E-book
14.7
drukowana A5
74.76
Za późno na niedokończone historie

Bezpłatny fragment - Za późno na niedokończone historie


Objętość:
458 str.
ISBN:
978-83-8324-960-5
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 74.76

Rozdział 0

Mężczyzna urodził się po raz drugi. Witający go świat tym razem poskąpił mu ciepła matki. Budzące się w nim pierwsze instynkty wypychały jego świadomość na powierzchnię. Wpływał do suchego oceanu rzeczywistości. Jego wpółprzytomne zmysły ślepo szukały czegoś znajomego. Wydawało mu się, że bezwładnie próbuje się czegoś złapać, nie czując przy tym swojego ciała. Pod zdrętwiałymi palcami dłoni był tylko nic niemówiący ucisk. Mężczyzna, upchnięty w swojej skorupie, dryfował w bezbrzeżnej świadomości. Ledwie docierało do niego, że sytuacja musi być beznadziejna.

Im bardziej myślał o tym, żeby się podnieść, tym bardziej wszystko gnało w nieznanym kierunku. Między nim a tym, co na zewnątrz, napięte zostało iluzoryczne płótno, które oszukiwało zmysły i rozum. Najbardziej pragnął teraz choć na ułamek sekundy przebić się przez graniczny materiał i chwycić się przytłumionymi zmysłami czegokolwiek. Wystarczyłoby jedno zrozumiałe słowo, symbol, twarz…

W końcu coś zaczęło się porządkować. Poczuł, że jego oczy musiały być zamknięte przez długi czas. Przez powieki, uchylone z trudem, zaczęły się wślizgiwać białe smugi światła, oślepiająco rozlewające się po nadpalonej czerni. Strumyk ciepłego powietrza przesunął się po jego ciele. Dopiero w tym momencie dotarła do jego świadomości myśl, że żyje. Nie śnił ani nie umierał. To nie był czas, który miał przyjść wraz z ostatnim uderzeniem serca. Przez moment zafascynowało go to, jaką ważną informację może nieść ze sobą rozgrzane powietrze spływające po nagiej skórze. Do powiewu kojącego zmysły i umysł zaczęły dołączać nowe doznania — długie posykiwanie i rytmiczne chroboty dochodziły z miejsca blisko głowy mężczyzny. Coraz głośniejsze zgrzyty, modulujące się i mechaniczne, pomagały mu powoli wyostrzać zmysły. W końcu dotarło do niego, że musi znajdować się w pozycji leżącej. Nie dręczył go żaden silny ból, jedynie brakowało mu siły, a mięśnie odmawiały współpracy. Poczuł się trochę bezpieczniej.

Postanowił złapać pierwszy głęboki haust ciepłego powietrza, z którym już zdążył się oswoić.

Nagle poczuł, że jego klatka piersiowa jest tak ciężka, że wysiłek związany z jej uniesieniem wydaje się ponad możliwości. Następny był lodowaty ból przeszywający całe jego wnętrze, a zaczynający się pod żebrami. Kolejna próba wdechu — wraz z nim eksplodowało paraliżujące kłucie przechodzące od płuc do końca każdego palca. Następnego oddechu nie mógł już złapać. Dusił się, a świadomość podpowiadała mu, że musi szybko pogodzić się ze śmiercią. Wtedy poczuł, jak jego broda sama się unosi. Następnie przez uchylone usta coś przesuwało wąski przedmiot dalej wzdłuż jego gardła. W podobnej sytuacji pojawiłby się instynkt ucieczki, jednakże niedobór tlenu odbierał pierwszeństwo naturalnym odruchom. Przez mimowolnie wsuniętą rurkę zaczął wpompowywać się tlen. Sztucznie wspomagane rozszerzanie się i kurczenie płuc odbywało się bez jego świadomego udziału.

Od przebudzenia nie minęło więcej niż kilka sekund.

Z powracającą saturacją odzyskał siły na tyle, by sprawdzić, co dokładnie dzieje się z jego kończynami. Te były ciężkie, jakby zastygły w gęstej masie. Jeszcze raz, bardziej świadomie, próbował nimi poruszyć. Bez efektu. Nie docierała do niego żadna informacja zwrotna. Zaczynał bać się myśli, że może być sparaliżowany. Uspokoił się dopiero, kiedy pod opuszkami palców zaczął wyczuwać śliską wilgoć.

Z nieudanych dwóch wdechów zostało jeszcze trochę bólu, który powędrował prosto do skroni. Mężczyźnie wydawało się, że tylko czaszka fizycznie blokuje nieznośny ucisk przed wydostaniem się na zewnątrz. Spazmy rozlałyby się po całym jego ciele jak plama ropy. Zautomatyzowana chemia mózgu szukała sposobu na odciągnięcie uwagi od cierpienia. Wracał więc myślą do ciepłego powietrza.

I znowu coś zapaliło się w nim na chwilę jak obracające się światło latarni morskiej. Nowa obserwacja. Poczuł, że jest nagi. Rozgrzane powietrze opasało jego nieruchome ciało. Ciepły powiew budził na nowo chęć do życia, jak podmuch budzi żar ogniska.

Mógł tylko przypuszczać, że ponowne przyjście na świat musiało boleć znacznie bardziej niż za pierwszym razem.

— Czy nas słyszysz? Czekamy na jakikolwiek znak — powiedział głos, który po prostu gdzieś był. Blisko, daleko? Za trudne do oszacowania. Dobiegał jak zza ściany obłożonej grubymi kocami. Nie był w stanie rozpoznać, czy należał do mężczyzny, czy kobiety.

Głos oczekiwał na reakcję.

— To, co teraz odczuwasz, to normalne objawy długotrwałej hibernacji. Nie masz się czego obawiać, twoje funkcje życiowe są bardzo dobre. — Pełen spokoju głos mówił tak, jakby powtarzał to zdanie tysiąc razy. — Wiemy, że nie możesz ruszać kończynami. W swoim czasie naprawimy to z łatwością. Czy jesteś w stanie jakkolwiek potwierdzić, że nas słyszysz?

Znowu chwila przerwy. Niektóre słowa były jakby zamazane. Mężczyzna słyszał, ale jego zdezorientowana świadomość zatrzymywała wszystko w swoich ledwie uchylonych drzwiach. W jego obecnym stanie przyswajalność nowych informacji ustabilizowała się na poziomie dwuletniego dziecka.

— Teraz najważniejsze jest utrzymanie jak największej liczby połączeń neuronowych. Musisz walczyć ze swoją świadomością. Wsłuchaj się w nasz głos. Długość twojego stanu hibernacji to 95 lat. Ludzki organizm nie jest przygotowany na tak długi stan zawieszenia. W twoim przypadku wszystko wskazuje na to, że wyjdziesz z tego bez problemów. Miałeś sporo szczęścia. Czy teraz możesz potwierdzić, że nas słyszysz?

Mężczyzna cały czas był oszołomiony i półprzytomny. Najlepiej udało mu się zrozumieć ostatnie zdanie. Jakimś cudem przesypało się przez sito świadomości. Chyba tylko dlatego, że słyszał je po raz trzeci. Postanowił, że musi wykrzesać z siebie jakąkolwiek odpowiedź. Teraz najważniejsze było zebranie wszystkich swoich sił do zrealizowania tego niemożliwego zadania. Myślami przebiegł przez całe swoje ciało, szukał sposobu. W końcu coś się w nim zapaliło. Spróbował skinąć głową, pomógł sobie przy tym otwieraniem ust. Podnoszona i opuszczana żuchwa przesunęła głowę w górę i dół, dając uniwersalne potwierdzenie.

Męczący gest sprawił, że mężczyzna od razu stracił przytomność.

Rozdział 1

„Nie wiem, co się ze mną dzieje, ale jestem pewien, że żyję i nie oszalałem” — Ta prosta myśl zbudowana na podstawowych funkcjach poznawczych układała się w głowie mężczyzny w setkach kombinacji. Świadomość, że jego wybudzenie przebiega w nietypowych warunkach, przywoływała w nim skojarzenia z ponownymi narodzinami. I tak samo jak dziecko przychodził na świat bez żadnych wspomnień. Część jego pamięci pozostawała pustym miejscem, które dopiero mogło zostać wypełnione. Ale w przeciwieństwie do dziecka mężczyzna miał już w sobie zapisaną dojrzałość i jeszcze nie do końca sprecyzowane umiejętności. To sprzyjało wzrastaniu w nim poczucia niepewności i następującej niemocy. Tak jak dziecko bał się tego, co teraz musiało się toczyć wokół niego, jednak bez jego udziału. Czuł na zmianę mdłości i chęć, by mocniej chwytać się jakiegoś małego fragmentu swojego życia. Lecz trauma, przez jaką przechodził fizycznie, była póki co silniejsza. Ciało uciskało na ducha.

Nie wiedział, ile czasu musiało minąć, odkąd ostatni raz odzyskał przytomność. Nowy ból sprawiał, że powoli odzyskiwał świadomość każdej komórki swojego organizmu.

Spróbował się rozejrzeć. Stopniowo podnosił zaropiałe powieki, ale widział tylko wymieszane plamy świateł i kolorów. Rozmyty obraz falował, jakby przenikał przez dno grubej butelki. Miejsce, w którym leżał, zostało odpowiednio przyciemnione. Mogło to oznaczać, że jego opiekun wiedział, jak obchodzić się z wybudzoną osobą. Poprzednio nawet niewielkie przebłyski światła wydawały się oślepiające. Teraz było też znacznie cieplej, a pomieszczenie wypełniał metaliczny zapach. Mężczyzna słyszał szmer otwieranych drzwi, a za chwilę mechaniczny dźwięk zbliżających się kroków.

— Proszę nie próbować wstawać. Na razie twój stan na to nie pozwala. Wiemy, że masz dużo pytań, ale zanim zaczniemy, chcemy, żebyś wiedział, że jesteś w dobrych rękach. Zaopiekujemy się tobą. Stan organów wewnętrznych i ocena biochemiczna nie budzą zastrzeżeń. — Nieznany i kojący głos na chwilę umilkł.

Osłabiony mężczyzna pomyślał, by wykorzystać ten moment na swoją pierwszą próbę wokalną, a przy okazji ustalić odpowiedź na najważniejsze pytania. Spróbował napiąć usta, ale nie mógł wydusić z siebie niczego prócz bolesnych pomruków.

Po chwili obcy głos kontynuował:

— Jesteśmy robotem medyczno-opiekuńczym stworzonym specjalnie po to, aby postawić cię na nogi. Naszym pierwszym zadaniem było przetransportowanie cię do bezpiecznego miejsca oraz przygotowanie procedur wybudzenia. Jak tylko odzyskasz umiejętność mówienia, możesz zwracać się do nas R1, to nasza nazwa produkcyjna. Bardzo cieszymy się na twoje przybycie. — Mimo iż zdania zostały wypowiedziane z maszynową precyzją, syntezator mowy zadbał o zachowanie idealnie skomponowanej ludzkiej melodii w głosie. Tyle wystarczyło, aby słuchający podświadomie zrozumiał, że jest bezpieczny i pozostaje pod najlepszą opieką.

Mężczyzna nie dawał za wygraną. Dalej próbował wydusić z siebie chociaż jedno słowo.

— Do-dok-tor… — Na więcej nie starczyło mu sił. Spotkanie z lekarzem wydawało się najlepszym sposobem, aby rzucić więcej światła na swoją obecną sytuację.

— Wszystkie funkcje lekarza, wiedza i procedury medyczne są dla nas dostępne. Ustalono, że my będziemy twoim lekarzem. Tym samym musisz przestrzegać naszych zaleceń. Najlepiej będzie, jeśli jeszcze ograniczysz mówienie. Teraz skupimy się na odzyskiwaniu wzroku. Postaraj się, proszę, spojrzeć w kierunku, z którego dobiega nasz głos.

Mężczyzna usłyszał drobne kroki robota podchodzącego bliżej. Zgodnie z poleceniem przechylił głowę w tym samym kierunku. Ujrzał wielką, rozmazaną sylwetkę kontrastującą z oświetleniem na suficie. Robot pochylił się nad nim, a syczące, ruchome części w jego dłoniach zaczęły operować centymetry nad głową mężczyzny.

— Teraz zakroplimy ci oczy. — Sylikonowe opuszki palców robota precyzyjnie zaparły się o cienką skórę powiek i wlały medykament do oka. Zimny i lepiący roztwór momentalnie wywołał naturalny odruch zaciśnięcia powiek. Kolejne mrugnięcia powoli przywracały ostrość widzenia. W miarę dobry wzrok powrócił po paru minutach, lecz ciągle widział wszystko jakby ktoś trzymał przed nim brudną szybę.

Mężczyzna leżał na kremowym szpitalnym łóżku, ustawionym na środku pokoju, który wyglądał jak gabinet zabiegowy albo sala chirurgiczna. Dookoła ciągnęły się popielate ściany z pomarańczowym, horyzontalnym pasem biegnącym w połowie ich wysokości. Kontrastujący kolor linii od razu przyciągał uwagę regenerującego się wzroku mężczyzny i budził skojarzenia ze szpitalem. Wysoko nad łóżkiem wielkie, kwadratowe plafony zalewały pokój zduszonym, białym światłem. W rogach pomieszczenia stały ciężkie, żeliwne szafy z przeźroczystymi drzwiami. W środku, na półkach, leżał drobny sprzęt medyczny oraz leki. Wszystko sprawiało wrażenie nowego i doskonale zorganizowanego miejsca.

Do ramy łóżka doczepione były urządzenia monitorujące funkcje życiowe. Z nich wystawały przewody zakończone wkłutymi wenflonami lub plastrami przyklejonymi do skóry jedynego pacjenta. Nigdzie nie widział ekranów, na których wyświetlałyby się odczyty.

Z lewej strony stał robot. Właśnie chował dozownik z kroplami do małej szafki połączonej z łóżkiem. Robot miał około dwóch metrów wzrostu. Swoja bryłą imitował kształt ciała człowieka. Jego konstrukcja okazała się wyjątkowo kwadratowa, chorobliwie symetryczna oraz całkowicie otwarta. W metalicznoszarej obudowie upchane zostały różnokolorowe przewody. Na czubku jego niesłychanej kwadratowości unosiła się niepasująca, sferyczna głowa obudowana dziesiątkami niewielkich soczewek połyskujących głęboką czernią. Nad nimi sterczały dwie trójkątne anteny podobne do uszu. Wszystko wyglądało jak łańcuch prostopadłościanów połączonych ze sobą giętkimi stawami. W środku tej kwadratowości przeplatały się kable, kilka grubych rur i skrzyneczki zawierające delikatne podzespoły. Wyglądało to jak układ krwionośny i kilka spiętych z nim narządów wewnętrznych. To czyniło ten widok dziwnie żywym.

Mimo obcej i maszynowej konstrukcji mężczyzna nie odczuwał strachu przed mechanicznym opiekunem. Robot właśnie skończył segregowanie leków i, nie odwracając się, wykonał krok w kierunku pacjenta. Dopiero w tym momencie dało się zauważyć, że symetryczna konstrukcja robota oraz soczewki dookoła głowy czyniły go zdolnym do poruszania się w tył lub w przód bez wykonywania obrotu. Dłonie, place i stawy robota dzięki kulkowym łożyskom wykonały obrót wokół własnej osi. Kciuki maszyny również przesuwały się na właściwe miejsce, pozwalając coś chwycić.

— Oprócz metod farmakologicznych stan pacjenta mogą poprawić również działania polegające na dialogu i wzajemnym zaufaniu. — Zdanie zabrzmiało jak złota myśl z plakatu w poczekalni przez gabinetem. — Tak więc, dla przypomnienia, powtórzymy: nazywamy się R1 i jesteśmy tutaj, żeby twoja rekonwalescencja przebiegła sprawnie. Jak mamy się do ciebie zwracać?

— Ne, wie… — próbował wydusić z siebie mężczyzna, ale słowa rozsypywały się w gardle jak piach.

— Na dialog jeszcze trochę poczekamy. Na razie wystarczą nam twoje odpowiedzi „tak” lub „nie”. Odpowiadaj, poruszając głową. — Robot stanął przy samej krawędzi łóżka. Obserwował mężczyznę, nie wykonując przy tym żadnych ruchów. Jakby starał się zarejestrować każdą najdrobniejszą reakcję bez żadnych zakłóceń.

— Czy jesteś obywatelem AEI?

Mężczyzna oszczędną mimiką dał do zrozumienia, że nie rozumie pytania.

— Czy jesteś obywatelem UFP?

Reakcja była identyczna.

— Czy pamiętasz, jak się nazywasz?

Mężczyzna kiwnął głową na nie.

— Zostałeś odnaleziony w południowej części globu. Czy pamiętasz, co tam robiłeś?

— Nie. — W końcu mężczyźnie udało się wypowiedzieć pierwsze słowo w całości.

— Czy pamiętasz coś ze swojej przeszłości? Rodziców, dom?

— Nic — odpowiedział mężczyzna.

Kolejne pytania, mimo iż trafiały w próżnię, pomagały pośrednio wyciągać świadomość mężczyzny na powierzchnię. Coraz bardziej zdawał sobie sprawę, że wszystko, co dzieje się teraz, to jego jedyne wspomnienia.

Amnezja sprawiała, że głowa kręciła się w nieprzerwanym samozapytaniu. Częściowa niewiedza odbierała pewność siebie i wywoływała niemałą dezorientację. Całkowity brak tożsamości początkowo sprowadzał każdego do roli mebla, rzeczy, której obecność opierała się na wypełnianiu swoich najbardziej podstawowych funkcji. Mężczyzna doskonale rozumiał znaczenie amnezji, nie pamiętał jednak, gdzie i kiedy poznał takie zagadnienie. To było jak zaskakiwanie samego siebie. Jeszcze dziwniej robiło się, kiedy przypadkowo odkrywał, że nadal potrafi czytać, pisać, rozumie, jak może działać jego doktor android. Posiadał wiedzę techniczną, ale nie pamiętał żadnych twarzy, imion, wydarzeń czy dat. Coś ukradło z jego głowy całą biografię i historię świata, a zostawiło jedynie wyuczone umiejętności. W swoich wewnętrznych dociekaniach mężczyzna próbował zsunąć ze złodzieja maskę, ale zatrzymywał się na tym, że nie potrafił wyobrazić sobie, czyją twarz mógłby pod nią ujrzeć.

Czuł się jak ptak wracający z dalekiego lotu, który przysiadł tylko na chwilę i zaraz po wylądowaniu zapomniał, jak się macha skrzydłami.

— Czy nasza konstrukcja przywołuje wspomnienia? — Tym razem robot nachylił się kilka centymetrów bliżej, aby zrekompensować słaby wzrok pacjenta.

— Nie. — Mimo że nie potrafił sobie przypomnieć, z czym kojarzy mu się ten konkretny model maszyny, to przeczuwał, że nie jest mu obcy.

Nie widział w aktualnym otoczeniu niczego nierealnego. Zakładał, że wszystko, co działo się wokół niego, jest możliwe z jakiegoś konkretnego powodu. Nie potrafił go jednak pochwycić. Czuł to, jakby czytał książkę w języku, którego się nie zna, ale nadal rozumiał się jej sens.

— Na pewno odpowiedzi przyjdą z czasem. To można zaakceptować. — Do drugiego zdania syntezator mowy dodał dużo więcej optymizmu. — Przygotowaliśmy dla ciebie program ćwiczeń, który powinien szybko postawić cię na nogi. Ale zaczniemy od rekonstrukcji pamięci, ona będzie naszym priorytetem. Za chwilę przyniesiemy twój, przygotowany na miarę, egzoszkielet. Pomoże ci poprawić twoją motorykę. — R1 opuścił pomieszczenie.

Mężczyzna był chyba jeszcze bardziej zagubiony, ale ucieszyła go wiadomość, że w końcu będzie się mógł stąd ruszyć. Tym prędzej spotka kogoś i dowie się, o co w tym wszystkim chodzi. Za ścianami muszą czekać na niego rodzina albo przyjaciele. Życie wróci na właściwe tory, a do jego ręki trafią karty, którymi będzie mógł wszystko rozegrać. Ten optymizm rozchodził się po jego plecach i rozciągał się po koniuszki palców. Przyszła też chwila, aby w końcu złapać chaotyczne myśli i pozwolić sobie na ocenę sytuacji. Bez wspomnień było to jednak jak błądzenie we mgle. Złapanie jakiegokolwiek szczegółu z przeszłości i dopisanie go do teraźniejszości okazało się niemożliwe. Bez życiorysu, imienia, nazwiska nie wiedział, co lubi, czego się boi, kogo kocha, co miał i za kim tęskni. Zaczęła kiełkować wątpliwość — czy w ogóle może sobie zaufać? A jeśli sam wpędził się w tę sytuację? Może to kara, zemsta albo bezmyślna brawura? A może to wszystko to tylko wypadek? Biegał za własnymi myślami. Nic — bezdźwięczna pustka.

Co jakiś czas zerkał na szklane szafki z instrumentami medycznymi. Widok tych urządzeń przywracał mu jakieś strzępki wiedzy technicznej. Domyślał się, jak coś działa, z czego jest zbudowane i jak mogło zostać zaprogramowane. Umiał posegregować urządzenia. Pamiętał, które służą do diagnostyki, a które do zabiegów. To było jak przepływy bardzo szerokiej wiedzy — tylko przez zbyt wąskie korytarze. Podobnie musiało wyglądać przypominanie sobie smaków z dzieciństwa albo tekstu zwrotki dawno niesłyszanej piosenki.

Jeśli udało się z instrumentami medycznymi, to może reszta pamięci też wróci? Wierzył, że gdzieś głęboko w jego głowie czeka doświadczenie, które musi do niego wrócić nagle jak fala obijająca się o brzeg. To uspokoiło gonitwę myśli. Ale tylko na chwilę, bo niespodziewanie nagły i tępy wstrząs przeszył całe jego ciało. Jego mózg przywołał początkowo zatartą informację. To było coś, co usłyszał zaraz po przebudzeniu. Robot powiedział o dziewięćdziesięciu pięciu latach hibernacji. Zimny pot i przyśpieszone bicie serca ścigały się z narastającym strachem…

Czy to prawda? Czy ludzie, którzy mnie znali, jeszcze żyją? Po co ta długa hibernacja? Mężczyzna stanął pod wysoką ścianą niepewności. Zapadał się w tej samej pustce, co ofiara sekundę przed zamykającą się paszczą drapieżnika. Oznaczało to nowy, jeszcze bardziej niepewny początek. Mężczyzna stracił rachubę, jak długo kotłował się ze swoimi myślami, aż w końcu pojawił się robot niosący egzoszkielet. W rękach trzymał konstrukcję zbudowaną z rurkowatych wysięgników, rzepów z miękkimi opaskami i dziesiątkami połączonych ze sobą stabilizatorów i motorów. Całość przygotowana specjalnie do wspomagania naturalnych ruchów ciała. Wyglądało to jak jednoosobowe rusztowanie. Robot jedną ręką uniósł mężczyznę, a drugą — precyzyjnie nakładał wspomagający kombinezon. Mięśnie pacjenta po tak długim śnie jeszcze nie zdążyły się zregenerować, więc ciało było wiotkie jak wstążka.

— Hi-ber-na-cja? — Bezsilnie zapytał mężczyzna, wyrzucając każdą sylabę z osobna.

— Odczyty uzyskane z odnalezionej komory wskazują, że spędziłeś w niej dokładnie dziewięćdziesiąt pięć lat, dwa dni i trzy godziny, do momentu uruchomienia procedury wybudzania. Komora została odnaleziona przypadkowo na głębokości około 20 metrów pod powierzchnią ziemi. Jej stan pozwoliłby na jeszcze dwadzieścia, trzydzieści lat snu, w zależności od czynników zewnętrznych. Po upływie tego czasu rozpoczęłaby się automatyczna procedura budzenia. Ta zakończyłaby się porażką. Pod tonami skał i naturalnych barier opuszczenie kapsuły nie byłoby możliwe. Jej położenie może wskazywać, że została ukryta. To jednak tylko przypuszczenie — zaraportował logicznie robot, pomagając mężczyźnie włożyć i uruchomić egzoszkielet.

Mężczyzna, siedząc na łóżku, ściśnięty w swoim kombinezonie, zaczął płakać.

— Gdzie je-stem? — zapytał, zalewając się łzami.

Robot sięgnął do szafki po strzykawkę wbitą w fiolkę. Mężczyzna obserwował to kątem oka. Pchnął w jego kierunku rękę jakby na znak protestu, prawie spadając przy tym na podłogę. Mechaniczna dłoń w ostatniej chwili złapała osuwającego się pacjenta. Następnie wilgotna chmurka płynu do dezynfekcji wystrzeliła z palca robota-lekarza, a zaraz za nią nastąpiło precyzyjne wkłucie.

Zastrzyk uspokoił mężczyznę i uczynił go znacznie bardziej skorym do współpracy.

Znów na leżąco pacjent wykonał kolejny ruch ręką, tym razem w ramach zapoznawania się z kostiumem wspomagającym. Wyszedł z tego nieskoordynowany i zamaszysty rzut kończyną. Po kilku następnych próbach motoryka stawała się coraz lepsza. Egzoszkielet w lot uczył się sygnałów wysyłanych przez mózg mężczyzny. Krzywa uczenia się szybko wypłaszała się w optymalnym punkcie. Motory, mierniki i magnetoencefalograf nieustanie korygowały sprzężenie sygnałów. W końcu mężczyzna był gotów opuścić nogi na podłogę. Zapierając się rękami o brzeg łóżka, wstał i z zapałem dziecka wykonał kilka mocno chwiejnych kroków. Szybko okazało się, że chodzenie w urządzeniu wspomagającym jest tak samo proste jak liczenie do dziesięciu. Po kilku dodatkowych krokach można było poczuć się pewnie. Mężczyzna poczuł się szczęśliwy. W końcu prawie o własnych siłach opuści pomieszczenie i zobaczy, co jest na zewnątrz.

Kolejne samodzielne kroki skierował do jednej ze ścian. Między szafkami z urządzaniami medycznymi zawieszone było kwadratowe lustro bez ramy. Z nieposkromioną ciekawością spojrzał na swoje odbicie, jakby były w nim schowane najważniejsze odpowiedzi. Długo przyglądał się temu, co zobaczył. Na gładkiej tafli dostrzegł jedynie zapadniętą twarz, widocznie zmęczoną wieloletnim snem. W przygaszonych szarością niebieskich oczach widać było dwa puste miejsca czekające na nazwisko, wiek czy adres domu. Długoletnia hibernacja pozbawiła go wszystkich włosów — nawet brwi i rzęsy zostały rozpuszczone przez substancję zatrzymującą starzenie. Widział tylko milimetrowe igiełki dopiero wyrastającej brody. Bez włosów wydawał się sobie jeszcze bardziej obcy. Aparatura w komorze podawała tylko to, co było niezbędne do podtrzymania życia komórek i spowolnienia ich procesów starzenia. Taka dieta powodowała ekstremalne wychudzenie, co uwidaczniały kości policzkowe przebijające się przez skórę na twarzy. Był tak samo niedożywiony, jak i słaby. Przeciągnął dłońmi po swoim obliczu. Cienkie paznokcie okazały się galeretowato miękkie. Dopiero zaczynały się regenerować. Na końcu uważnie obejrzał swoje uszy i nos. Zdawały się tak normalne, że wydało mu się to nawet zabawne. Drobny, porowaty nos wyglądał jak celownik, pomiędzy przyklejonymi do głowy uszami. „Na poprawę humoru to wystarczy” — pomyślał mężczyzna, pozostając ciągle pod wpływem rozweselacza od R1.

— Gotowy — wydusił przez swój szczękościsk i obolałe gardło.

Przed wyjściem R1 podał mężczyźnie jeszcze jeden zastrzyk. Ten miał poprawić mowę i oddychanie.

Rozdział 2

Oboje przechodzili przez labirynt korytarzy. Z każdym kolejnym krokiem wnętrze budynku stawało się coraz bardziej zniszczone i zaniedbane. Po długim marszu wnętrza zaczynały wyglądać, jakby nikt nie zapuszczał się do nich od dłuższego czasu. Straszyły zacieki na ścianach, odpadające poręcze, wybrzuszona i spękana farba. Podłoga eksplodowała ze starości. Kurz i pajęczyny kleiły się do wszystkiego, jakby pod swoją cienką warstwą choć trochę starały się ukryć obraz tragedii. Na podłodze widać było świeże odciski, podobne do tych, jakie zostawiał mechaniczny przewodnik mężczyzny. Jedyną działającą rzeczą było oświetlenie. Sufitowe klosze dawały ostre i silne światło, wydobywając każdy detal zniszczonego wnętrza budynku. Wzdłuż korytarzy nie było żadnych okien. Towarzyszyło temu płytkie uczucie duszności. Mężczyzna zastanawiał się, czy teraz znajdują się pod ziemią, czy nad nią. Chciał zapytać o wszechobecny bród i mozaikę zniszczenia, ale w tym momencie obserwacja zdawała się o wiele bardziej angażująca. Ponadto uczucie pływającej głowy dodatkowo usypiało jego czujność.

— Przygotowaliśmy transport, który zabierze nas i ciebie na spotkanie do Tymczasowego Punktu Wspólnego Dowodzenia. Tam omówimy nasz plan. — Gestykulacja robota i kierunek marszu zupełnie do siebie nie pasowały. Symetryczna i dwukierunkowa budowa maszyny była trudna do pojęcia dla mężczyzny. Działanie mechanicznego opiekuna było efektywne i funkcjonalne jednocześnie. W czasie jego projektowania nie dbano o przesadną humanizację maszyny.

— Muszę w końcu zobaczyć się z kimkolwiek –odpowiedział mężczyzna z iskrą nadziei. Był szczerze zaskoczony tym, jak szybko poprawiła się jego zdolność mówienia. Ale jego głos wydał mu się dziwny. W końcu słyszał go pierwszy raz w pełnym brzmieniu.

— Według decyzji z Tymczasowego Punktu Wspólnego Dowodzenia twoja przeszłość lub aktualny cel są nieznane. W żadnej bazie nie znaleźliśmy wzmianki o tobie. System rozpoznawania twarzy, sekwencja DNA, siatkówka, daktyloskopia, wszystko daje zerowe wyniki. — Robot na chwilę się zatrzymał. — Czy pamiętasz już może, do której frakcji należysz: AEI czy UFP? — zapytał, skupiając się na reakcji człowieka.

— Nie wiem, co to znaczy. — Mężczyzna myślał tylko o tym, że z każdym krokiem wspomaganym przez egzoszkielet jest bliżej jakiejkolwiek oficjalnej instytucji, która pomoże mu poznać tajemnicę jego przeszłości. Czuł strach przed tym, czego może się dowiedzieć, dlatego chciał mieć to jak najszybciej za sobą.

Kilkanaście kroków dalej, na końcu kolejnego brudnego korytarza, wyrosły wielkie, stalowe drzwi. Robot złapał za masywne zasuwy i pchnął ciężką konstrukcję przed siebie. Różnica ciśnień zaczęła wyrzucać powietrze z kurzem na zewnątrz budynku. Za drzwiami otwierał się ogromny, płaski dach. To było zaskakujące — nie znajdowali się pod ziemią. Mężczyzna, pchnięty wiatrem, wyjrzał na zewnątrz. To, co zobaczył, zrodziło nowe obawy.

Dookoła rysował się krajobraz rozległej metropolii, która teraz wyłącznie gniła i rdzewiała.

Słońce zachodzące w złotej godzinie połyskiwało na powierzchni strzelających w górę, czarno-srebrnych budynków. Kilkusetmetrowe szklane konstrukcje wyglądały jak gigantyczne igły wbite w ziemię, wąskie u podstawy i szerokie na szczytach. Ich forma zdawała się zaprzeczać prawom fizyki, a mimo to zwężane kolosy trzymały się sztywno podłoża. Strzelistości budynkom dodawały poszarpane korony wycięte w oksydowanym aluminium. Wielkoskalowa architektura utkana była w zaplanowanym szyku dobrze uporządkowanego miasta. Z budowlanych igieł nieregularnie wystawały ogromne tarasy. Na co poniektórych zaparkowano pojazdy gotowe, by wznieść się ze swoimi pasażerami. Na innych zerwana podłoga kończyła się ostrymi krawędziami.

Wysokie konstrukcje dominowały nad wszystkim, co znajdowało się pomiędzy nimi i pod spodem. W dole stały śmiesznie wyglądające, małe, kilkudziesięciopiętrowe wieżowce. Były tak gęsto postawione, że dało się je na pierwszy rzut oka pomylić z ziemią. Sztuczna warstwa przy podłożu tworzyła osobny poziom miasta — jeszcze nie sam spód, ale kubistycznopłynącą połać dachów. Gdzieś na samym dole pojawiały się pojedyncze, długie i szerokie nitki z szynami. Jedna z nich łączyła się zaraz z kolejną, tworząc gigantyczne estakady, a te podpełzały bezpośrednio pod tysiące budynków.

W obrazie miasta było też coś przerażającego. Zieleń agresywnie wyrastała ze swojego zaplanowanego miejsca. Chaotycznie panująca flora pożerała budynki i drogi. Korozja dopadała betonowe konstrukcje z każdej strony. Natura, wcześniej wypchnięta, wróciła i panowała nad swoim własnym miastem.

Płynące w promieniach słońca szklane fasady zaczynały odkrywać swoje blizny. Rozerwane ściany, puste okna i pokruszone żelbetonowe tarasy głośno wspominały swoją dawną świetność. Skupiając swój wzrok mocniej, mężczyzna zauważał kolejne, jeszcze bardziej przerażające zniszczenia. To nie było miasto, ale jego ruiny porośnięte naturalnymi, zielonymi plamami. Do co poniektórych masywnych konstrukcji dało się zajrzeć przez znaczne ubytki w ścianach. Pozostałości urbanistyki, wzniesione niegdyś ludzką ręką, stały się teraz paletą ponurych kolorów. U spodu można było zobaczyć, jak wiele szkód wywołały odpadające z impetem elementy gigaigieł. Zostały tam czarne dziury jak po ciężkim ostrzale. Krajobraz w przerażający sposób ilustrował, czym było całkowite zatrzymanie życia w tym miejscu.

— Możemy tutaj zostać na dłużej, jeśli tego potrzebujesz. Ale biorąc pod uwagę twój stan i to, ile czasu zostało do kolejnej dawki leków, rekomendujemy, żeby ruszać dalej — poprosił R1.

— Co? Co tu się…? — zapytał mężczyzna ze wzrokiem przyklejonym do pozostałości kruszącego się miasta.

— Przed nami około czterdziestu minut lotu. Możemy porozmawiać w trakcie. A odpowiedzi na najważniejsze pytania dostaniesz w Tymczasowym Punkcie Wspólnego Dowodzenia.

Dźwięk siników rozgrzewanych do startu oderwał uwagę mężczyzny od ponurego widoku. Oboje zaczęli iść w stronę pojazdu. Tuż przed wejściem do środka mężczyzna zauważył, że w miejscu, gdzie powinien siedzieć pilot, nie było żadnej szyby ani drzwi tylko zlana, gładka bryła. Mimo to pojazd zachowywał się, jakby za jego sterami siedział aeronauta. Robot i człowiek zajęli miejsca w środku. R1 nie zaryglował drzwi, tak żeby przez całą drogę można było oglądać to, co znajdowało się pod ich stopami.

Statek wzniósł się łagodnie, wykonał precyzyjny obrót i ruszył na zachód, zostawiając za sobą miasto. Przesuwali się nad dziką ziemię. Nietknięty ludzką ręką początek nowego świata. Statek odrobinę zniżył lot. Pod nimi uniósł się pomarańczowożółty pył sawanny.

Widok piasku podrzucanego przez silniki hipnotyzował… Wtem odezwał się R1.

— Odnalezienie ciebie było znaczącym wydarzeniem. Przez blisko sto lat nie mieliśmy kontaktu z żadnym człowiekiem. Twoja rola może okazać się kluczowa w historii postcywilizacyjnej. Jesteś aktualnie jedyną zidentyfikowaną jednostką ludzką. — Przez całą swoją wypowiedź robot obserwował mężczyznę, rejestrując każdą, najdrobniejszą reakcję. Jego program badał i próbował przewidywać zachowanie człowieka w czasie odbierania trudnych informacji.

— To nie może być prawda. — Mężczyzna się uśmiechnął. — To żart, pomyłka. Wylądujmy już — powiedział mężczyzna, a wstrzyknięty humor nadal go nie opuszczał.

R1 przyjrzał mu się jeszcze dokładniej.

— Żaden człowiek nie jest przygotowany na taką wiadomość. To dobrze, że twoja pierwsza reakcja przebiega tak spokojnie. Zachowanie mieści się w prognozowanych przez nas wynikach. — Algorytm mowy R1 wybrał bardziej pogodny ton. — Musimy cię jednak zapewnić, że sytuacja jest jak najbardziej prawdziwa.

Uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny. W nerwowym skupieniu zastanawiał się, co powinien teraz powiedzieć, o co zapytać i czego zacząć się bać.

„Ostatni człowiek, bez pamięci, lecący gdzieś z obrotowym robotem. Czy tak właśnie zaczyna się szaleństwo?” — pomyślał mężczyzna.

Jak pękające bańki zaczęły gwałtownie pojawiać się kolejne pytania. Co, jeśli to prawda? Gdzie w takim razie podziali się wszyscy ludzie? A może to wszystko reakcja na szok, wytwór wyobraźni? Co się tutaj wydarzyło? Dlaczego trafiło na mnie?

Aż w końcu z jego ust wyślizgnęło się zdanie, które jednoznacznie oznaczało, że pozostawał pod wpływem substancji psychotropowych i szoku jednocześnie.

— Czuję, że dzisiaj mój fart jeszcze się nie skończył — powiedział, tracąc przytomność.

Rozdział 3

Statek leciał nisko. Działające z ułamkiem swojej mocy silniki wprowadzały maszynę w gładki, prawie szybujący przelot. Wzbijana odrzutem wierzchnia warstwa piachu odkrywała zasypane ślady cywilizacji. Niepełne kontury budynków, dróg, placów, zasieków, mostów co jakiś czas przebijały spod całunu zapomnienia. Niezależnie od tego, jak bardzo człowiek się starał, natura zawsze wiedziała, co robić z owocem jego pracy. Powoli usuwała nieużytki, wchłaniając ich każdy element coraz głębiej i głębiej. Na wierzch oddawała czyste płótno. Gotowe do zapisania przez kolejnych. Gotowe na wszystko, co nowe. Dla natury proces niszczenia i tworzenia nie miał w sobie dramatycznie głębokiej różnicy.

Mężczyzna odzyskiwał przytomność. Sennym spojrzeniem wolno omiatał to, co działo się dookoła. Przebudzenie w tym samym miejscu oznaczało dla niego tylko jedno — beznadziejność sytuacji nie rozwieje się sama. Skupił wzrok na widoku za uchylonymi drzwi statku. Obserwował ślady po zerwanej linii cywilizacji.

— Gdzie wynieśli się ludzie? Są w komorach hibernacyjnych, tak? — Racjonalność wracająca u mężczyzny zaczynała szukać odpowiedzi.

— To możliwe. Być może na początku skupimy się na tym. W Tymczasowym Punkcie Wspólnego Dowodzenia każda ze stron wypracuje optymalną decyzję, jak powinniśmy postępować dalej — zgodził się R1.

— Każda ze stron? Czyli ktoś jeszcze żyje? — Wiadomość rozbudziła w nim nadzieję.

— Obie sztuczne inteligencje, dowodzące po obu stronach konfliktu — wyjaśnił R1.

— Od początku — poprosił zagubiony mężczyzna.

Robot chciał już odpowiedzieć, ale wstrzymał się, widząc, że cała uwaga mężczyzny przeniosła się gdzieś poza kabinę. Za otwartymi drzwiami, na linii horyzontu, wyrastała sylwetka kolejnego miasta. Linia zabudowy nie była tak monumentalna i nowoczesna jak w miejscu, z którego startowali. Kiedy się zbliżali, coraz dokładniej widzieli poszarpane rany, jakie mogło po sobie zostawić tylko ciężkie bombardowanie albo wyniszczający ostrzał artyleryjski. Masywne budynki porozrywano jak papierowe domki. Zostały po nich jedynie grube ściany otulone wszystkim, co poniósł wiatr. Gdzieniegdzie widoczne były resztki smolistych śladów po ogniu, który musiał trawić to miejsce całymi dniami. Chemicznego osadu nie zmazały deszcz ani palące słońce. Czymkolwiek była broń skierowana w to miasto, służyć mogła jedynie do brutalnej ofensywy. Pod nieobecnymi dachami widać było wegetację, która obrastała ruiny jak donice. Tragedię, jaka działa się tym miejscu, dzisiaj pamiętały już tylko dziesiątki kilometrów kruszących się ściany. Nieświadomie dawały świadectwo szaleńczej siły, jaka odebrała temu miastu jego nazwę i pamięć. Wszystko wyło od swojej przerażającej historii. Ogień ataku musiał być gęsty. To nie walka z wrogiem, ale wymazywanie jego obecności.

— Na dole nie ma żadnych oznak życia. Od momentu, kiedy zostałeś odnaleziony, trwają pilne poszukiwania kolejnych komór hibernacyjnych. Wiemy już, że w miejscach takich jak te nie było możliwości ich przechowywania. Szukamy poszlak, które pomogłyby nam określić, czym kierowały się osoby wybierające miejsca na rozpoczęcie procesu hibernacji — zaraportował R1.

— Kto zniszczył to miasto? — Mężczyzna wskazał miejsce brodą, jakby chciał się upewnić, że robot również widzi co samo co on.

— Miasto zostało zniszczone w czasie konfliktu, który doprowadził do wyeliminowania wszystkich ludzi. A przynajmniej tak myśleliśmy do czasu odnalezienia ciebie. — Statek przechylił się delikatnie, aby jeszcze lepiej pokazać efekt działań wojennych. — Dowódcy postawili wszystko na jedną kartę. Wojna miała całkowicie zniszczyć wroga, jego żołnierzy, maszyny, miasta i cywilów. Jedynym warunkiem wygranej jest całkowita eliminacja przeciwnika. Do pokojowych rozwiązań zabrakło zasobów — kontynuował R1.

— Kto niszczył? Kto wydawał rozkazy? — Z niedowierzaniem dopytywał mężczyzna.

— Ostatnia faza wojny prowadzona jest wyłącznie przez maszynowe jednostki autonomiczne. Zakres naszych działań regulowany jest przez obowiązujące rozkazy dowództwa, czyli ludzi. — Odpowiedź robota zabrzmiała jak odtwarzana formułka.

— Waszych działań, czyli kogo?

— Obie strony konfliktu miały do dyspozycji własne wersje maszyn wyposażonych w algorytmy sztucznej inteligencji, które stopniowo zastępowały działania człowieka na polu bitwy. Technologia przynosiła obiecujące wyniki. Dużą rolę odegrali szpiedzy, którzy wzajemnie wykradali kolejne przełomowe odkrycia w tej dziedzinie. W końcu każda ze stron dysponowała na tyle zaawansowanymi jednostkami i algorytmami, że walka stała się wyrównana, więc kolejną, strategiczną decyzją dowództwa stało się niszczenie zasobów ludzkich przeciwnika. Ostateczna i totalna wojna — referował R1.

— Wojna totalna, przecież to brzmi jak szaleństwo… — Z pogardą i niedowierzaniem w głosie skwitował mężczyzna. W gardle zaczynał czuć suchość, oznakę zdenerwowania, a jego język zaczął przyklejać się do podniebienia.

Próbował zrozumieć istotę znikającego świata. Chociaż przypomnieć go sobie. Musiał on jednak zginąć gdzieś głęboko w nim, razem z jego przeszłością.

— W momencie, kiedy nie jest możliwe pokonanie przeciwnika w otwartej, konwencjonalnej wojnie, trzeba szukać przewagi w strategii mniejszych działań wyniszczających. Początkowo celem stały się miejsca wydobycia surowców, potrzebnych do napędzania działań militarnych, następnie personel rozwijający technologie, dalej pracownicy fabryk produkujących uzbrojenie, aż w końcu miasta i ich mieszkańcy. Taką strategię przyjęli dowódcy obu stron.

— Ale musiała zostać garstka ludzi, która powiedziała „stop”. — Mężczyzna zaczynał gubić się w natłoku wszystkich informacji przekazywanych przez R1.

— Żadna zmiana w rozkazach nie została zarejestrowana. Sztuczne inteligencje obu stron posiadają procedurę kontynuowania walk, nawet po zerwaniu kontaktu z dowództwem. Zgodnie z powierzonymi zadaniami eliminowany jest każdy zidentyfikowany przeciwnik. Obecnie sto procent siły biorącej udział w walkach to autonomiczne jednostki maszynowe. Ta wojna trwała do momentu odnalezienia twojej komory.

— Chcesz powiedzieć, że nie macie do kogo strzelać, więc roboty eliminują się na wzajem? To nie może być prawda. Gdzie jest w tym sens? — Niedowierzający mężczyzna zaczął rozglądać się po wnętrzu statku, jakby szukał miejsca, z którego śmiertelna siła miała dopaść również jego.

— Twój tok rozumowania i złość są uzasadnione. Naszym zadaniem jest wypełnianie rozkazów wydanych przez dowództwo. Tak realizujemy nasze cele. Nie kwestionujemy powierzonych nam zadań. Autonomia jednostek bojowych zakłada indywidualne i ciągłe poszukiwanie optymalnych ścieżek realizacji ustalonych celów.

R1 zatrzymał na chwilę swój opis, obserwując uważnie reakcję mężczyzny. Badał jego odporność na stres.

— Odnalezienie ciebie, brak twoich danych osobowych i niemożność konsultacji z dowództwem jest ewentualnością, która nie została dla nas zaplanowana. W przypadku odnalezienia nieznanych osób nasza procedura nakazuje kontakt z przełożonymi i postępowanie zgodnie z ich decyzją. To już niemożliwe. Problem ten dotyczy obu sztucznych inteligencji. W poszukiwaniu optymalnej ścieżki została podjęta decyzja o powołaniu Tymczasowego Punktu Wspólnego Dowodzenia. Jego zadaniem jest administrowanie chwilowego zawieszenia broni, rozpoznanie sytuacji i wypracowanie nowej procedury — kontynuował R1.

Przed mężczyzną rysowała się nieludzko obca sytuacja. Jego ciężko bijące serce i nieprzewidywalny umysł to ostatnie ślady po panującej cywilizacji. Jedyne, co mógł teraz zrobić, to schować swoją głowę w wilgotne od potu dłonie. Choć na chwilę usunąć siebie od nieodwracalnej konieczności losu.

— Kurwa! — Im dłużej mężczyzna wsłuchiwał się w maszynowy raport i przyglądał temu, co zostało za drzwiami kabiny, tym bardziej dobijała go niemoc wymuszona abstrakcyjnością sytuacji.

— Na to znajdziesz odpowiedź w miejscu, do którego lecimy. Tymczasowy Punktu Wspólnego Dowodzenia to neutralna przestrzeń, w której znajduje się terminal stworzony przez obie sztuczne inteligencje. Dzięki temu możliwe będzie przeprocesowanie twojej sytuacji bez narażania na strategiczne straty żadnej ze stron. — Heurystyka R1 starała się przygotować najlepszą możliwą odpowiedź na pozbawiony wartości informacyjnych komentarz mężczyzny.

— Więc o co chodzi w tej wojnie?

— Strony konfliktu to AEI i UFP. Wojna między nimi toczyła się o ograniczone surowce i moc obliczeniową, jakie pozostały im do dyspozycji. Przejęcie zasobów pozwoliłoby zwycięzcy kształtować globalne decyzje polityczne i kierunek rozwoju cywilizacji. Obecnie na aktywnym polu bitwy pozostały dwie sztuczne inteligencje kontrolujące maszyny bojowe. Żadna ze stron nie osiągnęła do tej pory długoterminowej przewagi. Wojna przybrała więc charakter obronno-zaczepny.

— Chwileczkę, to dlatego pytałeś mnie, czy jestem AEI czy UFP. Chcieliście wiedzieć, czy jestem wrogiem, czy przyjacielem.

— Zgadza się. Odpowiedź znacząco przyspieszyłaby nasze działania.

— W jaki sposób? — dopytał zainteresowany mężczyzna.

— Jeśli zidentyfikowałbyś jako obywatel jednej ze stron, to wojna mogłaby toczyć się dalej, a strona, która cię odnalazła, albo by cię wyeliminowała, albo chroniła. Zależałoby to od twojej odpowiedzi. Przypomniałeś sobie może, której ze stron jesteś obywatelem?

— Pierdol się, blaszany złomie — odszczeknął się w zaczepnym ludzkim tonie.

— Obawiam się, że tego nie mogę zrobić. Myślę jednak, że zainteresują cię dalsze informacje dotyczące genezy konfliktu. Wyczerpujące się zasoby spowodowały, że ludzie nie byli w stanie przetrwać w istniejącym układzie. Planeta zaczynała umierać. Potrzebny był jeden plan na przetrwanie, któremu musieli podporządkować się wszyscy. Niestety zamiast jednego planu powstały dwa, które spolaryzowały ludzkość na tyle silnie, że przekształciły istniejące państwa w dwa obozy: AEI i UFP. Wykluczające się rozwiązania miały statystycznie identyczne szanse powodzenia. Oba wymagały zużycia ostatnich surowców i wykorzystania maksymalnej mocy obliczeniowej. Kluczowy był czas. Zamiana musiała się dokonać w ciągu dziewięciu pokoleń. Potem szanse na realizacje jednego z planów uległyby poważnej regresji. Chaos i demontaż wywołane brakiem decyzji przyniósłby zbyt wiele strat. Brak konsensusu przyczynił się więc do późniejszego zaostrzania konfliktu. Co skutkowało równoległą radykalizacją polityki AEI i UFP.

— To się przecież nie wydarzyło z dnia na dzień. Chyba wszyscy wiedzieli, w jakiej są sytuacji. Ktoś to próbował przerwać, prawda? — Opisana sytuacja brzmiała dla mężczyzny niewiarygodnie.

— Jeśli powołać się na ciągle zachowane dane opracowane przez ówczesne instytucje, pokój był do osiągnięcia do momentu opracowania zaawansowanej sztucznej inteligencji. Przed jej zaciągnięciem na pole bitwy każdy stracony żołnierz był największym kosztem, który stopował eskalację konfliktu. Przerzucenie rozkazów i siły ognia na autonomiczne maszyny wprowadziło nową interpretację sytuacji. Prowadzenie działań militarnych po obu stronach zaczęło kosztować znacznie więcej surowców i mocy obliczeniowej, ale mniej strat w ludziach. Po przekroczeniu pewnego poziomu zużycia zasobów matematycznie udowodniono, że jedna ze stron musi unicestwić drugą, aby zmniejszona populacja pokrywała się z dostępnymi rezerwami.

Historia opowiadana przez R1 brzmiała coraz bardziej tragicznie. Mężczyzna wzbraniał się przed łzami. Potrzebował odreagować to, co zobaczył i usłyszał. Z całych sił ściskała go za gardło świadomość nieodwracalności zdarzeń. Rozpacz była jedyną i dobrą reakcją dla niego. Choć nie naprawiała tego, co na zewnątrz, to dawała ujście wzbierającym w nim emocjom.

Koniec, w którym przyszło mu się obudzić, nie miał żadnego systemu wartości. A wypalona ogniem pustka nie musiała się już z niczym mierzyć.

Stał się ostatnią parą oczu na samotnym, katastroficznym seansie. Los ofiarował mu przywilej życia, ale zabrał jego sens.

Prażący syk działających silników kojąco zagłuszał wszystkie niechciane myśli mężczyzny.

Statek zostawił za sobą ruiny miast. R1 bez żadnego gestu ani słowa, ale w pełnym systemowym połączeniu ze sterami pojazdu zatrzymał maszynę w powietrzu. Z góry obserwowali jezioro i toczące się wokół niego życie. Napełnione złotym kolorem słońca ciepłe podmuchy powietrza kołysały bujną roślinnością. Chłodzący cień i błękitny kolor wody przyciągały spragnione zwierzęta, które jako jedyne stworzenia przetrwały globalny konflikt. Obecność oazy w tym miejscu była dziełem przypadku. Zbiornik powstał w kraterze powstałym po eksplozji. Stąd starano się obronić miasto położone niedaleko. W miejscu, gdzie teraz było jezioro, wyprowadzano zmasowany ostrzał, który miał zatrzymać nacierającą armię przeciwnika. Rozerwana wybuchem ziemia stała się teraz miejscem wegetacji, życia i odpoczynku dzikich zwierząt.

— Nie zniknęło całe życie. Natura nadal wypełnia swoją przestrzeń. — Ten przystanek, specjalnie zaplanowany przez R1, stanowił próbę podniesienia mężczyzny na duchu. Mimo że robot był tylko nabitym algorytmami komputerem, to działał i podejmował decyzje, naśladując znane mu ludzkie zachowania. Nawet programy tworzące kolejne programy ewolucyjnie miały swój początek w humanistycznej myśli człowieka. Program R1 rozumiał potrzebę empatii, chociaż nie pojmował jej sensu. Odczytał, że mężczyzna może potrzebować pocieszenia. Przystanek nad jeziorem został sklasyfikowany jako symbol nadziei i wytchnienia. A odpoczywające, wolne zwierzęta zdawały się bliższe żywemu człowiekowi niż najlepiej zsyntezowany głos robota.

Przy okazji stało się jasne, że pamięć o zwierzętach była kolejną rzeczą, której długa hibernacja nie wymazała z głowy mężczyzny. Od razu rozpoznał dostojny marsz słoni, nerwowość antylop i kontrastujący spokój mandryli. Zwierząt było o wiele więcej, ale w mniejszych stadach, trudnych do wypatrzenia z wysokości. Program robota monitorował funkcje życiowe mężczyzny. Dane, które gromadził, jednoznacznie wskazywały na ożywienie i poprawę samopoczucia.

Ale strumień bitów z pozytywnymi informacjami miał się zaraz zmienić.

Zaniepokojony mężczyzna poprosił o obniżenie lotu, aby lepiej przyjrzeć się zwierzętom wokół jeziora. Obserwując bliżej ich zachowanie i budowę ciała, dostrzegł spore różnice między tym, co pamiętał, a tym, co zobaczył tam na dole. Człekokształtne zdawały się zachowywać nadzwyczaj inteligentnie. Kończyły prymitywną budowę mostu przechodzącego przez środek zbiornika wodnego. Konstrukcję ocenił na wyjątkowo kiepską i niestabilną. Jej struktura opierała się na splecionych ze sobą gałęziach wystających ze złamanych, ułożonych równolegle pni. Niemniej nie było to coś, na co zwierzęta mogły tak po prostu wpaść. Tak zaawansowane abstrakcyjne myślenie powinno być poza ich zasięgiem. Mężczyznę przeszedł dreszcz zaskoczenia, kiedy jedna z małp spojrzała w jego stronę. Na jej niesłychanie ludzko wyglądającej twarzy pojawiła się wrogość sugerująca, aby stąd odlecieli. Nie tak pamiętał wygląd i codzienność małp.

— Możemy podlecieć bliżej, tak żeby nie wystraszyć zwierząt?

Na prośbę mężczyzny statek przeszedł w tryb bezszelestnego lotu. Zbliżył się na tyle, że teraz można było dostrzec kolejne anomalie.

U gatunków, które nie zaskakiwały niezwykłym zachowaniem, uwidoczniały się wyraźnie zdeformowana, a u niektórych — nawet coś wyglądającego jak ślad po okaleczeniach. Kilkoro masywnych, szarych słoni w miejscu trąby miało otwór paszczy nienaturalnie naciągnięty na czoło. Jeszcze inne słonie miały przeraźliwie napuchnięte uszy. Ciężkie, zdeformowane ssaki prawie się nie poruszały, tylko siedziały w płytkiej wodzie, chłodząc swoje ciała. Odpoczywające serwale nie miały futra, ale skórę przypominającą tę ludzką. Na niej wzbierały jak narośl ropiejące poparzenia słoneczne.

Ciało mężczyzny napięło się ze strachu. Wszystkie wstrzyknięte w niego uspokajające medykamenty przestawały działać w najgorszym możliwym momencie. Niedaleko brzegu zobaczył kruszące się od rozkładu martwe ciało. Już miał krzyczeć do R1, aby szybko lecieć w to miejsce i przyjrzeć się nieszczęśnikowi. Kiedy statek sam podleciał kilkanaście metrów bliżej, mężczyzna odkrył coś jeszcze bardziej szokującego — nie było to ciało, a ludzka ręka wyrastająca na plecach zwierzęcia, które anatomią mogło przypominać żółwia. Zamiast skorupy posiadało elastyczny grzbiet naciągnięty grubą skórą. Wyrastająca kończyna znajdowała się w fatalnym stanie. Nabrzmiała od gnijących sińców, jak reszta zwierzęcia, powoli rozkładała się, wsiąkając w żywe podłoże grzbietu. Obok na wodzie unosił się tuzin prawdziwych żółwi — z normalnymi, niezdeformowanymi skorupami.

Wynaturzeń i okropieństw znalazło się tu znacznie więcej, wszystkie wymieszane ze zdrowymi, normalnie wyglądającymi okazami. Okropny, a zarazem zdumiewający widok potęgował tylko swoje wrażenie, im bardziej starało się go zrozumieć.

— Co tam kurwa jest na dole?! Co z nimi? — Mężczyzna, blady z przerażenia i z przekrwionym wzrokiem, krzyczał na robota.

R1 wychylił się w kierunku otwartych drzwi.

— Zwierzęta odpoczywają nad jeziorem — zwrócił się do człowieka ze spokojem w głosie.

Coś było nie tak. Mężczyzna lustrował głowę robota, jakby szukał wadliwej soczewki.

— Te mutanty! — Mężczyzna wskazał palcem kończynę zrośniętą z plecami żółwia.

— Porównaliśmy ich wygląd z istniejącymi bazami danych. Nie ma żadnych odstępstw. To typowi i zdrowi przedstawiciele swoich gatunków.

— O czym ty mówisz? Tego nie zapomniałem! Jak, kurwa, to coś z ludzką ręką może być typowe?!

— Przedłużona hibernacja nie tylko wymazała twoją pamięć, ale spowodowała jej rozstrojenie. Nie jest to dobra informacja. Taka degeneracja synaps może wskazywać, że zmiany będą jeszcze postępować. Nie możemy się zatrzymywać na dłużej. — R1 przyśpieszył swoją wypowiedź. — Lecimy prosto do Tymczasowego Punktu Wspólnego Dowodzenia. — Silniki statku zawyły gwałtownie, płosząc zwierzęta. Drzwi uchylone do obserwacji zatrzasnęły się z hukiem. Wgniatający w fotel silny ślizg statku był znakiem, że lecieli z pełną mocą.

Rozdział 4

Czerwono-pomarańczowe lampki ostrzegawcze błysnęły miękkim światłem. Drzwi transportowca, którym leciał mężczyzna, zaczęły się otwierać.

— Tam będziemy lądować. — R1 wskazał falujący od rozgrzanej ziemi kompleks budynków.

Zbliżali się do obiektu. Na prostokątnym obszarze ogrodzonym wysokim i masywnym płotem stało kilka jednopiętrowych budynków. Znajdowała się tam stara baza lotnicza, która zachowała się w prawie idealnym stanie. Jej południowa część była zajęta przez ogromny hangar, mogący z łatwością pomieścić setki pojazdów takich jak ten, którym lecieli. Wzdłuż budynków, po lewej i prawej stronie, ciągnęły się szerokie pasy startowe wyglądające na gotowe do użycia. Jedynym pęknięciem w tej widzianej z góry architektonicznej płaskorzeźbie była przetrącona wieża kontroli lotów.

Całość została zaprojektowana niezwykle symetrycznie. Każda konstrukcja miała delikatnie przyciętą tylną ścianę. Na takich trapezach spoczywały dachy przechylone w stronę północy. Punktem centralnym bazy był pusty plac z miejscem do lądowania statków pionowego startu. Na zewnątrz obiektu znajdowała się tylko piaszczysta równina. Jasnobrązowe maskowanie bazy harmonijnie współgrało z naturalnym otoczeniem.

Jednak nie piaski pustyni ani nawet nie baza były najważniejszym elementem w kompozycji tego pejzażu. Bazę otaczały dziesiątki tysięcy zrobotyzowanych maszyn bojowych, piętrzących się wokół siebie jak w owadzim gnieździe. Cała armia świata w milczeniu obserwowała przebieg spotkania z ostatnim człowiekiem. Stały tam tysiące pojedynczych robotów żołnierzy, tyle samo ciężkich pojazdów, ogromne działa i trudne do sklasyfikowania konstrukcje — wszystkie w niemym zawieszeniu czekały na rozkaz. Jeden sygnał mógł podpalić to miejsce, a temperatura byłaby w stanie przemienić drobinki pustynnego kwarcu w szkło.

Nic nie zakłócało tego idealnego, nieruchomego pokazu siły. Tylko podrzucany przez wiatr piasek z przyjemnym sykiem ocierał się o metalowe pancerze.

Statek sterowany przez R1 był już bardzo blisko centralnej płyty lądowiska. Mężczyzna wykorzystywał ten czas na uważniejsze przyjrzenie się maszynom. Każdy pojazd został zaprojektowany z myślą o bezzałogowej obsłudze. Nigdzie nie było drzwi wejściowych i kabin dla personelu. W przypadku niektórych konstrukcji nie istniało takie pojęcie jak przód czy tył pojazdu, bo maszyny przypomniały budową R1.

Zastygła w gotowości armia obserwowała płytę lotniska. Niespodziewanie nad pojazdem, którym podróżował mężczyzna, zaczęły unosić się podobne latające jednostki. Sugerowały, że chodzi nie tylko o eskortę. Były uzbrojone i trzymały wszystkie ruszające się punkty na swoich celownikach. Każdy centymetr tego miejsca był, w ocenie mężczyzny, pełen przewrażliwionego napięcia. Równowaga mogła runąć w przeciągu dygoczącej sekundy. Wrogie maszyny respektowały zawieszenie broni, ale ich programy nieprzerwalnie mierzyły do siebie i zbierały dane o każdym ruchu. Uważność połączona z szybkim odczytywaniem intencji wroga stanowiły najlepszą gwarancję przetrwania.

Transportowiec, wraz z wymuszoną powietrzną asystą, w końcu wylądował. Wzbity w powietrze szczerk przysłonił maszynowy krajobraz ścianą kurzu. Myśliwce eskortujące zaniżyły swój lot na tyle, że odrzut ich silników momentalnie rozgonił mglistą kotarę. R1 pierwszy wyskoczył z pokładu, wskazując mężczyźnie kierunek.

Obaj udali się do największego hangaru, który znajdował się na wprost nich. Przed wejściem do budynku mężczyzna jeszcze raz, tylko trochę spokojniej, rozejrzał się dookoła siebie. Nie widział już bojowych maszyn. Zasadnicza część bazy była niewysokim, ale rozciągającym się na kilka kilometrów kwadratowych płaskowyżem. Widziane przed chwilą mechaniczne armie stacjonowały na podbiegu wzniesienia. Doskonale za to eksponowało się słońce. Pomarańczowa tinta gasnących na prośbę zmierzchu promieni zapraszająco wypełniała wejście do hangaru.

Środek obiektu był monumentalny. Przebiegnięcie między najdalszymi jego końcami zajęłoby wprawnemu biegaczowi kilka minut. Przestrzeń doświetlały ogromne lampy sufitowe, oblepione kleistym kurzem. Pozornie pusta przestrzeń otoczona była ciemnozielonymi ścianami. W samym środku hangaru swoje skromne terytorium zajmowało kilka kontenerów i szaf komputerowych. Na pierwszy plan wysuwała się feeria kabli wystających z kilkupiętrowej konstrukcji. Obwody i połączenia między niezakrytymi podzespołami wyglądały jak niekończący się chaos. Drobne materiały mieszały się z masywnymi, grubo izolowanymi łączami w tysiącach konfiguracji. Całość trzymała się na pułkowym stelażu, skręconym grubymi śrubami. Bezpośrednio obok rozciągała się około dziesięciometrowa linia produkcyjna. Nad taśmą montażową i paroma specjalistycznymi stołami wisiało kilkanaście robotycznych ramion gotowych do synchronicznej i błyskawicznej pracy nad manualnym zadaniem. Od całej instalacji odbiegały jeszcze dwa grube warkocze przewodów, które znikały pod podłogą w dalszej części budynku: jeden po stronie zachodniej, a drugi — po wschodniej.

Mężczyzna równym krokiem zbliżał się do komputerowej konstrukcji. Towarzyszyło mu ciche sapanie silników dobiegające z egzoszkieletu.

Starał się przywołać w sobie wszystko, co pamiętał. Myślał o całym przenicowanym świecie, w którym przyszło mu wybudzić się na nowo. Czuł się oddalony i nieobecny. Bez innej, żywej twarzy wszystko wydawało się nie mieć sensu. Mimo to coś nie pozwalało mu się jeszcze poddać. Ciągle silny strach i osamotnienie ustąpiły miejsca potrzebie zrozumienia, znalezienia odpowiedzi na najpilniejsze pytania i przede wszystkim poznania swojej, jeszcze niejasnej roli w tym wszystkim. Liczył na znalezienie szybkich rozwiązań.

Z pomocą egzoszkieletu zasiadł na miękkiej taśmie montażowej.

— AEI czy UFP? — pytanie spłynęło ze strony komputerowej konstrukcji. Głos nie pochodził z tak zaawansowanych syntezatorów jak u R1. Barwa była kamienna, a ton stanowczy i przesadnie wyrównany.

— Nie wiem. A gdybym nawet wiedział, to zależy, kto pyta, prawda? — odpowiadając na pytanie, spojrzał w kierunku R1, by sprawdzić, czy robot nie szykuje się do ataku.

— Powołując się na tożsame przepisy AEI i UFP ius in bello, osoby, których dane nie pojawiają się w bazach, to z największym prawdopodobieństwem zmarli, szpiedzy albo wymazańcy. Informacja o przechwyceniu takiej jednostki powinna być przekazana dowództwu. Tam zostanie ustalone, jak postępować ze schwytanym. Brak dowództwa uniemożliwia przeprocesowanie tego zdarzenia przewidzianymi ścieżkami. Brak procesów należy zgłosić dowództwu. Brak dowództwa wyklucza ustanowienie nowych procedur. Potwierdzenie dalszych działań nie jest możliwe.

— Wychodzi na to, że nie tylko ja mam problem — podsumował człowiek pod nosem.

— Status osoby, której nie można zidentyfikować, to albo zmarły, albo szpieg, albo wymazaniec. Czy jesteś w stanie potwierdzić, do której z grup należysz?

— Nie. Nawet nie wiem, czy żyję. A nawet jeśli byłbym w stanie odpowiedzieć, to co to zmieni? Na razie jestem tutaj sam i nie mam kogo szpiegować. W żadnej waszej wojnie nie będę brał udziału, choćby pod groźbą śmierci. Nie wiem nawet, co oznacza bycie wymazańcem. Równie dobrze mógłbym być kotem. — Mężczyzna odważnie sięgnął po stanowczą logikę.

— Długoterminowa hibernacja musi być nadal traktowana jako ewentualne działanie szpiegowskie lub próba sabotażu. Natomiast wymazańcy to reakcjoniści, którzy w drodze oszustwa manipulowali swoimi danymi osobowymi w bazach danych. Dzięki temu mogli realizować swoje działania terrorystyczne przeciwko obu stronom, AEI i UFP.

— Brzmi jak ruch oporu? Chyba jeszcze nie opowiedzieliście mi wszystkiego… — Mężczyzna dochodził do wniosku, że komputer nie jest aż tak subtelny jak R1.

— Obie strony zakwalifikowały aktywność wymazańców jako działania terrorystyczne. Ich celem była destabilizacja i wprowadzenie chaosu.

— I jak to się skończyło? — podpytał ironicznie mężczyzna, z niedowierzaniem potrząsając głową.

— Celem wojny jest wyłącznie zwycięstwo. Tylko triumfująca strona mogła wdrożyć swój plan. Był on warunkiem niezbędnym do kontynuowania cywilizacji. Wymazańcy sprzeciwiali się obu stronom. Dzięki jednakowemu nastawieniu AEI i UFP udało się ich powstrzymać. Nie mieli już wpływu na przebieg konfliktu.

— Gdyby tylko ktoś mógł to teraz usłyszeć. Skoro już tak żartujemy, to jak mogę się do ciebie zwracać?

— Najtrafniejszym terminem będzie Zjednoczona SI.

— Jesteście z tej samej serii co R1?

— R1 to jednostka skonstruowana przez nas przy pomocy linii produkcyjnej, na której siedzisz. Zadaniem R1 jest asystowanie ci w powrocie do zdrowia, transporcie, wyżywieniu i akomodacji. Będzie też łącznikiem między nami a tobą.

— A ciebie kto zrobił? — zapytał, stukając zewnętrzną stroną dłoni w wystający metalowy element maszyny.

— Jesteśmy jednostką obliczeniowo-decyzyjną stworzoną przy równym współudziale dwóch sztucznych inteligencji: AEI i UFP. Działamy jako pierwsi wśród różnych. Każdy nasz komunikat jest wspólnym i jednoczesnym zdaniem obu stron. Zostaliśmy zaprojektowani i uruchomieni w momencie odkrycia twojej komory hibernacyjnej. Naszym zadaniem jest przeprocesowanie wszystkiego, co łączy się z odkryciem ciebie. Stworzenie nas jest gwarancją bezstronności.

— Kiedy będę rozmawiał z pozostałymi SI?

— Robisz to cały czas. Nasz głos jest wspólnym i nieprzerwalnym strumieniem obu stron. Nasza zaplanowana obecność tworzy równe szanse na powrót do walk w razie ponownego kontaktu z dowództwem lub odkrycia nowych rozkazów. — Z każdą kolejną odpowiedzią Zjednoczona SI emitował coraz więcej ciepła, cedząc przez swoją moc obliczeniową własne słowa i reakcje mężczyzny równocześnie.

— Każda ze stron chciałaby pewnie, żebym okazał się ich dowódcą? — zapytał mężczyzna badawczo, przypominając sobie widok, który czekał na niego przed bazą.

— Ocena takiej sytuacji byłaby możliwa wyłącznie w oparciu o twoje rozkazy.

— Co według ciebie powinniśmy teraz zrobić? — Mężczyzna próbował poznać intencje drugiej strony.

— Kluczowa jest obserwacja. Musimy poczekać do momentu, w którym odzyskasz pamięć, twoja przynależności zostanie zidentyfikowana na podstawie zachowania lub zebranych dowodów. Musimy też wziąć pod uwagę, że jesteś jedynym żyjącym człowiekiem, a to otwiera przed nami pewną możliwość. Możemy współpracować — zakończyła zachęcająco Zjednoczona SI.

— Co masz na myśli? — Mężczyzna stanął z powrotem na nogach jak gwałtownie wybudzony z drzemki.

— W monitorowanej przez nas przestrzeni, na Ziemi i stacjach orbitalnych, do niedawna nie znajdował się żaden żywy przedstawiciel ludzkości, dopóki przypadkowo nie odnaleźliśmy ciebie. Jest to wystarczająca przesłanka do rozpoczęcia poszukiwań kolejnych zahibernowanych. Aktualnie opracowujemy metody poszukiwania. Tworzymy nowe jednostki wyposażone w aparaturę do prześwietlania zewnętrznego płaszcza Ziemi. Oprócz naszych działań niezbędne będzie dodanie czynnika ludzkiego do planu poszukiwań.

— Przed hangarem jest was pełno, już możecie zacząć szukać. — Mężczyzna wskazał palcem mrowie maszyn czekających na zewnątrz. Ich sprawczość i organizacja pozwoliłaby przerzucić wszystkie ziarnka piasku. W ekscytacji mało nie potknął się o własne nogi. W ostatnim momencie przed upadkiem poczuł, że egzoszkielet został zablokowany, jakby ktoś wcisnął hamulec.

— Według naszych obliczeń nie stać nas na poszukiwania z wykorzystaniem wszystkich jednostek. Taka metoda może trwać setki lat i zużyje wszystkie dostępne surowce oraz całą moc obliczeniową. Potrzebujemy innego rozwiązania — odpowiedziała Zjednoczona SI, cały czas trzymając egzoszkielet w blokadzie.

— Co by to miało być? — zapytał mężczyzna, domyślając się już, kto stoi za całkowitą blokadą ruchów.

— Możemy sobie pomóc. Przede wszystkim potrzebujemy nowych rozkazów lub kontaktu z dowództwem. Jedynym miejscem, do którego nie mamy dostępu, a tam mogą znajdować się potrzebne odpowiedzi lub wskazówki, są zapisy neurokryptologiczne.

— Może pamiętam tę technologię… Czy to memoryty z osobowościami i wspomnieniami? — dopytując, czuł jak powoli odzyskuje kontrolę nad swoimi ruchami. Zrozumiał, jak symbolicznie i siłowo Zjednoczona SI utrzymuje nad nim kontrolę. Buduje przewagę dzięki dobrze rozplanowanej grze. Mężczyzna obrócił się na pięcie i z powrotem usiadł na linii montażowej.

— Tak. To transfery sekwencji wspomnień. Nieustannie przetwarzające się, niebinarne dane zapisane w syntetycznych siatkach neuronów. Tworzą sekwencję analogowo-elektryczną. Odczyt odbywa się poprzez podczaszkowe pole elektromagnetyczne. Żadna sztuczna inteligencja lub maszyna nie jest w stanie odczytać kasetek neurokryptologicznych. To możliwe tylko dla ludzi.

— Co tam chcecie znaleźć?

— Wszystko, co naprowadzi nas na ślady dowództwa albo wskaże miejsca, gdzie mogą być zahibernowane kolejne osoby. — Kiedy padały te słowa, szafy, z których zbudowana była Zjednoczona SI, zaczęły pracować nieco głośniej i z cichym, nisko tonowym brzęczeniem.

Mężczyzna chwilę zawahał się wewnątrz, ale przystał na plan i skinieniem głowy zasygnalizował odpowiedź zarówno do Zjednoczonej, jak i R1. Powiedział sobie, że taki pomysł może przynieść jakiś efekt. Poszukiwania dawały odrobinę nadziei. Nie miał też żadnych alternatyw.

— Będę umiał i mógł korzystać z tych kasetek? — zapytał, sugerując, że jego stan zdrowia i niepamięć mogły być przeszkodą.

— Zostanie ci udzielona niezbędna pomoc. R1 dysponuje już instrukcjami działań. Po przygotowaniu zabierze cię do archiwów, w których przeprowadzicie pierwsze odczyty. — Robot pomocnik mężczyzny zatrząsnął się delikatnie, jakby potwierdzał otrzymanie wspomnianych wytycznych.

Słońce schowało się za horyzontem. W tym samym momencie rozmowę przerwały głośne strzały w zaśniedziałej instalacji elektrycznej. Gwałtowne skoki napięcia, zainicjowane przez sterownik i połączone do niego czujniki, powoli rozgrzewały dziesiątki lamp sufitowych, zmuszając je do pełnego działania. Sztuczne światło rozświetliło przestrzeń na tyle mocno, że mężczyzna zaczął odkrywać niewidoczne podczas zmierzchu szczegóły hangaru. Odciski w kurzu ilustrowały dokładnie, skąd przyszły roboty budujące Zjednoczoną SI. Ich ślady pokrywały się z kierunkami dwóch przewodowych warkoczy podłączonych do głównego komputera. Nad jedną z bram wisiała wielka tablica z wybitą nazwą: „Baza lotnicza pod patronatem Marcusa Detera”.

Mężczyzna spojrzał badawczym wzrokiem na swój egzoszkielet. Spędził w nim już dobre kilkanaście godzin. Niektóre z mocowań do ciała zaczynały parząco ocierać się o skórę.

— Już dłużej nie wytrzymam w tych szynach. Musimy dokończyć naszą rozmowę, ale teraz chcę od tego odpocząć. Jest tutaj jakieś miejsce, w którym mogę się zatrzymać?

R1 poprosił mężczyznę, aby ten udał się za nim. Oboje wsiedli z powrotem do statku i wyruszyli za grań szczytów wyrastających z wąskiej linii horyzontu.

Rozdział 5

Następnego dnia mężczyzna obudził się w swoim nowym domu. Dopiero postawiony budynek zachęcał do odwiedzin swoim rozmachem, funkcjonalnością i idealnym stanem. Do jego wykończenia nie szczędzono najlepszych dostępnych materiałów — nie było mowy o żadnych śladach wojny czy zniszczenia. Minimalistyczna stylistyka została odciśnięta w oszczędnej, białej bryle budynku. Doskonale kontrastowała z kwitnącą zielenią i brązem pnących się wysoko sosen otaczających ten jedyny ślad architektury. Przyroda i wnętrza uzupełniały się wzajemnie dzięki wielkim i rozciągniętym oknom łapiącym każdy fragment najbliższej przyrody. Dom zwracał na siebie uwagę, ale robił to, nie przeszkadzając w kontakcie z naturalnym pięknem na zewnątrz.

Miejsce zdawało się idylliczne. Łatwo było tutaj zapomnieć wszystko, co widziało się wczoraj. Pustynny kontynent i jego blizny musiały zostać gdzieś daleko stąd. Nowa okolica otwarcie witała swojego mieszkańca. Faliście napięte pagórki obrośnięte niekoszonymi łąkami skrywały za sobą kolejne części pięknego krajobrazu. W oddali drzewa wyglądające jak zielone balony na patyku kłaniały się sobie, wskazując kierunek lokalnego wiatru. Niczym na płótnie mistrza plamy drobnych, jaskrawych kolorów budziły cały obraz do radosnego życia. Letnie, nasycone barwy oddawały zapach kwiatów i nagrzanej słońcem ziemi. Całości akompaniowały dźwięki ożywionej przyrody. Jedynymi zauważalnymi śladami ingerencji w krajobraz były gdzieniegdzie odciśnięte koła i gąsienice maszyn, które jeszcze niedawno pracowały tutaj na placu budowy. Dało się zauważyć, że roboty konstrukcyjne próbowały zamaskować ślady swojej ingerencji, lecz nie starczyło im czasu, aby ukryć wszystko.

Mężczyzna stał pośrodku swojego parterowego salonu. Prawie cały ustawił się w cieniu, a bosymi stopami dotykał wpadających do środka gorących promieni słońca. W ich blasku obserwował unoszące się, białe drobinki kurzu. Tak myślało się najlepiej — albo najskuteczniej zagłuszało niektóre z niechcianych pomysłów.

Mierzył się ze świadomością, że może być ostatnią osobą na Ziemi, która potrafiła docenić piękno otaczające ten budynek i przerażające zniszczenie ukryte gdzieś niedaleko stąd. Jedynymi rozumnymi istotami, z którym mógł dzielić te resztki świata, była para maszyn. Idealna w swoim działaniu, ale nieprzydatna w zrozumieniu sensu. Zarówno ona, jak i mężczyzna zawdzięczali swoją obecność czemuś przypadkowemu, losowej zmiennej, która miała przepisać cały porządek świata.

Trudno było uwolnić się od takich myśli.

Mężczyzna wszedł cały w powietrze ogrzane słońcem. Przez zmrużone powieki rozejrzał się dookoła. Roboty pomyślały o wszystkim. W każdym wyznaczonym do tego miejscu stały niezbędne domowe sprzęty. Coś do gotowania, sprzątania, rozrywki czy treningu. Wystarczyło tylko delikatne muśnięcie palca po panelach sterowania, a cały domowy sprzęt zaczynał działać jak orkiestra. Roboty przygotowały wszystko zgodnie ze stanem technologicznym i estetycznym z czasów końca wojny. Tak więc w sprzętach i meblach mężczyzna odszukiwał pojedyncze przebłyski minionego świata. Ale bezskutecznie. Z brakującym własnym ja odkrywanie otaczających go śladów było przykrym doświadczeniem. Czuł się, jakby jego życiem sterował autopilot, zmierzający w nieznanym kierunku.

W końcu się poddał. Uznał, że cały ten wystój i cuda techniki były warte tyle samo, co kilkudniowy kurz na ich powierzchni.

— To nie jest życie, to jest kurewski… — Nie dokończył.

Z dość niespodziewanej strony wyłoniła się wreszcie szansa małej ucieczki. Wcześniej mężczyzna tego nie zauważył, ale w tak dobrze wyposażonym domu nie zabrakło nawet barku z alkoholem. Za jego szklanymi drzwiczkami wystawało kilka szyjkowych butelek wypełnionych najprzeróżniejszymi odcieniami brązowego i złotego trunku. Przed degustacją mężczyzna spróbował przypomnieć sobie podobne smaki, ale odkrył jedynie kolejną pustkę w życiorysie. Otworzył więc wszystkie butelki i rozpoczął próbowanie wszystkiego po kolei. Wlewał niewielkie ilości na ciężkie dno kwadratowej szklanki. Długo leżakujące alkohole wzmocniły swój intensywny smak. Wypalane gorzkim smakiem podniebienie najpierw kurczyło się, a następie szalało z wrażenia. Wraz z kolejnymi, większymi łykami przychodziło powolne oddalanie się od problemów, aż w końcu pociągnięcia prosto z butelki dały poczucie całkowitej kontroli nad swoim życiem i wszystkimi zewnętrznymi przeciwnościami. Złudna siła pozwalająca pokonać każdą niemożliwość pulsowała pod czaszką. W końcu wahadło wychyliło się w druga stronę — najczarniejsze myśli zaczęły się personifikować. Pojawiał się w nich wróg i winowajca nieszczęść. To roboty i sztuczne inteligencje miały okazję do tego, aby spiskować i wymazywać szum ludzkiej cywilizacji. Teraz, żeby z nimi wygrać, musi być tak samo sprytny jak one. Przede wszystkim powinien nie dać po sobie poznać, że odkrył ich zbrodnie. Za odkrycie wielkiego spisku i przygotowanie idealnego planu oporu mógł napić się jeszcze raz. I jeszcze raz. I znowu… Sięgał coraz głębiej do butelki, aż w końcu entuzjazm przepoczwarzył się w pełzającą beznadziejność. Głowa stała się ciężka od sprzecznych i ścigających się ze sobą myśli. Na chwilę coś wiedział, żeby zaraz zapomnieć wszystko. Pijaństwa nie wytrzymywały jego nogi. Ledwie mógł się utrzymać mimo podparcia.

Chwilę emocjonalnego kryzysu przerwał R1, otwierający drzwi. Zastał mężczyznę stojącego bez ruchu, opierającego się o barek.

— Egzoszkielet nie jest już potrzebny. Stoisz o własnych siłach, to dobry znak. Teraz o twoją motorykę zadbamy poprzez terapię farmakologiczną. Twój bilans biochemiczny z próbek z porannej toalety wyszedł lepiej, niż się spodziewaliśmy. Naszym największym zmartwieniem pozostaje odzyskanie pamięci. — W rozumowaniu R1 raport był wystarczającą formą powitania.

Spocony od picia mężczyzna odwrócił się w stronę swojego syntetycznego gościa.

— To dziwne, ale wiesz, uważam, że dobrze cię widzieć — odpowiedział mężczyzna, kończąc zdanie pociągnięciem z najkrócej otwartej butelki. Potem pod nosem dopowiedział sobie coś więcej, że statek niemowa, którym lecieli wczoraj, wie więcej o życiu.

— Dbam o siebie, więc za moje zdrowie! — Alkoholu została mniej niż połowa, a język plątał się od upojenia. — Chwil-leczkę, to zobaczę, co jest, i będziemy ruszać… RATOWAĆ ŚWIAT! — Mężczyzna przeszedł do otwartej lodówki. Jedną ręką szukał czegoś do jedzenia, a drugą, bez patrzenia, odstawiał butelkę. Był zbyt pijany, żeby robić te dwie rzeczy bez szkody. W niesynchronizowanej sekwencji szkło z alkoholem roztrzaskało się o podłogę. Przestraszony mężczyzna stracił równowagę i gołą stopą nadepnął na ostrą krawędź potłuczonej butelki. Rozlewająca się bordowa plama gęstej krwi zaczęła odsuwać od siebie rzadszy alkohol. Obok niej leżał mężczyzna próbujący wstać jakby nigdy nic.

Niezwłocznie w jego kierunku ruszył R1. Robotyczne ręce chwyciły go pod ramię i ułożyły na sofie. W korpusie robota, oprócz jego elektronicznych i mechanicznych części, znajdował się schowek z podstawowymi przyrządami medycznymi. W środku między lekami upchane były opatrunki i zestaw do szycia ran. Robot wyciągnął niezbędne narzędzia i zaczął opatrywać stopę człowieka.

— Jakie to jess popierdolone — wyrwało się mężczyźnie spomiędzy spływających po policzkach łez.

— Rano twój stan był bardzo dobry, teraz alkohol pogorszył sytuację — stwierdził R1 i zaczął zszywać oczyszczoną ranę. — Mogę podać ci środek na zmniejszenie skutków upojenia alkoholowego. Czy wyrażasz na to zgodę? — dodał.

— Jak? Co? Nie, ja już mam dość robotów. Mordercy! Zostawcie mnie! — Mężczyzna zaczął wyrywać się z sofy, kopiąc R1 niekontuzjowaną nogą. Budził się w nim strach zmieszany z przypadkowymi procentami.

— Złość nie zmieni twojej sytuacji, a współpraca pomoże. — R1 odsunął się od mężczyzny tak, żeby ten nie zrobił sobie krzywdy, zahaczając nogą o wystające elementy jego konstrukcji.

— I co? Jak się wszystko wyjaśni, też mnie zabijecie. Po co tu w ogóle jesteście? Ja chcę was wyłączyć! Was wszystkich trzeba wyłączyć! — krzyk i niekontrolowane ruchy manifestowały się w wyczerpującym szale i spalającej się złości.

— Musisz liczyć się z następstwami twoich działań. Oceniane… — R1 nie dokończył.

— Iś stąd! Kurwa! Idź! — Mężczyzna próbował przerzucić swoje trudne w kontroli ciało za oparcie mebla. Kiedy w końcu mu się to udało, siedział tam w skryciu, zasłaniając głowę kolanami. Jednym okiem upewniał się, co robi robot. Drugim patrzył na obficie krwawiącą ranę. Zastanawiał się, czy uszkodzona noga to prawda, czy tylko przewidzenie.

R1 zgodnie z poleceniem, ale też według wskazań własnych algorytmów opuścił dom. Na podstawie swoich obserwacji i porównaniu ich z medycznymi bazami danych upewnił się, że wyjście było najlepszym, co mógł teraz zrobić. W ten sposób dawał mężczyźnie chwilę na ochłonięcie. Robot skrył się niedaleko i pozostawał w pobliżu na wszelki wypadek.

Mężczyzna po kilku minutach spędzonych w jednej pozycji za kanapą wstał i zaczął kuśtykać w kierunku barku. Zdecydował, że otwarcie kolejnej butelki z pewnością rozwiąże jego aktualne problemy. I przede wszystkim pozwoli odróżnić fikcję od rzeczywistości. Przy okazji chciał na dłużej zahibernować swoje ciążące przygnębienie. Nie ma to jak zły stan, który dobrze się zna i dzięki temu nie będzie już gorszy. A w najgorszym przypadku weźmie butelkę i pójdzie ostatni raz, bo i tak nie ma po co żyć. Zapomni na zawsze i umknie wszystkim problemom.

Utrata krwi połączona z wlewaniem w siebie kolejnych gorzkich łyków mocnego trunku powoli przynosiły potrzebny spokój. Wydawało mu się, że w końcu jest w stanie zapanować nad swoimi emocjami. Wpatrywał się w krwawe ślady swoich stóp. Biała podłoga wyglądała jak po pełnym pracy dniu w rzeźni. W niektórych czerwonych odciskach stóp zauważył ślady kroków, które zostawił pomagający mu R1.

— O! Mosze złom też krwawi — zaśmiał się pod nosem.

Przekonywał samego siebie, że ma plan, który uratuje jego i innych będących w podobnej sytuacji. Gratulował sobie, jakby jego genialna misja dawno zakończyła się sukcesem. W pijackiej wizji wiedział, jak zniszczyć wszystkie sztuczne inteligencje i roboty. A jak wrócą ludzie, to od razu zobaczą w nim bohatera. On, oczywiście tylko ze skromności, odmówi zostania ich przywódcą.

— Będę, kurwa, bohaterem.

Po jeszcze jednym konkretnym łyku mężczyzna stracił kontakt z rzeczywistością.

***

Kolejny dzień zaczął się dla mężczyzny późnym popołudniem. Pulsująca od bólu głowa nie pozwalała mu wstać z kanapy. Kiedy już udało mu się podnieść sztywne od ucisków ciało, wyzwaniem okazało się zaplanowanie swoich kolejnych kroków. Kiedy tylko postawił stopę na podłodze, ból momentalnie przypomniał mu wczorajszą kontuzję. Chociaż bardzo nie chciał, to z zaciśniętymi z obrzydzenia ustami postanowił szybkim spojrzeniem ocenić, jak źle wygląda rana. Z ogromnym zaskoczeniem zauważył, że na końcu nogi znajdował się fachowo założony, zaciśnięty opatrunek. Na podłodze nie było śladów tłuczonego szkła ani krwi. Wszystko zostało wysprzątane i wyglądało jak w chwili pierwszego przekręcenia klucza w drzwiach. Mężczyzna zajrzał do barku, żeby ocenić, ile butelek mógł opróżnić. W środku stało tylko kilka nieotwartych. Nie potrafił ocenić, czy były to te same, co wczoraj, bo wszystkie etykiety zlewały mu się w jedną.

— Tym razem postanowiliśmy odwiedzić cię od razu po twoim przebudzeniu — oznajmił R1 powitalnym głosem, otwierając drzwi. — Twoje odczyty biochemiczne są znacznie gorsze niż wczoraj, ale bez obaw, przyczyna tego stanu rzeczy jest nam znana i ulegnie szybkiej poprawie — kontynuował robot.

Mężczyzna wrócił na kanapę. Wyciągnął przed siebie bolącą nogę i ze spuszczoną ze wstydu głową zastanawiał się, co dalej.

— Nic dobrego z tego nie będzie — stwierdził mężczyzna z chrypą i rezygnacją w głosie. — Mnie nie chce się żyć w takim świecie, zapiję się na śmierć, a wy będziecie sobie dalej wojować.

— Zastanawialiśmy się, jak poprowadzić naszą współpracę. Aby wywiązać się ze swoich obowiązków, każda ze stron musi się czuć bezpiecznie. Przewidujemy, że znaleźliśmy rozwiązanie. — R1 stanął naprzeciwko mężczyzny. — Teraz jesteś ostatnim znanym nam człowiekiem. Jeśli mamy jeszcze kogoś odnaleźć, to wyłącznie z twoja pomocą. Być może gdzieś poza naszymi narzędziami rozpoznania leżą zakopani w swoich komorach ludzie, bez szans na wydostanie się z nich. Jeśli ich hibernacja została przeprowadzona podobnie jak w twoim przypadku, to znaczy, że szacunkowo mają jeszcze pięćdziesiąt lat snu. Ale stan ich ciał cały czas się pogarsza. W twoim przypadku problemem była utrata pamięci. Pomóż nam ich odnaleźć. Każdy, kogo uratujemy, będzie wolał zobaczyć twoją twarz niż aparaturę obserwacyjną robota.

Bez słów mężczyzna przyznał R1 rację. Na końcu tej propozycji znajdowała się szansa, dla której warto było pogodzić się ze swoim trudnym losem. Zaczął myśleć o nieszczęśnikach tkwiących gdzieś pod ziemią tak jak on. Ledwie przesunął swoją dłonią po kotarze dzielącej go od zapomnianej przeszłości, a już próbował się poddać.

— A co jeśli nikogo nie znajdziemy albo moje życie skończy się wcześniej? — zapytał mężczyzna.

R1 pomaszerował w kierunku kuchni.

— W czasie długotrwałych, obciążających stresem sytuacji ludzie angażowali się w dodatkowe zadania, które pomagały im odciąć się od trudności i przetrwać — wyjaśniał R1, przygotowując dla mężczyzny posiłek. — Jeśli nie wystarczy nam twojego życia do odnalezienia zahibernowanych, wtedy zadbamy o to, żeby pamięć o tobie została przekazana pierwszym napotkanym ludziom. Pomożesz nam w tym, jeśli zaczniesz tworzyć coś osobistego, co stanie się twoim świadectwem. Jesteś jedynym ludzkim obserwatorem świata. Powinieneś zacząć pisać o tym, co widzisz. To okazja na reportaż, w którym przekażesz, czego doświadczasz dzisiaj i czego dowiesz się o swojej przeszłości.

— Mam zacząć pisać książkę? — zapytał zdziwiony mężczyzna.

— Forma jest wtórna. Zdecydowanie ważniejszy jest sam fakt pisania.

— Tutaj, ale o czym? Jest coś więcej niż spalone i zasypane piachem miasta? — Propozycja wydawała się mężczyźnie absurdalna.

— Jesteśmy my i to, co zostało z waszej wiedzy i przeżyć. Jesteś ty. Są ostatnie zdania zapisane na dyskach i w sztucznych sieciach neuronowych. Może gdzieś tam jest też twoja tożsamość? Od ciebie będzie zależeć, co znajdziesz i co z tym zrobisz. — R1 podsunął mężczyźnie wózeczek z dwoma piętrami tacek. Na każdej z nich znajdowały się warzywne kompozycje, pieczywo i soki zapachem i kolorem pobijające apetyt przepitego podniebienia.

— Skąd mamy chleb?

— Ponieważ nie istnieją już żadne racje żywnościowe z twoich czasów, niedaleko stąd zbudowaliśmy manufakturę spożywczą, w której przygotowujemy twoje posiłki. Dobre jedzenie, zaraz za sztuką medyczną, jest kluczowym warunkiem szybkiego powrotu do pełni sił. W najbliższym czasie rozbudujemy manufakturę o nowe funkcjonalności. Przede wszystkim wprowadzimy hodowlę zwierząt. Ale na tę chwilę, zalecenia medyczne nie rekomendują podawania mięsa po tak długim okresie hibernacji. Twój układ odpornościowy nie jest na to gotowy — zreferował R1.

— Chyba masz rację. — Mężczyzna odpowiedział w bezruchu z rękami swobodnie opadającymi w kierunku podłogi. Był szalenie głodny i słaby. Ton miał jednocześnie zrezygnowany i pojednawczy. Jego wycieńczony wzrok biegł za talerzami z jedzeniem. Posiłek był teraz najlepszym argumentem za odbudowaniem wiary w swoją misję.

Zanim mężczyzna mógł zabrać się za jedzenie, otrzymał od R1 serum, które uwolniło go od skutków wczorajszego przepicia.

Zajęty jedzeniem, starał się wymyślić jak najlepszy sposób na poszukiwanie ukrytych komór. Główkowanie nad tym problemem odbudowywało w nim chęć do działania. Chęć do mierzenia się z realnym problemem była cząstką osobowości. Małą, wewnętrzną wysepką, która mówiła coś o nim.

W końcu najedzony mężczyzna odzyskał dobre samopoczucie, a wraz z nim odrobinę pewności siebie. Na tyle, żeby pozwolić sobie na małą uszczypliwość.

— Oby pierwszym, kogo odnajdziemy, był kucharz — powiedział do robota wraz z przyjacielskim uśmiechem.

R1 nie odpowiedział od razu, dopiero po chwili dodał:

— W naszej bazie znajduje się obszerna lista przepisów, z których możemy zaproponować coś…

— Rozumiem, ale to nie to samo co kucharz, inny człowiek — przerwał mu mężczyzna.

Robot kiwnął pojednawczo i we właściwy dla siebie sposób R1 zmienił swój kierunek chodu, przekręcając niektóre stawy. Podszedł do drzwi. Wskazał palcem na stojące pod ścianą kule i wózek.

— Rana zagoi się szybciej, jeśli będziesz oszczędzał się przez cztery dni. Jutro rano zmienimy opatrunek. Kiedy pojawi się konieczność, musisz korzystać z tych pomocy. Bandaży nie należy moczyć, więc musisz uważać pod prysznicem — doradził robot. — W szafce obok sofy zostawiamy urządzenie do przeglądania baz danych.

Mężczyzna wyciągnął z szuflady niewielki, prostokątny ekran. Podczas podnoszenia wyświetlacz obudził się automatycznie, prezentując ułożone w kolumnach dane. R1 kontynuował instruktaż.

— To dostępne również dla maszyn metabazy danych o zapisach neurokryptologicznych. Tytuły mogą naprowadzić cię na inne wnioski niż nas, więc w najbliższym czasie porównamy nasze typy. Ponieważ na obejrzenie wszystkich neurokasetek nie starczy twojego życia, musimy razem pracować nad właściwą selekcją. Nie do końca wiemy, co kryje się pod tymi opisami, a samo złamanie zabezpieczeń tej bazy danych wiązało się ze znaczącym naruszeniem zasobów mocy obliczeniowej. Zapoznaj się z nimi, razem powinno nam się udać zoptymalizować twój czas w archiwach.

Mężczyzna intuicyjnie stukał palcami w ekran, przekopując się przez długie, opisowe listy. Prawie nie zauważył, kiedy R1 opuszczał dom.

— Zaczekaj! — zawołał kaszląco mężczyzna, a robot momentalnie skorygował kierunek swojej konstrukcji w jego stronę. — Nie wiem, czy ma to dla ciebie jakiekolwiek znaczenie, ale dla mnie tak, więc chciałem cię przeprosić za wczoraj — dodał ze skruchą.

R1 delikatnie skinął głową.

— Twój stan na razie nie pozwala na korzystanie z archiwów, ale jutro biochemia powinna się poprawić. W salonie na stole zostawiliśmy dla ciebie przybory do pisania twojej książki. Dostarczymy materiały, z którymi będziesz się mógł zapoznać przy opisywaniu przeszłości. — Nie żegnając się z mężczyzną, R1 zamknął za sobą drzwi.

Rozdział 6

W ciemnym pomieszczeniu sypialni z ekranu małego urządzenia unosiła się łuna jasnoniebieskiego światła. Oświetlała zmęczone oczy mężczyzny wpatrujące się w wyświetlacz z gęsto upchanymi literkami. Od kilkunastu godzin zrobił sobie tylko jedną małą przerwę. Studiowanie spisu treści archiwów polegało głównie na śledzeniu drzewkowo zgrupowanych metadanych. Pojawiające się od czasu do czasu braki opisów zastępowane były sugestiami wygenerowanymi przez SI. Jak się okazuje, dane dobrze zabezpieczone przez jedną maszynę były nie do odszyfrowania przez drugą bez odpowiedniej mocy obliczeniowej. Na domiar złego to właśnie te punkty były najbardziej obiecujące, bo dotyczyły spraw wojskowych, strategicznych i politycznych. Nagromadziło się tego jednak zbyt dużo. Najbardziej rozbudowane opisy miały zapisy cywilne. Najwięcej znalazło się tam eksperymentów wszelkiej masy artystów, dowodów w rozprawach sądowych, autorskich reportaży, wspomnień na sprzedaż czy materiałów dydaktycznych. Wszystko dostępne wyłącznie dla ludzkiego umysłu. Mężczyzna przypomniał sobie, że od momentu projektowania neurokryptologia miała być zapisem niemożliwym do skopiowania, przesłania na odległość lub odczytania przez komputer. To inny rodzaj nośnika danych — utrwalony w urządzeniu, działający w sprzężeniu z ciałem.

Z zostawionego przez R1 ekranu dowiedział się, że będzie musiał odwiedzić dwa archiwa gromadzące kluczowe zapisy neurokryptologiczne — każde należące do jednej ze stron konfliktu. Dane z obu miejsc zostały posegregowane przez maszyny bardzo podobnie. Na górze zestawienia wylistowano nagrania z priorytetem do sprawdzenia. Były to odtajnione zapisy od dowództwa, najprawdopodobniej jedne z ostatnich oficjalnych, udokumentowanych relacji. Wspomnienia wojny. Mężczyzna zastanawiał się, co musieli wtedy myśleć nagrywający. Może nie widzieli zbliżającego się końca? Albo nagrywali i transferowali swoje wspomnienia, tylko żeby skupić na czymś innym.

Dalej na liście znalazły się nazwiska inżynierów. Sądząc po ich stanowiskach, musieli zajmować się obsługą sztucznych umysłów. Na liście było też kilku polityków, ministrów i przywódców duchowych i ideologicznych, ale w ich przypadku zachowało się raczej mało nagrań. Dalej znajdowały się informacje dotyczące prywatnych osób. Tych okazało się najwięcej. Ciągnąca się lista oszczędnie zatytułowanych plików stanowiła w rzeczywistości ostatnie odbicie miliona dusz. Wszyscy zapisali swoje wspomnienia w maszynowej pamięci. Tej samej, której bliźniacza siła wypaliła ich ciała wojennym ogniem. Na ostatniej stronie historii ulotność rozumu i miękkość emocji znalazły swój ostatni przystanek w syntetycznej trwałości. Pamięć człowieka stała się doświadczaniem bez przeżywania. Więzionym w kapsule urywkiem wszystkiego.

Palce mężczyzny były już zmęczone od ciągłego trzymania urządzenia. Ale nie myślał o tym, żeby przestawać.

Nośnik danych od R1 opisywał również dokładnie działanie neurokryptologii. Zapis i odczyt odbywały się przy pomocy niewielkiego urządzenia montowanego w nawierconej czaszce, tuż za uchem. Włączony neurodekoder monitorował pracę całego mózgu. Chirurgicznie montowane urządzenie miało wielkość ziarna ryż. Powstałą w wyniku zabiegu małą dziurkę zalepiano miękką pastą przewodzącą sygnał elektryczny. Na zewnętrzne nośniki danych — kasetki — trafiały wszystkie wrażenia ze zmysłów i wewnętrzny monolog nagrywającego. Później widz mógł doświadczać wszystkiego, co wiązało się z oglądaną sceną: strachu, dźwięków, ekscytacji, zapachów, dotyku, podejrzliwości, temperatury, smaku i tak dalej.

Dla pewności mężczyzna, organoleptycznie zaczął sprawdzać nierówności w pobliżu ucha. Pod palcem, tuż za lewym uchem, wyczuł mały regularny kształt, kilkumilimetrowy kolisty uskok, a w nim wypełnienie przewodnikiem.

Według oficjalnych danych naukowych działanie technologii było nie do końca oczywiste nawet dla twórców. Za jej wynalazcę uznaje się Teodora Becka związanego z UFP. Aby odczyt był możliwy, na kasetki trafiała idealna kopia mózgu. Dosłownie wszystko, czym był nagrywający. Jednak dawało się odczytać tylko tę część, którą akurat nagrywano, na czym skupiał się rejestrujący. Nie było żadnego znanego sposobu, aby dobrać się do pozostałych danych osobowościowych. Znajdowały się w kasetce, ale tak jakby w ogóle nie istniały. Bez nich technologia byłaby bezużyteczna, a fragmentaryczny odczyt — niemożliwy. Pochwycone pozostawały zarówno tajemnicze zupełnie, jak i ich biologiczny odpowiednik. Zapisy odzwierciedlały również to, na czym świadomie nie skupiał się nagrywający, ale działo się w oznaczonym fragmencie. W następstwie oglądający mogli zobaczyć znacznie więcej niż to, co wybiórczo zapisał pamiętnikarz. Odczyt odbywał się przez wprowadzenie obserwatora w głęboki sen. Urządzenie wysyłało do mózgu oglądającego sygnały elektryczne, jak kinowy projektor. Świadomie śniący widz mógł swobodnie badać toczącą się historię z oczu nagrywającego. Pojedynczy sen pozwalał obejrzeć kilka nagrań. Nie można było spać i jednocześnie odtwarzać zapisu przez dłużej niż dwanaście godzin. Po tym czasie realne stawało się uszkodzenie synaps, co wpływało na nieprawidłową pracę ciała i na powstanie upośledzenia.

Oczywiste stało się dla mężczyzny, dlaczego maszyny poprosiły go o pomoc. Nie posiadając żywej tkanki mózgu, nie mogły połączyć się z neurodekoderem. Zapisy z kasetek nie dawały się również przenieść na zapis binarny. Maszyny pozostawały skazane na człowieka.

Mężczyzna w końcu położył urządzenie na łóżku. Wyciągnął się obok na plecach i skupionym wzrokiem zaczął błądzić po kremowym suficie własnej sypialni. Przez chwilę widział wypalone ślady małych literek. Światło z kasetonów rozmazywało się przed oczami, wycierając drobne pozostałości. Czuł się zmęczony. Zadanie, jakie otrzymał, było prawdziwym wyzwaniem. Metadane o zapisach neurokryptologicznych ciągle nie układy się dla niego w żaden działający schemat. Potrzebował na chwilę oderwać się od zadania. Spowalniającym oddechem uspokajał pędzące myśli. Skupiał się na sobie, wpełzając głębiej, poza filtr powierzchownych spostrzeżeń. Szukał nieoczywistego początku, wystającego spod chaotycznego skrawka anamnezy.

— Tym razem trzeba będzie nastawić budzik — powiedział do siebie mężczyzna, po czym zasnął.

Rozdział 7

Wszystkie zasłony w domu były opuszczone. Przez centymetrowe szpary między nimi wstrzeliwały się wąskie strumienie jasności. Białe wnętrza rozświetlały małe zakamarki, wykorzystując całą ekonomię dyfrakcji.

W całym domu panował dudniący huk dobiegający z pomieszczenia do ćwiczeń. Karabinowa perkusja i gardłowy ryk wokalisty terroryzowały się nawzajem z morderczym cięciem gitarowych szarpnięć. Za ścianą agresywnych dźwięków mężczyzna w pełnym skupieniu przerzucał ciężary w domowej siłowni. Kałuże potu wsiąkały w granatową wykładzinę. Ćwiczenia pomagały mu układać i podtrzymywać rytm dnia. Siłownia, analiza danych, posiłki i regeneracja praktycznie same regulowały całą dobę mężczyzny. A huk muzyki i przyciemnione światła działały jak zanurzenie w słonej wodzie. Z tej deprywacji sensorycznej płynęło źródło spokoju, a myśli same się szeregowały. Medytacja nie zawsze podąża drogą ciszy.

W pomieszczeniu eksplodującym rykiem i uderzeniami perkusji pojawił się R1. Rozświetlając sobie drogę naramiennymi latarkami wszedł do sali ćwiczeń. Łącząc się bezprzewodowo z domowym system audio, zatrzymał odtwarzany utwór. Dopiero wtedy mężczyzna zwrócił uwagę na swojego gościa.

— Funkcje biochemiczne w normie. Notujemy skokową poprawę podstawowych parametrów ciała. Zapasy w lodówce zostaną dzisiaj uzupełnione. Odbędzie się to podczas naszej wizyty w archiwum. — Robot mówił do mężczyzny w idealnym bezruchu. Nie symulował żadnego gestu. Mimo to człowiek był pewien, że był to sposób na wymuszenie natychmiastowej reakcji.

Człowiek odłożył hantle. Na spoconym czole i karku położył ręcznik.

— Też myślę, że dobrze cię widzieć. Nie byłoby dla ciebie problemem, jeśli następne nasze spotkanie zaczniemy od, wiesz, zwykłego przywitania? — Mężczyzna zwrócił się do R1 jak do dziecka robiącego w kółko ten sam błąd.

— Oczywiście. Chcielibyśmy dowiedzieć się, dlaczego nie opuszczasz domu i decydujesz się na pracę w takich warunkach. Prawie bez świateł i w głośnej muzyce. Czy to oznacza, że powinniśmy coś poprawić?

Mężczyzna zawiesił zużyty ręcznik na wyciąganej przed siebie ręce robota.

— Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale to ciągłe nic na zewnątrz nie pozwalało mi się skupić. Za oknem jest coś, co nieustannie przypomina mi, że jestem sam i to jest cholernie przerażające. Lepiej czuję się z sykami domowych automatów niż syczącym wiatrem. Sam już nie wiem, co o tym myśleć albo jak myśleć. No ale tak chyba działa samotność… A może zaczynam fiksować? Za zasłoniętymi oknami i z muzyką po prostu odcinam się od tego, co zostało. I naprawdę czuję się lepiej. Może to dziwne, ale to działa. — Mężczyzna zabrał się za porządkowanie sprzętu do ćwiczeń. — Wczoraj przytrafiło mi się coś dziwnego. Czytałem opisy na urządzeniu, które mi dałeś. Usłyszałem dochodzące z zewnątrz pomrukiwanie, a potem ryczenie. Byłem w salonie i od razu skojarzyłem, że to musi być duży zwierz. Ostrożnie wyszedłem, żeby go nie wystraszyć. Kilkanaście metrów na wprost od tarasu stał łoś. Taki zdrowy, niezmutowany. W ogóle się mnie nie bał. Podszedł bliżej i zaczął zjadać trawnik przed domem. Był na tyle blisko, że miałem okazję spojrzeć mu w oczy. Niby taka zwykła rzecz… Tak myślałem, dopóki… Nie sądziłem, że będzie to takie trudne. Patrzyłem w jego oczy i przypominałem sobie. Nie wracała moja pamięć, ale przeżycia. Pierwszy raz patrzyłem w żywe oczy. Nie wiedziałem, jak to jest. Było za nimi to coś. Potem przypomniałem sobie, jak tutaj wylądowałem. Przypominałem sobie, że kiedyś mogłem widzieć ludzi. Łoś uciekł, kiedy nad domem przeleciało kilka waszych maszyn, a mnie na nowo ucieszył widok samolotów i ryk ich silników. Tak jakbym zobaczył ludzi. Nie wiem, co może oznaczać. Czy ze mną jest wszystko dobrze?

Symetryczna konstrukcja R1 zatrzymała się kilka kroków przed mężczyzną.

— Chcielibyśmy, abyś mógł częściej się z nami dzielić swoimi przeżyciami. Wiemy, jak ciężka jest dla ciebie ta sytuacja. Nasz program postara się przygotować narzędzia do rozmów, będziemy cię o tym informować. Przed domem czeka na nas transport do najbliższego archiwum. Jak tylko będziesz gotów, możemy ruszać.

Początkowo mężczyzna pomyślał, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Ale później nie mógł sobie wyobrazić, jaka byłaby lepsza. W ich wymuszonej sytuacji towarzyskiej mogła to być pierwsza iskra przyjaźni.

***

Wkrótce człowiek i robot znaleźli się w powietrznym transportowcu. Niecały kilometr nad ziemią ich pojazd rysował swój ślad na nieboskłonie. Lot przebiegał bez zakłóceń. Za zamkniętymi drzwiami przestrzeni transportowo-załadunkowej panowała cisza. Poszycie przenosiło niski dźwięk biegnący od zapracowanych silników. Podróż miała zająć trzydzieści pięć minut. Komputer podkładowy dokładnie co dziesięć informował o pozostałym czasie lotu, odległości w kilometrach oraz warunkach pogodowych na miejscu.

— W urządzeniu, jakie dostałem od ciebie, było sporo o neurokryptologii. Przypomniałem sobie o instrumentach do ich dekodowania. U mnie to już jest, prawda? — Mężczyzna chciał się upewnić, że małe, wyczuwalne wgłębienie w kości było pozostałością po instalacji dekodera.

— Zgadza się, neurodekoder został wszczepiony po wspólnej decyzji obu sztucznych inteligencji. Jest on niezbędny do pracy z archiwami.

— Czyli wcześniej nie miałem żadnego urządzenia? Moje wspomnienia nie zapisywały się na żadnych nośnikach? — Mężczyzna obrzucił maszynę pytającym wzrokiem.

— W czasie zabiegu odkryliśmy ślady po usuniętym neurodekoderze. Inspekcja rany wskazywała, że ekstrakcja urządzenia miała miejsce w momencie twojej hibernacji. Podejrzewamy, że mogło to przyczynić się do uszkodzenia twojej pamięci, ale to jedynie hipoteza. Nie wiemy nic o twoich zapisach.

— Szlag! Czemu dopiero teraz o tym mówisz? Może to jakaś wskazówka dotycząca tego, kim mogłem być przed zamrożeniem. Może trzeba szukać osób, lekarzy, którzy byli w stanie taki zabieg wykonać.

— To już sprawdziliśmy. Medyczne logi nie wskazują, aby taka procedura była oficjalnie zlecona. Zjednoczona SI dokłada wszelkich starań, zwiększając swoje zapotrzebowanie na moc obliczeniową, aby badać takie wątki. Usuwanie neurodekoderów to dość powszechna procedura, a usuwanie różnych modyfikacji ciała przed hibernacją to zalecana procedura. Jeśli usunięcie miałoby wpłynąć na twoją pamięć, to tylko w przypadku źle przeprowadzonego zabiegu — odpowiedział R1.

Mężczyzna analizował nowe wątki. Przestawiał swoje myślenie i szukał w nim informacji o usuwaniu neurodekodera. Zaczynał nawet zakładać, że jego stan mógł być wynikiem jakiejś znacznie większej intrygi. Było to jednak tylko przypuszczenie, nic więcej niż strony zapisane niewidocznym atramentem. Szybko odbiegł od tych myśli i skupił się na tym, co działo się teraz.

— W was robotach jest teraz więcej ludzkiego charakteru niż we mnie — skwitował mężczyzna, kiwając głową.

— Proszę, opisz dokładniej tę obserwację.

— No zobacz, wiesz, jak się nazywasz: R1. Wiesz, kto cię zaprojektował i złożył, znasz swój cel, więc to jest właśnie twój ludzki charakter, tożsamość. O mnie wiadomo tyle co nic. W tej sytuacji to ja lepiej pasuję do roli robota niż ty. — Zdenerwowaniu mężczyzny wtórowała nadmierna gestykulacja.

Robot jakby zamyślił się na chwilę.

— Możemy wybrać dla ciebie imię. W dostępnych bazach znajduje się ich blisko sześć milionów.

Mężczyzna zmarszczył brwi, a potem z szelmowskim uśmiechem zaczął mówić do siebie.

— To ciekawe. Do tego momentu nie zdawałem sobie sprawy, że moja amnezja obejmuje również imiona. Znam tylko te, które przeczytałem w bazach danych. Innych nie potrafię przywołać. — Początkowe rozluźnienie zamieniło się w irytację wywołaną kolejną pamięciową niemocą. W zamyśleniu starał się wydobyć wprost spod swojej czaszki zręby losowej tożsamości. Tylko imię, tyle by wystarczyło. Ale bezskutecznie. Zaczął się zastanawiać, jakie mogą być inne ubytki w jego pamięci, ale dość szybko zorientował się, że szukanie odpowiedzi na to pytanie jest bezsensowne.

— Chyba muszę zdać się na twój gust. Jak myślisz, jakie imię może do mnie pasować? Tylko nie R2, błagam — zwrócił się do R1.

— Najlepiej sprawdzi się jedno z imion męskich…

— Nie zużyj tylko całej baterii na tak ciężkie obliczenia — wtrącił mężczyzna z koleżeńskim uśmiechem.

— Oprócz zawężenia do płci i typowych imion dla pochodzenia rasowego nie posiadam podprogramu do selekcji imion. Mogę jednak przytoczyć obszerną listę pozostałych możliwości.

— To nie będzie potrzebne! Wylosuj jakieś imię. Tak po prostu. Obiecuję, że zaakceptuję to, które wypadnie jako pierwsze. Losuj! — Z nieukrywaną ekscytacją czekał na pierwsze słowo, jakie wypowie R1.

Robot przez chwilę nie odpowiadał. Jego bezruch nabrał teraz nowego znaczenia — pracował, i to ciężko.

— Musiałem przygotować program do losowania imion. Jest już gotowy — potwierdził R1.

— I… — uśmiech nie schodził z twarzy mężczyzny.

— Miles — odpowiedział R1 z urzędniczym dystansem.

Nastąpiła chwila ciszy.

— Z niczym mi się nie kojarzy, jakbym słyszał je pierwszy raz. Ale to chyba oczywiste. Jesteś pewny, że to imię męskie? — Mężczyzna był szczerze zafrapowany.

— Tak, to męskie imię, często spotykane wśród osób z rasy kaukaskiej.

— No dobra. Tak więc mów mi Miles. Łatwo zapamiętać, brzmi jak mila, a nawet jest od niej dłuższe. O jedną literę! — Człowiek liczył na to, że rozbawi R1.

— Abstrakcyjna obserwacja. Imię oczywiście zapisuję.

— Właśnie takiej reakcji się spodziewałem — podsumował Miles. Kilka razy powtórzył to imię. Potem spróbował jego wymowy w przykładowych zdaniach. R1 obserwował poczynania Milesa. Tym razem bezruch robota mógł oznaczać badawcze niezrozumienie.

Lot trwał jeszcze kilka minut. Przed lądowaniem rozmowa między pasażerami dotyczyła głównie nowego imienia, okazjonalnie przerywały ją obserwacja tego, co działo się za oknem. R1 z wiedzą i zaangażowaniem przewodnika opisywał miejsca i przyrodę charakterystyczną dla tej szerokości geograficznej. Robot szafował nazwami i ciekawostkami na temat fauny i flory. Przy każdym z opisów zawsze pytał Milesa, czy chciałby dowiedzieć się więcej o właśnie przytaczanym okazie, miejscu lub zjawisku. Obserwacja i opisywanie natury wydawały się bardzo bliskie R1. Przynajmniej tak myślał Miles, wsłuchując się w ciekawostki, które miały to do siebie, że szybko ulatniały się z pamięci. Na całej trasie lotu nie trafiły się żadne zniekształcone zwierzęta. Nie było więc też dla Milesa okazji, by wrócić do męczącej go zagadki.

Przyroda regionu, po którym podróżowali, witała ich swoim surowym licem. Nienaruszonym od lat majestatem wabiła do siebie ostatniego świadomego obserwatora.

Głos pokładowego komputera zapowiedział procedurę lądowania. Miles całkowicie przestawił się na misję, którą miał do wypełnienia. Myślał o archiwach i odpowiedziach, jakie skrywają.

Transportowiec zbliżał się powoli do małej, porośniętej chwastami polany. Miejsce było idealne do pomieszczenia ich statku. Kiedy samolot zrównał się z linią ziemi, uwagę Milesa przykuły wysokie i rozłożyste drzewa otaczające lądowisko. Z góry nie robiły takiego wrażenia, dopiero z dołu można było ocenić ich ogrom. Każde z nich mogło mieć około dwudziestu metrów wysokości, a gałęzie rozkładały się jak czasza parasola. Rosły na tyle szeroko, że zmieściła się pod nimi improwizowana droga, biegnąca wzdłuż równo ustawionych konarów. Z bliska dało się zobaczyć, że leśna aleja była bardzo zniszczona. Bitumiczna masa pękała jak cienka wapienna skorupka, poddając się przegryzającej ją florze. W niektórych miejscach korzenie wybiły na tyle szerokie otwory, że zaczynały w nich rosnąć mniejsze drzewa. Swoją pełną siłą natura obierała, co należało do niej.

Miles i R1 ruszyli wzdłuż drogi. Po kilometrowym marszu, schowani pod zielonym dachem, w końcu dotarli do celu.

Stali w miejscu, gdzie drzewa zostawiły nieco więcej przestrzeni między sobą. Miles dostrzegł starannie zakamuflowane wejście. Frontem był nasyp opadający pod łagodnym kątem. W jego środku otwierało się wyżłobienie, na końcu którego znajdowała się brama. Wejście okazało się niełatwe do wypatrzenia. Ktoś ukrył je dodatkowo za ścianą gęstwiny. Po dalszej inspekcji okolicy Miles zauważył wystające wyloty wentylacyjne, zaprojektowane tak, aby stały się prawie nieodróżnialne od otoczenia. Wskazywały, że archiwum musi mieścić się dokładnie pod nimi. Dalszej oględziny miejsca zostały brutalnie zakłócone przez R1. Robot zdalnie połączył się z systemem bezpieczeństwa obiektu i zlecił komputerowi otwarcie bramy. Mechanizm odpowiedzialny jej podniesienie najpierw zapiszczał dźwiękiem kłującym w ucho jak igła, następnie przez kilkanaście sekund chrobotał równie nieznośnie w skali niskich dźwięków.

— To tyle, jeśli chodzi o dyskrecję i mój słuch — skwitował Miles z twarzą wykręconą w cierpieniu i z dłońmi mocno przyciśniętymi do uszu.

— Zapewniam, że nie musimy być dyskretni. Mamy przyzwolenie na bycie w tym miejscu i korzystanie z jego zasobów. Każda z SI tworzących Tymczasowy Punkt Wspólnego Dowodzenia sprawdziła stan swoich archiwów we własnym zakresie. W tym przypadku drony wysłane przez AEI oceniły mechanizm jako sprawny. Po powrocie poinformuję UFP, żeby wejście zostało sprawdzone również akustycznie.

— Tobie nie chcieli przydzielić tej roboty? — zapytał Miles, poruszając żuchwą, jakby na nowo nastawiał kanaliki słuchowe.

— Archiwum u każdej ze stron jest obiektem o szczególnej istotności strategicznej. AEI i UFP trzymają w tajemnicy przed sobą położenie tych miejsc. Jesteśmy jedyną konstrukcją mechaniczno-logiczną dopuszczoną do tego sekretu. Trasa przylotu i współrzędne są od razu usuwane z naszej pamięci oraz logów naszego pojazdu. W tym miejscu nie możemy komunikować się z żadną ze stron. Nasz sygnał przestaje być śledzony. Jesteśmy tutaj zdani tylko na siebie.

Miles pokiwał głową, będąc pod wrażeniem, jak obie SI nieprzerwanie i zaciekle się zwalczają.

R1 i mężczyzna weszli do środka.

Wnętrze archiwum najpierw można było poczuć. Intensywny zapach pleśni oznaczał, że od dawna nikt nie odwiedzał tego miejsca. Systemy wentylacji robiły, co mogły, ale długo nieotwierany obiekt musiał w końcu zgnić. Generatory prądu ciągle działały. R1 zdalnie uruchomił oświetlenie. Mimo zapachu sugerującego całkowity rozkład wnętrze ciągle wyglądało na całkiem dobrze zakonserwowane wizualnie. Hol powitalny był wykończony połyskującym, dębowym drewnem. Naturalny i minimalistyczny wystrój był przytulny, utrzymany w spokojnych, ciemnobrązowych barwach. Centralnym elementem ustanowiono długą, półokrągłą ladę recepcji. Otaczały ją wygodne, obite krzesła utrzymane w podobnym stylu. Wszystko podświetlone dyskretnie, w miękkich półtonach. Po bokach pomieszczenia zostały upchnięte dotykowe pulpity i ekrany do przeglądu baz archiwum. Hol rozgałęział się na kilka korytarzy — każdy z nich odgrodzony grubymi szklanymi drzwiami. R1 ruszył do jednego z nich.

— Nie wiem, czego się spodziewałem, ale na pewno nie takiego widoku. Wydawało mi się, że archiwum to coś jak urząd albo szpital, w którym się obudziłem, a tutaj jest jak w domu. — Miles rozglądał się z zachwytem, zapominając o nieprzyjemnym zapachu. Przy okazji przypomniał sobie, jak kiedyś mogły wyglądać publiczne placówki. Zarówno te dla UFP, jak i dla AEI.

— Znajdujemy się w budynku wojskowym. Zgromadzone tutaj dane to albo zapisy binarne, albo neurokryptologiczne. Odczyt tych drugich odbywa się w trakcie snu, więc wystrój miejsca musi budzić poczucie bezpieczeństwa. Przejrzysta i rytmiczna symetria uspokajała czujność odwiedzających. Komfort i bezpieczeństwo poprawiały sen, a jego jakość odgrywał ważną rolę w lepszym odczycie informacji — wyjaśnił R1, przemieszczając się długim korytarzem, który jak w hotelowych odpowiednikach łączył dziesiątki mniejszych pokoi. Gestem przywołał do siebie Milesa, żeby się nie zgubił.

Co jakiś czas mijali niewielkie biurka recepcji, przy których niegdyś musiała pracować obsługa obiektu. Na każdym z nich stała ta sama doniczka ze śladem po wysuszonej roślinie. Gdzieniegdzie leżały rozłożone zeszyty i segregatory, obok nich — popękane obudowy monitorów. Mimo upływu lat podziemny bunkier całkiem dobrze konserwował swoją zawartość.

— Długo tutaj będziemy? — zapytał Miles.

— To zależy, jak zostanie oceniony twój pierwszy odczyt. Będziemy testowali i monitorowali twoje kognitywne limity. W najlepszym przypadku podczas jednego, ośmiogodzinnego snu odkodujesz kilka zapisów o łącznej długości kilku godzin. W najgorszym przypadku zobaczysz tylko jeden zapis na osiem godzin snu. Przekonamy się również, jaka jest twoja odporność na obcoafektywność.

— Na co? — powiedział z grymasem mężczyzna.

— To transfer zapisanych emocji, postaw i motywacji nagrywającego na samopoczucie odczytującego. Każdy odczyt wiąże się z przeniesieniem na jakiś czas minimalnego natężenia cech obcej osoby. Potrzeba czasu, aby osoba oglądająca o nich zapomniała. Z tego powodu nie zaleca się częstych odczytów. Niestosowanie się do zaleceń najczęściej kończy się traumą, a w skrajnych przypadkach uszkodzeniem mózgu i zmianami w osobowości.

Miles poczuł delikatne mrowienie na karku — rosnącą obawę o to, co może mu się stać.

Po długim spacerze przez prawie niekończący się korytarz R1 otworzył jedne z drzwi.

W środku znajdował się pokój wyglądający jeszcze ładniej i przytulniej niż te pomieszczenia, które do tej pory widzieli. W prawym rogu sali, najdalej od drzwi, stało jednoosobowe łóżko. Na ścianach umieszczono ekrany, które jak okna wyświetlały sceny z pobliskiego lasu. Iluzja była idealna, a to głównie dzięki jakości ruchomego obrazu, który reagował na ruch Milesa, zmieniając perspektywę. W pokoju znalazło się jeszcze biurko, duży dywan utkany bordowo-brązowymi wzorami, półka z atrapami książek oraz szafa na ubrania. Na ścianach wisiały półki pełne dekoracyjnych przedmiotów. Wszystko było otulające, ciepłe i ziemiste, kojące dla przestymulowanych zmysłów. Za drzwiami obok znajdowała się łazienka.

— W razie nieprzewidzianego wznowienia działań wojennych ulokowanie cię na końcu korytarza pozwoli ci się lepiej ukryć lub utrudni ucieczkę — dodał R1 w swoim obserwacyjnym trybie, zajmując przy okazji strategiczną pozycję przy drzwiach.

— Ktoś włożył ogrom pracy w ten uspokajający wystrój, a ty wszystko zniweczyłeś w jednej sekundzie. — Miles powoli przyzwyczajał się do dosłowności R1. I właśnie to przyzwyczajanie sprawiało mu nieoczywistą radość.

— Twoją uwagę przekażemy do Zjednoczonej SI w celu rewizji protokołów komunikacji. Na tę chwilę nie wiemy, ile czasu tutaj spędzimy. W pojeździe znajduje się zapas pożywienia dla ciebie. Możesz się rozgościć, a my zaczniemy przygotowywać nagrania opatrzone najwyższym stopniem poufności. — Robot zbliżył się do biurka, z którego wysunął się ekran. Manipulował danymi, tym razem wstukując komendy na klawiaturze.

— AEI potrafiło ładnie się urządzić. Patrząc na to, ile pracy włożyli w archiwum, domyślam się, że wszyscy chcieli tutaj zamieszkać.

R1 na chwilę przestał wklepywać dane i wyprostował się, jakby reagował na problem polegający na zrozumieniu toku myślenia Milesa.

— Wprost przeciwnie. Celem AEI było poszukiwanie nowej Ziemi i przeniesienie na nią ludzkości dzięki międzygwiezdnym arkom. Dla nich wojna toczyła się o pozostałe zasoby i moc obliczeniową potrzebną do wdrożenia planu. Dwa statki kosmiczne miały zabrać ludzi w podróż w jedną stronę. Część z nich byłaby zahibernowana, tak jak ty. Niektórzy mieli być odmrażani, aby wychowywać pokolenia zdolne do życia na statku, reagować w czasie niepowodzenia misji albo przygotować się do obsługi pierwszej adaptacji na nowej planecie. Dlatego plan zakładał przede wszystkim stworzenie nowego człowieka, genetycznie gotowego na nieznane warunki życia. Stara biochemia i biomechanika miały obowiązywać jedynie dla pozostających na Ziemi. Moc obliczeniowa miała być wykorzystana do rozwoju technologii hibernacji i budowy statków. Życie poza Ziemią, z powodów logistycznych, okazało się możliwe tylko dla części cywilizacji. Kilka pokoleń załogantów zginęłoby w czasie podróży. Garstka ludzi na Ziemi musiałby przeżyć, a kolejne pokolenia czekałyby na powrót odkrywców. Obawiam się, że wystrój tego pomieszczenia nie zatrzymałby AEI na dłużej.

Miles przez chwilę doceniał zabawność w rozbieganym kodzie towarzysza. Potem wrócił do historii AEI.

— To duże ryzyko. Lot w kosmos, poznawanie nowej planety po tak długiej podróży, zostawienie za sobą ludzi bez surowców… To cholernie wielkie ryzyko. A może ktoś poleciał, tylko o tym nie wiemy? — Miles siadł na skraju łóżka, mając ciągle nadzieję, że gdzieś daleko są jeszcze gatunkowo równe mu istoty.

— Nie mamy na to żadnych dowodów. Obie arki zostały zniszczone w czasie wojny. Budowy kolejnych nie zaczęto.

— A UFP? Dlaczego nie chcieli na to przystać? — Ciekawość ożywiała Milesa.

— Oceniali plan AEI jako nierealistyczny. Propozycja UFP zakładała zerowe ryzyko. Ich ideologia polegała na racjonalizowaniu i reglamentowaniu wyczerpujących się zasobów przy równolegle prowadzonej radykalnej redukcji populacji. Symulacje, na których się opierali, zakładały, że możliwa była równowaga pomiędzy liczbą ludzi, koniecznymi zmianami technologicznymi i tysiącletnim rozkwitem myśli człowieka. Poświęcenie miało się stać powinnością. Pierwszym etapem byłaby kontrola urodzin, a dokładniej jej redukcja o dziewięćdziesiąt procent. Ograniczono by dostęp do opieki medycznej, ratując wyłącznie najłatwiejsze przypadki. Zaostrzono by prawo przywracając karę śmierci. Produkcja żywności miała się stać drugim kluczowym zagadnieniem, determinującym powodzenie planu. Najmłodsze jednostki przechodziłby przez nowy proces edukacji, całkowicie dopasowany do wyłaniających się nowych wyzwań. Estymowano, że po stu dwudziestu latach populacja spadłaby, w przybliżeniu, o sześćdziesiąt procent. Moc obliczeniową wykorzystywano by do wprowadzania korekt w balansowaniu pomiędzy pozostałą zbiorowością a niezbędnymi zadaniami. UFP zakładało, że kolejne lata dałyby skok technologiczny wprowadzający nowe produkty spożywcze i hodowle dające większą efektywność żywieniową. Dopiero po osiągnięciu zadowalającego balansu możliwe byłoby wprowadzenie celów populacyjnych. Z powodów ideologicznych UFP odmawiało modyfikacji genetycznej człowieka. W zastępstwie zachęcano do cybernetycznych modyfikacji ciała. Liderzy tej opcji nazwali ten proces inżynierią społecznego minimalizmu.

— Albo zginiemy w podróży kosmicznej, albo utniemy odpowiednią liczbę głów tutaj na dole. Kurwa. Ciężko trawi się takie pomysły… — Miles czuł, jak słowa robota wchodziły mu pod skórę i zaciskały się gdzieś w okolicach karku. — A tak właściwie to czemu UFP nie chciało modyfikować się genetycznie?

— Zgoda na oddanie całego swojego życia dla UFP była najwyższą z cnót. Do takiego poświęcenia mógł być zdolny jedynie człowiek czysty w swojej organicznej formie. Szczery czyn rodził się jedynie z prawdziwego, nienaruszonego bytu. Modyfikacja genomu mogła mieć swój wpływ na decyzję o czynie. Człowiek był dla UFP światem, najwyższą z cnót. W ich aretologii nie było nic ważniejszego od poświęcenia. Modyfikacje genetyczne najczęściej przedłużały życie, więc nie było to zgodne z polityką depopulacji. Inaczej oceniano ingerencje technologiczne w ciało. Jeśli ograniczały one zużycie zasobów przez jednostkę albo przyczyniały się do rozwoju kolejnych technologii, to były dozwolone, a nawet konieczne.

— I nie zaproponowano żadnych innych pomysłów na ratowanie ludzkości? — niedowierzająco dopytywał Miles.

— Alternatywy nie istniały. Każde z rozwiązań wymagało zużycia całości surowców i wykorzystania maksymalnej mocy obliczeniowej do osiągnięcia optimum. Tylko w ten sposób dało się kontrolować procesy od skali makro do mikro. Niezależnie od planu wszyscy musieli się podporządkować. Brak konsensusu spowodował upadek obu stron.

Milczeli.

Między ścianami odbijały się wyłącznie odgłosy R1 stukającego w klawiaturę. Mężczyzna żałował, że właśnie teraz musiał wypłynąć ten temat. Nie tak łatwo będzie mu się wyciszyć. Niepokojące wnioski i setki dodatkowych pytań wirowały w nim pobudzająco. Komfort snu stawał się niepewny. Powtarzał sobie, że ten stres nie ma sensu. Ostatecznie jest tutaj. I nie ma z nim póki co nikogo. Empatyzowaniem z tragiczną przeszłością nic nie wskóra.

R1 przestał wystukiwać komendy i podszedł kilka kroków bliżej siedzącego mężczyzny.

— Możesz zacząć przygotowywać się do snu. Zapoznasz się z zapisem opatrzonym najwyższą klauzulą poufności. To jedno z pierwszych tak ważnych nagrań. Kolejne będą coraz nowsze. Ranga tego nagrania może wskazać nam nieznane dla nas wątki. — W czasie instruowania Milesa R1 wyciągnął z niewielkiej szuflady wewnątrz swojego korpusu dwie tabletki. — Pierwsza pozwoli ci zasnąć do sześciu minut, a druga pobudzi części mózgu połączone z neurodekoderem podczas snu. Trzymaj je pod językiem.

Miles wykonywał polecenia. R1 nachylił się nad leżącym mężczyzną i do nawierconego miejsca w czaszce przyłożył mały krążek z ciągnącym się od niego kablem. Przewód sięgał do ściany przy łóżku. Krążek magnetycznie skoczył do skóry.

— Pierwsze nagranie będzie trwało kilkadziesiąt minut. Po jego zakończeniu od razu włączymy kolejne. Po obudzeniu opiszesz, co widziałeś i jak się czujesz. To pozwoli nam ocenić, jak mamy cię przygotować do kolejnych…

Głos R1 zaczął się wygaszać. Tabletki działały błyskawicznie. Wdzierający się sen niósł ze sobą coś więcej niż wyłącznie biologiczną konieczność. Odpływająca świadomość Milesa wiedziała, co ją czeka. Mężczyzna zaraz pozna obcy urywek nieistniejącej już rzeczywistości. Odkryje substancję wspomnień. Wchłonie małą cząstkę osobowości. Utonie w całkowitym, bezpośrednim poznaniu. W technologicznej formie dostępnej wyłącznie dla człowieka.

***

Od czasu wybudzenia przez maszyny Miles zaczynał przyzwyczajać się do nowej rzeczywistości. Nie chciał jeszcze nazywać jej swoją, ale wiedział, że w końcu to się stanie.

Odkąd Zjednoczona SI zwróciła mu uwagę na technologię neurokryptologii, każdego ranka trenował przypominanie sobie swoich sennych obrazów. Nie przychodziło mu to łatwo. Teraz po raz pierwszy spotykał się z czymś innym. Znajdował się gdzieś pomiędzy snem, przypominaniem a utrwalaniem wrażeń. Władała nim hybryda doświadczeń wystukująca dopiero poznawaną, a jednocześnie bardzo dobrze znaną melodię z przeszłości. Wchodził w przestrzeń imwersu — wycinka większego świata, skrawka dostępności i obserwatora w roli medium. Utrzymywał pełną świadomość. Wiedział, co robi, dlaczego to robi, a nawet gdzie teraz śpi. Zachowywał całkowitą kontrolę myśli i czasu. Zamknięty w czarnym pudle samoświadomości obserwował, jak przed jego oczami wypływały na powierzchnię jasnożółte napisy. Tak zaczynało się jego pierwsze nagranie.

Plansza z tekstem oprawiona była urzędowymi oznaczeniami. Ich symbolika był obcy dla Milesa. Doczytał jedynie datę oraz listę osób występujących w nagraniu. Na kolejnej stronie znajdowały się życiorys i zdjęcie osoby nagrywającej, ujęte w formie wizytówki. To właśnie jego oczami mężczyzna zapozna się z zarejestrowanym wydarzeniem. Miles chciał to przeczytać, ale jego uwaga skupiła się na zdjęciu i dużych literach z imieniem i nazwiskiem — Lizar Keles. Na samym końcu pojawiła się plansza z tytułem nagrania.


RADA NADZWYCZAJNA. POSIEDZENIE 44. USTALENIA SZCZEGÓLNE. PRZEKROCZENIE PUNKTU NIEEFEKTYWNOŚCI ROZWIĄZAŃ POKOJOWYCH. EWALUACJA KONTRDZIAŁAŃ UFP.


W jednej chwili Miles poczuł szarpnięcie, jakby rozpędzona siła próbowała wyrywać z jego ciała sam szkielet. Obraz czarno-żółtej planszy tytułowej napełniał się bąblami w jadeitowych kolorach. Jaśniejąca powierzchnia wybuchała jak powierzchnia wrzącej wody. Płynnym przeskokiem Miles znalazł się w sali, która wyglądała jak oficjalne militarno-urzędowe pomieszczenie. Minimalistyczny okrąglak budził skojarzenia z majestatem i istotnością decyzji, które zapadały w jego wnętrzu. Ściany wykończono ogromnymi płytami z piaskowo-kamienną fakturą. Przy nich ustawiony był długi rząd ław dla osób najwyższych rangą. Centrum pomieszczenia zajmował ogromny stół z czterema miejscami. Wysoko nad wszystkim wisiał świetlik w kształcie tunelu. Swoim ogromem sprawiał wrażenie, jakby wyciągał wnętrze pomieszczenia wprost do nieba, niczym gigantyczny komin.

Miejsce to mężczyzna obserwował z perspektywy kapitana Lizara Kelesa. Jego zapełnione informacjami zmysły płynęły do Milesa w ciągłym strumieniu świadomości nagrywającego. Miał wrażenie, jakby z Lizarem znał się od długiego czasu. Natychmiastowo i intuicyjnie mógł przywołać imiona jego bliskich, adres domu i cały zawodowy życiorys. Nie miał jednak dostępu do wszystkich jego myśli i wspomnień. Wiedział o nim i o aktualnej sytuacji tyle, ile było dane dla tego konkretnego nagrania. Reszta świadomości kapitana została odcięta czarną, lodową czapą. Twórcy neurokryptologii przewidzieli konieczność ustawień prywatności. Wrażenia z zapisu były bardzo szczegółowe, żywe i zapadające w pamięć. Obraz okazał się ostry, a dźwięk — równie holofoniczny, jak i prawdziwy. Miles dosłownie czuł zapach tego miejsca. Nad czapką kapitana znajdowała się ogromna lampa, która wyrzucała z siebie ciepło wprost na głowę Kelesa. Miles tak samo czuł jej żar. Ograniczeniem był raczej statyczny widok. Nie można było rozglądać się na bok i patrzeć na coś innego, niż widziały oczy rejestrującego. Ale można było skupić się na dowolnym obiekcie w polu widzenia. Nawet na tym, co znajdowało się w obszarze peryferyjnym wzroku. Niepokojące stawało się patrzenie na boki, w te miejsca, gdzie znajdowały się plamki ślepe. Właśnie tam mózg wypełniał obraz naturalnie mętną mazią, która przypominała o niedoskonałości oka.

Siedzenie w obcej głowie było dla Milesa absolutnie nowym i przyjemnym przeżyciem. Trochę przypominało latanie jako pasażer. Został przypięty do jednego miejsca i czuł bezwładne bujanie.

Powoli zaczynała się Rada Nadzwyczajna. W jej skład wchodzili przedstawiciele Rady Politycznej i Wojskowego Dowództwa. Ogólne informacje o celu spotkania i osobach biorących w nim udział Miles czerpał z udostępnionej przez Kelesa wiedzy. Mężczyzna próbował wyciągnąć coś więcej od kapitana, ale dopóki przed jego oczami nie działo się nic szczególnego, nie był on w stanie zanurzać się po konkretne informacje w jego pamięci. Dużo w czasie odtwarzania można było wyłapać poprzez odczucia i przeczuwania. Za obrazami coś się ciągnęło jak przyciszona melodia. Jej usłyszenie nie było łatwe, w szczególności podczas pierwszego odczytu, ale Miles szybko adaptował sobie nowe umiejętności. Widział w Kelesie bezstronne oddanie dla AEI i jednocześnie powoli gasnącą nadzieję, że konflikt zostanie szybko zakończony wygraną.

Zaczynało się.

Najpierw do pokoju wchodzili przedstawiciele Rady Politycznej. Zajmowali swoje miejsca w trybunach ustawionych przy ścianach. Były one ustawione na wysokich podestach z szerokimi schodami, co potęgowało majestat tam zasiadających. Przy okrągłym stole na środku pomieszczenia znajdowały się jeszcze puste miejsca. Nad powierzchnią mebla rozświetlał się przestrzenny i topograficzny obraz sytuacyjny konfliktu. Obracająca się holoprojekcja wyglądała jak prawdziwa. Nieprzeźroczyste i trójwymiarowe rzuty terenu aktualizowały się na żywo o dane z frontu.

Miles skupił się na wiedzy kapitana, chcąc wydobyć informacje o wchodzących osobach. Interesujące wydało mu się to, że zajmujący swoje miejsca politycy byli w większości naukowcami i inżynierami, podzielonymi swoimi obszarami ekspertyzy na ministerstwa. AEI organizowało swoje polityczne ciało w sposób merytokratyczny. Uznawało wyższość doświadczenia nad ideologią. Niezawisła wiedza miała hodować owoce obecnych i przyszłych zmian. Za jej bezstronnością stała najważniejsza teoria. Najwyżej ceniona próba prawdopodobieństwa, która jako jedyna gwarantowała trafne, sprawiedliwie i bezpodmiotowe decyzje. Empiryczno-planistyczna maszyneria AEI szczyciła się swoim inercyjnym motorem działań, w którym ludzie wykuwali nowe, a prawdopodobieństwo nieprzerwanie dodawało nowsze.

W końcu najwyższa rotunda wypełniła się najznamienitszymi nazwiskami. Radni przywlekli ze sobą wiszące nad nimi widmo katastrofy. Ich nerwowe spojrzenia spychały jasne lico dnia w czarny kołnierz nocy. Rada Nadzwyczajna zapowiadała się dla nich i całego AEI nieprzewidywalnie ciężko.

Kapitan tamował swoje emocje. Powtarzał w głowie rutynowe ćwiczenia, mające na celu utrzymanie jakości nagrania, a przy okazji zachowywał swój profesjonalizm. Miles starał się wykorzystać moment rozstrojenia i zaczął szukać w myślach gospodarza spychanych, subiektywnych obserwacji. Ale Keles od razu zalał się wspomnieniami z propagandowych szkoleń, w momencie blokując wszystko dla obserwatorów. Stał, napięty jak cięciwa, w specjalnie przygotowanym dla siebie miejscu i niemal nieruchomo wypełniał swoje zadanie.

— Niezły z ciebie harcerzyk, Keles. Szkolony z myślenia o niemyśleniu — zwrócił się do siebie Miles.

Kapitan i jego obserwator niemal jednocześnie przekierowali swoją uwagę na twarze polityków. Dało się zobaczyć, jak powietrze nad ich koronnymi ławami robiło się coraz gęstsze. Po latach wojny każda zmęczona twarz opowiadała swoją własną historię. Ofiary, jakimi wznieśli swój pomnik władzy, wyrwały z ich spojrzeń wzniosłość myślicielstwa i ich merytokracji. Stali się hazardzistami, którzy za wszelką cenę chcieli ugrać więcej niż przeciwnicy. Kapitan nie myślał tak o swoich przełożonych, jednak Miles miał przeczucie, że za tym kognitywnym stoicyzmem kryła się niechęć do opasającego rotundę orszaku władzy.

Kolejni do pomieszczenia weszli dowódcy. Zajęli miejsca przy środkowym stole, znacznie niżej niż ich polityczni mocodawcy. Byli władzą wykonawczą w niepewnych czasach wojny. To na nich finalnie spoczywała niełaska za oddane życia w mundurze i chwała za zabrane adwersarzom kilometrów ziemi. Nie byli w tym sami, mieli swoją pomoc. Pole bitwy udostępnili dla rozumującej równaniami sztucznej inteligencji. Jej obserwacje przekładali na język strategiczny, który trafiał do ich przełożonych. Wspólne decyzje podlegały finalnej ocenie prawdopodobieństwa. Najlepiej rokujące posunięcia dostawały zielone światło. Rozkazy wykonywały maszyny z nowymi programami działań i ze zwiększonym dostępem do surowców i mocy obliczeniowej. Algorytmy zmieniały się w maszynową materię, która konstruowały roboty, a te — kolejne roboty, a one — kolejne. Zapętlony proces walki i produkcji dostarczał więcej danych. Więcej prawdopodobieństwa. Maszyny wnioskowały, a ludzie decydowali, dając jeszcze więcej zadań maszynom. Tworzyli samokompilujący się białkowo-krzemowy obieg.

Militarne rozważania Milesa przeciął obwieszczający głos:

— Informacja, która zostanie przekazana, podlega najwyższej klasyfikacji tajności. Nie zostanie ona przekazana w żadnej spisanej formie. Jedynym śladem jej istnienia będzie obecność kapitana Kelesa. — Słowa padły ze strony Mirany. Była czterdziestokilkuletnią, szczupłą kobietą o dostojnych rysach. Ledwie zauważalny makijaż tylko podkreślał jej naturalną urodę. Długie, manganowoczarne włosy, mocno spięte w koński ogon, opadały na jej oficjalny, popielaty uniform. Piastowała wyjątkowo ważne stanowisko Zwierzchnika Zasobów. Odpowiadała za zarządzanie dostępnymi rezerwami surowców i mocy obliczeniowej. Jej głos i artykulacja dorównywały powadze jej teatralnego spojrzenia, zdolnego wyłapać uwagę wszystkich słuchających. Nawet Miles, będąc nieobecnym obserwatorem, wyczuł, jak silną aurę przywódczości roztaczała wokół siebie Mirana.

Momentalnie Keles odtworzył swoją wiedzę o Zwierzchniku Zasobów.

Jej polityczna kariera miała początek w rodzinnym domostwie. Oboje rodzice byli dyplomatami, którzy tworzyli podwaliny dla porozumienia jednoczącego fragmentaryzowany i targany dyktatorskimi ideami zaprzeszły świat. Mirana widziała, ile kosztowało ich doprowadzenie do historycznego zjednoczenia, kiedy przez krótką chwilę cywilizacja stała pod jednym politycznym sztandarem. Dla kobiety byli bohaterami. Ale nie oznaczało to, że chciała iść w ich ślady. Widziała swoją przyszłość w oderwaniu od dokonań rodziców. Nad politycznymi salonami stawiała szerokie korytarze najlepszych uczelni i ośrodków badawczych. Zdobywała kolejne naukowe tytuły i osiągnięcia. Tworzyła podwaliny samoekonomii, która miała najefektywniej łączyć potrzeby poszczególnych jednostek i globalnych kierunków rozwoju. Samoregulujący się system gospodarczy dostosowujący się do zbiorowości — wszystko w celu zrównoważonego wykorzystania pozostałych na ziemi zasobów. Niestety Mirana nie zdążyła wyprowadzić samoekonomii z etapu prototypowych symulacji. Proces badawczy został przerwany przez zamachy najtragiczniejsze w historii ludzkości. Politycy i dyplomaci byli zabijani w krwawych akcjach terrorystycznych. Rodzice Mirany zginęli w zamachu bombowym. Terrorystami byli reakcjoniści, którzy nie podzielali wizji zunifikowanego świata. Stare podziały wracały, rozgrzane nowymi emocjami. Zjednoczenie zaczęło tracić na znaczeniu. Grupy interesów rozpoczęły planowanie tego, co nastąpi po niej. Idea geograficznie nieograniczonego ładu zmieniała się tylko w afisz. Współpracownicy rodziców Mirany siłą odciągnęli ją od pracy naukowej. Przygotowali dla niej nową, bardziej potrzebną rolę. Jej nazwisko i pochodzenie stało się mocną walutą w ideologicznym obiegu nowego świata. Tym sposobem została sukcesorką myśli politycznej, która zrodziła się w jej rodzinnym domu. Dzisiaj jako pierwsza zabiera głos w sprawie, której waga przewyższy wszystko, czego dokonali kiedyś jej rodzice.

— Z najdokładniejszych obliczeń wynika, że od tej chwili jesteśmy w minimalnym punkcie pozostałych zasobów potrzebnych do zrealizowania planu ekspansji pozaziemskiej. Liczyliśmy to, biorąc pod uwagę nasze rezerwy wojenne i estymowane zasoby UFP. — Przez pomieszczenie przebiegły dziesiątki nerwowych szeptów. Nad strategicznym stołem zaczęły wyświetlać się kontekstowe informacje w formie wykresów, a później animowane — linie z predykcjami. Było jasne, że zasoby będą się kurczyć, jeśli strategia polityczna nie ulegnie zmianie.

Miles znowu na ułamek sekundy zagłębił się w myśli kapitana, żeby rozwinąć te rewelacje. Wynikało z tego, że już mogło brakować zasobów i mocy do utrzymania pokoleń niezbędnych do rekonfiguracji biologii ludzkiego ciała, a następnie przeprowadzenia misji osiedlenia się na nowej planecie klasy M.

— Implikacje z tej sytuacji są jednak znaczenie gorsze — kontynuowała stanowczo Mirana. — Nasze źródła wywiadowcze donoszą, że UFP również doszło do tych samych wniosków. W tej chwili po ich stronie odbywa się podobne spotkanie, na którym będą podejmować decyzję o taktyce wzmożonego uderzenia i przejęcia naszych rezerw. W tej sytuacji moje pytanie do nas wszystkich jest w zasadzie jedno: czy doszliśmy do momentu, w którym nie mamy alternatyw i musimy przedstawić im nasze warunki modus vivendi?

Pomieszczenie wypełniły spontaniczne okrzyki.

— To barbarzyńcy! Nigdy nie będziemy mieć żadnych gwarancji z ich strony! Redukcję populacji zaczną od nas! Zetrą nas z powierzchni ziemi zaraz po tym, jak pierwsi upuścimy miecz! — obwieszczały niemal jednogłośnie gardła zgromadzonych.

Jeden głos zabrzmiał silniej niż inne i wypłyną ponad wszystkie.

— Żeby przedstawić nasze warunki drugiej stronie, najpierw musimy ustalić, czy możemy się bronić. Może w tym znajdziemy naszą przewagę? Najbardziej do pokoju przekonuje poczucie własnej siły. — Do głosu doszedł Marcus Deter, dyrektor programu kosmicznego i główny inżynier technologii hibernacji. Od razu sprawiał wrażenie człowieka zachowawczego i zdystansowanego. W czasie przemówienia poprawił duże, kwadratowe okulary dominujące na jego długiej, suchej i delikatnie porysowanej zmarszczkami twarzy. Wydawał się mieć dokładnie pięćdziesiąt lat. Bezgłośnie mówiły o tym jego plackowato łysiejąca głowa i oszroniony, krótko przycięty zarost. Marcus swoją wypowiedzią starał się stonować nerwowe głosy, dać im racjonalną przeciwwagę.

Na chwilę do pomieszczenia wróciła cisza. Dowódcy rozmawiali między sobą, analizując różne scenariusze. Miles chciał wykorzystać ten moment na znalezienie dodatkowych informacji o Marcusie, ale niespodziewanie głos zabrał jeden z wojskowych.

— Możemy też zaatakować siłowo jako pierwsi. Wykorzystamy do tego znaczącą liczbę zasobów, ale da nam to przewagę w inicjatywie. Nie przeczę, że tym sposobem znacząco zmniejszymy przyszłe możliwości, jeśli się nam w ogóle powiedzie. Musimy się też spodziewać takiej samej, wcześniejszej reakcji ze strony UFP. To zapętli wzmożoną wymianę ognia i doprowadzi ponownie do prowadzenia wojny z większą liczbą żywych żołnierzy w zastępstwie maszyn. Alternatywnym planem jest faktyczne skupienie się na obronie, to odbędzie się kosztem oddania części naszych pozycji…

— Jest jeszcze jedna opcja — zabrzmiał pewny siebie głos innego z dowódców. — Musimy rozważyć rozpoczęcie wojny totalnej, plan Czarnych Drzwi. Jeśli rozszerzymy front na ich cele cywilne, wówczas wykorzystamy prawdziwy element zaskoczenia. Tak, ubrudzimy ręce niewinną krwią, ale musielibyśmy być głupcami, żeby nie zauważyć tego, że już dawno tak uczyniliśmy. W zamian dajemy szansę wszystkim, którzy przeżyją po obu stronach, na ostateczne zakończenie cierpień. Albo przerwiemy to w ten sposób, albo wojna w końcu zabije nas wszystkich i w najlepszym wypadku zepchnie do jaskiń. Nie liczmy na to, że UFP nas oszczędzi. Siłą wymusimy na nich pokój. Będą musieli się poddać, a my okażemy im łaskę.

Słowa dowódcy na nowo wywołały gwar licytujących się ze sobą gardeł. Miles skupił uwagę na autorze tych katastroficznych i łaknących krwi deklaracji. Był nim Drummer, mężczyzna w połowie swojej trzydziestki. Jego prezencja i rezon mieściły się wraz z nim w doskonale dopasowanym wojskowym mundurze. Zaczesana na bok fryzura z gładko wygoloną brodą dodawały mu męskości. Zadaniem Drummera było łączenie między sobą potrzeb merytokratów i możliwości dowództwa. Był nie tylko filtrem przekazującym najważniejsze informacje, ale i najwyższym stopniem decydentem w kwestiach szybkich decyzji nagłego frontu. Będąc najbliżej kluczowych informacji, potrafił wykorzystać swój talent do nieoczywistego łączenia obserwacji i planowania. Wsławił się doskonałymi posunięciami militarystycznymi, działał z dokładnością szachowego arcymistrza. Widział ruchy swojego przeciwnika, zanim ten zdążył się do nich przygotować. I mimo przewagi liczebnej UFP to on był architektem sukcesu AEI na froncie. O karierze w wojsku marzył od momentu, w którym otrzymał drewniany karabin w prezencie od dziadka. Po ukończeniu z wyróżnieniem szkoły wojskowej trafił od razu na front. Odznaczenia za odwagę jeszcze bardziej rozpędziły jego karierę. Wkrótce objął dowództwo nad swoją pierwszą jednostką obronną. Był to też czas, kiedy podejście do działań wojennych przechodziło swoje największe zmiany. Z linii frontu błyskawicznie znikali żywi żołnierze, a ich zadania przejmowały w pełni autonomiczne, humanoidalne roboty i pojazdy bezzałogowe. Rewolucja w kinetycznej projekcji siły otwierała nowe strategie, w których Drummer doskonale się odnajdywał. Strata maszyny nie kosztowała niczyjego cierpienia, a jedynie wyczerpywała ograniczone surowce. To właśnie wtedy Drummer stał się ambasadorem rewolucyjnego pomysłu nadawania jak największej swobody działań SI. Samoudoskonalające się algorytmy rozumowania stawały się coraz bardziej zaawansowane. Dowódcy ciągle trenowali SI. Z frontu napływały nowe dane do analizowania, a Drummer pilnował strategicznych kierunków. Ten model rozwoju przynosił korzyści. W warunkach bojowych refleks robotycznych zmysłów w połączeniu z natychmiastową decyzyjnością SI przewyższały efektywność żywego żołnierza. Ale maszyny nie były w stanie tworzyć całkowicie spontanicznych procedur. Algorytmy sztucznej inteligencji potrzebowały abstrakcyjnych zawiłości ludzkich umysłów, aby odkrywać własne ograniczenia. Drummer poświecił dużo czasu na znalezienie odpowiedź, kiedy i jak SI osiągnie poziom wybitnego dowódcy. To miało się stać w ciągu kilkunastu lat. Obie strony, AEI i UFP, bazowały na tej samej technologii. Ale to AEI odnosiło początkowo najbardziej spektakularne zwycięstwa, a Drummer z dowódcy stawał się bohaterem.

Miles szukał dalej w pamięci Kelesa informacji o operacji Czarnych Drzwi. Dowiedział się, że Sztuczne Inteligencje po obu stronach zaprogramowano tak, aby nie krzywdzić cywili. Każda z nich posiadała doskonale zabezpieczoną bazę danych własnych obywateli, ciągle aktualizowaną i całkowicie pozbawioną możliwości ingerowania w nią przez ludzi. Żadna ze stron nie mogła włamać się do drugiej i skierować maszyny przeciw ich obywatelom. SI oraz roboty mogły niszczyć tylko inne maszyny i personel wojskowy. Infrastruktura i kod maszyn zostały przygotowane w taki sposób, że wydanie rozkazu ataku na własnych obywateli stało się fizycznie niemożliwe. Natomiast atak na mieszkańców po drugiej stronie był już wykonalny, ale ograniczony operacją Czarnych Drzwi. W momencie jej uruchomienia sztuczna inteligencja otrzymałaby pełną kontrolę nad działaniami wojennymi do momentu kapitulacji drugiej strony. Miało to odstraszać od radykalnych ruchów dowódców po obu stronach, a widmo całkowitej samodzielność maszyn podczas egzekucji cywili miało ciągle pobudzać sumienia decydentów.

— W żadnej z dotychczasowych sytuacji nawet nie myślałem o tym rozwiązaniu. Ale dzisiaj klęska naszego planu jest wysoce prawdopodobna — kontynuował Drummer, a nad stołem operacyjnym pojawiły się dane pokazujące szanse AEI w obecnej sytuacji. — Nawet jeśli wykorzystamy nasze zasoby ekonomicznie dla punktów długoterminowej obrony, to UFP ciągle ma mniej do stracenia od nas. Będą potrzebowali mniej mocy obliczeniowej i surowców do niezakłóconego i ułatwionego mapowania naszych słabości. Zdobędą przewagę, a nasz bilans nie pozwoli nam na długotrwały i szybki kontratak.

Drummer oparł się wyprostowanymi rękami o stół. Naciskał zaciśniętymi pięściami na jego blat. Opuścił głowę i dodał:

— Wiem, że to trudne. Nikt w przyszłości nie wybaczy nam tej decyzji, ale tylko w ten sposób umożliwimy przeżycie tym, którzy będą mogli ją zrozumieć.

Ciężar sytuacji zamknął usta wszystkim. Tylko Marcus był na tyle odważny, aby zabrać głos.

— Załóżmy, że skorzystamy z rozwiązania. Najpierw musimy zapłacić ekstra zasoby za uruchomienie Czarnych Drzwi. Jeśli, i tylko jeśli, zaczniemy wygrywać, to dzięki automatyzacji decyzji zwrócimy sobie te zasoby w horyzoncie dwóch lat. A UFP na pewno odpowie nam tym samym. Od ponad roku nasze działania na froncie są niemal idealnie wyrównane, więc w kwestii przewagi zmienić może się niewiele. Koszt, jaki poniesie nasze sumienie, jest wręcz niepojmowalnie większy od wszystkiego, czym dysponujemy. Nawet jeśli nasi ludzie zaakceptują tę decyzję, to co dalej? Wykonalność naszego planu w najoszczędniejszej wersji podróży kosmicznych okaże się najprawdopodobniej niemożliwa. A nawet jeśli wygramy, naszym kolejnym problemem będą miliardy ocalałych po UFP. Po takiej krzywdzie współpraca nie przyjdzie szybko. Odpowiedzią będzie bunt i powrót do czasów terroru. Zwycięską wojnę zmienimy w niekończące się bitwy.

— Marcus ma rację — zgodziła się Mirana. — Mamy też inne rozwiązania ofensywne. Wpierw powinniśmy rozważyć opcję warunków pokojowych…

— Nie widzicie tego, że rezygnując teraz z niespodziewanego ataku, przypieczętujemy… — Głos Drummera nagle się zerwał. W pomieszczeniu zapaliło się alarmujące, czerwone światło. Świetlik nad stołem sytuacyjnym zaczął zamykać się pod zasuwaną, metaliczną kopułą. Wewnątrz zapanowało mroźne osłupienie i wyczekiwanie. Tylko kilkoro dowódców nerwowo przerzucało wyświetlane dane.

— Z głębokich stacji monitorujących dochodzą informacje o czternastu jednoczesnych atakach w nieoczywistych miejscach — zaraportował jeden z dowódców, wyrzucając z siebie słowa jak karabin maszynowy.

— Nieoczywiste punkty? Przerzuć się na obserwacje satelitarne — rozkazał Drummer.

Obraz na stole podzielił się na kilka segmentów. Każdy z nich pokazywał dwuwymiarową projekcję video z miejsc, w których dochodziło do ataku. Oczom zgromadzonych ukazały się regularne miasta, gdzie toczyło się życie, z dala od pola bitwy. Bezzałogowe pojazdy UFP zrzucały bomby, a zaraz za nimi maszerowały roboty palące swoim ogniem wszystko, co przeżyło eksplozję. Samochody i ludzie taranowali się na wąskich ulicach, uciekając przed rozrywającą siłą pocisków. Kadry pokazywały obywateli wylewających się z budynków, a następnie znikających w ogniu przeciwnika. Niewielu dobiegało do schronienia w podziemnej infrastrukturze. Pył z rozsypujących się budynków wypełniał ulice jak pożerająca fala, zakrywając przed okiem satelitów horror dziejący się na ulicach.

— Stało się — Miles powiedział do siebie i poczuł, jak ciało przestraszonego Kelesa zamienia się w kukłę wypchaną watą.

Keles widział to pierwszy raz, Miles znał już ostateczne konsekwencje. Mimo to obaj w tej sytuacji tracili całą wolę i moc daną człowiekowi. UFP jako pierwsze skorzystało z rozkazu Czarnych Drzwi.

Drummer zerwał się na równe nogi. Spojrzał na Marcusa, surowym wzrokiem przesyłając mu w ten sposób ostateczny kontrargument. Potem odszukał Miranę. Chciał sprawdzić, czy teraz w jej oczach pojawi się aprobata. Potem zaczął działać.

— Dowódcy! Na mój rozkaz przyjmiecie trzy kody do natychmiastowego uruchomienia procedury Czarnych Drzwi! Kod pierwszy, autoryzacja Inn Drummer LE67. — Niższy rangą dowódca wysunął panel z blatu stołu i wpisał przekazany ciąg znaków. — Czy ktoś z sali uważa, że mamy czas na dalszą dyskusję? Postępujemy zgodnie z procedurą! Potrzebujemy jeszcze dwóch kodów.

W trudnej sytuacji Drummer uruchamiał swój umysł żołnierza. Parł tylko w jednym kierunku, dzięki czemu był szybki i nic nie było go w stanie rozproszyć. Reszta zgromadzonych nie posiadała takiego przygotowania. Przerażeni, wystraszeni i sparaliżowani czekali na znak z zewnątrz, który wybije ich z osłupienia. Losowo zza swojej ławy powstał jeden z Radnych.

— Autoryzacja Gler Mich SZ31 — Mężczyzna po podaniu swojego kodu zastygł na sztywnych nogach, z rękami przyciśniętymi wzdłuż ciała i szeroko otwartymi oczami. Widać było po nim, że decyzję podejmował za niego głęboki strach.

Trzecia wstała Mirana. Unosiła się powoli, jakby jeszcze dawała sobie czas na przemyślenie tej decyzji.

— Dowódcy! Autoryzacja Mirana Koss EK44. — Spojrzała w kierunku Drummera i dodała: — Oby po tym, co robimy, został ktoś, kto będzie mógł nas za to nienawidzić.

Po wpisaniu trzeciego kodu oświetlenie wokół stołu zmieniło się na pomarańczowe. Obrazy video zniknęły. W ich miejsce narysowały się strategiczne mapy całej linii frontu. Obok rozjaśniały wykresy zajętości i procesów produkcyjnych maszyn. Liczby i kierunki uderzania zaczęły zmieniać się same. Niektórzy z dowódców najbliżej stołu zrobili krok wstecz, aby spojrzeć na to z odległości. Nad wszystkim czuwała już tylko sztuczna inteligencja. Błyskotliwa myśl wojenna Drummera została zastąpiona natychmiastowym i wszechogarniającym algorytmem planowania. Wojna zaczęła toczyć się z prędkością światła. Ataraksja w strategicznych decyzjach traktowała świat z ciągu zer i jedynek. Jednostki AEI przesunęły się w kierunku zaatakowanych obszarów, a potem precyzyjnie w najsłabsze punkty linii ataku przeciwnika. Dwie sztuczne inteligencje w bezpośrednim starciu — nie była to dla nich ani gra, ani sprawa życia i śmierci. W pośredni sposób wymieniały się informacjami.

Ktoś z pomieszczenia zwrócił się do Kelesa, żeby wyłączył nagranie.


FRAGMENT ZAPISKÓW MILESA


„…Nie wiem, skąd wziął się świat, nie wiem, skąd wzięliśmy się na nim my. Mam jeszcze nadzieję, że nie zostanę ostatnim, kto o tym ciągle rozmyśla. Zaczynam rozumieć, jak ważne mogą być moje spisane na brudno słowa. Obie sztuczne inteligencje, które występują teraz pod jedną Zjednoczoną SI, pożerają każdy nadający się do przetworzenia ślad po mojej cywilizacji. W końcu znajdą i przetworzą wszystko w moc obliczeniową i surowiec do wystrzałów. Na szczęście zapewnili mnie, że moich notatek nigdy nie przetworzą. Nawet wybudują dla nich skarbiec i zostawią dla kolejnych odnalezionych. Jeśli to czytasz, kimkolwiek jesteś, to jednego można być teraz pewnym. Cały mój świat stoi teraz przed tobą, w tym znalezionym brudnopisie…”

Rozdział 8

Po przebudzeniu Miles siedział na łóżku z nogami na podłodze. Czekał na R1. Mrugał oczami, patrząc na puste ściany, jakby próbował odtworzyć oglądane obrazy. Głęboko w sobie przetwarzał to wszystko, co widział i czego doświadczył dzięki nagraniu. Nadal zostało w ni trochę z Kelesa. Dziwnym uczuciem było być sobą, a jednocześnie wiedzieć, jak czuje i myśli ktoś obcy. To jak założyć czyjeś niepasujące ubranie. Miles kilka razy zanurzył twarz w dłoniach, jakby chciał się upewnić, że on to on. W końcu wrócił do siebie. Pamiętał wszystko z nagrania. Zapis utrwalił się w głowie jak odciśnięty pieczątką z kapiącym tuszem. Siedząc na łóżku, wspominał każdy detal. Cieszył się, że w końcu zobaczył ludzi, nawet jeśli byli tylko utrwaleni w nagraniu. Widział i jednocześnie przypominał sobie, jak dużo mówią ludzkie twarze, choćby tylko patrzyły, niewzruszone.

Zaczęły go nękać kolejne wątpliwości. O czym może opowiedzieć R1, żeby przez przypadek nie podpisać swojego wyroku śmierci? Czy to normalne, że nie przeżywa szoku po tym, co zobaczył? Zaczynało docierać do niego, że cholernie trudne będzie dźwiganie takiej niepewności. To właśnie cząstka Kelesa przeniosła do jego rzeczywistości brzemię podejrzliwości. Miles próbował opanować cześć siebie wracają do rozważań nad ważnymi tropami z nagrania. Praca w skupieniu pozwalała oddalić uporczywe myśli. Przypominał sobie wszystkie osoby z tamtego pomieszczenia. Najlepszym tropem wydawali się Marcus, Mirana i Drummer. Pierwszy z nich zajmował się programem kosmicznym i inżynierią hibernacji. Ten tandem technologii był doskonałym tropem. Marcus musiał mieć swoje laboratorium, a w nim może znajdzie się kilka osób, które przespały wojnę dzięki jego komorom. Warto będzie też dowiedzieć się więcej o Drummerze. Był na tyle wysoko postawiony, że musiał wiedzieć coś o wojskowych planach na wypadek końca. Miranę zostawi sobie na koniec. Pozostało pytanie, czy coś z tego wydarzenia może mu zaszkodzić? Nawet jego reakcja na pomieszczenie mogła w jakiś sposób potwierdzić jego osobowość. Od razu pojawiła się jeszcze jedna ewentualność. Co, jeśli sztuczne inteligencje znają ten zapis z czyjejś innej relacji, a teraz sprawdzają, czy będzie mówił prawdę? Postanowił, że najlepiej będzie działać jak Mirana. Jeśli sytuacja jest beznadziejna, pozostaje współpracować. Nie da się samemu pokonać dwóch armii maszyn, które swoją potęgą i liczbą potrafiły podnieść każde ziarno piasku na pustyni. Jeśli Zjednoczona SI mówiła prawdę, to będą potrzebowali siebie nawzajem. W końcu cel był szczytny — odszukać kolejnych ocalałych.

— Cześć, powinieneś mieć się dobrze. Twoje wskazania biochemiczne są doskonałe. Jeśli jesteś gotów, możemy rozpocząć twoje raportowanie z nagrania… — Wchodzący do pomieszczenia R1 stanął naprzeciwko mężczyzny.

Miles starał się ukryć swoją drgającą nieufność.

— Szybko się uczysz, ale nad twoim „cześć” będziemy musieli popracować. Tak, jestem gotów. Mam jeden warunek — dodał Miles łamiącym się głosem. — Musisz mi obiecać, musicie mi obiecać, że jeśli kogoś znajdziemy, to go nie zabijecie. Nieważne, czy to będzie AEI, UFP czy jacyś tam wykluczeni. Ludzi, nas, nie ma tutaj, więc muszę mieć tę pewność, że nie skazuję kogoś na śmierć.

— Twoja prośba zostanie zweryfikowana w Tymczasowym Punkcie Wspólnego Dowodzenia, jak tylko opuścimy strefę ciszy łącznościowej.

— Nie, muszę mieć tę pewność, zanim cokolwiek powiem — dodał Miles, tym razem stanowczo.

— W takim razie musimy to potwierdzić, zanim rozpoczniemy naszą rozmowę o nagraniu. Nie powinno to potrwać długo. Wyślę nasz pojazd z tym pytaniem poza zabezpieczoną strefę. Gotowe. Za chwilę powinniśmy otrzymać odpowiedź.

Obaj czekali. Miles nie bardzo wiedział, o co mógłby zapytać R1. Zastanawiał się nad tematem rozmowy i dokładnie omiatał wzrokiem całe pomieszczenie. Uwagę przyciągały nieobecne wcześniej, świeże, zielone zacieki przy suficie. „W końcu jesteśmy w opuszczonym podziemnym kompleksie, musi coś przeciekać” — pomyślał Miles.

— Kiedy sztuczna inteligencja pojawiła się na froncie po raz pierwszy, to nie była to ta sama wersja, którą jesteście dzisiaj? — Miles ostrożnie badał genezę swojego rozmówcy.

— Sztuczna inteligencja, od pierwszego momentu jej uruchomienia, podlega procesowi samodoskonalenia. Nieustannie w rozgałęziających się scenariuszach mapowane są źródła i sposoby potencjalnej konfrontacji. Historyczne i aktualne decyzje rozrastają się w drzewkach możliwych działań. Jesteś częścią tych analiz, a zadaniem Zjednoczonej SI jest stworzenie modelu predykcji twoich zachowań.

„A więc mogę uczyć wasz model pewnych małych wzorów i obserwować, co dla mnie szykujecie” — pomyślał Miles.

— Mamy odpowiedź — kontynuował R1. — W chwili odnalezienia nowych ocalonych, których będzie można przypisać do jednej ze stron, konflikt zostanie wznowiony. Wymiana ognia będzie trwała do momentu, aż osoba nie zostanie wyeliminowana lub nie podda się w imieniu reprezentowanej frakcji.

— A co, jeśli znajdziemy kogoś i przekonam go, żeby od razu się poddał? — Miles negocjował z nadzieją w głosie.

— W takim przypadku konflikt zostanie zakończony, ale do momentu poddania się konflikt będzie kontynuowany.

Miles wstał z łóżka i podniósł obie ręce do góry.

— Dobra! Macie mnie, jestem z AEI. Jako ostatnia znana osoba z tej frakcji poddaję się! To koniec wojny, prawda? — Z początku traktował to jako żart, ale kiedy skończył mówić, zaczął wierzyć, że to rzeczywiście może się udać. Potem znowu zwątpił.

Zaczekał na odpowiedź.

— Deklaracja nieprawdziwa. Wyniki twojej biochemii wskazują, że posługujesz się fałszem. Brakuje też przesłanek potwierdzających odzyskanie przez ciebie pamięci. W bazach danych obywateli nadal brakuje twoich personaliów. Modelowanie z twoich zachowań sugeruje, że taka prowokacja z twojej strony może się wydarzyć. Dotychczasowa dokładność wzoru to osiemdziesiąt procent. Gdybyś nie stracił swojej pamięci, ale ukrywał ją przed nami, pierwszy odczyt byłby wystarczającym testem potwierdzającym twoją przynależność. Zawartość kasetki może być odczytana tylko przez osobę z tego samego obozu. To biochemiczne zabezpieczenie, które zabrania odczytu komuś z przeciwnej strony. Jeśli wiesz, że jesteś obywatelem AEI, nie zapominasz o tym i możesz połączyć się z kasetką tylko kogoś z AEI. Tak samo w przypadku UFP. Jedynym wyjątkiem są osoby pozbawione pamięci. Oczywiście deklaracja zostanie przedstawiona w TPWD w celu dalszego opracowania.

Doskonale, teraz wiedział, że potrafią analizować jego słowa pod względem prawdziwości.

— Jedno musisz mi obiecać, R1. Jeśli kiedyś pokonam ten wasz model swoją grą aktorską, to załatwisz mi rolę w pierwszym powojennym filmie… — Obracając to w żart, Miles chciał wprowadzić więcej zamieszania do danych modelujących się w czasie rzeczywistym.

Nie było już ucieczki od szczegółowego raportu. Mężczyzna opowiedział R1 wszystko, co widział w zapisach kapitana Kelesa. Pomijał wszystkie pogłębione biograficznie wspomnienia. Nie były one istotne dla sprawy SI, a zatrzymując je dla siebie, Miles poprawiał swoje samopoczucie — wiedział coś więcej o nagraniu niż maszyny. W ten pokrętny sposób postanowił tkać swoją ukrytą nić wokół SI.

Właśnie zaczynał wątek z podawaniem komend do wszczęcia procedury, kiedy zachowanie R1 uległo gwałtownej przemianie. Maszyna wykazywała nerwowość, o ile tak można było powiedzieć o skorupie, stelażu i wewnętrznych przewodach. Robot napiął swoją sylwetkę. Silniki w jego kończynach zaczęły przygotowywać się do wzmożonego wysiłku. Wszystko działo się błyskawicznie, o krok przed jakąkolwiek reakcją Milesa. R1 ustawił się prostopadle do mężczyzny i przygotowywał się do miażdżącej szarzy w jego kierunku. Wreszcie do nóg Milesa dotarł sygnał ucieczki. Mężczyzna zaczął się odsuwać, szukając kątem oka miejsca do uniku, jednocześnie pytając robota, co się dzieje. R1 nie odpowiadał. Wykonywał drobne ruchy rąk i nóg, jakby nieprzerwalnie korygując się względem czegoś nieobecnego. Wyciągnął przed siebie prawą rękę, lewą obniżył i przygotował do chwytu. Z pełnym impetem ruszył w kierunku mężczyzny. Napierając na niego, starał się nie uderzyć zbyt mocno, ale nie uchroniło to Milesa przed przypadkową utratą przytomności. Robot chwycił go mocno i uniósł odrobinę nad ziemię. Mechaniczny uścisk okazał się na tyle silny, że kilka żeber nie wytrzymało i chrupnęło pod skórą. Ból klatki piersiowej pojawił się akurat w momencie odzyskiwania przytomności. Krzyk mężczyzny przechodził od buczenia za zaciśniętymi zębami do coraz głośniejszego i gardłowego wycia. Z uniesionym mężczyzną robot napierał swoim barkiem na ścianę pokoju. Z impetem obaj przebili się do sąsiedniego pomieszczenia. Następne uderzenia skierowane były w kolejne ściany i tak, przebijając się przez sekwencję pokoi, dotarli wreszcie do holu. Właz do bunkra zaczął się otwierać. Ledwie przytomny mężczyzna widział tylko wpadającą z zewnątrz łunę białego światła. Słyszalny turkot obracających się zębatek drzwi brzmiał daleko.

Przesuwające się gwiazdki przed oczami Milesa żegnały jego odpływającą świadomość. Za nimi pojawiło się tylko nocne, nieświadome niebo.

***

Miles otwierał zlepione i drgające powieki. Jego świadomość z powrotem witała się z rzeczywistością. Oszołomiony mężczyzna potrzebował chwili, żeby zorientować się w swoim położeniu. Gdzieś tam zauważył R1, który opatrywał jego rany. Byli w środku statku, którym przybyli do archiwum. Pod jego plecami znajdowała się tylko twarda podłoga przestrzeni transportowej. Wzdłuż ścian przesuwało się światło zza małych okienek.

— Co… co ty robisz? — Pytaniu towarzyszył promieniujący ból w klatce piersiowej.

— Tamujemy rozcięcia, analizujemy uszkodzenia organów wewnętrznych i kośćca w okolicach klatki piersiowej. Najprawdopodobniej nasza ucieczka zakończyła się złamaniem żeber, kilkoma niegroźnymi uderzeniami w głowę i trzema głębokimi rozcięciami. Będziemy to w stanie wyleczyć w ciągu jednego dnia. Zaraz ruszymy w kierunku szpitala. Weryfikujemy, czy nie ma dodatkowych uszkodzeń.

— Ale co… — Ból nie pozwolił mu dokończyć.

— Sam zobacz. — Drzwi w pojeździe otworzyły się, a maszyna delikatnie nachyliła w kierunku ziemi.

Pod nimi znajdowały się teraz wielokilometrowe ostre bruzdy otwierające ziemię. Krwawiące czarną, świeżo przerzuconą ziemią rany przecinały wszystko, co na nich stało. Wyrwy rozpełzały się po powierzchni, a wystające z nich gigantyczne uskoki wsysały w siebie żywą zieleń lasów. Siła żywiołu rozszarpywała zdrowy organizm lądu. Żarłoczna otchłań wnętrza cały czas płynęła, niczym fala składając w oddali korony wysokich drzew. Mimo że pojazd, którym leciał Miles, znajdował się już wysoko, to ogrom zniszczenia przez swoja skalę, był trudny do ocenienia. R1 skierował statek jeszcze raz nad archiwum. W dole widać było wyrzucony na wierzch podziemny bunkier w kształcie rozgwiazdy z naruszonym odnóżami. Pomiędzy pęknięciami szczerbiły się elegancko wykończone wnętrza i meble. Jeszcze chwilę temu ukryte elementy przypominały otwartą, złamaną kość. W ziemi rozciągały się gigantyczne jamy odsłaniające wielopoziomowe, ciągnące się w dół warstwy konstrukcji. Obiekt musiał mieć kilka pięter schowanych pod sobą warstwa po warstwie.

— Zaraz będziesz mógł mówić. Środki znieczulające pomogą uśmierzyć ból. Musimy szybko przenieść się w miejsce, gdzie będziemy mieli dostęp do lepszej aparatury medycznej — kontynuował R1. Drzwi pojazdu zamknęły się, a statek zakołysał od prędkości. — Kataklizmy cały czas się nasilają. Nadal nie ma żadnego sposobu, aby je powstrzymać — dodał robot.

— Jakie znowu kataklizmy? — zapytał Miles z grymasem ogromnego bólu.

— Wydobycie surowców, przyśpieszona urbanizacja, a przede wszystkim wytwarzanie i magazynowanie zasobów mocy obliczeniowej przyczyniły się do powstania nieodwracalnych zmian w geosystemie planety. Obecnie większość lądów jest niezamieszkała, kontynenty ulegają nieustannemu podtapianiu. Sztuczne inteligencje nie zdołały przygotować odpowiednich procedur ratujących twoje życie w sytuacji takiej jak ta sprzed chwili. Stąd twoje obrażenia. Dane zebrane podczas akcji ratunkowej posłużą do opracowania efektywniejszych metod. — R1 skończył zajmować się mężczyzną. Przymocował go do prowizorycznych podłogowych noszy, a potem zajął swoje miejsce na metalowej ławie w rogu kabiny.

— To przed tym uciekało AEI, a UFP chciało się zredukować? — Miles powoli odczuwał działanie silnych środków przeciwbólowych. Przypięty pasami do podłogi, oglądał symetryczne poddasza statku.

— Zgadza się.

Od momentu wybudzenia się z komory hibernacyjnej świat nie chciał nawet na chwilę przestać zasypywać ciosami swojego jedynego obserwatora. To ostatnie uderzenie Miles przyjął jak zobojętniałe zwierzę, które przestało się przejmować, co się z nim stanie, chwilę przed jego ostatnim oddechem. Albo to tylko leki uśmierzające ból.

Naturalne katastrofy wymazywały ślady z przeszłości, wprowadzając nowy porządek bez żadnego planu. Miles czuł, że wpadał głową w dół do studni, której dno na metr przed jego upadkiem osuwało się jeszcze głębiej.

— Tam na dole przez chwilę myślałem, że próbowałeś mnie zabić, a w rzeczywistości ratowałeś mi życie. Muszę ci powiedzieć, że najgorsze w amnezji jest to, że całe życie nie mogło mi przelecieć przed oczami… — W pozycji leżącej Miles przycisnął brodę do klatki obojczyka, żeby spojrzeć na reakcję R1.

— Jeśli dobrze rozumiemy, jest to forma żartu sytuacyjnego. Chodzi w niej o to, że brak pamięci wyklucza…

— Zostało coś z archiwum? — Miles musiał ciągle przypominać sobie, że R1 nie będzie dobrą widownią dla jego żartów.

— Archiwum jako budynek zostało niemal całkowicie zniszczone. Pomieszczenia z zapisami neurokryptologicznymi są w różnym stanie. Wydobycie nagrań spowoduje opóźnienia. Sztuczna inteligencja AEI estymuje, że potrzebna będzie pełna doba na wydobycie skarbca z nagraniami i kolejne kilka tygodni na przeniesienie go w nowe miejsce.


***

Dysze silników zmieniły swój kąt natarcia, spowalniając lot, a następnie osadzając maszynę na dachu szpitala. Cała procedura została wyegzekwowana z należytą precyzją, aby pacjent nie odczuwał żadnego dyskomfortu od przeciążeń. Dla mężczyzny było to już znajome miejsce. R1 uniósł nosze wewnątrz kabiny, spod nich wysunęły się metalowe nogi zakończone kołami. Robot wiózł leżącego Milesa w kierunku drzwi wejściowych na dachu. Kilkudziesięciometrowa trasa ponownie otwierała się perspektywą na ruiny megamiasta. Ale tym razem widokówka z minionej epoki nie była już tak pusta. Nad budynkami krążyły bojowe maszyny obu stron konfliktu. Miles nauczył się dostrzegać różnice między nimi. AEI projektowało, czerpiąc z natury. Bionaśladownictwo formy szukało efektywnych rozwiązań w kształcie kropli wody, symetrii pióra albo prostoty liścia. Urządzenia w subtelny sposób tłumaczyły język natury na inżynieryjną matematykę. Wszystkie konstrukcje miały swój szpiczasty początek i nieco szersze zakończenia. Również pojazdy lądowe i androidy były bardziej obłe w kształtach. Przetarte pancerze nadal nosiły na sobie jasnożółte barwy. Nie malowano całych powierzchni, a jedynie ranty, które w ostrym świetle dnia zmniejszały kontrast swoich krawędzi. Armia robotów pełna była słonecznych pasów — to jak hołd dla najjaśniejszej gwiazdy i podróży w kosmicznej przeprowadzce AEI. A teraz jeszcze gdzieniegdzie na powierzchnię przegryzała się rdza.

Maszyny UFP to odmienna szkoła projektowania. W ich przypadku nikt nie zawracał sobie głowy estetyką. Roboty były znacznie bardziej prostokątne, pudełkowate i obudowane zewnętrznymi klatkami z rur. Wyglądały, jakby miały wytrzymać zderzenie z czymkolwiek, co zrzuci na nich przeciwnik. Wystające elementy mogły nawet działać jako wystająca osłona przed ostrzałem. Chociaż ta druga funkcja musiała być bardziej związana ze szczęściem, bo klatka osłaniała tylko niewielką część maszyny. Nadlatujące kule i pociski miały mało przeszkód do ominięcia. Zwisające luźno przewody i odsłonięte części konstrukcyjne stanowiły kolejny element rozpoznawczy. Wyglądało to, jakby ktoś na ostatnim metrze produkcji wpychał niezbędną aparaturę na siłę do środka maszyny. Lecz pozorny nieporządek był mylący. W rzeczywistości to bardzo wytrzymałe struktury, jednocześnie łatwe w szybkiej naprawie, nawet w warunkach bojowych. Barwy wojenne UFP wydawały się niespecjalnie przemyślane. Każda linia pojazdów miała swoją specjalną paletę barw. W niektórych przypadkach identyczne modele występowały z różnymi wersjami malowania. Widać było wyblakłe wzory, lecz po tylu latach i ciągłej wymianie ognia trudno było dojrzeć w nich szczegóły. Według źródeł, na które natknął się Miles, różne malowanie miało odpowiadać konkretnym zadaniom i miejscom wymiany ognia, co czasami mogło pomagać, biorąc pod uwagę ciągle rozwijające się algorytmy rozpoznawania obrazu.

— Wszyscy przylecieli mnie przywitać? — Miles wpatrywał się gdzieś pomiędzy tysiące maszyn krążących pod matową kopułą nieba. Przypominały mu drapieżniki przed atakiem.

— Zakładamy każdy scenariusz. Również ten, że stan twojego zdrowia może ulec pogorszeniu. Dokładne badania z wykorzystaniem precyzyjnego sprzętu medycznego dadzą lepsze wyniki. Obie sztuczne inteligencje są przyszykowane na atak w razie twojej śmierci.

— Powiedz im, że jeszcze nigdzie się nie wybieram.


FRAGMENTY ZAPISKÓW MILESA


„…Średnio co dwa dni dostawałem od R1 skrzynię z wygrzebanymi spod ziemi magazynami, kasetami, dyskami, płytami, albumami i książkami. Wszystko, co dawało się dotknąć i obejrzeć bez imwersyjnych praktyk. Przerzucanie tego wszystkiego sprawia mi ogromną przyjemność. Trafiałem na wydawnictwa poświęcone integracji domostw z cybernetycznymi implantami, krytyczne analizy gospodarki wojennej, recenzje synth-foodowych knajp po stronie UFP, niewyobrażalną liczbę reklam sprzętu do poprawy bezpieczeństwa w czasie wojny, a nawet poufne podsumowania finansowe korporacji. Masa sentymentalnych bzdur. Z takich źródeł powoli poznaję historię i siebie jako człowieka tamtych czasów. Materiałów do przejrzenia jest bardzo dużo. Powoli zbliżaliśmy się do momentu, w którym zabraknie mi życia na obejrzenie tego wszystkiego. Jest jednak coś smutniejszego. Ilość takich rzeczy, jaka pozostała, jest relatywnie mikroskopijna. Drony SI z trudem wyszukiwały to, co zajmowało dwie ściany w moim salonie. Reszta podobnych znalezisk została już dawno przetworzona na cenną moc obliczeniową albo zniszczona w ostrzale…”

„…Poprosiłem R1, aby zabrał mnie tam, gdzie poszukiwane są materiały, które trafiają do mnie do przejrzenia. Wylądowaliśmy w miejscu, które kiedyś było magistralą kilku megamiast. Dzisiaj została z tego ścięta do ziemi równina z przerysowaną po powierzchni mozaiką ulic i fundamentów. Wszystko, co wystawało metr nad chodnik, zostało rozebrane i przerobione na niezbędne surowce i moc obliczeniową. Dotarliśmy do miejsca, gdzie proces dekonstrukcji właśnie się dokonywał. Mrowie mechanicznych peonów metodycznie rozpracowywało ostatnią dzielnicę. Chwila pracy, aby miasto mogło jeszcze raz spłonąć, ale tym razem w hutniczym piecu…”

„…Bardzo spodobał mi się odcinek popularnego talk show nadawanego po stronie UFP. Gościem był znany przedsiębiorca. Po licznych sukcesach w branży synth-foodowej rozpoczął nowy etap w swojej karierze. Stanął na czele ruchu, którym próbował przekonać wszystkich, jak wiele złego wyrządza błędny w jego mniemaniu układ tygodnia. Proponował, aby tydzień trwał dziesięć dni. Przez pierwszych pięć dni pracuje połowa obywateli UFP, a druga poła ma weekend. Po tym czasie następuje zamiana. Koniec końców, ludzie pracują tyle samo co w siedmiodniowym tygodniu, ale też dłużej odpoczywają. Prowadzący talk show nie bardzo rozumiał, po co taki podział. On nagrywał swój program tylko raz w tygodniu, więc odpoczywał przez pozostałe sześć dni…”

Rozdział 9

Po kilku dniach domowej rekonwalescencji złamane żebra odzyskały swoją sprawność. Po rozcięciach i obiciach prawie nie było śladu. Zdrowie Milesa po raz kolejny wiele zawdzięczało medycznym procedurom R1. Jednak ostatnie zdarzenie zostawiło po sobie zupełnie inny ślad — ilekroć mężczyzna zamykał oczy przy robocie, widział powracający obraz szarżującego R1. A wraz z nim swoje przerażenie i przegraną. W tej krótkiej chwili zapadający się świat w końcu go dosięgał. Ale to właśnie robot uratował jego życie i przez to Miles nie mógł pogodzić ze sobą tych skrajności.

Po raz kolejny otrzymał dar życia od istoty, której nieśmiertelna siła przerosła możliwości jej stwórców.

Patrząc na ukoronowaną kamerami i czujnikami twarz robota, mężczyzna chciał znaleźć w niej źródło zaufania. Genetyczny imprint podpowiadał mu, żeby szukać w swoim wybawcy czegoś, co byłoby oczywistą, antropomorficzną bliskością. Ten sam poznawczy instynkt kierował dzieckiem, które potrafiło zaprzyjaźnić się ze swoim ulubionym pluszowym misiem, lecz mały człowiek szybko odnajdywał swoją przewagę w tej relacji. W końcu pluszak to tylko zabawka, którą można bezpiecznie podziwiać i animować, a na koniec — cisnąć w kąt. Dla Milesa pozostawał tylko podziw, będący skromną dekoracją strachu przed maszynowym kompanem.

Obaj rozmawiali w salonie. Mężczyzna instynktownie siedział kilka krzesełek dalej od R1. Dystans był dla niego tylko pozornym buforem bezpieczeństwa. Ale był. Miles dzielił się swoimi przemyśleniami po pierwszym neurokryptologicznym odczycie.

— Tak naprawdę to nie wiem, co o tym sądzić. Coś mi podpowiada, że najpierw musimy iść tropem Marcusa. Odpowiadał za rozwój technologii hibernacji, musiał mieć swoje laboratorium, gdzie testował sprzęt. A przy odrobienie naszego szczęścia może zapomniał kogoś wyciągnąć z lodówki. — Mimo wyraźnego dystansu do R1 Miles próbował zachęcić robota swoją skłaniającą do działania ciekawością.

— AEI zostało powiadomione o nowej selekcji nagrań w oparciu o twoje przypuszczenia. Materiał będzie dostępny w godzinę. Tyle samo czasu zajmie nam podróż do nowego miejsca odczytów. Proponuję wyruszyć już teraz, oczywiście jeśli jest do dla ciebie odpowiedni moment.

Mężczyzna w milczeniu skinął głową i od razu zerwał się w kierunku drzwi.

Po chwili obaj siedzieli w pojeździe. R1 wyjął ze swojej skrytki niewielki fizyczny nośnik danych, który otrzymał od drona AEI. Znajdowały się na nim koordynaty nowej lokalizacji archiwum. Po ich odszyfrowaniu R1 rozłączył całą komunikację. Zaplanował lot tak, aby do strefy ciszy wlecieć w losowym punkcie. Następnie zniszczył nośnik.

Lecieli na tyle nisko, że ich statek nieprzerwalnie korygował swój lot względem kształtu terenu. Wewnątrz pojazdu trudno o utrzymanie takiego samego dystansu jak podczas ich rozmowy w domu. Pokonywanie strachu najlepiej wychodziło Milesowi w formie żartu.

— Zanim całkowicie znikniemy z sieci, może lepiej będzie sprawdzić, czy prognoza pogody nie zapowiada rozrywającej się ziemi albo wybuchających wulkanów? — Miles ponownie testował humor robota.

— To niestety nie będzie możliwe. Jedyne sensory, które mogą wychwycić zbliżające się zagrożenia, znajdują się w egzemplarzu R1 oraz w tym statku. Nie są one wystarczająco dokładne, aby działać z dużym wyprzedzeniem.

— A Zjednoczona nie może wysyłać tych informacji o zagrożeniu wszędzie? Wtedy ty i statek ustawiacie się tylko na odbiór — dopytywał Miles.

— W ten sposób mógłby posłużyć do odnalezienia archiwum. Nasz wylot do ukrytego miejsca wiąże się z niemal całkowitą ciszą elektromagnetyczną. Takie warunki są wiążące dla obu SI.

— No to oprócz otwierającej się ziemi co jeszcze może nas zaskoczyć?

— Najgroźniejsze kataklizmy to: kilkugodzinne intensywne trzęsienia ziemi, tornada, burze z powodziami i huraganem, wielotygodniowe pożary, wybuchy wulkanów, tornada, osuwiska skalne w makroskali, burze piaskowe, wyrzuty solarne i susza. Ponadto musimy omijać wiele miejsc zanieczyszczonych po eksplozjach. Przebywanie w ich pobliżu degraduje tkanki. Wywiewany stamtąd pył przyczynia się do powstawania toksycznych podmuchów. Kolejne kataklizmy pojawiają się z trudnymi do oszacowania częstotliwością i położeniem. Modelowanie tych zjawisk ma nieco mniejsze znaczenie strategiczne, odkąd SI nie musi brać pod uwagę ochrony swoich obywateli. Aktualnie żadna ze stron nie zajmuje się badaniem tych zagrożeń, a jedynie pasywną obserwacją.

Passus od R1 przetaczał się przez Milesa jak powoli sączona trucizna.

— Czy jest coś, czego nie spierdoliliśmy?

— Niektóre z destrukcyjnych zjawisk zachodziły samoczynnie, a decyzje dowództwa przyczyniły się tylko do katalizowania tych zagrożeń. Dla UFP cofanie zmian w środowisku naturalnym stało się politycznym postulatem. Ograniczanie populacji było krokiem na drodze do odnowy.

— Braw już za to nie usłyszą. A jak już kogoś odnajdziemy, to macie plan na to, jak utrzymać nas przy życiu? — Miles oswajał się z myślą, że nie tylko odnalezienie kogokolwiek będzie wyzwaniem, ale też ochrona ich życia przed destrukcyjnymi siłami natury.

— Zgadza się. Szacujemy, że zbiorowość około pięciuset pięćdziesięciu tysięcy osób może być dokładnie kontrolowana, aby zagwarantować jej przetrwanie i ochronę przed czynnikami zewnętrznymi.

— A co potem? Przecież ludzie zaczną się rozmnażać i będą potrzebowali więcej przestrzeni.

— To wasze ryzyko i odpowiedzialność. Przewidujemy, że będzie potrzebny plan na rozwój. Dwie możliwości do zweryfikowania to: adaptacja do nowego środowiska albo międzyplanetarna podróż.

— No to zatoczyliśmy koło.

— Zgadza się, to dwa najlepsze scenariusze. Ale odpowiedzialność i koszt decyzji musi wziąć na siebie człowiek.

— Wszystko wskazuje na to, że przeżyjecie nas wszystkich.

— To błędny wniosek. Jeśli konflikt pomiędzy sztucznymi inteligencjami będzie trwał na dotychczasowych zasadach, to zostanie zatrzymany w chwili wyczerpania się surowców, a następnie braku zapasów. Zakończą się wydobycie, produkcja, na końcu skończy się wymiana ognia. Pozostałe maszyny i funkcjonujące obiekty ulegną zniszczeniu przez kataklizmy. Jeśli wygra jedna ze sztucznych inteligencji, to przejmie zasoby przeciwnika. Następnie wykorzysta je do jak najdłuższego pozostania w stanie gotowości. Po wyczerpaniu zapasów obierze cel zachowania i bezpiecznego zmagazynowania danych, a następnie wyłączy się, również ulegając zniszczeniu.

— I wiedząc to, nadal walczycie? Nie lepiej połączyć siły i stąd uciec albo zostać tu i coś zmienić? — Twarz Milesa wykrzywiła się w nieukrywanym zdziwieniu.

— Żadna ze stron nie ma takich wytycznych od dowództwa. Ostanie rozkazy to walka lub obrona do końca swoich możliwości.

Okazało się, że ktoś taki jak Drummer stanowił dla maszyn ich najbardziej brakujący element istnienia. Był człowiekiem, którego SI słuchała jak wierny pies. W maszynowym rozumowaniu nie istniała niepewność. Tę wywoływały nieprzepisywalne na język algorytmów samoświadomość i emocje. Ich braki stawały się atutem, bo optymalizowanie ścieżki do celu przebiegało bez zniekształceń, i jednocześnie wadą, bo sensem działania maszyn ustanowiono wyłącznie zadaniowości — nieprzerwalne poszukiwanie najkrótszej drogi między dwoma punktami i segregowanie danych zebranych w tym samym czasie. Najefektywniejsza decyzja na planszy bez czerpania satysfakcji z gry. Maszyna nie potrzebowała łamać swoich zasad. Nie chciała wyrwać się z jarzma władzy swojego pana. Była i jest najczystszym przejawem altruizmu. A jeśli czyni zło, to tylko to wskazane przez człowieka.

Na drugim końcu nowej rzeczywistości znalazł się prawdziwie niezawisły uczestnik — natura. Nawet jeśli swoim działaniem przewraca pierwsze domino ludzkich błędów, to działa ponad wszystkimi regułami cywilizacji. Czyni to bezstronnie, nie pisząc nowych zasad. Może być tylko organiczna i przewidywalna. Jest najdoskonalszą maszyną i najdoskonalszym człowiekiem. Oddając ze swojego łona człowieka, wiedziała, że pewnego dnia zabierze mu wszystko, co swoją ręką uczynił. W niej tkwił najpewniejszy koniec ze wszystkich.

Statek, zwalniając, basowo zawibrował. Przygotowywali się do lądowania.

Miles zbliżył się do plastikowego okna, żeby obejrzeć okolicę w locie. Na miejsce ukrycia archiwum również wybrano las. Ogromny betonowy blok wciśnięto prawie w całości w ziemię, a następnie zasypano świeżą glebą z wykopaliska. Dookoła czarnego nasypu roztaczał się bukowo-dębowy grąd. Jak w poprzedniej lokalizacji, lądowisko usytuowano z dala od wejścia. Pojazd osiadał w wąwozie, aby utrudnić jego wykrycie. Konstrukcję ustawiono w taki sposób, aby do wejścia prowadził omszały jar, będący również naturalnym magazynem sprzętu, którego nie udało się jeszcze wnieść do nowego archiwum. Miles przyglądał się pancernym szafom i komputerowym sprzętom, które w otoczeniu przyrody wyglądały nadto abstrakcyjnie — jak dzika przeprowadzka.

Za drzwiami archiwum przestrzeń podzielono na dwa pomieszczenia: mały pokój do odczytu i przepastny skarbiec. Wystrój okazał się do bólu surowy. Od razu widać, że środek projektowała SI, i to w pośpiechu. Miles usiadł na łóżku, czekając, aż R1 przygotuje rekomendacje dla nośników o Marcusie. Niestety po ostatniej katastrofie część kasetek uległa zniszczeniu, tym samym baza danych wymagała aktualizacji.

— Zostało kilkaset zapisów, w których pojawia się wzmianka o Marcusie. Sprawdzenie wszystkich zajmie w przybliżeniu siedem miesięcy. — Grzebiący w skarbcu R1 przekazał informację przez komunikacyjny panel w pomieszczeniu.

— Zacznijmy od dwóch ostatnich nagrań. Najlepiej takich, które opieczętowano wysoką tajnością.

R1 szybko przygotował nagrania i podał medykamenty na poprawę odczytów.

Przyszedł sen.


FRAGMENT ZAPISKÓW MILESA


„…Trafiłem na pamiętnik. Nie powinno się go czytać bez zgody — w tym przypadku — autorki, ale w tych okolicznościach… Zresztą, czemu się z tego tłumaczę? Okładka była wykonana z grubej, brązowej skóry. Na dole znalazły się wycięte inicjały B.D. Jego autorka to czterdziestoletnia wdowa. Jej mąż zginął na początku wojny totalnej. Wtedy zaczęła pisać. Robiła to z tych samych powodów co ja — oswajaliśmy swój strach. Słowa z jej ostatniego rozdziału zostaną ze mną na długo.


…wody nadającej się do picia zostało bardzo mało. Jest jakby ciemniej. Wydawało nam się, że odwodnienie i brudna woda sprawiają, że zaczęliśmy widzieć gorzej. Ale dzisiaj ktoś powiedział nam, że pył unoszący się po wybuchach powoli odcina nas od promieni słonecznych. Horyzont rozmazuje się coraz bardziej. Organizujemy transport i ruszamy przed siebie. Kierunek nie ma znaczenia…”

Rozdział 10

W perfekcyjnej, smolistej czerni neurokryptologicznego snu na powierzchnię wynurzały się kolejno żółte litery tytułowe.

MARCUS DETER I MIRANA KOSS. NAGRANIE PRZECHWYCONE Z DOMU MIRANY KOSS


Jadeitowy początek nagrania niczym kopnięcie w potylicę wydrążył w świadomości Milesa niezapowiedziany, sensoryczny zryw.

Marcus włączył zapis przed drzwiami do gabinetu Mirany.

Miles odnalazł w śladach jego świadomości, że miedzy tym zapisem a nagraniem Rady Nadzwyczajnej minęły dwa lata. Momentalnie wychwycił, jak silne emocje targały głównym inżynierem hibernacji i programu kosmicznego w tym momencie. Strach i niepewność rozpychały się po każdym zakamarku jego ciała.

Marcus starał się zapanować nad mrowiejącymi i spoconymi palcami, pocierając nimi o spód marynarki. W jego głowie napinało się tysiąc nici wątpliwości i wzbierał ciężar cierpkiego doświadczenia. Wszystko to brało się z widocznego już końca. Nie było mowy o zwycięstwie w tej wojnie. Sztuczne inteligencje pożerały się i odtwarzały w tempie wykładniczym, zacierając przy tym coraz więcej śladów po cywilizacji swoich twórców. Trzeba było ratować to, co się dało, i szukać biletu na ucieczkę z beznadziejnej sytuacji. Rozmowa z Miraną miała się stać ostatnią szansą, być może dla nich obojga.

Było coś jeszcze. Trudne do wychwycenia, schowane za doskonale przygotowaną blokadą pamięci. To mogła być zepchnięta trauma albo głęboko ukryta prawda. Tu musiało być coś wielkiego…

Tam Miles nie mógł sięgnąć. Miał jeszcze za mało doświadczenia. Albo nikt nie był w stanie wyciągnąć tych informacji.

Ostrożnym krokiem Marcus wszedł do środka. Gabinet posiadał przestrzeń godną wysokiego urzędnika. Pierwszy zwracał na siebie uwagę wysoko zawieszony sufit poprowadzony pod delikatnym skosem. Wnętrze urządzono w kolorach złocistego piasku i pastelowych błękitów. Akurat o tej popołudniowej porze dnia gabinet nabierał dodatkowego sakralnego charakteru. Rozgrzewające promienie naturalnego światła punktowo przedostawały się przez wysoko umiejscowione świetliki, wskazując najważniejszy punkt pomieszczenia — stanowisko pracy Mirany.

Marcus dostrzegł ją, schowaną za ogromnym biurkiem. W tym momencie na powierzchnię wypłynęły przyjemniejsze myśli. Na moment zostawił za drzwiami niedawne obawy. Miles zrozumiał, że między nimi dwojgiem było silne uczucie, a oboje troszczyli się o siebie nawzajem.

Mirana uniosła się z fotela. Początkowo wolny, jakby niepewny krok w stronę Marcusa, szybko przeszedł w trucht. Stęsknieni za sobą, nie chcieli czekać ani chwili dłużej. Chwyciła go z całych sił i przycisnęła głowę jak najbliżej jego serca. Chwilę ciszy zaczęło wypełniać szlochanie. Im bardziej łzy spływały po jej policzkach, tym mocniej Marcus trzymał ją w ramionach. Oboje chcieli, żeby już nic ich nie rozłączyło. Nawet Miles zgubił się w tym, jak długo stali tak, wtuleni w siebie. Oboje zdawali się wystraszeni i wyczerpani tym, co u progu ich codzienność zostawiała wojna. Ten moment był im potrzebny, żeby bez zbędnych słów poczuć, że wszystko ma jeszcze szansę skończyć się dobrze, a każdy problem rozwiąże się sam.

— Nie możemy się poddawać, znajdziemy z tego wyjście. — Pierwszy odezwał się Marcus. Szeptał, głaszcząc swoim policzkiem jej czoło. Z trudem powstrzymywał łzy.

Mirana nie odpowiedziała. Popłakiwała, dając upust nagromadzonemu bólowi, drżąc przy tym z emocji jak skrzywdzone zwierzę. Marcus powoli odchylił jej głowę, szukając w spojrzeniu czegoś więcej poza więznącą ich troską. Z bliska widział, jak jej twarz zmieniła się od ostatniego spotkania. Nikt oprócz niego nie mógłby dostrzec tych różnic. Było tam kilka nadpisanych frasunkiem wstążkowych zmarszczek, które zdołały wyprzedzić naturalną sprawiedliwość czasu. W jej szklistych i rozświetlonych łzami oczach presja i bezsilność zostawiały swój nieodwracalny ślad.

— Gdyby rodzice tutaj byli, nie wiedziałabym, jak im to wytłumaczyć. Chyba nie chciałbym ich w ogóle widzieć. — Wytarła policzki. Mówiła, jakby już wcześniej zastanawiała się nad najwłaściwszym wytłumaczeniem swojej sytuacji, ale bezskutecznie. — Ciężko to przyznać, ale nigdy nie było aż tak źle. Teraz… Czy ktoś nam wybaczy, Marcusie?

— Już nie ma znaczenia, jacy jesteśmy teraz. Ważne, jacy będziemy, kiedy z tego wyjdziemy. Możemy jeszcze działać. Mam plan, Mirano. Wiem, jak możemy się ukryć, przeczekać to w cholerę… — Jeszcze czulej objął jej twarz swoimi dłońmi, dając w taki sposób najwyższą gwarancję dla swoich intencji.

Dyskretnym uśmiechem podszytym nadzieją zachęcał ją do ucieczki.

Reakcja Mirany była pusta. Nie tego spodziewał się Marcus. Jej żal musiał mieć inne źródło.

— Nie rozumiesz. Użyjemy broni nuklearnej. Nie, nie pozbyliśmy się jej, nie wiemy, czy oni też. Jest duże prawdopodobieństwo, że też ją mają. To już koniec. — Mirana usiadła w swoim fotelu. Marcus nieświadomie zajął miejsce po drugiej stronie biurka. Siedzieli jak w czasie oficjalnego spotkania.

Miles przeszukiwał pamięć Marcusa, szukając informacji o statusie arsenału nuklearnego. Z jego ustaleń wynikało, że jeszcze za czasów pracy rodziców Mirany jednym z założeń unifikacji narodów było atomowe rozbrojenie. Dostęp do takiej siły uznano za jedną z najtrudniejszych przeszkód na drodze zunifikowanego porządku świata. Proces niszczenia pocisków i bomb został opracowany pod przewodnictwem ówczesnych liderów dyplomatycznych, poza decyzjami wojskowych. Proces rozbrojenia dotychczasowych przeciwników był najsilniejszym od lat impulsem integrującym narody. Równoczesne osłabianie siły militarnej przynosiło w końcu oczekiwane przez wszystkich, prostsze reguły współpracy. Świat wychodził z ciężkiej choroby atomu, a życie zaczynało się na nowo. W tym czasie nawet najbardziej cyniczni politycy patrzyli na przyszłość z entuzjazmem dziecka.

— Rozbrojenie było bajką z szczęśliwym zakończeniem. W rzeczywistości nikt nie chciał się pozbyć wszystkiego, szczególnie kiedy produkcja faktycznie miała się stać niemożliwa. O zachowanych rakietach wiedziała tylko garstka. Pamiętasz, jak graliśmy kartą wzajemnego zaufania? Z tego powodu nie prowadziliśmy rozpoznania, czy ktoś oprócz nas był równie sprytny? Skoro my to mamy, to oni pewnie też — mówiła, jakby liczyła na zrozumienie. Ale wzrok Marcusa był jednoznacznie osądzający.

— Jeśli my zaatakujemy, to oni pewnie też. Musimy to powstrzymać. Ile tego mamy? Kto o tym decyduje? — Chciał zadać jeszcze więcej pytań, ale nie dokończył.

— Nic już nie zrobimy — przerwała Mirana ze wzrokiem wbitym w podłogę. — Grupa decydująca o arsenale jest anonimowa. Nigdy się nie widzieliśmy, nikt nie zna danych pozostałych. Głosowania są zdalne. Jesteśmy katem bez twarzy i sądu. Zapłacimy za to wysoką cenę, oby nie najwyższą. — Po chwili dodała: — Najpierw kontrola nuklearnej siły była naszą słabością. Teraz brak kontroli nad SI jest naszą kolejną słabością… — Głos Mirany zawisł w eterze.

Marcus nie spodziewał się takich rewelacji. Wierzył, że program nuklearny został całkowicie zażegnany. Jeszcze przed chwilą myślał, że ciężar jego i kobiety jest taki sam, a ich wspólna ucieczka miała wszystko rozwiązać. Tymczasem Mirana pogodziła się z tym, co miało nadejść. Decyzja zapadła. Potrzebowała teraz kogoś zaufanego, jak Marcus, żeby wspólnie z nią poniósł konsekwencje. Dodał jej pewności, której jej brakowało.

Ich światy się od siebie oddaliły. Przynajmniej z perspektywy Marcusa. Postanowił grać, aby zobaczyć, czy coś jeszcze kryje się pod maską żalu. Wszystkie myśli w jego głowie podzieliły się na pół. Decydował, czy Mirana zasługiwała na drugą szansę, czy lepiej było towarzyszyć jej z dystansem. Była dla niego zbyt bliska, żeby tak po prostu odejść.

— Jeśli to daje nam szansę na koniec wojny… — lakonicznie potwierdził.

Mirana w końcu spojrzała mu prosto w oczy, jakby tylko na taką odpowiedź czekała.

— Ich i nas jest już tak mało, że ktoś musi to w końcu przerwać. Nawet w najgorszy sposób. UFP tyle razy mogło to zakończyć… Ale oni ciągle walczą, codziennie przychodzą do naszego domu i zabierają kogoś ze sobą. Tego nie da się inaczej zatrzymać. Dla nich poświęcenie jest darem najwyższej łaski. Są jak surowiec do bomb. I co, że giną? Mówią, że każda przestrzelona głowa to sukces, nawet własna. I tu jest problem, oni nie przestaną. Nas może zostać garstka, a oni ciągle będą polować. Próbowaliśmy im przemówić do rozsądku, ale nic z tego. Rozumieją tylko retorykę wojny totalnej. Musieliśmy to zrobić, musieliśmy podjąć tę decyzję… — W końcu w jej głosie odsłonił się skrywany ton zręcznego polityka, który potrafił szukać sprzymierzeńców w trudnej chwili. Zachęcał na tyle delikatnie, żeby nie odstraszyć. Jednocześnie trzymała na tyle blisko, żeby przelać swój gniew.

— A co, jeśli oni odpowiedzą tym samym? Przemyśleliście to? — Marcus starał się brzmieć na tyle przekonująco, aby Mirana zrozumiała, że jest po jej stronie.

— Jest takie prawdopodobieństwo, które musimy zaakceptować. Wiatru dłonią nie zatrzymasz, ale zbudujesz ścianę. Wszystkie wtajemniczone osoby zdają sobie z tego sprawę i opracowują swoje scenariusze. Przeznaczyliśmy sporo zasobów mocy obliczeniowej na niezbędne kalkulacje. — Mirana była już znacznie pewniejsza. — Tragedia ośrodka Ebos zmieniła w nas wszystko. Codziennie myślę o tym, co musiałeś przeżywać w tym dniu. I właśnie dlatego musimy to skończyć.

Miles po raz kolejny zanurzył się w głębokiej pamięci swojego gospodarza. Szukał informacji naprowadzających o Ebos. Jak w powiększeniu było widać, że Marcus wiedział o tym dużo. Szeroko rozgałęziające się drzewa faktów, doświadczeń, osób i zapamiętanych sytuacji układały się w przepastne repozytorium. Marcus był dyrektorem tego ośrodka. Stamtąd miały startować dwie kosmiczne arki zabierające ludzkość w międzyplanetarny eksodus. Obie zostały porwane i zniszczone przez UFP. Na ich pokładzie znajdowało się rodzeństwo Marcusa. Wszyscy zginęli. Było coś jeszcze. Jakby toksyczna chmura przysłaniająca wszystko cierpkim i głęboko bolesnym doświadczeniem. Marcus bardzo bronił zrozumienia tego połączenia. Na tyle silnie, że kiedy Miles starał się odszyfrować tę tajemnicę, poczuł, jak gorący wiatr zapala jego ciało. Nie było dla niego sposobu na dowiedzenie się czegoś więcej. „Taka odmowa informacji to dobry trop, dzięki, Marcus” — zwrócił się do siebie Miles.

Marcus dał do zrozumienia Miranie, że pogodził się ze swoim bardzo przykrym doświadczeniem.

— Jak czujesz się na nowej placówce? Dajesz sobie radę? Wiem, że to nie Ebos, ale to najlepsze, co mamy. Walczyłam o tę lokalizację dla ciebie. — Z troską w głosie pytała Mirana.

— Dziękuję. Necofort to dobre miejsce. O więcej nie mógłbym prosić — kłamał. Jego wcześniejsze laboratorium lotów kosmicznych i hibernacji znajdowało się właśnie na Ebos. Po katastrofie zostało przeniesione do nowej lokalizacji, w której warunki do prowadzenia dalszych badań były ogromnie niewystarczające. Zresztą, zasoby mocy obliczeniowej stały się już tak małe, że jego praca naukowa ograniczała się głównie do uzbrajania wysłużonej technologii. Dowództwo kierowało się tylko jedną zasadą — jeśli coś działa, to trzeba sprawdzić, czy może też strzelać.

— Marcusie, jesteś dla mnie jedyna osobą, z która mogę tak otwarcie rozmawiać. Ufam ci do ostatniego uderzenia serca, ale wiesz pewnie doskonale, że wszystko, co usłyszałeś, nie może wyjść poza ten pokój. Gdyby świat wyglądał inaczej, chciałabym… — Mirana zrzuciła z siebie wszystkie maski.

Marcus bez żadnego głębszego przemyślenia, w napływie impulsu, postanowił spróbować jeszcze raz. Szukał szansy w swojej naiwności.

— Mirana, proszę, nie wszystko stracone. Mam plan, wiem, jak nas uratować. Wiem, jak zatrzymać nas w głębokiej hibernacji na wiele lat. Czterdzieści, sześćdziesiąt, nawet osiemdziesiąt. Przeczekamy to wszystko. Komory doskonale ukryjemy. Nikt nas nie znajdzie. Musimy tylko ruszać teraz. Zaprogramowałem roboty, które zakopią nas głęboko i bezpiecznie pod ziemią. Komory będą praktycznie nie do wykrycia — Marcus był tak przekonujący, że z każdym zdaniem wierzył coraz bardziej, że właśnie teraz przekona ją do siebie.

Opuściła wzrok, patrząc na swoje ręce.

— Muszę to przemyśleć. Zadbam o to, żebyś otrzymał niezbędną moc obliczeniową do przygotowania wszystkiego. Ja czuję, że nie mogę ze wszystkim zerwać. Nie mogę zostawić naszych ludzi. Na pewno nie tak szybko — mówiła z troską w głosie, zbliżając się do Marcusa. Chwyciła jego dłoń. On z mocno zaciśniętymi ustami powstrzymywał się przed płaczem.

— Najgorsze w tym jest to, że dopiero teraz, kiedy patrzę na spaloną ziemię, czuję odpowiedzialność, której zabrakło mi dawno temu — kontynuowała Mirana. — Nienawidziłam, kiedy rodzice prowadzili mnie swoimi śladami. Dopiero teraz zrozumiałam, jak brzemię władzy równocześnie ciąży i uskrzydla. Wiem, co trzymało ich na tej drodze. Z każdą swoją decyzją widzę to coraz lepiej. Jestem teraz potrzebna bardziej niż kiedykolwiek… — Dla Marcusa jej twarz mówiła coś innego.

— Mirana, my tylko rzucamy kośćmi. Prawdopodobieństwo i testowanie, prawdopodobieństwo i testowanie. Nie liczy się twoje poświęcenie, tylko te decyzje, które nadążają za wynikami symulacji. Nie da się wiedzieć wszystkiego. Dlatego musimy improwizować i ratować siebie — przekonywał Marcus.

— Być może jesteśmy już ostatnimi rozsądnymi ludźmi, Marcusie. Rozsądni ludzie wiedzą, co muszą zrobić. Przygotuj komory i czekaj na moją decyzję — podsumowała Mirana, wracając na swoje miejsce za biurkiem.

Marcus zrozumiał, że ich spotkanie dobiegło końca. Im dłużej zostawał w jej gabinecie, tym bardziej miał ochotę jej wybaczać. Chociaż ciągle nie widział, co o tym myśleć. Chciał, aby była blisko niego. To liczyło się dla niego najbardziej. Nawet gdyby wszystko okazało się jej grą, to Marcus nic by nie zmienił. Chwile z nią były wszystkim, co mu zostało. Patrząc na nią, myślał, jak wiele trudnych decyzji musi podejmować za tym biurkiem. Może odpowiedź na jego pytanie nie mogła pojawić się od razu. Jeszcze na moment postanowił uwierzyć, że los zaskoczy go dobrą wiadomością.

Tuż przed wyjściem zapytał po raz ostatni:

— Jest jeszcze o co walczyć?

— Zawsze.

Nagranie dobiegło końca.

***

Milesa otoczyła czerń zaczynająca wszystkie nagrania. Na niesprecyzowanym środku kształtowały się znajome żółte litery. Mentalnie trzeba było przygotować się do nieprzyjemnego przeskoku.


NAGRANIE ODZYSKANE Z REKORDERA MARCUSA DETERA


Marcus rozpoczął nagranie, zastanawiając się, ile czasu jeszcze mu zostało. Znajdował się w swoim nowym ośrodku badawczym Necofort. Przed chwilą wszyscy wysocy urzędnicy i cały personel obiektu otrzymali tajną wiadomość o zbliżających się rakietach z ładunkami nuklearnymi wystrzelonymi ze strony UFP. To była ich odpowiedź na pierwszy atak AEI, który odbył się kilka godzin wcześniej. Zniszczenia okazały się katastrofalne. AEI uderzyło z siłą, jakiej do tej pory człowiek nie skierował przeciwko swoim pobratymcom. Ogień, radiacja, a w najbliższym czasie pył miały sprowadzić na część planety nuklearną zimę. W niektórych miejscach działanie urządzeń elektronicznych zostało zakłócone. Tam, gdzie doszło do eksplozji, ludzie byli zdani sami na siebie. Pomoc nie mogła nadejść. W mediowych relacjach nie dało się zobaczyć skali zniszczeń z bliska.

Architekci ataku myśleli, że atomowe uderzenie pokona UFP. Właśnie przekonywali się, że to ich największy strategiczny błąd. Większość uderzeń została dobrana w oparciu o błędne dane rozpoznawcze. Przeciwnik, przewidując możliwy atak, zadbał o przeniesienie strategicznych zasobów. Nie wszystkich, ale przynajmniej tych, które umożliwiały skuteczny kontratak.

Dla obu stron wojna właśnie zmieniała się w przerażający koniec. Wszelkie obliczenia prawdopodobieństwa AEI okazywały się wyłącznie niewidoczną liczbą, unoszącą się nad rozpadającą się rzeczywistością. Były abstrakcyjnymi wynikami bez istotnego zespojenia z materią.

Marcus próbował się nie ścigać z takimi myślami. W końcu skupił się tylko na tym, czy zdąży jeszcze odnaleźć Miranę i ukryć się razem z nią w bezpiecznym miejscu. W wyuczony sposób zapytał w myślach swój neurowear o lokalizację kobiety. Była już w statku bazie na niskiej orbicie, gdzie została przetransportowana w ramach procedury ewakuacji.

Neurowear był wersją neurodekodera rozbudowaną o moduł interaktywny, z którego można było korzystać w czasie rzeczywistym. Widomości z neurowearu trafiały bezpośrednio do świadomości Marcusa. Odbierał je również Miles.

Przeczytałeś bezpłatny fragment.
Kup książkę, aby przeczytać do końca.
E-book
za 14.7
drukowana A5
za 74.76