Żabka
Wszystko rozpoczęło się od mojej wizyty w sklepie Żabka u nas na osiedlu. Było to krótko po Nowym Roku. Poszłam tam razem z mamą po szkole na jakieś drobne zakupy. Większe zawsze robi tata w dużych sklepach, a gdy czegoś brakuje to dokupujemy z mamą w sklepach osiedlowych. Jest ich tutaj kilka, więc jest wybór. Żabka leży najbliżej nas i właśnie najczęściej chodzimy do niej po różne drobiazgi takie jak sól, mleko, czy chleb. Ja zawsze chętnie towarzyszę mamie, bo wtedy mam okazję, żeby wyprosić dla siebie tik-taki, które bardzo lubię. Taki chytry plan miałam i tym razem. Mama kupiła sok, chleb i coś jeszcze, a ja jak zwykle poprosiłam ją o tik-taki. Mama się zgodziła, co mnie ucieszyło. Za kasą stał pan właściciel, który pracował w sklepie razem ze swoją żoną, a na zmianę zatrudniali dwójkę pracowników. Wydawał się być trochę strapiony, więc mama zapytała, czy coś się stało.
— Eee, nic takiego — odpowiedział. — Robiłem wczoraj inwentaryzację i wszystko się zgadza oprócz jednego towaru.
— To znaczy, że ktoś pana okradł? — zapytała mama.
— Okradł to może za duże słowo, bo wartość tego czego brakuje nie jest duża. Tylko się zastanawiam, czy to przypadkiem nie moi pracownicy. Jeśli tak…
Tutaj urwał i nie dokończył zdania. W tym momencie nie wytrzymałam i zapytałam:
— A co zginęło?
— W zasadzie to drobiazg, tylko… w dużej ilości.
— To znaczy?
— Nie mogę się doliczyć gum do żucia. Brakuje dwudziestu opakowań. Trochę to dziwne. Jeśli to któryś z moich pracowników to… — znowu nie dokończył zdania najwyraźniej mając na myśli coś okropnego.
Po wyjściu ze sklepu zapytałam mamę, co pan może zrobić swoim pracownikom i mama powiedziała, że jeśli okazałoby się, ze to oni podkradają gumy do żucia to może ich zwolnić z pracy.
— Ale musi im to udowodnić? — dopytywałam.
— Tak — odpowiedziała mama. — Chociaż w dzisiejszych czasach to kto wie. Może ich po prostu zwolnić i przyjąć na ich miejsce nowych. Bardzo dużo ludzi szuka przecież pracy.
Smutno mi się zrobiło, gdy pomyślałam, że można zwolnić z pracy kogoś ot tak sobie bez żadnych dowodów winy. Ale później o wszystkim zapomniałam, bo wróciliśmy do domu, gdzie odrabiałam lekcje, bawiłam się z moim kotem Wasylem i oglądałam w telewizji ojca Mateusza.
Kefirek
W poniedziałek w szkole na jednej z przerw Maja opowiedziała nam historię o tym jak była wczoraj z mamą na zakupach w innym sklepie na osiedlu, który się nazywał Kefirek i jak jedna z pań sprzedawczyń żaliła się jej mamie, że razem z innymi koleżankami musi zapłacić właścicielowi za brakujące w sklepie zapalniczki. Okazało się, że po inwentaryzacji brakowało w sklepie dwudziestu zapalniczek i właściciel zażądał od pracowników zwrotu ich wartości.
— Jesteś pewna, że powiedziała dwadzieścia? zapytałam.
— Tak. A bo co? — zapytała Maja.
I wtedy opowiedziałam im swoją historię z Żabki.
— To nie może być przypadek- powiedziała Ania.
— Masz rację. Dziwne — zgodziła się Dominika.
Wkrótce potem zadzwonił dzwonek i rozpoczęła się lekcja.
Na następnej przerwie znowu zebrałyśmy się w czwórkę.
— Myślicie, że to ten sam złodziej? –zapytałam.
— Jasne — powiedziała Maja. — Liczby nie kłamią. Tak mawia mój tata.
— E tam. To może być przypadek — Ania była najwyraźniej sceptyczna.
— Musimy to zbadać! — zawyrokowała Dominika.
Postanowiłyśmy założyć coś w rodzaju biura detektywistycznego i niezwłocznie zająć się tą sprawą. Wzięłyśmy zeszyt i Dominika zapisała w nim wszystko co wiedziałyśmy o tej sprawie do tej pory. A postanowiłyśmy dowiedzieć się dużo więcej. Potem wybuchła kłótnia, bo postanowiliśmy nazwać jakoś to nasze biuro detektywistyczne, ale jakoś żadna nazwa nam nie pasowała. W końcu stanęło na nazwie Kretes, na cześć słynnego kreta — podróżnika i detektywa, bohatera serii gier komputerowych i przyjaciela psa Reksia.
Po powrocie do domu byłam taka podniecona, że opowiedziałam o wszystkim tacie. On się chwilę zastanowił i powiedział:
— Ale przecież oni mają chyba w tych sklepach monitoring? Jeśli tak to chyba można sprawdzić kto podkrada te rzeczy.
Monitoring. No właśnie! Że też na to nie wpadłyśmy. Trzeba to jak najszybciej zbadać.
Lewiatan
Zadzwoniłam szybko do dziewczyn wyłuszczyłam im po kolei co mi powiedział tata. Nalegałam, żebyśmy się jak najszybciej spotkały i udały na miejsce przestępstwa. Niestety Dominika nie mogła, gdyż musiała iść z mamą na zakupy. Spotkałyśmy się zatem w trójkę pod Żabką. Plan był taki, żeby sprawdzić, czy w sklepie jest monitoring. Jeśli tak, to miałyśmy zapytać właściciela, czy można przejrzeć nagrania, bo wtedy można by na nich zobaczyć złodzieja. Po chwili narady postanowiłyśmy wejść do środka i dla niepoznaki coś kupić, a przy okazji się rozejrzeć. W środku okazało się, że tym razem nie było właścicieli tylko pracownicy. Dosyć młodzi: mężczyzna i kobieta. Nie wyglądali mi na złodziei, ale któż to może wiedzieć jak wygląda złodziej. Mój tata gdy widzi eleganckich panów w garniturach w telewizji to mówi o nich — złodzieje. Pracownicy rozmawiali o czymś bardzo przejęci. Gdy weszłyśmy do środka zamilkli i bacznie zaczęli nam się bacznie przyglądać. Pokręciłyśmy się trochę po sklepie, kupiłyśmy po lizaku i wyszłyśmy na zewnątrz.
— I co, zauważyłyście coś podejrzanego? — zapytałam.
— Ja tak — powiedziała Ania. — Ten pan żuł gumę.
— Tak, ja też to widziałam — wtrąciła Maja.
— To jeszcze nie znaczy, że jest złodziejem. A kamerę widziałyście? — spytałam.
— Tak. Oprócz kamery był jeszcze monitor, na którym można oglądać co się dzieje w sklepie, odwrócony tak, że stojąc przy ladzie można zobaczyć co się dzieje w głębi sklepu — mówiła podekscytowana Maja.
— Właśnie. Mam pomysł — powiedziałam. — Ponieważ nie ma właściciela i nie możemy go zapytać, czy sprawdził zapis z monitoringu to zrobimy eksperyment.
W tym momencie ktoś wyszedł ze sklepu i zauważyłyśmy, że był to sprzedawca. Stanął koło drzwi, wyciągnął papierosa z paczki, później zapalniczkę i go podpalił. Dla niepoznaki zaczęłyśmy się bawić w berka, równocześnie łypiąc okiem w jego stronę. Gdy skończył palić i wrócił do sklepu natychmiast się zatrzymałyśmy.
— Widziałyście, ze miał zapalniczkę? — powiedziała Ania.
— Też mi coś — odparłam. — A jak niby miał podpalić papierosa?
— Na przykład zapałkami.
— Widziałam, że była żółta — wtrąciła Maja.
— Ok. Może się to czegoś przydać. Ale chyba go nie podejrzewacie?
— No nie wiem. Najpierw guma, teraz zapalniczka — mówiła Ania. — Jak dla mnie to twarde dowody winy. Powinien dostać minimum dwa lata.
— Nie przesadzaj. Jakby wsadzać do więzienia każdego kto żuje gumę i używa zapalniczki to co drugi człowiek siedziałby w więzieniu. A tymczasem proponuję coś sprawdzić — i wyjawiłam im swój plan.
Polegał on na tym, że miałyśmy jeszcze raz wejść do sklepu i coś kupić. Potem ja z Mają miałam podejść do lady. Podczas gdy Maja miała płacić za zakupy, ja miałam obserwować ekran, a Ania miała podejść blisko do półki, gdzie leżały gumy. Była ona tuż przy kasie, tam gdzie tik-taki i inne badziewie jak mawia mój tata. Chodziło o to by sprawdzić, czy ktoś kto stoi w miarę blisko lady, gdzie znajdują się gumy, dalej jest widoczny w oku kamery.
Plan udało się zrealizować, choć dwójka sprzedawców spoglądała na nas bardzo podejrzliwie i widziałam kątem oka wychodząc ze sklepu, że podchodzą do półki z gumami. Cała operacja mocno nadszarpnęła nasz budżet. Najpierw kupiłyśmy trzy lizaki, a teraz czekoladę. Jak tak dalej będzie to pójdziemy z torbami — pomyślałam.
— Słuchajcie. Kamera jest tak ustawiona, że nie widać półki z gumami — opowiadałam dziewczynom. — Przejrzenie nagrań nic nie da.
— To można stojąc przy ladzie, gdy nikt nie widzi po prostu sięgnąć ręką i schować gumy szybko do kieszeni — wnioskowała Maja.
— Ale trzeba w tym czasie odwrócić uwagę sprzedawcy — wtrąciła Ania.
— To nie jest takie trudne. Wystarczy poprosić o coś z tyłu. Wtedy sprzedawca się odwraca, złodziej łapie szybko paczkę gum i chowa do kieszeni.
— Ale sprzedawców jest dwójka — zauważyła Ania.
— Tak, to nieco komplikuje sprawę. Ale drugi może być w tym czasie czymś zajęty.
— To prawda. Często żona właściciela jest zajęta na zapleczu i w ogóle się nie pojawia w sklepie.
— Mi się jednak wydaje, że złodziejem jest sprzedawca — upierała się Ania.
Byłybyśmy dalej dyskutowały, gdy nagle ktoś zawołał:
— Olga!
Odwróciłam się i zobaczyłam pędzącą dosłownie na złamanie karku Dominikę. Za nią w pewnej odległości szła jej mama i młodsza siostra Weronika. Dominika do nas dobiegła i była bardzo zdyszana. Chwilę ciężko dyszała, a potem zaczęła szybko mówić:
— Nie uwierzycie jak wam powiem… Byłam z mamą na zakupach w Lewiatanie i… pani sprzedawczyni powiedziała, że ze sklepu znikają kostki mydła… — mówiła szybko w przerwach jeszcze dysząc. — Nie uwierzycie ile zniknęło…
— DWADZIEŚCIA!? — wypaliłyśmy wszystkie trzy naraz.
Domi kiwnęła głową, a my o mało nie zemdlałyśmy z podekscytowania. Następnie my jej opowiedziałyśmy o naszych postępach w śledztwie, a ponieważ robiło się późno Ania stwierdziła, że musi już wracać do domu. Mieszkała trochę dalej niż my, ale za to bliżej szkoły. Pożegnałyśmy ją, a Domi zapytała z kolei mamę, czy może trochę z nami zostać i mama się zgodziła. Razem z nią została jej siostra i chcąc nie chcąc wtajemniczyłyśmy ją w nasze sprawy, choć była o dwa lata młodsza. Musiała przysiąc, że nikomu nic nie powie.
— A na co mam przysiąc? — zapytała.
— Na to, że jak komuś coś wypaplasz to wypadną ci wszystkie włosy — zaproponowała Domi.
— Dobra, przysięgam — powiedziała Weronika, gładząc się równocześnie po swoich złocistych włosach.
Tak naprawdę to nikt jej nie nazywał Weronika, gdyż brzmiało to bardzo poważnie. Wszyscy mówili do niej pieszczotliwie: Ika.
— I jak cię złapią i będą torturować i przypalać pogrzebaczem to prędzej szczeźniesz niż coś powiesz o naszym śledztwie.
— Prędzej czeznę niż coś powiem — powiedziała z przejęciem Ika. — Ale co to jest pogrzebacz?
— Nie wiem — powiedziała Domi, ale słyszałam jak w jednym filmie chcieli kogoś przypalać pogrzebaczem.
Jakoś wszystkim nam się zrobiło nieswojo, choć nie wiedziałyśmy co to pogrzebacz to sama nazwa brzmiała strasznie, gdyż miała w swojej nazwie pogrzeb.
— A czy to ma coś wspólnego z pogrzebem? — zapytała cicho Ika.
— Chyba tak — powiedziała Domi. — Pogrzeb — pogrzebać. Brrr.
Gdyby nam zrobić zdjęcie w tym momencie to myślę, że wyszłoby, że zobaczyłyśmy nagle coś strasznego. Wszystkie byłyśmy blade i miałyśmy wielkie, przestraszone oczy, a chyba najbardziej Ika. Chwilę trwało nim się uspokoiłyśmy.
Po zaprzysiężeniu Iki zapytałam siostry, czy zwróciły uwagę, czy w Lewiatanie jest monitoring. Niestety dziewczyny nie wiedziały. Maja też nie pamiętała, czy jest kamera w Kefirku.
Postanowiłyśmy to zbadać jutro, gdyż już naprawdę robiło się późno i musiałyśmy wracać do domów.
Po powrocie do domu natychmiast zapytałam rodziców, co to jest pogrzebacz.
— Taki pręt do grzebania w ognisku albo w piecu — usłyszałam w odpowiedzi.
Natychmiast mi ulżyło, choć pewnie przypalanie czymś takim nie należało do przyjemności.
Kryptonim Ropuch
W szkole zbierałyśmy się na każdej przerwie. Robiłyśmy notatki i dyskutowałyśmy o różnych możliwościach. Wczoraj przed rozejściem się obiecałyśmy sobie, ze nic nie powiemy naszym rodzicom. Strasznie mnie swędził język wczoraj, bo chciałam o wszystkim opowiedzieć tacie, ale jakoś się powstrzymałam. Z przejęcia nie mogłam zasnąć i myślałam intensywnie o naszym śledztwie. Jak się okazało nie byłam jedyna. Dziewczyny miały też pełno pomysłów, hipotez i podejrzeń.
— Ja myślę — mówiła Dominika — że to robi ktoś kto lubi alkohol.
— Dlaczego?
— Bo z tyłu za sprzedawcami zawsze stoi alkohol. I jak się o niego poprosi to sprzedawca się odwraca i wtedy można coś ukraść.
— No niby tak. Ale alkohol jest drogi — oponowała Ania. — To po co ktoś miałby kraść do tego takie tanie rzeczy.
— Bo dużo musi płacić za alkohol i już na nic go nie stać.
— Ale — wtrąciłam — wcale nie musi kupować tego alkoholu. Może po prostu poprosić sprzedawcę o pokazanie i potem podziękować.
— Tak może być — zgodziła się Maja.
— Dla mnie jednak głównym podejrzanym jest sprzedawca z Żabki — mówiła Ania. — Żuje gumę i pali papierosy.
— Ale na czyścioszka nie wygląda. To po co mu to mydło? A poza tym dużo osób żuje gumę i pali papierosy — zaoponowałam.
— W każdym razie jest sprytny, bo kradnie z miejsca, którego nie widać w kamerze, przynajmniej tak jest w Żabce. Wygląda to na robotę profesjonalisty — stwierdziła Domi.
— A co to znaczy?
— To znaczy, że to robi ktoś kto się na tym bardzo dobrze zna.
— Musimy dziś po południu koniecznie odwiedzić dwa pozostałe miejsca przestępstw i sprawdzić, czy mają tam monitoring — powiedziałam.
— Najlepiej byłoby ująć przestępcę na gorącym uczynku.
— To chyba trzeba by w rękawiczkach. Żeby się nie poparzyć.
— Nie o to chodzi. Na gorącym uczynku to jest wtedy jak akurat kradnie.
— Aha. No jasne, wtedy się robi gorąco.
— No właśnie, jak w kotle.
— A macie jakieś pieniądze? — zapytała Maja — bo ja się wczoraj spłukałam w Żabce.