Rozdział 1:Cisza
Wieczór w Radomiu miał swój własny, niepowtarzalny rytm. Ulica Moniuszki, jedna z najstarszych w mieście, była wtedy tylko cieniem tętniącego za dnia życia. Latarnie rzucały rozmyte światło na mokry bruk, który jeszcze chwilę temu połyskiwał od popołudniowego deszczu. Powietrze było chłodne, ale wilgotne, pachniało mokrą ziemią i liśćmi, które wylegiwały się na gałęziach ponad ich głowami.
Lena stała przed drzwiami kawiarni „Puszczyk” — małego, przytulnego miejsca z czerwonym daszkiem i dużymi oknami, za którymi widać było miękkie światło żółtych lamp i lekką mgłę unoszącą się nad stolikami. To tutaj, właśnie przy Moniuszki 10, spędzili z Mateuszem najlepsze chwile swoich młodych lat — czas, kiedy świat wydawał się prosty i pełen obietnic.
Teraz Lena trzymała w dłoni metalowy uchwyt drzwi, które zdawały się ciężkie od wszystkich niewypowiedzianych słów i napięcia, które przez ostatnie dwa miesiące gromadziły się między nimi.
Przekroczyła próg, a ciepło kawiarni objęło ją od razu — zapach świeżo mielonej kawy, słodkich ciast i lekko dymnego drewna. Muzyka jazzowa płynęła z głośników, miękka i nostalgiczna, tworząc aurę intymności.
Za ladą stała dziewczyna z jasnymi włosami, która skinęła do niej z delikatnym uśmiechem.
— Dobry wieczór, Lena.
Mateusz już jest? — zapytała cicho, jakby sama atmosfera tego miejsca wymagała szepczącego tonu.
— Nie.
Lena kiwnęła głową i skierowała się do stolika przy oknie. Z tego miejsca widać było całą ulicę — mokry bruk odbijał światła latarni, a w oddali majaczyły zarysy kamienic które od dawna potrzebowały by remonów i napraw.
Usiadła, złożona z mieszanki napięcia i nadziei. W głowie przetaczały się wspomnienia — dawne dni spędzone tu z Mateuszem, rozmowy, które ciągnęły się do późnej nocy, pierwszy śmiech, pierwsze dotknięcia. Wszystko wydawało się odległe, a jednak nagle tak bliskie.
Drzwi otworzyły się po raz kolejny i do kawiarni wszedł Mateusz. Miał na sobie ciemną kurtkę, a włosy potargane przez wiatr. Jego twarz była lekko zmęczona, ale w jego oczach błyszczała niepewność, gdy spojrzał w stronę stolika.
Ich wzrok się spotkał — przez chwilę trwała między nimi cisza, pełna wszystkiego, czego nie potrafili wypowiedzieć.
Mateusz podszedł i usiadł naprzeciwko niej, bawiąc się kubkiem z gorącą kawą.
— Minęły dwa miesiące — zaczął cicho. — I nadal nie wiem, jak zacząć tę rozmowę.
Lena spojrzała mu w oczy, czując, jak jej serce ściska się boleśnie.
— Może po prostu zacznijmy od nowa? — zaproponowała.
Wyjęła telefon i pokazała mu wiadomość, która pojawiła się niedawno na jej ekranie:
„Jeśli jeszcze o mnie pamiętasz, szukaj w Kielcach. To nie koniec.”
— Kasia — ich dawna przyjaciółka, która zniknęła rok temu — napisała to do niej.
Mateusz zmarszczył brwi, powoli sięgając po słowa.
— Kielce… Dlaczego do ciebie?
— Nie wiem — odpowiedziała Lena — ale czuję, że to ważne. Musimy to sprawdzić. Razem.
Na zewnątrz deszcz zaczął uderzać mocniej o szyby, a mgła otuliła kawiarnię, jakby chroniła ich przed światem.
Wspomnienia powróciły nagle, jak echo dawnych dni.
Przypomniała sobie park Kościuszki — miejsce, gdzie jako dzieci spędzali całe popołudnia, goniąc się między starymi dębami i pijąc lemoniadę z pobliskiego kiosku. Mateusz, zawsze pełen energii, śmiał się wtedy, że gdy dorosną, zmienią świat.
Przypomniała sobie pierwsze spotkanie właśnie w „Puszczyku” — wiosną, kiedy kwitły bzy, a na ulicy Moniuszki pachniało świeżym pieczywem z piekarni tuż obok. Mateusz podszedł do niej z dwoma kubkami kawy, podając jej zapalniczkę, którą ukradł ze starego garażu brata. Ich śmiech rozbrzmiewał tak głośno, że kelnerzy musieli prosić ich o ściszenie.
Potem były lata liceum — sekrety, pierwsze pocałunki na tylnej ławce klasy, rozbite rowery i wspólne plany na przyszłość. Kawiarnia stała się ich azylem, miejscem, gdzie mogli być sobą bez względu na świat zewnętrzny.
Ale wspomniała też ostatni dzień, kiedy kłótnia przerwała tę sielankę.
„Nie mogę ci ufać” — wyrwało się Mateuszowi, a jego oczy były zimne jak lód.
„Jak możesz tak mówić?” — odpowiedziała jej roztrzęsiona głos.
I wtedy odwrócił się i wyszedł, zostawiając ją samą w pustym mieście.
Mateusz wziął głęboki oddech.
— Ta wiadomość… To coś więcej niż tylko zagubione wołanie o pomoc — powiedział powoli. — Kasia zawsze miała problemy, ale to wygląda poważniej.
Lena czuła, jak serce bije jej szybciej, a adrenalina zaczyna powoli wypełniać jej ciało.
— Musimy pojechać do Kielc — powiedziała zdecydowanie. — To nasza jedyna szansa na znalezienie odpowiedzi.
Mateusz skinął głową i przez moment spojrzał przez okno na migotanie ulicznych świateł, które rozmazywały się w kałużach.
— Zgoda — powiedział. — Ale musimy być ostrożni. To nie jest zwykła sprawa. Coś tu śmierdzi.
W tym momencie do kawiarni wpadł chłopak w czarnej kurtce, który rzucił nerwowe spojrzenie w stronę Leny i Mateusza, po czym szybko wyszedł, zostawiając za sobą zapach deszczu i papierosów.
Lena i Mateusz spojrzeli na siebie — bez słów wiedzieli, że to nie przypadek.
Mgła gęstniała na ulicach Radomia, a wraz z nią narastało poczucie, że coś, co od dawna było ukryte, powoli wychodzi na światło dzienne. Ta wiadomość od Kasi to dopiero pierwszy krok — ich przeszłość, pełna śladów i niedopowiedzeń, miała jeszcze wiele sekretów do odkrycia.
Rozdział 2: Wiadomość od przeszłości
Poranek w Radomiu obudził się powoli, ciężko przeciągając się pod ciężarem pochmurnego nieba i kapryśnego deszczu, który od wczoraj nieustannie padał. Krople bębniły rytmicznie o szyby mieszkania Leny, wypełniając przestrzeń wilgotnym powietrzem, a ich monotonny dźwięk wnikał w jej myśli niczym niepokojący podkład.
Lena siedziała przy oknie, tuląc w dłoniach ciepły kubek herbaty z cytryną. Spojrzała na ulicę Moniuszki, gdzie kałuże odbijały bladą szarość poranka. Zza mgły wyłaniały się sylwetki kamienic, a świat powoli budził się do życia — nieliczni przechodnie spieszyli do pracy, ukryci pod parasolami.
Jednak dla Leny świat tego poranka był odległy i nieistotny. Jej myśli wciąż wracały do wczorajszego spotkania, do rozmowy, która odmieniła coś w niej i w Mateuszu.
— Dwa miesiące milczenia… — pomyślała, a w gardle ściśnięło ją uczucie goryczy i tęsknoty. — Za długo. Za długo, żeby udawać, że nic się nie stało.
Przesunęła palcem po ekranie telefonu, gdzie nadal świeciła wiadomość od Kasi.
„Jeśli jeszcze o mnie pamiętasz, szukaj w Kielcach. To nie koniec.”
W jej sercu tlił się niepokój, który mieszał się z nadzieją i strachem. Ta jedna wiadomość była jak furtka do przeszłości, której nie potrafiła zostawić za sobą.
Tego wieczoru, po pracy, Lena znów znalazła się w znajomych progach kawiarni „Puszczyk”. Miejsce było niemal takie samo jak przed laty — ciepłe światło lamp, delikatny zapach kawy i czekoladowych wypieków, cicha jazzowa muzyka w tle.
Mateusz czekał już przy ich ulubionym stoliku, tym przy oknie, skąd można było obserwować mokrą ulicę i rozmyte światła latarni. Jego twarz była poważna, ale w oczach błyszczało coś, co Lena nie potrafiła odczytać do końca.
Siedli naprzeciw siebie, a między nimi uniósł się zapach świeżo parzonej kawy.
— Czemu nie powiedziałaś mi wcześniej? — zapytał w końcu Mateusz, jego głos brzmiał ciężko, jakby z każdym słowem dźwigał ciężar niewypowiedzianych myśli.
Lena spuściła wzrok i bawiła się palcami, które lekko drżały.
— Bałam się — wyznała cicho. — Bałam się, że znów się odsuniesz, że znów się pokłócimy i wszystko się rozsypie. Nie chciałam tracić cię na dobre.
Mateusz westchnął i odchrząknął.
— To nie takie proste, Lena. Po tym wszystkim… trudno mi zaufać. Nie tylko to, co się wydarzyło między nami, ale także to, co czai się poza nami.
Jego spojrzenie stało się ciężkie, jakby nosił w sobie tajemnicę, która powoli ich pochłaniała.
— Wiem — odpowiedziała Lena, patrząc mu w oczy. — Ale jeśli nie zaczniemy od nowa, utknęliśmy w miejscu. A ta sprawa… może być szansą, by w końcu się z tym wszystkim zmierzyć.
Mateusz skinął głową, a między nimi pojawiła się nowa nić porozumienia.
Po chwili ciszy, Lena uśmiechnęła się delikatnie.
— Pamiętasz nasz wyjazd do Sandomierza? — zapytała, jakby próbując rozładować napięcie.
Mateusz odparł uśmiechem.
— Jak mógłbym zapomnieć? Spacer nad Wisłą, i latarniami, które odbijały się w wodzie… Było magicznie.
— Tak — dodała Lena. — Pamiętam, jak staliśmy przy Bramie Opatowskiej i patrzyliśmy na ciche światła miasta. Tam po raz pierwszy poczułam, że między nami jest coś więcej niż przyjaźń.
Mateusz przez chwilę milczał, po czym powiedział cicho:
— Tamte chwile wydawały się wieczne. Chciałem, żeby trwały bez końca.
Ich wspomnienia były jak ciepły koc, który otulał ich przed chłodem rzeczywistości, ale zarazem przypominały o przeszłości, która ciążyła na ich sercach.
Następnego dnia Lena zasiadła przy stole, by dokładniej przejrzeć stare zdjęcia i wiadomości od Kasi. Wśród nich znalazła jedno, które przykuło jej uwagę — na tle niewyraźnej scenerii pojawiał się symbol. Niewielki znak przypominający literę „S” wpisaną w okrąg, nieznany jej dotąd.
Zaintrygowana, pokazała zdjęcie Mateuszowi.
Jego twarz nagle spoważniała.
— To znak, który widziałem kiedyś na murach opuszczonego budynku w Kielcach — powiedział. — Było tam coś więcej, coś, co nie dawało mi spokoju.
Lena poczuła, jak serce zaczyna jej szybciej bić.
— To może być klucz do tego, co się dzieje. Musimy się tam wybrać.
Mateusz skinął głową.
— Zgoda. Ale musimy uważać. To niebezpieczne.
Wieczorem, wracając samotnie do domu, Lena miała wrażenie, że ktoś ją śledzi. Czuła na sobie czyjś wzrok, cichy, nieustający. Odwracała się gwałtownie, lecz zauważała tylko cienie i pustkę ulic.
Na uliczkach odbijały się echa kroków, których nie potrafiła odnaleźć. Wiatr zdawał się szeptać nieznane słowa, a serce przyspieszało z każdym oddechem.
Nagle zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer. Lena odebrała, drżącym głosem.
— Jeśli naprawdę chcesz znać prawdę o Kasi, przestań szukać — usłyszała niski, zimny głos.
Połączenie się urwało, a Lena została sama z rosnącym strachem i pytaniem bez odpowiedzi.
Tego samego wieczoru spotkała się z Mateuszem, by podzielić się niepokojącymi wydarzeniami.
— Ktoś nas obserwuje — powiedziała. — Dziś wieczorem czułam, że jestem śledzona. Potem telefon. To ostrzeżenie.
Mateusz zmarszczył brwi.
— To nie jest przypadek. Ktoś nie chce, żebyśmy się w to angażowali.
Lena spojrzała mu prosto w oczy.
— Ale my nie możemy się wycofać. Zbyt wiele jest na szali.
Ich spojrzenia spotkały się, a między nimi znów rozbłysło coś dawno zapomnianego — determinacja i nadzieja.
Rozdział 3: Cienie przeszłości
Wieczór w Radomiu spowijał miasto ciężką zasłoną mgły. Ulice powoli pustoszały, a światło latarni rzucało długie, rozmyte cienie na mokry bruk. Powietrze niosło chłód i zapach świeżo spadłego deszczu, a każdy krok Leny odbijał się echem w jej duszy, niosąc niepokój i napięcie.
Każda ulica, każde zaułki Radomia zdawały się teraz inne — jakby samo miasto skrywało więcej sekretów, niż mogła udźwignąć. Spacerując Moniuszki, gdzie wciąż pachniało świeżo parzoną kawą z kawiarni „Puszczyk”, Lena czuła ciężar tajemnicy, który wciągał ją coraz głębiej.
W jej umyśle kotłowały się pytania: kto śledził ją tego wieczoru? Kto ukrywał się w cieniu i wysyłał anonimowe ostrzeżenia? I jak daleko sięga mroczna sieć, której właśnie dotknęła?
Kilka dni wcześniej, podczas wizyty w Kielcach, Lena i Mateusz odkryli opuszczony budynek na peryferiach miasta — miejsce jak z innego świata. Fasada pokryta była rdzą i graffiti, które rozmywały się w słabym świetle zachodzącego słońca. W środku panował półmrok, a zapach wilgoci mieszał się z kurzem starych murów.
Na jednej ze ścian dostrzegli znak — literę „S” wpisaną w okrąg, której Mateusz nie mógł zapomnieć.
— To znak „Strażników” — powiedział z powagą. — Tajemniczej organizacji, która działa od lat w cieniu naszych miast.
Lena zmarszczyła brwi.
— Strażnicy? Co oni robią?
Mateusz opowiedział jej to, co słyszał i widział: grupa powstała jeszcze w czasach PRL, mająca na celu ochronę „prawdy”, ale z czasem przekształciła się w coś zupełnie innego. Działali poza prawem, kontrolując informacje, które mogłyby wstrząsnąć lokalną społecznością i zagrażać wpływom osób z wyższych sfer. Strażnicy nie cofnęli się przed niczym — szpiegostwo, zastraszanie, a nawet przemoc.
— To nie tylko legenda — dodał Mateusz. — Niektórzy znikają bez śladu, gdy spróbują ich skonfrontować.
W tym momencie Lena poczuła lodowaty dreszcz przebiegający po plecach. Tajemnica, którą dotknęli, była znacznie bardziej niebezpieczna, niż przypuszczali.
Kielce jawiły się teraz jako miejsce, gdzie historia spotykała się z niepokojącą rzeczywistością. Starówka tonęła w wieczornym półmroku, a brukowane uliczki i kamienice pamiętały czasy dawno minione.
Lena zapamiętała moment, gdy stała na Placu Zamkowym, gdzie wiatr przewiewał liście, a zza mgły wyłaniała się sylwetka wzgórza zamkowego. Było coś złowieszczego w tym miejscu, jakby sam krajobraz krył historie niewypowiedziane.
W pamięci wróciły obrazy spotkań z osobami, które znały Kasię — ich szeptane rozmowy, pełne niedomówień i strachu. Każde spotkanie pogłębiało tylko poczucie, że wpadli w coś o wiele większego, niż mogła się spodziewać zwykła dziewczyna z Radomia.
Kilka dni po powrocie z Kielc Lena otrzymała anonimowy list. Koperta bez nadawcy, ale z tą samą charakterystyczną pieczęcią — symbolem „S”. W środku znajdowało się tylko jedno zdanie:
„Nie szukaj dalej, jeśli chcesz żyć.”
Serce Leny zabiło szybciej. Pokazała list Mateuszowi, który zaciśniętymi pięściami tłumił narastający gniew i strach.
— To nie żart — powiedział. — Ktoś chce nas powstrzymać. Ale nie możemy się wycofać.
Ich decyzja stała się jasna — muszą dociec prawdy, choćby to miało ich kosztować wszystko.
Nocą, wracając do domu, Lena i Mateusz zostali zaatakowani przez nieznanych sprawców. W mroku uliczek rozległy się odgłosy walki i kroki ucieczki. Udało im się z trudem uciec, ale wydarzenie to tylko potwierdziło, jak poważne jest niebezpieczeństwo.
Lena czuła, jak adrenalina miesza się z lękiem, ale też z determinacją.
— Nie możemy się cofnąć — powiedziała do Mateusza, gdy schodzili z mokrej ulicy na bezpieczne podwórze.
On skinął głową, a w jego oczach błysnęła ta sama siła, którą pamiętała z dzieciństwa.
Mimo strachu i zagrożenia, między Leną a Mateuszem narastało coś silniejszego — ich relacja. Wspólna walka, tajemnice i uczucia stworzyły między nimi więź, której nie dało się już przerwać.
Chociaż nie wiedzieli, co przyniesie jutro, byli pewni jednego — razem są w stanie stawić czoła nawet najciemniejszym cieniom przeszłości.
Rozdział 4: Pierwsze tropy
Lena mieszkała na ulicy Wyszyńskiego, w jednym z tych starych, solidnych bloków, które z dumą pamiętały jeszcze czasy PRL-u. Budynek, choć surowy i nieco zaniedbany, niósł ze sobą atmosferę minionych lat, które czuć było w grubo malowanych ścianach, masywnych framugach okien i metalowych drzwiach wejściowych. Choć okolica nie była już tak gwarna i tętniąca życiem jak dawniej, dla Leny to miejsce było azylem — miejscem, gdzie mogła poczuć się bezpiecznie, choć świat za oknem zdawał się coraz bardziej skomplikowany i nieprzewidywalny.
Mieszkanie miała na czwartym piętrze, z widokiem na pobliski park Kościuszki, który z lat dzieciństwa pamiętała jako zieloną oazę, miejsce pełne zabaw i beztroskich chwil. Teraz park zdawał się bardziej posępny, ciężki od rosnących drzew i cieni, które zdawały się chować więcej niż tylko liście i gałęzie. Wiosną kwitły tam bzy i forsycje, ale jesienią wszystko przykrywał dywan z opadłych liści, który szumiał pod stopami spacerowiczów.
Tego ranka Radom budził się powoli. Zza ciężkich chmur, które jeszcze nie zdążyły się rozproszyć, wyzierało blade słońce. Ulice wypełniały się pierwszymi przechodniami, a w powietrzu unosił się zapach mokrej ziemi i świeżo parzonej kawy. Z okna Leny było słychać odległy gwar miasta, rozmowy przechodniów i szum liści na wietrze.
Lena otworzyła okno i zaciągnęła się chłodnym powietrzem, próbując zapanować nad myślami, które wirują w jej głowie. Wciąż czuła ciężar ostatnich dni — list bez nadawcy, pełen groźby, tajemnicza organizacja Strażników, nocny atak i wszystkie niejasności, które zaczęły ją otaczać jak gęsta mgła. Ten świat, w który niechcący się wplątała, był pełen cieni i półprawd, a każdy krok zdawał się coraz bardziej niebezpieczny.
Zsunęła się z parapetu i przeszła do kuchni, gdzie czekał już Mateusz. Jego twarz była poważna, a zmęczenie i napięcie wyraźnie odbijały się w oczach. Na stole leżały rozłożone mapy i notatki — ślady ich pracy i wspólnych poszukiwań.
— Dziś musimy iść dalej — powiedział, głosem pełnym determinacji. — Każdy dzień zwłoki to ryzyko, że ktoś znowu zaatakuje albo zatrzyma nas w pół kroku.
Lena skinęła głową, czując, jak ogarnia ją fala chłodnej adrenaliny.
— Masz rację — odpowiedziała, chwytając kubek z kawą. — Ale… zastanawiałam się, czy nie powinniśmy najpierw spróbować dowiedzieć się, kto dokładnie nam grozi. To musi być ktoś blisko nas, ktoś, kto wie o naszych krokach.
Mateusz spojrzał na nią uważnie.
— Tak, ale to właśnie nasz problem. Nie wiadomo, komu możemy zaufać. W tym mieście, w tej sprawie, każdy może mieć swoje tajemnice.
— Pamiętasz, co mówiła Kasia? — dodała Lena cicho. — Że nie wszystko jest takie, jakie się wydaje. Że nawet przyjaciele mogą mieć drugą twarz.
Zamilkli na chwilę, a w ciszy kuchni słychać było jedynie odgłos zegara na ścianie i szum ulicy zza okna.
— Mamy coś, co może nam pomóc — odezwał się Mateusz po chwili — symbole, znaki Strażników. Ale to nie wystarczy. Musimy wiedzieć, gdzie jest ich centrum dowodzenia, kto nimi kieruje.
Lena pochyliła się nad mapą.
— Wiem, że w Kielcach jest miejsce, które może mieć znaczenie. Ten opuszczony budynek, w którym widzieliśmy znak „S”. Musimy tam wrócić i dokładniej się rozejrzeć.
Mateusz pokiwał głową.
— Zgoda, ale tym razem musimy być ostrożniejsi. Nie możemy już ryzykować tak bezpośrednio.
Po chwili wstał i podszedł do okna, spoglądając na park Kościuszki.
— Ten park… — powiedział nagle. — Kiedyś myślałem, że jest tylko miejscem zabaw i spacerów. Teraz mam wrażenie, że to coś więcej. Jakby w tych drzewach ktoś nas obserwował.
Lena odwróciła się do niego i spojrzała mu prosto w oczy.
— Czuję to samo — przyznała. — Jakby cienie były cięższe, a każdy krok echo, które niosło niebezpieczeństwo.
Zapanowała cisza, którą przerwał odgłos klucza w drzwiach. To była ich wspólna przyjaciółka, która przyniosła wiadomość — ktoś próbował dostać się do mieszkania w nocy, gdy ich tam nie było.