E-book
11.76
drukowana A5
24.99
Zaczekaj, noc przeminie

Bezpłatny fragment - Zaczekaj, noc przeminie

Objętość:
101 str.
ISBN:
978-83-8324-210-1
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 24.99

„Jakie to dziwne

tak bolało

nie chciało się żyć

a teraz takie nieważne

niemądre jak nic”


ks. Jan Twardowski

**

„Każdy, kto słucha moich słów i wprowadza je w czyn, jest podobny do człowieka rozsądnego, który zbudował dom na skale. Spadł ulewny deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się silne wiatry i uderzyły w ten dom. Ale on nie runął, bo zbudowany był na skale. Każdy, kto słucha tych moich słów, ale nie wprowadza ich w czyn, podobny jest do człowieka głupiego, który zbudował dom na piasku. Spadł ulewny deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się silne wiatry i uderzyły w ten dom, a on się zawalił. (…)”


Ewangelia wg św. Mateusza 7,24—29

Sprawa
Leny Rosii

Jej smutek był głęboki, pochłaniający, wszechobecny, trudny do zniesienia. Jej smutek był jak jak czarna, bezgwiezdna noc, a przecież, wiadomo, że wystarczy zaczekać, przeczekać, przemodlić tę ciemność, a ona przeminie.

Zaczekaj, Leno, noc przeminie…

Lena

— Pan jest pewnie tym znanym detektywem. Daniel Grot, tak? — kobieta o delikatnej, bladej twarzy i pięknych, smutnych, orzechowych oczach, patrzyła na mnie bardzo długo i z uwagą. Nie czekała jednak nawet na moją odpowiedź. Od razu zaczęła mówić, a jej słowa płynęły jak rwący potok, którego nie sposób zatrzymać. Tak mówią tylko ludzie, którzy zbyt długo przebywali w odosobnieniu, albo wewnętrznie samotni.

— Nazywam się Lena Rossi. Mój przyjaciel Artur Starski mówił mi, że pan przyjdzie do aresztu na widzenie ze mną. Obiecał, że wynajmie najlepszego detektywa na całym pomorzu, żeby oczyścić mnie z zarzutów. Chce pan, żebym opowiedziała o tamtej feralnej nocy. Byłam w takim stanie, że nie wszystko dokładnie pamiętam. Niestety. Wiem, że ten brak pamięci, sprzeczne zeznania, luki w pamięci, to też mnie obciąża… Ale, najpierw muszę panu opowiedzieć wszystko od początku, żeby pan mnie zrozumiał… Byłam pewna, że moje życie będzie szczęśliwe. Ale przy Emiliano szczęście trwa tylko jedną chwilę. Był szarmancki, przystojny, czuły, namiętny, hojny, zaskakujący. Kiedy już wyszłam za niego za mąż, któregoś dnia zawiązał mi oczy i zaprowadził po krętych schodach w naszym nowym domu, aż na poddasze. A potem zdjął mi opaskę z oczu. Oślepiło mnie słońce. Jasne promienie wpadały do wnętrza. Emiliano w dachu kazał wstawić wielkie okno, które rozświetliło to ciemne miejsce, tuż pod oknem stały sztalugi, na nich płótno i nowy zestaw farb olejnych. Urządził mi najpiękniejszą pracownię, o jakiej tylko mogłam pomarzyć. Tu powstały moje najlepsze płótna, które potem sprzedałam z powodzeniem na aukcjach on-line. Maluję drogi. Tylko to mnie fascynuje. Niebieska droga w ciemnej nocy, jasne przesmyki w gasnącej zieleni, porzucone tory kolejowe, mostek spinający dwa brzegi, droga polna niknąca w ciemnym lesie. Kochałam malowanie. Jednak po życiu z Emiliano na nic nie miałam już siły. To była początkowa bliskość fizyczna, bo potem jej też już nie było, przy jednoczesnym emocjonalnym zimnie. On mnie okradł z duszy, wyczerpał, wykończył. Powie pan pewnie, że każdy wykańcza siebie sam, ale on mi zafundował taki brak siebie, uczuć, uwagi, że zbyt dużo siebie samej, czasu i energii straciłam, na uganianie się za nim. A on był jak diabeł; obiecywał wszystko i podawał mi kolorowe prezenty — puste w środku, jak nasza podróż do Sardynii, gdzie po przyjeździe znikał na całe noce, a ja zostawałam sama w pokoju hotelowym. Sama siebie pytałam, dlaczego tak się stało, co źle zrobiłam. Ale odpowiedź jest jedna. Emiliano nigdy mnie nie kochał. Chodziło tylko o pieniądze. Gdy już miał firmę mojego ojca i willę tylko dla siebie, przestałam mu być potrzebna i wtedy wprowadził do swojego życia kolejną kobietę — Sabrinę. Zresztą pewnie było ich więcej, te noce w Sardynii, kto wie, z kim je spędzał… A wszystko zapowiadało się tak dobrze. Miałam poukładany świat. Jak w pudełku. Wygodne, bezpieczne miejsce. Swój życiowy fotel. I nagle okazało się, że to, co uważałam za niewzruszoną twierdzę, jest jak zamek zawieszony na sznurkach… A ja sama nie potrafię przetrwać czarnej nocy… Dlaczego? Byłam jak oderwana od rzeczywistości księżniczka na karuzeli, która myślała, że siedzi w bezpiecznym krzesełku, a tak naprawdę ono wisiało na cienkiej nitce. Ech… przyszła tamta noc, nie potrafiłam jej przetrwać… chciałam zakończyć swoje życie… Niczego więcej nie pragnęłam… Byłam tak bardzo zmęczona, wyczerpana. Czułam się, jakby Emiliano wyjął mi serce z piersi, poszarpał je, rzucił na chodnik, a potem je podniósł, włożył z powrotem do klatki piersiowej i powiedział: „idź sobie, rozmyśliłem się, ale o co chodzi, nic się nie stało…” Miałam wszystko przemyślane i przygotowane. Pyta pan — dlaczego? Nie chciałam już z nim dłużej być. Mówię o nim — o Emiliano Rosii, moim mężu. Ani minuty dłużej. Czy nie mogłam po prostu odejść i zacząć nowego życia? To nie było możliwe. Za dużo jego było we mnie. Zbyt dużo. Nie chciałam już niczego. Tylko zasnąć. Przerwać cierpienie. Zakończyć mękę. Poza tym zostałam bez środków do życia. Zawarliśmy intercyzę, która określała, że w razie rozpadu małżeństwa, współmałżonek, wobec którego sąd orzeknie wyłączną winę za rozpad małżeństwa, przekazuje willę i udziały w firmie współmałżonkowi pokrzywdzonemu. Gdybym to ja odeszła od idealnego męża, za jakiego uchodził Emiliano, zostałabym z niczym. W dodatku po śmierci mojego ojca, która nastąpiła kilka tygodni po naszym ślubie, to Emiliano jako mój mąż — zgodnie z testamentem ojca, stał się właścicielem firmy deweloperskiej w Gdańsku, a ja miałam po prostu udziały w firmie, które miały mnie zabezpieczyć finansowo, a poza tym, miałam oddać się macierzyństwu i pasji malarskiej. Ojciec nie chciał angażować mnie w prowadzenie firmy, o interesach której miałam niewielkie pojęcie. Kiedy w ostatnim czasie po pogrzebie ojca, byłam w kiepskim stanie psychicznym, Emiliano powiedział mi, że potrzeba mojego podpisu pod umowami dotyczącymi zakupu nowej ziemi, na której miało powstać kolejne osiedle na obrzeżach Gdańska. Notariusz przyjechał do naszej wilii, żebym nie musiała nigdzie jeździć. Ani on nie przeczytał na głos tych umów, ani ja ich nie odczytałam. Wtedy jeszcze miałam zaufanie do Emiliana. Podpisałam. Później dopiero jeden z pracowników firmy ojca — Artur Starski powiedział mi, że podpisałam darowiznę wszystkich udziałów firmy na rzecz Emiliana Rosii. Powiedziałam mu o tym… zakończyło się to kłótnią, zresztą jedną z wielu w ostatnim czasie. Emiliano co miesiąc przelewał mi kilka tysięcy złotych na konto, bym nie narzekała na to, co się stało. Ojciec był jednym z największych deweloperów w trójmieście. Jednak zastój na rynku nieruchomości i kilka ryzykownych inwestycji w zakup ziemi, spowodowały, że nie dysponował płynnym kapitałem, zaczął mieć kłopoty z płynnością finansową. Wtedy znalazł jakąś firmę z Włoch, która udzielała pożyczek na ratowanie firmy w zamian za udziały. Prezesem tej firmy był młody, trzydziestoletni Włoch — Emiliano Rosii. Nawiązał z moim ojcem współpracę, postawił jego firmę na nogi przekazując mu pokaźny zastrzyk finansowy. Na cześć owocnej współpracy mój ojciec wydał bankiet dla wszystkich pracowników swojej firmy. To wtedy poznałam Emiliano. Miał lśniące włosy, układające się nad czołem w czarne pierścionki, lekki kilkudniowy zarost. Był wysoki, postawny, roześmiany, dowcipny, szarmancki, okazywał mi zainteresowanie, pytał o wszystko; co robię, co lubię, jakie mam plany. Poprosił mnie do tańca i nie wypuszczał z ramion przez resztę wieczoru. Na drugi dzień dostałam od niego kosz pełen czerwonych róż i bilecik z zaproszeniem na kolację do francuskiej restauracji. Zabawiał mnie rozmową, zabierał na romantyczne wycieczki, obdarowywał kwiatami, zasypywał komplementami. Czułam się przy nim jak księżniczka. Po trzech miesiącach znajomości oświadczył się, a ja od razu powiedziałam tak. Gdybym nie poznała Emiliana, pewnie cały czas myślałabym po Arturze Starskim. Był starszy ode mnie dziesięć lat, poznałam go jako nastolatka w firmie ojca. Lubiłam z nim rozmawiać. Mimo, że był inżynierem budownictwa, to sporo w nim było z humanisty, znał wszystkich impresjonistycznych malarzy, potrafił o nich barwnie opowiadać i doradzał mi, kiedy zaczęłam studia na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Ale przy Emiliano, Artur był taki szary, zwykły, za spokojny, za mało romantyczny. Tak mi się wtedy wydawało. Byłam głupia… Pierwsze rozczarowanie przeżyłam, kiedy Emiliano powiedział mi, że nie ma mowy o ślubie kościelnym. Jest niewierzący i nie będzie brał udziału w maskaradzie. Próbowałam go przekonać, że ślub to sakrament, a nie wygłoszenie regułki przed urzędnikiem, ale wpadł w złość. Trzeba było się wtedy wycofać. Ale nie potrafiłam. Wystarczyło kilka dni jego nieobecności, żebym popadła w przygnębienie. Wtedy zgadzałam się na wszystko. Wzięliśmy ślub cywilny. Wesele było przebogate, występowały największe gwiazdy disco polo, żonglerzy z butelkami, tańczące kobiety zionące ogniem, magicy, śpiewaczka operowa, pokaz fajerwerków… A potem Emiliano zabrał mnie w podróż poślubną do Włoch. Popłynęliśmy promem na Sardynię. Rejs był cudowny. Byłam taka szczęśliwa. Jednak na Sardynii Emiliano zostawiał mnie samą w pokoju hotelowym, znikał na całe noce, a kiedy robiłam mu o to zarzuty, stwierdził, że jest Włochem, a nie polskim pantoflarzem i nie mam prawa go ograniczać. Swoje słowa poparł uderzeniem mnie w twarz… Zmilkłam. Obiecałam sobie w duchu, że odejdę od niego, kiedy tylko wrócimy do Gdańska. Jednak on całą drogę przepraszał, tłumaczył, że dawni przyjaciele, chcieli się z nim spotkać, że przebywał tylko w męskim gronie, że we Włoszech tak jest. Obiecał, że to, co zrobił się nigdy nie powtórzy. Mówił, że mnie kocha, że beze mnie jest nikim. Uwierzyłam. Bo człowiek wierzy w to, w co bardzo potrzebuje wierzyć. Prawda cię wyzwoli — tego uczy Chrystus, ale ja wtedy byłam zbyt daleko od wiary. Emiliano stał się moim bożkiem. Po powrocie przez kilka dni Emiliano znowu traktował mnie tak, że czułam się jak księżniczka. Jednak to nie trwało długo. Kolejna odsłona nastąpiła na przyjęciu w naszej willi. Gośćmi byli nowi kontrahenci z żonami. Myślałam, że wszyscy dobrze się bawili, że wszystko wyszło jak najlepiej, ale po wyjściu gości, Emiliano kazał mi usiąść w salonie i wysłuchać tego, co ma do powiedzenia. Dowiedziałam się, że jestem beznadziejna, przyjęcie było źle przygotowane, przekąski nie pasowały do wina, zasłony w salonie mogła wybrać tylko osoba pozbawiona gustu, nie potrafiłam prowadzić ciekawej konwersacji i z całą pewnością kontrahenci wycofają się ze współpracy z nim widząc taki nieprofesjonalizm w najmniejszych nawet drobiazgach. Przepłakałam cały wieczór. Emiliano nie wracał na noc do domu. Jeździłam do firmy, by sprawdzić, czy tam przebywa, ale nigdzie go nie było i nie odbierał ode mnie telefonów. Zwierzyłam się ojcu, tylko jego miałam. Matka zmarła, kiedy miałam pięć lat. Nie mogłam pójść do Artura. Unikał mnie odkąd wyszłam za mąż. Nie przyszedł nawet na ślub, chociaż był zaproszony. Koleżanki ze studiów miały już swoje rodziny. Zresztą nie zadbałam o to, by utrzymywać jakieś przyjaźnie z tego okresu. Nie miałam też znajomych w pracy. Nigdy nie pracowałam zawodowo, mimo że miałam już dwadzieścia osiem lat. Nie musiałam. Zresztą, co warte są takie znajomości? Nic. Każdy jest zajęty swoim życiem. Niedługo po rozmowie mój ojciec przeszedł rozległy zawał, wkrótce po przewiezieniu do szpitala — zmarł. Emiliano stwierdził wtedy, że nie będę już mogła się na niego poskarżyć tatusiowi. Zaczęłam chodzić do lekarza, prosiłam o przepisanie tabletek nasennych. Już wtedy zaczęłam je zbierać, żeby w razie czego połknąć wszystko i uwolnić się od tej męki z Emiliano. Wpadłam w myślenie tunelowe. Widziałam tylko narastający problem, jak czarny tunel, bez możliwości wyjścia, bez światełka w ciemności. Opanował mnie brak sił i pragnienie śmierci. Pewnego wieczoru Emiliano przyprowadził do naszego domu wysoką blondynkę z wydatnym biustem, ustami powiększonymi kwasem hialuronowym albo innym specyfikiem i powiedział, że to jest jego koleżanka Sabrina, która nie ma obecnie gdzie się podziać i zamieszka z nami. „Przenieś się na razie do salonu, kochanie, bo Sabrina jest po długiej podróży i potrzebuje odpocząć w sypialni.” Tak mi powiedział… Krzyczałam, że ona ma stąd natychmiast wyjść.

„Sama wyjdź” — powiedział Emiliano. Chwyciłam torebkę i wybiegłam z domu.

— Co pani miała wtedy na sobie?

— Ubrałam flauszowy płaszcz w kolorze pudrowego różu i zabrałam swoją czarną torebkę na srebrnym łańcuszku. W torebce miałam dokumenty, kartę bankomatową, tabletki nasenne i telefon. Nic więcej. Zadzwoniłam po taksówkę. Poprosiłam, żeby zawiózł mnie do hotelu Heweliusz. Kiedy dojechaliśmy na miejsce zobaczyłam, że mam kilka połączeń nieodebranych od Emiliano. Dzwonił znowu. Odebrałam. Powiedział mi, że odesłał tę kobietę. Nie ma jej i nie będzie. Błagał, żebym wróciła. Powiedziałam taksówkarzowi, żeby zawrócił do domu, ale miał na mnie zaczekać. Musiałam się przekonać, że Emiliano mnie nie okłamał. Kiedy weszłam do środka, do salonu, Emiliano siedział rozparty w fotelu. Sabriny z nim nie było. Emiliano był dziwny. Wzrok miał lodowaty. „Zobacz co zrobiłaś” — powiedział bez cienia emocji. Jak robot. Wskazał mi ręką kąt w głębi salonu. Przy regale leżała na podłodze Sabrina. Podbiegłam do niej. Dotknęłam jej głowy, chciałam pomóc wstać, ale ona chyba nie żyła, poczułam na palcach krew. Krzyknęłam. „Zaraz będzie tu policja i cię zamkną!” — wycedził Emiliano. Działałam odruchowo. Nie byłam w stanie jasno myśleć. Wybiegłam z wilii, wsiadłam do taksówki, poprosiłam, żeby kierowca zawiózł mnie ponownie do hotelu. Wynajęłam apartament i zamówiłam litrową butelkę Malibu. Połknęłam wszystkie tabletki nasenne i popiłam alkoholem. Nic więcej nie pamiętam. Obudziłam się tydzień później w szpitalu. Przy drzwiach stało dwóch policjantów. Najpierw badał mnie lekarz, który wyraził zgodę na przesłuchanie mnie przez policję. To wtedy po raz pierwszy usłyszałam to pytanie: „Czy przyznaje się pani do zamordowanie Sabriny Kowalskiej w nocy z 9 na 10 września 2022 roku…” Nie zrobiłam tego, musi mi pan uwierzyć!

— Koniec widzenia! Czas minął! — strażniczka szybkim krokiem podeszła do Leny Rosii i wprawnym ruchem zamknęła jej nadgarstki w metalowych kajdankach, chwyciła aresztowaną pod ramię i wyprowadziła z pokoju widzeń.

Przez chwilę siedziałem nieruchomo, próbowałem zebrać i poukładać swoje myśli. Wyłączyłem dyktafon. W końcu wstałem i ruszyłem do wyjścia i nie mogłem poczuć uczucia nieuchronnie czekającej mnie porażki. Położenie tej kobiety było beznadziejne, a moje również, bo optymistyczne obietnice, które złożyłem klientowi, którym był niejaki Artur Starski, nie będą dotrzymane. Kiedy wyszedłem z Aresztu Śledczego położonego niedaleko dworca w Gdańsku Głównym, przy ulicy Kurkowej, owionął mnie chłodny wiatr. Co za ulga, opuścić to miejsce… Koniec września dotykał mnie zimnymi dłońmi, ale szalik, który podarowała mi moja ukochana żona Sara, skutecznie chronił przed chłodem. Zapiąłem też skórzaną kurtkę i ruszyłem w kierunku komisariatu policji, by spotkać się z niezawodną inspektor — Sabiną Wojnar.

Sabina

— O, Daniel, znowu sobie nie radzisz z jakąś sprawą — Sabina przywitała mnie jak zwykle, nad wyraz serdecznie.

— Tak. Masz rację — przyznałem od razu, wiedząc, że Sabina bardzo lubi mieć rację i wówczas tym chętniej udostępnia mi akta spraw, do których nie będąc już policjantem nie miałem prawa dostępu.

— O co chodzi tym razem? — zainteresowała się Sabina.

— Sprawa z początku września, świeżynka pod tytułem: Lena Rosii.

— Aaaa, pamiętam, było głośno. Piękny Włoch Emiliano i jego niezrównoważona psychicznie żona Lena, atakuje zaproszoną w odwiedziny Sabrinę Kowalską. Wynik: jeden trup, jedna próba samobójcza i pogrążony w rozpaczy Emiliano… — ironizowała Sabina Wojnar. — No, Daniel, a ty zapewne jako jedyny rycerz na świecie uważasz, że osadzona w areszcie księżniczka jest niewinna?

— Otóż to, czytasz w moich myślach, Sabinko, jak zawsze.

— Jasne. Nie podlizuj się, Daniel. Masz, czytaj! Ja wracam do swoich obowiązków. Ta sprawa jest przegrana. Ta kobieta jest winna w stu procentach. — Sabina rzuciła mi na biurko akta podpisane: „Sprawa Leny Rosii”.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 11.76
drukowana A5
za 24.99