E-book
7.35
drukowana A5
26.49
Zaczarowane miasto

Bezpłatny fragment - Zaczarowane miasto


Objętość:
101 str.
ISBN:
978-83-8324-748-9
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 26.49

Plac zabaw

Dzieci bardzo lubiły się bawić w ogródku zwanym „wioska Indiańska „Przychodziły tam pod opieką taty lub mamy, albo dziadków były wtedy bezpieczne mogły swobodnie się bawić, rozrabiać. Budować zamki z piasku wchodzić na drabinę. Przechodzić przez ruchomy most i pohuśtać się na huśtawkach. Wiedziały bowiem że są bezpieczne i w każdej chwili mogły liczyć na pomoc opiekunów. Z balkonu dzieciom przyglądały się małe cztery kociaki. Jeden nazywał się tygrysek bo był pręgowany drugi czarna łatka bo miał czarną łatkę na głowie, trzeci burek bo był cały brązowy, czwarty natomiast nazywał się psotnik bo tylko żartował i robił różne figle innym kotkom Kotki cały czas obserwowały dzieci i myślały jak by się można tak zabawić i cały czas kombinowały. Każdy z nich miał inny pomysł. Burek powiedział jak mama uśnie to my po cichutku zeskoczymy z balkonu i na plac zabaw. Tygrysek natomiast powiedział ja się nie zgadzam bo nam niewolno chodzić bez zgody rodziców gdziekolwiek a dopiero w nocy na plac zabaw. A Łatka na to bo ty się boisz my się nie boimy. Psotnik wiecie co mam pomysł zrobimy rodzicom niespodziankę. A co mi tam zanim rodzice wstaną to my wrócimy. Po burzliwej naradzie kotki postanowiły jednak że wbrew rodzicom pójdą na plac zabaw. Jak postanowili tak zrobili.

W nocy jak rodzice mocno spali, a księżyc zaczął świecić. Kociaki po cichu wyszły z domu i poszli na plac zabaw. Troszkę się bali jak szli na plac zabaw bo w pewnym Momocie z krzaków wyskoczył ptaszek który mocno ich przestraszył, tak mocno że chcieli uciekać do domu.

Psotnik na to idziemy dla mnie brachu niema strachu. Kociaki kiedy już były na placu zabaw trochę poczuły się nie swojo nie bardzo wiedziały jak się bawić. No ale powoli zaczęły nie śmiało się bawić i po pewnym czasie zapomniały o rodzicach i o strachu. Po prostu zaczęły się świetnie bawić. Zaczęły się harce na huśtawkach w piaskownicy ruchomy o mało się nie urwał, karuzela tak się kręciła że można było dostać zawrotu głowy. Kociaki zapomniały o całym świecie a co jest najgorsze zapomnieli o rodzicach i o swoim bezpieczeństwie. Tygrysek zaproponował że zabawimy się w chowanego. Kiedy zabawa zaczęła się na dobre zdarzyła się rzecz niespodziewana której kociaki nie przewidziały w swoich planach.

Wszystkie kociaki strasznie wystraszone stanęły jak sparaliżowane. Nasrożyły grzbiety i ogonki nie wiedziały co robić, nogi kotków tak jak by im wrosły w ziemię były ciężkie jak z ołowiu Kotki pomyślały że to już koniec z nimi Bo niebyli pod opieką mamy lub taty. Teraz dopiero zrozumiały jaki popełniły błąd idąc na plac zabaw bez pozwolenia rodziców Tygrysek zachował się jak najrozsądniej krzyknął wszyscy na drzewo kociaki w oka mgnieniu wskoczyły na pobliskie drzewo, tam właśnie się z chroniły. Bo na plac zabaw wpadło stado psów Rozdrażnionych jak wataha wilków. Psy te rozszarpały by na strzępy biedne kotki. Psy miały zakaz wchodzenia na plac zabaw, dlatego postanowiły poszaleć na placu zabaw w nocy, a kotki miały po prostu pecha że właśnie spotkały się tam razem z psami. Psy zobaczywszy kotki zaczęły głośno szczekać i wdrapywać się na drzewo, psiak jeden przed drugiego wyskakiwał na drzewo coraz wyżej Pieski miały niezły ubaw. Natomiast kotki trzęsły się ze strachu bojąc się o swoje życie. Psy szczekały coraz głośniej kotki miauczały coraz rozpaczliwiej, harmider był niesamowity. Cały ten harmider pobudził mieszkańców pobliskich bloków światła zapaliły się we wszystkich oknach widno było jak w dzień. Mieszkańcy bloków krzyczeli z okien co się tam dzieje że psy i koty nie dają im spać po nocy, że dzieci się im wystraszyły i płaczą, ale nikt nie odważył się przyjść na plac zabaw i zobaczyć co się tam dzieje. Jeden bardzo odważny Pan ubrał się i wyszedł na plac zabaw. Zobaczył cztery małe biedne kociaki siedzące na drzewie i trzęsące się ze strachu. A sześć miłych psiaków robiąc sobie zabawę straszyło biedne kociaki. Kociaki siedząc na drzewie trzymały się pazurkami trzęsły się jak galareta. Pan Filip wziął kosz który miał pod ręką wszedł na drzewo i głaskając kotki mówiąc do nich miłym głosem wsadził kociaki od kosza a rozbrykane pieski wygonił za plac zabaw. teraz możecie być spokojni już wam nic nie grozi. Zaprowadzę was do domu, mam do was pytanie dlaczego wy sami przyszliście na plac zabaw bez opieki rodziców kto was do tego namówił. Wiecie co mogło by się z wami stać gdy bym ja was nie uratował. Tygrysek przypomniał ja was ostrzegałem i co teraz powiecie trzeba słuchać mądrzejszego, pyszałek mruknął Psotnik cicho bądź szturchnął go w bok Łatka on miał rację. Bo widzi Pan mama i tata pracują i nie wiele mają czasu dla nas. A my chcieliśmy im zrobić niespodziankę, no i na pewno żeście im zrobili, teraz was szukają i bardzo się o was martwią. My proszę pana chcieliśmy dobrze ale jak wyszło tak wyszło czyli źle odrzekł Pan Filip, chyba macie nauczkę drugi raz już tego nie zrobicie. Musimy teraz bardzo przeprosić naszych rodziców. Kiedy Pan Filip odniósł kociaki do domu rodzice się bardzo ucieszyli popłakali się razem kotki i rodzice a łezki lały się ciurkiem

Przyrzeczeń i przytuleń nie było końca cieszyli się wszyscy, rodzice że dzieci są całe i zdrowe a kociaki że są już w domu razem z rodzicami

Awgryba 25 02 09 r.

Zaczarowane miasto

Nawet najstarsi mieszkańcy tej okolicy nie pamiętają kiedy właśnie ta Historia się wydarzyła. A było to w miejscowości Ujazd Obecnie gmina Iwaniska Powiat Opatów Tam Krzysztof Ossoliński zbudował zamek nazywając go od swojego imienia Krzysz tof „Krzyż i topór „Jego syn Baldwin połączył krzyż z toporem i powstał herb krzyż-topór Zamek ten zbudowany jest na kształt orła. Przypomina orła w locie z lekko rozłożonymi skrzydłami szykującego się do ataku. Zamek zbudowany w typie Zamku pałacowo obronnego. Obwarowany murami i suchą fosą.

W Zamku tym wraz z rodzicami mieszkał książę Filip Książe Filip był bardzo zdolnym chłopcem. Wszystko go interesowało o wszystko pytał rodziców lub swojego przyjaciela Przyjaciel Filipa był o parę lat starszy i nie na jednej był wyprawie wojennej zwał się Maczuga bowiem był dobrze zbudowany a ręce miał jak maczugi, a jednym uderzeniem powalał byka na ziemię Maczuga miał pokój obok Księcia Filipa i nie opuszczał Filipa na krok. Filip pobierał nauki o sztuce wojennej.

Władaniu mieczem historii, przyrodzie, astronomii Filipa najbardziej interesowały opowieści o innych państwach ich królestwach o sztuce walki. Młody Książe chodził też do starego koniuszego, który kiedyś dowodził konnicą Księcia Ossolińskiego.

Stary koniuszy opowiadał Filipowi niesamowite historie O Mongołach i jak z nimi walczył o Turkach o sztuce przetrwania w trudnych sytuacjach Maczuga opowiadał Filipowi jak walczył przeciw wojskom Czyngis-chana. Czyngis-chan był przywódcą Mongołów Pod jego komendą Mongołowie podbili znaczną część Europy.

Starzy wojownicy opowiadali że Chan jest nie zwyciężony jest nie do pokonania Maczuga tylko się uśmiechał, Niepokonany, niepokonany bo się ze mną nie spotkał.

Książe Filip zaprosił Maczugę i koniuszego na spotkanie, chciał z nimi omówić organizację wielkiego polowania Ustalili datę polowania na taki termin, gdzie nie obowiązywał czas ochronny dla zwierząt Aby zorganizować takie polowanie musieli poczynić odpowiednie przygotowania Zwołali Rycerzy Giermków i chłopów z okolicznych wsi Każdy dostał przydział swojego zadania aby wiedział co ma robić w czasie polowania. Nagonka miała straszyć zwierzynę i naganiać na myśliwych tak aby nie podejść bliżej jak na odległość dwóch strzałów aby nie wydarzył się nieszczęśliwy wypadek. W wyznaczony dzień na placu zamkowym zebrali się wszyscy uczestnicy polowania Nagonka miała ze sobą kołatki i trąbki i gwizdki Myśliwi osiodłali konie zabrali kusze i strzelby, ubrani w stroje myśliwskie.

Giermkowie przygotowali wozy na zwierzynę A psy prowadzili specjalnie do tego wyszkoleni psiarze aby psy mogły wytropić zwierzynę Wszyscy tak przygotowani zebrali się na placu zamkowym. Starszy łowczy na rogu myśliwskim odegrał melodię wymarszu. Psy ujadały merdając ogonami zadowolone że wreszcie pójdą na łowy Filip i cała jego świta ruszyła na łowy.

Nagonka poszła okrężną drogą aby zajść zwierzynę z przeciwnej strony i nagonić na myśliwych Myśliwi mieli czekać na wyznaczonych stanowiskach ukryci za potężnymi dębami sosnami.

Kiedy już wszyscy byli na wyznaczonych stanowiskach, łowczy na swoim rogu zagrał Hymn Myśliwych „Hymn był tak niesamowity i przenikliwy że każdego po całym ciele przeszyły ciarki, wszystkich biorących udział w polowaniu chwytał za serce. Dla myśliwych był radością by upolować jak najwięcej grubej zwierzyny, zdobycie trofeum i sławy. Dla zwierzyny to paniczny strach i walka o przeżycie. W lesie nastała złowroga cisza. Cisza która jednym zwiastowała strach i śmierć a dla drugich przedsmakiem dobrej zabawy. Gdy coraz głośnie było słychać nawoływanie nagonki, rozległy się pierwsze wystrzały.

Huk strzelb zmieszał się z krzykiem ptaków i tupotem Pędzących łosi jeleni, dzików i innych zwierzaków. Wydawało by się że powstał wielki harmider, ale to tylko tak wyglądało.

Myśliwi stali jak zaklęci na swoich stanowiskach, nikomu nie wolno było opuścić swojego stanowiska. Nagonka pod wodzą Budrysa robiła dużo hałasu. Budrys był doświadczonym naganiaczem nie jedną nagonkę już prowadził był świetnym fachowcem w swoim fachu

Wiedział kiedy przyspieszyć kiedy zwolnić a kiedy się zatrzymać kiedy zajść po bokach. Budrys dawał umówione znaki by naganiacze tak szli jak on sobie życzy. Żeby w żadnym przypadku nie przekroczyli wyznaczonej granicy. Książe Filip stał za dużym dębem. Miejsce okazało się bardzo szczęśliwe.

Dla myśliwego a nie dla zwierzyny Książe upolował trzy dziki dwa jelenie a młodego łosia i dwie małe sarenki puścił wolno.

Pod koniec łowów gdy Filip już się zbierał by dać rozkaz aby hejnałowy zagrał odwołanie łowów, nagle coś dużego poruszyło się nieopodal w krzakach myślał że może to być duży łoś.

Albo stary niedźwiedź. Książe przygotował się do strzału. Z zarośli wyłoniła się głowa z bardzo dużymi rogami. Był to wspaniały jeleń tak urodziwy na którego padały promienie słońca prześlizgując się przez korony drzew, wyglądał tak dostojnie, że Księciu Filipowi zaparło dech w piersiach. Jeleń kroczył dumnym krokiem a za nim podążała równie piękna łania. Po chwili łania zrównała się z jeleniem, wyglądali jak młoda para krocząca po ślubnym kobiercu do ołtarza. Para jeleni kroczyła po dywanie z kwiatów, ziół szła niechybnie na śmierć pod lufę strzelby Filipa. Książe Filip podniósł strzelbę, przyłożył do oka, wycelował. Para jeleni nawet nie drgnęła, szła spokojnie dumnie i powoli z podniesionymi głowami jak by wyczuwała co morze ich spotkać. Ale duma nie pozwalała im prosić o litość Filip patrząc na tak wspaniałą parę pociągnął za pasek strzelby strzelba opadła powoli u nogi. Stanął na baczność jak by chciał oddać cześć walecznemu rycerzowi, oczy jego były wpatrzone w oczy jeleni. Para jeleni powoli i dumnie przeszła obok Filipa przemierzając polanę. Polana spowita była blaskiem słońca wyglądała tak niesamowicie i uroczo jak z bajki rosły tu kwiaty zioła różne krzewy a pośrodku staw jak wmalowany w obrazek, w którym woda miała kolor szmaragdowy, rosły w nim lilie wodne pachnące tataraki dookoła okalały go żółte kaczeńce.

Filip oczarowany pięknem polany nazwał ją „Raj o Poranku”.

Bowiem o świcie słońca rosa, rosa na kwiecistym dywanie skrzyła się jak tysiące rozsypanych diamentów.

Para jeleni gdy była w połowie polany nagle stanęła. Jelenie obróciły się wprost na Filipa, podniosły głowy wysoko i pochyliły jakby kłaniając się Filipowi w podzięce po czym spokojnie poszły w głąb lasu Księcia Filipa przeszły ciarki od stóp do głowy, stał tak nieruchomo aż w pewnej chwili poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Dłoń przyjaciela Maczugi.

— Co się stało przyjacielu? jesteś ranny?

— Nie — odparł Filip to dlaczego jesteś taki zamyślony. Przecież miałeś udane łowy. Filip nie nic tak tylko się zamyśliłem, wszystko jest porządku. No to zbieramy się do zamku. Maczuga krzyknął na giermków aby podjechali wozem, zwrócił im uwagę aby nie pomieszali zwierzyny bo Filip upolował piękne okazy. Na drugi dzień o świcie Książe wybrał się do lasu. Od razu udał się na polanę. Kiedy wjeżdżał na polanę, ujrzał coś niesamowitego, zatrzymał konia ukrył się za starym dębem, urzeczony tym widokiem nie mógł ruszyć się z miejsca. Nie był pewien czy to co widzi to jawa czy sen. Na polanie bawiła się gromadka małych ślicznych dzieciaków, a wśród nich hasała wyjątkowo śliczna dziewczyna, poruszała się zwinnie jak sarenka. Czeladka dzieci zbierała jagody, kwiaty. Wszyscy byli tak rozbawieni i szczęśliwi że w ogóle nie zauważyli Księcia Filipa. A on stał w cieniu dębu i podziwiał tą prześliczną dziewczynę zapatrzony w jej długie włosy w kolorze promieni słońca, w oczy jak błękit nieba, buzię rumianą jak jagody kaliny, nogi i ręce delikatne jak kwiaty lilii wodnej. Jaj suknia była jakby utkały ją ptaki z kwiatów polnych w kolorze szmaragdowej wody w stawie na polanie. Książe powoli podszedł do grupki rozbawionych dzieci, gdy dzieci zobaczyły nieznajomego przestraszyły się i pobiegły do tej ślicznej dziewczyny Książe Filip przyłożył rękę do serca na znak że nie ma złych zamiarów i skinął głową.

— Dzień dobry — powiedział

— Dzień dobry — wyjąkała dziewczyna, tuląc dzieci do siebie — My tylko zbieramy kwiaty i jagody. Już stąd idziemy.

Albowiem dobrze wiedziała że cały las należy do zamku i że nie powinna tu przychodzić.

Filip ciągle trzymał rękę na sercu bo nie wiedział co ma z nią zrobić. Możecie tu zawsze przychodzić kiedy chcecie, cieszę się że tu jesteście. Naprawdę się cieszę.

Dzieciaki odparły radośnie zgoda, zgoda dziękujemy za pozwolenie będziemy tu przychodzić. Dziewczyna rzekła uspokójcie się pozbierajcie koszyki i wracamy. Książe Filip nie spuszczając wzroku z dziewczyny zdobył się na odwagę poprosił by została. Powiedz jak masz na imię. Dziewczyna uśmiechnęła się figlarnie i szczerze ja mam na imię Marta ale wołają na mnie Mandzia A ty Książe, Filip zachwycony jej śmiałością i odwagą z uśmiechem odparł ja mam na imię Filip po prostu Filip Słyszałam o panu wiele, Paniczu. Zabrała dzieci i szybko pobiegła dróżką przez las do domu zanim Filip zdążył zapytać — Kiedy się zobaczymy. Dziewczyny już nie było. Bardzo żałował że tak onieśmieliła go jej uroda i śmiałość. Posmutniał bo nie wiedział kiedy ją znów zobaczy. Krzyknął za dziewczyną kiedy się zobaczymy — jutro. Tylko echo odpowiedziało smutno, smutno. Znów krzyknął przyjdziesz echo odpowiedziało idziesz, idziesz kiedy cię zobaczę, zobaczę odpowiedziało echo. Filip był pewny że to odpowiedziała Martusia że jaszcze się zobaczą Książe Filip wrócił do zamku bardzo podekscytowany, wszyscy myśleli że to z powodu wczorajszego polowania. Ale on cieszył się ze spotkania z tak cudowną dziewczyną nie mógł do końca uwierzyć że to wydarzyło się naprawdę. Na zamku wszyscy już wiedzieli że Filip nie ustrzelił pary wspaniałych jeleni bo Maczuga wszystkim opowiedział Rodzice Filipa byli bardzo dumni ze swego syna że tak szlachetnie postąpił Niektórzy złośliwi twierdzili że stchórzył wtedy Maczuga powiedział widziałem to całe zdarzenie i gwarantuje wam całym moim honorem że Księże zachował się jak rycerz pozwalając odejść

Spokojnie parze jeleniom Filip dawno zapomniał już o polowaniu myśli jego krążyły obok pięknej Martusi. Kilkakrotnie wyjeżdżał wczesnym rankiem na tą piękną polanę ale dziewczyny tam nie spotkał. Jak zawsze polana o wschodzie słońca była obsypana kropelkami rosy które lśniły w słońcu jak diamenty tylko ślady pozostawiła para jeleni.


Polana otoczona była starymi rzadko rosnącymi drzewami. W szmaragdowej toni jeziorka woda mieniła się jak tęcza obsypana dookoła dywanem kwiatów. Kwiaty tworzyły bajeczny świat tej polany który zmuszał do zadumy Śpiew ptaków dodawał niesamowitości tej uroczej wysepce pośrodku lasu. Książe był urzeczony tym widokiem Cieszył się że Martusia ma tak wspaniałe wyczucie smaku, piękna i wrażliwości. Zastanawiał się jak ona tą piękną polanę odnalazła postanowił to sprawdzić. W piękną majową sobotę wczesnym rankiem o wschodzie słońca po raz kolejny udał się na polanę. Nikomu o swoim wyjeździe nic nie mówiąc, ubrał się w zbroję paradną w siadł na swojego białego konia którego zwał błyskawica. Ruszył w drogę miał nadzieję że tym razem spotka tą nieuchwytną dziewczynę. Niestety i tym razem nie było jej na polanie Nacieszył oczy pięknem polany, pomyślał że szkoda że nie spotkał jej tej miłej dziewczyny.

Objechał polanę dookoła znalazł dróżkę leśną która prowadziła w dół do rzeki. rzeka nazywała się Koprzywianka Koń powoli szedł dróżką aż do rzeki bez kłopotu przekroczył ją gdyż była płytka Za tą rzeką była następna która doprowadzała wodę do młyna na tej rzece był most drewniany lecz solidny. Młyn był bardzo okazały zbudowany z kamienia stał po prawej stronie drogi. Obok młyna stała studnia obmurowana cembrzyną z drewna. Studnia ta bardzo zaintrygowała Filipa Filip podjechał bliżej studni zsiadł z konia spojrzał w lustro wody, zobaczył siebie i twarz Martusi Książe pobladł cały z wrażenia. Pomyślał że tak bardzo myśli o Martusi że to tylko mu się przewidziało. Wsiadł na konia i pojechał w dalszą drogę. Koło młyna stali mieszkańcy Podzamcza, Kamieńca Toporowa którzy nisko ukłonili się Filipowi. Gdy jechał tak powoli bez celu, droga poprowadziła go na wzgórze. Na wzgórzu położonym w śród lasu, u wzgórza rozpościerały się łąki ustrojone zielem kwiatami tworzyły piękny dywan utkany kwiatami przez środek tej łąki wiła się rzeka Koprzywianka Na wzgórzu nad rzeką była osada Polana. Właśnie w tej osadzie na wzgórzu mieszkała Marta z rodzicami i rodzeństwem.

Z tego wzgórza był widok na całą okolicę i zamek Ujazd Tą drogą od młyna można było dojechać do osady Polana.

Koń Filipa sam prowadził jak by znał drogę, nagle stanął jakby nasłuchiwał i powoli ruszył dalej Filip nie przestał wierzyć że spotka Martę. Nagle pośród śpiewu ptaków usłyszał dziewczęcy głos, ale nie wiedział czyj to głos Podjechał bliżej i ujrzał Martę. Zaskoczenie i wzruszenie odebrało mu mowę z tego wszystkiego zapomniał nawet piosenkę jaką ułożył dla Martusi.

Książę bardzo się ucieszył z widoku jaki zobaczył Marta siedziała na szczycie wzgórza A przed nią roztaczał się wspaniały widok na prze cudną łąkę i rzekę wijącą się pośród łąki.

Pagórkowate pola, rozdoliny Rzeka płynąca w dole cichutko szemrała pieśń o wspaniałej przyjaźni. Kto był bardzo uczuciowy i wrażliwy mógł usłyszeć tą bajkową pieśń U stup wzgórza było ogromne urwisko porośnięte wiązami a na dole przy samej wodzie była lita skała A w niej ukryta brama do Zaczarowanego Miasta Dalej przy tej pięknej rzece która wiła się jak błyszcząca wstążeczka stał młyn obok którego Filip niedawno przejeżdżał. Rzeka rozwiodła się swoimi odnogami okalając młyn biorąc go w objęcia. Podwórko przed młynem wybrukowane było kamieniami zwanymi kocimi łbami na tym podwórku w noc świętojańską czarownice urządzały sabat Marta lubiła przychodzić na wzgórze i zachwycać się pięknem wschodzącego słońca i patrzeć na zaczarowany młyn Tego pięknego poranka w sobotę wcześnie rano gdy bracia i siostry słodko spali Martusia poszła nad rzekę Martusia była najstarszą córką w rodzinie Polańczyków miała bowiem prawie osiemnaście lat Marta usiadła na swoim ulubionym wzgórzu, ranek był cudowny ptaki śpiewały przekrzykiwały się jeden przed drugim harmider okropny ale wszystkie śpiewające ptaki tworzyły jakby jedną wielką orkiestrę. Całość układała się w tak piękną melodię że można by ją słuchać bez końca Martusia rozmarzona w cudownym nastroju zaczęła śpiewać piosenkę

..piosenkę którą ułożyła dla swojego ukochanego Cichutko ją

zanuciła

Gdy bym ja miała

Skrzydełka jak ptaszek

To bym poleciała

Za zielony lasek

Tam bym zobaczyła

Piękny zamek

Co nim mieszka

Mój miły kochanek

Marta tak się zamyśliła że zapomniała o całym świecie a ptasi chór wtórował jej piosence. poczuła się jak by była na olbrzymiej scenie w wielkim zamku Wszyscy na nią patrzą orkiestra gra a ona śpiewa coraz głośniej.

Gdy bym ja miała

Skrzydełka jak sokół

To bym poleciała

Nad zamek wysoko

Tam bym krążyła

Nad nim dookoła

Usłysz mnie mój miły

To ja ciebie wołam

Kiedy tak śpiewała pochłonięta i przepojona miłością do Filipa.

Nie usłyszała jak Filip po cichu nadjechał A on w zbroi paradnej na białym koniu w promieniach wschodzącego słońca.

Wyglądał tak wytwornie jak Król, Książe stał chwilę wsłuchując się w śpiew swojej ukochanej dziewczyny tak cudownie wyglądającej tego pięknego poranka w sobotę rano w najpiękniejszym miesiącu maju Pośród kwitnących drzew zapachu kwiatów i ziół. Pomyślał moja kochana Martusia wygląda jak anioł. Bał się jej dotknąć myślał że to sen. Bał się że gdy ją dotknie to zniknie jak sen A ptaki całym chórem wtórowały jej piosence. Nawet gdy przestała śpiewać ptaszki nadal nuciły melodię piosenki. Filip zaczął nieśmiało śpiewać swoją piosenkę.

Którą ułożył tak wielkim trudem gdyż nie był poetą a rycerzem.


Ale tak bardzo kochał swoją Martusię że serduszko podyktowało mu słowa a ptaszki dopisały melodię Marta siedziała wsłuchana w ptasi chór i nagle usłyszała słowa piosenki.

A gdy bym ja miał

Skrzydełka duże

To co dzień rano

Przynosił bym róże

Marta nie wiedziała co się dzieje pomyślała że to ptaszki śpiewają I znów usłyszała znajomy głos i słowa piosenki.

Przed tobą bym klękał

Na oba kolana

Przynosił ci róże

Dziewczyno kochana

Marta zamarła z wrażenia nie oddychała bojąc się że to wszystko zniknie Pieśń płynęła dalej wtórował jej chór ptaków.

Żebyś nie kochała

Serce mi oddała

Żoneczką kochaną

Na zawsze została

Martusia powoli odwróciła się cała zmieszana zobaczyła Księcia Filipa. On Natychmiast zeskoczył z konia delikatnie objął ją powiedział do niej. Nie bój się kochana jestem przy tobie chodź bym miał zginąć to Ciebie obronie Tyś teraz jesteś moja ..Moja na zawsze. Tylko Ciebie najbardziej na świecie kocham. Nigdy się już nie rozstaniemy, Marta wzięła za rękę Filipa i zaprowadziła nad rzekę Woda w rzece była tak czysta i przejrzysta że było widać wszystkie żyjące w niej stworzenia. A żyły tam raki, ryby, małże, żaby i inne zwierzaki wodne. A nad brzegami kwitły kaczyńce, lilie, tataraki, całe brzegi były ukwiecone pięknie kwitnącymi i pachnącymi ziołami.

Marta miała ze sobą pełen koszyk kwiatów które wcześniej nazbierała, a były to fiołki, sasanki zawilce, kaczyńce.

Martusia rzuciła część kwiatów do wody Filip nabrał też garść kwiatów i rzucił je do wody. Kwiaty płynąc po wodzie układały się w różne figury A oni odgadywali co to może być, śmiali się i cieszyli z tej zabawy. W pewnym momencie kwiaty ułożyły się w dwa koła jak obrączki ślubne.

Jedna rybka plusnęła obok tych kwiatów i obrączki z kwiatów zaczęły falować i zbliżać się do siebie. Po chwili zrobiły się z nich dwa serduszka, które przytuliły się do siebie jak para zakochanych. Onieśmielona Martusia popatrzyła na Filipa swoimi figlarnymi oczkami a on przytulił się do niej i powiedział że to dobry znak. Znów ryba plusnęła pomiędzy serduszkami. Oboje patrzyli zdziwieni na rozchodzące się serduszka. Nic nie mówili, ale każde z nich pomyślało że to zły znak. To tylko kwiaty i pluskające się ryby powiedział Książe. Zaczęli iść dalej wzdłuż rzeki woda płynęła szybciej. Było widać jak liście i gałązki.

Płyną niczym łódki na morzu poruszane letnim zefirem. Kiedy już dłuższą chwilę spacerowali Marta powiedziała musimy wracać dobrze odpowiedział Filip jeśli chcesz to wracamy Przystanęli jeszcze chwilę podziwiając pięknie ukwieconą łąkę po drugiej stronie rzeki. Po lewej stronie łąki było wzgórze a dalej stary las.

Z lasu wyszedł piękny jeleń ze wspaniałym porożem a obok niego również piękna łania obydwoje byli tak dumni jak para królewska a za nimi biegły dwa małe koźlątka takie śliczne wesołe rozbrykane jak dwa małe dzieciaki Martusia rzekła do Filipa to są moi przyjaciele. Zawsze spotykam ich na polanie w lesie, Filip odparł cicho ja też spotkałem ich na polanie w lesie Znasz ich opowiedz mi o nich proszę cię bardzo. Dobrze Ale nie teraz może jutro. Dlaczego powiedz dlaczego Wszystko opowiem ci ale jutro dobrze. Dobrze odpowiedziała ze smutkiem. Jutro mnie tu nie będzie, jutro jest niedziela i jedziemy do kościoła do Iwanisk To bardzo dobrze, ja też tam będę, to się zobaczymy. Nie zobaczymy się bo tato mi nie pozwoli. Pozwoli ja go ślicznie poproszę i twoją mamcię poproszę. To na pewno pozwoli. Oj nie wiem, nie wiem odparła. Zobaczymy, zobaczymy, zaśmiał się Książę.


Kiedy się tak sprzeczali zobaczyli serduszka z kwiatów które płynęły w dół rzeki, razem jak by to była para obrączek ślubnych. Zaśmiali się i razem powiedzieli to bardzo dobry znak. I znów się razem zaśmiali Filip popatrzył w jej śliczne błękitne oczy. Chciał coś powiedzieć ale się za jąkał. — Przepraszam jak ja patrzę w twoje piękne oczka to tracę głowę. Marta uśmiechnęła się i spuściła głowę i powiedziała ty taki wielki rycerz a ja taka mała istota. Ale masz wspaniałe wielkie serduszko. Posłuchaj za miesiąc jeszcze przed żniwami, Urządzamy bal na zamku, takie wiosenne święto. Wiem zielone świątki. My też urządzamy zabawy i przyjęcia. To dobrze teraz razem urządzimy na zamku. Zaproszę całą osadę Polanę i zrobimy uroczystość Zielonych Świąt na zamku. Każdy coś przyrządzi i będziemy się bawić razem. Natomiast jutro spotykamy się w kościele. Dobrze to do jutra. Marta szybko wybiegła na wzgórze, pomachała ręką Filipowi i znikła za horyzontem. Książe stał jak słup soli, bo przecież chciał się z nią pożegnać, coś miłego powiedzieć, jeszcze chwilę porozmawiać. Było mu przykro. Do zobaczenia powiedział sam do siebie bo Martusi już nie było. Kiedy Książe wrócił na zamek od razu wezwano go do ojca. Dzień dobry papo, Słuchaj synu rzekł Ojciec Filipa. Spotykamy się na śniadaniu to sobie pogadamy. Dobrze tato. Przy śniadaniu Książe Ossoliński zapytał

Syna czy ma mu coś do powiedzenia. Nie nic wszystko w porządku. Czyżby zapytała mama Filipa. Te twoje ranne wyjazdy, te, błędne oczy, czyżby się zakochał. Przecież wiesz że masz jeszcze czas, obecnie pobierasz nauki a w ogóle to jeszcze jesteś za młody. Ach mamo odpowiedział filip, wiesz że uwielbiam przyrodę a przecież jest wiosna. Lubię o świcie pospacerować i podziwiać wschód słońca. Ciekawe pierwej tego nie robiłeś. Tak ale teraz już dorosłem i wiem: co jest dobre a co złe co można a co nie. Oby odpowiedział

Tata. Drodzy rodzice wiecie że nigdy was nie okłamałem i nigdy tego nie uczynię, daję na to słowo rycerza. Gdy byliśmy na polowaniu ujrzałem tak cudowną polanę tak piękną że nie potrafię jej opisać. Ty zakochałeś się w tej polanie, rzekła mama i bardzo dobrze.


Tak ale nie zupełnie odpowiedział Filip spotkałem tam gromadkę dzieci a z nimi bardzo miłą i inteligentną i wesołą dziewczynę. No i co jeszcze?. Spytał papa i tak od razu wszystko wiesz. Tak włosy miała jak promienie słońca. Zaczął recytować jak wiersz oczy jak błękit nieba buzia rumiana jak jagody kaliny, jest tak śliczna jak lilia wodna Jaki z ciebie poeta odparł tato. Nigdy bym cię nie podejrzewał o taką wrażliwość. Ona ma na imię Marta wyszeptał jednym tchem. O proszę, proszę powiedziała mama. To ty nawet się jej przedstawiłeś. Przecież musiałem się zachować. Ależ tak odparł tato to co może byśmy ją poznali, prawda Irena?. Tak z przyjemnością tylko żeby to nie była prosta dziewczyna. To jest Marta a nie jakaś prosta dziewczyna oponował Filip. Dobrze,. dobrze to może jutro w kościele w Iwaniskach odpowiedział nie śmiało Filip. Tak szybko odparła mama. Jakiś ty szybki no popatrzcie na niego Irena podeszła do Filipa przytuliła go do siebie ucałowała w czoło i serdecznie odpowiedziała. Nie spiesz się mój synku, jeszcze nie jedną spotkasz dziewczynę. Mało to mamy przyjaciół na zamkach, tam są też piękne dziewczyny i to są dla ciebie odpowiednie partie. Pamiętaj o tym dodała z naciskiem. Dobrze mamo ale. Żadne ale odparł papa i poklepał go po ramieniu. Nie martw się pokaż ją nam jutro, tylko zrób to dyskretnie, żeby nie zrobić sensacji wśród ludzi. Wiesz jacy są ludzie zaraz pomyślą Bóg wie co. Zgoda tatko zgoda. Filip starym zwyczajem pocałował ojca w rękę i odszedł do swojego pokoju. Nie wiedział czy ma się cieszyć czy smucić śmiać czy płakać z radości. Zaczął chodzić po swoim pokoju, jego głowę zaplątały różne myśli. Co chwilę wpadał mu do głowy inny pomysł, lecz żaden z pomysłów mu się nie podobał. Pomyślał ranek mądrzejszy od wieczora jakość to będzie. W tym momencie przypomniał sobie że jego rodzice nie lubią stwierdzenia „jakość to będzie „ma być tak jak zaplanuje. Książe wstał wcześnie rano, wszyscy mieszkańcy zamku jeszcze spali, tylko straże czuwały na zamku. Filip dopracował swój plan, kiedy uznał że jest wystarczająco dobry przećwiczył go w myślach jeszcze kilka razy.

Powiedział do siebie tak ma być.

Gdy mama spotkała Filipa przygotowanego do kościoła już jesteś Gotowy? — zapytała. Śniadanie czeka. Zaraz przyjdę mamo Filip zjawił się na śniadaniu punktualnie, bo punktualność była konsekwentnie przestrzegana na zamku. Ojciec Paweł nie krył zadowolenia ze swego syna. No wiesz synu zawsze jestem zapracowany, pochłaniają mnie różne sprawy, to sprawy wojenne to sejmy. Nie zauważyłem kiedy dorosłeś, chyba będę musiał wybudować ci nowy zamek. Co ty opowiadasz to jeszcze dzieciak taki mój kochany synek. Mamo ja już jestem dorosły taki duży jak tato zostałem pasowany na rycerza pamiętacie, pamiętamy rzekli rodzice. Dobrze. dobrze dla mnie zawsze będziesz moim synem. W niedzielę rano służba przygotowała karocę zaprzężoną w cztery konie. Zaprzęg czekał dziedzińcu zamku. Paweł, Irena i Filip wsiedli do karocy, woźnica strzelił z bata i konie ruszyły.

Tym czasem tato Marty kazał przygotować bryczkę, którą jeździli do kościoła. Mama i Marta ubrały dzieciaki przykazały im żeby były grzeczne nie pobrudziły ubranek. Gdy cała rodzina była gotowa, Marta jako ostatnia wsiadła do bryczki. Mama zapytała ją dlaczego jesteś taka podenerwowana, przecież zawsze w niedzielę jeździmy do kościoła. Tak mamo odpowiedziała Marta. Ty coś przede mną ukrywasz. Nie Mamo. Marta powiedz przecież wiesz że nie wolno okłamywać rodziców, tylko, co tylko, zapytała mama. Bo wiesz ja byłam z dzieciakami na polanie. Wiesz której, wiem odpowiedziała mama. Przyjechał tam rycerz przestraszyliśmy się i chcieliśmy iść do domu, ale on powiedział że możemy tam zawsze przychodzić. A wczoraj rano spotkałam go nad rzeką. Martusia coś mi się tu nie podoba Spotkałaś na polanie a teraz nad rzeką. Tak mamo on mieszka w zamku „krzyż topór”. W zamku powiadasz przecież to Książęca Rodzina, gdzie nam do nich. Uważaj na niego nie powinnaś.. nie powinnaś się z nim spotykać. Daj spokój odpowiedział tato Marty, Przecież to zabawa. Tak zabawa, od tego się zaczyna, a później są same zmartwienia.

Jedźmy już bo się spóźnimy. A ksiądz nie lubi jak się ktoś spóźnia. W Iwaniskach na rynku, były miejsca wyznaczone do postoju zaprzęgów konnych, najprzedniejsze miejsca zajmowali Księcia z zamku. Dalsze miejsca chłopi swoimi furmankami. Rodzice Marty że posiadali dwór szlachecki w osadzie Polana mieli miejsce obok Księcia Filipa. Właśnie kiedy Filip wysiadał z karocy, tuż obok podjechała bryczka Marty. Marta otworzyła drzwiczki od powozu i chciała wysiąść. Nagle konie ruszyły i Marta upadła by gdy by nie Filip. Książe tylko krzyknął Martusia i rzucił się do bryczki. Złapał Martusię w ramiona i postawił ją na brukowanej ulicy. Tato zrugał woźnicę że nie trzymał koni. Zaraz jednak się uspokoił I podszedł z żoną do Filipa żeby mu podziękować. Marta radośnie zawołała. to właśnie jest Filip, tato poprawił ją Książe Filip. Książe ukłonił się szarmancko, zadowolony z przypadku I z siebie że był taki zręczny. Poprosił swoich rodziców i przedstawił im Martę Mówiąc, to jest właśnie panna Marta O której wam mówiłem. Wszyscy wymienili grzecznościowe uściski dłoni i uśmiechy. Mama Filipa ponaglała, chodzimy już do kościoła, bo ksiądz nie lubi spóźnialskich. W kościele rodzina ossolińskich siedziała w pierwszej nawie tuż przed ołtarzem a rodzina Polańczyków w nawie obok w pierwszej ławie. Filip zamiast się modlić to cały czas patrzył w bok gdzie siedziała Marta. Mama upominała go jak małego chłopca. Módl się patrz na ołtarz. W drodze powrotnej rodzice filipa rozmawiali o Marcie i rodzinie Polańczyków, tato Filipa powiedział no synu masz dobry gust, to piękna i miła dziewczyna i rodzice wyglądają na zamożnych. I uczciwych ludzi, znam ich trochę kupowałem od nich konie, piękne konie. Jednego właśnie ma Filip Nie przesadzaj to przecież dziewczyna osady Polana. Widziałam ją nieraz jak przejeżdżałam kolo młyna. To dziewczyna nie dla naszego Filipa. On jest jeszcze młody. Odpowiednią dziewczynę dla siebie pozna na balu który urządzimy na Zielone Święta. Może i pozna ale nie taką piękną i miłą. O czym ty mówisz? Filip musi o niej zapomnieć. Przecież ma przeznaczoną Zuzię z Chęcin. Mamo jestem dorosły i wiem z kim mam się bawić na balu.


Może i wiesz ale będziesz tańczył.. no dobrze z kim będziesz chciał. Ale z Zuzią przede wszystkim. Filip tak mocni przytulił mamę, aż krzyknęła. Co robisz? Dzięki mamo dzięki i ucałował mamę w rękę bo taki był obyczaj Ojciec tylko się uśmiechnął


Od tej pory Filip coraz częściej spotykał się z Martusią. Czy to na polanie z dziećmi, to znowu nad rzeką. i powiadał jej o zamku, przynosił jej ksiązki które czytała nocami żeby nikt nie wiedział Filip powiedział jej że w niedzielę jego ojciec zaprosi ją i jej rodziców oraz całą Osadę Polana na bal Zaproszenia już wysłano do okolicznych zamków. Rodzice Marty byli zdziwieni że będą siedzieć razem przy stole z gospodarzami zamku. To zasługa naszej córki pochwalił się tato Marty. Dwór Polańczyków stał na wzgórzu. Po lewej stronie rzeki koprzywianki, u stóp wzgórza, rozpościerały się łąki i rozlewisko. Za łąkami wyżej wznosiły się małe wzgórza porośnięte wrzosem i poprzecinane wąwozami. Dróżka wiodąca od wsi do zamku, była kręta a brzegi tej drogi były porośnięte leszczyną polnymi kwiatami i ziołami Las porastał wyżej położoną okolicę. U stóp najwyższego pagórka rzeka tworzyła rozlewisko. To rozlewisko nazywano Raj Ptaków, tam gnieździły się kurki wodne, kaczki, perkozy, łabędzie, na drzewach śpiewały słowiki drozdy szczygły i inne ptaszynki. Całe wzgórze począwszy od młyna do rozlewiska, porośnięte było wiązami, leszczyną, grabem, tarniną, kosodrzewiną a gdzieniegdzie stał stary dęb który górował nad całym wzgórzem. W dziupli tego dębu mieszkała sowa, ptaki mówiły sowa mądra głowa, zawsze przychodziły do niej po poradę w spornych sprawach. Ze szczytu wzgórza od strony rzeki koprzywianki, widok był tak wspaniały że zatykał dech w piersiach. Ten pagórkowaty teren rozpościerał się od Gór Świętokrzyskich aż po Sandomierz. Ze szczytu wzgórza Polana przy dobrej pogodzie widać było okoliczne wsie, Klimontów Zamek Konary, Góry Świętokrzyskie zamek Ujazd. Droga na wzgórze Polana, wiodła głębokim wąwozem. Starzy ludzie powiadali że w tej górze jest Zaczarowane Miasto, ta droga tym głębokim wąwozem tam właśnie prowadziła.


Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 7.35
drukowana A5
za 26.49