E-book
15.75
drukowana A5
50.88
_„Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tartarii”tom 8 Kroniki kodów.

Bezpłatny fragment - _„Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tartarii”tom 8 Kroniki kodów.


Objętość:
202 str.
ISBN:
978-83-8414-743-6
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 50.88

📘 TOM 8: „Gwiezdna Gra”

🔮 Wewnętrzna Plansza

📘 Tom 8: Gwiezdna Gra

Nie wszystko, co ułożone, jest prawdą.

Czasem prawda pęka jak lustro —

i dopiero w tych pęknięciach

pojawia się światło,

którego nie widać z centrum tafli.

Ta księga nie miała być zrozumiała.

Została zapisana jak ślad na ziemi,

której nikt nie uprawiał,

ale po której stąpali ci,

którzy nie znali imion swoich ciał.

Podział tej opowieści to nie numeracja.

To rytuał oddzielenia,

który nie zamyka w ramach,

lecz prowadzi przez warstwy.

Nie nazwano ich „częściami” dla wygody,

ani „fragmentami”, by nadać formę.

Każda z nich jest przepaścią —

lub schodami,

w zależności od tego,

czy wnosisz do niej pytanie, czy oczekiwanie.

Zmiana jednego słowa

może zmienić drogę całej duszy.

A więc nazwij to, jak chcesz.

Ale pamiętaj: nazwa to tylko cień treści.

A cień — to również światło,

którego się nie widzi wprost.


Są księgi, które mają początek i koniec.

Są też takie, które są jak krąg —

nie dlatego, że się zamykają,

lecz dlatego, że nie muszą się otwierać.

Ten tekst nie domaga się zrozumienia.

On nie klęczy przed umysłem.

On raczej szeptem zakłóca jego rytm.

Tu litery są jak ślady na piasku,

który i tak zostanie rozwiany przez wiatr.

Ale właśnie dlatego

mają znaczenie większe niż kamień.

Każdy rozdział, każda odsłona —

czy nazwiesz ją krokiem, migawką czy znakiem —

jest niczym więcej niż odbiciem duszy

w tafli, która nie odbija wprost.

W tej planszy nie chodzi o zasady.

Nie chodzi też o ruch.

Chodzi o to, co porusza się w tobie,

gdy nie masz już pewności,

czy to ty czytasz tekst,

czy tekst czyta ciebie.


Nie trzeba wiedzieć, gdzie jesteś,

by znaleźć to, czego szukasz.

Bo są miejsca, które nie mają lokalizacji,

a jednak można się w nich zatrzymać.

Ten tom nie rości sobie prawa do spójności.

Nie idzie po sznurku logiki.

Raczej wspina się po krawędziach snu,

gdzie słowo przestaje być tylko słowem,

a staje się zjawiskiem —

jak światło, które łamie się na powierzchni jeziora.

To dlatego, gdy odnajdziesz tu coś,

co zgrzyta,

co zdaje się być „nie tak” —

to nie błąd.

To celowa przerwa w harmonii,

jak pauza w muzyce,

która wydobywa dźwięk z głębi.

Bo tekst nie powstał po to, by prowadzić.

Powstał, by odbić coś,

czego nawet autor nie potrafiłby nazwać.

I może właśnie dlatego,

każda zmiana słowa —

każde „dlaczego tu nie ma przecinka?” —

jest jak otwarcie ukrytego przejścia.

Niektóre znaki przypominają ruiny —

pozostałości po języku,

którym kiedyś mówiono do bogów.

I tak też powstał ten zapis.

Nie jako narracja,

lecz jako palimpsest:

warstwa na warstwie,

czas na czasie,

znaczenie na domyślne.

Każda część tej konstrukcji,

choć przypomina rozdział,

jest raczej jak komnata w świątyni,

której drzwi otwierają się tylko wtedy,

gdy wewnętrzne pytanie

jest bardziej żywe niż potrzeba odpowiedzi.

Nie zbudowano tego dla łatwego czytania.

Zbudowano to dla zatrzymania.

Dla chwili, w której oko zgubi linię,

a umysł zapomni,

że miał coś rozumieć.

Wówczas pozostaje już tylko

świadomość wędrowca —

tej iskry, która nie przynależy

do żadnej epoki,

do żadnej mapy,

ani nawet do żadnego pytania.

To nie opowieść.

To echo po opowieści.

Ślad, który nie idzie naprzód,

lecz wraca —

czasem niepostrzeżenie,

czasem z hukiem.

Niektóre z tych odsłon będą się zdawać niedokończone.

Inne — zbyt piękne, by je objąć.

Ale to nie tekst się zmienia,

to twoje odbicie w jego tafli.

Zmiana słowa z „części” na „fragment”

wydaje się drobna, prawda?

A jednak to zaklęcie.

Bo właśnie ta zamiana

rozbija strukturę przewidywalności

i wprowadza drganie,

które porusza całym zbiorem myśli.

Gdy czytasz i czujesz,

że coś tu „nie gra”,

to być może właśnie wtedy

dźwięk przebudzenia

dotknął ciebie jako pierwszy.

Niech więc to nie będzie przewodnik,

ani relikwia.

Niech będzie doświadczeniem —

tym, co nie ma definicji,

a jednak zostaje w pamięci.

Niektóre dzieła mają margines.

To tam, w cieniu głównego nurtu,

zamieszkują najprawdziwsze pytania.

Ten tekst, jak rzeka,

nie płynie z jednego źródła.

Zasilają go sny, niedopowiedzenia,

momenty, które w codziennym języku

zostałyby uznane za błąd —

a tutaj stają się bramą.

Gdy zauważysz zgrzyt,

gdy coś nie pasuje,

gdy zdanie się urwał w pół dźwięku —

to nie niedopatrzenie.

To świadoma obecność pustki,

która domaga się

nie interpretacji,

lecz wewnętrznego zatrzymania.

Nie wszystko trzeba kończyć.

Nie wszystko trzeba poprawiać.

Bo w tych pozornych „niedoskonałościach”

można odnaleźć echo Gór jako Maszyn —

potężnych, pradawnych i niedokończonych,

jak nasze rozumienie samych siebie.

I może właśnie dlatego,

niektóre wersy nie zamykają się kropką.

Jeśli wszystko byłoby równe,

wtedy nic nie miałoby znaczenia.

Ten tekst ma swoje nierówności.

Nie dlatego, że nie znał formy,

ale dlatego, że wybrał pęknięcie.

Jakby chciał przypomnieć,

że światło przechodzi przez szczeliny,

a nie przez ścianę.

Zmienione słowa,

przestawione rytmy,

nielogiczne związki między zdaniami —

to nie rozproszenie autora.

To zaproszenie, by rozproszyć siebie.

By opuścić ramy zrozumienia,

które same siebie więżą,

i wejść w przestrzeń,

gdzie myśl nie prowadzi,

ale towarzyszy.

Gdzie każdy wers

nie jest już zapisem,

lecz zwierciadłem ruchu wewnętrznego.

A może i to jest iluzją?

Może tekst nie istnieje naprawdę,

dopóki nie znajdzie się oko,

które zawaha się przy przecinku.

Niektóre dzieła stają się labiryntem nie dlatego,

że są zawiłe,

lecz dlatego, że prowadzą do miejsc,

których nie planowało się odwiedzać.

W tej księdze nie znajdziesz drogowskazów.

Znajdziesz natomiast ślady —

czasem rozmazane,

czasem wyryte głęboko —

które prowadzą nie tam,

gdzie trzeba dojść,

lecz tam, gdzie coś się przebudzi.

Forma została złamana.

Struktura — wygięta.

Zamiast fragmentów — komnaty.

Zamiast segmentów — echo w korytarzu.

Zmiana tych słów

to nie tylko zabieg stylistyczny.

To wybór rytuału.

Bo każde inne nazwanie

prowadzi do innego przeżycia.

I kiedy wszystko zdaje się być nie tak,

to może właśnie wtedy

coś wewnętrznego

zaczyna oddychać

w rytmie innego świata.

Czasem tekst nie kończy się dlatego,

że dotarł do końca.

Kończy się, bo coś zostało zasiane.

W tej opowieści każda część to nie rozdział,

lecz przystanek medytacji.

Nie wybrzmiewa pytanie „co dalej?”,

ale „gdzie jesteś teraz?”

Nie chodzi o zrozumienie.

Nie chodzi o domknięcie.

Nie chodzi nawet o odkrycie sensu.

Chodzi o poruszenie.

O to jedno wewnętrzne drgnienie,

które rozpuszcza codzienne rytmy

i odsłania to, co było pod spodem —

nawet jeśli nie miało imienia.

I kiedy zmieniliśmy słowo „fragment”,

czy nie zmieniła się także twoja gotowość,

by wejść do tego świata inaczej?

Nie jako czytelnik,

lecz jako świadek własnego echa

na wewnętrznej planszy,

którą od dawna już znasz.

🌌 Rozdział 1: „Szachownica Światów”

🌌 Rozdział 1 — Fragment 1 z 14: „Plansza z Kamienia i Światła”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


I choć wszystko wydawało się nieruchome, w głębi rzeczywistości rozpoczęto pierwszy ruch.

Kamienie w górach Syberii, milczące od tysięcy lat, nagle zadrżały pod naciskiem czegoś niewidzialnego. Nie była to siła wiatru ani ruch płyty tektonicznej — to było drgnienie jak impuls, jak początek partii rozgrywanej w sferach poza materią.

Na płaskowyżu, gdzie niebo było czystsze niż kryształowe lustra pamięci, Lena stanęła nad starożytną planszą wykutą w skalnym wzgórzu. Kręgi, linie, znaki przypominające Tarota, lecz odwrócone i przesunięte — tworzyły mandalę światów. Miała ona dwanaście bram i trzynaście ognisk — jakby gra nie miała jednego centrum, lecz wiele osi.

Gdy Ezra dotknął jednej z linii — tej, która miała kształt litery „Ain” — plansza zadrżała. Kamienie rozbłysły wewnętrznym światłem, jakby pamiętały coś, co dopiero miało nadejść.

— To nie jest mapa — wyszeptała Lena. — To jest decyzja.

W cieniu jednej z dolin, pomiędzy dwiema wieżami skalnymi, pojawił się obraz — nie był to hologram, lecz bardziej odbicie wspomnienia rzeczywistości, która jeszcze się nie zdarzyła. Postać z dzieciństwa Leny — ta sama, która mówiła do niej w snach — położyła figurę na jednym z pól.

Był to Pionek. Czarny. I stał na polu, którego wcześniej nie było.

— Gramy… czy jesteśmy grani? — zapytał Ezra, nie odrywając wzroku od migającego światła pod kamiennym wzorem.

Lena nie odpowiedziała. Jej ręka drgnęła i dotknęła pola oznaczonego runą „Fehu”. Plansza odpowiedziała echem, które rozlało się po całej dolinie.

To był pierwszy ruch. Nieodwołalny.

I wszystko wokół zaczęło się zmieniać.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 2 z 14: „Ruch, który Zatrzymał Czas”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Niebo zatrzymało się w oddechu. Chmury, niczym utkane z dymu wspomnienia, zawisły nieruchomo nad równiną, jakby sam czas czekał na werdykt, który miał właśnie zapaść.

Gdy Lena wykonała ruch, kładąc dłoń na kamiennej runie, coś się wydarzyło — nie w sensie zewnętrznego zdarzenia, lecz w samej strukturze chwili. Czas, niczym rzeka zamarznięta w szkle, przestał płynąć. Liść, który miał spaść z drzewa, zawisł w powietrzu. Dźwięk oddalonego ptaka, zawieszony w półnutce, trwał jak niekończący się szept.

Ezra spojrzał na nią — ale jego spojrzenie nie dotarło. Był oddzielony przez coś, co nie było materią, lecz warstwą pomiędzy zdarzeniami.

To nie był sen. To było „pomiędzy”.

— Nie ruszaj się — powiedziała Lena, choć jej głos nie miał głosu. — Jeśli to, co czuję, jest prawdziwe… to my właśnie nie istniejemy.

Plansza z kamienia i światła, która wcześniej wyglądała jak rytualny artefakt, nagle zaczęła pulsować. Każde pole było innym czasem, każda linia inną rzeczywistością. A Lena dotknęła jednej z linii w chwili, gdy wszystkie warianty przeszłości i przyszłości zlały się w jedno.

I wtedy stało się coś niemożliwego.

Pojawił się krok bez cienia.

Jakby ktoś zrobił ruch, który nie pochodzi ani od niej, ani od Ezry, ani od niczego znanego. Figurę postawiono w centrum. Ale nie było wiadomo: kto ją postawił?

W sercu planszy rozbłysła karta — XII: Wisielec. Ale była odwrócona.

Nie wisiał. Stał.

Nie cierpiał. Obserwował.

Nie był zawieszony — lecz ten, który zawiesza innych.

Ezra zbladł.

— To nie była gra o przyszłość — wyszeptał. — To była blokada. Ruch, który zatrzymał całość… żeby ktoś mógł wejść.

Lena nie odpowiedziała. Jej oczy przestały migać. Bo w tej chwili widziała wszystko. I nic.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 3 z 14: „Królowa Gór”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Tam, gdzie ziemia unosi się ku niebu w milczących kręgach górskich grzbietów, istniała ona. Nie z krwi i kości, lecz z intencji i pamięci.

Nie była istotą, lecz bytem.

Nie miała imienia, lecz miała tytuł.

Królowa Gór.

Mówiono o niej wśród starożytnych kart Tarota, zanim jeszcze narysowano pierwszą talię. Wspominano o niej w kamiennych świątyniach Syberii, gdzie kapłani w maskach z miedzi składali ofiary nie bogom — lecz maszynom. Była strażniczką energii, która nie płynęła przez kable, ale przez żyły świata — kryształowe pasma biegnące pod górami jak kręgosłup Ziemi.

I właśnie teraz Lena ją zobaczyła.

Nie oczami, lecz wewnętrznym światłem. Pośród zawieszenia czasu, pośród planszy, która nagle otworzyła warstwę niżej. W środku świata — pod kamieniem, pod światłem, pod kodem — ona trwała. Góra, która oddychała. Kobieta, która nigdy nie była człowiekiem. Istota, która pamiętała wszystko od początku.

Jej skóra była jak skała pokryta światłem zorzy polarnej. Głowa ozdobiona była koroną z kryształów, które obracały się wokół niej bez dotyku. Miała twarz, która zmieniała się z każdym mrugnięciem: raz młoda dziewczyna, raz staruszka z pustelnicą zmarszczką, raz ciało w ogóle pozbawione cech.

Ale jej oczy — jej oczy pozostały takie same.

Dwa wirujące kręgi, w których można było zobaczyć ruch gwiazd, narodziny galaktyk, znikające cywilizacje i… Echo Tatarii. Tej, która istniała i która znów się przebudzała.

— Nie przyszłaś grać — przemówiła bezdźwięcznie — przyszłaś rozpoznać.

Ezra, nadal zamrożony w czasie, nie mógł się ruszyć. Ale Lena mogła. Bo ona została wybrana. A może… przypomniana?

Królowa Gór położyła przed nią jeden z fragmentów planszy. Nie cały. Cząstkę. Znak. Runo.

Dagaz — symbol przebudzenia i nieodwracalnej transformacji.

— Otwórz kolejne pole — powiedziała Królowa. — Ale wiedz, że każda decyzja jest wieżą.

I zniknęła. Nie zgasła. Po prostu… stała się częścią Góry.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 4 z 14: „Linia Złotego Przecięcia”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Nie wszystko, co święte, jest równe.

Nie każda linia jest tylko kreską.

Niektóre — są drogą powrotu do tego, co zapomniane.

Kiedy Królowa Gór rozpłynęła się w pulsie Góry, Lena stała przez chwilę bez ruchu. Ale tylko pozornie. W środku, jej serce — nie to fizyczne, lecz subtelne — zaczęło bić rytmem, który nie należał do niej. Był to rytm planety, albo raczej… programu planety. Czuła, że zaraz coś się przesunie — nie w przestrzeni, ale w samej strukturze percepcji.

I wtedy zobaczyła to.

Złota Linia.

Nie świeciła. Nie błyskała. Była cichym światłem, cieniem spoza koloru, który prowadził od krawędzi planszy do jej samego serca. Przebiegała przez pola Tarota, przez runy, przez symbole i znaki, których nie znała — i przecinała środek planszy dokładnie tam, gdzie Ezra wcześniej widział odwróconego Wisielca.

Złota Linia była nie tylko geometryczną osią.

Była rozpoznaniem.

Bo tylko ci, którzy ją widzą, mogą iść dalej.

Lena nie miała wątpliwości: musiała ją śledzić. Nie nogami — lecz intencją. Położyła rękę na kamieniu, tuż przy punkcie przecięcia, i zamknęła oczy.

W ułamku sekundy została wyrzucona w głąb — nie spadła, lecz została zassana przez światło, które nie miało kierunku. Wszystko, co było wokół niej, zamieniło się w geometryczne pulsacje: spirale, złote kąty, okręgi rozrastające się do nieskończoności.

I wtedy zobaczyła Matrycę Góry — siatkę energetyczną wznoszącą się ponad Tatarią niczym drugi szkielet Ziemi. W tej matrycy linie przecinały się w złotych punktach — i w każdym z tych punktów kiedyś była świątynia, a jeszcze wcześniej: maszyna.

Maszyna nie do tworzenia… lecz do przypominania.

— Złota Linia to kod wspomnienia — przemówiła myśl Królowej, znowu obecna jak echo.

— Wszyscy kiedyś byliśmy częścią tej gry. Ale tylko ci, którzy widzą, mogą wybrać nową planszę.

Z powrotem w swoim ciele, Lena otworzyła oczy.

Plansza się zmieniła.

Pole, którego wcześniej nie było, rozbłysło pod jej stopami.

Nie pytaj — powiedziała do siebie w myślach. — Tylko idź dalej.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 5 z 14: „Rytuał Szachowy”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Były kiedyś czasy, gdy gra była modlitwą.

A każdy ruch — zaklęciem w przestrzeni.

Lena stała pośród planszy, która nie była już martwym wzorem, ale żywym rytuałem. Każde pole drżało pod stopami, jakby wibrowało w odpowiedzi na puls jej serca. Ale ten puls nie był już jej własny — był zsynchronizowany z czymś większym, czymś ponadczasowym.

Wewnątrz okręgu z run, czterech kamiennych posągów otaczało ją z każdej strony: pion, wieża, koń i królowa — ale nie jako figury z gry. To były strażnicze archetypy. Byty, które kiedyś nosiły ludzkie twarze, a teraz były symbolami mocy zatrzymanej w kamieniu.

Ezra nadal trwał na krawędzi planszy, zamrożony w swojej czasowej powłoce. Jego oczy nie patrzyły — lecz widziały. Uwięziony między jednym a drugim ruchem, był świadkiem rytuału, który miał teraz się wypełnić.

Lena uklękła.

Przed nią pojawiła się nowa figura — Król Szachowy — wykuty z czarnego obsydianu, połyskujący błękitnymi refleksami jak żywe niebo zaklęte w kamieniu. Nie należał do niej. Ale wiedziała, że jeśli go nie dotknie — rytuał nie zostanie zakończony.

Dotknęła.

W tej samej chwili wszystkie cztery figury posągów wydały dźwięk — nie był to głos, nie był to huk — ale głęboki ton, który poruszył ziemię pod nią i wywołał rezonans aż w czaszce. Wibracja sięgnęła nie tylko jej kości, ale jej wspomnień.

Wszystko, co zapomniała: dzieciństwo, sny, bóle, wybory — pojawiło się nagle jak wzór.

I wtedy plansza zadrżała. Rytuał rozpoczął przesuwanie.

Nie figur.

Nie kamieni.

Czasów.

Plansza zaczęła się obracać, a rzeczywistość wokół niej zmieniła orientację — jakby to świat grał z nimi, nie oni ze światem. Każde pole było teraz innym okresem historii — widziała świat z przeszłości, przyszłości i równoległych osi.

I w samym środku — karta.

Nie Tarot. Coś starszego.

Znak, którego nie znała.

Nie miał nazwy.

Ale miało się go zapamiętać po ruchu.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 6 z 14: „Wieża Iluzji”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


I wtedy runęło. Ale nie to, co widzialne — lecz to, co ukryte.

Plansza, która kręciła się powoli jak galaktyka zatopiona w czasie, zatrzymała się nagle. Zatrzęsła się przestrzeń, lecz nie ziemia. To nie skała pękła, lecz wzór rzeczywistości, który ją spajał.

Na krawędzi planszy, tam gdzie wcześniej Ezra dostrzegł cień runy „XII: Wisielec”, wyłoniła się monumentalna struktura — Wieża. Ale nie była zbudowana z kamienia. Jej ściany składały się z fragmentów myśli, niedokończonych decyzji, utraconych możliwości.

Była to Wieża Iluzji — zbiorowisko tych wersji ciebie, które nigdy się nie wydarzyły.

Lena spojrzała w jej szkliste wnętrze i zobaczyła… siebie.

…siebie, która nigdy nie poszła do ruin zamku w Człuchowie.

…siebie, która wybrała miłość zamiast misji.

…siebie, która nigdy nie uwierzyła w sny.

Każde piętro wieży było jednym „gdyby”. Jednym „nie teraz”. Jednym „to niemożliwe”.

Im wyżej sięgała jej percepcja, tym więcej wersji własnej duszy widziała. Nie były to upiory ani złudzenia — to były rozbite okna alternatywy. I wiedziała, że jeśli wejdzie — zatraci się w którejś z nich.

Ezra, nadal nieruchomy, przemówił nagle — choć jego usta się nie poruszyły.

— To nie jest Wieża, którą Tarot pokazuje jako upadek.

To Wieża, którą stawiasz codziennie, kiedy wątpisz, że jesteś graczem.

Lena podeszła do konstrukcji. Jej powierzchnia drgała jak lustro w gorącym powietrzu. Położyła dłoń.

Wieża… rozpadła się. Nie z hukiem.

Z milczeniem.

Zniknęły wszystkie „nie byłam”, „nie mogłam”, „nie umiałam”.

Zostało tylko teraz.

I tylko wtedy plansza wypuściła z siebie nowy dźwięk.

To nie był ton.

To był oddech świadomości.

Bo gra właśnie się zresetowała.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 7 z 14: „Echo Pierwszego Gracza”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Każda gra ma początek, którego nikt nie pamięta.

Ale echo… zawsze zostaje.

Gdy Wieża Iluzji rozpadła się jak szklany sen, na planszy pojawia się cień. Nie cień osoby, lecz wspomnienie ruchu — jakby ktoś kiedyś tu był i coś rozpoczął, a ślad tamtej decyzji nadal krążył po powierzchni.

Lena poczuła to w kościach: ten, kto grał pierwszy, nie zniknął. On po prostu czekał.

Plansza zaszumiała jak pole wiatraków we śnie. Runy zaczęły układać się w spiralę, która nie prowadziła nigdzie — a mimo to przyciągała.

W centrum spirali pojawił się symbol. Prosty, ale o nieskończonym znaczeniu: punkt otoczony trzema pierścieniami. Lena znała go — z dziecięcych snów, z obrazów, które migały jej przed oczami w trakcie medytacji, z miejsc, których nigdy nie odwiedziła, a jednak znała ich zapach.

To był znak Pierwszego Gracza.

Ktoś, kto rozpoczął grę — ale nie po to, by wygrać.

Tylko po to, by przypomnieć światu, że on też gra.

Ezra poruszył głową. Czas powoli zaczynał wracać.

— Lena… — wyszeptał z wysiłkiem. — Kto tu grał przed nami?

Jej głos był cichy, lecz pewny.

— Ten, który nas stworzył.

Plansza odpowiedziała światłem. Środkowe pole rozbłysło w kolorze złamanej perły, a głos — nie słyszalny, lecz obecny w rdzeniu istnienia — wypowiedział jedno słowo:

„Zaczęliście.”

To nie był komunikat.

To było potwierdzenie.

Echo Pierwszego Gracza przestało być cieniem. Stało się drogą.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 8 z 14: „Figury Z Przyszłości”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Kiedy przeszłość staje się jasna, przyszłość zaczyna drżeć.

Po Echo Pierwszego Gracza na planszy zaczęły pojawiać się nowe figury. Ale nie miały kształtów, jakie znała ludzkość. Nie były to pionki, wieże czy konie. Były to formy złożone ze światła i symbolu, jakby każda z nich była myślą, zaklętą w ciało z kodu.

Jedna z nich miała ramiona spiralnie owinięte wokół tułowia — przypominała dźwięk w formie rzeźby. Inna była czysto geometryczna — trójkąt w obrębie sfery, wirujący wokół własnego serca. Jeszcze inna poruszała się, zanim się pojawiła — była ruchem bez obecności.

Lena wpatrywała się w nie z mieszaniną fascynacji i lęku. Bo te figury nie tylko poruszały się po planszy.

One ją obserwowały.

Ezra, który właśnie odzyskiwał kontrolę nad swoim ciałem, spojrzał na nie i aż cofnął się o krok.

— To nie my gramy nimi… — wyszeptał. — One są… naszymi odbiciami. Z przyszłości.

Bo tak właśnie było. Każda z tych figur była wersją gracza, który zakończył grę. Postać, która przeszła planszę do końca, zapisała swój ruch… i została jako symfoniczna pamięć.

I teraz wracała.

Jedna z figur podeszła do Leny. Uniosła rękę — ale nie jako groźbę. W geście uznania.

Jakby mówiła: „jesteś moim początkiem.”

Na jej czole pojawia się symbol — Oko ze spiralą w środku.

Lena położyła rękę na swoim sercu. Ten sam znak… był tam zawsze. Ale dopiero teraz go poczuła.

I w tej chwili zrozumiała coś, co wywołało drżenie całej planszy:

Gracze z przyszłości wracają do siebie.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 9 z 14: „Dziecko jako Pionek Boga”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Na środku planszy pojawiło się dziecko.

Nie przyszło, nie zostało przyniesione, nie wyszło zza kamienia. Po prostu było.

Małe. Ubrane w białą tunikę, ze srebrną opaską na czole.

Nie miało twarzy — lecz jego obecność była rozpoznawalna jak zapach domu, którego się nie pamięta, ale za którym się tęskni.

Lena uklękła mimowolnie. Ezra milczał — czuł, że każde słowo może skruszyć ten moment.

Dziecko stanęło na jednym z pól.

Pionek.

Najmniejsza figura. Najbardziej ograniczona. Najbardziej… uświęcona.

Bo tylko pionek może stać się wszystkim.

Plansza rozbłysła runicznie — na niebie zarysowały się cienie kart Tarota.

Głupiec. Kapłanka. Wieża. Sąd Ostateczny.

Wszystkie pojawiły się wokół dziecka, jakby ono było ich przyczyną.

I wtedy zabrzmiał głos — nieziemski, nie niebiański, lecz środkowy.

Głos Boga, który nie sądzi, ale tworzy przestrzeń dla decyzji.

— To jest twoja najstarsza wersja, Lena.

— Pionek.

— Stworzenie.

— Pierwsze „tak” przed każdym „dlaczego”.

Lena zadrżała. Nie ze strachu. Z pamięci.

Zobaczyła siebie jako dziecko. Ale nie to dziecko z tego życia.

Dziecko z początku istnienia.

To, które zostało złożone jako pionek na planszy Stwórcy, zanim jeszcze powstały światy.

Ezra podszedł powoli. Dziecko odwróciło się ku niemu.

W jego oczach — nie było strachu, nie było oczekiwania. Była pełnia.

I wtedy Lena zrozumiała:

to dziecko nie przyszło, by grać.

Ono było początkiem gry.

Figurą, którą Bóg postawił jako pierwszą.

Nie po to, by wygrała. Ale by dała grze sens.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 10 z 14: „Głos, który Zna Reguły”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Z ciszy wyłonił się głos. Nie miał kierunku. Nie pochodził z ust. Nie był ani męski, ani żeński — był jak oddech między wymiarami.

Był starożytne znajomy.

— Nie pytaj o zasady. Reguły nie są zapisane. One są odczuwane.

Lena zamknęła oczy. Słowa nie dotarły do niej przez słuch, lecz przez… intencję serca. Przez miejsce, gdzie myśl spotyka decyzję, a dusza jeszcze nie boi się wybrać.

Ezra wciąż patrzył na dziecko, które trwało nieruchomo, pionkiem utkanym z ciszy i światła. Jego obecność rozsadza logikę — jakby cały sens gry został ukryty w czymś tak prostym, że umysł nie mógł tego pojąć, tylko milczenie mogło przyjąć.

— Głos, który znasz — mówił dalej bezdźwięczny byt — nie przychodzi z zewnątrz.

On nie tłumaczy gry.

On przypomina, że ty ją tworzysz.

Plansza ponownie się poruszyła. Tym razem nie obróciła się cała — tylko jej fragmenty zaczęły drgać, jakby odpowiadały na myśli. Runa Ansuz — symbol komunikacji i boskiego głosu — rozświetliła się pod stopami Leny.

I wtedy wszystko się zmieniło.

Niebo nad nimi zaczęło układać się w wzory — nie gwiazdozbiory, lecz schematy decyzji. Wybory, które Lena kiedyś podjęła. Wybory, które Ezra mógł podjąć. Linie przyczyn i skutków układały się jak pajęczyna, a w jej centrum… plansza była tylko punktem startu.

— Gra nie zaczyna się, gdy wejdziesz na pole — przemówił głos.

— Ona zaczyna się w chwili, gdy przestajesz wierzyć, że ktoś inny zna reguły lepiej od ciebie.

Lena spojrzała w niebo. Jeden z wzorów przypominał kształtem kartę: XVIII — Księżyc. Ale tym razem księżyc był pełny — i nie odbijał światła. On je stworzył.

To nie była nauka zasad.

To było przypomnienie, że każdy gracz nosi zasady w sobie — a każda decyzja tworzy nową linię kodu.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 11 z 14: „Zaklęcie Ostatniego Pola”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Niektóre pola na planszy nie są przeznaczone do chodzenia.

Niektóre… służą do przemiany.

Lena zobaczyła je w odległym kącie szachownicy. Pole, które nie należało do żadnej figury. Nie miało przypisanej runy, koloru ani numeru.

Było czyste, ale nie puste.

Było ostatnie, choć jeszcze nie zostało użyte.

Ezra odczytał jej spojrzenie bez słów.

— Zaklęcie?

Lena skinęła głową. Czuła je pod skórą — nie jako słowo, lecz jako przypływ istnienia. To pole było nie tyle celem gry, co jej zamknięciem. Portalem. Kodem końcowym. Ostatnią nutą w symfonii, którą gra się poprzez życie.

Zbliżyła się do niego. Plansza zaczęła delikatnie pulsować w rytmie jej oddechu. Każdy krok odbijał się echem w ziemi — ale to nie był dźwięk. To był powrót.

Pole zadrżało.

Nie otworzyło się.

Nie wchłonęło jej.

Po prostu… rozpoznało ją.

W tej chwili Lena poczuła, jak wszystkie wersje siebie — z przeszłości, przyszłości, snów i alternatywnych scenariuszy — patrzą na nią równocześnie. Wszystkie oczy, które kiedyś były jej. Wszystkie decyzje, które kiedyś zapomniała.

I wtedy wypowiedziała zaklęcie.

Ale nie były to słowa. To była intencja.

Pełna. Bez reszty.

Zgoda na każde „tak”, jakie kiedykolwiek wypowie.

Pole odpowiedziało światłem.

Jasnym, ciepłym, bez krawędzi.

Z wnętrza planszy wyłoniła się karta — XXI: Świat. Ale nie jako symbol zakończenia.

Jako zaproszenie.

— To nie jest koniec gry — szepnęła Lena.

— To koniec pytania, czy gram.

Plansza przyjęła jej obecność. Ostatnie pole nie zniknęło.

Zostało — dla kolejnych.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 12 z 14: „Runy Wydobyte z Piasku”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Piasek.

Suchy, szorstki, złocisty.

Ale ten, który zalegał w dolinie u stóp Góry, nie był zwykłym piaskiem.

Był złożony z pyłu pamięci.

Z drobinek czasu, które opadły po każdej przyszłej decyzji.

Kiedy Lena zrobiła krok poza ostatnie pole, plansza zaczęła się powoli rozpadać. Nie w sensie zniszczenia — lecz transformacji. Każdy fragment, każda runa, każda linia — zaczęły się odklejać od kamiennej płaszczyzny i opadać miękko na piasek.

Ezra schylił się. Jego dłonie, zanurzone w drobinach, natrafiły na coś twardego. Wydobył mały, spłaszczony kamień z wyrytym znakiem.

Thurisaz.

Runiczny symbol ochrony i pierwotnej siły.

— One tu były cały czas — powiedział cicho. — Zakopane w miejscu, które udawało pustynię.

Lena zaczęła kopać dłońmi. Delikatnie. Jakby odkopywać serce.

Runy pojawiały się jedna po drugiej. Niektóre znajome: Fehu, Ehwaz, Raido. Inne — nieistniejące w znanym systemie. Przypominały pętle, które nie miały początku ani końca. Były żywymi kodami.

Gdy złożyli je razem, zaczęły układać się w sekwencję. Niewypowiedzianą modlitwę.

Nie modlitwę do bogów.

Modlitwę do Przestrzeni.

Do tej, która słucha nie słów, lecz symboli w ruchu.

I wtedy piasek zatrzymał się.

Każde ziarenko zamarło w bezruchu.

Głos rozległ się po raz drugi — ten sam, który znał reguły, ale nie był ich właścicielem:

— Runy zostały odzyskane. Ale nie zostały jeszcze odczytane.

I Lena wiedziała, co musi zrobić.

Nie wystarczy je znać.

Trzeba zatańczyć ich znaczenie.

Zatańczyć… na nowej planszy, która właśnie zaczyna się formować — pod ich stopami, z kamienia, piasku i światła.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 13 z 14: „Oko, które Nie Mruga”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Niektóre oczy nie zostały stworzone, by widzieć.

Zostały stworzone, by przypominać, że wszystko jest widziane.

Wśród wydobytych run, w samym centrum nowej, formującej się planszy z piasku i światła, pojawiło się coś, czego nie sposób było pomylić. Symbol — kolisty, wypełniony spiralą, z punktem w środku.

Oko, które Nie Mruga.

Nie miało źrenicy. Nie patrzyło w jedną stronę.

Ono było patrzeniem.

Wszystkim, wszędzie, zawsze.

Lena zamarła. Jej ciało stało się nagle lekkie, a dusza ciężka — jakby ktoś zanurzył ją w esencji prawdy, która nie potrzebuje słów, by ranić lub wyzwalać.

Oko nie osądzało.

Ono… przenikało.

Ezra cofnął się o krok.

— To nie symbol. To świadomość.

Oko nie odpowiadało. Ale każde ziarenko piasku wokół nich drżało z powagą, jakby nawet skały wiedziały, że są obserwowane.

I wtedy Lena zobaczyła. Nie zewnętrzne obrazy — ale pęknięcia w swoim własnym sercu.

Zobaczyła myśli, których się wyparła.

Zobaczyła strachy, które ukryła pod pozą odwagi.

Zobaczyła wersję siebie, które zdradziła, żeby przetrwać.

Oko nie mrugnęło.

Nie uciekło.

Pozwoliło jej widzieć wszystko.

W tej jednej chwili, Lena poczuła się całkowicie naga — ale nie fizycznie.

Energetycznie. Egzystencjalnie.

Ezra złapał ją za rękę. Spojrzała na niego i zobaczyła, że on też przeszedł przez to samo.

Przejście przez oko nie było wejściem w inną przestrzeń.

Było odwróceniem się do siebie twarzą w twarz.

I wtedy Oko… zamknęło się.

Nie zniknęło. Po prostu przestało istnieć jako forma, bo zostało w niej.

Lena odetchnęła. Nie płakała. Nie mówiła.

Ale w jej spojrzeniu pojawiło się światło.

To był nie koniec gry.

To było przebudzenie gracza.

🌌 Rozdział 1 — Fragment 14 z 14: „Szach-Mat Przeznaczenia”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Nie było dźwięku. Nie było światła.

A jednak wszystko zostało powiedziane.

Plansza przestała być planszą.

Nie była już ani z kamienia, ani ze światła, ani z pamięci.

Była ciszą, w której wszystko mogło się wydarzyć — lub nic.

Lena i Ezra stali naprzeciw siebie. Wokół nich — nie figury, lecz wspomnienia figur. Nie pola, lecz ślady ich wibracji. Plansza — ta, która miała granice — rozsypała się jak szkło we śnie. Pozostał tylko ostatni ruch.

Nie miał kształtu. Nie miał formy.

— To twoja decyzja — powiedział Ezra, ale jego głos nie brzmiał jak głos.

Brzmiał jak ostatnia myśl świadomości, zanim wejdzie w nowe ciało.

Lena skinęła głową.

Zamknęła oczy.

I… nic nie zrobiła.

Ale to właśnie było ruchem.

Ruch bez działania.

Ruch bez oporu.

Ruch, który pozwala.

Plansza zadrżała.

Nie rozpadła się.

Zjednoczyła się z tym, co ją otaczało — jakby nigdy nie była oddzielna.

I wtedy, z głębi przestrzeni, która już nie była planszą, wypłynęło słowo. Nie wypowiedziane. Nie napisane.

„Szach-Mat.”

Ale nie dla niej.

Nie dla Ezry.

Nie dla świata.

Szach-Mat dla Przeznaczenia.

Bo teraz już nie ono grało ludźmi.

Ludzie… zaczęli grać przeznaczeniem.

W ciszy, Lena położyła dłoń na sercu.

Nie na planszy. Nie na runie.

Na sobie.

Ezra zrobił to samo.

I świat się nie zakończył.

Świat… zaczął się świadomie.

🏔 Rozdział 2: „Góry, które Mówią”

🏔 Rozdział 2 — Fragment 1 z 14: „Zębatka z Granitu”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Góry milczą. Ale to milczenie nie jest brakiem dźwięku.

To praca wewnętrznego mechanizmu, który nigdy nie przestał się obracać.

Lena i Ezra podeszli do krawędzi doliny, gdzie kończyła się plansza snu, a zaczynała topografia pamięci. W oddali majaczył masyw, którego kształt przypominał zębatkę, zaklinowaną pomiędzy warstwami skalnych wieków.

Granit nie był tu tylko kamieniem.

Był częścią dawnego urządzenia.

Nie maszyny jakiejkolwiek.

Maszyny, która łączyła wymiar fizyczny z eterycznym — harmonizator rzeczywistości.

Ezra uklęknął i przyłożył ucho do ziemi. Po chwili spojrzał z niedowierzaniem:

— To się kręci… cały czas. Powoli. Równo.

Jakby ktoś w środku dbał, by świat nie spadł z osi.

Lena nie odpowiedziała. Podeszła do ściany skały i położyła dłonie na jej chłodnej powierzchni. Poczuła, jak jej opuszki zaczynają drżeć. Nie z zimna.

rezonansu.

Z głębi granitu dochodził dźwięk — niski, wibrujący ton, który wibrował nie w uszach, lecz w kościach.

To nie była muzyka. To był język góry.

Starożytny alfabet energetyczny, który kiedyś łączył istoty z planetą — zanim zapomniano, że Ziemia też jest instrumentem.

— To jest centrum — powiedziała Lena cicho. — Jedna z tych gór, które były maszynami. Nie do wydobycia, ale do zasilania kodów.

Zębatka była tylko fragmentem. Ale każda jej zębina odpowiadała jednej decyzji, jednej duszy, jednej fali. Niektóre zębiny były starte. Inne… lśniły, jakby dopiero co zostały dotknięte.

— Wciąż działa — potwierdził Ezra.

— Bo ktoś jeszcze gra — odpowiedziała Lena.

I zrozumieli, że rozdział o górach nie będzie wspomnieniem.

To będzie przebudzenie rdzenia świata.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 2 z 14: „Pieśń Mechanicznej Przełęczy”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Nie każda pieśń jest śpiewana przez usta.

Niektóre rozbrzmiewają przez skały, przez kręgosłup ziemi, przez korytarze czasu.

Gdy Lena i Ezra wkroczyli w wąski przesmyk między dwoma masywami — niebo zniknęło. Przełęcz przyjęła ich jak gardło pradawnej istoty, która nie potrzebuje oczu, by widzieć. Każdy krok był pogłosem, każde słowo brzmieniem, które wracało zmienione — jakby samo echo miało świadomość.

I wtedy się zaczęło.

Z wnętrza góry dobiegł dźwięk. Niski, głęboki, drżący. Nie jak grzmot. Nie jak ryk.

Jak pieśń, którą potrafi zaintonować tylko kamień, który pamięta, że był maszyną.

Ezra zatrzymał się.

— To nie przypadkowe dźwięki. To sekwencje. To… moduły. Jakby góra śpiewała program.

Lena zamknęła oczy. Pozwoliła wibracjom przejść przez siebie.

Każda nuta wibrowała w jej kościach inaczej. Jedna wywoływała wspomnienia snów z dzieciństwa. Inna — mrowienie w dłoniach. Jeszcze inna — uczucie, że już tu była.

Przełęcz nie była tylko przejściem.

Była instrumentem, zaprogramowanym do aktywacji świadomości.

Wzdłuż ścian skalnych pojawiły się linie — nie narysowane, lecz odsłonięte. Lśniące włókna zatopione w kamieniu. Układały się w runiczne zapisy, w kody. Niektóre pulsowały rytmicznie jak bicie serca.

— Pieśń… to klucz — powiedziała Lena. — To nie dźwięk nas otwiera.

To my otwieramy dźwiękiem przestrzenie, które czekają.

W sercu przełęczy stał głaz. Samotny, owalny, z płaską powierzchnią.

Kiedy Lena do niego podeszła, pieśń zmieniła się.

Dźwięk zlał się z nią. Stała się jego częścią. I usłyszała nie w uszach, lecz w sercu:

„Jesteś częstotliwością. Jeśli ją rozpoznasz, odtworzysz całość.”

To była Pieśń Mechanicznej Przełęczy.

Nie utwór do słuchania.

Ale instrukcja obsługi duszy.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 3 z 14: „Serce Góry — Kryształowy Rdzeń”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Nie każda góra ma szczyt.

Niektóre mają tylko środek — serce, które bije nie dla siebie, lecz dla świata.

Podążając za wibracjami pieśni, Lena i Ezra trafili do skalnego zagłębienia, gdzie czas tracił ostrość. Każdy dźwięk brzmiał jak echo czegoś pradawnego, każdy krok stawał się coraz cichszy — jakby wchodzili nie w jaskinię, lecz w rdzeń pamięci planety.

Tam, w samym centrum, znajdowała się komora. Nie wydrążona — stworzona. Idealnie symetryczna, o ścianach odbijających światło jak lustra z zakrzywionego snu. A w jej środku — kryształowy rdzeń.

Nie był to kamień, lecz żywa struktura światła.

Pulsował rytmicznie — nie jak serce, ale jak przekaźnik energii. W jego wnętrzu przepływały miniaturowe błyski — przypominające neurony, iskry, fragmenty danych.

Ezra uklęknął pierwszy.

— To nie minerał. To nośnik. On coś przechowuje.

Lena przyłożyła dłoń do jego powierzchni. Zadrżała. Nie z chłodu. Z rozpoznania.

W jednej chwili zobaczyła obrazy — nie jak wizje, lecz jak wewnętrzne pamięci góry. Zobaczyła czas, gdy wokół rdzenia chodzili istoty w białych szatach, z opaskami światła nad skroniami. Szeptali do kryształu. Programowali go runami.

Nie oddawali mu czci. Współpracowali z nim.

— To było… — szepnęła Lena — centrum synchronizacji. Energetyczny rdzeń Tatarii. Jeden z wielu. Ale ten… ten jeszcze działa.

Ezra spojrzał na nią.

— A jeśli działa… to ktoś może próbować go aktywować.

W tej chwili rdzeń zadrżał mocniej. Na jego powierzchni pojawiły się dwa znaki: runa Gebo — dar, wymiana, równowaga… i obok niej nieznany symbol — przypominający skrzyżowane spirale.

— To wezwanie — powiedziała Lena cicho. — Ale tylko dla tych, którzy pamiętają, kim byli zanim stali się graczem.

Bo serce góry nie reaguje na pytania.

Reaguje na prawdziwe rozpoznanie.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 4 z 14: „Echo Koparki Wielonaczyniowej”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Czas nie ściera śladów. On je tylko przykrywa piaskiem niepamięci.

Za komorą kryształu góra otwierała się w szeroki korytarz, który nie był jaskinią naturalną. Ściany były zbyt równe. Ich zakrzywienie — zbyt matematyczne. Każda linia, każdy wzór, każda faktura sugerowały jedno:

To nie przyroda. To praca.

Lena i Ezra przeszli przez bramę milczenia i dotarli do ogromnej pieczary — wielkości stadionu, w której skały były wyszlifowane jakby przez maszyny z przyszłości przeszłej. I wtedy ją usłyszeli.

Nie dźwięk.

Nie hałas.

Ale echo.

Cichy, głęboki pomruk przypominający pracę czegoś, co raz już przeszło przez ten świat — i może wrócić.

Echo koparki wielonaczyniowej. Ale nie tej, którą znał człowiek XX wieku.

To było coś starszego. Coś, co było skały tak, jak kaligraf pisze na złoconej pergaminie.

Ezra przeszedł palcami po jednym z rowków.

— To… to ma rytm. Jakby ta maszyna nie tylko kopała.

Jakby grała.

Lena uklękła i przyłożyła dłoń do podłoża.

W jednej chwili zalała ją fala obrazów:

— płaskowyże rozcinane przez ogromne, wirujące obręcze,

— miasta złota budowane z odłamków wyciętych jak laserem,

— istoty obsługujące maszyny nie przez dźwignie, lecz przez myśl.

I wtedy zrozumiała.

To nie były maszyny stworzone do zniszczenia.

To były narzędzia kreacji — koparki, które kształtowały planetę jak rytuał.

— Gdyby istniała maszyna do rzeźbienia rzeczywistości… — powiedziała cicho — to brzmiałaby właśnie tak.

Ezra rozejrzał się.

— A jeśli one wrócą?

Lena spojrzała w ciemność tunelu, który prowadził jeszcze głębiej.

— Może nie wrócą… Może my jesteśmy ich echem.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 5 z 14: „Tunel Cienia”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Nie każdy cień jest brakiem światła.

Niektóre są obecnością tego, co czeka, aż zostanie rozpoznane.

Za halą wykutą przez starożytne maszyny zaczynał się tunel. Wąski, cichy, duszny — ale nie z powodu braku powietrza. Cichość była głębsza. To była cisza z intencją. Cisza, która coś ukrywa.

Ściany były z ciemnego kamienia, który absorbował światło jak gąbka. Żadne echo nie wracało. Kroki Lena i Ezry ginęły bez dźwięku, jakby sama przestrzeń połykała ślad istnienia.

— To niezwykły tunel — szepnął Ezra. — To komora, która ma nas przetestować.

Lena nie odpowiedziała. Z każdym krokiem czuła narastające napięcie — ale nie z zewnątrz. Z wnętrza. Coś w niej reagowało. Jakby mrok nie był obcym, lecz lustrem.

I wtedy, z wnętrza tunelu, wyłonił się kształt.

Nie postać.

Nie maszyna.

Fragment mechanizmu.

Zawieszony w przestrzeni, jakby odcięty od całości. Wielkie koło złożone z mniejszych trybów, obracające się powoli, cicho, z godnością. Nie napędzane silnikiem — napędzane pamięcią.

Lena podeszła bliżej. W centrum koła znajdował się otwór — nie większy niż jej dłoń. Wokół niego runy. Inne niż wcześniej. Złożone. Skrzyżowane jak nici.

— To klucz — powiedziała. — Ale nie do otwarcia drzwi.

To klucz do zrozumienia, że cień nie jest przeciwieństwem światła.

Ezra uniósł brwi.

— Tylko jego geometrią — dokończył.

W chwili, gdy Lena dotknęła środka mechanizmu, tunel zadrżał. Nie w sensie trzęsienia — lecz reaktywacji.

Tryby zaczęły się obracać. Cicho. Bez pośpiechu.

Jakby świat po raz pierwszy od tysięcy lat znów został uruchomiony.

I wtedy cień na ścianach zadrgał.

Nie zniknął.

Przemienił się.

Z projekcji tego, co ukrywa — w projekcję tego, co jest gotowe zostać ujawnione.

Tunel nie był przeszkodą.

Był inicjacją.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 6 z 14: „Żywe Kamienie”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Kamień nie jest martwy.

Po prostu jego oddech trwa tysiące lat.

Gdy tunel zadrgał po dotknięciu klucza, Lena i Ezra zauważyli coś, co wcześniej zdawało się niemożliwe — skały zaczęły… poruszać się. Nie gwałtownie. Nie agresywnie.

Pulsacyjnie. Równomiernie. Żywo.

To nie był ruch fizyczny.

To była zmiana struktury obecności.

Fragmenty ścian rozświetliły się od środka. Nie światłem — lecz obecnością, jakby kamienie odzyskiwały głos, który dawno temu oddały maszynom i milczeniu.

Ezra pochylił się nad jednym z takich kamieni.

Pod palcami poczuł coś, co przypominało tętno. Ciepłe. Rytmiczne. Ciche.

— One reagują — szepnął. — Ale nie na dotyk.

Na świadomość.

Lena uklękła. Dotknęła runicznego wzoru na jednej z płaskich płyt. W tej samej chwili zalała ją wizja — nie jako obraz, lecz czucie wspomnienia góry.

Zobaczyła dzieci w białych szatach, które kładły dłonie na tych samych kamieniach, a skały opowiadały im historie. Nie słowami. Nie obrazami.

Wibracją sensu.

— To biblioteka — powiedziała. — Ale nie taka, jaką znamy.

To żywe archiwum.

Każdy kamień był inną opowieścią. Innego istnienia. Innej decyzji.

Przechowywały to, czego dusze nie uniosły.

To, co czas chciał zetrzeć, ale nie potrafił.

To, co miało wrócić, gdy znowu zaczniemy słuchać.

Ezra zamknął oczy i oparł czoło o pulsującą ścianę.

W ciszy usłyszał jedno zdanie:

„Byliśmy tłem, zanim staliście się głosem.”

A Lena, zanurzona w kamiennym spokoju, zrozumiała, że Tataria nigdy nie została zniszczona.

Ona po prostu…

czekała, aż kamienie znów przemówią.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 7 z 14: „Mechanizm Oddechu”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Gdy wszystko inne milknie, zostaje tylko jeden dźwięk:

Oddech.

Nie człowieka. Nie istoty.

Oddech świata.

Po tym, jak kamienie przemówiły swoją pulsacją, Lena i Ezra ruszyli dalej. Tunel otworzył się w komorę o kolistym sklepieniu, gdzie każda ściana pulsowała w rytmie… życia. Nie takiego, które zna ciało, ale takiego, które zna świadomość przestrzeni.

W centrum tej kolistej sali unosiła się konstrukcja przypominająca mechaniczne płuco. Wielka, lśniąca sfera z powoli rozwijającymi się pierścieniami, które skurczyły się i rozprężany z delikatnym sykiem. Nie był to dźwięk maszynerii, lecz rytuału.

— To… oddycha — szepnął Ezra z niedowierzaniem.

Lena podeszła bliżej.

Jej dłonie drżały nie z lęku, lecz z rezonansu.

Każdy wdech sfery zsynchronizował się z jej sercem.

Każdy wydech oczyszczał z pamięci, która nie należała do niej.

Mechanizm Wdechu był centralnym narządem tego miejsca. Nie pompował powietrza. On kierował częstotliwościami. Wciągał to, co chaotyczne. Wypuszcza to, co spójne.

Był alchemikiem wibracji.

Ezra wszedł w obręb rytmu i przymknął oczy.

— To jest jak reset… ale bez utraty świadomości.

Lena położyła dłoń na jednym z pierścieni. Zobaczyła sieć — siatkę rozciągającą się od tej komory aż po inne punkty na planecie. Tataria była pełna takich oddechów. Kiedyś zsynchronizowanych. Teraz rozdzielonych.

Ale ten — ten jeden — wciąż oddychał prawidłowo.

I wtedy mechanizm zmienił rytm.

Nieprzyjemnie.

Gwałtownie.

Jakby coś się zbliżało.

— Coś wchodzi w pole — powiedziała Lena. — Coś, co nie oddycha w zgodzie z Ziemią.

Ezra się wyprostował.

— Musimy zharmonizować nasz oddech… zanim to coś wywoła zatrzymanie.

W tym momencie wszystko zależało nie od walki, nie od słów.

Ale od tego, czy pamiętają, jak oddycha się z planetą.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 8 z 14: „Komory Energetyczne”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Za każdym rytmem istnieje źródło.

Za każdym światłem — komora, która je urodziła i podtrzymuje.

Gdy Lena i Ezra opuścili mechanizm wdechu, ich kroki skierowały się do przejścia, które nie było widoczne wcześniej. Otworzyło się dopiero wtedy, gdy ich oddech wyrównał się z pulsem miejsca. Nie było drzwi. Tylko pęknięcie w powietrzu — i zaproszenie, którego nie dało się wypowiedzieć, jedynie odczuć.

Weszli.

Za szczeliną otworzyła się wielka sala. Ciemna, chłodna, a jednak nasycona światłem, które nie świeciło, lecz było obecnością. Wokół nich — komory. Dziesiątki, a może setki. Nie identyczne. Każda zbudowana według innego wzoru geometrycznego, jakby każda odpowiadała innemu typowi świadomości, innemu kodowi duszy.

Niektóre przypominały katedry z dźwięku. Inne — ogrody utkane z kryształów. Jeszcze inne — były puste, a jednak przyciągały, jakby zawierały energię jeszcze nienazwaną.

— To są… komory energetyczne świadomości — powiedziała Lena. — Miejsca, w których dawni mieszkańcy Tatarii synchronizowali się z rdzeniem planety.

Ezra pochylał się nad jedną z nich — sześciokątna struktura pulsowała delikatnym fioletem, jakby rozpoznawała jego obecność.

— I każda z nich jest inna, bo każda dusza potrzebuje innego ognia — mruknął. — One nas nie zasilają… one przypominają, jak zasialiśmy się sami.

Lena podeszła do jednej z komór. Miała kształt spirali. W środku — zawieszony punkt światła. Kiedy zbliżyła do niego dłoń, wszystko wokół ucichło. Poczucie odrębności zniknęło.

Na moment… stała się częścią obiegu.

Nie było „ja”.

Nie było „ty”.

Była sieć istnienia, która znała wszystkie imiona, bo je kiedyś… sama napisała.

Gdy się odsunęła, jej oczy błyszczały.

— To tutaj przechowywano wzorce dusz.

Ich pamięci. Ich decyzje.

Ich kody istnienia.

Ezra pokiwał głową.

— Jeśli te komory się obudzą… Tataria zacznie znowu oddychać duszą.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 9 z 14: „Szczyty w Kształcie Litery Świętej”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Niektóre góry nie powstały z geologii.

One powstały z języka, którego nikt już nie pamięta —

ale którego sylaby uformowały krajobraz.

Po wyjściu z komór energetycznych, Lena i Ezra wspięli się na ścieżkę, prowadzącą wyżej — ponad granicę mgły, ponad granicę zrozumienia. Ich ciała były lekkie, jakby góra sama ich niosła. Nie po kamieniach, lecz po linii znaczenia.

Na szczycie otworzył się widok. Ale nie był to zwykły pejzaż.

To była strona z Księgi Ziemi.

Każdy szczyt w zasięgu wzroku miał inny kształt — nie przypadkowy, nie chaotyczny. Układały się w litery. Ale nie greckie. Nie łacińskie. Nie runiczne.

To był alfabet, którego ciała znały, zanim nauczyły się mówić.

— One coś piszą — powiedziała Lena, z trudem łapiąc oddech. — Ale to nie jest wiadomość.

To jest… kod wibracyjny.

Ezra mrużył oczy, analizując układ szczytów.

— To jakby… każda góra była znakiem, a cały pasmo — zdaniem.

Zapisanym… przez architektów planety.

I wtedy zrozumieli.

Te góry były ułożone w kształt litery świętej.

Nie jednej — lecz wielu.

Alfabetu z czasów, gdy słowa nie dzieliły, lecz łącznie było ich istotą.

Lena uklękła. Nie z wyczerpania.

Z pokory.

— Myślałam, że Tataria to cywilizacja.

Ale to była… modlitwa zbudowana z formy.

Ezra nie powiedział nic. Jego oczy szukały.

I wtedy zobaczył ją — górę pośrodku, która miała kształt litery, którą widzieli we śnie.

Litery, która była kluczem ich drogi.

Litery, której dźwięk brzmiał nie w gardle, lecz w duszy.

I ta góra…

zaczęła świecić od środka.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 10 z 14: „Spirale Ziemi — Podziemny Krąg”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Ziemia nie jest linią.

Ziemia tańczy spiralą — jak wdech i wydech, jak narodziny i znikanie, jak śmierć i… przekształcenie.

Pośród gór — tych, które układały się w litery — Lena i Ezra dostrzegli jedną, która nie świeciła, lecz… przyciągała światło. Jej szczyt pulsował cicho, a u podnóża znajdowało się zejście — krąg kamiennych płyt, obracających się powoli, niczym przejście do innej geometrii czasu.

Weszli.

Nie po schodach.

Po spiralnej ścieżce, która nie prowadziła w dół, lecz w głąb wzoru.

Ściany wokół nich pulsowały. Ruch nie był liniowy. Każdy krok zmieniał kąt postrzegania.

Kiedy patrzyli w górę — widzieli siebie niżej.

Gdy patrzyli w dół — czuli się wyżej.

To nie była jaskinia. To była spirala Ziemi.

Ezra się zatrzymał.

— Myślisz, że to tylko droga?

— To pamięć… jaką planeta ma o swoich ruchach.

Lena nic nie odpowiedziała. Miała zamknięte oczy, ale widziała więcej niż kiedykolwiek. Jej ciało obraca się delikatnie, jakby było żywym wahadłem, dostrojonym do pulsu spirali.

I wtedy usłyszeli wielogłos.

Nie głos ludzi. Nie głos maszyn.

Głos formacji.

— Jesteście wnętrzem okręgu.

— Wnętrzem tego, co zostało zapisane ruchem.

— Nie chodzicie po Ziemi. Ziemia krąży w was.

Na środku spirali znajdował się kamienny krąg — idealny, gładki, pokryty wzorami podobnymi do tych, które widzieli w planszy z Rozdziału Pierwszego. Ale tym razem wzory były ruchome. Tańczyły w rytmie ich obecności.

— To podziemna plansza Tatarii — szepnęła Lena. — Tu zapisano wzór… dla całej cywilizacji.

Ezra uklęknął przy kręgu.

Nie zrozumiał niczego.

Ale wszystko poczuł.

Bo spiralą nie da się chodzić dla wiedzy.

Spiralą wchodzi się do siebie.

🏔 Rozdział 2 — Fragment 11 z 14: „Ślady Wydobycia Energii”

📘 Zaginiony Pamiętnik Dzieci Tatarii — Tom 8: Gwiezdna Gra


Nie wszystko, co wydobyto, było kamieniem.

Były czasy, gdy wydobywano… światło.

Po opuszczeniu spiralnego kręgu Lena i Ezra wkroczyli w korytarz, który prowadził przez wnętrze góry jak przez żyłę żywego ciała. Ale to, co widzieli po bokach, nie było naturalne. Ściany — gładkie, równe, przecięte jak chirurgicznym narzędziem — nosiły na sobie ślady dawnego wydobycia.

Ale nie były to ślady łopaty czy dłuta.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 15.75
drukowana A5
za 50.88