E-book
2.94
drukowana A5
58.08
Zakochany Anioł

Bezpłatny fragment - Zakochany Anioł

Objętość:
374 str.
ISBN:
978-83-8155-687-3
E-book
za 2.94
drukowana A5
za 58.08

1

Wejściowe drzwi głośno trzasnęły, a po chwili z wielkim impetem do kuchni wpadł Michał, bliźniaczy brat Julii, wysoki dryblas z burzą niesfornych, ciemnych włosów i zielono piwnymi oczami, które gorączkowo buszowały po rondelkach. Korzystając z nieobecności siostry, zdjął pokrywkę z największego emaliowanego garnka i z lubością wciągnął w nozdrza zapach, który unosił się znad świeżo ugotowanej zupy. Na widok Julii szybko odskoczył, by nie oberwać ścierką po głowie. Miał na sobie przepoconą koszulkę i brudne spodenki. Był pierwszy tydzień wakacji, więc z samego rana, kiedy nie doskwierał jeszcze upał, grał w piłkę nożną na szkolnym boisku z chłopakami z osiedla.

— Cześć, Jula! — przywitał ją głośnym cmoknięciem w zarumieniony policzek, bo kiedy wychodził z domu, ona jeszcze spała.

— Zmykaj mi stąd, urwipołciu! Cuchniesz jak cap! Dopóki się nie umyjesz, nie masz wstępu do kuchni. Kto tym razem przegrał? — zapytała ze śmiechem i zanim się odwróciła, już go nie było.

— Jestem głodny jak wilk! — zawołał z łazienki, biorąc letni prysznic. — Co masz dobrego do jedzenia? Niech zgadnę: zalewajka! Już na pierwszym piętrze zastanawiałem się, od kogo przeszły te smakowite i kuszące zapachy?

Julia nie zamierzała mu odpowiadać przez drzwi. Cierpliwie czekała, aż wyjdzie z łazienki. Mieli po dwadzieścia pięć lat i byli studentami na przedostatnim roku UTH w Radomiu, w ich rodzinnym mieście, on na Wydziale Transportu, ona na Wydziale Ekonomicznym. Był pierwszy weekend lipca i postanowili wybrać się do kina, a potem na obiad do renomowanej restauracji w mieście, czyli do Teatralnej, choć ostatnio powstało ich więcej, to Teatralna była ich ulubioną, gdzie serwowali smaczne obiady i pyszne desery. Mieli wybrać się tylko we dwoje, bo on nie miał dziewczyny a ona chłopaka.

Byli prawie identyczni, tyle że Michał miał włosy o trzy tony ciemniejsze, a ona, by ujarzmić swe nieco jaśniejsze loczki, związywała w tyle głowy w jednego grubego kuca albo zaplatała w jeden warkocz. Oczy mieli prawie identyczne, zielono-brązowe w ciemnej oprawie. Oboje byli wysocy, smukłej budowy ciała. On miał żywiołowy charakter, ona przypominała cichą przystań, do której chętnie wracał każdego dnia. Ją cechowała powaga, jego pogoda ducha i prawie dziecięcy entuzjazm. Ich rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Zamierzali uświetnić swoją dwudziestą piątą rocznicę ślubu i z tej okazji chcieli wydać skromne przyjęcie dla najbliższych przyjaciół. Gdy wracali z marketu M-1, zapadł już zmierzch, gdy skręcali w główną ulicę osiedla Ustronie, kierowca ciężarowego samochodu nie zauważył ich ciemnoszarego opla corsę i wjechał na nich z impetem, przygniatając ich samochód do słupa elektrycznego, a potem odbił się i wjechał w przystanek autobusowy, na którym na szczęście nikogo nie było. Zmiażdżył ich samochód jak puszkę konserwy. Nie mieli najmniejszej szansy na przeżycie, zginęli na miejscu. Aby wyjąć z samochodu ich ciała, ratownicy musieli wezwać strażaków, którzy pocięli karoserię na części. Minęło dwa lata, a oni wciąż nie pozbierali się po ich śmierci i często wracali pamięcią do tamtego życia przed wypadkiem. Michał porównywał siostrę do rodzinnego ciepła, o które rodzice bardzo dbali nie tylko dla nich, jako dzieci lecz dla każdego, kto zapukał do ich drzwi. Najczęściej byli to bezdomni albo bezrobotni mężczyźni. Dawniej było ich więcej, obecnie coraz mniej, bo wyjechali za chlebem za granicę kraju. Potrzebujący był nakarmiony i wyposażony od stóp po głowę w odzież, buty i otrzymał pokaźny datek. Pewnego razu zdarzyło się, że ich matka oddała jednemu z nich ostatnie pieniądze, przeznaczone na życie na najbliższy tydzień.

— Kochanie, co ty najlepszego zrobiłaś? — naskoczył na nią zatroskany ojciec.

— Nie umrzemy z głodu. Mamy zapasy w lodówce i zamrażarce. Dla nas wystarczy na tydzień albo i dłużej. Dałam mu zaledwie cząstkę tego, co mamy — odparła z uśmiechem i dodatkowo dorzuciła kurtkę dla jego żony, którą kupiła zaledwie rok temu i była w idealnym stanie.

— Skąd wiesz, kim jest ten człowiek? Może tylko nas nabiera, że nie ma stałej pracy i głodne dzieciaki? — stanął po stronie ojca.

— Tylko spójrzcie na niego. Na dworze jest zimno, a on ma na sobie kurtkę podszytą wiatrem, a na nogach liche półbuty — odparła na osobności, by nie urazić gościa swoją szczerością.

Spojrzał na mężczyznę i musiał przyznać jej rację. Wtedy zjawił się u nich po raz pierwszy, za jakiś czas przyszedł ponownie, aby im podziękować, wyznał, że znajomy znalazł mu stałą pracę na kolei, a żona zaczęła sprzątać u samotnej, starszej kobiety. Cudem wyszli z kryzysu, mieli pieniądze na zapłacenie rachunków i na skromne życie.

Rodzeństwo zapamiętało tego mężczyznę, który nie był pierwszym i ostatnim w potrzebie. Matka nigdy nie odsyłała żadnego z nich z gołymi rękoma i pustym żołądkiem. Kryzys gospodarczy i duże bezrobocie w ich rodzinnym mieście ciążyło nie tylko na jednej rodzinie. Czasem zdarzyło się, że dzieci zapukały do ich drzwi o zapomogę. Te także nie odeszły z kwitkiem. Zawsze coś dostały i zostały nakarmione. Ojciec nazywał ich matkę: Matką Tereską, bo Matka Teresa była siostrą miłosierdzia tyle że w Kalkucie.

Rodzice pracowali w oświacie, ojciec, jako nauczyciel matematyki w liceum ogólnokształcącym, matka, jako pedagog w szkole podstawowej. Nie zarabiali zbyt wiele, ale na skromne życie wystarczało. Każdą „trzynastkę” i wszystkie nagrody odkładali na konto oszczędnościowe, jak mówiła matka, na czarną godzinę. Wymyślała dania z mięsem i warzywami, placki ziemniaczane na różne sposoby, naleśniki z dżemami własnej roboty, a tę samą zupę jedli często przez dwa lub trzy dni. Nigdy jednak nie dokuczał im głód. Zawsze byli syci i zadowoleni z życia, które wiedli, jako przeciętni Polacy.

Od śmierci rodziców rodzeństwo trzymało się razem, choć nie obywało się bez głośnej i ostrej wymiany zdań. Oczywiście rację miała zawsze Julia, bo z natury była praktyczną i wszystkowiedzącą osóbką. Michał miał wrażenie, jakby do każdej rozmowy przygotowywała się, czytając przedtem poradnik dla młodych ludzi, rozpoczynających życie na własną rękę. Po dłuższym namyśle dochodził do tego samego wniosku, co ona. Potrafiła być przekonywająca, bo zawsze miała solidne argumenty.

— Czy musisz być taki głośny? — zapytała, kiedy wreszcie usiadł przy stole, ubrany w świeżą, białą koszulkę z kolorowym nadrukiem na piersi i szare, płócienne spodnie. Przydługie włosy zaczesał do tyłu i związał frotką, choć były jeszcze mokre. Kręcone włosy mieli po matce, kolor po ojcu. Michał śmiał się często z siebie, że w krótkich przypomina pudla, dlatego je zapuścił. Jednak obiecał jej, że za kilka dni zetnie je zupełnie na krótko, aby dodały mu powagi i były bardziej praktyczne w myciu, i rozczesywaniu.

Julia nalała mu pełny talerz zalewajki z wkładką kiełbasy śląskiej i postawiła przed nim koszyczek wyścielany białą, mocno nakrochmaloną serwetą z kilkoma pajdami chleba. Stół również był nakryty kolorowym obrusem jak za czasów mamy. Matka zawsze im powtarzała, że każdy jeden posiłek spożywany przy wspólnym stole jest ważny, bo to rodzinny obyczaj. Wyniosła go ze swojego domu i kultywowała tę tradycję w ich domu. Dbała, aby stół nakryty był świeżym obrusem, w powszedni dzień kolorowym, a w większe święta białym. Musiał być płócienny, mocno nakrochmalony i porządnie uprasowany, podobnie jak i serwety zwinięte w rulon przepasane metalową obrączką. W zależności od świąt z inną dekoracją: w święta Bożego Narodzenia wstążeczką czerwono-zieloną, a w święta Wielkanocne żółto-zieloną. Julia starała się zachować tę tradycję, nie tylko ze względu na pamięć o matce lecz dlatego, że obiady w tej prostej, ale eleganckiej formie wydawały się jej o wiele smaczniejsze.

— Zapomniałaś, że dzisiaj jestem umówiony z Mironem? Mamy przecież czwartek, jego rodzice w ramach podziękowania za korepetycje z fizyki i chemii, oprócz pieniędzy, chcą nam zafundować obóz językowy — powiedział ze znaczącym uśmiechem, który miał wyrazić jego zadowolenie. — Wiesz, że on ma pieniądze i nieźle płaci za korepetycje. Tylko w ten sposób mogę dorobić do naszych rent. Dlatego chętnie z nim pojadę jako osoba towarzysząca, ta bardziej zrównoważona i odpowiedzialna, tak przynajmniej sądzi o mnie jego mama. A ona zna się na ludzkich charakterach. Jest w końcu psychologiem.

— Raczej jego rodzice je mają, nie on. A ściślej mówiąc, jego ojciec, bo pani Maria w przychodni psychologiczno-pedagogicznej kokosów nie zarabia. A przy jego skłonnościach do wybryków przydałaby się straż przyboczna, a nie ty, gołowąsie. Dziwię się tylko, dlaczego pani Sartowiczowa, toleruje jego ekstrawagancje i chce wysłać go na obóz. Przecież on sprawia im wiecznie kłopoty. Powinien pójść do pracy i sam zarobić na lekcje, które mu udzielasz.

— Wiesz, że go ubóstwiają i zrobią dla niego wszystko. Jest w końcu jedynakiem i dobrze im się powodzi. Mogą pozwolić sobie na wszelkiego rodzaju ekstrawagancje, choćby na zafundowanie obozu przyjacielowi ich syna. A ja chętnie z niego skorzystam z pożytkiem dla znajomości języka niemieckiego. Miron woli łacinę, czasem mnie karmi tymi prawniczymi cytatami, których i tak nie mogę spamiętać. Jemu ta terminologia prawnicza z pewnością będzie potrzebna w przyszłości, ale mnie, po co ona? A niemiecki przyda mi się wszędzie, podobnie, jak i angielski.

Julia głośno westchnęła, siadając naprzeciw brata i przypatrywała się mu, jak łapczywie jadł zupę, zagryzając kawałkami chleba. Na koniec zostawił sobie kawałek kiełbasy, który wziął w rękę i zjadł z kromką chleba. Na deser podała mu szarlotkę, którą upiekła wieczorem.

— Nie zapomniałam, że byłeś z nim umówiony. Mimo to, nie jedz tak szybko, bo nabawisz się wrzodów żołądka — zauważyła z uśmiechem.

Michał spojrzał czule na siostrę. Tego dnia włosy miała zaplecione w jeden warkocz, który zwisał jej z prawego ramienia, niczym ciemne powrósło, za które kiedyś dostał ścierką po głowie. Z fryzury nie wystawał jej ani jeden włosek, ukazując niezbyt wysokie, gładkie czoło i ładną, wyrazistą twarz. Bezwiednie poprawił grzywkę, która i tak mu po chwili opadła, i zakryła pół twarzy.

— Możesz mi jeszcze dolać? — zapytał i dopiero teraz zauważył, że siostra była blada i ma podkrążone oczy. Przestał jeść i zaczął uważnie jej się przyglądać. Twarz miała smutną bez uśmiechu, który zawsze towarzyszył jej podczas posiłków. Dzisiaj była małomówna i zmęczona. Często jej powtarzał, że za wiele brała na siebie, ale do niej nie docierały jego słowa i tak zrobiła to, co wcześniej zaplanowała. Zasady organizacji miała w jednym palcu.

Julia dolała mu dwie chochelki i ponownie usiadła na przeciwko brata.

— Nie wyglądasz najlepiej. Co ci jest? — zapytał, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia.

— Tej nocy prawie nie spałam, próbowałam czytać, ale nie mogłam się skupić, więc dałam sobie spokój. I tak przewracałam się z boku na bok aż do rana.

— Co cię tak niepokoiło, że nie mogłaś zasnąć?

— Zastanawiałam się, czy to jest dobry pomysł z tym wyjazdem na obóz?

— Mogę wiedzieć, co konkretnie cię zaniepokoiło? — Michał spojrzał ostro na siostrę.

— Wiem, że Miron jest twoim najlepszym przyjacielem, choć przyznaję, że nie wiem, co ty w nim widzisz. Jesteście tacy różni. Nie chodzi mi o różnicę wieku. W końcu dwa lata to nie wiele, ale on jest kompletnie nieodpowiedzialny i niepraktyczny, a do tego jeszcze nieprzewidywalny w tych swoich pomysłach! Aż boję się myśleć, co wy tam możecie nawyczyniać! Zrozum, że od kiedy zabrakło rodziców, czuję się za ciebie odpowiedzialna, braciszku. Nie chcę, aby ten chłopak sprowadził cię na manowce. On jest rozpuszczony jak dziadowski bicz! Pani Maria jest w niego zapatrzona jak w obraz, a pana Daniela najczęściej nie ma w domu. Dlatego Miron robi, co chce — dodała poirytowana, energicznie wycierając talerze po obiedzie.

— Chcesz mną dyrygować, tylko dlatego że jesteś starsza ode mnie o kilka minut? — zapytał z rozbawieniem, nie zauważając, że ilekroć mówili o rodzinie jego przyjaciela, była zła jak osa.

— Jesteście niby dorośli, a wciąż zachowujecie się jak mali chłopcy, jak wtedy, gdy podkradaliście cukierki ze sklepu pana Nowaka — wybuchnęła.

— Będziesz nam to wypominała do końca życia? — zapytał z pretensją w głosie.

— Obaj jesteście mało samodzielni, trzeba ciągle was w czymś wyręczać, przypominać o prostych, codziennych sprawach. Jak sobie dacie radę i to w obcym kraju? Nie mam pojęcia — westchnęła.

— Pewnie chciałaś dodać, bez ciebie. Przestań, Julka! Robisz z nas rozpuszczonych bachorów. Raz zachował się nieodpowiednio, a wypominasz to przy każdej okazji. Nie jesteś czasem o niego zazdrosna?

— Ja? O Mirona? Chyba zwariowałeś! Niby dlaczego miałabym być o niego zazdrosna? Przecież nie jestem jedną z jego laleczek. Owszem lubię go, ale nic ponadto do niego nie czuję.

— Przecież nie jestem ślepy i widzę, jak wodzisz za nim wzrokiem.

— Nie przeczę, że podoba mi się ten typ mężczyzny, ale, jako chłopak nie miałby u mnie żadnych szans. Dobrze wiesz, że nie zadaję się z takimi osobnikami. Umawiają się z dziewczynami tylko z jednego powodu, a potem zostawiają je jak znoszone rękawiczki. Ja bynajmniej gustuję w nieco starszych mężczyznach, a nie w chłoptasiach, co mają kiełbie we łbie.

— Czy nie traktujesz go zbyt ostro? Miron jest przystojnym facetem i dziewczyny same włażą mu do łóżka. Co ma zrobić? Korzysta chłopak z okazji! Ja na jego miejscu, robiłbym to samo, ale na mnie laski nie lecą. Widocznie ich nie pociągam, bo nie mam tego czegoś, co on ma! — roześmiał się wesoło.

Julia zgromiła go spojrzeniem.

— Nawet się nie waż tak mówić! Może nie jesteś takim przystojniakiem jak on, ale masz za to więcej oleju w głowie! Rodzice zawsze nam wpajali, że wiedza i obycie są więcej warte niż pieniądze, sława i uroda. Zapomniałeś już?

Na wspomnienie rodziców Michał zwiesił głowę i tylko przytaknął. Jakoś nie mógł pogodzić się z myślą, że już ich nie ma i nic ich nie przywróci. Siostra nie miała z tym problemu. Po ich śmierci szybko wzięła się w garść i ogarniała od tej pory wszystko, jakby robiła to przez lata. Studiowała i jednocześnie zajmowała się domem, gotowała, prała, a czasem zapraszała go do kina lub teatru. Rozważnie prowadziła dom z niewielkiego kapitału, który zostawili im rodzice i rent, które już wkrótce miały się skończyć. Pieniądze miały być na „czarną godzinę”, która nadeszła wcześniej, niż myśleli. Czasem w nocy słyszał, jak Julia cichutko płakała przez sen, ale rano była znowu pogodna i umiejąca wszystkiemu zaradzić. Taka Zosia-Samosia z niej była. Podziwiał jej hart ducha i skromność, choć czasem uważał, że na swój wiek jest zbyt poważna i ma naturę samotniczki. A przecież była śliczną dziewczyną. Często zauważał, że jego koledzy gapili się na jego siostrę, ale ona ich nie zauważała albo udawała, że nie widzi ich powłóczystych spojrzeń.

— Masz rację, siostrzyczko, jak zwykle zresztą. — Podszedł do niej i przytulił się do jej pleców. — Powtarzaj mi czasem, jakim jestem mądrym człowiekiem i jak daleko zajdę — roześmiał się cicho, prawie pieszczotliwie.

Julia odwróciła się do niego twarzą i długo patrzyła w jego oczy, które tak bardzo przypominały oczy ich matki. W takich momentach wiedziona kobiecym instynktem czuła, że jest z nimi. Przycisnęła brata mocno do piersi, aż stęknął rozbawiony.

— Tylko mnie nie uduś, siostrzyczko — powiedział, głośno się śmiejąc i oddał jej uścisk.

— Kocham cię, braciszku — cmoknęła go w policzek. — No, a teraz leć, bo jesteś już spóźniony! — Wypchnęła go z kuchni. — W domu masz być przed dwudziestą drugą i żadnego picia! — krzyknęła za nim, grożąc ostrzegawczo palcem.

— Jesteś gorsza od cerbera! — roześmiał się w odpowiedzi.

— Już ja wiem, co mówię — odparła poważnie.

Kiedy została sama, pozmywała naczynia po obiedzie, zakrzątnęła się chwilę po kuchni, a potem poszła do swojego pokoju. Długo rozmyślała, aż w końcu doszła do wniosku, że nie ustrzeże brata przed złem i co ma być, to będzie.

x

Michał, ile razy odwiedzał Mirona Sartowicza, swego serdecznego przyjaciela, zawsze miał wrażenie, jakby wchodził do jakiegoś wielmoży, bo mieszkał w pięknej willi, która stała na obrzeżach ich osiedla, na Prędocinku. Otoczona była parkanem z czerwonej cegły i miała solidną bramę na pilota. Na terenie rozległej posesji rosło wiele drzew i krzewów, kwiaty można było zobaczyć dopiero, gdy weszło się na teren posiadłości. Pani Maria, matka Mirona, miała zamiłowanie do prac ogrodowych. Ich ogród wyglądał bajkowo. Na kilkupiętrowych tarasach rosły kwiaty i krzewy tak pięknie wkomponowane w przestrzeń, że każdy, kto tu wchodził, musiał na chwilę przystanąć i je podziwiać. Ich matka zawsze powtarzała, że pani Sartowiczowa zamiast psychologiem, powinna zostać projektantką ogrodów. Rzeczywiście znała się na nim jak mało kto. Oczywiście korzystała z lektury dla ogrodników. I w swej bibliotece oprócz książek z psychologii, miała moc lektur dotyczących uprawy i pielęgnacji ogrodu. Wiedziała o kwiatach i krzewach bardzo dużo. A przede wszystkim, zbadała swoją ziemię, a potem dostosowywała do nich odpowiednie rośliny i nawozy. Dzisiaj także nie mógł się powstrzymać i przeskakując po kamiennych płytach, zatrzymywał się tu i ówdzie, i podziwiał z zapartym tchem piękne kwiaty, które same w sobie były cudem natury. W słońcu ich zapachy jeszcze intensywniej roznosiły swą woń, więc wdychał je z przyjemnością.

— Cześć, Michał! — zawołał Miron ze swojego balkonu i kiwnął mu na powitanie ręką.

Był wysokim szatynem, o ciemnoszarych oczach w ciemnej oprawie i pięknej budowie ciała. Miał dwadzieścia trzy lata, ale wyglądał na więcej. Wszyscy ich znajomi brali ich za rówieśników. Na dworze był upał, więc miał na sobie tylko bokserki. Nic dziwnego, że dziewczyny uganiały się za nim. Był smacznym ciachem, jak mówiły o nim niektóre siksy z osiedla. Michał się dziwił, dlaczego Miron nie ma jeszcze na stałe dziewczyny, a kiedy o nią pytał, odpowiadał, że ta, która mu się podoba, nie chce go, ale nigdy nie wymienił jej imienia.

— Cześć! — odparł z entuzjazmem Michał na widok Mirona. Gdy tylko przekroczył drzwi wejściowe, częściowo przeszklone, wbiegł na piętro do pokoju przyjaciela.

— Obawiałem się, że już nie przyjdziesz. Za długo byłem na słońcu i trochę przeholowałem, bo rozbolała mnie głowa. Chciałem się położyć, ale skoro już przyszedłeś, porozmawiajmy.

— Wybacz za spóźnienie, ale wiesz, jaka jest Julka. Musiałem jej obiecać, że wrócę przed dwudziestą drugą.

— A wrócisz? — zapytał ze śmiechem Miron, wskazując przyjacielowi najbliższy fotel.

Jego pokój przypominał wnętrze samolotu odrzutowego. Nawet biurko przypominało konsolę pilota. W dzieciństwie marzył zostać astronautą. Jednak po latach zmienił swoje zainteresowanie, chciał zostać sędzią. Był na czwartym roku prawa na UJ w Krakowie. Czego się tylko podjął, musiał zakończyć. Wszystko było przemyślane i wyważone, i czy będzie się mu to opłacało. Nic nie robił bezinteresownie. I ta cecha zdecydowanie różniła go od przyjaciela. Czas dla niego był także cenny. On przeliczał go nieco inaczej. Matka wpoiła im, że czas spędzony z przyjaciółmi, nie jest stracony.

— Mieliśmy pogadać o obozie. Zdecydowałeś się już na język angielski czy niemiecki?

— Siadaj. Wpadłeś jak oparzony i gadasz jak najęty. Chcę właśnie ci coś oznajmić. — Założył na siebie bawełnianą, kraciastą koszulkę lecz ze względu na panujący upał, nie zapiął jej, wciągnął białe szorty i dopiero potem usiadł na kanapie, zapraszającym gestem ręki wskazał przyjacielowi miejsce obok siebie.

Michał spojrzał na przyjaciela podejrzliwie. Widać było, że Miron nie był zbyt zainteresowany tematem, z którym przyszedł. Założył nogę na nodze, ręce na piersiach i jakby chciał odwlec konfrontację, spojrzał w stronę okna. Michał przyglądał mu się w milczeniu. Musiał przyznać Julce rację. Jego przyjaciel był przystojny, ale w jego oczach i całej postawie była arogancja. Jego poczucie wyższości aż kuło w oczy. Dlaczego dopiero teraz to zauważył? Pewnym ruchem podniósł się z kanapy i stanął nad siedzącym przyjacielem, który wciąż milczał. Nad czymś intensywnie się zastanawiał. Przez chwilę poczuł się jak intruz, jak nieproszony gość.

— Wiesz, ten pomysł z obozem to był niewypał — zaczął Miron niepewnie.

— Co ty mówisz? Spotkania z rodowitymi Niemcami albo Anglikami i uczestniczenie w ich codziennym życiu, byłby to najlepszy sposób do nauki języka. Przy okazji poznalibyśmy ich zwyczaje i kulturę — stwierdził rzeczowo Michał, szukając jego wzroku, ale na darmo, bo przyjaciel uciekał wzrokiem w stronę okna, za którym rozpościerał się piękny ogród.

— To matka wpadła na pomysł, abyśmy wspólnie spędzili te wakacje, ale zmieniły się okoliczności — wyznał w końcu, ciężko wzdychając.

Michał starał się nie pokazać po sobie, jak bardzo poczuł się rozczarowany.

— Szkoda. Obóz w Berlinie poprawiłby nasz niemiecki — powiedział tylko.

— Tam, gdzie rodzice zaplanowali jechać, będą mówić w wielu językach, w niemieckim także — odparł Miron z hardością w głosie.

Kiedy Michał spojrzał mu w oczy, zobaczył w nich niezadowolenie, że na niego naciskał.

— Rozumiem, że już się zgodziłeś i jedziesz z nimi?

— Przepraszam cię, stary. Matka niepotrzebnie podjęła temat obozu bez konfrontacji z ojcem. Znając ją, nie powinienem robić ci nadziei, tylko odczekać parę dni. Dopiero po rozmowie z nim wyszedł pomysł, że wyjedziemy jednak wszyscy razem. Ojciec ma tam spotkanie w interesach, a my przy okazji z matką potraktujemy ten wyjazd jako wypoczynek. Od dawna rodzice nie spędzali razem urlopu. Nadarzyła się świetna ku temu okazja. Już dawno nie nurkowałem, a tam są cudowne zatoki, więc nawet nie protestowałem.

— Rozumiem. A już się zastanawiałem, jakich mam użyć argumentów, aby przekonać Julkę do naszego pomysłu, bo nie bardzo podobał się jej projekt z obozem językowym. Widzę, że już nie będę musiał główkować, jak to zrobić. Problem rozwiązał się sam. — Michał starał się, aby jego głos brzmiał w miarę normalnie. Chciał, aby przyjaciel nie pomyślał, że aż tak bardzo mu zależało na tym wyjeździe. On też miał swoją dumę.

— Nie zmęczyło cię jeszcze jej niańczenie? Twoja siostra zachowuje się jak kwoka. — Miron chcąc zmienić temat, zaczął od napaści na Julkę.

— Odczep się od niej. Ona bynajmniej zawsze dotrzymuje umowy i danego słowa — powiedział z wyrzutem, nie wytrzymując napięcia.

— Nie chciałbym, aby moja siostra manipulowała mną jak dzieckiem.

— Zapewniam cię, że z jej strony to nie manipulacja lecz troska o mnie.

Miron nie zamierzał dłużej kontynuować tej dyskusji, która doprowadziłaby ich do kłótni. Znał zbyt dobrze przyjaciela i wiedział, że za siostrą poszedłby w ogień. Nic dziwnego byli bliźniakami i byli ze sobą zżyci. I tego im zazdrościł.

— Napijesz się czegoś? — zaproponował Miron z nonszalancją, podchodząc do szafki, w której była zamontowana niewielka lodówka a w niej barek. Starał się poprawić nastrój, widząc, że przyjaciel poczuł się dotknięty zmianą planu na ich wspólne wakacje.

— Dziękuję. Wystarczy niegazowana woda.

— A może gin z tonikiem albo czysta wódka? — Miron spojrzał na przyjaciela z pewnym siebie uśmiechem.

— Wiesz, że nie przepadam za alkoholem, bo źle po nim się czuję. Znamy się od podstawówki, powinieneś już to wiedzieć — zauważył z ironią, nie starając się nawet ukryć swojej słabości. — Nie obawiasz się rodziców, że któreś może wejść i zobaczyć, że pijesz o tej porze dnia? — zapytał, wskazując na drzwi, zza których słychać było telewizor z salonu, w którym siedzieli jego rodzice.

— Przecież jestem już pełnoletni. Nie martw się, nic nie powiedzą. Zadowalają się tym, że siedzę w domu, a nie włóczę się po knajpach w podejrzanym towarzystwie. Uważają, że jesteś dla mnie dobrym przykładem, stary — powiedział to takim tonem, że Michała mile połechtała ta uwaga, ale tylko przez chwilę.

— Skoro czujesz się taki dorosły, mogłeś im odmówić — powiedział Michał, obrzucając przyjaciela oskarżycielskim spojrzeniem.

Miron zrobił sobie drinka, usiadł ponownie na kanapie, wsparł plecami o ścianę, założył nogę na nogę i zaczął się bawić szklanką z whisky i kostkami lodu. Za każdym ruchem jego ręki dźwięczały, obijając się o grube szkło szklanki.

— Jeszcze nie jeden raz będzie okazja, aby wyjechać gdzieś razem. — Miron ponownie podniósł się i stanął na przeciwko Michała. — Napijmy się. Dobrze nam obu to zrobi.

Młody mężczyzna, którego uważał do tej pory za przyjaciela, patrzył na niego z ironią.

— Co, boisz się swojej siostrzyczki? — zapytał zaczepnie.

— Nigdy nie musiałem się jej bać, ale liczę się z jej zdaniem, bo jest nie tylko moją jedyną siostrą, ale doskonale wiesz, że nie jest głupia. Ma dobrze poukładane w głowie, w przeciwieństwie do tych twoich wymalowanych laleczek! I zależy jej na mnie. Ty jesteś posłuszny swoim rodzicom, bo łożą na twoje utrzymanie, ja liczę się ze zdaniem mojej siostry, bo ją kocham.

— Nie rób z niej takiej świętej Julii! — Miron spojrzał na niego wściekły.

— Może nie jest święta, ale kocham ją taką, jaka jest — odparł, kierując się w stronę drzwi. — Nie musisz mnie odprowadzać, sam trafię do wyjścia — dodał poważnym tonem. — Pójdę pożegnać się z twoimi rodzicami. W zaistniałej sytuacji pewnie długo się nie zobaczymy.

— Jak chcesz — odburknął Miron i stanął przy oknie odwrócony do niego plecami.

Michał zapukał w drzwi salonu, które stały otwarte na oścież. Państwo Sartowiczowie siedzieli na kanapie przed telewizorem, pijąc kawę z maleńkich, porcelanowych filiżanek.

— Przepraszam. — Michał stanął w progu olbrzymiego salonu i chrząknął znacząco. — Chciałbym się z państwem pożegnać. Wpadłem do Mirona pogadać o obozie, ale właśnie się dowiedziałem, że nasz plan nie wypalił. W tej sytuacji pewnie długo się nie zobaczymy — powiedział uprzejmym tonem, wchodząc do środka.

Na jego widok Daniel Sartowicz podniósł się z kanapy i podszedł do niego blisko. Był wysokim, przystojnym mężczyzną. Miał czterdzieści kilka lat i sylwetkę czynnego sportowca. Miron był młodszą kopią ojca. Maria, jego żona, siedziała wsparta o poduszkę z podwiniętymi nogami, na jego widok uśmiechnęła się ciepło. Była ładną brunetką o jasnej cerze i dużych, szarych oczach. Tego dnia nie wyglądała najlepiej. Znacznie zeszczuplała, pod oczami zauważył błękitne cienie i zmarszczki wokół ust. Gołym okiem było widać, że była chora. Sartowicz z troską patrzył na siedzącą żonę. Michał nigdy nie słyszał, aby się kłócili, co najwyżej przekomarzali. Byli przykładnym małżeństwem.

— Za tydzień zamierzamy wyjechać do Hiszpanii, na Majorkę. Pewnie nasz pobyt się przedłuży, żona ostatnio niedomaga, w cieplejszym klimacie powinna poczuć się lepiej — wyjaśnił, patrząc czule w jej stronę.

— Życzę pani szybkiego powrotu do zdrowia — powiedział Michał, zmierzając do odejścia.

— Zaczekaj. Mamy coś dla ciebie, Michale. — Pani Sartowicz podniosła się ociężale z kanapy i wzięła kopertę ze stolika i podała mężowi, a ten wręczył mu ją z uśmiechem.

— Wiele razy pomogłeś naszemu synowi. Dziękujemy ci, Michale. — Sartowicz uścisnął mu dłoń. — Niech ci się dobrze wiedzie — dodał z ciepłym uśmiechem. Miał mocny uścisk, dlatego szybko wyjął swoją dłoń z jego masywnej ręki.

— Dziękuję, państwu. Jeszcze raz życzę udanego wypoczynku, a pani szybkiego powrotu do zdrowia. — Michał ponownie omiótł wzrokiem ich oboje i zamierzał wyjść, ale Sartowicz położył mu rękę na ramieniu, a drugą mocno uścisnął.

— To my ci dziękujemy, synu — powiedziała pani domu, nadal siedząc na kanapie.

Michała zaskoczyło jej zachowanie, bo zawsze, kiedy ich odwiedzał, wchodziła do pokoju syna i długo rozmawiała, często z nimi żartując. Nie mogła długo usiedzieć w jednym miejscu, wszędzie było jej pełno. Michał polubił ją już od pierwszego spotkania. Oprócz wesołego usposobienia, była miłą i uprzejmą panią domu. Był częstym gościem na ich obiadach i piknikach w ogrodzie, który był jej konikiem. Z tego powodu przyprowadził kiedyś do ich domu swoją siostrę. Była oczarowana ich ogrodem. Wtedy pani Sartowiczowa zaproponowała Julce, że jeśli tylko chce, może jej pomagać przy przesadzaniu nowych sadzonek krzewów i kwiatów. Julka chętnie się zgodziła. Pokazała jej także, jak przycina się młode drzewka, jak je należy pielęgnować. Odtąd jego siostra była ich częstym gościem. Kiedy tylko miała wolną sobotę, wyręczała ją w cięższych pracach i pilnie słuchała, na czym polega praca ogrodnika.

Michał wyszedł z okazałej willi bardzo zawiedziony. Kiedy szedł ścieżką między kwitnącymi drzewkami oleandrów, czuł na sobie spojrzenie przyjaciela, który stał nadal na piętrze swego pokoju i sączył drinka. Michał był prawie pewien, że była to tylko poza, udawana pewność siebie. Zdążył dobrze poznać przyjaciela, podobnie, jak jego wady. Do tej pory mu nie przeszkadzały. Choć jego przyjaciel pochodził z bogatego domu i miał wszystko, czego zapragnął, mimo to, nie był do końca szczęśliwy. Ale on nie chciał wnikać w szczegóły, skoro przyjaciel nie chciał mówić, on także postanowił nie naciskać.

2

— Byłam pewna, że wrócisz później. Co się stało? — zapytała Julia, unosząc głowę znad książki, gdy tylko Michał przekroczył próg domu.

— Pewnie usatysfakcjonuje cię wiadomość, że obóz nie wypalił! — odparł wściekły, zatrzymując się w progu jej pokoju tylko przez chwilę, bo potem wparował do kuchni i zamaszystymi ruchami zaczął stukać naczyniami. Aby rozładować emocje, wstawił czajnik na kuchence, wyjął z szafki dwa kubki i pojemnik z herbatą. Dopiero usiadł za stołem.

— Powiesz mi wreszcie, o co wam tym razem poszło? — zapytała, kiedy weszła do kuchni.

Rozległ się gwizdek czajnika, widząc osowiałą minę brata, wyręczyła go i wsypała herbatę do kubków, i zalała wrzątkiem. Usiadła naprzeciw niego, cierpliwie czekając, aż brat zacznie mówić, ale on wciąż milczał, jakby rozkładał myśli na czynniki proste. Herbata dawno ostygła, gdy zebrał się w sobie i zaczął mówić:

— Szedłem na to spotkanie z nadzieją na udane wakacje, ale nic z tego nie wyszło. Wszystko było nie tak od początku, Miron był jakiś dziwny, choć pozował na chojraka — zaczął, wpatrując się w przestrzeń.

— Co było w nim dziwnego? — zapytała na pozór opanowanym głosem, choć wychodziła ze skóry, aby wreszcie się dowiedzieć, co tym razem wymyślił jego przyjaciel.

— Wszystko. Przede wszystkim, Miron był jakiś nieswój, choć zgrywał jak zawsze chojraka, pił drinka, jakby chciał pokazać, jaki jest dorosły. Stanowczo za dużo pije, szczególnie ostatnio. Ale najbardziej zdziwiła mnie jego matka. Pani Maria, zazwyczaj rozmowna i uśmiechnięta, była jakaś przygaszona, smutna, jakby była ciężko chora. Dzisiaj pan Daniel był bardziej rozmowny niż zwykle. Dali mi pieniądze, są w tej kopercie. Nawet nie wiem, ile tego jest. Sama zobacz. — Podał jej zgiętą na pół kopertę, którą wyjął z kieszeni koszuli.

— 500 zł? To o wiele więcej, niż się spodziewałeś — zdziwiła się Julia, wyjmując z koperty pieniądze, które były nowiutkie, jakby dopiero podjęte z banku.

— Rzeczywiście. Umawialiśmy się na 300 zł.

— Co zrobisz z tymi pieniędzmi?

— Może przeznaczymy na wypoczynek i wyjedziemy sobie gdzieś razem, skoro obóz wypadł z naszego planu?

— Tylko, dokąd? Pięćset złotych jest za mało, aby gdziekolwiek się ruszać. Odłóż je na potrzeby domu, odnośnie wypoczynku coś wymyślę. Nie psujmy sobie dnia z tego powodu. Jeszcze nie jeden raz cię Miron wkurzy, a ty i tak mu wybaczysz. Już ja cię znam. Pamiętasz, co mówiła nam mama o naszych przyjaciołach? Przyjaciół bierzemy takimi, jacy są, a nie takich, jakich chciałoby się mieć, z samymi ich zaletami. Zrobiłam sałatkę owocową z bananów, truskawek i kiwi. Zjesz?

— Bardzo chętnie. Może ona poprawi moje samopoczucie — mruknął pod nosem.

— No cóż, skoro Sartowiczowie zmienili plany, widocznie mieli ważny ku temu powód — próbowała ich usprawiedliwić.

Julia wyjęła z lodówki szklaną salaterkę, a Michał wyjął z kredensu małe pucharki i widelczyki. Delektowali się w milczeniu, każde pogrążone w swoich myślach.

— Wiesz… — pierwszy przerwał milczenie Michał.

— Chyba powinnam zadzwonić… — wpadła mu w słowo Julia.

— Mów pierwsza.

— Wiesz, że w soboty często odwiedzałam panią Sartowiczową i pomagałam jej w ogrodzie. Robiłam to z czystej przyjemności, bo lubię grzebać się w ziemi. Odkąd pokazała mi swój ogród, zaszczepiła we mnie zamiłowanie do ziemi i kwiatów. Po prostu zakochałam się w jej ogrodzie.

— Byłem pewny, że dałaś sobie spokój, po tym incydencie z Mironem, który cię tak poruszył, że nie chcesz nawet o nim mówić.

— To nie ma nic wspólnego z Mironem. Nadal pomagam pani Marii, choć ostatnio coraz rzadziej. Podejrzewam, jaki był powód, że zrezygnowali z waszego obozu.

— Niby, jaki?

— Myślę, że to coś poważniejszego, Michale. Ostatnio pani Maria narzekała na ból brzucha.

Michał uniósł głowę zdziwiony.

— Masz rację. Pan Sartowicz coś wspomniał, że w lepszym klimacie jego żona powinna poczuć się lepiej. A więc ten wyjazd, nie jest zwyczajnym wyjazdem? — zapytał z błyskiem w oku.

— Nie jestem pewna, czy wypada w tej sytuacji zadzwonić do pani Marii?

— Jesteś bardziej zżyta z nią niż ja, porozmawiaj na temat ogrodu, a potem zagadaj o jej zdrowie. Może należy jej pomóc. Bo od Mirona niczego się nie dowiemy. Ostatnio zachowuje się jak nadęty bufon. Idiota! Czasem się zastanawiam, dlaczego jest taki uparty. Przecież od tego są przyjaciele, by człowieka pocieszyć, coś mu doradzić, pomóc, a nawet cierpliwie go wysłuchać.

— A ja myślałam, że przyjaciele są wyłącznie do szklaneczki? — zaśmiała się Julia.

— Och, jak ty coś powiesz…

— A co, minęłam się z prawdą? Zapomniałeś już, ile razy leczyłam waszego kaca? Zaczekaj. Wezmę tylko telefon ze swojego pokoju i przedzwonię do niej.

Wróciła po kwadransie. Była przebrana i gotowa do wyjścia.

— Pani Maria poprosiła mnie, abym do niej przyszła. Chce koniecznie ze mną o czymś ważnym porozmawiać.

Willa Sartowiczów stała u wylotu głównej ulicy ich osiedla, więc dojście do niej trwało zaledwie kilka minut. Furtka była otwarta, więc na posesję weszła bez problemu. Na jej powitanie z głębi ogrodu wybiegł wielki owczarek niemiecki, wabił się Mars. Zatrzymała się, by się z nim przywitać i połaskotać za uszami, co bardzo lubił. Dzisiaj był bardziej natarczywy. Biegał wokół niej, jakby chciał coś ważnego jej oznajmić, aż w końcu chwycił zębami brzeg jej sukienki i pociągnął w stronę domu, ignorując jej protesty.

— Przyszłam do twojej pani, a nie bawić się z tobą — upomniała go łagodnie.

Pies pomimo jej protestów, zachowywał się bardzo natarczywie, co nie wyglądało na zwykłą zabawę, najwidoczniej czegoś od niej żądał. Zaszczekał ostrzegawczo kilka razy, a po chwili znowu usłyszała niepokojące warczenie. Gdyby go nie znała, poczułaby lęk.

— Tylko mi jej nie porwij, wariacie! — zaśmiała się serdecznie, posłusznie biegnąc za niemym lokajem po schodach na piętro. Wielkie i ostre pazury plaskały głośno o kamienną posadzkę.

— Nie warcz i tak ci nie daruję, jeśli niepotrzebnie mnie tu przyciągnąłeś. Moja sukienka jest do wyrzucenia!

Mars w odpowiedzi zawarczał po swojemu i kiedy znaleźli się już na piętrze, łbem popchnął ją do pokoju Mirona. Chciała się wycofać, ale pies był zdeterminowany, użył swojej siły i wepchnął ją z impetem do środka. Niewiele brakowało, aby upadła na posadzkę.

— Mars… — jęknęła poirytowana, ale posłusznie krok po kroku zmierzała do posłania, na którym leżał Miron. Był tylko w spodenkach. Choć był opalony, twarz miał bladą. Widok Mirona leżącego bezwładnie na kanapie kompletnie ją zaskoczył. Na chwilę przestała oddychać. Jego piękna twarz sprawiała wrażenie jakby była wykuta w kamieniu. Przez chwilę nie mogła oderwać od niego oczu, dopiero po chwili zwróciła uwagę na stolik i co na nim leżało. Obok nocnej lampy stała pusta butelka po koniaku i buteleczka z rozsypanymi pigułkami. W powietrzu unosił się zapach alkoholu. Julia wpadła w panikę. Spojrzała na Marsa, ale ten tylko cicho zaskomlał, podszedł do posłania i polizał ręką swego pana. Jego przywiązanie było rozczulające. Julia zaczerpnęła powietrza, postanowiła działać.

— A więc ci o niego chodziło. Mądry piesek. — Dotknęła pulsu lewej ręki, był słabo wyczuwalny, a ręka w dotyku zupełnie chłodna. Nie przypominał teraz tego przystojniaka, za którym uganiały się wszystkie dziewczyny z osiedla. — Wyciągnęła z torebki komórkę i zadzwoniła do brata.

— Nie zdążyłam wejść do pokoju pani Marii, bo Mars prawie siłą zaciągnął mnie do pokoju Mirona. On jest kompletnie pijany i na domiar złego połknął jakieś tabletki. Co robić, braciszku?

Michał długo się nie zastanawiał.

— Trzeba wezwać natychmiast pogotowie! Zaraz tam będę albo nie, daj mi znać, do którego szpitala go zabiorą, bo chyba bez tego się nie obędzie. W międzyczasie zejdź na dół do gabinetu Sartowicza i poinformuj go o jego stanie.

— Butelka jest prawie pusta, musiał sporo wypić — szepnęła.

— Pospiesz się! — krzyknął w panice.

Julia wpadła do gabinetu Sartowicza. Miała szczęście. Siedział za potężnym biurkiem i rozmawiał z kimś przez telefon po hiszpańsku, mocno przy tym gestykulując.

— Panie Danielu, musi pan… Miron, źle z nim! — wykrzyczała jednym tchem, nie zważając na jego marsową minę, kiedy wtargnęła nieproszona do jego gabinetu.

— Zadzwonię za chwilę. — Sartowicz odłożył słuchawkę telefonu i spojrzał na jej wystraszoną twarz. Wybiegł zza biurka i podszedł, odruchowo chwytając ją za ramiona.

— Co się stało? — zapytał zdziwiony jej nagłym wtargnięciem.

— Miron! Źle z nim! Trzeba natychmiast wezwać pogotowie! — krzyknęła, najwyraźniej mocno przejęta. — Niech pan sam zobaczy. — Minął ją na schodach w kilku susach. Mimo wysokiego wzrostu, był szybki i zwinny. Wpadł do pokoju pierwszy.

Julia wskazała na butelkę po koniaku i pustą buteleczkę po lekach.

— Boże święty, jeszcze tego nam brakowało. Synu, co ty zrobiłeś? — jęknął ze zbolałą miną, wyprowadzony z równowagi. Usiadł na krawędzi posłania i wpatrywał się w bladą twarz syna, która z każdą chwilą przypominała pośmiertną maskę.

— Dzwonię po karetkę. Nie ma się nad czym zastanawiać, panie Danielu. Oby nie było za późno — oznajmiła i szybko wybrała numer pogotowia ratunkowego 999.

— Chyba opatrzność boska przywiodła cię do nas, Julio — powiedział cicho. — Tylko, co ja powiem Marii? Ona kompletnie się załamie. Jest bardzo chora…

— Zaopiekuję się pańską żoną. Proszę się nie martwić — zapewniła go.

W niecały kwadrans przyjechał ambulans. Lekarz w asyście sanitariusza zrobili Mironowi płukanie żołądka, wpierw go intubowali, ale w momencie, gdy wywozili go z domu, nie był w pełni świadomy.

— Ma chłopak szczęście, że pan wcześnie zareagował, kilka godzin późnij, byłoby po nim — powiedział lekarz z pogotowia Sartowiczowi, gdy na chwilę zostali sami. Julia w tym czasie porządkowała pokój po zabiegu.

— Syn zostanie w domu? — zapytał Sartowicz.

— Niestety, musimy go zabrać do szpitala. Należy sprawdzić, czy nie zostały uszkodzone organy wewnętrzne. To są rutynowe badania, ale w tej sytuacji konieczne — poinstruował go lekarz.

— Mogę się z wami zabrać? W domu została chora żona, ona nie wie, że syn zażył tabletki. Nie chcę dodawać jej dodatkowego bólu.

— Dobrze się pan czuje? — zapytał z niepokojem lekarz, widząc jego bladą twarz.

— Jak mam się czuć, moja żona jest umierająca, a syn z powodu swojej głupoty przeniósłby się na tamten świat — odparł, łapiąc głębszy oddech.

— Do którego szpitala go zabieracie? — zapytała Julia, zatrzymując się przy karetce.

— Na Józefów — odparł sanitariusz i usiadł obok kierowcy. Na prośbę Sartowicza sygnał włączyli, kiedy wyjechali z osiedla.

Leniwą ciszę letniego poranka przecięło wycie syreny ambulansu. Aby nie słyszeć przeciągłego, jazgotliwego sygnału, Julia w pośpiechu zamknęła drzwi tarasu i pospieszyła na górę do pokoju Mirona. Mars położył się na podłodze blisko otwartego okna, łeb położył między łapy i zamknął oczy. Zamierzał chyba poczekać do powrotu swego pana.

— Chodź ze mną, Mars. Musimy zamknąć okno. Wieczorem może padać — zagadała do niego i wzięła go za obrożę, ale pies ani drgnął. Więc usiadła i przytuliła się do niego, głaszcząc go po grzbiecie. Miał jedwabistą sierść, która była miła w dotyku. — Mars, wiesz, że bardzo cię lubię, okazałeś się najlepszym przyjacielem Mirona. Michał go zawiódł, bo nie patrzył na swego przyjaciela sercem tylko oczami. Ty go nie zawiodłeś. Jesteś dobrym psem. Kiedyś mu powiem, że uratowałeś mu życie, bo gdyby nie ty, już by go nie było wśród nas — szeptała, wciąż do niego przytulona. Jej głos był cichy i kojący. Widać, że podziałał na jego psią wrażliwość, bo podniósł się ociężale i ruszył pierwszy do wyjścia. Zatrzymał się dopiero pod zamkniętymi drzwiami, więc mu je otworzyła. Kiedy przekroczyła próg sypialni sympatycznej gospodyni, była pewna, że kobieta śpi i chciała się wycofać, bo w pokoju panowała absolutna cisza.

— To ty, Julio? — zapytała kobieta, unosząc lekko głowę.

Leżała na łóżku. Miała na sobie białą tunikę z podwiniętymi rękawami do łokcia i jasne, płócienne spodnie, a na stopach białe, bawełniane skarpetki. Rolety były zsunięte we wszystkich oknach, w pokoju panował miły chłód.

— Tak, to ja. Nie przeszkadzam? — zapytała cicho.

— Ależ skądże — zaprotestowała. — Proszę, usiądź blisko mnie. Zdrzemnęłam się, ale chyba nie przespałam umówionej godziny?

— Nie, proszę pani. Proszę powiedzieć tylko szczerze, co pani dolega? — zapytała Julia, nie spuszczając z kobiety zatroskanego wzroku.

Maria Sartowiczowa miała zawsze ładnie ułożone włosy i delikatny makijaż. Dzisiaj była blada jak płótno, a ubranie, które miała na sobie, wisiało na niej jak na wieszaku.

— Umieram, Juleczko. Niewiele mi zostało już życia — wyznała kobieta, chcąc się unieść nieco wyżej i podeprzeć na łokciu.

— Proszę nie wstawać. — Julia podeszła do łóżka i poprawiła jej poduszkę, aby mogła ją widzieć.

— Dziękuję. Jesteś taka miła, dziecko — powiedziała z uśmiechem, kładąc głowę ponownie na poduszce.

— Na pewno nie wtedy, kiedy daję reprymendę swojemu bratu. Wtedy lepiej schodzić mi z oczu — odparła z rozbawieniem.

— Michał jest w porządku. Nie wymagaj od niego za wiele. Tak wcześnie straciliście rodziców. Muszę przyznać, że świetnie dajecie sobie radę.

— Czasem sytuacja nas przerasta i nie pozostaje nam nic innego, jak dostosować do zaistniałych warunków i wziąć się w garść.

Na chwilę kobiety umilkły.

— Tak bardzo mi przykro, pani Mario.

— Rak trzustki. Nic mnie już nie uratuje. Za późno na jakikolwiek przeszczep. — Po tym wyznaniu ponownie zapanowało milczenie.

— Naprawdę, już nic nie da się zrobić? Są przecież różne metody. Na przykład metoda Gersona? Słyszałam, że wielu ludziom pomogła. Nikt nie dawał chorym szansy na przeżycie, a oni cało wychodzili z raka — odezwała się Julia, chcąc przerwać milczenie, które krępowało je obie.

— Musiałby stać się cud, dziecko — szepnęła kobieta i po kilku minutach zasnęła.

Julia poszła na górę do pokoju Mirona. Przesłała bratu sms. Mars musiał być przywiązany do swego pana, bo przyczłapał się za nią na górę i ułożył blisko posłania Mirona. Spojrzenie miał smętne i stracił swój psi wigor. Dała mu więc spokój. W pokoju Mirona była zaledwie parę razy. Dopiero teraz mogła swobodnie go sobie obejrzeć. Był typowy dla fantasty kosmosu, brakowało tylko fluorescencyjnych gwiazdek na suficie, które błyszczałyby mu w nocy i układu planetarnego. Uśmiechnęła się z pobłażaniem, na pozór przyjaciel jej brata był dorosłym, młodym mężczyzną, a w środku wciąż tkwił w nim mały chłopiec. Michał miał na ścianie znanych piłkarzy z ich autografami. Byli tak od siebie różni, że zawsze się dziwiła, co ich do siebie przyciągało. Może różnica charakterów jak dwa bieguny, ujemny z dodatnim? Podeszła do biurka, na którym leżały różnego rodzaju gadżety, nie miała pojęcia, do czego służyły, ale nie zamierzała ich dotykać, bo złamałaby zakaz, który obowiązywał również w ich domu, a polegał na poszanowaniu prywatności i nie szperaniu w cudzych rzeczach.

Ciszę przerwał dzwonek jej komórki. To był Michał.

— Gdzie jesteś? — zapytała, podchodząc do okna.

— Miron leży na oddziale wewnętrznym, czekamy z panem Danielem, aż odzyska przytomność. Lekarze robią mu badania, ale najważniejsze, że kryzys minął.

— To dobrze. Bo już się zastanawiałam, co mam powiedzieć jego chorej matce?

— Co jej jest?

— Możesz swobodnie rozmawiać?

— Wyszedłem na hol. Możesz mówić.

— Ma raka. Ona umiera, Michale.

— To dlatego była taka milcząca i przez cały czas prawie leżała. Miron pewnie z jej powodu się rozkleił. Co z niego za przyjaciel, że mi nie zaufał? — zapytał z wyrzutem.

— Rozczarowanie przysłoniło ci oczy i pozbawiło wrażliwości. Nawet nie zauważyłeś, że twój przyjaciel z jakiegoś powodu cierpi.

— Masz rację, nawaliłem. Złość mnie zaślepiła, że nie spostrzegłem tak oczywistej prawdy — odezwał się po długiej chwili. — Myślałem tylko o tym, że z obozu nici i byłem z tego powodu wściekły na Mirona. A on dorzucał jeszcze do ognia, sącząc drinka. Cholera, gdybym tylko wiedział…

— Nie musisz się oskarżać, bo nie znałeś prawdy. Najlepiej schować głowę w piasek i czekać nie wiadomo na co. Ale wiesz, jaki on jest, nie chce wypaść w twoich oczach na mięczaka.

— Muszę kończyć. Z OIOM wyszedł lekarz. Gdy będę wiedział coś konkretnego, zadzwonię.

— Okay. Do usłyszenia. — Julia zeszła na dół i zajrzała do pani Marii. Okazało się, że już nie spała. Na jej widok, jej twarz się rozpromieniła. Duże, szare oczy w ciemnej oprawie, zapadły się i już nie błyszczały jak dawniej.

— Nie wiesz, gdzie jest mój mąż? Miron także gdzieś przepadł.

— Pojechali i nieprędko wrócą. Jeśli czegoś pani potrzebuje, proszę mi tylko powiedzieć. — Julia nie zamierzała wyznać jej całej prawdy.

— Nie mówili, gdzie wychodzą?

— Sami to pani powiedzą, kiedy wrócą. — Julia starała się zachować normalny wyraz twarzy, by zanadto jej nie przestraszyć.

Pani Sartowiczowa leżała z przymkniętymi oczami. Była osłabiona, widać było to po zwolnionych ruchach jej obolałego ciała.

— Przygotuję pani coś do jedzenia. Co pani proponuje? Coś lekko strawnego. Tylko, co?

— Kleik ryżowy?

— To za mało kaloryczny pokarm i prawie bez wartości odżywczych. Powinna pani teraz jeść dużo owoców i warzyw, i całkowicie wykluczymy z menu mięso i wędliny. Coś mi się wydaje, pani Mario, że od dzisiaj ja zajmę się gotowaniem. Oczywiście, jeśli pani wyrazi na to zgodę. Moja mama nauczyła mnie, jak gotować dla chorych. Opiekowałyśmy się jej mamą, a moją babcią. Kiedy zachorowała miała 75 lat. Miała raka jelita grubego. Umarła, mając 90.

— Juleczko, nie śmiałabym cię absorbować i zajmować twojego czasu. Przecież są wakacje, czas odpoczynku — próbowała protestować.

— Pani Mario, znamy się dość długo, żeby mieć skrupuły w tak ważnej sprawie. Jest pani mamą Mirona, a to serdeczny przyjaciel mojego brata. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich. To nasza dewiza. Dzisiaj Michał nawalił, ale… — ugryzła się w język. Spojrzała na kobietę, ale ta udała, że nie słyszała jej ostatniej uwagi albo nie zrozumiała, o co jej chodziło. Odetchnęła z ulgą.

— Pójdę do kuchni i sprawdzę zawartość lodówki. Jest pani bardzo osłabiona, więc zastrzyk z soku marchwi i jabłek powinien postawić panią na nogi.

Kobieta uśmiechnęła się ciepło.

— Chyba sam Pan Bóg zesłał cię nam, dziecko. Jesteś taka dobra… — szepnęła i zasnęła.

Julia zajrzała do spiżarni, która sąsiadowała z kuchnią. Za spiżarnią, nieco w głębi na niższym poziomie była chłodnia, gdzie Sartowiczowie przechowywali alkohol, owoce i warzywa. Było wszystko, czego potrzebowała do kuracji. Po dokładnej introspekcji w kuchni poszła na górę do pokoju Mirona. Wyrzuciła butelkę po alkoholu do kosza na śmieci, a rozsypane proszki włożyła do pustej buteleczki, którą odłożyła do apteczki w łazience, gdzie było ich miejsce. Chciała zatrzeć ślady nieodpowiedzialnego zachowania Mirona. Dopiero potem wróciła do kuchni. Obrała dwa jabłka i dwie marchewki, starła je na plastykowej tarce. Przez najdrobniejsze sito, jakie znalazła w kuchennej szufladzie przecedziła miąższ, aby uzyskać klarowny sok marchwiowo-jabłkowy. Postanowiła obudzić panią Marię. Nie miała z tym kłopotu, bo chora zmieniała, co rusz pozycję ciała, które najwidoczniej sprawiało jej ból. Zapewne lek przeciwbólowy przestał działać.

— Przygotowałam pani sok. Proszę go wypić. Nabierze pani sił. Na jakiś czas zapomnijmy o kleikach, bo zaczniemy kurację bardziej pożywną w witaminki.

— Dziękuję, Julio — westchnęła pani Maria, małymi łykami popijając sok przez długą słomkę.

— Proszę się nie spieszyć. Za kilka dni poczuje się pani o wiele lepiej. Ale jest coś, o czym chciałabym z panią porozmawiać. To krępujący temat. Ale chcąc podjąć ten rodzaj terapii, musimy zastosować lewatywę, która oczyści pani jelita.

— Wiem coś na ten temat, Juleczko. Nie chce mi się jednak w głowie zmieścić, że podjęłabyś się tak krępującego zabiegu.

— Pani Mario, powiedziałam już, że chętnie się panią zaopiekuję. Mam w tym wprawę. Potraktujmy to, jako rewanż za pomoc finansową. Przecież wiem, ile wam zawdzięczamy. Nie udawajmy, zapłaty za korepetycje Mirona były zawsze zawyżone. Przyznaję, że niejeden raz podreperowały nasz domowy budżet. Nadszedł czas, aby się zrewanżować za waszą lojalność i pomoc.

— Nie mam siły, przekomarzać się z tobą. Skoro tak stawiasz sprawę, niech tak będzie.

— To, co zaczynamy od razu? Zorganizuję tylko potrzebny sprzęt i do dzieła!

— Podziwiam twój entuzjazm, Juleczko — powiedziała pani Maria z uśmiechem.

— Za miesiąc może dwa, odzyska pani błysk w oczach i będzie się uśmiechała jak przedtem — odparła dziewczyna z pogodą w roześmianych oczach.

— Dziękuję. Czy przedtem mogłabyś zadzwonić do mojego męża, bo niepokoję się o niego.

Julia sięgnęła po komórkę pani Marii, która leżała na stole. Nie mogła przedłużać jej męczarni i podała ją z obawą.

— Możesz?

Julia pod pretekstem lepszego światła, odsłoniła lekko jedną zasłonę i wybrała w kontaktach numer telefonu Sartowicza. Odebrał natychmiast.

— Mówi, Julia. Żona chciała z panem rozmawiać. Nie powiedziałam jej nic o Mironie.

— Proszę, pani Mario — wręczyła jej komórkę z uśmiechem.

Usiadła obok na krześle i mimo woli przysłuchiwała się rozmowie.

— Wypadek? Gdzie? — zapytała po chwili wystraszona pani Maria.

— Jesteś pewien, że to nic groźnego? — zapytała.

Po chwili nieco już spokojniejsza, zaczęła przysłuchiwać się monologowi męża. Trochę to trwało. Julia nie miała pojęcia, co jej mąż powiedział, ale widać było, że uzyskał zamierzony cel.

— Miałam rację, że niepokoiłam się o nich. Miron jest czasem taki nieodpowiedzialny, że przeraża mnie swoją lekkomyślnością i arogancją. Spowodował wypadek. Mojemu mężowi nic się nie stało, ale Miron ma wstrząśnienie mózgu. Musi zostać w szpitalu na obserwacji — oznajmiła, po skończonej rozmowie z mężem.

— Miał wiele szczęścia — odparła Julia i nie zamierzała przedłużać  rozmowy, bo była zbyt niewygodna dla niej, bo brzydziła się kłamstwem.

3

Miron odzyskał przytomność późnym wieczorem. Zdziwił się na widok ojca i Michała, siedzących naprzeciw łóżka, na którym leżał. Obaj sprawiali wrażenie, jakby spali. W głowie miał kompletną pustkę. Poruszył nią, a więc była na swoim miejscu. Nie pamiętał, jak znalazł się w szpitalnej sali. Obejrzał się wokoło. Oprócz niego, stały dwa łóżka, tyle że puste.

— Wreszcie się obudziłeś, synu — odezwał się ojciec na widok jego szeroko otwartych oczu.

— Jak się tu znalazłem? — zapytał zdziwiony.

— Nie pamiętasz? — Michał spojrzał znacząco na Sartowicza, ale ten tylko przytaknął głową ze zrozumieniem.

— Miałem wypadek samochodowy? — zapytał bezwiednie Miron, rzucając głową na poduszce. — Nic nie pamiętam.

— Trochę przeholowałeś z lekami przeciwbólowymi, musisz trochę poleżeć, synu, aż dojdziesz do siebie — powiedział ojciec wymijająco, nie chcąc wprowadzać go w szczegóły.

— Nic nie pamiętam — stęknął żałośnie, co u niego było rzadkością. Był zawsze taki pewny siebie. Nigdy nie okazywał słabości, nawet wobec niego. Michał spoglądał na przyjaciela z dozą zrozumienia. Może on też nie pokazałby po sobie cierpienia, bo u mężczyzny było to oznaką słabości.

— Kiedy całkowicie dojdziesz do siebie, przypomnisz sobie wszystko. A teraz odpoczywaj — dodał ojciec uspokajająco.

— Pamiętam tylko, że bolała mnie głowa, myślałem, że rozsadzi mi czaszkę. Tylko ten ból pamiętam. Nic więcej.

— Nadal cię boli? — zapytał z niepokojem ojciec, siadając na krawędzi jego łóżka.

Miron popatrzył na nich i westchnął cicho.

— Teraz nic nie czuję, ani przejmującego bólu głowy, ani strachu, który mnie wtedy obezwładniał, choć nie wiem, dlaczego.

— To dobrze, synu. Zadzwonię do matki i powiem, że jesteś w jednym kawałku — zaśmiał się ojciec, choć ten śmiech był wymuszony, a on spięty.

— Niech pan idzie do domu. Pańska żona pewnie już o was się niepokoi — zaproponował Michał, kiedy na chwilę wyszli, bo w tym czasie do sali weszła pielęgniarka, aby zbadać choremu ciśnienie i zmienić kroplówkę.

— Muszę mu tylko coś powiedzieć. Zaczekaj na korytarzu.

— Oczywiście.

— Proszę powiedzieć, co mi jest? — zdążył usłyszeć Daniel, kiedy uchylił drzwi.

Pielęgniarka szykowała się do wyjścia. Uśmiechnęła się do Mirona pobłażliwie i potrząsnęła przecząco głową.

— Proszę zapytać o to lekarza prowadzącego. Nie znam dokładnej diagnozy. A poza tym nie jestem upoważniona, do omawiania pańskiego stanu zdrowia — odparła służbowym tonem i wyszła.

— Musimy porozmawiać, tato — zwrócił się Miron do ojca, który ponownie usiadł na brzegu jego łóżka. Już wcześniej zauważył w jego oczach niepokój i dziwną powściągliwość w zachowaniu. — Powiedz mi prawdę — poprosił.

Daniel Sartowicz popatrzył na syna z czułością. Był ich jedynym dzieckiem i oboje z żoną patrzyli na niego jak w przysłowiowy obraz. Znał jego niedoskonałości, ale widać nie na tyle dobrze, aby móc przewidzieć, na co stać było jego syna. Wszystkiego by się spodziewał, ale z pewnością nie tego, czego był świadkiem. Na widok bezwładnego ciała syna o mało nie dostał apopleksji. Do tej pory czuł bezsilny i przytłaczający strach. Najpierw Maria, jego żona, zachorowała. Diagnoza była jednoznaczna. Rak. Nikła w oczach. A teraz niewiele brakowało, aby jego syn odszedł przez swoje nieroztropne zachowanie.

— Porządnie nas wystraszyłeś, Mironie. Nie wyobrażam sobie, gdyby coś ci się stało. Matka nie przeżyłaby twojej straty. — Głos ojca lekko zadrżał. Miron pierwszy raz ujrzał na jego twarzy strach i miłość. Zawsze był twardy. Prawie nigdy nie okazywał żadnych uczuć. Teraz była w nim miękkość i ciepło. Chciał, aby ojciec przytulił go jak dawniej, gdy był jeszcze dzieckiem, ale krępował się o to go poprosić.

— Boli mnie gardło i mam trudności z przełykaniem śliny. Dlaczego? Co mi zrobili? — zapytał z udręką w głosie.

Daniel spojrzał w oczy syna i wiedział już, że dłużej nie może ukrywać przed nim prawdy.

— Połknąłeś przeciwbólowe tabletki i popiłeś je alkoholem. Zachowałeś się bardzo nierozważnie, synu. Płukali ci żołądek, stąd to podrażnienie gardła. Miałeś wiele szczęścia. Lekarz powiedział, że gdybyśmy w porę nie wezwali pogotowia, byłoby już po tobie. Zachowałeś się bardzo nieodpowiedzialnie, Mironie. Mam nadzieję, że nie popełnisz tego błędu po raz drugi, synu.

— Kto mnie znalazł? — zapytał, patrząc ojcu prosto w oczy.

— Miałeś szczęście, że Julia była umówiona z Marią. Michał opowiedział mi, jak Mars zaatakował ją już przy furtce, a potem zaciągnął siłą do twojego pokoju.

— Ach, więc to była Julia — powiedział jakby do siebie i umilkł.

— Synu, dobrze się czujesz? — zapytał ojciec zaniepokojony, kiedy Miron zamknął oczy i długo milczał.

— Tak, tak… Przepraszam, że tak wyszło, przecież nie chciałem odebrać sobie życia, to z powodu bólu głowy, no i ten nieszczęsny alkohol, który wlałem w siebie. Przyznaję, zachowałem się bardzo nieodpowiedzialnie. Wybacz mi, tato — odparł sennym głosem i po chwili już spał.

Daniel długo patrzył na syna. Najgorsze mieli za sobą. Sytuacja była opanowana. Pochylił się nad synem i złożył na jego czole pocałunek. Wyszedł z sali i skierował się do dyżurki lekarzy.

— Proszę mi powiedzieć, czy z moim synem jest już wszystko w porządku? Czy mogę spokojnie wrócić do domu? — zapytał Daniel lekarza dyżurnego, który siedział przy biurku w pokoju lekarskim nad dokumentacją medyczną pacjentów.

— W tej fazie badań, mogę potwierdzić, że nerki funkcjonują prawidłowo. W ciągu najbliższych dni otrzymamy pozostałe wyniki badań, wtedy okaże się, czy wszystko działa jak należy. Proszę się nie martwić na zapas. Będzie dobrze… — pocieszył go lekarz, patrząc na jego zmęczoną twarz.

— Chciałbym wrócić do chorej żony i zapewnić ją, że z synem jest już wszystko w porządku. Powiedziałem jej, że miał wypadek samochodowy i ma wstrząśnienie mózgu, i z tego powodu zostanie w szpitalu kilka dni. Mówię to na wszelki wypadek, gdyby żona zadzwoniła i zapytała o jego stan. Nie chcę zbytnio jej denerwować. Gdyby dowiedziała się, że syn nadużył alkoholu, kompletnie by się załamała. Jest bardzo wrażliwa na tym punkcie.

— Rozumiem. Mam jednak nadzieję, że nie dojdzie do tego, abym musiał ją okłamywać — odparł lekarz, bacznie przyglądając się mężczyźnie. — Proszę pójść do domu i odpocząć. Syn pojutrze wyjdzie ze szpitala. Nie ma już zagrożenia życia.

Daniel Sartowicz kiwnął tylko głową ze zrozumieniem. Wyszedł z gabinetu w nieco lepszym nastroju. Postanowił wejść do syna, by ostatni raz rzucić na niego okiem. Pod drzwiami sali siedział Michał, jego przyjaciel, który także przejął się jego stanem.

— Co z nim?

— Przed chwilą zaglądałem, w tej chwili śpi. Proszę pójść do domu i odpocząć, posiedzę jeszcze trochę na korytarzu. Nigdzie mi się nie śpieszy, potem wrócę do niego.

Daniel Sartowicz, wysoki drab i były komandos, dzisiaj miał niepewną minę i spanikowane oczy. Widać było po nim, że bardzo przejął się stanem zdrowia syna. Miron był dla niego wszystkim.

— Dziękuję, Michale, że jesteś z moim synem w tak trudnej dla niego chwili. Gdyby nie Julia, kto wie, co by się stało. Dobrze mieć przyjaciół, na których można liczyć.

— Dziękuję. Ale prawdę mówiąc, to Maks uratował Mironowi życie, bo gdyby nie jego upór i miłość do swego pana, Julia nie miała powodu zaglądać do jego pokoju. Proszę się nie martwić o niego, najgorsze ma już za sobą.

— Tak, wiem, rozmawiałem przed chwilą z lekarzem, który zapewnił mnie, że wszystko będzie dobrze.

Był już wieczór. Pielęgniarka zajrzała do chorego, uzupełniła kartę i wyszła. Michał uchylił drzwi i kiedy zobaczył, że Miron już się wybudził na dobre ze snu, postanowił wejść do niego.

— Mam nadzieję, że nie przeszkadzam ci w rozmyślaniu?

— Dostatecznie długo spałem. Wejdź.

— Godzinę temu twój ojciec wrócił do domu. Chciał uspokoić matkę, że z tobą wszystko w porządku i nic ci już nie zagraża.

— I tak się czuję, tylko gardło mam podrażnione.

— Mogło być gorzej. Nie uważasz, że zachowałeś się jak palant?

Miron cicho westchnął. Wiedział, że Michał mu nie odpuści i wygarnie mu, co o nim myśli.

— No, wylej z siebie żółć, bo jeszcze się nią udławisz — parsknął mu w twarz.

— Cokolwiek bym powiedział, wątpię, czy do ciebie to dotrze. Sam wiesz, że jesteś osłem. Ciągle popełniasz te same błędy. Chłopie, dorośnij wreszcie! — wypalił Michał.

— Po to przyszedłeś, żeby mi wygarnąć, że źle postąpiłem? Tak przyznaję, zachowałem się głupio i nieodpowiedzialnie. Okay?

— Nie. Nic nie jest okay! Twój ojciec o mało nie wyzionął ducha, gdy zobaczył cię nieprzytomnego. Na szczęście twoja matka cię nie widziała!

— Wiem, do jasnej cholery, że źle zrobiłem! Ale możesz już przestać?!

— Musisz popracować nad swoim ego, bo rozdmuchałeś go do entej potęgi. Nie tędy droga. Zwolnij nieco, chłopie! A poza tym, to zgrywanie się na takiego dorosłego, jak widzisz, nie wyszło ci na dobre. — Michał nie zamierzał mu pobłażać jak jego ojciec, który cackał się z nim jak z małym dzieckiem. — Czas dorosnąć, chłopie — dodał poważnym tonem.

— Nie chcę tego słuchać…

— Od tego są przyjaciele, żeby mówić prawdę. Julka…

Miron spojrzał na niego ze wściekłym wyrazem twarzy.

— Tylko nie próbuj mi wciskać psychologicznych farmazonów. I nie wspominaj mi o niej! — wybuchnął wściekły.

— Nie zamierzam przestawać. Na szczęście nie jestem twoim terapeutą lecz przyjacielem. Już zapomniałeś? Przyjaciele są wobec siebie szczerzy. Dlaczego nie powiedziałeś mi, że boli cię głowa? Byłem pewny, że powiedziałeś ot tak sobie, żeby mnie zbyć. Zamiast alkoholu, który sobie zaserwowałeś, przyniósłbym ci proszek przeciwbólowy. Ta twoja maniera wywyższania się, jest po prostu śmieszna. Zauważasz wady u innych, tylko nie u siebie. Jesteś żałosny, Mironie. Często się zastanawiam, po kim masz takie wysokie mniemanie o sobie, bo po ojcu i matce na pewno nie.

Miron nawet na niego nie patrzył. Zacisnął usta, aż szczęka chodziła mu w zawiasach i widać było, że z trudnością powstrzymywał się od wybuchu.

— Skończyłeś? — zapytał przez zaciśnięte zęby.

— Nie. Dlaczego mi nie powiedziałeś, że twoja matka jest chora? Myślisz, że nie wiem, co to jest współczucie? Nie zapomniałem, że po śmierci rodziców, kiedy było nam ciężko, przyszliście nam z pomocą. Korepetycje były tylko pretekstem. Myślisz, że o tym nie wiedziałem? Podobnie było z zaproszeniami do kina lub na mecze, choć nie zwalały mnie z nóg, bo zazwyczaj kończyły się kacem — wyrzucił z siebie.

— Skończyłeś?

— Wychodzę. Zanim uśniesz, przemyśl sobie to i owo. — Michał podniósł się z krzesła i skierował ku wyjściu. Zanim zamknął za sobą drzwi, spojrzał jeszcze raz na przyjaciela. — Nie odpuścisz, co? Zawsze będziesz zgrywał twardziela? — zapytał ostrym tonem. Nie widział jego twarzy, ale był pewny, że jego słowa zrobiły na przyjacielu wrażenie. Postanowił dać mu spokój i wyszedł.

Gdy zamknęły się za Michałem drzwi, Miron otworzył oczy. Chciał zostać sam i przemyśleć, czy oskarżenia przyjaciela były słuszne. Odkąd zachorowała matka, jego życie wywróciło się do góry nogami. Już nic nie miało być takie samo, jak było. Jego równowaga psychiczna była zachwiana. Już nie czuł w sobie tej mocy, którą się obnosił. Z ojcem jego relacje nie były najlepsze, bo więcej był poza domem niż w domu. Taką miał pracę. Matka była dla niego wszystkim. Najlepiej go rozumiała i znała wszystkie sekrety, oprócz jednego. Nigdy nie zawiódł się na niej. Więc dlaczego, jeszcze pogarszał sytuację z Michałem? Był przecież jego najlepszym przyjacielem. Tego nie był w stanie zrozumieć. A może powodem tych wszystkich niedomówień była właśnie Julka? Rozumieli się do pewnego czasu. A potem stało się coś, czego do siebie nie dopuszczał, bo nie wierzył w miłość i podobne fanaberie. Julię znał od podstawówki. Była siostrą jego przyjaciela. Nigdy nie traktował jej poważnie. Ale dorośli, Miron i Michał byli nierozłączni, a Julka była na doczepkę. Mieli wtedy po siedemnaście lat, on piętnaście, choć wyglądał na więcej i kiełbie we łbie, jak mówiła jego matka. Julka nie miała żadnej koleżanki w swoim wieku, zdecydowanie wolała ich towarzystwo, tylko że oni uciekali przed nią jak natrętną muchą. Ale, gdzie diabeł nie może, tam babę pośle. Odnajdywała ich w każdym miejscu. Pewnego dnia wziął na siebie jej spławienie. Zastrzegł sobie, aby przyjaciel nie wtrącał się do jego metod. Były wakacje, ciepły poranek, więc poszli z Michałem nad zalew. Z premedytacją rozebrali się do naga, ubrania zostawili na brzegu i wskoczyli do wody. Wiedzieli, że Julka została nieco w tyle i widziała ich z daleka, jak wskoczyli nadzy do wody. Zaskoczyła ich totalnie. Nie wiadomo, kiedy rozebrała się do majtek i podpłynęła do nich blisko. Widząc ich zdziwienie, zaśmiała się głośno, spontanicznie i zaczęła pryskać ich wodą, że zdecydowali się wykonać szybki odwrót. Bezwstydnie obnażyła się, jakby chciała pokazać, że wcale ją nie krępuje ich nagość. Odpłynęli, jak mogli najszybciej. Nie czekali, aż Julka wyjdzie z wody. Wróciła do domu przed nimi, czym znowu ich zaskoczyła. Więcej nie próbował. Zawsze ich zaskakiwała swoimi pomysłami. I zawsze była górą. W końcu to ona znalazła sposób, aby chodził za nią jak piesek, tylko ona o tym nie wiedziała, bo robił to z ukrycia. Zniżył się do poziomu podglądacza. W tym czasie jego hormony buzowały niczym trawiący w środku ogień, którego nie mógł ugasić żadnym sposobem.

W okresie wakacji Julia pomagała jego matce w ogrodzie. Podlewała grządki kwiatów, okopywała krzewy i młode drzewka, pracowała w pocie czoła nawet w największe upały. Po wykonanej pracy korzystała z łazienki przy garażu, z której rzadko korzystali z ojcem. Zobaczył ją przypadkowo, gdy wszedł do garażu, który był obok składziku z narzędziami, chciał odłożyć taczkę i szpadel na swoje miejsce, i wtedy ją zobaczył po raz pierwszy. Wyszła z kabiny z zamkniętymi oczami i sięgnęła po ręcznik. Jej długie włosy po umyciu skręcały się w drobne loczki, ciężkie, sprężyste piersi sterczały nad płaskim brzuchem, a jej szczupłe, długie nogi i umięśnione pośladki podniosły jego libido. Po raz pierwszy poczuł pożądanie tak wielkie, że prawie się nim zachłysnął, a w głowie szumiało, jakby za dużo wypił szampana. Widok ten utkwił w jego głowie jak cierń, którego nie mógł się pozbyć. Fascynowało go w niej wszystko: piękne włosy, które podczas pracy w ogrodzie, rozpuszczała, dlatego miejscami były kasztanowe albo miedziane, a pod koniec lata były jeszcze jaśniejsze, jakby je celowo rozjaśniała. Wiele razy miał ochotę ich dotknąć, ale jakoś nie miał odwagi. Podziwiał jej smukłe ciało, które przypominało mu Dianę, tę z mitologii greckiej, boginię zwierząt i roślin. Często widział ją w dwuczęściowym kostiumie kąpielowym, kiedy opalała się na skrawku zielonej trawy między młodymi, niskopiennymi jabłonkami. Była pewna, że nikt jej nie widział, on jednak ją zobaczył z dachu swojego domu, gdzie opalał się na golasa. Miała dziewczęcą figurą, ale zaokrągloną tam, gdzie trzeba. Nie zdawała sobie sprawy ze swojej atrakcyjności. A on nie zamierzał jej schlebiać, by nie poczuła się zbyt pewna siebie. Kiedy dowiedziała się, jakim sposobem opalił się na ciemny brąz, przez co wyglądał jak młody bóg, poprosiła go, aby pozwolił jej wejść na dach na kilka dni. Gdy Michał się o tym dowiedział, szybko ją stamtąd przegonił już pierwszego dnia. Wróciła do poprzedniej metody, utrwalając opaleniznę podczas pracy w ogrodzie, najczęściej przy pieleniu róż.

Gdy przyjeżdżał z Krakowa do domu, widywał ją przelotnie, gdy przemykała między alejkami w swych kraciastych, krótkich ogrodniczkach i w bluzeczce zawiązanej pod piersiami w mały supełek. Niekiedy włosy miała związane, by jej nie przeszkadzały podczas pracy. Nie szukała pretekstu, by spotkać się z nim i porozmawiać. A on celowo ją ignorował i znakomicie udawał, że jej tu nie ma. Ale za każdym razem cieszył się z ich przypadkowych spotkań.

x

Miron wrócił ze szpitala po trzech dniach. Najpierw zajrzał do pokoju matki. Nie spodziewał się zastać w nim Julii. Matka leżała na kanapie wsparta o poduszki, a Julia zbierała na tacę puste talerze i szklanki.

— Co tu robisz? — zapytał Miron na jej widok.

— To, co widzisz. Pomagam twojej mamie — odparła spokojnie, zostawiając ich samych.

— Witaj, synku. Jak dobrze znowu cię widzieć — wtuliła się w jego ramiona.

— Cześć, mamo. Jak się czujesz? — Miron spostrzegł, że matka wyglądała znacznie lepiej niż ostatnio. Miała umyte i ładnie wymodelowane włosy, które były dziełem Julii. A jej twarz już nie była taka matowa i bezbarwna. Gdyby nie za szczupła sylwetka i zapadnięte policzki, wyglądałaby całkiem atrakcyjnie.

— Jak widzisz, nadal żyję. Gdyby nie Julia, chyba bym się kompletnie załamała. Jest taka pomocna. Mało, że mi pomaga, to nam gotuje i robi zakupy.

— Julia już nie musi się tobą zajmować. Teraz ja się zaopiekuję tobą, mamo — zaofiarował się z pewnym siebie uśmiechem.

— Och, synku, bardzo ci dziękuję, ale niestety, chyba nie miałabym odwagi prosić cię, abyś zrobił mi lewatywę albo umył. To byłoby dla mnie i dla ciebie zbyt krępujące.

Miron musiał mieć zszokowaną minę, bo matka skwitowała to cichym śmiechem.

— Rozumiem — zdołał tylko wyszeptać. — Ale mogę wyręczać ją w robieniu zakupów.

— Owszem, przy zakupach jak najbardziej albo w ogrodzie. Julia ma złote serce, ale nie chcę zbytnio ją wykorzystywać. I ma dobry dotyk.

— Co to znaczy?

— To znaczy, że ma uzdrawiające ręce. Jest bardzo delikatna. Wyznała mi, że kiedyś opiekowały się z mamą jej babcią. I muszę przyznać, że zna się na rzeczy. Jako pielęgniarka byłaby świetna, bo jest bardzo wrażliwa i cierpliwa. A poza tym lubię, gdy mi czyta. Jest urodzoną lektorką.

Miron miał dosyć pochwalnych hymnów na temat Julii. Postanowił szybko zmienić temat.

— A tata? On chyba nie zamierza teraz wyjechać do Barcelony?

— Kochanie, zapomniałeś, że to jego zawód? Musimy z czegoś żyć. Ja obecnie jestem na zasiłku chorobowym, a ojciec ma pracę w koncernie kosmetycznym, która ma siedzibę w Katalonii. W Polsce jest tu ich tylko niewielka filia. Stąd te częste wyjazdy zagranicę. Ich ostatnie wyroby kosmetyczne, szczególnie kremy i olejki cieszą się wielkim powodzeniem. Jest menadżerem w firmie. I to bardzo dobrym, dlatego nieźle zarabia. Nie może pozostawić swojej pracy i mną się opiekować. Byłby to koniec jego kariery zawodowej. Nie mogę na to pozwolić. Ojciec chciał wynająć wykwalifikowaną pielęgniarkę, ale się nie zgodziłam. Nie rozmawiajmy więcej na ten temat.

— Wiem, wiem, tylko, jakim kosztem? Prawie nie ma go w domu. Najwygodniej wynająć osobę do pomocy i jej zapłacić.

— Zaproponowałam Julii pieniądze, ale ona się nie zgodziła na żadną zapłatę. Powiedziała, że dość już im pomogliśmy.

— Tak? Niby, w jaki sposób? — zapytał zdziwiony.

— Miała na myśli korepetycje dla ciebie. Zresztą nie mówmy o niej. Jest w kuchni i mogłaby usłyszeć, że o niej rozmawiamy.

— Widzę, że zaskarbiła sobie twoją dozgonną sympatię.

— Dziwisz się? Chciałabym mieć taką synową. Jest niesamowita.

— Mam nadzieję, że jej tego nie powiedziałaś, mogłaby jeszcze uwierzyć.

— Nie sądzę. A poza tym, nie jestem pewna, czy chciałaby takiego męża jak ty.

— Czyżbym nie był dobrym materiałem?

Maria zaśmiała się rozbrajająco, patrząc na syna z powątpiewaniem.

— Musiałbyś się zmienić i to bardzo, synu. Ona ceni w mężczyznach te wartości, które wypracuje sobie on sam. Dlatego szanuję jej poglądy i całkowitą bezinteresowność. Ale jeszcze nie powiedziałeś, jak się czujesz, synku?

— Dobrze, mamo. Nic mi nie jest. Jestem tylko głodny. Nie pociągnąłbym długo na wikcie szpitalnym. To jest wprost nie do uwierzenia, że nadal podają na śniadanie ryżankę na mleku — poskarżył się, jak to czynił, będąc pięciolatkiem, gdy mu coś szczególnie nie smakowało.

— Co chcesz? Jest bardzo smaczna i pożywna — matka udała oburzenie.

Miron parsknął z niezadowoleniem. Maria zbyt dobrze znała swego syna i gdyby nie kierowała nią macierzyńska miłość, już dawno wygarnęłaby mu prawdę. Ale wciąż miała nadzieję, że doświadczenia życiowe zrobią to za nią i nieco poskromią jego żywiołową naturę.

— Widać, że nigdy tak naprawdę nie byłeś głodny, synu. Pamiętaj, że dla innych ta miska ryżanki na mleku lub płatków owsianych na wodzie są jedynym posiłkiem w ciągu dnia. Nie chciałabym, abyś posmakował biedy, bo jest okropna, ale zawsze szanuj to, co ci dają, choćby ci nie smakowało. Tak nakazuje dobry obyczaj.

Miron spojrzał na matkę z niemym zapytaniem w oczach, pokręcił głową, nie rozumiejąc jej intencji, pocałował w policzek i opuścił pokój, życząc jej dobrego dnia. Zostawił podręczną torbę u podnóża schodów i skierował kroki do kuchni, mając cichą nadzieję, że zastanie w niej Julię.

— Mogłabyś mi przygotować coś na ząb, strasznie zgłodniałem. — To nie była prośba, ale polecenie, które Julia przyjęła z krzywym uśmiechem.

— Obiad jest w piekarniku jeszcze ciepły — odwróciła się na pięcie i już jej nie było.

Włożył ochronne rękawice i niezdarnie wyjął z piekarnika gęsiarkę, w której była zapiekanka z mięsem i warzywami.

— Wystarczy wyjąć tylko talerze i sztućce — usłyszał jej głos z korytarza.

Nie skomentował jej uwagi. Apetyczny zapach podrażnił jego wrażliwe nozdrza. Gdy zdjął szklaną pokrywę, po kuchni rozszedł się smakowity zapach. Przez chwilę był zły na dziewczynę, że potraktowała go obcesowo, ale, gdy zobaczył te smakowitości, zły humor opuścił go prawie natychmiast. Z kredensu wyjął zastawę, a potem nałożył sobie na talerz solidną porcję zapiekanych ziemniaków, marchewki, brokułów, cukinii i pieczarek, dopiero potem odkroił kawał indyczej piersi. Najadł się do syta. Popił wodą z cytryną i miętą, która stała w dzbanku, i dopiero potem odszedł od stołu. Gdy wchodził po schodach, wierny Mars szedł za nim. Gdy leżał już w łóżku, pies położył się w nogach pana i tak zasnęli.

4

Julia zjawiła się w domu Sartowiczów wczesnym rankiem. Dom był pogrążony w głębokiej ciszy. Rosa jeszcze srebrzyła się na płatkach kwiatów i zielonych trawnikach. Na jej widok z gałęzi wysokiej sosny zerwał się jakiś ptak, a ten obudził wróble, które zagnieździły się wśród pędów dzikiego wina. Najpierw słychać było pojedyncze trele, a potem rozświergotały się na dobre, budząc wszystkich domowników. Julia roześmiała się radośnie. Stan zdrowia pani Marii poprawiał się z dnia na dzień, co prawda znacznie wolniej, niż się spodziewała, ale i z tego faktu była zadowolona. Nawet wczorajsza rozmowa z osobistym lekarzem pani Marii, który nie rokował poprawy jej zdrowia, nie zepsuł jej dobrego samopoczucia. Ona wiedziała swoje i nie poddawała się. Nadzieja była jej sojuszniczką, a wiara upewniała, że dobrze postępuje, bo szczerze polubiła panią Marię, która okazała się szlachetną i miłą kobietą.

Kiedy przekroczyła tylko furtkę, na jej drodze stanął Mars. Połaskotała go za uszami, a on odwzajemnił się jej liźnięciem po rękach.

— Nie musisz się do mnie tak przymilać, dobrze wiem, kto jest twoim panem. Co tym razem wymyśliłeś? — zapytała zaczepnie.

Pies biegł przed nią truchtem w kierunku domu. Zaniepokoiło ją to. Puściła się biegiem i dopiero na widok Mirona, który stał przy drzwiach wejściowych z papierosem w ręku, zatrzymała się mocno zdyszana z przestrachem w oczach.

— Co się stało? — zapytała zaniepokojona. — I od kiedy ty palisz?

— Matka zasłabła w nocy. Musiałem wezwać karetkę — odparł flegmatycznie, zaciągając się głęboko, wypuszczając dym nosem, jakby robił to od wielu lat.

— To co jeszcze tu robisz? — zapytała ostrym tonem.

— Uspokój się. Czekałem na ciebie, aby ci o tym powiedzieć, zanim…

— Koniecznie muszę ją zobaczyć! Podwieziesz mnie do szpitala? — zapytała gorączkowo.

Julia była tak roztrzęsiona, że nie zauważyła nawet, kiedy Miron rzucił niedopalonego papierosa na ziemię, podbiegł do niej i wziął za ramiona, i mocno nią potrząsnął.

— Przestań panikować! I wysłuchaj mnie do cholery! — wykrzyknął mocno rozzłoszczony. Wziął ją za rękę i zaprowadził na tył domu, gdzie nie było okien i nikt nie mógł ich usłyszeć. Dopiero po chwili, kiedy oboje odetchnęli swobodniej, puścił jej dłoń i spojrzał w oczy.

— Uspokój się. Matka jest w domu. Dali jej zastrzyk i w tej chwili śpi — powiedział uspakajającym tonem.

Julia odetchnęła głęboko, wypuszczając z ust powietrze, które jakby utknęło gdzieś między jej płucami a ściśniętą krtanią.

— Co było powodem jej zasłabnięcia? — zapytała cicho.

— Ogólne osłabienie organizmu. Z pewnością nie z braku żywienia. Słyszałem od ojca, jakie aplikujesz jej obiady. Pomimo diety i brania leków, jej organizm wciąż walczy o przetrwanie. Regeneracja chorych tkanek może trwać bardzo długo.

Julia dopiero teraz spostrzegła, że kurczowo trzyma go za ramię. Puszczając je, zachwiała się i ponownie oparła o jego klatkę piersiową. Przez sekundę poczuła mocne kołatanie jego serca.

— Przepraszam — szepnęła i oderwała się od niego spłoszona.

— Chodź, usiądziemy i spokojnie porozmawiamy — zaproponował, prowadząc ją za rękę w stronę starego budynku.

Był z czerwonej cegły, porośnięty bluszczem i sprawiał wrażenie bardzo starego. Kiedyś pewnie służył dawnym właścicielom jako pomieszczenia mieszkalne, dzisiaj był zwykłym lamusem, który był mocno zagracony. Julia nigdy tu nie była. Promienie słońca rozjaśniło jasną smugą wnętrze, które było przepełnione różnymi narzędziami gospodarczymi i antycznymi meblami, które przez długie użytkowanie straciły na wyglądzie. Usiedli na starej, zakurzonej kanapie. Miron odruchowo strzepnął ręką, ale tuman kurzu wzbił się w powietrze jeszcze bardziej, aż obydwoje się zakrztusili.

— Przepraszam. Niezbyt tu komfortowo — zauważył i otworzył na oścież drzwi, aby wpuścić do wnętrza więcej światła i świeżego powietrza.

— Coś mi się wydaję, że nie porozmawiamy tutaj — odezwała się cicho. Odetchnęła pełną piersią, gdy wyszli na zewnątrz.

— Czyżbyś się mnie obawiała? — zapytał z uśmiechem.

— Jestem uczulona na kurz — odparła z rozbawieniem, gasząc jego pewny siebie uśmieszek.

— Ach, tak? Wobec tego zapraszam do mojego pokoju, jeśli masz odwagę wejść do jaskini lwa?

— Nie pochlebiaj sobie zanadto. Kto jest teraz z twoją mamą?

— Jest sama. Mówiłem ci, że teraz śpi. Lekarz powiedział, że pod wpływem tego leku, może spać do wieczora.

— Chodźmy, więc do kuchni, przygotuję obiad. Możesz mi w tym pomóc.

— Skoro nalegasz…

— Nie nalegam, ale proszę. A to zasadnicza różnica.

Miron potulnie poszedł za nią do kuchni. Wyjęła z lodówki warzywa, umyła je pod bieżącą wodą i dała mu je do obierania, podstawiając miskę.

— Jak mam je obrać? W kostkę czy słupki?

— Pokażę ci.

Miron z zaciekawieniem patrzył, jak dziewczyna równiutko kroiła marchewkę, a potem starannie wypłukała ją pod wodą i wrzuciła do garnka, przypominającego durszlak.

— Będę gotowała wszystkie warzywa na parze — objaśniła. — Patrz i ucz się, kiedyś być może nie będę mogła przyjść. Wtedy mnie zastąpisz.

— Dlaczego?

— Co dlaczego?

— Dlaczego może cię nie być?

— Jestem tylko człowiekiem. Mówię to w kategorii przypuszczenia.

— Aha, rozumiem — przytaknął.

Pracowali w milczeniu. Julia już nie pamiętała, o czym Miron chciał z nią porozmawiać.

— Gdzie jest twój ojciec?

— Wyjechał służbowo do Hiszpanii. Pewnie matka ci wspomniała?

— Mhm. Długo go nie będzie?

— Kilka tygodni.

— No cóż, czasem trudno pogodzić się z realną rzeczywistością, która niekiedy jest brutalna i nas przerasta, ale musimy się z nią pogodzić. Nie ma innej rady.

— Na wszystko masz jakąś radę.

— Patrząc przez pryzmat własnych doświadczeń, mam jakieś o nich wyobrażenie. Nic nie bierze się z głowy. Trzeba je najpierw przeżyć, choć to bardzo bolesne.

— A co ty mi radzisz? — zapytał, unosząc głowę.

Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami, w tej samej chwili poczuli silną więź i bezradność, że pomimo swojego zaangażowania, nie mogli pomóc jego chorej matce.

— Niestety, nie mam dla ciebie żadnej rady. Może oprócz jednej, bądź cierpliwy. I uwierz, że cuda się zdarzają.

Miron zbył jej uwagę ironicznym uśmiechem.

— A ja byłem pewny, że darz mi przepis na życie albo miłość?

— Nie wiem, czy sprostałabym twoim wymaganiom. Nie jestem dobra w te klocki.

— Spróbujmy. Może ci się to spodoba?

— Przestań, to nie tak…

Miron przerwał jej w pół zdania. Opasał ją swoimi ramionami, nie pozwalając na najmniejszy ruch protestu. Poczuła się jak mysz w potrzasku.

— Wiesz, że marzyłem o tym od wielu lat, jak biorę cię w ramiona i… — szeptał w jej włosy, a potem, jakby z ociąganiem, trochę niepewny, zbliżył jej twarz do swojej. — Ładnie pachniesz — szepnął cicho, a potem złożył delikatny pocałunek na jej ustach.

Julii odebrało zupełnie mowę, szybko zaprotestowała:

— Co ty robisz?

— Chciałem ci podziękować za opiekę nad mamą.

— Nie musiałeś tego robić w ten sposób.

— Ale chciałem.

— Nawet nie zapytałeś, czy ja tego chcę.

— A nie chcesz?

Julia musiała unieść wysoko głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. I zobaczyła to. Było w nich pożądanie, nic więcej. Oczy lśniły mu jak u wilka, a na ustach igrał ten szelmowski uśmieszek, którego nie znosiła. Traktował ją jak łatwą zdobycz, bo była pod ręką. Z trudnością się od niego oderwała, pomagając sobie drugą ręką.

— Nie chcę, bo kierują tobą niskie pobudki, a ja chcę czegoś więcej.

— Niepoprawna marzycielka jak zawsze — parsknął jak znarowiony źrebak.

— Pewnego dnia spotkasz dziewczynę, na widok, której drgnie to twoje twarde serce. A wtedy poznasz smak prawdziwej miłości.

— Wątpię, bo wcale tego nie chcę. Miłość boli. Spójrz na moich rodziców. Kochają się, a co ich spotkało? Matka wkrótce umrze, ojca w domu prawie nie ma. Zostanę sam jak palec.

— Zawsze widzisz wszystko czarno, tak nie można. To użalanie się nad sobą, wcale do ciebie nie pasuje. Wiem, co przeżywasz, dlatego potrzebny ci jest dobry przyjaciel albo… — celowo zawiesiła głos.

— Albo?

— Myślałam, że dla chłopaka, takiego jak ty…

— Co to znaczy, takiego jak ja? — przerwał jej wpół zdania.

— Lubisz dziewczyny, lgną do ciebie jak pszczoły do miodu, więc niech one ci pomogą rozładować niezdrowe emocje.

— Nie bądź zgryźliwa. To nie fair. Od dawna z nimi skończyłem.

— Wystraszyłeś się HIV-a?

Miron popatrzył na nią i teraz zrozumiał, dlaczego jego przyjaciel był taki przykładny. Przy niej nie można było inaczej. Była chodzącą idealistką. Wszystkich chciała dostosować do swoich wartości.

— Julio nie zbawisz świata, podobnie, jak nie zmienisz mnie.

— Nie zamierzam cię zmieniać. Chciałam ci jedynie uświadomić, co możesz stracić przez nieodpowiednie wybory.

— Niby, co?

Julia włączyła gaz i postawiła na palniku dwuczęściowy garnek z rybą i warzywami. Ustawiła czas, temperaturę i dopiero potem usiadła na taborecie przy stole. Długo myślała, jak mu w najprostszy sposób wytłumaczyć swoją życiową maksymę.

— Moja mama zawsze nam powtarzała: przeżyjcie życie tak, aby nigdy niczego potem nie żałować. Idźcie prostymi ścieżkami, a szybciej dojdziecie do celu.

— A jeszcze prościej…

— Mironie, powiem prosto z mostu: nie schrzań sobie życia, idąc na skróty. Wszystko, co zdobędziesz sam, bardziej docenisz. A, zapomniałam o najważniejszym, zachowasz szacunek dla samego siebie.

— Gdyby wszystko było takie proste, jak mówisz, nie byłoby tylu szaleńców wokoło nas.

— Głupcy zawsze byli i będą, zresztą na własne życzenie. Lepiej skończmy z tą filozofią życia i zajrzyjmy do twojej mamy. Może się już obudziła i potrzebuje pomocy — zaproponowała.

W pokoju pani Marii panował półmrok. Julia kilka dni temu odsłoniła częściowo rolety, przez które wąskimi szparami wpadały promienie słońca, częściowo oświetlając pomieszczenie. Teraz na dworze zapadał powoli zmierzch. Matka Mirona leżała w łóżku. Nadal spała.

— Jest taka blada — szepnął, stojąc tuż za nią.

— Zmierzę jej tętno. — Podeszła do łóżka i ujęła dłoń kobiety. Tętno biło normalnie.

— Ale żyje, prawda?

— Nic jej nie jest. Wracajmy do kuchni. Zostawmy tylko otwarte drzwi.

Usiedli ponownie za stołem. Oboje milczeli, jakby słowa były teraz zbyteczne.

— To czekanie jest gorsze niż… — Miron szukał odpowiedniego słowa, ale go nie znalazł.

— Nic nie jest gorsze od śmierci. Czekając, wciąż mamy nadzieję — odparła cicho.

Miron podniósł głowę i popatrzył na nią niedowierzająco.

— Gdybym nie wierzyła, nie byłoby mnie tutaj — dodała, próbując zatrzymać go wzrokiem.

— Nie wytrzymam tego napięcia. Wyjdę przed dom i zapalę.

— Od kiedy palisz?

— Od niedawna.

— Wyjdę z tobą. Zaraz zapadnie wieczór. Jest tak ciepło i przyjemnie. Ogród różany twojej mamy pachnie niesamowicie. Tego roku jak nigdy zakwitły wszystkie róże. Twoja mama byłaby przeszczęśliwa, gdyby je zobaczyła. — Julia usiadła na ławce, która stała pod oknami sypialni jego matki. Okno jej pokoju było zawsze lekko uchylone, w którym była założona moskitiera. Zapach ogrodu czuć było w całym domu. Miron stał nieopodal i palił papierosa. Zapach róż i dymu papierosowego był obelgą dla tego pięknego ogrodu. Jego matce pewnie by się to nie spodobało, ale nie skomentowała jego zachowania. W końcu był dorosły i u siebie. Kiedy skończył palić, rozdeptał klapkiem niedopałek i rzucił między róże.

— Usiądź, porozmawiamy — poprosiła Julia, poklepując miejsce obok siebie.

Miron usiadł, a kiedy się przesunęła, położył się na boku i ułożył głowę na jej kolanach. Przyjęła to, jako odruch przyjacielskiej zażyłości.

— Często w ten sposób zasypiałem na kolanach mamy, kiedy siedzieliśmy do późnego wieczora, dopóki nie zaatakowały nas komary — odezwał się po chwili, cicho wzdychając.

— My o tej porze, siedzieliśmy z Michałem pod namiotem na łące naszej przyszywanej babci, dopóki nie dorośliśmy, i póki mój brat nie poznał strasznie przemądrzałego kolegi, z którym prawie się nie rozstawał. Mnie ledwie tolerował.

Miron cicho się zaśmiał.

— Oj, dawałaś się nam we znaki, dziewczyno, dawałaś i to jak!

— Gdybyście przyjęli mnie do swojej paczki, szybko bym się od was odseparowała, bo nie znosiłam wędkowania, a szczególnie tych robaczków, które braliście ze sobą, jako przynętę. Brrr… do tej pory, nie mogę patrzeć na żadne z nich, nawet na te najmniejsze — cicho się zaśmiała.

— Julio, jak myślisz, dlaczego nasze relacje z Michałem nie są takie jak dawniej?

— Bo ze mną jesteś szczery, a przed nim strugasz twardziela, którym w gruncie rzeczy nie jesteś. Nie ładnie postąpiłeś, że nie powiedziałeś mu o matce. Ja się domyśliłam. Gdy byłyśmy same, najczęściej zdarzało się to podczas prac w ogrodzie, twoja matka często narzekała na bóle brzucha. Tyle razy jej powtarzałam, aby poszła do lekarza, ale jest taka uparta. Chyba wiem, po kim masz tę cechę osła — mówiąc to, złapała go lekko za ucho, a potem palcami przejechała mu po ciemnych, jedwabistych włosach.

— Nie pogniewasz się, gdy na chwilę się zdrzemnę? Czuwałem przy matce przez całą noc, a poza tym, to rześkie, wieczorne powietrze i błoga cisza sprawiają, że… — mówił coraz ciszej, aż w końcu zasnął.

Julia nie mogła uwierzyć, ale Miron naprawdę usnął. Podkurczył nogi, opierając stopy na ławce, jedną rękę położył na brzuchu, drugą ułożył wzdłuż swojego ciała. Zsunęła się na koniec ławki, by zrobić mu więcej miejsca. Po chwili przekręcił się na bok. Sięgnęła po kraciasty koc, który leżał przewieszony na oparciu ławki, najczęściej używany przez jego matkę. Okryła mu nogi i plecy. A sama oparła się o ławkę i zapatrzyła w ogród, który usypiał. Płatki niektórych gatunków róż powoli zwijały się w pąki i układały do snu jak ludzie, aby wczesnym rankiem jeszcze z kropelkami rosy, otworzyć się na nowo. Nie mogła się nadziwić, że pani Maria przez lata uzbierała tyle odmian, które były jej chlubą, a które były rzadkością nawet w kraju. Nie tylko były w różnych kolorach, ale miały różne kształty płatków i inne wymagania pielęgnacyjne. Niektórym wystarczyła dobra gleba i woda, inne były bardziej kapryśne i wymagające częstszego nawożenia. Pani Maria oddawała im całe swoje serce. Nazywała je imionami i każda z nich miała swoją historię. Lubiła jej słuchać. Miała szczególnie wielki sentyment do jednej z nich. Nazywała ją: Czarodziejską Różą. Kiedy zapytała, którą ma na myśli, ona tylko się uśmiechnęła, tym swoim powściągliwym i tajemniczym uśmiechem, ukazując piękne, białe zęby. Powiedziała, że kiedyś sama się domyśli, którą miała na myśli. Zapach róż i cisza ogrodu spowodowały, że i ona poczuła się senna. Po kilku minutach daremnego wysiłku i ona zasnęła.

x

Gong zegara w salonie wybił północ. Tylko nie on go zbudził lecz delikatne szarpania i wilgotne liźnięcia najpierw po ręce, a potem po twarzy. Miron otworzył oczy. Przy nim stał Mars i próbował go obudzić, co mu się wreszcie udało. Powolnymi ruchami, ściągnął z siebie koc, złożył go w kostkę i zostawił na ławce. Nie zastanawiając się długo, pochylił się nad śpiącą dziewczyną, wziął ją na ręce i zaniósł na górę do swojego pokoju. Była szczupła i mimo stu siedemdziesięciu centymetrów wzrostu, nie była ciężka. Ułożył ją delikatnie na swoim łóżku. Zdjął jej z nóg sandały i przykrył kołdrą. Zanim wyszedł, przymknął okno i na chwilę zatrzymał się przy leżącej.

— Gdybyś tylko wiedziała… — nie dokończył swych myśli i szybko wybiegł z pokoju. Obmył twarz zimną wodą, aby szybciej dojść do siebie, a potem zajrzał do kuchni. Wyłączył gaz pod kuchnią, choć do końca gotowania pozostały dwie minuty. I dopiero potem skierował się do sypialni matki. Nadal leżała pogrążona w głębokim śnie. Cienie pod oczami, zapadnięte policzki oraz cierpki uśmiech, wskazywały, jak bardzo musiała cierpieć. Usiadł w fotelu i cierpliwie czekał, aż się wybudzi ze snu, narzucając na siebie pled matki, który leżał na jej łóżku.

x

Maria na dobre przebudziła się przed szóstą. W domu panowała cisza. Tylko za oknem rozświergotane wróble wojowały zaparcie o latające muszki, które łapały w locie. W jej różanym ogrodzie na dobre zadomowiły się pszczoły, które brzęcząc, krążyły nad krzewami róż. Oczami wyobraźni widziała swój ogród i nagle zapragnęła się w nim znaleźć. Przespała całą noc bez bólu. To był nie lada wyczyn. Czuła się tak lekko, jakby ból na zawsze minął. Podtrzymując się łokciami, próbowała się podnieść. Złapała głębszy oddech i podniosła się, wytężając wszystkie swoje siły, usiadła na brzegu łóżka. W głowie lekko jej się zakręciło. Ponownie zaczęła głęboko oddychać, jak ją uczyła Julia. Dawniej nie zdawała sobie sprawy, jak ważny jest oddech, aby płuca normalnie funkcjonowały. Dopiero teraz spostrzegła syna, siedzącego w fotelu. Był pogrążony w głębokim śnie. Nie zamierzała go budzić. Poprawiła mu koc, spod którego wystawała mu tylko ciemna głowa. Powolnymi ruchami nałożyła na siebie frotowy szlafrok, na nogi kapcie i noga za nogą, skierowała się do łazienki. Spojrzała w lustro. Pomimo potarganych włosów i braku makijażu, jej twarz promieniała. Znała przyczynę swego dobrego samopoczucia. Najpierw umyła zęby. A potem tęsknie zerknęła na kabinę prysznicową, zaryzykowała i weszła. Strumień chłodnej wody łagodnie schłodził jej twarz i całe ciało, które dawno nie czuło takiej orzeźwiającej przyjemności. Umyła włosy i mocno namydliła ciało, jakby chciała zmyć z siebie nie tylko pot, ale i frustrację, którą czuła przez cały czas choroby. Wiedziała intuicyjnie, że zostało jej niewiele czasu. Wyszła spod prysznica, paroma ruchami rąk otarła się do sucha i ponownie nałożyła na siebie szlafrok. Miała szczęście, jej syn nadal był pogrążony w głębokim śnie. Wyjęła z garderoby swoją najszykowniejszą garsonkę w kolorze beżowym, dopasowała do niej czółenka w kolorze ecru i włożyła na ręce cienkie mitenki. Najtrudniej było z rajstopami, ale i z nimi sobie poradziła. Przed lustrem rozczesała jeszcze wilgotne włosy i związała w tyle głowy w zgrabny kok. Blade usta pokryła ulubioną, beżową pomadką. Z szuflady komody wyjęła kasetkę z biżuterią i wyjęła z niej najpiękniejszy pierścionek, który położyła obok swoich perfum. Był przeznaczony dla jej syna, dla jego dziewczyny. Z pewnością nie była to Julia, ale może w niedalekiej przyszłości i on spotka kobietę swojego życia. Wyszła przed dom prawie na jednym wydechu. Dopiero, kiedy doszła do ogrodu, zerknęła wokoło i zachwyciła się widokiem, który miała przed sobą. Słońce wzeszło nieco wyżej, ogrzewając ziemię swoimi promieniami, rozjaśniając widok kwitnących na różowo, biało i czerwono begonii, kocimiętki, nachyłka, wiciokrzewów, rudbekii i wrzosów w kolorach: w białym, szarym, różowym i fioletowym. Z parkanu, który okalał posiadłość, zwisał krwawnik w całej okazałości, porażając swoją krwistą czerwienią. Lato tego roku zapowiadało się upalne. Natura na dobre rozbudziła się do życia, oddając człowiekowi to, co sobie wypracował. Ogród zakwitnął różnobarwnymi kolorami, a znad róż roznosił się w powietrzu ich cudownie upajający zapach. Usiadła na ławce i patrzyła na swój ogród, który w tej chwili wydał się jej najpiękniejszym miejscem na świecie. Dopiero teraz poczuła się zmęczona, zaczerpnęła powietrza, ale nie poczuła już tej lekkości, którą jeszcze przed chwilą w sobie miała. Zamknęła oczy. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przed jej oczami jak na taśmie filmowej przewinęło się całe jej życie. Było dobre. Życie nie szczędziło jej trosk, ale przeżyła je z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, jako żony i matki. Gdy wydała ostatnie tchnienie, z jej ust nie schodził pogodny uśmiech. Umarła szczęśliwa.

W tym samym momencie zawył Mars. Ogród przed chwilą rozćwierkany przez wróble nagle umilkł. Miron i Julia przebudzili się w tym samym czasie. Julia zdziwiona wyskoczyła z łóżka Mirona, choć nie miała zielonego pojęcia, skąd się w nim wzięła i zbiegła na dół do sypialni pani Marii. Łóżko było puste. Biegła za żałosnym wyciem Marsa. Był przed domem. Siedział przy ławce, przy klęczącym swym panie, który po raz ostatni położył głowę na kolanach matki i żałośnie płakał. Spostrzegła, że matka Mirona była kompletnie ubrana, jakby wybierała się na jakąś wystrzałową imprezę. Była elegancka, nawet usta podkreśliła pomadką. W powietrzu unosił się zapach jej ulubionych perfum, który mieszał się z aromatyczną wonią jej ukochanych róż.

— Jak to się stało, Mironie? — zapytała Julia, dziwiąc się, że jeszcze mogła mówić, bo w gardle utknęła jej olbrzymia gula i miała kłopoty z oddychaniem.

Miron dopiero teraz zauważył jej obecność, kiedy dotknęła lekko jego ramienia.

— Nie wiem. Obudził mnie przed chwilą Mars. Zawodził tak głośno i przejmująco, że obudził pewnie całe osiedle — mówił przez łzy, których nie zamierzał ukrywać.

— Nie rozumiem, jak mogłam zaspać. Zawsze wstaję tak wcześnie. Wprost nie mogę uwierzyć, że sama się przyszykowała na to ostatnie odejście. Skąd miała siłę, aby wziąć prysznic i się ubrać? — zdziwiła się Julia, patrząc na zmarłą kobietę, która wraz z odejściem zabrała cząstkę ich serca.

— Nic nie słyszałem. Zauważyłem tylko mokry ręcznik na krześle i wilgotny szlafrok, stąd wiem, że była w łazience.

— Mironie, tak bardzo mi przykro. Lubiłam twoją matkę. Miałam nadzieję, że wyjdzie z tego. Była moją najlepszą przyjaciółką.

— Wiem. Zawsze miała o tobie dobre zdanie.

— Chyba powinniśmy zawiadomić doktora Sobieraja, aby stwierdził zgon. A potem księdza, by zamówić mszę żałobną i zakupić… — nie mogło przejść jej przez gardło słowo: trumna.

Miron spojrzał na nią zaskoczony, że o wszystkim pomyślała.

— Wystarczy zadzwonić do domu pogrzebowego, oni wszystko załatwią — powiedział głuchym głosem, od którego krajało się jej serce. — Mam ich wizytówkę. Mama była bardziej przewidująca od nas i to dużo wcześniej. Leży w notesie przy telefonie.

— Zanim to zrobisz, zadzwoń do ojca, ja zawiadomię doktora Sobieraja, a potem Michała.

— Dziękuję, Julio.

— Nie ma za co. Jesteśmy przecież przyjaciółmi. Prawda?

Miron skinął głową z nikłym uśmiechem, puścił rękę swojej matki, którą przez cały czas rozmowy kurczowo trzymał w swojej dłoni, wyjął z kieszeni spodni komórkę, i zadzwonił do ojca. Odebrał dopiero po kilkunastu dzwonkach.

— Tato, mama nie żyje — powiedział bezbarwnym głosem.

Miron usłyszał głośne chrząknięcie, a potem stłumiony jęk ojca.

— Przyjadę najbliższym samolotem, synu.

5

Ceremonia pogrzebowa Marii Sartowiczowej odbyła się trzy dni później, na cmentarzu prawosławnym w Radomiu przy ulicy Warszawskiej, gdzie grzebani byli także katolicy. W maleńkim, ale pięknie odrestaurowanym kościele pod wezwaniem świętego Mikołaja, odprawiane były msze dla wyznawców kościoła prawosławnego, przez tutejszego popa. Za murami tegoż kościoła i cmentarza stał większy, murowany, kościół rzymsko-katolicki, ale był jeszcze w budowie, dlatego msze odbywały się w drewnianej kaplicy pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej. Tego dnia kościół wypełniony był po brzegi. Maria Sartowiczowa miała czterdzieści pięć lat. Na jej pogrzebie byli prawie wszyscy współpracownicy poradni psychologiczno-pedagogicznej i mieszkańcy osiedla, którzy znali ją bliżej. Julia z Michałem szli w kondukcie tuż za Mironem i jego ojcem. Obaj byli w nie najlepszej formie. Ona z bratem mieli podobne doświadczenie już za sobą, tylko że wtedy szli za dwiema trumnami, w których byli ich rodzice. Niechętnie wracali pamięcią do tamtych dni. Po skończonej ceremonii pogrzebowej, obydwoje zostali zaproszeni przez Mirona na stypę, która miała odbyć się w ich posiadłości.

— Ojciec zamówił catering włącznie z obsługą. Będzie kilku znajomych rodziców i paru kolegów z zakładu ojca i mamy. Mama byłaby szczęśliwa, widząc was oboje.

— Naprawdę tego chcesz? — zapytał Michał.

— Jesteście moimi, jedynymi przyjaciółmi. Byłoby nam z ojcem bardzo miło, gdybyście przyszli.

— W takim razie, chętnie przyjdziemy — zgodził się Michał.

— Nigdzie nie pójdziecie, pojedziemy razem. Zapraszam do naszego samochodu. — Miron wskazał na parking przy kościele. Po chwili otworzył przed nimi drzwi, ojciec już siedział za kierownicą.

Julia przesunęła się w stronę okna. Miron usiadł obok niej. Bezceremonialnie ujął jej dłoń i trzymał dotąd, dopóki nie podjechali pod willę. Wszyscy milczeli, jakby słowa były teraz najmniej ważne. Na każdym z nich piętno cierpienia było tak widoczne, że nikt nie śmiał nawiązywać z nimi rozmowy, oprócz składanych na cmentarzu kondolencji.

Wszystkie samochody gości zostały przed posesją Sartowiczów. Jeden z pracowników cateringu stał przy wejściu do ogrodu i wskazywał, dokąd żałobnicy mają się kierować. Ponieważ była piękna, słoneczna pogoda, stoły ustawiono u podnóża tarasu. Kilku kelnerów uwijało się przy gościach, którzy przyjechali z Hiszpanii. Miron podstawił krzesło Julii, a potem sam przysiadł się do stolika.

— Miało być tylko kilka osób, a tu jest chyba z dwadzieścia parę — zauważyła Julia, dyskretnie zerkając, na siedzących przy stołach czarnowłosych mężczyzn o smagłej cerze i ciemnych oczach.

— Ojciec w ten sposób chciał uczcić pamięć mamy. Choć najchętniej zamknąłby się zaraz po pogrzebie w swoim gabinecie i nikogo do siebie nie dopuszczał, nawet mnie — odparł Miron, rozglądając się wokoło.

— Nie interesuje go, jak się czujesz? Zostawi cię tak samemu sobie? — zdziwiła się Julia.

— Musi zakończyć transakcję handlową, która dla ich koncernu jest na wagę złota. Ma przynieść im w przyszłym roku krocie — wyjaśnił.

— Nikt nie może go zastąpić? — zapytał Michał.

— Na zachodnią Europę jest tylko ich dwóch. Ojciec włada dobrze hiszpańskim, więc wysłali jego, bo drugi zachorował. A poza tym, o czym ja bym z nim rozmawiał? Będąc w szpitalu, miałem cichą nadzieję, że nieco przyhamował, zwolnił tempo, chociażby ze względu na chorą matkę. Ale gdzie tam, sami widzicie. Praca, praca i jeszcze raz praca. Słyszę, że nawet teraz rozmawiają na temat kontraktu hiszpańskiego. Mogliby sobie dzisiaj darować… — parsknął Miron, patrząc na rozmawiających mężczyzn.

— Sam powiedziałeś, że to ważna transakcja. — Michał próbował stanąć w obronie Sartowicza.

— Dzisiejszy dzień jest ważniejszy od jakiegoś tam kontraktu.

— Nasza mama zawsze nam powtarzała, że na każdy kłopot najlepsza jest praca. Pewnie twój ojciec wychodzi z tego samego założenia — dodała od siebie Julia.

Miron zrozumiał aluzję Julii. Uśmiechnął się i spojrzał na suto zastawiony stół.

— Może masz rację. Zjedźmy coś. Dopiero teraz poczułem, jaki jestem głodny. Przez ostatnie dni nic mogło przejść mi przez gardło — wyznał.

— Wcale ci się nie dziwię. My z Julką też chodziliśmy jak struci — przytaknął Michał.

— Chyba nas wszystkich zabolało odejście twojej matki. Była moją przyjaciółką, z którą mogłam porozmawiać tak od serca — głos Julii lekko zadrżał.

— Każde spotkanie z mamą było mi bardzo drogie. Tak łatwo było z nią rozmawiać, praktycznie o wszystkim. No, może poza jedną sprawą — uśmiechnął się do swoich wspomnień.

— Temu akurat nie ma co się dziwić, była przecież psychologiem i miała łatwość nawiązywania kontaktu z ludźmi — przyznał Michał z uśmiechem.

— Miała ogromne poczucie humoru. Nie była wyśmienitą kucharką, w pieczeniu ciast, ani w gotowaniu, ale, gdy coś jej wyszło, cieszyła się jak dziecko. Z początku nas to bawiło, ale z biegiem lat i nam udzielała się jej spontaniczna, prawie dzika radość. Potrafiła śmiać się z samej siebie.

Umilkli, każde z nich roztrząsało w pamięci jakiejś wspomnienie o pani Marii. Podjechał do nich kelner z wózkiem, na którym stały talerze i waza z zupą.

Zjedli zupę kremową z młodej botwiny z jajkiem i grzankami. Na drugie danie podano sznycel z młodymi ziemniaczkami i kilkoma surówkami, do którego zaserwowano czerwone, schłodzone wino. W menu deseru był sernik, szarlotka, sałatka owocowa i lody. Z mnóstwa przystawek Julia wybrała kilka maleńkich tartinek z łososiem i kilka przystawek podanych na liściach cykorii. Wędlinę konspiracyjnie zawinęła w serwetkę dla Marsa.

Po obiedzie i deserze zrobiło się przy stołach gwarno. Kelnerzy zmieniali tylko talerze z przekąskami. Pierwszy podniósł się Miron.

— Przepraszam was. Nie odchodźcie, powiem tylko ojcu, aby się z nimi rozliczył, wtedy sobie szybciej pójdą, a my spokojnie posiedzimy przy winku i porozmawiamy — zwrócił się do Michała i Julii ściszonym głosem.

Na chwilę znikł im z oczu, wrócił, kiedy ojciec rozliczył się z szefem obsługi. Niektórzy goście po raz ostatni złożyli im kondolencje i porozchodzili się do swoich samochodów, by dłużej nie blokować osiedlowej drogi. Na końcu odjechali do hotelu zagraniczni goście, zamierzali wrócić do kraju następnego dnia razem z Sartowiczem. Z obsługi zostali tylko dwaj mężczyźni, którzy wynosili wypożyczone stoły do podstawionego samochodu. Plac przed domem opustoszał.

Miron z pomocą Julii i Michała, nietknięte półmiski z zakąskami schowali do lodówki, a nieotwarte wina zanieśli do piwniczki. Stypa się skończyła.

Na tarasie stał długi dębowy stół, a przy nim skórzana kanapa i fotele. Z gości zostali tylko oni dwoje.

— Panie Danielu, może usiądzie pan z nami i wreszcie odpocznie? — zaproponował Michał, wstając od stołu na widok Sartowicza, który odwiózł gości do hotelu i szedł w stronę domu.

Mężczyzna spojrzał na nich z uśmiechem i przysiadł się do nich z widoczną ulgą. Widać, że ostatnie dni były dla niego ciężkie. Mimo że był wysoki i postawny jak dąb, energia, którą emanował, jakby z niego wyparowała. Miron podał mu kieliszek wina.

— Zauważyłem, że nie wiele zjadłeś. Napij się, poprawi ci się humor — zaproponował, podsuwając ojcu półmisek z przystawkami.

— Dziękuję, bardzo chętnie. Dobrze, że tu jesteś Julio. Maria zostawiła dla ciebie drobny upominek. Zaczekajcie, zaraz wrócę. — Sartowicz po krótkiej chwili wrócił i wręczył Julii podłużne puzderko.

— Co to jest? — zapytała zdziwiona.

— Maria chciała sprezentować ci go na urodziny, ale biedna nie doczekała. To niewielki gest, w porównaniu z tym, co dla niej robiłaś. Wiecie, że ogród był jej konikiem, była z niego bardzo dumna. Niestety siły ją opuściły i nie mogła poświęcić mu tyle czasu, ile chciałaby. Dzięki tobie Julio, ogród nie ucierpiał, wciąż pięknie wygląda. Nawet nasi goście byli pod wielkim wrażeniem. Dobrze Mironie, że wpadłeś na pomysł, by stypę urządzić w naszym ogrodzie, zamiast w lokalu, jak sugerowałem.

— Mama pewnie chciałaby, aby przyjęcie odbyło się w ogrodzie. Taras do późnej jesieni był ulubionym miejscem spotkań mamy ze znajomymi, skąd miała widok na swój kochany ogród.

— Zapewne masz rację, synu. Proszę, otwórz go, Julio. — Sartowicz spojrzał na nią przeciągle, ciekawy reakcji dziewczyny.

— Pomagałam pani Marii z wielką przyjemnością i bezinteresownie. Dlatego nie jest mi pan, nic winny — odezwała się Julia, mierząc go chmurnym spojrzeniem.

— Jednak nalegam, abyś go przyjęła — nie ustępował.

Gdy otworzyła etui, zachwyciła się jego zawartością. Na czarnym aksamicie leżał długi wisior na złotym łańcuszku, misternie wykonany z akwamaryną w kształcie podłużnego rombu, oprawiony w białe i żółte złoto. Zapewne kosztował majątek.

— Dziękuję. Jest przepiękny, ale nie mogę go przyjąć. Jest zapewne bardzo drogi. Ja pomagałam pani Marii z czystej życzliwości i naprawdę polubiłam pracę w ogrodzie — szepnęła zmieszana, odsuwając od siebie etui.

— Maria kupiła go specjalnie dla ciebie i gdybyś go nie przyjęła, byłaby rozczarowana — powiedział Sartowicz stanowczym głosem, przysuwając aksamitne pudełeczko w jej stronę.

— Ojciec ma rację. Musisz go przyjąć. To prezent od mojej matki. Daj, zawieszę ci go. Do tej małej czarnej, którą masz na sobie, będzie pasował w sam raz — zaofiarował się Miron z uśmiechem.

Z niewielką jej pomocą zawiesił go na jej szczupłej szyi i sam musiał przyznać, że rzeczywiście ładnie w nim wyglądała. Dotknęła go koniuszkami palców. Był chłodny w dotyku. Błękit kamienia, rozjaśnił jej twarz i ładnie się komponował z kolorem jej ciemnych oczu.

— Do twarzy ci w nim, Julio — pochwalił Sartowicz.

— Rzeczywiście wygląda na tobie pięknie — przyznał brat, z dumą spoglądając na siostrę, która w tym momencie spiekła raka.

— Dziękuję. Sądzę, że nie tylko na mnie wygląda tak pięknie, on sam w sobie jest cudowny — odparła skromnie.

— Michał i tata mają rację, naprawdę wyglądasz w nim uroczo — powiedział Miron, patrząc na nią z podziwem, nie dla samego medalionu, który zwisał jej z pełnych piersi, tylko ze względu na jej onieśmielenie. Nie znał jej z tej strony. Zawsze uważał ją za przebojową dziewczynę, która nie pozwoliła sobie w kaszę dmuchać, ale nigdy nie widział jej aż tak zażenowanej, gdy zaczęli prawić jej komplementy. Zamiast być zadowoloną, była speszona. Takiej jeszcze jej nie znał.

Julia nie znosiła, kiedy ktoś na nią zwracał szczególną uwagę, bo ją to krępowało. Odwróciła twarz od Mirona, który zbyt natarczywie jej się przyglądał.

— Dziękuję, choć powtarzam, że nie było to konieczne. Przy okazji pana zapytam, czy mam zwrócić klucze od waszego domu? — zapytała, chcąc zmienić temat. — Przyniosłam je ze sobą, oto one — wyjęła z torebki pęk kluczy i położyła na stole.

— Ależ skądże. Nie musisz ich oddawać, każdy z nas ma swój komplet. Możesz wchodzić do naszego ogrodu i domu, kiedy ci się tylko podoba. Ja częściej przebywam poza domem, Miron od października wróci do Krakowa. Byłoby nawet bezpieczniej, gdybyś czasem nocowała w naszym domu, aby ludzie nie myśleli, że nikt w nim nie mieszka. Co ty na to, Julio?

— Nie mam nic przeciwko temu. Dzięki pani Marii polubiłam pracę w ogrodzie i zrobię wszystko, aby zawsze wyglądał tak pięknie jak dzisiaj — powiedziała z błyskiem w oczach.

Sartowicz patrzył na nią z uznaniem.

— Wiem, ale nie możemy cię wykorzystywać. Przy najbliższej okazji porozmawiamy o twoim wynagrodzeniu. — Ton jego głosu był stanowczy.

— Przecież pan wie, że robię to z czystej przyjemności i nie chcę za to żadnej zapłaty. Już otrzymałam od pana ten piękny suwenir.

— Nie zgadzam się z tobą, Julio. Ale o tym porozmawiamy innym razem, teraz chciałbym porozmawiać z wami — zwrócił się do Mirona i Michała. — Wasz obóz nie wypalił wiadomo z jakiego powodu, ale obecnie sytuacja radykalnie się zmieniła. Dlatego proponuję wam go teraz.

— Prawdę powiedziawszy, wcale nie miałem ochoty jechać na Majorkę. Przepraszam cię Michale. Tego dnia źle się czułem i nie byłem sobą, plotłem trzy po trzy. Choroba mamy źle wpłynęła na nas wszystkich. Przerosła mnie ta sytuacja i nie potrafiłem zapanować nad emocjami. Wtedy niepotrzebnie sięgnąłem po alkohol, zresztą sami wiecie, jak to dla mnie się skończyło. Jeśli poczułeś się dotknięty, przepraszam cię, Michale — wyznał szczerze, Miron i wyciągnął rękę na zgodę.

Michał uścisnął jego dłoń. Uśmiechnęli się do siebie i poklepali w przyjacielskim geście po ramieniu. Sartowicz patrzył na nich z zadowoleniem. Jego syn nabierał ogłady. Przyjaźń z Michałem i Julią, powoli dawała efekty. Był wdzięczny dziewczynie, również za to, że pomagała jego żonie. Bo jego, można było tylko spotkać w gabinecie, nawet ostatnio w nim spał. Praca pochłaniała go całego. Nie miał czasu dla rodziny. Teraz tego żałował. Pocieszała go myśl, że jego syn, kiedy wróci między zajęciami do domu, nie zastanie go pustego. Maria miała rację, że dziewczyna była wyjątkowa. Była nie tylko ładna, ale i pracowita. Dobre wychowanie wyzierało nie tylko z jej ładnych oczu, ale ze sposobu, w jaki się nosiła, po wysławianiu się i stosunku do swego brata, jego syna, nawet wobec niego. Była młodą i wartościową kobietą. Maria zawsze wypowiadała się o niej ciepło. Na dowód tego ofiarowała jej piękny wisior, który do niej pasował. Sam miał ochotę jej coś kupić, za pomoc przy Marii, ale czuł się niezręcznie z powodu jej samej. Była osobą wrażliwą i nawet nie wiedział, jak sprawić jej przyjemność, jednocześnie nie urażając.

— Jeśli wasze plany się nie zmieniły, możecie jechać na obóz choćby jutro — zaproponował, odrywając od dziewczyny wzrok.

— Co ty na to? — zwrócił się Miron do przyjaciela.

— Wiesz, że było to moim marzeniem. Bardzo chętnie skorzystam z waszego zaproszenia. Po to między innymi wyrobiłem sobie paszport.

— A ty, Julio, gdzie zamierzasz spędzić te wakacje? — zapytał Sartowicz, zwracając się do zamyślonej dziewczyny.

Julia uniosła głowę ze zdziwieniem.

— Ja? W przeciwieństwie do mojego brata jestem domatorką. W domu jest tyle prac do zrobienia. Właśnie zamierzałam odnowić swój pokój, choć nie mam o tym najmniejszego pojęcia, ale farbę i szpachlę gipsową już kupiłam. Wypoczywać będę w waszym ogrodzie, zawsze daje mi on mnóstwo satysfakcji, przy okazji się opalę. Mars będzie mi towarzyszył, będę z nim bezpieczna.

— Tylko uważaj z tym słońcem. Mama o tej porze roku nie zdejmowała z głowy słomianego kapelusza. Mówię tak na wszelki wypadek — przestrzegł ją Miron.

— Będę uważała. Nie obawiaj się, nie dostanę udaru — odparła ze śmiechem na widok psa, który usłyszał swoje imię i przybiegł do nich, merdając ogonem.

— Sami zobaczcie, jak się do mnie łasi. Pewnie podsłuchał naszą rozmowę i zrozumiał, że podczas nieobecności jego pana, ja będę się nim zajmowała. Byłeś grzeczny? Chyba nie goniłeś znowu za wiewiórkami? — zagadnęła do psa, tarmosząc go za ucho.

Mars cicho zaskomlał i podał jej usłużnie łapę.

— Przemyciłam coś dla ciebie. Zobacz. — Wyjęła z torby serwetkę, na której leżało kilka korzennych ciasteczek. Proszę. — Nie musiała mu powtarzać tego dwa razy. Delikatnie wziął do pyska jedno ciastko, a potem następne, aż w końcu zjadł je wszystkie.

— Widzę, że nie tylko jego ujęłaś za serce — spostrzegł z uśmiechem Daniel.

— Łasi się do mnie, bo wie, że nie potrafię mu odmówić — odparła z roześmianymi oczami.

— Mars, jak mogłeś mnie zdradzić za ciasteczka. Trzeba było mnie poprosić, ja też bym ci dał. Chodź, musimy się nieco rozruszać! — zawołał psa i ruszył w stronę alejki, gdzie rosły wysokie sosny i dęby. — Julio, masz ochotę na spacer? — zapytał Miron, odwracając się w jej stronę.

— Chętnie. Nie mogłam się oprzeć tym pysznym kanapeczkom z łososiem i teraz czuję się, jakbym ważyła tonę. Zazwyczaj nie jem tyle — usprawiedliwiła się, wstając od stołu. — Przepraszam, zaraz wrócimy. Michale, tylko nie pij. Nie zapominaj, że alkohol ci nie służy — ostrzegła, grożąc mu palcem.

— Masz dobrego anioła stróża, Michale. Niestety ja także muszę cię opuścić, bo jutro z samego rana mam odebrać moich gości z hotelu. Potem Warszawa i lot do Barcelony. Muszę wcześnie się położyć i zregenerować siły. Ostatnie dni były dla nas wszystkich wyczerpujące. Dziękuję wam, że byliście z nami w tak trudnych chwilach. — Sartowicz sięgnął po szklankę wody mineralnej. Wypił całą jej zawartość, dopiero potem podniósł się ociężale z krzesła i ruszył w stronę otwartych drzwi tarasu, które prowadziły do salonu. Na chwilę się zatrzymał przed Michałem.

— Panie Danielu, warto tak oddawać się całkowicie pracy? — zapytał go po chwili, kiedy spostrzegł znużenie na twarzy gospodarza. — Może już nadszedł czas, by nieco zwolnić tempo? Zdrowie i życie mamy jedno — odezwał się Michał, patrząc na Sartowicza, który tego dnia był wyjątkowo przygnębiony śmiercią żony, dzisiejszym pogrzebem, i że znowu musiał opuścić syna, z którym tak naprawdę nie miał czasu porozmawiać o zaistniałej sytuacji.

— Wejdźmy do środka. Za chwilę komary zjedzą nas żywcem — odparł Sartowicz i wszedł do domu. — Dziękuję ci za wszystko, Michale. Ten obóz, na który się wybieracie, dobrze wam obu zrobi — powiedział, zamykając za nim oszklone drzwi. — Ja niestety muszę wyjechać na kilka dni, by skończyć negocjacje. Jak tylko podpiszę z kontrahentami umowę, wrócę. Chciałbym także odpocząć od tego kosmicznego pędu.

Michał wszedł do salonu i od razu poszukał wzrokiem kanapy. Nie pytając nawet gospodarza o zgodę, zdjął marynarkę, buty i ułożył się na niej wygodnie.

— Właśnie zamierzałem ci to zaproponować — uśmiechnął się gospodarz na widok Michała, który podwinął ręce pod głowę i zamierzał złapać drzemkę.

— Oni zapewne nie wrócą tak szybko — odparł cicho Michał. — Proszę się nie martwić. Miron jest w dobrych rękach. Rozmowa z Julką poprawi mu nastrój.

— Jak ty dobrze go znasz, chłopcze — westchnął Sartowicz. — Nie martwię się o Mirona, bo ma wspaniałego przyjaciela.

Nie usłyszał już odpowiedzi, bo Michał zasnął. Daniel sięgnął do pawlacza po koc, wyjął go z pokrowca i przykrył nim chłopaka. Zamknął drzwi tarasu i uchylił okno z moskitierą.

— Śpij dobrze, mały — powiedział i w tej chwili sobie uświadomił, że tak ich nazywał, zanim stali się mężczyznami.

x

Wieczór był piękny i ciepły. Na niebie migotały gwiazdy, księżyc oświetlał wąskie alejki ich ogrodu, który spowijała teraz błoga cisza. Mars biegł przed nimi truchtem i nasłuchiwał. Uszy mu sterczały, ogon wyprężał, jakby gotował się do skoku na niespodziewanego intruza.

— Gdyby nie przykre doświadczenia, których los nam nie szczędzi, świat byłby cudowny. Prawda? — zapytała Julia, spoglądając na Mirona ze zrozumieniem.

— Mama ostatnio wiele mówiła o śmierci. Chwilami z tego powodu byłem na nią bardzo zły. Wtedy nie rozumiałem, że powoli przygotowywała mnie na tę okoliczność.

— Twoja mama była cudowną osobą. Będzie mi jej brakowało. Miała niesamowite poczucie humoru, a przy tym piękną duszę. Nigdy nie mówiła źle o innych. Kochała ludzi, nawet tych, którzy nie zasługiwali na jej sympatię. Zawsze stawała w ich obronie, usprawiedliwiała ich, mówiła, że każdy zasługuje na jeszcze jedną szansę.

Miron spojrzał na nią pytająco, nie rozumiejąc, kogo miała na myśli.

— Pamiętasz psa waszych sąsiadów? Nieustannie wył nocami, słychać było go na całym osiedlu.

— Rzeczywiście jego wycie było tak przejmujące, że matka nie wytrzymała i któregoś dnia poszła do nich na skargę.

— To nie była skarga. Okazało się, że pies był bardzo chory, miał raka żołądka. Sąsiadów nie stać było na weterynarza, więc twoja matka z własnej inicjatywy wezwała go. Lekarz zabrał go do kliniki i zoperował, ale było już za późno, aby nie przedłużać jego bólu, weterynarz uśpił psa.

— Miała dobre, wrażliwe serce. Ojciec czasem nie rozumiał jej. Dopiero niedawno pojął, że zachowywał się wobec nas egoistycznie, myśląc wyłącznie o zarabianiu pieniędzy. Wiesz, że zazdrościłem wam… — Miron zawahał się przez chwilę.

— Czego?

— Tej relacji między wami. Tworzyliście wspaniałą rodzinę, wasi rodzice zawsze mieli dla was czas, czego nie mogłem, powiedzieć o własnym ojcu. I tej atmosfery między wami.

— Często brakuje mi mamy. Może, dlatego tak lgnęłam do twojej, bo przypominała mi moją?

— Będzie mi jej brakowało — powiedział cicho i bezwiednie chwycił ją za rękę.

Julia oddała mu uścisk.

— Mironie, zrobisz coś dla mnie? — zapytała nieoczekiwanie.

— Co tylko zechcesz… — urwał zawstydzony, bo powiedział to ze zbytnim entuzjazmem.

— Pójdziesz ze mną do mojego domu? Chciałabym się przebrać w coś mniej krępującego i nie chciałabym poplamić mojej nowej sukienki.

— W spodnie i bluzeczkę? Zgadłem?

— Mhm.

— Spacer po osiedlu będzie nowym doświadczeniem dla Marsa. Załóż mu tylko smycz.

— Tak zamierzałem zrobić.

Do bloku, w którym mieszkała Julia, doszli w parę minut. Kiedy wchodzili do klatki, minął ich sąsiad z parteru, z psem takiej samej rasy co Mars. Musieli się zatrzymać, bo psy zaczęły się obwąchiwać, przymilać do siebie, wydawać z siebie dźwięki, które przypominały psie zaloty.

— Widać, że spodobali się sobie. Julio, musisz wejść na górę sama. My zostaniemy pod klatką. Zbytnio ich do siebie ciągnie i niepotrzebnie narobią hałasu.

— Miłość od pierwszego spojrzenia? — zaśmiał się sąsiad. — Jak się wabi pana pies?

— Mars.

— A to jest, Luna.

Julia wbiegła na pierwsze piętro, śmiejąc się pod nosem. Otworzyła mieszkanie i weszła od razu do swojego pokoju. Zdjęła z szyi medalion, schowała etui do kasetki, a sukienkę zawiesiła na wieszaku w szafie. Odświeżyła się, a potem przebrała w swoje ulubione, szare spodnie i białą bluzeczkę z krótkim rękawkiem. Na nogi włożyła białe sandały. Spojrzała w lustro. Nie zastanawiając się długo, rozwiązała spięte klamrą włosy i długo je szczotkowała, aż stały się puszyste i mniej skręcone. Sięgały jej za ramiona. W ostatniej chwili zdjęła z wieszaka blezer w grafitowym kolorze. Na koniec pociągnęła usta jasną pomadką. Zamknęła drzwi na klucz i zbiegła po schodach, uprzytomniając sobie po drodze, że niepotrzebnie się wystroiła, bo Miron skłonny pomyśleć, że zrobiła to dla niego, a nie chciałaby robić mu nadziei. Przed klatką ich nie było, ale wyczuła, że mogą być w pobliskim zagajniku.

— Miałem już po ciebie dzwonić. Musimy wracać, bo za chwilę Mars rzuci się na Lunę, która wcale nie ma na to ochoty. Tylko spójrz na niego — zaśmiał się Miron, kurczowo trzymając w obu dłoniach smycz.

Luna w przeciwieństwie do Marsa, jak przykładna dama, stała w miejscu i patrzyła na jego umizgi z pobłażaniem, nic sobie z nich nie robiąc.

— Mars zachowuj się ładnie. Spójrz tylko na Lunę i bierz z niej przykład — powiedziała łagodnie do psa.

Mars chyba zrozumiał, bo raptownie się uciszył, podkulił ogon, spojrzał na nią ze zrozumieniem i szarpnął smyczą.

— Masz rację. Wracajmy do domu. Pewnie jutro znowu się spotkacie — pocieszyła go.

Mężczyźni spojrzeli najpierw na nią, a potem na psy i cicho śmiejąc się pod nosem, poszli w swoją stronę.

— Nie ma to jak kobiecy rozsądek. Nawet pies zrozumiał twoją intencję, Julio — powiedział po chwili Miron, kiedy wyszli na drogę, która wiodła do jego domu.

— Jutro mu wytłumaczę, jak zdobywa się oporne serce kobiety — odparła ze śmiechem.

Miron głośno jej zawtórował.

— Mówisz, jakbyś miała w tym niemałe doświadczenie.

— Wcale nie trzeba mieć doświadczenia, żeby wiedzieć, że ktoś ciebie nie chce.

— Masz rację. Nie trzeba — skwitował krótko.

Doszli do domu w milczeniu. Zauważyli, że drzwi tarasu były już zamknięte, wiec weszli głównym wejściem.

— Tego się właśnie spodziewałam — powiedziała na widok śpiącego Michała.

— Niech śpi. Masz na coś ochotę? — zapytał, prowadząc ją w stronę schodów.

— Napiłabym się tylko zimnej wody — odparła, podążając za nim.

— Nie jesteś senna?

— Nie. Nie jestem — odparła już w jego pokoju, podchodząc do okna, z którego rozpościerał się widok na ogród, który nawet w tej chwili był widoczny w całej swej okazałości, bo oprócz latarenek ogrodowych, oświetlała go dodatkowo latarnia miejska. Przez otwarte okno dochodził upajający, słodki zapach kwitnących kwiatów, w którym niepodzielnie królowały róże pani Marii.

— Zrobię wszystko, aby wasz ogród nie zmienił swojej szaty i wyglądał nadal tak pięknie jak dzisiaj — obiecała po raz drugi. — Twoja mama każdego dnia oddawała mu cząstkę swojego serca.

Miron stanął tuż za nią i objął ją wpół. Julia zamarła, ale nie próbowała się wyrwać z jego ramion. Czuła się w nich bezpiecznie, przynajmniej narazie.

— Słyszałem, jak jej to obiecałaś i wiem, że dotrzymasz słowa. Ale teraz myślę, zupełnie o czymś innym, a właściwie nie o czym, tylko o kim.

— A więc, o kim teraz myślisz?

— O tobie. Jak ty to robisz, że przy tobie czuję się jak nieopierzony i nieokrzesany młodzik? Sprawiasz wrażenie, że chciałbym przebywać w twoim towarzystwie jak najdłużej. Nawet zwykły spacer z tobą sprawia mi przyjemność. Jest mi z tobą dobrze, jak z nikim innym. Czy to nie dziwne, mówić to w dniu pogrzebu swojej matki? A przecież kochałem ją ponad życie — wyznał z drżeniem w głosie, uciekając przed nią wzrokiem.

— Nie, Mironie to nie jest dziwne, ale normalny odruch samoobrony, kiedy odchodzi od nas na zawsze bliska nam osoba, wtedy szukamy oparcia wśród przyjaciół.

Miron cicho westchnął i objął ją mocno ramionami, jakby chciał zatrzymać ją w nich na zawsze. Nie odsunęła go. Pozwoliła, żeby się do niej przytulił.

— Nie wstydź się i płacz. Łzy ukoją twój ból — poradziła po przyjacielsku, gładząc go po plecach. I zapłakał jak małe dziecko.

x

Daniel obudził się późnym rankiem, niewyspany i sfrustrowany. Zazwyczaj wstawał o piątej rano. Miał wtedy czas na prysznic, śniadanie i przemyślenia. Po pogrzebie żony nadal czuł złość na nią, na siebie, na cały świat, że spotkało to właśnie jego. Mieli z Marią przed sobą wiele wspólnych planów. I żaden teraz się nie ziści. Wszystko co robił, robił z myślą o swojej rodzinie. Teraz nic nie miało sensu. Stracił ochotę do wszystkiego. Wziął letni prysznic, ubrał się, zaparzył kawę w ekspresie i wyszedł przed dom. Usiadł na ławce przed domem i spojrzał przed siebie. Przed nim rozciągał się ogrodowy pejzaż kolorowych kwiatów i wymyślnych krzewów. Upajały nie tylko swoim cudownym, kojącym widokiem, ale niepowtarzalnymi zapachami. Oczami wyobraźni zobaczył Marię pochyloną nad jednym z krzewów, który wymagał szczególnej pielęgnacji. Często odpoczywała, a kiedy prosił ją, aby wzięła przeciwbólowy lek, który był z dodatkiem morfiny, wzbraniała się przed nim i mówiła, że jej róże leczą ją skuteczniej, bo odchodziła z tego świata w pełni świadoma. Nie chciała odejść we śnie. I tak się stało. Umarła, patrząc na swój piękny ogród, na dzieło swoich rąk. Była bardzo pracowita. Kochał ją ponad wszystko, podobnie, jak swego syna. Zastanawiał się teraz nad życiem, które prowadził przez ostatnie lata, pełne stresów i poświęcenia. Czy było tego warte? Czy w pełni je przeżył? Umiał zadbać o swoją rodzinę, ale, czy dostatecznie dużo poświęcił jej czasu i miłości? Z pewnością nie. Jednocześnie uświadomił sobie, że nie potrafił robić nic innego. Było mu źle z tą świadomością, ale nie potrafił nic na to poradzić. Wspiął się na wyżyny kariery i traktował ją jak życiowe wyzwanie. Teraz był na samym jej szczycie, ale, czy do końca spełniony? Miał piękny dom, syna i karierę, która była niczym zazdrosna kochanka, dla której stracił już serce, bo odebrała mu kochaną kobietę. Bez tej adrenaliny, którą zawsze czuł już od rana, patrzył na dzieło Marii. Widok kolorowych kwiatów działał na niego pobudzająco, ale nie dzisiaj. Popijając kawę, patrzył na uśpiony ogród. Pomarańczowe słońce jeszcze wisiało między wierzchołkami drzew, za kilka godzin miało ukazać się w pełni na tle błękitnego nieba. Poranek był rześki, dzień zapowiadał się słoneczny, tylko w jego sercu, niczym zadra, był smutek i żal, którego nie umiał się pozbyć. Wypił ostatni łyk czarnej kawy, ale nie chciał wracać do gabinetu, w którym czekała na niego praca. Niestety musiał zrealizować kilka połączeń telefonicznych, potem miał odebrać gości z hotelu, a potem jechać do Warszawy, stamtąd mieli polecieć do Barcelony. Spowszedniała mu ta rutyna, stracił już do tego serce. Nie miał ochoty na ten wyjazd. Najchętniej wróciłby do sypialni, która dawno temu przestała być ich wspólną i odespałby zaległe noce. Po raz ostatni chciał przytulić się do poduszki, by poczuć zapach Marii. Jego zamyślenie przerwał gwizdek gotującej się wody. Zdawało mu się, że wyłączył gaz, miał się już podnieść, kiedy w drzwiach stanęła Julia z filiżanką kawy, dobry duszek ich domu.

— Dzień dobry, panie Danielu — przywitała go, siadając obok niego. Na stole przed nim pojawił się talerz ze smacznymi zakąskami, które zostały ze stypy.

— Dzień dobry, Julio — chciał dostosować się do pogodnego głosu dziewczyny, ale nie był pewien, czy mu się to udało. — Widzę, że byłaś już w domu? — zauważył, że zamiast sukienki miała na sobie spodnie i bluzeczkę z krótkim rękawkiem.

— Wczoraj wieczorem, kiedy byliśmy z Mironem na spacerze, wstąpiłam do domu i się przebrałam. Przegadaliśmy prawie całą noc, a potem usnęliśmy w fotelach. Muszę panu coś w zaufaniu powiedzieć — powiedziała konspiracyjnym głosem.

— Co takiego? — Daniel spojrzał na dziewczynę z widocznym zainteresowaniem.

— Mars zapałał gwałtownym uczuciem do pewnej panienki z mojej klatki. Wabi się Luna. Kiedy ja byłam na górze w swoim mieszkaniu i się przebierałam, psy zdążyły poznać się ze sobą. Gdyby ich pan zobaczył, Mars nie tracił czasu na podchody, od razu ruszył w konkury z wdziękiem niekrzesanego byka. Dlatego Luna była nieprzejednana w swoim uporze, jak dobrze ułożona panienka. Obiecałam Marsowi, że dzisiaj pójdziemy znowu na spacer po osiedlu. Podpowiem mu, że jednak tak otwarte zaloty, nie są w dobrym tonie. Musi o nią trochę zabiegać jak mężczyzna o kobietę. Mam rację? — zapytała z czarującym uśmiechem.

Daniel nie mógł się powstrzymać i wybuchnął gromkim śmiechem, aż łzy radości popłynęły mu po policzkach.

— Masz, moja droga, masz… — odparł, ocierając łzy.

— Cieszę się, że poprawił się panu nastrój. Pańska żona z pewnością by sobie tego nie życzyła. Proszę nie zapominać, że melancholia doprowadza człowieka do depresji, a przecież nie jest pan mięczakiem. Jest pan tego typu mężczyzną, który nigdy nie płacze i dzisiaj ma pan przed sobą ważną misję do spełnienia. A potem, kto wie, może bardziej spodoba się panu uczenie młodszej kadry, niż jeżdżenie po Europie i zdobywanie potencjalnych kontrahentów? W dobie internetu wiele można zdziałać, siedząc za biurkiem. — Julia mówiąc to, patrzyła Sartowiczowi w twarz, po której przechodziły wszystkie emocje, które nietrudno było odgadnąć.

W tej samej chwili poczuł żal, smutek i wielkie rozczarowanie, że na swój sposób przegrał życie, choć były w nim wielkie sukcesy, ale i sromotne porażki.

Po jego twarzy przemknął cień uśmiechu, nikły, ale był to pierwszy symptom radości, która poruszyła go, ożywiając odległe wspomnienie.

6

Miron siedział na parapecie okna i przysłuchiwał się rozmowie ojca z Julią. Mało brakowało, aby zdradził swoją obecność, wybuchając śmiechem. To była cała Julia. Umiała pocieszyć człowieka w najmniej oczekiwanym dla niego momencie. Postanowił wziąć prysznic i dołączyć do nich. Chciał spotkać się z ojcem przed jego wyjazdem i pożegnać, Bóg wie na ile tygodni czy miesięcy. Miał szczęście, gdy nalewał z dzbanka kawę do kubka, ojciec właśnie wchodził do salonu w towarzystwie uśmiechniętej Julii.

— Witaj, synu! Jak się czujesz? — przywitał go zadowolony.

— Przegadaliśmy z Julią całą noc. Zasnęliśmy w fotelach. Teraz odczuwam wszystkie kości. Cześć, Jula! — zwrócił się do dziewczyny, która bawiła się z psem.

— Cześć! — odparła z uśmiechem.

Miron już dawno nie widział ojca w tak dobrym nastroju. Ojciec był ubrany w czarne dżinsy i czarną, slimowaną koszulę z podwiniętymi rękawami do łokcia, która ciasno przylegała do jego muskularnego ciała, i podkreślała jego szczupłą talię. Miał ciemną opaleniznę, czarna koszula jeszcze bardziej ją podkreślała. Obcisłe rękawy koszuli uwydatniały umięśnione ramiona. Zawsze się zastanawiał, gdzie ojciec wyrobił sobie takie muskuły. Przydługie, zaczesane do tyłu włosy jeszcze nie zdążyły mu wyschnąć po prysznicu. Przyjrzał się ojcu dokładniej. Choroba a potem śmierć matki i na nim zostawiła swoje piętno, miał podkrążone oczy, prosty nos, jakby się wydłużył, policzki lekko zapadły, uwidaczniając jeszcze bardziej wysokie kości policzkowe, które zdradzały jego władczy charakter. Ciemne łuki brwi często marszczyły się, tworząc jedną linię, dzisiaj zdecydowanie się podniosły, ukazując ich prawdziwy kształt. Dawno się nie śmiał tak radośnie jak tego poranka. Dobre samopoczucie zawdzięczał Julii, która działała na nich wszystkich kojąco, jak balsam na świeżą ranę.

— A ty, jak się czujesz, tato?

— Julia poprawiła mi samopoczucie. I wiesz co? Zasugerowała mi coś bardzo mądrego, co może wywrócić moje życie do góry nogami, ale podczas lotu będę miał czas, aby to przeanalizować.

— Moja siostra jest specem od dobrych pomysłów — odparł ze śmiechem Michał, którego obudziła głośna rozmowa i zapach świeżo parzonej kawy. — Dam ci siostro jeden uśmiech, za jeden łyk kawy — zwrócił się do Julii zaspanym głosem. — Dzień dobry, wszystkim. Przepraszam, ale przysnąłem, czekając na wasze przyjście. Czy coś ważnego mnie ominęło?

— Przegapiłeś bardzo istotne wydarzenie, mój drogi. W życiu Marsa zaszły poważne zmiany. Biedak zadurzył się w naszej Lunie z parteru.

— O! W końcu trafiła kosa na kamień — powiedział ze śmiechem Michał.

— Dlaczego tak sądzisz? — zdziwił się Daniel.

— Bo do tej pory Marsa nie interesowała żadna panienka, choć wszystkie były dobrej rasy i z długim rodowodem. Już myśleliśmy z Mironem, że wasz pies jest gejem! — Michała nie opuszczał dobry humor. Wszyscy zawtórowali mu gromkim śmiechem.

— Tak, zdecydowanie musimy stanąć na wysokości zadania i poprawić jego nastrój — zdecydował Miron, gładząc go po grzbiecie.

Mars w podzięce za jego słowa liznął go po twarzy.

— No, już dosyć tych czułości, mój panie — wzdrygnął się Miron, odchylając głowę. — Jak dobrze się postarasz, będziesz miał Lunę. Ja zdecydowanie wolę, gdy całują mnie dziewczyny!

— Nie wątpię! — zauważyła Julia.

Daniel usłyszał w głosie dziewczyny nutkę rozbawienia. Była śliczna, kiedy się uśmiechała. Żałował, że musiał wyjeżdżać właśnie teraz, kiedy lato było w pełnej krasie, a jego syn przygnębiony śmiercią matki. Ogród jego żony przyciągał go jak magnes. Wzbudzał w nim wspomnienia i przywoływał niechciane obrazy. Przez chwilę poczuł w sobie ten entuzjazm, ale ogarnęła też ciekawość, czy została w niej choć cząstka wspomnień z tamtego pamiętnego lata. Bo on to zdarzenie zepchnął do najgłębszej podświadomości, nie chcąc o niej myśleć, bo była dla niego zakazanym owocem. Tym bardziej że do końca nie był pewny, czy zauważyła go wtedy, czy tylko słyszała, jak beształ swojego syna za podglądanie, gdy brała prysznic. Nigdy z synem nie wracali do tego tematu. Obaj udali, że nie było powodu do roztrząsania tego epizodu, że to była zwykła ciekawość ze strony jego syna, którego zaczęła interesować płeć odmienna. Dla niego tamto zdarzenie sprzed lat było tematem tabu, zamkniętym na cztery spusty.

— Musicie koniecznie powiedzieć mi o efekcie zalotów Marsa z Luną, bo czuję, że te randki skończą się miłymi wydarzeniami. Szkoda, że muszę dzisiaj wyjechać, tak miło rozmawia się z wami — powiedział Daniel z prawdziwym żalem w głosie. — Muszę się jednak pośpieszyć, bo moi goście pomyślą, że o nich zapomniałem. Dziękuję Julio za śniadanie. A teraz mi wybaczcie, na mnie już czas. — Daniel podniósł się z kanapy i sprężystym krokiem ruszył w głąb domu.

Po jego odejściu, młodzi ludzie w trójkę wyszli na taras i usiedli za stołem.

— Zróbmy sobie wspólne śniadanko na tarasie. Co ty na to, Mironie? — zapytała Julia, chcąc poprawić im wszystkim nastrój.

— Dobry pomysł. Pomogę ci — zaofiarował się Miron. — Co miała znaczyć ta uszczypliwa uwaga? — zapytał ją w drodze do kuchni.

— Chyba nie zaprzeczysz, że lubisz całować się z dziewczynami? — zapytała, wyjmując z lodówki talerz z kanapkami i ciasto, z którego zdjęła folię.

— Nawet nie zamierzam. Dlaczego nie miałbym tego robić, skoro one także lubią robić to ze mną?

— Złości mnie tylko, że ciebie to bawi. Żadnej dziewczynie nie przepuścisz, nie traktujesz ich poważnie, kierujesz się tylko niskimi pobudkami.

— Co konkretnie masz na myśli?

— Pożądanie, oczywiście. Gdy tylko je zaspokoisz, porzucasz je, jak znoszone rękawiczki. Ładnie traktować w ten sposób te naiwne dziewczyny?

— Bo żadna nie była tobą — wyznał z pretensją w głosie.

Julia była zaskoczona jego wyznaniem.

— Czy kiedykolwiek dałam ci nadzieję na coś więcej? Mironie, lubię cię, dlatego chciałabym, abyś traktował mnie jak przyjaciółkę.

— Wiem, że z nikim się nie spotykasz.

— Nigdy nie ukrywałam, że nie mam chłopaka na stałe. Chciałabym, abyś wiedział, że choć jesteśmy na stopie przyjacielskiej, to nie znaczy, że muszę się przed tobą tłumaczyć, z kim się spotykam. Nawet brat nie wymaga tego ode mnie.

— Gdybyś dała nam szansę…

— Przestań! Nigdy nie dałam ci powodu, abyś myślał o mnie inaczej, jak tylko o przyjaciółce. Uszanuj moje uczucia — powiedziała zdecydowanym tonem.

— Co jest z tym śniadaniem? — Michał wparował do kuchni i zatrzymał się zaskoczony. — Wy sobie gruchacie jak dwa gołąbki, a ja jestem głodny jak wilk — powiedział z udawanym oburzeniem.

— Właśnie przekonywałem Julię, aby została moją dziewczyną — powiedział Miron, próbując ją objąć.

— I co? Zgodziła się? — zapytał, zabierając od niej tacę.

— Nie zdążyła, bo nam przeszkodziłeś. I co ty na to, Julio? Zostaniesz moją dziewczyną? — zapytał Miron z pewną siebie miną.

— Już otrzymałeś ode mnie odpowiedź. Nie mogę zostać twoją dziewczyną, bo oprócz sympatii, nic do ciebie nie czuję — odparła nieprzejednanym tonem.

— Poczekam. Jestem cierpliwy — wyznał Miron, siadając za stołem.

— Nie ma sensu, byś robił sobie nadzieję. A teraz przestań się ze mną przekomarzać, bo herbata nam stygnie — ucięła rozmowę Julia, po czym wzięła imbryk z herbatą i wyszła na taras.

Po chwili usiedli do stołu i zaczęli jeść smakowite resztki z wczorajszej stypy.

— Wiesz, że z Julią nie przejdzie ci ten numer? — Michał spojrzał na przyjaciela łaskawszym wzrokiem, kiedy zostali sami. — Serce nie sługa. Nic na to nie poradzisz — dodał wyrozumiałym tonem.

— Musiałem spróbować. To nic przecież nie kosztuje.

— Nie próbuj tego więcej. Julia na pozór jest miękka, ale tu w środku — wskazał na serce. — Jest bardzo twarda. Gdy wbije sobie coś do głowy, nie zmienisz jej decyzji.

— Zauważyłem — odparł Miron mocno zawiedziony.

x

Była połowa lata, Michał z Mironem przebywali na obozie językowym pod Berlinem, a Julia siedziała w domu i próbowała wziąć się za malowanie, ale każdego dnia odsuwała je na dalszy plan, bo nie wiedziała od czego zacząć. Zsunęła tylko na środek pokoju meble i zabezpieczyła je folią. Pewnego dnia, gdy siedziała przy stole w kuchni nad filiżanką kawy i przeglądała jakąś kolorową gazetę, ktoś zadzwonił do drzwi. Zanim je otworzyła, spojrzała na swoje gołe stopy, krótkie spodenki i topik na cienkich ramiączkach, nie był to odpowiedni strój do przyjmowania gości.

— Kto tam? — zapytała.

— Otwórz, Julio.

Ku jej zdziwieniu, jej gościem okazał się Daniel Sartowicz. Ubrany był w dżinsowe spodnie do kolan i białą koszulkę z krótkimi rękawkami, na nogach miał tenisówki. W jednej ręce trzymał wiadro z malarskimi przyborami, w drugiej trzymał jakieś urządzenie, które nie miała pojęcia, do czego miało służyć. Na głowie miał białą dżokejkę.

— Dzień dobry, Julio — przywitał ją szerokim uśmiechem.

— Dzień dobry, panie Danielu — odpowiedziała speszona, otwierając na oścież drzwi.

— Ponoć szukasz malarza pokojowego? — zapytał już w przedpokoju, stawiając wiadro na podłodze. Niezrażony brakiem entuzjazmu z jej strony, wszedł do jej pokoju zdecydowanym krokiem. Zauważył, że dziewczyna przygotowała pokój do malowania, bo wszystkie meble stały zsunięte na środku i były przykryte folią. Oparł ręce na biodrach i zaczął się rozglądać fachowym okiem, jakby przez całe życie nic innego nie robił, tylko malował ściany.

— Zakładałam, że zrobię to sama. Jak pan widzi, zabezpieczyłam już meble, rozłożyłam na podłodze folię, tylko zabrakło mi twórczej inicjatywy — wyjaśniła z uśmiechem.

— Już nie musisz się o to martwić. Byłem pewny, że będzie to większa powierzchnia do malowania. Ale widzę, że dwa, góra trzy dni w zupełności mi wystarczą.

Julia zaniemówiła z wrażenia. Oprzytomniała dopiero na jego ciche chrząknięcie.

— Wystarczy? — Wskazała na dwa hoboki z farbą emulsyjną i papierowe worki ze szpachlą gipsową do wygładzenia tynku oraz drabinę.

— Widzę, że o wszystko zadbałaś. No, to bierzmy się do roboty! — powiedział z werwą, zdejmując dekiel z wysokiej puszki. — Jaki chcesz mieć odcień żółci? — zapytał, wchodząc do łazienki, po czym pomagając sobie szlauchem, nalał do wiadra wody, które przyniósł ze sobą.

— Bananowy, taki sam kolor, jaki jest na rysunku.

— W porządku. — Kilkoma zręcznymi ruchami przelał do wiadra część farby i wymieszał ją z wodą.

— Jeśli chcesz mi pomóc, możesz mieszać farbę, ja tymczasem wezmę się za mycie ścian, gdy wyschną, zacznę je szpachlować — objaśnił rzeczowym tonem.

— Oczywiście. Ty jesteś tu specem, wiesz najlepiej, co należy robić — przytaknęła skwapliwie.

— Nie spiesz się, trochę zejdzie mi ze zmywaniem. Ściany muszą wyschnąć, ale z tym nie będzie kłopotu, bo jest ciepło.

Minęło południe. Ściany zdążyły wyschnąć, więc Daniel wziął się za szpachlowanie. Nie było tego wiele, bo farba odchodziła tylko na suficie nad oknem, od nieodpowiedniego wietrzenia, jak ją poinformował.

— Niech tynk dobrze wyschnie, wtedy wyrównamy go papierem ściernym, a malowaniem zajmę się jutro rano — zadecydował, rozglądając się, czy czegoś nie przeoczył. Stojąc na najniższym szczeblu drabiny, głową sięgał prawie do samego sufitu.

— Gdy ty to robisz, malowanie wydaje się takie proste — powiedziała, zadzierając wysoko głowę, nie zdając sobie sprawy, że po raz drugi zwróciła się do Sartowicza po imieniu.

— Wszystko wydaje się łatwe, gdy się na tym cokolwiek znamy. Mój pierwszy raz nie był łatwy, ale z biegiem lat nabrałem wprawy. Wiesz, ile kosztowałoby nas malowanie pokoi i klatki schodowej? Nie wspomnę już o elewacji domu.

— Nie mam zielonego pojęcia, ale zapewne dużo.

— Kilkadziesiąt tysięcy złotych. Z Mironem i Marią wspólnymi siłami poradziliśmy sobie. Choć muszę przyznać, że malowanie nie należy do moich ulubionych zajęć — wyznał szczerze, patrząc na nią z rozbawieniem.

— Co cię skłoniło, że przyszedłeś pomalować mój pokój? — zapytała zdziwiona jego szczerością.

— Ty dla nas zrobiłaś o wiele więcej. Uznaj to za mały rewanż — odparł otwarcie.

— Dziękuję. Gdy skończysz, zapraszam na obiad. Przynajmniej tym mogę się zrewanżować. Tylko nie spodziewaj się żadnych rarytasów. Żyjemy skromnie — zastrzegła.

W godzinę potem siedzieli za stołem i posilali się młodymi ziemniaczkami z kapuśniakiem na kiełbasce, z mnóstwem posiekanego koperku. Kompot ze świeżego rabarbaru mile chłodził ich podniebienia.

— Dobrze gotujesz. Kapuśniak jest bardzo smaczny — zauważył z prawdziwym uznaniem.

— Dziękuję. W nagrodę za pochlebstwa dostaniesz go jutro ze sznycelkiem schabowym.

— O! Nie mogę się już doczekać — skwitował uśmiechem.

Siedzieli na wprost siebie i mierzyli się długo spojrzeniami. Jedno z zaciekawieniem, drugie z dozą wyrozumiałej pobłażliwości dla jej młodego wieku.

— Znamy się tyle lat, a w gruncie rzeczy, prawie się nie znamy — zauważył.

— Przeważnie cię, przepraszam, pana nie było w domu. Pańska żona i syn stali się dla nas bardzo bliscy. Szczególnie po śmierci rodziców poczułam potrzebę bycia z panią Marią możliwie jak najczęściej. Michał lgnął do Mirona. Zostali dobrymi przyjaciółmi. Często im zazdrościłam tej zażyłości, niemal że braterskiej. Z panią Marią mogłam rozmawiać o wszystkim jak z dobrą przyjaciółką. W pewnym sensie zastępowała mi matkę. Była do niej podobna, bo dbała o innych. Przejrzała mnie na wylot. Poznała moje najskrytsze tajemnice, no może większość. Sama nie opowiadała o sobie zbyt wiele. Czasem była dla mnie prawdziwą zagadką. Szanowałam jej prywatność, podobnie, jak i twoją, znaczy pańską. Nie zamierzałam was podpatrywać, ale całkiem przypadkowo zostałam waszą obserwatorką. Jakbym stała na moście nad płynącą rzeką, z którego widziałam wasze życie jak na dłoni.

— Bystra jesteś, ale zostawmy to, jak jest. Czasem wiedza przerasta nasze rozumowanie i jesteśmy wobec niej bezsilni. Tym bardziej że nie zmienimy przeszłości, która jest daleko za nami.

— Ale przyszłość jest wciąż przed nami. I możemy ją kształtować według własnej woli. — Ich spojrzenia zmierzyły się, jedno z dozą zrozumienia dla naiwnej młodości, drugie zadziorne, trochę zaczepne.

— Młodość rządzi się własnymi prawami i brnie wciąż za marzeniami, które nie zawsze idą w parze z rozsądkiem.

— Myślę, że każdy z nas ma jakieś marzenia, nie ważne, w jakim jest wieku — powiedziała, patrząc mu w oczy, niezrażona jego przenikliwym spojrzeniem.

Mężczyzna długo siedział w milczeniu i popijał ze szklanki słodko kwaśny kompot. Delektował się nim. Widać było, że mu smakował. W pewnym momencie uniósł szklankę wysoko i spojrzał przez nią, ale załamujące się światło, które było słabo widoczne przez gęsty miąższ rabarbaru, nie pozwalało mu cokolwiek zobaczyć, więc postawił ją ponownie na stole.

— Dziękuję za pyszny obiad i miłą rozmowę. — Daniel wstał od stołu, skinął jej głową i wyszedł do przedpokoju.

— Nie ma za co. To ja dziękuję. Mam nadzieję, że moje gadulstwo i zbytnia bezpośredniość, nie uraziły pana.

— Przestań z tym panem. Mam na imię, Daniel. Sprawiłaś mi dzisiaj wielką przyjemność, dobrym wspomnieniem o mojej żonie. Dziękuję. Ciągle mi jej brakuje. I każda o niej rozmowa sprawia mi radość. Były chwile, kiedy myślałem, że wszystko straciłem. Przypomniałaś mi, że wszystko jeszcze przede mną, został mi przecież syn.

— Miron, szczególnie po śmierci matki, potrzebuje wiele ciepła i miłości, choć jemu się wydaje, że jest bardzo dorosły. Przed wyjazdem na obóz, dał mi do zrozumienia, że mnie kocha, ale starałam się mu to wyperswadować, bo oprócz przyjaźni, którą żywię do niego, nic więcej nie mogę mu ofiarować. Zresztą nigdy nie dałam mu powodu, aby myślał inaczej. Staram się być jego przyjaciółką na dobre i na złe. Pozwoliłam mu nawet wypłakać się na ramieniu, nic ponadto. Chciałam, abyś to wiedział.

— Dla niego to sromotna porażka. Chyba jesteś pierwszą dziewczyną, która powiedziała: nie.

— Bardzo mi przykro, ale serce nie sługa. Nic na to nie poradzę.

— Wyleczy się z tego, kiedy przyjdzie na to pora.

— To samo mu powiedziałam, że kiedy naprawdę się zakocha, będzie wiedział, że to uczucie, z którym się nie igra. Ja byłam w pobliżu i chciał to wykorzystać. Nie wierzy w miłość. A mnie na seksie nie zależy. Ja pragnę czegoś więcej.

— Wiem i Maria zapewne także o tym wiedziała i za to cię ceniła. Pójdę już. Dziękuję jeszcze raz za pyszny obiad.

— To ja ci dziękuję, Danielu. — Kiedy zamknęła za nim drzwi, odetchnęła z widoczną ulgą. Pobiegła do kuchni i wyjęła z lodówki porcję zamrożonego schabu na jutrzejszy obiad. A potem zadzwoniła do Michała, bo chciała koniecznie się dowiedzieć, skąd Sartowicz wiedział, że oczekuje pomocy przy malowaniu.

— Cześć! Coś się stało? — zapytał szeptem.

— Który z was podsunął pomysł Sartowiczowi, aby pomógł mi przy malowaniu? — zapytała.

— Z pewnością żaden z nas. Ale przypominam sobie, że sama o tym wspomniałaś.

— Kiedy niby miałam to zrobić?

— Kiedy Sartowicz zapytał się, jak zamierzasz spędzić te wakacje. Nie wypieraj się, słyszałem to na własne uszy. — Brat przybrał pouczający ton, który najczęściej używała wobec niego.

Julia przypomniała sobie tę rozmowę, ale nie zamierzała nikogo prosić o pomoc, snuła tylko głośno plany. Nie jeden raz zostawała w domu, podczas, gdy jej brat używał wiejskiej sielanki na łonie natury pod namiotem u ich przyszywanej babci. Panią Stasię znali z lat dziecięcych, przywoziła im ze wsi mleko, jaja i ser. Chętnie gościła u siebie Michała, bo był pomocny w gospodarstwie. Nauczył się nawet powozić furmanką, podczas zwożenia siana z łąki do stodoły.

— Zamierzałam to zrobić bez niczyjej pomocy.

— Przecież nic takiego się nie stało. Nie wiem, po co tyle szumu. Muszę kończyć. Cześć!

— Cześć! — Julia chciała coś jeszcze dodać, ale Michał szybko się rozłączył. Nie zamierzała siedzieć bezczynnie. Nalała do małej miedniczki ciepłej wody i płynu, i zajęła się zmywaniem podłogi po szpachli gipsowej. A potem wzięła chłodną kąpiel i gdy sen nie nadchodził, sięgnęła po książkę, którą ostatnio kupiła w empiku. Usnęła dopiero nad ranem.

x

Daniel po raz kolejny nacisnął przycisk dzwonka przy drzwiach Pogonowskich, ale znowu odpowiedziała mu cisza. Wybrał numer Julii, który kiedyś wklepała mu Maria, kiedy dziewczyna się nią opiekowała. Nigdy z niego nie korzystał aż do dzisiaj. Zza drzwi usłyszał przeciągłą melodyjkę, a po chwili zgrzyt otwieranego zamka. W drzwiach stała zaspana Julia ze zmierzwionymi włosami, w białej, jedwabnej koszulce na ramiączkach i w kapciach.

— Wybacz, ale nie mogłam zasnąć, dopiero nad ranem złapałam drzemkę — zaczęła się usprawiedliwiać, wycofując do łazienki.

— Wcale się nie gniewam, zajmij się sobą, a ja wezmę się za malowanie — zaproponował rzeczowym tonem, nie patrząc w jej stronę.

— Daj mi pół godziny — odezwała się już z łazienki.

Zgodnie z umową zjawiła się na progu pokoju kompletnie ubrana w nierozłącznych, krótkich spodenkach dżinsowych i nieco dłuższej koszuli z obciętymi rękawami. Włosy związała w supeł na czubku głowy, którą nakryła niewielką chusteczką. Stojąc w drzwiach pokoju, przypatrywała mu się, jak sprawnie radził sobie z pędzlem.

— Kiedy patrzę na ciebie, malowanie wydaje się takie łatwe — zauważyła z uśmiechem, śledząc rytmiczne ruchy jego rąk.

— Gdy ma się w tym doświadczenie, rzeczywiście nie jest to trudne.

— Szczególnie, gdy ma się takie bicepsy — pomyślała, nie okazując zbytniego zainteresowania jego osobą. — Danielu, napijesz się czegoś? — zapytała na pozór opanowanym głosem, chcąc zmienić temat i oderwać wzrok od muskularnych ud mężczyzny.

— Poproszę o wodę mineralną — odparł, nie patrząc nawet w jej stronę. Co jakiś czas schodził z drabiny, przesuwał ją, a potem znowu siadał na niej okrakiem i malował. Wykonywał te czynności po kilka razy. Nic dziwnego, że jego koszulka była mokra od potu.

— Proszę. — Podała mu butelkę wody mineralnej, którą zaczął łapczywie pić.

— Może odpocznij sobie — zasugerowała delikatnie.

— Nie ma takiej opcji. Zaraz skończę. Dziękuję za wodę. — Podał jej pustą butelkę i ponownie usiadł na drabinie. Wyjął z kieszeni szortów bawełnianą chusteczkę i otarł nią twarz, dopiero potem zaczął wymachiwać energicznie pędzlem.

Julia podziwiała jego samozaparcie.

— Przynajmniej zdejmij koszulkę. Widok półnagiego mężczyzny mnie nie zgorszy.

Daniel spojrzał na nią z rozbawieniem.

— Nie rozpraszaj mnie, Julio. Chciałbym skończyć za dwie godziny. Obiecałaś mi za to smaczny obiad.

— Nie ma sprawy. Już mnie nie ma. Jakby co, jestem w kuchni. — Julia zajęła się przygotowaniem obiadu. Rozbiła sznycle, lekko posoliła i popieprzyła, najpierw opanierowała je w mące, potem w roztrzepanym jajku, a na końcu w tartej bułce. W międzyczasie wstawiła wodę na kompot tym razem z truskawek. Zajęła się skrobaniem młodych ziemniaków, kiedy rozdzwoniła się jej komórka. W pośpiechu wytarła ręce ściereczką.

— Słucham… — Przytknęła komórkę do ucha. W telefonie była głucha cisza. — Słucham…

— Julia? — usłyszała donośny głos, który wibrował w jej uchu, jak złapany w rękę chrząszcz, którym Michał ją często straszył.

— Kto mówi? — zapytała zdziwiona, choć głos wydał się jej znajomy.

— Maciek Szczepkowski. Nie poznajesz? Przyjechałem do Radomia w odwiedziny do brata ciotecznego. Pomyślałem, że przy okazji możemy się spotkać.

Przed oczami Julii stanął wysoki dryblas o blond włosach, zalotnym uśmiechu, którym próbował ją wtedy oczarować. Był to dawny znajomy jej brata. Na odczepnego dała mu swój numer telefonu, bo był zbyt natarczywy, ale nie myślała, że kiedykolwiek z niego skorzysta.

— No to, jak będzie?

— Bardzo mi przykro, ale mam remont w domu.

— Jestem pod twoim blokiem. Nie spławisz mnie tak łatwo — powiedział apodyktycznym tonem, nieznoszącym sprzeciwu.

Julia szybko się rozłączyła i pobiegła do swojego pokoju.

— Danielu, musisz mi pomóc! Proszę. On tu jest! — krzyknęła z histerią w głosie.

— Kto taki? — zapytał, schodząc z drabinki.

— Pewien chłopak, znajomy Michała z wakacji, który koniecznie chce ze mną się spotkać. Widziałam go zaledwie raz w życiu. Dałam mu wtedy swój numer telefonu, tak na odczepnego, nie myślałam, że kiedykolwiek do mnie zadzwoni. Pomóż mi go spławić. — Stanęła przed nim ze ścierką w dłoni zła jak osa.

— To pewnie sprawka Michała. Już ja mu pokażę, gdzie raki zimują — mówiła poirytowana.

— Może ma jakąś sprawę do ciebie?

— Już ja wiem, co to za sprawa. Będzie dla niego lepiej, jak wybije ją sobie z głowy.

— Wyjrzyj przez okno i sprawdź, czy jest tam jeszcze — zaproponował z rozbawieniem.

Mężczyzna stał na chodniku i palił papierosa. Kiedy chrząknęła, zadarł wysoko głowę i kiedy ją zobaczył, roześmiał się z zadowoleniem.

— Wpuścisz mnie? — zapytał, podchodząc do domofonu.

— Przecież ci mówiłam, że mam remont w domu i nie przyjmuję żadnych gości. Dobry obyczaj nakazuje przedtem zadzwonić. Zaczekaj chwilę — powiedziała z sarkazmem przez domofon.

— Wpuść go. Niech się przekona, że mówisz prawdę — poradził Daniel roztropnie.

— A jeśli w przyszłości będzie mi się narzucał, co wtedy zrobię, gdy nie będzie ciebie w pobliżu?

— Zaufaj mi. Postaram się go spławić. Mam nadzieję, że raz na zawsze.

Wychyliła się ponownie przez okno i kiwnęła głową zapraszająco. Chłopak w kilkanaście sekund był już na piętrze. Julia na przywitanie uśmiechnęła się do niego, choć wcale nie miała na to ochoty.

— Dzień dobry — powiedział na przywitanie.

— Dzień dobry — odparła ze zniecierpliwieniem.

Chłopak, mimo że go nie zapraszała, wtargnął do połowy korytarza, rozglądając się na wszystkie strony. W końcu zajrzał do remontowanego pokoju i mógł się przekonać, że dziewczyna mówiła prawdę.

— Myślałeś, że cię nabieram? — zapytała Julia z niedowierzaniem.

— Kochanie, kto przyszedł? — zawołał z łazienki Daniel.

Chłopak zareagował błyskawicznie. Szybko wycofał się zaskoczony do drzwi.

— To tylko znajomy z wakacji, o którym ci przed chwilą wspomniałam. Chodź, poznasz go przy okazji.

Daniel wyszedł z łazienki odświeżony. Zaczesał włosy na tył głowy i zapiął koszulkę. Na widok nieznajomego mężczyzny przybrał pogodny wyraz twarzy, szczerząc w uśmiechu białe, równe zęby.

— To Maciek, a to mój narzeczony, Daniel — przedstawiła ich sobie.

— Cześć! — Daniel uścisnął mu mocno rękę, aż chłopak stęknął w lekkim ukłonie.

— To dziwne, bo niedawno rozmawiałem z Michałem i powiedział, że nie masz chłopaka, więc ośmieliłem się do ciebie przyjechać bez uprzedzenia — mówił, patrząc na nich podejrzliwie.

— Nie przepraszaj, przecież nie wiedziałeś. Ja już od dawna się nie opowiadam bratu ze swoich randek. Prawda, kochanie?

— Najszczersza pod słońcem — mruknął Daniel, po czym objął ją wpół, a potem nie bacząc na obecność młodego mężczyzny, zawładnął jej ustami. Oddała mu pocałunek i dopiero na ciche chrząknięcie nieproszonego gościa, obydwoje oprzytomnieli i oderwali się od siebie.

— Przepraszam cię, ale czasem nie potrafimy się opanować… — szepnęła zarumieniona.

— To ja przepraszam, za to wtargnięcie. Zachowałem się głupio, że przedtem nie zadzwoniłem. Do widzenia. — Na pożegnanie podał jej rękę, a potem wyciągnął do Daniela.

Tym razem Daniel potraktował go nieco łagodniej. Chłopak nie musiał rozcierać sobie palców prawej ręki. Gdy zamknęły się za nim drzwi, Julia przylgnęła do Daniela. Stali tak przez chwilę, uspakajając rozkołatane serca.

— Chyba dostatecznie byliśmy przekonywujący? — zapytała, unosząc wysoko głowę.

— Nie widziałaś jego speszonej miny?

— Owszem, zauważyłam, jaki był wystraszony. Uciekał w popłochu, jakby ktoś go gonił.

— Musiałem go przekonać, że jesteś moją kobietą — roześmiał się w odpowiedzi.

— Czy moglibyśmy powtórzyć to jeszcze raz? Teraz ja chciałabym się przekonać, czy tak samo byłoby jak przed chwilą… — zaproponowała nieśmiało.

— Skoro chcesz się upewnić… — Tym razem Daniel objął ją ramionami i przycisnął mocno, aż poczuła na sobie jego mocne uderzenia serca. Teraz biły w dwóch rytmach, słyszeli je oboje. Nie spodziewali się aż tak wielkiego entuzjazmu, niemal dzikiej radości. Coś w nich drgnęło, zaskoczyły tryby, Daniel ku swojemu zaskoczeniu, znowu poczuł w sobie tę moc, której nie mógł się teraz oprzeć. Już nie musiał się hamować, i gdy poczuł jej rozchylone wargi, wtargnął w nie z siłą gwałtownej burzy. Przyjęła go do siebie z błogim westchnieniem. Długo trwało, zanim oderwali się od siebie mocno zdyszani i kompletnie zaskoczeni.

— Nie mam w tym doświadczenia, ale wiem, że ten pocałunek był niesamowity — wyznała szczerze, bezwiednie oblizując usta.

— Przyznaję, tak było… — odparł z łobuzerskim wyrazem twarzy. — Ale o czymś zapomniałaś, kochanie.

— Obiad! Zupełnie wypadł mi z głowy! — krzyknęła i pobiegła do kuchni, z której dochodziły smakowite zapachy.

7

Julia siedziała naprzeciw Daniela i patrzyła z rozbawieniem, jak jadł z apetytem obiad, jakby przed chwilą nic szczególnego się nie wydarzyło. Była mu wdzięczna, że pierwszy zareagował i przywołał ją do porządku. Ogień, który ją trawił w środku, powoli wygasał, tylko na policzkach czuła jeszcze palące rumieńce.

— Dziękuję. Jesteś taktowny w przeciwieństwie do mnie. Ja nigdy przedtem… przepraszam, jeśli wprawiłam cie w zakłopotanie. — Julia spojrzała na Daniela znaczącym spojrzeniem. — Wiesz, co mam na myśli?

— Wiem. Widocznie oboje tego potrzebowaliśmy. — Objął ją ciepłym spojrzeniem i uśmiechnął się zachęcająco. — Chcesz o tym porozmawiać?

Julia nie była przygotowana do tak otwartego dialogu. Ale skoro powiedziała A, musi powiedzieć i B.

— Będę ci wdzięczna, jeśli ty zaczniesz pierwszy. Ja jakoś nie śmiem po tym, co się stało. Nie spodziewałam się takiej gwałtownej eksplozji uczuć.

— Mam rozumieć, że to, co nam się przytrafiło, zrobiło na tobie ogromne wrażenie?

Julia zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Nie potrafiła ukryć targających ją emocji: radosnego podniecenia i zawstydzenia.

— Przecież wiesz, że tak — odparła szczerze, patrząc mu w oczy.

— Rozumiem więcej, niż ci się wydaje. Ale narazie zostańmy przy przyjaźni.

— Dziękuję, twoja przyjaźń ma dla mnie szczególne znaczenie. A poza tym, dałam Marii słowo, że zaopiekuję się waszym ogrodem. Głupio byłoby omijać się za każdym razem, kiedy wpadlibyśmy na siebie.

— Masz rację, byłoby głupio — przyznał z uśmiechem.

Nazajutrz Daniel skończył malowanie jej pokoju. Pomógł ustawić meble i układać książki w regałach. Julia w podzięce zrobiła dobry obiad, do którego podała schłodzone, półwytrawne, czerwone wino i deser, który zrobiła specjalnie z tej okazji: truskawki w bitej śmietanie, oprószone tartą czekoladą.

— Dobrze gotujesz, choć twoje potrawy nie są wyszukane, ale smakują, jak potrawy mojej babci Rozalii — zauważył podczas posiłku.

— Dziękuję. Mama nauczyła mnie gotować — odparła z czarującym uśmiechem. — Nauczyła mnie również, jak dbać o dobry nastrój domu.

— Tak? Ciekawy jestem, w jaki sposób to robisz? — zapytał.

— Staramy się z bratem jeść obiad o określonej porze dnia, zawsze przy ładnie nakrytym stole. Na co dzień jest to obrus kolorowy, białym nakrywam stół w większe święta. Przykładamy wagę do kulturalnego jedzenia, używając do tego sztućców. Nie śmiej się, to bardzo istotne. Nie mlaskamy i nie wybrzydzamy. Mama mówiła, że jedzenie przy jednym stole zjednuje rodzinę. Rozmawiamy wtedy na różne tematy, jak spędziliśmy dzień, o planach na przyszły tydzień, co wydarzyło się na uczelni, jakie otrzymaliśmy oceny, kogo spotkaliśmy albo poznaliśmy. Nie mamy zwyczaju obmawiać swoich bliźnich. Tego także nauczyła nas mama, bo kochała i szanowała ludzi, nawet tych, których nie bardzo rozumiała.

— Twoja mama była mądrą kobietą.

— Nie tylko mama, mój ojciec był także dobrym i mądrym człowiekiem. Zmarli tragicznie, jak wiesz. Ich pogrzeb był najczarniejszym koszmarem, jaki nam się wydarzył, mnie i bratu. Dlatego tak lgnęłam do twojej żony, która była ciepłą i mądrą osobą.

— Maria mówiła, że studiujesz i dorabiasz sobie. W jaki sposób to robisz?

— Studiuję na UTH, na Wydziale Ekonomicznym. Moja specjalność, to prawo w działalności gospodarczej. Dobrze wykonany biznesplan obecnie jest na czasie, bo każdy producent chciałby otrzymać dotację finansową z Unii Europejskiej. Kilku przedsiębiorców hodowlanych zwróciło się do mnie o pomoc i w krótkim czasie wzięli niemałą sumkę pieniędzy na rozwój hodowli bydła i trzody chlewnej. Otrzymali więcej, niż oczekiwali.

— To dobry sposób na zarabianie pieniędzy.

— Przede wszystkim, uczciwy. Szkoda tylko, że mamy tak mało operatywnych rolników. Renta rodziców nie wystarczyłaby nam na zapłacenie wszystkich rachunków. Pieniądze, które otrzymywał Michał od was za korepetycje, niejeden raz podreperowały nasz budżet. Rodzice zostawili nam niewielki kapitał. Gdy zachodzi ku temu pilna potrzeba, wypłacamy pieniądze z konta, ale kiedyś i one się skończą. Stąd te ograniczenia, choćby to malowanie we własnym zakresie — rozłożyła bezradnie ręce.

Daniel przez chwilę rozważał jej słowa.

— Twoja mama wiele cię nauczyła. Mimo to, nie chciałbym, abyś pracowała u nas za darmo, dlatego będę ci płacił za prace w ogrodzie.

— Nie musisz — słabo zaprotestowała.

— Dobrze, że mi powiedziałaś o swojej sytuacji finansowej. Dlatego proszę, abyś nie protestowała, tylko wzięła pod uwagę moją propozycję. Zastanów się tylko nad stawką.

— Stawką?

— Zrób mi kosztorys swoich prac.

— Okay. Zrobię, skoro o to prosisz.

— W takim razie do zobaczenia u nas, wtedy porozmawiamy i sformalizujemy umowę.

— Widzę, że podszedłeś do sprawy całkiem serio.

— Do widzenia, Julio.

— Do widzenia, Danielu.

Julia zorientowała się, że powinna zwrócić się wcześniej do Daniela o pieniądze na zakup nawozów pod drzewka owocowe i wiele innych, potrzebnych rzeczy do zabezpieczenia niektórych krzewów i bylin, przed zbliżającą się zimą. Do tej pory skupiła się wyłącznie na pielęgnacji róż, które kwitły do późnej jesieni, czasem do pierwszych przymrozków.

x

Zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Przy pomocy Michała, Daniel ściął dwumetrowy świerk, który rósł na terenie jego posiadłości. Świerk przestał być już zwykłym drzewkiem, przemienił się w piękną choinkę, która stała w rogu salonu strojna niczym księżniczka i błyszczała od różnokolorowych światełek i bombek. Dwa dni przed wigilią, z pomocą Daniela i Michała, Julia upiekła schab i karkówkę, ugotowali bigos i usmażyli rybę, ugotowali czerwony barszcz i zrobili dwieście pierogów na bazie kiszonej kapusty, grzybów i mięsa. Sernik i strucle makowe upiekła już w swoim domu, przy których pomagał jej Michał. Pracowali prawie do północy, bo chcieli zdążyć przed przybyciem Mirona. Dom wypełniony był smakowitymi zapachami i pięknie udekorowany. Julia nigdy nie podejrzewała Daniela o sentymentalizm, dzisiaj mogła się przekonać, jak bardzo się myliła. Kiedyś wspomniała, że ulubiony obraz jego żony powinien wisieć w salonie, aby wszyscy mogli go podziwiać, a nie w zaciszu ich sypialni. Zauważyła go w momencie, kiedy chciała zerknąć w lustro, zamiast niego, wisiał obraz Madonny z Dzieciątkiem, który kupił dla Marii w Wenecji. Pod nim na komodzie stał bukiet świeżych, różnokolorowych róż. Wcześniej stała tu ikebana, którą sama zrobiła z suszonych kwiatów. Odwróciła się i spojrzała na Daniela, który był zaabsorbowany układaniem sztućców na stole. Nie chciała odrywać go od tej czynności, uśmiechnęła się tylko i zamierzała wrócić do kuchni. Nagle obejrzała się za siebie i natrafiła na jego rozbawiony wzrok. Pokręciła tylko głową. Daniel Sartowicz, wciąż był dla niej zagadką. Lustro w pozłacanej oprawie, wisiało teraz w holu tyle że w pionie, i każdy, kto koło niego przechodził, mógł się w nim przejrzeć od stóp po czubek głowy.

— I co o tym sądzisz? — zapytał jakby od niechcenia, patrząc na obraz Madonny.

— Jest piękny i pasuje tu. Ma dobre oświetlenie z okna. Marii pewnie też spodobałoby się to miejsce. — Julia omiotła spojrzeniem cały pokój.

Na środku salonu stał rozłożony stół nakryty białym obrusem i srebrne świeczki, przy każdym nakryciu przy serwetce leżała jakaś świąteczna kolorowa ozdoba w postaci mikołajka, aniołka, które Julia znalazła w starych pudłach między bombkami. Nad kominkiem wisiała zielona girlanda, przystrojona złotymi bombkami z czerwonymi kokardkami. Pod choinką leżały pięknie zapakowane prezenty, na talerzyku, na białej serwecie leżało sianko, a na sianku biały opłatek, z telewizora leciała kolęda „Cicha Noc”. Wszystko było jak należy. Czekali tylko na Mirona.

— Myślę, że Maria byłaby z nas wszystkich zadowolona — powiedziała z uśmiechem.

— Jestem pewny, że zadanie wykonaliśmy znakomicie — dodał od siebie.

Kolędę przerwało głośne ujadanie Marsa, zupełnie jakby oszalał.

— Pewnie przyjechał Miron i Mars go tak entuzjastycznie wita! — wykrzyknęła Julia i pobiegła do wyjściowych drzwi. Za nią szedł Daniel, a po chwili dołączył do nich Michał.

— O, jakie miłe powitanie! — Miron na ich widok głośno się roześmiał. Obok niego skakał Mars, łasząc się i tuląc, rozbrykany jak mały szczeniak, którym był kilka lat temu.

— Tęsknił za tobą jak my — przywitał go ojciec, biorąc w ramiona. — Czekaliśmy tylko na ciebie, synu. — Daniel wziął od niego plecak i położył u podnóża schodów. — Rozbierz się, zaraz siadamy do stołu.

— Dobry wieczór. Miło was wszystkich widzieć — powiedział Miron na widok uśmiechniętych przyjaciół i ojca.

— Ciebie również — Julia nadstawiła mu do pocałowania policzek i sama mocno pocałowała go w drugi. — Ależ jesteś zimny! — Julia popchnęła go w stronę kuchni. — Chodź, dam ci coś na rozgrzanie, zanim siądziemy do wigilijnej kolacji.

— Wiesz, co teraz by mnie naprawdę rozgrzało? — zapytał i spojrzał na nią z rozbawieniem.

— Wiem, piołunówka! — odparła z takim samym błyskiem w oku. — Żartuję. Dam ci łyk gorącego barszczu. Proszę.

— Jak ładnie pachnie… — westchnął.

— No, dobrze, a teraz leć na górę i się przebierz. Uprasowałam ci białą koszulę do czarnych dżinsów.

— Dbasz o nas jak prawdziwa niania — zaśmiał się z przekorą.

— Wiedziałam, że zjawisz się w domu dopiero przed kolacją. Przepraszam, jeśli naruszyłam twoją prywatność. Byłam pewna, że docenisz mój wysiłek. — Wyszła z kuchni i zmierzała do salonu.

— Julio, zaczekaj! Nie zamierzałem cię obrazić — krzyknął za nią.

— W porządku. I dla twojej informacji nie jestem niczyją nianią, Mironie.

— Przepraszam. Starałem się zaliczyć jak najwięcej przedmiotów, stąd to podenerwowanie. Nie gniewaj się — próbował się usprawiedliwić.

— Już dobrze, tylko się pośpiesz. Wszyscy są głodni, ty zapewne też.

— Daj mi pięć minut.

— No! To mi się podoba. No, leć! Na co się gapisz?

— Na ciebie. Lubisz rządzić, co?

— No nie…, za chwilę poszczuję cię Marsem — zaśmiała się i znikła w głębi domu.

— Co tak długo? — zapytał Daniel, patrząc na nią z zaciekawieniem.

— Nie znasz Mirona? Lubi się przekomarzać. Za chwilę do nas dołączy.

— W takim razie możemy wnieść już potrawy na stół — zaproponował Daniel i ruszył dziarskim krokiem do kuchni, a oni za nim.

W kwadrans potem, wszystko było na swoim miejscu, a oni w komplecie, w odświętnych strojach i w znakomitych nastrojach, stali zebrani wokół pięknie nakrytego stołu. Miron wcale nie ukrywał zaskoczenia. Patrzył zdziwiony na suto zastawiony stół i pięknie udekorowane potrawy, na widok których, jego wrażliwy nos i uczucie głodu mile go połechtały.

— Danielu, jako gospodarz tego domu, czyń swoją powinność — zaproponowała Julia śmiało, wręczając mu Biblię.

Michał z Mironem spojrzeli na nich zaskoczeni, ale sytuacja była zbyt podniosła, aby teraz roztrząsali sprawę stopnia ich zażyłości.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 2.94
drukowana A5
za 58.08