E-book
4.41
drukowana A5
26.61
Za późno, żeby zasnąć

Bezpłatny fragment - Za późno, żeby zasnąć

Objętość:
123 str.
ISBN:
978-83-8273-763-9
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 26.61

wiesz tylko z bajek

chciałabym nauczyć się

mówić tak żebyś nie żałował słów

niezbędnej litości

pragnę pokazać tę stronę nieba

o jakiej wiesz tylko z bajek


w zbyt cienkich żyłach

tłoczy się krew tych którzy nie zasłużyli

na samotność

noc brutalnie odebrana gwiazdom

rozebrana do naga

ze świateł ulicznych latarni

może dać nam tylko niewinność

świt sprzedany

po okazyjnej cenie


zanim doczekamy się nieskończoności

zanim pęknie gładka skóra serca

podaruj mi kilka spojrzeń

symptomów człowieczeństwa


zbliża się godzina

kiedy miłość przebierze się za błazna

za obłąkanego by rozpoznał

drugą stronę piekła

odświętny paradoks

twój język znów zadaje celny cios

prosto w sen


wybrałam się na pielgrzymkę

po ścianach nieba

na przechadzkę poza granicami światła

zrodził się we mnie

odświętny paradoks

przecisnę się przez dziurkę od klucza

poznam obcość Boga

poczuję nieuzasadniony pocałunek


na lądzie szerzy się pustynia

dlaczego niebo wciąż wyrzeka się

snu dlaczego na horyzoncie szerzy

las będący schronieniem

dla nieśmiertelnych?


pozwól mi otworzyć okno

ktoś pieczołowicie zamknął za sobą drzwi

płonie w nas cień życia

jątrzy się nadzieja że ktoś zostawi

choć szklankę mleka

kilka wynaturzonych intencji


nie nalegaj że świat należy do ciebie

jesteś tylko wspomnieniem

śmiertelnie chorym czasem

na nowo kochać

zalęgła się we mnie wiosna

mieści się

w pudełku od zapałek

chciałabym obłaskawić zimę

słowami ze świeżego wciąż ciepłego nieba

ale ta odeszła

paląc za sobą mosty


ukryłam w czeluściach komody

garść śniegu tak w ramach pamiątki

po pokucie

po zasłużonych wyrzutach


gaśnie cień

słońce uczy się na nowo kochać

samotności nieładnie ci

w moim uśmiechu


dusza wciąż niedopasowana

do ciała do zmysłów

które niezmiennie okłamują rzeczywistość

wyprowadziły w pole

bezpański świat


chciałabym zaczerpnąć odrobinę

płynnych słów z tutejszego wysypiska

ale w mojej duszy spadł

pierwszy letni śnieg

ostatnie chwile dzieciństwa

ktoś wykradł z poddasza noc

przeszłość postanowiła zakwitnąć

jeszcze raz

moim słowom brakuje myśli

by udźwignęły ciężar

samolubnego nieba


umilkły ostatnie chwile dzieciństwa

za chwilę rozpęta się dorosłość

nie zasłużyłam

w zmartwychwstałej epoce

doszukuję się łez które przypominałoby

o rachunku sumienia

o zbyt prędko wyłudzonych

koszmarach

chciałabym abyś podarował mi

wiosnę co rozkwitnie

na kamieniu serca

wyda owoce gdzie od dawna

nie rosną wspomnienia

przyznajmy się do modlitwy

ugrzęzła we mnie miłość

samotność jak zwykle przeludniona

nie martwi się o jutro


chciałabym aby z twoich słów

płynęła tylko cisza

ofiarowujesz bezdźwięczne słowa

które uwieczniają to

co wciąż nienazwane


dziś wolność smakuje jak niebo

które ktoś ograbił z gwiazd

z rumianych obłoków tak podobnych

do waty cukrowej

symbolu przekwitających wieczorów

dzieciństwa


wczoraj w środku nocy

obudziło się światło

jasność przynosząca kolejne imiona

jeszcze więcej serc wydartych

z piersi miłości


zanim z horyzontu spadnie

ostatni anioł a krzyż okaże się

zbyt ciężki

klęknijmy obok Bożej kołyski

i przyznajmy się do modlitwy

która niebawem przejdzie

do historii

publiczne piekło

zanim otworzysz usta

światło zalęgnie się

w twojej źrenicy

cień przykryje sumienie


biała jest krew

która płynie pod prąd

w żyłach


cieszysz się na powrót

spokojnej nocy

ale wiesz że gwiazdy nie zastąpią ci

latarni morskiej nieprzejednanych słów

o miłości


szczęście buzuje w sercu

dusza wciąż szuka drogi

do publicznego piekła

naucz mnie oddychać powolutku

bez skargi że ktoś wykradnie

ci ciało pozbawi kłamstwa

które nie rozumie przelanych łez

szeptu nienarodzonych

żyć wedle tabliczki mnożenia

pora zacząć żyć

wedle tabliczki mnożenia

najwyższy czas odpisać Bogu

na list pożegnalny


wieczność znów wytrąciła mi pióro

pozbawiła kartki


czy to co bezpowrotnie utracone

stanie się kiedyś wspomnieniem?

czy w sercu Lucyfera

zagaśnie ostatni podryg światła?

po twoim życiu pozostała

tylko burza

z czarno-białą tęczą u czoła

jaką zapomniałeś pokolorować


pośród łez znalazłam tę

której mogę powierzyć

wszystkie kłamstwa

noc co osierociła pierworodną gwiazdę

stała się pożywką

dla zawiści

dla życia które spóźniło się

na własne narodziny

według przykazania

noc łamie wszelkie zakazy

owoc wytrącony

z twojej dłoni

wciąż jest zielony i kwaśny


rdzewieje we mnie łza

którą przez przypadek

upuścił winowajca

Bóg znów umywa ręce

świat powraca do pierwszego dnia

do chwili narodzin


moje wyrzuty znów udały się

na wycieczkę w bezsensowną podróż

do zakamarków ciał

porzuconych przez dusze

na rozdrożach


zanim życie stanie się opowieścią

zmarłego póki gwiazda grzeje

swe stopy w naszym śnie

nie opuścimy tego świata

nie zostawimy siebie

na pożarcie mentalnych ludożerców


a kiedy nastanie świt

porzucimy dziecięce sny

i nauczymy się życia

według przykazania

zanim powróci światło

mojemu szczęściu ubywa

coraz więcej sekund

godzin wykradzionych z zegara Boga


słońce chowa się

za margines gdzie może pielęgnować

strach dbać o ból które zawdzięczają

ciszy i poległym słowom


zanim powróci światło

oddajmy pokłon prorokom

cudotwórcom i ich testamentom

nie ma takich myśli co kwitłyby

na kamieniach na pustkowiach

gdzie co roku powraca nadzieja

i właściwy paragraf


nie chcę objadać się obłokami

nie chcę myśleć

wbrew pokucie

czy to ty ojcze

w głowie rozpętała się wiosna

wszyscy stają w dwuszeregu

i ściągają czapki


wszystko doczeka się zakończenia

mniej lub bardziej prawdziwego

lecz bez chwili wytchnienia

bez złamanych stalówek

bez kartek


pośród znajomych twarzy widzę tę

która tutaj nie pasuje


czy to ty ojcze

wróciłeś do nas z raju

czy tęsknota wywiodła cię z piekła

do uchylonych drzwi zapukała nadzieja

chciała tylko przypomnieć

o swojej obecności


prostolinijność urojeń wpędza cię

w kłamstwo w szaleństwo

bez bocznego wejścia

tutejszy klimat

ciężkie są te twoje łzy

wiem że zbierałeś je

przez cały dzień

z nieba sypie się czas kolejne słowa

przypominają o dzieciństwie

z którego wciąż nie mogę

się obudzić


znów piszę list pożegnalny

tym razem zdążę wrzucić go do skrzynki

nie ma takich myśli

które nie pasowałyby do układanki


sądziłam że doczekam się

tej uroczystej chwili

kiedy serce wyprowadzi się na dobre

na zawsze opuści tutejszy klimat


ja chciałabym tylko

aby świat zamyślił się

kiedy zgasną moje ślady

na drodze do czyśćca

na wstępie

na wstępie mojego listu

chciałabym się z tobą pożegnać

u progu nieba

czekają na mnie archanioły

z przetrąconymi skrzydłami

Bóg spóźnił się do pracy

jest za stary aby dodatkowo

zajmować się wszechświatem


twoje życie spisuje

moją dłonią swój testament

list otwarty do Kaina


skoro nawet cierpienie

z czasem staje się błahostką

a ból może dawać radość

pochylmy się nad niebem

sprzedajmy ciało po okazyjnej cenie


z okazji pierwszego dnia wiosny

podarowałeś mi skrawek słońca

by strzegł wiary w to

co wciąż obce i nienazwane

życiodajna krew

krew zamiast dawać życie

szuka cienia

na dnie wzroku

sumienie ocieka krzykiem tych

którzy szepczą najciszej


czy miłość jest substytutem

na który każdy zasłużył

wierzę w Boga lecz Bóg prawdopodobnie

nie wierzy w człowieka

twoje myśli w mojej głowie

umierają na kolanach

nucą preludium do apokalipsy


stopy podróżnika

zostawiają jeszcze ciepłe ślady

na promenadzie wolności

na poboczu wiodącym bez drogowskazów

do piekła

samotność wciąż zerka

przez dziurkę od klucza

chce oszukać miłość

co grzeje sumienie


pozwól zrozumieć skąd w człowieku

tyle zamiłowania do nienawiści

ostatni wieszcz

zamieniłabym sen

na rozsądniejszą przyszłość

zrezygnowałabym z życia

abyś mógł ugasić pragnienie


zamiast marzeń pozostały mi

wspomnienia które nie pozwalają

oddychać czy biec

nie zgadzają się na epilog


schowałam pod powieką łzę

tak na wszelki wypadek

gdyby powróciła burza

powróciły proroctwa


ostatni wieszcz spętany życiem

błąka się po niebie

włóczy po sumieniach wydartych

ludzkiej nowomowie

błyskawicom walczącym o prawo

do tęczy


w twoim sercu mieści się raj

niebo wydziedziczone

przez własnego ojca

wszystko co ludzkie

marzy mi się taki czas kiedy wszystko

co ludzkie będzie skończone

wierzę w taką przyszłość

która wyda sny bez skojarzeń


szukam pośród urojeń takiego

co da świt zamiast klatki

w jakiej dryfuje mój umysł

znów sponiewierasz swoje grzechy

przewinienia w które nie wierzysz


o świcie

gdy umierały twoje sny

napotkałeś księdza

schizofrenika który wrócił ze spotkania

z Bogiem

zaniemówiłam gdy przyznałeś się

do moich pragnień

do milczenia głośniejszego od bicia serc

uniewinnionych

modlitwa do manekinów

podarowuję myśli

komuś kto zbyt późno zasłużył

wręczam milczenie nawoływaniom tych

co pragnęli za mało


pamiętam

miłość wtargnęła do raju

wszyscy bali się oddychać

łzy zamarzają na policzku brata

śmiech stanie się modlitwą

do manekinów


rozrasta się we mnie krew

nie zasłużyłeś abym robiła ci wyrzuty

sumienia

spotkana przypadkiem gwiazda

nie świeci już dla pokornych

nie udaje smutku

aby chętniej w nią wierzyć


moje życie kończy się tam

gdzie zaczyna się twoja pogarda

dla tego co wciąż ludzkie

dla grzecznych dzieci

nie ma w tej galaktyce

takich słów by mogły nawrócić

wciąż wierzących w przypadek

za kontuarem czeka ten sam Bóg

Tata który weźmie cię

na kolana i opowie bajkę

dla grzecznych dzieci


wciąż spodziewam się uśmiechu

rzeźbionego w cierpieniu

w słowach o niepewnym przeznaczeniu

pośród ciał znalazłam pasujące

do mojego życiorysu


pióro wzdęte od atramentu

poroniło kolejny wiersz

nie ma sensu wzywać tych

którzy zapatrzyli się w gwiazdy

konstelacje skradzione

ze stołu Pana

dojrzały owoc

pozostała fotografia

wspomnienia rozebrane do naga

mam tylko źle skrojoną ciszę

ból jest zbyt święty

abym mogła zapomnieć bez szwanku


w słowach leje się krew

miłość bawi

w rachunek sumienia

kiedy Pan Bóg zgasi nocną lampkę

pobudźmy milczenie do krzyku

tak uroczystego że obrazi codzienność

oczyści z rdzy


zanim wybije ta godzina

kiedy zmysły ukryją się

w samotni

wyczerpią pokłady człowieczeństwa

nauczmy się błagać życie o czas

co wymknął się oczekiwaniom

uwolnił od pamięci proszącej

o dojrzały zakazany owoc

hierarchia snów

zaczęło się od samotności

skończyło o tej samej porze roku

ktoś ukrył życie

tak dokładnie że zapomniał

skąd się bierze czas


nie wyobrażaj sobie dzieciństwa

to zagadka z której się nie obudzisz

znów włamałeś się

do mojego pragnienia

znów przyznałeś do dorosłości


fantazje nie pozwalają oddychać

wciąż widzisz niebo na ścianie

którą wzniosłeś na skale dumy

na głazie zawiści


odkąd przyznałeś się do łez brata

do jego krwi

moje ciało nie znosi ciepła

nie rozumie

tutejszej hierarchii snów

o garść światła

umilkły uliczne latarnie

noc rozebrała się

z gwiazd

księżyc pielęgnuje rany

zanim wybuchnie świt

czy podarujesz mi

choć jedno serce

choć jedną schowaną w sobie ciszę


na skórze czystej kartki

dziergasz list otwarty

do Boga

który jak zawsze zapomnisz wysłać

odkąd stałeś się antidotum

na łzy

odkąd strach wyprosił cię z klasy

zgasła morska latarnia

fala porwała zwichnięte serce


w sercu zalęgła się ufność

że lęk dotyczy najsilniejszych

którzy zwyciężyli w walce

o garść światła


przyśnił mi się ból

był pocieszeniem

kamień powszedni

życie zaczyna się

od nienawiści

lęgnie się w nas taka cisza

co daje martwe owoce

chciałabym odszukać w prawdzie

odrobinę kłamstwa

ale róża ust

ponownie rozkwita


u zniechęconych stóp podróżnika

czai się pokora

o jaką cię nie posądzałam

do której się nie przyznaję


dogasa ósmy cud

obumiera sprawiedliwość

mogąca przynieść wolność

podarować obojętność

w zakamarkach umysłu jątrzy się

rana po dzieciństwie


pamiętam te czasy

ludzie dzielili się owocami

z raju na przedmieściach

kiedy chleb nie był

kamieniem powszednim

uchylone drzwi

realne życie zapukało

do uchylonych drzwi

wiara stała się przyjemnością

w której nie sposób się zatracić

uwierzyć na słowo


dusza przecieka przez palce Boga

szczęście staje się bajką

opowiedzianą dawno dawno temu

pęka we mnie iskra

zdobiąca oko dająca tchnienie

aby wciąż nie umierać


jak oddalić te momenty

kiedy uśmiech zdobił wargi

utkane z kamienia

jak pozbyć się ufności w to

co nie zna drogi pogrąża się

we własnej apokalipsie


nazywam światło twoim imieniem

przydaję myślom słowa

będą sprawdzianem

wolnej woli

wysypisko

zanim w słowach

ocknie się krew

zanim świt stanie się przezwiskiem

nauczmy się znosić pogardę

mieszać łzy z uśmiechem


pozostało parę modlitw

które pozostaną bez adresata

staną się tabliczką mnożenia


kwieci się we mnie lęk

życiodajny strach który zamiast burzy

niesie bezpieczną przystań

drogowskaz na leśnej ścieżce

do piekła


a kiedy życie namaluje na płótnie czasu

najwierniejszy obraz

kiedy miłość odmieni się

przez przypadki

obudzę się we śnie w milczeniu

które powróci z wiosennym słońcem

ze szczęściem znalezionym

na wysypisku

zimowy sen

chciałabym obudzić się

pośród cytrynowych chmur

wśród modlitw

które straciły sens

wypożyczyłam ci uśmiech

zapomniałeś zwrócić do nadawcy


nasiąknięta zmierzchem

odnaleziona pośród spojrzeń

wymierzonych niby półsłowa

wiecznie zabiegany czas


gaśniesz a wraz z tobą

umiera muzyka bolesna ballada

wskrzeszona z pogardy

z zimowego snu


pleni się we mnie chwast nostalgii

marna podróbka

potrzebuję rozmowy

z serdecznym wrogiem


może odzyskam krzyż

stojący od tysiąclecia

na uboczu

miłość na półce

życie wątpiące

w zbieżność nazwisk

pozostanie lękiem na który nie ma

odpowiedzi

jest we mnie noc jaką pielęgnuję

martwię się niby matka

o zimne serce dziecka


cóż że opanowałam

tabliczkę mnożenia i dziesięć przykazań

skoro nie wiem jak rozmawiać

z Bogiem

czy przechadzka w nieznane

nie skończy się kolejnym snem


dziś nienawiść jest w cenie

miłość odłożono na półkę gdzie

nie sięga Bóg

litość staje się złudzeniem co uniknie

zbawienia ominie ciało

z uchylonymi drzwiami

przez szparę w czasie

kontakt z samotnością zabroniony

grozi śmiercią bądź

co gorsza kalectwem

powierzyłam światło tym

którzy się go spodziewali

wierzyli w bliskość życia


powróciła śmierć teraz już wiem

gdzie szukać wiary

skąd wziąć w sobie podsumowanie

tej modlitwy

kiedy do nieba powrócą

ostatnie ptaki

kiedy ból przeminie bez łaski

obudź w sobie zmierzch

przykryj całunem gwiazdy

które wymsknęły się nocy


dopóki żyje w nas cień

dający posłuszeństwo zamiast snu

zamiast wzruszeń

wiekopomne wspomnienia przedostaną się

do serca przez szparę w czasie

naręcze fotografii

dopóki śmierć nie rozwiąże

zagadki dzieciństwa

pozostaniemy posłuszni fantazjom

bez proroczych przywidzeń

pomyliły mi się zakątki wszechświata

nie pozostała konstelacja

mogąca obiecać ulgę we śnie


czekam aż powrócisz

z naręczem kiepskich fotografii

z bukietem słów

które nie wskrzeszą krzyku

nie pozbawią bólu uroczystości


dziś nawet czas zwiesił

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 4.41
drukowana A5
za 26.61