E-book
15.75
drukowana A5
43.9
drukowana A5
Kolorowa
67.13
Zanim zgaśnie Neon

Bezpłatny fragment - Zanim zgaśnie Neon


Objętość:
156 str.
ISBN:
978-83-8414-612-5
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 43.9
drukowana A5
Kolorowa
za 67.13

Rozdział 1 — Ten, który milczał

Neon migotał, jakby wahał się, czy jeszcze raz rozbłysnąć pełnią światła, czy już pozwolić nocy zapaść na dobre. Bar nie miał nazwy. Albo ją zapomniał. Był po prostu tam, w bocznej uliczce, gdzie ściany pachniały deszczem, a cisza miała ciężar ołowiu.

Wnętrze było ciepłe. Drewniane blaty nosiły ślady czasu i nieskończonych opowieści. W powietrzu unosił się zapach bergamotki i starego rumu. Światło — dziwne, jakby nie stąd — zdawało się nie mieć źródła. Rozchodziło się miękko, wypełniając zakamarki dusz.

On siadał zawsze w tym samym miejscu. Nigdy nie mówił. Zamawiał jeden drink — bez słowa, bez spojrzenia. Barman tylko kiwnął głową. Ten, co milczy, dziś znów przyszedł. Był cieniem wśród cieni, ale światło z baru nie pozwalało mu zniknąć zupełnie. A może właśnie tego się bał?

Ludzie mówili, że widzieli, jak z jego kieszeni wysypały się drobne, a każdy z nich szeptał coś innego, nim uderzył o podłogę. Inni przysięgali, że jego spojrzenie zatrzymuje czas — na moment, na oddech, na wspomnienie.

Ale tej nocy… coś się zmieniło.

Przyszła Ona. Miała na sobie płaszcz w kolorze popiołu i buty, które stukały jak stare zegary — głośno, miarowo, jakby odliczały coś, co miało się zdarzyć. Włosy skryte pod kaptur, w oczach blask, którego nie sposób było zignorować. Weszła pewnie, choć nikt wcześniej jej tu nie widział.

Bar zamilkł, jakby drewno ścian i krzesła przestały oddychać. Światło zadrżało, a neon za oknem zawył cicho w deszczu.

Usiadła obok Niego.

Nie spojrzał. Nie poruszył się nawet. Ale powietrze zgęstniało. I przez moment — przez ledwie sekundę — jego ręka, ta, która zawsze leżała nieruchomo na blacie, zadrżała. Ona to zauważyła. Uśmiechnęła się, jakby od lat czekała na ten mikroruch, ten znak, że żyje.

— Wciąż nie mówisz? — zapytała cicho, głosem, który przypominał dym z kadzidła i szept w sypialni snów.

Nie odpowiedział.

Ale barman, który znał każde echo tej sali, poczuł, że coś się właśnie wydarzyło. Coś niewidzialnego przeszło przez lokal — jak duch starej historii, jak powracająca miłość, jak pytanie, na które nie ma słów.

— Dla ciebie? — zapytał kobietę.

— To samo, co dla niego — odpowiedziała bez wahania.

I wtedy on, Ten, który milczał, spojrzał. Prosto w jej oczy. Po raz pierwszy.

A bar na chwilę rozbłysł mocniej, jakby cały wszechświat zapalił się na nowo, tylko po to, by usłyszeć, co stanie się dalej.

— Myślałem, że nie przyjdziesz — powiedział w końcu. Głos miał chropowaty, jakby przez lata był zamknięty w kamieniu.

Ona nie zdziwiła się, że mówi. Może czuła, że ten moment nadejdzie. Może przyszła właśnie po to.

— Myślałeś… czy miałeś nadzieję? — zapytała, bawiąc się brzegiem kieliszka.

Zamilkł, ale nie odwrócił wzroku.

— Tutaj łatwiej zapomnieć. Trudniej uwierzyć, że coś może wrócić.

— To miejsce nie jest po to, by zapominać — powiedziała, zerkając na pulsujące światło neonu za oknem. — Ono przywołuje. I pokazuje to, co chcemy ukryć przed sobą.

— A czego ty szukasz?

Spojrzała na niego długo, a jej twarz, pozornie spokojna, drgnęła jak płomień.

— Ciebie. Ale nie tego, kim się stałeś… Tego, kim byłeś przed ciszą.

Zimny dreszcz przeszedł mu po plecach. Wiedziała. Pamiętała. A on przez te wszystkie lata próbował to wymazać — nie z pamięci, lecz z serca.

— Może już nie jestem tym człowiekiem.

— A może to tylko historia, którą sobie opowiadasz, żeby przetrwać. Może to miejsce chce, żebyś ją opowiedział… mnie.

Barman nie podchodził. Inni goście jakby zniknęli — a może nigdy ich tu nie było. Bar stał się sceną dla dwojga, którzy mieli jeszcze coś do powiedzenia.

— Nie wiem, czy potrafię — wyszeptał.

Ona ujęła jego dłoń.

— To nie muszą być słowa. Możesz zacząć od szeptu.

A wtedy, po raz pierwszy od lat, z jego oczu spłynęła łza. Nie samotna. Niosła ze sobą wszystko, co zostało kiedyś niedopowiedziane.

Milczeli jeszcze chwilę. Potem Liliana sięgnęła do torebki i wyjęła telefon. Stary model, z pęknięciem w rogu ekranu, jakby przez lata nosił w sobie nie tylko cyfry, ale i rany.

Dotknęła ekranu. Odszukała folder, który znała na pamięć. Pokazała mu zdjęcie.

Na fotografii była ona — osiem lat temu, w szpitalnej piżamie, wychudzona, ze wzrokiem wbitym w okno. W tle biała ściana, z której odpadała farba. A jednak było w tej scenie coś świetlistego. Prawie nadzieja.

— Robiłam to zdjęcie dla siebie. Żeby pamiętać, że przeżyłam tamtą zimę. Że był ktoś… kto codziennie pisał. Ktoś, kto sprawił, że nie czułam się zupełnie sama.

Krystian patrzył w milczeniu. Pamiętał te noce. Te krótkie wiadomości wysyłane jak zaklęcia. I te długie, które pisał, a potem kasował. Tyle razy chciał się zjawić. Ale nie miał odwagi.

— Nigdy cię nie zapomniałam — dodała cicho. — Nawet jeśli czasami udawałam, że tak.

Przesunęła palcem, zmieniając obraz. I wtedy pokazała mu drugie zdjęcie — jego twarz, w pięknej lnianej koszuli, zrobione pewnie z ukrycia. Uśmiechał się na nim lekko, jakby nieświadomie.

— To zdjęcie miałam przypisane do twojego numeru przez osiem lat. Zanim zasnęłam. Zanim odebrałam telefon. Zawsze byłeś „tym światłem”.

Krystian sięgnął dłonią, ale nie dotknął ekranu. Patrzył, jakby patrzył na własne życie z innego wymiaru.

— Czekałem — powiedział.

— A ja wróciłam — odpowiedziała Liliana.

Tego wieczoru nie było pożegnań. Bar został jeszcze długo otwarty. Nie zgasł neon. Światło tańczyło powoli, jakby wiedziało, że właśnie spełniło swoje przeznaczenie.

Rozdział 2 — Kobieta, która potrafiła milczeć

Za dnia Liliana nie miała w sobie nic z mistycznej postaci, którą spotykało się nocą w barze bez nazwy. Jej codzienność była uporządkowana i cicha, jakby świadomie oddzielona od tamtej części świata. Mieszkała na ostatnim piętrze starej kamienicy, w mieszkaniu z dwoma oknami wychodzącymi na dachy i niebo. Rano piła czarną kawę, zawsze z jednej filiżanki — porcelanowej, z pęknięciem przy uchu, którego nigdy nie sklejała.


Pracowała w kwiaciarni. Nie było to zajęcie z wielkimi pieniędzmi ani prestiżem. Ale lubiła to. Miała dłonie stworzone do delikatnych rzeczy. Ludzie przychodzili z opowieściami, których nawet nie próbowali ubrać w słowa — a ona układała dla nich bukiety, które mówiły wszystko.

Pewna starsza pani przychodziła co tydzień po trzy róże. Zawsze czerwone. Mówiła: „Jedna za niego, druga za mnie, trzecia za to, co było między nami”. Liliana nie pytała. Rozumiała. Bo ona też miała swoje trzy róże — tylko że niewidzialne.


Lubiła ciszę. W mieszkaniu nie miała telewizora. Tylko winyle i małe radio, które czasem trzeszczało, jakby mówiło coś z innego wymiaru. Po powrocie z pracy siadała w fotelu, zdejmowała buty i patrzyła w niebo. Wiedziała, że ludzie boją się samotności, ale ona… nie. Dla niej samotność była świątynią. I karą.

Nie miała dzieci. Nie miała męża. Po rozwodzie długo nie mogła się odnaleźć. Zachorowała. Depresja, jak ocean bez brzegu. Miała wtedy wrażenie, że tonie w sobie, a nikt tego nie widzi. Położyła się do szpitala. Sama. Dobrowolnie. To było jej pierwsze zwycięstwo.


Krystian wtedy pisał. Dzwonił. Nigdy się nie spotkali. Ale jego głos był jak światło w windzie, która zjeżdżała coraz niżej, a jednak wciąż działała. Dziś już wiedziała, że czasem wystarczy jedno światło, by nie umrzeć.


Lubiła małe rytuały. Zaparzała mięte w starym dzbanku po babci. Paliła świece. Zawsze te same: biała, niebieska i złota. Wierzyła w energię rzeczy. Wierzyła, że wszystko ma duszę — i filiżanka, i ból, i człowiek.

Nie mówiła o sobie zbyt wiele. Ludzie odbierali ją jako tajemniczą. A ona po prostu nie czuła potrzeby wyjaśniania. Życie nauczyło ją, że prawdziwe rzeczy nie potrzebują słów.


W każdą sobotę wieczorem znikała. Wychodziła po zmroku. Włosy czesała w supeł, nakładała stary płaszcz, ten popielaty. I szła. Do baru, gdzie czas nie istniał. Gdzie światło miało barwę wspomnień.


Aż któregoś dnia Krystian się pojawił. Po ośmiu latach. Jakby przyszedł z innego życia.

I wtedy wszystko zaczęło się od nowa. Tylko cisza została ta sama.


***


Krystiana poznała na mediach społecznościowych. Napisał do niej znienacka — bez uprzedzenia, bez wzajemnych znajomych. Zwykłe: „Cześć, nie wiem, czemu, ale musiałem do Ciebie napisać.” Było w tym coś niepokojąco prawdziwego. Odpisała dopiero po tygodniu, z ociąganiem. Bo wtedy była na terapii. Leżała w szpitalu. Nie ufała światu, a tym bardziej mężczyznom z Internetu. Ale jego słowa były jak klucze, które pasowały do drzwi, których nie dało się otworzyć od lat.

Rozmawiali nocami. Najpierw o książkach, potem o snach. O tym, co boli i co się pamięta z dzieciństwa. O kawie, której oboje nie słodzili. O samotności, której się nie bali. Stali się sobie bliscy, choć dzieliła ich odległość i cisza między wiadomościami.

Nigdy się nie spotkali. A mimo to… on był wtedy najbliżej.


Liliana pamięta, jak po raz pierwszy odpowiedziała na jego wiadomość. Była wtedy w szpitalu, w sali z widokiem na szare niebo. W oddali widać było białe ściany i długie korytarze, pełne ludzi, którzy, tak jak ona, szukali czegoś, czego nie potrafili nazwać. Krystian napisał jej wtedy: „Cześć, nie wiem, czemu, ale musiałem do Ciebie napisać.”


Na początku nie odpowiedziała. Była w samym środku leczenia, walczyła z samą sobą, z lękami, które opanowały jej umysł. Wiadomości z Internetu były wtedy czymś odległym. Tak obcym, jakby przychodziły z innego życia. Ale coś w jego słowach sprawiło, że zaczęła się wahać. Zastanawiała się, co go skłoniło, by napisać właśnie do niej. Co on widział w tym jednym zdjęciu, które zamieściła na swoim profilu? Jakie słowa wyciągnęły go z jego własnej samotności? A może była w tym po prostu magia?


Odpisała po kilku dniach. „Cześć. Jestem w szpitalu. Właśnie walczę z sobą.”


Rozmowa zaczęła się nieśmiało, jakby każde słowo ważyło więcej niż powinno. On pisał o książkach, o swoich pasjach, o tym, co go fascynowało. Ona milczała, ale w duchu przyjmowała każde słowo, jakby były one jak woda, która koiła rany.

Czasem zdarzało się, że milczała przez kilka dni. W szpitalu było tyle hałasu, tyle ludzi, a ona potrzebowała ciszy. Ale jego wiadomości nigdy nie były nachalne. On nigdy nie pytał, co się dzieje, nie naciskał. Po prostu pisał. „Mam nadzieję, że dobrze się czujesz.” „Dziś widziałem coś, co przypomniało mi Twoje zdjęcie z góry.” „Znalazłem książkę, którą powinnaś przeczytać.”

I tak przez miesiące, każde słowo zbliżało ich do siebie, mimo że dzieliła ich fizyczna odległość. To było jak ciche trwanie obok siebie w przestrzeni, której nie dało się zmierzyć.

Ale nie spotkali się. Nikt nie miał odwagi, by wyjść poza ekran telefonu. Liliana bała się, że to wszystko, co tworzyli, jest iluzją, że spotkanie obnaży to, czego nie chciała ujawniać: samotności, braku odwagi, lęku przed drugim człowiekiem.


A potem Krystian napisał: „Jestem tu. Czekam. Może kiedyś przyjdziesz do mnie.”

I mimo że nie pojawiła się w jego życiu, mimo że nigdy nie przekroczyła tego progu, ona wiedziała. Że on czekał. I że czekała też ona.


Liliana przez całe swoje życie szukała miłości. Jednak nie tej, która przychodzi na siłę, nie tej, która jest wynikiem presji społecznej czy oczekiwań innych. Szukała miłości, która była cicha, jak tęsknota w nocnym powietrzu. Miłości, która nie musiała mówić, wystarczyło, że była obecna. Nie pragnęła sztucznych gestów, sztucznej bliskości. Dla niej miłość miała być przestrzenią, w której można się oddychać, w której nie trzeba udowadniać niczego, a po prostu być.

Chociaż była z natury samotniczką, Liliana nie była zamknięta na innych. W jej życiu były dwie przyjaciółki, Małgorzata i Anna. Z Małgorzatą znały się od dzieciństwa. Małgorzata była jedną z tych osób, które potrafią wstrzymać czas. Zawsze miała w sobie jakąś nieodgadnioną mądrość, jakby widziała świat w sposób, którego Liliana nie dostrzegała. Lubiła opowiadać o podróżach, o książkach, o ludziach, których spotykała. Miała w sobie coś z artystki, chociaż nigdy nie była związana z żadną dziedziną sztuki zawodowo. Po prostu widziała więcej, a Liliana czuła się przy niej bardziej „widziana”.

Anna natomiast była jej przeciwieństwem. Zawsze była twarda, pragmatyczna. Rozumiała, że życie to nie tylko marzenia, ale codzienna praca, obowiązki, problemy, które trzeba rozwiązywać. Była tym twardym fundamentem, na którym Liliana mogła oprzeć swoje wątpliwości. Ich przyjaźń była jak spokojny port w burzy, w którym Liliana mogła odpocząć, odetchnąć, nim znów ruszyła w drogę.

Mimo, że Liliana była jedynaczką, nie czuła się nigdy samotna, mając Małgorzatę i Annę. Ich przyjaźń była jak rodzina, która dała jej poczucie przynależności, którego brakowało jej po śmierci rodziców. Właściwie to Małgorzata i Anna były jedynymi osobami, które wiedziały o jej terapii, o jej walce z wewnętrznymi demonami. Były przy niej w najtrudniejszych momentach, bez oceniania, po prostu obecne. Liliana wiedziała, że mimo ich różnych charakterów, każda z nich była dla niej jak fragment układanki, która tworzyła całość.


Liliana miała także swoje pasje, które pozwalały jej na chwilę uciec od codzienności. Lubiła czytać książki, które nie były łatwe do zrozumienia, ale dawały poczucie, że coś wielkiego czai się tuż za rogiem. Fascynowały ją historie o podróżach w głąb siebie, o ludziach, którzy stawali w obliczu kryzysów, ale wychodzili z nich silniejsi. Zaczytywała się w powieściach o odwadze, o zmianach, które dokonują się nie na zewnątrz, ale w człowieku.

Uwielbiała też fotografię, choć nigdy nie traktowała tego jak zawód, tylko jako sposób na uchwycenie chwil, które były dla niej najważniejsze. Często robiła zdjęcia o poranku, gdy światło było miękkie i wszystko wydawało się spokojniejsze. Zdjęcia natury, drobnych przedmiotów, które w jej oczach miały duszę. Zdjęcia zrobione przypadkiem, jakby chciała zatrzymać czas w tych ulotnych momentach, które wcale nie były spektakularne, ale dla niej miały ogromne znaczenie.

Czasem, gdy wychodziła na spacer, potrafiła godzinami chodzić po parku, słuchając śpiewu ptaków, albo po prostu w milczeniu wpatrując się w niebo, jakby próbowała wyczytać z niego jakieś sekrety. Wtedy czuła się najbardziej sobą. Czuła, że zbliża się do czegoś, czego nie potrafiła wyrazić słowami, ale wiedziała, że istnieje.


Mimo, że była osobą cichą, pełną rezerwy, miała swoje momenty szaleństwa. Ale tylko z Małgorzatą i Anną. Wtedy rozmawiały o wszystkim, śmiały się, płakały, były sobą bez ograniczeń. To dzięki nim Liliana miała poczucie, że życie nie jest tylko szarością, ale ma swoje kolory, nawet jeśli nie zawsze są one oczywiste.

Zawsze jednak miała wrażenie, że w jej sercu jest coś, czego nie uda się naprawić. I choć nie mówiła o tym głośno, czuła, że te kawałki nieistniejącego puzzle są częścią jej.


**


Depresja przyszła do niej wcześniej, niż ktokolwiek by się tego spodziewał. Nie po traumie. Nie po stracie. Przyszła w młodości, bez uprzedzenia — jak mgła, która unosi się nad spokojnym jeziorem, nie pytając o pozwolenie. Miała wtedy zaledwie szesnaście lat. Zamiast radości i buntowniczych marzeń o przyszłości, nosiła w sobie niewidzialny ciężar, którego nie potrafiła nazwać. Często słyszała, że przesadza. Że to burza hormonów. Że powinna po prostu „wyjść do ludzi” albo „zacząć myśleć pozytywnie”.

Ale Liliana czuła, że to coś więcej. Czuła, że jej świat inaczej oddycha — że kolory są bledsze, dźwięki bardziej tłumiące, a serce nie zna tej lekkości, o której mówiły inne dziewczyny.


Z biegiem lat depresja stawała się cichą towarzyszką. Pojawiała się i znikała. Wychodziła z niej na chwilę, by znów wrócić — przebrana w nową postać, z nowym powodem do smutku. Przeszła przez wiele terapii, próbowała różnych leków, ale dopiero po rozwodzie, który rozdarł ją do końca, zdecydowała się na leczenie w szpitalu psychiatrycznym. Tam zaczęła ostatnią, najważniejszą podróż — nie po to, by wszystko zrozumieć, ale by nauczyć się żyć z tym, czego nie da się naprawić.

Ostatnia terapia przyniosła rezultaty. Być może dlatego, że wreszcie odpuściła. Przestała walczyć z sobą. Zaczęła słuchać. Zaczęła oddychać. Nie codziennie, nie w każdej godzinie — ale wystarczająco często, by znów poczuć smak życia.


I właśnie wtedy, gdy po latach odważyła się znów wyjść z domu… znalazła się w barze.

Nie był to zwykły bar. Miał w sobie coś intymnego. Coś mistycznego. Zgaszony neon przy drzwiach tlił się jak obietnica — niekrzykliwa, ale prawdziwa. Ludzie mówili, że ten bar przyciąga tych, którzy czegoś szukają, choć nie wiedzą jeszcze, czego.

Tego wieczoru Liliana usiadła przy końcu baru z kieliszkiem czerwonego wina. I wtedy go zobaczyła.


Krystian.


Czekający. Obecny. Prawdziwy.


A ona — po latach walki, leczenia, utrat i prób — wreszcie miała siłę spojrzeć mu w oczy. Nie jako ta z przeszłości, chora i ukryta. Ale jako kobieta, która nie boi się już światła. Nawet jeśli to tylko neon. Nawet jeśli zgaśnie.

Nie od razu się odważył. Po przypadkowym spotkaniu — krótkim spojrzeniu, kilku zdaniach wymienionych pod migoczącym światłem baru — Krystian nie pojawił się od razu następnego tygodnia. Ani za dwa. Potrzebował czasu. Zastanawiał się, czy to nie była halucynacja serca. Czy naprawdę zobaczył ją — tę Lilianę, którą znał tylko z wiadomości, zdjęć, i lat niespełnionego oczekiwania?

To ona zostawiła mu tamte słowa. Niby mimochodem, jakby rzucała je w przestrzeń, nie oczekując niczego:

„Czasem tu bywam… w soboty. Ten bar to jedyne miejsce, gdzie świat trochę mniej boli.”

Proste. Lekkie. Ale zadrgały w nim. W tej frazie była obietnica. Nienazwana. A jednak obecna.


I tak przyszedł. W trzecią sobotę.


Szedł powoli, z rękami w kieszeniach, jakby każde światło uliczne testowało jego pewność. W środku baru było cicho, muzyka sączyła się z głośników jak miód, jak oddech, który nie przerywa ciszy. I ona tam była — siedziała dokładnie przy tym samym stoliku. Kiedy go zobaczyła, nie uśmiechnęła się szeroko. Tylko spojrzała. I to spojrzenie wystarczyło, by usiadł.

Wieczór przeszedł płynnie — bez napięć, bez konieczności tłumaczenia się z lat milczenia. Mówili o rzeczach zwykłych. O muzyce. O psie, którego ona niedawno adoptowała. O barze, który zdawał się mieć własną duszę. On z początku był niepewny. Jego słowa miały strukturę dźwięków — jakby grał nimi, badał tonację rozmowy. Artysta. Twórca nowoczesnej muzyki elektronicznej, eksperymentalnej, tej, której się bardziej czuje, niż rozumie.

Liliana słuchała z uwagą. Miała ten rodzaj uważności, który nie przerywa. Nie ocenia. Być może dlatego właśnie jego głos nie drżał już po godzinie. Może dlatego jej dłonie spoczywały swobodnie na stole, otwarte na to, co przyjdzie.

Tamtego wieczoru nie było wyznań. Ani planów. Ani „co dalej?”. Była obecność. Było światło baru, łagodne i ciepłe. I była cisza między nimi — nie ta groźna, nie ta dusząca, ale ta, która rodzi się tylko między duszami, które w końcu się spotkały.


Z baru wyszli razem. Bez planu, bez pośpiechu. Noc była ciepła, z tych, które noszą w sobie obietnicę — nie wydarzeń, ale oddechu. Przeszli obok ściany pokrytej winoroślą, minęli zamknięte księgarnie i kioski, w których zostały tylko światła z automatów z gumą do żucia i starymi gazetami. Miasto oddychało inaczej o tej porze.

Nie rozmawiali zbyt wiele. W ciszy było wszystko — lata ich osobnych historii, listy, których nigdy nie wysłali, niewypowiedziane „myślę o tobie” między wiadomościami. Wszystko było pomiędzy krokami.

W pewnym momencie dotknęli się przypadkiem. Najpierw ramionami. Potem dłonie, jakby prowadzone tą samą melodią, spotkały się na wysokości bioder. Nie był to uścisk. Nie było w nim deklaracji. Był po prostu dotyk — ciepły, ostrożny, ale prawdziwy. Jakby sprawdzali, czy to wszystko naprawdę się dzieje.

Liliana nie oderwała wzroku od chodnika. Krystian patrzył przed siebie, z oddechem równym i lekkim. Ich dłonie pozostały razem — splecione niepewnie, jakby bały się zniknąć, gdy ktoś się obudzi.

Szli tak przez chwilę, aż zatrzymali się na rogu ulicy.

— Tu mieszkasz? — zapytał cicho.

— Nie. Ale stąd już blisko — odpowiedziała.


Nie pytał więcej. Nie nalegał. Jakby wiedział, że najpiękniejsze rzeczy trzeba zostawić niedokończone. Jak preludium, które ma jeszcze powrócić.

Krystian uniósł lekko jej dłoń i ucałował ją tuż przy kostkach palców. Staroświecki gest. Niezręczny, piękny. I może właśnie dlatego — tak bardzo ich.

Rozstali się bez słowa „do zobaczenia”. Ale oboje wiedzieli, że wrócą.

Zwłaszcza w sobotę.

Rozdział 3 — Korespondencja ze szpitala

To był czas, kiedy świat zwęził się do białych ścian i wieczorów pachnących lekami. Liliana leżała w szpitalnym łóżku, zawieszona pomiędzy snem a czuwaniem, z telefonem przy piersi — jakby trzymała przy sobie ostatnią nić, która wiązała ją z czymś, co przypominało życie.

Krystian napisał pierwszy. Nie wiedział, co się z nią dzieje. Trafił na jej post w mediach społecznościowych, gdzie między wersami przebijało się wołanie o obecność. Odezwał się — cicho, bez presji:

„Nie wiem, czy to właściwy moment, ale… jeśli chcesz, po prostu napisz. Jestem.”

Nie odpisała od razu. Ale przeczytała. Kilkanaście razy. I wtedy coś w niej drgnęło — mały ruch pod żebrami, niepokój, który nie był lękiem. Odpisała wieczorem.

„Dziękuję, że jesteś. Tu czas płynie inaczej. Ale może właśnie teraz to się liczy najbardziej.”


Zaczęli pisać codziennie. Rano — krótkie słowa otuchy. Wieczorem — długie wiadomości pełne wspomnień, snów, muzyki. Krystian wysyłał jej utwory, które tworzył. Elektroniczne pejzaże dźwięków, w których słyszała własne oddychanie. Ona odsyłała mu cytaty z książek, które czytała pod kocem, przy nikłym świetle lampki.

Rozmawiali też przez telefon. Najpierw nieśmiało. Potem długo. Czasem po kilka godzin. Jej głos — cichy, zmęczony — zmieniał się, gdy mówiła o nadziei. On mówił wolno, z wyczuciem. Jakby każda sylaba była krokiem po kruchym lodzie.

Między nimi była chemia. Niezwykła, bo niewidzialna. Bez dotyku, bez spojrzenia, a jednak silna jak prąd. Czuli się nawzajem przez ekran, przez ciszę, przez przerwy między wiadomościami.


Było też marzenie.

Nie wypowiedziane wprost, ale unoszące się nad nimi jak zapach kawy o poranku. Że może kiedyś. Że jeśli wyjdzie. Jeśli się uda. Że wtedy — będą razem. W zwykłym mieszkaniu. Z muzyką z głośników i winem na parapecie.

Ona mówiła o tym nie wprost:

„Chciałabym kiedyś posłuchać tych dźwięków u Ciebie, nie przez słuchawki.”

A on odpowiadał:

„Zrobię Ci kawałek z oddechem. Tylko dla Ciebie. Na żywo.”


Nie spotkali się wtedy. Nie odważyli. Świat jeszcze się nie ułożył. Ona potrzebowała przestrzeni. On — cierpliwości.

Ale więź została. Nienazwana. Zapisana w wiadomościach, które zachowała do dziś. Niektóre z nich nadal pamiętała na pamięć.


Zwłaszcza tę:

„Może jesteśmy tylko dźwiękami w czyimś wszechświecie. Ale jeśli tak — chcę być Twoim refrenem.”

Messenger

Krystian:

„Dzisiaj znowu myślałem o Tobie, Liliano. Nie wiem, jak to się dzieje, ale czuję Cię nawet przez ciszę. Może to nic. A może wszystko. Gdybyś teraz tu była… zrobiłbym Ci herbatę i pozwolił milczeć tyle, ile trzeba. Po prostu byłbym. Dla Ciebie.”


Liliana:

„Nie wiem, jak to robisz, ale Twoje słowa przychodzą zawsze wtedy, kiedy najbardziej ich potrzebuję. Może nie umiem mówić tak pięknie… ale chciałabym usiąść obok Ciebie. Z herbatą. I z tą ciszą, która niczego nie żąda. Tylko jest. Dziękuję, że jesteś.”


Krystian:

„Wyobrażam sobie, jak zasypiasz. Jak zakładasz dłoń pod policzek i cicho oddychasz. Czasem mam ochotę być tym powietrzem, które Cię otula. Nie muszę nic więcej… tylko czuć, że jesteś gdzieś tam, że śnisz bez lęku. Może któregoś wieczoru zaśniesz przy moim głosie. Nic nie powiem. Tylko będę oddychał razem z Tobą.”


Liliana:

„Zamknęłam oczy i czytałam Twoją wiadomość jak modlitwę. Jest we mnie czułość, której nie umiem wypowiedzieć. Ale czuję, jakby moje ciało znało Twoje, choć nigdy się nie spotkały. Czasem przyciskam telefon do serca, gdy piszesz. Może to głupie… ale to mi pomaga żyć. Chciałabym kiedyś zasnąć, słysząc Twój oddech.”

Rozdział 4 — Dzień trzydziesty czwarty

Liliana obudziła się tuż przed szóstą. Jak zwykle — zanim jeszcze włączono światła na korytarzach. Szpital miał swój rytm. Wszystko było rozpisane: pobudka, leki, śniadanie, grupowa terapia, zajęcia plastyczne albo ruchowe, cisza poobiednia, rozmowy z psychoterapeutką, wieczorny spacer w ogrodzie, sen.

Niebo za oknem było szare, a ona wiedziała już, że za siedem godzin będzie siedzieć w półkolu, z innymi pacjentkami, i mówić o lękach. Tego dnia miała opowiedzieć o samotności. O tym, jak przyzwyczaja się do niej ciało — jakby wrosło w chłód pustego łóżka.

Ale jej myśli były gdzie indziej.

Od kilku dni coś się w niej budziło. Cicha radość. Nadzieja. Krystian.

Nie znała jego zapachu, gestów, sposobu chodzenia. A mimo to — nosiła go w sobie. Myślała o nim, jak o kimś, kto czeka na nią za zakrętem. Przed snem wyobrażała sobie, jak wychodzi z tego miejsca i idzie prosto do niego. Do jego muzyki. Do herbaty. Do obecności.

Zostały jej dwa tygodnie terapii.

Liczyła je nie z lękiem, lecz z wyczekiwaniem. Bo świat poza murami szpitala miał teraz nowe barwy. Powiedziała sobie, że gdy tylko wyjdzie, zmieni wszystko. Zacznie naprawdę żyć.

I tak właśnie zrobiła.

Po powrocie udało jej się znaleźć pracę w kwiaciarni — tej małej, pachnącej jaśminem i wilgocią, tuż przy rynku. Właścicielka znała ją jeszcze z czasów liceum. „Mam dobre przeczucia co do Ciebie”, powiedziała, wręczając jej klucz do zaplecza.

Liliana wynajęła niewielkie mieszkanie na poddaszu starej kamienicy. Miejsce było skromne, ale miało klimat. I było jej. Po raz pierwszy — naprawdę jej.

Ale Krystian… zamilkł.

Nie napisał już więcej. Nie odpowiedział na wiadomość z podziękowaniem za wsparcie. Nie odebrał telefonu.

Liliana sprawdzała czasem, czy jego profil jeszcze istnieje. Czy dodaje nowe utwory. Przestał. Jakby zniknął z jej świata, zanim zdążyli naprawdę się spotkać.

Z początku bolało. Każda cisza od niego była jak głuchy dźwięk po uderzeniu w dzwon. Potem nauczyła się żyć z tym brakiem. Uczyła się podlewać kwiaty, zmywać kubek po herbacie, wychodzić z domu bez tego ciężaru oczekiwania.

Lata mijały. Osiem dokładnie.

I właśnie wtedy, po tylu sezonach bez słowa, spotkała go — zupełnie przypadkiem — w barze. Tym, do którego ostatnio zaglądała coraz częściej, trochę z nudów, trochę z potrzeby bycia „gdzieś”.

A on… siedział tam. Jakby wcale nie minęły lata. Jakby właśnie na nią czekał.

Rozdział 5 — Zanim zgaśnie Neon

Bar był inny. Wydawał się wyjęty z czasu, jakby zanurzony w jakiejś alternatywnej rzeczywistości, gdzie nic się nie zmieniało. Jego wnętrze było pełne ciepła, a zarazem zagadkowej mroczności — z miękkim światłem, które nie raziło oczu, z ciszą, która wcale nie była pusta, ale pełna nieodkrytych historii.

Liliana poczuła, że to miejsce przyciąga ją jak magnes. Może to były te zapachy? A może atmosfera, która sprawiała, że czas stawał w miejscu? Bar, jakby miał własną duszę — duszę, która doskonale wiedziała, że ci, którzy tutaj trafili, mieli swoje tajemnice, swoje cienie, swoje historie, które nie mieściły się w zwykłym świecie.

Kiedy wchodziła do środka, miała poczucie, że nigdy wcześniej tego miejsca nie widziała, a jednocześnie — że jest w nim jak u siebie. Ludzie, którzy siedzieli przy stołach, rozmawiali cicho, ich głosy były stonowane, jakby w tym miejscu każde słowo miało swoją wagę. Nikt nie wybuchał śmiechem, nikt nie rozmawiał zbyt głośno. To było miejsce, które miało swój rytm, niezależny od reszty świata.


I Liliana czuła, że ten rytm, ta cisza, były jej znajome.


Każdy z tych ludzi wyglądał na kogoś, kto przeszedł przez coś, co wywróciło jego życie. Kogoś, kto, podobnie jak ona, musiał znaleźć sposób, by wziąć oddech po burzy. Nie byli to ludzie, którzy szukali zapomnienia w hałasie i błyskach. Oni szukali ciszy, spokoju. Może trochę zrozumienia. Może też kogoś, kto wiedziałby, jak to jest — być po przejściach. Ktoś, kto dostrzegałby w nich nie tylko cienie, ale i światło.

W tym barze Liliana czuła, że nie jest sama w swojej walce. Że nie jest odosobniona w tym, co ją spotkało. Ludzie przychodzili tu, nie dlatego, że byli nieszczęśliwi, ale dlatego, że byli tacy jak ona — poszukujący. Poszukujący pokoju, ciepła, zrozumienia. Nie od razu, nie w tłumie, ale może w tym jednym spojrzeniu, tym jednym milczeniu, które mówi więcej niż słowa.

To było miejsce, które przyciągało ludzi, którzy wiedzieli, jak to jest nosić w sobie ból, ale i nadzieję. Tacy jak ona. Tacy jak Krystian.


I kiedy spojrzała na bar, na neon w oknie, który powoli zaczął tracić swój blask, pomyślała, że to symbol. Jakby ten neon był częścią jej własnej historii. Jakby świecił tak mocno, by przyciągnąć ludzi do siebie, ale z każdą chwilą, z każdym dniem gasł, zmniejszając swoje światło, by nie oślepiać tych, którzy przychodzili tu, by się schować.

„Zanim zgaśnie Neon” — pomyślała Liliana, czując, jak jej serce bije w tym samym rytmie, co ten migoczący napis. Zanim zgaśnie. Zanim będzie za późno. Zanim zapomnimy, co naprawdę liczy się w życiu. A ona wiedziała, że życie w tej ciszy, w tym tajemniczym miejscu, mogło być tym, czego szukała przez tyle lat.

I to miejsce, to światło, przyciągnęło ją z powrotem. Tak, jak przyciągało jej myśli, tęsknoty i marzenia. Przed nią była długa droga, ale w tym barze znalazła miejsce, gdzie mogła na chwilę odpocząć. Gdzie mogła być sobą, bez presji, bez wymagań. Gdzie nikt nie oczekiwał niczego. Po prostu była. I to wystarczało.

Rozdział 6 — Oddech światła

Wszystko, co przeżyła, zaczęło się łączyć w jeden wyraźny obraz. Liliana, po latach walki z depresją, odkryła, że jej życie, mimo cierpienia, dało jej nie tylko ciemne dni, ale i coś więcej — coś, co ukrywało się w cieniu, czekając na odpowiedni moment, by się ujawnić.

Depresja, która przez lata była jej najbliższym towarzyszem, nie była tylko ciemną otchłanią. Z czasem zaczęła dostrzegać, że jej umysł, choć zmęczony, zaczyna pracować inaczej. Kiedyś nie dostrzegała tych niuansów, tego subtelnego szumu, który teraz stawał się coraz wyraźniejszy. Czuła coś więcej niż zwykłe uczucia. Były to drobne sygnały, które docierały do niej jak impulsy, jak tony w muzyce, które umknęłyby innym.

Zaczęła rozumieć rzeczy, które kiedyś były dla niej niezrozumiałe — odczytywać emocje innych ludzi, widzieć obrazy i symbole, które wprowadzały ją w stan niemal medytacyjny. To, co kiedyś wydawało się przypadkowe, teraz było dla niej częścią większej układanki. Słyszała rzeczy, które były nieobecne w słowach, czuła energie ludzi i przestrzeni. Czasami miała wrażenie, że potrafi zobaczyć, co kryje się w sercu drugiego człowieka, nawet jeśli ten nie chciał tego ujawniać.

Zrozumiała, że to, co przeżyła, wykształciło w niej coś, co nie jest przypadkiem, a darem — telepsychikę, wysoko rozwiniętą intuicję, której nie potrafiła do końca zrozumieć. Ale była świadoma, że te zdolności są częścią jej nowej drogi. Nawet depresja, która ją nękała przez lata, miała swoje uzasadnienie — była jak przestroga, jak tarcza, która nie pozwalała jej zginąć, ale także otworzyła drzwi do zupełnie nowego świata.

Wszystko to stało się wyrazem jej siły. Siły, która nie pochodziła z ciała, ale z umysłu i serca. I to serce, choć jeszcze czasem drżało, teraz zaczynało bić w harmonii z jej nowymi zdolnościami. Nagle poczuła, jakby miała w sobie ochronną tarczę, która pozwalała jej poruszać się po tym świecie bez lęku, jakby czuła, że nic jej nie zrani, ponieważ ona sama potrafiła przewidywać i ochraniać siebie.

Ta tarcza nie była tylko wynikiem lat terapii. Była czymś głębszym. Czymś, co pojawiło się, kiedy Liliana zaakceptowała swoje cierpienie, kiedy pogodziła się z tym, że nie da się cofnąć czasu, ale można na nowo zbudować siebie. Dary, które zaczęły się ujawniać, były jak owoce tej drogi. Ona była częścią czegoś większego. Odczuwała to coraz wyraźniej. Jakby w jej wnętrzu rozkwitała nie tylko siła, ale i mądrość, która nie była tylko efektem logicznego myślenia. To była mądrość serca, które mówiło jej, jak żyć w zgodzie ze sobą i ze światem.

Po ośmiu latach milczenia, po wszystkich tych ciszy, poszukiwaniach i odkryciach, Liliana wiedziała, że już nigdy nie wróci do miejsca, w którym była. Nie chodziło tylko o jej pracę w kwiaciarni, czy o to, że wynajęła mieszkanie. Chodziło o coś głębszego. O to, że była gotowa na nowy etap, na nową misję. Misję, którą chciała wypełnić.

Ale to nie było łatwe. Zrozumiała, że jej zdolności nie są tylko błogosławieństwem, ale i odpowiedzialnością. Ludzie, którzy znajdą się w jej pobliżu, będą potrzebować jej pomocy. Ona miała coś, czego nie potrafili zrozumieć, ale coś, co mogło im pomóc. Potrafiła widzieć więcej niż oni. Potrafiła poczuć to, co skrywali w sercu. Potrafiła dać im to, czego nie potrafili znaleźć — pokój, nadzieję, zrozumienie.

Liliana wiedziała, że nie będzie łatwo. Czuła jednak, że ten nowy etap jej życia zaczyna się właśnie teraz, że musi odkryć, jak wykorzystywać swoje dary w sposób odpowiedzialny i mądry.

Była gotowa.

Rozdział 7 — Nowy początek

Liliana czuła, że życie, które do tej pory prowadziła, nie wystarczało jej już. Przez te wszystkie lata wychodziła z cienia swojej choroby, ze strachu przed przyszłością, z lęku przed własnymi emocjami. Teraz, po ośmiu latach, czuła się silna, gotowa, by zrobić krok naprzód — krok, który zmieni jej życie na zawsze.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 43.9
drukowana A5
Kolorowa
za 67.13