnioski, a nie się zamartwiać i użalać nad sobą.

— Dokładnie! :) Na Mundialu wszyscy chcieliby wygrać i pewnie są pozytywnie nastawieni, ale może wygrać tylko jedna drużyna. Ta, która ćwiczyła i pracowała na to. Ja lubię patrzeć na świat i widzieć go takim, jaki jest. Raczej realizm, ale dzięki temu można cieszyć się niedoskonałościami. Czasami lubię też się tak porządnie pogubić, może nawet upaść, żeby się podnieść. Ale jak już złapię doła, to chyba przeżywam go dwa razy bardziej niż przeciętny człowiek.

— Dołki w życiu są potrzebne. Właśnie po to, żeby się zastanowić trochę nad pewnymi sprawami, może trochę nad sobą. Najważniejsze jest jednak, żeby wyciągać z nich wnioski.

— Zgadzam się. Chyba lubię wszystkie emocje. Nawet te określane mianem złych. Świat jest dzięki nim bardziej kolorowy. Choć czasem boli, to warto. Iga, uciekam spać, bo trochę jestem zmęczony. Mam nadzieję, że jutro będziemy kontynuować nasze rozważania.

— Też mam taką nadzieję. Dobranoc. Śpij spokojnie i do napisania!

Chłopak położył się spać, a Iga zanurzając się w pienistej kąpieli, pomyślała, że właściwie Nikodem ma rację. Wszystkie emocje są dobre.

Rozdział trzynasty

Następnego dnia, kiedy wstała i spojrzała na telefon, zorientowała się, że jest ósmy marca, czyli Dzień Kobiet. Nigdy specjalnie nie przepadała za tym świętem, bo przecież, jak twierdziła, czuje się kobietą każdego dnia, a nie tylko raz w roku. Takie same odczucia miała co do walentynek. Przecież jeśli ludzie się kochają, to codziennie powinni to świętować i pamiętać o tym, co mają, a nie tylko raz w roku. Pomimo tego nie zaprzeczała, że miło jest dostać kwiaty bądź usłyszeć życzenia od płci przeciwnej. Tak też było tego dnia. Z samego rana z życzeniami zadzwonił tata, a zaraz po nim brat. Dostała także kilka życzeń SMS-owych od kolegów, a po południu sprawdziła Facebooka, gdzie w folderze z wiadomościami również znalazła kilka krótkich życzeń. Wśród nich były i te od Nikodema:

— Iga, wszystkiego najlepszego w Dniu Kobiet! :)

— Dziękuję! :) Jak tam Ci dzień mija?

— W porządeczku. Mimo że jestem w pracy. Chociaż myślę, że trzeba wrócić do tematu naszej książki. Mam nadzieję, że propozycja jest nadal aktualna.

— Tak! — odparła podekscytowana. — Mam dzisiaj ważny event w pracy, więc trochę tym teraz żyję. Ale od jutra będę mogła zająć się książką. W weekend będę miała jeszcze gości, ale w wolnej chwili przysiądę i spiszę wszystko tak, jak mówiliśmy.

— Super, ja też już powoli zacznę. Warto budować powoli jakieś ramy. Może faktycznie trzeba dodatkowo wypunktować takie podstawowe założenia

— No, myślę, że tak będzie najłatwiej. :) Chociaż każdy ma swój sposób. Ja noszę ze sobą taki notesik i często spisuje różne idee. A Ty jaki masz system?

— Wrzucam sobie to, co przyjdzie mi do głowy, na telefon, a później przelewam na papier. W ogóle ostatnio wpadłem na pomysł, żeby umieścić w tej naszej książce dwie puste kartki. Może uda mi się przekonać Cię do tego, ale opowiem Ci o nim więcej, jak się spotkamy.

Pomysł z dwoma pustymi kartkami zaintrygował dziewczynę, ale postanowiła trzymać emocje na wodzy i chłodno odpisała:

— Tak, wtedy wszystko przedyskutujemy, ale myślę, że do tego czasu warto mieć przynajmniej jakiś plan.

— Też tak uważam. Jak będziesz mieć trochę luźniejszą chwilę, to napisz i obmyślimy strategię.

— Pewnie. W niedzielę wyjeżdżają moi goście, więc odezwę się na pewno. A tymczasem uciekam, bo kończy mi się przerwa w pracy. Miłego dnia!

— Wzajemnie!

Rozdział czternasty

Od ostatniej rozmowy minęło kilka dni. W piątek do Igi przyjechała para przyjaciół z Barcelony, na których czekała z wytęsknieniem: Pablo i Ana. On — pół-Boliwijczyk, pół-Brazylijczyk, ona — Hiszpanka. On — fotograf, ona — nauczycielka gry na gitarze. Historia o tym, jak się zeszli, również jest ciekawa, jako że poznali się w dość nietypowych okolicznościach, kiedy każde z nich znajdowało się na pewnym rozstaju dróg. Mogłoby się wydawać, że znajomość zawarta w takich warunkach nie może przetrwać próby czasu, a tym bardziej przerodzić się w przyjaźń. A jednak…

W piątkowy wieczór dziewczyna odebrała przyjaciół z lotniska i zawiozła do domu, gdzie szybko się wykąpali i przebrali. Po godzinie byli już gotowi do wyjścia. Najpierw poszli coś zjeść do pobliskiej knajpki w rynku, a później do uwielbianego przez nią klubu, w którym mogli potańczyć salsę. Tym razem miała towarzyszy, którzy szli tam z ochotą, bo sami nie wyobrażali sobie życia bez tańca. Iga nie zawsze jednak miała takie szczęście. Najczęściej kończyła w klubach z muzyką, którą nie do końca rozumiała.

Tej nocy bawiła się świetnie. Czuła, że nabiera dystansu do problemu, z którym borykała się już od dawna, a z którym nie potrafiła sobie poradzić. Nikomu jednak o tym nie mówiła, bo wychodziła z założenia, że sama musi się z nim uporać. To niby nic nieznaczące wyjście do klubu z przyjaciółmi oraz wycieczka do Krakowa następnego dnia sprawiły, że odrobinę odetchnęła i zapomniała o tym, co ją dręczy.


* * *


W sobotę wieczorem, kiedy trójka przyjaciół była już w Krakowie, dołączyła do nich przyjaciółka Igi — Eliza, krakowianka z dziada pradziada, która oprowadziła ich po nieznanych turystom zakątkach. Eliza była wysoką brunetką o niebieskich oczach. Zawsze narzekała, że jej wzrost jest dla niej przekleństwem i marzyła o tym, żeby mierzyć o kilka centymetrów mniej. Była pogodną, energiczną, wiecznie uśmiechniętą i zorganizowaną optymistką. Te cechy łączyły ją z Igą. Można powiedzieć, że w sumie tylko te… A jednak uwielbiały się i dogadywały bez problemu.

Pablo nie przestawał robić zdjęć swoim cudownym aparatem w stylu retro. Dziewczyny pozowały. „To magiczne miejsce” — pomyślała Iga. Stojąc przy sukiennicach, obserwowała Pabla, Anę i Elizę, którzy rozmawiali, śmiali się i rozglądali po straganach.

„Ale magię w życiu stwarzają właśnie takie osoby. Dlaczego nie otaczać się tylko takimi ludźmi, przy których czujemy się sobą, czujemy się wyjątkowo? Dlaczego czasami na siłę i wbrew sobie staramy się utrzymywać pewne znajomości, na których tak naprawdę nam nie zależy? Dlaczego robimy krzywdę samym sobie? Czy to nasz umysł jest tak niewdzięczny i chce skrzywdzić nasze serce? Dlaczego tak jest, że pozwalamy sobą manipulować osobom, na których nam nie zależy, a czasami krzywdzimy te, które tak nas kochają i nie proszą o nic więcej niż tylko o nasze towarzystwo?” — spoglądając na nich, Iga zadawała sobie mnóstwo pytań. Nie zdążyła jednak na nie odpowiedzieć, bo Eliza podbiegła, chwyciła ją za rękę i przyciągnęła do całej grupy.

Pablo namówił dziewczyny, żeby poszli do jakiegoś pubu, a później potańczyć. Choć tak naprawdę długo namawiać nie musiał. Wystarczyła jedna propozycja. Tym razem również wybrali klub z muzyką latynoską, przy której czuli się najlepiej. W dyskotece poznali grupę Hiszpanów, do których się przyłączyli. Iga poczuła, że cały niepokój i problem, o którym tyle ostatnio myślała, znikają.

Zabawę skończyli około trzeciej w nocy, co było nie lada wyczynem, biorąc pod uwagę, że od rana zwiedzali miasto jedynie z małymi przerwami na jedzenie, odpoczynek i zimne piwo.

W niedzielę pierwsza obudziła się Ana, a później Iga. Dla Pabla godzina jedenasta była zdecydowanie nieludzka i nie robił sobie nic z tego, że dziewczyny już wstały.

Dzień zapowiadał się bardzo spokojnie. Nie mieli niczego zaplanowanego. Spędzili pół dnia na rynku w Krakowie, co rusz zmieniając kawiarnie. Po wczorajszej imprezie nikt nie miał siły na spacerowanie. Tym bardziej, że po południu przyszło im się rozstać. Pablo i Ana pojechali na lotnisko, bo już musieli wracać do Barcelony, a Iga wsiadała do pociągu do Wrocławia. Wcześniej zamówili na pożegnanie typowy polski obiad: schabowego z młodymi ziemniakami i buraczkami, po zjedzeniu którego każde udało się w swoją stronę — Eliza do domu, Iga na dworzec, a Pablo i Ana na lotnisko.

Kiedy Iga dotarła na dworzec kolejowy, pociąg czekał już na peronie, ale ponieważ miała jeszcze dwadzieścia minut, zdążyła kupić w kiosku butelkę wody oraz małą paczkę ciasteczek, aby móc coś przekąsić w podróży.

Wsiadła do pociągu zamyślona. Zaczęła analizować cały weekend. Wróciły pytania, które wczoraj zadawała sobie przy sukiennicach. Myśli krążyły chaotycznie i czuła, że nie potrafi sobie z nimi poradzić. W tym momencie pomyślała o jednej osobie, która mogła ją zrozumieć. Gdy z głośnika usłyszała informację, że pociąg ruszy za pięć minut, wyciągnęła telefon, żeby napisać do Nikodema:

— Hej! Jak Ci mija weekend? Ja właśnie siedzę w pociągu powrotnym do Wrocławia. Byłam na weekend w Krakowie z tymi przyjaciółmi, o których Ci mówiłam. Ale nie o tym chciałam napisać. Chodzi o to, że przechodzę teraz przez dziwny okres. Od dłuższego czasu coraz intensywniej zastanawiam się nad pewnymi rzeczami. Ta wizyta sprawiła, że w głowie mam jeszcze większy mętlik, a jednocześnie chyba zaczynam rozumieć i widzieć niektóre rzeczy w jaśniejszy sposób. Co ciekawe, jak dziś wstałam, to tak sobie pomyślałam, co w tej sytuacji, która mnie trochę trapi od jakiegoś czasu, poradziłabym najlepszemu przyjacielowi, gdyby zwrócił się do mnie o pomoc. I nagle szybko uzyskałam odpowiedź. Bez zastanowienia.

Pisząc to, dziewczyna czuła, jakby rozmawiała sama ze sobą, jakby pisała pamiętnik. Z tym że nie zatrzymywała tego tylko dla siebie. Poczuła się trochę lepiej, po prostu zwierzając się komuś z tego, co nosi w sobie. Nie podała szczegółów, ale i tak miała wrażenie, że zrzuciła z siebie jakiś ciężar. Włożyła telefon do kieszeni i zamknęła na moment oczy, a delikatne kołysanie pociągu sprawiło, że na chwilę zasnęła. Wydawało jej się, że spała krótko, zaledwie kilka sekund. W rzeczywistości przespała dwie trzecie drogi. Gdyby nie dźwięk przychodzącej wiadomości, zapewne spałaby dalej.

— Nie chcę pytać o to, co Cię trapi, ale czasem z łatwością dajemy rady innym, a mimo tego, jeśli chodzi o nas samych, to nie potrafimy zastosować tych naszych rad w praktyce, bo w grę pewnie wchodzą jakieś emocje i może niewystarczający obiektywizm — odpisał chłopak.

— No właśnie, chyba brak obiektywizmu i emocje to jest to, co uniemożliwia nam podjęcie pewnych decyzji… — Poddała się chwili. — Chętnie Ci o tym opowiem, ale najpierw sama muszę się z tym zmierzyć… Ale opowiem na pewno, myślę, że to też będzie warto zawrzeć w książce.

— Myślę że w radach potrafimy być odważni i stanowczy, ale jeżeli chodzi o nas samych, to czasem zamiast się wyleczyć, wolimy tylko uśmierzyć ból.

— Coś w tym jest…

— Nie masz na myśli czasem jakiejś toksycznej znajomości? Wybacz, nie powinienem pytać, ale tak mi się po prostu skojarzyło. Ciekawe jest to, że jeżeli szczerze się powie komuś, że nie chce się mieć z nim kontaktu, to inni uważają nas za egoistów.

Dziewczyna uniosła brew i zdziwiła się, że kolega trafił w sedno. Przecież nie powiedziała mu, o co chodzi, a on po prostu trafił. Może coś wyczuwał? Tego nie wiedziała.

— A jednak coś takiego jak męska intuicja istnieje — odpisała. — Tak, mniej więcej o to chodzi. Zastanawiam się tylko nad tym, jak ta toksyczna osoba potrafi zagrać i zmanipulować drugą, żeby czuła się winna.

— Tak, ale dzięki takim zagraniom mamy pewność, że to był dobry ruch. Szantaż emocjonalny to świetne potwierdzenie, że decyzja o zerwaniu znajomości to odpowiedni wybór. Szkoda człowieka, który takie zagrywki stosuje, ale to już nie nasz problem. :) — Kiedy chłopak wysłał wiadomość do Igi, w pewnym momencie przeszedł go dreszcz. Nieoczekiwanie poczuł, że rodzi się między nimi jakaś niepowtarzalna więź. Zachował jednak tę myśl wyłącznie dla siebie.

— Tak, nie nasz problem! :) Ciekawe, że jak zdamy sobie sprawę z tych zagrywek, to mimo że z jednej strony czuje się pewien niepokój, spowodowany jakąś utratą, to z drugiej pojawia się taki spokój… Przynajmniej ja tak mam. Czasami ciężko mi jest pojąć, czy uzmysłowić sobie, że ktoś może mieć złe intencje i próbować właśnie takiego szantażu emocjonalnego… Ale jak już w końcu dojdzie to do mnie, to czuję się wtedy spokojniejsza. To tak, jakby porzucić kłamstwo, w którym się żyło, co zwalnia miejsce dla prawdy w naszym życiu. A prawda jest uzdrawiająca.

— Dokładnie. Uzdrawiająca! Nie ma nic gorszego niż otaczać się toksycznymi ludźmi, którzy wysysają z nas energię i których tak naprawdę nawet nie lubimy.

Iga nie odpisała na ostatnią wiadomość, bo zobaczyła przez szybę, że pociąg zbliża się do stacji Wrocław Główny. Wzięła pospiesznie torbę i podeszła do drzwi, które otworzyły się po kilku minutach.

Na szczęście mieszkała dwadzieścia minut od stacji, więc szybko znalazła się w domu. Ściągnęła buty i sięgnęła do lodówki po lekko schłodzony sok pomarańczowy, o którym nie mogła przestać myśleć, odkąd wysiadła z pociągu. Następnie usiadła na kuchennym krześle, żeby napisać do Nikodema:

— Zgadzam się. W ten weekend bardzo dużo myślałam właśnie o tym, że należy otaczać się tylko ludźmi, przy których jesteśmy sobą i którzy akceptują nas takimi, jakimi jesteśmy… ze wszystkimi naszymi wadami… Ten weekend był szalony, ale zarazem bardzo spokojny. Dawno nie czułam się tak po prostu spokojnie i dobrze… bez spięć, robienia czegoś na siłę… po prostu „leżąc na trawie” (wybacz, ale bardzo mi się spodobały te Twoje słowa i często je teraz cytuję).

Iga poczekała chwilę, wpatrując się w telefon, ale spostrzegła, że Nikodem jest niedostępny na portalu. „Pewnie jest zajęty” — pomyślała. Włączyła zatem radio, w którym akurat leciała „Piosenka księżycowa” Varius Manx, którą tak bardzo lubiła, i zaczęła sprzątać mieszkanie. W końcu kiedyś trzeba było doprowadzić je do porządku. Wstawiła też pranie i zadzwoniła do kolegi, z którym miała się jeszcze spotkać tego dnia na kawie, żeby przełożyć spotkanie na jutro. Była trochę zmęczona po całym weekendzie zwiedzania, podróżowania i imprezowania. Wiedziała również, że musi napisać jeszcze jeden artykuł na stronę organizacji, dla której pracowała, ale nie czuła się już na siłach na żadną umysłową pracę. Postanowiła zrobić to jutro wieczorem.

Koniec końców niedzielny wieczór spędziła na odpoczynku i oglądaniu filmu „Nigdy w życiu”, który akurat leciał w telewizji. W pewnym momencie seans przerwał jej krótki dźwięk dający znać o wiadomości na Facebooku. Nie była na tyle pochłonięta filmem, żeby nie zwrócić uwagi na wzywającą ją komórkę. Sięgnęła po nią. Pablo napisał, że dolecieli do Barcelony cali i że właśnie zmierzają do domu. Podziękował raz jeszcze za wszystko i po raz enty poprosił Igę, żeby kupiła bilet i niedługo przyleciała do goszczącej w jej sercu od lat Hiszpanii. Dziewczyna wiedziała, że przydałby jej się taki mały odpoczynek i zresetowanie mózgu. Jednocześnie jednak czuła, że będzie to kolejna ucieczka, a tym razem musi zmierzyć się z tym, co właśnie przeżywa — tutaj, na miejscu. U źródła. Czuła, że sprawiedliwie będzie, jeśli najpierw rozwiąże swój problem, żeby później mogła pojechać ze spokojnym sercem. Nie chcąc jednak zawieść kolegi, odpisała, że postara się wykombinować trochę czasu i znaleźć bilety.

Odłożyła telefon. Nie minęło pięć minut i urządzenie znów dało o sobie znać. Tym razem była to wiadomość od Nikodema:

— Prawda to jest to, o co mi chodzi w życiu. Może to się wydać trochę ostre, ale czasem szkoda czasu na rozmowę o niczym. Nie każdemu może się podobać rozmowa o czymś konkretnym i to jest właśnie przerażające. Czasami mam wrażenie, że ludzie używają ust, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie przestały działać, i chcą je cały czas sprawdzać, mówiąc o bzdurach. Jednak gdy przychodzi do rozmowy o CZYMŚ, stają się podenerwowani, niespokojni i wolą się wykpić, niż udzielić odpowiedzi, zwłaszcza szczerej. Zrozumiałem jakiś czas temu, że warto się otaczać tylko ludźmi rozumnymi. Szkoda czasu i zdrowia na te małostkowe gierki, na zazdrość, na zawiść.

Iga uśmiechnęła się sama do siebie.

— Trafiłeś w sedno z tym pierwszym — odpisała. — Znam naprawdę niewielu ludzi, którzy nie uciekają przed rozmową o czymś. A z tymi ustami też… chociaż tutaj nasuwa mi się jeszcze jedna kwestia. Ostatnio znalazłam świetny obrazek, który znakomicie przedstawił problem wielu ludzi. Chodziło o to, żebyśmy używali proporcjonalnie ust i uszu. Skoro mamy jedne usta i dwoje uszu to wniosek nasuwa się sam… Mam niestety momentami wrażenie, że niektórzy mówią i mówią, żeby zagłuszyć ciszę, którą mają w głowie, i kompletnie nie potrafią słuchać innych ludzi.

Nikodem palił w tym momencie papierosa. Kiedy przeczytał jej wiadomość, westchnął głośno, oparł się plecami o krzesło i zaciągnął się. Po chwili powoli wypuścił kłębek dymu.

— Ludzie też obawiają się takich, którzy potrafią słuchać, bo a nuż wyskoczy coś, co nie powinno, a ludzie zobaczą jakąś prawdziwą cząstkę mnie — odpisał, strzepując popiół z papierosa. — Tak swoją drogą, to uwielbiam ją dostrzegać, nie pojawia się często, ale jak jest, to jestem uraczony naturą drugiego człowieka. Szkoda, że większość ludzi boi się to pokazać i raczej wszystko wychodzi przypadkiem. A słuchanie to cecha niewielu. Większość z nas tylko czeka, aż będzie można wejść drugiej osobie w zdanie, bo ma się coś ciekawszego do powiedzenia. „Kiedy mówisz, powtarzasz jedynie to, co już wiesz, kiedy słuchasz, możesz się nauczyć czegoś nowego”.

— Dalai Lama. — Dziewczyna doskonale znała to powiedzenie.

— Dokładnie — napisał i znów westchnął do telefonu.

— Muszę uciekać. Późno już, a jutro z powrotem do pracy. Jak ja nie lubię niedziel!

— Witaj w klubie! Zmykaj do łóżka! Słodkich snów.

— Dobranoc!

Rozdział piętnasty

Następnych kilka marcowych dni minęło Idze na oczekiwaniu na wiadomość od Nikodema. Nie otrzymała od niego jednak żadnej. Sama też zresztą się nie odezwała, chociaż nie oznaczało to, że nie mieli ochoty do siebie napisać ani że o sobie nie myśleli. Wręcz przeciwnie. Iga wolała jednak zagłuszyć tę chęć, usprawiedliwiając się jednocześnie, że nie chciała zawracać mu głowy bzdurami. Z kolei on, pomimo iż chciał do niej napisać, nie robił tego, bo zdał sobie sprawę, że coraz częstsze rozmowy nie są bezpieczne.

Dopiero po tygodniu Iga zdobyła się na odwagę, żeby napisać, bo znalazła doskonały, niezobowiązujący pretekst: ich książkę.

— Dziś rano zasiadłam przed komputerem, żeby uporządkować pomysły i kwestie, które chciałabym poruszyć w naszej książce — napisała krótko, gdy wróciła z pracy.

Nie dostała jednak odpowiedzi przez dwa dni. Dopiero w sobotę rano, kiedy w spokoju jadła śniadanie w kuchni, odczytała na ekranie telefonu:

— I jak idzie? Ja jutro do tego siądę. Zrobiłem sobie małe wakacje, dlatego nie pisałem.

— O super! Gdzie wypoczywasz?! Ja za chwilę jadę do Berlina, więc jak to w podróży, pewnie i nowe idee się pojawią. Wczoraj siedziałam nad tym do północy i trochę dużo się tego zrobiło, co bardzo mnie cieszy.

Iga nie mogła czekać na odpowiedź, bo musiała powoli się zbierać, żeby zdążyć na pociąg.

Na stacji miały na nią czekać dwie koleżanki, a w Berlinie miał ich odebrać kolega, który mieszkał tam od pięciu lat i u którego miały się zatrzymać na weekend. Chociaż dziewczynę bardzo korciło, nie włączyła Internetu w telefonie przez całą podróż. Pomyślała, że dobrze jej zrobi, jak odpocznie trochę od sieci. Żadnych e-maili, żadnego Facebooka. Kusiło ją jednak, a jednocześnie z każdą minutą czuła się coraz silniejsza oraz miała wrażenie, że przejmuje kontrolę nad tymi dziwnymi uczuciami, które krążyły wewnątrz niej od dłuższego czasu.

Kiedy dziewczyny dotarły do Berlina i spotkały się z kolegą, Iga zapomniała o telefonie, a miasto wchłonęło ją bez reszty.


* * *


Dopiero w drodze powrotnej do domu, tuż po przekroczeniu granicy niemiecko-polskiej, Iga włączyła Internet w telefonie. Trochę męczyły ją wyrzuty sumienia z powodu wzięcia w pracy wolnego poniedziałku. Wiedziała, że musi przynajmniej sprawdzić pocztę. Zanim przegrzebała się przez tysiąc reklam i spamu, minęło parę minut. Wśród nich znalazła dwa e-maile odnośnie do tłumaczenia oraz newsletter i roczny raport Amnesty International. Miała więc już doskonałą lekturę do poduszki. Poza tym kilka wiadomości na Facebooku, a wśród nich jedna perełka. Wiadomo od kogo. Nikodem opowiedział dziewczynie o swoich małych wakacjach, o które Iga zapytała przed wyjazdem do Berlina:

— Byłem nad Morzem Północnym, wybrzeże Norfolk. Urządziłem sobie mały biwak i pojechałem tam z nadzieją, że zobaczę w rezerwacie foki szare… No i się udało! Maszerowałem z plecakiem 20 km, ale było całe stado. Jedna szczególnie utkwiła mi w pamięci, a do tego płynęła równolegle ze mną! :)

— Poważnie?! :) — zapytała od razu po przeczytaniu wiadomości. — Zrobiłeś jakieś zdjęcia? Kiedyś oglądałam o nich jakiś dokument i podobno lubią wybierać się na samotne wędrówki.

— Mam zdjęcia i umieszczę je w prezentacji. Wolę ci przesłać całą zamiast pojedynczych zdjęć. Właśnie montuję film z wyprawy.

— W takim razie czekam na film i prezentację! A tymczasem mam trochę do przeczytania, więc uciekam!

— Dobrze — odparł grzecznie, nie nalegając na dalszą rozmowę. Wolał bowiem udawać, że wcale nie zależy mu na tych wymianach myśli.

Rozdział szesnasty

Znów minęło kilka dni. Oboje kurczowo trzymali się swoich zasad co do zbyt częstego kontaktowania się ze sobą. Dopiero kiedy przyszła kolejna niezobowiązująca okazja, czyli Wielkanoc, Iga napisała:

— Hola, Nikodem! Jak tam przygotowania do świąt? Przyleciałeś do Polski? Ja od wczoraj jestem u rodziców, ale przyjechałam tylko na trzy dni. Ech, my niewolnicy pracy… Jak pisanie? Ja mam już, powiedzmy, taki wstępny plan, tzn. wypunktowałam sobie najważniejsze kwestie (pewnie w miarę pisania pojawią się nowe rzeczy, to normalne), i po świętach zasiądę już do pisania. Myślałeś może, jak to ogarnąć technicznie? Może najlepiej byłoby stworzyć jakiś wspólny dokument, do którego oboje mielibyśmy dostęp?

Jeszcze tego samego dnia Nikodem odpisał. Było bardzo późno, tuż przed północą.

— Hola, preciosa! Niestety albo na szczęście spędzam święta w Bristolu u znajomych, tak że nie jest źle. Jeżeli chodzi o pisanie, to mam już spisane pokrótce, jakie tematy chciałbym poruszyć podczas tej naszej wędrówki. Myślałem też o stworzeniu jakiegoś wspólnego adresu mailowego, do którego oboje mielibyśmy dostęp. Taki całkowicie wspólny. Wtedy nawet do najdrobniejszych przemyśleń i wizji będziemy mieć wgląd.

Iga była akurat z rodzicami w kuchni, kiedy usłyszała sygnał, na który była już wyczulona. Przeczytała wiadomość i natychmiast odpisała:

— I jak w Bristolu? :) Tak, wspólny e-mail jest genialnym pomysłem.

Na tym skończyli konwersację. Iga lubiła odłączać się od świata podczas wszelkiego rodzaju świąt. Tym razem nie było inaczej. Przez kilka dni jej telefon leżał na biurku całkowicie zapomniany. Ona jednak była nieugięta. Wzięła go do ręki dopiero wieczorem w pierwszy dzień po świętach. Oprócz mnóstwa innych wiadomość czekała i ta od Nikodema:

— Bristol w porządku, jak dotąd to najładniejsze miasto w Anglii. Starówka i wąwóz nad rzeką Avon. A Ty jak spędziłaś święta? Wypoczęłaś? P.S. Taka ciekawostka: jadąc do Norwich, widziałem, jak tu hodują świnki… U nas mają takie małe zagrody, a tutaj świnki mają swoje domki na polu. Wiesz, niewiele ich, ale sam fakt. Zastanawiam się, czy to tylko tak na pokaz wystawili kilka, czy faktycznie tak dbają o te zwierzaki.

Iga uśmiechnęła się, kiedy przeczytała o świnkach. Rozbawiło ją, ale zarazem zaciekawiło, że ktoś zwraca uwagę na takie rzeczy. Wydało jej się to niecodzienne.

— Święta spędziłam z rodzicami, bratem i jego rodzinką — odpisała po chwili. — Oczywiście objadłam się tak, że właśnie czuję się jak taka mała świnka. No cóż, po powrocie trzeba będzie zabrać się za siebie i wrócić do formy. Ale święta to święta. Poza tym spędziłam bardzo miło czas. Trochę brakowało mi już rodziny i takiego spokoju. A co do świnek, to ciekawe spostrzeżenie. Prawdę mówiąc, zaciekawiło mnie, że zwróciłeś na nie uwagę. A co do ich domków, to chciałabym wierzyć, że to nie na pokaz…

— Ja też… Ale popatrz, jakie to wyrafinowane… wczasy dla świń… Prawie jak wycieczki do sowieckiej Rosji po głównych arteriach, żeby nie pokazać biedy.

— Ha, ha, ha, wczasy dla świń? All inclusive! Uciekam spać, bo opadam z sił, ale jak mi się w nocy prosiaczki przyśnią, to przez Ciebie!!

— To będą dobre, pozytywne, świnki wczasowiczki, więc nie masz się czego obawiać. Kolorowych snów! Dobranoc.

Iga położyła się i włączyła radio. Leżała tak jeszcze chwilę w łóżku i rozmyślała. Mnóstwo myśli krążyło w jej głowie. Począwszy od chęci zmiany pracy i spróbowania czegoś nowego, po jej pogmatwane życie prywatne. Znów cygańska dusza dała o sobie znać i przez myśl przeszła jej podróż w nieznane. W końcu spokojna muzyka pozwoliła jej o wszystkim zapomnieć i wprowadziła ją w błogi sen.

Rozdział siedemnasty

Przez kilka kolejnych dni znów panowała cisza. Oboje wrócili do rzeczywistości. Iga po świętach zjechała do Wrocławia i jak zwykle rzuciła się w wir pracy. To najłatwiej jej przychodziło w życiu. Nikodem z kolei spędził parę ostatnich dni na planowaniu swojego powrotu do Polski i przeglądaniu ofert pracy.


* * *


Ostatniego dnia marca, kiedy Iga wróciła wieczorem do domu po spotkaniu z koleżanką, usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości:

— Widzę, że też śmigasz na „Podróżnych”? — zapytał Nikodem, nawiązując do wydarzenia, którym również się interesował. Miało to być weekendowe spotkanie podróżników z całej Polski. Wiedział, że musi tam być.

— Chcę! Byłam rok temu na tym we Wrocławiu i bardzo mi się podobało — odpisała w natłoku emocji. — A teraz dochodzi jeszcze opcja spania pod namiotem, która dodatkowo kusi. Ty też jedziesz?

— Ja jadę na 100%. Muszę zmienić status na „wezmę udział”. Lubię tego rodzaju eventy. Dobrze wiedzieć, że nie tylko ja mam takie hobby.

— Super!! Witaj w klubie! Ja nie lubię, tylko uwielbiam! Te osoby, które były we Wrocławiu, miały świetne prezentacje. W ogóle klimat był genialny. Wiesz, czasami mam wrażenie, że niektórzy ludzie nie wiedzą, o co chodzi, a tam czułam się wśród „swoich”.

— Przybij piątkę! :) O, tak, właśnie tego uczucia szukam. Byłem na kilku wykładach różnych podróżników i zawsze mi się podobały. Niektóre były ciekawsze, inne nudniejsze, ale i tak wszystkie w jakimś stopniu mi odpowiadały.

— Przybijam! :) W ogóle ta Srebrna Góra, gdzie ma się odbyć ten festiwal, to gdzieś na Dolnym Śląsku. Mogłabym pojechać rowerem. :)

— Ja niestety mam kawałek, ale jakoś się tam dostanę. Uwielbiam być otoczonym takimi ludźmi, których też nosi i mają w sobie cygańską krew. To wspaniałe!

— Pewnie, że tak! Dla chcącego… :) Tak! To trochę zabawne, że czasami wśród obcych ludzi, których spotykasz pierwszy raz w życiu, możesz czuć się tak spokojnie, dzieląc tę samą pasję. A chcesz jechać sam czy zbierasz ekipę??

Iga znów poczuła, że rozmowa ją unosi, że odpływa dzięki niej gdzieś daleko. Znów poczuła, że interesuje ją w tym momencie tylko ta wymiana zdań. Nic więcej.

— Zapytam znajomego, ale wątpię. Myślę, że przyjadę sam. Najlepsze jest to, że mi to odpowiada.

— Aż się uśmiechnęłam do telefonu. :) Znam naprawdę niewiele osób, którym to pasuje i które nie mają problemu z podróżowaniem w pojedynkę. Nieraz musiałam odpowiadać na pytania typu: „Ale jak to? Sama jedziesz?”. Ech, tak niewielu ludzi rozumie, o co chodzi. P.S. Teraz tak przeglądam tę stronę festiwalu i jako że zwie się on „Festiwal o krok dalej”, to może i my pójdziemy o krok dalej? Widzę, że można się zgłosić, żeby wygłosić prelekcję. Nie myślałeś o tym?

Iga lubiła tego rodzaju konkursy i wyzwania, a ta okazja wydała jej się szczególnie interesująca. Nie zawahała się więc zapytać kolegi, czy nie miałby na coś takiego ochoty.

— Yyy, myślę, że Ty masz więcej doświadczenia. — On jednak nie był do końca przekonany. — Spróbuj! Ja mógłbym pokazać zaledwie filmik z Anglii. Nie wiem nawet, czy jest ciekawy.

— Na pewno! Są foki!

— W sensie: niedługo będzie jeszcze Paryż, Amsterdam i Berlin… Faktycznie, może będzie to nawet zabawne…

— Spróbuj! Zresztą ważne jest też, jak podróżujesz i jakie doświadczenia zdobywasz po drodze, jakie sytuacje Cię spotykają i jak sobie z tym radzisz. Miejsce także jest istotne, ale żeby być podróżnikiem, wcale nie trzeba jechać daleko. A jednocześnie nie wszyscy, którzy daleko jeżdżą, są podróżnikami.

— Faktycznie, masz rację. Nawet mogłoby być to ciekawe pod takim kątem, że wszyscy przyjeżdżają do Anglii dla zarobku, zapominając trochę o życiu… a tutaj taki psikus i okazuje się, że ten kraj jest piękny i jest w nim co odkryć.

Wybiła północ, ale żadne z nich nie chciało kończyć rozmowy. Płynęli w niej oboje.

— No właśnie. Nie znam Cię dobrze, ale wydaje mi się, że mógłbyś ciekawie poopowiadać i przedstawić swój punkt widzenia.

— No dobrze, namówiłaś mnie! Myślę, że to będzie jakieś małe wyzwanie i może być naprawdę ciekawie. Kto wie, może na miejscu spotkam jakiegoś podróżnika, który będzie chciał pojechać ze mną dookoła świata. Kto wie! :)

— Nigdy nie wiadomo… :)

— Iga, ale rozumiem, że Ty też wystąpisz?

— Hmm, no właśnie się tak zastanawiam… w sumie mogłabym… powiedzmy, że mam w tym trochę doświadczenia, ale sama nie wiem…

— Jeśli ja, to i Ty! Motywuje Cię to? Namówiłaś mnie na to, więc Ty też musisz wystąpić.

— Ty zły człowieku! Szantaż?!

— Oczywiście. :)

— Hmm, no dobrze…

— Czyli przekonałem?

— Tak… Najgorsze, że ja już się zastanawiam, jak to „ugryźć”…

— Ha, ha, witaj w klubie. W sumie to mam już nawet pomysł, tylko potrzebuję trochę czasu, żeby nagrać i zmontować cały film. Nie wiem, czy się wyrobię do 18 kwietnia.

— Trzy tygodnie to sporo czasu. Dasz radę!

— Tak, tylko że chciałbym jeszcze skoczyć w pewne miejsca w kwietniu i trochę mniej zrobi się tego czasu. Chociaż z drugiej strony masz rację, jak się skupię, to może i dam radę to szybko ogarnąć.

— Spróbuj!! Ja Cię zachęcam!! Będę Ci codziennie o tym przypominać! Aż mnie wyklniesz i znienawidzisz.

— Jak się zgłoszę, to kości zostaną rzucone.

— Alea iacta es! Grunt to dobra organizacja i wszystko można zrobić. Jak jest plan, to wszystko łatwiej idzie. — Dziewczyna podekscytowała się całym pomysłem.

 No nie… ale mnie zainspirowałaś… nie lubię Cię! Teraz mam cel! :)

— Mówiłam Ci, że w końcu mnie znienawidzisz, ale nie myślałam, że będzie to tak prędko. — Iga zaśmiała się do komputera.

— Mnie już większość osób nienawidzi, tak że wesz… Może i Ty wkrótce to zrobisz. :)

— Za co niby miałabym Cię znienawidzić?

— Za to, że jestem szczery. Jakbyś dłużej ze mną porozmawiała, tobyś zrozumiała. Średnio jestem miły, ale lubię to w sobie. Przynajmniej otaczają mnie ludzie prawdziwi, którzy są sobą i nie kłamią.

— Hmm, nie sądzę, żebym Cię znienawidziła. Znam siebie na tyle dobrze, że wiem, jacy ludzie mnie denerwują i jakich staram się omijać, a szczere osoby do tego grona nie należą. Chyba rozumiem, co masz na myśli. Ludzie nie lubią tych szczerych, bo po prostu boją się tego, co mogliby usłyszeć. I to takie błędne koło, ponieważ są osoby, którym bardzo zależy właśnie na tym, aby być lubianymi, więc nie pozwalają sobie na stuprocentową szczerość z innymi.

— Dokładnie. Najciekawsze jest to, że po takiej naturalnej selekcji tych ludzi nie pozostaje wiele. P.S. Nie wiem, czy to kofeina tak działa, czy coś innego, ale bardzo się nakręciłem na ten festiwal i prezentację. — Emocje wzięły górę.

— Chyba wiem, o czym mówisz. Ostatnio rozmawiałam z przyjaciółką na ten temat i powiedziała coś bardzo mądrego: że czasami tak po prostu, naturalnie, odpadają ci fałszywi ludzie z naszego życia. Pamiętam, że przez jakiś czas po powrocie z USA miałam wyrzuty sumienia i wydawało mi się, że to moja wina, i ludzie wmawiali mi, że się zmieniłam… Dopiero po czasie dotarło do mnie, że faktycznie się zmieniłam, dojrzałam i zdałam sobie sprawę, że nie chcę, aby część tych ludzi dalej mnie otaczała… Teraz mam zawężony krąg przyjaciół, ale czuję się z tym po prostu dobrze i spokojnie. Chyba faktycznie czas wszystko weryfikuje! :) A co do festiwalu, to też jestem podkręcona, tak że Cię rozumiem.

— Cieszę się, że nie jestem w tym sam. — Uśmiechnął się do komputera, a jego górna warga nieco się uniosła. — Hmm, a co do ludzi, to chyba właśnie o to chodzi. Ja w Anglii nauczyłem się nie zwracać na nich uwagi. W sensie, że jestem cały czas sobą i jeśli komuś to nie odpowiada, to nie musi przebywać w moim towarzystwie. Nie wiem, czy też tak masz, ale kiedy przestałem przykładać wagę do tego, co inni o mnie myślą, to usłyszałem, że jestem narcyzem. Nie uważam, że jestem gorszy czy lepszy od innych, po prostu jak czuję, że nie mam o czym z kimś rozmawiać, to nie próbuję na siłę znaleźć tematu do rozmowy, po prostu się odwracam. Nie muszę zadowalać wszystkich.

— Och, znam to. Ile razy już to słyszałam?! Ale to wiesz, są takie skrajności… bo ludzie, z którymi mam świetny kontakt, wiedzą, jak jest, a ci, z którymi mam niewiele wspólnego, mają inne zdanie. Nie wiem, od czego to zależy. Mam wrażenie, że czasami ludzie bezmyślnie określają mianem narcyza osobę, która po prostu nie wstydzi się powiedzieć, że jest szczęśliwa. Wiem, że to głupie, ale w obecnych czasach chyba „nie wypada” przyznać się, że jest się po prostu szczęśliwym, bo przecież powinieneś cierpieć. Jak ja nie lubię tego określenia „nie wypada” albo słowa „powinieneś”!

— „Wypada”… U mnie nie ma takiego słowa. Chodzi o to, żeby być głównym bohaterem swojego życia, a ludzie uważają, że to zadufanie.

— Podoba mi się stwierdzenie z tym bohaterem. Może Ci się przydać do prezentacji.

— Podpisuję się pod tym krwią.

— O, ja… Nikodem! Jest 2:10! A ja wstaję za 4,5 h. Muszę uciekać spać… Chociaż chętnie rozmawiałabym dalej!

— Uciekaj, bo jutro nawet pięć kaw Ci nie pomoże! Też chętnie rozmawiałbym dalej… Nawet nie wiem, kiedy ten czas tak szybko minął. Jutro też znajdziemy chwilę na rozmowę. Śpij dobrze! Ja jestem na nockę w pracy, więc nie pośpię.

— Zatem miłej pracy! Do napisania!

Iga położyła się do łóżka i pomimo iż z jednej strony czuła, że oczy ją bolą od monitora, to z drugiej była tak podniecona rozmową, że zasnęła dopiero po dwudziestu minutach kręcenia się w łóżku i przewracania z boku na bok. Rozmawiali przez ponad cztery godziny bez przerwy, praktycznie nie odchodząc od komputerów. Jakby nic innego w tym momencie nie istniało.

Rozdział osiemnasty

Następnego dnia Iga wstała podekscytowana i od razu po przebudzeniu wzięła laptopa do łóżka, żeby sprawdzić, czy Nikodem coś jeszcze napisał, kiedy poszła spać. Owszem. Zobaczyła wiadomość z około godziny czwartej:

— Ale mnie zainspirowałaś! Szok! Nie potrafię przestać o tym myśleć. A co jeżeli wystąpimy po sobie?

Uśmiech rozświetlił jej twarz. Bez wahania zaczęła stukać w klawiaturę:

— Wiesz, że mogę to samo powiedzieć? Już nie mogę się doczekać, żeby tam pojechać. Jak zobaczyłam informację o evencie, to bardzo się nakręciłam, ale nie myślałam, że ktoś, kogo znam, też będzie chciał jechać. W sensie tak naprawdę, bo część moich znajomych ma po prostu słomiany zapał, a jak przychodzi co do czego, to wiesz… :) A tu jeszcze prelekcja! A jeśli wystąpimy po sobie, to przynajmniej będziemy się wzajemnie wspierać.

Dziewczyna popatrzyła jeszcze chwilę na ekran i w osłupieniu przyglądała się przez kilka sekund wiadomości, którą wysłała koledze, po czym wstała z łóżka i zaczęła szykować się do pracy. Dochodziła ósma, więc domyślała się, że Nikodem właśnie wrócił do domu z nocnej zmiany i poszedł spać. Na nią tymczasem czekał dziesięciostronicowy dokument do przetłumaczenia, za który zabrała się zaraz po przyjściu do biura.

Energia rozpierała ją tego dnia i w ciągu dwóch godzin przetłumaczyła prawie sześć stron. Nie miała jednak czasu, żeby zjeść lunch, więc po skończonej pracy drapnęła tylko szybką kanapkę z Subwaya.


* * *


Wróciła do domu około dwudziestej i oczywiście najpierw włączyła laptopa, a następnie ściągnęła buty i marynarkę. Na pulpicie wyświetliło się kilka wiadomości. Przejrzała szybko wszystkie, aż w końcu otworzyła tę od swojego londyńskiego kolegi:

— Też już nie mogę się doczekać. Jeszcze ta sceneria, góry… To ciekawe, że zapytałaś, czy jadę sam, czy z ekipą. Już się z tego wyleczyłem. Zauważyłem bowiem, że najczęściej jeżeli robimy coś swojego, zaangażujemy się w jakiś własny projekt, to często zostajemy sami albo z ludźmi nie z podwórka, tylko z tą samą pasją.

Podekscytowana zaczęła od razu odpisywać:

— Ale jeśli to, co robisz, jest Twoją prawdziwą pasją/miłością, to nieważne, czy ktoś jest obok, czy nie… tzn. wiadomo, że jest łatwiej i przyjemniej mieć jakiegoś towarzysza, ale jeśli ktoś nie podziela tej samej pasji, to nie warto tego zostawiać i odpuszczać tylko dlatego, że nie masz kompana. Właściwi ludzie pojawiają się we właściwym czasie, jak będziesz robił to, co kochasz, i będziesz sobą. Tak mi się wydaje.

Iga wstała z fotela i poszła do kuchni przygotować sałatkę z łososiem. Wyciągnęła z lodówki wszystkie warzywa, jakie miała, i pokroiła je w kosteczkę. Podsmażyła na patelni pół czerwonej cebuli i dorzuciła do półmiska kawałki wędzonego łososia. „Hmm, brakuje tylko fasolki i kukurydzy” — pomyślała. Otworzyła szafkę i w momencie kiedy sięgała po puszki z warzywami, usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości. Nie zareagowała. Dalej pichciła, mimo iż bardzo ją kusiło, żeby spojrzeć w komórkę. Na koniec posypała wszystko startym parmezanem i polała odrobiną oliwy. Gotowe! Zasiadła wygodnie z talerzem do komputera w nadziei na lekturę. Lubiła jego długie wiadomości, które czasami sprawiały, że czuła, jakby czytała jakąś dobrą książkę. Jednak tym razem zamiast długiej wiadomości ujrzała:

— .

— Co to za kropka? — zdziwiła się.

— To, co przed chwilą napisałaś, nie wymaga żadnego komentarza. Pięknie to ujęłaś i zgadzam się w 100%. A tak á propos, to ostatnio oglądałem film z tej mojej wyprawy, kiedy pojechałem na spotkanie z fokami. Żywej duszy w promieniu kilku mil, a było świetnie!

— Zmontowałeś już ten filmik? O fokach koniecznie musisz opowiedzieć. Chyba bardziej kręci Cię natura niż zabytki, co? — Odłożyła talerz na bok i wzięła łyk zielonej herbaty.

— Oczywiście! Tzn. lubię architekturę, ale wolę po prostu wziąć lornetkę i patrzeć na ptaki, niż czytać przewodnik o zamku. Ciągnie mnie bardzo do natury. A Ty co wolisz?

— Lubię zwiedzać stare miejsca, bo wtedy przenoszę się trochę do przeszłości, i zawsze jak gdzieś jestem, to obserwuję stare budowle i staram się sobie wyobrazić, jak kiedyś żyli ludzie. — Wzięła kęs. — Lubię to, ale chyba mimo wszystko natura jest mi bliższa. Móc pójść do parku, położyć się na trawie, pooddychać świeżym powietrzem i posłuchać natury. Tak, chyba jednak wolę naturę. W ogóle kocham wszystko sama odkrywać. Nie przepadam za żadnymi przewodnikami, nawet po mieście.

— No pewnie! Najczęściej jak nas coś interesuje, to sami zaczynamy to studiować i stajemy się najlepszym przewodnikiem dla nas samych.

— Bo nikt inny jak my sami nie poprowadzi nas przez to życie?

— .

— Kolejna kropka?

— Wybacz. Twoje podsumowanie znowu nie wymaga komentarza. A wiesz co? Czasami kropki się łączą. — Kiedy wysłał tę wiadomość, sam zaczął się zastanawiać, dlaczego coś takiego pisze. Było już jednak za późno. Wiadomość została wysłana.

— . — zobaczył w odpowiedzi.

— Hehe. Szybko się uczysz. P.S. Jestem bardzo ciekaw Twojej prezentacji.

— Sama jestem jej ciekawa. Nie wiem jeszcze, jak to ugryźć, ale coś wymyślę. Tylko te moje dalsze podróże związane są głównie z pracą. To sprawia, że najczęściej muszę sama latać, a z drugiej strony przesiąkam całkowicie daną kulturą i poznaję ludzi, więc to chyba największy plus. Te bliższe podróże to już bardziej rekreacyjnie, ale o tym chyba nie będę mówić. Zobaczymy.

Dochodziła pierwsza w nocy, a czas znów się nie liczył.

— Właśnie te związane z pracą są najciekawsze — odparł dalej Nikodem. — Faktyczne doświadczanie kultury od środka jest fascynujące. Myślę, że moja prezentacja też nie będzie taka stricte podróżnicza, tylko właśnie bardziej z perspektywy imigranta.

— Ciekawa jestem też innych ludzi. Teraz jak byłam, to spotkałam świetną kobietę, która zdobyła Mount Everest. Tak interesująco mówiła, że mogłabym jej słuchać godzinami. Wiesz, nie ona jedna rusza na takie wyprawy, ale chodzi o to, w jaki sposób o tym opowiadała i o jej styl podróży.

— Wiem, o czym mówisz. Ja poznałem chłopaka, który zdobywa wulkany i też mi się spodobała jego wizja i perspektywa. W ogóle uważam, że nieważne, gdzie pojedziesz, ale co z tych podróży przywieziesz. I nie mówię tu oczywiście o rzeczach materialnych.

— Tylko o doświadczeniu i wspomnieniach… Oczywiście.

— Á propos Mount Everest, to taka ciekawostka na dziś: najczęstszymi punktami orientacyjnymi, aby się wspiąć dalej, są miejsca, gdzie ktoś zaginął. Np. „zielone buty” są chyba najbardziej znane i wzięły się od wspinacza, który przegrał walkę z górą.

— Tak? Nie miałam pojęcia. Lubię te Twoje ciekawostki. Cieszę się, że się nimi ze mną dzielisz. A skoro mam już ciekawostkę na dziś, to mogę spokojnie iść spać. Znowu dochodzi druga w nocy. Ale mnie zagadałeś!

— Ja? Ktoś mi skutecznie pomógł w podtrzymywaniu rozmowy. Dzięki takim ciekawostkom jestem spokojny o Twój sen. O której jutro musisz wstać?

— Mogę pospać do 8:30, więc nie jest źle. Trzymaj się i spokojnej pracy! Dobranoc!

— Dobranoc!

Rozdział dziewiętnasty

Rano Iga obudziła się trzy minuty przed budzikiem. Spała zaledwie sześć i pół godziny, co w porównaniu z jej potrzebami było zazwyczaj niewystarczające, jednak tym razem, o dziwo, była wyspana. Żadnego przestawiania budzika o chociażby dwie minuty, które — jak jej się wydawało — były znaczące dla jej dobrego samopoczucia. Spojrzała w duże łazienkowe lustro z włosami niedbale spiętymi czarną plastikową klamrą. Odkręciła po chwili kran z zimną wodą i przemyła twarz. Lubiła te poranne czynności, które zawsze ją ożywiały.

Filiżanka czarnej kawy z odrobiną mleka migdałowego na dzień dobry. Do tego dwie małe kromki pumpernikla posmarowane cienko masłem, dwa plasterki szynki, sera oraz kilka małych pomidorków. Śniadanie było gotowe. W radiu akurat leciała piosenka Michała Szpaka, o którym ostatnio opowiadał jej Nikodem. Miała posłuchać jego kawałków w Internecie, ale kompletnie wyleciało jej to z głowy. Dopiero teraz przypomniała sobie o wokaliście. Przeznaczenie i tak ją dopadło. Nie omieszkała wspomnieć o tym koledze — wzięła zatem telefon w dłoń, bo na uruchamianie laptopa nie miała czasu. To miała być tylko krótka informacja. Przegryzając kanapkę, napisała:

— Wspominałeś, że ostatnio często słuchasz Michała Szpaka… Właśnie włączyłam radio, a tam on.

Odłożyła telefon i wróciła do śniadania.

— Myślę, że jeśli posłuchasz więcej jego piosenek, to też go polubisz — odpisał po kilku minutach.

— Nie wątpię.

— A jak Twój sen? Koszmar czy owieczki?

— Może nie owieczki, ale sen na pewno pozytywny.

Treść zachowała tylko dla siebie. Nie mogła się przecież przyznać, że był głównym bohaterem jej snów tej nocy.

Nikodem wyczuł, że dziewczyna chciałaby napisać coś więcej, ale jako że nie chciał się narzucać, nie drążył tematu. „Może śniła o mnie?” — pomyślał i lekki dołeczek pojawił się w kącikach jego ust.


* * *


Iga cały dzień była zajęta. Kawa, komputer, kawa, komputer, znów kawa — tym razem delikatne cappuccino, bo kolejnego espresso nie zniosłoby jej serce. Ledwo znalazła czas na obiad. Na szczęście oprócz niej w biurze był tego dnia jej kolega, który nigdy nie zapominał o posiłku i zaproponował koleżance, żeby zamówili pizzę. Bez wahania się zgodziła. Dzień minął jej w okamgnieniu.

Kiedy wracała tramwajem do domu, wyciągnęła telefon, żeby sprawdzić pocztę, ale gdy tylko włączyła Internet, na ekranie pojawił się komunikat o kilku nieprzeczytanych wiadomościach. Zamiast sprawdzić e-maile, weszła więc na Facebooka i odpisała wszystkim, zostawiając sobie na sam koniec — jak wisienkę na torcie — wiadomość od Nikodema. Kolega pytał, jak jej idzie przygotowywanie prezentacji na „Podróżnych”. Iga miała jeszcze trzy przystanki do domu, więc zdążyła odpisać:

— Jakaś niewielka jej część już jest, ale to dopiero zalążek.

— Przynajmniej coś już masz. Ja jeszcze zastanawiam się nad formą. :)

— Naprawdę dawno się tak na coś nie cieszyłam! Tzn. zawsze staram się cieszyć z tego, co mam, i generalnie jestem osobą, która bardzo emocjonalnie podchodzi do życia, ale ostatnio przez jakieś tam problemy trochę wpadłam w dół i więcej się przejmowałam, niż cieszyłam czymkolwiek.

Iga zwierzyła się nieświadomie Nikodemowi ze swojego gorszego nastroju, nie zastanawiając się, co sobie o tym pomyśli. Po prostu napisała to, co w tym momencie czuła. Nie czekała jednak na odpowiedź i pospiesznie wysiadła z tramwaju, kiedy ten zatrzymał się na jej przystanku.

Chwilę później weszła do domu, ściągnęła buty i westchnęła. Miała ciągle mętlik w głowie, a z każdym dniem pojawiało się coraz więcej pytań i wątpliwości. Wciąż czekała na ten dzień, kiedy wszystko stanie się jasne i będzie wiedziała, co robić. Nie lubiła opowiadać nikomu o swoich problemach, wątpliwościach, ponieważ uparcie twierdziła, że sama musi je rozwiązać i sama najlepiej wie, co jest dla niej dobre. Czekała zatem dalej na olśnienie.

Po chwili siedzenia i rozglądania się po pokoju wzięła leżącą na stoliku nocnym książkę Jorge Bucaya i przeczytała kolejną bajkę czy też raczej opowieść, tym razem o złotej górze. Była pochłonięta czytaniem do tego stopnia, że nie zwróciła uwagi na dzwoniący telefon. Dopiero po skończonej lekturze poszła do kuchni zaparzyć sobie zieloną herbatę z odrobiną skórki pomarańczowej i z filiżanką naparu wróciła do pokoju, aby włączyć komputer i odczytać e-maile z całego dnia. Zauważyła jednak nieodebrane połączenie — dzwoniła mama. Oddzwoniła zatem od razu, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Okazało się, że mama chciała po prostu chwilę porozmawiać z córką. Nic ważnego, zapragnęła tylko krótkiej rozmowy.

Kiedy skończyły, dziewczyna weszła na Facebooka i odczytała wiadomość od Nikodema:

— Cieszę się, że tak do tego podchodzisz, bo ja mam to samo. Nie chcę pytać, jaki masz problem, ale jakbyś potrzebowała się wygadać, to śmiało możesz pisać o każdej porze.

Iga uśmiechnęła się do komputera. Dlaczego nie wymyślili jeszcze takich urządzeń, które przekazywałyby emocje? „Chciałabym, żeby zobaczył teraz mój uśmiech i wiedział, że bardzo ucieszyły mnie te słowa” — pomyślała. Odpisała oczywiście chłodno, nie dając po sobie poznać, że jego słowa wywołały lekkie uniesienie jej duszy:

— Dziękuję. Nie chcę Cię zadręczać tymi głupotami, ale jak już znajdę się na skraju, to pewnie napiszę do Ciebie. Dziękuję.

— Po pierwsze, nie dziękuj. Po drugie, nie uważam, żeby Twoje problemy były głupie.

Dziewczyna bała się kontynuować tę rozmowę, więc spróbowała skierować ją na inne tory.

— Jak tam tworzenie? Mam na myśli naszą książkę — zapytała po chwili ciszy.

Wiedział, że specjalnie zmienia temat, aby uniknąć kłopotliwej wymiany zdań.

— Zrobiłem listę tematów, które chciałbym zawrzeć, więc to już coś. A tak á propos, to ostatnio taka myśl przeszła mi przez głowę, że najgorsze w tworzeniu jest to, że człowiek nigdy nie wie, kiedy powiedzieć dość, jeśli chodzi o jakość jego dzieła.

— Zgadzam się. Co chwilę chcesz coś poprawiać, bo wydaje Ci się, że to, co stworzyłeś, jest niewystarczająco dobre, żeby ktoś mógł to zobaczyć.

— Myślę, że te nasze rozmowy to już początek książki…

— Oczywiście, że to są już początki. Mam nadzieję, że na tym festiwalu znajdziemy chwilę, żeby usiąść i obgadać szczegóły na spokojnie.

— Też o tym pomyślałem. Skoro oboje tego chcemy, to czas się na pewno znajdzie.

— Kiedy dokładnie wracasz do Polski? — dziewczyna chciała dodać, że chętnie by go zobaczyła, ale pomyślała, że to nie na miejscu i może zabrzmieć dwuznacznie. Chciała tylko spotkać się z kolegą, z którym tak świetnie się dogaduje.

— Dokładna data jest mi bliżej nieznana, ale 30 kwietnia to mój ostatni dzień w pracy, a później jadę na stopa przez Amsterdam, Paryż, Hamburg i Berlin, trochę tego jest, więc nie wiem, kiedy faktycznie będę w Polsce.

— To niezła majówka Ci się szykuje!

— Już się nie mogę doczekać! A Ty jakie masz plany?

— Jadę na kilka dni ze znajomymi w góry. Wynajęliśmy domek, więc pewnie trochę pospacerujemy w ciągu dnia, a wieczorem jakieś ognisko, jeśli pogoda dopisze.

— Też świetna opcja. Uwielbiam góry. Chociaż czuję, że teraz potrzeba mi morza. W ciągu dnia opalanie, a wieczorem jakieś winko na plaży.

— O, tak! Dobra muzyka, ludzie i butelka wina. Nic więcej nie potrzeba! Oj… nic mi nie mów… już się rozmarzyłam… Nie lubię Cię!

— Ech… ja też… wino, plaża, noc i kobieta! Kwintesencja szczęścia. — Odpłynął na moment.

Dziewczyna zerknęła na zegarek i zobaczyła, że dochodzi dwudziesta trzecia, a przecież musi jeszcze odebrać koleżanki z lotniska. Napisała zatem szybko do Nikodema:

— Przestań już! Bo spakuję się jutro i pojadę na dziko! Jadę teraz na lotnisko, bo muszę odebrać dwie koleżanki z Hiszpanii. Ale już wiem, o czym będę myśleć całą drogę… Do napisania!

— Tylko uważaj na pieszych!:P Wiedz, że ja też się rozmarzyłem, więc nie jesteś sama!

Iga nie zdążyła jednak odczytać wiadomości. Wzięła kurtkę, szalik, włożyła tenisówki i zbiegła po klatce schodowej do samochodu. Droga na lotnisko minęła jej szybko, ale musiała trochę poczekać, ponieważ samolot spóźnił się jakieś pół godziny. Czas się jednak nie liczył, bo dziewczyna wzięła dwa dni wolnego, żeby pokazać przyjaciółkom miasto i zabrać je, jak obiecała, do Krakowa i Auschwitz.

Kiedy Isabel i Amanda, koleżanki z Hiszpanii, wyszły zza bramki, uściskała je mocno i poprowadziła w stronę samochodu. Chciały jak najszybciej dostać się do domu. Po drodze nie zabrakło oczywiście czasu na plotki oraz opowieści. W końcu nie widziały się ponad dwa lata. Isabel była dziewczyną o klasycznej hiszpańskiej urodzie. Oliwkowa cera, piwne oczy i gęste, długie do pasa brązowe włosy. Z kolei Amanda była niską szatynką o zaokrąglonych kształtach. Miała zadbaną cerę, na której rzadko można było dostrzec makijaż. Obie dziewczyny cechowało ogromne poczucie humoru.

Dziewczyny dotarły do mieszkania Igi tuż przed północą, ale pomimo zmęczenia żadnej nie spieszyło się do łóżka, były po prostu zbyt podekscytowane spotkaniem. Iga przygotowała im późną kolację i poczęstowała sernikiem z dżemem wiśniowym. Pomimo późnej pory sama też skusiła się na kawałek ciasta.


* * *


Rozmawiały, jadły i śmiały się do rozpuku, przypominając sobie różne zabawne sytuacje z czasów, kiedy Iga w trakcie studiów mieszkała w Madrycie. W pewnym momencie rozmowa zeszła na temat ich przyjazdu i planu wycieczki. Iga włączyła Internet w telefonie, żeby sprawdzić rozkład jazdy pociągów do Krakowa. Wprawdzie jutro czekał na nie Wrocław, a do Krakowa miały pojechać w piątek, ale dziewczyna lubiła wcześniej wszystko sprawdzić. W ciągu kilku sekund od włączenia danych wyświetliła jej się wiadomość od Nikodema, której nie zdążyła przeczytać przed wyjściem. Uśmiechnęła się do telefonu na wieść, że kolega też się rozmarzył na temat plaży i wakacji. Nie mogła również pozostawić zaczepki odnośnie do uważania na ulicy bez echa. Nie leżało to w jej naturze. Odpisała zatem przekornie:

— Uważałam! :)

Zobaczyła zielony znaczek przy jego nazwisku, co oznaczało, że jest dostępny na czacie. Odłożyła jednak komórkę. Miała przecież gości. Pomimo iż nie lubiła, jak ktoś w towarzystwie zajmuje się telefonem, to jednak nie wyłączyła Internetu. To było silniejsze od niej. Złamała w ten sposób narzucone samej sobie zasady, co było jeszcze gorsze. Cieszyła się z obecności koleżanek, ale jednocześnie chciała porozmawiać z Nikodemem.

Gdy dziewczyny skończyły jeść kolację, poszły się wykąpać po podróży. Iga w tym czasie pościeliła im łóżko. Sama zaś spała na sofie. Wiedziała, że Nikodem znów do niej napisał, bo usłyszała dźwięk przychodzącej wiadomości, kiedy sięgała do szafy po ręczniki. Była wręcz pewna, że to on, bo nikt inny nie pisał do niej o tej porze. Była druga dwadzieścia. Kontrolowała się jednak i tylko co jakiś czas spoglądała kątem oka na telefon, krzątając się po mieszkaniu. Chwyciła za niego, dopiero gdy dziewczyny położyły się spać. Przyciemniła światło w telefonie, żeby ich nie budzić, i przeczytała:

— Mimo plaży w głowie?:P Jak tam dziewczyny?

— A dobrze, trochę zimno im było, jak wsiadałyśmy do samochodu, ale doskonale to rozumiem. Planujemy być tu dwa dni, a później pojechać do Krakowa i Auschwitz.

— Myślę, że z taką przewodniczką nie mają się o co martwić. No tak, Kraków obowiązkowo.

— A Ty czemu jeszcze nie śpisz? Co porabiasz?

— Rozmawiam z Tobą. :) Właśnie skończyłem oglądać dokument o Chinach.

Iga nie odpisała. Po raz kolejny zasnęła z telefonem w ręce.

Nikodem czekał jeszcze chwilę na jej odpowiedź, ale kiedy przez kilka minut nie dawała znaku życia, odłożył komórkę na stolik, ustawił radio i zamknął oczy.

Rozdział dwudziesty

Odpisała następnego dnia zaraz po przebudzeniu:

— O, jaaaaa! Znowu zasnęłam z komórką w łóżku! Nigdy mi się to wcześniej nie zdarzało! Naprawdę!

Odłożyła telefon i poszła do łazienki wziąć rześki prysznic. Chciała zdążyć, nim obudzą się dziewczyny. Nie była jednak wystarczająco szybka i kiedy wyszła z łazienki, Hiszpanki były już na nogach. Niewiele myśląc, ubrały się i przygotowały do wyjścia. Dochodziła godzina dziesiąta i nie chciały tracić czasu, który miały przeznaczony na zwiedzanie. Pierwszym punktem była mała restauracyjka na Rynku, gdzie weszły na śniadanie. Podawali tam znakomite bajgle, które piekli na zapleczu, oraz wszelkiego rodzaju owsianki: z owocami, białą czekoladą i innymi pysznościami. Kiedy najadły się do syta, ruszyły na podbój miasta.

Dziewczyny spędziły cały dzień na zwiedzaniu Wrocławia, które urozmaicały sobie krótkimi przerwami na lody czy inne przekąski. Pod wieczór Iga zabrała koleżanki do polskiej restauracji, żeby mogły skosztować tradycyjnego schabowego z ziemniakami i surówką. Następnie udały się do małego pubu w jednej z wąskich uliczek odchodzących od rynku na równie tradycyjnego polskiego Żywca. Dziewczyny chodziły, rozmawiały, śmiały się przez cały dzień, a kiedy weszły do pubu i usiadły przy piwie, zamilkły ze zmęczenia. Wiedząc, że następnego dnia czeka je wycieczka do Krakowa i Auschwitz, wypiły po jednym piwie i zebrały się do domu. Nie wróciły późno, ale były tak zmęczone całodniowym dreptaniem, że zasnęły w ciągu kilku minut. Iga nie zajrzała nawet do telefonu. Nastawiła tylko budzik na ósmą trzydzieści, żeby nie spóźnić się rano na pociąg.


* * *


Następnego ranka obudziła się przed budzikiem. Spojrzała na zegarek, który pokazywał siódmą pięćdziesiąt pięć. Nie miała już jednak ochoty spać dalej, więc włączyła Internet w telefonie, żeby przejrzeć ciekawostki ze świata. Oczywiście zanim to zrobiła, odpisała na wiadomości na Facebooku i przeczytała jedną od Nikodema:

— Byłem dziś z kolegą na zamku, z którego świetnie widać panoramę całego Londynu. Zamek na bazie trójkąta.

— Na bazie trójkąta? Chyba pierwszy raz o czymś takim słyszę. Masz jakieś zdjęcie pod ręką? — zapytała zaciekawiona.

Odpisała i zajęła się czytaniem ciekawostek. Po chwili wstała po cichu i zaczęła przygotowywać śniadanie tak, żeby dziewczyny mogły coś zjeść jeszcze przed wyjściem. Minęło kilka minut. Isabel obudziła się jako pierwsza. Słysząc, że Iga krząta się w kuchni, poszła jej pomóc. Po chwili wstała Amanda. Dziewczyny zjadły spokojnie śniadanie, powspominały wczorajszy dzień i zaczęły szykować się do wyjścia. Kiedy Iga zakładała czarny sweterek, pomyślała, że byłoby miło, gdyby Nikodem pojechał z nimi na tę miniwycieczkę. Czuła, że byłby fantastycznym kompanem podróży. Szybko się jednak ocknęła. Potrząsnęła mocno głową, jakby to miało pomóc wyperswadować jej tę myśl z głowy. Natychmiast zagadnęła Isabel, żeby rozpocząć jakikolwiek temat i odepchnąć niechcianą myśl.

Niestety nie potrafiła się całkowicie powstrzymać i w pociągu wyciągnęła telefon, aby sprawdzić, czy kolega napisał jej coś na temat zamku na bazie trójkąta. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła, że Nikodem jest na portalu i wysłał jej wiadomość:

— Znajomy jest fotografem, więc jak mi prześle zdjęcia, to Ci pokażę. Trzy wieżyczki budują trójkąt, a najwyższa jest ustawiona na północ w kierunku centralnego Londynu. Widać z góry 16 hrabstw. Spędziliśmy tam dwie godziny… Nie szukaliśmy żadnych obiektów. Ale widoki naprawdę cudowne.

— Rozumiem, że pokażesz zdjęcia na zlocie? — zapytała, zapominając, że dziewczyny siedzą naprzeciwko.

— Jeśli mnie zechcą, to tak.

— Tak to już jest. Jeśli chcesz mieć świetne zdjęcia, musisz iść swoją ścieżką. Wtedy odnajdziesz fantastyczne miejsca, które można uchwycić aparatem.

— Myślę, że to dotyczy nie tylko zdjęć. Trzeba iść swoją ścieżką, żeby mieć ciekawe życie. Nie podążać za tłumem.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 51.07