E-book
4.41
drukowana A5
19.4
Zagłuszadło

Bezpłatny fragment - Zagłuszadło

Piosenki i wiersze


Objętość:
91 str.
ISBN:
978-83-8189-831-7
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 19.4

Zakazane

Rym akustycznie

Możesz to wciągać prosto do umysłu

Zaraz po zażyciu wyostrzenie zmysłów

I palić

Puszczać z głośników dym

Nie zachłyśniesz się tym

Nie zadławisz się tym

Dożylnie, jak przez wenflon płyn

W krwiobiegu płynie akustycznie rym

Możesz przyłożyć do swej skóry

Uniesiesz się do góry w kosmos przez chmury

A jeśli wolisz, to w pigułkach dwunastu

Przekaż to miastu

Bo w handlu zastój

Więc pokaż to miastu

Więc pokaż to miastu


Niebawem to stanie się Twym pokarmem

Słodycz, jak najlepszy karmel

I bez oddechu i bez pośpiechu

Możesz słuchać bez grzechu


Zwężą się źrenice i w rytm zabije serce

Już nie zatrzęsą się ręce

Bo to oddane z sercem

Stworzone z myślą tylko o Tobie

Nie żałuj więc sobie

Nie zagrożone zdrowie

Więc miej to ciągle przy sobie

Więc nie żałuj sobie

Więc nie żałuj sobie

To dla Ciebie to robię

Bo najcenniejszy z ludzi

Jesteś dla mnie Ty — człowiek

Otwórz serce po zamknięciu powiek

To dla Ciebie, czy wiesz?

To dla Ciebie, więc bierz


Możesz to wciągać prosto do umysłu

Zaraz po zażyciu wyostrzenie zmysłów

I palić

Puszczać z głośników dym

Nie zachłyśniesz się tym

Nie zadławisz się tym

Dożylnie, jak przez wenflon płyn

W krwiobiegu płynie akustycznie rym

Możesz przyłożyć do swej skóry

Uniesiesz się do góry w kosmos przez chmury

A jeśli wolisz, to w pigułkach dwunastu

Przekaż to miastu

Bo w handlu zastój

Więc pokaż to miastu

Więc pokaż to miastu


Złe myśli odchodzą w zapomnienie

Niestraszne już cienie

Mroku się nie boisz

A to życie już tak nie boli

Rym akustycznie uspokaja wzburzona krew

Jak delikatny nocny szmer liściastych drzew

Lecz musi wezwać Cię wpierw

Byś nie zapomniał włączyć muzyki

Która lepsza, niż wszystkie narkotyki


Dźwiękowe iniekcje

Jak relaksu lekcje

Roztaczają protekcję

Nad Twą duszą i umysłem

Nad sercem i zmysłem

Podpisuję je swym pismem

I nie produkuję

Tylko z uczuciem rysuję ich szkice

Jak kredą rytm wrzucasz na tablicę

I maże, bo to nie jak tatuaże

Zawsze ciężar ich bezwzględny ważę

A jutro Ci pokażę

Dla krótkiej chwili marzeń

By zagłuszyć żal gorzkich codzienności zdarzeń

Byś miał siłę oko w oko stanąć z czasem

A czasem przerwał milczenie hałasem

Do tego wpisuję się jak znaczek w klaser

No name

Pożar przed oczyma zabiera mnie do gwiazd

W przestrzenie, w których mogę błądzić po omacku

To nie jest pierwszy wyskok, to nie jest pierwszy raz

Każdy oddech prowadzi z cienia w świat jaskrawych blasków

Zagłuszam głos sumienia, które mówi, że czas wiać

Zmienić przyzwyczajenia i uciekać z tonącego statku

Kamień na kamieniu budulcem, który trwa

Dlatego we krwi potrzeba mi tych dodatków

Angażować myśli, które błądzą gdzie się da

To najtrudniejszy projekt podpisany własną ręką

Choć tak bardzo pragnę, to nie mam więcej, choćbym chciał

Tamuję odpływ funduszu, gdy nie ma ich pod ręką

Smak rywalizacji bębni 0—1, 0—2

Zadyszka na półmetku zadaje wierze kłam

Stawiać czoła problemom do skutku raz po raz

Dlatego brnę w to G., bo kto jak nie ja

A anulowany przelew znowu mówi: „Nie masz szans”

Brak pieniędzy na życie, gasi w oczach blask

Trzask, prask i tak znowu lecisz z roboty

Masz drogi kolego zbyt duże z głową kłopoty

Praca daję kasę, kasa życiem rządzi

I błądzi ten kto sądzi, że tak sądzić równe błądzić

I znów chwytam się w nieformalny motyw

Napiszę dla Ciebie za stawkę ledwie 8 złotych

Może w taki sposób dotnę nieco prostoty

Stałe z pieniędzmi kłopoty, to dla mnie całkiem zwykły motyw

A już dawno powinienem się ścigać

Po ulicach Monako śmigać

A ja wciąż buduje pre pre pre prototyp

Zasilany paliwem na rakietowy trotyl

Co ma ostre zęby jak Dundee Krokodyl

Lecz w kieszeniach wciąż zero złotych

I czy wyjdzie coś z niego, gdy wciąż zmieniam plan

Z nowym planem sam na sam, każdego dnia

Z nową siłą, z nową mocą, z mocnym wiatrem w żaglu

Zmieniam swe oblicze jak diabelskie Diablo

Zmieniam image na koszuli i wskakuje w nowe spodnie

Więc nie ma już nic z tego, co było tu pierwotnie

I choć nie raz się potknę, nieraz Słońca dotknę tarczy

Wciąż będę walczył, wciąż będę walczył, wciąż będę walczył

Niestety to nie wystarczy

Trzeba czasem z życiem pójść na kompromis

Niezależnie co robisz

Czy wiarę nową głosisz, czy stale o coś prosisz

Czy po prostu idziesz, byle dojść dalej

A może za karę, byle tylko nie obejść się smakiem

Uczepiony jednej ścieżki, jak pospolity Klakier

Podążać można zawsze jedną drogą z rabatem

Byle tylko nie skończyć gry pieprzonym patem

Gdybyś tylko tak naprawdę poszedł drogą swoją

Gdybyś to pojął, sam byłbyś swoją najlepszą zbroją

Bez potrzeby spoglądania w jaskrawe blaski

Które za trochę kaski imitują świat ludzi odważnych

Rzeczywisty i własny, tak całkiem osobisty

Jak Ty w czasie przyszłym

Czy go pokochasz, czy znienawidzisz

Czy chciałbyś się sobą brzydzić

Z samego siebie szydzić

Czy będzie może lepiej — myślisz?

Drżysz i śnisz. O! Królu złoty

Nie taki znowu złoty ten król biedoty

Tego jeszcze nie było

W śniegu tuż po kolędzie

Ten przybysz przybywa

Jak gdyby nigdy nic

Z zapasem kropidła

Zbrzydła mi mina

Na te widoki

Stanie na stacji

I całą zakropli

Zapachem konopii


Nie kłopocz się chłopie

My mamy konopię

Kropimy przechodnie

Z zapasów zdrowotnych

Pojedzonych i głodnych


By lepiej im było

By lepiej się żyło

Ach jak miło

Kropimy, by coś kropiło

I zdrowo się żyło

By tak w gardle nie paliło

By płuc nie nadwyrężyło


Kropidło po kolędzie

Na zdrowie człowieka

Przybysz odchodzi

Na niego nie czekaj

Nie czekaj na niego

Nie czekaj na niego

Nic w tym złego


Zielono wokół

Zbieram liście

Od mych proroków

Taki spokój

W zdrowiu i w ładzie

Sadzonki sadzę

I marzę by rosły

W harmonii i w sezonie

Zimą, latem i we wiosny

Taki krzaczek prosty


Porosły jak świnie

Zajęły mieszkanie

Nie mam już kołderki

Tylko busz obok poduszki

Odejdźcie złe duszki

Odejdźcie złe duszki

Wpierdalam konserwy z puszki

Plastikową łyżeczką

Bo ten wodospad

Z pokoju na piętrze

Nie daje dojść do lodówki


Pokojowe usposobienie

Wykazały próbki

A jednak wydupczyły

Mnie te dupki

Z własnego mieszkania

Jak wprawne prostytutki

Mizerne skutki

Powrotu do rzeczywistości

Mogę tylko palić i kosić

Ku własnej uległości

Mimo uszu

Biegnij ze mną

Nie przebiegnę poniżej 10 na 100 metrów

Nikt nie zliczy przetartych szlakiem kilometrów

I przez płotki pewnie nieraz się potknę

Serca matki nie zliczę czułych dotknięć


I nikt nie zliczy moich upadków

Na drodze do szczęścia — żołądkowych zatruć

I nie przeliczysz na wartość w złocie

Przeżytych chwil, udanych lądowań po szczęśliwym locie


I będę to robił, co stale robię

Nawet jeśli to się nie podoba tobie

I będę pił także twoje zdrowie

Bo najważniejszy jest każdy jeden człowiek


Biegnij ze mną

Za mną i przede mną

Choć w drodze nieraz ciemno

Nie pozwól światłu zblednąć


Biegnij ze mną

Truchtem, marszem, w pełnym pędzie

Choć światła gasną

Na pewno dobiegniesz


Biegnij ze mną, choć droga wyboista

Biegnij ze mną, bo to nie nasza przystań

Droga zawsze prowadzi pod górę

Nie zbiegaj, bo ja też nie kapituluje


Nie toń we łzach, gdy zszedłeś ze ścieżki

Na powrót patrz — wskazują drogę dla pieszych

Smutek i żal są częścią Ciebie

Nie daj się, walcz. Choć dokąd nie wiesz


Zwolnij, gdy czas nabrać znów tchu

Przyspieszenie daj, gdy trzeba znów

Nie lękaj się bezpowrotnych dróg

Posłuchaj mnie i przejdź przez próg


Biegnij ze mną

Za mną i przede mną

Choć w drodze nieraz ciemno

Nie pozwól światłu zblednąć


Biegnij ze mną

Truchtem, marszem, w pełnym pędzie

Choć światła gasną

Na pewno dobiegniesz

Szachanamata

Żelbetonowa głowa

Okoniem stają słowa

Mówię kolejne zdrowaś

Nim jesteś gotowa


Żelbetonowe słowa

Na dachu stonoga

Łeb grzecznie chowa

Gdy brzydka jest pogoda


Między nami zgoda

Gdy dola i niedola

Porażeni prądem

Swój plan dnia wolą


Ogolone głowy

Inne głowy golą

Za stodołą stoją

I niczego się nie boją


A ja szachuję króla

Znów pragnę go wyciulać

A on zrobiony w ciula

Zezuje na mnie tutaj

Zezuje na kelnera

Szachownicę zbiera

Mówi znów: “Jasna cholera”

Trzeba było grać kiera


Z mlekiem pod nosem

Koń skacze ukosem

Czasem można krzyczeć ciszej

A nieraz nieco głośniej


Tak intrygujący są

Zwykli ludzie prości

Szczęśliwy, gdy się cieszy

I zły, gdy się złości


Niby można mówić prościej

Do zagranicznych gości

Żelbetonowa stonoga

Pogryzie wszystkim kostki


A ja szachuję króla

Znów pragnę go wyciulać

A on zrobiony w ciula

Zezuje na mnie tutaj

Zezuje na kelnera

Szachownicę zbiera

Mówi znów: “Jasna cholera”

Trzeba było grać kiera


Żelbetonowy schowek

Urodzinowy torcik

Z żelbetonową głową

Można porachować kości


A zaproszonych gości

Pozbierać do kupy

Z kieszeni grosik

Na wspólne zakupy


Na stację po mleko

I ciastka dla humoru

Choć wciąż jesteś kaleką

To wcale się nie boisz

Haftowane statki

Czy wreszcie znajdę w swoim życiu jakiś cel

Czy uniesie mnie jak haftowane statki w przestworza hel

Jest zima, wokół świata biel

A mrok wszechobecnej połaci

Sprowadza do mnie moich braci

Spoglądam w ich facjaty

I rozumiem, że być może będą dzisiaj straty

Zabieram swe graty

Które towarzyszą mi, jak lampion dziecku na roraty

Wychodzę

Innych spotykam w drodze

I idę po lodzie

W tym pieprzonym chłodzie

Ucieka młodzież

No i dobrze

Bo to rap dla tych, którzy już wyrośli

Jeśli nie dorosłeś, to wreszcie dorośnij


Podążamy w mroku

Wokół spokój

A grono jednookich cyklopów

Nie spuszcza z nas swego lśniącego wzroku

Nie potrafię zatrzymać czarnych myśli mych potoku

Myślę — blokuj i banuj

Ciemność wypływa zewsząd, jak woda z kranu

Wszędzie dominuje kolor i dźwięk zgaszonego ekranu

Czy ktoś mógłby sprawdzić, czy w gniazdku prąd płynie

Czerń przestrzeń wypełnia, jak ciesz przepełnia naczynie

To minie i myślę o przyczynie

O karze i winie


Ktoś dziś zaginie

I przepłynie

Na drugą stronę rzeki

Zapomnimy o nim na wieki

Już można go wykreślić ze szpitalnej kartoteki

Nie pomogą żadne zagraniczne leki

Już dopadają go lęki

Dochodzą wszystkich szmerów dźwięki

Staje się taki miękki

Za to dzięki

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 19.4