E-book
23.63
drukowana A5
60.86
Zakłamanie

Bezpłatny fragment - Zakłamanie

Objętość:
349 str.
ISBN:
978-83-8126-369-6
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 60.86

Siedziały w przytulnym mieszkaniu trzydziestosześcioletniej Małgosi Markowskiej. Gospodyni, długowłosa, zgrabna blondynka krążyła między kobietami, zbierając brudne talerzyki. Nikt nie protestował, bo każdy wiedział, że Gosia lubi mieć czysty stół, stół ślicznie zastawiony i elegancki, jak ona sama. Obrus ozdabiały delikatne posrebrzane gałązki, na środku pysznił się płaski wazon wypełniony umiejętnie poukładanymi roślinami, a pomiędzy talerzami stały kolorowe szklane kwiaty, w których nastrojowo migotały zapachowe świeczki.

Markowska lubiła też dobre wino i umiała wybrać smaczny gatunek, nie przepłacając ani trochę. Właśnie przyniosła z lodówki kolejną butelkę. Lekko schłodzone nalewała do wielkich kieliszków, zgrabnie obracając je w ręce, aby nie chlapnąć na srebrzysty obrus. Sama piła dzisiaj niewiele, ale bawiło ją obserwowanie, jak koleżanki tracą powagę. Obciągnęła mini sukienkę w kolorze kobaltu, by nieco przykryć długie nogi i usiadła w fotelu, z sympatią przyglądając się każdej z pięciu kobiet. Trzy z nich to jej najlepsze przyjaciółki, jedna to ulubiona fryzjerka, a jedna… hm… Magda to po prostu znajoma, która lubiła przesiadywać u Markowskich.

Były tak różne, że ich długoletnia przyjaźń wydawała się wręcz niemożliwa. A jednak trzymały się razem już szmat czasu. Śmiały się teraz zgodnym chórkiem z dowcipów, którymi trzydziestotrzyletnia Diana Olszewska częstowała towarzystwo, huśtając jednocześnie diabła na nodze obutej w ciężkie glany. Miała rudą, rozczochraną grzywę, wielki tatuaż na szyi, wytarte dżinsy i bransoletki nabijane ćwiekami. Wyglądała, jak żywcem wyrwana z koncertu hard rocka i zdawała się być przeciwieństwem eleganckiej Małgosi o gładko uczesanych włosach, starannym makijażu i gipiurowych aplikacjach na dopasowanej sukience.

Diana sypała żartami jak z rękawa. Wtórowała jej Patrycja, ubrana w luźną czarną bluzę maskującą nadwagę, a robiła to z charakterystyczną śmiertelnie poważną miną, pod którą kryła się ogromna dawka poczucia humoru. Jeśli to prawda, że dobry komik jest smutnym człowiekiem, to Pati Korczak z pewnością byłaby świetna w tym zawodzie. Większość dowcipów była oczywiście mocno feministyczna — jak przystało na babskie spotkanie, obficie podlane dobrym winem.

— Co należy zrobić, żeby uratować mężczyznę przed utonięciem? — zapytała Patrycja poważnie i od razu wyjaśniła — zdjąć nogę z jego głowy.

Gruchnął śmiech.

­– Czym mężczyzna różni się od kota? Kot zawsze trafia do kuwety.

Znowu wybuch śmiechu i komentarz Kariny Jachimiak:

— Mój Filon niestety też czasem nie trafia. Pupa mu wystaje poza kuwetkę.

— Kup mu większą — poradziła Diana. — Duże jest dobre.

— Dobre albo i nie, a wszystko i tak zależy od wielkości… wiadomo czego — dodała Karina i zachichotała. Emanowała ciepłem, serdecznością i otwartością. Zawsze skora do pomocy, zawsze uśmiechnięta. Złotomiedziane włosy miała ułożone przez Agnieszkę w modną, krótką fryzurkę. Małgosia wiedziała, że dopóki przyjaźni się z Kariną — nie zginie, bo Karo — jak nazywała przyjaciółkę — potrafi znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Niegdyś mężatka, potem wdowa, samotnie wychowywała piętnastoletnią już córkę Klaudię i zarażała wszystkich swoim optymizmem.

— Przynajmniej facetom się tak wydaje. — Roześmiała się Diana i zmieniając zabawnie głos powiedziała — Jeszcze dwa centymetry więcej i byłbym królem…

— Jeszcze dwa centymetry mniej i byłbyś królową — dokończyła za nią Patrycja i wszystkie się znowu roześmiały.

— Żona mówi do przyjaciółki: mąż się znowu spóźnia, pewnie ma kochankę — zaczęła Diana kolejny żart. — Czemu ty zaraz myślisz o najgorszym, odpowiada przyjaciółka. Może po prostu miał wypadek.

Roześmiały się wszystkie, poza Agnieszką Zembrzuską, która pokręciła głową.

— Dla mnie to masakra. Nie wyobrażam sobie, że Konrad mógłby mnie zdradzić. To po prostu… coś okropnego. — Aga rozłożyła ręce w geście bezradności. — Już bym chyba wolała, żeby zniknął, niż miałabym go nakryć na zdradzie.

— Oj tam, przejmujesz się niepotrzebnie. — Zaśmiała się beztrosko Diana. — Rozwiodłabyś się i znalazłabyś sobie innego.

— Nawet nie chcę o tym myśleć! — Agnieszka splotła dłonie jak do modlitwy. Śliczna, drobna i delikatna, zawsze starannie umalowana, z długimi do pasa ciemnymi włosami była najlepszą fryzjerką w okolicy. Cicha i łagodna, o oczach jak sarna. Cokolwiek na siebie ubrała, wyglądała zjawiskowo. To taki typ urody, który nawet w worku wygląda olśniewająco. Była mamą dziewięcioletniego Olka i co chwilę spoglądała na zegarek, bo umówiła się ze swoim przystojnym mężem, Konradem, który miał po nią przyjechać.

— Spokojnie — łagodziła Małgosia — Przecież nikt cię nie zdradza.

— Ale zawsze może. Nawet teraz, kiedy siedzę tu z wami.

— Przesadzasz. — Karina podała Agnieszce kieliszek. — Pij i relaksuj się. A on niech sobie tam robi, co chce.

Aga wzięła wino, ale pokręciła głową z powątpiewaniem.

— Podziwiam wasz spokój.

— Na pewne rzeczy nie mamy po prostu wpływu, więc po co się przejmować — stwierdziła filozoficznie Patrycja. — Najbardziej pozbawione sensu są czarne myśli o przyszłości i lęk o to, co może, a wcale nie musi się wydarzyć.

Diana zaczęła opowiadać nowy żart i atmosfera się natychmiast poprawiła


Magda Owczarek ze znudzeniem poprawiała makijaż w łazience. Chciała już wreszcie wyjść z drętwego babskiego spotkania, na którym brylowała ta gruba Patrycja, opowiadając jakieś durne dowcipy. Miała dość słuchania o rzekomej głupocie facetów. Lubiła mężczyzn — tych całkiem młodych studenciaków i starszych też. Można się z nimi fajnie zabawić. Szczególnie wtedy, kiedy stawiają drinki i mówią jej, jaka jest ładna. A kobiety ją ignorują. Zupełnie tak, jakby nie miała nic ciekawego do powiedzenia. Owszem ma. Dużo wie i chodzi w wiele ciekawych miejsc. Jest młodą, fajną dziewczyną, a nie nudną kurą domową, która umie tylko narzekać na męża. Próbowała kilka razy powiedzieć, jakie piękne kolczyki widziała w tym nowym sklepie w galerii, ale niestety, nie dopuściły jej do głosu. Wolą głupio dowcipkować. Pewnie dlatego, że są stare. A ona jest młoda i lubi się bawić.

Dzisiaj planowała jeszcze dyskotekę w Starym Pałacyku. Zwykle przychodzą tam ciekawi mężczyźni. Nie jacyś robole odświeżeni naprędce po drugiej zmianie, tylko eleganccy ludzie, pachnący dobrą wodą i nieźle sytuowani. Już czas mieć kogoś na stałe. Od ponad roku próbowała znaleźć mężczyznę, z którym mogłaby zamieszkać, ale wszystkie związki szybko się kończyły. Za szybko. Chyba po prostu nie trafiła jeszcze na swoje przeznaczenie. Kolejni partnerzy szybko znikali z jej życia, jakby wystarczał im tylko krótki romans albo bali się małżeństwa. Taki jakiś dziwny pech.

Magda pociągnęła usta beżową szminką, poprawiła włosy przed lustrem, westchnęła i wróciła do dziewczyn. W milczeniu wsunęła się na swoje miejsce na wersalce i sięgnęła po kawałek sernika. Był lekki, puszysty i pachniał pomarańczami. Uwielbiała wypieki Gosi. Mogłaby je jadać codziennie. Sama co prawda nieźle gotowała, ale ciasta zupełnie jej nie wychodziły. Nawet z najlepszego przepisu rodził się zakalec.


— Dziewczyny, mam jeszcze galaretkę z brzoskwiniami. Bierzcie — Małgosia weszła do pokoju niosąc tacę z kolorowymi pucharkami.

— Ojej, ja już nic nie zmieszczę — Karina westchnęła ciężko. — Ile można jeść?

— Ja tam mogę — Diana sięgnęła ochoczo po deser i przez chwilę sprawdzała pod światło zawartość naczynia, po czym wymieniła je na inne. — Tam jest więcej — wyjaśniła.

— Nie sądzę. — Małgosia odruchowo porównała dwa pucharki. — Są takie same.

— Ale ten mi się bardziej podoba — Diana ochoczo włożyła do buzi łyżkę pełną galaretki.

Gospodyni ustawiła deser na stole, ale Patrycja ostentacyjnie odsunęła go od siebie.

— Zabierz to sprzed moich oczu. Odchudzam się — niemal warknęła.

— Słusznie — parsknęła Magda. Wyszło to trochę nietaktownie, bo Patrycja była po prostu gruba. Małgosia pamięta, że kiedy zobaczyła ją po raz pierwszy, pomyślała, że Patrycja jest nieładna i niekobieca — otyła, włosy krótko obcięte, a na nosie okulary w niemodnych oprawkach. Na dodatek miała wówczas na sobie długą, męską koszulę w kratę. Koszmar! Dopiero po rozmowie z Pati zrozumiała, że właśnie poznała fantastyczną, miłą i szalenie inteligentną osobę. A to chyba zawsze było ważne dla Gosi — inteligencja. Trudno jej było lubić ludzi, których uważała za głupich. Starannie dobierała sobie przyjaciół i priorytetem była w tym zawsze błyskotliwość nowo poznanych osób. Dlatego czerpała mnóstwo przyjemności z towarzystwa Diany, Patrycji i Kariny. To były kobiety, przy których nie można było się nudzić.


Zaśmiewały się właśnie z kolejnego żartu, kiedy wrócił Tomek. Magda natychmiast się wyprostowała, a oczy jej lekko zalśniły, bo Markowski, to nie byle kto — to szef własnej firmy. Taki szef, który dobrze zarabia i potrafi zapewnić swojej żonie wszystko, a ona nie musi pracować. „Takiej to dobrze” — pomyślała Magda. „A ja muszę codziennie do pracy, kiedy ona się wyleguje, bo chłop ją utrzymuje. Życie jest cholernie niesprawiedliwe”.

Dziewczyny śmiechem i żartami przywitały męża Gosi, która bez żenady zarzuciła mu ręce na szyję, jakby nie widzieli się miesiąc. Przytulili się, czule całując i widać było, że to ich normalne zachowanie. Magda przywarła wzrokiem do twarzy Tomka, czekając niecierpliwie, aż odwróci się od żony i zajmie innymi. Niecierpliwie oblizała świeżo uszminkowane wargi i obserwowała jak wita się z dziewczynami. Po czym wstała i energicznie podeszła do męża Gosi, kołysząc biodrami.

— Cześć Tomeczku, sto lat cię nie widziałam, no przywitajmy się. — Skwapliwie przytuliła się do mężczyzny. Był gorący i pachniał dobrym płynem po goleniu. Poczuła się dokładnie tak, jak zawsze chciała się poczuć — bezpieczna w silnych męskich ramionach. Iskra podniecenia przeszyła jej ciało. Prawie zabolało, kiedy delikatnie się odsunął…


Dziewczyny jedna po drugiej wychodziły, śmiejąc się i żartując. Magda czekała, aż zostanie sama z gospodarzami.

— Odpocznij Gosiu, ja to powynoszę i pozmywam — rzuciła od niechcenia.

— No coś ty, sama sobie sprzątnę — protestowała Markowska, ale dziewczyna lekko popchnęła ją na fotel.

— Siedź. Tomek mi pomoże. Chodź Tomek — rzuciła rozkazująco i mężczyzna chociaż niechętnie, podreptał do kuchni ze stosem talerzy w rękach.

­– Ja pozmywam, zapalmy sobie najpierw. — Poskładała naczynia do zlewu i włączyła wyciąg. — Chciałam pogadać.

— Coś się stało? — Tomek wyciągnął papierosy. Dziewczyna przysunęła się blisko, aby mógł podać jej ogień. Znowu poczuła jego zapach. Zakręciło jej się w głowie, może od dymu, a może od tego dziwnego poczucia gorąca. Spojrzała mu w oczy najbardziej namiętnie, jak umiała. Te oczy były zielone, hipnotyzujące. I rzęsy — miał bardzo długie ciemne rzęsy. „Cholernie mi się podoba” — pomyślała. Uświadomiła sobie, że od dawna myśli o Tomku inaczej, niż o innych. Lubiła go, ale chyba nie miałaby nic przeciw temu, by to lubienie przerodziło się w coś więcej. Uśmiechnął się, jakby czytał jej w myślach. Powoli wypuścił dym i zmrużył oczy.

— O co ci chodzi?

— Wiesz… nie mam pracy. — Obejrzała się przez ramię. Zobaczyła Gosię siedzącą na fotelu. Przeglądała jakąś książkę, ale w każdej chwili mogła wejść do kuchni.

— Jak to nie masz? A sklep?

— Zamykają. Facet splajtował.

— Tak szybko? — zdziwił się Tomek i zmarszczył brwi. — Przecież pół roku temu go otworzył.

Magda wzruszyła ramionami i wydmuchnęła w górę dym, wyginając mocno szyję.

— Nie mam pojęcia. On jest jakiś dziwny. Wydaje mi się, że ma jakiś inny interes na boku i dlatego wcale nie dba o sklep. Widać było od początku, że nie ma zysku.

Obserwowała Tomka spod przymkniętych powiek, bawiąc się kosmykiem włosów. Trudno było przewidzieć, co myśli. Nie patrzył na nią skupiony na puszczaniu kółek z dymu.

— I co byś chciała?

— Może znasz kogoś, kto potrzebuje sprzedawcy albo może sekretarki — uśmiechnęła się przymilnie.

— Sekretarki? — zdziwił się.

— A czemu nie? To mogłoby być nawet ciekawe. — Przysunęła się bliżej, by znowu poczuć to magiczne, przyjemne ciepło, ale wtedy Małgosia weszła do kuchni.

— Ale nakopciliście! — Pomachała ręką, rozganiając dym, po czym zaczęła sobie robić kanapkę. — Zgłodniałam.

— Ja też — upomniał się Tomek. — Zostało coś dobrego?

— Masz tortilki w lodówce, skarbie.

— Och….! — Tomkowi zaświeciły się oczy. Zgasił papierosa i objął Małgosię całując ją w ucho. — Moje ulubione.

Magda wiedziała, że jedyne co jej zostało, to zmycie naczyń. Markowscy, przekomarzając się radośnie, przygotowywali sobie jedzenie, zupełnie nie zwracając na nią uwagi.

*

Muzyka była świetna. Cały czas leciały ulubione kawałki Magdy, więc szalała na parkiecie odsłaniając nogi aż do pośladków. Nogi miała trochę krzywe, ale nie chciała tego widzieć. Poza tym wiedziała już, że dla mężczyzn ważne jest, by je im pokazać. Nie muszą być idealne — mają być dwie, najlepiej kusząco obciągnięte ciemnymi pończochami. Kiedyś wstydziła się tak ubierać. Potem jednak zorientowała się, że warto pokazać kolana, bo natychmiast przyciąga się wzrok mężczyzn. Im krótsza spódnica, tym większe powodzenie u płci przeciwnej. Taki ten męski świat prosty w obsłudze.

Dzisiaj czuła się szczególnie piękna. Miała świetny makijaż zrobiony przez Ewelinę, u której wynajmowała pokój, a niesforne kręcone włosy oddała w ręce Agnieszki. Zembrzuska jest naprawdę fenomenalną fryzjerką, potrafi ujarzmić nawet takie szare, matowe loki i sprawić, by lśniącymi spiralami rozsypywały się na plecy. Stopy Magda schowała w wysokich złotych bucikach, a resztę nóg obciągniętych kuszącymi rajstopami, które udawały pończochy, pokazała w całej okazałości. Krótka spódniczka ledwo przykrywała pośladki. Widziała, że faceci patrzą na nią łakomym wzrokiem i czuła się z tym szczęśliwa.

Magda upatrzyła sobie już partnera. Tańczyli razem trzeci raz i widziała wyraźnie, że mu się podoba. Tym razem jednak nie pójdzie z nim do toalety na szybki seks. Nie będzie tylko rozrywką. Pójdą do niej i będą się kochać w łóżku. Przyzwoicie. Musi tylko potrzymać go nieco na dystans. A przede wszystkim musi sprawdzić, czy jest kimś odpowiednim. Czy pracuje i zarabia, czy jest nadal jest na utrzymaniu mamy, jak ten ostatni chłopak, z którym się spotykała przez miesiąc.

Bardzo szybko odnalazł ją przy barze.

— Cześć. Jestem Marcin. Zatańczysz jeszcze ze mną?

— Magda — rzuciła niedbale, obserwując go kątem oka — Teraz odpoczywam.

— To czego się napijesz? A może mogę ci zaproponować coś do jedzenia? — wyjął grubo napchany portfel.

Magdzie mocniej zabiło serce. Wreszcie ktoś porządny, kto ma nie tylko wygląd, ale i pieniądze. To znaczy, że dobrze wybrała. Może ma własną firmę, jak Tomek?

— A co chciałbyś mi zaproponować? — rzuciła mu lekko znudzone i jednocześnie powłóczyste spojrzenie, odgarniając włosy za ucho. To zawsze działało.

— Na początek zmieńmy lokal.

Uśmiechnęła się lekko. Rybka złapała haczyk.


Obudziła się wcześnie na lekkim kacu. Nie piła zbyt dużo. Chciała jak najlepiej poznać Marcina. Nie miał żony, miał za to własną firmę. Był rzeczywiście bogaty. Kolację zjedli w eleganckiej restauracji, w której czuła się nawet trochę niezręcznie. Była przecież ubrana w dyskotekową błyszczącą mini, która więcej pokazywała niż ukrywała. Chciał ją potem zabrać do hotelu, ale pomyślała, że tylko panienki lekkich obyczajów chodzą do hotelu. W końcu ona ma swój pokój z osobnym wejściem i bardzo wygodnym łóżkiem. Zaprosiła go do siebie. Ewelina nigdy nie czepiała się, kiedy Magdę odwiedzali mężczyźni. I nawet tego nie widziała zajęta swoją rodziną. Miała troje dzieci w szkolnym wieku i nie sprawdzała, z kim Magda wraca do domu. Chyba ją to w ogóle nie obchodziło.

Zaraz po przyjściu rzucił się na nią i kochali się szybko, gwałtownie. Nie miała z tego żadnej przyjemności — jak zwykle. Nie oczekiwała zresztą, że będzie inaczej. Musiałaby chyba godzinę poddawać się pieszczotom, by cokolwiek poczuć. Nie spotkała dotąd mężczyzny, który by umiał tego dokonać. Nad ranem wziął ją drugi raz — wolniej i dłużej ją pieścił, jakby liczył na to, że uda mu się ją zaspokoić. By to skrócić, odegrała piękną scenę rozkoszy, wydobywając z siebie mnóstwo jęków i okrzyków zachwytu. Ucieszyła się, kiedy dał się nabrać i szybko skończył. Mogła wreszcie odpocząć, a czuła się obolała.

Podniosła się z łóżka i poszła umyć zęby. Kiedy wróciła, nadal spał na brzuchu. Miał pięknie umięśnione plecy i bardzo męskie rysy twarzy. Pogłaskała go delikatnie po łopatkach. Natychmiast otworzył oczy.

— Przepraszam, nie chciałam cię obudzić.

— Nie obudziłaś. I tak muszę już lecieć. — Wstał i pospiesznie ubierał spodnie.

— Dobrze ci było? — zapytała.

Podniósł w górę brwi i zastygł w połowie ruchu.

— Ty poważnie tak? Myślałem, że to mężczyzna zadaje takie pytania, a nie kobieta.

— A nie, tylko tak chciałam wiedzieć, czy jesteś zadowolony.

— Jestem, oczywiście.

­– To powiedz mi, co dalej? — Podeszła i lekko przytuliła się do niego.

Objął ją łagodnie, a po chwili odsunął od siebie.

— Co dalej? Z czym?

— No… z nami.

— Chcesz się jeszcze spotkać ze mną? — zapytał. — Nie ma sprawy. Daj mi swój numer telefonu. Zadzwonię w wolnej chwili.

— Och, oczywiście, że dam. Ale moglibyśmy już teraz coś ustalić, zaplanować.

— Kolejną randkę?

— Coś więcej.

— Ale co? Nie rozumiem. — Zmarszczył brwi.

— No wiesz… — Magda nabrała głęboko powietrza — … spaliśmy ze sobą, więc chciałam zapytać, czy ożenisz się ze mną?

Marcin otworzył usta, a potem je zamknął i znów otworzył.

— Nie wiem, co powiedzieć… — Nagle go olśniło. — Czy ty byłaś dziewicą? Czy ja byłem taki pijany, że tego nie zauważyłem?

— Ej, nie. — Roześmiała się. — Oczywiście, że nie. Tylko mi się podobasz i pomyślałam, że moglibyśmy być razem.

Mężczyzna zaczął tyłem cofać się do drzwi.

— A, to o to chodzi. — Rozejrzał się dookoła. — To raczej… chciałbym się zastanowić, bo wiesz… nie planowałem niczego takiego. Muszę już uciekać. Trzymaj się.

Wyszedł pospiesznie, zanim Magda podała mu kartkę z numerem telefonu. Chciała wybiec za nim, ale była w samej bieliźnie, a u góry w mieszkaniu Eweliny już zaczął się ruch.

*

Małgosia wolno płynęła, rozgarniając wodę pewnymi ruchami i z zachwytem obserwowała lśniące błyski słońca, załamujące się na drobnych falach. Jezioro było niewielkie i kilka dni upału wystarczyło, by woda stała się cudownie ciepła. Pachniała świeżością i zielenią, kusiła letnimi przyjemnościami. Łagodnie pieściła skórę, chłodząc i orzeźwiając, chroniąc przed popołudniową duchotą.

Kilka metrów przed ścianą szuwarów Małgosia zawróciła i popłynęła w kierunku trawiastej plaży, na której wygrzewał się Tomek. Z uśmiechem obserwowała krajobraz po drugiej stronie jeziora. Intensywna zieleń odcinała się szerokim pasem od czystego, błękitnego nieba. Dzisiaj nie było na nim nawet jednej chmurki. Kolory czerwcowych drzew były soczyste, piękne, pełne życia. Brzozy rosnące przy samej plaży migotały liśćmi, jak posrebrzanymi lusterkami. Widok z poziomu wody pokazywał zupełnie inny świat. Wydawał się wyostrzony i zarazem przejrzysty, jakby oglądany przez szkła korekcyjne.

Małgosia popatrzyła na swoje dłonie, które łagodny ruchem rozgarniały fale. Złota obrączka z małymi diamencikami zamigotała w blasku słońca, które przenikało przez warstwę wody. Może uda się namówić męża, żeby zostali tu jeszcze przez dwa lub trzy dni? To najlepszy czas: przed sezonem. Jest cicho i spokojnie. Zaledwie kilka osób rozłożyło na plaży leżaki, wystawiając do słońca białe po zimie ciała. W pobliskim barze także jest pustawo, nie ma kolejek, można spokojnie zamówić pyszną, smażoną rybkę i posiedzieć w ciszy nad szklanką zimnego piwa.

Dotknęła stopami piaszczystego dna i pomału wyszła z wody, rozpuszczając włosy i zakładając spinkę na ramiączko stroju kąpielowego. Ciepłe promienie słońca dotknęły jej skóry, ogrzewając i chroniąc przed chłodem lekkiego wiatru, który wywoływał gęsią skórkę. Wolno stąpając po trawie, podeszła do koca. Tomek leżał na brzuchu, opalając już lekko zbrązowione plecy. Położyła się przy nim, przywierając doń mokrym ciałem i obejmując go ramieniem. Drgnął od zetknięcia z jej zimną od wody skórą, ale nie szarpnął się ani nie krzyknął. Odwrócił się powoli i uśmiechnął.

— Jesteś mokra.

— Wiem — wyszczerzyła zęby. — Czemu nie pójdziesz popływać?

— Myłem się dzisiaj. Wystarczy.

— Szkoda. Woda jest super. — Usiadła na kocu. — To chodź do baru na rybkę. Mam ochotę na dorsza.

— Za chwilę — przewrócił się na plecy i obserwował strużkę wody, spływającą wzdłuż jej obojczyka. Zapragnął nagle zlizać te krople z jej skóry.

— A może najpierw skoczymy do domku i zafundujemy sobie trochę seksu na zaostrzenie apetytu? — przesunął palcem po jej mokrym ramieniu.

Roześmiała się.

— Tylko szybko, bo jestem głodna.


Nie było szybko. Kochali się namiętnie i powoli. Całował każdy skrawek jej chłodnego i pachnącego jeziorem ciała. Nie była mu dłużna. Dopiero po godzinie trafili do baru na upragnionego dorsza.

Kiedy siedzieli nad szklankami z piwem, czekając na jedzenie, zadzwonił telefon. Tomek niechętnie odebrał. Z urywków jego odpowiedzi Małgosia zrozumiała, że cudowny kilkudniowy wypad nad jezioro właśnie dobiegł końca.

— Musimy wracać — powiedział z niezadowoleniem, odkładając komórkę na blat stołu i zapalając papierosa.

— Coś się stało?

— Mama pani Wiolety zachorowała i trafiła do szpitala. Ona musi do niej pojechać na dłużej i prawdopodobnie złoży wypowiedzenie.

— Ojej. A co z firmą?

Pokręcił wolno głową i zdenerwowany postukał zapalniczką w blat stołu.

— Cholera. — zaklął — Pani Wioleta jest najlepszą sekretarką, jaką znam.

— Musisz mieć kogoś na jej miejsce.

— Muszę, wiem. — pociągnął spory łyk piwa.

— Na pewno kogoś znajdziemy. — Małgosia nie do końca wierzyła, że to takie proste, ale próbowała być dobrej myśli. — Ludzie teraz szukają pracy.

Zmarszczył brwi.

— Dam sobie radę, tylko będę później wracał do domu.

— Popytam dziewczyny, może kogoś znają, kto by się nadawał.

— Popytaj.

— Kiedy musimy wracać?

— Zaraz. Jak tylko zjemy, pakujemy się i jedziemy. Dzisiaj wieczorem muszę być w firmie.

Małgosia uśmiechnęła się smutno i spojrzała przez ramię na jezioro. Słońce migotało kusząco w drobnych falach marszczących powierzchnię. Niebo nadal było bez żadnej chmurki, a zielone brzozy wokół plaży szeleściły lekko w łagodnym wietrze. Szkoda.

*

Przez najbliższe kilka dni Tomasz wracał późno i z niechęcią opowiadał o kolejnych kandydatkach na zwolniony etat. Chociaż praca nie wymagała żadnych szczególnych zdolności ani specjalnego wykształcenia, nie miał szczęścia. Panie, które przychodziły na rozmowę o pracy, zupełnie nie nadawały się do obsługi klienta. A to było ich najważniejsze zadanie. Potrzebna była osoba miła, uśmiechnięta i z odpowiednią prezencją.

Któregoś dnia, kiedy przy kolacji wspólnie zastanawiali się nad rozwiązaniem sytuacji, Gosia pomyślała o Magdzie Owczarek, która nie miała pracy od dłuższego czasu i skarżyła się na brak pieniędzy. Może byłaby dobra? Ta zwykle mocno umalowana dziewczyna o kręconych blond włosach była roześmiana i pracowita. Od dawna miała do czynienia z klientami, bo zatrudniała się najczęściej w różnych sklepach i z pewnością poradziłaby sobie z obsługą telefonu czy kasy fiskalnej. Co prawda interesowała się głównie imprezowaniem, ale przecież była młoda. Miała prawo się bawić.

Właściwie nikt już nie pamiętał, jak to się stało, że Magda przykleiła się do Kariny. Podobno spotkały się na jakiejś dyskotece i tego samego wieczoru trafiły do domu Markowskich. Potem obie, Gosia i Karina, opiekuńczo zajęły się młodszą od siebie o 10 lat koleżanką. Załatwiły jej mieszkanie u Eweliny Traczyk, siostry Kariny. Udało się im też znaleźć dla dziewczyny całkiem niezłą pracę w sklepie. Od tamtej pory Owczarek zaczęła być stałym gościem w domu Gosi, która niemal codziennie częstowała Magdę kawą i ciastem. Czasem pomagała jej też zrobić makijaż na wieczorną randkę z chłopakiem, udostępniała swoją sukienkę lub jakiś kosmetyk. Po kilku miesiącach zaczęła pożyczać Magdzie nawet pieniądze i drobiazgi ze swojej biżuterii. Magda zawsze wszystko oddawała co do grosza. Wydawała się uczciwa.

— Tomku, przecież Magda nie ma zajęcia. Przesiaduje u mnie całymi dniami — powiedziała Małgosia.

— Tak, coś mi tam wspominała, że gość, u którego pracowała, splajtował już jakiś czas temu.

— No, to dobrze się składa — masz pracownika.

— Czy ja wiem… — Tomek się zawahał. — Ona jest trochę dziwna.

— Czemu?

— Wydaje mi się, że Karina nie mówiła o niej najlepiej.

— Wierzysz plotkom?

Gosia wstała i zaczęła zbierać naczynia ze stołu. Podniósł się, by jej pomóc, ale zatrzymała go ruchem ręki.

— Dzięki, sama to zrobię. Pomyśl o Owczarek. Może byłaby niezła jako sekretarka.

Odniosła talerze do kuchni i szybko zaczęła je zmywać. Zmarszczyła czoło, szukając w myślach dobrego argumentu, którym mogłaby przekonać męża. Nie chciała zmuszać Tomka do zatrudnienia Magdy, ale byłoby to idealne rozwiązanie. Z dwóch powodów. Po pierwsze miałaby Tomka częściej dla siebie. Nie musiałby tyle czasu spędzać w firmie. A po drugie — czuła się już zmęczona ciągłą obecnością młodej kobiety. Odkąd Magda straciła pracę, codziennie przychodziła do Markowskich na kawę. Siedziała potem wiele godzin, oglądając w telewizji jakieś seriale. Wychodziła dopiero późnym wieczorem, aby zdążyć na kolejną dyskotekę czy do klubu. Małgosia nie miała o czym z nią rozmawiać. Dziewczyna była nieco prostacka, opowiadała wyłącznie o ciuchach i kosmetykach albo skarżyła się na brak pieniędzy. Niechby już miała jakieś zajęcie i niechby sobie zarabiała. Czas najwyższy!


Tomek przez chwilę oglądał telewizję, ale zaraz poszedł pod prysznic. Miał ochotę jak najszybciej znaleźć się w łóżku z żoną. Wyglądała dzisiaj szczególnie pięknie. Długie złote włosy upięła w kok, odsłaniając piękną szyję. Zamiast ulubionych spodni założyła sukienkę, która odsłoniła jej cudowne nogi. Trudno mu było skupić się na czymkolwiek, kiedy kręciła się po mieszkaniu. Poruszała się tak, jakby tańczyła w rytm sobie tylko słyszanej muzyki. Fascynowało go to i podniecało. Nie widział tego u żadnej innej kobiety. Kiedyś powiedziano by pewnie, że poruszała się: „z gracją”. Dzisiaj nikt nie używał takich wyświechtanych słów.

Zawinięty w ręcznik wskoczył do łóżka i niecierpliwie czekał, aż Gosia zajrzy do sypialni. Kiedy weszła, wyciągnął do niej ręce. Podeszła i pozwoliła się przytulić. Całowali się przez chwilę, jednak kiedy jego usta zsunęły się na jej szyję, wyślizgnęła się z jego ramion. Patrzył z zachwytem jak wyjmuje spinki z włosów, a złote pasma migoczącą falą rozsypują się po plecach.

— I co z Magdą? — Wytrąciła go z marzeń.

— Nie wiem — mruknął, zakładając ręce na piersi

— Ona jest pracowita i wydaje się uczciwa. A poza tym lubi nas, a to też ważne.

— A jeśli Karina przekona cię, że to zły pomysł?

— Karina to złota dziewczyna, ona na pewno nic złego nie powie. Zresztą zadzwoń do niej i zapytaj. Idę wziąć prysznic.

Gosia skierowała się do łazienki, a Tomek wybrał numer Jachimiak.

— Jak uważasz. — Karina nie wykazała entuzjazmu dla pomysłu Gosi. — Jest uśmiechnięta, jest pracowita, ale poza tym jednak pewne rzeczy mi się u niej nie podobają.

— Co na przykład?

— Może nie powinnam tak mówić, ale moim zdaniem to jest zwykła puszczalska. Mieszka w końcu u mojej siostry, więc mam wieści z pierwszej ręki. Codziennie inny facet. Często wraca po alkoholu i tylko dyskoteki jej w głowie. Ja bym się zastanawiała, czy chcę zatrudnić kogoś, z kim spało pół miasta.

Kiedy Małgosia wyszła z łazienki, Tomek zrelacjonował jej rozmowę z Kariną. Markowska wtuliła się w męża, a po chwili odezwała niepewnie:

— Wiesz, chciałabym jej pomóc.

— Mimo tego wszystkiego, co mówi Karina?

— Nie powinniśmy jej tak oceniać, przecież pod łóżkiem u niej nie siedzimy. Poza tym… jest młoda i szuka sobie chłopaka. Młode dziewczyny dzisiaj takie są. Sypiają z kim popadnie, dopóki nie trafią na tego jedynego. A z drugiej strony jest zawsze uśmiechnięta i miła. To przecież dobra cecha u kogoś, kto pracuje z klientem. A w sklepie ją chwalili, że jest pracowita.

— Pewnie masz rację. ­– Tomek zwykle zgadzał się z Gosią. — Jeśli chcesz, to oczywiście porozmawiam z nią.

— Ma być uczciwa i rzetelna w pracy, a jej życie osobiste to jej sprawa prywatna. — Zakończyła sprawę Gosia. — Ona potrzebuje teraz jakiegoś etatu, nie ma tutaj nikogo. Powinniśmy jej pomóc. Zobaczymy. Jak się nie sprawdzi, to ją zwolnisz. I z głowy.

— Jesteś taka dobra. — Tomek pochylił się nad żoną. — Skąd w tobie tyle życzliwości i współczucia dla innych. — Zaczął delikatnie całować jej szyję, policzki i usta.

— Przesadzasz — szepnęła zauroczona pieszczotą. I zaczęła oddawać mu pocałunki. Kochali się niespiesznie i czule, szepcząc sobie słowa największej miłości.

— Uwielbiam to — westchnęła, kiedy leżeli wtuleni w siebie.

— Mmmm…. Co?

— Kochać się z tobą. Jesteś najlepszy.

— A ty masz złote serce dla ludzi.

Przytulił ją mocniej, by po chwili zachrapać lekko. A Gosia leżała w jego ramionach rozmarzona, z szeroko otwartymi oczami, wspominając wszystkie piękne chwile od czasu, kiedy się poznali. Był jej drugą połówką jabłka, jej snem, jej marzeniem i jej duszą. Kochała go ponad życie.

*

— Mężczyźni są z natury poligamiczni. Wszyscy — stwierdziła z mocą Karina i popatrzyła wymownie na Patrycję i Małgosię. Siedziały we trzy w ogródku jednej z najlepszych kawiarni w centrum i patrzyły z zaciekawieniem na przechodzących ludzi. Ciepły wiatr owiewał im twarze. Gwar miasta delikatnie tworzył tło dla spokojnej rozmowy. Lubiły te swoje babskie spotkania i filozoficzne pogaduchy o wszystkim i o niczym. Dzisiaj jednak było im smutno, bo właśnie dowiedziały się, że Mateusz zdradził Dianę. Nie byli małżeństwem, ale mieszkali ze sobą już trzy lata. Kobiety sądziły, że niebawem spotkają się na ślubie, a tu taka przykra niespodzianka.

— Uogólniasz — zaprotestowała Małgosia.

— Po prostu obserwuję świat i widzę, że faceci tacy są. Każdy jeden.

— Niekoniecznie. — Myślę, że mój Tomek nie jest z tych, którzy szukaliby przygód.

— Może tak, a może nie. Trudno ocenić — nie ustępowała Jachimiak.

— Tomek mnie kocha.

— Wiem, oczywiście. Ale to niczego nie zmienia. Oni potrafią grać na wiele frontów.

— Karina ma rację. — Patrycja odstawiła na stół filiżankę. — Myślisz, że mój pierwszy mąż mnie nie kochał? Oczywiście, że kochał. Byłam jego szczęściem największym. Do czasu… Dopóki taka jedna wesolutka Dorotka nie zaczęła się do niego dobierać. Niby się bronił, ale jak przyszło co do czego, to skorzystał z okazji.

— Pierwszy raz najtrudniej — westchnęła z sarkazmem Karina. — A potem to już górki.

— Dokładnie — przytaknęła Patrycja. — Potem już jedna po drugiej.

— Dziewczyny, przesadzacie. — Gosia skrzywiła się z niesmakiem.

— Obyś miała rację. — Karina pokręciła głową z powątpiewaniem.

— Nie sugerujcie proszę, że Tomek może zrobić mi coś takiego.

— Nie Tomek, tylko jakaś baba — Patrycja była jak zwykle bardzo poważna. — Kobieta jeśli chce, może mieć każdego, bo na każdego jest sposób. Chyba wiesz, że jeśli zechcesz, jeśli się uprzesz, to możesz uwieść nawet…. No, nie wiem…. Konrada Agnieszki na przykład.

— W życiu bym tego nie zrobiła — oburzyła się Małgosia.

— Oczywiście, ty nie. Ale miej świadomość, że możesz. A skoro ty możesz, to inna może także.

— Pati ma rację. — Karina odłożyła na stół komórkę, w której przez chwilę czegoś szukała. — Czy naprawdę myślisz, że dużo trzeba? Wystarczy ubrać mini i zakręcić chłopu pupą przed nosem. Przecież oni wszyscy lubią mieć dużo kobiet i lubią dodawać sobie męskości. A mózg wiadomo gdzie mają. Tam na dole.

Małgosia zamyśliła się przez chwilę. Karo była bardzo sceptyczna, ale to zrozumiałe. Odkąd straciła męża, związki zupełnie jej się nie udawały. Wojtek zginął w wypadku samochodowym, kiedy ich córeczka Klaudia miała zaledwie pięć lat. Ponad pół dekady młoda kobieta była w żałobie, jednak później zdecydowała się związać najpierw z jednym znajomym, potem z drugim i z kolejnym. Wszystkie relacje kończyły się fiaskiem, a Karina nadal była samotna i wątpiła, by kiedykolwiek jeszcze ułożyła sobie życie osobiste. Małgosia zastanawiała się, co takiego było w Karo, że mężczyźni od niej uciekali. Była inteligentna, sympatyczna, ładna, szczupła i wysoka. Do tego samodzielna i zaradna. Miała własną firmę rachunkową. Nie szukała bogatego partnera, a jedynie prawdziwego uczucia. Być może jednak podświadomie bała się bliskości, by znowu nie stracić kogoś, kogo pokocha? To by tłumaczyło, dlaczego ciągle była sama.

— Czy coś jeszcze mogę paniom podać? — ładna, mocno umalowana kelnerka uśmiechnęła się nieco służbowo.

Dziewczyny pokręciły głową, tylko Małgosia wyciągnęła rękę po menu.

— Może jakieś lody? Najchętniej pomarańczowe.

— Nie mamy takich. Ale mogę pani polecić wspaniały deser pistacjowo-waniliowy z dodatkiem mandarynek albo…

— Niech będzie — Markowska przerwała kelnerce, uśmiechając się przepraszająco — może być ten z mandarynkami.

— Dla mnie też — Karina podniosła lekko rękę.

— A dla pani? — dziewczyna zwróciła się do Patrycji, która uniosła w górę brwi zdziwiona.

— Jak będę taka szczupła jak pani, to wtedy zamówię lody.

Kelnerka nieco zmieszana wzięła kartę i odeszła.

— Byłaś niegrzeczna — Karina dziobnęła Patrycję palcem w ramię.

— Wcale nie. Powiedziałam jej komplement.

— Przesadzasz babo z tym odchudzaniem — Małgosia wyjęła z włosów ciemne okulary i położyła na stoliku, a potem potarła skronie. — Popatrz tam… — trąciła lekko koleżankę.

Obie spojrzały we wskazanym kierunku i zobaczyły elegancką starszą kobietę w fiołkowej, pastelowej sukni i kapeluszu. Siwe włosy miała starannie upięte, a na twarzy staruszki gościł pogodny uśmiech. Była dość otyła, ale ze smakiem jadła dużą porcję lodów. Wyglądała trochę jak wyjęta ze starego obrazu w złoconej ramie.

— Chciałabym się tak starzeć — westchnęła Karina. — Jest bajeczna.

Patrycja tylko prychnęła.

Milczały przez dłuższą chwilę, obserwując dla odmiany roześmianą grupkę młodzieży, która hałaśliwie zajmowała sąsiedni stolik. Potem Małgosia zagadnęła Patrycję:

— Czy ty tak samo myślisz o Łukaszu, jak o moim Tomku? Przecież go kochasz. I nie ufasz mu?

— Patrycja ma zaufanie, ale ograniczone — odpowiedziała za koleżankę Karina.

Pati wypiła łyczek kawy i pomału odstawiła filiżankę na spodeczek, delikatnie gładząc uszko. Przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, ale kiedy podniosła głowę i spojrzała na Małgosię, ona już wiedziała, że nie spodoba jej się to, co usłyszy.

— Darek, mój pierwszy mąż był kobieciarzem. Zdradzał mnie na lewo i prawo. Przy każdej okazji. Tak miał. To było jak choroba. Zaufanie do niego to abstrakcja. Łukasz jest inny. Łukasz mnie kocha i wierzę mu, że nie będzie sobie szukał przygód. Ale jeśli sama mu wsadzę do łóżka kobietę, to wybacz, ale nie ma mowy o zaufaniu. Tylko kaleka by nie skorzystał z okazji. A Ty to chyba robisz. Uważaj! — Patrycja podniosła ostrzegawczo palec do góry.

— Ja akurat nikogo Tomkowi do łóżka nie wsadzam — broniła się cicho Gosia.

— A Magda? — Karina uniosła wysoko brwi. — Pamiętaj, że ona jest dziesięć lat młodsza od ciebie.

— I co z tego? Przecież będzie tylko sekretarką, a poza tym jestem od niej ładniejsza — próbowała żartować Gosia, ale dziewczyny tylko uśmiechnęły się krzywo.

— Jakby to miało znaczenie — parsknęła Patrycja.

Podeszła kelnerka i postawiła przed kobietami pucharki z lodami. Kiedy odeszła, Małgosia podjęła wątek:

— Tomek byłby idiotą, gdyby chciał mieć z Magdą cokolwiek wspólnego.

Kobiety wymieniły wymowne spojrzenie.

— Facetem — powiedziała Karina.

­– Co „facetem”?

— Byłby facetem. Nie trzeba być idiotą. Mówiłam już, że mężczyźni mają zdradę we krwi. A Diany Mateusz jest tego najlepszym przykładem.

— Tomek to nie Mateusz.

— Facet to facet.

— A Konrad Agnieszki nigdy jej nie zdradził. Mąż Eweliny też nie. — Małgosia rozłożyła palce, wyliczając — Mój tato też nie. Jest takich wiernych więcej niż niewiernych. I można tego dowieść.

— To tylko pozytywne wyjątki — skrzywiła się Karina.

— Kraczecie jak wrony.

— Obyś w swojej romantycznej naiwności miała rację — westchnęła Pati.

Małgosia przez chwilę sączyła swoją latte, przyglądając się przechodzącym obok ludziom. Lubiła takie leniwe obserwowanie innych. Bez oceniania, ale z próbą intuicyjnego odczytywania uczuć, nastrojów i emocji osób, które mijały ją podążając w swoich sprawach. Niektórzy w pośpiechu i z napięciem, inni pomału, jakby trudno im było podjąć określoną decyzję. Czasem gniewnie zmarszczeni, innym razem obojętni. Rzadko natomiast można było zobaczyć kogoś, kto się pogodnie uśmiecha do własnych myśli. Ciekawe dlaczego? Być może ludzie nie umieją tak po prostu być szczęśliwi i cieszyć się chwilą. Może wszyscy widzą tylko wszędzie zło. Tak samo jak jej koleżanki.

*

Owczarek była bardzo zadowolona, bo spotkała wreszcie kogoś ciekawego. Był równie zamożny jak Tomek, a nawet miał własny dom i wydawał się być nią poważnie zainteresowany. Spotkali się w klubie. Najpierw tylko tańczyli razem i trochę żartowali. Potem przysiadł się do stolika Magdy, która spędzała wieczór razem z Anką poznaną na poprzedniej dyskotece. Rozmawiali niezobowiązująco, bo Magda wcześniej upatrzyła sobie przystojnego wysokiego bruneta i usilnie próbowała go poderwać. Niestety brunet wyraźnie nie chciał spędzać z nią czasu i dość szybko wyszedł w towarzystwie dwóch innych kobiet.

Arkadiusz w tym czasie opowiadał Ance o swoim domu. Początkowo wydawało się to Magdzie strasznie nudne i zniechęcona śledziła wzrokiem innych mężczyzn, zastanawiając się, czy nie zostawić wszystkiego i nie pójść sobie. Mimowolnie usłyszała, jak Arek opisuje nowe meble kuchenne, robione na zamówienie.

— Wiesz, są zrobione z barkiem, bo mamy kuchnię otwartą na salon, o tak… — tłumaczył, ustawiając na blacie stolika popielniczkę i serwetnik. — Szukam teraz takich wysokich stołków barowych. Jak kupię, to następnym razem możemy drinki pić u mnie.

— To twoja żona jest szczęśliwa — rzuciła Anka nieco obojętnie i sięgnęła po szklankę.

— Nie jest — westchnął ciężko i odchylił się na oparcie. — Rozwodzimy się.

— O, to przykro — Anka zainteresowała się wyraźnie. — Ale po rozwodzie musisz jej dać połowę domu.

— Nie. Bo wyprowadza się do Hiszpanii na stałe. Zabiera dzieci i będzie mieszkać z rodzicami.

— To musisz ją spłacić — Anka przysunęła się trochę bliżej zapalając papierosa i Magda pomyślała, że powinna włączyć się do rozmowy.

— No właśnie. Ile lat byliście ze sobą?

— Tylko cztery. Ale już jesteśmy dogadani i dom jest w całości mój. Będę ją spłacał ratami.

— Za połowę domu to dużo pieniędzy — zauważyła Magda.

Arek wzruszył ramionami.

— I co z tego? Mam dość kasy — sięgnął po swoje piwo.

Magda zobaczyła, że Ance błysnęły oczy, więc szybko pierwsza złapała mężczyznę za ramię:

— Chodź zatańczymy. Dosyć tych pogaduszek.

Arkadiusz ochoczo zerwał się z krzesła. Wiedziała, że mu się podoba, tylko wcześniej nie była nim zainteresowana. Teraz chciała wykorzystać swoją szansę. Ale najpierw musiała sprawdzić, czy jej nie oszukuje. Przyglądała mu się w tańcu i doszła do wniosku, że jest całkiem przystojny, chociaż ma jasne włosy. Nie lubiła blondynów. Nie podobali jej się nigdy, ale ten tutaj miał miłe rysy twarzy i ładne oczy. Był szczupły i wysoki. Mogła stać koło niego w swoich najwyższych szpilkach, a i tak musiała zadzierać głowę. Może być — uznała. W końcu kolor włosów nie jest taki ważny, jak pieniądze.

— Gdzie pracujesz? — zagadnęła, kiedy podeszli do baru.

— Mam swój warsztat samochodowy.

— Duży? A gdzie? — usadowili się na stołkach przy barze.

— Owszem. — pokiwał głową i podał jej nazwę ulicy — Wiesz, gdzie to jest?

Nie wiedziała. Ale tymczasem to nie było ważne.

— A z tą żoną to rzeczywiście bierzesz rozwód?

Zrobił tak smutną minę, że zrobiło jej się trochę głupio.

— Przepraszam. — Pogłaskała go po ramieniu, na co od razu się uśmiechnął. — Tak tylko pytam, bo to dziwne jest. Macie dom. Dobrze zarabiasz. To czemu się rozwodzicie?

— Bo to nerwowa osoba. Ciągle krzyczy. Ciągle ma o wszystko pretensje. Ciągle się mnie czepia. A na dodatek nie lubi seksu. To koszmar nie życie! — westchnął boleśnie i zacisnął oczy, jakby miał się rozpłakać.

— A to ile się znaliście przed ślubem? — sięgnęła po swojego drinka.

— Jak się żeniłem, to była inna. To po porodzie się taka stała. Mamy dwoje dzieci, urodziły się jedno po drugim i potem już stała się okropna. Mówię ci — jest straszna. Uciekam, żeby z nią w domu nie siedzieć.

Potrząsnął żałośnie głową i dodał:

— Dzieci ją bardzo denerwują i ciągle są krzyki w domu. Wytrzymać nie można po prostu. Chciałbym już być wolny.

— A rozwód kiedy?

— W przyszłym tygodniu złożymy papiery i będzie spokój. A po rozwodzie ona wyjeżdża do rodziców. — Odstawił swoją szklankę — Nie mówmy już o moich problemach. Lepiej chodźmy potańczyć, muszę się odprężyć. A ty też przyszłaś się zabawić, a nie słuchać o moich tragediach.


Tańczyli do zamknięcia lokalu. Arek stawiał Magdzie kolejne drinki i śmiał się, że kiedy więcej wypije, to będzie łatwiejsza.

— O nie — protestowała poważnie. — Ja nie idę na seks na pierwszej randce.

— To dobrze. Kobieta musi się szanować — kiwał jej głową.

Wzięła to sobie do serca i kiedy odwiózł ją taksówką pod dom, powiedziała:

— Tutaj się żegnamy. Jak byś się chciał spotkać, to zadzwoń do mnie jutro — wymienili się numerami telefonów.

Wchodząc po cichu do swojego wynajętego pokoju, martwiła się, czy nie wypuściła okazji z rąk. Zwykle trzymała faceta mocno i od razu szła na całość. Wtedy wiedziała na czym stoi. A tutaj pozwoliła mu pojechać sobie i nie wiedziała, co dalej będzie. Mógł jej potem unikać i znaleźć sobie inną. A też Anka mogła go dopaść. Magda widziała, że kiedy tańczyli z Arkiem, to Anka patrzyła na nich wściekłym wzrokiem. Na pewno będzie próbowała go poderwać. Młody, bogaty facet z własnym domem — toż to super okazja.

Mało spała. Obracała komórkę w dłoni, zastanawiając się, czy nie zadzwonić do Arka i nie zaprosić go do siebie. Czuła jednak, że powinna poczekać. Wstała wcześnie, zmęczona bezsennością i poszła zrobić sobie kawę. A potem czekała na telefon. To były najdłuższe godziny w jej życiu. Chodziła z kąta w kąt paląc jednego papierosa za drugim, aż zrobiło jej się niedobrze. Zwykle paliła niewiele i taka duża dawka nikotyny spowodowała tylko nieznośny ból głowy.

Cierpliwość została jednak wynagrodzona. Arek zadzwonił około południa i umówili się na spotkanie. Wybrała inny klub, żeby nie spotkać Anki i przygotowała się bardzo starannie. Ubrała czerwoną obcisłą sukienkę i długie migoczące kolczyki. Wybłagała u Agnieszki szybkie ułożenie włosów — Zembrzuska nie miała czasu, ale dała się uprosić. Magda zdążyła jeszcze zrobić paznokcie i ogólnie uznała, że wygląda olśniewająco. Zależało jej bardzo. Chciała tak wszystko poukładać, żeby pokazać się z najlepszej strony. Arek musi zobaczyć, że ona jest miła, łagodna i spokojna. Być może uda jej się przekonać go, że będzie dla niego dobrą żoną.

*

— Łap aniołku! — Małgosia przerzuciła kolorową piłkę przez oparcie ławki. Trzyletnia Zuzia złapała ją sprawnie i chichocząc pobiegła do siostry bliźniaczki, która próbowała nieudolnie dogonić swoją piłeczkę. W końcu niesforna zabawka zatrzymała się pod krzakiem i Wiktoria mogła ją wziąć do rąk. Obie dziewczynki podskakując wesoło i przekrzykując się nawzajem ruszyły w stronę piaskownicy, gdzie czekały na nie inne dzieci. Gwar i rozbawione piski wypełniły cały plac zabaw na osiedlu.

— Śliczności kochane — rozczuliła się Małgosia — Widziałaś jak ładnie złapała piłkę? Ma to po tobie sportsmenko. — Z uśmiechem popatrzyła na matkę dziewczynek. Z Marleną znały się od podstawówki. Minęło wiele lat, ale obie pamiętały wspólne przygody, zabawy w podchody i wycieczki górskimi szlakami. A potem spacery po mieście i śledzenie starszych kolegów, którzy wpadli im w oko. Nie straciły ze sobą kontaktu, chociaż spotykały się teraz rzadziej niż kiedyś, bo każda z nich miała przecież swoją rodzinę i dorosłe życie.

— Może po Adamie, bo on też ciągle na siłowni. — Marlena potrząsnęła ciemnymi lokami i założyła przeciwsłoneczne okulary chowając pod nimi swoje egzotyczne oczy w kształcie migdałów.

— Adam tylko próbuje ci dorównać — Małgosia wzruszyła ramionami.

— Czy ja wiem… Przecież nic mu nie brakuje. Przyznam nieskromnie, że mój mąż jest przystojnym facetem i ma spore powodzenie. Większe niż bym chciała.

— E tam. Ważne, że się kochacie.

— Pewnie tak. A jak tam twoje fotografowanie? — Marlena zmieniła szybko temat. Ta piękna kobieta o ciemnej karnacji i intrygującej urodzie pozornie wydawała się spokojna i wyważona. To jednak tylko maska. Dla wtajemniczonych była absolutnie nieprzewidywalną osobą, która potrafiła z dnia na dzień spakować plecak i powędrować na drugi koniec świata. Markowska lubiła tę szaloną naturę koleżanki i cieszyła się, kiedy mogła jej towarzyszyć w kolejnych przygodach. Ostatnio zdarzało się to coraz rzadziej. Macierzyństwo zakończyło okres szalonych eskapad. Marlena teraz gotowała kaszki na mleku i czytała dzieciom bajki.

— Pstrykam coś tam — Markowska wzruszyła ramionami.

— Masz przy sobie aparat?

— Nie wzięłam, bo… myślałam, że ty będziesz dziewczynkom robić zdjęcia.

— Pewnie, że będę — Marlena wyjęła z dużej torby lustrzankę. — Ale mogłaś też wziąć swój. Potem byśmy wybrały najlepsze fotki.

— A kto by pilnował dzieci? O już się coś stało — Małgosia zerwała się z ławki na widok płaczącej Wiki i wyciągnęła ręce. — Chodź do cioci.

— Bo on mnie sypie piaskiem — wychlipała dziewczynka, wycierając buzię brudnymi rączkami. Małgosia przytuliła dziewczynkę czule, a potem przetarła jej twarzyczkę mokrą chusteczką. Po dłuższej chwili uspokojone dziecko pobiegło z powrotem do piaskownicy.

— Nic jej nie będzie. — Marlena uśmiechnęła się. — Jak znam życie, Zuźka już temu chłopczykowi odpłaciła z nawiązką. Zawsze staje w obronie siostry.

— No, ale płakała…

— Oj tam. Za bardzo się przejmujesz. Nie można, bo wyrośnie z niej mazgaj. Musi sobie radzić w życiu.

— To jeszcze maleństwo… A ty się w ogóle nie przejmujesz.

Marlena roześmiała się głośno i popatrzyła na koleżankę, a potem szybko podniosła aparat i pstryknęła Małgosi kilka zdjęć. Kobieta nie broniła się i nie odwracała. Przywykła do tego, że koleżanka łapie ją nieoczekiwanie w różnych pozach i minach. Robiła to samo, kiedy miała przy sobie aparat. Czasem wychodziły z tego świetne portrety.

— To jest piękne, zobacz. — szepnęła Marlena.

Małgosia nachyliła się nad małym ekranem. Zobaczyła swój profil i miękkie pasma jasnych włosów spływające na ramiona. Całą sylwetkę lekko rozświetlały promienie słońca przenikające przez liście i stworzyły na ujęciu tęczowe okręgi. Tło stanowiły drzewa rosnące dookoła. Plac zabaw znajdował się na skraju pięknego parku, a dzień był słoneczny i ciepły. Idealny czas i warunki do fotografowania. Małgosia tylko westchnęła:

— Cudo. Wyślij mi, jak wrócisz do domu.

— Pewnie.

Przez chwilę siedziały w milczeniu, obserwując bawiące się dzieci i inne mamy siedzące po drugiej stronie placyku.

— Byłaby z ciebie dobra mamusia. Naprawdę nie chcesz mieć dziecka? Przecież tak je lubisz. — odezwała się Marlena

Markowska potrząsnęła głową.

— Nie chcę. Lubię tylko cudze.

— Nie wierzę.

— A poza tym… wiesz, to moje serce jest trochę za słabe. Mogłabym mieć problem z donoszeniem ciąży. Kardiolog kiedyś mi powiedział, że nie mogłabym sama urodzić.

Marlena wyprostowała się i zdjęła ciemne okulary. Spojrzała z troską na koleżankę.

— Przepraszam. Nie pomyślałam o tym. A jak ty się w ogóle czujesz?

Małgosia wzruszyła ramionami i lekko dotknęła ramienia koleżanki.

— Nie przejmuj się. Jest normalnie. Czuję się też normalnie.

— Medycyna się rozwija. Może teraz byś mogła…

— Daj spokój. — Markowska lekko się uśmiechnęła — Nie mogę ryzykować. Tym bardziej, że dziecko też mogłoby mieć problemy z krążeniem. Rodzenie sobie dziecka zagrożonego wadą serca byłoby po prostu egoizmem.

— Nie wiesz na pewno, czy byłoby chore. A jeśli miałoby geny zdrowego ojca?

— A jeśli nie?

Marlena westchnęła i podniosła aparat kierując obiektyw na drzewa, które rozpościerały swoje gałęzie nad ławką.

— Cudnie to wygląda w tym oświetleniu — zmieniła temat.

Małgosia milczała przez dłuższą chwilę, patrząc nieruchomo przed siebie. Obserwowała, jak Wika próbuje zakopać piłkę, posypując ją od góry piaskiem. Bez efektu. Drobne ziarenka osuwały się po bokach zabawki, odsłaniając kolorowe rysunki, którymi pokryta była piłeczka. Małgosia pomyślała, że wystarczyłoby wykopać większy dołek…

— Rozmawiałam z Tomkiem wiele razy — odezwała się. — Ani on, ani ja nie chcemy mieć dzieci. Nie zależy nam. Jest tyle ciekawych rzeczy na świecie. Oboje mamy swoje pasje. I myślimy też o tym, żeby więcej podróżować. A jak są dzieci, to trudno się gdziekolwiek ruszyć. Sama wiesz…

— No wiem. — Marlena położyła aparat na kolanach.

— Chcemy pojechać do Afryki. — wyznała Małgosia.

— Na safari?

— Tak. Fotograficzne.

— O właśnie! — Marlena odwróciła się do koleżanki. — Słuchaj uważnie. Jest świetny plener na Mazurach. Prowadzą najlepsi specjaliści. Możemy się tam dużo nauczyć. Pojedź ze mną.

Małgosi zalśniły oczy z ekscytacji. Ale zaraz posmutniała.

— Chciałabym, ale Tomek się nie zgodzi.

— No coś ty. To tylko dwa tygodnie.

— Mowy nie ma. Nie puści mnie.

— No nie wierzę — oburzyła się Marlena — To ja mogę zostawić małe dzieci i pojechać, a ty nie? To bez sensu!

— No wiesz… Tomek nie lubi, jak gdzieś wyjeżdżam bez niego.

— A co ty jesteś? Jego niewolnica? Masz prawo robić to, co kochasz. Coś dla siebie. Nawet nie chcę słuchać takich wykrętów. Obiecaj mi, że pojedziesz.

— Pomyślę nad tym — obiecała Małgosia.


Po powrocie do domu długo siedziała w fotelu, popijając ulubioną herbatę i zastanawiając się, jak przekonać męża, aby zgodził się na taki wyjazd. Może namówić go, żeby pojechał z nimi? Ale przecież nie zostawi firmy na tyle czasu. Może poprosić Marlenę, żeby porozmawiała z Tomkiem? Nie, nie jest małym dzieckiem i nie potrzebuje adwokata. Po prostu musi powiedzieć, że to dla niej naprawdę ważne. A jeśli Tomek się nie zgodzi? To ona i tak pojedzie, przecież siłą jej nie zatrzyma. Musi zacząć stawiać na swoim. Tak, jak powiedziała Marlena — nie jest niewolnicą i ma prawo do realizacji własnych pomysłów.

Małgosia odstawiła kubek i sięgnęła po komórkę. Trzeba zadzwonić do ojca i poprosić go o pieniądze na kurs. Co prawda Tomek nigdy nie odmawiał jej nawet grosza, był szczodrym mężem i często zostawiał jej dodatkową kartę na bardziej luksusowe zakupy, ale za ten plener chciała zapłacić sama. Rodzice pytali ją nie tak dawno, co chciałaby na urodziny. To właśnie mają okazję zrobić jej prezent. Na pewno się zgodzą. Tato często pyta ją o zdjęcia i to właśnie od niego dostała pod choinkę nowy, wypasiony aparat. Tak, to dobry plan.


Kilka dni później odwiedził Markowskich Adam, mąż Marleny i wieloletni przyjaciel Tomka. Tomek nie wrócił jeszcze z pracy, ale Adam był w tym domu częstym gościem, więc jego wizyta nie była dla Gosi zaskoczeniem. Jak zwykle rozsiadł się w salonie i domagał kawy. Gospodyni droczyła się z nim przez chwilę, że musi dbać o jego zdrowie, ale w końcu ze śmiechem poszła do kuchni i nastawiła czajnik.

— Słyszałem, że zatrudniliście tę Owczarek. Marlena mi mówiła.

— Tak. — Gosia postawiła przed Adamem kubek z kawą. — Myślisz, że sobie nie poradzi? Tomek jest zadowolony.

— Nie w tym rzecz. Znam gościa, u którego Magda wynajmowała poprzednie mieszkanie. Opowiedział mi, że któregoś dnia nakrył ją w środku dnia śpiącą nago z trzema facetami. I straszny bajzel był dookoła po pijackiej imprezie. Wywalił ją wtedy na zbity pysk.

Małgosia usiadła z wrażenia i zakryła dłońmi usta. Nie wiedziała, co powiedzieć. Po dłuższej chwili zapytała Adama:

— Naprawdę? Nago? Z trzema? Nie wierzę…

— A jednak.

— Myślisz, że nadal robi takie rzeczy? I że nie powinniśmy jej pomagać?

— Chciałem cię tylko ostrzec. To puszczalska.

Małgosia zmarszczyła brwi i sięgnęła po szklankę z wodą. Wypiła duszkiem i zastanowiła się przez chwilę.

— Myślisz, że będzie nam podrywać klientów?

— Nie wiem. Chciałem tylko, żebyś wiedziała, kogo zatrudniacie.

— Dziękuję.

Małgosia wstała i podeszła do okna. Odsunęła firankę i patrzyła na zieleń parku, jakby w drzewach szukała odpowiedzi. A może najpierw pytania? Bo właściwie nie wiedziała, co zrobić z taką wiadomością. Jakaś część niej buntowała się przeciw takim osobom i chciała zrobić Magdzie awanturę, a potem wygnać jak najdalej. Przecież to skandal tak się zachowywać. A druga część szeptała, że to osobiste życie tej dziewczyny i powinna udawać, że nic nie wie. Magda ma znać obsługę kasy fiskalnej i tylko to jest ważne, a nie to z kim śpi i gdzie.

— O Tomka się nie martw — usłyszała za plecami. — Na pewno nawet nie spojrzy na Magdę.

Małgosia zaskoczona odwróciła się do Adama, a on dodał z filuternym błyskiem w oku:

— Byłby idiotą. Jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie.

— Nie możesz tak mówić!

— Mogę. Mam oczy i patrzę. Doceniam piękno. Jakieś przeszkody widzisz?

— Owszem, jesteś żonaty.

Adam westchnął i rozłożył bezradnie ręce.

— To nie oznacza, że jestem ślepy i przestałem widzieć ładne kobiety. Chodzą ulicami. Oczu sobie nie zawiążę.

— Najlepsza z nich jest twoją żoną. Doceń to.

— Doceniam. Zainwestowałem w nią sporo pieniędzy.

To prawda. Adam kupił i wyremontował dla Marleny lokal, w którym prowadziła agencję nieruchomości. Potem wyposażył go we wszystkie niezbędne rzeczy. Ta firma była jednym z najładniejszych miejsc w mieście. Gosia wiedziała, że Zieliński na lewo i prawo wychwala swoją żonę i jest z niej bardzo dumny. W gruncie rzeczy wyglądali na dobry związek, więc jego dziwne słowa można było od biedy uznać za żart.

— To nie opowiadaj takich rzeczy. — Gosia złagodniała. — Dbaj o to, co masz.

— W moim małżeństwie nie jest tak różowo, jak ci się wydaje.

— Skarżysz się? To nie do mnie. Marlena cię kocha.

— Być może tak. Być może nie… Nie wiesz.

Gosia zdziwiona otworzyła usta i zaraz je zamknęła. Nie wiedziała, o co pytać i czy w ogóle ma prawo dociekać, co Adam ma na myśli. Taka dyskusja mogła potoczyć się w niewłaściwym kierunku. Może powinna najpierw porozmawiać z Marleną?

­– Chcesz pogadać? — zapytała nieśmiało — Coś złego się dzieje?

— Innym razem.

Adam wychylił duszkiem resztę kawy i wstał.

— Muszę lecieć. Gdyby Tomek jednak zwolnił tę Owczarek, to mam kogoś na jej miejsce. Mój kuzyn Hubert właśnie szuka pracy.

— Hubert? — zdziwiła się Małgosia

— Tak. Jest świetny w obsłudze klienta. Będziecie zadowoleni.

— Dlaczego wcześniej nie powiedziałeś? Tyle się naszukaliśmy sekretarki. — Małgosia odprowadziła Adama do wyjścia.

— Dopiero wczoraj wrócił z Francji.

W drzwiach Adam odwrócił się do Małgosi i wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu:

— Widać, że byliście bardzo zdesperowani. Kto was namówił do zatrudnienia tej okropnej baby?

Małgosia zawstydzona spuściła głowę. Chciała przecież tylko pomóc Magdzie.

*

Magda szybko rozgościła się w biurze Tomka. Przywiozła swój kolorowy kubek i świece zapachowe. W łazience wylądował krem do rąk i mleczko do ciała, a na parapecie zazieleniła się paprotka. Na chłodne polecenia Tomka odpowiadała z miłym uśmiechem. Posprzątała błyskawicznie szafy z papierami i nawet umyła biurko.

Widziała dystans Tomka, postanowiła więc go nie zaczepiać i pokazać, że może na nią liczyć. Zależało jej na pracy. Dzięki Gosi miała niezłą stawkę, mogła spłacić raty za nową wieżę i pozwolić sobie na dużo więcej. Być może nawet odłoży coś na wesele. A to będzie najpiękniejsze wesele w okolicy. Większe i bardziej imponujące niż ślub Moniki Brzeskiej, kuzynki, która z takim współczuciem dopytywała ostatnio, kiedy Magda wyjdzie wreszcie za mąż, bo… robi się coraz starsza. Głupia Monika! Jeszcze zobaczy. Przecież Magda ma dopiero dwadzieścia pięć lat, to nie jest dużo. Niebawem wyjdzie za mąż za Arka i będzie miała piękne wesele. I na pewno suknię będzie miała ładniejszą. Wypatrzyła już odpowiednią w salonie. Białą oczywiście, z gorsetem wysadzanym cyrkoniami i rękawami z gipiury.

Magda wreszcie poczuła, że szczęście się do niej uśmiechnęło. Nie zamierzała ryzykować utraty pracy, bo suknia ślubna, o której marzyła, była dosyć droga. Zanim Arek przeprowadzi wszystkie rozwodowe sprawy, ona zdąży uzbierać całą kwotę na piękne wesele. Jeśli nie będzie zbyt rozrzutna. Ale potrafiła oszczędzać. Da sobie radę.


Zapukała do pokoju Tomka:

— Czy coś jeszcze, czy mogę już iść do domu? — zapytała przez uchylone drzwi.

— Możesz iść. — Tomek miał poważną minę. Prawie się nie uśmiechał, kiedy byli sami w biurze. Tworzył wyraźny dystans, jakby nie chciał spoufalać się ze swoją sekretarką. Niepotrzebnie. Magda nie zamierzała się do niego wdzięczyć, miał swoją Gosię, a ona już go nie potrzebowała. Miała Arka. Tomek ma tylko płacić — dużo i na czas.

Sięgnęła po kurtkę, kiedy otworzyły się drzwi do biura i stanął w nich jej przystojny blondyn. Jej wymarzony przyszły mąż.

— Aruś! ­– Z radością rzuciła mu się na szyję. Pocałowali się mocno.

— Pomyślałem, że wpadnę po ciebie. — Nie wypuszczał jej z rąk. Pocałowała go raz jeszcze i ucieszyła się, kiedy w drzwiach gabinetu stanął Markowski i zrobił bardzo zdziwioną minę.

— To jest Arek szefie, mój narzeczony, to my już lecimy. — Okręciła się na pięcie i zadowolona pomaszerowała do wyjścia. W oczach Tomka dostrzegła chyba iskrę zazdrości. Zrobiło jej się ciepło na sercu. Tak, niech wie, że ona nie jest z tych, co to samotnie spędzają wieczory. Niech mu będzie żal, że to nie jego wybrała.


Tomek odetchnął z ulgą. Czuł się dziwnie, odkąd Magda krzątała się po jego gabinecie. Poprosił ją co prawda, by ze względu na klientów ubierała dłuższe spódnice, ale i tak miał wrażenie, że każdy jej ruch i gest był wyzywający. Taki typ kobiety. A może to on był przewrażliwiony? Wyraźnie czuł się podrywany. Na początku było całkiem miło. Trochę się zbliżyli do siebie. Żartowali, rozmawiali, pili razem kawę i wspólnie wychodzili na papierosa do palarni na piętrze. Magda okazała się pracowita i solidna, naprawdę nie mógł na nią narzekać. Jednak im dłużej u niego pracowała, tym bardziej zmniejszała dystans.

Najbardziej niepokoiło go to, że stosowała typowe kobiece sztuczki, o których po dziesięciu latach małżeństwa zdążył zapomnieć. Niby przypadkiem ocierała się o niego, dotykała przelotnie jego dłoni, pochylała się w taki sposób, żeby widział całą zawartość jej dekoltu albo wypinała na niego pośladki. Nie był z kamienia, w jakiś sposób to działało na jego męskie zmysły, a przecież nie chciał żadnego romansu. Kochał Gosię i sama myśl, że mógłby być jednym z tych mężczyzn, którzy nie przepuszczą okazji do seksu na boku, wydawała mu się po prostu niepoważna. Teraz ucieszył się, że w życiu Magdy jest jakiś mężczyzna. Przestanie wreszcie podejrzewać, że Magda chce czegoś więcej, niż tylko pracy.


Tomek zwolnił i skręcił swoim czarnym Audi na parking pod domem. Miał dzisiaj szczęśliwy dzień. Nie tylko uwolnił się od napięcia związanego z Magdą, ale i ulubione miejsce do parkowania było wolne. Zgrabnie wjechał i od razu zaklął, bo Citroen obok stał tak krzywo, że mężczyzna z trudem wydostał się na zewnątrz. Rozpoznał samochód Marleny. Pewnie przyjechała do Gosi.

— Czy ktoś wie, czyja jest ta niebieska cytryna? — zawołał, wchodząc do domu.

— Cześć Tomek. Moja. — Zielińska podniosła głowę znad stolika, na którym przeglądały z Gosią jakieś foldery.

— Obiłem jej drzwi i dostała mandat za parkowanie — stwierdził poważnie Tomek.

— O rany! — Marlena zerwała się i sięgnęła po torebkę.

Gosia podeszła do męża i czule go przywitała, a potem rzuciła przez ramię w stronę koleżanki:

— Siadaj. On tylko żartuje.

Marlena przez chwilę stała z otwartą buzią i patrzyła to na jedno, to na drugie.

— Jak ty mnie dobrze znasz — pocałował żonę w czoło.

— Głupek! — Zielińska rzuciła torebkę z powrotem na fotel. — Chcesz, żebym zawału dostała?

— To naucz się parkować, babo. — Roześmiał się Tomek i poszedł do kuchni.

— Tam jest leczo w garnku — zawołała za nim Małgosia. — Jeszcze jest ciepłe.

— No, głupek — powtórzyła już spokojniej Marlena i wróciły do przerwanego zajęcia.


Kiedy zostali sami, Małgosia przytuliła się do Tomka.

— Musimy porozmawiać o czymś ważnym.

— Słucham. — Uśmiechnął się i pociągnął łyk piwa z butelki.

Markowska nabrała głęboko powietrza i przez dłuższą chwilę układała w sobie wyrazy, zanim nerwowo wyrzuciła z siebie:

— Chciałabym, żebyś zwolnił Magdę.

— Coś się stało?

Gosia odsunęła się od męża i niepewnie powiedziała:

— Pomyślisz, że to głupie, ale wolałabym, żeby jednak u ciebie nie pracowała. Ze względu na to, co mówiła Karina.

— Przecież sama mnie namawiałaś.

— Tak wiem. — Gosia spuściła głowę.

— To jakaś głupota! Wtedy ci to nie przeszkadzało.

— Przemyślałam to wszystko i zmieniłam zdanie.

— Żartujesz sobie? — zapytał z nadzieją.

— Mówię poważnie. Bardzo mi na tym zależy. Dowiedziałam się o Magdzie takich obrzydliwych rzeczy, że po prostu nie chciałabym, abyśmy z nią mieli do czynienia w jakikolwiek sposób.

— Nie ma sprawy, nie musi u mnie pracować, tylko przypominam, że dopiero co prosiłem ją, żeby została tą sekretarką. Jest w porządku, dobrze pracuje i nie ma powodu do zwolnienia.

— Ale ją zwolnisz. Po prostu jej podziękuj za pracę — trochę ostro zażądała Małgosia.

— I co ja mam jej powiedzieć? — Rozzłościł się. — Wyjdę na durnia.

Markowska spojrzała na męża surowym wzrokiem.

— Nie wyjdziesz. Marlena załatwiła jej pracę w sklepie z ciuchami, u swojej koleżanki. Bardzo fajna praca. A ja będę spokojna, że… No, że nie podrywa klientów i się nie upija.

— I tak możesz być spokojna. — Tomek wstał, by odnieść butelkę po piwie do kuchni.

Gosia podreptała za nim.

— Nie za dużo? — zapytała zaniepokojona widząc, że otwiera kolejne piwo.

— Nie — burknął. — Masz czas do wieczora, żeby znaleźć wytłumaczenie, dlaczego nagle ją zwalniam. Przecież nie powiem jej, że nagle odkryłaś, że się puszcza na lewo i prawo. Wiedziałaś od początku.

— Coś wymyślę — zapewniła i dodała — Na jej miejsce Adam da ci świetnego pracownika. Mówił mi, że jego kuzyn szuka pracy.

— Co? Jaki kuzyn? Nic nie wiem. — warknął Tomek, ze złością rzucając otwieraczem.

— Hubert. Znamy go przecież. Adam Ci wszystko powie…

— Adam? — przerwał jej w pół słowa — To teraz z Adamem ustalasz, kogo mam zatrudniać?

— Przepraszam. Nie chciałam, żeby tak wyszło. Sam z nim pogadaj.

Wrócili do pokoju, ale miły nastrój prysnął. Tomek ze zmarszczonym czołem popijał piwo, a Gosia kręciła się bez sensu, poprawiając obrus i zaglądając do kwiatów, czy nie mają sucho. Tomek nie wytrzymał:

— Coś jeszcze chcesz mi powiedzieć?

— Właściwie tak. — Stanęła przed nim splatając palce u rąk. — Zapisałam się z Marleną na kurs fotograficzny i chcemy wyjechać na plener zdjęciowy.

— Dokąd? — zdziwił się.

— To będzie plener na Mazurach, nad jeziorami, na łonie natury. Coś pięknego. Tak bardzo się cieszę na ten wyjazd. Wiesz, że zawsze chciałam potrenować ze specjalistami.

— Nie podoba mi się to. Nie chcę, żebyś jechała.

— Ale bardzo mi na tym zależy.

— Ale mi zależy, żeby moja żona była w domu ze mną — powiedział ze złością. — Nie zgadzam się.

— Tomeczku, ja cię nie pytam o zdanie. — Ostentacyjnie podparła się pod boki. — Ja już zdecydowałam. Zależy mi na tym i pojadę. A potem wrócę do mojego kochanego męża i będę go kochać jeszcze bardziej. — Uśmiechnęła się pojednawczo.

Tomek zesztywniał. Przez chwilę wyglądał jak wulkan, który zaraz wybuchnie. Gosia poczuła lęk przed nadchodzącą awanturą. Patrzyła z niepokojem, jak twarz męża się zmienia, staje się zimna i obca. W milczeniu pociągnął duży łyk piwa i zimnym głosem zapytał:

— Długo cię nie będzie?

— Tylko dwa tygodnie.

— Dwa tygodnie?! — prawie krzyknął.

— Och, to szybko zleci, zobaczysz. I to jest dopiero za miesiąc, mamy jeszcze sporo czasu dla siebie. — Usiadła tuż koło niego, by się przytulić. Tomek odsunął się od niej i przechylając mocno butelkę, wypił duszkiem wszystko, do ostatniej kropli. „To jednak nie jest dobry dzień” — pomyślał i poszedł do lodówki po kolejne piwo.

*

Magda bezradnie próbowała ułożyć niesforne loki. Nie pomagał żel ani pianka — jej włosy żyły własnym życiem, a każde pasmo uciekało w inną stronę. Nie miała czasu, by pójść do Agnieszki. Dwie godziny spędziła u manikiurzystki. Zresztą kończyły się jej pieniądze, a na dodatek niebawem urządzała urodziny. Zaprosiła trochę fajnych ludzi. Alkohol miała już kupiony, ale chciała jeszcze zamówić w cukierni jakieś ciasta. Musi jej wystarczyć gotówki.

W ubiegłym roku to Gosia zrobiła jej dwa torty i pyszny sernik, ale tym razem Magda nie chciała żony Tomka o nic prosić. Kilka dni temu oboje zaprosili ją do siebie i bardzo wykrętnie się tłumacząc, podziękowali za pracę. Co prawda Markowski dał jej nieco więcej premii i powiedział, że nie musi już przychodzić, a zapłacił za cały miesiąc, ale i tak jej się to nie podobało. Coś kombinowali. Mówili o jakimś bracie przyjaciela, który potrzebuje etatu. Przecież ona też potrzebuje. A co, jest gorsza od jakiegoś faceta? Facet sekretarką? Bez sensu. A do tego w nowej pracy, którą jej załatwili, nie dostanie tyle, ile zarabiała u Tomka. Niech się wypchają oboje! Znowu będzie pracowała w jakimś sklepie i stała za ladą, zamiast parzyć ludziom kawę. Zasługuje na coś lepszego.

Magda zniecierpliwiona rzuciła szczotkę i spięła włosy klamrą w koński ogon. Obejrzała się w lustrze. Wyglądała nieźle w mocnym makijażu i nowych długich kolczykach, które migocząc dotykały ramion. Gdyby wiedziała, że straci posadę, to nie kupowałaby ani kolczyków, ani tej kwiecistej mini na swoje urodziny. Ta czarna koronkowa sukienka, którą dzisiaj założyła dla Arka też jest całkiem niezła.

Pukanie do drzwi rozjaśniło jej twarz. Arek! Może dzisiaj wreszcie dowie się, że złożył pozew o rozwód. Byli ze sobą już dwa miesiące, a sprawa rozwodowa jakoś się nie posunęła do przodu. Wspominał, że ma jej coś ważnego do powiedzenia. Z szerokim uśmiechem wpuściła go do środka. W rękach miał niewielki wiecheć nie najświeższych róż i butelkę wina.

— To dla ciebie, moja piękna. — Wręczył jej kwiaty. — I daj jakieś kieliszki, napijemy się czegoś dobrego.

— Dziękuję. — Odruchowo powąchała kwiaty. — Przecież mieliśmy iść na kolację.

— Wybacz, nie mogę dzisiaj, mam jeszcze tyle spraw. Wyrwałem się tylko na pół godzinki, żeby z tobą porozmawiać.

Z trudem ukryła rozczarowanie. Tyle wysiłku włożyła w makijaż i strój! Chciała gdzieś wyjść, a nie siedzieć wieczorem w domu. Odwróciła się po wazon i nalała wody. Arek objął ją w talii i pocałował w szyję.

— Cudownie wyglądasz — wyszeptał.

— Myślałam, że gdzieś wyjdziemy. — Nerwowo utykała róże w wąskim flakonie, który podobno był kryształowy. Stał w tym mieszkaniu, kiedy je wynajęła. Uznała wtedy, że to straszna staroć. Kto dzisiaj kupuje kryształowe wazony? Ale ostatecznie czasem z niego korzystała. W kawalerce wynajętej od Eweliny nie było niczego poza meblami. Wszystko musiała mieć swoje. Nawet naczyń było niewiele w aneksie kuchennym. Musiała przywieźć z domu od rodziców cały karton swoich talerzy i szklanek. Trochę dokupiła. Nie zmarnują się, przecież zabierze wszystko do nowego mieszkania, kiedy się pobiorą z Arkiem. Chciała zobaczyć, jak wygląda ten jego nowy dom, bo jeszcze w nim nie była. Może go poprosi, żeby jutro ją tam zabrał?

Ostre kolce skaleczyły ją w palec. Odruchowo podniosła dłoń do ust i zlizała kropelkę krwi. Pomyślała, że powinna różom przyciąć łodyżki, wtedy dłużej postoją. Ale nie wyglądały tak, jakby im mogło jeszcze coś pomóc.

Ręce Arka wdarły się jej pod spódnicę i niecierpliwie próbowały dostać się pod bieliznę. Odepchnęła go lekko i sięgnęła po kieliszki.

— Spróbujmy tego wina. — Podsunęła mu szkło niemal pod nos.


Wino było czerwone i lekkie. Bardzo smaczne. Mogłaby wypić całą butelkę. Z zainteresowaniem oglądała etykietkę.

— Gdzie kupiłeś? — zapytała, starając się zapamiętać jakąś dziwną nazwę.

— Nie kupiłem. Dostałem od klienta, przywiózł chyba z Portugalii.

Wyjął jej kieliszek z ręki, postawił na stole i lekko popchnął na łóżko. Próbowała się trochę bronić, ale skoro nigdzie nie wychodzili, to nie musiała już dbać o fryzurę i sukienkę.

— Jesteś taka apetyczna, mam taką ochotę na ciebie, że zjadłbym cię na surowo.

— A kochasz mnie? Rozwiedziesz się dla mnie? — próbowała go odsunąć i zajrzeć mu w oczy, ale był silniejszy, przytrzymał jej dłonie i namiętnie gryzł w szyję.

— Pewnie, że cię kocham. Rozwiodę się. Najszybciej, jak się da — szeptał podniecony.

Uspokojona pozwoliła mu na pieszczoty.

W pewnej chwili podniósł ją i postawił na nogi koło łóżka.

— Ubierz te wysokie szpilki — poprosił. — Te srebrne.

Sięgnęła do szafy i założyła buty, a potem ustawiła się do niego plecami i pochyliła. Tak lubił najbardziej, a ona tego nie znosiła. Czuła się upokorzona taką pozycją. Ale w końcu co za różnica? Wszystko, co robili w łóżku mężczyźni, było obrzydliwe. Jak już się pobiorą, to się skończy. Nikt ją do niczego nie zmusi. Seks będzie tylko od czasu do czasu, żeby mogła urodzić dzieci. Najlepiej parkę. Wyobrażała sobie, jak będą wyglądać jej dzieci. Chłopczyk będzie podobny do Arka, a dziewczynka będzie miała takie loki jak ona. E, lepiej nie — te loki to urwanie głowy i majątek wydany na fryzjera. Niech ma proste włosy po ojcu. Zamyślona nie zauważyła, kiedy skończył i klepnął ją w pośladek.

— Ale było dobrze — sapnął. — Fajna jesteś.


Kiedy wyszła z łazienki, Arek zbierał się wyjścia.

— A ty dokąd? — Zagrodziła mu drzwi. — Mieliśmy porozmawiać.

— Ano tak. — Cofnął się i usiadł na łóżku.

— Mów. ­– Usiadła koło niego.

— Jest taka sprawa…. — Za bardzo się jąkał, jak na dobrą wiadomość o rozwodzie. Poczuła lęk.

— Coś się stało? — zapytała.

— Stało się. Aśka jest w ciąży. W trzecim miesiącu.

Zesztywniała.

— Twoja żona? Z kim?

— Jak to z kim? Ze mną. Co ty sobie myślałaś? — Zerwał się na nogi i zaczął nerwowo chodzić po pokoju.

— Zaskoczyła mnie, bo nie planowaliśmy więcej dzieci. Już mamy dwoje i na tym miał być koniec, ale… stało się. Sama rozumiesz, nie mogę jej teraz zostawić. Musimy ten rozwód odłożyć. Może za rok, dwa…

Magda poczuła, że robi jej się niedobrze. To było bez sensu.

— To ty z nią spałeś? — podniosła na niego rozżalone oczy.

— No pewnie, przecież to moja żona.

— Ale byłeś ze mną. Mówiłeś, że nic was nie łączy. Przychodziłeś do mnie…

— A co to przeszkadza? Daję radę. Chyba nie możesz narzekać — Pochylił się żeby pocałować ją w szyję, ale szarpnęła się i zerwała na nogi.

— To co z nami będzie? Kiedy się pobierzemy? — wysyczała ze złością.

— Spokojnie. Nie denerwuj się. Za jakiś czas. Niech Asia urodzi, dziecko podrośnie i pomyślimy wtedy, co dalej.

— Za jakiś czas?! — wrzasnęła wściekła. — Ty głupi świrze! Oszukałeś mnie!

Schyliła się, podniosła z ziemi swoje srebrne szpilki i z całej siły rzuciła w niego najpierw jednym, a potem drugim butem. Wycofał się prędko do drzwi.

— Wynoś się! — krzyczała. — Ty łajdaku! I zabieraj te badyle!

Kryształ z kwiatami poszybował w jego stronę, jednak Arek zdążył już umknąć. Wazon uderzył w zatrzaśnięte w pośpiechu drzwi. Szkło rozprysnęło się po pokoju, a róże upadły w kałużę wody.

Magda ze szlochem osunęła się na łóżko i schowała twarz w dłoniach.

*

Małgosia podekscytowana szykowała się do wyjazdu. Starannie układała w kosmetyczce drobiazgi i co chwilę biegła do łazienki, by coś jeszcze dopakować. Była taka szczęśliwa, że nie chciała zwracać uwagi na naburmuszonego Tomka. Wiedziała, że nie podoba mu się ten jej wyjazd, ale nic na to nie poradzi. On musi się z tym pogodzić i już. Ona akceptuje jego pracę i to, że czasem wraca z niej bardzo późno, więc on też musi nauczyć się trochę samotności. Krótkie rozstania cementują związek. Po jej powrocie będą kochali się jeszcze mocniej. Cmoknęła go w przelocie w ucho. Nie zareagował. Przechylił butelkę i wlał do ust resztę piwa. Małgosia pomyślała, że ostatnio Tomek pije coraz częściej.

Zamknęła walizkę i postawiła ją na podłodze. Podeszła do męża.

— Nie złość się. Mam prawo realizować swoje marzenia — powiedziała stanowczo. Może zbyt stanowczo. — Zapłaciłam za to pieniędzmi, które dostałam od rodziców, nie ruszyłam twoich.

— Nie złoszczę się. — Wzruszył ramionami.

— Przecież widzę.

— Wydaje ci się. Jedź sobie.

Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale zadzwonił domofon.

— To Marlena. Pomożesz mi z walizką?

— Jasne. — Ociężale podniósł się z fotela. Zarzuciła mu ręce na szyję i całowała. Pozwalał, ale nie odwzajemniał pocałunków. Zrobiło jej się przykro.

— Będę tęsknić — wyszeptała.

— Yhm. — Zrobił dziwną minę i odsunął ją lekko. — Chodź, bo Marlena czeka.


Rozglądali się za niebieskim Citroenem, więc zdziwili się oboje, kiedy zobaczyli, że Marlena opiera się o piękną, terenową Toyotę. Dziewczyna pomachała do nich.

— Tutaj jestem.

Przyjaciółki wylewnie się wyściskały, jak to miały w zwyczaju. A Tomek zapytał:

— Ty prowadzisz?

Wtedy zza kierownicy wysiadł wysoki, przystojny mężczyzna o włosach równie czarnych i kręconych jak włosy Marleny.

— Tym razem ja jestem kierowcą.

Obszedł samochód i podał rękę najpierw zdziwionej Gosi,

— Pamiętasz mnie? — zapytał — Jestem Michał Keller, brat Marleny. Spotkaliśmy się dawno temu, jak jeszcze chodziłaś do szkoły.

— Och, to ty jesteś w Polsce? Marlena mówiła, że przeprowadziłeś się do Stanów. — zdziwiła się Gosia. — Nie poznałabym cię. To było tyle lat temu…

— Nie wiedziałem, że Marlena ma brata — chłodno rzucił Tomek, podając mężczyźnie rękę, ale nie przedstawił się.

— Bo jestem bratem przyrodnim. — Uśmiechnął się Michał. — Mamy wspólnego ojca i różne matki. Do tego na stałe faktycznie mieszkam w Stanach. Ale często tu przyjeżdżam. Lubię Polskę.

— Ale jesteście bardzo podobni — przyznała Małgosia i dodała — to miło, że nas odwieziesz.

­– Michał będzie z nami na plenerze, więc mamy transport tam i z powrotem. — Marlena z entuzjazmem machała przeciwsłonecznymi okularami. — I na miejscu też mamy opiekę. Dobrze mieć brata.

— A gdzie dziewczynki? Z Adamem? — zapytała Gosia.

— U mojej mamy. — Marlena założyła ciemne okulary. — Jedźmy.

— To szerokiej drogi. Bawcie się dobrze. Cześć wam. — Tomek machnął niedbale ręką, odwrócił się i poszedł do domu. Małgosia popatrzyła za nim zdziwiona. Nawet się z nią nie pożegnał.

— Co mu jest? — zapytała Marlena.

— Chyba jest wściekły, że wyjeżdżam — odpowiedziała Gosia, ukradkiem powstrzymując łzy.

— Nic mu nie będzie. Najwyżej schudnie, jak zje parę razy na mieście. Jedźmy. — Marlena popchnęła koleżankę leciutko w stronę samochodu, a Michał otworzył przed nią drzwiczki. „Nie będę się martwić fochami Tomka. Nie chcę. Chcę się dobrze bawić” — zdecydowała Markowska.

*

Agnieszka z wprawą układała włosy Magdy. Z matowego siana wyczarowywała lśniące skręty. Owczarek lubiła patrzeć w lustro i obserwować, jak zmienia się w piękną kobietę. Być może nie wszyscy tak uważali, ale ona wiedziała, że jest piękna, tylko niedoceniana. Gdyby było inaczej, nie miałaby takiego powodzenia u mężczyzn. A miała. I to jakie! Ledwo wyrzuciła z domu Arka, a już następnego dnia był u niej Błażej.

Znała go od roku. Bawili się razem całe poprzednie lato, ale potem wyjechał do Holandii. Obiecał, że jak się ustawi, to jej też załatwi tam dobrą pracę. Zawsze to lepiej zarabiać w euro niż w złotówkach. Błażej był niski i przy kości, niezbyt się Magdzie podobał, ale był bardzo sympatyczny i pomocny. To on przewiózł swoim samochodem rzeczy Magdy i naprawił zepsuty junkers w poprzednim mieszkaniu. Wszystko umiał zrobić. I był hojny. Kiedy poszli razem do łóżka, to potem dostała od niego srebrną bransoletkę.

A teraz przyjechał i obiecał, że za miesiąc będzie miała pracę w Tilburgu, bo zwalania się miejsce opiekunki przy starszej osobie. Przespali się, chociaż po kłótni z Arkiem zupełnie nie miała na to nastroju. Jednak wiedziała, że tak trzeba. Tym razem dostała malutki wisiorek. Nie było to nic nadzwyczajnego, widziała takie po 20 złotych na stoisku z pamiątkami. Ale liczy się gest. No i może będzie miała pracę. Nie pójdzie do tego sklepu, który załatwiła jej Gosia. Nic od nich nie chce. Woli pojechać do Holandii.

— Masz bardzo zniszczone włosy. — Agnieszka nawinęła kolejne pasmo na szczotkę. — Powinnaś nakładać maseczkę z olejem.

— Z olejem? To będą tłuste — zdziwiła się Magda.

— Nie będą. Przecież maseczkę się zmywa.

— Daję odżywkę, a i tak robią się jak siano.

— Bo dajesz im za dużo protein. Nie nakładaj niczego z keratyną. Powinnaś je nawilżać. Kup sobie dobry balsam nawilżający, zmieszaj z olejkiem migdałowym i na godzinę zawiń w ręcznik. Potem zmyj szamponem i już.

— I to pomoże?

— Pewnie. Zobacz jakie Gosia ma śliczne włosy, jakie miękkie. Od roku nakłada sobie olej przed każdym myciem głowy. A też rozjaśnia, jak ty.

To niestety prawda. Magda już dawno zwróciła uwagę na lśniące, długie fale Gosi. Zawsze chciała mieć takie włosy. Niestety, los obdarzył ją mocno skręconymi lokami. Kolor udało jej się zmienić na jaśniejszy, ale nic nie było w stanie rozprostować skrętu.

— To powiedz mi, jaki to ma być ten balsam? — spytała.

— Dam ci kilka próbek, sprawdzisz, który najlepiej zrobi twoim włoskom — odpowiedziała Agnieszka i palcami roztrzepała burzę loków na głowie Magdy. — Dam ci też olejek migdałowy.

— Dzięki. A mogłabyś jeszcze dać mi jakiś aktualny telefon do Marleny? Nie mogę się do niej dodzwonić, a miała mi coś załatwić.

— Marlena wyjechała z Gosią. Zamknij oczy. — Agnieszka sięgnęła po wielką butlę odżywki w sprayu i rozpyliła nad głową Magdy intensywnie pachnący obłok.

— Z Gosią? A dokąd?

— Pojechały na plener fotograficzny, będą robić zdjęcia. — Uśmiechnęła się Agnieszka. — Jestem bardzo ciekawa, jak im pójdzie i co przywiozą. Mają piękną pogodę.

— A gdzie są?

— Pod Mrągowem na Mazurach.

— Same pojechały? Czy z Tomkiem i Adamem?

— Same.

— Długo tam będą? — spytała niewinnie Magda, podczas kiedy jej serce zabiło mocniej.

— Dwa tygodnie. No, gotowe. Podoba się? — Agnieszka skinęła dłonią w stronę lustra.

Owczarek przyjrzała się swojemu odbiciu, odwracając głowę najpierw w jedną, potem w drugą stronę. Wydała się sobie olśniewająca. Być może sprawiły to błyszczące oczy i rumieniec na policzkach.

— Pięknie. Jesteś świetna Agnieszko, jak zawsze. — Uśmiechnęła się radośnie do swojej twarzy w lustrze.

*

Po obiedzie usiedli we dwoje na ławce przed ośrodkiem, korzystając z pięknej słonecznej pogody. Michał w skupieniu przeglądał zdjęcia na Gosi aparacie, a ona siedziała jak pensjonarka z założonymi rękami i czekała na werdykt. Początkowo myślała, że przystojny brat Marleny jedzie jako uczestnik kursu i podczas wspólnej podróży starała się z nim zaprzyjaźnić, żeby na szkoleniu mieć obok siebie nie tylko Marlenę. Szczebiotała w samochodzie, jak najęta, żartowała i przekomarzała się, jak wariatka, byle tylko nie myśleć o Tomku i zagłuszyć ból serca. Pomyślała też, że na złość Tomkowi będzie niewinnie flirtować z Michałem. Niech Tomek ma za swoje! Niepotrzebnie ją rani. Michał pogodnie przyjmował jej zupełny brak dystansu i puszczał do niej oczko we wstecznym lusterku.

Tymczasem na miejscu okazało się, że Michał jest jednym z wykładowców. Ba, jest wielokrotnie nagradzanym fotoreporterem, któremu z daleka kłaniali się pozostali dwaj szkoleniowcy. Czy nie można było tego powiedzieć od razu? Marlena śmiała się wesoło, kiedy Gosia naburczała na nią.

— Gdybym wiedziała, nie robiłabym z siebie takiej idiotki.

— Tak. I byłabyś poważna i milcząca, a Michał czułby się skrępowany. A tak wszyscy świetnie się bawiliśmy.

— Pewnie. Ubaw po pachy! Szczególnie ze mnie.

— Wyluzuj. Michał bardzo cię polubił.

Rzeczywiście. Trzeba przyznać, że brat Marleny chętnie spędzał czas z nimi obiema, doradzając i tłumacząc techniki robienia zdjęć. Śmiał się i żartował, podtrzymując swobodny klimat stworzony od początku przez Małgosię.

— Masz duży talent — powiedział oddając jej aparat. — Trochę musisz jeszcze poprawić pracę ze światłem, ale będą z ciebie ludzie.

— Dziękuję — ucieszyła się.

— Od dawna fotografujesz?

Małgosia zaczęła liczyć lata. W sumie przez całe swoje małżeństwo. Tomek nie pozwolił jej iść do pracy. Musiała odejść z biura, w którym była na etacie, kiedy zdecydowali się pobrać. „Moja żona ma być w domu i czekać na mnie” — mówił z uśmiechem. Nie buntowała się. Kochała go, a praca w biurze była nudna. Potem jednak odkryła, że jej życie jest trochę puste: gotowania, sprzątanie, zakupy i czekanie na męża. Zaczęła chodzić na długie spacery i robić zdjęcia. Nowa rozrywka pomału stawała się pasją.


— Przejdźmy się w tamtą stronę. — Michał pokazał ręką kierunek. — Tam jest wieża widokowa. Spróbujemy zrobić pejzaże z wysokości.

Słońce rozgrzewało las, wydobywając z niego ciepły, zielony zapach. Ptaki śpiewały w gałęziach, tworząc na zamówienie romantyczny nastrój. Małgosia szła pół kroku za Michałem przyglądając mu się ukradkiem i pozwalając sobie na najbardziej szalone myśli. Był taki sympatyczny i taki przystojny! Uwielbiała go wręcz, ale… nie było czegoś takiego, co czuła tylko przy Tomku. Nie było chemii. Bliskość Michała nie wywoływała w niej podniecającego napięcia. Czuła się przy nim bezpiecznie, jakby znali się od lat. Nie umiała tego wytłumaczyć, bo nawet przy mężu bywała czasem spięta. Miała wrażenie, że o Tomka stale zabiega, aby go nie stracić. Nawet prozaiczne burczenie w brzuchu sprawiało, że krępowała się swojego partnera. Bała się, że przestanie mu się podobać i nigdy nie pozwalała sobie na odrobinę zaniedbania. Lśniące, pięknie ułożone fale, makijaż, elegancka sukienka, a to wszystko w domowych pieleszach. Teraz maszerowała w dżinsach i podkoszulku, z włosami niedbale spiętymi w koński ogon i niemal nie umalowana. Tylko rzęsy zdążyła rano pociągnąć nieco tuszem. Czuła się świetnie, lekko i kobieco.

Dotarli do wieży. Gosia zadarła głowę. Było wyżej niż się spodziewała. Trochę ją to przerażało.

— Panie przodem — Michał pokazał ręką schody.

— Mam chyba lęk wysokości. Niewielki, ale mam. — Zawahała się.

— Nie martw się, jak spadniesz, będę cię łapał.

Znowu poczuła się swojsko i bezpiecznie. Jak z bratem albo kimś bardzo bliskim. Wspinając się po drewnianych schodkach pomyślała, że przed Tomkiem nie umiałaby się przyznać do takiej słabości. Udawałaby odważną i odwracała jego uwagę żartami, żeby nie zorientował się, jak bardzo się boi. Chciała podobać się własnemu mężowi i nie dopuszczała myśli, że mógłby z niej kpić. Zależało jej na tym małżeństwie tak bardzo.

W połowie wysokości oparła się o barierkę na podeście. Na wysokości twarzy znajdowały się wierzchołki drzew. Imponujące, ale to za mało na zdjęcia. Wiedziała, że musi wejść wyżej. Nieśmiało spojrzała w dół. Za wysoko! Skuliła się.

— Tam nie patrz. — Michał łagodnie odciągnął ją od barierki. — Jeśli masz lęk wysokości, to nie patrz pod nogi, tylko przed siebie.

— Masz rację.

Spojrzał zaniepokojony.

— Jeśli źle się czujesz, to zejdziemy.

— Dam radę. — Uśmiechnęła się.

Ruszyła w stronę schodków. Dzielnie dotarła na sam szczyt. Drewniany daszek osłaniał niewielką platformę przed słońcem. Rozejrzała się z uśmiechem — widok był niesamowity. Zielone aksamitne płaszczyzny lasu ozdabiały tafle jezior i kolorowe mozaiki pobliskich wiosek.

— Och…. Ale cudnie — westchnęła z zachwytem. — Warto było.

Uśmiechnął się i zdjął swój aparat z ramienia.

— Jest nad czym popracować. To słucham twojej propozycji. Jak ustawisz czułość i przysłonę do dobrego pejzażu przy takim świetle?

*

Tomek miał właśnie zamówić pizzę do biura, kiedy zadzwoniła Magda

— Czy mógłbyś mi podrzucić moje kwiaty? Zwłaszcza tę dużą paprotkę. Nie mam jak ich zabrać, może mógłbyś przywieźć mi je autem?

— Jasne. Kiedy ci je oddać?

— Kiedy tylko znajdziesz wolną chwilę, obojętnie, jak ci wygodnie. — Była bardzo uprzejma i ucieszył się, że po tygodniu spędzonym samotnie w pustym mieszkaniu ma wreszcie z kim porozmawiać.

— Mogę teraz, jak jesteś w domu.

— Super, pewnie, że jestem.

— Tylko coś zjem. Miałem właśnie zamówić pizzę.

— Nie zamawiaj. Mam furę jedzenia, bo mam gości. Zjesz u mnie, zapraszam.

— No coś ty… tak nie można.

— To w podziękowaniu za przywiezienie kwiatków. To przyjeżdżaj. — Rozłączyła się.


Nie żałował tej decyzji. U Magdy było kilka osób, stół pełen jedzenia i… piwo. Pyszne, schłodzone piwo. Takie, jak lubił. Grała muzyka i wszyscy dobrze się bawili. Ponieważ nikogo nie znał, wypił niemal duszkiem dwie butelki na pusty żołądek, żeby poczuć lekki szum w głowie. Potem wychylił szybko kilka kieliszków wódki. Później już było mu wszystko jedno, kto z nim rozmawia. Wszyscy byli wyluzowani i sympatyczni. Śmiali się, żartowali, dolewali mu do kieliszka, a Magda nakładała mu na talerz smaczne jedzenie. Szybko się upił. Było mu z tym dobrze. Po kilku dniach stresu wreszcie się naprawdę rozluźnił. Bardzo potrzebował takiego odreagowania i utopienia w alkoholu wszystkich rozgoryczonych myśli. Szczególnie tych o Małgosi i tym całym bracie Marleny. Czort wie, gdzie byli i co razem robili teraz. Mógłby pojechać za nimi i sprawdzić, ale nie chciał się tak poniżać.

W pewnym momencie Magda usiadła mu na kolanach i cmoknęła w policzek.

— To jest mój kochany szef. Trochę już były, ale szef — zaanonsowała wszystkim.

— Brawo szef! Zdrowie szefa! — posypały się okrzyki. Ktoś mu wetknął kolejny kieliszek wódki do ręki. Wychylił natychmiast. Magda śmiała się i machała nogami. Nie schodziła z jego kolan. A jemu było z tym dobrze, czuł ulgę. Próbował sobie przypomnieć, dlaczego poczuł tę ulgę. Dlaczego wcześniej miał poczucie winy? Udało się.

— Nie gniewasz się za to, że cię zwolniłem? — zapytał Magdę. Mówiło mu się coraz trudniej. Język miał niemal całkiem sztywny.

— Pewnie, że nie. — rozwichrzyła mu ze śmiechem włosy i pocałowała lekko w policzek.

­– To nie był mój pomysł. Nie gniewaj się. — Brnął dalej.

— Wiem — powiedziała i wetknęła mu kolejny kieliszek. — Teraz moje zdrowie i za moją nową pracę.

Wypił. A potem już nic nie pamiętał.


Obudził go rano kac. Z trudem otworzył oczy i dość szybko zorientował się, że śpi w cudzym łóżku. Całkiem nagi. Obok na poduszce rozsypały się jasne loki. To nie były Gosi włosy. Były kręcone. Zanim pozwolił sobie przypomnieć poprzedni dzień, Magda odwróciła się do niego. Uśmiechnęła się i przysunęła bliżej. Odsunęła przykrycie i przytuliła się do niego naga i gorąca. Zesztywniał, kiedy jej ręka powędrowała w dół jego ciała i znalazła dokładnie to, czego szukała.

— Dokończ to proszę — wyszeptała namiętnie.

­– Co mam dokończyć? — wybełkotał półprzytomnie.

— To, co wczoraj zacząłeś. Tobie było dobrze, a mi nie — poskarżyła się rozżalonym tonem, nie przestając go pieścić. — Nieładnie tak zostawiać kobietę.

Tomek oglądał kiedyś film, w którym facet wpisywał program do komputera, podczas kiedy kobieta rozpraszała go, pieszcząc ustami. I podobno gość wpisał ten program do końca. To bzdura! To nie jest możliwe.

Wziął ją szybko i gwałtownie, jak szesnastolatek. Kiedy skończył, ukrył twarz na jej ramieniu. Poczuł się głupio. Chyba nie o to jej chodziło.

— Przepraszam — pocałował ją lekko w policzek.

— Nie gniewam się. — Uśmiechnęła się słodko. — Ale popraw się następnym razem.

Chciał jej powiedzieć, że następnego razu nie będzie, ale zrezygnował. Pogłaskał ją po ramieniu i wstał z łóżka.

Kiedy wyszedł z łazienki, była już ubrana, a łóżko zaścielone. Wielki bałagan w całym pokoju i mnóstwo pustych butelek przypomniały mu wczorajszy wieczór.

— Fajna impreza.

— Miałam urodziny. — Uśmiechnęła się niewinnie.

— O rany! Nie wiedziałem. To teraz mi dopiero głupio.

— Nie przejmuj się. — Pogłaskała go po rękawie. — Zawsze możesz jeszcze kupić mi kwiaty, jakbyś chciał oczywiście. Każdy dzień jest dobry na to, żeby dostać kwiaty.

Zesztywniał. „Każdy dzień jest dobry….” Gosia tak mówi. Dopiero teraz dotarło do niego, co się stało. Podniósł się i złapał marynarkę.

— Uciekam. Trzymaj się. I dziękuję za wszystko. — W poczuciu winy przytulił Magdę i pocałował w czoło. Złapała go za rękę.

— Nie jedź!

— Dlaczego? — zmarszczył brwi.

— Jesteś jeszcze pijany. Weź taksówkę. — Łagodnie wyjęła mu z ręki kluczyki.

— Dobrze — zgodził się i wyszedł.

Dopiero na powietrzu poczuł się naprawdę źle.

*

Małgosia ostrożnie skradała się do pięknego motyla, który wyraźnie bawił się z nią w chowanego. Zastygał na listku tylko po to, by zerwać się do lotu, kiedy tylko ustawiła odpowiednio obiektyw. Robiła już piąte podejście, bo owad był wyjątkowo ładny.

— Co tam masz? — zapytała Marlena, która dotarła do niej z drugiego końca łąki.

— Ćwiczę makro. Mam już kolekcję pszczółek i trzmiela, a teraz poluję na tego zwierza, ale ciągle mi ucieka. — Pokazała palcem motyla, który znowu przysiadł na końcu wysokiej trawy, delikatnie poruszając skrzydłami.

Marlena błyskawicznie wycelowała aparat i pstryknęła zdjęcie.

— Mam! — obwieściła z satysfakcją.

— Szczęściara — parsknęła Małgosia.

Zielińska skrzywiła się.

— Nie powiedziałabym. Kto ma szczęście w fotografii, nie ma w miłości — powiedziała, a w jej głosie zadrżał ból.

Markowska podniosła głowę, odrywając się od polowania na upartego motyla.

— Co się dzieje? Adam coś nabroił?

— Niezupełnie. Może… Sama nie wiem.

— Powiedz, co się stało. Adam przyjaźni się z Tomkiem, może coś wspólnie zaradzimy.

Marlena kiwnęła głową i schowała aparat do pokrowca, pokazując tym samym, że na dzisiaj kończy ćwiczenia. Poszły wolnym krokiem w stronę ściany lasu.

— Myślę, że już za późno na jakiekolwiek rady, ale muszę z kimś pogadać, bo zwariuję. Myślałam, że to proste i potrafię wszystko w sobie poukładać, ale sprawa mnie przerasta. Nie wystarczy rozumieć i chcieć. Czasem emocje tak przytłaczają, że nie można się odnaleźć. Nasz związek z Adamem wygasł całkiem. Nie ma już żadnej miłości. Od dawna. Chyba odkąd urodziły się dziewczynki. Po prostu nie żyjemy razem, tylko każde osobno swoim życiem. Obok siebie.

Małgosia słuchała w milczeniu, nie przerywając. Dotarły do linii drzew i usiadły obie na dużym zwalonym pniu, wystawiając twarze na ciepłe słoneczne promienie. Po chwili Marlena westchnęła lekko i mówiła dalej:

— Chyba nie ma w tym winy Adama. Po prostu wszystko wygasło. A może nigdy go naprawdę nie kochałam? Sama nie wiem.

— A może dałoby się odświeżyć wasz związek? Jakaś terapia albo… wyjazd? Albo upojny seks?

Marlena pokręciła głową.

— Nie chcę. Ja już po prostu go nie chcę. Ani fizycznie, ani emocjonalnie.

— A Adam? Co on na to? Powiedziałaś mu, co czujesz?

— Powiedziałam. Najpierw dostał furii, a potem zdecydowaliśmy się na separację. Podzieliliśmy się półkami w lodówce… i wiesz. Każde żyje sobie.

Małgosia łagodnie dotknęła ręki przyjaciółki.

— To czemu cierpisz? Chcesz wrócić?

— Nie chcę, tylko… on zaczął się na mnie mścić.

Gosia spojrzała ze zdziwieniem na koleżankę.

— To niemożliwe. On przecież cię kocha.

— No właśnie. I nie może się z tym pogodzić.

— Jeśli chcesz, porozmawiam z Tomkiem. On wytłumaczy Adamowi, że nie może cię krzywdzić.

Marlena roześmiała się z goryczą.

— Ty nie rozumiesz. On nic mi nie robi. On po prostu oficjalnie zdradza mnie z innymi. Umawia się przy mnie i potem wychodzi.

Małgosia potarła podbródek w zakłopotaniu.

— Wiesz… nie gniewaj się, ale jeśli już nie jesteście ze sobą, to raczej nie możesz mieć pretensji. On ma prawo do miłości.

— Też coś! — prychnęła Marlena — Jaka miłość? On je rżnie i tyle.

Małgosia przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się przebiegle.

— A co cię to obchodzi? Przecież go nie kochasz. Niech sobie robi, co chce.

— Ale mnie to rani. Jest mi przykro z tego powodu.

Markowska rozłożyła ręce.

— To odejdź od niego. Wyprowadź się. Nie będziesz na to patrzyła.

Marlena spojrzała na nią zaskoczona.

— Jak mam odejść? A dzieci?

— Co dzieci? — Małgosia zeskoczyła z pnia drzewa i wyjęła na powrót aparat — Nie one pierwsze i nie ostatnie będą mieć rodziców po rozwodzie.

— Ale tak nie można. — Marlena także zsunęła się na trawę i stanęła obok koleżanki. — Chcę, żeby były szczęśliwe.

— I dlatego skazujesz je na to, żeby patrzyły, jak cierpicie oboje i nie odzywacie się do siebie? To jakaś bzdura. — Markowska zamachała gwałtownie ręką. — Czemu ludziom wydaje się, że dzieciom będzie lepiej z dwojgiem smutnych, nieszczęśliwych i skłóconych rodziców? Czy nie lepiej rozstać się i znaleźć sobie prawdziwą miłość? Czy nie lepiej być pogodnym spełnionym człowiekiem w udanym związku? Czy dzieci przypadkiem nie uczą się przez przykład? Bo jeśli tak, to powinny mieć szczęśliwych rodziców, którzy chociaż mieszkają osobno, to uśmiechają się i promieniują zadowoleniem.

Małgosia odwróciła się i pomału poszła w kierunku ośrodka. Po chwili milczenia rzuciła jeszcze w stronę koleżanki, która szła za nią ze spuszczoną głową:

— Nie mam pojęcia, kto wymyślił, że dzieciom jest dobrze w sztucznej rodzinie, gdzie dwoje nieprzyjaznych sobie ludzi udaje małżeństwo, którym od dawna już nie są. Czego to takie dzieci nauczy? Nieszczerości? Obłudy? Noszenia masek? I nie mów mi, że nic nie rozumiem, bo nie mam dzieci. Może właśnie dlatego dostrzegam tę idiotyczną grę, w którą gra wiele umarłych dawno związków.

Marlena uniosła brwi.

— Nigdy tak na to nie patrzyłam. Nawet mi to nie przyszło do głowy — powiedziała.

— To przemyśl to. Może dzięki temu będzie ci łatwiej.

Szły przez chwilę w ciszy. Kiedy zbliżyły się do ośrodka, Marlena odezwała się:

— Wiem, co zrobię. Wyjadę do Stanów. Michał pomoże mi znaleźć tam pracę.

— A dziewczynki?

— Zostaną z rodzicami przez miesiąc, dopóki nie załatwię tam sobie pracy. A potem, jak Adam się zgodzi, zabiorę je do siebie.

Małgosia uśmiechnęła się lekko.

— A jak się nie zgodzi?

Marlena wzruszyła ramionami.

— No cóż… Wtedy będziemy szukać kompromisu. Coś mu na pewno zaproponuję. Może wizę do USA?

Markowska zatrzymała się i spojrzała koleżance w oczy:

— Zrób wszystko, żebyście zostali z Adamem przyjaciółmi. To jest ważne dla rozwoju waszych dzieci, a nie to sztuczne bycie ze sobą. Uważam, że ludzie nie umieją rozstać się z klasą, tylko zaraz toczą ze sobą wojnę. To cholernie przykre.

— Bardzo bym chciała dogadać się z Adasiem, ale nie wiem, czy to jeszcze możliwe.

— Jeśli naprawdę zechcesz, to się uda. Uwierz mi.

Małgosia pchnęła bramkę i weszła na żwirową ścieżkę prowadzącą do budynku. Marlena poszła za nią, uśmiechając się do swoich myśli. Chyba wreszcie zobaczyła jakąś nikłą szansę na rozwiązanie problemu.

*

Kiedy zadzwonił dzwonek, Magda wiedziała doskonale, że to Tomek. Bo któż by inny? Zbrodniarz wraca zawsze na miejsce zbrodni. Bo nie wierzy, że to co zrobił, stało się naprawdę. Jednak i tak zaskoczył ją wielkim bukietem kwiatów. Musiał mieć większe poczucie winy, niż myślała.

— Spóźnione najlepsze życzenia. — Uśmiechnął się ciepło. Uwielbiała ten jego uśmiech. I po raz pierwszy był przeznaczony dla niej. A nie dla Gosi. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.

— Dziękuję. Piękne. — To akurat była prawda. Nigdy nie dostała takich ładnych kwiatów. Musiały sporo kosztować.

— Usiądź, zrobię kawę.

Od rana zdążyła idealnie posprzątać bałagan, nakryć do stołu, zrobić sobie perfekcyjny makijaż i nawet upiąć włosy. Była świeża, pachnąca i kusząca. Krótka sukienka odsłaniała wysoko jej nogi, a starannie przemyślana fryzura przyciągała wzrok do wygięcia szyi. Wszystko na jedna kartę. Albo teraz, albo nigdy — powiedziała sobie. Włączyła nastrojową muzykę i postawiła na stole talerze z jedzeniem.

— No coś ty, nie będę jadł — protestował, przełykając łakomie ślinę.

— Nie krępuj się, zostało i wyrzucę, jak nie zjesz.

— A skoro tak… — Przysunął sobie nakrycie.

Postawiła przed nim butelkę schłodzonego piwa.

— Nie, nie, chciałem zabrać samochód — zaprotestował z pełnymi ustami.

— To tylko jedna butelka. — Uśmiechnęła się niewinnie.

Rozmawiali jak dwoje przyjaciół. O różnych sprawach i ludziach. Śmiali się i żartowali. Czas leciał i Magdzie udało się niepostrzeżenie podłożyć mu drugie piwo i potem kolejne. Tylko uniósł brwi, ale pił ze smakiem. Widać było, że jest zadowolony.

Przed północą spojrzał na zegarek.

— Muszę wracać. I znowu taksówką. — Westchnął.

— Zostań i się prześpij. Rano weźmiesz autko. Wypiłeś tylko trzy piwa, nie będziesz miał kaca — powiedziała niewinnie, sprzątając ze stołu i nie patrząc nawet w jego kierunku.

— No wiesz… nie wiem…. — zawahał się. Dobry znak. Magda kontynuowała od niechcenia:

— Spokojnie, nie zjem cię. A co mieliśmy zrobić, już zrobiliśmy. Co za różnica? Przecież wiesz, że nic nikomu nie powiem.

— W sumie racja — przyznał.

Tym razem kochali się długo i powoli. Tomek był czuły i uważny, a jej po raz pierwszy było dobrze. Mogłaby tak bez końca. Pieścił ją cierpliwie i wreszcie naprawdę przeżyła rozkosz. Leżała potem z szeroko otwartymi oczami, ciesząc się niespotykanym doznaniem i cudownym rozluźnieniem, które doprowadzało ją niemal do łez. Łez szczęścia. Tomek spał obok, cicho pochrapując. „Oddałabym wszystko, żebyś był mój” — pomyślała.

*

Małgosia polubiła fotograficzne wycieczki z Michałem. I chociaż podobały się jej wszystkie wykłady, to najwięcej uczyła się podczas tych długich spacerów po lesie, na które chodzili w czasie wolnym od zajęć. Podczas kiedy reszta grupy bawiła się przy grillu lub pływała w jeziorze, oni szukali magicznych miejsc i gry świateł. Rozmawiali na różne tematy. Otwierali przed sobą z łatwością dusze i dyskutowali o sensie życia i najbardziej intymnych sprawach. Siłą rzeczy, kiedy Markowska czuła wyraźnie zacieśniającą się bliskość, zadała to najważniejsze pytanie:

— Masz żonę albo dziewczynę?

— Mam przyjaciela. — Uśmiechnął się. — Dzwoni do mnie codziennie. Kochamy się.

— Och… — Małgosia zdziwiła się, ale poczuła się też uspokojona. — To cudownie mieć kogoś do kochania. Każdy powinien móc kochać.

— Każdy może kochać. — Wzruszył ramionami. — Przecież nikt nie może tego zabronić.

— Miałam na myśli to, że każdy powinien być w szczęśliwym związku, mieć kogoś dla siebie. Mieć partnera czy partnerkę.

— Mieć? Uważasz, że można mieć drugiego człowieka?

Spojrzała na niego zdziwiona.

— Mam na myśli budowanie relacji, a nie posiadanie — tłumaczyła.

— Rozumiem, co chcesz mi powiedzieć. — Zatrzymał się na chwilę i zrobił zdjęcie czemuś przed sobą. Pobiegła wzrokiem w tamtą stronę, ale nic nie zauważyła. Chciała zapytać o to zdjęcie, ale Michał wrócił do tematu:

— Myślę, że ludzie przywiązują się do czegoś, co rozumieją jako przynależność. Mogą kochać tylko kogoś, kto jest z nimi w związku. A przecież miłość nie zależy od obrączki ani od związku. Tylko od tego, co czujemy w sobie.

— To znaczy?

— Kochasz Tomka, prawda?

— Oczywiście — przyznała spokojnie.

— A gdyby nie był twoim mężem? Mogłabyś go kochać?

— No… chyba tak. Przecież zanim się pobraliśmy, kochałam go.

— No właśnie. Mogłaś go kochać, zanim zbudowałaś z nim relację. Wszyscy możemy kochać, nawet jeśli nie jesteśmy w związku. Każdy samotny człowiek też może kochać, jeśli tylko zechce. A miłość uszczęśliwia, prawda?

— Masz rację. Tak na to nigdy nie spojrzałam.

— Bo ludzie nie korzystają z możliwości kochania. Ludzie chcą związków, obrączek, tworzenia więzi. Dopóki nie poczują, że mają lub mogą mieć kogoś dla siebie na własność, nie myślą o miłości. A przecież wystarczy być, by kochać. I to jest najlepsza rzecz w naszym życiu.

Uśmiechnęła się. I pomyślała, że wcześniej tego nie zauważyła. Zatrzymała się na chwilę.

— Problem w tym, że uczucia nie są takie proste — powiedziała. — Mamy w sobie napięcie, by nie stracić miłości, by nie przestać kochać. Żeby nie zranić kogoś, nawet niechcący.

Popatrzył na nią i pokręcił głową.

— Ty nie mówisz o miłości, tylko o relacjach i zależnościach.

— A to różnica?

— Ogromna. — Ruszył przed siebie, a Małgosia podążyła za nim, słuchając uważnie tego, co mówi. — W relacjach ciągle się o coś martwimy, czegoś boimy. Oczekujemy wiele od drugiej strony, czasem nawet zbyt wiele. Chcemy należeć i chcemy być jedyni, wybrani. Dowartościowuje nas relacja, w której słyszymy mnóstwo komplementów i czujemy, że jesteśmy ważni. Ale przeżywamy też zazdrość i ból, kiedy partner podziwia kogoś innego. To jest traktowanie drugiej osoby, jak własność. Należysz do mnie i masz uwielbiać tylko mnie. To zawsze jest trudne, bo człowiek nosi w sobie zachwyt dla wielu rzeczy i podziw dla wielu innych osób. Trudno być w ten sposób w związku monogamicznym całe życie.

Małgosia uniosła brwi.

— Ale przecież na tym polegają nasze związki. Dokonujemy wyboru kogoś, z kim chcemy iść przez życie i tym samym rezygnujemy z podziwiania innych.

Roześmiał się.

— Nie wierzę. Nie podziwiasz nikogo poza swoim mężem?

— Och, podziwiam. Na przykład ciebie. — Zmieszała się trochę. — Ale to nie znaczy, że zdradzam Tomka i przestaję go kochać. Po prostu bardzo mi imponujesz, świetnie się przy tobie czuję, dajesz mi mnóstwo wiedzy i… tak po prostu ogromnie cię lubię.

Zatrzymał się i popatrzył na nią dziwnym wzrokiem, ale w oczach igrały mu wesołe iskierki. Stanęła naprzeciw niego.

— To nie żadne wyznanie. Po prostu wiem, że mogę być z tobą całkiem szczera.

— Właśnie zdradziłaś Tomka. — Zaśmiał się.

— No coś ty! Nigdy w życiu i ja przecież niczego ci nie proponuję — broniła się zaskoczona.

— Spokojnie. — Lekko dotknął jej ramienia. — Tu wcale nie chodzi o seks. Zdrada może być wtedy, kiedy z kimś innym czujesz się lepiej, niż ze swoim partnerem. A wiem, że przy mnie czujesz luz i radość, których nie odnajdujesz w domu. Nie pytaj, skąd to wiem. Wiem i już.

— Jesteś jasnowidzem? — zapytała zdziwiona.

Uśmiechnął się, ale nie odpowiedział i znowu ruszyli spacerkiem przed siebie.

— Myślę, że dobry fotograf umie rozpoznać emocje — powiedział po chwili.

— Tak — przyznała Małgosia — lepiej niż psycholog. Trenowałam na Marlenie, robiłam jej portrety i… no… widzę różne rzeczy, faktycznie…

— Tak. — Skinął głową. — Masz dobre oko.

Małgosia pomyślała, że nie powinna z Michałem rozmawiać o jego siostrze. Być może Marlena nic mu nie wspomniała o swoich sprawach, a powinna to zrobić sama. Tym bardziej, jeśli faktycznie zdecyduje się wyjechać z Polski. W bracie będzie miała wówczas ogromne oparcie. Ale to i tak nie upoważnia nikogo do dyskutowania na temat drugiej osoby. A z Michałem chciała porozmawiać o czymś innym. Być może jego reporterskie oko uchwyciło więcej niż ona?

— Michał, powiedz mi, jeśli potrafisz, co zrobić, żebym przy Tomku też czuła się swobodnie? Ja go naprawdę kocham, a spinam się, bo mi na nim zależy.

— Przestań się bać, że odejdzie.

— No ba! Ale jak przestać się bać?

— O tym właśnie próbowałem ci powiedzieć. Jeśli zrozumiesz, że nikt nigdy nie może odebrać ci zdolności kochania, to nie będziesz bać się niczego. Nawet gdyby Tomek cię zostawił, możesz go kochać i cieszyć się uczuciem kochania.

— Oj, ale to nie jest to samo. — Gosia pokręciła głową i ostrożnie przekroczyła niewielkie drzewo, które leżało w poprzek ścieżki. — Jak kochać kogoś, kto nie mieszka z tobą i nie jest twój?

— No właśnie. Trzeba zrozumieć, że liczy się kochanie, a nie przynależność. Miłość nie ma nic wspólnego z aktem własności, czy byciem w relacji.

— Ale relacje wybieramy w oparciu o miłość. Najczęściej.

— Potraktuj to elastycznie — zaproponował. — Nie chodzi przecież o to, że ktoś cię porzuca, tylko o świadomość, że koniec relacji nie oznacza końca miłości. Miłość jest w tobie. Dopóki żyjesz i oddychasz, możesz kochać. Dodam też, że możesz pokochać setki razy. Mnóstwo wspaniałych mężczyzn może pojawić się w twoim życiu.

Małgosia pokręciła głową.

— Tak się tylko mówi.

— Jasne. To tylko metafora, która pomaga nie przywiązywać się nadmiernie do konkretnej relacji. Czym innym jest kochanie męża, a czym innym lęk przed porzuceniem przez niego. Miłość powinna cieszyć i dawać poczucie swobody i spełnienia. Jeśli boisz się być sobą i mówić o tym, co czujesz, ze strachu żeby ktoś ciebie nie zostawił, to nie jest dobre dla nikogo.

Małgosia zatrzymała się przed kolejnym zwalonym przez burzę drzewem. Tym razem było większe. Michał podał jej rękę. Była ciepła, mocna i Markowska znowu poczuła ogromną bliskość. Pomyślała zawstydzona, że chciałaby, żeby Tomek miał w sobie mądrość i luz Michała. Był trochę zbyt poważny i nadmuchany. A do tego głupio zazdrosny. Gdyby tak z nich obu zrobić jednego faceta? Uświadomiła sobie w tym momencie, że to właśnie podziw, o którym przed chwilą mówił jej mentor, a ten podziw doprowadził do porównywania. Przecież jeśli kocha Tomka naprawdę, to nie powinna myśleć o tym, by go poprawiać, czy uzupełniać cechami innego. Prawdziwa miłość akceptuje bez porównywania.

Zeskoczyła z pnia na ziemię i puściła dłoń Michała. Z żalem, bo najchętniej trzymałaby się z nim za ręce jak przedszkolak. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, a z tej jego dłoni płynął spokój i przenikał ją całą. I chociaż nie czuła najmniejszej potrzeby, by fizycznie zdradzać Tomka, to czas spędzany z Michałem był niezwykle ważny i dobry. Chciałaby spotykać się z nim jak najczęściej. To mądry nauczyciel i świetny fotograf. A najważniejszy chyba jest ten spokój, którym emanuje. Czy taka wartościowa przyjaźń może być zagrożeniem dla miłości, dla małżeństwa? Raczej nie. A z drugiej strony najlepiej odnaleźć takie cechy właśnie w swoim partnerze.

— Jak nie bać się być sobą przy kimś, na kim mi zależy? — zapytała.

— Pokochaj siebie. Pomyśl o sobie, jak o kimś, kto zasługuje na najlepsze rzeczy.

— To zadziała?

— Jasne. Kiedy szanujesz i podziwiasz siebie, rozpuszczasz lęk, że spotka cię coś złego. Na przykład to, że ktoś cię porzuci.

Małgosia pokręciła z niedowierzaniem głową.

— To zbyt proste.

— Dlatego skuteczne. — Michał zatrzymał się i wycelował obiektyw w dzięcioła, który cierpliwie wystukiwał rytm na pniu drzewa. Przez chwilę ustawiał aparat. Potem znowu odwrócił się do Małgosi, z uśmiechem w niebieskich oczach.

— W gruncie rzeczy, to wcale nie jest proste. Ludzie nie umieją podziwiać samych siebie. Nie ma takiego zwyczaju w naszej kulturze. W Stanach jest trochę inaczej. Tam się pracuje nad pozytywnym myśleniem. W tym także nad pozytywnym podejściem do samego siebie. Ale i tak to wcale nie jest powszechne.

Małgosia przekrzywiła głowę i przyglądała się Michałowi. Roześmiane iskierki migotały mu w oczach, a niesforny lok spadł na czoło. Wyglądał ogromnie przystojnie i miała wielka ochotę sportretować go w tym lesie. Nie starczyło jej jednak odwagi, by zrobić to bez jego zgody.

— Nie ruszaj się przez chwilę — poprosiła. — Czy mogę spróbować zrobić ci zdjęcie, mistrzu?

Roześmiał się.

— Zazwyczaj nie pozwalam na to, ale… zrobię wyjątek.

Ustawiła aparat i pstryknęła kilka ujęć. Razem zajrzeli w wyświetlacz. Gosia nie była zadowolona, bo aparat nie uchwycił tego… czegoś… co tak jej się spodobało. Michał wzruszył ramionami.

— I proszę, jaki jestem ładny — zaśmiał się. — Ale nie publikuj tego nigdzie, bo będą drukować, żeby postawić przy cukrze do odstraszania dzieci.

Małgosia uśmiechnęła się i pomyślała, że musi jeszcze sporo poćwiczyć, zanim zacznie robić ładne portrety. Takie, na których widać emocje i to, co w człowieku najważniejsze. Fotografia wcale nie jest prosta, jeśli chce się czegoś więcej, niż pocztówkowych widoczków i pamiątkowych ujęć z imprezy.

Powolutku poszli dalej, tym razem w milczeniu rozglądając się uważnie, by uchwycić coś wyjątkowego, co może być tematem do ciekawego zdjęcia. Pozornie cały las był cudowny: promienie słońca przeświecające przez zieleń liści, ptaki śpiewające na gałęziach, urozmaicone poszycie, migoczące tu i ówdzie wilgotnymi kroplami, robaczki pełzające i skaczące po liściach, pszczoły brzęczące nad kwiatami. Wszystko na żywo mogło wywołać zachwyt. W efekcie jednak nie było niczym niezwykłym, co można byłoby uwiecznić na fotografii.

Małgosia przykucnęła przed gałązką, na której kołysał się kolorowy motyl. Wolniutko podniosła aparat. Chrzęst migawki spłoszył owada, ale zdjęcie okazało się udane. Na wyświetlaczu zobaczyła, że udało się ująć nitkę pajęczyny, a słoneczne promienie stworzyły piękną mozaikę świateł w tle.

— Świetne! — pochwalił Michał. — Ale to przypadek. Założę się, że nie widziałaś tej pajęczynki.

— Nie widziałam — przyznała się.

— I dobrze. Właśnie dlatego trzeba łapać każdą okazję. Najlepsze fotki wychodzą wtedy, kiedy się tego zupełnie nie spodziewamy.


Małgosia wróciła z pleneru szczęśliwa i rozpromieniona. Szczebiotała pełna zachwytu, opowiadając o zdjęciach, wykładach, nowym obiektywie do aparatu i pięknych widokach. Nie przyznała się tylko, że Michał zabrał kilka spośród zrobionych przez nią zdjęć, żeby pokazać je „komu trzeba”. Nie chciała zapeszyć. Jeśli jej prace się spodobają, będzie mogła agencji wysyłać kolejne swoje zdjęcia i dostanie za to niemałe pieniądze. Wreszcie będzie sporo zarabiała i miała swoją gotówkę. Fotografia to drogie hobby. Już wypatrzyła kolejny obiektyw i potrzebowała na to sporą sumkę. Nie chciała znowu prosić ojca o pieniądze. Na pewno by jej dał, była przecież jego oczkiem w głowie, jego ukochaną perełką. Ale zapytałby też, dlaczego nie poprosi Tomka. A ona nie chciała brać od męża na coś, co mu się nie podobało. Zresztą najlepiej i najprzyjemniej jest samej zarobić na siebie. Zarabiała ukradkiem od paru lat, handlując przez internet książkami. Ale to były tylko drobne, za które mogła kupić Tomkowi prezent na imieniny. Gdyby udała się współpraca z agencją fotograficzną, to zaczęłaby mieć naprawdę sensowne dochody.

— Czy wiesz, że brat Marleny, Michał jest najlepszym fotografem w Stanach? Jego zdjęcia publikują w czasopismach branżowych. To świetny wykładowca.

— Taaak? — zapytał z przekąsem Tomek i zacisnął szczęki, a na skroni zapulsowała mu żyłka. Małgosia zrozumiała, że to niebezpieczny temat. Jej mąż był zazdrosny! I od razu się naburmuszył. Szybko zmieniła temat i zapytała:

— A może miałbyś czas w najbliższy weekend? Pojechalibyśmy razem gdzieś niedaleko na romantyczny wypad, tylko we dwoje. W dzień popstrykam sobie zdjęcia, ty odpoczniesz, a wieczorami będziemy się kochać.

— Mam teraz dużo pracy.

— Potrzebujesz odpoczynku i miłości swojej żony. To najlepsze lekarstwo na nadmiar zawodowych obowiązków. — Roześmiała się, trochę na siłę, bo widziała wyraźnie, że Tomek nie ma humoru.

— Zobaczymy — mruknął wykrętnie.

— Postaraj się, bardzo cię proszę. Tak się stęskniłam za tobą.

— Chyba nie miałaś czasu na tęsknotę.

— To prawda, że zajęcia były super i świetnie się bawiłam — przyznała. — Ale naprawdę mi ciebie brakowało. A ty? Myślałeś o mnie chociaż trochę? Czy zdradzałeś mnie z innymi? — zażartowała.

— Tak. Na lewo i prawo — roześmiał się trochę sztucznie, ale Gosia odetchnęła, bo wreszcie przestał się nadymać. Nie lubiła, kiedy był zły. Potrafił mieć focha kilka dni i wtedy nie dało się być z nim pod jednym dachem. Kiedy kochał, to nosił ją na rękach i wszyscy zazdrościli jej tak czułego męża, ale kiedy się złościł, to stawał się koszmarny. Taki Jekyll i Hyde — dwa w jednym.

— A pogoda była tak cudna, że nawet się trochę opalałam. Chcesz zobaczyć? — zapytała, kusząco podsuwając bluzkę do góry.

Tomek w odpowiedzi uniósł tylko brwi. Podeszła i przytuliła się do niego.

— Nie bądź zły. Tak bardzo cię kocham. Tak bardzo tęskniłam.

— Na pewno? — przygarnął ją lekko i pocałował.

— Na pewno-pewno i bardzo-bardzo. Kochaj mnie, bo jestem wyposzczona, jak sto wilków. Dwa tygodnie bez seksu to nie do wytrzymania. — Całowała go namiętnie. Poddał się tej namiętności i widać było, że także jest jej spragniony. Łapczywie całował każdy skrawek jej ciała.

*

Nie spodziewał się takiego widoku. Jego żona, piękna i roześmiana dotykała poufale ramienia innego mężczyzny. Tomek stanął jak wryty. Wszedł do galerii po nowy zegarek i po kilku krokach zobaczył jasne włosy Gosi. Uśmiechnął się i wymijając ludzi, chciał do niej podejść, kiedy zobaczył, że jest z nią Michał. Ten Michał. Stali przed wejściem do Empiku i rozmawiali z ożywieniem, patrząc na siebie jak zaczarowani.

Nieświadomie zacisnął pięści. Zawahał się i pomyślał z niechęcią, że z jakiegoś powodu bardzo nie lubi tego faceta. Chyba by wolał, żeby jego żona nie była tak przyjacielsko nastawiona do niego. Pewnie charyzma nauczyciela wpłynęła na nią i teraz patrzy w niego jak w obrazek. A ciekawe, co robili razem w Mrągowie? Czy to możliwe, że zaczęli tam jakiś romans, a teraz to kontynuują? Jasna cholera, niech on zabiera te łapy! Dlaczego ten gość dotyka ramienia Małgosi?

Przez chwilę chciał podejść do nich, ale wtedy zobaczył, jak Gosia klasnęła w ręce i zarzuciła Michałowi ramiona szyję. Przytulili się i Tomek zobaczył, jak jego żona z entuzjazmem całuje tamtego typa w policzek. Markowski miał dość. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z galerii. Wściekły wsiadł do samochodu i z piskiem opon wyjechał z parkingu. Włączył się w ruch i jechał przed siebie bez celu. Chciał się napić. W domu było piwo w lodówce, ale nie chciał wracać. Nie chciał widzieć swojej żony ani siedzieć samotnie w mieszkaniu, wiedząc, że ona spędza czas z innym. Nie teraz. Musi się uspokoić i przemyśleć wszystko. Co jej powiedzieć? Jak to rozwiązać? Zażądać wyjaśnień? Czy przywalić Michałowi?

Zauważył, że jedzie w stronę Bukowic, gdzie mieszkała Magda Owczarek. Może to dobry pomysł? Odpręży się, pośmieje i napije piwa. Tylko, czy Magda jest w domu? Nie miał ochoty stać pod drzwiami jak głupiec. Już i tak jest głupcem, bo zaufał swojej żonie, bo pokochał jak idiota…

Wybrał numer Magdy na komórce. Po trzech sygnałach odezwała się lekko zaspanym głosem.

— Halo?

— Cześć. Tu Tomek. Jesteś w domu?

— Jestem. — W jej głosie usłyszał zdziwienie.

— Mogę przyjechać? Na chwilę.

— Oczywiście. A coś się stało?

— Mam ochotę napić się piwa w dobrym towarzystwie.

— Super! Przyjeżdżaj. — Wyraźnie się ucieszyła.

Zaparkował pod osiedlowym sklepem, żeby zaopatrzyć się w piwo. Wziął też największe pudełko czekoladek, jakie udało mu się znaleźć. W pierwszej chwili chciał wsiąść do samochodu i podjechać na miejsce, ale po chwili zdecydował, że przespaceruje się te dwie przecznice. Lepiej żeby Ewelina, u której Magda wynajmuje kawalerkę, nie widziała jego samochodu pod swoim domem. Niech auto zostanie na parkingu pod sklepem.


Magda pośpiesznie ścieliła łóżko i sprzątała pokój. Godzinę temu wyszedł od niej Błażej Libicki. Zdrzemnęła się po jego wyjściu i telefon Tomka ją obudził. Było wczesne popołudnie, ale w nocy też niewiele spała, bo Błażej chciał się kochać dwukrotnie. A potem rano wylegiwał się bez końca i nie chciał wyjść, podczas kiedy ona krzątała się sprzątając kuchenny aneks i szykując skromny obiad. Prawdę mówiąc wcale go nie wyganiała, bo co miała do roboty? Dopiero wieczorem planowała wybranie się na jakąś dyskotekę. Nie spodziewała się, że Tomek ją odwiedzi. Dzwoniła do niego tyle razy po urodzinach i nawet nie oddzwonił. Nie sądziła, że jest szansa na ściągnięcie go do siebie. Tymczasem życie lubi zaskakiwać. I to w najpiękniejszy sposób.

Uśmiechnęła się podekscytowana. Otworzyła okna na oścież, żeby zrobić trochę przeciągu i usunąć specyficzny zaduch. Czy zdąży jeszcze wziąć szybki prysznic? Musi. Trudno, najwyżej przywita Tomka w ręczniku. Nie może pachnieć Błażejem, zresztą jest spocona i nieświeża.

Zdążyła nie tylko się umyć, ale nawet zrobić sobie lekki makijaż. Założyła czerwoną sukienkę, która zawsze magnetycznie działała na mężczyzn i pozapalała świeczki zapachowe. Tomek dotarł później, niż się spodziewała. Postawił na stole torbę pełną piw i wręczył jej dużą bombonierkę. Pocałowała go w policzek, potem lekko i nieśmiało w usta, a on odwzajemnił ten pocałunek. Magdzie zabiło mocniej serce. Pomyślała, że czerwona sukienka wcale nie będzie potrzebna.

Najpierw była kawa i piwo. Żartowali i przekomarzali się. Tomek był nieco spięty. Jednak po trzeciej butelce mogła już swobodnie usiąść mu na kolanach. Nie tylko jej nie zrzucił, ale zaczął lekko pocierać policzkiem jej ramię. Pomyślała, że musi dać z siebie wszystko, jeśli ma go zatrzymać przy sobie. To akurat nie było trudne. Umiała doprowadzać mężczyzn do szaleństwa. Wylądowali na łóżku i kochali się dość pospiesznie. Tomek wyraźnie czekał na nią, a ona chociaż błogo szczęśliwa, potrzebowała dużo więcej czasu. Nie chciała, by stracił cierpliwość albo uznał, że jest oziębła. Wygięła więc ciało w spektaklu idealnej ekstazy i wykrzykując jego imię, perfekcyjnie odegrała spełnienie.


Tomek poczuł lekkie rozczarowanie. Czy naprawdę Magda musi udawać? Gosia nigdy tego nie robi, jest autentycznie namiętna i cieszy się bliskością. Gosia… Czy jego żona w ogóle jest jeszcze jego żoną? Złość mu nieco przeszła i pomyślał, że chce z nią porozmawiać. Może powinien wprost zapytać, kim jest dla niej Michał? Kiedy Magda wyszła do łazienki, wyciągnął komórkę. Dwa nieodebrane połączenia od Gosi. Zrobiło mu się trochę głupio, bo zorientował się, że zachował się gówniarz. Zamiast podejść do żony i zapytać, co robi z Michałem, to uciekł i to do łóżka innej kobiety. Sięgnął po piwo, by zagłuszyć poczucie winy.

Magda szybko przygotowała jedzenie i postawiła na stole. A obok kolejną butelkę schłodzonego browarka. Tak lubił. Gosi to przeszkadzało. Krzywiła się i mówiła, że śmierdzi piwskiem.

— Zostaniesz na noc? — zapytała Magda nieśmiało.

— Nie wiem. Może…

— Zostań. Szkoda wydawać na taryfę. A rano pojedziesz sobie autkiem.

Tomek pomyślał, że to wygodna opcja. Głównie dlatego, że był zmęczony i nie chciało mu się nigdzie jechać. Piwo też zrobiło swoje. Jednak na noc wypadałoby wrócić. Nie wolno przekraczać pewnych granic. Musi tylko trochę wytrzeźwieć. Odrobina snu na pewno pomoże.

— Wiesz co, położę się na chwilę. Obudź mnie za godzinę.

— Jasne — odpowiedziała i rozłożyła wersalkę. A w myślach dodała: „akurat, ani myślę!”. Przykryła go lekko kocem. Posprzątała ze stołu, ogarnęła kuchnię i rozebrała się. Ostrożnie wsunęła się pod przykrycie i przytuliła do pleców Tomka.


Spał kilka godzin. Obudził się na lekkim kacu w środku nocy. Bezsensem była jazda do domu o tej porze. Przez chwilę pomyślał o Gosi i zatęsknił za jej ciepłym ciałem. Co on tu właściwie robi? Dlaczego nie śpi w ramionach swojej pięknej żony, tylko upija z obcą kobietą? Potem jednak przypomniał sobie, jak przytulała się do Michała i poczuł gniew. Kto wie, czy ona w ogóle martwi się o męża? Może myśli o tamtym. Zazdrość zabolała. Wstał, żeby się napić wody, a potem wszedł z powrotem do łóżka, przygarnął do siebie pochrapującą lekko Magdę i zasnął.


Kiedy wczesnym rankiem jechał do domu, pomyślał, że bardzo przesadził. Złość ulotniła się bez śladu. Jej miejsce zajęła tęsknota za Gosi uśmiechem, za jej zapachem i dotykiem jej dłoni. Kochał ją. Nie wyobrażał sobie życia bez niej. Nie było ważne, czy coś łączyło ją z Michałem. Będzie o nią walczył i zrobi wszystko, by zapomniała o tamtym. Noc spędzona z Magdą wydała mu się głupotą.

— Niezły ze mnie skurczybyk — mruknął sam do siebie.

Zaparkował przy osiedlowej kwiaciarni i kupił przepiękny bukiet kwiatów. Kiedy skruszony wchodził po schodach, owładnął go przeraźliwy lęk, że Gosi nie ma. Że nie czekając na jego powrót, wyprowadziła się z domu. Zrobiło mu się zimno ze strachu. Jak on sobie poradzi w tym pustym mieszkaniu, gdzie każdy mebel będzie mu o niej przypominał? To niemożliwe!

Ale Gosia była. Przywitała go bladą twarzą z podkrążonymi oczami i śladami łez na policzkach.

— Wybacz mi, zachlałem i zasnąłem. — Wyciągnął do niej kwiaty.

Przez chwilę, która wydała mu się wiecznością, stała niema z szeroko otwartymi oczami, a łzy ciekły jej po twarzy. Potem w jednej chwili rzuciła mu się na szyję.

— Żyjesz — wychlipała mu w kołnierz. — Gdzie byłeś? Czemu nie zadzwoniłeś?

— Zapiłem z klientami i zasnąłem. Obudziłem się rano. — Brnął w kłamstwo. — Chyba jeszcze mam kaca. Wybacz mi. Nigdy więcej!

— Tak się martwiłam, że coś się stało — powiedziała z wyrzutem i odsunęła się od niego. — Jak mogłeś narazić mnie na takie zmartwienie?

— A co mogło mi się stać? Złego licho nie bierze, niepotrzebnie się martwiłaś.

— Piękne kwiaty. — Zanurzyła twarz w bukiecie. — Wstawię do wazonu.

Poszedł za nią do kuchni.

— Ale mam kaca. — Nalał sobie wody i znad szklanki rzucił od niechcenia — Nawet jakby coś mi się stało, to nie zginiesz, skarbie. Masz przyjaciół. I Michał pewnie chętnie by mnie zastąpił i zaopiekował się tobą.

Spod oka obserwował reakcję Gosi. Musi z nią poważnie porozmawiać. Musi jej wybić tego typa z głowy. Jednak nie drgnęła jej nawet powieka. Spokojnie układała kwiaty, uśmiechając się do każdego listka. Uwielbiał dawać jej piękne bukiety i patrzeć, jak się nimi cieszy. Była cudowna. Była najpiękniejszą kobietą na Ziemi. Nawet blada, spłakana i niewyspana. Nie odda jej nikomu.

— Michał? — Podniosła na niego spokojne spojrzenie. — Pewnie by mi pomógł. Marlena też i Karina i Patrycja. Ale to przecież nie o to chodzi. To ciebie kocham. Oni są tylko przyjaciółmi.

— Michał też? — zapytał wprost.

— Michał też — odpowiedziała spokojnie, nie spuszczając oczu. — Jestem twoją żoną, nie jego. Zresztą… — Machnęła ręką i wróciła do układania kwiatów.

— Zresztą co? — zmarszczył brwi pytająco.

— Zresztą Michał jest gejem. I to zakochanym gejem w szczęśliwym związku.

„Jestem ostatnim skurczybykiem” — pomyślał Tomek po raz drugi tego ranka.

*

Małgosia przeżywała taką huśtawkę emocjonalną, że zastanawiała się, czy nie zwariuje. Tyle mocnych wrażeń na jeden raz, to stanowczo za dużo. Aż czuła męczący ucisk w sercu, co w sumie było całkiem zrozumiałe. Najpierw wpadła w Empiku na Michała. Przywitał ją taki roześmiany, że od razu wiedziała, że ma dla niej dobre wiadomości. Chciał ją zaciągnąć na kawę, ale niecierpliwie dopytywała o swoje zdjęcia i usłyszała wreszcie, że nie tylko się podobają, ale jedno z nich zostało nominowane do nagrody. Dostała też propozycję stałej współpracy od prestiżowego magazynu. Z radości rzuciła mu się na szyję i wycałowała go w holu galerii.

Szybko wróciła do domu i niecierpliwie czekała na Tomka, aby mu o tym powiedzieć, ale nie doczekała się. Po raz pierwszy bez uprzedzenia nie wrócił na noc. Jej radość gasła, a w miejsce poczucia szczęścia, wkradł się niepokój. Przed północą obdzwoniła pogotowia i kilku znajomych. Potem siedziała na łóżku, patrząc w okno, a łzy płynęły jej bezsilnie po twarzy. Zapadła w krótką drzemkę, ale lęk dławił ją coraz mocniej. Bolało ją w klatce piersiowej. Wzięła jakieś krople na serce i nadal wypatrywała świtu, modląc się, by jej ukochany mąż wrócił cały i zdrowy. Kiedy wreszcie stanął w drzwiach, czuła tylko ulgę. Przeogromną ulgę, że żyje i nic mu się nie stało.

W ciągu dnia położyła się, żeby trochę odespać, ale niewiele miała na to czasu. Wieczorem była umówiona z Michałem, aby porozmawiać o nowej współpracy i zdjęciach. Chciała umyć włosy i przygotować się na to spotkanie. Zrobiła sobie najmocniejszy makijaż, jaki znała, ale i tak wyglądała kiepsko. Zarywanie nocy nigdy jej nie służyło, a drzemka w dzień nie mogła odrobić strat poniesionych na zdrowiu i urodzie. Nakładając ostatnią warstwę matującego pudru, Małgosia pomyślała, że nie nadawałaby się do pracy na nocnej zmianie. A przecież setki ludzi tak pracują. No cóż, widać nie należała do tych setek.

— Pięknie wyglądasz — powiedział Michał na przywitanie, a ona uniosła w zdziwieniu brwi.

— To znaczy tylko, że jestem mistrzynią makijażu. — Uśmiechnęła się i weszli do restauracji.

Kiedy już złożyli zamówienie, Michał popatrzył na nią poważnie i powiedział:

— Widzę, że nie spałaś w nocy. Co się stało?

Roześmiała się.

— A jednak twoje reporterskie oko dostrzega ogrom mojego zmęczenia. To prawda. Nie spałam. Ale… z powodów osobistych.

Pokiwał głową.

— Domyślam się. Widać też, że płakałaś. — I dodał szybko podnosząc rękę — Widać to po lekko spuchniętych oczach. Nie, nie jesteś rozmazana.

Sięgnęła po wino i niemal duszkiem wypiła swój kieliszek.

— No cóż… Tak czasem bywa. Ale nie rozmawiajmy o tym. Nic się nie stało. To tylko moja histeria.

— Oczywiście. I przepraszam, że o tym wspomniałem. Potraktuj to tylko jako ciekawostkę, co można wyczytać z twarzy. A poza tym jesteś i tak piękna. — Rozejrzał się — Najpiękniejsza na tej sali. Nie mam wątpliwości.

— Dziękuję.

Sięgnął po swój kieliszek i upił mały łyczek, przyglądając się jej uważnie.

— Wiesz, co pomaga na histerie? — zapytał.

— Rozsądek? — odpowiedziała pytaniem.

— Medytacja.

— Co to takiego? Siedzisz w kwiecie lotosu i śpiewasz mantry albo odlatujesz w niebyt? — Podsunęła mu swoją lampkę, aby jej dolał wina.

— To stereotyp. Medytacja to wyciszenie umysłu. Jeśli robisz ją systematycznie, codziennie, to po jakimś czasie masz dystans do świata. Przestajesz się przejmować. Nic cię nie drażni i nie denerwuje.

— Ciekawe. Skąd to wiesz?

— Podróżowałem po świecie. Byłem w różnych miejscach, między innymi w Tybecie i tam spędziłem trochę czasu z buddystami. To fascynująca kultura i bardzo ciekawa filozofia.

Przerwali na chwilę, aby kelner mógł postawić przed nimi talerze.

— I teraz medytujesz?

— Staram się.

— Jak to się robi? — zapytała, wybierając widelcem zielone liście swojej ulubionej sałaty.

— Trudno opisać. Wyciszam umysł. Staram się nie myśleć.

— To tak można?

— Można. Mówi się wtedy, że pozwalasz myślom przepływać jak chmurom i żadnej nie zatrzymujesz. Spróbuj kiedyś. Skup się na obserwacji oddechu. Licz powoli do czterech na wdech i do czterech na wydech. Kiedy kontrolujesz oddech, przestajesz myśleć.

Małgosia pomyślała, że musi kupić sobie jakąś książkę na ten temat i wypróbować. Emocje jej zdecydowanie nie służą. Po prostu fizycznie źle się czuje po takich nerwach. A Tomek pewnie jeszcze niejeden raz zarwie noc. Dobrze byłoby mieć jakiś sposób, by nie cierpieć z tego powodu.

Potem długo rozmawiali o fotografii, a także o propozycji pracy dla redakcji. To było dla Małgosi coś zupełnie nowego i niezwykle podniecającego. Od dawna marzyła, aby wprowadzić w swoim życiu zdecydowane zmiany i zacząć zajmować się czymś innym niż tylko gotowanie, pranie i sprzątanie. I chociaż wiedziała, że Tomek nie pozwoli jej pójść do pracy na etat, to widziała dla siebie wiele innych opcji. Może przecież pracować w domu.

— Skąd wiesz, czy mnie przyjmą? — zapytała, jedząc deser.

— Powinni.

— A jeśli im się nie spodobam?

— Nie ma takiej opcji, jeśli dołączysz portfolio, które razem przygotowaliśmy.

— Tak myślisz?

— Nie myślę. Wiem. — Uśmiechnął się. — Sam im ciebie poleciłem.

— Dziękuję. — Dotknęła lekko jego ręki i szybko cofnęła dłoń. — Jestem ci bardzo wdzięczna.

— Nie ma sprawy. Bądź za dwa dni na rozmowie kwalifikacyjnej. To formalność, ale redakcja chce cię poznać. Być może poproszą cię o przysłanie jeszcze jakiejś pracy. Zobaczysz.

— Dam sobie radę?

— Z łatwością. Zacznij wreszcie wierzyć w siebie.

— Dobrze — mruknęła i zajęła się wyjadaniem resztek lodowego deseru, który zdążył się już lekko rozpuścić.

— Ja nie żartuję. Popracuj nad podniesieniem samooceny. Od tego zależy wszystko w twoim życiu. Zastanawia mnie, dlaczego nikt się tym specjalnie nie interesuje. A przecież bez wysokiego poczucia wartości nie ma mowy o szczęściu i sukcesie.

— Chyba przesadzasz…

— Ani trochę. Jeśli nie wierzysz w siebie, nikt inny w ciebie nie uwierzy. A poza tym niczego nie osiągniesz, bo w głębi duszy nie czujesz, że zasługujesz na cokolwiek.

Odstawiła pusty pucharek.

— Wiesz Michał, bo sukces zawodowy to nie wszystko. Czasem prawdziwe szczęście to dla kobiety miłość, związek, rodzina. Może dlatego podnoszenie samooceny nie jest takie popularne.

— W związku to jest tak samo ważne. Jeśli kochasz siebie, to jesteś kochana. Jeśli szanujesz siebie, to jesteś szanowana. W małżeństwie to jest nawet ważniejsze niż w pracy. Cały czas powtarzam to Marlenie. — Zrezygnowany machnął ręką i sięgnął po filiżankę z kawą.

— Nie zaśniesz po kawie — Uśmiechnęła się.

— Właśnie o to chodzi, że mam jeszcze dużo pracy.

— To chodźmy już. Odwieziesz mnie?

— Oczywiście. Zaraz poproszę o rachunek. — Michał rozejrzał się w poszukiwaniu kelnera i dodał — Pamiętaj, żeby przed rozmową zadzwonić do redakcji i potwierdzić, że będziesz u nich.

— Oczywiście.

— I jeszcze jedno: szukają kogoś do pisania tekstów. Jeśli umiesz pisać poprawnie po polsku i oczywiście lubisz, to powiedz o tym na rozmowie. Być może dostaniesz więcej pracy. To wszystko przekłada się na pieniądze. I nie tylko.

— Oczywiście. — Powtórzyła. — Pewnie, że lubię pisać.


Dla Małgosi zaczynał się nowy okres w życiu. Miała szansę na ciekawą pracę, która co ważne, nie wymagała od niej chodzenia do biura. Mogła obrabiać zdjęcia w domu i przesyłać je do redakcji za pomocą internetu. Bardzo jej się to spodobało. Nie była jeszcze gotowa na rozmowę z mężem i przekonywanie go, że chciałaby mieć swoje płatne zajęcie. Tomasz dobrze zarabiał i często powtarzał, że chce, by żona czekała na niego w domu. Jakkolwiek patriarchalne i głupie to było, Małgosia doceniała zarobki męża i jego troskę. Być może któregoś dnia uda jej się przekonać go do zmiany poglądów. Tymczasem taki styl pracy był jej bardzo na rękę. Mogła robić to, co uwielbiała, zarabiać na tym i jednocześnie nadal dbałaby o dom. Otwierały się przed nią cudowne możliwości.

*

Torsje szarpały jej ciałem już drugi raz. Wczoraj myślała, że zatruła się winem, ale potem poczuła się lepiej. A dzisiaj znowu. Powycierała usta papierowym ręcznikiem i podniosła się z kolan. Spuściła wodę. Znowu zakręciło jej się w głowie. Z trudem dowlokła się do łóżka. Położyła się na wznak i o dziwo po pięciu minutach wszystko przeszło, jak ręką odjął. Dziwne zatrucie. I wtedy przyszła jej do głowy inna możliwość.

Magda uświadomiła sobie, że chyba okres mocno jej się spóźnia. Nie pamiętała, kiedy powinna miesiączkować. Była zajęta czym innym i nawet cieszyła się, że nie krwawi, kiedy był u niej Tomek. Sięgnęła po kalendarzyk i zaczęła liczyć dni. A potem jeszcze raz. Wydawało jej się, że okres przesunął się o jakiś tydzień, tymczasem okazało się, że więcej. Zrobiło jej się zimno z przerażenia.

Magda szybko się ubrała i pobiegła do apteki po test ciążowy. Na wszelki wypadek kupiła dwa, aby wykluczyć pomyłkę. Jednak dwie różowe kreski nie pozostawiały żadnych wątpliwości — jest w ciąży. Tylko z kim? Zaczęła liczyć jeszcze raz. Zaszła jakoś tydzień lub dwa przed urodzinami, czyli to dziecko Arka albo Błażeja. Jeśli wcześniej, to może to być też owoc spotkania z Patrykiem. Takim starym przyjacielem z jej rodzinnej wsi, z którym w zasadzie była tylko raz. Była wtedy zła na Arka, bo obiecał przyjść i zabrać ją na imprezę, a potem zadzwonił, że idzie z żoną.

Magda wypiła duszkiem szklankę wody. Musi się uspokoić i pomyśleć. Może to nie jest żadna tragedia. Przecież zawsze chciała mieć rodzinę. Zastanowiła się i doszła do wniosku, że musi porozmawiać z Arkiem. Co prawda jego żona też jest w ciąży, ale… ta kobieta nie wie, że ona, Magda, też nosi dziecko Arka. A jakby tak tej żonie powiedzieć? Co ona na to? Pewnie natychmiast wścieknie się i wystąpi o rozwód. Genialne!

Szybko wybrała numer.

— Arek? Musimy porozmawiać. To ważne.

— Co się stało?

— To nie na telefon. Możesz przyjść do mnie?

— A nie będziesz rzucać we mnie butami?

Roześmiała się.

— Nie będę. Obiecuję.

— Nie jesteś już na mnie zła?

— Nie jestem. Przyjedź.


Elegancka i świeża, w dopasowanej sukience, kusząco upiętych włosach i makijażu czekała na niego. Przeglądała się w lustrze, stając bokiem. Pogładziła się po brzuchu. Jeszcze nic nie widać. Jak to będzie: mieć dziecko? A najpierw duży brzuch. Uśmiechnęła się do siebie. Marzyła o tym i jedyne, co mąciło jej szczęście, to ojcostwo Arka. Wolałaby, żeby to Tomek był ojcem jej dziecka.

Arek niepewnie wsadził głowę przez drzwi.

— Będziesz rzucać?

Roześmiała się.

— Nie będę, chodź.

Wszedł z butelką wina, jak zwykle. Wyciągnęła ramiona, a on uszczęśliwiony zaczął ją całować. Chciał od razu położyć ją na łóżku, ale tym razem zdecydowanie się wyrwała.

— Nie zaprosiłam cię na seks. Chcę porozmawiać.

Westchnął ciężko.

— To mów.

Usiadła na krześle, naprzeciw niego i spojrzała poważnie.

— Jestem w ciąży — rzuciła.

— No i? — zapytał głupio, jakby mówiła o tym, że kupiła nowe buty.

— Jestem w ciąży z tobą.

— A skąd wiesz, że ze mną?

— Jak śmiesz! — rozzłościła się. — A niby z kim? Zaszłam wtedy, kiedy się spotykaliśmy ze sobą.

— No dobrze. Ale ja mam żonę.

— To się rozwiedź.

— Przecież wiesz, że nie mogę.

Była na to przygotowana.

— Będziesz musiał. Bo jeśli sam tego nie zrobisz, to ja powiem wszystko twojej żonie. I to ona ciebie zostawi. A wtedy na pewno będzie dla ciebie gorzej.

Roześmiał się złośliwie i założył nogę na nogę.

— Szantażyk? Nic z tego koleżanko. Moja żona wszystko wie.

Magda szeroko otworzyła buzię ze zdziwienia.

— Wie o nas?

— Tak się składa, że jej znajomy widział nas razem, Musiałem się tłumaczyć. Wie o nas wszystko i już mi wybaczyła. Rozwodu nie będzie.

— Ale nie wie o dziecku. Jak się dowie, to zmieni zdanie.

— Nie sądzę. Rozmawialiśmy o takiej ewentualności też. Ważniejsze dla nas jest to dziecko, które urodzi Asia. Jest moją żoną.

— Jak to ważniejsze? A ja? A co ze mną? — krzyknęła i łzy stanęły jej w oczach.

— Nie wiem nawet, czy to moje dziecko.

— Przecież wiesz, że twoje — zapewniła gorąco, starając się nie myśleć o Błażeju.

— Nie wiem. Za to wiem, ilu panów przewinęło się przez to łóżko. — Klepnął ręką wersalkę. — Biorąc pod uwagę, że dawałaś za jedno wino, to jesteś najtańszą prostytutką w tym mieście — dokończył złośliwie.

— Jak śmiesz! — krzyknęła łapiąc butelkę z winem i biorąc zamach.

— Stop! — Wyciągnął rękę przed siebie. — Obiecałaś nie rzucać.

Zawahała się. Uświadomiła sobie, że plamy z wina będzie musiała sama sprzątać. Po co jej to? To wszystko i tak niczego nie zmieni. Odstawiła butelkę.

— Wynoś się — wysyczała.

Wstał i wyszedł bez słowa, trzaskając drzwiami.


Do Błażeja nie musiała dzwonić. Sam przyszedł do niej, milutko uśmiechnięty z pudełeczkiem w dłoni. Jak zwykle nie pokazał, co jest w środku, dając do zrozumienia, że najpierw oczekuje satysfakcjonującego seksu, a dopiero później wręczy prezent. Nie miała ani siły ani ochoty, by iść z nim do łóżka. Bez zbędnych wstępów, powiedziała mu wprost, że jest z nim w ciąży.

Zamrugał oczami i zdjął okulary. Zaczął starannie wycierać je chusteczką i minęło wiele długich minut, zanim się odezwał:

— Chcesz urodzić, czy wolisz usunąć?

— Chcę urodzić.

— A czy to na pewno moje?

— Na pewno — przytaknęła ze znużeniem.

Ponownie założył okulary i przyjrzał się jej uważnie.

— W takim razie oczywiście poniosę odpowiedzialność i będę płacił ci alimenty.

— Alimenty? — zdziwiła się.

— Oczywiście — powtórzył — tak trzeba, żeby dziecku niczego nie brakowało.

— A ja bym chciała, żebyśmy założyli rodzinę dla tego dziecka. Pobierzmy się. Możemy razem wyjechać do Holandii… — przerwała, kiedy zaczął machać rękami.

— Głupoty opowiadasz. Nie nadajesz się na żonę.

— Dlaczego? — zapytała zdziwiona. — Przecież umiem gotować, sprzątać i dbać o dom. Co mi brakuje? Myślałam, że mnie lubisz.

— Oczywiście, że cię lubię. Ale ty jesteś wesołą dziewczyną, lubisz rozrywki i dyskoteki…

— To źle?

— Żona powinna być poważna i odpowiedzialna.

— No przecież mogę być, jak chcesz. — Nie rozumiała, o co mu chodzi, ale była gotowa coś obiecać w zamian za to, że będzie jej mężem.

— Niestety. Ja już mam w Holandii narzeczoną. Jutro jadę do niej, a za miesiąc bierzemy ślub.

Spuściła głowę. W oczach zakręciły się łzy. Nawet taki gruby, brzydki Błażej jej nie chce, woli inną. To jakaś klątwa.

Poczuła na ramieniu delikatny dotyk.

— Nie płacz, kochana. Pomogę ci. Nie zostawię cię tak.

Podniosła na niego załzawione oczy. Dobre i to, przecież musi z czegoś żyć. Zawsze będzie mogła skłamać, że ma męża za granicą.

— Będziesz płacił na dziecko?

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 23.63
drukowana A5
za 60.86