E-book
14.7
Zanikanie

Bezpłatny fragment - Zanikanie


5
Objętość:
407 str.
ISBN:
978-83-8245-073-6

„Czasem o byle cień

człowiek ma żal do człowieka,

a życie jak osioł ucieka.”


K.I. Gałczyński

Z miłości i wdzięczności, Mojej Żonie

Część pierwsza

Rozdział I

Kiedy przychodzi jesień, wszystko zaczyna chylić się ku szybkiemu zachodowi. Szybciej zachodzi słońce, robi się ciemno, a w mgnieniu oka znikają marzenia i optymizm. Pogrążyć się w codziennej beznadziei jest bardzo łatwo, a nawet wydaje się to niezwykle kuszącą perspektywą. Codzienna praca, obowiązki, wspomnienia jeszcze niedawnych, ciepłych i długich dni — wszystko to sprawia, że człowiek najchętniej schowałby się pod kołdrę i zapominając o wszystkim dookoła, przeczekał spokojnie do wiosny. A tu przecież najgorsze jeszcze przed! Wrzesień w Polsce to rzadko temat warty wnikliwego rozmyślania, a już na pewno nie ma on nic wspólnego ze złotą, polską jesienią, o której tak pięknie rozprawiali nasi narodowi wieszcze. Najczęściej to po prostu szarówka, mokro i niestety, zimno. Tak było i tym razem.

Zaczął się wrzesień, a Adam wciąż zachłyśnięty pięknym latem, które w tym roku dało popis dobrej i słonecznej pogody, nie mógł się nadziwić, że aura tak szybko może się zmienić, a wraz z nią i on i wszystko dookoła. Atmosferę ciężkości, przytłoczenia i ogólnej niechęci do wszystkiego czuło się w powietrzu bez zbyt wnikliwego przyglądania się. Wszyscy chodzili pochmurni, z minami nieszczęśliwców, którym kazano żyć, podczas gdy oni, jakby wcale nie mieli na to ochoty. W sumie, tak trochę się czuł i on sam. Nie miał ochoty na żadne wyjścia towarzyskie, zbędne rozmowy czy nawet uśmiechanie się. Wszystko wydawało mu się być bez większego wyrazu. Wszystko było jednego koloru, a jeszcze niedawne humory pełne uśmiechu i radości, teraz stonowały i stały się ospałe i beznamiętne. Obecnie panował ogólny smutek i nostalgia. Nic szczególnego się nie działo, nic się nie wydarzało, na nic nie czekał i niczego się nie spodziewał. Po prostu każdy dzień wyglądał tak samo, ludzie byli tacy sami, a życie stało się tak przewidywalne, że mógłby co najmniej połowę czasu spędzić z zamkniętymi oczami, a i tak świetnie dałby sobie radę. No cóż, tak prawie i było. Senność, z którą walczył była okrutna i nie dawała za wygraną. Nawet czwarta, silna, czarna kawa nie dawała sobie z nią rady, a wszelkie próby kładzenia się spać o różnych godzinach też nie przyniosły zamierzonego rezultatu. Po prostu tak chyba musi być — pomyślał sobie i uczył się z tym jakoś funkcjonować. Czasami walka ze sprawami, na które nie mamy wpływu traci sens i tylko wyczerpuje, już i tak niewielkie pokłady energii. W związku z tym, cały czas chodził zaspany i nieprzytomny. Niezauważany przez nikogo i on sam starał się nie zauważać niczego, czego nie musiał. Żył rozpędem, który wystarczył na wykonywanie czynności, które musiał robić oraz na tak zwane, przeżycie. Właściwie na tym etapie nie oczekiwał od świata nic więcej. Ot, przeżyć i oby do wiosny. I tak będzie dobrze. Właściwie nie wiadomo też co miała ta wiosna ze sobą przynieść, bo i tam wizja nie zapowiadała się zbyt różowo, ale przynajmniej dawała nadzieję na optymizm, kolory i wiarę. Wiarę w lepsze jutro, lepszy humor, jakąś zmianę. Tak, wiosna to był czas zmian. Czas rzeczy nowych, o których nikt by nawet nie pomyślał jesienią.

Zatem, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko na kalendarzu zawitał wrzesień, za oknami zrobiło się ciemno, szaro i ponuro. W bezpośrednim kontakcie okazywało się, że jest na dodatek jeszcze bardzo mokro, wietrznie i nieprzyjemnie zimno. Garderobę trzeba było wymienić z dnia na dzień i zapomnieć o wszystkim, z czym kojarzyły się poprzednie miesiące. Tak było lepiej niż bezsensownie denerwować się na zmianę pór roku, która przecież nie powinna być niczym zaskakującym.

Wiedział dokładnie, czego trzeba się spodziewać, więc postanowił sobie świadomie i bez zbędnych ofiar, w postaci depresji, sprawę przeczekać. Nie był może jakoś szczególnie podatny na stany depresyjne, ale udzielały się one każdemu podczas długich jesienno-zimowych wieczorów. Szczególnie, że to właśnie był czas na przemyślenia, podsumowania, wnioski i analizy zaprzepaszczonych szans, nieuniknionych zmian i perspektyw. Wszystko to, akurat w jego przypadku, nie wyglądało za ciekawie i nie napawało dodatkowym optymizmem.

Właściwie, jak tylko przychodziła jesień, to nie potrafił w swojej głowie ułożyć żadnej sensownej myśli. Nie wiedział co lubi, a czego nie. Nie mógł się zdecydować nawet na to, co mu sprawia przyjemność, a co go złości. Nie wiedział nawet, o czym konkretnie myśli oraz co uważa na dany temat, ani co by tak naprawdę sprawiło mu przyjemność. Był nijaki, żył bez przekonania, bez emocji. Nie potrafił się ani dobrze ucieszyć, ani porządnie zdenerwować. Wszystko było byle jakie, ale o dziwo, w takiej rzeczywistości się odnajdywał i czuł się swobodnie. I oby do wiosny, na to czekał. Było mu z tym nawet dobrze.

Odkąd pamięta, zawsze na coś czekał. Nigdy nie żył w odpowiednim momencie. Ciągle coś w przyszłości bardziej przykuwało jego uwagę niż to, co dzieje się tu i teraz. Jak był dzieckiem bardzo czekał na koniec zajęć w szkole, powrót do domu, trochę mniej na obiad przygotowany przez mamę, bo akurat do jedzenia nigdy nie miał przekonania, ale do wieczornej gry w piłkę z kolegami z osiedla już tak, więc i na to czekał z niecierpliwością. Ale nawet jeśli już zaczynał grać w tę piłkę, to zaraz przypominała mu się kolejna rzecz, na którą warto było czekać, więc jednocześnie wartość obecnie wykonywanej czynności spadała, a co za tym idzie, nie było oczekiwanej wcześniej satysfakcji. Nigdy nie był w miejscu, w którym rzeczywiście był.

W późniejszych latach zaczęły się oczekiwania na wakacje, święta, urodziny i prezenty z tym związane, wyjazdy nad morze, pierwsze randki i następne spotkania. Jego miejscem zawsze była przyszłość. Za wszelką cenę, choć pewnie podświadomie, uciekał myślami z miejsca, w którym rzeczywiście był, do miejsca, które często w ogóle nie istniało. Czekał na urlop, na wiosnę, na słońce, na szansę na radość czy uśmiech, które jednak rzadko nadchodziły. Był raczej szarym, bezbarwnym człowiekiem, któremu tylko wydawało się, że jego życie w promieniach słońca i w objęciach wiosennego kalendarza, wygląda barwniej, bardziej optymistycznie czy po prostu lepiej. Oszukiwał samego siebie i całkiem dobrze mu to wychodziło. Można powiedzieć, że była to czynność, w której jego skuteczność była nieporównywalnie wyższa w porównaniu do wszystkiego innego, co przyszło mu w życiu robić.

Nie miał zbyt wielu znajomych. W sumie, można powiedzieć, że nie miał żadnego porządnego znajomego. W życiu stał się samotnikiem. Zdarzyło się niestety tak, że jego rodzice umarli w ciągu jednego miesiąca, a nie dali mu w spadku żadnego rodzeństwa ani nawet działki, na której mógłby przekopywać grządki czy sadzić buraki. Od czasów dzieciństwa nie miał też żadnego prawdziwego przyjaciela, osoby, z którą mógłby pomówić o tym, co go cieszy, co przeszkadza lub po prostu ponarzekać na nudną pracę. No właśnie! Sam też nie bardzo potrafił znaleźć z kimś wspólny język.

Pracował w małej placówce bankowej, gdzie był odpowiedzialny za stanowisko kasowe, a dwie pozostałe osoby tam pracujące to Andrzej i szef, Wojtek. Andrzej — odpowiedzialny za pozostałą obsługę klientów, otwieranie kont, udzielanie kredytów oraz wszystkich tych rzeczy, po które ludzie przychodzą do banku, był zarazem mężczyzną bardzo postawnym, wysokim i, co tu dużo mówić, starym. Adam nie do końca wiedział ile Andrzej ma lat, ale oceniał go na dobrze po pięćdziesiątce, a może nawet więcej. Pracował w banku od zawsze i tak pewnie chce doczekać swojej emerytury pracując w jednym i tym samym miejscu przez pół życia. Ma w związku z tym bardzo duże doświadczenie, ale niestety miewa problemy z obsługą komputera, przez co często robią się do niego duże kolejki i Adam — gdy chwilowo nie ma swoich spraw na głowie — musi pomagać mu w rozwiązywaniu problemów, o których nie do końca ma pojęcie. Przez to, że Andrzej ma już swój wiek, a i jego waga raczej jest w górnych granicach liczb dwucyfrowych, być może zahaczając nawet o te trzycyfrowe, to przemieszczanie się od przyrządów biurowych do miejsca obsługi klientów zajmowało mu zawsze tyle czasu, że niektórzy petenci słusznie tracili cierpliwość i padały niemiłe uwagi czy komentarze. Czasami Adama to denerwowało, ale w końcu postanowił nie zwracać uwagi i się po prostu przyzwyczaił, że kolega porusza się tutaj, co najmniej jak słoń w składzie porcelany. W związku z powyższym, praca Adama polegała na spełnianiu własnych obowiązków, jak również pomocy koledze. Poza tym, jednak nie mieli ci panowie ze sobą nic więcej wspólnego. Andrzej był od Adama co najmniej piętnaście lat starszy i jakoś nie potrafili ze sobą normalnie dyskutować. Niekoniecznie było to przyczyną różnicy wieku, co w normalnych okolicznościach nie powinno być żadną przeszkodą, ile raczej różnicy charakterów. Często ich dialogi — o ile już się zdarzały — kierowały się ku ogólnikom. Zdarzało im się rozmawiać o pracy, ale też tylko organizacyjnie, o pogodzie i o sporcie. O tak. To sprawiało im nawet przyjemność, bo obu z nich ten temat bardzo interesował, ale wzajemna fascynacja trwała tylko przez pewien czas. Niestety, od momentu, gdy się dowiedzieli podczas jednej z rozmów, że jeden z nich jest kibicem Legii, a drugi Polonii Warszawa ich rozmowy na temat sportu zdecydowanie ucichły. Można powiedzieć, że nawet ich wzajemne relacje mocno na tym ucierpiały. Od tego momentu padały tylko komunikaty dotyczące wykonywanej pracy. Sprawa kibicowania odpowiedniej drużynie to w Warszawie nie przelewki i nie można było pozwolić sobie na najmniejsze kompromisy.

Był jeszcze Wojtek. Szef… i w sumie tak obaj się do niego zwracali. Mówili do niego jeszcze Stary, choć w rzeczywistości był jeszcze sporo młodszy od nich dwóch. Wojtek był młodszy jeszcze od Adama o dobrych kilka lat, nie mówiąc już nic o Andrzeju, który z pewnością mógłby być, co najmniej, jego ojcem. Nie miał on jednak wielkiego doświadczenia bankowego i zawodowego, ale podobno jego zatrudnienie na tym stanowisku wynikało z jego ponadprzeciętnych umiejętności zarządzania zespołem. Niestety, rzadko można było się o tym przekonać, bo Wojtek całe dnie przesiadywał w swoim oddzielnym, zamkniętym gabinecie, o ile w ogóle był w pracy, co też nie było na pewno regułą. Czasami przyjmował petentów, ale byli to ludzie z jego bliskiego otoczenia lub po prostu, tak zwani klienci VIP. Nie było takich dużo, ale jednak czasami się zdarzali. Wtedy nie wolno było im, podwładnym, zajmować się takim gościem, a robił to osobiście Wojtek. Jednak to był koniec jego aktywności zawodowej. Nie pomagał w rozładowywaniu kolejek, nie organizował ich pracy, a jedyne, comiesięczne spotkania całej trójki sprowadzały się do podsumowań tabelek oraz ochrzanu za niespełnienie postawionych celów. Zazwyczaj kończyło się ostrymi słowami kierowanymi w ich stronę, które jednak ostatecznie spływały po nich jak po kaczce. Kiedyś nawet próbowali mu tłumaczyć, że przyczyną słabych wyników jest po prostu fakt, że jak na tak zaludnioną okolicę, pracowników jest za mało, ale odkąd padła z jego słów odpowiedź, że on nie widzi tutaj miejsca na wstawienie jeszcze jednego krzesła, to postanowili odpuścić i z pokorą wysłuchiwać comiesięcznych kazań, które i tak niczego nie zmieniały ani niczego nowego nie wnosiły. Na szczęście, nie było ich więcej. Przychodziły tak samo przewidywalnie, jak i się kończyły. Jednym uchem wlatywały, drugim szybko wylatywały i taki był ich koniec. Zaraz po zakończeniu tej burzy słownej, każdy rozchodził się do swoich obowiązków i wszystko wracało do normy.

Można powiedzieć, że każdy dzień wyglądał tak samo, ale Adam nie widział w tym wielkiego problemu. Dawało mu to poczucie stabilizacji. Nie lubił zaskoczeń, niespodzianek i wszystkiego, czego nie mógł przewidzieć. Ktoś patrzący z boku mógłby powiedzieć, że jego życie wieje totalną nudą, ale dla niego samego był to uporządkowany świat, który zniewolił sobie całkowicie. A może było odwrotnie?

Jesienią było jeszcze łatwiej. Niewiele mogło go rozproszyć, niewiele mogło się wydarzyć. Raczej wszystko mogło toczyć się ustalonym rytmem o znanych dźwiękach i zapachach. Zresztą jak mogła pachnieć Warszawa? Śródmieście jak zwykle śmierdziało spalinami, a wiszące opary ciężkiego powietrza dawały silne odczucie przygniatającej atmosfery.

Czasami zdarzało mu się spacerować pobliskimi Polami Mokotowskimi, ale nigdy nie zachodził nimi daleko. Miał swoją znaną przestrzeń i był niezwykle czujny. Uważał żeby nie zapędzać się w nieznane strony. Pomimo faktu, że mieszkał w tym miejscu już pięć lat, to tak naprawdę nie znał za dobrze tej okolicy. Chodził tylko utartymi ścieżkami od Placu Zbawiciela, ulicą Mokotowską, do pracy i z powrotem. Ot, cała droga zajmowała mu maksymalnie piętnaście minut. Zakupy robił w pobliskim sklepie, którego personel znał od podszewki, a każda półka była dla niego, jak swoja własna. W rzeczywistości sklep ten znajdował się w tym samym budynku co jego mieszkanie. Trzeba było tylko zejść na dół, przejść przez furtkę i obejść blok dookoła.

Bywały dni, że celowo człapał nogami powolnie zmieniając prawą w lewą i odwrotnie, tak żeby móc nacieszyć się widokami starej Warszawy, do której czuł nieskrywany sentyment. Nie pociągało go wielkie miasto, które miał przed sobą, ale sam fragment, w którym przyszło mu mieszkać był przez niego darzony szczególnym uznaniem. Kamienice przy Placu Konstytucji przypominały mu czasy, w których jeszcze był szczęśliwy i beztroski. Smaków przeszłości w swojej głowie jednak nie pielęgnował.

I tak też tym razem, pewnego wrześniowego poranka, wstał z łóżka w swoim dwupokojowym, wynajętym mieszkaniu i, nieomal mechanicznie, udał się pod prysznic. Zimna woda spływająca po jego ciele od razu dodała mu rześkości i zapału do życia. Na gorącą musiałby poczekać dłużej, gdyż podgrzewanie nie działało za szybko w starej kamienicy, ale nie miał nigdy na to czasu, więc przyzwyczaił się do zimnych pryszniców. Spał zawsze w pokoju dziennym, gdzie mógł wieczorem włączyć telewizor i pooglądać National Geographic czy po prostu pogapić się w jakiś serial. Drugi pokój służył raczej jako składowisko wszystkiego, co nie zmieściło się w szafie. Rzadko z niego korzystał, więc mógł sobie pozwolić na taki układ. Tak naprawdę nie korzystał z niego nigdy. Nie miał po prostu takiej potrzeby.

Przed wyjściem złapał tylko w rękę suchą, przedwczorajszą bułkę i ruszył przed siebie pospiesznie zamykając drzwi na niepewnie działający zamek. Codziennie rano był spóźniony.

Nie miał zamiaru nic wymieniać w nieswoim mieszkaniu. To, że wszystko działało na pół gwizdka było, jego zdaniem, sprawą właścicieli lokalu, choć w praktyce to jemu bezpośrednio utrudniało życie. Państwo Garwońscy, którzy mieszkanie odziedziczyli jeszcze po rodzicach męża, pana Zbigniewa, niezbyt przykładali się do dbania o nie. Uważali, że nie będą inwestować w miejsce, w którym nie przebywają. Wszystko było zapuszczone, ledwie działające, a zapach stęchlizny unosił się już na klatce schodowej. Adam wprowadzając się i tak odmalował duży pokój, przez co, pomimo braku balkonu i tylko, niezbyt dużego, jednego okna, w dużym pokoju nastała jasność. Starał się też nie narzekać, i jak tylko pojawiało się któreś z właścicieli, zazwyczaj po comiesięczny czynsz, który woleli dostawać w gotówce ze względu na sprawy podatkowe, to mówił, że wszystko jest w porządku i mieszka mu się bez żadnych zakłóceń. W sumie, tak też było. Nie potrzebował luksusów, a stary wystrój dawał mu poczucie swobody. Nie musiał o nic przesadnie dbać ani starać się żeby nie pobrudzić ścian. Jedynym mankamentem, na który można było zwrócić uwagę, była ulica Marszałkowska, przy której w bezpośrednim sąsiedztwie położone było mieszkanie. Pod samym oknem jeździły tramwaje, autobusy, chodzili ludzie, często imprezujący całe noce i działo się wszystko to, co możemy sobie wyobrazić w sercu wielkiego miasta. W każdym razie pobudkę miał zawsze zagwarantowaną i o to, że zaśpi do pracy raczej nie musiał się martwić. Gdy tylko przez niezbyt szczelne okno zaczęły wydobywać się pierwsze dźwięki ruchu ulicznego wiedział, że czas wstawać. Jako, że jednak lubił pospać dłużej, to zawsze czekał na ostateczny dźwięk budzika, który wskazywał godzinę siódmą, która jednak wciąż nie zawsze oznaczała ostateczną pobudkę. Po jakimś czasie przyzwyczaił się, że do pracy ma bardzo blisko, a poranna toaleta nie zajmuje tak dużo czasu, jak na początku zakładał, więc często korzystał z dodatkowych pięciu minut drzemki, co czasami skutkowało koniecznością marszu do pracy szybkim sprintem.

Tym razem jednak mógł pozwolić sobie na spokojny poranek, a przynajmniej nie był zmuszony biec. Stara, peerelowska winda w bloku oczywiście nie działała, więc musiał udać się schodami na dół, ale że mieszkał zaledwie na pierwszym piętrze, bardzo tej straty nie odczuwał. Problem powtarzał się często, więc uznał jakby tej windy w ogóle w tym bloku nie było.

Z klatki wychodziło się bezpośrednio na niewielkie patio, które jednak było mocno zaniedbane. Na środku rosła dużych rozmiarów lipa, a dookoła krzaki obrastały w nieładzie dawno nieużywany plac zabaw.

W mgnieniu oka dotarł wzdłuż ulicy Marszałkowskiej do Placu Zbawiciela, gdzie przed kościołem automatycznie i bezmyślnie wykonał znak krzyża i poszedł dalej. Oczywiście, nie musiał tędy iść. Mógł skorzystać z innej furtki na osiedlu i wyjść od razu do ulicy Mokotowskiej, ale takie było jego przyzwyczajenie i z jakiś powodów, na pewno nie religijnych, zawsze chodził tą samą drogą. Z samego rana nie było jeszcze na placu tak wielu sprzedawców wszelkiego rodzaju badziewia, których nigdy nie tolerował. Często zastanawiał się, co muszą myśleć ludzie kupujący cały ten syf.

Dodatkowo, tym razem nie padało, więc w poczuciu całkiem dobrego humoru maszerował do pracy. Nogi wiodły go same, znając drogę na pamięć. Nie musiał się nawet zastanawiać gdzie idzie. Mógł w tym czasie rozmyślać o zupełnie innych rzeczach, które aktualnie zajmowały jego umysł. Zdarzało się też tak, że akurat spotykał kogoś znajomego z lat młodości i mógł przy tej okazji zamienić kilka zdań o tym czy o tamtym, lecz tym razem nic takiego się nie wydarzyło.

Jednak gdy podniósł wzrok i spojrzał przed siebie, zobaczył dosłownie przed swoimi oczami Andrzeja, na którego prawie wpadł. On też wydawał się zupełnie go wcześniej nie zauważyć. Na takie spotkanie raczej radość była wątpliwa.

— O! Co ty tu robisz? — krzyknął niespodziewanie, udając zainteresowanie jego osobą.

— O! Witaj. Idę do pracy, jak widzisz. Zepsuł mi się samochód, więc musiałem sobie poradzić tranwajem.

Andrzej miał w zwyczaju tak nazywać ten środek lokomocji. Adam próbował go nawet z początku przekonać do prawidłowej wersji, ale po kilku próbach odpuścił widząc, że i tak nic z tego. W sumie było to nawet zabawne, więc postanowił dać sobie tą odrobinę radości z życia.

— Zatem, chodźmy razem! — zaproponował Adam i ręka w rękę udali się w dalszy spacer do pracy, który miał potrwać, na szczęście dla ich obu, już tylko kilka minut.

— A słyszałeś? Jakaś nowa przychodzi do nas — powiedział Andrzej zerkając na Adama szukał w jego oczach reakcji na te słowa.

— Co?! Jaka nowa? Kto?! — zapytał szczerze zaciekawiony nowinkami.

— No, podobno na szkolenie. Stary mówił, że mamy ją czegoś nauczyć, bo inaczej ktoś z nas poleci na zbity pysk. Taki chyba mniej więcej był cytat. Starego nie będzie przez kilka dni, więc musimy podzielić się jakoś biurkami — wyjaśnił Andrzej.

— Ciekawe. Szkoda, że mi nic takiego nie powiedział. W takim razie chyba dobrze, że się tu wcześniej spotkaliśmy. Co zamierzamy zrobić? Trzeba coś ustalić. Nie będzie nam żadna smarkula włazić i robić co jej się chce.

— Proponuję to po prostu przeczekać. Młoda jakaś… nie będzie nam robić konkurencji. Przyjdzie, coś tam jej rzucimy do roboty, żeby się nie nudziła i nie marudziła. W końcu pójdzie w cholerę, a u nas wszystko wróci do normy. Co o tym myślisz? Ja uważam, że starego to i tak gówno obchodzi — zaproponował z pewną śmiałością Andrzej.

— Z jednej strony ciężko mi się z tobą nie zgodzić, ale z drugiej to nie wiem czy możemy tak rzeczywiście zrobić. Jak stary wróci, to nas przetrzepie za to, że nic z nią nie zrobiliśmy. Zresztą! Kto to w ogóle jest i o czym my tutaj rozmawiamy?! Bzdety… — odrzekł Adam ledwo opanowując swoje wzburzenie, jednocześnie dziwiąc się, że takie emocje się w nim pojawiły.

— Co się tak denerwujesz? To tylko dziewczyna, która nie jest groźna, a przynajmniej tak mi się wydaje. Jak będzie fikać, to zrobimy z nią porządek, nie martw się. Mam rację?

— Tak jest! — i na znak wspólnej decyzji podali sobie prawe dłonie. Poczuli się jak starzy kumple, którzy zawarli nierozerwalny pakt, o którym wiedzą tylko oni.

Nawet się nie zorientowali, gdy byli przed drzwiami placówki bankowej. Jasny, zielony neon mocno świecił informując potencjalnych klientów o tym, że tylko tutaj dostaną najtańszy i najlepszy kredyt oraz pożyczkę. Obydwaj patrzyli już na niego z nieukrywanym obrzydzeniem. Przez dobrych kilka lat nic się w jego wyglądzie nie zmieniło.

Andrzej wyjął klucze od drzwi wejściowych, po czym z łatwością przekręcił zamek. Uciszył alarm i po krótkiej naradzie zajęli odpowiednie miejsca. Adam został oddelegowany do pokoju szefa, a „nowa” miała zająć jego wcześniejsze miejsce, po przeciwnej stronie biurka Andrzeja. Pasował mu nawet ten układ, bo mógł się od wszystkiego odciąć i zająć tylko swoją pracą. I tak nie zamierzał wchodzić z nią w żadną relację, a już na pewno zbytnio jej pomagać. To był dobry punkt strategiczny. Zresztą i tak nie nadawała się do obsługi kasowej, bo do tego trzeba mieć specjalne papiery, których na pewno nie posiadała, jako świeża w zawodzie.

Przeniósł swoje rzeczy, opróżnił szafki i przygotował stanowisko pracy tak, żeby „nowa” mogła zacząć od zaraz.

— Niech nie traci czasu na sprzątanie, bo a nuż do czegoś się jednak przyda — odparł z humorem do Andrzeja, który chyba nie zrozumiał żartu, bo nie zareagował w żaden sposób.

Po chwili obaj usiedli do swoich obowiązków. Zanim zaczął się kolejny, normalny dzień, trzeba było zrobić podsumowanie poprzedniego, zamknąć zestawienia, sporządzić raporty, które następnie wysyłali do centrali.

W związku z tym, że w końcu zabrali się do pracy, w całym pomieszczeniu słychać było tylko stukanie klawiatury komputerów i ciche pojękiwania obu panów, którzy w pośpiechu starali się zakończyć wszystko przed godziną dziewiąta, by móc z czystym sumieniem rozpocząć nowy dzień. Nie zdążyli nawet zaparzyć sobie kawy, co było już niejakim rytuałem. Nikomu tego dnia to jednak nie przeszkadzało. Mieli dużo pracy i mało czasu, a po drugie nie mogli się wyzbyć atmosfery nieznanego, które miało niechybnie nadejść, co dało się nawet wyczuć w zapachu ciężkiego, wiszącego powietrza. Żaden z nich nie miał ochoty wypowiedzieć choćby jednego słowa. Po prostu czekali zaprzątając myśli pracą.

Nie trzeba było długo czekać, gdy do drzwi zapukała spodziewana kobieta. Andrzej podszedł otworzyć, oczywiście przewracając przy tym krzesło, na którym siedział. Zaklął po cichu pod nosem, a następnie uporał się z zamkniętym zamkiem. W końcu nie wybiła jeszcze dziewiąta, więc drzwi musiały być zablokowane. W swojej pracy mieli mnóstwo reguł, procedur, zakazów i nakazów, których musieli przestrzegać.

— Dzień dobry! — od wejścia krzyknęła do nich młoda, energiczna kobieta zupełnie niepasująca do ich melancholijnego stylu bycia.

Adam wyszedł ze swojego tymczasowego biura chcąc przywitać młodą kobietę. Chciał mieć to wszystko jak najszybciej za sobą.

— Cześć, jestem Adam, a to jest Andrzej — powiedział wskazując na niego palcem, a następnie zaczął zasypywać ich niepasującym do niego słowotokiem. — Choć pewnie sam zdążył już się przedstawić. Jesteśmy tutaj od ponad półgodziny i pracujemy nad raportami, z którymi musimy się uwinąć zanim otworzymy placówkę, więc pozwolisz, że na początek bez zbędnych formalności przejdziemy do swoich obowiązków. To jest twoje biurko i na razie, zajmij tam miejsce. Naszego szefa nie ma i przez kilka dni nie będzie, ale na pewno w naszym towarzystwie poczujesz się swobodnie — powiedział to, choć tak naprawdę myślał coś zupełnie innego.

Nie wiedział też skąd w nim taki natłok słów. Rzadko składał zdania wielokrotnie złożone, a tutaj bez zastanowienia aż takie przemówienie. Być może to po prostu dziwne nerwy, a może to młoda kobieta zrobiła na nim takie wrażenie, że nie potrafił opanować myśli.

— Cześć wam, jestem Kaśka i sorry, że tak bez zapowiedzi, ale miało mnie tu w sumie nie być. Pewnie też jesteście zaskoczeni, ale jako, że mieszkam niedaleko to tutaj dostałam przydział. Szczerze, spodziewałam się czegoś innego, ale cóż, nie można mieć wszystkiego — wszyscy popatrzyli po sobie nie wiedząc, co mają myśleć o tych słowach. — Acha, no tak, w ogóle to mam trzydzieści dwa lata i właśnie skończyłam studia, także w końcu mam nadzieję nauczyć się czegoś pożytecznego. Już mam dosyć słuchania tych bzdur i zdawania egzaminów z czegoś, co nie ma związku z prawdziwą pracą. Wrr! — odparła szybkim i zdecydowanym tonem, podczas gdy obydwaj panowie w tym czasie kursowali oczami po jej nienagannej figurze.

Kaśka wyglądała na trochę więcej lat niż rzeczywiście miała. W ocenie Adama była raczej dojrzałą kobietą mającą duże doświadczenie życiowe. Sposób w jaki mówiła stawał jednak w dużej sprzeczności z jego przemyśleniami. Była niewątpliwie kobietą bardzo atrakcyjną. Niska, nie miała więcej jak sto sześćdziesiąt trzy centymetry wzrostu, i bardzo szczupła. Może nie aż tak bardzo żeby nazwać ją jakąś anorektyczką, ale była po prostu chuda. Gdy zdjęła kurtkę, można było zauważyć, że pod białą bluzką i czarnymi, długimi spodniami kryje się dużo kobiecości i niebanalna figura, nieobciążona zbędnymi kilogramami. Co jednak Adama najbardziej urzekło, to jej długie blond włosy spięte z tyłu w kucyk i wielkie, zielononiebieskie oczy, które przeniknęły go dogłębnie. Nie wyglądała staro, wręcz przeciwnie. Miała delikatną urodę, ale coś w jej wnętrzu wskazywało na dorosłość i doświadczenie, na które Adam zwrócił uwagę. Było to coś, co się posiada lub nie i coś, co bardzo intrygowało. Panowie byli jednak od niej sporo starsi, więc już na starcie dali sobie spokój z bezbożnymi myślami, a przynajmniej próbowali.

— Dobrze, więc proszę aby pani tutaj usiadła i poczekała chwilę. My z kolegą skończymy to, co mamy zrobić i zajmiemy się panią. To znaczy… — Andrzej poczuł zmieszanie tym, co powiedział. Nie spodziewał się, że tak dziwnie i sztucznie to zabrzmi.

— Spoko. Mówmy sobie na ty, jeśli wam to nie przeszkadza. Będzie łatwiej. Ja ogarnę jakąś kawkę czy coś, a wy tam róbcie swoje. Spoko, zrobię i wam. Widzę, że macie zajebisty ekspres. Uwielbiam kawę z ekspresu — i mówiąc to odważnie chwyciła za stojące obok filiżanki.

— Fajnie. Jeśli chodzi o wiek, to lat pewnie mamy ciut więcej niż ty. Andrzej dużo więcej, ja ciut mniej, ale te dziesięć to pewnie i jest — powiedział Adam, ale tak naprawdę mógł nie mówić nic. — Będziesz tutaj siedzieć, w jednym pomieszczeniu z Andrzejem. Ja zajmuję się kasą, a zapewne ciebie to jak na razie w ogóle nie interesuje i tego nie potrzebujesz. Przy nim powinnaś nauczyć się więcej.

— Spoko, jakbyś potrzebował jakieś pomocy, to wiesz gdzie mnie szukać — i mówiąc to puściła oczko w kierunku Adama, który aby uniknąć wypieków na twarzy pospiesznie się odwrócił i udał do swojego biurka.

Już po chwili obok klawiatury stała filiżanka świeżej i pachnącej kawy, przygotowanej przez młodą pracownicę. Poczuł, że zrobiło mu się miło. Już dawno nikt dla niego nic nie zrobił. Z pewnością też zrobiło się głośniej. Przez tyle lat z Andrzejem nie zamienili wielu słów, a tu przez kilkanaście minut padło już tyle długich zdań. Czuł się z tym dziwnie, ale po jakimś czasie zrobiło się dzięki temu swobodniej. Andrzej znalazł jej szybko jakieś papiery do przerobienia, dane do wpisania do systemu, a nawet podyskutowali razem chwilę o podstawowych zagadnieniach bankowych. Adam w tym czasie obsługiwał swoich klientów i tylko zerkał w ich kierunku od czasu do czasu. Nie był ciekawski, po prostu Kaśka mu się zwyczajnie podobała i nie potrafił tego ukryć. Nawet zazdrościł Andrzejowi, że to nie on był na jego miejscu i że jednak nie postanowili inaczej z tym przydziałem biurek. Gdyby człowiek wiedział wcześniej — myślał sobie. Z drugiej strony, jak spojrzał na tego wielkiego, nieporadnego starca, który i tak już niewiele w życiu może, czuł się spokojniejszy. Po prostu wiedział, że z tej mąki chleba i tak być nie może. Mimo wszystko zazdrościł mu, że na ten delikatny, acz szeroki uśmiech, podkreślony czerwoną szminką, może patrzeć z bliska. A może ona zostanie tu na dłużej? Kto wie… przecież Andrzeja emerytura już puka do drzwi — pomyślał z nadzieją.

Dzień minął im bardzo szybko, głównie ze względu na intensywność i dużą ilość klientów. Nie było czasu żeby się zapoznawać i uprawiać prywatę. Nawet Kaśka się przydała do obsługi prawdziwych klientów i szczerze, dużo im pomogła. Gdyby tylko na stałe znalazło się dla niej więcej miejsca to byłoby to miłe odciążenie dla obu panów. Miłe, a zarazem jak przyjemne dla oka. Zamykali zwykle o siedemnastej i zaraz po zabezpieczeniu gotówki opuszczali placówkę. Nie zamierzali zostawać nawet minuty dłużej. Tym razem jednak, tuż przed zamknięciem, do Andrzeja przyszedł klient chcący zaciągnąć duży kredyt hipoteczny, więc musiał on zostać chwilę dłużej.

— Idziesz? — Adam nieśmiało wydukał w stronę Kaśki.

— No raczej! — odpowiedziała z uśmiechem pokazując śnieżnobiałe zęby, a następnie wstając, sięgnęła po kurtkę.

Gdy tylko pożegnali się machnięciem ręki z Andrzejem, z wielką ulgą zamknęli za sobą drzwi.

— Idziesz w lewą czy w prawą stronę? — zapytał Adam.

— W lewą, a ty?

— Ja… też — odpowiedział z uśmiechem, choć tak naprawdę powinien iść w odwrotnym kierunku.

— Fajnie, a gdzie mieszkasz?

— Przy placu Zbawiciela, ale muszę jeszcze skoczyć na drobne zakupy. Akurat mam fajny sklep po drodze, w twoją stronę — wymyślił pasującą mu odpowiedź na poczekaniu.

Oboje się do siebie uśmiechnęli i w milczeniu udali się w drogę. Adam nie wiedział do końca co się z nim dzieje. Czuł w sobie coś, czego już dawno nie było. Podświadomość mówiła mu jednak, że takie sprawy nie są już dla niego, więc pomimo całej chęci tego by ulec emocjom i dać się wciągnąć w wir szaleństwa, powstrzymywał wszelkie myśli idące dalej. Kaśka bardzo mu się podobała i czuł się nieporadnie, gdy szła obok niego, a zapach jej perfum docierał do jego nozdrzy. W jednym momencie nic wokół nich nie istniało. Cała Warszawa zniknęła i stała się zupełnie nieistotna. Tylko szum w jego głowie, niepozwalający na zbudowanie sensownego zdania, przeszkadzał w rozwoju sytuacji.

— Wiesz, wydajesz się fajny — uśmiechnęła się spoglądając na niego kątem, podkreślonego czarnym tuszem oka.

— Heh… — wydusił odruchowo coś zupełnie bezdźwięcznego. — …dzięki. Ty raczej też niczego sobie.

— Nie, ale nie o tym mówię. Jesteś spoko gość po prostu. Nie mówię, że mi się podobasz, ale po prostu wydajesz się być ok. Lubię takich ludzi — przerwała niezręczną ciszę.

— Szybko mnie oceniłaś, ale jeśli w tę stronę to może być. Ale czy w takim razie mam rozumieć, że ci się nie podobam? — zapytał skonsternowany jednocześnie próbując zażartować.

Zabrzmiało to jednak w jego ustach zbyt prostolinijnie, tak że nikt nie wiedział co dalej powiedzieć.

— Andrzej jest jakiś dziwny… nie polubiłam go — odezwała się w końcu przerywając ciszę.

— Szczerze mówiąc, ja próbuję go polubić od kilku lat i nie za bardzo mi to wychodzi. Może już jest po prostu za stary, a może nie umiemy złapać wspólnego języka. Przyzwyczaiłem się już do niego i bardzo mi nie przeszkadzają te jego niekonwencjonalne zachowania i odzywki. Żyję sobie po swojemu i staram się nie wchodzić nikomu w drogę. On jest tutaj od zawsze i mam wrażenie, że był jeszcze przed wybudowaniem Warszawy. A ty? Skąd się tu w ogóle wzięłaś? — zapytał, chcąc dowiedzieć się czegoś więcej się na jej temat.

— Cóż, po studiach warto gdzieś zacząć pracować, prawda? Ot, cała historia. Pochodzę z małej miejscowości. No dobra, w sumie to wioski, ale niedaleko Warszawy. Może cię kiedyś zabiorę i pokażę mieszczuchowi jak wygląda krowa.

— Mógłbym cię jeszcze czymś zaskoczyć — oboje uśmiechnęli się do siebie czując wzajemne porozumienie.

— Zobaczymy. W każdy razie, właśnie w taki sposób dziewczyna ze wsi trafiła na studia do Warszawy, gdzie stara się odnaleźć swoje miejsce i ugryźć kawałek wielkiego świata. Tak jak cała reszta tych młodzików, których widzisz dookoła. Z tą jednak różnicą, że już nie do końca jestem tym młodzikiem.

— Nie boisz się?

— Czego?

— Wielu Warszawa zniszczyła. To miasto zmienia ludzi jak żadne inne i naprawdę… wiem coś o tym. Tutaj ludzie ludziom robią takie rzeczy, że normalnie byłoby to nie do pomyślenia.

— Słyszałam sporo opowieści na ten temat… — mówiąc to jej ton głosu zelżał i na chwilę zaniemówiła. — …ale z drugiej strony, gdzie jak nie tutaj? Wielu spróbowało i niektórym się udaje. Próbuję być tym rekinem i mam nadzieję, że nie wciągnie mnie jakiś straszny wir.

— Najważniejsze jest to, żeby o tym za bardzo nie myśleć. Ja staram się żyć po cichu i na uboczu. To czasami ma swoje minusy, bo trzeba się nauczyć samotności, ale z drugiej strony nikomu się nie narzucam. Nauczyłem się tego i tak żyję od lat. Chodzę własnymi ścieżkami, których i tak nie jest za dużo. Jestem takim szarakiem, który pielęgnuje w sobie to, co inni uważają za nudę i tak zwane „nic ciekawego”.

— Ja chyba jestem za głośna do tego, o czym mówisz. Wszędzie mnie pełno, a i mówię dość bezpośrednio. Raczej nie lubię udawać miłej, a już na pewno siedzieć cicho. Chyba muszę się jeszcze sporo nauczyć.

— Kto wie, może w tym też jest metoda. W końcu na świecie jest miejsce dla wszystkich ludzi, więc różnorodność jest potrzebna. Ja już tego nie sprawdzę, bo jestem chyba za stary na zmiany, ale przed tobą jeszcze wszystko. Na pewno będę ci kibicował.

— Wiesz, jesteś fajny. Dzięki. Tutaj mieszkam, więc chyba na dziś tym zakończymy? — powiedziała zatrzymując się przed wejściem do jednej z odnowionych kamienic. Jej głos zabrzmiał trochę jak pytanie, co Adamowi dodało zbędnej w tym momencie odwagi.

— A może wypijemy kawę? — wyrwało mu się zupełnie bez opamiętania, lecz po chwili namysłu dodał. — Ach, przepraszam, nie powinienem się wpraszać. Na pewno masz inne zajęcia. Wybacz.

— Nie, nic nie szkodzi, ale może rzeczywiście nie dziś. Mam straszny bałagan w mieszkaniu, a podobno pierwsze wrażenie jest najważniejsze.

— Zatem uciekam dopóki jestem fajny. Pierwsze wrażenie jest najważniejsze — powtórzył za nią.

Przybili piątkę na pożegnanie i oboje udali się w swoich kierunkach. Znów wróciły do jego głowy odgłosy miasta, szarość otoczenia i smród ulicy. Jednak ucieszył się, że chociaż przez chwilę ten ponury wrzesień stał się odrobinę piękniejszy i bardziej kolorowy. Jeszcze długo przed jego oczami był widok młodej dziewczyny z pięknym uśmiechem, ale i stylem, który bardzo mu się podobał. Nawet leżąc wieczorem przed telewizorem nie bardzo interesował go teleturniej, którym zazwyczaj się bardzo pasjonował. Gdyby tylko potrafił być odrobinę młodszy –wciąż ta myśl siedziała mu w głowie, lecz w końcu, zmęczony przemyśleniami i wypitymi, dwoma puszkami piwa, zasnął. Po raz pierwszy z ekscytacją na myśl o następnym dniu pracy.

I tylko ta mucha wciąż mu przeszkadzała. Ciężko spać z muchą w pokoju.

Rozdział II

— Hej, co ciekawego robisz w tym telefonie? — Adam zaskoczył Kaśkę tym pytaniem, podczas gdy sama siedziała zgarbiona i z uporem maniaka gapiła się w ekran smartfonu. — I właściwie co tutaj robisz sama? Jak udało ci się wejść? — dodał chcąc zagaić rozmowę.

— O, hej! Nie wiedziałam, że już jesteś. Zawsze tak się skradasz po cichu?

— A zawsze z takim zaciekawieniem wertujesz telefon, że nie słyszysz otwierania drzwi? — zapytał z przekąsem, który jednak nie został przyjęty zbyt dobrze.

— Och dobra, skończ już — odburknęła lekko obrażona.

Adam zdjął płaszcz, który następnie powiesił na wieszaku. Kaśka w tym samym momencie znów zwiesiła głowę nad ekranem telefonu. Nie wyglądała jakby robiła coś ważnego, ale uważnie się przyglądała. Adam jednoznacznie stwierdził, że z tyłu wyglądała ona równie dobrze, a może nawet lepiej niż z przodu. Z wielką przyjemnością obserwował jej szczupłe, założone na siebie nogi.

— To jak, powiesz, co tam robisz? — spróbował jeszcze raz. Nie z ciekawości, lecz raczej z nieporadnej próby poprowadzenia rozmowy. Szczerze, nie potrafił sklecić bardziej sensownych zdań. Po prostu wykorzystywał sytuację.

— A czemu pytasz? Nie wiesz o tym, że zadawanie pytań to pierwszy stopień do rozczarowania albo bycia okłamanym? — zupełnie zaskoczyła go tą gorzką odpowiedzią, lecz nie zamierzała przestać. — Możesz postawić mnie w sytuacji kłopotliwej, że nie będę chciała odpowiedzieć i wtedy albo będziesz rozczarowany, że ci nie odpowiem albo zostaniesz okłamany, bo odpowiem pierwszą, lepszą bzdurę, która akurat przyjdzie mi do głowy. Lepiej jest nie zadawać wielu pytań. Jak będę chciała coś powiedzieć, to powiem na pewno. Zauważyłeś już, że z gadaniem akurat nie mam problemu — zakończyła swój poważny wywód z poczuciem humoru, które delikatnie rozładowało powstałą atmosferę.

Zapadła jednak dłuższa cisza. Adam nie wiedząc, co zrobić, udał się do swojego gabinetu zostawiając Kaśkę samą. Spoglądał na nią od czasu do czasu przez szklaną ścianę, gdy przez kilka minut jeszcze patrzyła w komórkę. Potem zaczęła się krzątać po gabinecie ewidentnie czegoś szukając. Miał czas, żeby się jej dokładnie przyjrzeć. Ubrana była podobnie jak wczoraj, lecz tym razem zauważył w jej ruchach więcej spokoju, kobiecości i gracji. Wysokie buty na obcasie dodawały jej kilku centymetrów oraz sensualnie eksponowały pośladki. Zachwycała go, lecz jednocześnie powstawał między nimi świadomy mur. Adam wiedział, że musi odpuścić, lecz świadomość tego nie była przyjemna i wcale nie chciał się jej poddać.

— Mogę? — zapytała pukając w szklane drzwi tymczasowego lokum Adama, w którym aktualnie zajmował się rozmyślaniem na jej temat.

— Jasne, wchodź, siadaj! — wykrzyknął od razu wyrwany z zamyślenia.

— Wiesz, sorry że cię tak potraktowałam, ale miałam ciężką noc. Nie spałam za dużo, a zbyt wiele myślałam. Jak widzisz, nie wychodzi mi to najlepiej, a już na pewno jest zgubne w skutkach. Zawiesiłam się nad telefonem, a frustrację postanowiłam wyładować na tobie. Piona na zgodę, czy muszę odkupić winy? — zapytała, a w jej oczach pojawiła się znów ta dziewczęcość, która wczoraj go tak bardzo zachwyciła.

— Piona idzie! — i na gest pojednania podali sobie dłonie.

— Wiesz, patrzyłam tak na telefon i zastanawiałam się nad tym czy każdy w swoich kontaktach ma takie osoby, od których już nigdy nie zadzwoni telefon. Z jakiegoś powodu je trzymamy, a jednak wiemy, że nie możemy się spodziewać połączenia. My sami też nie zadzwonimy, bo jest to coś w rodzaju głuchego telefonu. Może czasami nawet ktoś jest po drugiej stronie, ale albo nie chcemy z tym kimś rozmawiać albo chcemy tak bardzo, że nigdy to nie nastąpi.

— Tak… coś w tym jest. To coś w rodzaju niemej nadziei na cud. Jednak ten cud wydarzyć się jeszcze może. Ja wciąż trzymam numer telefonu do mojego domu rodzinnego. Nikt już tam nie mieszka, ale wciąż nie mam odwagi, by go wyrzucić z moich kontaktów. Wciąż w telefonie jest ten numer, pod którym kiedyś zawsze ktoś czekał.

— To bardzo wzruszające, co mówisz… Ja jednak myślę o takich numerach, o których wiemy, że ta osoba po drugiej stronie nadal tam jest. Wiemy nawet, że powinniśmy porozmawiać, ale z jakiegoś powodu z jednej i drugiej strony jest cisza. To dziwne. Jak myślisz, każdy tak ma?

— Jestem o tym przekonany. Czasami nawet mamy nadzieję, że ten numer nie zadzwoni, a gdy tak się dzieje, po prostu nie odbieramy.

— Pewnie tak by było… — powiedziała zapatrzona w okno.

— Słucham?

— A nie, nic. Czas wracać do pracy. Kawa później?

— Oczywiście. Może dziś pójdziemy trochę wolniej do domu.

— A Andrzej gdzie? Wcześniej gdzieś tu był, przecież nie weszłam sama do banku.

— O wilku mowa — powiedział Adam wskazując na drzwi wejściowe, w których właśnie ujawnił się wizerunek Andrzeja. Wszyscy się ze sobą przywitali i zabrali do codziennych obowiązków.

Kaśka już coraz bardziej odnajdywała się w praktycznych zajęciach, w których mogła pomagać chłopakom. Układała dokumenty, czasami obsługiwała klientów i raczej starała się nie przeszkadzać. Tego dnia była zdecydowanie spokojniejsza, a Adamowi bardzo to imponowało. Było jednak coś niepokojącego w jej zachowaniu. Coś w rodzaju smutku, którego nie da się opisać. To coś zazwyczaj jest w samym środku nas, gdy stajemy pod ścianą i nie wiemy dokąd dalej pójść. Nie dało się tego jednak bezpośrednio wyczytać z jej oczu, które wciąż pozostawały czujne, ale i wesołe, a przede wszystkim bardzo kobiece. Nie było wielką tajemnicą, że nie wszystko jest u niej na swoim miejscu. Zresztą u kogo jest? — Adam głęboko zasnuty myślami doszedł do wniosku, że u niego ten etap nastąpił już dawno, ale nauczył się z tym żyć, a pracowita głowa zapomniała o przeszłości.


* * * * *


— Przejdziemy się gdzieś? — Kaśka rzuciła mimowolnie pytanie w kierunku Adama, który chyba sam poczuł się nim lekko zaskoczony. Jednak gdzieś skrycie miał nadzieję, że w końcu ta wcześniej proponowana kawa, będzie wreszcie miała miejsce.

— Jasne! — odpowiedział. — Ładna pogoda, więc może usiądziemy na Polach? — zaproponował.

— Co prawda miała być kawa, ale mi spacer bardzo odpowiada — odpowiedziała nie kryjąc radości.

Rzeczywiście był to dzień bardzo znośnej pogody, jak na wrześniowe dni, które rzadko w Warszawie bywają ładne. Tym razem aura okazała się jednak dla nich łaskawa. Adam czuł w tym sprzymierzeńca, a nawet dodawał temu ideologię jako dodatkowy argument przemawiający za tym, że warto spędzać czas z Kaśką, a nawet że los tego od niego właśnie chce. Wciąż wiedział jednak, że tak bardzo do siebie nie pasują… że nie mogą do siebie pasować. Chciałby żeby było inaczej, ale wielu rzeczy nie potrafił zmienić, a inne były po prostu niezmienialne.

Po skończonej pracy niespiesznie ubrali się i w milczeniu wyszli. Nawet nie pożegnali się z Andrzejem, który został dłużej ze względu na wyjątkowo upierdliwego klienta. Jak wiadomo, w bankowości takich na pęczki. Andrzej jednak radził sobie z nimi znakomicie. Jego ociężały charakter i niespieszne rozumienie sprawiały, że niejeden poddenerwowany petent wychodził z siebie twierdząc, że Andrzej celowo go ignoruje.

W powietrzu czuć było jesienny spokój. Nawet Warszawa lekko przycichła i nie huczała rykiem samochodów, ludzi i całego tego zgiełku, do którego każdy jej mieszkaniec był raczej przyzwyczajony. A może po prostu było to tylko złudzenie spowodowane własnymi myślami. W tych z kolei był niezły mętlik pomiędzy tym co jest, a co chciałoby się żeby było. Pomiędzy tym co czujemy, a tym co myślimy i wiemy. Trwała bezdźwięczna, lecz głośna, wewnętrzna walka z tym co przyniesie każda następna chwila. I czy warto brać nad tym kontrolę czy po prostu dać się ponieść samoistnym wydarzeniom.

Usiedli na jednej z ławek nie odchodząc daleko od Ronda Jazdy Polskiej i w zupełnym milczeniu Kaśka oparła głowę na ramieniu Adama. Siedzieli tak i słuchali przejeżdżających samochodów, których w godzinach szczytu przybywało w mgnieniu oka. Tym razem jednak nie przeszkadzały im liczne piski opon oraz dźwięki ruszających i zatrzymujących się silników, które stały się w ich uszach tak jednostajne, że wręcz nieistniejące. Od czasu do czasu słychać było głośne krakanie wron, które na pobliskich, licznych drzewach znalazły sobie schronienie przed ludźmi. W powietrzu czuć było pomieszanie świeżości wrześniowego popołudnia z ciężkością atmosfery tej sytuacji. Adam czuł, że bardzo mu przyjemnie. Poczuł się męski, że taka delikatna dziewczyna w zaufaniu opiera swoją głowę na jego ramieniu. Jego ego znacznie się podbudowało, gdyż podobne odczucia od wielu lat były mu zupełnie obce, czego konsekwencją był znaczny spadek doświadczenia w sprawach delikatnych i subtelnych. Nie wiedział już jak się zachować i co wypada zrobić, a co nie. Doświadczenie życiowe wskazywało jednak na to, że wystarczy poczekać. Każda chwila czy emocja ma swój początek i koniec. Nawet jakby mieli siedzieć tutaj do następnego ranka to i tak było warto to zrobić, a nawet było trzeba. Czasami w chwilach smutku, niepewności czy słabości nie wystarczy po prostu rozmawiać. Cisza potrafi znieść zdecydowanie więcej i otworzyć drzwi, których rozmawiając nigdy byśmy nie ujrzeli. Pomilczeć w dobrym towarzystwie to prawdziwy rarytas w świecie chaosu i pełnego ludzi gwaru. Prawdą jest też, że cisza wśród nowo poznanych ludzi wywołuje raczej dziwne skrępowanie i odczucie, że tak naprawdę nie mamy o czym rozmawiać z tym drugim człowiekiem. Później, już po kilku spotkaniach, nie jest to takie krępujące, a wręcz staje się naturalne. Jednak na ich etapie w głowach pojawiał się natłok myśli, przez który ciężko było sklecić nawet jedno, sensowne zdanie.

— Chyba jest mi dobrze przy tobie — w końcu się odezwała nie odrywając głowy z jego ramienia, jednocześnie skutecznie przerywając długie milczenie. — Nie muszę odpowiadać na durne pytania.

— Chyba tego nie lubisz? — zapytał z przekonaniem.

Uśmiechnęła się tylko delikatnie, lecz nie odpowiedziała. O dziwo, to wtedy po raz pierwszy zwrócił dokładnie uwagę na jej pomalowane usta. Kolor był bardzo wyraźny, jasny i krwisty.

Przechodzący ludzie przyglądali się im z zaciekawieniem. Prawdopodobnie widać było po nich, że drzemią w nich najrozmaitsze uczucia, ale i że mają się ku sobie. Nawet jeden pijaczek przechodzący alejką obok z uśmiechem kiwnął do nich ręką trzymającą puszkę piwa. To ich nawet rozbawiło na chwilę, lecz ostatecznie nie na długo poprawiło humory. Oboje zdążyli popaść w zadumę, lecz żadne nie wiedziało, o czym myśli druga osoba.

— Chyba twoja żona musi być z tobą szczęśliwa, co? — zapytała nie licząc na żadną konkretną odpowiedź.

— Ehh… — był wyraźnie zaskoczony. — ale… ja nie mam żony — odpowiedział z wyraźnym zdziwieniem w głosie. — Skąd w ogóle ten pomysł?

— Nie wiem. Wydawało mi się, że tak ogarnięty facet nie może nie mieć żony. Jest mi przy tobie dobrze, a to znaczy, że innym kobietom też by było. Jak to się stało, że się marnujesz tyle lat? — zapytała w swoim stylu.

— Chyba nigdy tak na to nie patrzyłem, więc może dlatego jest jak jest. Poza tym kobiety chyba do mnie nie lgną. Czemu, w gruncie rzeczy, wcale się nie dziwię. Spójrz na mnie, stary i nic ciekawego. Wcale nie jestem taki ogarnięty, jak ci się wydaje. To chyba tylko dobre złudzenie, w które nawet mi czasami udaje się uwierzyć. W rzeczywistości to jedynie dość spora rozsypka, która tylko przypomina całą kupę — odpowiedział wylewnie jak na jego standardy, jednocześnie nie przewidując, że ostatnie słowo zabrzmi tak komicznie.

To trochę poprawiło atmosferę i rzeczywiście na jakiś czas zapomnieli o tym, że jeszcze przed chwilą byli smutni. Co prawda rozmowa dalej się nie kleiła, ale już czuli się ze sobą odrobinę swobodniej.

— Mam inne spojrzenie na ten temat, ale pozwolisz, że póki co nie będę ci za dużo słodzić?

— Zgadzam się, ale pod warunkiem, że to tylko na jakiś czas. Później przyjmę każdą ilość pochwał i komplementów.

— Umowa stoi — wyszeptała mu do ucha i umownie przybili sobie żółwika.

Zaraz po tym znów pogrążyli się w swoich głowach i słuchaniu myśli, które spływały w rytm otaczającego świata. Ryk silników, pisk opon, ciche rozmowy ludzi przechodzących obok. Prawie w tym samym momencie pomyśleli sobie nawet o tym, że w każdym z tych ludzi jest jakaś historia. Jedyna, niepowtarzalna i warta uwagi historia, której nikt nigdy by nie wymyślił, a która dzieje się każdego dnia. W nich samych też była, jest i będzie historia, lecz tak bardzo zamknięta i ukryta przed światem, że wręcz niemożliwa do zobaczenia.

— Mogę iść do ciebie? Nie chcę wracać do domu — zapytała nagle i bez większego zastanowienia.

— Hmm… — Adam był szczerze zaskoczony takim pytaniem. — …wiesz, chyba tak. W sumie, na pewno tak! Ale nikt na ciebie nie czeka? — zapytał chcąc również wybadać jej aktualną sytuację w życiu prywatnym.

— Czyli muszę powtórzyć ci to samo, co ty przed chwilą powiedziałeś mi o sobie? — odpowiedziała z lekkim uśmiechem na ustach i charakterystycznym sobie poczuciem humoru.

— No nie gadaj, że nie masz nikogo?! Przecież jesteś… — i tutaj przypomniał sobie wszystkie argumenty, dla których nie powinien kończyć tego zdania, więc ugryzł się w język i zamilkł.

Oboje jednak się szeroko uśmiechnęli, więc dotarło do niego, że było już i tak za późno. Czasami słowa nie są do końca potrzebne. Istnieje między ludźmi pewna nić porozumienia, która sprawia, że rozumieją się bez ich użycia. Tak właśnie było w tym przypadku.

— No dobrze, to idziemy! Zapraszam cię na dobrą herbatę — powiedział Adam wstając i podając jej prawą rękę żeby pomóc jej wstać z ławki.

— Raczej na dobre wino. Kupmy coś po drodze, mam ochotę się zrelaksować — powiedziała lekko go zaskakując, lecz coraz większe emocje sprawiały, że rozwój wydarzeń zaczął go wyraźnie ekscytować.

— To pewnie też się u mnie znajdzie, ale jak masz coś konkretnego na myśli to możemy kupić — odpowiedział, jednocześnie w myślach przeszukując barek w swoim mieszkaniu.

— Jest mi totalnie obojętnie. Chyba po prostu mam ochotę się najebać.

— Przynajmniej wiem czego się spodziewać! Tylko proszę się nie śmiać z mojego lokum. Jestem raczej skromnie mieszkającym mężczyzną w średnim wieku — powiedział, jakby się tłumacząc ze stanu miejsca, w którym mieszkał. Poczuł, że dopiero w takich okolicznościach stało się ono dla niego powodem do wstydu.

Czuł jednak swego rodzaju podniecenie, kiedy otwierał drzwi do mieszkania. Za często nie miewał gości, a już tym bardziej takich gości, więc nie dbał za bardzo o czystość, o czym za chwilę łatwo można było się przekonać.

— Masz tu tak… swojsko — Kaśka powitała nowe progi z pasującą do siebie przekorą, ale jednocześnie delikatnie opisując to, co zobaczyła.

— Och tak, ale na szczęście to nie moje cztery kąty. Póki co, tylko wynajmuję, ale też mi się podoba. Po prostu stary styl pasuje do starego człowieka.

— Tak jest, panie dziadku.

Rozebrali się w korytarzu. Adam pomógł Kaśce zdjąć płaszcz, po czym powiesił go na drewnianym wieszaku przy drzwiach, a następnie oboje udali się do dużego pokoju. Stał tam drewniany stół bez żadnego przykrycia, na którym wciąż leżały zgniecione dwie puszki po piwie z poprzedniego wieczoru. Dużym elementem wystroju była komoda z lat osiemdziesiątych z dodatkami szklanego witrażu, za którym równo ułożona była zastawa stołowa wraz z niezliczoną ilością filiżanek do kawy, pewnie nieużywanych od długich lat. W rogu, przy wejściu stała rozłożona wersalka, a na niej pościel, której Adam rano nie sprzątnął, nie spodziewając się niczyich odwiedzin. W sumie nigdy nie ścielił łóżka. Zawsze wieczorem wskakiwał do tego, co zostawił po sobie rano. W drugim końcu pokoju stał jeszcze rozkładany, beżowy fotel z brudnym obiciem. Na podłodze leżał stary, czerwony dywan, który ze względu na brak czyszczenia przybrał raczej kolor ciemnobrązowy, a kurz wręcz wrósł w jego strukturę. Na ścianach wisiały liczne ikony religijne. Kaśka nie bardzo się na tym znała, ale na jednym z nich rozpoznała świętą Ritę, która jest patronką od spraw beznadziejnych. Coś dla mnie — pomyślała prześmiewczo. Nie do końca wiedziała nawet skąd u niej ta wiedza z zakresu religii.

Podłoga była stara, ale prawdziwie drewniana, więc na pewno porządna. Była też przyjemna w dotyku, co było ważne, gdyż po zdjęciu butów na stopach Kaśki zostały tylko czarne, cienkie podkolanówki.

— Masz tu niezły ruch pod oknem — powiedziała patrząc przez szybę wychodzącą prosto na ulicę Marszałkowską.

— Rzeczywiście, ale na szczęście rzadko się tym raczę. Zazwyczaj trzymam świat w zamknięciu, w swoich czterech ścianach. Nawet do drugiego pokoju nie zaglądam zbyt często, więc tym bardziej to, co dzieje się za oknem nie bardzo mnie fascynuje.

Panorama na zewnątrz zaczynała przybierać jesienne barwy. Niestety, niewiele to miało wspólnego z kolorową i spokojną jesienią. Ewidentnie znów zbierało się na solidny deszcz.

— I co zrobimy z tak fatalną, zbliżającą się aurą na zewnątrz? — rzuciła z przekorą w kierunku Adama.

— Jak to co? Potraktujemy ją odśrodkowo i po prostu się napijemy — oboje się uśmiechnęli. — Tylko najpierw trochę tutaj ogarnę. Jesteś głodna?

— Eee… nie. Jakoś nie mam apetytu. Ale ty na pewno umierasz z głodu!

— Wcale nie. Nie jem tyle, na ile wyglądam — mówiąc to poklepał się po lekko wystającym brzuchu.

— No rzeczywiście, jest się czym pochwalić.

— Może nie jest tak dobrze jak u ciebie, ale… — i znów ugryzł się w język, lecz znów było za późno.

— Dobrze, amancie. Rób swoje, a ja pójdę na chwilę do toalety się trochę odświeżyć. Tego chyba na początek najbardziej mi potrzeba.

— Jasne, te drzwi na lewo — pokazał w kierunku białych, ubrudzonych i obskrobanych drzwi na korytarzu, zaraz przy wyjściu z dużego pokoju. — Jak potrzebujesz ręcznik, to w szafce pod umywalką na pewno coś znajdziesz.

Zupełnie niezamierzenie, a może gdzieś podświadomie, spojrzał się na krągłe pośladki Kaśki wychodzącej z pokoju. Były idealne, niewielkie, ale jednocześnie bardzo kształtne. Czarne spodnie tylko pobudzały wyobraźnię, tego co może znajdować się pod nimi. Na kilka chwil to wszystko zajęło jego myśli do tego stopnia, że nie potrafił się nawet ruszyć. Na szczęście ona tego nie widziała… chyba.

Podczas gdy nowo poznana dziewczyna była w łazience, Adam starał się jak najlepiej posprzątać mieszkanie. Oczywiście, robił to pobieżnie i za dużych efektów i tak nie było widać, ale przynajmniej miał poczucie, że zrobił wszystko, co mógł. Zresztą, jak na faceta, sprzątał całkiem poprawnie. Uzmysłowił sobie, że ostatnio jakikolwiek obcy człowiek odwiedził go bardzo dawno temu. Sam nawet złapał się na myśli, że było to tak dawno, że chyba nawet nie pamięta kiedy i kto to mógł być. Chyba jeszcze za innego życia. Oczywiście nie licząc listonosza, który regularnie puka do drzwi donosząc coraz to świeższe rachunki i gazetki reklamowe. Tak naprawdę, to chyba wokół tych rachunków, nowych gazetek, codziennej pracy i programów telewizyjnych rozgrywało się jego życie ostatnimi czasy.

— To co, pijemy? — wyrwała Adama z zadumy Kaśka wychodząc z łazienki i rzucając mokry ręcznik w jego kierunku. Na szczęście wykazał się refleksem i go złapał.

Wyglądała teraz zupełnie inaczej. Rozpuściła włosy, które sięgały jej do połowy pleców, zmyła makijaż, ale pozostawiła podkreślone oczy, co sprawiało wrażenie, że były one jeszcze bardziej wyraźne i przeszywające, w kontraście z jaśniejszą cerą. Podwinęła rękawy koszuli i rozpięła jeden guzik na górze, przez co wyglądała zdecydowanie swobodniej, ale i bardziej ponętnie, zapewne tak też się czując. Na Adamie po raz kolejny wywarła bardzo pozytywne wrażenie, lecz powstrzymał się od komentarzy, które usilnie mu się nasuwały.

Bez większego namysłu wyjął z salonowego regału kieliszki do czerwonego wina — a przynajmniej tak mu się wydawało, gdyż zazwyczaj nie gustował w takich trunkach, więc nie używał takiego szkła — i wytarłszy je bardzo prowizorycznie czystą koszulką, postawił na stole. Otworzyli butelkę wina, siadając obok siebie na wersalce i znów w milczeniu delektowali się atmosferą nieuniknionego skrępowania. Jedno i drugie czuło coś, co czują ludzie podczas pierwszych spotkań, ale w tym przypadku nie było to bardzo przeszkadzające. Oboje się z tym godzili. Adam nie chciał wykonywać niepotrzebnych ruchów, gdyż tak naprawdę nie wiedział, w którą stronę chce z tym wszystkim pójść. Kaśka natomiast wyglądała tak, jakby czekała na odpowiednią chwilę. Jakby coś miało nadejść, ale to jeszcze nie teraz. Jakby gdzieś w głowie odliczała minuty i sekundy do wydarzenia, które niechybnie ma nastąpić.

— Masz jeszcze jakieś marzenia? — zapytała nagle.

— Dobre pytania jak dla pana po czterdziestce. Nie jestem jeszcze w tym wieku żeby swoje marzenia zawieszać na kołku i traktować siebie w charakterze „jeszcze marzyciela”. Raczej jestem „wciąż marzycielem”, który może nie zawsze wie, w którym kierunku marzyć, ale na pewno bardzo to lubi. Ostatnio jednak brak mi odwagi i chęci do realizacji tych marzeń. Trochę się zastałem i zapomniałem na czym polega prawdziwe życie. Praca potrafi bardzo człowieka ograniczyć.

— Och, nie mów, że jest tak źle. Wyglądasz na poukładanego gościa!

— Widziałaś kiedyś samotnego czterdziestolatka, w takim mieszkaniu, który byłby na dodatek poukładany? — prześmiewczo zapytał.

— Rzeczywiście może wnętrze tego mieszkania wymaga lekkiego odświeżenia, ale w gruncie rzeczy, nie do końca tylko o to chodzi w życiu.

— Chyba moje wnętrze też wymaga lekkiego odświeżenia, a niestety jesienią zazwyczaj ubieram się w ciepły puch i pielęgnuję całoroczne przyzwyczajenia. Zawsze ciężko było mi o dokonywanie zmian w czasie pór roku, gdzie słońce widzę tylko w telewizji.

— A co było wcześniej? Jak długo tu jesteś? Jaka jest twoja historia? Opowiedz mi coś o sobie — pytała wyraźnie zainteresowana.

— Och, naprawdę interesuje cię historia kogoś takiego? Myślę, że jest wiele ciekawszych tematów.

— Naprawdę! I wcale nie uważam, że w tym momencie jest wiele innych tematów. Warto poświęcić sobie chwilę będąc ze sobą sam na sam. Nie uważasz? Gdzie indziej mamy być niż tu i teraz? Skoro siedzisz naprzeciwko mnie, to znaczy, że w tej chwili jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.

— Trafiasz w samo sedno moich myśli.

— Więc?

— Jestem tutaj od pięciu lat. To znaczy tutaj, w tym mieszkaniu. Jak widzisz, mieszkam sam i przez ten czas w tym temacie nic się nie zmieniało. Jestem mega samotnikiem, nie mam zbyt wielu znajomych, nikt mnie nie odwiedza, a i rzadko dzwonią. Za bardzo też nie ma kto. Moi rodzice umarli… — załamał mu się głos — …jedno po drugim, w ciągu zaledwie miesiąca. Było to pięć lat temu, ale wciąż rana nie jest do końca zagojona. Mam wrażenie, że już chyba nigdy nie będzie. Podobno tak jest, gdy umierają rodzice. Cząstka nas umiera razem z nimi. Zresztą, nie czas na zamulanie.

— Wiesz, bardzo mi przykro — przerwała mu. — I jeśli chcesz pozamulać, to ze mną nie ma problemu. Ja chyba jestem w podobnym nastroju, więc mi pasuje.

— Mimo wszystko może spróbujemy jednak jakoś z tego wyjść? Rodzice umarli i postanowiłem, a może musiałem postanowić, zmienić swoje życie. Wcześniej całą rodziną mieszkaliśmy niedaleko stąd, przy Placu Konstytucji, ale nigdy nie byłem prawdziwym Warszawiakiem, choć to w tym mieście spędziłem swoje dzieciństwo. Może lepszym stwierdzeniem będzie jednak, że nigdy nie czułem się prawdziwym Warszawiakiem. Raczej zawsze szukałem spokoju i izolacji od tego całego tłumu. Jak byłem dzieckiem, to zawsze lubiłem te wszystkie najmniejsze, wąskie uliczki. Te takie, po których nie jeżdżą samochody, a i ludzi na nich nie widać. Myślałem sobie wtedy, że je odkrywam i że jestem pierwszym człowiekiem, który do nich dotarł. Zaraz potem spotykałem tam jakiegoś biedaka czy pijaczka, który znajdował schronienie w drzwiach opuszczonych kamienic i wiedziałem, że jednak moja teoria nie do końca była prawdziwa. Mimo wszystko, wciąż szukałem nowych, moich uliczek.

— To piękne co mówisz… a nigdy nie chciałeś ułożyć sobie po prostu życia? No wiesz, tak jak to robią normalni ludzie… żona, ślub, dzieci itp.?

— Ehh… — z zadumą wpatrzył się w dający brudne, żółte światło żyrandol na suficie. — …tej uliczki chyba jeszcze na dobre nie odkryłem — odparł jednak dość tajemniczo.

— Zastanawiające…

— Wiele rzeczy mnie zastanawia, a jestem coraz starszy. W ogóle jak to możliwe, że tutaj jesteśmy? Nie masz lepszych zajęć niż spędzanie wieczorów z czterdziestolatkami? Jak miałem twoje lata to raczej mnie to nie pociągało — odpowiedział z nadzieją zmiany tematu. Ten nie należał do jego ulubionych.

— A mi się nawet podoba i mam nadzieję, że ten czterdziestolatek też wcale nie narzeka.

— Jakoś ujdzie — odparł uśmiechając się szeroko i zalotnie podnosząc kieliszek, wzniósł gromki toast.

— No to za udany wieczór! — krzyknął.

— Za nasz wieczór… — dodała Kaśka. Świat zaczął się jej delikatnie kołysać przed oczami.

Za oknem wiatr uderzał o szyby i słychać było nieuchronnie zbliżającą się nawałnicę. Widać było jak w kamienicy stojącej naprzeciwko mocno łopocze wielki, powieszony prowizorycznie napis „na sprzedaż”.

— Pamiętam takie burze jak byłam mała — odezwała się jakby zamyślona. — Mieszkaliśmy w domku na wsi, w którym odgłos deszczu roznosi się do dziś takim echem, że nigdy byś się nie spodziewał, że jest to w ogóle możliwe. Hałas jest taki, że ciężko się skupić nawet na własnych myślach, nie mówiąc już o spaniu. Zawsze wtedy wskakiwałam pod łóżko, nakrywałam się cała kołdrą i udawałam, że mnie nie ma, że nie istnieję, że jestem niewidzialna. Nie jestem w stanie teraz dokładnie określić dlaczego tak robiłam, bo wciąż przecież i tak było słychać grzmoty i głośne stukanie kropel wody o blaszany dach, ale dawało mi to jakieś poczucie dziwnego schronienia. Tak, jakby ktoś otulał mnie ramionami, choć tak naprawdę nikogo tam nie było.

— Burze w mieście nie są takie straszne i donośne — odparł, choć to, co powiedział wydało mu się strasznie banalne w odniesieniu do słów Kaśki. — W Warszawie zazwyczaj nie trwają one długo. Często też jest tak, że szaleją tylko po jednej stronie Wisły, podczas gdy po drugiej pogoda jest zupełnie inna. Właśnie… dlaczego w sumie wybrałaś Warszawę? — zapytał czując, że Kaśka zatrzymała się w swoich myślach i nie wiedziała co dalej powiedzieć.

— Wiesz, to najbliżej. Chyba był to jedyny argument, a poza tym — jak się okazało — jest to miasto, które idealnie pasuje do mojego charakteru. Wszędzie mnie pełno, jestem głośna, chaotyczna i rządzi mną raczej przypadek. Staram się coś planować, ale nie wychodzi mi to najlepiej.

— Pewnie często słyszysz to pytanie i wydaje ci się już bezsensowne i nieznośne, ale dlaczego nie masz nikogo? To znaczy wiesz… chłopaka? Bratniej duszy? — powoli zaczęli przełamywać pierwsze lody i początkowe skrępowanie, tak że pytania zaczęły być bardziej śmiałe.

— Chyba jestem zbyt nieufna. Mam trzydzieści dwa lata, a czasami czuję się jakbym miała czternaście. Jak taka zagubiona łódka na środku oceanu czekająca na odpowiedni wiatr, który dotoczy ją do jakiegoś brzegu. Może jeszcze po prostu do tego nie dorosłam, a może tylko nie trafiłam na tego idealnego. Wiem, trywialne. Jak cała ja…

Oparła się całym ciałem o oparcie wersalki trzymając kieliszek z winem w prawej dłoni. Butelka stawała się coraz bardziej pusta, a za oknem już na dobre się rozpadało.

— Kończy nam się wino. I co my teraz zrobimy? Ja do sklepu nie idę — a mówiąc to, jej oczy stawały się coraz bardziej mętne, co Adam wyraźnie zauważył. Podobała mu się taka, jakby nieobecna.

Nagle z przedpokoju dało się usłyszeć głośny dźwięk telefonu komórkowego. Przypominał on raczej te zwykłe telefony stacjonarne z początku lat dziewięćdziesiątych, które uporczywie nie dawały spokoju.

— To chyba mój, ale jebać to — powiedziała z nieukrywaną radością w głosie. — W końcu jest wieczór, jakiego dawno nie było, więc czas świętować, a nie gadać. W końcu jest ten wieczór, na który oboje od dawna zasługiwaliśmy! — wykrzyknęła z radością podnosząc kieliszek do góry.

— To prawda! — zawtórował jej Adam zderzając oba kieliszki ze sobą i upijając kolejny łyk czerwonego wina. — Tak w ogóle, to ja w ogóle nie lubię telefonów. Strasznie mnie denerwuje jak ktoś patrzy się w ten ekranik zamiast skupić się na czymś naprawdę ważnym. Ale rozumiem, każde pokolenie rządzi się swoimi prawami. Ja raczej mało korzystam z tych nowych rzeczy. Jestem jakiś chyba zacofany, albo technologicznie upośledzony.

— Staruszek się odezwał… — Kaśka wyraźnie zakpiła z jego słów. — Nie zachowuj się jakbyś miał ze sto lat.

— A żebyś wiedziała. Rozmawiasz z człowiekiem, którego nie ma nawet na facebooku!

— Rany boskie! Odkryłam dinozaura!

Oboje wprawili się w świetny humor i chcieli żeby wieczór trwał w nieskończoność. Adam został zmuszony przeszukać swoje zapasy alkoholowe, ale jedyne, co udało mu się znaleźć to czysta wódka.

— Może być! Jest mi wszystko jedno! — odpowiedziała na tę okoliczność Kaśka, która błędnymi oczami przeleciała butelkę trzymaną przez Adama. — Ja nawet lubię wódkę. Szybko przynosi oczekiwany efekt — dodała po chwili.

— To prawda, ale czasami trochę za szybko. Są momenty, którymi warto rozkoszować się trochę dłużej niż tylko do szybkiego odcięcia. Poza tym, mieszanie nigdy w moim życiu nie skończyło się dobrze. No i nie wiem, co masz dokładnie na myśli mówiąc o oczekiwanym efekcie. Ja tam się niczego nie spodziewam i nie oczekuję — dodał lekko skrępowany.

— Nie pierdol. Pijemy.

W obliczu takich argumentów, nie było wyjścia. Adam postawił — tym razem bardziej znane sobie — kieliszki na stół i zaczęli się raczyć czystą wódką bez popijania. Niestety, nie mieli nic innego oprócz herbaty, więc postanowili jednak pozostać bez przegryzki. W związku z tym w głowach zaczęło im szybko szumieć, a przed oczami pojawiały się coraz to bardziej niewidoczne schematy. Kształty się rozlewały, a kolory zmieniały kolejność, tak że nie było już pewności co jest czym. Dźwięki, które dochodziły do ich uszu były bardziej rozmyte i nakładające się na siebie, a każdy ruch wymagał wielkiego skupienia i przemyślenia.

W pewnym momencie Kaśka zaczęła rozpinać guziki swojej białej, już lekko pogniecionej koszuli, odsłaniając koronkowy, czarny stanik. Gdy Adam na nią spojrzał, najpierw odsłoniła delikatnie jedno ramiączko, żeby w końcu cała koszula opadła na kanapę i ukazał się mu widok idealnie okrągłych piersi, zasłoniętych erotycznie wykrojonym, koronkowym stanikiem. Jako, że na Adama alkohol nie działał tak szybko jak na nią, był on jeszcze dość świadomy tego, co się dzieje. Siedzieli obok siebie i patrzyli w swoje oczy coraz bardziej pożądliwym wzrokiem, lecz nagle, nieoczekiwanie poczuł jej chłodne dłonie na swojej szyi. Nie długo mógł ukryć, że sprawiało mu to wielką przyjemność, bo już po chwili na jego spodniach, między nogami pojawiła się górka.

— No dotknij… — wzięła jego dłoń i położyła ją na swojej piersi.

Potem wypili na szybko jeszcze kilka łyków wódki prosto z butelki i Kaśka usiadła za nim w rozkroku obejmując go nogami. Czuł z tyłu ciepło jej krocza i gołego ciała, z którego już do końca zdjęła koszulę, a które przylgnęło do niego z impetem i kolistymi ruchami rozgrzewało każdą komórkę. Z przodu objęła go rękami, na których zobaczył kilka sporych siniaków…

— Musisz mnie objąć, idzie burza… — szepnęła mu do ucha subtelnie oblizując jego koniuszek.

W tym momencie nawet jemu urwał się film. Ilość alkoholu przerosła możliwości, a jego działania nie da się tak szybko cofnąć. Nawet, gdyby bardzo się chciało.

Wciąż z pewnością padał rzęsisty, jesienny deszcz, który z uporem maniaka obijał się o szyby. Warszawa pogrążona w ciemności skrywała swoje tajemnice, podczas gdy dwoje ludzi, pozostawieni sami sobie w jednym z jej mieszkań, byli zdani na łaskę i niełaskę losu, który nie zawsze bywa hojny.

Rozdział III

Obudziła go ogłuszająca wręcz cisza. Głowę miał niesamowicie ciężką, a cały organizm był na tyle otumaniony i zdrętwiały, ze nawet dźwięki Warszawy nie dobiegały do jego uszu. Poczuł w ustach niesmak wczorajszego wieczoru. Mieszanka wina, wódki i przedzierających się wspomnień wzbudziła w nim odruch wymiotny, który na szczęście udało mu się w pierwszej chwili opanować. Jego oczy i świadomość tego co się działo wciąż niezbyt dobrze funkcjonowały, więc nie bardzo wiedział gdzie się znajduje ani co się do końca stało.

— Kurwa, chyba powinienem być w pracy — powiedział na głos, ale dźwięk wydawał mu się dochodzić raczej z oddali. — Kurwa, chyba jestem w domu…

Odpowiedziała mu cisza. Przetarł oczy rękami i upewnił się, że w mieszkaniu jest zupełnie sam. Kaśki już nie było, a on leżał nagi na rozłożonej wersalce. Zupełnie nie pamiętał co się stało, a już na pewno tego, kiedy ona wyszła. Dopiero co uzmysłowił sobie, że jest we własnym mieszkaniu, więc nie liczył na szybkie przebłyski pamięci. Nagle wiele scenariuszy poprzedniego wieczora przeszło mu przez głowę i każdy był coraz straszniejszy i bardziej realny. Kompletnie nie pamiętał najmniejszych szczegółów, a po kilku minutach wytężonego skupienia jego retrospekcja urwała się w momencie, gdy pili razem wódkę z butelki, a Kaśka wymownie ocierała się swoim ciałem o jego. Nawet teraz na tę myśl zrobiło mu się ciepło.

Żołądek nie chciał jednak z nim współpracować. Zupełnie nie mógł uporać się z uciążliwym uczuciem chęci jego całkowitego opróżnienia. Na domiar złego, pod poduszką znalazł czarne, koronkowe majtki, które były ciężkim dowodem realności wczorajszego wieczora i potwierdzeniem rozmytych jeszcze domysłów. Teraz przynajmniej miał pewność swoich przypuszczeń, a i przebieg wydarzeń stał się bardziej możliwy do wyobrażenia.

— Ty chory pojebie… — powiedział znów do siebie i zebrawszy w sobie siły, wstał z łóżka. W kurtce znalazł telefon komórkowy, który oczywiście był rozładowany. Szybko podłączył go do ładowarki, ale musiał odczekać chwilę zanim mógł go włączyć. Spojrzał tylko jak na ekranie kręci się kółeczko, w którego środku wciąż widnieje zero procent. — Szybciej, kurwa… — powiedział pod nosem, jakby chcąc samą siłą woli przyspieszyć proces, na który i tak nie miał żadnego wpływu. Czekając poszedł do kuchni napić się wody z kranu, gdyż nic innego nie było na widoku, a nie chciało mu się szukać. Na lodówce czerwony, plastikowy zegar wskazywał godzinę 10:15.

— Ja pierdolę! — krzyknął oszołomiony i nagle poczuł w sobie nieoczekiwany przypływ sił.

Najszybciej jak tylko się dało, ogarnął się do stanu używalności — a przynajmniej tak mu się wydawało — i wypadł z domu z prędkością światła. Był sporo spóźniony, a nigdy mu się to nie zdarzało. Właściwie był to pierwszy raz, gdy się tak poważnie spóźnił, więc miał w sobie dziwne uczucie poczucia winy. Tłumaczył sobie, że innym na pewno zdarza się to notorycznie i nic się nie dzieje, więc na pewno i jemu należy się raz na jakiś czas taki drobny wybryk, ale mimo wszystko coś nie dawało mu spokoju i poczuwał się do odpowiedzialności. Miał w sobie też dziwną obawę przed zobaczeniem się z Kaśką. Zupełnie nie wiedział co jej powiedzieć, jak na nią patrzeć ani jak się zachowywać.

Kiedy wparował do banku, Andrzej akurat obsługiwał klienta. Spojrzeli tylko na siebie wymownie i bez komentarza Adam zajął miejsce w swoim tymczasowym biurze. Pospiesznie rozejrzał się dookoła, ale Kaśki nigdzie nie było. Nie wiedział czy coś się stało czy po prostu złe samopoczucie albo poczucie winy nie pozwoliły jej przyjść. W tym momencie zaczął się poważnie martwić.

Jako, że nawet za zamkniętymi drzwiami oddzielała go od całej reszty tylko szklana ściana, nie mógł pozwolić sobie na odrobinę rozluźnienia. Nie było jednak w środku ludzi, poza jedynym klientem obsługiwanym przez Andrzeja. Usiadł więc przy biurku i schował ciężką głowę w dłoniach jakby chciał wycisnąć z niej resztki pamięci z wczorajszego wieczoru. Dopiero wtedy poważnie zakręciło mu się przed oczami, a głowa zaczęła się sama kołysać.

„Czy coś się jej stało? Może coś jej zrobiłem? Kurwa! Przecież to oczywiste, że coś jej zrobiłeś. Człowieku! Ona jest od ciebie dziesięć lat młodsza!” — wewnętrzne demony nie dawały za wygraną. Nie wiedział czy były one wynikiem wczorajszych wydarzeń czy też po prostu ilością wypitego alkoholu. Właśnie tego najbardziej nie lubił w piciu. Zazwyczaj na drugi dzień zdarzały mu się takie myśli, których nigdy nie chciałby słyszeć. Z każdym kacem potrafił sobie poradzić, ale gdy pojawiały się te uporczywe głosy wiedział, że poprzedniego dnia wypił za dużo.

Tym razem jednak nie chodziło tylko o alkohol. Wiedział, że zapraszając ją do siebie powinien spodziewać się takiego zakończenia. Zresztą, sam złapał się na tym, że osobiście też tego bardzo chciał. Ba! A może nawet do tego dążył?

„Kurwa! Chyba wiesz co robi mężczyzna z kobietą po alkoholu?!” — wciąż słuchał wewnętrznego głosu, który nie dawał mu zaznać spokoju.

W końcu wstał i poszedł zaparzyć kawę. Żołądek nie był jeszcze gotowy na przyjęcie żadnego pokarmu, ale dobra, mała czarna mogła zdziałać cuda. Nie patrzył na Andrzeja, ale dobrze wiedział i czuł, że ma on go na oku. Czuł jego ostry wzrok na sobie. Tak to jest w człowieku, że jak zrobi coś złego to wydaje mu się jakby cały świat o tym wiedział i tylko czekał na odpowiedni moment żeby go za to zbesztać. Tak też było i tym razem, więc nawet wobec Andrzeja pojawiło się w nim jakieś niezrozumiałe poczucie winy. Zrugał się w myślach i przypomniał sobie fakt, że przecież jemu też czasami się należy zabalować.

Z ciepłą kawą usiadł przy biurku, ale nie zabrał się jeszcze do pracy. Wciąż czekał na coś, co prawdopodobnie miało nadejść. Czuło się w powietrzu widmo nieznanego, które niechybnie szło w jego stronę.

Gdy młoda kobieta została obsłużona przez Andrzeja i wyszła, ten zamknął za nią drzwi na klucz i wywiesił kartkę informującą potencjalnych petentów o tym, że placówka jest chwilowo zamknięta. Było to bardzo dziwne zachowanie, bo nigdy nie mieli takiego zwyczaju, a nawet w bardzo kryzysowych sytuacjach drzwi były otwarte. Adam nawet przez chwilę zastanawiał się czy takie zachowanie jest zgodne z obowiązującymi procedurami.

— Co ty odpierdalasz?! — zapytał od razu po wejściu do szklanego gabinetu.

— Że co? — odparł zaskoczony Adam.

— Pytam, co ty odpierdalasz? Jest środa, a ty się zachowujesz jak na jakimś jarmarku. Nie dość, że przychodzisz trzy godziny za późno to jeszcze od pół godziny nic nie zrobiłeś. Jeśli myślisz, że tak powinna wyglądać twoja praca, to chyba jesteś w błędzie!

Na te słowa w Adamie zebrała się ogromna złość i całe poczucie winy poszło w niepamięć. Nie panował jeszcze do końca nad sobą, a ogarniające ciepło owładnęło całe jego ciało w jednym momencie, docierając aż do czubka głowy. W końcu nie wytrzymał.

— A kim ty jesteś, żeby mnie pouczać, co?! Zapierdalam tutaj od pięciu lat i nie robię nic innego niż poprawianie twoich, zasranych błędów! Wiecznie się z czymś nie wyrabiasz i muszę za ciebie nadrabiać! Mam prawo raz w życiu się spóźnić do pracy i nic ci, kurwa, do tego!

Andrzej z hukiem zamknął szklane drzwi, które na szczęście były na tyle wytrzymałe, że uporały się z takim przeciążeniem. W gabinecie zapadła głucha cisza. Demony w głowie znów wracały. Teraz było ich jeszcze więcej, gdyż powoli docierało do niego, że nie tak to wszystko powinno wyglądać. Nie tak poprowadzili tą rozmowę. Chciał nawet pójść i na spokojnie spróbować coś wyjaśnić, ale Andrzej rozmawiał właśnie przez telefon. Gdy skończył, ubrał się i od razu wyszedł nie dając nawet szans na cofnięcie tematu i załagodzenie sytuacji. Adam został sam i nie wiedział czy powinien normalnie otworzyć placówkę i obsługiwać ludzi czy poczekać aż Andrzej wróci i najpierw załatwić ich sprawy. Postanowił jednak dać sobie jeszcze chwilę wytchnienia, nie będąc przekonanym co do swojego stanu psychicznego.

Nie musiał długo czekać, a cała sytuacja zaskoczyła go jeszcze bardziej. Stało się coś, czego się zupełnie nie mógł spodziewać. W drzwiach pojawił się Wojtek. Rzeczywiście miał dzisiaj wrócić, ale w tej sytuacji było to dla Adama wyjątkowo niewygodne. Wiedział, że jak zobaczy placówkę zamkniętą, jak również to, że nie ma w niej Andrzeja to nie skończy się to niczym przyjemnym. W rzeczywistości jednak chodziło mu o coś zupełnie innego.

— Co tu się, kurwa, dzieje?! — wykrzyknął na cały głos wysoki, łysy mężczyzna ubrany w ciemny garnitur.

Adam nie odpowiedział. Nie bardzo wiedział jak powinien zareagować, więc wolał nie pogarszać i tak już beznadziejnej sytuacji. Postanowił się po prostu nie odzywać. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że zakończenie jest już i tak z góry ustalone. Wystarczyło poczekać.

— Słuchaj! — wrzasnął w kierunku Adama. — Nie wiem, co ci odpierdoliło, ale wiem o tym, że nie przyszedłeś dziś do pracy na czas. Poza tym, jak ty wyglądasz?! Czy widziałeś siebie w lustrze? Na dodatek śmierdzisz alkoholem na kilometr! Od dawna podejrzewałem, że pijesz, ale teraz nie mam już żadnych wątpliwości! Kto wie ile razy jeszcze tutaj przychodziłeś w takim stanie, a klienci to wszystko oglądali i wąchali. Poza tym, co ty do cholery robisz w moim gabinecie?! Nigdy cię tutaj nie powinno być!

Adama bardzo zdumiały i zabolały słowa, które wypowiadał Wojtek. Zaschło mu w gardle i nie mógł wypowiedzieć żadnego zdania, bo niedorzeczność zarzutów, które usłyszał była tak duża, że nie potrafił użyć kontrargumentów. Zresztą chyba nikt na to i tak nie czekał.

— Wylatujesz! Słyszysz?! Wylatujesz i to już! I błagaj mnie żebym nie wpisał ci tego do akt, bo już nikt cię nigdy nie zatrudni. Nie widzę cię tutaj i to już! — krzyknął wskazując prawą, wyciągniętą przed siebie ręką na drzwi wyjściowe.

Adam wciąż pozostawał w wielkim szoku. Nie bardzo dochodziły do jego głowy te wszystkie dźwięki. Przez chwilę pomyślał, że to może tylko sen i że za chwilę się obudzi. Może to wyobraźnia jeszcze cały czas szaleje, a zaraz to wszystko się skończy, lecz oczywiście nic takiego się nie stało. Jako, że rozmowa wydawała mu się totalnie bez sensu, postanowił spełnić wolę przełożonego. Bez słowa wstał, ubrał się i wyszedł. Tuż za drzwiami spotkał Andrzeja, który na jego widok tylko odwrócił wzrok.

— W końcu będzie tutaj wystarczająco dużo miejsca — powiedział, gdy Adam odszedł już kilka kroków od niego. Na te słowa zatrzymał się jednak na chwilę. Miał ochotę odwrócić się i dać Andrzejowi w mordę, ale o dziwo nawet to w sobie stłumił.

Najgorsze jednak było coś innego. Po drugiej stronie ulicy stał zaparkowany samochód Wojtka. Znał go bardzo dobrze, bo niejednokrotnie lubił się on popisywać swoim białym BMW. Nie widział zbyt dokładnie, ale na siedzeniu pasażera siedziała blondwłosa kobieta w okularach przeciwsłonecznych założonych pomimo jesiennej, brzydkiej pogody. Odwracała głowę w drugą stronę, lecz nie przeszkodziło mu to w zorientowaniu się, że była ona łudząco podobna do Kaśki…

Rozdział IV

Następne dni były z kategorii tych, o których nikt nie chce zbyt długo pamiętać. Najlepiej wymazać je z umysłu i nigdy sobie nie przypominać. Życie niestety układa się tak, że nikogo takie chwile nie omijają.

Adam zaszył się w domu. Leżał, pił wódkę, a gdy ona się skończyła zaczął opróżniać kolejne butelki alkoholu, które jeszcze zostały w barku. Nie było już tego dużo, same tanie wódki i spirytus, ale było mu już wszystko jedno co pije. Tak bardzo chciał nie pamiętać tego wszystkiego, co jeszcze tliło się w jego głowie. Najlepiej było się napić. Wtedy ból był mniejszy. Jego rozpacz osiągnęła szczytowy poziom w momencie, gdy uświadomił sobie, że nie praca jest najgorsza. Nie chodzi o to, że stracił robotę, której i tak nie lubił albo nawet o to, że Andrzej okazał się chujem. Najgorsze było to, że został po prostu wykorzystany i oszukany i to przez osobę, której zaufał. Powoli docierało do niego, że wydarzenia ostatnich dni nie były dziełem przypadku, a Kaśka nie była przypadkową osobą. Smutek ogarnął jego serce na myśl o kolejnym zawodzie w jego życiu. Tak bardzo pragnąć mieć kogoś przy sobie…

Nigdy wcześniej nie posądzałby ludzi o posunięcie się do takiej manipulacji. To przechodziło jego pojęcie. Dlatego pił… trwało to ponad dwa tygodnie. Zmieniał tylko butelki, które następnie opróżniał. Po jakimś czasie doprowadził się do takiego stanu, że często nie zdążał do łazienki, więc mieszkanie zaczęło śmierdzieć i wyglądać jak toaleta. Już nie przeszkadzało mu nawet to, że zarzygany schodził do sklepu po kolejny alkohol. Gdy jednego dnia ekspedientka w sklepie odmówiła mu sprzedaży kolejnej butelki wódki, on głośno się na nią wydarł, wyzywając przy tym od kurew i darmozjadów, po czym zabrał jej butelkę wódki z ręki i wyszedł rzucając pieniędzmi o ladę. Tracił nie tylko panowanie nad sobą, ale i świadomość konsekwencji swoich czynów. Nawet przez chwilę nie zastanawiał się poważnie nad tym, że to może być koniec. Koniec nie tylko pewnego etapu. To może być jego całkowity koniec.

Krople deszczu głośno stukały o okno w dużym pokoju. Nie dawały zapomnieć o tym, że zbliża się zima, która teraz przybrała szary, brudny widok, którego nikt na siłę nie chce oglądać. Deszcz na dodatek przypominał ten dzień… ten cholerny wieczór, kiedy pozwolił jej wejść do tego mieszkania i go oszukać.

Mrok, który widział za oknem, panował również w jego wnętrzu, które w przeciwieństwie do kalendarza, nie widziało wiosny na horyzoncie. Doprowadził się do tego, że każdego dnia leżał w swoich rzygowinach, brudny, posiniaczony i śmierdzący. Przestał chodzić do łazienki, sikał do doniczek z kwiatkami lub po prostu pod siebie, a wszystko rozrzucał dookoła nie bacząc na porządek. Miał gdzieś jak to wszystko wygląda. Teraz był już panem samego siebie i górowało w nim utrwalone przekonanie o tym, że nikt nie będzie mu mówił jak należy żyć.

Chyba powoli nawet miał nadzieję, że to będzie koniec. W sumie już nic nie miało znaczenia. Nagle wszystko straciło sens. Przeszłość minęła, a bez tego ciężko się osadzić w teraźniejszości. Przyszłość na ten moment wyglądała zupełnie tak samo, jak pogoda na zewnątrz. Mrok, szarość i głośne, dziwne dźwięki, zlewające się w jeden, niemożliwy do wytrzymania huk.

Zasłonił roletę, bo zaczęło mu przeszkadzać nawet delikatne światło słoneczne, które wstydliwie przedzierało się przez ciężką pokrywę chmur. W mieszkaniu panowała ciemność. Nie włączał telewizora, telefon miał rozładowany. Nikt się nim nie interesował. Pozostawił sam siebie na pastwę losu, który nie zawsze zna pozytywne zakończenia. Pił, zalewał się wódką i umierał… Nie da się ukryć, że tak długo żyć się nie da, a on jakoś na siłę postanowił sprawdzić ile jeszcze wytrzyma. Umierał z każdym łykiem, z każdą minutą, z każdym kieliszkiem. Tracił świadomość, którą następnie na chwilę odzyskiwał, ale tylko po to żeby znów się napić. Czekał tylko na to żeby znów usnąć, stracić świadomość i nie myśleć. Ból z czasem nie mijał. Ciągła nietrzeźwość jeszcze bardziej go potęgowała. W momencie, gdy budził się lekko oprzytomniały, ogarniał go nieznośny strach. Bał się wtedy wszystkiego. Demony w głowie szalały do tego stopnia, że nie potrafił sobie poradzić nawet z wyjściem do toalety. Zaczął bać się samego siebie. Bał się też sięgnąć po kolejną flaszkę, ale wiedział, że tylko to ukoi jego skołatane nerwy. Wraz ze wzrostem stężenia alkoholu w jego krwi, demony ustępowały. Dawały miejsce uczuciu błogiego spokoju, którego szukał. Ciało się rozprężało, a umysł unosił się do chmur, w których rozpływał się w wirującym świecie.

To właśnie wtedy, wirując gdzieś wysoko w chmurach, przypominał sobie dobre momenty swojego życia. Wracał do tego jak był młody, jak bawił się ze swoim ojcem. Jakie szczęście przynosiło mu przebywanie z nim. Matka nigdy do końca nie potrafiła odnaleźć z nimi wspólnego języka, ale bardzo się starała. Nie była zła. Po prostu nie potrafiła odpuszczać. Zawsze niezmiernie denerwowało ją to, że nie wszystko dzieje się tak, jak ona chce. Chyba nigdy się nie nauczyła tego, że życie toczy się swoimi ścieżkami, których planowanie z góry jest skazane na porażkę. Do końca życia miała jakieś życzenia i zachcianki wobec ludzi, którzy starali się być dla niej życzliwi i pomocni. Do końca życia też chodziła do kościoła. Ojciec miał na ten temat zgoła odmienne zdanie, lecz pod koniec życia nawet jemu udało się skierować drogi w tamtą stronę. Matka była z tego powodu tak dumna, że umarła zaraz po ojcu. Wiedziała, że zrobiła swoje i może iść tam, gdzie jej prawdziwe miejsce. Wiedziała, że swoje już zrobiła. Nie kochali się jakoś bardzo, nie byli wzorowym małżeństwem. Nie istniała między nimi jakaś szczególna więź, która powinna charakteryzować małżonków. Jedno natomiast trzeba przyznać — oni się szanowali. Nie było awantur, nie było sprzeczek. Często natomiast była cisza. Nie rozmawiali ze sobą jeśli nie musieli. Każde żyło swoim życiem, a on był ich spoiwem. Pewnie nie raz pokłócili się o sposoby jego wychowywania, ale przynajmniej był dla nich tematem do koniecznych rozmów. Prawdopodobnie, gdyby nie on to nic by z tego małżeństwa nie było. Sprawiliby w końcu, że więź między nimi ucichnie i umrze śmiercią naturalną, na co małe dziecko naturalnie nie pozwoliło.

Kiedyś było inaczej, wszystko szło swoim torem. Szkoła, studia, koledzy, koleżanki, przyjaźnie, miłości. Wszystko się działo. Teraz nie dzieje się nic. Brak własnych uczuć jest straszny, a to z tym musiał radzić sobie każdego dnia. Nikt mu nie mówił w którą stronę iść, nikt nie dawał niezbędnych drogowskazów, które w młodości wyznaczały ścieżki poszczególnych dni.

Właściwie sam nie wiedział dlaczego akurat wtedy przyszły mu do głowy czasy dzieciństwa oraz te dziwne myśli o rodzicach. Już od dłuższego czasu wydawało mu się, że o nich zapomniał. Na początku, zaraz po ich śmierci, bardzo ciężko było mu się pogodzić z faktem ich odejścia. Wtedy też czarne chmury nadciągnęły nad jego życie, z tym że los akurat wtedy okazał się wobec niego łaskawy i poprowadził go we właściwą stronę. Teraz jednak nic nie wróżyło dobrego zakończenia.


* * * * *


Przyszedł w końcu taki moment, w którym już nie wiedział jaki jest dzień tygodnia ani nawet która jest godzina. Zresztą było mu to całkowicie obojętne. Stracił poczucie sensu, poczucie obowiązku i czegokolwiek, co zmuszałoby go do podjęcia trudu działania i wzięcia się w garść. Już wewnętrznie odpuścił i czekał na swój koniec. Miał nadzieję, że nadejdzie szybko i bezboleśnie.

Co jakiś czas dobiegały do niego dziwne dźwięki. Stukanie, pukanie… podobne zupełnie do niczego. Nie umiał odnaleźć źródła tych odgłosów, ale zaczęły one mu bardzo przeszkadzać. Nie trwały długo, ale zaczęły pojawiać się regularnie. Co jakiś czas… może co kilka godzin… nie potrafił tego określić. Pojawiały się każdego dnia, ale nic bardziej konkretnego o nich nie mógł powiedzieć ani też lepiej je sprecyzować. Nie był w stanie ich nawet w żaden sposób scharakteryzować. Może z czasem nabierały siły…? A może nie? Pił jednak ciągle, więc percepcja postrzegania rzeczywistości była u niego tak zaburzona, że nie był w stanie przypisać wydarzeniom żadnych sensownych cech. Wszystko dla niego było tak samo pozbawione sensu.

W chwili umiarkowanej trzeźwości, zaraz po przebudzeniu z długiego snu, poczuł realnie to, co się wokół niego dzieje. Poczuł ten smród moczu, odchodów, wymiotów i resztek psującego się jedzenia. Zrobiło mu się bardzo niedobrze. Coś podpowiadało mu, że zapełnienie tej pustki alkoholem zamknie sprawę, lecz po sprawdzeniu zawartości siatek na zakupy stwierdził, że zapasy się niestety skończyły. Nieświadomy przebiegu wydarzeń z ostatnich dni, nie mógł nawet znaleźć portfela. Nieudolnie próbował wstać i go poszukać, ale nogi odmawiały mu posłuszeństwa, a błędnik szalał, nie pomagając odzyskać równowagi. Nie miał nawet za co kupić alkoholu, a odzyskanie panowania nad pozycją pionową stanowiło nie lada wyzwanie. Próbując nieudolnie stawiać kolejne kroki dopiero po dłuższym czasie zdołał wydostać się z mieszkania.

— Na krechę! Potrzebuję na krechę! — krzyczał do ekspedientki za ladą, ale ta pozostawała niewzruszona. Nie dlatego, że nigdy nie sprzedawała nikomu na krechę, ale dobrze wiedziała, czym w tym przypadku to się skończy, a nie chciała mieć tego człowieka na sumieniu. Twardo przystawała przy swoim.

— Kurwa! Dawaj mi, ty kurwo, tę wódkę, bo rozpierdolę ten sklep! — zaczął krzyczeć i się awanturować, podczas gdy cały personel już na niego nie reagował.

Złapał sprzedawczynię za rękę i mocno ścisnął do tego stopnia, że aż na jej twarzy pojawił się grymas bólu.

— Pan jest pijany. Proszę zostawić tę panią — nagle rzuciła w jego kierunku mała dziewczynka, która akurat weszła do sklepu. Miała może cztery lub pięć lat. Ubrana była w śliczną, różową sukienkę, białe buciki i rajstopki.

Spojrzał na nią i jakby za jakimś tajemnym zaklęciem, wszystkie emocje go opuściły. Nagle złość i wściekłość, które jeszcze przed chwilą panowały nad jego ciałem, stały się zupełnie małe i nieistotne. Ten mały, cichy głosik sprawił, że jego kolana się ugięły. Musiał przysiąść pod ladą, po czym zakrył twarz dłońmi. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuł, że upadł. Serce podpowiadało mu, że jest jeszcze dla niego szansa, tylko musi wstać, wziąć się w garść i podnieść głowę do góry. Posiedział tak jeszcze kilka chwil, po czym wstał i wyszedł bez słowa.

Gdy wrócił pod mieszkanie okazało się, że nie może odnaleźć kluczy do drzwi wejściowych. Przeszukał nieudolnie wszystkie kieszenie, ale nigdzie ich nie było. Na wszelki wypadek sprawdził również w majtkach, ale tam również nie było po nich śladu, a drzwi wciąż pozostawały niewzruszone. Z rozpaczy zaczął kopać w nie i starając się je wyważyć, uderzał mocno pięściami.

— Otwórzcie się, kurwa! — wpadł znów w szał i nie panował nad sobą. Kilkukrotnie uderzył mocno w futrynę tak, że jego prawa dłoń zaczęła krwawić. Nie czuł wyraźnie bólu, ale gdy zauważył krew ściekającą po nadgarstku, postanowił przestać. Usiadł pod drzwiami, a jego ciałem wstrząsnęła rozpacz. Zalewał się rzewnymi łzami, pomieszanymi ze śliną i krwią. Nie mógł opanować swoich emocji. Nawet sąsiedzi przechodzący obok niego nie okazywali już większego zainteresowania. Mieli wyraźnie dość sąsiedztwa pijaka.

Wszystko się skończyło. Wokół był tylko silny szum, który zagłuszał całą przestrzeń i nie wróżył nic dobrego. Czekał tylko na zakończenie. Los jednak czasami bywa przekorny i nie daje nam powiedzieć „koniec” wtedy, kiedy sami tego chcemy. Przychodzi z pomocą często spóźniony, ale przychodzi…

— Co ty tu robisz?! Jak ty wyglądasz?! — jego oczom ukazała się Kaśka. Stała nad nim i przyglądała się widokowi, którego na pewno się nie spodziewała.

Jak zwykle, nic nie odpowiedział.

— Wchodź do domu, i to już! Nie będziesz tutaj tak siedział!

— Spierdalaj stąd… — powiedział patrząc na nią rozmazanymi oczami. — Słyszysz?! Nie chcę cię tutaj więcej widzieć! Spierdalaj stąd! — krzyczał bez opamiętania zupełnie nie zważając na echo niosące każdego jego słowa po klatce schodowej.

Kaśkę bardzo zabolały te słowa, lecz dobrze wiedziała, czego się może spodziewać przychodząc do niego. Nie sądziła jednak, że spotka go w takim stanie. Chwyciła jego podbródek i podniosła twarz tak, by móc spojrzeć mu w oczy.

— Nie mam kluczy… — to pierwsze normalne zdanie, jakie wypowiedział od kilku dni. — Byłem w sklepie, gdzieś zgubiłem. Nie mam kluczy… — znów się głośno rozpłakał. Z jednej strony miał ochotę ją odrzucić, wypędzić i sprawić żeby zniknęła, ale z drugiej wiedział, że tylko ona nie pozostawi go tutaj samego.

— Już dobrze… już dobrze… — przytuliła go mocno do piersi. Trochę ubrudziła przy tym swój beżowy płaszcz nieczystościami z jego twarzy, ale nie było to dla niej powodem do wstrętu ani obrzydzenia.

— Zaczekaj tutaj, zaraz wrócę — i tak szybko jak się pojawiła, zniknęła za schodami.

W Adamie, na jej widok jednocześnie pojawiły się szczęście, ale i rozgoryczenie oraz złość. Przypomniało mu się jak został potraktowany i to, że to Kaśka wtedy siedziała w samochodzie Wojtka. Był o tym przekonany, a to oznaczało, że nawet ona go oszukała. Myśli nie dawały mu spokoju, a głowa pękała w szwach. Tak bardzo znów się rozczarował.

Z drugiej strony, to ona była jego jedynym światłem w tym ciemnym tunelu, do którego wpadał z każdym dniem coraz głębiej. To jej obecność tutaj dawała mu nadzieję. Teraz jej bardzo potrzebował. Niestety, spustoszenie w głowie już się odbyło i znów zaczął odczuwać głęboki lęk. Skulił się i siedział zapłakany na wycieraczce. Było mu zimno, czuł zapach odchodów i słyszał przeraźliwy szum w uszach. Ze środka mózgu dobiegał głośny krzyk. To był krzyk proszący o ukojenie. Zazwyczaj gasił go alkoholem. Gdyby tego nie robił, już dawno musiałby zwątpić w samego siebie i odejść. W jego myślach pojawiła się wyraźna wizja końca. Tego, że go zaraz nie będzie. Czuł, że przestanie oddychać i cała jego obecność sprowadzi się do nieobecności. Co będzie dalej? Czy będzie jakieś dalej? Czuł, że już nigdy nie poczuje tego, co czują ludzie żywi. Że przestanie oddychać, mówić, odczuwać. Bał się bardzo, że zniknie i zostanie zapomniany… na zawsze.

Rozdział V

Obudził się na wersalce w swoim mieszkaniu. Był ubrany w same slipy oraz skarpetki, ale leżał pod grzejącą, ciepłą kołdrą, więc nie było mu zimno. Czuł nawet, że jest mu trochę za gorąco, więc zaraz po przebudzeniu odkrył się i zobaczył posiniaczone ciało. Wszędzie widniały mniejsze lub większe przebarwienia, które prędko zaczęły dokuczać nawet przy najmniejszych próbach ruchu. Oczy też jeszcze nie do końca wróciły do pełnej sprawności, bo wciąż widział wszystko jakby za mgłą, niezbyt wyraźnie. Jednak dźwięk wskazywał na to, że nie jest sam w mieszkaniu. Lekko się zdumiał, gdyż nie do końca jeszcze potrafił odtworzyć sobie wszystkie ostatnie wydarzenia w odpowiedniej kolejności, a w głowie wciąż huczał mu jednostajny szum. W oddali słychać było krzątanie się innej osoby, delikatne postukiwania, spowodowane przestawianiem mebli oraz innych przedmiotów. Chciał coś powiedzieć, ale nie był to jeszcze dobry moment. Jedyne co udało mu się wyrzucić z siebie to zupełnie niewyraźne krztuszenie się i ciche, nic nie znaczące buczenie. Był tak oszołomiony, że uwierzyłby nawet, gdyby ktoś powiedział mu, że leży tak tutaj cały rok. Po chwili uspokojenia myśli, powoli zaczął jednak przypominać sobie fakty i o dziwo, pierwsze co poczuł to głęboki wstyd. Przypomniał sobie jak leżał brudny, zasikany i śmierdzący na wycieraczce pod drzwiami, podczas gdy Kaśka znalazła go w takim stanie. Przypomniał też sobie co do niej mówił. Znienawidził się za to, lecz po chwili zastanowienia doszedł do wniosku, że nigdy w normalnych okolicznościach tak by się do niej nie zwrócił. To miało być coś w rodzaju wewnętrznego wytłumaczenia przed samym sobą, ale była to raczej nieudana próba.

To pewnie ona jest teraz w drugim pokoju — pomyślał. To ona go uratowała. Wciąż jednak pełna trzeźwość myślenia nie wróciła, a ciągły szum w uszach sprawiał, że nie mógł zebrać myśli. Na dodatek słońce, przedostające się przez jedyne okno w pokoju, bardzo raziło go w oczy. Nie mógł wstać żeby je zasłonić. Po pierwszej próbie wyraźnie zaniechał kolejnych, gdyż ból dawał się we znaki bardzo mocno. Bolały go niemiłosiernie mięśnie nóg i brzucha. Każde ich spięcie powodowało, że brakowało mu oddechu. Był wyraźnie wykończony, więc postanowił, że spróbuje jeszcze zasnąć. Sen był tym, czego teraz jego organizm potrzebował najbardziej.

Jednak nie do końca udało mu się doprowadzić swój organizm do regeneracji. Leżał wyciągnięty na łóżku nie mogąc się ruszyć, czego miał pełną świadomość. Jednak ku jego zdziwieniu, w pewnym momencie nie mógł wykonać nawet najmniejszego ruchu ani gestu. Poczuł się całkowicie sparaliżowany i nagle opanowało go przerażenie na brak reakcji swojego organizmu. Ciało nie słuchało jego mózgu. Jedyne, co mógł to leżeć nieruchomo i patrzeć wprost przed siebie, widząc brudny sufit wynajmowanego mieszkania. Nie mógł nawet przekręcić głowy ani zamknąć oczu. Zupełnie stracił kontrolę nad swoim ciałem. Tylko ten ciągły i coraz głośniejszy szum w głowie. Stawał się on nie do zniesienia i wciąż przybierał na sile. Był odczuwalny niczym ból, który przeszywał czaszkę. W pewnym momencie poczuł jak zaczynają mu drżeć ręce, a po kilku chwilach już całe ciało. Próbował krzyczeć, otwierać usta, ale nic nie wydobywało się z jego wnętrza. Drgawki opanowały wszystkie kończyny, zrobiło mu się zimno, choć czuł jak pot spływa mu z czoła. Chciał krzyczeć, ale nie mógł. Trząsł się tylko cały i nie miał nad tym żadnej kontroli. Szum w głowie zamienił się w ostry pisk, który rozrywał mu skronie. Gdyby tylko mógł, zakryłby głowę rękami, ale te pozostawały w niekontrolowanym tańcu.

Nagle do pokoju wpadła Kaśka. Skoczyła czym prędzej do Adama i objęła go mocno ramionami. Ścisnęła go z całej siły ochraniając przed zrobieniem sobie krzywdy. Z łatwością mógł uderzyć się o ścianę lub bok łóżka. Ta straszna sytuacja trwała jeszcze przez kilkadziesiąt sekund, podczas których Adam nie panował już nad niczym, a Kaśka z uporem maniaka wtulała jego trzęsące się ciało, w swoje piersi. Gdy drgawki lekko ustały objęła jego głowę w dłonie i schyliwszy się, dotknęli się czołami. Trwali w tym uścisku kilka długich minut, a rytmiczne bicie jej serca bardzo go uspokajało. Oboje poczuli, że sytuacja została wstępnie opanowana. Znów mógł poruszać palcami, nogami i rękami, ale nie miał póki co na to najmniejszej ochoty.

— Co się ze mną dzieje? — powiedział po chwili czując głęboki strach przed reakcjami jego organizmu.

— Trochę ostatnio przesadziłeś. Niektórzy tak mają po alkoholu. Twój organizm mocno się zmienił, dostał nieźle w kość. Nie przejmuj się, coś na to poradzimy. Musisz odpoczywać.

Mówiąc to leżała już obok niego i głaskała go czule po głowie, przytulała do siebie i delikatnie całowała w czoło. Zajmowała się nim jak nikt inny.

— Mocno narozrabiałeś.

— Wiem, przepraszam. I dziękuję, że zajęłaś się domem.

— Spałeś prawie dwie doby, miałam trochę wolnego czasu. Ale mam nadzieję, że za często nie będziesz robił takich niespodzianek?

— Wiesz, chyba straciłem nad tym wszystkim kontrolę. Chciałem umrzeć.

— Umrzeć?! Z powodu pracy?! — odparła zaskoczona i spojrzała mu głęboko w oczy.

— Nie o pracę tu chodzi… dobrze wiesz.

Tutaj zapanowała długa cisza. Nikt nie chciał kontynuować tej dyskusji, przynajmniej na razie. Nie był to odpowiedni moment. Adam był jeszcze za słaby, a Kaśka cóż… bała się. Leżała tylko obok niego i delikatnie głaskała go dalej po głowie. Nie odzywali się ani słowem. Słuchali jedynie swoich równych oddechów i odgłosów Warszawy za oknem. Szum w głowie na szczęście minął, lecz bóle mięśni wciąż dawały o sobie znać.

— Mam dość. Wiesz jak bardzo mam dość tej poprawności — zaczął majaczyć. — Ludzi mam dość, tego jacy są, jacy muszą być albo powinni. Mam dość życia „tak jak trzeba”, wymagań i oczekiwań… Mam dość tych wszystkich zasad — mówił cicho, a cienka strużka śliny pociekła mu z ust. Nie interesowało go nawet czy to, co teraz mówi, do niej w ogóle trafia, ani czy ona to w ogóle słyszy, ani czy to w ogóle ma sens.

Ona natomiast słuchała bardzo dobrze.

— Potrzebuję ludzi, a jednak ich nienawidzę… czasami lubię, choć nie wiem dlaczego. Nawet jak kocham to nie potrafię. Chciałbym, ale nie umiem… Mam dość słuchania i mówienia. Jak pomyślę, ile myśli idiotycznych zostaje wylanych na światło dzienne, a ile miłości pozostanie na zawsze niewyznanych to aż słabo mi się robi. Ludzie nie komunikują się, nie dążą do szczęścia, choć myślą, że tak.

— Boisz się? Masz w sobie strach? Tak? — zapytała szczerze zmartwiona tym, co mówi Adam. Wiedziała, że jego mózg nie funkcjonuje jeszcze najlepiej i obawiała się, że poprawa prędko nie nastąpi.

— Strach teraz jest wszędzie. Wszędzie zasady, reguły, szablony. Tak trzeba, tak nie można, tak się powinno. Nie! Tego mam dość. Boimy się reakcji tych, na których nam zależy. Później boimy się reakcji nawet tych, których nie znamy. Strach idzie tam, na czym nam zależy. Jest w naszych planach, marzeniach, w przyszłości. Często w tym, czego nie znamy, a czego pragniemy. Łatwo się mówi, trochę trudniej słyszy, a najtrudniej słucha.

— Chyba wiem o czym mówisz. Zresztą teraz chyba każdy ma swoje problemy… — zamyśliła się.

— Mam dość świata, w którym nie ma problemu ten, który o tym nie mówi. Wszyscy ci, którzy tak uwielbiają chwalić się swoimi problemami najczęściej sami je sobie wymyślają, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Jak siedzisz cicho to najpewniej nie masz żadnych problemów, jesteś szczęśliwym człowiekiem… Dowiedzenie się czegoś wymagałoby zadania pytania, a to z kolei słuchania… ciężka sprawa. W ogóle nienawidzę słowa „problem”. Teraz każdy ma jakiś problem i nadużywanie tego słowa stało się plagą społeczną. W telewizji, Internecie, w każdej gazecie pompują w nas miliony problemów. W sumie się nie dziwię, że wszyscy chodzą przygnębieni, smutni, zalani tym świństwem. Dali w siebie wlać cały ten syf medialny. Kupują to, łykają wszystko, co tamci chcą. Ludzie kochają problemy, dlatego mają ich wiele, a jeszcze bardziej kochają się nimi chwalić, szeptem krzycząc — „współczuj mi!”. A tamci współczują, choć nie pomagają, niczego nie rozwiązują. Teraz to nie jest istotne… ważniejsze jest wysłuchać, powiedzieć kilka dobrych słów. Nie rozumiem… nie muszę… nie wiem…

— Jesteś teraz na pewno bardzo przemęczony… — spojrzała na niego czule. — …Może powinieneś jednak odpocząć?

— Jestem rozdarty, gdzieś daleko od właściwej drogi — dalej kontynuował, nie zwracając uwagi na jej słowa. — Chyba się pogubiłem, jest ciężko i z dnia na dzień coraz ciężej. Czegoś mi zabrakło, czegoś nie zauważyłem, przeoczyłem, a może straciłem… wciąż szukam. Całe życie czegoś szukam, na coś czekam, nigdy nie ma tego odpowiedniego momentu. Zastanawiam się kiedy to się zaczęło, kiedy stałem się zbyt zwykły. Czasami myślę, że to może świat idzie w tym kierunku, w którym ja nie poszedłem i dlatego ciężko jest mi się odnaleźć, znaleźć szczęście, odrobinę uśmiechu na twarzy. To wszystko znacznie utrudnia życie… życie zwykłe, codzienne… Życie pozbawiło mnie uczuć…

— Każdy z nas ma takie chwile w swoim życiu, kiedy czuje się mocno rozdarty…

— W tym rozdarciu ciężko jest żyć. Mam dość. Jak mam coś zmienić jak nawet nie wiem czego mi tak naprawdę brakuje? Chciałbym czegoś, ale nie wiem czego. W tłumie chcę samotności, gdy jestem sam potrzebuję ludzi, wiecznie niezadowolony. Ciągle słucham rzeczy, które kompletnie mnie nie interesują, ale przecież tak wypada. I wciąż nie jestem szczęśliwszy, wciąż to nie jest to.

— Obawiam się, że to nie jest takie proste. Być może po prostu w życiu brakuje ci celu? Czegoś, co przyświeca każdemu jednemu dniu? Tej radości wewnętrznej z samego wstania rano z łóżka?

— Mam chaos w głowie, nie potrafię zebrać myśli. Potrzebuję odpoczynku, ale zupełnie nie wiem czym się tak zmęczyłem. Przecież nie robię nic nadzwyczajnego. Nawet nie wiem, jak miałbym odpocząć. Nie lubię podróży, nie lubię być w tłumie, nie lubię tańczyć, nie wiem jak się relaksować. Ciągły strach, niepewność, paraliżują mnie. Jest mi coraz ciężej… wybacz.

— Już dobrze, teraz już będzie dobrze, zobaczysz. Poukładamy to wszystko. Świat nie jest taki zły. Może po prostu coś zgubiłeś i teraz musisz to odnaleźć?

— Nie wiem… Zaczynam sam siebie przerażać… Chyba czas się zdrzemnąć. Może coś się przyśni, może coś wyjątkowego, może coś się zmieni, może…

— Śpij, śpij spokojnie. Ja tutaj będę cały czas — zapewniała go swoim delikatnym głosem, jednocześnie myśląc głęboko nad tym, co przed chwilą powiedział.

Nie mogła wyjść z podziwu jak te słowa bardzo trafiają również do jej życia. Zachciało jej się płakać, lecz przypomniała sobie, że tym razem to ona musi być twarda i nie dać się złamać.

Rozdział VI

— A teraz ja muszę ci opowiedzieć trochę o sobie — zaczęła mówić w momencie, kiedy poczuła jak Adam zaczyna się wybudzać. — Przychodziłam do ciebie tutaj przez kilka dni. Pukałam, waliłam pięściami, ale nikt nie odpowiadał. Nie wiem, pewnie leżałeś pijany — spojrzała na niego ze wzrokiem łagodnym, w którym można było wyczuć bardziej współczucie i wybaczenie niż zarzuty. — Chciałam do ciebie przyjść, bo musiałam cię przeprosić. To był mój jedyny cel. Chciałam tylko wiedzieć, że mi wybaczasz, a potem zniknąć znów do swojego świata. Teraz, gdy widzę co tobie zrobiłam, nie mogę tak po prostu wyjść… To wszystko moja wina i nie mogę tego tak pozostawić — tym razem nie udało jej się opanować emocji i z jej oczu poleciały delikatne łzy.

— Co jest twoją winą? — zapytał jeszcze lekko zaspany i nieprzytomny. Nie wiedział czy pospali kilka godzin czy może aż do następnego dnia.

— Tak, to byłam ja. Wtedy, w tym samochodzie to byłam ja. Mało tego, wcześniej to też byłam ja — zaczęła mówić zupełnie nieskładnie, jakby chciała wyrzucić z siebie wszystkie niepotrzebne słowa.

— O czym ty mówisz? — zapytał, choć już sam zaczynał układać wszystko w swojej głowie.

— To ja doprowadziłam do całej tej sytuacji. Wojtek posłużył się mną żebym się ciebie pozbyła. A ja… to zrobiłam — załamał jej się głos. — Ja i Wojtek jesteśmy parą. To znaczy byliśmy. Nie wiem… Zresztą teraz to nie ma znaczenia. Wojtek chciał się ciebie pozbyć. Uważał ciebie za niepotrzebne ogniwo w jego pracy, które na dodatek kosztowało za dużo pieniędzy. Miał inne pomysły na ich zagospodarowanie. Chciał żebym ja zajęła twoje miejsce. Niestety, nigdy nie mógł znaleźć żadnego sensownego argumentu na to, żeby cię usunąć. Miał swoje pomysły, zresztą wiesz… Tylko proszę, nie przerywaj mi zanim powiem do końca wszystko co chcę i powinnam.

— No ok, mów. Ale jak to parą?! Jak wy się do cholery w ogóle mogliście poznać? — przystał na warunki, bo cała historia bardzo go zaciekawiła. Pomimo tego, że jej słowa go raniły i wciąż wzbudzały gniew, to chciał zrozumieć dlaczego musiało tak to się wszystko skończyć. Nie bardzo to rozumiał, więc z nieskrywaną chęcią wyczekiwał na poznanie przyczyn swojego obecnego stanu.

— Poznaliśmy się na uczelni. Nie wiem czy wiesz, ale twój szef dorabia jako doktorant na SGH. Miałam z nim zajęcia na studiach i tak jakoś wyszło… Wracając jednak do tematu to, jak już wspomniałam, Wojtek chciał się ciebie pozbyć. Posłużył się mną żebym się do ciebie zbliżyła. Miałam znaleźć na ciebie haki, dowody które mogły cię obciążać, które on później by wykorzystał do tego żeby cię usunąć. Tak, byłam tak perfidna i się na to zgodziłam. Zresztą pewnie nie miałam wyjścia, ale teraz i tak mi nie uwierzysz. Celowo się do ciebie zbliżyłam, celowo znaleźliśmy się w twoim mieszkaniu. Potem jednak wszystko wymknęło się spod kontroli. Ja nie do końca chciałam żeby to wszystko tak wyszło… Wpadłeś mi w oko, spędziliśmy tę noc razem, uprawialiśmy seks. To wszystko poszło zdecydowanie za daleko. Jednocześnie, gdzieś głęboko w sercu poczułam, że jesteś moją szansą na ucieczkę… jesteś kimś, kogo od zawsze potrzebowałam, a nigdy nie miałam. Nie wiedziałam wtedy co mam robić, ale wszystko potoczyło się samo. Spóźniłeś się do pracy, Andrzej podkablował, a Wojtek postanowił wykorzystać ten fakt. No oczywiście, byłeś do tego pijany, więc miał dodatkowy argument, który bardzo mu odpowiadał. Ale nie tak to miało wyglądać.

— Czyli po prostu mnie oszukałaś, tak? Wykorzystałaś mnie tylko po to żeby się jemu przypodobać? — podniósł się na łokciach czując przeszywający ból w plecach i ramionach.

— To nie tak… ja nie chciałam tego zrobić. Ja po prostu musiałam, nie miałam wyjścia — tłumaczyła się, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Chciała coś powiedzieć, ale nie umiała tego zrobić. Widać było jak bardzo się bała.

— Jak to nie miałaś wyjścia?! Chcesz mi powiedzieć, że chciałaś zniszczyć moje życie tylko dlatego, że tak chciał jakiś inny popapraniec? Przecież to totalnie bez sensu! A poza tym niezwykle perfidne! Myślisz tylko o sobie!? Tak? — naskoczył na nią bardzo świadomie i z celowym zamiarem sprawienia jej przykrości. Zupełnie nie mógł pojąć takiego zachowania. — Wiesz, zawsze żyłem tak, żeby nie zrobić nikomu krzywdy. Już prędzej sobie odejmowałem od buzi niż komuś innemu sprawiłem przykrość. Tym bardziej nie rozumiem czym sobie zasłużyłem na to, że życie potraktowało mnie w ten sposób.

Zapadła cisza, lecz po chwili dało się słyszeć łkanie Kaśki, która skryła swoją twarz w poduszce.

— Tak, masz rację — odparła w końcu. — Zachowałam się okropnie, lecz musisz mi uwierzyć, że ja tak naprawdę nic nie zrobiłam. A już na pewno nic, czego bym tak naprawdę nie chciała. Chciałam spędzić z tobą tę noc, chciałam wszystkiego, co wtedy robiliśmy. Moje uczucia wymknęły się spod kontroli…

— To czemu tego nie zatrzymałaś? Czemu uciekłaś i dałaś mi się spóźnić do pracy? Czemu ze mną nie byłaś do końca, a rano po prostu nie poszliśmy razem? Czemu nie poszliśmy do Wojtka, nie daliśmy mu w pysk i nie poszliśmy swoją drogą robiąc to, na co tylko mamy ochotę?!

— Wojtek mnie bije.

— Co?!

— On mnie bije. Bałam się, że znów wpadnie w szał. Zresztą tak też się stało, więc może lepiej jakbym jednak została wtedy z tobą. Przynajmniej lanie byłoby za coś konkretnego.

— Bije?! Jak to?! — zapytał wyraźnie zaskoczony.

— Bije mnie regularnie. Wciąż ode mnie czegoś wymaga, coraz to większych rzeczy. Wysługuje się mną. Ciągle się boję i robię to, co tylko mi każe. Musiałam robić rzeczy, o których nigdy nikomu nie powiem, oszukiwałam ludzi, naciągałam ich, brałam pożyczki i kredyty… tylko dlatego, że… bałam się… — mówiła, a łzy spływały jej po policzkach, a następnie spadały na chude nogi. Wybacz mi, proszę. Ja naprawdę nie chciałam tego zrobić. Nie miałam po prostu wyjścia. Bałam się, że znów dostanę, a on zabije moje dziecko… po raz kolejny.

— Jakie dziecko?!

— Jestem w ciąży… drugi miesiąc. To jeszcze bardzo wcześnie. Wszystko może zagrozić ciąży. Boje się, że znów mi to zrobi.

— Znów? Jak to znów?!

— Tak, już kiedyś pozbawił mnie ciąży. Było to kilka miesięcy temu. Powiedział, że nie wyobraża sobie tego, że jakiś dzieciak pojawi się w jego domu, po czym w szale bił mnie pięściami po brzuchu aż zaczęłam krwawić. Potem zaprowadził mnie do jakiegoś lekarza, który nawet nie zadał mi żadnego pytania, tylko po prostu wyskrobał wszystko to, co zostało z mojego dziecka. Dlatego o tym, że teraz jestem w ciąży jeszcze mu nie powiedziałam.

— To straszne co mówisz. Ale z niego skurwiel. Mówiłaś o tym komuś?

— Nie, jesteś pierwszą osobą, przed którą się tak otworzyłam. Nie wiem dlaczego, ale tobie… zaufałam.

— Wiesz… ja też tobie zaufałem. Wtedy, gdy przyszłaś do mojego mieszkania, piliśmy, kochaliśmy się. Wiesz, ja też tego chciałem. Chciałem tego tak bardzo, że być może nawet sam do tego doprowadziłem. Ty też stałaś się dla mnie szansą na normalność, której w tobie szukałem. I wiesz? Tak bardzo się bałem, że wraz z twoim zniknięciem, zniknie całe moje życie. W jednej chwili znów poczułem wokół siebie pustkę. A teraz wróciłaś… jesteś… to dobrze.

Przytulił ją do siebie, po czym czule pocałował w czoło. Popatrzył głęboko w jej piękne, zielononiebieskie oczy i delikatnie się do niej uśmiechnął. Ona odpowiedziała tym samym.

— To jeden z piękniejszych momentów w moim życiu — powiedziała zupełnie szczerze.

— Nie dam cię nikomu skrzywdzić. Temu dupkowi dobiorę się do dupy i pokażę gdzie jego miejsce.

— Nie! Zostaw to już! Nie chcę go już nigdy więcej widzieć — odpowiadała, wyraźnie bojąc się na samą myśl spotkania Wojtka.

— Załatwię to jak mężczyzna ze śmieciem. Nie mogę pozwolić na to, żeby uszło mu to na sucho.

— Zemsta nie jest najważniejsza. Nie skupiaj się teraz na tym, proszę — Adam nic nie odpowiedział, ale w środku postanowił już sobie, że tak tego nie zostawi.

— A gdzie są twoi rodzice? Jesteś jeszcze młoda… nie mogłaś się do nich zwrócić o pomoc? — Adam poczuł, że zaczął dotykać bardzo delikatnych tematów, gdyż Kaśka nagle odwróciła głowę w drugą stronę.

— Moi rodzice to zupełnie inna historia, choć też niestety namieszana przez Wojtka. Wszystko, co ci opowiedziałam wcześniej nie było do końca prawdą. Od trzech lat nie mam kontaktu ze swoją rodziną. Rodzice oczywiście jeszcze żyją, a przynajmniej mam taką nadzieję. Zresztą, bardzo źle ich potraktowałam, oszukałam wiele razy i nie mogłabym liczyć na wybaczenie.

— Ale co się stało? Musisz to z siebie wydusić. Zobaczysz, zrobi ci się od razu lżej.

— Wojtek traktował i traktuje mnie jak śmiecia. Bardzo często dochodził do wniosku, że nie ma w domu kasy. A może po prostu nie było jej tyle, ile on by zawsze chciał. Któregoś dnia po prostu wymyślił, że będę udawała chorobę. Poważną, jak najtrudniejszą do wyleczenia. Wymyślił, że mam powiedzieć rodzicom, że jestem bardzo chora i potrzebuję pieniędzy na leczenie. Nie chcę nawet mówić ile razy mnie uderzył mówiąc ze szczegółami, co mam dokładnie robić i mówić. Bałam się wtedy niemiłosiernie. Zastraszył mnie do granic wytrzymałości, więc nie zastanawiając się długo, wdrożyłam jego plan w życie. Pojechałam do moich rodziców, powiedziałam im, że mam raka i że potrzebuję pieniędzy na leczenie. Nie wypytywali za dużo, ale byli niesamowicie zaskoczeni i zasmuceni moimi wieściami. Patrzyłam na nich, a serce mi się kroiło jak widziałam, że cierpią z powodu mojego kłamstwa. Najgorsze było to, że oni cierpieli realnie, a ich ból był taki prawdziwy. Moja matka przez kilka nocy zupełnie nie spała, a ojciec zaczął pić. Płakali obydwoje, gdy myśleli, że nie widzę, a ja tylko się temu przyglądałam ukradkiem. Pękało mi przy tym serce, ale nie mogłam nic zrobić. Gdybym nie wykonała woli Wojtka wiesz co by było…? Oczywiście dali mi pieniądze, które ja następnie przekazałam Wojtkowi. Dostałam lanie za to, że za mało…

— Co za bydlak…

— Rodzice potem zaczęli się domyślać, że coś jest nie tak. Mi było coraz trudniej do nich przyjeżdżać i wymyślać kolejne kłamstwa. Nie wiedzieli gdzie mieszkam, więc w końcu zmieniłam numer telefonu i przestałam się z nimi kontaktować. Od prawie trzech lat nie mam z nimi kontaktu.

— To, co mówisz jest bardzo przykre. Może powinnaś jednak do nich pojechać, opowiedzieć im o wszystkim, przyznać się? Wiesz, czasami strach przesłania nam drogę do tego, co rzeczywiście jest wartościowe i konieczne. Wydaje mi się, że może przyszedł czas na prostowanie ścieżek?

— Nie, to nie wchodzi w grę. Do tej pory już na pewno wiedzą, że to wszystko było tylko kłamstwem. Ja już nie mogłabym spojrzeć im w oczy. Ból jaki im sprawiłam jest absolutnie nie do opisania i nie do wybaczenia.

— Myślę, że w momencie jak im o tym mówiłaś, oni marzyli żeby to okazało się jednak nieprawdą, a nawet kłamstwem. Wiesz, chyba nie ma nic gorszego dla rodzica niż wizja śmierci własnego dziecka. Chyba sama coś o tym wiesz…

— Pewnie to prawda, lecz ja sama sobie tego nigdy nie wybaczyłam i prawdopodobnie nigdy tego nie zrobię. Tyle okrutnych rzeczy, które zrobiłam. Najpierw im, a teraz tobie… i pewnie jeszcze wielu innym ludziom.

— Nie przejmuj się mną. Zastanawia mnie tylko fakt, dlaczego nie zgłosiłaś tego gdzieś? Choćby na policję? Przecież ten bydlak traktował cię jak swoją własność. To przez co przeszłaś musiało być okropne, a on powinien za to zapłacić.

— Nawet nie wiesz jak potężny może być strach. Nawet teraz jak myślę o tym, że mogłabym pójść na policję, mam dreszcze. Nie wyobrażam sobie jego złości. Nie wyobrażam sobie tego, co mógłby mi za to zrobić. Nawet jakby go skazali to i tak kiedyś by przecież wyszedł, znalazł by mnie, a potem skatował na śmierć. Jestem o tym przekonana. On miał zawsze manię dbania o moje życie. Wiedział dużo lepiej co dla mnie jest najważniejsze i najlepsze. Od zawsze tak miałam… ci tak zwani „oni” zawsze wiedzieli co i jak powinnam robić. Wyznaczali harmonogramy, wywoływali presję, stawiali cele, których ja nie chciałam. Leczyli mną swoje niespełnione ambicje, marzenia których sami nie byli w stanie osiągnąć, pouczali wcale nie pytając o zdanie. Zawsze chcieli dobrze! Ale czy do cholery ktoś mnie kiedyś zapytał czy jego dobrze jest spójne z moim?! Może ja mam inne „dobrze”, którym wolę się w życiu kierować? Nikt się z tym nawet przez moment nie liczył. Przestałam być dla świata indywidualna, lecz zawsze wpisana w schemat… bo tak trzeba, bo tak się powinno, bo musimy…

— Ale nie można tego tak zostawiać. Ten bydlak zasługuje na karę, a więzienie jest tylko jej najmniejszym wymiarem. Za to, co zrobił powinien tak naprawdę już nie żyć. Jest zwykłym śmieciem.

— Wyrzucisz mnie, prawda? — zapytała nie mogąc spojrzeć na jego twarz i bojąc się odpowiedzi. Nie chciała jednak słuchać już kolejnych słów na temat Wojtka. Bała się samej wizji opowiadania o nim.

— Spójrz na mnie… — i delikatnie złapał za jej podbródek, który następnie podniósł do góry, a ona odruchowo się skuliła. — …Nigdzie cię nie wyrzucę. Zostań tutaj tak długo jak tylko potrzebujesz i chcesz. Ale musisz obiecać mi, że tak tego nie zostawisz. Ja ci pomogę tyle, ile będę w stanie, ale musisz wrócić do swojego życia. Zasługujesz na nie.

— Wybaczysz mi?

— Nie mam czego ci wybaczać. To nie ty to zrobiłaś. I lepiej będzie dla ciebie jeśli sama też to zrozumiesz — tym razem w jego głosie było zdecydowanie więcej spokoju.

— Dziękuję — po czym znów zaczęła cicho płakać.

— Nie przejmuj się. Musisz to zakończyć. Musisz stawić temu czoła. Inaczej twoje własne wyrzuty sumienia cię zabiją.

— Już zabijają… strasznie dużo smutku we mnie. Choć łatwo jest udawać szczęście. Wystarczy kilka uśmiechów i już nie widać tego, co dzieje się pod powierzchnią. Tak naprawdę jestem w rozsypce. Od lat nie czułam się wolna…

— Długo to trwało? Ten cały wasz, nazwijmy to, związek?

— Zdecydowanie za długo. Lata strachu, bólu, poniżania, zabijania mnie i moich dzieci. Nawet nie wiem ile tak naprawdę mogłam ich mieć. Później już bałam się sprawdzać. Regularnie mnie bił i gwałcił. Przepraszam… nie jestem w stanie o tym mówić.

— Rozumiem, już dobrze — teraz on objął ją najczulej jak tylko umiał, pomimo bólu, który sprawiał mu każdy ruch. — Chcę ci jakoś pomóc… przejdziemy przez to razem…

— Nie wiem czy mi się da jeszcze pomóc. Tyle zła, które wyrządziłam… to wszystko będzie za mną chodzić do końca życia.

— Chcesz, pojedziemy razem do twoich rodziców? Pomogę ci, wszystko im wyjaśnimy.

— Nie! Nigdy w życiu. Nie zniosę tego upokorzenia. Nie zniosę widoku ich zranionych oczu. Nie zniosę nawet ich wybaczenia. Nie zrozumiem tego, nie chcę tego, bo na to nie zasługuję. Zrobiłam dużo złego i muszę za to zapłacić. Choćbym miała płacić do końca życia wieczną samotnością.

— Zniszczy cię to, zapewniam cię! Nie wolno tak postępować! Już teraz nie chodzi o nic innego, tylko o ciebie! Musisz zaakceptować to, że kiedyś było źle.

— Wciąż jest…

— Właśnie przestaje…

Potem już tylko leżeli w milczeniu przytuleni do siebie. Nikt nic nie mówił, choć każdy w głowie układał to, co się przed chwilą wydarzyło. Jednak najlepszym komentarzem była po prostu cisza, która opanowała Warszawę. Szum w głowie też zniknął.

— Wiesz, teraz wszystko to, co mówiłem wcześniej wydaje mi się takie nieważne, takie małe, nieistotne… może nieaktualne — a w momencie, gdy mówił te słowa, rozległo się głośne pukanie do drzwi.

Rozdział VII

— Otworzę! — powiedział Adam zbyt gwałtownie podnosząc się na łóżku. Momentalnie odczuł, że ból w krzyżu uniemożliwia dalszy ruch.

— Nie! Nie otwieraj! Proszę cię… — cicho powiedziała Kaśka, w której oczach dało się zauważyć ogromne przerażenie.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.